Zbuntowany lord Westford - Lara Temple - ebook + książka

Zbuntowany lord Westford ebook

Temple Lara

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kit, syn lorda i aktorki, odziedziczył tytuł i ziemię, ale od lat spędza czas na morzu. Unika rodziny, która uważa go za buntownika i czarną owcę. Stroni od ludzi z towarzystwa, którzy wypominają mu pochodzenie i rozsiewają plotki o jego statku. Podobno załoga składa się z przestępców i kobiet lekkich obyczajów. Gdy pewnego dnia Kit niespodziewanie pojawia się w Londynie, wszyscy oczekują, że jego spotkanie z bliskimi zakończy się skandalem. Jednak Genny, powinowata Kita, nie zamierza do tego dopuścić. Cała rodzina ma robić dobrą minę do złej gry, udawać silny i zwarty klan. I choć Kit nazywa Genny generałem w spódnicy, ze zdumieniem odkrywa, że coraz chętniej wykonuje polecenia tej upartej panny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 273

Oceny
3,8 (12 ocen)
3
6
0
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aga5043

Dobrze spędzony czas

Polecam
00
monibor

Dobrze spędzony czas

Całkiem niezła i nawet współczesne wstawki nie raza nadmiernie. No, może za wyjątkiem rozdziału 21, który mógłby zniknąć z korzyścią dla powieści. Końcówka z epilog iem włącznie, też nie była najlepsza. Poza tym dość przyjemna opowieść. Do tego bardzo dużo literówek.
00
zygfryddelewe

Z braku laku…

Nic ciekawego i zaskakującego. Ewentualnie dla zabicia czasu.
00

Popularność




Lara Temple

Zbuntowany lord Westford

Tłumaczenie:

Natalia Kamińska-Matysiak

Rozdział pierwszy

– Bezużyteczne trutnie. – Stuk. – Banda fircyków! – Stuk. – Po co komu stajnia ogierów – stuk – jeśli żaden z nich nie spłodził dziedzica?

Stuk, stuk, stuk!

Genny poprawiła mały stolik, który padł ofiarą gniewnie wywijającej laską lady Westford. Jej ekspresyjnym tyradom zawsze towarzyszyło stukanie, ale dziś najwyraźniej zamierzała zrobić dziurę w dywanie. Napiętej atmosfery nie łagodziły szaleńcze świergoty Carmine’a, ulubionego kanarka lady, który spłoszony jej furią, zataczał dzikie pętle w klatce.

Mary i Serena siedziały sztywno na krzesłach, ze splecionymi na podołkach dłońmi. Zarówno ciemnowłosa jak i blondynka pochylały głowy niczym pozujące do obrazu pokutnice.

Genny zdjęła źdźbło słomy z sukni i zaczęła drzeć je na strzępki, wyobrażając sobie, że to laska lady Westford. Albo lepiej, sama lady Westford.

– A teraz na czele rodziny stoi darmozjad i łajdak, który nie raczył się zjawić na pogrzebie własnego dziadka i nigdy nawet nie kiwnął palcem dla rodu Carringtonów!

– Z tego, co mi wiadomo, lady Westford, rodzina również nic dobrego dla niego nie zrobiła. A wręcz odwrotnie – wtrąciła Genny i od razu pożałowała swojej impulsywności.

Miała przecież ułagodzić smoczycę, a nie dolewać oliwy do ognia.

Lady Westford wymierzyła w nią laskę.

– Daliśmy wszystko, co trzeba, temu synowi nierządnicy, a on odpłacił nam kolejną hańbą! Tak się właśnie kończy… Och! Wynoście się stąd wszystkie! – krzyknęła. – Żadnego z was pożytku! Obie miałyście swoją szansę i zawiodłyście – oznajmiła zjadliwym tonem, mierząc teraz laską w skulone na krzesłach kobiety. – Obie zostałyście obdarzone przez los wspaniałymi przedstawicielami rodu Carringtonów i żadna z was nie dała nam dziedzica! Puste naczynia! Przylgnęłyście tylko do cycka Carringtonów i nic więcej. Wkrótce podążę za moim Alfredem do grobu, żeby nie oglądać dłużej upadku naszego rodu! Otaczają mnie sami łajdacy, pieczeniarze i jałowe nieudacznice. Wynoście się wszystkie!

Postąpiły zgodnie z jej życzeniem. Genny cicho zamknęła za nimi drzwi.

– Powinnam już się nauczyć, że milczenie jest złotem – mruknęła pod nosem, zerkając z niepokojem na siostrę.

Pobladła Serena Carrington przyciskała dłoń do brzucha, jakby ból trzeciego poronienia był nadal tak ostry, jak przed dwoma laty.

– Chodź, przejdziemy się po ogrodzie – zaproponowała zmartwiona Genny.

– Dziękuję, ale chyba się położę – odparła cicho Serena.

Mary i Genny stały w milczeniu, dopóki nie znikła w swojej sypialni.

– Tak dalej nie może być – oznajmiła Genny, biorąc Mary pod ramię i kierując się z nią do biblioteki na parterze. – Serena nie dojdzie do siebie po stracie Charliego i trójki nienarodzonych dzieci, jeśli ta stara wiedźma będzie ją stale atakować.

– Lady Westford także cierpi, Genny – zauważyła łagodnie Mary. – Utrata trzech synów, męża i ulubionego wnuka załamałaby każdego.

– Wiem, Mary, ale to nie usprawiedliwia dręczenia Sereny. Rozumiem, że nigdy nie uważała jej za godną partię dla swojego syna, ale Serena ma wielkie serce i wspaniały charakter. Gdy nasz dziadek zmarł, walczyła, bym mogła z nią zamieszkać, mimo obiekcji Carringtonów. Nie będę stać z boku, gdy ta Meduza powoli zamienia ją w kamień. Nie zgadzam się. Serena zasługuje na coś lepszego.

– Oczywiście – zgodziła się Mary i ujęła jej dłonie.

Ciepło i czułość tego dotyku przywołały wspomnienie matki, z którą Genny jako dziecko chodziła za rękę przez wieś.

– Jestem zmęczona, Mary – wybuchła nagle, zanim zdążyła się powstrzymać. – Zmęczona patrzeniem, jak osoba, na której mi zależy, wciąż cierpi. Jestem zmęczona życiem na łaskawym chlebie lady Westford. Niedługo z Sereny i ze mnie nic nie zostanie, a ja chciałabym… Nie, ja potrzebuję powietrza – wykrztusiła, zacisnęła usta i zrobiła krok w tył, gdy ogarnęła ją nieprzeparta chęć wtulenia się w starszą kobietę i wypłakania się.

Spojrzała przez okno na feerię barw w ogrodzie, żeby się opanować.

– Wiem, że musimy coś zrobić – westchnęła Mary. – Tylko co? Nie zmienimy przecież lady Westford.

– Nie zamierzam jej zmieniać. Mój dziadek mawiał, że jeśli nie możesz wybrać wroga, wybierz choć pole walki. Lady Westford staje się bardziej znośna w otoczeniu swoich przyjaciół i partnerów karcianych z Londynu. Spróbujmy namówić ją na bal w mieście , by uczcić rychłe zaślubiny Emily.

Genny patrzyła, jak ta myśl zakorzenia się w umyśle Mary, łagodząc jej rysy. Poczuła ukłucie żalu. Nie nad sobą, lecz nad Sereną jej siostrą. Parę razy widziała, jak Serena ukradkiem obserwuje więź Mary z córką.

Po chwili Mary uśmiechnęła się smutno.

– Ty jesteś zmęczona, ja przerażona, a Serena zagubiona. Ależ z nas trio, Genny. Masz rację, najwyższy czas powrócić do żywych. Tylko jak przekonać lady Westford? Mogłaby to uznać za zdradę pamięci Alfreda.

– Najłatwiej będzie przekonać ją, oferując coś, czego pragnie – powiedziała Genny z namysłem. – Zostaw to mnie.

– Jedyne, czego wydaje się pragnąć, to żeby któryś z jej wnuków spłodził dziedzica. A na to, niestety, się nie zanosi. Są już dobrze po trzydziestce i żaden nie wykazywał zainteresowania małżeństwem.

– Na razie – powiedziała Genny, kierując się do drzwi z nową energią.

– Dokąd idziesz?

– Zawrzeć pakt z diablicą. A potem zamienić słówko z jednym z tych bezużytecznych trutni.

– Może i jestem dla niej bezużyteczny, ale za trutnia się obrażę – zapowiedział Julian, zbierając plik papierów z sofy.

Genny uniosła woalkę i usiadła na wolnym miejscu, rozglądając się wokół. Nigdy nie była u Juliana przy Half Moon Street. Mieszkanie wyglądało, jakby przeszła przez nie trąba powietrzna, rozrzucając wszędzie dokumenty, książki i różne tajemnicze instrumenty.

– Zakładam, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda? – zapytała, a Julian oparł się o blat stołu, ze smutnym uśmiechem na przystojnej twarzy.

– W moim szaleństwie zawsze jest jakaś metoda, Genny. Zakładam, że w twoim również. Wiesz, lepiej byłoby trzymać się naszych ustaleń i wezwać mnie do Dorset.

– Trudne sytuacje wymagają poświęceń.

– To mi się nie spodoba, prawda?

– Pewnie nie. Powiedziałam twojej babce, że mogłabym wreszcie przyjąć twoje oświadczyny.

Julian drgnął tak gwałtownie, że niemal strącił miniaturowe tellurium ze stołu. Planety mechanicznego modelu układu słonecznego tańczyły przez chwilę, póki ich nie zatrzymał.

– To było trzy lata temu! Odmówiłaś mi wtedy, Genny.

– Niezupełnie. Powiedziałam tylko, że ślub po to, by otrzymać legat po śmierci ciotki, jest kiepskim interesem dla nas obojga. I skoro okazało się, że i tak wszystko zapisała Marcusowi, to chyba dobrze, że się wtedy nie pobraliśmy?

– Cóż, nie możesz przyjmować oświadczyn, kiedy ci wygodnie. Przestań owijać w bawełnę i powiedz, czego naprawdę chcesz, moja słodka Genny.

– Potrzebuję pomocy, żeby ugłaskać twoją babkę – oznajmiła z rozbrajającym uśmiechem.

– Jak? – zapytał podejrzliwie.

– Jest samotna, znudzona i od miesięcy nie grała w wista.

– Nie będę grał w wista z moją babką, Genevieve Maitland. Wolałbym paradować nago po Piccadilly.

– To nie byłby przyjemny obrazek, Julianie – oznajmiła, marszcząc nos.

– Protestuję. Niektórzy powiedzieliby, że wręcz kuszący.

– Na pewno – zgodziła się pojednawczo. – Zresztą nie oczekuję, że będziesz z nią grał. Nie masz drygu do kart. Chodzi o to, że chciałabym sprowadzić ją do Londynu, gdzie mogłaby spotkać się z przyjaciółmi.

– To brzmi sensownie, ale gdzie jest haczyk?

– Nie ma żadnego haczyka.

– Oczywiście, że jest. Twoje plany zawsze mają drugie dno.

– Cóż, to nie całkiem haczyk… Kobiety z rodziny Carringtonów były w żałobie i z dala od Londynu niemal przez dwa lata. Będą potrzebowały wsparcia w powrocie do towarzystwa. Gdybyś mógł przekonać Marcusa, żeby przyjechał do miasta, okazując solidarność rodzinną…

– I oto jest – rozpromienił się Julian. – Wcześniejszy nonsens miał sprawić, że alternatywa wyda mi się łatwiejsza do przełknięcia, prawda?

– Julianie Carrington, to nie było szarmanckie!

– Genevieve Maitland, byłaś makiaweliczna – oznajmił z teatralną emfazą.

– Ale i tak mi pomożesz? – spytała ze śmiechem. – Może nawet znajdziesz kogoś, kto zasponsoruje twoje liczne projekty – podrzuciła kusząco.

– Wątpię, ale obiecuję, że wezmę udział w paru wybranych przez ciebie wydarzeniach.

– W dziewięciu.

– Nie, szalona kobieto. Para to dwa.

– Dwa to żadna zabawa. Osiem to taka ładna, okrągła liczba.

– Ósemka nie jest okrągła.

– Ależ jest. Wije się w nieskończoność jak wąż – powiedziała, rysując niespiesznie ósemkę palcem na blacie i nachylając się przy tym nisko.

Julian zawsze komplementował jej dekolt, a Genny zamierzała użyć każdej broni, która mogła zapewnić zwycięstwo.

Zgodnie z przewidywaniami jego spojrzenie pobiegło do jej piersi.

– Na litość boską, Genny, jesteś bezwstydnicą. Trzy i ani jednego więcej.

– Siedem.

– Cztery.

– Sześć.

– Pięć.

– Siedem.

– Sześć… Niech to szlag! To nie fair, zmieniłaś kolejność!

– Och, niech już będzie sześć – westchnęła z udawaną rezygnacją.

– Twoje szczęście, że mam do ciebie słabość, przebiegła lisico.

– Nie tylko jestem szczęśliwa, ale też wdzięczna. Spróbujesz przekonać Marcusa, żeby do nas dołączył?

– Spróbuję. Dobrze, że nie wysłałaś mnie do doków, bym płaszczył się przed naszym nowym lordem, namawiając go na udział w balach, skoro tak ci na tym zależy.

– Lord Westford jest w Londynie? – zapytała zaskoczona.

Mary mówiła, że planował dotrzeć na ślub Emily w Hampshire, ale nie wspomniała o jego obecności w Londynie.

– Przypłynął wczoraj.

– Och! Niedobrze.

– W pełni się z tobą zgadzam – przytaknął, unosząc brwi, by wyrazić zdziwienie. – Nie miałem pojęcia, że podzielasz moją niechęć do niefortunnego kuzyna z nieprawego łoża, nowej głowy rodu Carringtonów. Ty i Charlie zawsze stawaliście w jego obronie, ilekroć zdarzyło mi się źle mówić o wspaniałym kapitanie Christopherze Carringtonie.

Nieco zażenowana Genny uniosła wyżej brodę. Świadoma swojej delikatnej pozycji, odkąd zamieszkała z Sereną i Charliem, ukrywała prawdziwą opinię na temat klanu Carringtonów. Jednak bywała tak zaskoczona szkalowaniem kapitana Carringtona, że nie raz dawała się sprowokować i stawała w obronie człowieka, którego jej dziadek uznał za najbardziej godnego zaufania wśród swoich oficerów.

– Broniłam go, bo sposób, w jaki ty, Marcus i twoi dziadkowie się o nim wyrażaliście, wydawał mi się ogromnie niesprawiedliwy i pozbawiony szacunku. A przecież go nie znaliście, skoro nie spędził z wami wiele czasu w Carrington Hall – powiedziała. Nie pozwoliła sobie przerwać, choć Julian ewidentnie zbierał się do omówienia dawnych żali. – Jednak przyznaję, odkąd przestał służyć, nie zachowywał się zbyt przykładnie i jest okropnym jako lordem. Czy masz pojęcie, że ani prawnicy rodziny, ani zarządca majątku nie mieli z nim kontaktu po śmierci twojego dziadka? Dostali jedynie zdawkowy list od jakiegoś radcy prawnego z Londynu, by to do niego kierować całą korespondencję.

– Ach, więc zrozumiałaś wreszcie, że twój idol ma wady?

– Nigdy nikogo nie idealizowałam. Nawet dziadka, a darzyłam go większym szacunkiem niż kogokolwiek na świecie. Przyznaję, oczekiwałam elementarnej przyzwoitości od kapitana Carr… lorda Westforda, ale skoro porzucił skrupuły wraz z mundurem, muszę znaleźć inny sposób na osiągnięcie celu.

– Masz na myśli mnie?

– Właśnie. Więc postaraj się, proszę, ściągnąć Marcusa. Jeśli będzie robił problemy, sama z nim porozmawiam.

– Ta groźba powinna go skłonić do współpracy, moja miła.

– Dziękuję, Julianie.

– Hm. A teraz zmykaj, zanim zażądam rekompensaty za moją uczynność.

Genny z uśmiechem skryła twarz za woalką.

– Daj spokój. Pomyśl, że mogło być gorzej.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Gdybym zgodziła się wyjść za ciebie trzy lata temu, mogłabym tobą manipulować o wiele częściej.

Rozdział drugi

– Miesiąc temu pływałem w zatoce opodal Aleksandrii nagusieńki jak mnie Bóg stworzył – powiedział w zadumie Kit, opierając się o reling Hesperusa i wpatrując w gęstą mgłę.

Widoczność ograniczała się ledwie do kilku metrów, tylko czasem było widać magazyny nabrzeża, niczym przyczajoną bestię czekającą na nieostrożnego śmiałka, który zszedłby na ląd.

W innych miejscach globu mogła panować wieczna wiosna, ale w londyńskich dokach panowała najciemniejsza i najwilgotniejsza zima. Pod stopami Kit czuł niemrawy prąd Tamizy ciągnący statek ku morzu. Ogarnęła go nieprzeparta pokusa podniesienia kotwicy.

– Taka mgła to zły omen, capità – powiedział Benja i splunął w mętne wody rzeki.

– Dlaczego robisz się przesądny, gdy tylko zawijamy do Anglii?

– Bo właśnie w taki dzień twój ojciec przypłynął do Anglii po raz ostatni.

– Nieprawda – zaprotestował Kit, szczerząc zęby w uśmiechu. – Może i miałem wtedy jedenaście lat, ale pamiętam, że przybiliśmy do Portland w pełnym słońcu.

– Ja pamiętam mgłę. W Anglii zawsze jest mgła. – Benja zamilkł, gdy narzekanie przerwał mu głuchy głos z nabrzeża.

– Hej, wy tam, czy to Hesperus?

Z pokładu rozległ się równie zduszony głos:

– A jeśli tak, to czego od nas chcesz, mój dobry człowieku? – Zaśpiew zdradzał pochodzącego z Kentu bosmana Brimble’a.

Kit rozpoznał intruza i uśmiechnął się na myśl, że ludzie raczej rzadko odnosili się do Juliana Carringtona z takim lekceważeniem jak jego bosman.

– Przyprowadź mi tego dobrego człowieka do mojej kwatery, Benja – poprosił.

Benja wychylił się przez reling, by lepiej widzieć i mlasnął językiem.

– On mi się nie podoba, kapitanie. Wygląda jak Borgia. Znasz go?

– Znam. To, amic, jeden z dwóch ludzi ze szczytu długiej listy, którzy najchętniej nakarmiliby mną ryby na dnie oceanu.

– Chcesz zaprosić wroga na pokład Hesperusa?

– Jest kimś gorszym niż wróg, Benja. To mój kuzyn.

– Hm. Wygląda na kosztowne cacko. To prawdziwe rubiny?

Kit przyglądał się, jak Julian unosi do światła inkrustowaną złotem pozytywkę. Kuzynek mógł być darmozjadem, ale miał dobre oko. Może trzeba będzie sprawdzić po jego wyjściu, czy nic nie zginęło.

– Oczywiście, że są prawdziwe. Cały trefny towar trzymam w ukryciu na wypadek kontroli.

Julian odstawił pozytywkę z tym samym czarującym uśmiechem, który Kit pamiętał z dzieciństwa. I któremu nieopatrznie zaufał.

– Tak, słyszałem, że ostatnio lepiej się prowadzisz, kuzynku.

Kit usiadł przy stole, na którym była rozpostarta mapa Morza Śródziemnego.

– A ja słyszałem o tobie wprost odwrotne ploteczki, Julianie. Wychodzi na to, że żaden z nas nie powinien ufać ludzkiemu gadaniu.

– Albo temu, co piszą – oznajmił Julian. Siadając, i rzucił na stół wyciągniętą z kieszeni gazetę.

W artykule nie było nic ciekawego, oprócz zdawkowej informacji, że nowy lord Westford nie został zaproszony na bal przyrodniej siostry, by oszczędzić rodzinie wstydu.

Kit nie wiedział, czy śmiać się, czy złościć. W protekcjonalnej historyjce pobrzmiewały tony plotek rodem z magla.

– Wiedziałem, że jesteś wdzięcznym tematem dla kolumn towarzyskich, Julianie, ale nie miałem pojęcia, że je czytujesz.

– Bo nie czytam tych bzdur, ale akurat na to Marcus zwrócił uwagę. Ma udziały w „Gazette” i zamierza zamienić słówko z autorem tej bredni. Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że nie skłamali.

– A jakże. Jestem nieokrzesanym piratem o kiepskim pochodzeniu i nasza babka splunęłaby na mnie, gdyby znalazła się z taką czarną owcą w jednym pomieszczeniu. To nie są rewelacje do gazety i nie rozumiem, czemu się tak przejąłeś. Sądziłem raczej, że taki paszkwil cię ucieszy. Sam nieraz mnie szkalowałeś.

– Na osobności. A tego typu plotki szkodzą rodzinnym interesom.

– Jakim interesom?

– Naszym.

Kit sięgnął po butelkę i nalał wina do dwóch kieliszków.

Julian powąchał bukiet i uniósł brwi ze zdumienia. Upił łyk i westchnął z ukontentowaniem.

– Plotki o tobie nie są do końca zmyślone. Masz nienaganny gust w kwestii win. Skąd to pochodzi?

– Z okolic Rzymu.

– Prowadzisz wesołe życie, lordzie Westford – oznajmił kwaśno Julian.

– Po co przyszedłeś? Gdy widzieliśmy się ostatnio, obrzuciłeś mnie stekiem wyzwisk. A teraz zapuściłeś się na wrogie terytorium, komplementujesz moje wino i obłudznie przejmujesz moją reputacją. Czego chcesz? Pieniędzy?

Palce Juliana zacisnęły się mocniej na kieliszku, a usta wykrzywił grymas. Kit pomyślał ze zdziwieniem, że Julian przypomina jego ojca bardziej niż on sam. Gdyby nie oczy Carringtonów, kuzyni nazywaliby go również bękartem, zamiast wypominać jedynie niskie urodzenie.

– Możesz mi wierzyć, że ta wizyta cieszy mnie dokładnie tak samo jak ciebie – odezwał się po chwili Julian. – Nasze ostatnie spotkanie rzeczywiście nie należało do udanych. Wywlekanie dawnych uraz tuż po pogrzebie twojego ojca było nie na miejscu.

– Doceniam te niemal przeprosiny. Ale skoro nie wyjawiłeś dotąd powodu przybycia, wstrzymam się jeszcze z osądem sytuacji.

– Zawsze byłeś podejrzliwym draniem, Kit.

– A ty podstępnym łajdakiem, Julianie.

– Więc powinieneś dziękować, że moje talenty działają teraz na twoją korzyść.

– Doprawdy?

– Tak. Pytałeś, dlaczego przyszedłem. Jestem tu, żeby ocenić twoją prezencję.

– Moje co?!

– Twoją zdolność do przebywania w kulturalnym towarzystwie. Nasze ostatnie spotkanie nie było wiarygodne. Żaden z nas nie był wtedy w dobrej kondycji. Oprócz biednego Charliego. Babka zawsze mawiała, że on jest jedynym promykiem słońca wśród rzeszy barbarzyńców.

– Nie obrażałbym barbarzyńców, porównując ich z przeklętymi Carringtonami. A co do mojej prezencji, nie pojmuję, jakie ma znaczenie. Jedyne towarzystwo, w którym zamierzam przebywać, to nowa rodzina Emily w Hampshire. Oni, w odróżnieniu od londyńskich sępów, zasługują na miano kulturalnego towarzystwa.

– Do diabła, zapomniałem, jakie masz gadane, kiedy się złościsz. Całkiem jak twój ojciec. Chodzi mi o to, że to, co planowałeś, już nie wystarczy. Nie możesz kryć się w tej mgle, skoro wszyscy wiedzą, że zjawiłeś się w Londynie. Gdybyś naprawdę miał na sercu dobro Emily i Mary, zawinąłbyś do jakiegokolwiek innego portu i wśliznął się niepostrzeżenie na wesele, żeby równie cicho potem zniknąć. A teraz? Zanim dojdzie do balu, śmietanka uzna cię za ohydnego potwora oddającego się pogańskim rytuałom na cześć Księżyca. O ile w tym portowym szlamie, który ludzie zwą tu powietrzem, w ogóle widać kiedykolwiek Księżyc.

– Ciotka Mary nie wspomniała o plotkach, gdy się z nią wczoraj widziałem.

– Jak to Mary. Nie przestaje się uśmiechać, odkąd rodzina sprzedała ją naszym dziadkom, żeby oderwać twojego ojca od rozpaczy po śmierci twojej matki. Zresztą nie chciała cię spłoszyć, prawda? Ty zawsze możesz zwinąć manatki i odpłynąć w siną dal, ale ona musi żyć z tą starą jędzą. Och, i na marginesie, nie sądzę, by była zadowolona, że nazywasz ją ciotką. Mogła się godzić, byś w dzieciństwie nie nazywał jej matką, ale w końcu twoja macocha jest tylko parę lat starsza od ciebie, a ty ją postarzasz.

Kit poczuł ból w szczęce i uświadomił sobie, że zaciska zęby.

Do diabła, ależ ja nienawidzę kuzynów!

Julian tylko się uśmiechnął, widząc jego minę.

– Założę się, że nie spotkała się z tobą w Carrington House. – Wbił kolejną szpilę.

– Sam to zasugerowałem. Nie zamierzałem natknąć się na babkę. Z pewnością nie życzyłaby sobie tego spotkania – powiedział, słysząc obronne nuty we własnym głosie.

– Cóż, więc gdy zaczną się uroczystości, będziesz musiał albo wyjechać z miasta, póki ona nie wróci do Dorset, albo udzielać się rodzinnie.

– Czy ty każesz mi właśnie opuścić Londyn? – zapytał Kit z groźnym uśmiechem.

– Taki miałem plan, kiedy wchodziłem na pokład, ale zmieniłem zdanie. Myślę, że powinieneś przyjść na bal.

– Czy to kolejna próba zmienienia mojego życia w piekło?

– Wyobraź sobie, że tym razem rzucanie ci kłód pod nogi nie jest moim zamiarem. Popytałem trochę i dowiedziałem się, że ostatnio nie niczego nie szmuglowałeś. Przestałeś to robić, czy tylko przekupiłeś służby celne?

– Jeśli pytasz, czy mam legalny ładunek, to tak. Jeśli popełniłem jakieś grzechy, to nie na angielskich wodach. W ostatnich latach byłem wręcz obrzydliwie praworządny.

– To dobrze. Byłoby niezręcznie, gdyby cię aresztowano w środku zaręczynowego balu.

– Nie idę na żaden cholerny bal. Umieszczenie mnie w jednym pomieszczeniu z lady Westford to przepis na katastrofę. A nasze spotkanie na oczach całej towarzyskiej śmietanki to proszenie się o publiczne wywlekanie mojego pochodzenia. Nie chcę narażać Emily na skandal.

– Cóż, trochę na to za późno. Jak już wiesz, mieszkańcy naszego bagienka zwietrzyli twój zapach i zawzięcie mielą ozorami. Bal to idealna okazja, by uspokoić nastroje. Babka nie odważy się w tych okolicznościach pokazać prawdziwej twarzy. Chciałbyś zobaczyć, jak babka gryzie się w język? To masz niepowtarzalną okazję, Kitek.

Kit ścisnął kieliszek w dłoni, próbując uspokoić oddech.

– Och, wybacz, zapomniałem, że nie lubisz tego zdrobnienia – nieszczerze zmitygował się Julian. – Marcus i ja nigdy nie chcieliśmy, by wyszło na jaw w twojej szkole. Okropny pech. Gdybyś nie był taki śliczny, nie przylgnęłoby do ciebie. Jednak nadal uważam, że zbyt upierałeś się, by nie nazywano cię Kit, a Christopher.

Kit był o krok od zademonstrowania Julianowi, w jaki sposób odwiódł wszystkich od używania przezwiska nadanego mu przez kuzynów. Jedyną korzyścią tej sytuacji było, że Kit nauczył się bić w bardzo młodym wieku. Jednak przez wiele lat nikomu poza Mary i Emily nie pozwalał nazywać się Kitem. Dla reszty świata stał się Christopherem Carringtonem. A teraz również lordem Westfordem.

– Jeśli wypiłeś już moje wino i przestałeś mnie prowokować, Julianie, to wyjdź – oznajmił ze zniecierpliwieniem.

– Kiepsko mi poszło? A może kiedyś byłeś bardziej drażliwy – zaśmiał się Julian. – Nie pozwól jednak, aby niechęć do mnie powstrzymała cię przed obecnością na balu. Jestem ciekaw, jak dogadacie się z Marcusem. Wydaje mi się, że on też przyjdzie. Nie ma na to najmniejszej ochoty, ale Genny z pewnością go przekona.

– Genny?

Julian wstał, posyłając Kitowi zagadkowy uśmiech.

– Siostra Sereny, Genevieve Maitland. Nie było cię jakiś czas, ale nie mów, że zapomniałeś wdowę po Charliem i jej siostrę, wnuczki twojego dowódcy generała Maitlanda.

– Nie zapomniałem, ale cóż one mają z tym wspólnego?

– Skoro mieszkają z lady Westford, z pewnością będą na balu.

– Nie wiedziałem, że mieszkają z naszą babką.

– A gdzie miałyby się podziać? Skoro dziadek przysiągł po kolejnym nieudanym przedsięwzięciu rolniczym Charliego, że nie da mu złamanego grosza, biedna wdowa utonęła w długach. A Genny nie zostawiłaby jej samej na pastwę naszej babki – wyjaśnił, dopił wino i ruszył do drzwi. – Nie zapomnij, że obiecałeś mi przesłać skrzynkę tego trunku.

Kit nie zadał sobie trudu, żeby zaprzeczyć. Uznał, że skrzynka wina to i tak nic w porównaniu z kwotami, które Julian wyprowadził dotąd z zasobów Carringtonów. Stał, wpatrując się w zamknięte drzwi, gdy do kajuty wszedł Benja.

– No i cóż, capità?

– Nie najlepiej, Benja. Wręcz całkiem źle. Niestety muszę się udać do krawca. Nie mam przyzwoitego stroju wieczorowego.

Benja cmoknął z dezaprobatą.

– Wiedziałem. Po Borgii należało spodziewać się złych wieści.

Rozdział trzeci

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: A Match for the Rebellious Earl

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2021

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2021 by Illana Treston

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-558-0

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek