Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Samantha i Edward znają się od dziecka. Ona jest żywiołowa i bezpośrednia, zawsze opanowany Edward traktuje ją jak uciążliwą młodszą siostrę. Jeden pocałunek sprawił, że zaczął ją postrzegać zupełnie inaczej. Niestety jest zaręczony z inną, dlatego ukrywa prawdziwe uczucia. Gdy po ośmiu latach ponownie spotyka Samanthę, okazuje się, że dla obojga los nie był łaskawy. Marzą skrycie o rodzinie, ale nie rozmawiają o uczuciach, przynajmniej do czasu, kiedy Samantha proponuje Edwardowi małżeństwo. Ich związek jest burzliwy, a przecież miał być oparty na rozsądku. Jeśli Samantha i Edward chcą być razem, ktoś musi zrobić pierwszy krok i przyznać się do miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
Lara Temple
Oświadczyny lady Samanthy
Tłumaczenie:
Bożena Kucharuk
Tytuł oryginału: The Lord’s Inconvenient Vow
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2019
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2019 by Ilana Treston
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9485-0
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
– Ukryte Miasto tak naprawdę nie jest niewidzialne, Gabrielu. Po prostu większość ludzi woli nie widzieć tego, co zagraża ich światu. Dzięki temu życie jest łatwiejsze.
Królowa Wróżek (Pustynny Chłopiec, Księga Pierwsza)
Ketara, Egipt, 1814 tok
– Na litość boską, lady Samantho, odsuń się od krawędzi, bo zaraz spadniesz.
– Och, daj mi spokój, Sir Trzymaj Się z Dala od Krawędzi.
– Przestań się tak do mnie zwracać.
– Mama też mówi, że nie wolno mi cię tak nazywać, bo skończyłam już osiemnaście lat i to nie wypada. Nie chcę jednak mówić: „lordzie Edwardzie Edgertonie”, bo to jest jeszcze bardziej drętwe niż ty.
Roześmiał się. Niełatwo było go rozweselić i zawsze dziwiła się, jak dalece uśmiech zmienia jego twarz, łagodząc ostre linie przy ustach i pomiędzy brwiami. Z poważnym spojrzeniem szarozielonych oczu i ciemnymi włosami zawsze wydawał jej się bardzo dojrzały. A może tak jej się zdawało przede wszystkim dlatego, że ubierał się elegancko nawet na egipskiej pustyni.
Stojący obok niego jej bracia wyglądali jak ucieleśnienia bogów, których podobizny wyryto na ścianach świątyni Kuzyn Huxley spędzał tam całe ranki na pracy z wujem Edge’a, Poppym. Ilekroć ci dwaj zaczynali rozmowę na temat historii, wszystko dokoła przestawało dla nich istnieć.
Po krótkim wybuchu wesołości przybrał jeszcze bardziej surowy wyraz twarzy niż poprzednio, jakby chcąc zrównoważyć chwilowy brak powagi.
– Nie masz pojęcia, na czym polega odpowiednie zachowanie.
– Owszem, mam. To znaczy, że nie wolno robić nic przyjemnego.
– Nie, to oznacza okazywanie szacunku. I wyklucza wspinanie się na starożytne zabytki.
– Skoro ten sfinks przetrwał dwa tysiące lat, to przetrwa i mnie.
– To nie jest sfinks tylko baran, a Poppy twierdzi, że ma co najmniej trzy tysiące lat i… Nieważne. W każdym razie nie powinno się na niego wchodzić, w dodatku boso. Możesz nadepnąć na skorpiona i taki będzie koniec tych wybryków.
– Masz moje pozwolenie na zatańczenie giga na moim grobie, lordzie Jeżu.
– Nie wygłupiaj się, Sam. Poza tym nie cierpię tańców. A w ogóle to po co tam weszłaś?
– Chodź i się przekonaj.
Odwróciła się i czekała. Edward mógł być sztywny jak mumia, miał jednak w sobie pokłady ciekawości. Zastanawiała się, czy zdał sobie sprawę, że nazwał ją „Sam”, tak jak dawniej. Prawdopodobnie nawet tego nie zauważył.
Po dłuższej chwili usłyszała szuranie jego butów i zduszone przekleństwo. Mimo że był dobrym przyjacielem Lucasa i Chase’a, nigdy nie brał udziału w ich pojedynkach na przeklinanie. Jego wuj i ciotka przywieźli go do Egiptu, gdy miał zaledwie sześć lat i mówił po arabsku lepiej niż członkowie jej rodziny. Jednak nie gustował w powtarzaniu barwnych określeń, które Lucas i Chase przynosili od miejscowych, a przynajmniej nie robił tego w jej obecności. Czasami dziwiła się, dlaczego on i jej bracia tak się lubią.
Czekała, aż powie coś nieprzyjemnego, jednak zerknąwszy na jej szkicownik, zamilkł.
– Niezły. Robisz postępy – burknął w końcu.
Miała ochotę zepchnąć go ze sfinksa… to znaczy z barana, jednak oparła się pokusie. Miał rację. Niedawno skończyła osiemnaście lat i nadszedł czas, by nauczyła się opanowywać dziecinne odruchy. Uśmiechnęła się, wyobraziwszy sobie, jak wymierza mu karę. Odezwała się jednak spokojnym, opanowanym tonem.
– Kuzyn Huxley uważa, że mam talent. Mówi, że wielu Sinclairów ma zdolności artystyczne. Na przykład ciocia Celia.
Wypowiedziała nazwisko ciotki, spodziewając się ataku z jego strony. Najwyraźniej uznał jednak, że skandal, jaki wybuchł po ucieczce lady Stanton ze szpiegiem i ich śmierć, to był zbyt poważny temat. Bez słowa usiadł obok.
– Mogę?
– Usiąść? Możesz. W końcu przecież to nie jest mój baran.
– Nie. Mogę zobaczyć twoje rysunki?
Sięgnął po szkicownik i trzymał go ostrożnie jak wszystkie skorupy wykopywane z ziemi przez wuja. Długo studiował rysunek malowidła ściennego w świątyni u podnóża skał i drugi, przedstawiający urnę z wizerunkiem bogini Bastet.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza. Dostrzegasz wiele szczegółów. Nie popełniłaś żadnego błędu. To dziwne.
Zazgrzytała zębami, jednak gdy zobaczyła, że kąciki ust Edwarda uniosły się w uśmiechu, opuściło ją napięcie. Nigdy nie potrafiła przewidzieć, kiedy i w jaki sposób objawi się jego specyficzne poczucie humoru.
– Bardzo zabawne! Nie śmiałbyś się, gdybyś wiedział, jak mało brakowało, żebyś został popchnięty i upadł na pupę.
– To ostatnie słowo nie powinno paść.
– Pupa? To przecież nic takiego.
– Może i nie, ale nawiązuje do…
– Twojego tyłka?
– Sam! Czy ty kiedykolwiek dorośniesz?
– Jestem dorosła. Za kilka miesięcy zadebiutuję w towarzystwie weneckim, przebiorę się w suknię z falbanami i będę musiała udawać naiwną kokietkę. Na razie jednak nie widzę nic złego w szczerej rozmowie. Ty, Lucas i Chase też tak rozmawiacie, kiedy sobie popijecie… Przypominam sobie, jak kiedyś omawialiście wygląd pewnej tancerki w mało wybredny sposób…
– Jesteś niemożliwa.
– A ty jesteś sztywny, zasadniczy i nudny, w dodatku te cechy są związane na małą kokardkę i zanurzone w occie.
– Tylko nie na małą kokardkę. Czuję się urażony.
– Rzeczywiście, nie może być mała. Uważasz, że wielki nudziarz jest lepszy od małego nudziarza?
– Tak. Dopóki jestem w czymś doskonały.
– Chcesz być w czymś doskonały. Edge?
– Chyba wszyscy do tego dążymy.
– Nie jestem taka pewna. Osiągnięcie mistrzostwa wymaga dużego wysiłku. A co chciałbyś osiągnąć?
Mimo oślepiającego blasku słońca i opalenizny na jego twarzy dostrzegła, że Edward się zaczerwienił. Poruszył nogą tak, jakby miał ochotę ześliznąć się z posągu. Chwyciła go za rękaw.
– Zaczekaj. Nie będę cię męczyć, jeśli nie chcesz o tym mówić. Czy z twoim ramieniem jest już lepiej?
– Tak, dużo lepiej. Byłem nieszczęśliwy, że zostałem zwolniony z czynnej służby tuż przed abdykacją Napoleona. Miałaś jakieś wiadomości od Lucasa albo Chase’a?
– Napisali, że zostają we Francji. Nie widziałam się z nimi… już zdecydowanie za długo.
Splotła dłonie, mając nadzieję, że nie zauważył, jak drżą. Częsta zmiana miejsc pobytu sprawiała, że jej jedynym domem była rodzina – przede wszystkim Lucas, Chase i matka, a zaraz po nich kuzyn Huxley, Carmichaelowie. I Edge. Poza nimi nie miała domu ani korzeni, żadnej kotwicy. Gdyby Lucasowi albo Chase’owi przydarzyło się coś złego…
– Tęsknię za nimi. – Słowa same popłynęły z jej ust. – Nawet teraz, po zakończeniu wojny, nie można być niczego pewnym.
Ujął jej ręce w swe mocne, ciepłe dłonie. Nie starał się jednak jej pocieszyć. Żałowała, że nie potrafił okazywać emocji. Mógłby ją utulić, a nawet okłamać, by poczuła się lepiej. Rozmowa z nim zawsze przypominała podpływanie do wyspy czujnie strzeżonej przez marynarkę wojenną. Trzeba było wielkich starań, by dostać się na ląd. Może działo się tak dlatego, że zamieszkał z Carmichaelami jako dziecko i brakowało mu matki. Nigdy nie ośmieliła się zapytać, dlaczego tak się stało. Wiedziała tylko, że Poppy i Janet bardzo go kochali. Płakali, kiedy przyjechał. Nawet Huxley i jej matka mieli wilgotne oczy. Tylko Edge okazywał spokój. Wyglądał teraz inaczej niż w jej wspomnieniach… wydawał się znajomy, a jednak jakby obcy. A może to ona się zmieniła. Miała ochotę napawać się uściskiem jego dłoni, rozpaczliwie szukała słów, które mogłaby wypowiedzieć, by przerwać ciszę.
– Chciałabym kiedyś znów pojechać do Londynu. Moja mama postanowiła, że nigdy tam nie wróci, więc nie byłam tam od dzieciństwa. Byłeś w British Museum?
– Któregoś dnia na pewno tam pojedziesz. Decyzje twojej mamy, podjęte po skandalu wokół twojego ojca, są zrozumiałe. Z tego, co mówili Poppy i Huxley, wynika, że twój ojciec był dobrym człowiekiem, tylko popełnił błąd, gdy znalazł się daleko od rodziny.
– Tuszowanie prawdy do ciebie nie pasuje, Edge. Romans z zaręczoną kobietą i pojedynek z jej narzeczonym, któremu przyprawiła rogi, to bardzo poważny błąd – fuknęła.
– Owszem, ale to smutne, gdy pamięć o dobrym człowieku ogranicza się do najgorszego postępku. Pamiętaj, że śmierć twojego ojca w żaden sposób ciebie nie hańbi.
– Towarzystwo uważa inaczej.
– Elity są bardzo dziwne. Poszczególni ludzie mogą być… całkiem przyjemni, ale w grupie są jak wielogłowy potwór strzegący królestwa i podejrzliwy.
– A plotkowano na twój temat, kiedy byłeś w Londynie, Edge?
– Zawsze są jakieś plotki.
– Ale przecież ty jesteś nienaganny pod każdym względem – powiedziała bez namysłu i jeszcze zanim się roześmiał, spłonęła rumieńcem.
– Nie miałam na myśli tego, że jesteś doskonały… – burknęła.
– Tak, wiem – przerwał jej, wciąż się śmiejąc. – Chciałaś powiedzieć, że jestem tak nudny, że nie ma o czym plotkować.
– Tego też nie miałam na myśli. Ale rzeczywiście nie wiem, do czego mogliby się przyczepić.
– Dziękuję ci za te słowa, Sam. Wiedz, że wszystko, co jest choćby odrobinę nietypowe, staje się podejrzane w zamkniętym kręgu śmietanki towarzyskiej.
– Chodzi ci o to, że wychowali cię Poppy i Janet, a nie twoi rodzice? Dlaczego z nimi zamieszkałeś, Edge? – To było najbardziej zuchwałe pytanie, jakie kiedykolwiek mu zadała.
– Nie pamiętam. Nie mam żadnych wspomnień z tych pierwszych sześciu lat. Chwileczkę… Pamiętam śnieg i szarość, to wszystko. Moi rodzice… Spędzałem czas z matką, bo moja siostra debiutowała. Ojciec szczęśliwie nie ruszył się z Greybourne, bo nie potrafi się zachować stosownie do okoliczności. Rodzice są zupełnie inni niż Poppy i Janet. Matka jest chłodna i powściągliwa, bywa protekcjonalna, a ojciec jest… bardzo pobożny. – Spojrzał na nią. – Proszę, powiedz teraz, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.
– Nie powiem, bo tak nie myślę. Nigdy nie widziałam, żebyś traktował kogoś protekcjonalnie z powodu poglądów czy miejsca w hierarchii społecznej. A co do chłodu… – Urwała, widząc, że spochmurniał. – Wiem, że starasz się otoczyć lodową skorupą, jednak ten pancerz się topi, bo ty nie jesteś zimny. Poppy i Janet nigdy by cię tak nie pokochali, gdybyś taki był.
– Gdybym nie wiedział, że jesteś szczera aż do bólu, Sam, pomyślałbym, że próbujesz mi się przypochlebić. Może przewróciłaś jakiś cenny przedmiot?
– Kolosy Memnona? Tak, to byłam ja.
– Mam nadzieję, że niedługo pojedziesz do Londynu, Sam. Zaprowadzę cię wtedy do muzeum. Jest tam posąg, który przypomina mi ciebie. Przedstawia dziewczynę zapatrzoną w niebo tak jak ty, kiedy udajesz, że nie słyszałaś, jak matka wzywała cię na kolację.
Uśmiechnęła się zakłopotana. Nie pamiętała, kiedy powiedział jej coś miłego, choćby w tak oględny sposób. To było do niego niepodobne.
– Co jeszcze robiłeś w Londynie? – zapytała.
– Musiałem uczestniczyć w niezliczonych balach i spotkaniach w związku z debiutem Anne. Dobrze byś się bawiła, widząc, jak się skręcałem z nudów.
– Nie wyobrażam sobie tego. Naprawdę było aż tak strasznie?
– Czasami… Ale bywało, że dobre się bawiłem. Ten świat potrafi wciągać. Wszystko jest w nim takie… łatwe. Cudem przeżyliśmy wojnę, a mimo to wszyscy doskonale się bawią, są pełni życia. Wszyscy nazywali mnie tam Edwardem albo lordem Edwardem.
– Przecież to jest twoje imię.
– Wiem, ale… Zawsze zwracano się do mnie Edge. Odkąd pewna irytująca sześciolatka podczas swojej pierwszej wizyty w Ketarze oznajmiła, że nie wyglądam jak Edward ani jak lord Edward Edgerton.
– Wciąż uważam, że nie wyglądasz jak Edward, a „lord Edward Edgerton” brzmi jak imię nadętego bohatera moralitetu, ale nikogo nie zmuszałam, by nazywał cię tak jak ja.
– Tak, wiem, masz dar przekonywania innych. Nie jestem na ciebie zły. Podobało mi się, bo Edge brzmiało oryginalnie. Mój ojciec ma na imię Edward.
– Och…
– Tak. Edward Raphael coś tam, coś tam. Dwa imiona nadane dwóm pierwszym Edgertonom.
– Skoro nie lubisz, jak ludzie mówią do ciebie Edward, to im o tym powiedz. Ja bardzo często prosiłam, żebyś nie nazywał mnie Samanthą.
– Sama powiedziałaś, że Edward to moje imię. Ono mnie określa.
Samantha nie rozumiała, co próbuje jej przez to powiedzieć.
– Głęboko na pustyni, gdy na niebie lśnił srebrny rożek księżyca… – zaczął, a ona uśmiechnęła się. Edge wspaniale czytał na głos. W Ketarze było niewiele atrakcji, zabawiali się grą w karty, rozwiązywaniem zagadek i lekturą książek. Od dzieciństwa uwielbiała słuchać, jak Edge czyta. Słuchała go, urzeczona głęboką barwą jego głosu i zmianą modulacji. Zamykała wtedy oczy, a sceny tworzone przez wyobraźnię były nawet wyraźniejsze niż we śnie. Pamięć o tych doznaniach sprawiała, że wybaczała mu nudne wykłady na temat jej niestosownego zachowania. Ktoś, kto potrafił wspaniale odtworzyć klimat powieści, nie mógł być przecież tak do końca nudny.
– Nie – poprawiła. – Opowiadasz inną historię. W samym sercu Londynu, w świetle niezliczonych żyrandoli, przetańczyli całą noc…
– Trzy wielkie żyrandole, a w każdym chyba ze sto świec, przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Bałem się, że gorący wosk spadnie na parkiet, a my pośliźniemy się i skończymy walca na ścianie.
– My?
Odwrócił się, nasłuchując.
– Głos rogu To Daoud. Chodź, zanim muchy wygrają walkę o lunch.
– Myślałem, że wczorajsze wejście na tego nieszczęsnego barana było szczytem szaleństwa, Sam. Powinienem był wiedzieć, że to ci nie wystarczy. Nie mogłaś przynajmniej poczekać, aż zmiotą piasek z posągu?
– Dlaczego jesteś na mnie zły? Wiesz, że to na mnie nie działa – oznajmiła Sam, patrząc na Edge’a z dachu świątyni.
– Wiem aż za dobrze. Któregoś dnia spadniesz i roztrzaskasz tę upartą głowę.
– Zrobię wszystko, żeby spaść na ciebie. Jesteś tak nadęty, że to będzie miękkie lądowanie.
– Jak tam weszłaś?
Wskazała dwa ogromne bliźniacze sfinksy.
– Weszłam na zad tego posągu – powiedziała, a Edge aż się wzdrygnął.
– Sam!
– Przecież wczoraj przeszkadzało ci słowo „pupa”.
– Przyznaję się do porażki.
– Ciągle to powtarzasz, a jednak trwasz w swoim uporze. Idź już sobie, słońce zachodzi, a chcę to dzisiaj skończyć.
Odszedł i zapadła cisza. Prawdę mówiąc, wolała, żeby został. Po chwili usłyszała stęknięcie i szuranie butów na piasku. Uśmiechnęła się do siebie.
Gdy usiadł obok niej, zauważyła niewielkie skaleczenie na jego prawej dłoni.
– Otarłeś sobie dłoń – powiedziała.
– No i?
– No i nic. To była tylko uwaga. Stworzenie ci możliwości do kolejnej połajanki.
– Nie mogę cię winić za moją niezdarność.
– To nie jest pierwszy raz. Pamiętasz Sakkarę dwa lata temu?
– Boże, tak. Ale wtedy to była twoja wina. Co spodziewałaś się znaleźć na szczycie tego rumowiska?
– Myślałam, że dokonam wielkiego odkrycia. Nie przyszło mi do głowy, że wpadnę do grobowca i zostanę zaatakowana przez nietoperze. – Zadrżała na to wspomnienie.
– Tak, to było bardzo trudne do przewidzenia – powiedział ironicznie. – Dlaczego nietoperze miałyby się gromadzić w ciemnym, zawilgoconym grobowcu, a co jeszcze dziwniejsze, dlaczego miałyby się spłoszyć, kiedy ktoś wtargnął do ich kryjówki?
– Nie wiedziałam, że pod gruzami znajduje się wejście.
– Gdybyś się tam nie wspięła, nie wpadłabyś do środka, pociągając mnie za sobą!
– Przeprosiłam cię za to. Wiele razy.
– To prawda. I tak być powinno.
– Przez resztę pobytu prawie się do mnie nie odzywałeś.
– Jestem pewien, że potraktowałaś to jako nagrodę, a nie karę. A ponieważ wszystko, co bym powiedział, mogło doprowadzić do rękoczynów z twoimi braćmi, wolałem milczeć. Stanowiłaś zagrożenie, Sam.
– Czyżby?
– Z wiekiem wyraźnie złagodniałaś. Pomimo utrzymującej się skłonności do wdrapywania się na starożytne posągi, od mojego przyjazdu nie wydarzyło się nic strasznego, a skoro kiedy dzieli nas zaledwie parę dni od mojego powrotu do Anglii, chyba uda się uniknąć katastrofy.
Mówił to lekkim tonem, jednak w jego głosie pobrzmiewała niepokojąca nuta. Sam zadrżała. Nie chciała, by wyjeżdżał.
Popatrzyła na wzgórze, falisty teren i zbocze stromo opadające ku dolinie. Słońce stało wysoko na błękitnym niebie, tłumiąc barwy i nadając krajobrazowi beżowożółty kolor. To była kraina kontrastów i niespodzianek, nie zawsze przyjemnych.
– Przecież byłeś w Anglii zaledwie kilka miesięcy temu.
– No i?
– Bo… Myślałam, że w przyszłym tygodniu dołączysz do wyprawy swego wuja do Abu Simbel.
– Nie w tym roku. W przyszłym roku chętnie tu wrócę z Dorą.
– Z Dorą? – Miała wrażenie, że otwiera się przed nią otchłań.
– Panną Theodorą Wadham. Poznałem ją w Londynie i zamierzamy się pobrać w czerwcu. Poprosiłem Poppy i Janet, by o tym nie mówili, bo Dora wciąż jest w żałobie po śmierci ojca. Mimo wszystko jestem zaskoczony, że do tej pory ta wiadomość do ciebie nie dotarła. Teraz nie ma to zresztą znaczenia, bo zaraz po powrocie do Londynu ogłosimy nasze zaręczyny. Dora nie może się doczekać podróży do Egiptu. Wiele jej o nim opowiadałem i jest zafascynowana tym krajem.
Dora.
Czerwiec.
Ślub.
Edge?
Wrzał w niej gniew. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo lubi Edge’a. A przecież był irytująco uparty, przemądrzały i często miała ochotę wymierzyć mu kopniaka. Dlaczego więc tak silnie przeżywała wiadomość o jego ślubie?
Milczenie przedłużało się. Otworzyła szkicownik i zaczęła go przeglądać.
– Naprawdę masz talent. Wspaniale uchwyciłaś klimat upalnego południa. Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale jest tu niemal wyczuwalny. Ten rysunek najbardziej mi się podoba. Ale skąd znasz ten widok? Chyba mi nie powiesz, że wspięłaś się na posąg Horusa, żeby to narysować? – Roześmiał się. – Ty chyba naprawdę chcesz rozbić sobie głowę. To wszystko dlatego, że wychowywałaś się z braćmi. Mówiłem im, że któregoś dnia napytasz sobie biedy.
– A co oni ci powiedzieli? – zapytała.
– Żebym się nie wtrącał.
– Więc czemu ich nie posłuchałeś?
– Czy ja cię czymś obraziłem, Sam? Nie miałem takiego zamiaru. Boczysz się na mnie za to, że rozmawiałem o tobie z twoimi braćmi? Nie martw się, oni są niezwykle lojalni wobec ciebie. Czasami myślę, że bracia słuchali cię bardziej niż swoich dowódców na wojnie. Ale sama wiesz, że musisz dorosnąć. Nie możesz włóczyć się po okolicy w szatach tubylców i z rozpuszczonymi włosami. Nigdy nie rozumiałem… Twoja matka zawsze jest tak elegancko ubrana i… – Urwał, napotykając jej gniewne spojrzenie. – W każdym razie to nie moja sprawa, ale… kiedy w przyszłym roku przyjedzie tu Dora, mogłybyście wybrać się razem do Kairu. Dora ma wspaniały gust i zapewne chciałaby mieć tu przyjaciółkę. Na pewno ją polubisz; ma duży temperament.
Już jej nie cierpię, odparła w myślach. Niech nawet nie próbuje wspinać się ze mną na posągi, bo coś mnie może podkusić, by ją zepchnąć.
Wstała i strzepnęła piasek z bawełnianej spódnicy. Nagle zdała sobie sprawę ze swego opłakanego wyglądu. Jej ubranie było pogniecione i zakurzone, włosy przylgnęły do spoconych policzków i czoła.
Okazała się idiotką. Aż do tej pory nie wiedziała, że lubi Edge’a. Cóż, wieczorem jej uczucia będą już zupełnie inne. Wejdzie na Wyjące Skały i tam pozbędzie się bezsensownego uczucia, jakim darzy tego tępego, nudnego chłopaka. Spodobała mu się Oszałamiająca Dora. Cóż, w tej sytuacji ona będzie musiała znaleźć sobie swojego Oszałamiającego Narzeczonego. Pojedzie do Wenecji i tam pozna najprzystojniejszego i najbardziej czarującego mężczyznę, zakocha się w nim i będą żyli długo i szczęśliwie…
– Wracam – oznajmiła. Usłyszała za sobą zgrzytanie piasku pod jego butami. Wolałaby teraz zostać sama.
– Zaczekaj, pomogę ci zejść. Tu jest naprawdę stromo. Ostrożnie. – Minął ją i zwinnie zeskoczył na piasek.
– Nie potrzebuję twojej pomocy.
– Nonsens. Podaj mi rękę.
Gdyby nie przepełniająca ją gorycz, spełniłaby jego prośbę, teraz jednak postanowiła skoczyć. Niestety usiłował chwycić ją za ramię, co sprawiło, że się potknęła, przejechała bosymi stopami po piasku i wpadła na Edge’a. Upadli, uderzyła podbródkiem w jego żebra, a jego podbródek boleśnie ugodził ją w czoło.
– Psiakrew!
– Yina’al abuk – mruknęła, próbując wstać, jednak spódnice bawełnianej sukienki uwięzły pod jego nogą i mogła jedynie unieść się na łokciu. Włosy opadły jej na twarz. Odgarnęła je gwałtownym ruchem i posłała Edge’owi mordercze spojrzenie. Zaskoczenie i poirytowanie widoczne na jego twarzy ustąpiło miejsca uśmiechowi.
– Mówiłem ci, że pewnego dnia upadniesz. Musiałaś wylądować na mnie?
– Nie potknęłabym się, gdybyś nie stanął mi na drodze, więc dobrze przynajmniej, że posłużyłeś mi za poduszkę. A teraz rusz nogą, żebym mogła…
Pociągnęła spódnicę, nieznacznie obróciła się na bok i dźgnęła jego nogę kolanem. Usłyszawszy, jak gwałtownie zaczerpnął tchu, spojrzała na niego z zatroskaniem.
– Jesteś ranny? Edge? Skaleczyłam cię? Nie chciałam… Gdzie cię boli? – Podparła się ręką i uniosła lekko, jednak wciąż otaczał ją ramionami, a teraz jego uścisk przybrał na sile.
– Nie ruszaj się – warknął. Znieruchomiała, zaskoczona i przerażona.
To była jej wina. Bała się oddychać, patrząc na przystojną twarz Edge’a, modląc się, by wyszedł z tej sytuacji bez szwanku.
Zmrużył oczy i lekko rozchylił usta. Jego ciepły, szybki oddech owiewał jej szyję. Miała ochotę się przytulić i poczuć dotyk jego torsu. Szok powoli mijał i zaczynała zdawać sobie sprawę, że on oplata nogami jej nogi, że uciska miejsce złączenia jej ud. Nie miała dotąd pojęcia, że to może być takie przyjemne…
– Co ty nosisz pod tą szatą? – Jego pytanie wydało jej się tak dziwne, że miała wrażenie, że się przesłyszała.
– Co?
– Nie nosisz nic pod tą suknią – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– Oczywiście, że nie, jest gorąco i…
– Zdecydowanie jesteś już dorosła – mruknął. – Zejdź ze mnie.
– Ale gdzie masz obrażenia?
– Nie mam żadnych obrażeń. Zejdź ze mnie.
– Próbuję. Musisz poruszyć nogą, żebym mogła… – Wsunęła dłoń pomiędzy jego nogi, chwyciła tkaninę i mocno szarpnęła.
Znów jęknął, a jego uścisk przybrał na sile. Przestała podpierać się ręką i odwróciła głowę, by ponownie nie uderzyć podbródkiem w jego tors, lecz obecna pozycja okazała się jeszcze bardziej niebezpieczna. Ustami niemal dotykała jego szyi, czuła jego zapach z piżmową nutą. Miała ochotę poznać smak jego skóry.
Jej marzenia prysły, gdy obrócił się tak, że znalazła się obok niego. Tylko jego noga zaplątana w fałdy jej szaty przypominała o chwili bliskości. Przywarła do niego jak do ostatniej deski ratunku. Patrzył na nią z góry przez zmrużone powieki.
– Zawsze wiedziałem, że z tobą same kłopoty – powiedział cicho. – Nie miałem jednak pojęcia, jak…
Uniosła się na łokciu i nakryła jego usta swoimi. Nie chciała tego zrobić, to się po prostu stało.
– Nie tego się spodziewała. Jego wargi były gładkie i ciepłe. Przesunęła po nich ustami.
To było… boskie.
Westchnęła, bezwiednie wsunęła język w jego usta i poczuła dreszcz rozkoszy rozchodzący się po całym ciele. Choć cała sytuacja trwała zaledwie kilka chwil, miała wrażenie, że minęła wieczność. Niespodziewanie Edge szarpnął jej spódnicę owiniętą wokół nogi, rozdarł ją, a potem gwałtownie wstał i szybko ruszył ścieżką.
Sam stała na werandzie łączącej pokój śniadaniowy w Bab el–Nur z ogrodem. Lekki wieczorny wiatr od strony wzgórz niósł zapach kapryfolium i kwiatów pomarańczy. Czuła też zapach Nilu, mroczny i tajemniczy; oczami wyobraźni widziała jego ciemne wody oddalone o kilkadziesiąt metrów.
Nie widywała Edge’a zbyt często i wcale za nim nie tęskniła, od dzieciństwa miała go za nudziarza, który tkwił w jej życiu jak cierń.
Nie rozumiała, jak to wszystko mogło się tak zmienić. Jak doszło do tego, że z zaczęła go postrzegać inaczej? To nie miało sensu.
Żałowała, że nie ma tu z nią Lucasa i Chase’a. Chciała, by ją zapewnili, że to minie, że to tylko zauroczenie podobne to tego, jakiemu uległ szesnastoletni Chase, zakochując się w pani Bertolli. Pisał do niej wiersze i przepływał gondolą pod jej pałacem w środku nocy. W końcu jej mąż stracił cierpliwość i cisnął z okna marmurowym popiersiem, które zatopiło gondolę i omal nie doprowadziło do wojny dwóch rodzin. Zimna kąpiel uzdrowiła Chase’a, który miesiąc później zyskał przychylność pełnej wigoru wdowy słynącej ze skandali.
Sam powinna pójść podobną drogą. Za kilka tygodni Huxley odwiezie ją i jej matkę do Wenecji, gdzie zostanie przedstawiona w towarzystwie i spotka jakiegoś uroczego kawalera. Może nawet pozna samego lorda Byrona i sprawi, że ten zakocha się w niej bez pamięci, choć słynął z niestałości i traktował weneckie damy jak słodkie włoskie pączki. To uzmysłowiłoby Edge’owi, że Sam nie jest już głupiutką gąską.
Jej bunt szybko zgasł. Od dawna marzyła o przyjeździe do Egiptu. Miała świętować swoje osiemnaste urodziny tu, gdzie czuła się najlepiej i mogła być sobą.
Teraz cała radość ją opuściła.
Z jego powodu.
Musiał wyczuć jej wrogie nastawienie, bo niespodziewanie na nią spojrzał. Ignorowali się nawzajem przez cały wieczór. Ilekroć ich spojrzenia się spotkały, odwracał głowę.
– Chciałabym cię przeprosić – powiedziała ze wzrokiem utkwionym w podłodze. – Nie zamierzałam… tam, przy świątyni… przy tych posągach… to było niewłaściwe.
– Tak – odpowiedział ostrym tonem. Zanim zdążyła ponownie się odezwać, słowa popłynęły mu z ust wartką strugą: – To była również moja wina. Nikt nie wie, jaka jesteś naprawdę, wszyscy traktują cię jak dziecko, ja też popełniłem ten błąd. Dora ma dziewiętnaście lat, ale nigdy nie przyszło mi do głowy… Nie powinienem przebywać z tobą sam na sam.
Zaczął przechadzać się po werandzie, z twarzą ściągniętą smutkiem. Sam stała jak wryta, głęboko zawstydzona. Szczerze go teraz nienawidziła. Żadne słowa nie przychodziły jej do głowy, chociaż miała ochotę się odgryźć, a przynajmniej stanąć w obronie swej godności. Nigdy dotąd nie przeżyła tak wielkiego upokorzenia.
– Nie zamierzałem sprawić ci przykrości – powiedział skruszonym tonem. Zawsze tak rzeczowy, był teraz wyraźnie zakłopotany. Na chwilę zrobiło jej się go żal. – Chciałem tylko, byś zrozumiała, że dla swojego własnego dobra powinnaś wydorośleć.
– Nie chcę wydorośleć – odparła. – Wiem, że nie będę miała wyboru, ale nie chcę. Dorośli poznają zło. Na przykład Lucas, Chase i ty byliście na wojnie, a mój ojciec cudzołożył i dał się zabić. Moja matka wciąż go opłakuje, a… Co jest takiego atrakcyjnego w dorosłości? – zapytała, gdy milczał.
– Dorosłość nie musi łączyć się z atrakcyjnością. Po prostu przychodzi na nią czas. W życiu często musimy coś robić jedynie z poczucia obowiązku. Na tym polega dojrzewanie.
Ukryła twarz w dłoniach.
– W takim razie to nie dla mnie. Przepraszam, że cię obraziłam, ale to nie daje ci prawa do udzielania mi kolejnej lekcji.
– Nie rozu.. nieważne. Czy tego chciałaś, czy nie, to się już stało. Twoja rodzina i wychowanie nie należą do typowych w naszym środowisku, ale pamiętaj, że należysz do bardzo majętnego rodu Sinclairów. Wielu będzie zabiegać o twoje względy, a inni będą traktować cię podejrzliwie. Ludzie będą spodziewać się po tobie najgorszego, a jeśli będziesz się zachowywać tak jak dzisiaj… – Jego głos brzmiał zgrzytliwie. – Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale uwierz, nie chciałbym, aby stała ci się krzywda.
Odwróciła się. Na szczęście było ciemno i nie mógł wyczytać z jej twarzy, jak mocno dotknęły ją jego słowa.
Postąpił o krok i przystanął.
– Nie chcę cię ranić. Chciałbym tylko, żebyś zrozumiała… och, do diabła. – Zrobił kolejny krok i znów się zatrzymał, a potem przesunął palcem po jej czole.
– Masz tu siniaka. To moja wina?
– Nie. Ustaliliśmy już, że to ja ponoszę winę za wszystko. Ten siniak nie boli, a przynajmniej nie bolał, dopóki go nie dotknąłeś.
Opuścił rękę i zacisnął dłonie w pięści. Natychmiast pożałowała swych słów. Być może gdyby w odpowiednim czasie posiadła umiejętność kontrolowania wypowiedzi, mogłaby… co? Ukraść Edge’a kobiecie, którą kochał?
– Przepraszam, Sa… lady Samantho.
– Dobranoc, lordzie Edwardzie.
– Zaczekaj. – Chwycił ją za ramię. – Proszę, nie gniewaj się na mnie.
– A jakie to ma znaczenie, czy jestem na ciebie zła? Jesteś jak zwykle kryształowo czysty, lordzie Edwardzie Edgertonie. Powinieneś odtąd trzymać się z dala ode mnie, bo najwyraźniej mam na ciebie zły wpływ.
Chwycił jej drugie ramię i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Słyszeli, jak w głębi domu Poppy gra na fortepianie, a jej matka śpiewa.
– Tak – powiedział w końcu Edge. – Masz zły wpływ. Jutro o świcie wyjeżdżam do Kairu. Już się nie zobaczymy. Życzę ci, abyś była szczęśliwa, Sam. Czy ty też mi tego życzysz?
– Jak zawsze.
– Dobry Boże, jak… – Urwał i mocniej ścisnął jej ramiona. Był tak zakłopotany, że chcąc go pocieszyć, chwyciła go za klapy nienagannie skrojonej marynarki, a potem wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Przywarł wargami do jej warg i złączyli się w czułym pocałunku.
Pomyślała, że doskonale do siebie pasują. To, co robili, przychodziło im tak naturalnie…
Gwałtownie się cofnął.
– Gratuluję ci rychłego ożenku. Szczęśliwej podróży.
Tym razem nie odpowiedział. Wyszła z werandy i udała się do swego pokoju. Rano już go nie było, tak jak powiedział.
– Ten kto przejdzie przez Księżycową Dolinę, nie będzie już taki sam.
Zagubieni w Księżycowej Dolinie Pustynny Chłopiec, Księga Trzecia)
Ketara, osiem lat później
Sam przystanęła na skraju Wyjących Skał wznoszących się nad Ketarą i zapatrzyła się na najeżoną postrzępionymi formami skalnymi dolinę. Za nią widać było szarobrązową wstęgę Nilu okoloną zielonymi pasami szuwarów. Zachodzące słońce stroiło wzgórza za rzeką w pomarańcz i purpurę i barwiło biały dom Bab el–Nur na różowo. Widziała stąd nawet skraj ogrodu, którego drzewa rzucały cień na grób jej matki.
Czy to możliwe, że minęły już trzy lata, odkąd po śmierci matki znalazła się w Sinclair Hall w Anglii? Trzy ostatnie miesiące spędzone w Egipcie wydały jej się bardziej znaczące niż czas spędzony w Anglii, ważniejsze nawet niż lata, które upłynęły po ślubie z Rickim. Miała wrażenie, że nie obudziła się jeszcze na dobre od chwili, gdy wróciła do Wenecji i wyruszyła na poszukiwania prawdziwego domu, starając się uleczyć zranione serce i dumę.
Nie zdawała sobie wtedy sprawy, co oznaczają słowa „prawdziwy dom”. Mieszkanie z niezbyt przychylnie nastawioną rodziną matki w Wenecji, a nawet w Bab el–Nur z Carmichaelami, nie dawało jej poczucia stabilizacji. Być może jedynie w ciągu dwóch lat spędzonych w Burford w Anglii, kiedy była sześcioletnią dziewczynką, czuła się bezpiecznie. Czasami zastanawiała się, czy wybór Rickiego spośród licznych adoratorów nie wynikał z faktu, że jego ojciec posiadał majątek w pobliżu Burford. Wkrótce okazało się, że nie zdołali się wystarczająco dobrze poznać przed ślubem i pomylili się w swych ocenach. Nic dziwnego, że oboje poczuli głębokie rozczarowanie.
Może gdyby byli starsi, udałoby im się przetrwać. Być może nawet biedna mała Maria wciąż by żyła. Gdyby nie utonęła, miałaby teraz prawie dziesięć lat. Sam otarła twarz, starając się odegnać wspomnienie cuchnącej zgnilizną wody w kanale.
Egipt nie był jej krajem ojczystym, jednak czuła się tu doskonale. Jak to dobrze, że Chase i Lucas namówili ją do przyjazdu. Powrót w ukochane strony podziałał na nią ożywiająco. Wyrwała się z odrętwienia, w które popadła po rozstaniu z Rickim. Ich wspólne życie stało się w końcu nie do zniesienia. Popełniła wielki błąd, wychodząc za niego, teraz jednak była starsza i mądrzejsza. Poppy i Janet mieli w Londynie wielu znajomych związanych z Egiptem. Istniał więc cień szansy, że pozna wśród nich mężczyznę, który zechce ją poślubić, okaże się dobrym małżonkiem i ojcem.
Ileż to razy w dzieciństwie wraz z Lucasem, Chase’em i Edge’em wdrapywała się na te skały i razem próbowali naśladować wycie szakali? Edge nie wydawał tych dzikich dźwięków, a jednak lubił tu przychodzić. Potem patrzyli, jak wzgórza za Nilem zmieniają barwę z ochrowej na pomarańczową, a potem nikną na tle nieba koloru indygo.
Przechyliła głowę, wystawiając twarz na podmuchy wiatru. Głęboko wciągnęła powietrze, starając się wymazać z pamięci wstrętny smak wody z weneckiego kanału, który nieodłącznie towarzyszył myślom o Rickim.
Pragnęła odegnać te wszystkie wspomnienia. Nie była już lady Carruthers. Nie była nawet lady Samanthą Sinclair. Była po prostu Sam.
Odchyliła głowę i krzyknęła, ile sił w płucach:
– Jestem Sam!
Edge był potwornie spragniony. Serce biło mu szybko, nogi bolały od wspinaczki, lecz żadne niewygody ani dolegliwości nie zajmowały go w tym stopniu, co myśl o widoku, jaki się przed nim roztoczy, kiedy stanie na skale.
Jeśli się mylił, jeżeli popełnił błąd przy wyborze ścieżki dla wielbłądów, ujrzy jedynie niekończącą się pustynię. Nawet dobiegający z oddali zapach Nilu będzie jedynie sarab, fatamorganą, podobnie jak drzewa i woda, które pojawiały się na horyzoncie i rozwiewały jak mgła, gdy tylko podszedł bliżej.
Jeśli się mylił, skończy jak ten szakal, którego szkielet minął kilka godzin temu. Powinien był wziąć pod uwagę, że wspomnienia sprzed ośmiu lat nie musiały być już aktualne, jeśli chodzi o układ terenu. Był teraz starszy, mniej spostrzegawczy, szedł wolniej. Jednak ścieżka wydawała się znajoma…
Na szczycie wzgórza potknął się. Przystanął i mrużąc oczy, dojrzał szeroką zieloną wstęgę Nilu. Lecz to nie Nil ani nie Ketara zatrzymały jego wzrok na dłużej. Zapatrzył się na zielony ogród Bab el–Nur.
Dotarł do domu.
Dom. To słowo drżało w powietrzu jak miraż. Dom. Nie miał go już i nie udało mu się go zbudować mimo wielu lat starań. Mówiono, że do trzech razy sztuka, jednak nie wierzył w takie powiedzenia. Prawdę mówiąc, nie wierzył już prawie w nic.
Zamknął oczy, wsłuchując się w szum wiatru. Dawniej uwielbiał tę porę dnia, kiedy słońce nareszcie zdradzało objawy wyczerpania i pustynia zmieniała oblicze.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio mógł się poświęcić słuchaniu odgłosów natury. To musiało być bardzo dawno. Potem wszystko mu zobojętniało.
Nie wiedział, czy ma poczytać obecne ożywienie za dobry znak. Zdążył już polubić swój stan odrętwienia.
Spojrzał na ptaka wylatującego z zagłębień w skale. Wzdrygnął się; upał przyprawił go o pulsujący ból głowy. Zapas wody skończył mu się kilka godzin temu. Podmuchy wiatru chłodziły spocone czoło i kark. Uśmiechnął się z wysiłkiem, rad, że nie musi już obawiać się o życie.
Jakiś dźwięk dobiegł go z taką siłą, że drgnął.
– Jestemsa!
Czyjś głos niósł się nad doliną. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy aby nie powinien uwierzyć w zjawiska nadprzyrodzone. Wydało mu się jednak nieprawdopodobne, by duch starożytnego Egipcjanina krzyczał tak głośno. Ruszył przed siebie, a po chwili się zatrzymał.
Miał przed sobą widok jak z miejscowych opowieści: na tle ogniście pomarańczowego nieba jakaś postać w targanej przez wieczorny wiatr sukni stąpała ku krawędzi urwiska. Po chwili postać uniosła ręce i można było odnieść wrażenie, że wiatr w każdej chwili może ją unieść jak liść.
Edge nie zastanawiał się ani chwili, pobiegł w stronę kobiety.
– Stój! – Zawołał po arabsku. – Laa! Tawaqfi!
Kobieta obróciła się.
Stanęli naprzeciw siebie jak wryci.
Ciężko dyszał, wciąż przeżywając to, co się mogło stać. Rozum mówił mu jednak, że ta kobieta, przypominająca pragnącą zemsty hurysę, nie jest Egipcjanką ani fatamorganą, lecz kimś o wiele bardziej niebezpiecznym.
Wiedział, że w Egipcie zawsze należy spodziewać się czegoś nieoczekiwanego. Zwłaszcza w obecności Sam Sinclair.
Miała na sobie strój noszony przez tubylców, kremowy gibbeh przepasany czerwoną bawełnianą szarfą, nałożony na prostą muślinową sukienkę. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę zastanawiał się, czy aby się nie pomylił. Minęło tyle lat od ich ostatniego spotkania…. Kobieta była podobna do Sam, a jednak jakby inna.
Cóż, to już nie Sam, tylko lady Carruthers.
– Myślałem, że skoczysz – powiedział zduszonym głosem.
– Dlaczego akurat to ci przyszło do głowy?
– Może dlatego, że stałaś na skale i krzyczałaś?
– Nie krzyczałam, tylko wyłam. W końcu to są Wyjące Skały. Nie myślałam, że ktoś mnie usłyszy. Przyszłam tutaj, szukając samotności.
– W takim razie bardzo mi przykro, że przeszkodziłem, lady Carruthers.
– Przepraszam, że cię przestraszyłam, lordzie Edwardzie. Myślałam, że mogę sobie krzyczeć do woli, bo nikt tu nie przychodzi. Ludzie mówią, że w tych skałach straszy.
– Wiem.
Zauważył, że miała ochotę się uśmiechnąć, lecz zdołała się powstrzymać. To nie była dawna Sam. Może małżeństwo poskromiło jej temperament?
– Ale nie straszy tu obłąkana kobieta – powiedziała z przekąsem – tylko strażnicy Hatszepsut. Poppy powiedział nam, że ta świątynia była poświęcona najprawdopodobniej tej władczyni.
Wskazała budowlę u podnóża skał. Świątynia i sfinksy były teraz dobrze widoczne, szeroka wykładana żwirem ścieżka prowadziła do pomostu.
Potarł dłonią twarz szorstką od piasku.
– Mieszkasz u Poppy’ego?
– Oczywiście. A gdzie indziej mogłabym się zatrzymać w Ketarze?
Najwyraźniej tracił jasność myślenia. Przyjrzała mu się uważniej; pomyślał, że musi przedstawiać sobą opłakany widok. Był brudny, a od kilku dni się nie golił.
– Skąd przyszedłeś? – Rozejrzała się dokoła. – Widziałabym cię, gdybyś szedł od Bab el–Nur.
– Nie byłem tam jeszcze. Przyszedłem z Zarki.
– Przyprowadź tu swojego osła albo wielbłąda i zejdźmy stąd. Niedługo zrobi się ciemno.
– Nie mam żadnego wielbłąda. Szedłem pieszo.
– Przyszedłeś z Zarki. Pieszo. Sam.
– Tak, na miłość boską. Co w tym złego?
– To bardzo nierozsądne! I co ty tu w ogóle robisz? Ścieżka przez pustynię prowadzi przez dolinę do Nilu, a nie do Wyjących Skał. Zgubiłeś się?
– Chciałem najpierw przez chwilę podziwiać widoki.
– Jeśli masz ochotę ryzykować, to twój wybór. Ale proponuję, żebyś porzucił romantyczne fanaberie i zszedł, zanim zrobi się ciemno. W przeciwnym razie możesz znaleźć się na dole szybciej, niż myślisz, a będzie to bardzo bolesne.
Zaczęła schodzić, a on udał się za nią. Zamiana ról; fakt, że to ona stała się tą rozsądniejszą, była równie dziwna, jak wszystko, co go spotkało po powrocie do Egiptu. Mimo wszystko miała rację. Kusił los, idąc tu z Zarki. Westchnął. Ścieżka, którą wcześniej tylekroć wspinał się i schodził, wydawała się nie mieć końca.
– Trochę się tu zmieniło, odkąd byliśmy tu po raz ostatni – powiedziała Sam.
Uniósł wzrok. Zapamiętał Bab el–Nur jako rozłożysty pobielany budynek otoczony starannie utrzymanym ogrodem. Poppy dobudował piętro, a ogród sprawiał teraz wrażenie dżungli otoczonej murem z suszonej cegły.
– Boże, wzniósł tu fortecę! – wykrzyknął.
– Przeżyjesz jeszcze większe zaskoczenie w środku. Janet dokonała prawdziwych cudów w ogrodzie. Rysowałam… – Urwała i wzruszyła ramionami.
Szli przez ogród, znajome zapachy budziły wspomnienia. Było już ciemno, palmy kołysały się nad nimi w wieczornym tańcu. Spalona słońcem ścieżka prowadziła do kamiennej posadzki na werandzie. Usłyszeli czyjeś krok.
– Na Boga, Sam, kto…?
Edge uniósł wzrok, pytanie natychmiast zamarło wujowi na ustach.
– Edge. Dobry Boże.
Poppy był niższy od Edwarda, jednak pozostał krzepkim mężczyzną i już po chwili Edge utonął w potężnym uścisku. Ramiona Poppy’ego były jak imadło. Przez chwilę Edge stał nieruchomo. Minęło tak wiele lat od rozstania z Poppym, który był mu bliższy niż ojciec. Jak mógł dopuścić do tego, że tak długo się nie widzieli?
– Edge… – powiedział szeptem wuj, po czym niespodziewanie odepchnął Edwarda i wpił palce w jego ramiona. – Co ty wyprawiasz? Wyglądasz okropnie! Dlaczego nie powiadomiłeś mnie, że jesteś w Egipcie? Janet! Edge nas odwiedził!
Pulchna kobieta wbiegła na werandę, a za nią pojawili się pozostali domownicy. Edge przechodził z rąk do rąk jak paczka, był ściskany, ofukiwany, wypytywany. Starał się mocno stać na nogach podczas tych powitań, jednak w pewnej chwili świat dokoła niego zaczął wirować. Ujrzał wpatrzoną w niego parę szaroniebieskich oczu.
– Kiedy ostatnio jadłeś, Edge?
– Dziś rano.
Ta odpowiedź wywołała kolejną falę poruszenia. Po niedługim czasie wsunięto mu w dłoń szklankę miętowej herbaty. Była tak słodka, że aż się wzdrygnął, jednak posłusznie ją wypił, a kiedy przyniesiono mu jedzenie, zjadł wszystko, po czym zaproponowano mu kąpiel, na którą potulnie się zgodził.
Towarzyszyło mu dziwne uczucie, że nareszcie znalazł się w domu.
– Biedak wciąż śpi – obwieścił Poppy, wchodząc do jadalni, po czym usiadł obok Janet.
– Wiem – odparła Janet, podając mu filiżankę gorzkiej kawy. – Nie mogłam wytrzymać i zajrzałam do pokoju. Jest bardzo wychudzony, Poppy. Poprosiłam Aiszę, żeby przyrządziła potrawkę z jagnięciny. Bardzo lubił to danie, kiedy był chłopcem.
– Nie rób zamieszania, Janet. Dobrze wiesz, że tego nienawidzi.
– Nigdy nie robię zamieszania.
Sam uśmiechnęła się w duchu na myśl o tym, jak pojawienie się Edge’a w jednej chwili przemieniło jej gospodarzy. Zapomniała, jak bardzo kochali Edge’a. Janet promieniała szczęściem, jej ruchy stały się szybsze, a Poppy wydawał się teraz wyższy i bardziej stanowczy.
– Może jest chory? – Sam starała się nie okazywać zaniepokojenia. Poprzedniego dnia wyglądał tak żałośnie, że w nocy długo nie mogła zasnąć. Wiedziała, że pustynna gorączka często prowadzi do śmierci.
– Nie, dziecinko, po prostu jest wyczerpany. Potrzebuje teraz snu i jedzenia. – Poppy silił się na spokój.
– Wiedzieliście, że jest w Egipcie?
– Nie. Kilka miesięcy temu dostaliśmy od niego list z Brazylii.
– Dzień dobry.
Janet zawahała się. Najwyraźniej miała ochotę podbiec do Edge’a, jednak powstrzymał ją jego odmieniony wygląd. Daoud nie tylko go ogolił, lecz także przystrzygł mu włosy i dał mu ubranie Lucasa albo Chase’a.
– Dzień dobry, Edge. Napijesz się herbaty? – zapytała. Popatrzył na nią, a potem przeniósł wzrok na imbryczek.
– Tak, dziękuję, lady Carruthers.
– Twoja herbata, lordzie Edwardzie.
– Jesteś bardzo uprzejma, lady Carruthers. – W jego oczach zamigotały wesołe iskierki, lecz w tej właśnie chwili Poppy stracił cierpliwość.
– A teraz powiedz nam, kiedy przyjechałeś, dlaczego nie zawiadomiłeś nas o swoim przyjeździe i co do diabła…
– Daj mu spokojnie zjeść, Poppy – przerwała Janet. Edge zajął miejsce obok niej.
– Wszystko w porządku, ciociu. Nie mogę zabawić tu długo, więc od razu wszystko wam opowiem. Rafe zniknął.
– Rafe? Co on wyprawia? Miałam nadzieję, że spokojnie przejmuje obowiązki nowego księcia Greybourne’a.
– Niestety nie. Otrzymałem wiadomość z ambasady w Stambule, że Rafe został zabity wraz z synem kedywa, Ismailem, w Nubii. Prawnicy Greybourne’ów wszczęli śledztwo, ale to może potrwać wiele miesięcy, więc przyjechałem tu osobiście.
– On nie żyje? – spytała ledwo dosłyszalnym szeptem Janet.
– Nie sądzę, ciociu. Mam powody, by sądzić, że to sam Rafe wysłał ten list. Muszę tylko się dowiedzieć, dlaczego, to zrobił.
– Ale przecież nie możesz tam jechać! – zawołała Janet. – Panują tam zamieszki. Możesz zginąć!
– To właśnie z tego powodu nie zawitałem tu wcześniej, ciociu. Nie chciałem, żebyś się martwiła.
– To już tam byłeś?
– Tak. Wciąż zdarzają się tam potyczki, ale defterdar Bey ma teren pod kontrolą, brutalnie zaprowadzając porządek. Nie mam pojęcia, w co wplątał się Rafe, ale wiem, że nie brał udziału w walkach.
– Skąd ta pewność? Jest przecież najemnikiem.
– To prawda, ale już od kilku lat zajmuje się głównie finansami, nie polityką. Ismail został zabity w zeszłym roku w listopadzie, a ja rozmawiałem ze… znajomym Rafe’a, który spotkał go i jego kamerdynera w Aleksandrii w zeszłym miesiącu. Zamierzał udać się na południe. Podążyłem jego śladem i wiele osób powiedziało mi, że widziało mężczyznę odpowiadającego rysopisowi. Mówili na niego Nadab.
– Blizna – przetłumaczył Poppy, pochmurniejąc.
– Tak. W Asuanie dołączył do niego młody mężczyzna. Najęli przewodnika i wielbłądy, by pojechać na północ. Miało to miejsce kilka dni wcześniej, więc postanowiłem skrócić drogę, płynąc rzeką.
Sam uważnie przyglądała się Edge’owi. Zdążyła już zapomnieć, że w doskonałym stopniu posiadł umiejętność ukrywania prawdziwych uczuć. Ludzie okazywali więcej emocji, mówiąc o pogodzie. Znała go jednak na tyle dobrze, by dostrzec pozornie niedostrzegalne znaki.
Janet westchnęła.
– Wiem, przysięgał, że nie weźmie ani pensa z pieniędzy Greybourne’ów, dopóki żyje twój ojciec, ale czy musi wciąż być tak uparty, kiedy został księciem?
– Nie mam pojęcia, o co mu chodzi – odparł Edge. – Pół roku temu powiedział mi, że zamierza wrócić do Anglii i namawiał mnie, żebym z nim pojechał.
– Planowałeś powrót? – spytał Poppy. Edge tylko się skrzywił.
– Nie, ale nie o to chodzi. Teraz liczy się to, że zyskałem nad nimi przewagę, a może nawet mógłbym ich spotkać, gdybym przeszedł szlakiem oaz. Myślę o al–Walidzie. Nikt nie może wkroczyć na jego terytorium bez jego zgody. gdybyście dali mi list polecający, udałbym się tam, a jeśli nic nie ustalę, pojadę do Kairu. W Aleksandrii najmę dragomanów, żeby mieli na wszystko oko. Czuję, że w końcu dopisze mi szczęście.
– Mam wrażenie, że wykorzystałeś już swój limit szczęścia. Żeby przyjść tu pieszo z Zarki? Co ty jeszcze wymyślisz?
– To było najrozsądniejsze rozwiązanie.
– I ty śmiesz mówić o rozsądku! Jeszcze jeden dzień i już byś nas tu nie zastał. Zamierzaliśmy nazajutrz wyjechać do Kairu, a stamtąd udać się do Anglii.
– W takim razie bardzo się cieszę, że was zastałem, ale jestem pewien, że Daoud by mi pomógł. Potrzebuję wielbłąda i dobrego, wytrzymałego konia oraz listu polecającego dla…
– Pojedziemy z tobą, Edge – przerwała mu Janet. – Możemy potem udać się w dalszą podróż. Prawdę mówiąc, dawno już nie odwiedzaliśmy al–Walida. – Uniosła rękę, widząc, że Edge zamierza zaprotestować. – Wiem, że jesteś młodszy i silniejszy, ale Poppy i ja jesteśmy bardziej doświadczeni w podróżach przez pustynię. A teraz, skoro wszystko zostało ustalone, pójdę pomówić z Aiszą i Daoudem o zapasach żywności na drogę, no i oczywiście musimy przygotować prezenty. Znam się na tym i wiem, czego potrzebujemy. Chodź, Poppy, kochanie.
Wychodząc z pokoju, poklepała Edge’a po głowie, jakby wciąż był małym chłopcem.
– Wujku…
– Musisz uznać swą porażkę. Przecież dobrze znasz Janet.
Po wyjściu Poppy’ego w pomieszczeniu zapadła cisza. Sam nalała sobie miętowej herbaty, a po chwili namysłu napełniła także filiżankę Edge’a. Patrzył na nią poirytowanym wzrokiem.
– Czy mogłabyś ją przekonać, że to nie jest konieczne, lady Carruthers? – zapytał. – Zawsze udawało ci się owijać ją wokół swego małego palca. Powiedz jej, że wolisz popłynąć.
– Powiedz jej – przedrzeźniła, mrużąc oczy.
– To była tylko propozycja, nie rozkaz. Wypowiedziana z myślą o twoim dobru i wygodzie.
– Nieprawda. Myślałeś o sobie i o swojej wygodzie. Jak zwykle.
– Jak zwykle?
– Tak. Przed laty przekonałeś Poppy’ego, żeby nie zabierał mnie na ekspedycję do Bahariji. – Czuła się nieswojo, wspominając stare urazy.
– Miałem rację, sprzeciwiając się zabraniu dziecka na pustynię. Twoi bracia i ja mieliśmy ogromne kłopoty w drodze powrotnej.
– Słyszałam, jak Poppy mówił Janet, że ty, Lucas i Chase nie znaleźlibyście się w niebezpieczeństwie, gdybyście samowolnie nie oddalili się z miasta. Ja na pewno zostałabym z Poppym, Huxleyem i al–Walidem i byłabym bezpieczna. Poza tym miałam szesnaście lat i nie byłam już dzieckiem.
Wpatrzył się w filiżankę.
– Dolać ci herbaty? – zapytała.
– Nie. Dziękuję. – Niemal warknął, co dało jej odrobinę satysfakcji.
– Jak uważasz.
– Może i nie byłaś dzieckiem, ale zachowywałaś się dziecinnie. Nie minął tydzień od naszego powrotu, a już udało ci się sprawić, że trafiłem do więzienia, a potem Poppy i Huxley omal nie zostali wygnani z Ketary po tym, jak porwałaś koty Khalidiego.
– Och! Grasz nieczysto! Zostałeś wtrącony do więzienia, bo córka Khalidiego okazała się na tyle nierozsądna, by się w tobie zakochać i przyszła cię błagać, abyś został w Egipcie. Nie prosiłam cię, żebyś złamał nos Abu–Abasowi, kiedy Khalidi przysłał go tutaj po Fatimę.
– A co miałem zrobić, skoro rzuciłaś się pomiędzy niego i Fatimę?
– Gdybym nie spróbowała, zresztą bezskutecznie, porwać ukochanych kotów Khalidiego, zapewne znacznie dłużej posiedziałbyś w więzieniu.
– I tak miał zamiar mnie uwolnić… chciał tylko dać do zrozumienia, że nawet cudzoziemcy nie mogą bezkarnie atakować jego ludzi. To, że twoje poczynania nie doprowadziły do katastrofy, nie oznacza jeszcze, że można je usprawiedliwić. To było bezmyślne i nieroztropne z twojej strony. Mogłaś zostać poważnie ranna. Ale zawsze miałaś więcej szczęścia niż rozumu.
– A ty zawsze kierowałeś się rozumem, nie sercem, Edge. Obiecuję, że kiedy następnym razem trafisz do więzienia, nawet nie kiwnę palcem.
Odwrócił się, lecz zdążyła dostrzec rumieniec na jego policzkach.
– Nie wiem, dlaczego się z tobą kłócę – mruknął. – Nie spieram się z nikim oprócz ciebie i jak zwykle jest to strata czasu. Pojedź do Bahariji, jeśli masz na ochotę.
– Co za wspaniałomyślność.
– Nie bądź złośliwa. Wygrałaś, lady Carruthers.
– To nie jest pojedynek, Edge. I proszę, nie nazywaj mnie lady Carruthers tym tonem. Jeśli nie życzysz sobie mojej obecności, popłynę statkiem z Aiszą i bagażami, a ty pojedziesz z Poppym i Janet.
Nie odpowiedział. Patrzyła na jego profil, wryty w jej pamięć wraz z innymi obrazami z dzieciństwa. Bez namysłu wyciągnęła ku niemu dłoń.
– Myślę, że oni chcą mieć cię dla siebie, Edge. Bardzo za tobą tęsknili.
Zacisnął dłoń na filiżance i opuścił wzrok. Sam wstała z zamiarem odejścia, lecz chwycił jej wyciągniętą rękę.
– Zaczekaj. Możesz jechać z nami. Będą się martwić, jeśli popłyniesz bez nas. Przepraszam. To wszystko przez to, że martwię się o Rafe’a.
– Powiedziałeś, że jest najemnikiem. Chyba potrafi o siebie zadbać?
– Owszem, ale nie rozumiem, dlaczego w ogóle tu przyjechał. Zawsze powtarzał, że nigdy nie pojedzie do Egiptu.
– Dlaczego?
– Och, dlaczego? Rafe i ja doszliśmy do wniosku, że w dzieciństwie obaj zostaliśmy srodze ukarani. Ja zostałem odesłany z kraju, on musiał tam zostać. Życie rzadko toczy się tak, jak byśmy sobie tego życzyli. W każdym razie znienawidził Egipt i musiał istnieć ważny powód, skoro zdecydował się tu przyjechać. Jeśli wpadł w kłopoty, tym bardziej muszę go znaleźć.
– To dobrze, że tak ci na nim zależy, Edge.
– Wiele mu zawdzięczam. Więcej niż kiedykolwiek będę w stanie spłacić. A teraz muszę porozmawiać z Poppym.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji