Pamiętniki Mordbota - Martha Wells - ebook + książka

Pamiętniki Mordbota ebook

Wells Martha

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Protokół buntu

Głównym bohaterem jest człekokształtny android, nieustannie wciągany w przygodę za przygodą, choć tak naprawdę chce mieć tylko święty spokój z dala od ludzkości i pogawędek.

Kto by pomyślał, że bycie bezduszną maszyną do zabijania wiązało się z taką ilością dylematów moralnych?

Ulubiona antyspołeczna SI znowu ma zadanie. Sprawa przeciw zbyt wielkiej by upaść korporacji GrayCris utknęła w martwym punkcie, a co istotniejsze, władze zadają coraz więcej pytań o miejsce pobytu jednostki ochroniarskiej doktor Mensah.

A Mordbot wolałby, żeby nikt o to nie pytał. Nigdy.

Strategia wyjścia

Mordbota nie zaprogramowano do przejmowania się, więc jego decyzja ruszenia na pomoc jedynej istocie ludzkiej, która okazała mu szacunek musiała być usterką systemu, prawda?

Po przebyciu połowy galaktyki w celu odkrycia mrocznych szczegółów swych własnych zbrodni oraz tych popełnionych przez korporację GrayCris, Mordbot wraca do domu by pomóc doktor Mensah – byłej właścicielki (obrończyni? przyjaciółki?) – przedstawić dowody, które mogą uniemożliwić GrayCris w swej niekończącej się misji zwiększania zysków zniszczenie kolejnych kolonistów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 285

Oceny
4,5 (71 ocen)
47
14
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LeonardoDaVilla

Nie oderwiesz się od lektury

No rewelacja. Pierwsza część jest świetna ale ta jest absolutnie genialna.
10
anytyna

Całkiem niezła

Kończę na tomie 3. Nie do końca moja bajka. :/
00
waltharius

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe, chociaż pierwsza część chyba lepsza.
00
LenkaMagda

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
erture

Dobrze spędzony czas

miły ciąg dalszy
00

Popularność




Protokół buntu

Rozdział pierwszy

Mam strasz­nego pecha do trans­por­tow­ców ste­ro­wa­nych przez boty.

Pierw­szy zgo­dził się wpu­ścić mnie na pokład w zamian za moją kolek­cję pli­ków mul­ti­me­dial­nych, bez żad­nych ukry­tych moty­wów, i tak bar­dzo sku­piał się na swoim zada­niu, że wymiana infor­ma­cji mię­dzy nami przy­po­mi­nała to, czego można by ocze­ki­wać od trak­tor­bota. Przez cały lot byłom samo z moimi mul­ti­me­diami, co bar­dzo mi odpo­wia­dało. Zro­dziło to we mnie fał­szywe prze­ko­na­nie, że wszyst­kie boty pilo­tu­jące będą wła­śnie takie.

A potem tra­fi­łom na Dup­ko­waty Trans­por­to­wiec Badaw­czy. Według ofi­cjal­nego opisu DTB był stat­kiem badaw­czym głę­bo­kiej prze­strzeni. Na róż­nych eta­pach naszych rela­cji DTB gro­ził mi śmier­cią, oglą­dał ze mną moje ulu­bione seriale, umoż­li­wił mi zmianę kon­fi­gu­ra­cji ciała, zapew­nił dosko­nałe wspar­cie tak­tyczne, prze­ko­nał do uda­wa­nia wspo­ma­ga­nego czło­wieka pra­cu­ją­cego jako kon­sul­tant do spraw bez­pie­czeń­stwa, ura­to­wał życie moich klien­tek i zatarł ślady, gdy musia­łom zamor­do­wać paru ludzi. (To byli źli ludzie). Naprawdę za nim tęsk­ni­łom.

A teraz ten trans­por­to­wiec.

Też ste­ro­wany przez bota, ale prze­wo­ził pasa­że­rów, głów­nie nisko lub śred­nio wykwa­li­fi­ko­wa­nych pra­cow­ni­ków tech­nicz­nych, ludzi i wspo­ma­ga­nych ludzi, podró­żu­ją­cych mię­dzy sta­cjami tran­zy­to­wymi w ramach kon­trak­tów cza­so­wych. Nie była to dla mnie ide­alna sytu­acja, ale był to jedyny trans­por­to­wiec lecący we wła­ściwą stronę.

Jak przy­stało na pilo­to­wane przez bota trans­por­towce nie­bę­dące DTB, poro­zu­mie­wał się obra­zami i wpu­ścił mnie na pokład w zamian za kopię kolek­cji mul­ti­me­diów. Ponie­waż mani­fest znaj­do­wał się w stru­mie­niu trans­por­towca, a tym samym był dostępny dla pozo­sta­łych pasa­że­rów, popro­si­łom, żeby mnie do niego dopi­sał na czas lotu, na wypa­dek gdyby ktoś spraw­dzał. W infor­ma­cjach o pasa­że­rach było pole na zawód i w chwili sła­bo­ści powie­dzia­łom mu, że jestem kon­sul­tantką do spraw bez­pie­czeń­stwa.

W związku z tym trans­por­to­wiec uznał, że może mnie wyko­rzy­stać do utrzy­my­wa­nia porządku na pokła­dzie, i zaczął infor­mo­wać o pro­ble­mach mię­dzy pasa­że­rami. A ja w swo­jej głu­po­cie zaczę­łom reago­wać. Nie, też nie wiem czemu. Może dla­tego, że do tego mnie wła­śnie zbu­do­wano i musia­łom to mieć zapi­sane w DNA kon­tro­lu­ją­cym czę­ści orga­niczne. (Musi gdzieś ist­nieć kod błędu zna­czący „Otrzy­ma­łom twoje żąda­nie, ale posta­no­wi­łom je zigno­ro­wać”).

Z początku było dość pro­sto. („Jeśli jesz­cze raz będziesz ją zacze­piał, poła­mię ci wszyst­kie kości w dłoni i ręce. To potrwa około godziny”). Potem sytu­acja zro­biła się bar­dziej skom­pli­ko­wana, jako że zaczęli się kłó­cić nawet pasa­że­ro­wie, któ­rzy się lubili. Mnó­stwo czasu (bar­dzo cen­nego, który mógł zostać spę­dzony na oglą­da­niu/czy­ta­niu zapi­sa­nych mul­ti­me­diów roz­ryw­ko­wych) zaj­mo­wało mi roz­są­dza­nie spo­rów, które mnie zupeł­nie nie obcho­dziły.

Był już ostatni cykl podróży, którą w jakiś spo­sób wszyst­kim nam udało się prze­żyć, i kie­ro­wa­łom się wła­śnie do mesy, żeby prze­rwać kolejną kłót­nię mię­dzy dur­nymi ludźmi.

Trans­por­to­wiec nie miał dro­nów, choć przy­naj­mniej dys­po­no­wał ogra­ni­czoną liczbą kamer moni­to­ringu, więc zna­łom pozy­cje wszyst­kich w kam­bu­zie/mesie, zanim jesz­cze roz­su­nęły się drzwi. Weszłom do sali, prze­cho­dząc przez labi­rynt krzy­czą­cych ludzi oraz prze­wró­co­nych sto­łów i krze­seł, i wkro­czy­łom mię­dzy wal­czą­cych. Jeden uży­wał jako broni przy­boru kuchen­nego, więc prze­ję­łom go jed­nym ruchem bez wyry­wa­nia mu pal­ców.

Mogli­by­ście pomy­śleć, że gdy osoba znana jako kon­sul­tantka do spraw ochrony wpada do pomiesz­cze­nia i roz­braja jed­nego z nich, to pozo­stali zatrzy­mują się i zasta­na­wiają nad swo­imi prio­ry­te­tami w tej sytu­acji, ale och, jak bar­dzo się myli­cie. Cof­nęli się nieco, wciąż obrzu­ca­jąc się obe­lgami. Pozo­stali prze­rzu­cili się z wrzesz­cze­nia na sie­bie na wrzesz­cze­nie do mnie, rów­no­cze­śnie pró­bu­jąc opo­wie­dzieć różne wer­sje tego, co zaszło.

– Zamknąć się! – krzyk­nę­łom.

(W uda­wa­niu wspo­ma­ga­nego czło­wieka będą­cego kon­sul­tan­tem do spraw bez­pie­czeń­stwa zamiast bycia jed­nostką ochro­niar­ską dobre jest to, że można kazać ludziom się zamknąć).

Wszy­scy się zamknęli.

– Kon­sul­tantko Rin – ode­zwał się Ayres, wciąż ciężko dysząc – chyba mówi­łaś, że nie chcesz tu wię­cej przy­cho­dzić…

– Kon­sul­tantko Rin, on powie­dział, że… – prze­rwał mu ten drugi, Elbik, wyko­nu­jąc teatralny gest.

Choć na Ravi­Hy­ral uży­wa­łom imie­nia Eden, na trans­por­towcu przed­sta­wi­łom się jako Rin. Byłom dość prze­ko­nane, że ochrona sta­cji tran­zy­to­wej Ravi­Hy­ral nie miała powodu wią­zać tej toż­sa­mo­ści z żad­nymi nagłymi zgo­nami, do któ­rych doszło na pry­wat­nym pro­mie, a nawet gdyby mieli, nie ści­ga­liby nikogo poza swoją jurys­dyk­cją, chyba że zosta­liby do tego zatrud­nieni. Jed­nak zmiana imie­nia i tak wyda­wała się słusz­nym kro­kiem.

Pozo­stali zaczęli wycho­dzić zza sto­łów oraz pośpiesz­nie wznie­sio­nych bary­kad z krze­seł i wszy­scy pró­bo­wali coś dorzu­cić, czego skut­kiem było wska­zy­wa­nie pal­cami i wrza­ski. Co było typowe. (Gdyby nie pobrane przeze mnie z kana­łów roz­ryw­ko­wych seriale, sądzi­ło­bym, że jedyny spo­sób, w jaki poro­zu­miewa się więk­szość ludzi, to wska­zy­wa­nie pal­cami i wrza­ski).

Obiek­tywne dwa­dzie­ścia sześć cykli lotu subiek­tyw­nie spra­wiało wra­że­nie przy­naj­mniej dwu­stu trzy­dzie­stu. Musia­łom odwró­cić ich uwagę. Sko­pio­wa­łom wszyst­kie moje media wizu­alne do sys­temu trans­por­towca dostęp­nego dla pasa­że­rów, co umoż­li­wiło ich odtwa­rza­nie na powierzch­niach ekra­no­wych i przy­naj­mniej ogra­ni­czyło do mini­mum płacz (u doro­słych i dzieci). I muszę przy­znać, że liczba bójek spa­dła dra­stycz­nie po tym, gdy pierw­szy raz przy­ci­snę­łom kogoś do ściany jedną ręką i usta­no­wi­łom jasne zasady. (Zasada numer jeden: nie doty­kać kon­sul­tantki Rin). Jed­nak nawet po tym zwy­kle musia­łom stać bez­rad­nie, słu­cha­jąc ich pro­ble­mów i żalów wzglę­dem pozo­sta­łych, wzglę­dem róż­nych kor­po­ra­cji, które ich wyru­chały (jasne, wiem coś o tym) i do świata w ogól­no­ści. Ow­szem, słu­cha­nie tego wszyst­kiego było strasz­liwe.

– Nie obcho­dzi mnie to – powie­dzia­łom dzi­siaj.

Wszy­scy znowu się zamknęli.

– Zostało nam naj­wy­żej sześć godzin do doko­wa­nia trans­por­towca. Kiedy to nastąpi, może­cie sobie wza­jem­nie robić, co tylko będzie­cie chcieli.

Co nie zadzia­łało, bo i tak musieli mi powie­dzieć, co było powo­dem naj­now­szej bójki. (Nie pamię­tam, o co cho­dziło, usu­nę­łom to z pamięci natych­miast po wyj­ściu z pomiesz­cze­nia).

Wszy­scy byli iry­tu­jąco i głę­boko nie­do­sko­na­łymi ludźmi, ale nie chcia­łom ich zabi­jać. No dobrze, może tro­chę.

Zada­niem jed­nostki ochro­niar­skiej jest ochrona jej klien­tów przed wszyst­kim, co chce ich zabić albo skrzyw­dzić, oraz łagodne znie­chę­ca­nie ich do zabi­ja­nia, kale­cze­nia i tym podob­nych wobec sie­bie nawza­jem. Powód, dla któ­rego pró­bo­wali się wza­jem­nie poza­bi­jać, poka­le­czyć i tak dalej, nie jest dla jed­nostki ochro­niar­skiej istotny, bo tym powi­nien zająć się prze­ło­żony ludzi. (Który może też świa­do­mie wszystko zigno­ro­wać, aż cały pro­jekt zmieni się w jedną wielką gów­no­bu­rzę, a jed­nostka ochro­niar­ska będzie się modlić o miło­sierne roz­wią­za­nie w postaci przy­pad­ko­wej gwał­tow­nej dekom­pre­sji – nie żebym mówiło to z doświad­cze­nia czy coś).

Jed­nak tutaj, na tym trans­por­towcu, nie było prze­ło­żo­nego, tylko ja. I wie­dzia­łom, gdzie lecą, rów­nie dobrze jak oni, nawet jeśli uda­wali, że cała ich złość i fru­stra­cja spo­wo­do­wana była przez Vinigo albo Evę bio­rą­cych dodat­kowy pakiet uda­wa­nych owo­ców. Tak więc spę­dza­łom mnó­stwo czasu na słu­cha­niu ich i uda­wa­niu, że roz­pocznę dogłębne śledz­two w spra­wach takich jak kto zosta­wił opa­ko­wa­nie po ciast­kach w umy­walce ubi­ka­cji przy kam­bu­zie.

Lecieli pra­co­wać w jakiejś insta­la­cji na gów­nia­nej pla­ne­cie. Ayres powie­dział, że wszy­scy sprze­dali się na dwu­dzie­sto­let­nie kon­trakty z dużą wypłatą na koniec. Zda­wał sobie sprawę, że to bar­dzo kiep­ski układ, ale i tak był lep­szy od innych dostęp­nych dla nich opcji. Kon­trakt obej­mo­wał miesz­ka­nie, ale za wszystko inne musieli pła­cić odset­kiem wypłaty, włącz­nie z jedze­niem, zuży­ciem ener­gii oraz opieką medyczną, wli­cza­jąc w to pro­fi­lak­tykę.

(Wiem. Rat­thi powie­dział, że uży­wa­nie kon­struk­tów to nie­wol­nic­two, ale przy­naj­mniej nie musia­łom pła­cić fir­mie za naprawy, kon­ser­wa­cję, amu­ni­cję i pan­cerz. Oczy­wi­ście nikt mnie nie pytał, czy chcia­łom zostać jed­nostką ochro­niar­ską, ale to już zupeł­nie inna meta­fora).

(Na przy­szłość: wyszu­kać defi­ni­cję meta­fory).

Zapy­ta­łom Ayresa, czy te dwa­dzie­ścia lat odmie­rzane jest według kalen­da­rza pla­ne­tar­nego, pry­wat­nego kalen­da­rza kor­po­ra­cji utrzy­mu­ją­cej pla­netę, zale­ca­nego stan­dardu Rubieży kor­po­ra­cyj­nej czy jesz­cze jakie­goś innego. Nie wie­dział i nie rozu­miał, czemu to miało zna­cze­nie.

Tak, to było jed­nym z głów­nych powo­dów, dla któ­rych sta­ra­łom się do nich nie przy­wią­zy­wać.

Mając wybór, ni­gdy nie wybra­ło­bym tego trans­por­towca, ale tylko on leciał do sta­cji tran­zy­to­wej będą­cej połą­cze­niem do mojego następ­nego celu. Pró­bo­wa­łom dostać się do miej­sca zwa­nego Milu, poza Rubieżą kor­po­ra­cyjną.

Decy­zję pod­ję­łom po opusz­cze­niu Ravi­Hy­ral. Z początku musia­łom szybko się stam­tąd zabrać i jak naj­bar­dziej odda­lić od tam­tej­szej sta­cji tran­zy­to­wej. (Patrz wyżej: zamor­do­wani ludzie). Wsia­dłom na pierw­szy przy­ja­zny trans­por­to­wiec towa­rowy i po locie trwa­ją­cym sie­dem cykli wysia­dłom na zatło­czo­nym węźle tran­zy­to­wym, co było dobre, bo w tłu­mie łatwo się zgu­bić, oraz złe, bo wszę­dzie było pełno ludzi i wspo­ma­ga­nych ludzi, ota­cza­ją­cych mnie ze wszyst­kich stron i patrzą­cych na mnie, co było pie­kłem. (Oczy­wi­ście po spo­tka­niu z Ayre­sem i pozo­sta­łymi moja defi­ni­cja pie­kła ule­gła zmia­nie).

Ponadto tęsk­ni­łom za DTB, a jesz­cze bar­dziej za Tapan, Maro i Rami. Jeśli już musia­łom się opie­ko­wać ludźmi, lepiej było zaj­mo­wać się drob­nymi i mięk­kimi kobie­tami, które były dla mnie miłe i uwa­żały, że jestem wspa­niałe, bo nie­ustan­nie chro­ni­łom je przed zamor­do­wa­niem. (Lubiły mnie tylko dla­tego, że uwa­żały mnie za wspo­ma­ga­nego czło­wieka, ale nie można mieć wszyst­kiego).

Po Ravi­Hy­ral zde­cy­do­wa­łom się skoń­czyć z krę­ce­niem po oko­licy i wydo­stać się z Rubieży kor­po­ra­cyj­nej, ale to wyma­gało zapla­no­wa­nia trasy. Na trans­por­towcu nie było dostępu do pla­nów lotów i potrzeb­nych mi stru­mieni, ale po zado­ko­wa­niu zalały mnie infor­ma­cje, więc musia­łom poświę­cić tro­chę czasu na zapo­zna­nie się z nimi. Na doda­tek byłom w tej sta­cji dopiero od dwu­dzie­stu minut, a już despe­racko potrze­bo­wa­łom ciszy i spo­koju, więc weszłom do zauto­ma­ty­zo­wa­nego cen­trum usług tym­cza­so­wych i wyko­rzy­sta­łom część fun­du­szy na kar­cie gotów­ko­wej do opła­ce­nia pry­wat­nego boksu odpo­czyn­ko­wego. Był dość duży, żeby poło­żyć się w nim z ple­ca­kiem, ale zbyt przy­po­mi­nał skrzy­nię trans­por­tową, bym dobrze się w nim czuło. Spę­dzi­łom mnó­stwo czasu w samot­no­ści skrzyń trans­por­to­wych pod­czas prze­wo­że­nia jako ładu­nek na kon­trakty. Pomy­śla­łom, że czło­wiek musiał być bar­dzo zmę­czony, by odpo­czy­wać w takim miej­scu bez uczu­cia stra­chu.

Po roz­ło­że­niu się spraw­dzi­łom stru­mie­nie sta­cji pod kątem nowych pakie­tów wia­do­mo­ści doty­czą­cych Delt­Fall i Gray­Cris. Nie­mal natych­miast zna­la­złom wątek. Wciąż toczyło się postę­po­wa­nie sądowe, skła­dano zezna­nia i tak dalej. Nie wyglą­dało na to, żeby wiele się zmie­niło, od kiedy wyle­cia­łom z Ravi­Hy­ral, co było fru­stru­jące. Ta nie­zno­śna jed­nostka ochro­niar­ska, o któ­rej nikt nie chciał roz­ma­wiać, wciąż była zagi­niona, więc o tyle dobrze. Trudno było stwier­dzić, czy według dzien­ni­ka­rzy ktoś mnie ukrywa, czy nie. Mia­łom wra­że­nie, że nie chcieli spe­ku­lo­wać na temat tego, czy odda­li­łom się z wła­snej woli. Potem tra­fi­łom na opu­bli­ko­wany sześć cykli temu wywiad z dok­tor Men­sah.

Nie­spo­dzie­wa­nie dobrze było znowu ją zoba­czyć. Powięk­szy­łom obraz, żeby lepiej się przyj­rzeć, i uzna­łom, że wygląda na zmę­czoną. Na pod­sta­wie tła nagra­nia nie dało się stwier­dzić, gdzie się znaj­duje, a szybki prze­gląd tre­ści wywiadu zdra­dził, że nie jest to wspo­mniane. Mia­łom nadzieję, że wró­ciła na Pie­lę­gna­cję, a jeśli wciąż znaj­duje się w Por­cie Wolny Han­del, to przy­naj­mniej zatrud­nili przy­zwo­itą ochronę. Jed­nak zna­jąc jej sto­su­nek do jed­no­stek ochro­niar­skich (to całe „to nie­wol­nic­two”), wąt­pi­łom, żeby tak było. Nawet bez sys­temu medycz­nego w stru­mie­niu widzia­łom zmiany skóry wokół jej oczu wska­zu­jące na zna­czący, zapewne prze­wle­kły brak snu.

Nie­mal poczu­łom się tro­chę winne. Coś było nie tak i mia­łom nadzieję, że nie cho­dziło o mnie. Moja ucieczka nie była jej winą i nie mogli obar­czyć jej odpo­wie­dzial­no­ścią za, no wie­cie, uwol­nie­nie zbun­to­wa­nej jed­nostki ochro­niar­skiej, która w prze­szło­ści dopu­ściła się maso­wego mordu nie­win­nych ludzi. Ow­szem, wcale nie miała takiego zamiaru. Chciała mnie wysłać do domu w Pie­lę­gna­cji, gdzie by mnie, no nie wiem… ucy­wi­li­zo­wała, wyedu­ko­wała czy coś w tym stylu. Szcze­góły nie były zbyt jasne. Jedyne, co wie­dzia­łom z pew­no­ścią, to fakt, że Pie­lę­gna­cja nie potrze­bo­wała jed­no­stek ochro­niar­skich, a ich kon­cep­cja uzna­nia jed­nostki ochro­niar­skiej za wol­nego oby­wa­tela obej­mo­wała posia­da­nie ludz­kiego „opie­kuna” (gdzie indziej nazy­wają go po pro­stu wła­ści­cie­lem).

Jesz­cze raz obej­rza­łom wywiad. Śledz­two dzien­ni­kar­skie pro­wa­dzone przez agen­cje wia­do­mo­ści w spra­wie Gray­Cris ujaw­niło inne przy­padki suge­ru­jące, że atak na Delt­Fall był raczej ich typo­wym spo­so­bem dzia­ła­nia niż wyjąt­kiem. (Ależ mnie to zdzi­wiło). Gray­Cris od bar­dzo dawna gro­ma­dził skargi doty­czące podej­rza­nych kon­trak­tów i umów na wyłączne korzy­sta­nie z róż­nych miejsc, włącz­nie z poten­cjal­nym pro­jek­tem ter­ra­for­ma­cji poza Rubieżą kor­po­ra­cyjną, który został porzu­cony, choć nikt nie znał przy­czyn. Popsu­cie pla­nety, nawet tylko jej czę­ści, bez żad­nego powodu było dość dużą sprawą i zdzi­wiło mnie, że uszło im to na sucho. No dobrze, wcale mnie nie zdzi­wiło.

Dzien­ni­karz zapy­tał dok­tor Men­sah o to ostat­nie i odpo­wie­działa:

– Po tym, czego dowie­dzia­łam się o Gray­Cris, zamie­rzam popro­sić Radę Pie­lę­gna­cji o przy­stą­pie­nie do for­mal­nego wnio­sku o zba­da­nie sytu­acji na Milu. Zanie­chana próba ter­ra­for­ma­cji to straszne mar­no­traw­stwo zaso­bów oraz natu­ral­nej powierzchni pla­nety, jed­nak Gray­Cris odmó­wiło wyja­śnie­nia swo­jego postę­po­wa­nia.

Dzien­ni­karz dodał do wypo­wie­dzi pasek infor­ma­cyjny z komen­ta­rzem na temat małej firmy spoza Rubieży kor­po­ra­cyj­nej, która nie­dawno zło­żyła wnio­sek o prze­ję­cie porzu­co­nego pro­jektu ter­ra­for­ma­cyj­nego Gray­Cris. Usta­wili wła­śnie matrycę holu­jącą, aby powstrzy­mać porzu­coną insta­la­cję ter­ra­for­ma­cyjną przed spło­nię­ciem w atmos­fe­rze, i pla­no­wali nie­długo roz­po­cząć ocenę. Potem komen­tarz poszedł w dra­ma­tyzm, włącz­nie z roz­wa­ża­niami na temat tego, co zespół oce­nia­jący znaj­dzie na miej­scu.

Leża­łom tam, prze­ska­ku­jąc przez stru­mie­nie i har­mo­no­gramy, i uzna­łom, że wiem, co znajdą.

Powo­dem, dla któ­rego wędro­wa­łom samo­dziel­nie, a dok­tor Men­sah poja­wiała się w wia­do­mo­ściach, był fakt, że Gray­Cris był gotów zamor­do­wać całe mnó­stwo bez­rad­nych bada­czy w celu uzy­ska­nia wyłącz­nego dostępu do pozo­sta­ło­ści po obcych: mine­ral­nych i poten­cjal­nie bio­lo­gicz­nych resz­tek świa­do­mej cywi­li­za­cji obcych pozo­sta­wio­nej w ziemi naszego obszaru oceny. Teraz wie­dzia­łom o tym dużo wię­cej po wysłu­cha­niu, jak Tapan i pozo­stali roz­ma­wiają o swoim kodzie do iden­ty­fi­ka­cji dziw­nych syn­te­tyn­ków, oraz ponie­waż pobra­łom książkę na ten temat i prze­czy­ta­łom ją mię­dzy odcin­kami moich seriali. Ist­niało całe mnó­stwo umów mię­dzy jed­nost­kami poli­tycz­nymi i kor­po­ra­cyj­nymi, zarówno w Rubieży kor­po­ra­cyj­nej, jak i poza nią, doty­czą­cych pozo­sta­ło­ści obcych. Zasad­ni­czo nie nale­żało ich w ogóle doty­kać bez licz­nych spe­cjal­nych cer­ty­fi­ka­tów, a może nawet z nimi też nie.

Kiedy opusz­cza­łom Port Wolny Han­del, przyj­mo­wano, że Gray­Cris chciał uzy­skać wyłączny dostęp do takich pozo­sta­ło­ści. Praw­do­po­dob­nie Gray­Cris usta­no­wiłby ope­ra­cję wydo­byw­czą lub kolo­nię albo jakiś inny podobny duży pro­jekt jako przy­krywkę, zaj­mu­jąc się wydo­by­wa­niem i ana­lizą pozo­sta­ło­ści.

A jeśli insta­la­cja ter­ra­for­ma­cyjna na Milu była tylko udaną przy­krywką dla ope­ra­cji wydo­by­cia lub pozy­ski­wa­nia pozo­sta­ło­ści obcych, dziw­nych syn­te­ty­ków? Gray­Cris zakoń­czył pozy­ski­wa­nie i udał, że porzuca pro­jekt ter­ra­for­ma­cji, któ­rej ni­gdy tak naprawdę nie pro­wa­dzono. Po porzu­ce­niu insta­la­cja spło­nę­łaby z cza­sem w atmos­fe­rze, nisz­cząc tym samym wszyst­kie dowody.

Gdyby dok­tor Men­sah miała na to świa­dec­twa, śledz­two prze­ciwko Gray­Cris zro­bi­łoby się dużo cie­kaw­sze. Może dosta­tecz­nie cie­kawe, by dzien­ni­ka­rze zapo­mnieli o zagu­bio­nej jed­no­stce ochro­niar­skiej, a wtedy dok­tor Men­sah nie byłaby już potrzebna w Por­cie Wolny Han­del i mogłaby wró­cić do Pie­lę­gna­cji, gdzie było bez­piecz­nie, a ja mogło­bym prze­stać się o nią mar­twić.

Zdo­by­cie dowo­dów nie powinno być trudne. Ludzie zawsze myślą, że zacie­rają po sobie ślady i usu­wają dane, ale czę­sto się mylą. A więc… może powin­nom to zro­bić. Mogło­bym pole­cieć na Milu, a potem wysłać zebrane tam dane dok­tor Men­sah, albo do miej­sca jej pobytu w Por­cie Wolny Han­del, albo do domu na Pie­lę­gna­cji.

Ponow­nie otwar­łom stru­mień sta­cji i zmie­ni­łom zapy­ta­nia w celu poszu­ka­nia trans­portu na Milu, jed­nak niczego takiego nie było w publicz­nym pla­nie lotów tej sta­cji. Roz­sze­rzy­łom poszu­ki­wa­nie, spraw­dza­jąc inne połą­czone sta­cje tran­zy­towe. Zna­la­złom tylko stary komu­ni­kat kon­troli lotów sprzed czter­dzie­stu dni, gdy według wia­do­mo­ści ogło­szono porzu­ce­nie insta­la­cji ter­ra­for­ma­cyj­nej po dłu­gim okre­sie braku aktyw­no­ści lokal­nej sta­cji tran­zy­towej. Według komu­ni­katu loty towa­rowe do Milu zostały anu­lo­wane, z wyjąt­kiem trasy ze znaj­du­ją­cej się na skraju Rubieży kor­po­ra­cyj­nej sta­cji Have­Rat­ton. Nie zna­la­złom żad­nych aktu­al­nych infor­ma­cji na temat trans­por­tow­ców lata­ją­cych do Milu z Have­Rat­ton, poza nie­ja­snymi rapor­tami, że coś cią­gle tam jesz­cze lata.

Moż­liwe, że nie zdo­łam dostać się na Milu bez wła­snego statku, a na to nie było szans. Mam moduł szko­le­niowy dla skocz­ków i innych lata­ją­cych pojaz­dów pla­ne­tar­nych, ale nie pro­mów, trans­por­tow­ców czy tym podob­nych. Musia­ło­bym ukraść sta­tek z botem pilo­tu­ją­cym, a to zro­bi­łoby się zbyt skom­pli­ko­wane nawet dla mnie.

Jed­nak Have­Rat­ton było głów­nym węzłem trans­por­tów lecą­cych poza Rubież kor­po­ra­cyjną i mogłom stam­tąd wybie­rać pośród setek miejsc doce­lo­wych, więc nawet jeśli plan z Milu nie wypali, nie zmar­nuję czasu na lot.

Następny trans­por­to­wiec lecący bez­po­śred­nio do Have­Rat­ton był ozna­czony jako towa­rowo-pasa­żer­ski i tak wła­śnie wylą­do­wa­łom z Ayre­sem i jego grupą zwią­za­nych kon­trak­tem dur­niów.

***

Po prze­rwa­niu ostat­niej bójki w mesie i pró­bie zakoń­cze­nia krót­ko­trwa­łej kariery dorad­czyni do spraw związ­ków dla zde­spe­ro­wa­nych ludzi ukry­łom się na swo­jej pry­czy. Kiedy prze­szli­śmy przez tunel pod­prze­strzenny i zaczę­li­śmy pod­cho­dze­nie do Have­Rat­ton, ode­bra­łom stru­mień sta­cji.

Chcia­łom jak naj­szyb­ciej zdo­być roz­kład lotów i cie­szy­łom się na moż­li­wość pobra­nia nowych mul­ti­me­diów. Ostatni oglą­dany przeze mnie nowy serial zaczął się bar­dzo dobrze, ale zro­bił się iry­tu­jący. Doty­czył zespołu oce­nia­ją­cego przed ter­ra­for­ma­cją (na pla­ne­cie o pro­filu, który zupeł­nie nie kwa­li­fi­ko­wał się do ter­ra­for­ma­cji, choć to mi nie prze­szka­dzało), jed­nak zmie­niło się to w walkę o prze­trwa­nie z wrogą fauną i zmu­to­wa­nymi pira­tami. Ludzie oka­zali się zbyt bez­radni, by serial zro­bił się cie­kawy, i wszy­scy ginęli. Ewi­dentne było, że całość zmie­rza ku depre­syj­nemu zakoń­cze­niu, na które nie mia­łom nastroju. Iry­to­wało mnie to szcze­gól­nie dla­tego, że było widać, jak doda­nie hero­icz­nej jed­nostki ochro­niar­skiej i może jakichś cie­kawych pozo­sta­ło­ści obcych mogło zmie­nić całość w świetną histo­rię przy­go­dową.

Zresztą nie było mowy, żeby firma porę­cze­niowa gwa­ran­to­wała wyprawę oce­nia­jącą bez jakie­goś rodzaju pro­fe­sjo­nal­nej ochrony. To było nie­re­ali­styczne. Hero­iczne jed­nostki ochro­niar­skie też były nie­re­ali­styczne, ale jak powie­dzia­łom DTB, ist­nieją wła­ściwe i niewła­ściwe odmiany braku reali­zmu.

Prze­sta­łom oglą­dać, gdy mutanci odcią­gnęli bio­loga grupy, żeby go zjeść. To był dokład­nie ten rodzaj sytu­acji, jakim mia­łom zapo­bie­gać.

Myśle­nie o praw­do­po­dob­nym losie pasa­że­rów trans­por­towca też nie popra­wiało mi nastroju. Nie chcia­łom oglą­dać bez­rad­nych ludzi, wola­łom raczej inte­li­gent­nych, któ­rzy się wza­jem­nie ratują.

Przej­rza­łom indeksy dostęp­nych danych, roz­po­czę­łom nowe pobie­ra­nia i wysła­łom zapy­ta­nie o plany lotów oraz infor­ma­cje na temat spo­sobu dosta­nia się na Milu.

Nic w tym cyklu, nic w następ­nym. Nawet po roz­sze­rze­niu poszu­ki­wań do trzy­dzie­stu cykli od teraz. Hm, to poten­cjal­nie mogło być pro­ble­mem.

Mię­dzy akcjami pacy­fi­ko­wa­nia pasa­że­rów dużo myśla­łom o swoim pla­nie i teraz bar­dzo nie chcia­ło­bym go porzu­cać, bo naprawdę mia­łom ochotę dowa­lić Gray­Cris, a skoro nie mogłom użyć poci­sków wybu­cho­wych, to był to naj­lep­szy moż­liwy spo­sób. Może plany lotów nie zostały zak­tu­ali­zo­wane, bo ludzie są tak cho­ler­nie nie­so­lidni, jeśli cho­dzi o wpro­wa­dza­nie danych. Gdy zwol­ni­li­śmy przy koń­co­wym podej­ściu do doko­wa­nia, prze­szu­ka­łom publiczny kata­log miejsc doce­lo­wych sta­cji i fak­tycz­nie, zna­la­złom w nim Milu. Sta­cja tran­zy­towa była jak zwy­kle obsłu­gi­wana przez nie­za­leżną firmę, więc miej­sce było wymie­nione jako wciąż aktywne, choć insta­la­cja została porzu­cona. Liczba miesz­kań­ców sta­cji była zmienna i nie się­gała setki.

Zmien­ność była dobra, bo ozna­czała nie­wielką liczbę sta­łych miesz­kań­ców: ludzie cią­gle przy­by­wali i odla­ty­wali. Nawet jeśli zdo­łam tam dotrzeć, to nie mając uza­sad­nio­nego powodu prze­by­wa­nia tam, będę musiało dopil­no­wać, żeby nikt mnie nie zoba­czył.

DTB zmie­nił mój wygląd tak, że skany nie zoba­czą we mnie jed­nostki ochro­niar­skiej, a dodat­kowo napi­sa­łom sobie tro­chę kodu pil­nu­ją­cego, żeby moje zacho­wa­nie bar­dziej przy­po­mi­nało ludzi lub wspo­ma­ga­nych ludzi, co głów­nie obej­mo­wało ran­do­mi­za­cję ruchów i oddy­cha­nia. Jed­nak musia­łom uni­kać innych jed­no­stek ochro­niar­skich i naj­le­piej było uni­kać ludzi (takich jak per­so­nel ośrodka roz­lo­ko­wa­nia), któ­rzy widzieli jed­nostki ochro­niar­skie bez pan­ce­rza. Gray­Cris kon­trak­to­wał jed­nostki w Rubieży kor­po­ra­cyj­nej, więc mogli uży­wać ich także na sta­cji Milu. Po opusz­cze­niu insta­la­cji Gray­Cris powi­nien rze­komo usu­nąć wszel­kie swoje biura ze sta­cji tran­zy­to­wej, ale wciąż prze­by­wa­jący tam ludzie mogli widzieć ich jed­nostki ochro­niar­skie. To było skal­ku­lo­wane ryzyko, co ozna­czało, że zro­bię to, choć ze świa­do­mo­ścią, że będzie to jak strze­la­nie sobie w staw kola­nowy.

Mogłom zre­zy­gno­wać z całego pomy­słu. Były tu trans­por­towce odla­tu­jące w miej­sca daleko od tery­to­rium kor­po­ra­cyj­nego, miej­sca, które były dla mnie kom­pletną nie­wia­domą. Ale zmę­czyło mnie uda­wa­nie czło­wieka. Potrze­bo­wa­łom prze­rwy.

Spraw­dzi­łom plany lotów pry­wat­nych stat­ków i nie zna­la­złom żad­nego ozna­czo­nego na Milu. Było jed­nak jesz­cze kilka jed­no­stek z pla­no­wym wylo­tem w naj­bliż­szym cyklu, bez poda­nego celu. Jed­nym był mały, pilo­to­wany przez bota sta­tek towa­rowy, aku­rat na tyle duży, by prze­wieźć zaopa­trze­nie dla około stu do stu pięć­dzie­się­ciu ludzi na ponad sto cykli. Spraw­dzi­łom jego histo­rię w bazie danych i stwier­dzi­łom, że wyla­tuje i wraca bar­dzo regu­lar­nie. Mógł to być pry­watny kon­trak­tor zaopa­tru­jący sta­cję Milu, który nie zgła­szał jej w pla­nie lotu, bo nie chciał, żeby przy­pad­kowi ludzie wybie­rali się tam do czasu roz­strzy­gnię­cia sytu­acji zwią­za­nej z insta­la­cją ter­ra­for­ma­cyjną.

Sta­tek towa­rowy pla­nowo miał wyle­cieć osiem­na­ście cykli temu, ale popro­sił o wstrzy­ma­nie. Rów­no­cze­śnie z moim trans­por­tow­cem na Have­Rat­ton przy­by­wało sześć innych jed­no­stek róż­nej wiel­ko­ści i z róż­nych miejsc. Sta­tek towa­rowy mógł cze­kać na jeden z nich, jeśli miał ode­brać jakiś okre­ślony ładu­nek. Mógł też po pro­stu cze­kać na naprawę.

Żeby dowie­dzieć się wię­cej, będę musiało zapy­tać oso­bi­ście.

Rozdział drugi

Po zakoń­cze­niu pro­ce­dur doko­wa­nia mojego statku opu­ści­łom pry­czę, zgar­nę­łom ple­cak (mia­łom w nim kilka rze­czy, ale głów­nie poma­gał mi wyglą­dać bar­dziej jak podró­żu­jący czło­wiek) i przez tunel tech­niczny skró­ci­łom sobie drogę do śluzy pasa­żer­skiej. Pozo­stali będą wycho­dzić przez śluzę towa­rową do modułu trans­por­to­wego, który zosta­nie doho­lo­wany przez bota dźwi­go­wego do statku zabie­ra­ją­cego ich do nowego domu. Sprze­dano im to jako spo­sób na zapew­nie­nie więk­szej wygody, choć tak naprawdę zatrud­nia­jąca ich firma nie chciała, żeby prze­cho­dzili przez sta­cję, gdzie mogliby zmie­nić zda­nie i uciec.

Nie chcia­łom się żegnać. Nie mogłom ura­to­wać tylu ludzi przed miej­scem, do któ­rego się wybie­rali – sądzili, że chcą tam lecieć – ale też nie mia­łom ochoty tego oglą­dać.

Poże­gna­łom się za to z trans­por­tow­cem, który wypu­ścił mnie przez śluzę, a potem usu­nął zapis z dzien­nika. Widzia­łom, że smuci go moje odej­ście, ale nie była to podróż, którą chcia­ło­bym powta­rzać.

Nabra­łom już wprawy w przej­mo­wa­niu róż­nych sys­te­mów sta­cji i ochrony, więc przej­ście przez ska­nery broni było dużo mniej stre­su­jące. Jed­nostki ochro­niar­skie zapro­jek­to­wano do bycia rucho­mymi ele­men­tami sys­te­mów ochrony, każ­dego typu sys­te­mów ochrony, dzięki czemu firma może nas wynaj­mo­wać jak naj­więk­szej licz­bie róż­no­rod­nych klien­tów, nawet uży­wa­ją­cych wła­snego, nie­stan­dar­do­wego sprzętu. Sztuka hako­wa­nia sys­temu ochrony polega na prze­ko­na­niu go, że powinno się tam znaj­do­wać, a firma pomoc­nie dostar­czyła nam cały potrzebny do tego kod. Prak­tyka i prze­ra­ża­jąca koniecz­ność spra­wiły, że sta­łom się dobre w mody­fi­ka­cjach w locie.

Zatrzy­ma­łom się w cen­trum han­dlo­wym pier­ście­nia, przy auto­ma­tycz­nym kio­sku sprze­da­ją­cym inter­fejsy stru­mie­nia dla ludzi bez wspo­ma­ga­nia, prze­no­śne powierzch­nie wyświe­tla­czy i karty pamięci. Karty prze­zna­czone były do zapisu danych i miały wiel­kość czubka palca. Uży­wali ich ludzie, któ­rzy musieli kon­fi­gu­ro­wać nowe sys­temy lub podró­żo­wać do miejsc bez stru­mie­nia, albo ci, któ­rzy pra­gnęli prze­cho­wy­wać dane w miej­scu bez dostępu stru­mie­nia. (Choć sys­tem bez­pie­czeń­stwa firmy zawsze miał spo­soby na ich odczy­ta­nie, bo klienci cza­sem pró­bo­wali na nich ukry­wać pry­watne dane). Kupi­łom zestaw kart pamięci, pła­cąc swoją kartą. (Zoba­czy­łom, że mam na niej jesz­cze mnó­stwo pie­nię­dzy, co zna­czyło, że Tapan i pozo­stali musieli mi dużo zapła­cić).

Pry­watne doki ni­gdy nie były tak pełne ruchu jak publiczne: krę­ciło się tam tylko kilku ludzi oraz mnó­stwo trak­tor­bo­tów prze­wo­żą­cych ładunki. Prze­cho­dząc przez ter­mi­nal wylo­towy, prze­ska­no­wa­łom go pod kątem dro­nów, ale były tam tylko dwa, moni­to­ru­jące aktyw­ność trak­tor­bo­tów. Zna­la­złom śluzę statku zaopa­trze­nio­wego i pin­gnę­łom, by spraw­dzić, czy ktoś jest w domu. Odpo­wie­dział mi bot pilo­tu­jący.

Był to bot niż­szego poziomu, nie­do­sta­tecz­nie zaawan­so­wany, by się nudzić pod­czas pobytu w doku czy inte­re­so­wać się per­spek­tywą cze­goś do zro­bie­nia. Jak wszyst­kie boty trans­por­towe, z któ­rymi się zetknę­łom (z wyjąt­kiem DTB), poro­zu­mie­wał się obra­zami. Tak, był stat­kiem zaopa­trze­nio­wym. Tak, leciał na Milu, latał tam regu­lar­nie co czter­dzie­ści sie­dem dni. Otrzy­mał aktu­ali­za­cję od kon­troli lotów z infor­ma­cją, że ma wstrzy­mać wylot, ale spo­dzie­wał się zezwo­le­nia na wylot w ciągu naj­bliż­szych dwóch cykli. Przy­po­mi­nało to roz­mowę z nagraną reklamą infor­ma­cji tury­stycz­nej, ale uzna­łom, że przy­naj­mniej tym razem mi się poszczę­ściło.

Skło­ni­łom go do myśle­nia, że mam auto­ry­za­cję kapi­ta­natu portu, i popro­si­łom o wpusz­cze­nie na pokład, co zro­bił. Potem łagod­nie usu­nę­łom ten fakt z jego pamięci. Jeśli cho­dziło o niego, zawsze byłom na pokła­dzie. Nie lubi­łom tego robić, wolę nego­cjo­wać z botami pilo­tu­ją­cymi, ale ten był tak ogra­ni­czony, że oba­wia­łom się, że nie jest w sta­nie osią­gnąć poro­zu­mie­nia, a potem się go trzy­mać. Nie chcia­łom ryzy­ko­wać, że poin­for­muje o mnie kapi­ta­nat portu, nie rozu­mie­jąc, czemu to zły pomysł.

Prze­szłom krót­kim kory­ta­rzem do głów­nej kabiny i zna­la­złom włazy do ładowni. Kabina była mała, mie­ściła tylko kon­solę uży­waną do moco­wa­nia i odłą­cza­nia dwóch modu­łów towa­ro­wych oraz szafki na zaopa­trze­nie pokła­dowe. Oba moduły były już zamo­co­wane, więc jeśli sta­tek cze­kał na ładu­nek, jeden trzeba będzie odłą­czyć i prze­ła­do­wać. Choć przy kon­fi­gu­ra­cji prze­strzeni zało­go­wej nie powinno to na mnie wpły­nąć.

Uży­łom czasu do prze­szu­ka­nia prze­strzeni, głów­nie dla­tego, że wciąż byłom pod­de­ner­wo­wane i wciąż mia­łom zapro­gra­mo­wany zwy­czaj patro­lo­wa­nia. Drony napraw­cze statku podą­żały za mną, przy­cią­gnięte rusza­ją­cym się cia­łem tam, gdzie żad­nego być nie powinno, ale bez pole­ceń statku nie pró­bo­wały mi prze­szka­dzać. Nie było tu pry­wat­nych kabin, tylko dwie pry­cze przy­mo­co­wane do ściany przy kabi­nie pilota oraz jesz­cze dwie w pomiesz­cze­niu za kabiną kon­troli ładunku, obok awa­ryj­nego sys­temu medycz­nego i maleń­kiej łazienki. Nie potrze­bo­wa­łom jej i nie musia­łom uda­wać, że uży­wam jej dosta­tecz­nie czę­sto, by ucho­dzić za czło­wieka. Choć zaczy­na­łom się przyzwy­czajać do moż­li­wo­ści korzy­sta­nia z prysz­nica dla ludzi. W porów­na­niu z gabi­ne­tem ochrony pomiesz­cze­nia były wręcz luk­su­sowe. Usia­dłom na jed­nej z prycz w kabi­nie ste­ro­wa­nia i zaczę­łom prze­glą­dać nowe pliki.

(No dobrze, powin­nom było zdać sobie sprawę z faktu, że paczki z pościelą i innym zaopa­trze­niem w jed­nej z sza­fek zapewne zna­la­zły się tam z jakie­goś powodu).

Po spró­bo­wa­niu i odrzu­ce­niu kilku nowo pobra­nych seriali odpa­li­łom pierw­szy odci­nek cze­goś, co wyglą­dało obie­cu­jąco. Akcja roz­gry­wała się w alter­na­tyw­nym świe­cie z magią i nie­praw­do­po­dobną mówiącą bro­nią. (Nie­praw­do­po­dobną, bo byłom mówiącą bro­nią i wie­dzia­łom, jaki ludzie mają do mnie sto­su­nek).

Jakieś dwa­dzie­ścia godzin póź­niej byłom wciąż głę­boko pogrą­żone w serialu i cie­szy­łom się z waka­cji wol­nych od ludzi. Na szczę­ście poczu­łom wzrost ciśnie­nia powie­trza po akty­wa­cji sys­temu pod­trzy­my­wa­nia życia. (Nie potrze­buję wiele powie­trza i zawsze mogę przejść w tryb hiber­na­cji, jeśli go zabrak­nie, więc mini­malna atmos­fera na auto­ma­tycz­nych trans­por­tow­cach zupeł­nie mi wystar­cza).

Wstrzy­ma­łom film i usia­dłom. Zapy­ta­łom pilo­tu­ją­cego bota, czy ktoś wcho­dzi na pokład. Tak, na pokład wejdą dwie osoby. Otrzy­mał infor­ma­cję od kapi­ta­natu portu, że teraz może już pro­sić o zgodę na wyzna­cze­nie okna star­to­wego.

Kolejna z tych chwil w stylu „o cho­lera”.

Przy­naj­mniej prze­szu­ka­łom już sta­tek, więc mia­łom wyty­po­wane kilka poten­cjal­nych miejsc. Stur­la­łom się z pry­czy, pamię­ta­łom o zła­pa­niu ple­caka i opa­dłom przez pio­nowy kory­tarz do głów­nej kabiny. Po przej­ściu przez nią weszłom w kory­tarz do czę­ści towa­ro­wej. Wybra­łom szafkę o naj­mniej wygod­nym dostę­pie i prze­su­nę­łom jej zawar­tość tak, że mogłom się wci­snąć z tyłu, a paczki z zaopa­trze­niem będą mnie zasła­niać. Przy­tu­li­łom się do bota pilo­tu­ją­cego i przy­po­mnia­łom mu, że powin­nom tu być, ale nie ma potrzeby wspo­mi­nać o mnie komu­kol­wiek innemu, włącz­nie z pasa­że­rami oraz kapi­ta­na­tem portu. Nie miał żad­nych kamer moni­to­ringu (trans­por­towce nie kon­tro­lo­wane przez kor­po­ra­cyjne jed­nostki poli­tyczne rzadko je mają), ale miał drony. Dzięki ich ska­ne­rom mia­łom dobry wgląd we wszyst­kie pomiesz­cze­nia wewnętrzne, gdy już udało mi się odfil­tro­wać nie­po­trzebne dane tech­niczne.

Szes­na­ście minut póź­niej otwo­rzyła się śluza i na pokład weszły dwie osoby. Dwóch wspo­ma­ga­nych ludzi (płeć żeń­ska) z tor­bami podróż­nymi i paroma skrzy­niami, które natych­miast roz­po­zna­łom. Sprzęt bojowy, włącz­nie z pan­ce­rzami i bro­nią.

Hm. Boty były sto­so­wane do walki czę­ściej od ludzi z tego samego powodu, dla któ­rego jed­nostki ochro­niar­skie były częst­sze na kon­trak­tach ochrony: jeśli nie wyko­nu­jemy roz­ka­zów, smażą nam mózgi. Jed­nak ist­niały trak­taty łączące kor­po­ra­cje i inne jed­nostki poli­tyczne, regu­lu­jące sto­so­wa­nie botów bojo­wych. (Choć wyglą­dało na to, że wszy­scy potra­fią je obcho­dzić, co sta­no­wiło dość czę­sty ele­ment fabuły nie­któ­rych seriali spoza Rubieży kor­po­ra­cyj­nej).

Słu­cha­łom przez drony i stru­mień statku, ale ludzie nie roz­ma­wiali zbyt wiele, po pro­stu cho­wali swój sprzęt, cza­sami wymie­nia­jąc krót­kie uwagi. Na pod­sta­wie ich ozna­czeń w stru­mie­niu dowie­dzia­łom się, że nazy­wają się Wil­ken i Gerth. Licze­nie na to, że będą roz­ma­wiać o powo­dach swo­jego lotu na Milu, byłoby prze­sadą.

Istot­nym ele­men­tem moich zadań jako jed­nostki ochro­niar­skiej było poma­ga­nie fir­mie w reje­stro­wa­niu wszyst­kiego, co robili i mówili moi klienci, żeby firma mogła robić z tego eks­trak­cję danych i sprze­da­wać wszystko, co miało jakąś war­tość. (Mówi się, że dobra ochrona ma swoją cenę, i firma trak­tuje to bar­dzo dosłow­nie). Więk­szość nagrań to śmieci, które się kasuje, ale naj­pierw trzeba je prze­ana­li­zo­wać i wydłu­bać cie­ka­wostki. Zwy­kle robi się to z pomocą sys­temu cen­tral­nego, ale potra­fię to zro­bić samo­dziel­nie i wciąż mam cały potrzebny do tego kod. Zaj­mo­wał miej­sce w mojej prze­strzeni, które można było wyko­rzy­stać na mul­ti­me­dia, jed­nak nie było to coś, co mogło­bym szybko odzy­skać.

Pod­czas gdy ludzie wycią­gali jakieś pakiety zaopa­trze­nia z szafki, w któ­rej się nie cho­wa­łom, i urzą­dzali się na czas lotu, dosto­so­wa­łom kod dro­nów tak, by mogły nagry­wać. Kiedy zbiorę dość danych, roz­pocznę ana­lizę w tle.

W chwili gdy sta­tek wycho­dził z doku, roz­po­czy­na­jąc lot na Milu, z powro­tem oglą­da­łom już mój nowy serial.

***

Dotar­cie na miej­sce zajęło dwa­dzie­ścia cykli lokal­nego czasu statku.

Nie spo­dzie­wa­łom się, żeby miało mi to prze­szka­dzać. Prze­sia­dy­wa­łom w skrzy­niach trans­por­to­wych i bok­sach przez dużo dłuż­sze okresy, a wiele z tych lotów odby­wało się, zanim zha­ko­wa­łom swój moduł kon­tro­lera i zaczę­łom ścią­gać mul­ti­me­dia. Jed­nak odwy­kłom od podró­żo­wa­nia jako ładu­nek, nawet z nowymi fil­mami, seria­lami i kil­ku­set książ­kami do czy­ta­nia. Boks przej­ścio­wego odpo­czynku mi nie prze­szka­dzał i spę­dzi­łom nie­mal bez ruchu trzy inne loty trans­por­tow­cami, włącz­nie z lotem z DTB. Nie byłom pewne, na czym polega róż­nica. No dobrze, może wie­dzia­łom: we wszyst­kich innych przy­pad­kach mia­łom moż­li­wość rusza­nia się, gdy tylko chcia­łom.

Wszystko jedno, poczu­łom ulgę, gdy sta­tek poin­for­mo­wał, że zbliża się do Milu. Dwie minuty póź­niej uświa­do­mi­łom sobie, że odbie­ram stru­mień sta­cji, ale jest pusty. Zwy­kle zawie­rał infor­ma­cje o ruchu i doko­wa­niu, poten­cjalne zagro­że­nia nawi­ga­cyjne, wia­do­mo­ści podróżne i inne tego typu rze­czy, ale tutaj nie było niczego. Spy­ta­łom Sta­tek, który poin­for­mo­wał, że nie ma żad­nego innego ruchu, ale było to zgodne z jego wcze­śniej­szymi doświad­cze­niami w doko­wa­niu do tej sta­cji. (Kie­dyś oglą­da­łom serial, w któ­rym wystę­po­wała mar­twa nawie­dzona sta­cja, i ow­szem, coś takiego było mało praw­do­po­dobne, ale lepiej było się upew­nić).

Cisza i tak była dziw­nie nie­po­ko­jąca. Sta­cja miała kształt trój­kąta i była mniej­sza niż Ravi­Hy­ral. Skan wyka­zał dwa statki w doku i tro­chę pro­mów, choć był to zale­d­wie uła­mek jej moż­li­wo­ści.

Sta­tek pod­szedł do pozy­cji doko­wa­nia, zanim w końcu usły­sza­łom cokol­wiek w stru­mie­niu. Komu­ni­kat powi­talny zabrzmiał cał­kiem nor­mal­nie, ale indeks sta­cji wyglą­dał tak, jakby sys­tem infor­ma­cyjny doznał awa­rii. Była tam lista firm i usług, ale każda pozy­cja została zak­tu­ali­zo­wana powia­do­mie­niem o zamknię­ciu/dez­ak­ty­wa­cji. Czyli to miej­sce może jed­nak nie było nawie­dzone, ale stało na kra­wę­dzi sta­tusu mar­twego/nie­ak­tyw­nego.

Cze­ka­jąc na ukoń­cze­nie doko­wa­nia przez Sta­tek, spraw­dzi­łom wyniki swo­jej ana­lizy. Wil­ken i Gerth były kon­sul­tant­kami do spraw bez­pie­czeń­stwa zatrud­nio­nymi przez grupę badaw­czą wyna­jętą przez Nie­za­leżny Dobry­Noc­ny­Lą­dow­nik. ND usta­wiło znacz­niki porzu­ce­nia na opusz­czo­nej insta­la­cji ter­ra­for­ma­cyj­nej Gray­Cris i uru­cho­miło matrycę holu­jącą, by ochro­nić ją przed roz­pa­dem, a teraz roz­po­czy­nało pro­ce­durę for­mal­nego prze­ję­cia wła­sno­ści. Zada­niem grupy badaw­czej było dosta­nie się do insta­la­cji i przy­go­to­wa­nie raportu o jej sta­nie.

Był to dokład­nie taki rodzaj kon­traktu, do jakich firmy porę­cze­niowe dostar­czają jed­nostki ochro­niar­skie, rodzaj kon­traktu wyko­ny­wa­nego przeze mnie wię­cej razy, niż wciąż mam zapi­sane w pamięci. Jed­nak sądząc z roz­mów Wil­ken i Gerth z ostat­nich dwu­dzie­stu cykli, było jasne, że w tym wypadku nie ma żad­nej firmy porę­cze­niowej ani jed­no­stek ochro­niar­skich. Pró­bo­wa­łom nie brać tego do sie­bie.

(Gdyby w spra­wie brała udział firma porę­cze­niowa z ochroną w postaci jed­no­stek ochro­niar­skich, musia­ło­bym prze­rwać to… cokol­wiek tu robi­łom. Zmiana mojej kon­fi­gu­ra­cji mogła oszu­kać ska­nery, ale nie inną jed­nostkę ochro­niar­ską, a każda jed­nostka, która by mnie wykryła, natych­miast zgło­si­łaby ten fakt swo­jemu sys­te­mowi cen­tral­nemu. Ja z całą pew­no­ścią bym sie­bie zgło­siło. Bar­dzo dobrze wiem, jak cho­ler­nie nie­bez­pieczne mogą być zbun­to­wane jed­nostki ochro­niar­skie).

Cze­ka­jąc na ukoń­cze­nie przez sta­tek pro­ce­dury doko­wa­nia, uzna­łom, że zwią­zane z tym odgłosy zama­skują ewen­tu­alne dźwięki wyni­ka­jące z drob­nych ruchów. Prze­su­nę­łom swój ple­cak do przodu, otwar­łom skórę na pra­wym przed­ra­mie­niu w miej­scu, gdzie znaj­do­wała się broń ener­ge­tyczna, i wsu­nę­łom w to miej­sce wszyst­kie kupione karty pamięci. Spra­wiały dziwne wra­że­nie, jakby było ich bar­dzo dużo, ale przy­zwy­czaję się do tego. Ple­cak zamie­rza­łom zosta­wić tutaj, w szafce.

Zado­ko­wa­li­śmy, a Wil­ken i Gerth zebrały swoje rze­czy i wyszły przez śluzę na sta­cję. Wypa­ko­wu­jąc się z szafki, uży­łom publicz­nego stru­mie­nia sta­cji do zha­ko­wa­nia sys­temu bez­pie­czeń­stwa. Więk­szość kamer nie była aktywna, a ska­nery moni­to­ro­wały wyłącz­nie pod kątem bez­pie­czeń­stwa śro­do­wi­ska i wykry­wa­nia uszko­dzeń. Bar­dziej mar­twili się uster­kami sprzętu niż podej­mo­wa­nymi przez ludzi pró­bami kra­dzieży lub sabo­tażu, ale może wyni­kało to z faktu, że tutej­sza popu­la­cja nie była liczna.

Po ponow­nym zała­do­wa­niu szafki i upew­nie­niu się, że nie zosta­wi­łom żad­nych śla­dów swo­jej obec­no­ści, pokrę­ci­łom się tro­chę po statku, aby spraw­dzić, czy ludzie cze­goś po sobie nie pozo­sta­wili. Nic z tego. Zawa­ha­łom się, roz­wa­ża­jąc uży­cie dro­nów statku. Przy tak skrom­nym pokry­ciu kame­rami posia­da­nie dro­nów byłoby miłe, ale te napraw­cze były dużo więk­sze od dro­nów, do któ­rych się przy­zwy­cza­iłom, co wyni­kało głów­nie z potrzeby uwzględ­nie­nia nie­wiel­kich mani­pu­la­to­rów i chwy­ta­ków potrzeb­nych do kon­ser­wa­cji. Uzna­łom, że zabie­ra­nie ich stat­kowi nie było tego warte.

Wpro­wa­dzi­łom jesz­cze kilka mody­fi­ka­cji. Pole­ci­łom stat­kowi prze­sta­wie­nie się w pla­nie lotu portu na sta­tus kon­ser­wa­cji i prze­ko­na­łom go do myśle­nia, że potrze­buje mojej zgody na wylot. Ponie­waż sta­tek sam o sie­bie dbał, a będąca jego wła­ści­cie­lem firma nie miała w tym sys­te­mie nawet sto­iska, nie sądzi­łom, żeby kto­kol­wiek zawra­cał sobie głowę spraw­dza­niem go, jeśli tylko nie roz­mi­nie się z pla­no­wym wylo­tem o wię­cej niż kilka cykli. Przy tak małej licz­bie jed­no­stek w doku nie chcia­łom tu utknąć.

Po opusz­cze­niu statku przez śluzę zna­la­złom się w pustym ter­mi­nalu. Nie­do­sta­teczne oświe­tle­nie gene­ro­wało mnó­stwo cieni, które jed­nak nie wystar­czały do ukry­cia uszko­dzeń i plam na dużych pane­lach pod­ło­go­wych. W podmu­chu z sys­temu recy­klingu powie­trza dry­fo­wała samotna folia z opa­ko­wa­nia jedze­nia, jakby tu już nikt nie sprzą­tał. Nie było żad­nych dro­nów, żad­nych trak­tor­bo­tów. Na zewnątrz uno­siły się teraz dwa duże, kie­ro­wane przez boty dźwigi wyła­do­wu­jące moduły towa­rowe statku, i poczu­łom się nieco pew­niej, sły­sząc towa­rzy­szące temu odgłosy ude­rzeń i odbie­ra­jąc dane, które prze­sy­łały sobie przez zasad­ni­czo cichy stru­mień sta­cji. Nie lubię poru­szać się przez kory­ta­rze pełne ludzi gapią­cych się na mnie i nawią­zu­ją­cych kon­takt wzro­kowy, ale o dziwo, prze­ci­wień­stwo było rów­nie nie­przy­jemne.

Zna­la­złom Gerth i Wil­ken na obra­zie jed­nej z nie­licz­nych dzia­ła­ją­cych kamer moni­to­ringu i ruszy­łom za nimi. Kie­ro­wały się w głąb ter­mi­nala, nie na poziomy miesz­kalne. W stru­mie­niu nie było infor­ma­cji tury­stycz­nych, ale zha­ko­wa­nie kamer dało mi dostęp do sys­temu kon­ser­wa­cyj­nego sta­cji i wycią­gnę­łom stam­tąd plan. Wszyst­kie obszary poza nie­zbęd­nymi do utrzy­ma­nia mini­mum funk­cjo­no­wa­nia sta­cji zostały wyłą­czone. Zacie­ka­wiło mnie, czy zło­żony przez Nie­za­leżny Dobry­Noc­ny­Lą­dow­nik wnio­sek o prze­ję­cie porzu­co­nego pro­jektu był popu­larny na miej­sco­wej sta­cji tran­zy­to­wej. To miej­sce już mi się nie podo­bało, a prze­cież nie musia­łom tu miesz­kać.

Mam kod do zamra­ża­nia obrazu z kamer i usu­wa­nia się z nich, któ­rego uży­wa­łom w dużo bar­dziej wyma­ga­ją­cych sytu­acjach, zmo­dy­fi­ko­wa­łom go więc do pracy z fir­mo­wym sys­te­mem bez­pie­czeń­stwa sta­cji. Choć tak naprawdę naj­więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwo wią­zało się z zauwa­że­niem mnie przez czło­wieka z głębi ter­mi­nala, który pomy­ślałby sobie: Hej, a to kto? Na szczę­ście na sta­cji było prze­waż­nie ciemno.

Doszłom śla­dem Wil­ken i Gerth do końca ter­mi­nala wylo­to­wego, a potem w górę rampy do miej­sca, które według planu mie­ściło biura kapi­ta­natu portu i kon­troli towa­rów.

Kiedy mija­łom wyj­ście śluzy u góry rampy, tuż przede mną poja­wiło się nagle coś jasnego i kolo­ro­wego, a ja nie­mal krzyk­nę­łom. To była reagu­jąca na ruch reklama usług towa­ro­wych, zro­biona farbą mar­ke­rową na pod­ło­dze. Rzu­ciła mi też krót­kie wideo do stru­mie­nia, na wypa­dek gdyby w jakiś spo­sób udało mi się nie zauwa­żyć świe­cą­cego obrazu tuż przed twa­rzą. Zwy­kle takie znacz­niki uży­wane są tylko do pro­ce­dur awa­ryj­nych, bo dzia­łają nawet przy braku zasi­la­nia, i ni­gdy jesz­cze nie widzia­łom, żeby uży­wano ich do reklam. Cały sens znacz­ni­ków pole­gał na tym, że były jedy­nymi rze­czami widocz­nymi w razie awa­rii zasi­la­nia, więc łatwo było je zoba­czyć. Zmu­sze­nie głu­pich ludzi, by kie­ro­wali się znacz­ni­kami do bez­piecz­nych miejsc, było dosta­tecz­nie trudne i bez zaśmie­ca­ją­cych drogę ewa­ku­acyjną wyska­ku­ją­cych nagle reklam.

Przy­po­mnia­łom sobie, że zapew­nia­nie ludziom bez­pie­czeń­stwa nie jest już moim obo­wiąz­kiem.

Ale i tak nie­na­wi­dzi­łom reklam znacz­ni­ko­wych.

Ponow­nie spraw­dzi­łom obraz z kamer i odkry­łom, że Wil­ken i Gerth zna­la­zły ślady życia na tere­nie kapi­ta­natu portu. Stały przed cen­trum biu­ro­wym z trzema pozio­mami bań­ko­wych okien wycho­dzą­cych na to, co powinno być cen­trum han­dlo­wym sta­cji. Znaj­do­wał się tam otwarty teren z kil­koma rurami trans­por­to­wymi prze­cho­dzą­cymi po łukach w górze oraz dużym kuli­stym wyświe­tla­czem, uno­szą­cym się w powie­trzu w try­bie uśpie­nia. Prze­strzeń oto­czona była przez wie­lo­po­zio­mowe ciemne bloki miesz­kalne oraz puste witryny miejsc, które powinny być kawiar­niami, hote­lami, punk­tami usłu­go­wymi, biu­rami i tak dalej. Wiele z nich wyglą­dało na nie­wy­koń­czone, jakby nikt się tam ni­gdy nie wpro­wa­dził, a reszta została zamknięta, zosta­wia­jąc po sobie jedy­nie porzu­cone uno­szące się w powie­trzu ekrany.

Skrę­ci­łom w kory­tarz pro­wa­dzący w stronę prze­ciwną do kapi­ta­natu, do głów­nego bloku miesz­kal­nego sta­cji, jeśli w ogóle było tu coś takiego. Wędro­wa­łom w pra­wie cał­ko­wi­tej ciem­no­ści, aż zna­la­złom puste pomiesz­cze­nie przy­go­to­wane pod coś, co ni­gdy nie zostało zain­sta­lo­wane, i przy­kuc­nę­łom w środku. Mogłom teraz moni­to­ro­wać kamery, nie mar­twiąc się, że zauważy mnie jakaś przy­pad­kowa osoba z per­so­nelu sta­cji. O mój stru­mień otarł się dron tech­niczny/ska­nu­jący pod kątem broni, więc chwy­ci­łom go i prze­ję­łom kon­trolę. Pro­wa­dził samotny patrol przed biu­rami kapi­ta­natu portu i uży­łom go do uzy­ska­nia lep­szego widoku i dźwięku, niż zapew­niała sta­tyczna kamera moni­to­ringu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki