Ożenek/Rewizor - Mikołaj Gogol - ebook

Ożenek/Rewizor ebook

Mikołaj Gogol

0,0
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ożenek - komedia z 1842 roku. Jest to satyra na ówczesne społeczeństwo, na małżeństwa z rozsądku, aranżowane przez swatów. Utwór pełen jest groteskowych postaci i absurdalnych sytuacji, do dziś chętnie wystawiany na scenach teatralnych na całym świecie.

Rewizor jest to jedno z najważniejszych dzieł w literaturze, napisane w 1836 roku, będące ostrą satyrą na korupcję, biurokrację i moralną degrengoladę społeczeństwa w XIX wieku. Gogol obnaża w nim ludzkie wady, zwłaszcza służalczość, tchórzostwo, chciwość i hipokryzję.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ożenek

OŻE­NEK

Zda­rze­nie cał­kiem nie­wia­ry­godne w dwóch aktach

Dramais personae

OSOBY:

AGA­FIA TICHO­NOWNA – córka kupca, panna na wyda­niu

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA – ciotka

FIE­KŁA IWA­NOWNA – swatka

POD­KO­LE­SIN – urzęd­nik, radca dworu

KOCZ­KA­RIEW – jego przy­ja­ciel

JAJECZ­NICA – egze­ku­tor

ANUCZ­KIN – eme­ry­to­wany ofi­cer pie­choty

ŻEWA­KIN – eks-ofi­cer mary­narki

DUNIASZKA – posłu­gaczka

STA­RI­KOW – wła­ści­ciel sklepu

STIE­PAN – słu­żący Pod­ko­le­sina

Akt pierwszy

Pokój kawa­ler­ski.

SCENA PIERWSZA

Pod­ko­le­sin leży na kana­pie, pali fajkę.

POD­KO­LE­SIN

I kiedy tak czło­wiek zacznie w samot­no­ści roz­my­ślać, to docho­dzi do prze­ko­na­nia, że w końcu rze­czy­wi­ście trzeba się oże­nić. Bo i co? Dzień za dniem prze­cho­dzi, aż się wresz­cie wszystko przy­krzy, wstręt czło­wieka bie­rze. Teraz znowu prze­ga­pi­łem ter­min. A prze­cież wszystko gotowe, swatka już trzy mie­siące cho­dzi. Aż wstyd doprawdy… Stie­pan!

SCENA DRUGA

Pod­ko­le­sin, Stie­pan.

POD­KO­LE­SIN

Swatka nie zaglą­dała?

STIE­PAN

Tak jest, nie.

POD­KO­LE­SIN

A u krawca byłeś?

STIE­PAN

Byłem.

POD­KO­LE­SIN!

Szyje frak?

STIE­PAN

Szyje.

POD­KO­LE­SIN

A dużo już uszył?

STIE­PAN

Sporo. Pętelki już obszywa.

POD­KO­LE­SIN

Co mówisz?

STIE­PAN

Mówię: pętelki obszywa.

POD­KO­LE­SIN

A nie pytał się cza­sem, na co panu frak?

STIE­PAN

Nie pytał się.

POD­KO­LE­SIN

Może powie­dział: „Czy się twój pan przy­pad­kiem nie żeni?”.

STIE­PAN

Nie. Nic nie mówił.

POD­KO­LE­SIN

Ale widzia­łeś tam wię­cej fra­ków, co? Prze­cież i dla innych szyje?

STIE­PAN

A tak. Fra­ków u krawca dużo wisi.

POD­KO­LE­SIN

Czy nie sądzisz, że tamte fraki są z gor­szego sukna niż mój?

STIE­PAN

A tak. Pań­skiego fraka sukno twa­rzow­sze.

POD­KO­LE­SIN

Co mówisz?

STIE­PAN

Mówię: pań­skiego fraka twa­rzow­sze sukno.

POD­KO­LE­SIN

Wła­śnie. I nic się kra­wiec nie pytał, czemu to twój pan dał sobie zro­bić frak z tak świet­nego mate­riału?

STIE­PAN

Nie.

POD­KO­LE­SIN

Nic nie mówił, że się pan chyba żeni?

STIE­PAN

Nie. Ani słów­kiem o tym.

POD­KO­LE­SIN

Aleś mu prze­cież powie­dział, jaką mam rangę i w jakim sie­dzę urzę­dzie?

STIE­PAN

Mówi­łem.

POD­KO­LE­SIN

I co on na to?

STIE­PAN

Mówi: posta­ram się.

POD­KO­LE­SIN

Dobrze. Możesz iść.

Stie­pan wycho­dzi.

SCENA TRZECIA

POD­KO­LE­SIN

Uwa­żam, że czarny frak wygląda jakoś solid­niej. Kolo­rowe nadają się bar­dziej dla sekre­ta­rzy, dla tytu­lar­nych rad­ców i temu podob­nej nico­ści. Mło­ko­so­wato jakoś. Ci zaś, któ­rzy posia­dają rangę wyż­szą, muszą pamię­tać, jak to się mówi, o tym… no, wysko­czyło mi słowo. Szkoda. Dobre słowo, a zapo­mnia­łem. Tak, tak, bra­cie, choć­byś na gło­wie sta­nął, to prze­cież radca dworu taki sam puł­kow­nik jak każdy inny. Tyle tylko że mun­dur bez epo­le­tów. Ej, Stie­pan!

SCENA CZWARTA

Pod­ko­le­sin, Stie­pan.

POD­KO­LE­SIN

A szu­waks kupi­łeś?

STIE­PAN

Kupi­łem.

POD­KO­LE­SIN

Gdzie kupi­łeś? Tam, gdzie ci mówi­łem, na Woznie­sjeń­skim Pro­spek­cie?

STIE­PAN

Tak jest.

POD­KO­LE­SIN

I co? Dobry?

STIE­PAN

Dobry.

POD­KO­LE­SIN

Pró­bo­wa­łeś nim buty czy­ścić?

STIE­PAN

Pró­bo­wa­łem.

POD­KO­LE­SIN

I co? Błysz­czą się?

STIE­PAN

Błysz­czeć to one się dobrze błysz­czą.

POD­KO­LE­SIN

A nie pytał się skle­pi­karz, po co panu taki szu­waks?

STIE­PAN

Nie.

POD­KO­LE­SIN

Może powie­dział, że się twój pan chyba żeni?

STIE­PAN

Nie. Nic nie mówił.

POD­KO­LE­SIN

No dobrze. Możesz iść.

Stie­pan wycho­dzi.

SCENA PIĄTA

POD­KO­LE­SIN

Zda­wa­łoby się, że buty to nic, a prze­cież kiedy są źle uszyte i jesz­cze rudą maścią wysma­ro­wane – zaraz się sza­cu­nek zmniej­sza. Zaraz coś nie tego… Nie­do­brze też, jeżeli odci­ski. Wszystko zniosę, byle nie odci­ski. Stie­pan!

SCENA SZÓSTA

Pod­ko­le­sin, Stie­pan.

STIE­PAN

Słu­cham.

POD­KO­LE­SIN

Powie­dzia­łeś szew­cowi, żeby odci­sków nie było?

STIE­PAN

Powie­dzia­łem.

POD­KO­LE­SIN

No i co on na to?

STIE­PAN

Mówi: dobrze.

Stie­pan wycho­dzi.

SCENA SIÓDMA

Pod­ko­le­sin, póź­niej Stie­pan.

POD­KO­LE­SIN

Ciężka, psia­krew, sprawa – oże­nek. I to, i tamto, i owo. Żeby i to było w porządku, i tamto… Nie takie to, u dia­bła, łatwe, jak powia­dają. Stie­pan!

Stie­pan wcho­dzi.

Chcia­łem ci jesz­cze powie­dzieć…

STIE­PAN

Stara przy­szła.

POD­KO­LE­SIN

A jest! Dawaj ją tu!

Stie­pan wycho­dzi.

Tak… to taka rzecz, że nie tego… Trudna rzecz…

SCENA ÓSMA

Pod­ko­le­sin, Fie­kła.

POD­KO­LE­SIN

Witam, Fie­kła Iwa­nowna, witam! No co? Jak tam? Weź krze­sło, sia­daj i mów! No? Jakże tam? Jak jej: Mela­nia?…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Aga­fia Ticho­nowna.

POD­KO­LE­SIN

Tak, tak: Aga­fia Ticho­nowna. Pewno jaka czter­dzie­sto­let­nia dzie­woja.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Już co to, to nie. Prawdę powiem: jak się pan z nią ożeni, co dzień będzie pan chwa­lić i dzię­ko­wać.

POD­KO­LE­SIN

Łżesz, Fie­kła!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Za stara jestem, dobro­dzieju, żeby łgać. Pies łże.

POD­KO­LE­SIN

A posag, posag? Powtórz no!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Posag: dom muro­wany na Moskiew­skiej Stro­nie, dwa pian­tra, docho­dowy dom; już taki docho­dowy, że sama przy­jem­ność. Sam skle­pi­karz płaci sie­dem­set za skle­pik; tak samo piwiar­nia dużo narodu przy­ciąga; dwie drew­niane ofin­cyny, jedna ofin­cyna cał­kiem drew­niana, druga na muro­wanym fun­da­men­cie, każda po czte­ry­sta rubli dochodu przy­nosi. I jesz­cze ogród jest na Wybor­skiej Stro­nie. W poza­prze­szłym roku kupiec wydzier­ża­wił pod kapu­stę, i nie byle jaki kupiec – trzeźwy kupiec, nie­trun­kowy, kro­pli do ust nie bie­rze, i trzech synów ma, a dwóch już oże­nił, „a trzeci, powiada, młody jesz­cze, niech w skle­pie posie­dzi, żeby, powiada, sprze­daż lek­ciej szła; bo ja, powiada, stary już jestem, więc niech syn w skle­pie sie­dzi, żeby sprze­daż lek­ciej szła”.

POD­KO­LE­SIN

Ale panna… panna jaka?

FIE­KLA IWA­NOWNA

Jak ta rafi­ne­ria. Biała, rumiana, jak krew z mle­kiem. Sło­dycz taka, że wyra­zić nie spo­sób. O, potąd będzie pan zado­wol­niony!

poka­zuje na gar­dło

I przy­ja­cie­lowi, mówię, i wro­gowi pan powie: „Ach, Fie­kła Iwa­nowna, z duszy serca dzię­kuję”.

POD­KO­LE­SIN

A jed­nak panna nie z ofi­cer­skiego stanu…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Kupca trze­ciej gil­dii córka. Ale już taka córka, że samemu gene­ra­łowi wstydu nie zrobi. O kupcu nawet sły­szeć nie chce: „Dla mnie, powiada, jaki by tam nie był mąż, wszystko jedno, żeby nawet z drob­nym wyglą­dem, byle szlach­cic”. Już taki z niej deli­ka­tes. A w nie­dzielę, jak jedwabną suk­nię włoży, no to, Bóg świad­kiem, tak szumi, że już nie wiem. Nic, tylko hra­bina.

POD­KO­LE­SIN

Ja prze­cież tylko dla­tego mówię, że jestem radcą dworu, więc muszę mieć… rozu­miesz…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Natu­ralna rzecz, jakże nie rozu­mieć? Mie­li­śmy tam i radcę dworu, ale kosza dostał, nie spodo­bał się. Bo doprawdy taki dziwny miał zwy­czaj: co słowo powie – to skła­mie. A było spoj­rzeć na niego – ow­szem, z wyglą­dem. Ale trudno, co robić. Tak go już Bóg stwo­rzył. Sam nie chciał, a ina­czej nie mógł, zawsze kła­mał. Wola boża – nic nie pora­dzisz.

POD­KO­LE­SIN

A oprócz tej nie ma tam jakich innych?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Zmi­łuj się, dobro­dzieju, na co ci inna, kiedy ta jest naj­lep­sza.

POD­KO­LE­SIN

No, zaraz naj­lep­sza…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Cały świat prze­wę­dru­jesz, takiej nie znaj­dziesz.

POD­KO­LE­SIN

Namy­ślę się jesz­cze, mamuń­ciu, roz­ważę. Przyjdź poju­trze. Znowu sobie tak, uwa­żasz, tego: ja będę leżał, a ty będziesz mówić.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Zmi­łujże się, dobro­dzie­jaszku! Trzeci mie­siąc cho­dzę – i bez żad­nego skutku: sie­dzi w szla­froku i fajkę sobie, jakby ni­gdy nic, pyka.

POD­KO­LE­SIN

A tobie się zdaje, że oże­nić się – to, nie przy­mie­rza­jąc, jak zawo­łać: „Stie­pan, podaj buty!”? – wcią­gną­łeś na nogi i posze­dłeś, co? Trzeba się zasta­no­wić, roz­wa­żyć, roz­pa­trzyć…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jak chcesz roz­pa­trzyć – to patrz. Kto ci broni? Na to jest towar, żeby go oglą­dać. Wdziej kaftan i jedź do panny. Ranek wła­śnie, naj­lep­sza pora.

POD­KO­LE­SIN

Teraz? Patrz, jak chmurno. Pojadę – a tu nagle deszcz.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

No, nie chcesz – nie trzeba. Sam poża­łu­jesz. Siwi­zna już spod czu­pryny wygląda, ani się obej­rzysz, jak do mał­żeń­skiej rze­czy prze­sta­niesz się nada­wać. Także coś: radca dworu. My, dobro­dzieju, takich znaj­dziemy narze­czo­nych, że na cie­bie nawet nie spoj­rzymy.

POD­KO­LE­SIN

Prze­stań, babo, glę­dzić! Co cię nagle tknęło, że o siwych wło­sach mówisz? Gdzie widzisz siwe włosy?

Dotyka ręką wło­sów.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Nie obej­dzie się czło­wiek bez siwi­zny – po to żyje. A ty się opa­mię­taj. Ta mu nie­do­bra i tamta nie­do­bra. A ja takiego mam na oku kapi­tana, że ty mu i pod żebra nie się­gniesz. A mówi – niczym ta trąba! W admi­ra­li­cji służy.

POD­KO­LE­SIN

Łżesz, babo, jak najęta! W lustrze się przej­rzę, zoba­czę, ską­deś siwe włosy wymy­śliła. Stie­pan, podaj lustro! Albo sam pójdę. A niech mnie Bóg broni! Toć to gor­sze niż ospa!

Wycho­dzi

SCENA DZIEWIĄTA

Fie­kła, Kocz­ka­riew.

KOCZ­KA­RIEW

wbiega

Pod­ko­le­sin? Gdzie Pod­ko­le­sin?

spo­strzega Fie­klę

Toś ty tu? Ach, ty taka owaka! Powiedz, po jakiego dia­bła mnie oże­ni­łaś?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

A co w tym złego? Przy­ka­za­nie speł­ni­łeś.

KOCZ­KA­RIEW

Przy­ka­za­nie! Żona! Myślałby kto! Nie mogłem się bez niej obejść?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Sam prze­cież nudzi­łeś: ożeń mnie, bab­ciu, ożeń!

KOCZ­KA­RIEW

Ach, ty stara klempo!… A tutaj co robisz? Czy i Pod­ko­le­sin chce?…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jesz­cze by miał nie chcieć! Bóg mu szczę­ście zsyła.

KOCZ­KA­RIEW

Nie? Doprawdy? A to łotr, nic mi o tym nie powie­dział. Dobry gaga­tek, he? Cicha­czem, co?

SCENA DZIESIĄTA

Pod­ko­le­sin, Kocz­ka­riew, Fie­kła.

Pod­ko­le­sin wcho­dzi trzy­ma­jąc lustro. Prze­gląda się w nim uważ­nie.

KOCZ­KA­RIEW

pod­krada się z tyłu, stra­szy go

Puf!!

POD­KO­LE­SIN

krzyk­nął, upu­ścił lustro

Osza­la­łeś? No i na co to… Co za głup­stwa! Tak mnie prze­stra­szy­łeś, że mi dusza w pięty ucie­kła!

KOCZ­KA­RIEW

Żarty, przy­ja­cielu, drob­nostka.

POD­KO­LE­SIN

Ładne żarty! Do tej chwili nie mogę przyjść do sie­bie I lustro stłu­kłem. Prze­cież to kosz­tuje. W angiel­skim maga­zy­nie kupione.

KOCZ­KA­RIEW

Detal! Kupię ci inne.

POD­KO­LE­SIN

Tak, inne! Znam ja te inne lustra. Posta­rzają o dzie­sięć lat, a cała gęba na bakier.

KOCZ­KA­RIEW

Słu­chaj, ja mam wię­cej powo­dów do gniewu. Przede mną, przed swoim przy­ja­cie­lem, takie rze­czy ukry­wasz. Masz podobno zamiar oże­nić się?

POD­KO­LE­SIN

Bred­nie. Nic podob­nego!

KOCZ­KA­RIEW

Jakże? Mam na miej­scu dowody.

poka­zuje na Fie­kłę

Wia­domo prze­cież, co to za pta­szek. Ano cóż? Nic strasz­nego. Zamiar chrze­ści­jań­ski, nawet jeżeli o ojczy­znę cho­dzi, nie­zbędny. Bar­dzo pro­szę. Pomogę ci, wszystko zała­twię.

do Fie­kły

Powiedz no: jak, co i tak dalej. Szlach­cianka czy z urzęd­ni­czej kate­go­rii, czy kupiecka córka? I jak się nazywa?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Aga­fia Ticho­nowna.

KOCZ­KA­RIEW

Aga­fia Ticho­nowna Bran­da­chły­stowa?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Wła­śnie że nie. Kuper­dia­gina.

KOCZ­KA­RIEW

Z Szes­ti­ła­wocz­nej ulicy?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Ani nawet! Bli­żej Pia­sków, w Mydla­nym Zaułku.

KOCZ­KA­RIEW

No tak, w Mydla­nym Zaułku, zaraz za skle­pi­kiem, drew­niany dom?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Wcale nie za skle­pem! Za piwiar­nią!

KOCZ­KA­RIEW

Jak to za piwiar­nią? W takim razie nie wiem.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jak skrę­cisz w zaułek, to na wprost stoi budka; a jak budkę miniesz, pój­dziesz na lewo – i zaraz ci przed samymi oczami, przed samiut­kimi, mówię, oczami będzie drew­niany dom, gdzie mieszka ta, co to z ober-cukre­ta­rzem senatu przed­tem żyła. Więc do szwaczki nie chodź, bo to nie tam, ale za nią zaraz drugi dom będzie muro­wany – wła­śnie ten dom, w któ­rym Aga­fia Ticho­nowna, ta wła­śnie narze­czona, mieszka.

KOCZ­KA­RIEW

Dobrze, dobrze. Zaraz to wszystko obro­bię. A ty idź, Jesteś już nie­po­trzebna.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jakże tak? Sam wesele urzą­dzisz?

KOCZ­KA­RIEW

Sam, sam! Możesz się nie wtrą­cać.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Ach, ty bez­wstyd­niku! Prze­cie to nie męż­czy­zny sprawa! Daj, dobro­dzieju, spo­kój. Jakże tak można?

KOCZ­KA­RIEW

A idźże, babo! Nic się na tym nie znasz, nie wtrą­caj się! Pil­nuj, szew­cze, kopyta! Zmia­taj!

SCENA JEDENASTA

Kocz­ka­riew, Pod­ko­le­sin.

KOCZ­KA­RIEW

No, przy­ja­cielu! Tej sprawy odkła­dać nie wolno. Jedziemy!

POD­KO­LE­SIN

Ależ nie… prze­cież ja jesz­cze nic nie tego… Same pro­jekty…

KOCZ­KA­RIEW

Wszystko jedno! Tylko nie trać ani­mu­szu: oże­nię cię tak, że nawet nie usły­szysz. Zaraz jedziemy do panny i zoba­czysz, jak wszystko od razu…

POD­KO­LE­SIN

No wiesz! Tak zaraz i od razu?

KOCZ­KA­RIEW

A na co mamy cze­kać? Sam się zasta­nów: co masz z tego, że nie jesteś żonaty? Spójrz na swój pokój! Widzisz? Tu but nie oczysz­czony, tam miska do mycia, tu znów tytoń roz­sy­pany na stole… A ty sam – co robisz? Leżysz, roz­mam­łany, przez cały dzień – i nic.

POD­KO­LE­SIN

To tak… to rze­czy­wi­ście… Porządku nie ma, sam wiem…

KOCZ­KA­RIEW

Aha! Ale kiedy będziesz miał żonę, wszystko się zmieni! Zaraz się zjawi kanapa… pie­sek… jakiś czy­żyk w kla­teczce, ręczna robótka… No i pomyśl: sie­dzisz na kanapce i nagle usią­dzie obok śliczna, uwa­żasz, kobietka i zacznie cię, uwa­żasz, rączką…

POD­KO­LE­SIN

Racja, do wszyst­kich dia­błów… Gdy się tak zasta­no­wić, jakie bywają rączki… po pro­stu jak mleko.

KOCZ­KA­RIEW

Ba!… one, bra­cie, nie tylko rączki mają. Mają one… ale co tu gadać ? Takie, bra­cie, rze­czy mają, że dia­bli wie­dzą czego nie znaj­dziesz!

POD­KO­LE­SIN

Przy­znam ci się, że bar­dzo lubię, kiedy koło mnie sią­dzie coś takiego ład­nego…

KOCZ­KA­RIEW

Widzisz, sam do smaku dosze­dłeś. Teraz trzeba tylko dzia­łać. Pozo­staw wszystko mnie. Obiad weselny i inne rze­czy – wszystko ja. Szam­pana – co naj­mniej tuzin, mniej w żaden spo­sób nie można. I madery pół tuzina, obo­wiąz­kowo. Narze­czona ma zapewne kupę cio­tek i kum – one żar­tów nie lubią. A reń­skie – pal je licho, prawda? Co zaś doty­czy obiadu, to mam na oku kucha­rza, który kie­dyś przy samym dwo­rze!… Tak, bestia, nakarmi, że nie wsta­niesz.

POD­KO­LE­SIN

Ależ, mój drogi, jak można? Tak się do tego zabie­rasz, Jakby już miał być ślub.

KOCZ­KA­RIEW

A dla­cze­gożby nie? Po co odkła­dać? Prze­cież się zga­dzasz?

POD­KO­LE­SIN

Ja? No nie… Jesz­cze nie­zu­peł­nie…

KOCZ­KA­RIEW

Masz tobie! Dopiero co oświad­czy­łeś, że chcesz.

POD­KO­LE­SIN

Mówi­łem tylko, że przy­da­łoby się…

KOCZ­KA­RIEW

Ależ, mój drogi, jak to? Juże­śmy prze­cież całą sprawę… tego, a ty… Nie rozu­miem. Czy ci się stan mał­żeń­ski prze­stał podo­bać?

POD­KO­LE­SIN

Ow­szem, podoba mi się.

KOCZ­KA­RIEW

Więc o co cho­dzi?

POD­KO­LE­SIN

O nic. Uwa­żam tylko, że to tro­chę dziwne…

KOCZ­KA­RIEW

Co jest dziwne?

POD­KO­LE­SIN

No, jak to? Przez całe życie byłem nie­żo­naty i nagle żona…

KOCZ­KA­RIEW

I nie wsty­dzisz się! Widzę, że trzeba z tobą serio pomó­wić. Będę mówił otwar­cie jak ojciec z synem. No, pro­szę cię, spójrz tylko na sie­bie, przyj­rzyj się uważ­nie, o, teraz wła­śnie – spójrz tak, jak na mnie patrzysz. Czym teraz jesteś? Niczym. Kawał drewna, nic nie zna­czysz. Po co żyjesz? Spójrz w lustro – co tam widzisz? Głu­pią twarz, nic wię­cej. A teraz pomyśl, że się tu koło cie­bie będą krę­cić roz­ma­ite maleń­stwa, i nie dwoje lub troje, a może cała szóstka – i wszyst­kie, jak dwie kro­ple wody, wyka­pany tatuś. Jesteś teraz sam, jakiś tam radca dworu, eks­pe­dy­tor czy inny naczel­nik. Bóg raczy wie­dzieć. A wtedy, uwa­żasz, naokoło będą eks­pe­dy­cięta, takie maleń­kie kana­lijki, i jakiś brzdąc wycią­gnie rączki, zacznie ci boko­brody sku­bać, a ty mu na to tylko psią mową: hau! hau! hau! Powiedz sam, czy jest coś pięk­niej­szego?

POD­KO­LE­SIN

E! Łobu­ziaki z nich! Wszystko ponisz­czą, roz­rzucą papiery.

KOCZ­KA­RIEW

Niech sobie łobu­zują. Grunt, że wszyst­kie będą do cie­bie podobne.

POD­KO­LE­SIN

A rze­czy­wi­ście, to może być zabawne: mały smar­kul, szcze­niak, i już do cie­bie podobny.

KOCZ­KA­RIEW

Prawda, że zabawne? No, to jedziemy.

POD­KO­LE­SIN

Dobrze, można jechać.

KOCZ­KA­RIEW

Stie­pan! Ubra­nie!

POD­KO­LE­SIN

ubiera się przed lustrem

Sądzę jed­nak, że nale­ża­łoby w bia­łej kami­zelce.

KOCZ­KA­RIEW

Głup­stwo, wszystko jedno.

POD­KO­LE­SIN

wkła­da­jąc koł­nie­rzyk

Bestia praczka kiep­sko nakroch­ma­liła koł­nie­rzyk, nie chce stać. Ty jej, Stie­pan, powiedz, że jeżeli będzie tak bie­li­znę pra­so­wać, to ja ją, durną, wyrzucę. Pewno amo­rami zajęta zamiast pra­so­wać.

KOCZ­KA­RIEW

Śpiesz się, śpiesz, nie marudź!

POD­KO­LE­SIN

Zaraz.

kła­dzie frak, siada

Wiesz co, Ilia Fomycz? Jedź sam.

KOCZ­KA­RIEW

Zwa­rio­wa­łeś chyba! Kto się ma żenić – ja czy ty?

POD­KO­LE­SIN

Wiesz, jakoś mi się nie chce. Może jutro.

KOCZ­KA­RIEW

No i powiedz sam: masz ty choć kro­plę oleju w gło­wie? Czy nie cym­bał z cie­bie? Już jest gotów – i nagle ni z tego, ni z owego – nie! Powiedz: czy nie jesteś w takim razie świ­nią i łotrem?

POD­KO­LE­SIN

Czego mi wymy­ślasz? Co ci zro­bi­łem?

KOCZ­KA­RIEW

Bał­wan jesteś, bał­wan, każdy ci to powie! Po pro­stu bęcwał, choć eks­pe­dy­tor. Prze­cież dla twego dobra dzia­łam. Zro­zum, że ci taki kąsek sprzed nosa świ­sną. A on sobie leży, kawa­ler zatra­cony! Jak ty wyglą­dasz? Kim jesteś? Śmieć, szmata, och, powie­dział­bym trafne słówko, ale nie wypada. Baba! Gorzej niż baba!

POD­KO­LE­SIN

Z cie­bie także dobry ana­nas! (pół­gło­sem) Osza­la­łeś, czy co! Przy pańsz­czyź­nia­nym czło­wieku takie słowa. Też zna­la­złeś miej­sce do wymy­słów.

KOCZ­KA­RIEW

A jakże cię nie zwy­my­ślać? Kto się na to zdo­bę­dzie? Kto by miał sumie­nie nie zwy­my­ślać cię od ostat­nich?! Jako czło­wiek solidny posta­no­wi­łeś oże­nić się – bar­dzo to chwa­lebne. I nagle, po pro­stu z głu­poty, jakby się sza­leju obżarł, tępe bydlę…

POD­KO­LE­SIN

Dajże już pokój. Dosyć. Nie krzycz! Jadę!

KOCZ­KA­RIEW

Jadę! Natu­ral­nie, że jedziesz. Bo co innego?

do Stie­pana

Podaj panu płaszcz i kape­lusz.

POD­KO­LE­SIN

w drzwiach

Dziwny czło­wiek, doprawdy. Nie można się z nim zada­wać: ni stąd, ni zowąd zaczyna pysko­wać. Żad­nego obej­ścia.

KOCZ­KA­RIEW

Skoń­czone! Już teraz nie pyskuję.

Wycho­dzą.

SCENA DWUNASTA

Aga­fia Ticho­nowna, Arina Pan­te­lej­mo­nowna.

Pokój w miesz­ka­niu Aga­fii Ticho­nowny. Aga­fia Ticho­nowna roz­kłada karty. Przy niej sie­dzi ciotka, Arina Pan­te­lej­mo­nowna.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Znów, cio­teczko, podróż. Jakiś król karowy inte­re­suje się bar­dzo… łzy… list miło­sny. Z lewej strony tre­flowy wyka­zuje dużo uczu­cia, lecz jakaś zła kobieta prze­szka­dza.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Jak sądzisz, kto by to mógł być ten król trefl?

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Nie wiem.

ALINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

A ja wiem.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Kto, cio­teczko?

ALINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Dzielny kupiec Aleksy Dmi­trie­wicz Sta­ri­kow.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

O, nie on. Założę się, że nie on.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Nie sprze­czaj się, Aga­fia. Włosy takie same, jasne. Nie ma innego tre­flo­wego króla.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A wła­śnie że nie, cio­ciu! Król trefl ozna­cza tu szlach­cica – gdzie kup­cowi do króla?

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Aj, Aga­fio, Aga­fio! Ina­czej byś mówiła, gdyby żył nie­bosz­czyk ojciec twój, Tichon Pan­te­lej­mo­no­wicz. Bywało, jak huk­nie całą pię­ścią w stół i krzyk­nie: „Pluję na tego, powiada, co się wsty­dzi być kup­cem; i nie wydam, powiada, córki za puł­kow­nika! Inni niech wydają. I syna, powiada, na urzędy nie dam! Co, powiada, czy kupiec nie służy monar­sze tak samo wier­nie jak każdy inny?”. I całą pię­ścią w stół! A łapa niczym wia­dro – aż strach! Prze­cież on, kocha­nie, choć mój brat, ale jeżeli prawdę powie­dzieć, to matkę twoją wykoń­czył. Gdyby nie to, żyłaby nie­boszczka dłu­żej.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Więc i ja mam dostać takiego okrut­nego męża? Za nic na świe­cie nie wyjdę za kupca!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Prze­cież Aleksy Dmi­trie­wicz jest inny.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Nie chcę! Nie chcę! Bro­daty! Zacznie jeść, wszystko po bro­dzie będzie cie­kło. Nie! Nie!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

A skąd ci dobrego szlach­cica wziąć? Na ulicy nie czeka.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Fie­kła Iwa­nowna znaj­dzie. Obie­cała, że naj­lep­szego poszuka.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Toż ona łże, skar­bie!

SCENA TRZYNASTA

Fie­kła, Aga­fia Ticho­nowna, Arina Pan­te­lej­mo­nowna.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

wcho­dzi

Grzech, dobro­dziejko, tak mnie obra­żać.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Ach, to ty, Fie­kła! No co? Opo­wia­daj! Jest?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jest, jest. Daj tylko tchu zła­pać, takem się naga­niała! Po wszyst­kich domach lata­łam, po mini­ster­stwach i urzę­dach wysta­wa­łam – wszystko dla cie­bie. Wiesz, dobro­dziejko rodzona, że mnie ledwo nie pobili, jak Bóg w nie­bie; ta stara, co to Afio­ro­wów poże­niła, pod­cho­dzi do mnie i od razu: „Ty taka owaka, powiada, mnie będziesz chleb zabie­rać, pil­nuj swo­jego rewiru!”. ,,Czego chcesz, powia­dam, ja dla swo­jej panienki, powia­dam, każde zado­wol­nie­nie goto­wam usku­tecz­nić”. Za to jakich kawa­le­rów nazbie­ra­łam! Stoi świat i stać będzie, a takich jesz­cze nie było. Nie­któ­rzy jesz­cze dzi­siaj przy­będą. Przy­le­cia­łam uprze­dzić.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Jak to dzi­siaj? Fie­kła, duszko! Ja się boję!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Nie bój, kwia­tuszku, nic się nie bój! Przy­jadą, popa­trzą, nic wię­cej. A i ty popa­trzysz – nie spodo­bają się, pójdą sobie.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Spo­dzie­wam się, żeś co naj­lep­szych przy­wa­biła.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A ilu, ilu?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Ze sze­ściu będzie.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Uch!!!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Cze­goś się tak, pta­szyno, spło­szyła? Wybie­rać łatwiej; jak nie jeden, to zaraz drugi.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A co za jedni? Szlachta?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Sama naj­lep­sza! Taka szlachta, że świat dotych­czas nie widział!

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Ach powiedz, powiedz!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Kiedy wyra­zić trudno! Sępa­tyczni, aku­ratni, przy­stojni! Pierw­szy – Bal­ta­zar Bal­ta­zarowicz Żewa­kin, ach, jaki miły! W mary­narce służbę peł­nił. W sam raz dla cie­bie. Powiada, że ma życze­nie, aby panna swoje ciało na sobie miała, a chu­der­la­wych zupeł­nie nie lubi. Drugi, Iwan Paw­ło­wicz, za egze­kuch­tora jest, taki ważny, że ani przy­stąp! A postawny! A gruby! Jak krzyk­nie: „Ty mi, powiada, głup­stwami głowy nie zawra­caj, że panna taka czy owaka. Ty mi od razu na stół całą prawdę: ile rucho­mego majątku, ile nierucho­mego?”. „Tyle i tyle” – mówię. „Łżesz, ścierwo!” – powiada, i jesz­cze, pta­szyno, taki wyraz wkleił, że i powtó­rzyć nie­po­dobna. O, myślę sobie, pewno ważna sztuka.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A jesz­cze kto?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

A jesz­cze Nika­nor Iwa­no­wicz Anucz­kin. Ten to już taki deli­katny, a usteczka, Bożeż ty mój jedyny, malina, sama malina! Taki już przy­jemny. „Ja, powiada, wyma­gam, żeby panna przy­stojna była, wycho­wana i żeby po fran­cu­sku mówić umiała”. O, to sub­stel­nego zacho­wa­nia czło­wiek, nie­miecka sztuka; i sam taki cie­niu­sieńki, nóżki wąziut­kie, cacko!

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Nie, nie chcę ja tych sub­tel­no­ści… jakoś w nich nie bar­dzo gustuję.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

No, jeśli coś masyw­niej­szego wolisz, to weź Iwana Paw­ło­wi­cza. Lep­szego nie znaj­dziesz. Pan całą gębą. W te drzwi nie wej­dzie, taki solidny.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A ile ma lat?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Młody jesz­cze. Pięć­dzie­siątki nie doszedł.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A jak się nazywa?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jajecz­nica. Iwan Paw­ło­wicz Jajecz­nica.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Takie nazwi­sko?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Nazwi­sko.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

To straszne! Słu­chaj, Fie­kłu­sza, jakże to będzie? Wyjdę za niego za mąż i będę się nazy­wać Aga­fia Ticho­nowna Jajecz­nica? Niech Pan Bóg broni!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Iii tam, kwia­tuszku, są w Rosji takie sodom­skie prze­zwi­ska, że jak usły­szysz, to tylko plu­niesz i prze­że­gnasz się! Zresztą nie podoba ci się – weź Żewa­kina.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A jakie ma włosy?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Dobre włosy.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A nos?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

E… i nos dobry. Wszystko na swoim miej­scu. I sam taki miły, że nie wiem. Jedno tylko, nie pognie­waj się: w całym miesz­ka­niu żad­nych mebli, sama fajka stoi.

AGA­FIA­TI­CHO­NOWNA

A jesz­cze kto?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Akinf Stie­pa­no­wicz Pan­te­le­jew, urzęd­nik, radca tytu­larny, jąka się troszkę, za to bar­dzo skromny.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Cią­gle w kółko jeno: urzęd­nik i urzęd­nik. Ty mi lepiej powiedz, czy nie ama­tor kie­liszka?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Ow­szem – pije; słowa nie powiem – pije. Ale co na to pora­dzić – prze­cie mówię, że radca tytu­larny. Cichutki za to jak ten jedwab.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Nie, nie chcę męża pijaka!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jak uwa­żasz, pta­szyno. Nie chcesz tego, weź innego. A zresztą, cóż w tym złego, że cza­sem sobie prze­trąci? Nie cały tydzień pijany cho­dzi, zda­rzy się dzień, że i trzeźwy będzie.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A jesz­cze kto?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jest tam jesz­cze jeden, tyle że… Daj mu Boże zdro­wie, lepiej o tam­tych pomy­śleć.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

A kto to taki?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Wcale mówić nie chcę. Radca dworu wpraw­dzie i order nosi, ale ciężki cha­rak­ter, trudno go z domu wydo­stać.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

I to wszystko ? Prze­cież mówi­łaś o sze­ściu, a dotych­czas wymie­ni­łaś pię­ciu.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Jesz­cze ci, ślicz­no­ści moje, mało? Tak cię wzięło? A dopiero co się zlę­kłaś.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Co mi tam po two­jej szlach­cie! Jeden kupiec za sze­ściu star­czy.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

A, nie, dobro­dziejko łaskawa! Szlach­cic zawsze co innego. Sza­now­niej­szy jest!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Co mi z sza­now­no­ści? Kiedy Aleksy Dmi­trie­wicz sobo­lową czapkę na głowę naci­śnie i prze­je­dzie się w san­kach, to…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

A szlach­cic apo­lety włoży, wyj­dzie naprze­ciw i powie: „Te, liczy­krupa, na bok, pan jedzie!” – Albo krzyk­nie: „Daj no, kup­cze, aksa­mitu co naj­lep­szego!”. A kupiec mu na to: „Sługa pana dobro­dzieja, bar­dzo pro­szę!”. A szlach­cic mu powie: „Zdejm, cha­mie, czapkę”.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

A kupiec, jak nie będzie chciał, sukna nie da – i będzie szlach­cic goło-nago cho­dzić!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

A szlach­cic kupca sza­blą zarą­bie!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

A kupiec w te pędy do poli­cji.

FIE­KŁA IWA­NOWNA

A szlach­cic na kupca ze skargą do sena­tora!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

A kupiec do guber­na­tora!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

A szlach­cic…

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Łżesz, babo, kła­miesz! Guber­na­tor więk­sza figura niż sena­tor. Roz­pa­no­szyła się tu ze swoim szlach­ciurą! Szlach­cic, babo, kiedy musi, tak samo w pas się kła­nia…

Dzwo­nek.

Dzwoni ktoś…

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Ach, to oni!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Kto?

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Narze­czeni! Jakiś kawa­ler!

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Uch!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Ratuj­cie, wszy­scy święci! Pokój nie sprząt­nięty!

Chwyta wszystko, co jest na stole,i zaczyna uwi­jać się po pokoju.

Ser­weta na stole cał­kiem czarna! Dunia­sza, Dunia­sza!

Dunia­sza wcho­dzi.

Prę­dzej, czy­stą ser­wetę!

Ściąga obrus i biega po sce­nie.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Cio­ciu, cio­teczko, a co ze mną będzie ? Jestem nie­omal w koszuli.

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Leć, skar­bie, ubie­raj się!

Biega, Dunia­sza przy­nosi obrus; dzwo­nek.

Leć, powiedz: „Zaraz”.

Słu­żąca krzy­czy: „Zara!”

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Cio­ciu, sukienka nie wypra­so­wana!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Boże miło­sierny! Boże spra­wie­dliwy! Zmi­łuj się! Włóż inną!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

wbiega do pokoju

No, gdzież te paniu­sie? Prę­dzej, pta­szyno!

Dzwo­nek.

Rany boskie! A on cią­gle za drzwiami!

ARINA PAN­TE­LEJ­MO­NOWNA

Dunia­sza, wpro­wadź! Poproś, żeby pocze­kał!

Dunia­sza pędzi, otwiera drzwi, sły­chać glosy: „W domu? „W domu! Pro­szę!”

Kobiety patrzą w dziurkę od klu­cza.

AGA­FIA TICHO­NOWNA

Ach, jaki tłu­ścioch!

FIE­KŁA IWA­NOWNA

Idzie! Idzie!

Ucie­kają.

SCENA CZTERNASTA

Jajecz­nica i Dunia­sza.

DUNIA­SZA

Pan będzie łaskaw chwi­leczkę pocze­kać.

Wycho­dzi.

JAJECZ­NICA

Ow­szem, pocze­kać pocze­kamy, ale żeby nie­zbyt długo; na chwilę tylko wysko­czy­łem z depar­ta­mentu. A tu nagle spo­strzeże się gene­rał i: „Gdzie egze­ku­tor?”. ,,Narze­czoną poszedł oglą­dać”. Pokaże on mi narze­czoną! No, tym­cza­sem, przej­rzyjmy jesz­cze raz inwen­tarz.

czyta

„Dom muro­wany dwu­pię­trowy”.

pod­nosi oczy, ogląda pokój

Jest.

„Dwie ofi­cyny: jedna na pod­mu­ro­wa­nym fun­da­men­cie, druga drew­niana”. Gorzej z tą drew­nianą. „Bryczka, sanie podwójne, rzeź­bione, pod duży kobie­rzec i pod mały”. Kto wie? Może takie, że na szmelc tylko. Baba mówi, że pierw­sza klasa. Dobrze, niech i tak będzie. „Dwa tuziny srebr­nych łyżek”. Natu­ral­nie, w domu muszą być srebrne łyżki. „Dwa lisie futra…” Hm… „Cztery wiel­kie puchowe pie­rzyny i dwie niniej­sze…”

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki