Pamiętniki Mordbota: Efekt Sieci - Martha Wells - ebook

Pamiętniki Mordbota: Efekt Sieci ebook

Wells Martha

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

ZDOBYWCA nagród Hugo, Nebula i Locus w 2021 r.!

Znacie to uczucie, gdy siedzicie w pracy, macie już dość ludzi, a wtedy wchodzi szef z kolejną robotą, którą trzeba zrobić na już, bo inaczej świat się skończy, choć jedyne czego chcecie, to iść do domu i oglądać ulubione seriale? I jesteście świadomą morderczą maszyną zaprogramowaną do destrukcji? Gratulacje, jesteście Mordbotem.

Wstąpcie na kosmiczne bitwy, zostańcie SI, z którą najbardziej będziecie się identyfikować.

Tak naprawdę jestem samo w swojej głowie, a to właśnie tam mieści się ponad dziewięćdziesiąt procent moich problemów.

Gdy ludzcy towarzysze (nie przyjaciele, nigdy przyjaciele) Mordbota zostają schwytani, a inny nie-przyjaciel z przeszłości wymaga pilnej pomocy, Mordbot musi wybrać między bezwładem a drastycznymi działaniami.

Wybiera drastyczne działania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 455

Oceny
4,5 (62 oceny)
38
18
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mprzysl

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe!! Ale absolutne wyrazy uznania należą się osobie tłumaczącej powieść.
11
waltharius

Nie oderwiesz się od lektury

niezłe
00
Nikamorska

Nie oderwiesz się od lektury

świetna historia. polecam
00
SzymonJan

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna Książka :)
00
LeonardoDaVilla

Nie oderwiesz się od lektury

Mocne, ale chwilami zagmatwane.
00

Popularność




Rozdział pierwszy

Miewałom klientów uważających, że potrzebują absurdalnego poziomu ochrony. (A mówię o poziomie absurdalnym nawet jak na moje standardy – mój kod opracowała firma poręczeniowa znana z potężnej ksenofobicznej paranoi, hamowanej wyłącznie przez kosmiczną pazerność).

Miewałom też klientów sądzących, że w ogóle nie jest im potrzebna jakaś tam ochrona. Aż do chwili, gdy coś ich zjadło. (Zasadniczo to metafora. Mam dość dobre statystyki niezjedzonych klientów).

Doktor Arada, nazywana przez swoją partnerkę „nieuleczalną optymistką”, mieści się gdzieś w okolicy środka między tymi ekstremami. Doktor Thiago zdecydowanie trzyma się grupy „zbadajmy tamtą ciemną jaskinię bez tej uciążliwej jednostki ochroniarskiej” i dlatego właśnie Arada stała przyciśnięta do ściany obok włazu na otwarty pokład obserwacyjny, trzymając w spoconych dłoniach broń pociskową, a Thiago stał na rzeczonym pokładzie obserwacyjnym i próbował dogadać się z potencjalnym celem. („Potencjalnym” wyłącznie na bazie wcześniejszej rozmowy, podczas której doktor Arada powiedziała: „Och, jednostko ochroniarska, wolałabym, żebyś nie nazywał ludzi «celami»”, a Thiago posłał mi spojrzenie znaczące zwykle „To coś tylko szuka wymówki, żeby zabijać”).

Ale to było zanim potencjalne cele zaczęły wymachiwać swoją sporą kolekcją broni pociskowej.

W każdym razie o takich właśnie rzeczach myślałom, nurkując pod jednostką piratów, którzy próbowali wejść na pokład naszej morskiej instalacji badawczej.

Płynęłom od dziobu, starannie unikając urządzenia napędowego. Cicho się wynurzyłom i po złapaniu relingu wyciągnęłom się z wody. Dzień był jasny, powietrze przejrzyste i czułom się bardzo odsłonięte. (Czemu głupi piraci nie mogli zaatakować w nocy?). Miałom w powietrzu drony dające mi widok z kamer na oba pokłady tej głupiej łodzi, więc wiedziałom, że ta część rufy jest pusta.

Nadbudówka wyżej była trójkątna, z kątami dobranymi tak, by łódź mogła szybciej pływać czy coś, w sumie nie wiem, bo jestem mordbotem i łodzie zupełnie mnie nie obchodzą. Górny pokład obejmował większość dziobu ze stanowiskiem przedniego działka. Dawało to głupiej łodzi mnóstwo martwych pól, co stanowiło koszmar ochrony dla kogoś innego. Była też bardziej zaawansowana niż inne łodzie, które widzieliśmy dotąd podczas badań, i miała lepsze wyposażenie.

Przez co oczywiście była tylko bardziej podatna.

Monitorowałom także naszą okolicę i otaczające nas rozproszone wysepki, na wypadek gdyby się okazało, że łódź miała tylko odwrócić naszą uwagę i zaplanowano drugą próbę abordażu. Oczywiście miałom też widok z kamery na gównianą sytuację rozwijającą się na pokładzie obserwacyjnym.

Thiago stał prawie cztery metry od włazu; nie miał na sobie nawet sprzętu ochronnego, co było bardzo w stylu człowieka nieufającego ocenie sytuacji przez jednostkę ochroniarską. Ewidentny przywódca potencjalnych celów stał na skraju pokładu, ledwie trzy metry dalej, swobodnie mierząc w Thiago z broni pociskowej. Bardziej martwiło mnie sześć innych potencjalnych celów rozstawionych na dziobowym pokładzie głupiej łodzi oraz lufa osadzonego tam działka, wycelowanego obecnie w górny pokład naszej instalacji.

Niektóre potencjalne cele nie miały na głowach hełmów. Jest coś, co można zrobić z tymi małymi dronami zwiadowczymi (jeśli klient wyda taki rozkaz albo jeśli nie ma się działającego modułu kontrolera), o ile wrogowie są dość głupi, by dopuszczać się agresji bez odpowiedniego opancerzenia. Można rozpędzić drona i wysłać go prosto w twarz wroga. Nawet jeśli nie trafi w oko czy ucho, docierając prosto do mózgu, można wybić dziurę w czaszce. Coś takiego rozwiązałoby problem i pozwoliło szybciej wrócić do nowych odcinków Rodowodów Słońca, ale wiedziałom, że Arada zrobiłaby się smutna, a Thiago by się wkurzył. Zapewne i tak będę musiało to zrobić. Niestety dowódca potencjalnych celów miał na głowie hełm.

(Thiago był partnerem małżeńskim brata doktor Mensah i tylko dlatego obchodziła mnie jego opinia).

Nie wiedziałom też jeszcze, ilu wrogów siedziało wewnątrz łodzi, gdzie znajdowało się sterowanie działkiem. Przedwczesna eliminacja widocznych celów (przepraszam, potencjalnych celów) na pokładzie mogła zmienić sytuację z zapowiedzi szamba w pełny zalew gównem.

Wciąż istniał cień szansy, że Thiago zdoła rozwiązać sytuację gadaniem, bo był świetny w mówieniu do innych ludzi. Co jednak nie zmieniało faktu, że miałom drona czekającego tuż za włazem przy Aradzie. (Overse byłaby niezadowolona, gdybym dopuściło do zabicia jej partnerki, a ja lubiłom Aradę).

– To wszystko jest niepotrzebne – powiedział Thiago głosem wciąż, pomimo wszystkiego, spokojnym. – Jesteśmy badaczami, nie robimy niczego, co mogłoby tu komuś zaszkodzić.

– Pokazałem, że mówię poważnie – brzmiały słowa dowódcy potencjalnych celów po przetłumaczeniu przez nasz system instalacji. – Weźmiemy, co zechcemy, a potem zostawimy was w spokoju. Powiedz innym, żeby wyszli.

– Damy wam zaopatrzenie, ale nie ludzi – odparł Thiago.

– Jeśli macie dobre zaopatrzenie, ludzi zostawię.

– Nie musicie do nikogo strzelać. – W głosie Thiago pojawiło się przejęcie. – Jeśli potrzebujecie zaopatrzenia, możemy je wam przekazać.

Bez obaw, „nikim” do strzelania będę ja.

(Naruszając procedury bezpieczeństwa, na które wszyscy zgodzili się z wyprzedzeniem, Thiago wyszedł na pokład obserwacyjny powitać obcych na ich głupiej łodzi. Poszłom za nim i odciągnęłom go od brzegu, dzięki czemu dowódca potencjalnych celów strzelił do mnie zamiast do niego. Trafił mnie prosto w ramię. Udało mi się spaść z pokładu obserwacyjnego, nie trafiając na wlot poboru wody. Tak, wkurzyłom się.

– Jednostko ochroniarska, jednostko, jesteś tam?! – krzyczała Overse przez interfejs komunikatora z mostka instalacji.

Tak, nic mi nie jest, wysłałom jej przez strumień. Dobrze, że nie krwawię jak ludzie, bo w tej sytuacji brakowałoby jeszcze tylko wrogiej fauny morskiej. Mam wszystko pod pieprzoną kontrolą, jasne?

– Nie, mówi, że nic mu nie jest – usłyszałom przez komunikator, jak mówi do pozostałych. – Tak, jest wściekłe).

Przeskoczyłom przez reling i wylądowałom na pokładzie. Stłumiłom swoje receptory bólu, ale czułom pocisk wbity obok szkieletu nośnego, co było bardzo irytujące. Skulone zeszłom po schodach w dół nadbudówki z kabinami. Człowiek wewnątrz monitorował prymitywny system skanerów. (Zagłuszyłom go, jeszcze zanim mnie postrzelono, wysyłając mu artystyczny szum i losowe raporty o nieprawidłowych odczytach energii, żeby go zająć). Przydusiłom ją, aż straciła przytomność, a potem złamałom rękę, żeby miała czym się zająć, gdyby zbyt szybko oprzytomniała. Nie zabrałom jej broni pociskowej, ale poświęciłom moment na uszkodzenie paru jej kluczowych elementów.

Pomieszczenie było pełne toreb, pojemników i różnych innych ludzkich śmieci. Zainstalowano tam zgrabne regały, ale wszystko leżało pomieszane na pokładzie. Z oddali widzieliśmy dotąd jedenaście grup obcych ludzi w łodziach, a dwie z nich się z nami skontaktowały. Obie były, słowami Thiago, „niezwykle różnorodne”, a pozostali nazwali je bardzo dziwnymi. Obie grupy podjęły bardzo wyszukane środki ostrożności w celu dopilnowania, by nie wyglądać groźnie, i nie pokazały żadnej broni. Obie grupy chciały też wymieniać z nami zapasy. (Arada i pozostali zamierzali po prostu dać im to, czego potrzebowali, ale Thiago poprosił, żeby za towary zapłacili swoimi historiami o tym, jak znaleźli się na tej planecie).

No dobrze, może Thiago miał powód przypuszczać, że ta grupa także nie będzie wroga, ale wcześniejsze dały mi okazję opracowania profilu miejscowych podejść/interakcji bez wrogości i ta grupa do niego nie pasowała.

Nikt mnie, do cholery, nie słucha.

Dowódca potencjalnych celów oraz jego kumple na pokładzie głupiej łodzi byli też lepiej ubrani niż wszyscy spotkani dotąd ludzie, w rzeczy, które niekoniecznie były czystsze, ale wyglądały na nowsze. Nie było tu strumienia planetarnego (durna planeta), ale głupia łódź miała własny prosty strumień pełen gier i pornografii, z bardzo małą ilością treści pomocnych w ocenie tego, kim są ci ludzie i czego chcą. Nawet oznaczenia poszczególnych osób w strumieniu zawierały tylko informacje o dostępności seksualnej i prezentowanej płci, co zupełnie mnie nie obchodziło.

Przeszłom przez brudny metalowy korytarz, a potem z następnych drzwi wyszedł człowiek. Rozbroiłom go i walnęłom jego głową o podłogę.

Kolejne drzwi były zamknięte, ale jeden z moich dronów wylądował wcześniej na dachu, przysunął się do okna i dał mi trochę dobrych skanów oraz obrazów wideo. Co było dość ważne, bo właśnie tam znajdowała się konsola sterowania dużego działa pociskowego, skierowanego obecnie w naszą instalację.

Według nagrania drona przy konsoli broni siedział jeden mały człowiek, skupiając uwagę na prymitywnym systemie celowania korzystającym z kamer. Wokół konsoli niedbale siedziało na poobijanych fotelach biurowych trzech dużych ludzi z bronią, pozostałe konsole wykazywały braki sprzętu lub prowizorycznie zainstalowane zastępniki. Rozmawiali, oglądając na ekranie Thiago i dowódcę potencjalnych celów, bla, bla, bla, kolejny dzień w pracy.

Pomieszczenie było kulistą strukturą osadzoną na prawo od dzioba, wzmocnioną metalem chroniącym i wspierającym działo. Sześcioro wrogów na dziobie z bronią skierowaną w stronę pokładu obserwacyjnego instalacji było zbyt daleko, by coś usłyszeć, o ile tylko nie przesadzę. Więc zerwałom zamek i przechodząc, nie trzasnęłom drzwiami.

Cel Jeden przy konsoli broni oberwał impulsem energii z lewego przedramienia, a Cel Dwa uderzeniem w gardło, gdy pozostali zrywali się na nogi. Obróciłom się i zmiażdżyłom rzepkę Celu Trzy, a potem zbiłom broń Celu Cztery i złamałom mu obojczyk. Już wcześniej poleciłom systemowi instalacji przygotować mi tłumaczenie jedynego zdania, które będzie mi potrzebne.

– Jeśli się odezwiecie, wszyscy zginą – powiedziałom.

Cel Jeden osunął się nieprzytomnie na konsolę sterowania broni, z parującą w wilgotnym powietrzu raną. Pozostała trójka została na podłodze, skomląc i charcząc.

Jeden z wrogów na zewnątrz zerknął w bok, ale nie zmienił pozycji. Thiago, który był niespodziewanie dobry w przeciąganiu, uniknął odpowiadania na pytanie, czy pozostali badacze wyjdą na pokład obserwacyjny, żeby dowódca potencjalnych wrogów mógł zdecydować, czy chce ich porwać. Thiago wymieniał teraz nasze zapasy i udawał, że ma problemy z podsuwanym mu przez system instalacji tłumaczeniem. (Wiedziałom, że udaje, bo między innymi był ekspertem językowym). Widok z drona zdradzał, że dowódca potencjalnych celów czerpie satysfakcję z dręczenia Thiago, który mógł to zauważyć i trochę podkręcać przedstawienie. Był dość inteligentny.

No dobrze, przyznaję, że trochę mnie zirytował brak zaufania ze strony Thiago.

(Odbyli z Mensah rozmowę na mój temat jeszcze na Stacji Pielęgnacja, gdy Arada planowała tę wyprawę. Transkrypcja:

Thiago:

– Wiem, że jestem tu w mniejszości, ale mam poważne zastrzeżenia.

Mensah:

– Wyprawą dowodzi Arada, która chce udziału jednostki ochroniarskiej. I szczerze mówiąc, gdyby ona nie zapewniała ochrony, to wycofałabym zgodę Ameny na udział w wyprawie.

[Amena to jedno z dzieci Mensah, i owszem, była teraz w naszej instalacji. Żadnej presji!].

Thiago:

– Tak bardzo temu ufasz?

Mensah:

– Swoim życiem, dosłownie. Wiem, ile zrobi, żeby ochronić ją, ciebie i resztę zespołu. Oczywiście, że ma swoje wady. Zapewne właśnie nas podsłuchuje. Słuchasz, jednostko ochroniarska?

Ja w strumieniu: Co? Nie.

Reszty nie słuchałom. Uznałom, że lepiej będzie wyłączyć podsłuch w konsoli łączności pokoju i wyjść stamtąd).

Cel Dwa wyszeptał coś, co system instalacji przetłumaczył na:

– Czym jesteś?

– Jestem Stul Pysk Albo Rozwalę Ci Łeb – odpowiedziałom.

Czyli jednak potrzebne mi były dwa zdania.

Musiałom wyjść, bo dowódca celów zaczął iść w stronę Thiago, a unikanie sytuacji z zakładnikami było ważne dla „Harmonogramu zdarzeń wiodących do udanego rozwiązania” w moim module oceny ryzyka. (W terminologii firmy to HZWDUR, co jest koszmarnym anagramem). (Nie miałom na myśli anagramu, tylko to drugie).

– Nie chcesz tego robić – powiedział Thiago, cofając się. – Naprawdę tego nie chcesz.

No cóż, teraz i tak już było dla nich za późno na ucieczkę.

Podeszłom do włazu na zewnątrz i poleciłom dronom zająć pozycje. Dwóch wrogów miało hełmy i pancerze, a jeden hełm bez przyłbicy na twarz. Rozkaz wydałom równocześnie z wciśnięciem zwolnienia włazu.

(W ostatniej chwili zmieniłom polecenia dronów z zabójczych uderzeń w głowy lub twarze na unieruchamiające trafienia w odsłonięte miejsca rąk i dłoni, choć głupi wrogowie sami byli sobie winni zaatakowania nas. Myślenie o smutnej twarzy Arady powodowało u mnie za duży dyskomfort).

Głupi właz (nienawidzę tej łajby) był powolny i zanim się otworzył, wszystkie sześć celów obróciło się w moją stronę. Drony uderzyły w chwili, gdy wyskakiwałom na pokład. Jeden cel trafiłom wyładowaniem energii z prawego przedramienia, drugi walnęłom w kolano, a dwa cele padły od uderzeń, tylko że trzeci, padając, zacisnął palec na spuście swojej broni i strzelił mi prosto w pierś. No kurwa mać.

Do tego czasu dowódca celów chwycił Thiago za rękę i przystawił mu broń do głowy.

Poświęciłom kolejne sześć dronów na przerobienie rozrzuconej wokół broni w bezużyteczne bryły metalu, a potem wstałom. Przeszłom po rampie abordażowej na pokład obserwacyjny.

– Puść go – powiedziałom. Nie miałom nastroju na negocjacje. Gdzieś w archiwum mam moduł na ich temat, ale nigdy nie był zbytnio pomocny.

W oczach dowódcy celów widać było dużo białego i wykazywał liczne objawy stresu. Podobnie jak Thiago. Widok z drona pokazał mi, jak wyglądam: woda kapiąca z odzieży, kurtka z logo wyprawy Pielęgnacji i koszula z dziurami po broni pociskowej, umazane płynem i odrobiną krwi.

Zaczęłom ich obchodzić, jakbym kierowało się do włazu.

– Stój! – krzyknął dowódca celów, obracając Thiago tak, by był zwrócony w moją stronę. – Albo go zabiję!

Miał rację, próbowałom zmusić go do ruchu, żeby ustawić strzał. Miał teraz za sobą kopułę obserwacyjną, co nie dawało mi dobrego kąta.

– Wciąż możesz z tego wyjść – wydyszał Thiago. – Po prostu nas puść. Możesz mnie wziąć jako zakładnika…

Jasne, bardzo pomocne.

– Żadnych zakładników – oświadczyłom.

– Co to jest? – zapytał ostrym tonem dowódca celów. – Czym jesteś? Botem?

– To jednostka ochroniarska – wyjaśnił Thiago. – Konstrukt łączący człowieka i bota.

Dowódca celów nie sprawiał wrażenia, że mu uwierzył.

– Czemu wygląda jak osoba?

– Sam czasami zadaję sobie to pytanie – odpowiedziałom.

– To jest osoba! – dobiegł z głośnika oburzony głos doktora Ratthiego.

– Ratthi, zostaw mikrofon! – usłyszałom dobiegający z głębi głośny szept Overse.

W tym czasie przeprowadziłom szybkie wyszukiwanie w kolekcji zarchiwizowanych multimediów i wyciągnęłom odcinek Szlachetnych obrońców. Serial nie jest zły, ale w tym fatalnym odcinku bohaterowie są atakowani przez złe jednostki ochroniarskie. (To jak przeciwieństwo oksymoronu, bo w mediach nie ma czegoś takiego jak jednostka ochroniarska, która nie jest zła). (Czy istnieje słowo na przeciwieństwo oksymoronu?). Wyciełom trzyminutową sekwencję, w której jednostki ochroniarskie zalewają bazę i wyrzynają bezradnych uciekinierów. Wysłałom to do strumienia głupiej łodzi i ustawiłom odtwarzanie w pętli bez końca.

Jestem szybkie, więc skończyłom do czasu, gdy dowódca celów potrząsnął Thiago i rzucił:

– Każ się temu cofnąć.

Thiago wydał z siebie odgłos podejrzanie przypominający drwiące prychnięcie.

– Chciałbym móc! To mnie nie słucha.

Och, słucham cię bardzo uważnie, Thiago.

– To kogo to… – Dowódca celów słusznie zrezygnował z tego pytania. – Słuchaj, ktokolwiek to kontroluje, zabieram tego tu na mój statek…

– Zniszczyłom wasz silnik – rzuciłom. Naprawdę należało to zrobić. Cóż, teraz już za późno.

Emanujący furią dowódca celów szarpnął Thiago, który się potknął i odchylił od niego. W tej samej chwili na ramieniu dowódcy celów wykwitła dziura między kawałkami źle dopasowanego pancerza.

Skoczyłom do przodu i złapałom Thiago, pchnęłom go w bok i wyrwałom dowódcy celów broń pociskową. Kolbą szturchnęłom go lekko w żołądek i mostek, a on padł na pokład.

Arada wyszła z włazu z bronią pociskową rozsądnie skierowaną w dół, choć mój skan wskazał, że zdążyła już przestawić w niej bezpiecznik.

– Wszystko w porządku? – zapytała. – Thiago? Jednostko ochroniarska?

Powiedziałom wcześniej, że próbowałom ustawić strzał, ale nie mówiłom, że sobie.

Po tej całej sprawie z GrayCris Arada zaliczyła kurs strzelecki. Pewnie doświadczenie z bandą morderców ścigających człowieka po całej planecie, żeby zablokować mu badania przez zamordowanie, zmusza człowieka do większej ostrożności, nawet jeśli jest niepoprawnym optymistą.

Doktorze Thiago, doktor Arada, wejdźcie do środka, powiedziałom w strumieniu. Chwyciłom dowódcę celów i rzuciłom go na pokład jego łodzi, gdzie niezbornie czołgały się pozostałe cele, próbując dostać się do włazu. Mój skan wykrył wzrost mocy w systemie uzbrojenia broni. Takie rzeczy dzieją się, gdy brak czasu na gruntowne oczyszczenie pojazdu wroga.

– Overse, teraz będzie dobry moment – powiedziałom przez komunikator.

Przez cały czas trwania tej sytuacji Overse i pozostali zajmowali się przygotowywaniem naszej instalacji do startu. Pokład pod moimi stopami zadudnił i zawibrował, a zewnętrzne wsporniki wynurzyły się z wody, wysyłając fale uderzające w łódź w trakcie naszego unoszenia.

Piraci chyba nie zdawali sobie sprawy z faktu, że nasza instalacja jest ruchoma. Masa wody przemieszczonej po uruchomieniu silnika pchnęła łódź w bok, a piraci stracili namiar dla działa.

Zewnętrzne wsporniki złożyły się i unieśliśmy się wyżej nad powierzchnię. Z głośników interkomu rozległ się ryk syreny i tłumaczone ostrzeżenie o minimalnej bezpiecznej odległości, w które piraci chyba uwierzyli, bo ich silniki zawyły rozpaczliwie. Wezwałom swoje drony, które pomknęły ku nam i wpadły strumieniem przez właz. Weszłom za nimi do środka i pozwoliłom włazowi się zamknąć wraz z uruchomieniem procedur startowych.

Rozdział drugi

Powiedziałom sobie, że nie było to tak gówniane zakończenie mojego pierwszego razu jako „Konsultantki do spraw bezpieczeństwa nieudającej bycie człowiekiem” i/lub „nieudającej istnienia ludzkiego nadzorcy”, jak mogłoby być. Wszyscy żyli, wszystkim udało się pobrać planowane próbki i dokonać skanów. Zgodnie z pierwotnym planem mieliśmy odlecieć po sześciu miejscowych dniach, ale ponieważ skończyliśmy wcześniej, Arada przyśpieszyła odlot do trzech miejscowych dni, dzięki czemu instalacja była prawie gotowa do startu.

Ale mieliśmy szczęście, a ja nienawidzę szczęścia.

Stojąc w korytarzu wejściowym, rozporządziłom swoimi dronami, każąc czterem zostać ze mną i wysyłając pozostałe do zajęcia różnych pozycji w instalacji, a następnie uśpienie. Potem sprawdziłom strumień pod kątem ostrzeżeń. Członkowie zespołu, którzy nie zajmowali się pilotowaniem instalacji w drodze przez atmosferę, krzyczeli do siebie przez komunikator. Korytarzem nadchodziła Arada. Nie miała już przy sobie broni, a moja kontrola procedur bezpieczeństwa wykazała, że ją rozładowała i schowała z powrotem w szafce.

– Jednostko ochroniarska, musisz iść do ambulatorium!

Znowu sprawdziłom strumień, wciąż żadnych ostrzeżeń.

– Co się tam dzieje?

– Ty się dziejesz, postrzelono cię.

Ach tak, to.

Arada machnęła na mnie ręką, więc poszłom za nią korytarzem do głównej rampy. Wsadziłom palec do dziury w bluzie i koszuli, a potem trochę zwiększyłom czułość receptorów bólu. Pociski wciąż tam były. (Czasami wypadają same).

Ambulatorium znajdowało się u szczytu rampy i zajmowało małe pomieszczenie na tym samym poziomie co sale rekreacyjne załogi i kantyna. Kabiny mieszkalne, laboratoria i magazyny mieściły się dwa poziomy niżej, a pokład z kokpitem nad nimi. Ratthi już na nas czekał, stojąc obok systemu medycznego.

– Dobrze się czujesz? – zapytał natychmiast. – Lepiej się połóż!

Nie chciałom przesadnego zamieszania.

– Nie, nic mi nie jest. Po prostu daj mi ekstraktor.

– Nie ma mowy, byłoś w wodzie, konieczne jest odkażanie i posiew antybiotykowy. Połóż się do czasu, aż system wszystko przygotuje. – Wskazał z przejęciem wąską platformę i ściągnął z regału jeden z zestawów awaryjnych. – Thiago ma trochę zadrapań na szyi – rzucił – ale poza tym nic mu nie jest.

Ratthi zajął się zestawem. Krzyki w komunikatorze przycichły, ale słyszałom napięte głosy dobiegające z salonu. Instalacje należące do Pielęgnacji, takie jak ta, nie miały systemów monitoringu z wszędzie rozmieszczonymi i nagrywającymi wszystko kamerami, ze względu na prywatność i takie tam bzdety, ale mogłom podsłuchiwać przez komunikator i moje drony. Jeśli chciałom, a w tej chwili nie miałom na to ochoty.

– Ratthi ma rację, jednostko ochroniarska – zgodziła się Arada – powinnaś pozwolić systemowi upewnić się, że rany nie są zakażone. – Zawahała się. – Czy ja… – Ostro wciągnęła powietrze. Stałom bez ruchu, bo jeszcze nie rozumiałom pytania. – Czy był jakiś inny sposób…

Nie dokończyła, ale tym razem wiedziałom już, o co pyta.

– Nie. Gdybyś czekała choć chwilę dłużej, musiałobym spróbować użyć drona. I jeśli pozostali zapewnią mu opiekę medyczną, on zapewne przeżyje.

Naprawdę nie chciała do nikogo strzelać i mówiła mi, że musiała walczyć ze sobą, żeby zmusić się do nauki posługiwania się bronią. Ja też niespecjalnie chciałom, żeby się tego uczyła. (Ludzie mają koszmarną skłonność do używania broni bez potrzeby i bezkrytycznie. Postrzelono mnie bardzo wiele razy, a nieprzyjemnie duży odsetek tych ran był wynikiem działań moich klientów, którzy próbowali mi „pomóc”. Inny znaczący odsetek był skutkiem działań klientów, którzy po prostu mieli ochotę do czegoś strzelić, a ja akurat stałom w okolicy).

Arada potarła oczy i wykrzywiła usta.

– Czy próbujesz mi poprawić samopoczucie?

– Nie. – Naprawdę nie próbowałom. Często kłamię ludziom, ale nie Aradzie, nie w tej sprawie. – Nie próbowałobym poprawiać ci samopoczucia. Znasz mnie.

Prychnęła w mimowolnym wyrazie rozbawienia.

– Faktycznie, znam cię.

Jej twarz przybrała tkliwy i sentymentalny wyraz.

– Żadnego przytulania – ostrzegłom ją. Miałom to wpisane w kontrakt. – Czy potrzebujesz wsparcia emocjonalnego? Czy mam kogoś wezwać?

– Nic mi nie jest. – Uśmiechnęła się. W strumieniu system medyczny zasygnalizował gotowość. – Teraz upewnij się, że z tobą też wszystko w porządku.

Wyszła z pomieszczenia, włączając w drzwiach filtr prywatności. Rozebrałom się, wrzucając ubranie do pojemnika odkażającego, a potem położyłom się na platformie. System przeprowadzi kontrolę pod kątem czynników zakaźnych oraz usunie pociski z mojego barku i klatki piersiowej.

Cała procedura zajęła tylko trzy minuty, dość długo, bym dokończyło scenę Rodowodów Słońca spauzowaną w chwili, gdy Thiago postanowił doprowadzić do postrzelenia mnie. System medyczny spróbował przełączyć się na opcje leczenia i rekonwalescencji, ale zatrzymałom go i zeszłom z platformy. Ze strumienia dowiedziałom się, że osiągnęliśmy orbitę i podchodzimy do naszego statku-bazy.

Moje ubranie woniało teraz płynem odkażającym, ale było suche i czyste. Ubrałom się i otwarłom ekran prywatności.

W korytarzu stał Thiago. O rety.

Wyglądał na rozzłoszczonego i poruszonego, co byłom w stanie rozpoznać, choć patrzyłom trochę w prawo od jego głowy.

– Zabiłoś tych ludzi? – zapytał.

Byłom dość wściekłe, żeby rozerwać ich wszystkich na drobne kawałeczki. Będąca moim właścicielem firma miała na takie sytuacje procedury wymagające zabójczych strzałów, przynajmniej w przypadku uzbrojonych wrogów na pokładzie. Na dodatek już raz mnie postrzelono, a wrogowie jednoznacznie wyrażali swoje zamiary zabicia i/lub porwania moich klientów. Jednak nie należałom już do firmy, a jedyną osobą, przed którą odpowiadałom, była Arada, na dodatek tylko w ograniczonym zakresie ujętym w kontrakcie wynegocjowanym dla mnie przez Pin-Lee.

Tylko że cały sens zhakowania mojego modułu kontrolera polegał na tym, żeby nikt nie mógł mi kazać zabijać grupy ludzi, jeśli nie miałom na to ochoty. (Ani nawet jeśli miałom na to ochotę).

– Przesłałom raport swojej zakontraktowanej przełożonej – odpowiedziałom.

(No wiem, wiem, mogłom powiedzieć, że nikogo nie zabiłom. Mogłom wyjaśnić, że nawet jednostki ochroniarskie w ramach procedur firmy stosują minimalną wymaganą przemoc, bo firma nienawidzi płacić odszkodowań za obrażenia ocalałych, a ponadto jednostki ochroniarskie nie są wściekłymi mordercami, chyba że takie zachowanie zostanie im nakazane przez ludzi. Mogłom dodać, że ryzykowałom życie, strzelając do uzbrojonych celów bez intencji zabicia, bo wiedziałom, że Arada nie chciałaby, żebym zabijał).

– Mógłbym ją zapytać. – Mocno zacisnął wargi.

– Zdecydowanie powinieneś to zrobić – potwierdziłom.

Patrzył na mnie gniewnie, a jego brązowa skóra na policzkach wykazywała silne oznaki podwyższonej temperatury, oznaczające gniew, zawstydzenie i możliwe, że jeszcze inne emocje. Choć byłom przekonane, że po prostu się złościł. Potem się zawahał.

– Słuchaj, ja… nie chciałem, żebyś zostało postrzelone. Przepraszam.

Gdybyś chciał, żebym zostało postrzelone, Thiago, ta rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej.

– Procedury bezpieczeństwa, na przestrzeganie których zgodzili się wszyscy uczestnicy wyprawy, są dostępne w strumieniu instalacji – odpowiedziałom, bo wciąż byłom na niego wściekłe.

Jego twarz zrobiła coś, co robią ludzie, próbując nie okazać, jak bardzo są zirytowani. (Cel osiągnięty).

– Popełniłem błąd – przyznał. – Ale nie miałem powodu zakładać, że ci ludzie mają wrogie zamiary.

Ja miałom. Mogłom na szybko wyciągnąć fragment mojego Raportu oceny zagrożenia ze strony zbliżającej się łodzi i czemu uznałom, że prawdopodobieństwo ataku wynosi 72 procent. Mogłom przypomnieć, że oni strzelili do mnie pierwsi, będąc przekonani, że jestem tylko zwykłym nieuzbrojonym człowiekiem. Ale nie miałom dla niego odpowiedzi. On nie lubił mnie, a ja nie lubiłom jego, i dobrze.

Tak było absolutnie w porządku.

Oddaliłom się korytarzem.

***

pomóż_mi.plik fragment 1

(plik oderwany od głównej linii narracyjnej)

Ponieważ postanowiłom (tymczasowo) zostać na Stacji Pielęgnacja, doktor Mensah siedem razy prosiła mnie, żebym udało się z nią w różne miejsca. Sześciokrotnie były to tylko stosunkowo krótkie, nudne spotkania dotyczące statków na orbicie lub w doku. W przypadku siódmego poprosiła mnie, żebym zleciało z nią na powierzchnię planety. Nie lubię planet, ale zwabiła mnie, tłumacząc, że celem wycieczki jest festiwal sztuki / konferencja / ceremonie religijne, które będą obejmować „dużo” przedstawień na żywo. Zgodziłom się polecieć po sprawdzeniu i odkryciu, że „dużo” oznacza osiemdziesiąt siedem i trochę.

Niektóre przedstawienia na żywo były bardziej pokazami lub seminariami, które zupełnie mnie nie interesowały, ale udało mi się zaliczyć trzydzieści dwie sztuki i spektakle muzyczne w czasie, gdy Mensah uczestniczyła w spotkaniach lub robiła różne rzeczy z członkami swojej rodziny. (W przypadku przedstawień, które całkowicie lub częściowo się nakładały, używałom dronów do rejestracji. Wszystkie były nagrywane dla lokalnego strumienia rozrywkowego planety, a te popularne zostaną specjalnie przygotowane jako produkcje wideo, ale chciałom zobaczyć wszystkie wersje). Jednego wieczora sztuka została przerwana, gdy Mensah stuknęła mój strumień i poprosiła, żebym przyszło ją odebrać.

Prośba była tak niespodziewana i nie w jej stylu, że zareagowałom hasłem, które uzgodniliśmy, na wypadek gdyby przetrzymywano ją wbrew jej woli. Odpowiedziała, że jest po prostu zmęczona. To jeszcze bardziej do niej nie pasowało. To znaczy wiedziałom, kiedy robi się zmęczona, tylko bardzo nie lubiła się do tego przyznawać.

Zostawiłom drona do nagrania reszty sztuki i wymknęłom się z teatru. Była noc i tłum na ulicy zaczynał się przerzedzać, ale duży otwarty pawilon po drugiej stronie placu, gdzie odbywało się przyjęcie, był wciąż bardzo jasny i głośny.

Gdyby trzeba było się znaleźć w ludzkim tłumie, ten tutaj na festiwalu nie był zły, bo w dużej części składał się z ludzi o rozproszonej uwadze, bo ludzie i wspomagani ludzie rozmawiali ze sobą przez komunikatory lub strumień albo próbowali się dostać do jakichś miejsc. Negatywnym aspektem sytuacji było mnóstwo osób machających patykami ze świecącymi się przedmiotami lub zabawkami siejącymi iskrami albo rzucającymi barwne proszki, które świeciły i strzelały. (Nie mam pojęcia). W każdym razie w tym wszystkim nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Na dodatek to była Pielęgnacja, więc nie było tu dronów skanujących, żadnej uzbrojonej ludzkiej ochrony, tylko pewna liczba gotowych zareagować na wezwanie medyków z pomocniczymi botami oraz „strażnicy” zajmujący się głównie pilnowaniem przestrzegania przepisów dotyczących ochrony środowiska i krzyczeniem na ludzi i wspomaganych ludzi, żeby schodzili z drogi pojazdom naziemnym.

Zlokalizowałom Mensah w pawilonie blisko skraju grupy rozmawiającej z Thiago i Farai, będącej jedną z jej partnerek małżeńskich. Stanęłom obok Mensah, która chwyciła moją dłoń.

Hm, zazwyczaj dobrym pomysłem jest ostrzeżenie konstruktów nazywających się Mordbotem, które są połączeniem botów i ludzi, zanim spróbuje się je chwycić, z wyjątkiem chwil zagrożenia, kiedy to oczekuje się, by człowiek wymagający uratowania życia chwycił i mocno trzymał. Odebrałom jej zachowanie jak właśnie ten drugi rodzaj zdarzenia, jakby Mensah potrzebowała mojego ratunku. W związku z tym moją jedyną reakcją było przysunięcie się bliżej do niej.

– Nie wiem, czemu nie możesz po prostu z nami porozmawiać – mówił Thiago. Słyszałom go wyraźnie, bo dźwięki otoczenia częściowo stłumiłom, by zmniejszyć natężenie ryczącej muzyki do poziomu przyjemnego tła dźwiękowego. Thiago rzucił mi zirytowane spojrzenie, jakbym przerwał ich rozmowę. Hej, to ona mnie wezwała. Ja tu pracuję, płacą mi kartami gotówkowymi i w ogóle.

– Już ci mówiłam – odparła Mensah, brzmiąc zwyczajnie, spokojnie i pewnie. Tylko że tak właśnie brzmiała również wtedy, gdy próbowali nas zabić inni ludzie, więc… Cały pawilon był obserwowany przez moje drony, a skan pod kątem uzbrojenia niczego nie wykazał. (Broń w ogóle nie była dozwolona na planecie, poza wyznaczonymi strefami dzikiej przyrody, gdzie problemem była wroga fauna). Głosy były podniesione, ale moje filtry wykazywały, że wciąż mieszczą się w zakresie radosnych–odurzonych-zainteresowanych emocji. Tyle że uścisk dłoni Mensah zdradzał, jak bardzo napina mięśnie rąk. Ocena sytuacji: nie mam pojęcia.

– Nie, Thiago – odezwała się Farai. – Poprosiła, żebyś jej odpuścił, więc właśnie to powinieneś zrobić. – Uśmiechnęła się do mnie uprzejmie. Nigdy nie wiem, jak zareagować na coś takiego. Przechyliła się do Mensah, żeby ją pocałować. – Zobaczymy się w domu.

Mensah kiwnęła głową i odwróciła się, a ja pozwoliłom się poprowadzić przez pawilon.

Zwróciłom się do niej, gdy wyszliśmy na zewnątrz, na plac.

– Czy potrzebujesz pomocy medycznej? – Uznałom, że może być chora. Gdybym było człowiekiem i musiało przebywać w pawilonie z tymi wszystkimi ludźmi przez ostatnie dwie i pół godziny, byłoby mi niedobrze.

– Nie – zapewniła, wciąż brzmiąc spokojnie i zwyczajnie. – Jestem tylko zmęczona.

Wysłałom przez strumień wezwanie pojazdu naziemnego (w Pielęgnacji z jakiegoś głupiego powodu nazywa się je „wózkami”), żeby podjechał dla nas do najbliższego postoju. Plac i ulice oświetlone były małymi lampami wyglądającymi jak baloniki, a ziemię i tymczasowe nawierzchnie pomalowano w wyszukane wzory świecącą farbą (na szczęście nie farbą znacznikową, która emituje w strumieniu, bo to byłby koszmar). Gdy szliśmy przez tłumy, ludzie rozpoznawali Mensah, uśmiechając się do niej i machając. Ona odpowiadała tym samym, ale nie puszczała mojej dłoni. Na skraju obszaru z dopuszczonym transportem naziemnym odurzony człowiek zaczął iść ku nam z pełną garścią świecącego pyłu, ale zmienił zdanie, gdy specjalnie nawiązałom z nim kontakt wzrokowy.

Nasz pojazd już czekał i pomogłom jej wsiąść, a potem zajęłom drugie miejsce. Poleciłom mu skierować się do domku kempingowego jej rodziny, wzniesionego w obszarze mieszkalnym na skraju terenów festiwalowych. Pojazd prowadzony był przez prostego bota, który rozwoził ludzi po terenie kampingu i festiwalu, ale wiedział, że nie powinien wjeżdżać do stref wyznaczonych tylko dla ruchu pieszego.

Z szumem wyjechał z postoju w mrok, jadąc trasą prowadzącą przez trawy i zarośla. Mensah westchnęła i otworzyła okno. Powietrze było wciąż ciepłe i pachniało roślinnością, a światła rozmieszczone wzdłuż drogi były na tyle słabe, by nie tłumiły blasku gwiazd. Wszyscy mieszkający tam na czas festiwalu ludzie i wspomagani ludzie sprawiali, że teren zrobił się dość gęsto zamieszkany, ale jechaliśmy teraz przez obszar wydzielony dla osób, które chciały w nocy spać. Tymczasowe domki (rozstawiane schronienia we wszystkich kształtach i rozmiarach, pojazdy kempingowe, namioty i składane struktury wyglądające bardziej jak instalacje artystyczne) były głównie ciemne i ciche. Teren kempingowy dla ludzi, którzy nie potrafili zachować ciszy, znajdował się na drugim końcu terenów, z barierą dźwiękową odbijającą muzykę i hałasy tłumów.

– Dziękuję – powiedziała. – Przepraszam, że zepsułam ci wieczór.

Odwołałom wszystkie drony poza tymi nagrywającymi sztukę oraz grupą przydzieloną do monitorowania tego, co działo się z rodziną wciąż uczestniczącą w zabawie. (Kolejna grupa znajdowała się przy domku kempingowym, kontrolując okolicę i pilnując dwójki dorosłych oraz siedmiorga dzieci, którzy wrócili wcześniej). Nie byłom pewne, jak zareagować. Mensah nie zachowywała się tak, jakbym uratowało ją przed pewną śmiercią, ale jej zachowanie nie pasowało też do powrotu do bazy z nudnego, ale udanego dnia zbierania próbek.

– Nagrałom przedstawienia – odpowiedziałom. – Chciałabyś je obejrzeć?

Ożywiła się.

– Nigdy nie mam okazji zobaczyć żadnych przestawień na tych imprezach. Masz tę… och, jaki to ma tytuł? Tę nową historyczną autorstwa Glaw i Ji-Min?

Różnica między „spokojna i normalna” a faktyczną normalnością była tak wyraźna i mierzalna, że mogłobym zrobić wykres.

– Tak – potwierdziłom. – Jest całkiem niezła.

Coś ją dręczyło i nie chodziło tylko o rodzinę, która wyraźnie była tym równie zaniepokojona, jak oni niepokoili mnie. Spodziewali się, że będę mieszkać z nimi w domku, co było absolutnie wykluczone. Mensah powiedziała im, że nie potrzebuję żadnej pomocy czy nadzoru i mogę sobie samo radzić. (Cytując: „Jeśli potrafi wniknąć do silnie bronionych instalacji korporacyjnych pod ostrzałem wroga, to poradzi sobie ze spokojnym festiwalem”).

Nie chodziło o to, że jej rodzina bała się strasznych jednostek ochroniarskich tak lubianych przez różnorodne programy rozrywkowe i kanały wiadomości albo że nie lubili botów. (W Pielęgnacji istniały „wolne”, kręcące się wśród ludzi boty, choć miały opiekunów, którzy formalnie byli zobowiązani do ich pilnowania). Nie lubili po prostu mnie, istoty będącej jednostką ochroniarską.

(Nie dotyczyło to siódemki dzieci. Nielegalnie wymieniałom się z nimi przez strumień pobranymi plikami).

Sądzę, że gdybym było zwykłym botem albo nawet zwykłą jednostką ochroniarską, po prostu spisaną ze stanu, naiwną i niewiedzącą jak sobie poradzić w świecie ludzi czy co tam, jak opisałoby to wielu ludzi tworzących dla multimediów, to w zasadzie wszystko byłoby w porządku. Ale nie byłom takie. Byłom sobą, Mordbotem.

Przez to zamiast posiadania przez Mensah pupila w rodzaju biednego Mikiego czy smutnego konstruktu bota/człowieka wymagającego czyjejś pomocy, miała mnie.

(Powiedziałom to później doktor Bharadwaj, bo dużo rozmawialiśmy o takich rzeczach, kiedy prowadziła badania na temat relacji botów i ludzi na potrzeby swojego programu dokumentalnego. Po zastanowieniu się odpowiedziała:

– Chciałabym myśleć, że się mylisz).

(Możliwym wyjątkiem była Farai. Na stacji, gdy Mensah przedstawiła mnie swojej rodzinie, porozmawiała ze mną przez chwilę. A może raczej porozmawiała do mnie. Transkrypcja:

– Wiesz, że jesteśmy wdzięczni za to, że ją nam zwróciłoś – powiedziała.

Pewnie wiedziałom. Co w takiej sytuacji mówią ludzie? Szybkie przeszukanie archiwów zwróciło różne warianty „uch, jasne”, ale nawet ja wiedziałom, że to nie będzie odpowiednie.

[Ostrzeżenie: gdy mordbot stoi nieruchomo, patrząc obok waszej głowy, by unikać kontaktu wzrokowego, zapewne nie myśli o zabiciu was, tylko gorączkowo szuka jakiejś odpowiedzi na to, co mu właśnie powiedzieliście].

– Chciałam zapytać, jak wygląda twoja relacja z nią – dodała.

Uch. W Rubieży Korporacyjnej Mensah była moją właścicielką. W Pielęgnacji opiekunką. [To coś jak właściciel, ale prawa Pielęgnacji wymagają, żeby był miły]. Tylko że Mensah i Pin-Lee próbowały zmienić mój oficjalny status na „uchodźczyni pracująca jako konsultantka do spraw pracowników/ochrony”.

Wiedziałom jednak, że Farai dobrze o tym wie, i zdawałom sobie sprawę, że chciałaby uzyskać odpowiedź bliższą obiektywnej prawdzie. I, rety, nie znałom tej odpowiedzi.

– Jestem jej jednostką ochroniarską – odpowiedziałom [tak, wciąż mam to w buforze].

Uniosła brwi.

– I co to znaczy?

Zapędzone do kolejnego ślepego zaułka zdałom się na szczerość.

– Nie wiem. Chciałobym wiedzieć.

Uśmiechnęła się.

– Dziękuję – powiedziała.

I to był koniec).

Rodzina Mensah bardzo nie wiedziała, jak zareagować na informację, że będę im zapewniał ochronę, i bali się, że będę, samo nie wiem, pewnie przeganiało zwykłych gości i zabijało ludzi. I choć musiałom uczciwie przyznać, że byłom kluczowym elementem kilku bajzli kosmicznych wręcz rozmiarów, a mój moduł oceny ryzyka miał trochę poważnych problemów, generalnie moja ocena ryzyka jest całkiem niezła, na poziomie 93 procent skuteczności. (Większość punktów ujemnych pochodzi z okresu, gdy nie wiedziałom, że Wilken i Gerth to wynajęte zabójczynie, do chwili gdy Wilken spróbowała strzelić w głowę Don Abene, ale to był przypadek szczególny).

Rodzina Mensah uważała też, że nie potrzeba im ochrony, co przed kryzysem GrayCris mogło być prawdą. Jednak w obecnej sytuacji podczas festiwalu musiałom się zająć tylko pięcioma próbami wtargnięcia, z których cztery dotyczyły dziennikarzy spoza układu z dronami rejestrującymi. Przejęłom kontrolę nad dronami (zawsze przyda mi się kilka dodatkowych) i powiadomiłom miejscowych strażników, którzy wywieźli dziennikarzy z terenu festiwalu. Piąty incydent spowodował, że naraziłom się Amenie, najstarszej córce Mensah.

Od rozpoczęcia festiwalu zwracałom uwagę na potencjalnego wroga, z którym kręciła się Amena. Zbierałom coraz więcej dowodów i moja ocena zagrożenia zbliżała się do wartości krytycznej. Rzeczy takie jak: (1) powiedział jej, że jest w wieku zbliżonym do niej, czyli tuż poniżej lokalnego standardu dorosłości, ale mój fizyczny skan i wyszukiwanie w ogólnodostępnych danych wykazały, że był od niej starszy o około dwanaście standardowych lat Pielęgnacji; (2) nigdy nie zbliżał się do niej, gdy towarzyszyli jej członkowie rodziny albo zweryfikowani przyjaciele; (3) gdy nie zwracała na niego uwagi, wpatrywał się w jej trzeciorzędowe cechy płciowe; (4) zachęcał ją do spożywania środków odurzających, których sam nie spożywał; (5) w czasie gdy faktycznie spotykała się z nim, rodzice oraz inni powiązani dorośli zakładali, że przebywa z przyjaciółmi, a jej przyjaciele sądzili, że jest wtedy z rodziną – nie powiedziała o nim żadnej z tych grup; (6) miałom nieprzyjemne przeczucia dotyczące tego gnojka.

Można by pomyśleć, że oczywistym sposobem postępowania byłoby poinformowanie Mensah, Farai lub Taro, trzeciego partnera w małżeństwie. Nie zrobiłom tego.

Doskonale rozumiałom różnicę między danymi prywatnymi i ogólnodostępnymi.

Kiedy więc pewnego wieczora Potencjalny Cel zaprosił Amenę do swojego nieco oddalonego domku kempingowego na „spotkanie ze znajomymi”, uznałom, że też się tam wybiorę.

Zaprowadził ją do ciemnego domku, gdzie potknęła się o niski stolik. Zachichotała, a on się roześmiał.

– Czekaj, poprawię – powiedział głosem naśladującym dużo wyższy niż faktyczny stopień upojenia i podłączając się do strumienia domku, zapalił światło.

Stałom na środku pokoju.

Wrzasnął. (Tak, to było zabawne).

Amena gwałtownym ruchem zasłoniła usta dłonią, zagapiła się, a potem mnie rozpoznała.

– Co, u diabła? – rzuciła. – Co ty tu robisz?

– Co… kto…? – dukał Potencjalny Cel.

Amena wpadła w furię.

– To… przyjaciel mojej mamy – wydusiła przez zaciśnięte zęby. – I jej… osoba od ochrony.

– Co? – Wyglądał na zmieszanego do chwili, gdy dotarło do niego słowo „ochrona”. Odsunął się od niej. – Uch… chyba… lepiej będzie, jeśli pójdziesz.

Amena popatrzyła na niego, posłała mi spojrzenie pełne furii, po czym odwróciła się i wyszła, głośno tupiąc. Poszłom za nią, a on cofnął się, gdy go mijałom. Słusznie.

Dogoniłom ją na wydeptanej ścieżce oświetlonej przez nisko wiszące lampki. (Nie jakoś specjalnie, ale miałom dłuższe nogi, a ona wkładała więcej energii w głośne uderzanie stopami niż w oddalanie się).

– Skąd wiedziałoś, gdzie jestem? – zapytała. – Co robiłoś, ukrywałoś się pod gankiem?

Sądziła, że nie zrozumiem nawiązania do zwierzęcia domowego.

– Oj, to było nieuprzejme – skomentowałom. – Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jestem „przyjacielem” twojej drugiej mamy. Czy tak właśnie rozmawiasz ze służącymi botami?

Obraz z drona pokazał, że na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie, a potem połączenie nadąsania i poczucia winy.

– Nie. Nie mam żadnych służących botów! Nie wiedziałam… nigdy nie słyszałam, jak mówisz.

– Nie pytałaś. – Naprawdę się nie odzywałom? Z dziećmi i Mensah rozmawiałom przez strumień. Może dla reszty rodziny łatwiej było udawać, że znowu jestem robotem. – Nikt inny nie zbliżył się do tego domu – dodałom. – Skłamał na temat spotkania tam z innymi ludźmi.

Tupała w milczeniu przez dwanaście i pół sekundy.

– Słuchaj, przepraszam, ale nie jestem jakąś idiotką i się nie wygłupiam. Gdyby próbował czegoś, co by mi się nie podobało, to bym sobie poszła. A gdyby mi nie pozwolił odejść, to mam strumień i mogę wezwać pomoc, gdy tylko będę chciała. – Była pogardliwa i przesadnie pewna siebie. – Nie zamierzałam mu pozwolić mnie skrzywdzić.

– Gdybym uważało, że planuje cię skrzywdzić, to chowałobym teraz jego ciało – odparłom. – Ja też się nie wygłupiam.

Zatrzymała się i zagapiła na mnie. Też stanęłom, ale wzrok dalej kierowałom na ścieżkę przed nami.

– Mensah jest przywódczynią planetarnej jednostki politycznej, której udało się ściągnąć na siebie wrogą uwagę dużych korporacji – oświadczyłom. – Jej sytuacja uległa zmianie. Twoja sytuacja uległa zmianie. Musisz dorosnąć i to przyswoić.

Wciągnęła powietrze, żeby coś powiedzieć, a potem się powstrzymała i pokręciła głową.

– On nie był korporacyjnym szpiegiem, tylko kimś…

– Kimś, kto pojawił się znikąd na wielkim publicznym festiwalu, w którym uczestniczy połowa kontynentu i wszyscy ludzie spoza planety, którzy tu akurat trafią. – Wiedziałom, że nie był korporacyjnym szpiegiem (patrz wyżej, usuwanie ciał), ale ona z pewnością nie.

Milczała przez szesnaście sekund.

– Zamierzasz powiedzieć o tym moim rodzicom?

Czy tym się właśnie przejmowała? Poczułem się obrażone i zirytowane.

– Nie wiem. Pewnie się przekonasz.

Odeszła, tupiąc energicznie.

Z perspektywy czasu wiedziałom, że nie poszło to najlepiej.

***

Nasz pojazd toczył się przez noc w górę niskiego wzgórza do domku kempingowego, będącego drewnianą dwupiętrową strukturą z szerokimi osłoniętymi balkonami na obu poziomach. Ustawiono go blisko kilku dużych drzew z pofalowanymi liśćmi, które rozciągały się nad dachem. Zbudował go dziadek Mensah, gdy jej babki oraz inni członkowie rodziny pracowali przy badaniu i terraformacji planety. Wszyscy koloniści, którzy nie zostali na orbicie w statku, mieszkali wtedy w tymczasowych, przemieszczanych sezonowo budowlach, by uniknąć groźnych warunków pogodowych w tych rejonach planety, które nadawały się wtedy do zamieszkania.

Na wzgórzach wokół nas stały i inne rozkładane domy, duże i małe, z których najbliższy znajdował się dwadzieścia siedem metrów dalej. Światła w domu świeciły, a jedno unosiło się nad miejscem postojowym dla pojazdów. Martwiłobym się brakiem oświetlenia wokół domu, gdyby nie fakt, że cały teren patrolowało trzydzieści siedem moich dronów.

(Drony zarejestrowały zidentyfikowanych wcześniej ludzi i wspomaganych ludzi wracających do innych domów lub przechodzących przez okolicę, a ja przeprowadziłom kontrolę bezpieczeństwa dla niezidentyfikowanych osób napotkanych po raz pierwszy. Katalogowałom sygnatury energetyczne niektórych małych urządzeń mobilnych używanych przez ludzi bez wspomagania z powodów medycznych: nie widziałom takich nigdzie w Rubieży Korporacyjnej, choć może wynikało to z faktu, że nie spędzałom dużo czasu na planetach niezamieszkanych wyłącznie przez niewolniczych pracowników korporacyjnych. (W programach rozrywkowych pokazywano planety, które nie były zamieszkane wyłącznie przez niewolniczych pracowników korporacyjnych, po prostu nigdy na takiej nie byłom). (Drony śledziły też piątkę młodszych dzieci na bardzo nielegalnej wyprawie do pobliskiego strumienia, gdzie wykonywały jakiś rytuał obejmujący wyskakiwanie na siebie zza krzaków i skał. Wróciły do domu bez wykrycia tej wycieczki przez dorosłych i starsze rodzeństwo, a teraz leżały w swoim pokoju sypialnym na piętrze i oglądały multimedia).

(Dom wyposażono w zamykane włazy na okna i drzwi, których nikt nie używał, ale przynajmniej ułatwiało to zadanie moim dronom patrolowym).

– Posiedzę sobie chwilę na zewnątrz – powiedziała Mensah, gdy pojazd zatrzymał się na parkingu. – Może wrócisz na festiwal? W nocy będzie jeszcze kilka przedstawień, prawda?

Staram się unikać pytania ludzi, czy coś jest z nimi nie tak. (Głównie dlatego, że mnie to nie obchodzi). (W rzadkich przypadkach, gdy mnie to obchodziło, oznaczałoby to rozpoczęcie rozmowy niemającej bezpośredniego związku z protokołem ochrony, a to z różnych powodów bardzo zdradliwa równia pochyła). Jednak ludzie ciągle pytali się wzajemnie o swój bieżący stan, więc czy mogło to być takie trudne? To była tylko prośba o informację, nic więcej. Przeprowadziłom szybkie wyszukiwanie i znalazłom kilka przykładów w swoim zbiorze multimediów. Żadna z próbek nie wyglądała na coś, co mogłom powiedzieć z własnej woli, więc zanim zdążyłom zmienić zdanie, zdecydowałom się na najprostsze podejście.

– Co się dzieje?

Wyraźnie ją to zaskoczyło i spojrzała na mnie z ukosa.

– Nawet nie zaczynaj.

Czyli coś było nie tak i zauważyli to nawet inni ludzie.

– Aby możliwa była dokładna ocena zagrożenia, muszę wiedzieć o wszelkich potencjalnych problemach.

Uniosła brew i otworzyła drzwi pojazdu.

– Nie było nic na ten temat w kontrakcie na wyprawę ba-dawczą.

Wysiadłom z pojazdu i poszłom za nią w stronę kilku foteli ogrodowych rozstawionych na trawie pod drzewami. Cień był tam tak głęboki, że musiałom przełączyć się na filtr widzenia w ciemności, żeby ją wciąż widzieć.

– To dlatego, że wykonywałom swoją pracę na odwal.

Usiadła.

– Jeśli to było wykonywanie pracy na odwal, to nie chcę wiedzieć, jak wyglądasz… – Uśmiech zgasł i umilkła, ale po chwili dodała: – Choć chyba widziałam cię w sytuacji, gdy dajesz z siebie wszystko.

Ja też usiadłom. (Siadanie w taki sposób z ludźmi nigdy nie przestanie być dziwne). Właściwie nie wyglądała na zmartwioną, choć w jej twarzy było też coś sugerującego zmartwienie. Jednak dotarło do mnie, że mój przemądrzały komentarz zepchnął nas na niewygodną ścieżkę rozmowy, której wcale nie chciałom. Pożałowałom, że nie jestem DTB, który był dobry w takich rzeczach. (Rzeczach takich jak skłonienie kogoś do mówienia o tym, o czym chciał, a przy tym zmuszaniu rozmówcy do zastanowienia się nad tym, o czym chciał z nim rozmawiać). (Nie żartowałem, mówiąc, że DTB jest dupkiem).

– Nie odpowiedziałaś na pytanie.

Poprawiła się na fotelu.

– Mówisz, jakbyś się martwiło.

– Martwię się. – Czułom, że moja twarz wykrzywia się w takim wyrazie, czy tego chciałom, czy nie.

– To nic takiego. – Westchnęła. – Dręczą mnie koszmary. O byciu uwięzioną na TranRollinHyfa i… no wiesz. – Niecierpliwie machnęła ręką. – To zupełnie normalne. Byłoby dziwne, gdybym ich nie miała.

Nie wiedziałom zbyt wiele o fazie rekonwalescencji i rehabilitacji psychicznej (moim zadaniem było sprowadzenie klientów do systemu medycznego, zanim zginęli, to on zajmował się całą nieprzyjemną resztą, włącznie z protokołem odzyskanego klienta), ale w oglądanych przeze mnie serialach rehabilitacja występowała bardzo często. W centrum medycznym stacji dostępny był program rehabilitacji po urazach używany przez Bharadwaj, jakiś był też oferowany przez duży szpital w mieście z portem kosmicznym.

Nie tylko ja uważałom, że Mensah powinna się poddać rehabilitacji psychologicznej, ale chyba tylko ja wiedziałom, że tego nie zrobiła. (W zasadzie nie kłamała, bardziej pozwalała innym ludziom zakładać, że się jej poddała). Jednak rehabilitacja nie była czymś takim jak jednorazowe leczenie oferowane przez system medyczny: wymagała wielu długich wizyt, a ja wiedziałom, że nigdy nie znalazła dla nich czasu w swoim harmonogramie.

– Czy to dlatego boisz się opuszczać stację beze mnie? – za-pytałom.

Ścierały się dwa stanowiska dotyczące tego, czy przywódczyni planetarna Pielęgnacji wymagała ochrony. Pierwsze dzieliło dziewięćdziesiąt dziewięć procent populacji uważającej, że to niepotrzebne, chyba że będzie wybierać się na formalną wizytę do miejsca w typie Rubieży Korporacyjnej. I w dużym stopniu mieli rację.

Statystyki przestępczości na Stacji Pielęgnacja i planecie były żałośnie niskie i zwykle obejmowały zniszczenia mienia związane z odurzeniem lub zakłócenia i/lub drobne wykroczenia w zakresie obsługi ładunków oraz przepisów środowiskowych. Mensah nigdy przedtem nie potrzebowała ochrony na stacji ani na planecie, z wyjątkiem młodych ludzi pracujących jako stażyści w Radzie Pielęgnacji, kręcących się przy niej, pilnujących jej planu dnia i czasami wykonujących niektóre z jej obowiązków. (I zdecydowanie nie liczyli się jako ochrona).

Pozostały jeden procent obejmował mnie, zespół badawczy Mensah oraz wszystkich ludzi pracujących w ochronie stacji, a także członków Rady Pielęgnacji, którzy widzieli próbujących ją zabić morderców nasłanych przez GrayCris. Jednak to zdarzenie nie zostało upublicznione, więc prawie nikt nie uważał, by Mensah potrzebowała konsultanta do spraw bezpieczeństwa, a co dopiero jednostki ochroniarskiej.

Tylko że GrayCris nie było teraz w zbyt dobrej sytuacji, bo zatrudniona przez nich firma ochroniarska Palisade podjęła wyjątkowo złą decyzję o uderzeniu w fundusze operacyjne firmy poręczeniowej będącej moim byłym właścicielem przez zaatakowanie jednego z jej okrętów. (Firma jest paranoidalna, pazerna i skąpa, ale równocześnie bezwzględna, metodyczna i niesamowicie brutalna, jeśli uważa, że coś jej grozi). Od czasu tak zwanego Zdarzenia z Okrętem stosunki między firmami uległy gwałtownemu pogorszeniu; aktywa GrayCris niszczono w tajemniczych okolicznościach, zdarzała się duża liczba rzekomo losowych wypadków, a kierownictwo i pracowników wysadzano lub znajdowano w pojemnikach zdecydowanie za małych na ludzi w jednym kawałku.

A gdy GrayCris zaczęło odchodzić w niebyt, nawet moja ocena ryzyka drastycznie zmalała, choć Mensah wciąż chciała, żebym zapewniało jej ochronę. Sądziłom, że robi to dla mnie, i korzysta z okazji, by płacić mi kartami gotówkowymi, które będą mi potrzebne, jeśli/kiedy opuszczę Pielęgnację, dając mi też okazję do oswajania się z ludźmi w sytuacji, gdy nie byłobym uważane za narzędzie i/lub zabójczą broń. (Tak, uznałom, że chodzi o mnie, ale ludzie też ciągle uznają, że wszystko kręci się wokół nich. To nie jest rzadki problem, prawda?).

Tylko że już od pewnego czasu podejrzewałom, że powód jest inny.

Lekko wykrzywiła usta i odwróciła wzrok, patrząc nad ciemnymi wzgórzami i polami ku rozświetlonym oknom innych domków i namiotów.

– No cóż, to zapewne było oczywiste – skomentowała.

– Nieoczywiste – odparłom. Przynajmniej nie dla większości ludzi. Miałom wrażenie, że Farai i Tano wiedzieli, ale nie byli pewni, co z tym zrobić.

Lekko wzruszyła ramionami.

– Trudno się dziwić, że przy tobie czuję się bezpieczniejsza. Łatwiej też jest przebywać z ludźmi, którzy rozumieją, co zaszło, jak wygląda znajdowanie się w takiej sytuacji. A to oznacza ciebie i resztę zespołu badawczego. – Zawahała się. – Farai i Tano rozumieją, ale bratu, siostrze i Thiago oraz pozostałym wyjaśniłam, że w tej sprawie nie mogę polegać na ich wsparciu emocjonalnym, jak zwykle. – Przybrała ponury wyraz twarzy. – Nie rozumieją, jak to jest być pod władzą korporacji.

To akurat rozumiałom. Ludzie mieszkający w Sojuszu Pielęgnacji nie musieli sprzedawać się jako pracownicy kontraktowi i lecieć do kopalni czy gdzie tam na osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt procent przewidywanej długości życia. Funkcjonował tu jakiś dziwny system, w ramach którego jedzenie, dach nad głową, edukację i opiekę medyczną otrzymywali za darmo, niezależnie od wykonywanej pracy. Miało to jakiś związek z olbrzymim statkiem kolonizacyjnym, którym tu przylecieli, oraz obietnicą jego oryginalnej załogi zaopiekowania się wszystkimi na zawsze, jeśli tylko wsiądą na jego pokład i nie zginą w starej kolonii. (To było bardzo skomplikowane i oglądając filmy historyczne, zwykle przewijałom te części dotyczące ekonomii). Wszystko jedno, ludziom zdawało się to odpowiadać.

Ale miała rację, ci ludzie nie mieli pojęcia, jak wygląda życie pod władzą korporacji. I bardzo zdecydowanie nie wiedzieli, jak to jest być celem bytu korporacyjnego, który chciał czyjejś śmierci.

Odtworzyłom sobie nagranie Mensah rozmawiającej z Thiago i Farai na przyjęciu. Mensah została porwana z Portu Wolny–Handel podczas spotkania z rodzinami zamordowanych członków wyprawy badawczej. Może głośne przyjęcie, podczas którego normalnie inni ludzie mogliby odwrócić jej uwagę, zaczęło za bardzo się kojarzyć.

– Potrzebujesz rehabilitacji pourazowej.

– Zgłoszę się na nią – odpowiedziała ostrzejszym tonem. – Ale najpierw muszę skończyć parę rzeczy. – Obróciła się do mnie. – I chcę, żebyś poleciało na tę wyprawę badawczą z Aradą. Potrzebują cię. I to będzie dla ciebie wspaniała okazja.

Było zbyt ciemno, żeby mogła zobaczyć wyraz mojej twarzy. Nie jestem pewne, jak wyglądał, ale pewnie można by go opisać jako „sceptyczny”. (Ratthi twierdzi, że tak właśnie wyglądam przez większość czasu).

– I wiesz, lecą też Amena i Thiago – dodała tonem pewnej siebie przywódczyni planetarnej. – Czułabym się lepiej, gdybyś tam było i miało na nich oko.

Hm.

– A co z tobą?

Wciągnęła powietrze, by powiedzieć, że nic jej nie będzie. Znałom ją dość dobrze, by wiedzieć, że zamierza wypowiedzieć dokładnie te słowa. Ale się zawahała. Dron, przez który obserwowałom jej twarz, zwiększył powiększenie, filtr rozjaśniający pokazywał jej twarz w odcieniach czerni i bieli. Przybrała bardzo ostry wyraz twarzy i zagryzała dolną wargę.

– Nienawidzę czuć się tak słabą. Muszę z tym skończyć. I przestać się na tobie opierać. To niesprawiedliwe względem ciebie. Musimy się rozdzielić, żebym mogła… znowu stanąć na własnych nogach.

Nie uważałom, żeby się myliła, ale wciąż nie byłom przyzwyczajone do sytuacji, w których bycie niesprawiedliwym w stosunku do mnie było istotnym elementem procesu decyzyjnego ludzi. Wszystko to kojarzyło mi się też nieco ze sceną zrywania związku w oglądanych przeze mnie serialach, choć zwykle większość takich oglądałom tylko jednym okiem.

– Tu nie chodzi o mnie, tylko o ciebie – odpowiedziałom.

Cicho prychnęła z rozbawieniem.

A potem dopuściłom się szantażu.

***

Część mojego obecnego problemu polegała na tym, że Mensah, zdecydowanie zbyt szczera w tego typu sprawach, powiedziała później Amenie, że poprosiła mnie, żebym miało na nią oko, co ta zinterpretowała w jakiś związany z hormonami ludzki sposób, którego chyba nie rozumiałom. Niebędący już nastolatkiem Thiago nie miał takiego wytłumaczenia, odbierając to jako brak zaufania z jej strony w jego możliwość zapewnienia siostrzenicy bezpieczeństwa.

Amena ze względu na nasze wcześniejsze interakcje bardzo nie chciała, żebym to właśnie ja miało zadanie pilnowania jej.

(Być może zastosowałem zbyt dużo nacisku w sytuacji z Potencjalnym Celem. Po tym, jak przez całe swoje istnienie byłom zmuszone do łagodnego sugerowania ludziom, by nie robili rzeczy, które prawdopodobnie ich zabiją, miło było powiedzieć im wprost, żeby nie byli takimi pieprzonymi kretynami. Ale nie żałowałom zrobienia tego).

Podjęta przez Amenę próba obejścia Mensah przez zwrócenie się do Farai i Tano spektakularnie zawiodła, zmieniając się z połączenia trójstronnego w czterostronne, gdy Farai zaprosiła Mensah do udziału. (Nie jestem pewne, co działo się potem. Nawet ja nie chciałom tego oglądać).

Tak więc to zaszło jeszcze przed wylotem. Teraz jesteśmy już na miejscu, gotowi na kolejną większą katastrofę. (Uwaga, spojler).

Rozdział trzeci

Bez problemów zadokowaliśmy do naszego statku-bazy, gdzie Arada z pozostałymi przekazali kontrolę jego załodze. (Instalacja nie była zdolna do samodzielnego pokonywania tuneli podprzestrzennych i była w zasadzie tylko dużym, niezgrabnym modułem laboratoryjnym, który mógł samodzielnie lądować i startować).

Do Pielęgnacji przez tunel podprzestrzenny były tylko cztery standardowe cykle dni Pielęgnacji, a ja zamierzałom wykorzystać ten czas na dokończenie oglądania Rodowodów Słońca. Był to bardzo długi historyczny dramat rodzinny w odcinkach, którego akcję osadzono na planecie krótko po skolonizowaniu, ze stu trzydziestoma sześcioma postaciami i niemal równie dużą liczbą wątków narracyjnych.

Oglądałom już dramaty rodzinne w przeszłości, ale przed dotarciem do Pielęgnacji nigdy nie spędzałom zbyt wiele czasu w towarzystwie ludzkich rodzin. (Dane sugerują, że dramaty rodzinne wykazują poniżej dziesięciu procent podobieństwa do rzeczywistych ludzkich rodzin, co wcale mnie nie zaskoczyło i przyniosło też dużą ulgę, biorąc pod uwagę te wszystkie morderstwa. W dramatach, nie w rodzinie Mensah).

Gdy moim właścicielem była firma wynajmująca mnie na badania, mój protokół bezpieczeństwa obejmował ekstrakcję danych, co oznaczało monitorowanie i rejestrowanie ludzi w każdej sekundzie kontraktu, i było męczące na wiele sposobów. Praktycznie na wszystkie możliwe. (Wszystkie sposoby obejmowały seks, płyny ustrojowe oraz bezsensowne rozmowy). Nigdy nie znudzi mi się przebywanie w towarzystwie grupy ludzi w stosunkowo ciasnej przestrzeni z możliwością zamknięcia drzwi między nami i nieprzejmowania się tym, co robią.

Co nie znaczyło, że ludzie zostawiali mnie w spokoju.

Do mojej kabiny przyszedł Ratthi. Nie musiałom go wpuszczać, więc go wpuściłom. (Wiem, wciąż przyzwyczajałom się do pomysłu nieprzejmowania się faktem, że ludzie chcą ze mną rozmawiać). Usiadł na rozkładanym krzesełku naprzeciw mojej pryczy.

– Wiesz, Thiago jeszcze się przekona. On po prostu…

Ratthi miał opory przed dokończeniem tego zdania, więc zrobiłom to za niego.

– Nie ufa mi.

Ratthi westchnął.

– To przez tę całą korporacyjną propagandę o tym, że jednostki ochroniarskie są niebezpieczne. Nie zna cię. Nie wie, jakie naprawdę jesteś.

Co byłoby irytujące, gdyby nie to, że Ratthi naprawdę w to wierzył. Nigdy nie widział z bliska, jak kogoś zabijam, i wolałom, żeby tak zostało.

– Nie wiedział też, czemu tak ważne było zapewnienie Mensah ochrony na stacji. – Machnął ku mnie ręką, choć niczego nie powiedziałom. – Wiem, im więcej ludzi się dowie, tym większe ryzyko, że dowiedzą się kanały informacyjne. I tak naprawdę nie mogliśmy zrobić niczego innego.

Po wyjściu Ratthiego przyszła Overse. Kiedy nakazałom otwarcie drzwi, tylko wsunęła głowę do środka.

– Nie chcę ci przeszkadzać, chciałam ci tylko podziękować. To był pierwszy raz, gdy Arada dowodziła wyprawą badawczą, a ty bardzo ją wspierałoś, i wiem, że to pomogło jej podbudować pewność siebie.

Nie miałom pojęcia, jak zareagować, bo nie byłom pewne, o co chodziło z tym wspieraniem. Moja praca nie polegała na pilnowaniu, żeby ludzie słuchali Arady, Pielęgnacja nie działała w taki sposób. Zresztą z tym nie było problemu. Członkowie wyprawy czasami marudzili, ale wszyscy wykonywali swoje zadania na rozsądnym poziomie kompetencji. Ryzyko buntu było tak niewielkie, że moduł zgłaszał je jako wartość ujemną. Nie jestem nawet pewne, czy słowo „bunt” można było w ogóle zastosować do sytuacji możliwej w tym zespole badawczym: większość zespołu błagała o uzyskanie przed wylotem wymaganego certyfikatu umiejętności samoobrony. Na dodatek było to coś nazywanego przez Pielęgnację badaniem akademickim, podczas którego zebrane dane trafiały do publicznej bazy danych. (Gdyby planeta należała do Rubieży Korporacyjnej, coś takiego prowadziłoby do ich nieuczciwego wykorzystania, ale tutaj nikt ich do niczego nie chciał).

– Arada zaoferowała mi kontrakt – zdałom się na domyślne podejście.

– Tak i doskonale wiemy, że świetnie radzisz sobie z jednoznacznym zasugerowaniem, gdy twoim zdaniem ktoś nie wie, co robi. – Uśmiechnęła się do drona używanego przeze mnie do patrzenia na nią. – To wszystko.

Wyszła, a ja odtworzyłom sobie tę rozmowę kilka razy.

Do pewnego stopnia ufałom ocenie Arady. Razem z Overse zawsze znajdowała się w kategorii „najmniej prawdopodobne porzucenie jednostki ochroniarskiej na straszny los w samotności”, która to kategoria wzbudzała moje największe zainteresowanie. Byli moimi klientami, to wszystko. Jak Mensah, Ratthi, Pin-Lee, Bharadwaj i Volescu (który zdecydował się wycofać z aktywnego uczestnictwa w pracach badawczych, dzięki czemu otrzymał nagrodę najrozsądniejszego człowieka) oraz tak, nawet Gurathin. Byli tylko klientami. A gdyby ktokolwiek lub cokolwiek próbowało ich skrzywdzić, wyrwałobym mu wnętrzności.

***

Kiedy wyszliśmy z tunelu podprzestrzennego na teren Pielęgnacji, ponownie oglądałom odcinki Wzlotu i upadku księżycowej ostoi, bo nie było dość czasu na rozpoczęcie czegoś nowego przed powrotem na stację. (Przerywanie nie jest aż tak irytujące, gdy już zna się całą historię). Martwiłom się o Mensah, czy pod moją nieobecność wszystko było z nią w porządku. Nie byłom do końca pewne, co oznaczałoby „w porządku”, ale byłom skłonne zgodzić się na „niezamordowana”.

Właśnie kończyłom ponowne oglądanie odcinka 137, gdy w komunikatorach i strumieniu rozbrzmiał alarm statku.

Mogła to być tylko anomalia nawigacyjna w rodzaju innego transportowca w niewłaściwym miejscu. Byliśmy w powszechnie używanym korytarzu podchodzenia, a Pielęgnację odwiedzało przecież sporo transportowców niekorporacyjnych z ludźmi za sterami, którzy kręcili się wszędzie wokół, próbując dojść do tego, gdzie, u diabła, się znajdują. Przynajmniej tak interpretowałom nieustanną litanię skarg kapitanatu portu Stacji Pielęgnacja, do których wbrew sobie Mensah miała dostęp. Bez bota pilotującego naszego statku-bazy nie miałom bezpośredniego dostępu do aktualizacji, ale podłączyłom się do systemu komunikatora, by słyszeć, co dzieje się na mostku. Transkrypcja:

Drugi pilot Mihail:

– Pojawił się znikąd! Nic w komunikatorze.

Specjalistka Rajpreet:

– Podchodzi do dokowania. Rejestruję aktywną broń.

Pilot Roa:

– Rozumiem, połącz się ze Stacją i powiedz im…

Znowu Mihail:

– Jasne, ale w pobliżu nie ma nikogo…

O cholera. Sturlałom się z pryczy i pingnęłom strumień zespołu, a potem wysłałom wiadomość do Arady. Doktor Arada, zbliża się do nas potencjalnie wrogi pojazd. Możliwa potencjalna próba abordażu.

Potencjalna… o nie! zareagowała Arada.

Znowu? zapytała Overse.

Zostawiłom je, żeby radziły sobie z nadchodzącymi pytaniami innych członków zespołu, i otworzyłom swoją zamykaną kodem szafkę. Wyciągnęłom z niej broń pociskową, sprawdziłom magazynek i amunicję, a potem obudziłom uśpione drony. Wszystkie równocześnie aktywowały kamery i potrzebowałom kilku sekund na przestortowanie i przetworzenie licznych strumieni wejściowych.

Przed wejściem do tunelu podprzestrzennego przebrałom się z munduru wyprawy w lubiane przeze mnie ubranie (ludzkie buty robocze, spodnie z dużą ilością kieszeni dobrych do przechowywania moich małych dronów zwiadowczych, T-shirt i bluza z kapturem, wszystko w ciemnych barwach), bo nie lubiłom logo, nawet logo wyprawy Pielęgnacji, będącego tylko wariacją planetarnego herbu, a nie logo korporacyjnym. Miałom kamizelkę ochronną od ochrony stacji, zaprojektowaną do zapewniania pewnej osłony przed rzuconymi ostrzami, wolnymi pociskami, ogniem, gazami żrącymi, impulsami energetycznymi niedużej mocy i tak dalej. Nie nosiłom jej, bo a) była bezużyteczna wobec zwykle stosowanej przeciwko mnie sile ognia i b) miała na sobie logo. (Wiem, muszę sobie odpuścić).

Zmusiłom się do założenia jej pod bluzę. Mogę potrzebować każdej dostępnej pomocy.

Na tym etapie Potencjalny Wróg wciąż kontynuował zbliżanie. Pilot Roa właśnie informował całą załogę, mówiąc w zasadzie to samo, co już powiedziałom Aradzie. Po wyjściu z kabiny drony zebrały się wokół mnie, tworząc chmurę. Potrzebowałom bardziej bezpośrednich informacji od statku-bazy, więc wysłałom jedną przodem: pomknęła, a ja ruszyłom korytarzem do włazu. Miałom plan, choć sprowadzał się zasadniczo do „nie wpuszczać wrogów na statek”, co jest nie tyle planem, ile bardziej wyrazem pełnego nadziei zamiaru.

To może się bardzo źle potoczyć.

Wiem, wiem, jestem z ochrony i powinnom mieć przygotowany plan na wypadek abordażu. Tyle że byłom przyzwyczajone do posiadania ludzkiego nadzorcy wymyślającego plany oraz… No dobrze, zgadza się, nie zawracałom sobie tym głowy, bo ryzyko ataku w drodze na wyprawę i z powrotem było tak niewielkie, że nie było warte marnowania czasu przeznaczonego na oglądanie multimediów. Cały wysiłek włożyłom w wymyślanie planów ataku i obrony dla instalacji na planecie. (Żadnego z nich nie użyłom podczas faktycznego ataku na instalację, bo choć było kuszące, „planowanie z wyprzedzeniem jest do niczego” nie było właściwą lekcją, jaką należało wyciągnąć z tego zdarzenia).

W każdym razie jednostki ochroniarskie na transportowcach firmy przesyłano jak ładunek i nawet w archiwum nie miałom żadnych starych procedur dotyczących działań między statkami w przestrzeni. Jedyna akcja bojowa między statkami, w jakiej uczestniczyłom, była atakiem wirusowym i w jej trakcie prawie zniszczyłom sobie mózg.

A skoro o tym mowa, moje monitory ostrzeżeń w komunikatorze i strumieniu nie rejestrowały żadnych prób nawiązania kontaktu przez wrogą jednostkę. Co mogło znaczyć, że nie było tu żadnego bota pilotującego, którego można by zaatakować zabójczym lub złośliwym oprogramowaniem.

Pędziłom w górę rampy w drodze na mostek, mijając poziom z salą rekreacyjną załogi. Mój dron przemknął do statku-bazy i przez korytarz przed jego mostek. Kiedy właz mostka otworzył się, by wypuścić Rajpreet, wśliznął się do środka. Miałom teraz widok z kamery na powierzchnie ekranowe czujników unoszące się nad panelami sterowania. Mihail siedział na fotelu przed konsolą z rzadkimi włosami przylepionymi do czoła potem. Roa chodził w tę i z powrotem, z ciemnymi brwiami zmarszczonymi w namyśle i jedną dłonią przyciśniętą do interfejsu strumienia. Wyglądało to jak scena z serialu akcji tuż przed tym, jak wydarzy się coś drastycznego.

Wtedy zdarzyło się coś drastycznego.

Uderzenie wcale nie było takie, jak pokazują w filmach prezentujących walkę między statkami. Poczułom coś bardziej przypominającego gwałtowne wyładowanie energii niż cokolwiek innego. Ciążenie zafalowało akurat na tyle, by rzucić mną o ścianę, a światła rampy zamigotały. Z maszynowni instalacji wylała się fala automatycznych ostrzeżeń, a potem komunikator i strumień padły. Spróbowałom złapać strumień statku-bazy, ale ciążenie zafalowało ponownie w trakcie włączania napędu instalacji i przełączania na awaryjne zasilanie systemów podtrzymywania życia. Moje drony rozproszyły się, gdy zmiany ciążenia zakłóciły ich napęd, a potem wróciły do formacji.

Na mostku statku-bazy mój dron rejestrował, jak Roa i Mihail zamarli niczym wstrzymana scena.

– To było uderzenie – odezwał się po chwili Roa.

Głos przełączającego ekrany Mihaila brzmiał chrapliwie.

– W obudowę silnika instalacji. Pocisk samonaprowadzający. Napastnik musiał go odpalić, gdy tylko zauważyli nas po opuszczeniu tunelu podprzestrzennego.

O cholera. Poważnie: o cholera.

Moje części organiczne doznały reakcji przypominającej mi, jak dobrze było nie mieć układu trawiennego. W ciągu następnych dziesięciu sekund nie doszło do wybuchu, więc odepchnęłom się od ściany i ruszyłom dalej na pokład sterowania instalacji.

Przekroczyłom właz. Był to niewielki obszar z licznymi gniazdami do mocowania modułów laboratoryjnych i wszystkiego, czego instalacja mogła potrzebować na powierzchni planety. Overse siedziała przy konsoli sterowania, choć obecnie kontrolę sprawował statek-baza. Ratthi trzymał się tyłu fotela przy stanowisku łączności. Oboje wyglądali na rozgorączkowanych. Sądząc po błyskających ekranach, rozgorączkowanie było właściwą reakcją.

– Nie mogę wywołać Roa przez strumień ani komunikator – mówił Ratthi.

– Wszystko padło – zgłosiła Overse. – Arada… – zaczęła, a potem skrzywiła się, przypominając sobie, że nie było strumienia, więc nie usłyszy jej nikt poza tym pomieszczeniem. – Szlag!

Poleciłom swojemu dronowi w kokpicie nawiązać połączenie między interfejsami Overse i Arady a strumieniem statku-bazy. Odezwałom się na głos i w strumieniu. Statek-baza, przywróciłom tymczasowe połączenie z interfejsami na pokładzie sterowania instalacji.

Co takiego, jednostko ochroniarska? odpowiedział Roa. Czy Arada mnie słyszy?

Jej tu… zaczęła Overse, a potem przez właz po drugiej stronie pokładu sterowania wpadła Arada. Na twarzy Overse odmalowała się ulga. Mocno zagryzła wargę, a potem dodała: Jest tu.

Słyszę cię, Roa, potwierdziła Arada mentalnym głosem pośpiesznym, lecz spokojnym. Sięgnęła, by ścisnąć ramię Overse, i kiwnęła Ratthi oraz mnie. Czy wiemy, gdzie napastnik chce wejść na pokład?

Słowa „chce wejść na pokład” sprawiły, że z moimi częściami organicznymi znowu stało się coś nieprzyjemnego. Może z częściami Ratthiego też, bo wydał z siebie ciche, krótkie „uch”.

Wszystko byłoby dużo prostsze, gdybym nie martwiło się tak bardzo o głupich ludzi.

Głos Roi pozostał spokojny, ale mój dron na mostku statku-bazy zobaczył wyraz jego twarzy, gdy mówił: Wygląda na to, że kierują się do włazu dolnej części instalacji, na poziomie laboratorium. Wysłałem tam Rajpreet.

Ratthi i Overse wymienili przerażone spojrzenia. Zrozumiano, odpowiedziała Arada, zaciskając szczękę.

Spojrzała na mnie.

– Proszę, jednostko ochroniarska, czy mogłabyś…?

– Idę – rzuciłom.

Wypadłom z powrotem na korytarz, polecając jednemu z dronów zostać na pokładzie jako przekaźnik. Hol centrum znajdował się tuż za krzywizną korytarza, a nad nim studnia grawitacyjna dostępu do statku-bazy. Protokoły bezpieczeństwa aktywowały barierę powietrzną, która pozwalała na przenikanie litych obiektów, takich jak ludzie czy jednostki ochroniarskie, ale blokowała przepływ powietrza, dzięki czemu w przypadku zerwania połączenia atmosfera nie mogła uciec.

W dół prowadziła stamtąd druga studnia grawitacyjna z drabinami i schodami do używania, gdy instalacja siedziała na planecie. Gdybym nie musiało się martwić fluktuacjami zasilania, mogłobym po prostu wejść do niej i opaść powoli na sam dół, ale zmiażdżenie o ścianę nie byłoby teraz zbyt wygodne, więc zamiast tego skoczyłom na drabinę.

W powietrzu unosił się ozon i dym, z którymi nie radziły sobie filtry, a natężenie światła ciągle się zmieniało. Przez drona na pokładzie sterowania usłyszałom, jak Arada zwraca się do Ratthiego.

– Bez komunikatora i strumienia będziemy musieli wszystkich przeliczyć, żeby się upewnić, że po uderzeniu są cali.

– Racja, już się za to biorę! – Ratthi ruszył przez właz w stronę kabin załogi.

Po zejściu na dno studni obeszłom ją centralną rampą i dotarłom do węzła z włazem dolnego poziomu laboratorium. Dym był tu na tyle gęsty, że widziałom go na własne oczy. Specjalistka Rajpreet już tam była po przejściu całej drogi studnią grawitacyjną ze statku-bazy. Miała przy sobie pistolet – było ich parę w zestawie awaryjnym na mostku – i szykowała się do obrony włazu przed próbą abordażu.

Zawsze to miło, gdy człowiek czuje wyraźną ulgę na mój widok.

– Nie sądzę, żebyśmy mieli wiele czasu – powiedziała prawie spokojnym głosem. Użyłom jednego z dronów, by dodać ją do mojego przekaźnika strumienia, a ona się zgłosiła. Roa, doktor Arada, słyszycie mnie? Jednostka ochroniarska jest tutaj, przy śluzie.

Jak wygląda nasza sytuacja? zapytałom.

Overse częściowo przywróciła komunikator, poinformowała Arada. Jak na zawołanie komunikatory wyemitowały serię trzasków, a potem zabrzmiał z nich głos Overse.

– Do całej załogi instalacji, komunikator i strumień nie reagują, proszę się natychmiast zgłosić do sali rekreacyjnej poziomu załogowego instalacji i czekać na dalsze instrukcje.

Jednostko ochroniarska, muszę zwrócić się do całej załogi, czy możesz mnie połączyć z komunikatorami instalacji? zapytał Roa.

Jasne, przecież nie mam nic lepszego do roboty. Możesz mówić, wysłałom.

– Nadlatujący transportowiec wystrzelił do nas – zaczął Roa – i teraz wykonuje manewr dokowania, ustawiając się przy dolnym poziomie instalacji. Stacja wysłała uzbrojoną jednostkę patrolową, a dwa niezależne frachtowce przerwały podchodzenie do stacji i także ku nam lecą, ale w najlepszym razie dotrą tu za osiemdziesiąt cztery minuty. Jednostko ochroniarska, czy możesz… – Wahanie było dość długie. – Czy zdołasz odpierać próbę abordażu dość długo, by przybyła pomoc?

Słuchali wszyscy ludzie na statku-bazie i w instalacji.

To było trudne pytanie. Odpowiedź zależała od tego, ilu piratów będzie zdeterminowanych, by z użyciem przemocy wejść na pokład, i jakie mają uzbrojenie. (Możliwe były różne scenariusze, od „myśleliśmy, że to będzie łatwy cel, uciekajmy” do Rajpreet desperacko broniącej się do ostatniego naboju w swoim pistolecie nad strzępami mojego ciała). Jeśli wyślą ubraną w kombinezony próżniowe grupę na zewnątrz kadłuba i oprócz tego przejdą też przez jeden z włazów statku-bazy… Ale moi klienci nie musieli teraz słuchać takich dywagacji.

– Tak – odparłom przez komunikator.

Rajpreet przełknęła ślinę, a potem powiedziała coś cicho w swoim strumieniu.

– Powiedz, co mam robić – dodała na głos.

Zdecydowanie to zrobię, gdy tylko będę wiedziało. Przy założeniu najgorszego scenariusza (a przy okazji usunięciu jej z drogi, bym nie musiało martwić się ratowaniem człowieka, próbując równocześnie zabić/okaleczyć/zniechęcić grupę innych ludzi), najlepiej byłoby, gdyby zajęła się pilnowaniem wejścia do studni grawitacyjnej, żeby zapewnić nieco czasu statkowi-bazie. Właśnie miałom jej to powiedzieć, gdy pokład zawibrował uderzeniem i nagłe nieskompensowane przyśpieszenie rzuciło Rajpreet na podłogę. Uderzyłom o ścianę i zsunęłom się po niej, a drony się rozproszyły. Światła ponownie zamigotały i systemy podtrzymywania życia wyłączyły się, budząc się ponownie po chwili.

Och, nie jest dobrze. Mój plan (albo „plan”) opierał się na powstrzymywaniu intruzów do czasu, aż uzbrojona jednostka ze stacji i gniewni, nienawidzący piratów kupcy zbliżą się na tyle, by odstraszyć napastników. Tylko że dron na mostku odczytujący wyświetlacze wskazywał, że wróg złapał instalację wiązkami holowniczymi używanymi do podłączania i odłączania modułów. Podciągał nas bliżej siebie, najwyraźniej planując zaczepić do swojego kadłuba i pociągnąć ze sobą w tunel podprzestrzenny. Sądząc po gorączkowych przekleństwach, Roa i Mihail doszli do takich samych wniosków.

Wyprostowałom się i złapałom machającą rękę Rajpreet, pomagając jej wstać. Ponownie ożył komunikator instalacji, emitując zniekształcony trzaskami alarm. Jasne, świetnie, to naprawdę bardzo teraz pomoże.

Adjat, członek zespołu badawczego, wszedł chwiejnie do holu z korytarza prowadzącego do najniższej przestrzeni magazynowej i laboratoryjnej instalacji.

– Szybko na poziom załogowy! – zawołała do niego Rajpreet.