Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cały Londyn wie, że pochodząca z Ameryki Eleanor jest ekscentryczna i ma za nic konwenanse. Żadna dobrze urodzona Angielka nie przyjęłaby na służbę tylu obcokrajowców, nie sprzeciwiała się tak jawnie teściowej i nie decydowała o domowych finansach. Gdy po śmierci męża Eleanor zaczyna samodzielnie zarządzać jego majątkiem, teściowa postanawia to ukrócić i wysyła do niej swego przyrodniego brata. Już pierwsze spotkanie krewkiej Amerykanki i zdystansowanego Anglika pokazuje, jak trudno będzie im się porozumieć. On uważa ją za dziwaczkę, ona jego za snoba. Jednak gdy dramatyczne wydarzenia zmuszą tę parę do połączenia sił, ich sojusz okaże się o wiele trwalszy, niż się spodziewali.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Candace Camp
Skandalistka z Ameryki
Tłumaczenie: Hanna Dalewska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022
Tytuł oryginału: A Dangerous Man
Pierwsze wydanie: HQN Books, 2007
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2007 by Candace Camp.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-8831-6
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Stos pogrzebowy ułożono na plaży. Mary z dużych, szerokich, złożonych na krzyż desek, na obu końcach przytwierdzonych do bardzo grubych gałęzi, a pod marami, oprócz gałęzi i gałązek, także zebrane na plaży kawałki drewna, które morze wyrzuciło na brzeg. Wszystko polane naftą, by spaliło się szybciej. Na marach zawinięta w biały całun nieruchoma postać słusznego wzrostu, zapewne mężczyzna. Bez twarzy, bo też zakryta całunem, a więc ten człowiek już został definitywnie odgrodzony od reszty świata. Jest nieskończenie samotny.
Nieopodal stosu wysoka, postawna wdowa w żałobnej czerni. Stanęła najbliżej, jak było możliwe. Czuwanie przy stosie próbowano jej wyperswadować, przysłano nawet księdza, by ją przekonał, że delikatna, wrażliwa kobieta nie powinna być świadkiem takich scen.
– Na pewno jest to o wiele trudniejsze dla mego męża – oświadczyła lady Eleanor Scarbrough takim tonem, że każdy, kto ją znał, zaniechałby dalszych dyskusji. Ona już podjęła decyzję. – Chcę być razem z nim do samego końca.
Włoscy urzędnicy nigdy przedtem nie mieli z ową lady do czynienia, ale szybko pojęli, że Eleanor Townsend Scarbrough rzadko kiedy ustępuje. Więc to oni ustąpili, jednak jeśli chodzi o odległość od stosu, byli nieugięci, ponieważ stojąc zbyt blisko, można zadławić się dymem. Eleanor nie przekroczyła wyznaczonej granicy. Stanęła w bezpiecznej odległości na małym wzniesieniu i patrzyła na męża, sir Edmunda Scarbrough, już w miejscu wiecznego odpoczynku. Jej czarna salopa i welon powiewały na wietrze, a ona drżała z zimna, zdziwiona, że na tym skąpanym w blasku słońca wybrzeżu Królestwa Neapolu może panować taki przejmujący chłód.
Niski, korpulentny mężczyzna stojący obok, popatrywał na nią z wyraźnym zakłopotaniem. W innej sytuacji, nie tak smutnej jak teraz, na ich widok chyba każdy by się uśmiechnął. Bo para była z nich wyjątkowo niedobrana. Ona wysoka, strzelista, on niewysoki, przy kości, ale to właśnie on miał być teraz dla niej oparciem. Wypadałoby, by podał jej ramię, jednak zabrakło mu śmiałości, i dotknął tylko jej przedramienia.
– Lady Scarbrough? Na pewno jest pani bardzo zimno…
– Nie, wcale nie – zaprzeczyła stanowczo. – Dam sobie radę. A pan, panie Castellati, wcale nie musi tu być.
– O nie! – zaprotestował równie stanowczo po angielsku, ale dalej już mówił po włosku, bardzo szybko. Na szczęście pojęła, o co mu chodzi. Przekonywał, że wcale nie przejmuje się swoją osobą, lecz tym, w jakim stanie ducha jest teraz dama, której towarzyszy. Powtarzał to kilkakrotnie, wpatrując się w stos, a spojrzenie sugerowało, że stan jego ducha na pewno nie jest najlepszy.
– Dziękuję panu – Eleanor delikatnie poklepała go po ramieniu, by podtrzymać na duchu. Ten mężczyzna, chyba niezbyt mądry i niezbyt odważny, trwał tu przy niej, zdecydowany ją wspierać. – Dziękuję, że jest pan tu ze mną i tak bardzo mi pomógł.
Mówiła szczerze. Castellati, impresario zajmujący się wystawieniem skomponowanej przez Edmunda opery, trwał u jej boku, począwszy od dnia, w którym sir Edmund wypłynął łodzią na morze i już nie wrócił. Eleanor nie raz miała Castellatiego serdecznie dość, ale też ceniła, ponieważ był niezwykle pomocny, zwłaszcza podczas kontaktów z włoskimi władzami. A to było bardzo ważne. Wprawdzie w tych trudnych dniach wspierał ją również Dario Paradella, z którym Edmund był bardzo zaprzyjaźniony, ale Dario w pertraktacjach z władzami nie mógł być pomocny, ponieważ popierał liberalną opozycję.
Teraz Dario wziął ją za rękę.
– Och – powiedział cicho, ściskając mocno jej dłoń. – Jakie to smutne, nieskończenie smutne. Przecież to był geniusz…
– Tak – odparła zduszonym głosem. I w tym momencie podpalono stos. Złocisto-czerwone płomienie od razu wystrzeliły w górę, przemykając po każdym kawałku drewna. Ci, którzy wzniecili ogień, błyskawicznie odskoczyli w tył, potrącając się i popychając nawzajem.
I teraz to już było strasznie. Patrzeć, jak płomienie nieuchronnie zbliżają się do nieruchomej postaci owiniętej w całun. Eleanor zadrżała. Boże! Jak to mogło się stać? Dlaczego umarł? Dlaczego?! Przecież przywiozła go tutaj, do Neapolu, pewna, że łagodny klimat pomoże mu wrócić do zdrowia. Doktorzy byli przecież zgodni, że tak powszechna w Anglii wilgoć na pewno mu szkodzi. A tutaj to co innego. Ciepło, słonecznie, wiatr zawsze taki łagodny. Poza tym z dala od natrętnej rodziny, a więc mógł całkowicie oddać się muzyce. Komponować, i to w kraju, w którym opera jest tak bardzo ceniona.
Tak miało być, ale stało się inaczej. Edmund odszedł na zawsze.
Stos płonął. Nieruchoma postać na marach otulona już była czerwonymi jęzorami bezlitosnego ognia. Eleanor, mimo że dzieliła ją od stosu spora odległość, czuła gryzący zapach palonego ciała. Stojący obok niej Castellati szybko wyjął z kieszeni chustkę, przyłożył do nosa i odwrócił się od stosu. Dario pochylił głowę, ale ona ani drgnęła. Dalej stała wyprostowana, wpatrzona w płomienie. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby nie spełniła tego ostatniego obowiązku. Przecież nic innego nie mogła już zrobić dla zmarłego męża. Tylko stać i patrzeć, jak ogień pochłania jego doczesne szczątki, potem zebrać to, co z niego zostało. Popiół. A potem, gdy wystawią już w Neapolu skomponowaną przez Edmunda operę, ona zawiezie jego prochy do domu, do Anglii.
Anthony, lord Neale, przełamał pieczęć, przebiegł oczami po białej kartce i westchnął. Jego starsza siostra, Honoria, przekazała, że tego dnia po południu zamierza złożyć mu wizytę. A znając Honorię, niewątpliwie jest już w drodze i niebawem jej powóz zajedzie przed dom.
Naturalnie przez głowę przemknęła mu myśl, by natychmiast kazać osiodłać konia i umknąć. Dzięki temu mógłby potem powiedzieć, że bardzo mu przykro, ale kiedy przyszła wiadomość, galopował po Hyde Parku. Niestety choć było to nadzwyczaj kuszące, nie mógł tego zrobić. Od śmierci Edmunda minęło zaledwie pół roku i chociaż Honoria bywała bardzo męcząca, nie wolno jej lekceważyć, skoro rozpaczała po stracie syna.
Zadzwonił na lokaja i kazał mu przekazać – i w kuchni, i kamerdynerowi – że dziś odwiedzi go siostra. Będzie na herbacie, a kto wie, czy nie zostanie na kolacji. Potem stanął przy oknie, popatrując na podjazd. Bardzo lubił patrzeć właśnie tam, na naprawdę duży podjazd, za którym widać było rozłożyste korony drzew. Dziś jednak tego nie widział, był zbyt zamyślony. Myślał naturalnie o Edmundzie, który zmarł pół roku temu. Jego siostrzeniec, z którym nie był specjalnie zżyty, bo z żadnym krewnym nie był szczególnie blisko. Jednak Edmunda bardzo lubił i cenił jako człowieka o wielkim talencie, który ma przed sobą świetlaną przyszłość. Wieść o jego śmierci była dla niego jak grom z jasnego nieba. Bardzo przeżywał odejście człowieka, bez którego świat będzie o wiele uboższy, bo pozbawiony muzyki, którą Edmund mógłby mu jeszcze podarować.
O tym, że Edmund nie ma przed sobą długiego życia, wiadomo było od lat. Zawsze był chorowity, ale na pewno żyłby jeszcze, gdyby nie ten wypadek na morzu. Gdyby nie pojechał do Włoch, na co nalegała jego żona, ta uparta istota, której nie darzył sympatią. Z tym że absolutnie był za tym, by wyjechali z wiecznie mokrej Anglii do słonecznej Italii, pewien, że Edmundowi wyjdzie to na zdrowie. Poza tym dobrze by mu zrobiła separacja od wiecznie narzekającej i roszczeniowej matki. Ale kiedy dowiedział się o śmierci Edmunda, miał jednak wyrzuty sumienia, że nie starał się go odwieść od tego wyjazdu. Chociaż jak niby miał to zrobić, skoro nigdy nie odwiedzał swego siostrzeńca? Dlaczego? O tym wiedział tylko on, bo to jednak było coś, o czym nikomu się nie mówi. Nie bywał tam, ponieważ unikał spotkań z żoną siostrzeńca, czyli lady Eleanor. Widział ją tylko raz, wywarła na nim wtedy piorunujące wrażenie i wszystko, co wydarzyło się podczas tego spotkania, wryło mu się w pamięć. To było rok temu, a on pamiętał to tak dobrze, jakby stało się to dosłownie przed chwilą. Gdy zastukał do drzwi domu Eleanor Townsend, pragnął znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Bardzo żałował, że uległ naleganiom siostry i obiecał porozmawiać z narzeczoną Edmunda. Obiecał, choć nie znosił wtrącania się w sprawy krewnych. Unikał tego jak ognia i nie życzył też sobie, by ktoś ingerował w jego życie. Ale Honoria wręcz błagała, by pomógł jej wyrwać syna z rąk tej żądnej pieniędzy harpii z Ameryki, która zdążyła go już zbałamucić i skłonić do oświadczyn. Może Anthony’emu uda się ją przekonać, by zrezygnowała ze ślubu, oczywiście za rozsądną bonifikatę finansową. Honoria nie omieszkała również przypomnieć bratu, że jest teraz głową rodziny, a poza tym ma wobec niej pewne zobowiązania. Wiadomo, o co chodziło. Matka Anthony’ego zmarła podczas porodu. Honoria miała wówczas czternaście lat i, jak sama twierdziła, to ona wychowała brata. Co nie do końca odpowiadało prawdzie, ponieważ gdy miał pięć lat, Honoria wyszła za mąż, a nim opiekowała się stara niania, potem różne guwernantki, póki nie osiągnął wieku, kiedy można go było wysłać do szkoły w Eton. Pewnie dlatego traktował obojętnie deklaracje Honorii, że niby była dla niego jak matka.
W innej sytuacji na pewno nie spełniłby prośby siostry, argumentując, że nie będzie się wtrącał do prywatnego życia dwudziestoczteroletniego mężczyzny. Jednak chodziło o Edmunda, niedojrzałego i wrażliwego, co było rzadkością wśród jego arystokratycznych rówieśników. No i Edmund był niezwykle utalentowany. Zdaniem Anthony’ego był geniuszem muzycznym, z tym że zarazem miał znikomą wiedzę o otaczającym go świecie i nie bardzo potrafił się w tym świecie poruszać. Anthony nie mógł pogodzić się z myślą, że ten młody człowiek miałby spędzić życie zdominowany przez dwie zaborcze kobiety, bo i matkę, i amerykańską żonę, niewątpliwie łasą na pieniądze. Doskonale wiedział, czym to pachnie. Gdy miał szesnaście lat, jego ojciec ożenił się z taką chciwą i zaborczą kobietą, która próbowała skłócić ojca z synem. Niewiele brakowało, by dopięła swego.
W rezultacie zgodził się spełnić prośbę siostry, dlatego stał teraz pod tymi drzwiami, z nadzieją, że może nikt mu nie otworzy. Niestety drzwi stanęły otworem, a pojawił się w nich taki służący, jakiego Anthony nigdy dotąd nie widział. Niewysoki, ale wyjątkowo mocno zbudowany. Jedno ucho było dziwnie zniekształcone, nos niewątpliwie kiedyś złamany, i to chyba nie jeden raz, poza tym na twarzy widać było kilka małych blizn. Ten człowiek nie wyglądał na służącego, raczej na pięściarza lub opryszka.
– Lord Neale – przedstawił się Anthony, podając mu bilet wizytowy. I znów stało się coś dziwnego. Brytyjscy służący zwykle podsuwają małą srebrną tackę, na której gość kładzie bilet wizytowy. Natomiast ten służący bezceremonialnie wyjął Anthony’emu z ręki bilet, obejrzał podejrzliwie , po czym skinął głową.
– Zaanonsuję milorda – powiedział i odszedł, zostawiając Anthony’ego w holu, co było kolejną niespodzianką. Był przecież człowiekiem utytułowanym, bogatym i zwykle służący składał przed nim pełen szacunku, głęboki ukłon, po czym prowadził do salonu. A ten służący po prostu odszedł. Ktoś inny na miejscu Anthony’ego może i poczułby się urażony, ale jego raczej to rozbawiło. Honoria przecież uprzedzała, że u panny Townsend jest inaczej. To Amerykanka, poza tym panna, a nie ma przy sobie żadnej przyzwoitki. Chyba że jest nią ta młoda Hinduska, guwernantka dwojga dzieci, które przyjechały tu z nią razem. Jednak według Honorii ta Hinduska to na pewno żadna przyzwoitka. Honoria kiedyś poleciła jednemu ze swoich służących, by przez jakiś czas kręcił się koło domu panny Townsend, wszystkiemu się przyglądając i nadstawiając uszu. I ów służący wypatrzył, że w tym domu mieszkają ludzie z różnych stron świata, i z Ameryki, i z Francji. Dziećmi opiekuje się Hinduska oraz Murzyn, który nie nosi żadnej liberii, tylko ubrany jest jak dżentelmen. Służący zajrzał naturalnie też do pobliskiego pubu i tam dowiedział się, że ów Murzyn prowadzi również interesy panny Townsend.
Czekając na panią domu, Anthony rozglądał się po skromnym, ale eleganckim holu, stwierdzając w duchu, że czegokolwiek by nie gadali o pannie Townsend, braku gustu nie można jej zarzucić. Zastanawiał się też, czy Honoria jednak nie przesadza, nazywając tę pannę pazerną harpią. Może dramatyzuje, zawsze przecież była wobec syna nadopiekuńcza, co zrozumiałe, skoro Edmund już jako dziecko był słabego zdrowia, zawsze zakatarzony i kaszlący. Medyk zawsze ostrzegał Honorię, że jej ukochany synek może nie przeżyć kolejnej zimy. W rezultacie Honoria nie wypuszczała go spod swoich skrzydeł. Wyrwał się spod nich, dopiero gdy dorósł i zamieszkał w Londynie, by móc wreszcie żyć po swojemu. Niestety Honoria nieustannie wzywała go do siebie z byle powodu. Najczęściej prosząc o pomoc w sprawach, z którymi poradziłaby sobie sama. Na punkcie syna miała obsesję, dlatego zaniedbywała córkę Samanthę, a wcześniej nieżyjącego już męża. Jak się nad tym zastanowić, to jej córce chyba wyszło to na dobre.
Teraz Edmund chciał się ożenić. Dla Anthony’ego było oczywiste, że zdaniem Honorii nawet święta nie jest warta jej ukochanego synka. Mogła jednak mieć rację, twierdząc, że panna Townsend poluje na pieniądze Edmunda. Edmund, bogaty i utytułowany, to łakomy kąsek dla panny łasej na pieniądze i zaszczyty. Jest chorowity, zapadł na suchoty, długo więc nie pożyje i owa panna nie będzie musiała długo się męczyć udawaniem kochającej żony. Po co, skoro niebawem zostanie bogatą wdową?
Kiedy Anthony usłyszał kroki na schodach, naturalnie spojrzał właśnie tam i prawie zaparło mu dech, albowiem po schodach schodziła dama wprost oszałamiająca. Wysoka, o posągowych kształtach. Włosy gęste, rysy twarzy nieco surowe, ale usta pełne, pięknie wykrojone, a niebieskie oczy ogromne, błyszczące. Miała na sobie suknię zielonkawoniebieską, może i trochę zbyt jaskrawą jak dla panny. Schodziła krokiem bardzo pewnym, z głową wysoko uniesioną.
Anthony nie odrywał od niej oczu. Zafascynowany, i to właśnie już wtedy poczuł, jak budzi się w nim żądza. Co było niepojęte, skoro nie był młokosem. Miał już lat trzydzieści pięć i zawsze potrafił zachować zimną krew. A teraz raptem nie, i wcale nie zauważył, kiedy odruchowo zrobił krok w jej stronę. Na szczęście zaraz oprzytomniał i zgromił się w duchu. Przypomniał sobie także przestrogi siostry. Ta panna poluje na bogatego męża, bo niemożliwe, by ta oszałamiająca istota raptem zakochała się w jego zahukanym i niedojrzałym siostrzeńcu. Była przecież taką pięknością, jakie bywają natchnieniem dla poetów, o jakie mężczyźni gotowi są walczyć. W niczym nie przypominała delikatnego, słodkiego dziewczęcia, które oddało Edmundowi serce, bo zafascynował ją jego talent albo też zapragnęła otoczyć go opieką. Panna Townsend na pewno naiwnym dziewczęciem nie jest, raczej silną, pewną siebie kobietą w pełnym rozkwicie swej urody. Kobietą która potrafi dopiąć swego.
– Lord Neal? Witam! – powiedziała, kiedy zeszła ze schodów. Spojrzała na niego czujnie, co utwierdziło go w przekonaniu, że nie pomylił się w ocenie tej osoby. Kobieta, która ma czyste sumienie, na pewno nie byłaby aż tak ostrożna podczas spotkania z kuzynem narzeczonego. – Pan jest wujem Edmunda, prawda?
– Tak – odparł. Tylko tyle, a więc niezbyt uprzejmie, i Eleanor lekko uniosła brwi. Z wyraźną dezaprobatą, ale tym się akurat nie przejął. Jeśli chodzi o formy towarzyskie, nie przejmował się nimi zbytnio, stanowczo wolał rozmowę na konkretny temat, a nie gadki o wszystkim i o niczym albo o pogodzie. Unikał spotkań towarzyskich wszelkiego rodzaju i dlatego uważano go za odludka. Owszem, na przyjęcia go zapraszano, bo utytułowany i majętny, ale z tych zaproszeń korzystał bardzo rzadko.
– Może porozmawiamy w salonie? – zaproponowała Eleanor. – Bardzo proszę.
Ruszyła przez hol, on naturalnie za nią. Kiedy podchodzili już do drzwi, dodała:
– Szkoda, że Edmunda nie ma.
– Raczej się go nie spodziewałem – odparł Anthony, któremu właśnie o to chodziło, żeby porozmawiać z panną Townsend sam na sam. Specjalnie przyjechał przed dwunastą, a to nie była jeszcze pora na składanie wizyt. – Bardzo chciałem porozmawiać z panią, panno Townsend.
– Ze mną? Naprawdę? Czuję się zaszczycona!
Czyli nie darowała sobie odrobiny ironii, po czym pierwsza przekroczyła próg salonu. On za nią, ona usiadła na krześle, wskazała ręką na krzesło nieopodal, by też usiadł, i milczała, spoglądając na niego bardzo chłodno. Aż tak chłodno, że odezwał się dopiero po krótkiej chwili.
– Pozwoliłem sobie przyjechać do pani, ponieważ prosiła mnie o to moja siostra, lady Scarbrough. Bardzo jej zależało, bym porozmawiał z panią, ponieważ… – Anthony wziął głęboki oddech – …ponieważ pani nie powinna wychodzić za Edmunda!
Wyrzucił to z siebie, czując, jak jego policzki robią się znacznie cieplejsze. Nic dziwnego, bo wcale nie zabrzmiało to zręcznie. Zachował się jak słoń w składzie porcelany.
– A dlaczego nie powinnam? – spytała Eleanor głosem bardzo spokojnym, czym Anthony’ego bardzo zaskoczyła. Spodziewał się przecież, że będzie wzburzona, a tymczasem nia okazała żadnych emocji, prawdopodobnie więc spodziewała się takiego obrotu spraw.
On natomiast wcale nie był taki spokojny i odezwał się zdecydowanie głośniej:
– Bo tak nakazuje zwyczajna przyzwoitość.
– A ja uważam, że o wiele bardziej niestosowne byłoby pozwolenie, by Edmund mieszkał w moim domu, nie będąc moim mężem!
– Chyba pani wie, że jego najbliżsi wcale nie aprobują tego małżeństwa?
– Oczywiście, wiem. I wiem też, że kiedy to małżeństwo stanie się faktem, w państwa odczuciu będzie to katastrofa.
Teraz ona odezwała się o wiele głośniej, i Anthony uznał, że nie ma co dyskutować, tylko trzeba przejść do meritum sprawy. Czyli zgodnie z poleceniem Honorii spróbować pannę przekupić.
– Jestem przygotowany na przekazanie pani pewnej sumy pieniędzy.
– Naprawdę? – Eleanor powoli, niemal dostojnie, wstała z krzesła, skrzyżowała ramiona na piersi i wlepiwszy w gościa oczy, wycedziła: – Zamierzasz mnie pan przekupić, bym nie wychodziła za Edmunda? Czyli jedynym pańskim argumentem są pieniądze? Ciekawe, bardzo ciekawe, ale Edmundowi o tym nie powiem, bo poczuje się zraniony. Przecież on pana wprost uwielbia! A ja, oczywiście, żadnych pieniędzy od pana nie przyjmę. A poza tym trochę pan się spóźnił. Proszę przekazać lady Scarbrough, że jej syn już wczoraj pojął mnie za żonę.
Po tym krótkim spotkaniu Anthony nigdy już nie widział się z Eleanor, która po dwóch miesiącach razem z mężem wyjechała do Włoch. Gdzie po kolejnych dwunastu miesiącach Edmund pożegnał się z życiem.
Na podjeździe zaturkotały koła i Anthony drgnął, wracając do rzeczywistości. Zobaczył przed domem powóz siostry. Stangret zeskoczył z kozła, rozłożył schodki i otworzywszy drzwi powozu, pomógł wysiąść lady Scarbrough, bardzo szczupłej, mimo że młodość dawno miała już za sobą. Ubrana na czarno, do kapelusza przypięła żałobną woalkę, ale tak, by nie zasłaniała twarzy.
Czyli droga siostra przyjechała z wizytą w żałobnym rynsztunku! Ta złośliwa myśl sprawiła, że Anthony się zawstydził. Przecież kto jak kto, ale kobieta, która straciła syna, ma prawo chodzić w czerni.
Szybko wyszedł z pokoju i po krótkiej chwili już stał w drzwiach wejściowych, witając siostrę. Naturalnie bardzo uprzejmie.
– Witaj, droga Honorio!
– Och, Anthony!
Niebieskie, bardzo jasne oczy Honorii zalśniły od łez. Wyciągnęła do niego obie ręce i zachwiała się, jakby miała zemdleć. Natychmiast więc pochwycił jej drżące dłonie, poprowadził siostrę do salonu, a tam od razu podprowadził do funduszufunduszu sofy. Przecież znał siostrę nie od dziś, wiedział, że mogłaby osunąć się na ziemię. Zresztą niezwykle efektownie.
– Cóż cię sprowadza, droga siostro?
– Och, Anthony… – zajęczała Honoria, przyciskając ręce do serca. – Ta kobieta… Ta kobieta zamordowała mego syna!
Dalsza część dostępna w wersji pełnej