Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lilah to wzór dobrze ułożonej panny. Na ogół spokojna i wierna nakazom etykiety, traci panowanie tylko w obecności Cona, szwagra najbliższej przyjaciółki. Ten niepoprawny bawidamek i żartowniś celowo ją irytuje, toteż ich rozmowy zawsze przeradzają się w kłótnie. Jednak gdy matka i siostry Cona zostają porwane, Lilah, która darzy je sympatią, postanawia mu pomóc. Odkrywa ze zdumieniem, że choć tak bardzo się różnią, działają jak zgrany zespół i mogą się od siebie wiele nauczyć. Niegdysiejsi wrogowie stają się niemal nierozłączni, ale czy Lilah odważy się złamać dla Cona zasady, które od dziecka jej wpajano?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Candace Camp
Panna z zasadami
Tłumaczenie:
Hanna Dalewska
Tytuł oryginału: His Wicked Charm
Pierwsze wydanie: HQN Books, 2018
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2018 by Candace Camp
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9791-2
POWIEŚĆ HISTORYCZNA 93
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
1892 r.
Drzwi otwarły się. W pokoju wcale nie było jasno, ale zaglądający przez okno księżyc srebrzystą poświatą rozjaśniał nieco mrok. Con drgnął, a kiedy przekroczył próg, poczuł się nieswojo. Bo takiego pokoju, jaki miał teraz przed oczami, na pewno nie widuje się często. Ściany były zakrzywione i gdziekolwiek by nie spojrzeć, wszędzie zegary. Wisiały albo stały na stołach, na stojakach i w serwantkach. Tylko na jednym wąskim, przykrytym aksamitem stole, zegarów nie było. Kiedy Con podszedł bliżej, okazało się, że stoją tam tylko busole i wszystkie igły wskazują na okna. A kiedy rozejrzał się dookoła, spostrzegł, że busole też są wszędzie, i w szafach, i na stołach wśród zegarów.
Spóźnił się. Na pewno, dlatego zaschło mu w gardle. Bo na pewno zawiedzie. Podbiegł do okna, przystanął, a igły w busolach raptem ożyły. Obracały się, a on już nie stał, lecz biegł, ciężko dysząc. Świadomy, że i tak nie zdąży. I ktoś nagle krzyknął rozpaczliwie…
Otworzył oczy i usiadł. Prosto jak świeca, cały zlany potem. Serce biło jak oszalałe, pięści zacisnął tak mocno, że paznokcie wbiły się w dłoń.
Rozejrzał się dookoła. Tak. To tylko sen. Przecież jest w swoim pokoju, w swoim łóżku. Drzwi do sąsiedniego pokoju otwarte, widział więc klatkę. W klatce Wellie wpatrujący się w niego czarnymi, błyszczącymi oczami. Więc to na pewno on krzyknął. A teraz przestąpił z nogi na nogę i zaskrzeczał:
– Grzeczny Wellie.
– Tak, tak. Bardzo grzeczny – potwierdził Con, głosem prawie tak samo skrzekliwym. Położył się i zamknął oczy, powtarzając sobie w duchu, że to tylko sen. Zły sen, a nietrudno się domyślić, dlaczego. Przecież dziś ślub Alexa, a on, jego brat bliźniak, spał niespokojnie, ponieważ bał się, że zaśpi, i to w tak ważnym dniu.
Może i tak. A może i nie, skoro ten sen dręczy go już od wielu tygodni.
Kiedy Con się obudził, znów od razu usiadł prosto jak świeca. Do pokoju zaglądało już słońce. A więc jednak zaspał! Natychmiast zerwał się z łóżka, podbiegł do umywalki i zaczął się golić. I już po chwili nieopodal pojawił się Wellington. Najpierw zawołał, tak miło, po imieniu, potem przyfrunął i przysiadł na swoim ulubionym miejscu, czyli na jednym ze słupków przy łóżku.
Ale Conowi nie poprawiło to nastroju.
– Wstrętne ptaszysko! Skrzeczysz w środku nocy i straszysz jak jakaś zjawa, a kiedy pora wstawać, to milczysz jak zaklęty!
Wellie wydał z siebie dźwięki łudząco podobne do śmiechu człowieka, i Con musiał się uśmiechnąć. Potem klepnął się w ramię i Wellie przyfrunął natychmiast. Usiadł mu na ramieniu, a Con czule pogłaskał go po grzbiecie i powiedział cicho:
– Jest nas już tylko dwóch, Wellie. Tylko ty i ja, bo Alex już nie nasz…
Zakłuło go w sercu. Nie po raz pierwszy, choć przecież powinien się cieszyć, że jego bratu dopisało szczęście. Sabrina do Alexa pasuje idealnie, kocha go bez pamięci, a on kocha ją. Con zawsze życzył bratu jak najlepiej i naturalnie cieszył się jego szczęściem, ale jednocześnie miał poczucie, jakby tracił jakąś cząstkę samego siebie.
Czyli jest zwyczajnym egoistą. Pokręcił głową, bardzo sobą zdegustowany, zdjął Welliego z ramienia i ruszył na dół. Alexa zastał w pokoju stołowym. Stał przy oknie. Ogolony, ubrany już do ślubu, choć ślub miał się odbyć dopiero za osiem godzin.
– A więc jak się czujesz, drogi chłopcze? – spytał żartobliwie Con. – Nie możesz się doczekać? Czy jednak jesteś przerażony?
Alex westchnął.
– Powiem szczerze. I to, i to. Chwała Bogu, że wreszcie raczyłeś zwlec się z łóżka.
– Tak powiadasz? To dlaczego nie raczyłeś obudzić mnie wcześniej? – spytał Con, podchodząc do kredensu, by nałożyć sobie na talerz jedzenie.
– Ponieważ obudziłem się już o czwartej. To znaczy, obudził mnie Wellie swoim skrzeczeniem. Potem nie mogłem zasnąć, ale było jednak trochę za wcześnie, by cię budzić, prawda?
Zaśmiali się i obaj usiedli przy stole.
– Ciekawe, dlaczego Welliemu raptem zachciało się otworzyć dziób właśnie o tej porze – mówił dalej Alex. – Coś musiało go zaniepokoić. Con, czy ty przypadkiem znowu nie miałeś tego snu?
– Tak. Ale nie ma o czym gadać.
Alex chrząknął znacząco.
– Najważniejsze, że nie odebrał ci apetytu.
– Raczej nie, ale ty nic sobie nie nałożyłeś.
– Piję kawę.
– Kawę? I to ona ma w takim właśnie dniu zapewnić ci spokój?
Alex tylko wywrócił oczami, wstał, podszedł do kredensu i po chwili wrócił z jednym tostem.
– Con? Może jednak powiesz, co ci się przyśniło.
– Dobrze, ale do powiedzenia jest niewiele, bo już chyba po raz piąty przyśniło mi się to samo. Jestem w jakimś dziwnym pokoju, w którym ściany są zakrzywione i wszędzie dookoła widać zegary i busole. Jestem tam i trzęsę się ze strachu, ponieważ boję się panicznie, że gdzieś pojawię się za późno. Może i na twoim ślubie… Nie wiem. Powiedz mi, dlaczego ubrałeś się już jak do ślubu? Przecież możesz się pobrudzić, wygnieść i jak będziesz potem wyglądał przed ołtarzem?
– Masz rację. Zaraz się przebiorę. A zrobiłem to zupełnie odruchowo. – Alex westchnął. – To chyba będzie najdłuższy dzień w moim życiu.
– Jesteś taki poddenerwowany, już od kilku tygodni. Czyżbyś miał jakieś wątpliwości?
– A skąd! Na pewno nie. Po prostu boję się, że coś może się wydarzyć. Że znós spróbują porwać Sabrinę.
–Nie histeryzuj! Przecież Sabrina jest u Kyrii, nic jej nie grozi.
– Wiem. Jest tam też jej przyjaciółka, panna Holcutt.
– Która każdego potrafi wystraszyć!
Alex uśmiechnął się.
– A co ty jesteś taki cięty na tę pannę?
– Dziwisz się? Na kogoś takiego bardzo łatwo być ciętym.
– A ja chyba się domyślam, w czym rzecz. Ona ci się podoba.
Con, oczywiście, prychnął, a Alex uśmiechnął się szeroko i dodał:
– To pierwsza dama, która na uległa twemu czarowi.
– Nie przesadzaj.
– Wcale nie przesadzam. Czy któraś panna odmówiła ci, kiedy zaproponowałeś jej spacer po ogrodzie? Nie. Czy któraś w ogóle czegoś ci odmówiła? Też nie. Oczywiście pomijam nasze drogie siostry. A zatem dopiero panna Holcutt nie uległa twemu czarowi.
– Przestań, Alex. Jak dotąd co najmniej tuzin panien wcale nie było zachwyconych moim towarzystwem. To ty zawsze byłeś dla nich łakomym kąskiem.
– Przecież ja wcale nie jestem uwodzicielem.
– Od uwodzenia jestem ja. Jednak ty masz w sobie to coś, co je do ciebie przyciąga.
– Czyżby? – Alex zaśmiał się, jednocześnie podkradając z talerza brata serdelek. – A wracając do panny Holcutt… Powiem szczerze, wcale nie byłbym przeciwny waszemu związkowi.
– Bo jest przyjaciółką twojej przyszłej żony? Ach, daj już temu spokój. Przecież to śmiechu warte. Nie dość, że taki zatwardziały kawaler jak ty zdecydował się stanąć przed ołtarzem, to jeszcze bawisz się w swata.
– Dlaczego nie? Panna Holcutt jest kobietą bardzo pociągającą. Chyba temu nie zaprzeczysz.
Na pewno nie. Była urodziwa, miała piękne włosy i wspaniałą figurę.
Do pokoju weszła ich matka, księżna Emmeline Moreland, więc obaj natychmiast zerwali się z krzeseł.
– To ty, mamo, nie jesteś u Kyrii? – spytał Alex.
– Nie, mój drogi – odparła księżna. – Uznałam, że pożytku ze mnie niewiele, a Kyria i panna Holcutt znakomicie dadzą sobie radę. A teraz koniecznie chciałam cię zobaczyć. – Księżna podeszła do Alexa i objęła dłońmi jego twarz. – Jakoś trudno mi uwierzyć, że niebawem twój ślub. Ciągle mi się wydaje, że jeszcze wczoraj uczyłeś się chodzić.
– Ależ mamo! Przecież nie jestem twoim pierwszym dzieckiem, które stanie przed ołtarzem.
– Tak. Wcale nie jest miło, gdy dzieci wyfruwają z gniazda.
– Masz jeszcze Cona, mamo.
– Owszem. Ale podejrzewam, że Con już niebawem pójdzie za twoim przykładem.
– Nonsens! – obruszył się Con. – Będę twoim utrapieniem jeszcze przez lata. Bo ja na męża raczej się nie nadaję.
– Ty? Moim utrapieniem? – Księżna zaśmiała się i pogłaskała syna po policzku. – Żadne z moich dzieci nigdy nie było, nie jest i nie będzie dla mnie utrapieniem.
Czas mijał i końcu nadeszła ta chwila, na która wszyscy czekali z niecierpliwością. Panna młoda szła powoli do ołtarza prowadzona pod rękę przez wuja Bellarda. Con tak do końca nie był pewien, czy to Sabrina oparta jest na ramieniu wuja, czy raczej jest na odwrót. Był niemal pewien, że to Sabrina podtrzymuje jego niewysokiego i nieśmiałego wujecznego dziadka. Kiedy Sabrina, która nie miała żadnych krewnych płci męskiej, poprosiła wuja Bellarda, by poprowadził ją do ołtarza, był zachwycony. Jednak teraz wydawał się speszony i jeszcze bledszy niż pan młody. Alex był blady, ale teraz, gdy wpatrywał się w swoją przyszłą żonę, na pewno zapomniał o zdenerwowaniu. Wyglądała zjawiskowo i uśmiechała się czarująco.
Con natomiast wpatrywał się w druhnę podążającą za panną młodą. Lilah Holcutt była wysoka, smukła, a kiedy się uśmiechała, to zawsze coś w nim drgnęło. Co było niepokojące, ale na szczęście do niego uśmiechała się bardzo rzadko. Najczęściej obrzucała go spojrzeniem, które świadczyło niezbicie, że ma go za skończonego głupka.
Tego dnia wyglądała wyjątkowo pociągająco. Rysy twarzy wydawały się idealne, gęste włosy wcale nie były związane w skromny węzeł z tyłu głowy, lecz pięknie ufryzowane. Suknia też nie była skromna, ale z dużym dekoltem i odsłoniętymi ramionami.
Lilah, wpatrzona w państwa młodych, teraz raptem spojrzała na niego. Mrugnął do niej wesoło, ale nie uśmiechnęła się w odpowiedzi . Czyli jak zwykle ma go za głupka. Skoro tak, lepiej się nią nie zachwycać i unikać jej.
Tak nakazywał rozsądek. Niestety rozsądek nigdy nie był mocną stroną Cona Morelanda.
Po ślubie wszyscy zostali zaproszeni do Kyrii, która potrafiła zawsze o wszystko zadbać. Sala balowa była pięknie udekorowana wstęgami z białej satyny i srebrzystej tkaniny siatkowej, a w powietrzu unosił się zapach setek białych róż. Na jednym końcu sali zespół muzyków przygrywał do tańca, a na sali, jak na razie jedna para – nowożeńcy. Lilah nie odrywała od nich oczu, a więc zauważyła, że Sabrina, kiedy spogląda na męża, ma w oczach bezmiar miłości. Alex na pewno też kocha ją na zabój. Przecież widziała, jak twarz mu jaśniała, gdy wpatrywał się w Sabrinę idącą do ołtarza. Spojrzała wtedy i na Cona, zastanawiając się w duchu, czy jest rozradowany. Bliźniaków łączy szczególna więź, więc niewykluczone, że Con, choć nadrabia miną, czuje się nieszczęśliwy. I mimo że tak często ją irytował, zrobiło jej się go żal. Tylko na moment, bo on raptem też na nią spojrzał i mrugnął do niej. Właśnie teraz, w tej tak pełnej powagi chwili. Cały Con. Owszem, wcale nie siedział z założonymi rękami, gdy przed dwoma miesiącami porwano Alexa, ale tak naprawdę rzadko traktował coś poważnie.
Walc nowożeńców dobiegł końca i na środku sali zaczęły pojawiać się kolejne pary. Lilah była bardzo ciekawa, z kim zatańczy Con. Z nią na pewno nie. Kiedyś przecież było im już dane zatańczyć i skończyło się niezbyt miło. Kiedy muzyka ucichła, wyszli na taras i Con zaproponował spacer po ogrodzie. Ona wtedy dopiero zaczęła bywać na salonach, ale wiedziała już, że zwykle kiedy dżentelmen proponuje pannie przechadzkę po ogrodzie, to nie chodzi mu wyłącznie o spacer. Niestety jakoś nie wpadła na to, że wystarczy dżentelmenowi po prostu odmówić. I wcale nie ma trzeba go policzkowa, a właśnie to zrobiła. Con na pewno uważa ją teraz za nudną świętoszkę.
Odruchowo spojrzała na swoją rękę i kątem oka zauważyła, że jeden z kawalerów wyraźnie zmierza w jej stronę. Albert, kuzyn Alexa i Cona. Albertowi to chyba się spodobała, bo wciąż na nią popatrywał, jednak wcale nie miała ochoty z nim tańczyć. Raz już z nim tańczyła, a więc wiedziała, że to człowiek wyjątkowo nudny i kiepski tancerz.
Na szczęście ktoś wybawił ją z opresji, bo raptem usłyszała, tuż za sobą:
– Witam, panno Holcutt. Czy podaruje mi pani ten taniec?
– Con! Chwała Bogu!
Zielone oczy Cona rozbłysły.
– O, proszę! Nie spodziewałem się, że powita mnie pani tak entuzjastycznie. Chociaż nie. Mam pewne podejrzenia. Chyba zobaczyła pani, że kuzyn Albert podąża w jej stronę.
– I nie myli się pan – odparła, uznając, że wobec Cona może pozwolić sobie na szczerość.
Szybko wzięła go pod ramię, a on równie szybko poprowadził ją na środek sali. Zaczęli tańczyć, a z Conem walca tańczyło się cudownie. Był znakomitym tancerzem, więc odruchowo przez, cały czas uśmiechała się do niego. Czego raczej nie powinna robić, chociażby dlatego, by nie odczuwał satysfakcji, ale teraz naprawdę nie warto się tym przejmować, lepiej cieszyć się chwilą.
Kiedy muzyka ucichła, Lilah, zarumieniona i trochę jednak zadyszana, przede wszystkim powachlowała się wachlarzem, a zaraz potem Con podprowadził ją do otwartego okna, po drodze zatrzymując się na moment, by od lokaja wziąć dwa kieliszki szampana. Jeden podał Lilah, która, choć raczej stroniła od wszelkiego rodzaju trunków, tym razem od razu wypiła spory łyk. Okropnie chciało jej się pić, a ponieważ ten szampan był cudowny, więc niewiele myśląc, zaraz potem wypiła do dna. I westchnęła, spoglądając na duże, francuskie drzwi, przez które wychodziło się na taras.
– Tu jest okropnie gorąco…
– Tak. – Con też wypił do dna, po czym odebrał od niej kieliszek i odstawił. – Może się przejdziemy? Mam nadzieję, że tym razem nie będzie pani mnie podejrzewać o niecne zamiary.
– Nie – mruknęła Lilah, biorąc go pod ramię. – Zastanawiam się tylko, dlaczego pan zdecydował się ponownie mi to zaproponować, skoro na pewno uważa mnie za świętoszkę.
– Może dlatego, że jak pani zapewne zauważyła, bardzo często robię coś odruchowo.
Wyszli na taras, na którym ludzi nie brakowało. Lilah uniosła wyżej nadal ciepłą, a więc zarumienioną twarz, by ochłodziło ją zimne powietrze i raptem zaczęła cichutko nucić walca. Jakby miała ochotę dalej tańczyć. Szybko zacisnęła usta, żeby głupio nie zachichotać. Czyli kieliszek szampana zrobił swoje. To na pewno dlatego nie czuje się sobą, choć może przyczynił się do tego też ten upojny walc. Ale przede wszystkim to chyba wina Cona Morelanda, bo w nim jest coś takiego, co sprawia, że zapomina się o konwenansach. Ten jego uśmiech, to mruganie, ten roziskrzony wzrok. To wszystko jest takie pociągające…
Teraz stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Con zawsze wprowadzał w jej duszy zamęt, dlatego miała się przy nim na baczności. Jakby bała się, że popełni jakiś błąd. To dziwne, ponieważ ona twardo stąpała po ziemi i nie brakło jej pewności siebie. Natomiast w towarzystwie Cona czuła się nieswojo. Mało tego, jej zmieszanie nie tyle ją martwiło, co ekscytowało.
Podeszli do balustrady i przystanęli, popatrując na ozdobiony różnokolorowymi lampkami ogród.
– A może mi pan zdradzić, dlaczego wtedy poprosił mnie do tańca? – spytała po chwili. – I zaproponował spacer po ogrodzie? Bo to, że dziś pan mnie poprosił, wcale mnie nie dziwi. Jestem przecież przyjaciółką pańskiej bratowej. A dlaczego poprosił mnie pan poprzednio?
– Dlaczego? Czyżby pani nigdy nie spoglądała do lustra?
– A, rozumiem! Czyli był pan porażony moją urodą? – Lilah zrobiła teraz odpowiednią minę, która miała dać mu do zrozumienia, że absolutnie w to nie wierzy. – Przecież tam naprawdę nie brakowało ładnych panien, a poza tym to ja chyba nie należę do takich, z którymi pan zwykle tańczy, a potem spaceruje po ogrodzie.
– Ależ co pani mówi! – wykrzyknął Con, wyraźnie urażony. – Przecież to nie tak! Na pewno nie poprosiłem pani do tańca, ponieważ miałem niecne zamiary. Czy pani naprawdę uważa mnie za takiego nicponia? Poprosiłem panią, bo chciałem tego walca zatańczyć właśnie z panią. Wyszedłem potem z panią na taras, żeby pobyć z panią dłużej. A potem zaproponowałem spacer po ogrodzie, ponieważ… Cóż… – Con zamilkł, ale tylko na moment. I dokończył już nieco ciszej: – Powiem szczerze. Miałem nadzieję, że będę mógł panią… pocałować.
– A! Czyli pocałować i dodać do swojej kolekcji?
– Kolekcji?! – Con teraz gwałtownie zamrugał. – Za kogo pani mnie uważa? Przecież ja nie jestem uwodzicielem. Ależ pani jest podejrzliwa!
– Mam ku temu powody. Bo jakoś mi to nie pasuje. Prosi pan do tańca właśnie mnie, a wiem przecież, że uważa pan mnie za zbyt zasadniczą i pruderyjną.
– I zbyt szybką w wydawaniu opinii – wycedził Con.
– Och, tak! Przepraszam, zapomniałam o tym – wyrzuciła z siebie Lilah, spoglądając na niego gniewnie. – A więc dlaczego raptem postanowił pan zatańczyć z taką nieciekawą kobietą?
– Dobrze, powiem. Skoro pani tak na tym zależy. A więc dlatego, że miała pani liliowe pończochy.
– Co?! – wykrzyknęła Lilah i zamilkła.
Con wzruszył ramionami, odczekał krótką chwilę i znów wycedził:
– O, proszę! Udało mi się sprawić, że pani zaniemówiła.
– Nie, wcale nie! Skąd pan wiedział, jakiego koloru są moje pończochy?
– A stąd, że stałem koło schodów, kiedy pani akurat schodziła. Ubrana skromnie, jak wypada pannie, a więc na biało, suknia bez dekoltu, włosy zwinięte w węzeł, jak u guwernantki. Obok pani szła naturalnie przyzwoitka. I kiedy tak na panią spojrzałem, to pomyślałem sobie, że jest pani ładna, ale chyba też bardzo nudna.
– Och… Jak pan miły… – wysyczała Lilah.
– A pani, schodząc ze schodów, uniosła nieco spódnicę, żeby na nią nie nadepnąć. Odsłoniła pani wtedy kostki, a więc miałem sposobność dostrzec pończochy. Właśnie liliowe, więc pomyślałem, że w tej pannie kryje się coś więcej. A poza tym ma bardzo zgrabne i smukłe kostki.
Lilah na moment wbiła w niego wzrok, a potem wybuchła śmiechem. Bo to cały Con. Jednocześnie pochlebia i obraża, ale przede wszystkim jest w tym zabawny.
– Powinna pani robić to znacznie częściej – powiedział teraz.
– Ale co?
– Śmiać się. Wygląda pani wtedy uroczo.
– Czyżby?
Miała nadzieję, że dookoła jest wystarczająco ciemno, by nie można było dostrzec rumieńców, które niewątpliwie pojawiły się na jej policzkach. Bo jeśli Con je zauważy, na pewno będzie to komentował za każdym razem, gdy znowu się spotkają. Chociaż równie dobrze może już nigdy go nie spotkać, ponieważ Constantine Moreland raczej nie bywał na przyjęciach, na których bywała ona. On wolał zdecydowanie bardziej ekscytujące zabawy. A nawet jeśli pojawia się raptem na tym samym przyjęciu, to i tak będzie już jej unikał jak ognia.
Westchnęła. Niestety już niebawem wróci do swojego normalnego życia, w którym jej głównym zajęciem będzie składanie wizyt i przyjmowanie gości w salonie ciotki.
– Co się stało? – spytał Con. – Dlaczego pani westchnęła?
– Czyżby? Chociaż może i westchnęłam, bo pomyślałam, że po ostatnich wydarzeniach trzeba będzie wrócić do codziennego życia.
– I powieje nudą?
– O, nie! Tego wcale się nie obawiam. Przecież prowadzę dobre życie. Spokojne…
– Jest czas, żeby coś wyhaftować – wypalił Con.
– Dla pana to na pewno zbyt nudne zajęcie, ponieważ pan woli polować na duchy albo rozwiązywać różne zagadki.
– Chyba czasami warto przeżyć coś ekscytującego, prawda? – Con uśmiechnął się. – Niechże pani się rozchmurzy.
Delikatnie musnął palcem jej policzek, potem wijące się pasmo włosów, które wymknęło się spod spinek. Lilah natychmiast podniosła rękę, by ujarzmić niesforny lok, ale Con zaprotestował:
– Nie, nie. Niech tak będzie. To naprawdę wygląda bardzo ładnie.
– Kiedy jestem rozczochrana?
Con znów się uśmiechnął i znów pogłaskał ją po policzku. I spojrzał teraz tak jakoś… szczególnie, aż Lilah na moment zabrakło tchu. Zakręciło jej się w głowie, czyli stanowczo nie powinna była raczyć się szampanem.
Con pochylił głowę, ona odruchowo uniosła twarz…
I raptem na tarasie zrobiło się bardzo głośno, ponieważ pojawiło trzech dżentelmenów prowadzących nadzwyczaj ożywioną rozmowę. Wtedy oprzytomniała. Bo to niepojęte! Con chciał ją pocałować, a ona nie miała nic przeciwko temu!
– To ja już sobie pójdę – bąknęła i ruszyła prawie biegiem do przeszklonych drzwi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji