Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Protokół buntu
Głównym bohaterem jest człekokształtny android, nieustannie wciągany w przygodę za przygodą, choć tak naprawdę chce mieć tylko święty spokój z dala od ludzkości i pogawędek.
Kto by pomyślał, że bycie bezduszną maszyną do zabijania wiązało się z taką ilością dylematów moralnych?
Ulubiona antyspołeczna SI znowu ma zadanie. Sprawa przeciw zbyt wielkiej by upaść korporacji GrayCris utknęła w martwym punkcie, a co istotniejsze, władze zadają coraz więcej pytań o miejsce pobytu jednostki ochroniarskiej doktor Mensah.
A Mordbot wolałby, żeby nikt o to nie pytał. Nigdy.
Strategia wyjścia
Mordbota nie zaprogramowano do przejmowania się, więc jego decyzja ruszenia na pomoc jedynej istocie ludzkiej, która okazała mu szacunek musiała być usterką systemu, prawda?
Po przebyciu połowy galaktyki w celu odkrycia mrocznych szczegółów swych własnych zbrodni oraz tych popełnionych przez korporację GrayCris, Mordbot wraca do domu by pomóc doktor Mensah – byłej właścicielki (obrończyni? przyjaciółki?) – przedstawić dowody, które mogą uniemożliwić GrayCris w swej niekończącej się misji zwiększania zysków zniszczenie kolejnych kolonistów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Mam strasznego pecha do transportowców sterowanych przez boty.
Pierwszy zgodził się wpuścić mnie na pokład w zamian za moją kolekcję plików multimedialnych, bez żadnych ukrytych motywów, i tak bardzo skupiał się na swoim zadaniu, że wymiana informacji między nami przypominała to, czego można by oczekiwać od traktorbota. Przez cały lot byłom samo z moimi multimediami, co bardzo mi odpowiadało. Zrodziło to we mnie fałszywe przekonanie, że wszystkie boty pilotujące będą właśnie takie.
A potem trafiłom na Dupkowaty Transportowiec Badawczy. Według oficjalnego opisu DTB był statkiem badawczym głębokiej przestrzeni. Na różnych etapach naszych relacji DTB groził mi śmiercią, oglądał ze mną moje ulubione seriale, umożliwił mi zmianę konfiguracji ciała, zapewnił doskonałe wsparcie taktyczne, przekonał do udawania wspomaganego człowieka pracującego jako konsultant do spraw bezpieczeństwa, uratował życie moich klientek i zatarł ślady, gdy musiałom zamordować paru ludzi. (To byli źli ludzie). Naprawdę za nim tęskniłom.
A teraz ten transportowiec.
Też sterowany przez bota, ale przewoził pasażerów, głównie nisko lub średnio wykwalifikowanych pracowników technicznych, ludzi i wspomaganych ludzi, podróżujących między stacjami tranzytowymi w ramach kontraktów czasowych. Nie była to dla mnie idealna sytuacja, ale był to jedyny transportowiec lecący we właściwą stronę.
Jak przystało na pilotowane przez bota transportowce niebędące DTB, porozumiewał się obrazami i wpuścił mnie na pokład w zamian za kopię kolekcji multimediów. Ponieważ manifest znajdował się w strumieniu transportowca, a tym samym był dostępny dla pozostałych pasażerów, poprosiłom, żeby mnie do niego dopisał na czas lotu, na wypadek gdyby ktoś sprawdzał. W informacjach o pasażerach było pole na zawód i w chwili słabości powiedziałom mu, że jestem konsultantką do spraw bezpieczeństwa.
W związku z tym transportowiec uznał, że może mnie wykorzystać do utrzymywania porządku na pokładzie, i zaczął informować o problemach między pasażerami. A ja w swojej głupocie zaczęłom reagować. Nie, też nie wiem czemu. Może dlatego, że do tego mnie właśnie zbudowano i musiałom to mieć zapisane w DNA kontrolującym części organiczne. (Musi gdzieś istnieć kod błędu znaczący „Otrzymałom twoje żądanie, ale postanowiłom je zignorować”).
Z początku było dość prosto. („Jeśli jeszcze raz będziesz ją zaczepiał, połamię ci wszystkie kości w dłoni i ręce. To potrwa około godziny”). Potem sytuacja zrobiła się bardziej skomplikowana, jako że zaczęli się kłócić nawet pasażerowie, którzy się lubili. Mnóstwo czasu (bardzo cennego, który mógł zostać spędzony na oglądaniu/czytaniu zapisanych multimediów rozrywkowych) zajmowało mi rozsądzanie sporów, które mnie zupełnie nie obchodziły.
Był już ostatni cykl podróży, którą w jakiś sposób wszystkim nam udało się przeżyć, i kierowałom się właśnie do mesy, żeby przerwać kolejną kłótnię między durnymi ludźmi.
Transportowiec nie miał dronów, choć przynajmniej dysponował ograniczoną liczbą kamer monitoringu, więc znałom pozycje wszystkich w kambuzie/mesie, zanim jeszcze rozsunęły się drzwi. Weszłom do sali, przechodząc przez labirynt krzyczących ludzi oraz przewróconych stołów i krzeseł, i wkroczyłom między walczących. Jeden używał jako broni przyboru kuchennego, więc przejęłom go jednym ruchem bez wyrywania mu palców.
Moglibyście pomyśleć, że gdy osoba znana jako konsultantka do spraw ochrony wpada do pomieszczenia i rozbraja jednego z nich, to pozostali zatrzymują się i zastanawiają nad swoimi priorytetami w tej sytuacji, ale och, jak bardzo się mylicie. Cofnęli się nieco, wciąż obrzucając się obelgami. Pozostali przerzucili się z wrzeszczenia na siebie na wrzeszczenie do mnie, równocześnie próbując opowiedzieć różne wersje tego, co zaszło.
– Zamknąć się! – krzyknęłom.
(W udawaniu wspomaganego człowieka będącego konsultantem do spraw bezpieczeństwa zamiast bycia jednostką ochroniarską dobre jest to, że można kazać ludziom się zamknąć).
Wszyscy się zamknęli.
– Konsultantko Rin – odezwał się Ayres, wciąż ciężko dysząc – chyba mówiłaś, że nie chcesz tu więcej przychodzić…
– Konsultantko Rin, on powiedział, że… – przerwał mu ten drugi, Elbik, wykonując teatralny gest.
Choć na RaviHyral używałom imienia Eden, na transportowcu przedstawiłom się jako Rin. Byłom dość przekonane, że ochrona stacji tranzytowej RaviHyral nie miała powodu wiązać tej tożsamości z żadnymi nagłymi zgonami, do których doszło na prywatnym promie, a nawet gdyby mieli, nie ścigaliby nikogo poza swoją jurysdykcją, chyba że zostaliby do tego zatrudnieni. Jednak zmiana imienia i tak wydawała się słusznym krokiem.
Pozostali zaczęli wychodzić zza stołów oraz pośpiesznie wzniesionych barykad z krzeseł i wszyscy próbowali coś dorzucić, czego skutkiem było wskazywanie palcami i wrzaski. Co było typowe. (Gdyby nie pobrane przeze mnie z kanałów rozrywkowych seriale, sądziłobym, że jedyny sposób, w jaki porozumiewa się większość ludzi, to wskazywanie palcami i wrzaski).
Obiektywne dwadzieścia sześć cykli lotu subiektywnie sprawiało wrażenie przynajmniej dwustu trzydziestu. Musiałom odwrócić ich uwagę. Skopiowałom wszystkie moje media wizualne do systemu transportowca dostępnego dla pasażerów, co umożliwiło ich odtwarzanie na powierzchniach ekranowych i przynajmniej ograniczyło do minimum płacz (u dorosłych i dzieci). I muszę przyznać, że liczba bójek spadła drastycznie po tym, gdy pierwszy raz przycisnęłom kogoś do ściany jedną ręką i ustanowiłom jasne zasady. (Zasada numer jeden: nie dotykać konsultantki Rin). Jednak nawet po tym zwykle musiałom stać bezradnie, słuchając ich problemów i żalów względem pozostałych, względem różnych korporacji, które ich wyruchały (jasne, wiem coś o tym) i do świata w ogólności. Owszem, słuchanie tego wszystkiego było straszliwe.
– Nie obchodzi mnie to – powiedziałom dzisiaj.
Wszyscy znowu się zamknęli.
– Zostało nam najwyżej sześć godzin do dokowania transportowca. Kiedy to nastąpi, możecie sobie wzajemnie robić, co tylko będziecie chcieli.
Co nie zadziałało, bo i tak musieli mi powiedzieć, co było powodem najnowszej bójki. (Nie pamiętam, o co chodziło, usunęłom to z pamięci natychmiast po wyjściu z pomieszczenia).
Wszyscy byli irytująco i głęboko niedoskonałymi ludźmi, ale nie chciałom ich zabijać. No dobrze, może trochę.
Zadaniem jednostki ochroniarskiej jest ochrona jej klientów przed wszystkim, co chce ich zabić albo skrzywdzić, oraz łagodne zniechęcanie ich do zabijania, kaleczenia i tym podobnych wobec siebie nawzajem. Powód, dla którego próbowali się wzajemnie pozabijać, pokaleczyć i tak dalej, nie jest dla jednostki ochroniarskiej istotny, bo tym powinien zająć się przełożony ludzi. (Który może też świadomie wszystko zignorować, aż cały projekt zmieni się w jedną wielką gównoburzę, a jednostka ochroniarska będzie się modlić o miłosierne rozwiązanie w postaci przypadkowej gwałtownej dekompresji – nie żebym mówiło to z doświadczenia czy coś).
Jednak tutaj, na tym transportowcu, nie było przełożonego, tylko ja. I wiedziałom, gdzie lecą, równie dobrze jak oni, nawet jeśli udawali, że cała ich złość i frustracja spowodowana była przez Vinigo albo Evę biorących dodatkowy pakiet udawanych owoców. Tak więc spędzałom mnóstwo czasu na słuchaniu ich i udawaniu, że rozpocznę dogłębne śledztwo w sprawach takich jak kto zostawił opakowanie po ciastkach w umywalce ubikacji przy kambuzie.
Lecieli pracować w jakiejś instalacji na gównianej planecie. Ayres powiedział, że wszyscy sprzedali się na dwudziestoletnie kontrakty z dużą wypłatą na koniec. Zdawał sobie sprawę, że to bardzo kiepski układ, ale i tak był lepszy od innych dostępnych dla nich opcji. Kontrakt obejmował mieszkanie, ale za wszystko inne musieli płacić odsetkiem wypłaty, włącznie z jedzeniem, zużyciem energii oraz opieką medyczną, wliczając w to profilaktykę.
(Wiem. Ratthi powiedział, że używanie konstruktów to niewolnictwo, ale przynajmniej nie musiałom płacić firmie za naprawy, konserwację, amunicję i pancerz. Oczywiście nikt mnie nie pytał, czy chciałom zostać jednostką ochroniarską, ale to już zupełnie inna metafora).
(Na przyszłość: wyszukać definicję metafory).
Zapytałom Ayresa, czy te dwadzieścia lat odmierzane jest według kalendarza planetarnego, prywatnego kalendarza korporacji utrzymującej planetę, zalecanego standardu Rubieży korporacyjnej czy jeszcze jakiegoś innego. Nie wiedział i nie rozumiał, czemu to miało znaczenie.
Tak, to było jednym z głównych powodów, dla których starałom się do nich nie przywiązywać.
Mając wybór, nigdy nie wybrałobym tego transportowca, ale tylko on leciał do stacji tranzytowej będącej połączeniem do mojego następnego celu. Próbowałom dostać się do miejsca zwanego Milu, poza Rubieżą korporacyjną.
Decyzję podjęłom po opuszczeniu RaviHyral. Z początku musiałom szybko się stamtąd zabrać i jak najbardziej oddalić od tamtejszej stacji tranzytowej. (Patrz wyżej: zamordowani ludzie). Wsiadłom na pierwszy przyjazny transportowiec towarowy i po locie trwającym siedem cykli wysiadłom na zatłoczonym węźle tranzytowym, co było dobre, bo w tłumie łatwo się zgubić, oraz złe, bo wszędzie było pełno ludzi i wspomaganych ludzi, otaczających mnie ze wszystkich stron i patrzących na mnie, co było piekłem. (Oczywiście po spotkaniu z Ayresem i pozostałymi moja definicja piekła uległa zmianie).
Ponadto tęskniłom za DTB, a jeszcze bardziej za Tapan, Maro i Rami. Jeśli już musiałom się opiekować ludźmi, lepiej było zajmować się drobnymi i miękkimi kobietami, które były dla mnie miłe i uważały, że jestem wspaniałe, bo nieustannie chroniłom je przed zamordowaniem. (Lubiły mnie tylko dlatego, że uważały mnie za wspomaganego człowieka, ale nie można mieć wszystkiego).
Po RaviHyral zdecydowałom się skończyć z kręceniem po okolicy i wydostać się z Rubieży korporacyjnej, ale to wymagało zaplanowania trasy. Na transportowcu nie było dostępu do planów lotów i potrzebnych mi strumieni, ale po zadokowaniu zalały mnie informacje, więc musiałom poświęcić trochę czasu na zapoznanie się z nimi. Na dodatek byłom w tej stacji dopiero od dwudziestu minut, a już desperacko potrzebowałom ciszy i spokoju, więc weszłom do zautomatyzowanego centrum usług tymczasowych i wykorzystałom część funduszy na karcie gotówkowej do opłacenia prywatnego boksu odpoczynkowego. Był dość duży, żeby położyć się w nim z plecakiem, ale zbyt przypominał skrzynię transportową, bym dobrze się w nim czuło. Spędziłom mnóstwo czasu w samotności skrzyń transportowych podczas przewożenia jako ładunek na kontrakty. Pomyślałom, że człowiek musiał być bardzo zmęczony, by odpoczywać w takim miejscu bez uczucia strachu.
Po rozłożeniu się sprawdziłom strumienie stacji pod kątem nowych pakietów wiadomości dotyczących DeltFall i GrayCris. Niemal natychmiast znalazłom wątek. Wciąż toczyło się postępowanie sądowe, składano zeznania i tak dalej. Nie wyglądało na to, żeby wiele się zmieniło, od kiedy wyleciałom z RaviHyral, co było frustrujące. Ta nieznośna jednostka ochroniarska, o której nikt nie chciał rozmawiać, wciąż była zaginiona, więc o tyle dobrze. Trudno było stwierdzić, czy według dziennikarzy ktoś mnie ukrywa, czy nie. Miałom wrażenie, że nie chcieli spekulować na temat tego, czy oddaliłom się z własnej woli. Potem trafiłom na opublikowany sześć cykli temu wywiad z doktor Mensah.
Niespodziewanie dobrze było znowu ją zobaczyć. Powiększyłom obraz, żeby lepiej się przyjrzeć, i uznałom, że wygląda na zmęczoną. Na podstawie tła nagrania nie dało się stwierdzić, gdzie się znajduje, a szybki przegląd treści wywiadu zdradził, że nie jest to wspomniane. Miałom nadzieję, że wróciła na Pielęgnację, a jeśli wciąż znajduje się w Porcie Wolny Handel, to przynajmniej zatrudnili przyzwoitą ochronę. Jednak znając jej stosunek do jednostek ochroniarskich (to całe „to niewolnictwo”), wątpiłom, żeby tak było. Nawet bez systemu medycznego w strumieniu widziałom zmiany skóry wokół jej oczu wskazujące na znaczący, zapewne przewlekły brak snu.
Niemal poczułom się trochę winne. Coś było nie tak i miałom nadzieję, że nie chodziło o mnie. Moja ucieczka nie była jej winą i nie mogli obarczyć jej odpowiedzialnością za, no wiecie, uwolnienie zbuntowanej jednostki ochroniarskiej, która w przeszłości dopuściła się masowego mordu niewinnych ludzi. Owszem, wcale nie miała takiego zamiaru. Chciała mnie wysłać do domu w Pielęgnacji, gdzie by mnie, no nie wiem… ucywilizowała, wyedukowała czy coś w tym stylu. Szczegóły nie były zbyt jasne. Jedyne, co wiedziałom z pewnością, to fakt, że Pielęgnacja nie potrzebowała jednostek ochroniarskich, a ich koncepcja uznania jednostki ochroniarskiej za wolnego obywatela obejmowała posiadanie ludzkiego „opiekuna” (gdzie indziej nazywają go po prostu właścicielem).
Jeszcze raz obejrzałom wywiad. Śledztwo dziennikarskie prowadzone przez agencje wiadomości w sprawie GrayCris ujawniło inne przypadki sugerujące, że atak na DeltFall był raczej ich typowym sposobem działania niż wyjątkiem. (Ależ mnie to zdziwiło). GrayCris od bardzo dawna gromadził skargi dotyczące podejrzanych kontraktów i umów na wyłączne korzystanie z różnych miejsc, włącznie z potencjalnym projektem terraformacji poza Rubieżą korporacyjną, który został porzucony, choć nikt nie znał przyczyn. Popsucie planety, nawet tylko jej części, bez żadnego powodu było dość dużą sprawą i zdziwiło mnie, że uszło im to na sucho. No dobrze, wcale mnie nie zdziwiło.
Dziennikarz zapytał doktor Mensah o to ostatnie i odpowiedziała:
– Po tym, czego dowiedziałam się o GrayCris, zamierzam poprosić Radę Pielęgnacji o przystąpienie do formalnego wniosku o zbadanie sytuacji na Milu. Zaniechana próba terraformacji to straszne marnotrawstwo zasobów oraz naturalnej powierzchni planety, jednak GrayCris odmówiło wyjaśnienia swojego postępowania.
Dziennikarz dodał do wypowiedzi pasek informacyjny z komentarzem na temat małej firmy spoza Rubieży korporacyjnej, która niedawno złożyła wniosek o przejęcie porzuconego projektu terraformacyjnego GrayCris. Ustawili właśnie matrycę holującą, aby powstrzymać porzuconą instalację terraformacyjną przed spłonięciem w atmosferze, i planowali niedługo rozpocząć ocenę. Potem komentarz poszedł w dramatyzm, włącznie z rozważaniami na temat tego, co zespół oceniający znajdzie na miejscu.
Leżałom tam, przeskakując przez strumienie i harmonogramy, i uznałom, że wiem, co znajdą.
Powodem, dla którego wędrowałom samodzielnie, a doktor Mensah pojawiała się w wiadomościach, był fakt, że GrayCris był gotów zamordować całe mnóstwo bezradnych badaczy w celu uzyskania wyłącznego dostępu do pozostałości po obcych: mineralnych i potencjalnie biologicznych resztek świadomej cywilizacji obcych pozostawionej w ziemi naszego obszaru oceny. Teraz wiedziałom o tym dużo więcej po wysłuchaniu, jak Tapan i pozostali rozmawiają o swoim kodzie do identyfikacji dziwnych syntetynków, oraz ponieważ pobrałom książkę na ten temat i przeczytałom ją między odcinkami moich seriali. Istniało całe mnóstwo umów między jednostkami politycznymi i korporacyjnymi, zarówno w Rubieży korporacyjnej, jak i poza nią, dotyczących pozostałości obcych. Zasadniczo nie należało ich w ogóle dotykać bez licznych specjalnych certyfikatów, a może nawet z nimi też nie.
Kiedy opuszczałom Port Wolny Handel, przyjmowano, że GrayCris chciał uzyskać wyłączny dostęp do takich pozostałości. Prawdopodobnie GrayCris ustanowiłby operację wydobywczą lub kolonię albo jakiś inny podobny duży projekt jako przykrywkę, zajmując się wydobywaniem i analizą pozostałości.
A jeśli instalacja terraformacyjna na Milu była tylko udaną przykrywką dla operacji wydobycia lub pozyskiwania pozostałości obcych, dziwnych syntetyków? GrayCris zakończył pozyskiwanie i udał, że porzuca projekt terraformacji, której nigdy tak naprawdę nie prowadzono. Po porzuceniu instalacja spłonęłaby z czasem w atmosferze, niszcząc tym samym wszystkie dowody.
Gdyby doktor Mensah miała na to świadectwa, śledztwo przeciwko GrayCris zrobiłoby się dużo ciekawsze. Może dostatecznie ciekawe, by dziennikarze zapomnieli o zagubionej jednostce ochroniarskiej, a wtedy doktor Mensah nie byłaby już potrzebna w Porcie Wolny Handel i mogłaby wrócić do Pielęgnacji, gdzie było bezpiecznie, a ja mogłobym przestać się o nią martwić.
Zdobycie dowodów nie powinno być trudne. Ludzie zawsze myślą, że zacierają po sobie ślady i usuwają dane, ale często się mylą. A więc… może powinnom to zrobić. Mogłobym polecieć na Milu, a potem wysłać zebrane tam dane doktor Mensah, albo do miejsca jej pobytu w Porcie Wolny Handel, albo do domu na Pielęgnacji.
Ponownie otwarłom strumień stacji i zmieniłom zapytania w celu poszukania transportu na Milu, jednak niczego takiego nie było w publicznym planie lotów tej stacji. Rozszerzyłom poszukiwanie, sprawdzając inne połączone stacje tranzytowe. Znalazłom tylko stary komunikat kontroli lotów sprzed czterdziestu dni, gdy według wiadomości ogłoszono porzucenie instalacji terraformacyjnej po długim okresie braku aktywności lokalnej stacji tranzytowej. Według komunikatu loty towarowe do Milu zostały anulowane, z wyjątkiem trasy ze znajdującej się na skraju Rubieży korporacyjnej stacji HaveRatton. Nie znalazłom żadnych aktualnych informacji na temat transportowców latających do Milu z HaveRatton, poza niejasnymi raportami, że coś ciągle tam jeszcze lata.
Możliwe, że nie zdołam dostać się na Milu bez własnego statku, a na to nie było szans. Mam moduł szkoleniowy dla skoczków i innych latających pojazdów planetarnych, ale nie promów, transportowców czy tym podobnych. Musiałobym ukraść statek z botem pilotującym, a to zrobiłoby się zbyt skomplikowane nawet dla mnie.
Jednak HaveRatton było głównym węzłem transportów lecących poza Rubież korporacyjną i mogłom stamtąd wybierać pośród setek miejsc docelowych, więc nawet jeśli plan z Milu nie wypali, nie zmarnuję czasu na lot.
Następny transportowiec lecący bezpośrednio do HaveRatton był oznaczony jako towarowo-pasażerski i tak właśnie wylądowałom z Ayresem i jego grupą związanych kontraktem durniów.
***
Po przerwaniu ostatniej bójki w mesie i próbie zakończenia krótkotrwałej kariery doradczyni do spraw związków dla zdesperowanych ludzi ukryłom się na swojej pryczy. Kiedy przeszliśmy przez tunel podprzestrzenny i zaczęliśmy podchodzenie do HaveRatton, odebrałom strumień stacji.
Chciałom jak najszybciej zdobyć rozkład lotów i cieszyłom się na możliwość pobrania nowych multimediów. Ostatni oglądany przeze mnie nowy serial zaczął się bardzo dobrze, ale zrobił się irytujący. Dotyczył zespołu oceniającego przed terraformacją (na planecie o profilu, który zupełnie nie kwalifikował się do terraformacji, choć to mi nie przeszkadzało), jednak zmieniło się to w walkę o przetrwanie z wrogą fauną i zmutowanymi piratami. Ludzie okazali się zbyt bezradni, by serial zrobił się ciekawy, i wszyscy ginęli. Ewidentne było, że całość zmierza ku depresyjnemu zakończeniu, na które nie miałom nastroju. Irytowało mnie to szczególnie dlatego, że było widać, jak dodanie heroicznej jednostki ochroniarskiej i może jakichś ciekawych pozostałości obcych mogło zmienić całość w świetną historię przygodową.
Zresztą nie było mowy, żeby firma poręczeniowa gwarantowała wyprawę oceniającą bez jakiegoś rodzaju profesjonalnej ochrony. To było nierealistyczne. Heroiczne jednostki ochroniarskie też były nierealistyczne, ale jak powiedziałom DTB, istnieją właściwe i niewłaściwe odmiany braku realizmu.
Przestałom oglądać, gdy mutanci odciągnęli biologa grupy, żeby go zjeść. To był dokładnie ten rodzaj sytuacji, jakim miałom zapobiegać.
Myślenie o prawdopodobnym losie pasażerów transportowca też nie poprawiało mi nastroju. Nie chciałom oglądać bezradnych ludzi, wolałom raczej inteligentnych, którzy się wzajemnie ratują.
Przejrzałom indeksy dostępnych danych, rozpoczęłom nowe pobierania i wysłałom zapytanie o plany lotów oraz informacje na temat sposobu dostania się na Milu.
Nic w tym cyklu, nic w następnym. Nawet po rozszerzeniu poszukiwań do trzydziestu cykli od teraz. Hm, to potencjalnie mogło być problemem.
Między akcjami pacyfikowania pasażerów dużo myślałom o swoim planie i teraz bardzo nie chciałobym go porzucać, bo naprawdę miałom ochotę dowalić GrayCris, a skoro nie mogłom użyć pocisków wybuchowych, to był to najlepszy możliwy sposób. Może plany lotów nie zostały zaktualizowane, bo ludzie są tak cholernie niesolidni, jeśli chodzi o wprowadzanie danych. Gdy zwolniliśmy przy końcowym podejściu do dokowania, przeszukałom publiczny katalog miejsc docelowych stacji i faktycznie, znalazłom w nim Milu. Stacja tranzytowa była jak zwykle obsługiwana przez niezależną firmę, więc miejsce było wymienione jako wciąż aktywne, choć instalacja została porzucona. Liczba mieszkańców stacji była zmienna i nie sięgała setki.
Zmienność była dobra, bo oznaczała niewielką liczbę stałych mieszkańców: ludzie ciągle przybywali i odlatywali. Nawet jeśli zdołam tam dotrzeć, to nie mając uzasadnionego powodu przebywania tam, będę musiało dopilnować, żeby nikt mnie nie zobaczył.
DTB zmienił mój wygląd tak, że skany nie zobaczą we mnie jednostki ochroniarskiej, a dodatkowo napisałom sobie trochę kodu pilnującego, żeby moje zachowanie bardziej przypominało ludzi lub wspomaganych ludzi, co głównie obejmowało randomizację ruchów i oddychania. Jednak musiałom unikać innych jednostek ochroniarskich i najlepiej było unikać ludzi (takich jak personel ośrodka rozlokowania), którzy widzieli jednostki ochroniarskie bez pancerza. GrayCris kontraktował jednostki w Rubieży korporacyjnej, więc mogli używać ich także na stacji Milu. Po opuszczeniu instalacji GrayCris powinien rzekomo usunąć wszelkie swoje biura ze stacji tranzytowej, ale wciąż przebywający tam ludzie mogli widzieć ich jednostki ochroniarskie. To było skalkulowane ryzyko, co oznaczało, że zrobię to, choć ze świadomością, że będzie to jak strzelanie sobie w staw kolanowy.
Mogłom zrezygnować z całego pomysłu. Były tu transportowce odlatujące w miejsca daleko od terytorium korporacyjnego, miejsca, które były dla mnie kompletną niewiadomą. Ale zmęczyło mnie udawanie człowieka. Potrzebowałom przerwy.
Sprawdziłom plany lotów prywatnych statków i nie znalazłom żadnego oznaczonego na Milu. Było jednak jeszcze kilka jednostek z planowym wylotem w najbliższym cyklu, bez podanego celu. Jednym był mały, pilotowany przez bota statek towarowy, akurat na tyle duży, by przewieźć zaopatrzenie dla około stu do stu pięćdziesięciu ludzi na ponad sto cykli. Sprawdziłom jego historię w bazie danych i stwierdziłom, że wylatuje i wraca bardzo regularnie. Mógł to być prywatny kontraktor zaopatrujący stację Milu, który nie zgłaszał jej w planie lotu, bo nie chciał, żeby przypadkowi ludzie wybierali się tam do czasu rozstrzygnięcia sytuacji związanej z instalacją terraformacyjną.
Statek towarowy planowo miał wylecieć osiemnaście cykli temu, ale poprosił o wstrzymanie. Równocześnie z moim transportowcem na HaveRatton przybywało sześć innych jednostek różnej wielkości i z różnych miejsc. Statek towarowy mógł czekać na jeden z nich, jeśli miał odebrać jakiś określony ładunek. Mógł też po prostu czekać na naprawę.
Żeby dowiedzieć się więcej, będę musiało zapytać osobiście.
Po zakończeniu procedur dokowania mojego statku opuściłom pryczę, zgarnęłom plecak (miałom w nim kilka rzeczy, ale głównie pomagał mi wyglądać bardziej jak podróżujący człowiek) i przez tunel techniczny skróciłom sobie drogę do śluzy pasażerskiej. Pozostali będą wychodzić przez śluzę towarową do modułu transportowego, który zostanie doholowany przez bota dźwigowego do statku zabierającego ich do nowego domu. Sprzedano im to jako sposób na zapewnienie większej wygody, choć tak naprawdę zatrudniająca ich firma nie chciała, żeby przechodzili przez stację, gdzie mogliby zmienić zdanie i uciec.
Nie chciałom się żegnać. Nie mogłom uratować tylu ludzi przed miejscem, do którego się wybierali – sądzili, że chcą tam lecieć – ale też nie miałom ochoty tego oglądać.
Pożegnałom się za to z transportowcem, który wypuścił mnie przez śluzę, a potem usunął zapis z dziennika. Widziałom, że smuci go moje odejście, ale nie była to podróż, którą chciałobym powtarzać.
Nabrałom już wprawy w przejmowaniu różnych systemów stacji i ochrony, więc przejście przez skanery broni było dużo mniej stresujące. Jednostki ochroniarskie zaprojektowano do bycia ruchomymi elementami systemów ochrony, każdego typu systemów ochrony, dzięki czemu firma może nas wynajmować jak największej liczbie różnorodnych klientów, nawet używających własnego, niestandardowego sprzętu. Sztuka hakowania systemu ochrony polega na przekonaniu go, że powinno się tam znajdować, a firma pomocnie dostarczyła nam cały potrzebny do tego kod. Praktyka i przerażająca konieczność sprawiły, że stałom się dobre w modyfikacjach w locie.
Zatrzymałom się w centrum handlowym pierścienia, przy automatycznym kiosku sprzedającym interfejsy strumienia dla ludzi bez wspomagania, przenośne powierzchnie wyświetlaczy i karty pamięci. Karty przeznaczone były do zapisu danych i miały wielkość czubka palca. Używali ich ludzie, którzy musieli konfigurować nowe systemy lub podróżować do miejsc bez strumienia, albo ci, którzy pragnęli przechowywać dane w miejscu bez dostępu strumienia. (Choć system bezpieczeństwa firmy zawsze miał sposoby na ich odczytanie, bo klienci czasem próbowali na nich ukrywać prywatne dane). Kupiłom zestaw kart pamięci, płacąc swoją kartą. (Zobaczyłom, że mam na niej jeszcze mnóstwo pieniędzy, co znaczyło, że Tapan i pozostali musieli mi dużo zapłacić).
Prywatne doki nigdy nie były tak pełne ruchu jak publiczne: kręciło się tam tylko kilku ludzi oraz mnóstwo traktorbotów przewożących ładunki. Przechodząc przez terminal wylotowy, przeskanowałom go pod kątem dronów, ale były tam tylko dwa, monitorujące aktywność traktorbotów. Znalazłom śluzę statku zaopatrzeniowego i pingnęłom, by sprawdzić, czy ktoś jest w domu. Odpowiedział mi bot pilotujący.
Był to bot niższego poziomu, niedostatecznie zaawansowany, by się nudzić podczas pobytu w doku czy interesować się perspektywą czegoś do zrobienia. Jak wszystkie boty transportowe, z którymi się zetknęłom (z wyjątkiem DTB), porozumiewał się obrazami. Tak, był statkiem zaopatrzeniowym. Tak, leciał na Milu, latał tam regularnie co czterdzieści siedem dni. Otrzymał aktualizację od kontroli lotów z informacją, że ma wstrzymać wylot, ale spodziewał się zezwolenia na wylot w ciągu najbliższych dwóch cykli. Przypominało to rozmowę z nagraną reklamą informacji turystycznej, ale uznałom, że przynajmniej tym razem mi się poszczęściło.
Skłoniłom go do myślenia, że mam autoryzację kapitanatu portu, i poprosiłom o wpuszczenie na pokład, co zrobił. Potem łagodnie usunęłom ten fakt z jego pamięci. Jeśli chodziło o niego, zawsze byłom na pokładzie. Nie lubiłom tego robić, wolę negocjować z botami pilotującymi, ale ten był tak ograniczony, że obawiałom się, że nie jest w stanie osiągnąć porozumienia, a potem się go trzymać. Nie chciałom ryzykować, że poinformuje o mnie kapitanat portu, nie rozumiejąc, czemu to zły pomysł.
Przeszłom krótkim korytarzem do głównej kabiny i znalazłom włazy do ładowni. Kabina była mała, mieściła tylko konsolę używaną do mocowania i odłączania dwóch modułów towarowych oraz szafki na zaopatrzenie pokładowe. Oba moduły były już zamocowane, więc jeśli statek czekał na ładunek, jeden trzeba będzie odłączyć i przeładować. Choć przy konfiguracji przestrzeni załogowej nie powinno to na mnie wpłynąć.
Użyłom czasu do przeszukania przestrzeni, głównie dlatego, że wciąż byłom poddenerwowane i wciąż miałom zaprogramowany zwyczaj patrolowania. Drony naprawcze statku podążały za mną, przyciągnięte ruszającym się ciałem tam, gdzie żadnego być nie powinno, ale bez poleceń statku nie próbowały mi przeszkadzać. Nie było tu prywatnych kabin, tylko dwie prycze przymocowane do ściany przy kabinie pilota oraz jeszcze dwie w pomieszczeniu za kabiną kontroli ładunku, obok awaryjnego systemu medycznego i maleńkiej łazienki. Nie potrzebowałom jej i nie musiałom udawać, że używam jej dostatecznie często, by uchodzić za człowieka. Choć zaczynałom się przyzwyczajać do możliwości korzystania z prysznica dla ludzi. W porównaniu z gabinetem ochrony pomieszczenia były wręcz luksusowe. Usiadłom na jednej z prycz w kabinie sterowania i zaczęłom przeglądać nowe pliki.
(No dobrze, powinnom było zdać sobie sprawę z faktu, że paczki z pościelą i innym zaopatrzeniem w jednej z szafek zapewne znalazły się tam z jakiegoś powodu).
Po spróbowaniu i odrzuceniu kilku nowo pobranych seriali odpaliłom pierwszy odcinek czegoś, co wyglądało obiecująco. Akcja rozgrywała się w alternatywnym świecie z magią i nieprawdopodobną mówiącą bronią. (Nieprawdopodobną, bo byłom mówiącą bronią i wiedziałom, jaki ludzie mają do mnie stosunek).
Jakieś dwadzieścia godzin później byłom wciąż głęboko pogrążone w serialu i cieszyłom się z wakacji wolnych od ludzi. Na szczęście poczułom wzrost ciśnienia powietrza po aktywacji systemu podtrzymywania życia. (Nie potrzebuję wiele powietrza i zawsze mogę przejść w tryb hibernacji, jeśli go zabraknie, więc minimalna atmosfera na automatycznych transportowcach zupełnie mi wystarcza).
Wstrzymałom film i usiadłom. Zapytałom pilotującego bota, czy ktoś wchodzi na pokład. Tak, na pokład wejdą dwie osoby. Otrzymał informację od kapitanatu portu, że teraz może już prosić o zgodę na wyznaczenie okna startowego.
Kolejna z tych chwil w stylu „o cholera”.
Przynajmniej przeszukałom już statek, więc miałom wytypowane kilka potencjalnych miejsc. Sturlałom się z pryczy, pamiętałom o złapaniu plecaka i opadłom przez pionowy korytarz do głównej kabiny. Po przejściu przez nią weszłom w korytarz do części towarowej. Wybrałom szafkę o najmniej wygodnym dostępie i przesunęłom jej zawartość tak, że mogłom się wcisnąć z tyłu, a paczki z zaopatrzeniem będą mnie zasłaniać. Przytuliłom się do bota pilotującego i przypomniałom mu, że powinnom tu być, ale nie ma potrzeby wspominać o mnie komukolwiek innemu, włącznie z pasażerami oraz kapitanatem portu. Nie miał żadnych kamer monitoringu (transportowce nie kontrolowane przez korporacyjne jednostki polityczne rzadko je mają), ale miał drony. Dzięki ich skanerom miałom dobry wgląd we wszystkie pomieszczenia wewnętrzne, gdy już udało mi się odfiltrować niepotrzebne dane techniczne.
Szesnaście minut później otworzyła się śluza i na pokład weszły dwie osoby. Dwóch wspomaganych ludzi (płeć żeńska) z torbami podróżnymi i paroma skrzyniami, które natychmiast rozpoznałom. Sprzęt bojowy, włącznie z pancerzami i bronią.
Hm. Boty były stosowane do walki częściej od ludzi z tego samego powodu, dla którego jednostki ochroniarskie były częstsze na kontraktach ochrony: jeśli nie wykonujemy rozkazów, smażą nam mózgi. Jednak istniały traktaty łączące korporacje i inne jednostki polityczne, regulujące stosowanie botów bojowych. (Choć wyglądało na to, że wszyscy potrafią je obchodzić, co stanowiło dość częsty element fabuły niektórych seriali spoza Rubieży korporacyjnej).
Słuchałom przez drony i strumień statku, ale ludzie nie rozmawiali zbyt wiele, po prostu chowali swój sprzęt, czasami wymieniając krótkie uwagi. Na podstawie ich oznaczeń w strumieniu dowiedziałom się, że nazywają się Wilken i Gerth. Liczenie na to, że będą rozmawiać o powodach swojego lotu na Milu, byłoby przesadą.
Istotnym elementem moich zadań jako jednostki ochroniarskiej było pomaganie firmie w rejestrowaniu wszystkiego, co robili i mówili moi klienci, żeby firma mogła robić z tego ekstrakcję danych i sprzedawać wszystko, co miało jakąś wartość. (Mówi się, że dobra ochrona ma swoją cenę, i firma traktuje to bardzo dosłownie). Większość nagrań to śmieci, które się kasuje, ale najpierw trzeba je przeanalizować i wydłubać ciekawostki. Zwykle robi się to z pomocą systemu centralnego, ale potrafię to zrobić samodzielnie i wciąż mam cały potrzebny do tego kod. Zajmował miejsce w mojej przestrzeni, które można było wykorzystać na multimedia, jednak nie było to coś, co mogłobym szybko odzyskać.
Podczas gdy ludzie wyciągali jakieś pakiety zaopatrzenia z szafki, w której się nie chowałom, i urządzali się na czas lotu, dostosowałom kod dronów tak, by mogły nagrywać. Kiedy zbiorę dość danych, rozpocznę analizę w tle.
W chwili gdy statek wychodził z doku, rozpoczynając lot na Milu, z powrotem oglądałom już mój nowy serial.
***
Dotarcie na miejsce zajęło dwadzieścia cykli lokalnego czasu statku.
Nie spodziewałom się, żeby miało mi to przeszkadzać. Przesiadywałom w skrzyniach transportowych i boksach przez dużo dłuższe okresy, a wiele z tych lotów odbywało się, zanim zhakowałom swój moduł kontrolera i zaczęłom ściągać multimedia. Jednak odwykłom od podróżowania jako ładunek, nawet z nowymi filmami, serialami i kilkuset książkami do czytania. Boks przejściowego odpoczynku mi nie przeszkadzał i spędziłom niemal bez ruchu trzy inne loty transportowcami, włącznie z lotem z DTB. Nie byłom pewne, na czym polega różnica. No dobrze, może wiedziałom: we wszystkich innych przypadkach miałom możliwość ruszania się, gdy tylko chciałom.
Wszystko jedno, poczułom ulgę, gdy statek poinformował, że zbliża się do Milu. Dwie minuty później uświadomiłom sobie, że odbieram strumień stacji, ale jest pusty. Zwykle zawierał informacje o ruchu i dokowaniu, potencjalne zagrożenia nawigacyjne, wiadomości podróżne i inne tego typu rzeczy, ale tutaj nie było niczego. Spytałom Statek, który poinformował, że nie ma żadnego innego ruchu, ale było to zgodne z jego wcześniejszymi doświadczeniami w dokowaniu do tej stacji. (Kiedyś oglądałom serial, w którym występowała martwa nawiedzona stacja, i owszem, coś takiego było mało prawdopodobne, ale lepiej było się upewnić).
Cisza i tak była dziwnie niepokojąca. Stacja miała kształt trójkąta i była mniejsza niż RaviHyral. Skan wykazał dwa statki w doku i trochę promów, choć był to zaledwie ułamek jej możliwości.
Statek podszedł do pozycji dokowania, zanim w końcu usłyszałom cokolwiek w strumieniu. Komunikat powitalny zabrzmiał całkiem normalnie, ale indeks stacji wyglądał tak, jakby system informacyjny doznał awarii. Była tam lista firm i usług, ale każda pozycja została zaktualizowana powiadomieniem o zamknięciu/dezaktywacji. Czyli to miejsce może jednak nie było nawiedzone, ale stało na krawędzi statusu martwego/nieaktywnego.
Czekając na ukończenie dokowania przez Statek, sprawdziłom wyniki swojej analizy. Wilken i Gerth były konsultantkami do spraw bezpieczeństwa zatrudnionymi przez grupę badawczą wynajętą przez Niezależny DobryNocnyLądownik. ND ustawiło znaczniki porzucenia na opuszczonej instalacji terraformacyjnej GrayCris i uruchomiło matrycę holującą, by ochronić ją przed rozpadem, a teraz rozpoczynało procedurę formalnego przejęcia własności. Zadaniem grupy badawczej było dostanie się do instalacji i przygotowanie raportu o jej stanie.
Był to dokładnie taki rodzaj kontraktu, do jakich firmy poręczeniowe dostarczają jednostki ochroniarskie, rodzaj kontraktu wykonywanego przeze mnie więcej razy, niż wciąż mam zapisane w pamięci. Jednak sądząc z rozmów Wilken i Gerth z ostatnich dwudziestu cykli, było jasne, że w tym wypadku nie ma żadnej firmy poręczeniowej ani jednostek ochroniarskich. Próbowałom nie brać tego do siebie.
(Gdyby w sprawie brała udział firma poręczeniowa z ochroną w postaci jednostek ochroniarskich, musiałobym przerwać to… cokolwiek tu robiłom. Zmiana mojej konfiguracji mogła oszukać skanery, ale nie inną jednostkę ochroniarską, a każda jednostka, która by mnie wykryła, natychmiast zgłosiłaby ten fakt swojemu systemowi centralnemu. Ja z całą pewnością bym siebie zgłosiło. Bardzo dobrze wiem, jak cholernie niebezpieczne mogą być zbuntowane jednostki ochroniarskie).
Czekając na ukończenie przez statek procedury dokowania, uznałom, że związane z tym odgłosy zamaskują ewentualne dźwięki wynikające z drobnych ruchów. Przesunęłom swój plecak do przodu, otwarłom skórę na prawym przedramieniu w miejscu, gdzie znajdowała się broń energetyczna, i wsunęłom w to miejsce wszystkie kupione karty pamięci. Sprawiały dziwne wrażenie, jakby było ich bardzo dużo, ale przyzwyczaję się do tego. Plecak zamierzałom zostawić tutaj, w szafce.
Zadokowaliśmy, a Wilken i Gerth zebrały swoje rzeczy i wyszły przez śluzę na stację. Wypakowując się z szafki, użyłom publicznego strumienia stacji do zhakowania systemu bezpieczeństwa. Większość kamer nie była aktywna, a skanery monitorowały wyłącznie pod kątem bezpieczeństwa środowiska i wykrywania uszkodzeń. Bardziej martwili się usterkami sprzętu niż podejmowanymi przez ludzi próbami kradzieży lub sabotażu, ale może wynikało to z faktu, że tutejsza populacja nie była liczna.
Po ponownym załadowaniu szafki i upewnieniu się, że nie zostawiłom żadnych śladów swojej obecności, pokręciłom się trochę po statku, aby sprawdzić, czy ludzie czegoś po sobie nie pozostawili. Nic z tego. Zawahałom się, rozważając użycie dronów statku. Przy tak skromnym pokryciu kamerami posiadanie dronów byłoby miłe, ale te naprawcze były dużo większe od dronów, do których się przyzwyczaiłom, co wynikało głównie z potrzeby uwzględnienia niewielkich manipulatorów i chwytaków potrzebnych do konserwacji. Uznałom, że zabieranie ich statkowi nie było tego warte.
Wprowadziłom jeszcze kilka modyfikacji. Poleciłom statkowi przestawienie się w planie lotu portu na status konserwacji i przekonałom go do myślenia, że potrzebuje mojej zgody na wylot. Ponieważ statek sam o siebie dbał, a będąca jego właścicielem firma nie miała w tym systemie nawet stoiska, nie sądziłom, żeby ktokolwiek zawracał sobie głowę sprawdzaniem go, jeśli tylko nie rozminie się z planowym wylotem o więcej niż kilka cykli. Przy tak małej liczbie jednostek w doku nie chciałom tu utknąć.
Po opuszczeniu statku przez śluzę znalazłom się w pustym terminalu. Niedostateczne oświetlenie generowało mnóstwo cieni, które jednak nie wystarczały do ukrycia uszkodzeń i plam na dużych panelach podłogowych. W podmuchu z systemu recyklingu powietrza dryfowała samotna folia z opakowania jedzenia, jakby tu już nikt nie sprzątał. Nie było żadnych dronów, żadnych traktorbotów. Na zewnątrz unosiły się teraz dwa duże, kierowane przez boty dźwigi wyładowujące moduły towarowe statku, i poczułom się nieco pewniej, słysząc towarzyszące temu odgłosy uderzeń i odbierając dane, które przesyłały sobie przez zasadniczo cichy strumień stacji. Nie lubię poruszać się przez korytarze pełne ludzi gapiących się na mnie i nawiązujących kontakt wzrokowy, ale o dziwo, przeciwieństwo było równie nieprzyjemne.
Znalazłom Gerth i Wilken na obrazie jednej z nielicznych działających kamer monitoringu i ruszyłom za nimi. Kierowały się w głąb terminala, nie na poziomy mieszkalne. W strumieniu nie było informacji turystycznych, ale zhakowanie kamer dało mi dostęp do systemu konserwacyjnego stacji i wyciągnęłom stamtąd plan. Wszystkie obszary poza niezbędnymi do utrzymania minimum funkcjonowania stacji zostały wyłączone. Zaciekawiło mnie, czy złożony przez Niezależny DobryNocnyLądownik wniosek o przejęcie porzuconego projektu był popularny na miejscowej stacji tranzytowej. To miejsce już mi się nie podobało, a przecież nie musiałom tu mieszkać.
Mam kod do zamrażania obrazu z kamer i usuwania się z nich, którego używałom w dużo bardziej wymagających sytuacjach, zmodyfikowałom go więc do pracy z firmowym systemem bezpieczeństwa stacji. Choć tak naprawdę największe niebezpieczeństwo wiązało się z zauważeniem mnie przez człowieka z głębi terminala, który pomyślałby sobie: Hej, a to kto? Na szczęście na stacji było przeważnie ciemno.
Doszłom śladem Wilken i Gerth do końca terminala wylotowego, a potem w górę rampy do miejsca, które według planu mieściło biura kapitanatu portu i kontroli towarów.
Kiedy mijałom wyjście śluzy u góry rampy, tuż przede mną pojawiło się nagle coś jasnego i kolorowego, a ja niemal krzyknęłom. To była reagująca na ruch reklama usług towarowych, zrobiona farbą markerową na podłodze. Rzuciła mi też krótkie wideo do strumienia, na wypadek gdyby w jakiś sposób udało mi się nie zauważyć świecącego obrazu tuż przed twarzą. Zwykle takie znaczniki używane są tylko do procedur awaryjnych, bo działają nawet przy braku zasilania, i nigdy jeszcze nie widziałom, żeby używano ich do reklam. Cały sens znaczników polegał na tym, że były jedynymi rzeczami widocznymi w razie awarii zasilania, więc łatwo było je zobaczyć. Zmuszenie głupich ludzi, by kierowali się znacznikami do bezpiecznych miejsc, było dostatecznie trudne i bez zaśmiecających drogę ewakuacyjną wyskakujących nagle reklam.
Przypomniałom sobie, że zapewnianie ludziom bezpieczeństwa nie jest już moim obowiązkiem.
Ale i tak nienawidziłom reklam znacznikowych.
Ponownie sprawdziłom obraz z kamer i odkryłom, że Wilken i Gerth znalazły ślady życia na terenie kapitanatu portu. Stały przed centrum biurowym z trzema poziomami bańkowych okien wychodzących na to, co powinno być centrum handlowym stacji. Znajdował się tam otwarty teren z kilkoma rurami transportowymi przechodzącymi po łukach w górze oraz dużym kulistym wyświetlaczem, unoszącym się w powietrzu w trybie uśpienia. Przestrzeń otoczona była przez wielopoziomowe ciemne bloki mieszkalne oraz puste witryny miejsc, które powinny być kawiarniami, hotelami, punktami usługowymi, biurami i tak dalej. Wiele z nich wyglądało na niewykończone, jakby nikt się tam nigdy nie wprowadził, a reszta została zamknięta, zostawiając po sobie jedynie porzucone unoszące się w powietrzu ekrany.
Skręciłom w korytarz prowadzący w stronę przeciwną do kapitanatu, do głównego bloku mieszkalnego stacji, jeśli w ogóle było tu coś takiego. Wędrowałom w prawie całkowitej ciemności, aż znalazłom puste pomieszczenie przygotowane pod coś, co nigdy nie zostało zainstalowane, i przykucnęłom w środku. Mogłom teraz monitorować kamery, nie martwiąc się, że zauważy mnie jakaś przypadkowa osoba z personelu stacji. O mój strumień otarł się dron techniczny/skanujący pod kątem broni, więc chwyciłom go i przejęłom kontrolę. Prowadził samotny patrol przed biurami kapitanatu portu i użyłom go do uzyskania lepszego widoku i dźwięku, niż zapewniała statyczna kamera monitoringu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki