Percepcja. Początek - Piotr Łosiński - ebook

Percepcja. Początek ebook

Piotr Łosiński

2,8

Opis

Komu zależy na prawdzie, gdy świat pogrąża się w chaosie?

Artem, należący do gatunku uzdolnionych, obdarowanych boską cząstką ludzi, zostaje osadzony w specjalnym więzieniu dla podobnych sobie jednostek. Wiele lat wcześniej zdecydował się opuścić rodzinę, aby ją chronić. Sam przez ten czas skutecznie się ukrywał – aż do chwili, gdy wydał go jeden z jego znajomych. Dlaczego to zrobił? To pytanie nieustannie towarzyszy Artemowi. Jednak by znaleźć odpowiedź, będzie musiał wydostać się z tego piekła. Inaczej podzieli los współwięźniów i stanie się obiektem brutalnych eksperymentów, mających na celu eksterminację całego gatunku. Ryzykując życiem, wraz z kilkoma osadzonymi postanawia rozpocząć rebelię. Dzięki swoim zdolnościom spiskowcom udaje się nawiązać kontakt z sojusznikami spoza murów więzienia. Wkrótce ich bunt zacznie zataczać coraz szersze kręgi i doprowadzi do szokujących odkryć…

Raz za razem przeszywający ból przemieszcza się po różnych częściach ciała. Na głowie mam czarny worek, opleciony sznurkiem wokół szyi. Jestem skulony w pozycji embrionalnej, dalej skrępowany. Pewnie znajduję się w bagażniku lub w jakiejś skrzyni. Gdzieś mnie przewożą. Z każdym podskokiem i upadkiem na żebro coraz trudniej mi się oddycha, wszystko wskazuje na to, iż mam je połamane. Próbuję uciec myślami do wspomnień z przeszłości, wszelkie próby palą jednak na panewce. Krzyczę rozpaczliwie z całych sił, wzywając pomocy, resztkami sił kopię w ścianki, by narobić jak najwięcej hałasu. Może ktoś mnie usłyszy.
Kierowca raptownie zatrzymuje samochód. Ktoś się zbliża. Otwiera bagażnik i obdarowuje mnie kolejnym ciosem w korpus. Ściąga worek i zakłada mi knebel na usta. Robi to mechanicznie, bez chwili zawahania. Tak jakby była to jego zwyczajna, codzienna czynność, coś jak smarowanie chleba masłem. Teraz wiem, że nadeszła najgorsza część podróży…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (5 ocen)
0
2
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marcin8303

Nie polecam

słaba
00

Popularność




Rozdział 1

Czuję ból przeszywający moje ciało… nie mam sił poruszać głową. Gdzie jestem? Czuję się zagubiony. Zakleszczony pomiędzy dwoma masywnymi osobami. Palą mnie nadgarstki, nie mogę ruszać rękoma; są skrępowane. Świat widzę jak przez intensywną, czarną mgłę. Mam problem z oddychaniem. Strach wzmaga akcję serca wraz z produkcją adrenaliny. Rozpływa się po moim układzie nerwowym. Dzięki czemu choć na chwilę ustępuje ból z odniesionych rozległych obrażeń.

Dopiero dochodzi do mnie fakt, że zostałem porwany. Potraktowany jak niebezpieczne zwierzę, jestem przewożony niczym worek ziemniaków. Staram się użyć wzmożonego skupienia, jednak coś mnie hamuje, powstrzymuje przed tym. Im bardziej się wysilam, tym mocniej czuję otępienie. Pewnie podali mi środek blokujący. Dochodzi do mnie warkot silnika, wstrząsy spowodowane jazdą po bezdrożach. Niektóre mocniejsze turbulencje powodują, że odzywa się ból nadgarstków, zaplątanych grubą liną za moimi plecami. Odczuwam, że z jednego lekko sączy się krew. Musimy już długo podróżować, skoro skóra zdążyła się już przetrzeć. Słyszę jakby odgłosy samolotu. Nie przypominam sobie, by w promieniu stu kilometrów od miasta znajdowało się jakiekolwiek lotnisko. Prawdopodobnie się przesłyszałem. Przez otępienie mam problem z sięgnięciem pamięcią do chwili uprowadzenia. Trochę to potrwa, zanim ułożę wspomnienie w całość.

Ostatnie, co w miarę dobrze pamiętam, to spotkanie z Markiem w kawiarni na rogu ulicy Zwycięstwa z ulicą 4 Marca. Umówiliśmy się o najbardziej bezpiecznej porze, czyli w czasie przerwy kawowej o godzinie trzynastej. Była to mała kawiarenka, niedawno otwarta, z bardzo dużym wyborem kaw wolno parzonych i własnymi wypiekami, prowadzona przez młodego mężczyznę. Ściany były białe, wypełniały je fotoobrazy przeróżnych ziaren kaw i filiżanek z gorącą kawą, z których unosiła się para. Pewnie miało to pobudzić w potencjalnych gościach ciekawość i ochotę na ten napój. Sala mieściła około dwunastu osób, pamiętam, że oprócz nas były dwie pary. Obie ubrane w stroje oficjalne, ale nie było w tym nic dziwnego – to ulica kancelarii notarialnych i prawnych, więc każdy chodzi tam w takim stroju. Jedyne, co mogło wydawać się podejrzane, to zachowanie sprzedawcy i spocone dłonie Marka w momencie przekazania mi teczki z informacjami. Pot spływał mu zresztą także po czole. Zdawało się to dziwne, ponieważ aktualnie panowała jesień, a w lokalu nie było gorąco. Choć on zapewniał mnie, że to od gorącej kawy.

Niech chwilę pomyślę… Zdaje mi się, że on zaczął się stresować w momencie, gdy pojawiła się pierwsza para; barista też nerwowo spoglądał wtedy w ich stronę.

Kolejne wspomnienia są widoczne jakby przez pryzmat zaparowanej szyby. Pamiętam jeszcze moment, w którym barista podawał kawę, wtedy poczułem na szyi jakby ugryzienie komara. Czyli to w tym momencie mogli mnie uśpić. Jako że nawet nie zdążyłem skosztować kawy, wariant ze środkiem dodanym do niej odpada. Chwila ukłucia była jedyną sposobnością do obezwładnienia mnie. Tylko nasuwa mi się pytanie, czemu Marek to zrobił. Przecież też się ukrywał, był jednym z nas. Czemu mnie wystawił? Możliwe, że został przekupiony. Ciekawe, za jaką cenę i czy było warto.

Nieświadomie zacząłem poruszać głową, dotknąłem nią mężczyzny z prawej. Po czym z toku myśli wyrwał mnie gruby męski głos, w którym było wyczuwalne pewne przerażenie. Jakby respekt przed moją osobą.

– Julian, on się przebudza, natychmiast go uśpij!!!

Po rozbrzmieniu tych słów nagle poczułem ogromny ból, który rozniósł się promieniście po moich żebrach; ostatkiem sił złapałem oddech.

Ledwo co słyszę głosy, które rozbrzmiewają w mojej głowie jak skrzypienie starych drewnianych schodów. Niby wiem, skąd dochodzą, a jednak są poza zasięgiem mojego zrozumienia. Głowa opada na klatkę piersiową, nagryzam lekko język. Metaliczny posmak krwi zalewa moje kubki smakowe.

– On m…a… żyć!!! Przestań go kat…o…wać i uśpij. Masz, po…da…j tylko cztery mililitry. Większa da…w…ka może g…o… zabić.

Nagle czuję, jak ogarnia mnie nieświadomość i wolno odpływam do krainy snu.

*

Ujrzałem ją… nie sądziłem, że jeszcze kiedyś ją zobaczę – moją ukochaną, maleńką córkę. Poczułem błogi spokój. Wiedziałem tylko, że to sen i że nie chcę się już obudzić i doświadczać tego cierpienia, którego doznaję w prawdziwym świecie. Można rzec, że to swoistego rodzaju ucieczka mojej podświadomości, coś prawie jak świadomy sen. Jest to kolejny krok w rozwoju po tym rodzaju snu, którego doświadczają rzesze ludzi na świecie. Nie zdających sobie sprawy, iż przy treningu zdolności świadomego snu mogliby rozwinąć się o wiele bardziej zarówno personalnie, jak i zawodowo.

Ja od razu urodziłem się tak jakby z kolejnym stopniem wtajemniczenia w tę zdolność. Nieraz jako dziecko wolałem żyć w tym stadium niż w realiach biedy, w której się wychowywałem. W dzieciństwie nie było miejsca na słabości. Choć z każdej strony świat atakował mnie mnogością złych doznań, także ze strony mieszkańców osiedla czy rówieśników w szkole, mimo wszystko nie mogłem upaść. Wędrując do szkoły, nawet podczas srogiej zimy jako jedyny nosiłem trampki, a stopy odmarzały mi od zimna wdzierającego się do butów przez bardzo cienką podeszwę i materiał. Wtedy nie poddawałem się, tylko uciekałem do krainy, którą budowałem podczas każdej negatywnej sytuacji. A wielokrotnie byłem też wyśmiewany. W tej krainie pozbawionej szarości, cierpienia, szydzenia ze strony rówieśników wywodzących się z bogatszych rodzin i wypełnionej marzeniami żyłem każdej nocy, z czasem uważałem, iż ona jest moim prawdziwym życiem, prawie domem, a dzień jedynie marnym koszmarem, z którego nie mogę się wybudzić. Dzień był mrokiem, polem mentalnej bitwy, którą muszą staczać dzieci z dobrych, lecz biednych rodzin. Za to noc światłością, radością, spacerem i nietuzinkową podróżą wypełnioną przez postacie wykreowane przez dziecięcą wyobraźnię – była moją oazą i szansą na przetrwanie.

*

– Tato, tato, tato, gdzie jesteś? Zaraz cię znajdę…

Zabawa w chowanego jest jej ulubioną. Delikatne, brązoworudawe włoski rozkołysane na wietrze okalają jej twarz, podkreślając dziecięcą urodę. Moja córka ma zaledwie siedem lat, jest jasnej karnacji, jak na swój wiek dość wysoka. Okrzyk radości wraz z uśmiechem sprawiają, że przepełnia mnie szczęście. Letnie wieczory są idealne na rodzinne spędzenie czasu. Wypełniający eter zapach kwitnących drzew owocowych i kwiatów wraz z delikatnością żywo zielonych traw wprawia w zachwyt. Sad owocowy za domem, który sam wybudowałem z bali drewna, oraz wiaty i budynki gospodarcze dostarczają wielu kryjówek. Wpasowują się też we wszechobecny krajobraz lasów i jeziora, ponieważ wszystko jest koloru naturalnego drewna, by w pełni oddać hołd pięknu natury. Życie na uboczu daje duże poczucie bezpieczeństwa, powoduje zżycie się rodziny, przynosi spokój od zgiełku miasta i pozwala trzymać się z dala od otchłani ciemności przestępczości ludzi tam żyjących. Tu życie płynie wolniej, a zarazem jest pełniejsze i bardziej barwne.

Nadchodzi. Wczołguję się nerwowo pod terenowy samochód. Słyszę jej delikatne stąpanie po ziemi, piasek trzeszczący pod jej stopami. Udało się, nie zauważyła mnie. Nareszcie się oddala, mogę wysunąć głowę, by sprawdzić jej aktualne położenie. Idzie w stronę domu, zaraz zniknie mi z widoku, będę mógł na chwilę wyjść i się rozprostować; nie ma to jak zabrudzić białą koszulę, będę musiał się z tego tłumaczyć przed żoną.

– Już wiem, skoro nie mogę cię znaleźć, użyję swoich zdolności; choć mama zabroniła mi ich używać, ponieważ gdy tata się dowie, to strasznie zesmutnieje, lecz jak się schowam za drzewem, to tego nie zauważy.

Podczas próby wyjścia spod terenówki dopadł mnie wewnętrzny powiew zimna. Od razu na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Poczułem obcą obecność; dotyk, który mnie obserwuje, określa, czym jestem. Ostatni raz czułem to, gdy wyprowadzaliśmy się z miasta; raczej uciekaliśmy, gdy miałem do czynienia z osobami ze zwiększoną inteligencją, które pracowały dla rządowej Agencji Badawczej o nazwie POBU, czyli Pokojowy Ośrodek Badań Uzdolnionych. W ten sposób odszukiwali innych ludzi z potencjałem. Wówczas szukali takich jak ja, by zamykać w laboratoriach i przeprowadzać na nich badania dla celów wojskowych. Korzystałem z moich walorów rozwojowych, nauczyłem się je jednak maskować, by nie zostać wykrytym. Od tego czasu minęło parę lat, w moim aktualnym otoczeniu nikt nie przejawiał tego potencjału. Chyba że… To jest jedyne wyjście – Sara. Odziedziczyła po mnie zdolności.

Znów nadchodzi, tylko tym razem pewnym krokiem. Staram się szybko, a zarazem niezdarnie ponownie schować pod samochód, niestety wzniósł się mały obłok kurzu. Moje serce zaczyna łomotać z bólu od nadchodzących myśli o przyszłości Sary. Zarazem odczuwam w ciele lekkie pozytywne mrowienie spowodowane zabawą, czas jakby spowolnił. Upływają sekundy, które sprawiają wrażenie, jakby były minutami, tętno dodatkowo przyspiesza, powodując zawirowanie czasowe. Każda chwila pomiędzy jej krokami, każde zbliżenie i dźwięk tąpnięć kamieni ustępujących pod naciskiem jej butów wprawiają w pracę moje bębenki uszne. Odległość między nami stale maleje. Wstrzymuję oddech, by zminimalizować możliwość wykrycia mnie. Jednak nawet to mi nie pomogło, znalazła mnie. Nawet nie spostrzegłem, kiedy chwyciła mnie za rękę i obdarowała szczerym uśmiechem, pełnym satysfakcji i radości, że mnie odszukała.

– Tato, pobawimy się jeszcze raz? Nie cieszysz się, że udało mi się cię odnaleźć? Coś złego zrobiłam? – Odczytała smutek i roztargnienie, które pojawiły się w moim spojrzeniu oraz w mimice i mowie ciała. Nagle poczułem jej ciepło, ręce otulające mnie; przytuliła się.

Objąłem ją. Ból towarzyszący świadomości, że jej przyszłość nie jawi się w różowych barwach, sprawił, że nie mam ochoty jej puszczać, chciałbym, by ta chwila trwała wiecznie. Świadomość przewidywanego cierpienia własnych dzieci sprawia okropny ból. Gorsze jest tylko ich faktyczne cierpienie i niemożność udzielenia im pomocy.

– Nic się nie stało, po prostu następnym razem możesz dać staruszkowi w zabawie większe fory. Wracajmy już na kolację. Mama pewnie na nas czeka.

– Następnym razem to ty będziesz szukał, a ja pozwolę ci się wcześniej znaleźć, byś nie był smutny… Tato, jeszcze coś chcę ci powiedzieć: bardzo cię kocham.

Łzy samoistnie zaczęły wypełniać moje oczy.

– Też cię kocham. Bardzo, bardzo mocno.

Pozwoliłem sobie jeszcze na chwilkę wygłupów, łaskoczę ją, a ona się kołysze i płacze ze śmiechu. Małym dzieciom niewiele potrzeba do szczęścia.

W oknie widzę Annę, spostrzegam na jej twarzy grymas zdenerwowania, oczy lekko zwilżone. Im bliżej podchodzimy, tym bardziej widać jej zakłopotanie – pewnie zauważyła, jak Sara używa swoich zdolności.

Wchodzimy do salonu, jest średniej wielkości, z drewnianą podłogą, ściany pokrywa śnieżna biel. Pokój wypełnia duża ilość roślin o różnych barwach zieleni. Ania stoi koło kominka stworzonego z kamieni, próbuje w nim nerwowo rozpalić ogień, wszystkie zapałki wypadają jej z dłoni. Na ziemi zauważam roztrzaskany telefon komórkowy.

– Saro, idź do pokoju. Umyj rączki i przygotuj się do kolacji. Niedługo cię na nią zawołam.

Jej pokój mieści się na pierwszym piętrze obok pokoju brata, który niebawem miał się narodzić. Mimo młodego wieku pozwoliłem jej samej urządzić swój pokój, co w efekcie dało pomieszczenie wypełnione przeróżnymi maskotkami w postaci misi oraz ich malowidłami na ścianach. Jest tu mieszanka wielu barw, prawie tęczowo. Wchodząc, czuje się ciepło dziecięcego pokoju i zawsze trzeba pokonywać pole minowe stworzone z chaotycznie rozłożonych zabawek, których nie zdążyła posprzątać. Nawet się nie spostrzegłem, kiedy z niemowlęcia stała się wygadaną dziewczynką z niemałym temperamentem.

Obejmuję żonę, by ją uspokoić. Rozpłakuje się na moim ramieniu. Oboje wiemy, co to oznacza. Prawdopodobnie będę musiał ich opuścić, by zminimalizować ryzyko odnalezienia Sary i jej porwania przez Agencję POBU.

– Byli już u Zielińskich, znaaaajdą nas, szukają cię. Oni mieszkają zaledwie dwa kilometry stąd. A w dodatku widzaaaałaaam, jak Sara…. – Słowa się urywają, nadchodzi kolejna fala płaczu.

Teraz wiem, że ogarnęły ją strach i smutek. Jej łzy zaczynają udzielać się także mnie. Czuję, jak jedna za drugą spływają mi po policzku. Niektóre błądzą i trafiają do ust – nie sądziłem, że mogą być tak słone. Nie mogę teraz okazać słabości, jeśli byli już u nich, to jest tylko kwestią czasu, gdy zapukają do naszych drzwi. A raczej wtargną z nimi do domu. Agenci nie mają żadnych skrupułów, nie zważają nawet, czy mają do czynienia z dziećmi. Wszystkich traktują jednakowo. Dla nich jesteśmy odmieńcami, którzy nie powinni istnieć. Boją się szczególnie tych, którzy są w stanie wpływać na wolę innych, potrafią przez krótki czas nimi sterować. Dlatego też noszą specjalne hełmy, które blokują przepływ fal do ich umysłów.

Przecieram oczy rękawem od koszuli. Zaprowadzam roztrzęsioną Anię na kanapę. Postanawiam zaparzyć jej napar uspokajający.

W kuchni zauważam wszechobecne rozbite szklanki. Staram się nie stanąć na szkło, omijając pośrodku wyspę z blatów i szafek. Pomieszczenie jest urządzone jak salon, w jasnych barwach z dodatkiem lekkiego błękitu, meble zrobione z drewna bukowego. Mimo wszystko wracając z naparem do salonu, zauważam, że pozostawiam za sobą czerwone plamy. Nawet nie poczułem momentu, w którym rozciąłem stopę. Wziąłem apteczkę, usiadłem na kanapie, by opatrzyć ranę. Szkło wcięło się w skórę dość głęboko. Po wyciągnięciu krew od razu zaczęła szybciej uciekać, musiałem uszkodzić tętnicę. Kanapa oraz podłoga mają teraz gdzieniegdzie rubinową barwę. Stosuję opatrunek w sprayu i owijam bandażem, by zatamować krwotok.

– O co chodzi z Zielińskimi? Domyślam się, co chcesz powiedzieć o naszej córce.

– Dzwoniła Maja, mówiła, że zabrali jej męża i syna. Przyjechali czarnym samochodem terenowym z ciemnymi szybami, bez rejestracji. Wszyscy ubrani w czarne garnitury. Mówili, że muszą zabrać ich na badania, ponieważ mogą być zarażeni. Mieli identyfikatory z Państwowego Instytutu Epidemiologicznego. Pewnie mieli je fałszywe. Ty wiesz, o jakie zarażenie chodzi. Oni na co dzień korzystali ze swoich zdolności… Przyjdą też po was… – Płacz przerwał wypowiedź.

– Skąd oni mogą wiedzieć, kto przejawia kolejny etap ewolucji? Skąd wiedzą, kto potrafi wykorzystać większą cześć umysłu? Czy Maja wspomniała ci o tym? Proszę, przestań już płakać, czas działa na naszą niekorzyść. – Wszystko wypowiedziałem podniesionym tonem, mogłoby się wręcz wydawać, że krzyczę. W tej chwili każda minuta jest ważna. W końcu byli zaledwie DWA kilometry stąd.

– Gdy się bawiliście… ona… usiadła i zamknęła oczy… Wokół niej… uniosły się płatki kwiatów… używa poszerzonej percepcji… tylko WY tak potraficie… tylko wasz rodzaj jest najbliżej przodków… Musimy ją ukryć… ja się muszę ukryć… dla naszego syna… – Słowa wypowiadane w rozpaczy przez moją żonę są jak hasło, które, aby je zrozumieć, wymaga połączenia części w jedną spójną całość.

– Więc mój domysł był słuszny. To jest pewne, Sara też jest uzdolniona. Jak ich znaleźli?!

Do niedawna to było niemożliwe. Mogła nas wykryć jedynie inna osoba z poszerzoną percepcją. Wszyscy się pilnowaliśmy, sprawdzaliśmy każdego nieznajomego, który pojawiał się w naszej wsi. Nie było takiej osoby, która by wydała naszą tajemnicę.

– Oni używają jakichś sensor… Wykrywają każdego, kogo mózg generuje inny rodzaj fal niż u zwykłych ludzi, w momencie, gdy używacie waszego potencjału. Musimy uciekać, Artemie. W tej chwili.

– Zostaniesz z dziećmi, a ja zniknę, oddalę się od domu. Następnie sprowokuję ich do pościgu. Rok po moim odejściu zmień miejsce zamieszkania, nie korzystaj z kart kredytowych, wypłać całą gotówkę i sprzedaj naszą posiadłość. Nie zbliżajcie się do miast. Sara kiedyś to zrozumie, że was opuściłem. Po moim wyjściu porozmawiaj z nią. Wyjaśnij, że jest wyjątkowa. Przestrzeż, by jedynie w ostateczności używała poszerzonej percepcji. Jest to jedyne wyjście z tej sytuacji. Tylko, proszę, spraw, by nasz syn wiedział, kto jest jego ojcem.

– Artem, pamiętaj, że cię kocham, i uważaj na siebie. Odnajdź nas, gdy wszystko się uspokoi. Wierzę, że nas znajdziesz. Nie pozwól, by cię porwali lub, co najgorsze, uśmiercili.

Poczułem ciepło ust mojej ukochanej, jak czule mnie muskają, ten ostatni pocałunek wydłużył chwilę w rodzinnym domu. Był pożegnalnym – nie wiem, kiedy znów poczuję ten zastrzyk miłości płynący z tej czynności. Patrząc na Anię, widziałem przerażenie i ogromny smutek, a zarazem strach przed utratą mnie na zawsze. Niestety musiałem w trybie natychmiastowym zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i uciekać. Czas naglił, oni pewnie już zmierzali w naszą stronę, by przeszukać tę część wsi.

Wszystko spakowałem do plecaka, zostawiłem karty kredytowe, wziąłem natomiast całą gotówkę Ani oraz część naszych oszczędności z ukrytego sejfu.

W ułamku sekundy stanąłem jak sparaliżowany, poczułem zimny pot. Ciało zaczęło drżeć. Nie mogłem się ruszyć. Do mojego umysłu wdarł się jakiś byt, osoba. Nie przypominałem sobie, bym wcześniej doświadczył takiego dotyku. Postanowiłem wejść w głąb umysłu, by odkryć tożsamość nawiedzającego. W tym stadium moje oczy zmieniają barwę z brązowych na złote z refleksem błękitu, a wszystko dzieje się bardzo szybko. W rzeczywistości ulatują jedynie sekundy, a w tym świecie można odnieść wrażenie, że są to minuty, a czasem nawet godziny. Stoję osamotniony pośrodku czarnego, bezkresnego pola, tu nie ma horyzontu, jest tylko wszechobecna pustka. Czarną mgłę rozdziera biały, nieskazitelny blask niewielkiej istoty, która przewyższa mnie swoimi zdolnościami. Nagle czuję przypływ ciepła, mój strach ustępuje, a w jego miejsce pojawia się poczucie bezpieczeństwa i gwarancji, że wszystko dobrze się skończy. To koi moją duszę. Tym bytem okazała się Sara. Nie mogłem uwierzyć w to, że jest tak silna.

– Tato, wszystko słyszałam. Gdy rozmawialiście, to byłam na schodach. Nie musisz się o nas martwić, zaopiekuję się mamą i braciszkiem. Na ciebie też się nie gniewam, że musisz nas opuścić. Robisz to dla naszego dobra.

– Dziękuję. Mam nadzieję, że za jakiś czas znów będziemy wszyscy razem jako rodzina. Czemu wcześniej nie powiedziałaś mi o swoim potencjale? Nigdy nie sądziłem, że spotkam kogoś na tak ogromnym poziomie rozwoju. Dużo ludzi naszego pokroju wierzy w pojawienie się osoby z wielką mocą, która ocali nas przed zgubą. Jest szansa, że jesteś nią ty. Dlatego też, gdy będziesz starsza, to nie mieszaj się do tego konfliktu. Nie chcemy cię stracić!

– Moja moc wzrasta pod wpływem emocji, sama jeszcze do końca nie potrafię w pełni jej kontrolować. Nie powiedziałam ci o tym, ponieważ mama mnie o to poprosiła. Od tej chwili nasza rodzina będzie wplątana w ten konflikt, mimo tego, że nie chcemy się w niego angażować. Czasem mam wizję z urywkami możliwych zdarzeń. W każdej wersji jesteśmy w niego uwikłani, jest to nieuniknione. Proszę, nie patrz tak na mnie, przez swoją rozszerzoną świadomość bardzo szybko dorosłam.

– Jestem trochę przerażony twoim obecnym stanem, a zarazem dumny z tego, że jesteś moją córką.

– Muszę cię już opuścić, zużyłam zbyt dużo energii. Kocham cię, tato! Uważaj na siebie i wróć do nas!!! Będziemy czekać!

– Chciałbym cię móc przytulić, jednak nie starczy już czasu. Nie używaj swojej mocy w miejscach, w których można cię łatwo nakryć. Nikomu o tym nie mów! Troszcz się o młodszego brata. Na pewno was odnajdę.

Odeszła, pozostała tylko rana w moim sercu, z którego ulatnia się smutek. Czas oddać się poszukiwaniu najlepszego wyjścia z obecnej sytuacji na bazie dedukcji wszystkich zebranych wiadomości z przeszłości.

Przez umysł zaczyna przewijać się tysiące myśli i wariantów. Tylko która droga zapewni mojej rodzinie bezpieczeństwo? Wszystko widzę zobrazowane niczym jakiś film. Przewijam moimi wyimaginowanymi rękoma, zostawiają one lekko pomarańczowe smugi, które uwydatniają się w ciemności. Otwieram drogę po drodze; jedne prowadzą do śmierci mojej rodziny, inne do mojej, a kolejne pokazują wykreowanego niemalże ludzkiego potwora żądnego zemsty; nie rozpoznaję tej postaci, wyczuwam jednak coś w rodzaju więzi z nim. W żadnej wersji, która może się wydarzyć, nie rozpoznaję syna – wychodzi na to, że nie będzie dane mi go zobaczyć w jego dorosłym życiu.

Nagle z oddali ujawnia się wizja drogi, która wcześniej była nieomal niewidoczna, mało realna, raz gasła, a raz się pojawiała. Teraz pojawiła się niczym odpowiedź na moje wszystkie pytania, z żarzącą się aurą gry płomieni o niespotykanych barwach, od czystej, ostrej żółci, przez żywą pomarańcz, a na łagodnym niebieskim kolorze jakby palącego się gazu ziemnego kończąc. Wpatrywałem się w to jak w jakimś transie.

*

Wszystko rozpływa się jak mgławica ryb, moje ciało kołysze się na boki, obijając o krawędzie ciasnego pomieszczenia. Nie wyczuwam obecności innych osób. Raz za razem przeszywający ból przemieszcza się po różnych częściach ciała. Na głowie mam czarny worek, opleciony sznurkiem wokół szyi. Jestem skulony w pozycji embrionalnej, dalej skrępowany. Pewnie znajduję się w bagażniku lub w jakiejś skrzyni. Gdzieś mnie przewożą. Z każdym podskokiem i upadkiem na żebro coraz trudniej mi się oddycha, wszystko wskazuje na to, iż mam je połamane. Próbuję uciec myślami do wspomnień z przeszłości, wszelkie próby palą jednak na panewce. Krzyczę rozpaczliwie z całych sił, wzywając pomocy, resztkami sił kopię w ścianki, by narobić jak najwięcej hałasu. Może ktoś mnie usłyszy.

Kierowca raptownie zatrzymuje samochód. Ktoś się zbliża. Otwiera bagażnik i obdarowuje mnie kolejnym ciosem w korpus. Ściąga worek i zakłada mi knebel na usta. Robi to mechanicznie, bez chwili zawahania. Tak jakby była to jego zwyczajna, codzienna czynność, coś jak smarowanie chleba masłem. Teraz wiem, że nadeszła najgorsza część podróży. Przepełniona bólem.

Nie mam pojęcia, ile już podróżuję. Czemu zostałem przełożony do bagażnika. Dokąd mnie zabierają? Mnogość pytań przepełnia moją głowę, przewlekając się z odczuciami dochodzącymi z poszczególnych ośrodków bólu z organizmu.

Mijają godziny podróży, a dalej nie dojechałem do miejsca docelowego. Może zabierają mnie do swojego ośrodka badawczego i będą przeprowadzać na mnie eksperymenty? Po tak długim czasie zaczęło doskwierać mi pragnienie i potrzeby fizjologiczne. Nie wiem, czy dłużej wytrzymam. Większość myśli przeistacza się w obawę przed śmiercią, której powoli zaczynam pragnąć. Jestem złamany.

Ostatnią ostoją trzymającą mnie przy życiu jest obietnica dana dawno temu mojej córce. Od tamtej chwili minęło dwadzieścia lat. Teraz pewnie by mnie nie poznała. W tym czasie wolałem nie ryzykować zbliżeniem się do nich. Agenci ciągle byli o krok za mną. Przez cały czas się ukrywałem, aż do chwili pojmania. Wtedy spotkałem się z Markiem, by poznać powód niekończącego się pościgu za mną. W tej teczce miała być odpowiedź na wszelkie moje pytania. Jednak on wolał mnie wystawić. Mam nadzieję, że na tej swojej zagrywce ugrał coś wartościowego, bo prędzej czy później ktoś mu za to odpłaci, gdy dowie się o jego zachowaniu.

Z zewnątrz dochodzą różne odgłosy. Raptowne zahamowanie wlepia mnie w klapę, rozbrzmiewa pisk wydobywający się z kół. Chwilę stoimy, następnie znów ruszamy, prawdopodobnie przejeżdżaliśmy przez bramę kontrolną. Po raz kolejny się zatrzymujemy, tym razem na stałe.

Dopiero zauważyłem, że mój pęcherz nie wytrzymał. Agent POBU wyjął mnie z auta. Padłem na ziemię jak warzywo. Przez worek nie widziałem, co się dzieję. Słyszałem ludzi krzątających się wokół mnie. Od niektórych dochodził śmiech. Cały się trząsłem. Próbowałem prosić o wodę, jednak z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Ciepłe strugi cieczy zalały mi twarz, przez co miałem problem z oddychaniem. Odrobinę przełknąłem. Stwierdziłem, że jest to mocz. Zacząłem kręcić głową, by uciec od niego, jednak to nie pomogło. W końcu dwie osoby uniosły mnie i ciągnęły po kamiennym podłożu. Nogi ocierały się o ziemię, co skutkowało kolejnymi ranami. Co parę metrów skręcali. Jeden ściągnął mi z głowy worek. Przytrzymał mnie za kark i wstrzyknął bloker umiejętności.

Moim oczom ukazała się zimna i mokra cela z małym otworem służącym za okno. Zostałem do niej wrzucony. Zamiast pryczy była tu odrobina siana z materiałem do okrycia, dodatkowo zauważyłem coś, co mogło przypominać wychodek. Przez okienko wpadała ostatnia łuna blasku księżyca. Świeże powietrze wypełniało celę. Leżałem obok krat, a niby-łóżko było ode mnie oddalone o około dwa metry. W moim obecnym stanie dotarcie do niego wydawało się nieosiągalne. Mimo to nie poddałem się.

Podciągnięcie za podciągnięciem, każdy ruch wywołuje uczucie płonięcia i pękania mięśni. Odwracam wzrok od swojego celu, ponieważ mam wrażenie, że się w ogóle nie zbliżam. Zagryzam zęby i czołgam się dalej. Każde przebyte kilkanaście centymetrów jest dla mnie jak zwycięstwo. Nieoczekiwanie na nosie czuję ciepło materiału spoczywającego w lokalizacji docelowego spoczynku. W końcu dotarłem. Skuliłem się i nakryłem kocem, który był dla mnie niczym płaszcz chwilowego bezpieczeństwa. Nie wiedziałem, co czeka mnie kolejnego dnia. Nie wytrzymałbym znów takiej ilości cierpienia. Adrenalina powoli odpuszczała, a w jej miejsce pojawiła się symfonia uczuć bólu. Z każdej części ciała dochodziły coraz to nowe nuty cierpienia. Przypuszczałem, że jak usnę, to pewnie na parę dni. Obym nie zapadł w śpiączkę.

Rozdział 2

– Mamo, czy kupisz mi gazetkę z superbohaterami? W tym wydaniu jest z zegarkiem w barwach mojej ulubionej postaci. Zobacz, jest ostatnia.

– Nie tym razem. Nie starczy mi pieniędzy, są ważniejsze wydatki… Płacz ci nie pomoże.

– Nigdy nie starcza na to, co ja bym chciał! Poczekam przed sklepem.

Wyszedłem ze zwilżonymi oczami. Zawsze jest tak samo. Gdy poproszę mamę, by kupiła mi nawet najmniejszą drobną zabawkę, to nigdy nie starcza. Najgorsze jest to, że na papierosy i alkohol zawsze znajdą się pieniądze. I jeszcze te częste wizyty jej koleżanki. Dla mnie nie ma czasu, raczej jestem niepotrzebny. Moje zniknięcie ułatwiłoby jej życie.

Widzę, że wychodzi ze sklepu. Rzuca mi zimne spojrzenie i każe iść za sobą. Nie ma sensu się sprzeciwiać. Idziemy przez kolejne dwadzieścia minut. Dochodzimy do rejonów naszego osiedla, naprzeciw klatki znajduje się sklep monopolowy, którego niestety nie pomija. Nasze mieszkanie mieści się na czwartym piętrze, jest niewielkie i bardzo zaniedbane. Na domiar złego często unosi się w nim odór alkoholu.

Wstydzę się tego, gdzie mieszkam, kim jestem, swojego otoczenia i brzydkiego zapachu swoich ubrań, od papierosów. Wiem, że kiedy dorosnę, to będę dążył do tego, by moje dzieci miały lepsze życie. Przez wszystkie swoje złe doświadczenia szybko dorosłem, z powodu czego nie odnajduję się w szkole. Zawsze stoję na uboczu, nie mam kolegów, nikt mnie nie odwiedza ani się ze mną nie bawi. Nie mam ani jednego wspólnego tematu z rówieśnikami w swoim wieku, w tym także w klasie. Zdążyłem do tego przywyknąć i to zaakceptować. Muszę tylko skończyć szkołę. Wtedy się wyprowadzę i będę prowadził godne życie, w którym wiszące nade mną ciemne chmury ustąpią radości blasku słońca krążącego po błękitnym niebie. Nie pozwolę, by po nowym początku powróciła choćby mała krzta smutnej przeszłości. Stanę pewnie na nogi i będę podążał wedle celów, jakie sobie wymarzyłem. Mam nadzieję, że z upływem czasu nowe, dobre wspomnienia choć w małym stopniu zniwelują i zapełnią dziurę w duszy rosnącą od śmierci taty aż do dnia wyprowadzki.

Rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Przyszła koleżanka mamy, znów zaczną pić bez końca. Wolę zamknąć się w pokoju, by nie musieć patrzeć, jak się staczają na dno ludzkiej egzystencji. Tylko tu czuję się bezpiecznie.

Zacząłem czytać książkę, jest jedyną formą oderwania się od codziennego życia, jedynym ratunkiem przed zatraceniem się w ciemności, która każdego dnia wyciąga po mnie swoje rozwarte dłonie. Od pięciu lat, czyli odkąd skończyłem dziewięć lat, zacząłem budować w wyobraźni wyimaginowany świat. Nazwałem go Planetą Smoków, dlatego że właśnie smoki są moją ulubioną kreaturą stworzoną w powieściach fantastycznych. Z każdej książki, którą czytam, przenoszę najciekawszą rzecz, krainę lub postać do Planety Smoków. Nie ma tu miejsca na skazę pozostawianą przez krzywdę wyrządzaną przez innych, na alkohol, papierosy i problemy życia w biedzie. Za to jest pełno radości, zabaw, przyjaciół, którzy zawsze mają dla mnie czas. Zaradzą zawsze, gdy zdarzy się coś złego. Trzymają kciuki za to, bym przetrwał kolejny dzień i szybko do nich wrócił; są dla mnie jak rodzina, a na pewno ważniejsi niż mama. Wracam do nich każdej nocy, staram się zostawać z nimi jak najdłużej.

Powoli zaczynam wierzyć w to, że każdy dzień jest koszmarem, przez który muszę przebrnąć. Kiedy za każdym razem z nadzieją próbuję się przebudzić, by znów być w magicznej krainie, wtem dochodzi do mnie okrutna prawda. Dzień jest prawdą, a nocne przygody jedynie snem. Dzięki któremu dostaję dawkę siły na codzienną walkę o przetrwanie i nadzieję w oczekiwaniu na lepsze jutro.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Percepcja. Początek

ISBN: 978-83-8313-449-9

© Piotr Łosiński i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Paweł Pomianek JezykoweDylematy.pl

KOREKTA: Konrad Witkowski

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski

FOTO: Domena publiczna

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk