Sekrety rodu Sinclairów - Temple Lara - ebook

Sekrety rodu Sinclairów ebook

Temple Lara

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Chase Sinclair uwielbia zagadki, a właśnie ma jedną do rozwiązania. Zaintrygowany tajemniczym listem od kuzyna, lorda Huxleya, który przed śmiercią zamierzał mu wyjawić rodzinny sekret, przybywa do jego posiadłości. W przeglądaniu dokumentów i zbiorów pomaga mu Eleanor, narzeczona spadkobiercy Huxleya. Ta bystra i niezależna kobieta coraz bardziej imponuje Chase’owi. Podziwia jej determinację w walce o zachowanie rodzinnego majątku i rozległą wiedzę. Eleanor jest co prawda narzeczoną kuzyna, ale to tylko związek na pokaz. Chase składa jej propozycję, która byłaby spełnieniem jej marzeń, a jemu ułatwiła walkę o jej serce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 291

Oceny
4,4 (7 ocen)
5
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia-87

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, o wiele lepsza niż pierwsza część, czyta się jednym tchem. Nie mogę się doczekać 3 części o Sam. Mam. Nadzieję, że też będzie tak dobra jak ta.
00

Popularność




Lara Temple

Sekrety rodu Sinclairów

Tłumaczenie:

Anna Pietraszewska

Tytuł oryginału: The Rake’s Enticing Proposal

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2019

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2019 by Ilana Treston

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9347-1

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ 1

Mam dla ciebie jeszcze jedno, ostatnie zadanie…

Chase Sinclair ściągnął wodze i zatrzymał Brutusa na dziedzińcu.

Kiedy widzieli się po raz ostatni, George Whelford, baron Huxley, stał w drzwiach prowadzących na wieżę, a jego cienkie siwe włosy powiewały na wietrze niczym podwodne rośliny. Właśnie wtedy leciwy kuzyn postanowił pierwszy i jedyny raz wygłosić komentarz na temat zajęcia Sinclaira.

– Mam nadzieję, że to, co robisz dla Oswalda, nie naraża cię na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Tessa byłaby niepocieszona, gdybyś przedwcześnie do niej dołączył.

Nie wiedzieć czemu Huxley mówił o matce Chase’a, jakby ta wybrała się w daleką podróż, a nie w zaświaty. Jakby był przekonany, że jej nieobecność jest jedynie chwilową niedogodnością, a nie stratą, z którą wypadałoby się pogodzić. Między innymi dlatego wizyty w posiadłości krewnego nieodmiennie wyprowadzały Sinclaira z równowagi, co oczywiście nie usprawiedliwiało jego postępowania. Zaniedbywał kuzyna przez kilka lat. I to nie z powodu nadmiaru obowiązków. Chodziło wyłącznie o jego dobre samopoczucie.

– Zawiodłem, Brutusie – wymamrotał pod nosem, poklepując konia po czarnej grzywie. – Powinienem był przyjeżdżać częściej. Szkoda, że nie zdążyłem się z nim pożegnać…

Brutus parsknął, wypuszczając przez nozdrza kłęby pary.

– Racja, za późno na daremne żale – skwitował Charles, zeskakując z siodła. Pobyt w Huxley Manor zawsze nadwyrężał jego nerwy. Teraz, bez towarzystwa Huxleya, będzie zapewne jeszcze gorzej. Czekała go wycieczka do czyśćca i z powrotem. Nie zaszkodzi odrobinę to odwlec… Westchnął i spojrzał z niechęcią na imitację zamku. Nadgryziona zębem czasu wieża wyglądała jak ruina. Z każdą kolejną wizytą wydawała się coraz mniejsza. Aż dziw, że jeszcze trzymała się w pionie. Kiedy bywał tu w dzieciństwie, razem z rodzeństwem, wszyscy troje uwielbiali się tu bawić. On, Lucas i Sam zwiedzili każdy zakamarek tego miejsca. Bez przerwy snuli przy tym niestworzone fantazje o księżniczkach, smokach oraz innych bestiach nie z tego świata.

Dobre stare dzieje, pomyślał z melancholią, podchodząc do muru. Uniósłszy poluzowaną cegłę, pod którą kuzyn trzymał klucze, znieruchomiał i zmarszczył brwi. Drzwi były lekko uchylone. Od ponad dekady pracował jako emisariusz z ramienia Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wysyłano go w najprzeróżniejsze zakątki świata, żeby łagodził spory i usuwał skutki niefortunnych posunięć brytyjskich oficjeli. Tego rodzaju działalność przysporzyła mu tyluż wrogów, ilu przyjaciół. W związku z tym o każdej porze dnia i nocy zawsze i wszędzie towarzyszyła mu wzmożona czujność. Ale w tym przypadku prawdopodobnie nie było powodu do niepokoju. To pewnie tylko jego kuzyn Henry, nowy baron Huxley, albo Mallory, zaufany sekretarz George’a…

Pomylił się. Gdy dotarł na piętro, stanął w progu jak wryty. Księżniczka uwięziona w wieży, przemknęło mu przez myśl. Uśmiechnął się i przyjrzał dokładniej odzieniu nieznajomej. Nie, z pewnością nie miał do czynienia z księżniczką.

Siedziała przy biurku, które ustawiono przy oknie. Widział tylko zarys jej policzka i brązowe włosy ściągnięte w ciasny kok u nasady delikatnego, smukłego karku. Miała na sobie prosty szarobury płaszcz i pochylała się w skupieniu nad jakimiś dokumentami.

Widok papierów przypomniał mu pierwszy akapit tajemniczego listu Huxleya.

Dokonałem ostatnio pewnego ważnego odkrycia. Muszę je z Tobą omówić, ale proszę, nie wspominaj o mojej prośbie nikomu z wyjątkiem Lucasa. Sprawa jest poważna i może wyrządzić więcej szkód niż pożytku…

Wiadomość, z datą sprzed blisko miesiąca, czekała na niego, kiedy dwa dni temu wrócił z Petersburga. Wraz z późniejszym pismem od pełnomocnika Huxleya zawiadamiającym o jego śmierci i terminie odczytania testamentu.

Chase nie miał pojęcia, czego dotyczyło owo ważne odkrycie kuzyna, ale zamierzał to zgłębić. Przodkowie Sinclairów niestety zniszczyli doszczętnie reputację całej rodziny. Ich nazwisko od kilku pokoleń kojarzono wyłącznie z wszelkiej maści skandalami. Starszy brat Charlesa, Lucas, był teraz szczęśliwie żonaty, a siostra Sam została szanowaną wdową. Chase postanowił dołożyć wszelkich starań, aby utrzymać ich dobre imię jak najdalej od rynsztoka. Nie zasłużyli na to, żeby cierpieć za grzechy ojców. Jeśli George wygrzebał z tutejszych szaf jakiegoś trupa, to należało czym prędzej upchnąć go z powrotem w czeluściach niepamięci. Dyskretnie, ale głęboko.

Obecność obcej kobiety w gabinecie Huxleya nie nastrajała go zatem zbyt przyjaźnie.

Musiała wyczuć jego obecność, bo nagle wyprostowała plecy, a potem poderwała się i odwróciła w jego stronę, przewracając krzesło.

W jej oczach odmalował się lęk, lecz trwało to ledwie sekundę. Niemal natychmiast przywołała się do porządku i zareagowała zupełnie inaczej niż większość znanych mu kobiet. Zdusiła emocje i pokazała mu pozbawioną wyrazu maskę. Pustą i nijaką.

Przez chwilę mierzyli się nawzajem wzrokiem. Wyglądała równie nieciekawie i bezbarwnie, jak jej ubranie. Była nieco więcej niż przeciętnego wzrostu, poza tym nie wyróżniała się niczym szczególnym. Szpetna i bezkształtna pelisa wisiała na niej jak worek. Z tego, co udało mu się dostrzec wydawała się zdecydowanie za szczupła jak na obecnie panujące standardy. Co gorsza kolor owej szpetnej pelisy – wyblakłe połączenie szarości i brązu – urągał elementarnym zasadom estetyki i nadawał jej cerze niezdrowego ziemistego odcienia. Jedynym co przykuło jego uwagę, były wielkie miodowobrązowe oczy. Nawet ogołocone z emocji nie straciły swego naturalnego blasku.

– Kim pan jest? I co tu robi? – zapytała zaskakująco głębokim głosem. Szkoda, że użyła tak irytująco apodyktycznego tonu. Odkąd wstąpił do wojska, ktoś nieustannie czegoś od niego żądał. Nie znosił, gdy traktowano go z góry, więc z miejsca się nastroszył. I nabrał podejrzeń.

– Mógłbym pani zadać dokładnie to samo pytanie. Czyżbym miał do czynienia z kolejną siostrzenicą lady Ermintrude? Wydawało mi się, że poznałem je wszystkie.

Kiedy podszedł bliżej, przesunęła się na drugą stronę biurka, żeby zachować dystans. Niepotrzebnie. Chase chwilowo nie zwracał na nią uwagi. Zamiast tego skoncentrował się na piętrzącej się na blacie stercie papierów i książek. Dziwne… Pamiętał, że jego kuzyn był wielkim miłośnikiem porządku…

Zerknął na kartkę, w którą wpatrywała się przed chwilą i zmarszczył brwi. Miał przed sobą całkiem udaną karykaturę. Obrazek przedstawiał wielbłąda studiującego przez lupę imbryk – wielbłąda z siwymi włosami i rysami wypisz wymaluj jak Philip „Poppy” Carmichael – antykwariusz i bliski przyjaciel George’a. Podobieństwo było uderzające. Ten niewinny rysunek rzecz jasna nie miał nic wspólnego z wiadomością, którą Huxley wysłał mu przed śmiercią, ale rozwiązanie zagadki mogło się kryć w innych dokumentach.

Spojrzał ponowie na nieznajomą i doszedł do wniosku, że jest znacznie młodsza, niż mu się wydawało. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć lat. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że spogląda na niego jak na mało rozgarniętego ucznia, który jest krnąbrny, żeby zrobić jej na złość.

O tak, z pewnością warto mieć się przy niej na baczności… Wiedział z doświadczenia, że nie należy oceniać ludzi po wyglądzie.

Oparł się o blat i posłał jej najbardziej urzekający ze swoich uśmiechów.

– Nie wypada czytać cudzej korespondencji. Nawet jeśli jej adresat odszedł z tego świata.

– Nie zamierzałam do niej zaglądać… – Pozwoliła, by w jej głos wkradła się skrucha, ale tylko na chwilę. – Jestem po słowie z lordem Huxleyem – oznajmiła hardo. – Mam prawo tu przebywać. Może pan powiedzieć to samo o sobie?

– Niestety, mnie Henry raczej by tu nie zechciał.

Zaśmiała się mimo woli. Jej twarz rozluźniła się przy tym i zmieniła nie do poznania.

– Powinnam była się domyślić. Mam przyjemność z jednym z braci Sinclairów, prawda? Henry wspominał, że któryś z was pojawi się tu w związku z odczytaniem ostatniej woli barona.

– Któryś z nas? Jest nas tylko dwóch. A właściwie troje.

– Panna Fenella twierdzi, że dostarczacie rodzinie wyjątkowo dużo rozrywki.

– Proszę nie dawać jej wiary. Kuzynka Fen to nieuleczalna plotkarka. Zauważyłem, że przesuwa się pani coraz bliżej wyjścia. Nie musi pani przede mną uciekać. Cokolwiek pani o nas naopowiadano, nie ma powodu do obaw. Nie zamierzam nastawać na narzeczoną kuzyna, choć jestem nieco zaskoczony. Nie słyszałem, że Harry się zaręczył.

– Uznaliśmy… To znaczy… postanowiliśmy na razie trzymać to w tajemnicy. Ze względu na żałobę. Wiedzą tylko lady Ermintrude i panny Ames. Zdradziłam się przed panem niechcący. Mam nadzieję, że mogę liczyć na pańską dyskrecję. Lepiej, żeby to nie wyszło na jaw, kiedy Henry wciąż opłakuje…

– Naturalnie – wszedł jej w słowo. – To w pełni zrozumiałe. – Nie mówiła już tak pewnym tonem jak wcześniej. Być może poczuła się dotknięta tym, że Henry nie chciał ogłosić ich zaręczyn. – Ale wciąż nie rozumiem, czemu siedzi pani sama w starej wieży, przeglądając papiery Huxleya. Nie wolałaby pani dołączyć do lady Ermintrude i pozostałych dam? Albo flirtować z Henrym?

– Henry jest bardzo zajęty. Omawia interesy z rządcą. A lady Ermintrude i panny Ames przygotowują się do dorocznego zjazdu Klubu Kobiet. Zdaje się, że to arcyważne wydarzenie. Jako że nie mam talentu do haftu, za bardzo odstawałabym od towarzystwa. Zostałam persona non grata i musiałam znaleźć sobie inne zajęcie.

– Wykluczyły panią, bo nie umie pani wyszywać? Wierzyć się nie chce… Ale to nie tłumaczy pani obecności w wieży.

– Henry pokazał mi wczoraj, gdzie leży klucz. Szukałam jakiegoś miejsca, w którym mogłabym spokojnie poczytać.

– Poczytać cudze listy… – wypomniał bezlitośnie.

Zarumieniła się, ale nie odpowiedziała na zaczepkę, a on zbeształ się w duchu. Nie musiał potraktować jej aż tak surowo. Robił się za bardzo podobny do Oswalda. Podejrzewał wszystkich o najgorsze. Pewnie zwyczajnie jej się nudziło.

– Domyślam się, lady Ermintrude postawiła sobie za cel uprzykrzać pani życie. Nie powiem, żebym był zdziwiony. Zawsze chciała, żeby Harry ożenił się z jedną z jej siostrzenic.

– Tak, nie omieszkała dać mi tego do zrozumienia. Sądziłam, że Henry nieco przesadza, ale okazało się, że… – urwała i odchrząknęła.

– Tak czy owak radziłbym, żeby nie przychodziła tu pani w pojedynkę. Wieża jest dość solidna, więc jakoś się jeszcze trzyma, ale te pudła, sterty książek i inne rupiecie to zagrożenie dla życia i zdrowia. Odkąd pamiętam, panował tu spory nieład, ale takiego bałaganu jeszcze nie widziałem. Jakby przez budynek przetoczył się tajfun. Gabinet we wschodnim skrzydle wygląda równie fatalnie?

– Nie wiem. Henry mówi, że baron zapisał całą wschodnią część domu pańskiej rodzinie, a skoro tak, to nie należy tam wchodzić. Zgodził się pokazać mi wieżę, bo byłam ciekawa, jak jest w środku. Nigdy wcześniej nie widziałam imitacji zamku, ale ma pan rację. Nie powinnam była nalegać.

Z jakiegoś powodu Chase odczuwał w jej obecności coraz większy dyskomfort. Miała w sobie coś… dziwnego, coś niepokojącego… Nie potrafił tego nazwać, a niepewność wyprowadzała go z równowagi.

– Cóż, Harry zawsze był potulny jak cielę – skwitował z rozdrażnieniem.

– Liczy się z innymi i szanuje ich uczucia. To nie znaczy, że jest słaby.

– Oczywiście. Proszę wybaczyć, że go oczerniłem.

Prychnęła szyderczo, żeby zaznaczyć, co myśli o jego przeprosinach. Jeszcze przed chwilą sprawiała wrażenie zagubionej, a teraz znów stała się czujna. Pragnęła uchodzić za silną i niewzruszoną, ale wyczuwał, że to jedynie zasłona, za którą skrywa lęki i zahamowania. Przemknęło mu przez głowę, że wypadałoby się przesunąć, żeby nie zagradzać jej drogi, ale nadal tkwił przed nią jak zamurowany.

– Przepraszam, panie Sinclair. – Podniosła wzrok i znów spojrzała na niego wzrokiem surowej nauczycielki.

– Za co? – zapytał, ani myśląc ruszyć się z miejsca.

– Za nic – odparła zniecierpliwiona. – Proszę, żeby mnie pan przepuścił. Chciałabym wyjść.

– Naturalnie. Za momencik. Zapomniałem pani pogratulować zaręczyn. Winszuję. Jak pani poznała Harry’ego?

– Jesteśmy sąsiadami. Mieszkamy obok siebie w Nettleton.

– Jak miło… Nie przypuszczałem, że w Nettleton można znaleźć takie ukryte skarby. Jak się pani podoba w Huxley?

– Cóż, przyjechaliśmy zaledwie dwa dni temu…

– Doskonała odpowiedź. Dyplomatyczna, ale jakże wymowna…

Gdy się roześmiała, w kącikach jej oczu pojawiły się drobne zmarszczki. A zatem śmiała się często, pomyślał nie bez zdumienia.

– Sądząc po tym, jak niepochlebnie lady Ermintrude wypowiada się o Sinclairach, zgotuje panu jeszcze chłodniejsze powitanie niż mnie.

– Raczej nie powinna pani tego mówić z takim zadowoleniem. Ładnie to tak? Śmiać się z cudzego nieszczęścia?

– Racja. To bardzo nie po chrześcijańsku. Oby przyjęła pana z otwartymi ramionami.

– Oby nie. Obawiam się, że to znacznie gorsza perspektywa. A gdyby ten nieprawdopodobny scenariusz się ziścił, jaka płynęłaby z tego korzyść dla pani?

– Może wreszcie by się uśmiechnęła. Byłaby to przyjemna odmiana.

– Przyjemna albo wstrząsająca. Nie jestem pewien, czy ktokolwiek widziałem, jak ciotka się uśmiecha. Poza tym jeśli stanie się cud i Ermi kiedyś się uśmiechnie, to ręczę, że nie z mojego powodu.

– Zawsze taka była? Posągowa i oschła? Czy to tylko maska, którą przywdziała na znak żałoby po szwagrze?

– Pod maską zwykle coś się kryje. Nie w tym przypadku. W jej wnętrzu na próżno by szukać głęboko skrywanych pokładów ciepła i życzliwości, proszę zatem nie próbować się do nich dokopać. Daremny trud i strata czasu. Ermi jest pozbawiona emocji i poczucia humoru.

– To samo powiedział Henry… Ale każdy ma przecież jakieś dobre strony. Lady Ermintrude wydaje się bardzo oddana swoim siostrzenicom.

– O tak, biedna Dru i biedna Fen. Byłoby dla nich obu o wiele lepiej, gdyby Ermi nie była im aż tak oddana. Choć nie jestem pewien, czy „oddana” to najtrafniejsze określenie.

– Nie? Więc jakiego słowa by pan użył?

– Domyśla się pani, że w maleńkim i cokolwiek ograniczonym światku ciotki Ermi małżeństwo Harry’ego z którąś z jej siostrzenic wydawało się sprawą przesądzoną, jak to, że dwa i dwa to cztery, a słońce wschodzi na wschodzie.

– Mój brat rzekłby, że owszem, dwa i dwa zawsze daje cztery, ale kto powiedział, że słońce musi za każdym razem wschodzić na wschodzie?

– Dobry Boże, mam nadzieję, że nie próbowała pani przekonać Ermintrude do idei Hume’a[1]? Uznałaby je za niebezpieczne herezje. A może to właśnie z tego powodu, w akcie skruchy, skazała się pani na dobrowolną banicję w wieży?

Błysnęła zębami w szerokim uśmiechu.

– Powinnam już iść. Do widzenia panu.

Zrobiła zaledwie krok do przodu i zatrzymała się. Nie mogła podejść do drzwi, bo Chase nadal stał jej na drodze. Zdawał sobie sprawę, że to dziecinada, ale nie potrafił oprzeć się pokusie. Był zwyczajnie ciekawy. Chciał nieco lepiej poznać przyszłą żonę Henry’ego. Zapamiętał kuzyna jako nieco niezdarnego, acz dobrodusznego młodego człowieka. Taka bystra i interesująca kobieta jakoś do niego nie pasowała…

– Muszę już isć – powtórzyła zniecierpliwiona.

– Proszę poświęcić mi jeszcze chwilkę. Proponuję, żebyśmy zapomnieli o konwenansach i przedstawili się sobie sami. Charles Sinclair, do usług. Dla rodziny i przyjaciół Chase. Nazywają mnie tak nawet niektórzy moi wrogowie. Więc jak? Zdradzi mi pani, jak się nazywa?

– Czy potem pozwoli mi pan przejść?

– Daję pani uroczyste słowo honoru.

– Panna Walsh.

– Walsh… Z Walshów z Nettleton. – Nie powinien był powiedzieć tego na głos, a już na pewno nie tak nieprzyjaznym tonem. Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki, a potem posłała mu lodowate spojrzenie.

Nie dostrzegał w niej ani odrobiny podobieństwa do Fergusa Walsha, którego poznał swego czasu w Londynie. Stary Walsh był typowym Celtem z rudymi włosami i ognistym temperamentem. Choć miał opinię utracjusza i nałogowo przepuszczał pieniądze w szulerniach, potrafił być uroczy. W związku z tym wiele uchodziło mu na sucho. Do czasu, aż doprowadziwszy rodzinę do skraju ruiny, wyzionął ducha w rynsztoku przy Fleet Street, w pobliżu pewnego przybytku o wątpliwej reputacji.

A teraz córka starego hulaki miała zostać żoną nowego lorda Huxleya.

– Droga wolna, panno Walsh. Proszę iść. Nie wypada mi narażać pani na długą rozłąkę z narzeczonym.

– Och, jak to miło z pańskiej strony… – zadrwiła, nie kryjąc urazy.

Kiedy ruszyła do wyjścia, dostrzegł w jej dłoni zwinięty skrawek papieru. W jednej chwili odezwała się w nim wyćwiczona podejrzliwość. Poderwał się z miejsca i wyrwał jej z ręki kartkę.

– Sama pani powiedziała, że kuzyn zapisał tę część domu mojej rodzinie. Zwartość wieży to nasz spadek, więc nie wolno pani stąd niczego wynosić.

– Jak pan śmie?! Proszę mi to natychmiast oddać! – Spróbowała wyszarpnąć list, więc uniósł ramię ponad głowę. Panna Walsh podskoczyła, żeby odzyskać świstek. Zrobiła to tak nieoczekiwanie, że prawie jej się udało. Prawie… Kiedy jej palce otarły się o papier, Chase podniósł go jeszcze wyżej, a ona odruchowo uczepiła się poły jego płaszcza. Straciła równowagę i poleciała w przód, popychając go przy tym na stertę pudeł. Mógł i powinien był chwycić się ściany, ale instynktownie chronił przed upadkiem kobietę. Wyciągnął wolne ramię i objął ją w talii, czując, że opadają z hukiem na ziemię. Jedno z pudełek wypadło za próg i zleciało ze schodów. Chase wypuścił z dłoni wymięty zwitek i złapał za futrynę, żeby nie potoczyć się na złamanie karku w dół.

Zauważył, kiedy w miejsce złości na twarzy panny Walsh pojawiło się przerażenie. Zacisnęła mocniej palce na jego płaszczu, jakby sądziła, że zdoła w ten sposób zapobiec katastrofie.

Uderzenie plecami o krawędź schodów było bolesne, ale nie tak bolesne, jak byłoby lądowanie na samym dole.

– O mój Boże! Najmocniej przepraszam. Nic się panu nie stało? – Panna Walsh leżała na nim wyciągnięta jak długa. Była zaniepokojona i przejęta. Miała rozszerzone źrenice, a w jej oczach malowała się troska. Kiedy w nie spojrzał, utonął w mieszaninie złota i bursztynowego brązu z domieszką zieleni. Miał wrażenie, że wciąż spada, tyle że w otchłań bez dna.

– Zranił się pan? – powtórzyła głośniej. – Coś pana boli? – Jedna z jej dłoni wciąż zaciskała się na jego odzieniu, druga spoczywała na torsie. Spanikowana szarpnęła gwałtownie połę płaszcza. Wcisnęła mu przy tym łokieć w brzuch, skutecznie wyrywając go z chwilowego odrętwienia.

Nadal nie mógł wydobyć z siebie głosu, ale zmusił się, żeby pokręcić głową. Dziwaczne zamroczenie wprawdzie ustąpiło, za to obudziły się do życia jego poobijane członki. Z jakiegoś powodu zamiast skupić się na szacowaniu szkód, zdradliwe ciało zaczęło wysyłać do umysłu o wiele bardziej zajmujące sygnały – nieprzyzwoite i niestosowne, zwłaszcza w tym konkretnym momencie. To zapewne dlatego, że opadła na niego odrobinę bokiem, z rozsuniętymi nogami i jednym udem wciśniętym dokładnie pomiędzy jego uda.

– Chryste, naprawdę się pan poturbował – odezwała się. Potem odchyliła zaciśnięty w dłoni płaszcz i powiodła po Chasie wzrokiem, szukając ran. Pomyślał, że musiał huknąć się solidnie w czaszkę. Bo jak inaczej wytłumaczyć ten kuriozalny stan? Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Najpierw wydawało mu się, że leci w przepaść, teraz czuł się, jakby dryfował po oceanie. Co dziwniejsze, było mu z tym całkiem dobrze.

– Nic mi nie będzie – wychrypiał i zdołał się uśmiechnąć. – Tylko zabrakło mi na chwilę powietrza.

– I dobrze – odparła, marszcząc brwi. – Dostał pan za swoje. Trzeba było nie zabierać mi listu. Tak się składa, że jest mój, a nie lorda Huxleya.

Spóbowała się podnieść. Zrobiła to dość gwałtownie i niezgrabnie, przypadkowo ocierając się udem o jego krocze. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Chase instynktownie zacisnął wokół niej ramię, a ona znów na niego opadła. Jej puszysty kok połaskotał go przyjemnie w brodę. Gdyby nie był taki zawstydzony swoją nieoczekiwaną erekcją, pewnie by się nie odezwał. Coś go jednak podkusiło i zamiast pomóc jej wstać, objął ją jeszcze mocniej i przesunął wargami po jej włosach. Chciał sprawdzić, czy naprawdę są takie miękkie, jak się wydają.

– Niech pani jeszcze chwilkę zostanie – szepnął z ustami przy jej skroni, wdychając zapach lilii i czegoś jeszcze, czegoś słodkiego i kuszącego. Może wanilii? – Po co się spieszyć, skoro nagle zrobiło się tak miło.

Jej łokieć wbił mu się boleśnie pod żebro, ale wreszcie się podniosła.

– Henry się co do pana nie mylił! Ani na jotę!

Usiadł, żeby na nią popatrzeć. Wyglądała jak chmura gradowa. I w ogóle nie zawracała na niego uwagi. Zgarnęła z podłogi list i nie oglądając się, zeszła ze schodów.

– Radzę panu posprzątać po sobie ten bałagan! – rzuciła na odchodne i zatrzasnęła za sobą drzwi. Chase poczuł powiew chłodnego powietrza i usłyszał z dołu podenerwowane rżenie Brutusa. W jednej chwili poderwał się, gotów rzucić jej się na ratunek. Wystraszył się, że koń zrobi jej krzywdę, ale niepotrzebnie się martwił.

– Z drogi ty zwalista góro cielska! – rozległo się sprzed budynku. – Gdzie twoje maniery? Jesteś równie niewychowany, jak twój pan! Niewychowany gbur i bezwstydnik! Niech go licho porwie…

Charles zerknął na swoje rozdarte bryczesy. Przewracając się, musiał zahaczyć o jakiś gwóźdź. W każdym razie pęknięcie pojawiło się w strategicznym miejscu na pośladku. Raczej trudno będzie je ukryć. W dodatku piekła go otarta skóra.

Zaśmiał się z samego siebie. Jego brat Lucas miałby używanie, gdyby go teraz zobaczył. Paradującego po Huxley Manor z dziurą na tyłku. Po tym, jak rozłożyła go na łopatki drobna kobietka.

Jakże stosowny początek ponuro zapowiadającego się tygodnia.

[1] Mowa o szkockim filozofie Davidzie Humie (1711-1776), który zakładał, że cała dostępna człowiekowi informacja pochodzi z doświadczenia, a główną cechą tej informacji jest chaotyczność i zmienność. (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 2

– Ellie, zaczekaj!

Eleanor przystanęła w połowie schodów i wyrecytowała w duchu soczystą wiązankę przekleństw. Nie miała ochoty z nikim teraz rozmawiać. Nawet z Henrym. Nie powinna się nikomu pokazywać w takim stanie.

– Gdzie się podziewałaś? Właśnie podano podwieczorek i… Święci Pańscy, co ci się stało? Wpadłaś do komina?

– Muszę najpierw zmienić ubranie, Henry. Nie mogę tak…

– Bez przesady, nie jest źle. Chodź lepiej do bawialni i opowiedz mi, w czym rzecz. Zanim dopadną nas trzy zrzędliwe wiedźmy i zatrują nam popołudnie. Filiżanka herbaty i biszkopt dobrze ci zrobią. Zobaczysz, od razu poczujesz się lepiej. – Życzliwy uśmiech i szczera troska w jego błękitnych oczach zadziałały jak balsam. Zwłaszcza po tym, jak ją potraktował Sinclair. Gdy wymieniła swoje nazwisko i skojarzył, kto był jej ojcem, spojrzał na nią z niechęcią, może nawet odrazą… Zuchwalec, jakich mało. W głowie się nie mieści, że ktoś taki jak on, człowiek ze zrujnowaną reputacją ma czelność pogardzać grzesznikiem niewiele gorszym od siebie.

Może nie powinna się dziwić. Tak to już niestety jest na świecie, że nawet najgorsi utracjusze patrzą z góry na podobnych sobie łajdaków, którzy różnią się od nich jedynie tym, że powodu nałogów, rozpasania lub głupoty popadli w niełaskę i kompletną ruinę.

– Wyglądasz jak Furia, Ellie. Czy to wina Ermintrude? Pewnie znów zalazła ci za skórę…

– Nie tym razem. Zetknęłam się za to z innym członkiem twojej licznej rodziny.

Uśmiechnął się od ucha do ucha. Jak chłopiec, któremu udało się zrobić komuś psikusa.

– Dru czy Fen? Nich zgadnę, próbowały bić się z tobą o moje względy.

– Chciałbyś. Miałam na myśli twojego kuzyna. Wielce czcigodnego Charlesa Sinclaira. Wiedz, że nie dopatrzyłam się w nim niczego czcigodnego, więc jeśli o mnie chodzi, ten tytuł zdecydowanie mu się nie należy. Nie powinien go nosić wyłącznie z racji urodzenia.

– Widziałaś się z Chase’em? Jakim cudem zjawił się tak szybko? I co to właściwie znaczy, że się z nim zetknęłaś? Mówią, że to niepoprawny bawidamek, prawdziwy pies na baby, że się tak wyrażę, ale…

– Bój się Boga, Harry!

– Wybacz. Poniosła mnie wyobraźnia. Zresztą nieważne. Sądziłem, że poszłaś do wieży, żeby odpocząć od przytyków ciotki Ermi.

– Poszłam. Pan Sinclair pojawił się, kiedy czytałam wiadomość od Susan. Jest sto razy gorszy, niż mówiłeś.

– Co takiego zrobił?

– Posądził mnie o kradzież cudzej korespondencji! Dasz wiarę?! Potem zabrał mi list, a kiedy próbowałam go odzyskać, prawie zlecieliśmy razem ze schodów. Niewiele brakowało, a przez niego oboje skręcilibyśmy kark.

– Rety, Ellie, nic ci nie jest? Chodź bliżej, niech cię obejrzę.

– Jak widzisz, uszłam z życiem – stwierdziła cierpko. – Ale nie powinnam była się zgodzić na tę niedorzeczną maskaradę. Wiedziałam, że jeśli zacznę udawać twoją narzeczoną, wszystko stanie na głowie. Skąd pomysł, że ten szalony plan może się powieść? Tylko patrzeć, jak sprawy wymkną się spod kontroli.

– Nie mów tak głośno. – Rozejrzał się nerwowo, choć rozmawiali za zamkniętymi drzwiami. – W tym domu ściany mają uszy. Skąd wiesz, że ta podstępna żmija Pruitt nie podsłuchuje nas z korytarza? Nigdy nie wiadomo. Pamiętaj o twojej reputacji. Nie chcemy, żeby doznała uszczerbku. Dlatego musimy jak najdłużej trzymać zaręczyny w tajemnicy. Nikt oprócz Ermintrude i jej siostrzenic nie może o nich wiedzieć.

– Za późno. Już się wygadałam twojemu kuzynowi.

– Co?! Jak to?

– Nie wiem. Stało się. Patrzył na mnie tak podejrzliwie, że nawet nie zdążyłam pomyśleć, co robię. Uprzedzałam cię, że słabo kłamię, a fortele to nie moja bajka. Gdybym nie była taka zdesperowana, za nic nie przystałabym na…

– Oboje jesteśmy zdesperowani.

– Przyznasz, że moje problemy są znacznie poważniejsze od twoich. Ty próbujesz tylko uniknąć zakusów ciotki, która zmusza cię do małżeństwa z jedną ze swoich pupilek. Ja i moje rodzeństwo skończmy na bruku, jeśli jakimś cudem nie znajdę funduszy na spłatę długów ojca. I nie mam na to zbyt wiele czasu. Banki lada dzień przejmą Whitworth, a wtedy Edmund, Susan, Anne i Hugh zostaną bez dachu nad głową albo wylądują w więzieniu. Nie denerwuj się, poprosiłam pana Sinclaira, żeby zachował wiadomość o zaręczynach dla siebie.

– W takim razie możemy być spokojni. Chase potrafi dochować tajemnicy. Sytuacja finansowa majątku okazała się nieco bardziej skomplikowana, niż sądziłem, ale jestem pewien, że kiedy wreszcie uporam się z księgami, znajdę jakiś sposób, żeby uratować Whitworth. Potem odczekamy kilka tygodni i będziesz mogła mnie spektakularnie porzucić. Ja zacznę się nad sobą użalać i wmówię wszystkim, że złamałaś mi serce. Nikt się nie będzie dziwił, że po takim zwodzie na zawsze zniechęcę się do ożenku.

– To czyste szaleństwo, Henry i dobrze o tym wiesz. Nie jestem pewna, czy zdołam udawać przez kilka dni, a co dopiero kilka tygodni. Ta farsa zaczyna mnie powoli przerastać. W dodatku ciągle zamartwiam się o dzieci. Nigdy dotąd nie musiały radzić sobie tak długo beze mnie.

– Najwyższa pora, żeby w końcu zaczęły. Poza tym Edmund i Susan dawno temu wyrośli z pieluch. Tylko patrzeć, jak Sue pójdzie w twoje ślady i zostanie starą panną.

– Wielkie dzięki, Henry. Jak to miło, że mi przypomniałeś o moim wieku.

– Pociesz się, że jesteś o cały rok młodsza ode mnie. I choć raz posłuchaj starszego, mądrzejszego przyjaciela. Wszystko się dobrze skończy, zobaczysz. Wystarczy, że uzbroisz się w cierpliwość i pozostaniesz sobą, czyli niezłomną panną Eleanor Walsh. Ojciec pozostawił was na skraju ubóstwa, a mimo to przez pięć lat odprawiałaś z kwitkiem tabuny bankierów i wierzycieli. A skoro tak, to tym bardziej poradzisz sobie z jedną podstarzałą jędzą i dwiema młodymi jędzami. Nie dalej jak wczoraj zrobiłaś na nich ogromne wrażenie, wychwalając pod niebiosa złotą broszkę Ermintrude. Teraz jest święcie przekonana, że zamierzam związać losy z kobietą, która czyha na mój majątek.

– Próbowałam tylko być uprzejma! I komplementowałam jej wygląd. Czy nie tak prowadzi się salonową rozmowę?

– Jak najbardziej. Tyle że jak widać, czasem uprzejmość nie popłaca. W każdym razie Ermi na pewno nie będzie nade mną płakać, kiedy dasz mi kosza. Jak ją znam, raczej mi pogratuluje. To dziwne, że stryj Huxley nie miał nic przeciwko temu, żeby uzależnić cały majątek od jej pieniędzy. Jak mógł do tego dopuścić? Przypuszczam, że to jej sprawka. Pewnie do tej pory nie może przeboleć, że mój biedny stryj ożenił się z jej siostrą, a nie z nią.

– Przyznam, że trochę mi jej żal.

– Niepotrzebnie. Ta kobieta nie ma dla nikogo ani odrobiny życzliwości.

– A jednak przygarnęła Drusillę i Fenellę, kiedy zostały sierotami.

– Owszem, ale uwierz mi, to wcale nie był przejaw życzliwości. Przywiozła je tutaj w charakterze osobistych maskotek i traktuje biedaczki jak bezwolne lalki. Gdyby nie były takie nieznośne, pewnie byłoby mi ich szkoda. Dru ma dwadzieścia trzy lata i odziedziczy spory majątek, a mimo to nigdy nie zafundowano jej sezonu w Londynie. Już dawno byłaby mężatką, gdyby ciotka nie trzymała jej przy sobie.

– Może pora, żebyś temu zaradził? Kiedy z tobą zerwę, możesz przecież zabrać kuzynki do miasta i pomóc im znaleźć mężów.

– Fen byłaby wniebowzięta, ale Dru zdecydowanie woli wieś. Wybrała się dziś ze mną i rządcą na obchód majątku. Chodziliśmy po pastwiskach przez dobrych kilka godzin, a ci dwoje przez cały czas rozprawiali o owcach i wełnie. Powiadam ci, z nudów rozbolała mnie głowa. Wątpię, żeby spodobał jej się londyński zgiełk. Sam też za nim nie przepadam.

– Myślę, że Drusilla ma dobre chęci. Próbuje ci pomóc, a skoro woli spacerować po polach i łąkach, zamiast wyszywać w towarzystwie ciotki, nie powinieneś jej zniechęcać.

– Dobre sobie. Nic, tylko mnie poucza. Albo strofuje.

– Naprawdę? Wydawało mi się, że jest odrobinę nieśmiała.

– Nieśmiała? Dru? Kiedy w dzieciństwie włożyłem jej do łóżka żaby, prawie obdarła mnie żywcem ze skóry. I kazała mi odnieść je po ciemku do stawu.

– Byłeś okropnym nicponiem. Na jej miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.

Roześmiał się beztrosko, a jego usiane piegami policzki z miejsca nabrały kolorów. Nie po raz pierwszy pomyślała, że nie jest ze sobą całkiem szczery. Z jego opowieści wynikało, że posiadłość stryja zaanektowały harpie, tymczasem okazało się, że ten przydomek w gruncie rzeczy pasuje tylko do lady Ermintrude.

– Kiedy zakończysz żałobę, powinieneś wydać bal. Jeśli zaprosisz właścicieli okolicznych majątków i ich synów, któryś z nich na pewno wpadnie w oko pannie Drusillii. A gdy Dru wyjdzie za mąż, to ona i jej mąż będą musieli zadbać o sezon dla Fenelli.

– Daruj, ale nie mam ochoty zabawiać się w swata. Za to moja szanowna ciotka nie cofnie się przed niczym. Nie czuję się przy niej bezpieczny. Opowiadałem ci o tym, jak trzy lata temu niemal dopięła swego? Wracaliśmy z potańcówki we wsi. Nie mam pojęcia, jak to zorganizowała, ale znalazłem się w uszkodzonym powozie sam na sam z Dru. Gdyby zrządzenie losu nie zesłało mi na ratunek państwa Philbych, musiałbym się z nią ożenić. Brr… Nazajutrz uciekłem. Bałem się, że stara wiedźma wymyśli coś nowego. Tylko ty jedna możesz mnie przed nią ochronić, Ellie.

Jej zdaniem Harry i Dru byliby dobraną parą. Z drugiej strony, nie dziwiła się oporom przyjaciela. Doskonale go rozumiała. Każdy szanujący się mężczyzna stawał okoniem, kiedy próbowano go do czegoś zmusić. Nikt nie lubi gdy stawia się go w sytuacji bez wyjścia. Wiedziała coś o tym z własnego doświadczenia.

– To tylko kilka tygodni, Ellie. A obecność Chase’a na pewno nam pomoże. Dobrze się składa, że przyjechał. Ermintrude nigdy nie przepadała za Sinclairami. Po śmierci żony stryj wolał spędzać czas w Egipcie z Charlesem, jego rodzeństwem i owdowiałą matką. A kiedy Sinclairowie przyjeżdżali z wizytą tutaj, zawsze udawało im się wyprowadzić ciotkę z równowagi. Mogłabyś poflirtować trochę z Chase’em, a potem…

– Wykluczone!

– Nie denerwuj się. To tylko niewinny pomysł…

– Niewinny? Raczej durny. Skąd ci to przyszło do głowy?

– Byłoby bardziej wiarygodnie, gdybyś mnie rzuciła dla kogoś innego.

– Chyba postradałeś zmysły, Henry! Że też mnie podkusiło, żeby przystać na ten idiotyczny plan! Gdzie ja miałam rozum? To wszystko przez to, że byłam w rozpaczy. Nie zniosłabym, gdyby Edmund stracił dom i ziemię, bo nie potrafiłam znaleźć pieniędzy na spłatę długów. Zabrakło nam tak niewiele. Wystarczyłoby kilka lat bez chorób, nieszczęść i innych katastrof, zdrowi dzierżawcy i owocne plony. Niestety pan Phillips podupadł na zdrowiu i przestał opłacać czynsz, a w zeszłym roku dotknęła nas susza. – Przypomniała sobie ostanie wezwanie z banku i załamał jej się głos. Pan Soams okazał wiele zrozumienia, ale tym razem pozostał nieugięty. I dał jej tylko trzy miesiące.

W drodze do domu rozchorowała się ze zgryzoty. Musiała czym prędzej pobiec w krzaki, żeby nie zwrócić śniadania na środku ulicy. Zwierzyła się Henry’emu tylko dlatego, że czekał na nią w Whitworth. Przyszedł, żeby powiadomić ją o śmierci stryja. Nim pojęła, co się święci, wyrzuciła z siebie wszystkie żale, a wtedy oznajmił, że to szczęśliwe zrządzenie losu i wyłuszczył jej swój szalony plan. Była w takim stanie, że zgodziła się bez namysłu. Chyba chciała, żeby choć raz w życiu ktoś o nią zadbał.

Trzy miesiące, pomyślała przybita. Sytuacja zwyczajnie ją przerosła. Była jeszcze bardziej przerażona niż przed wyjazdem z domu. Nigdy dotąd nie zostawiała rodzeństwa bez opieki. Niestety nie miała wyboru. Tylko w ten sposób mogła ocalić Whithworth.

Teraz, kiedy znalazła się w Huxley, nie wiedziała już, co o tym sądzić. Była zmęczona i wystraszona.

– Boże, Henry, nie masz pojęcia, jak bardzo się boję – wymamrotała, bliska łez.

– Błagam, Ellie, tylko mi się teraz nie rozklejaj. – Harry zerknął na nią z niepokojem i objął ją. – Nieustraszona panna Walsh nie załamuje rąk z powodu byle przeciwności. Nic nie jest dla ciebie zbyt trudne, więc weź się w garść i bądź dobrej myśli.

– Henry Gilesie Whelfordzie! – rozległo się raptem za ich plecami. – Przywołuję cię do porządku! – ryknęła piskliwie lady Ermintrude. – Pod moim dachem nie ma miejsca na takie nieobyczajne wybryki!

Harry i Eleanor odskoczyli od siebie. Żadne z nich nie usłyszało, że ktoś otworzył drzwi.

Ciotka i kuzynki Henry’ego stały w progu, niemal trzęsąc się ze zgorszenia. Tuż za nimi tkwił pan Sinclair. Wielki, spokojny i beznamiętny. Wyglądał przy nich jak pantera wśród kociątek.

Ellie zarumieniła się gwałtownie. Tak samo jak w chwili, kiedy zaskoczył ją w wieży. Nie potrafiłaby opisać tego uczucia, ale to z pewnością nie był lęk. Raczej dziwny stan umysłu, coś pomiędzy jawą i snem.

– Nie zrobiłem… nie robiliśmy nic złego – wyjąkał Henry. – Ja tylko…

Ciotka uciszyła go, unosząc władczo dłoń.

– Kolacja za godzinę. Radzę wam zjawić się punktualnie. Nie toleruję spóźnień. – Z tymi słowy odwróciła się na pięcie i wyszła. Drusilla i Fenella jak zwykle podreptały za nią. Sinclair ani myślał się ruszyć. Oparł się o framugę i utkwił wzrok w kuzynie.

Eleanor otrząsnęła się. Nie wyglądał już jak zjawa, ale nadal zupełnie nie pasował do otoczenia. Jego płaszcz i spodnie, podobnie jak jej spódnica, były pokryte kurzem.

To przyziemne spostrzeżenie nieco ją uspokoiło, ale kiedy na niego spojrzała, a on posłał jej uśmiech, z wrażenia zaparło jej dech. W jej głowie natychmiast rozbrzmiały dzwonki alarmowe. Na wszelki wypadek zmarszczyła brwi i uraczyła go wyniosłą miną zarezerwowaną dla urzędników baku i wierzycieli. Nie wiedzieć czemu uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym zerknął na kuzyna.

– Moje uszanowanie, Harry – przywitał się. – Chyba powinieneś poinstruować ciotkę, żeby zaczęła używać twojego nowego tytułu. Trudno ci będzie zaskarbić sobie należyty szacunek, jeśli nadal będzie się do ciebie zwracała po imieniu.

Whelford poczerwieniał na twarzy i wyprostował się jak struna.

– Nie muszę zabiegać o niczyj szacunek – oznajmił. – Jestem teraz baronem. A ty nie uznałeś za stosowne uprzedzić mnie o przyjeździe. Zamierzasz zatrzymać się tutaj czy w gospodzie we wsi?

– Winszuję, pokazałeś mi, gdzie moje miejsce. Poczułem się odpowiednio zbesztany.

Harry w jednej chwili spuścił z tonu.

– Niech cię diabli, Chase. Mam nadzieję, że zostaniesz z nami. Przyda nam się dodatkowy sojusznik. Dzięki tobie siły będą wyrównane.

– Hm, nie wiedziałem, że jadę na kolejną bitwę. Nie przedstawisz mnie… reszcie swojej armii? – Tym razem uśmiechnął się szczerze.

Ellie musiała przyznać, że jego uśmiech jest wyjątkowo zaraźliwy. Jej wargi same rozciągnęły się w odpowiedzi. Nic dziwnego, że Henry nie potrafił się na niego złościć. Charles Sinclair niewątpliwie miał poczucie humoru.

– Eleanor powiedziała, że już się poznaliście – odparł Whelford. – Na długo przyjechałeś?

– Trudno powiedzieć. Zależy, co zastanę we wschodnim skrzydle. Jeśli panuje tam taki sam bałagan jak w wieży, to obawiam się, że będę potrzebował co najmniej kilku dni, żeby uporządkować ten chaos.

– Znakomicie. Wczorajsza kolacja dłużyła się w nieskończoność. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się wynudziłem. Twoja obecność znacznie ożywi atmosferę. Cieszę się, że jesteś, Chase.

Charels zerknął na Eleanor, która nie wyglądała na szczególnie uszczęśliwioną.

– Cóż, dobrze, że chociaż jedno z nas jest zadowolone, Henry.

ROZDZIAŁ 3

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17