Piekielne Niebo - Ligocka Karolina - ebook + audiobook + książka

Piekielne Niebo ebook i audiobook

Ligocka Karolina

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czasem trzeba upaść, by móc wznieść się wyżej

Osiemnastoletnia anielica Narida zostaje oskarżona o zabójstwo, a następnie upada strącona z Nieba. Okaleczona i odarta z anielskości trafia na Ziemię, do Rzymu.

Po dziesięciu latach spokojnego życia, gdy już pogodziła się z odtrąceniem, odkrywa w sobie dawne, unikatowe moce. Tatuaż, który ma na plecach, przedstawiający pysk wilka potrafi się materializować, by bestia stawała w jej obronie.

Narida razem z przyjacielem Rimonem zostaje wrzucona w wir tajemniczych zdarzeń. Wkrótce poznaje jego demonicznego brata, z którym zawiera układ. Dzięki temu paktowi ma szansę rozwiązać zagadkę morderstwa, przez które ją wygnano.

Tajemnice się piętrzą. Odpowiedzi odlatują. Aż w końcu pojawia się… nadzieja.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 502

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 9 min

Lektor: Kim Sayar
Oceny
4,3 (210 ocen)
128
38
30
13
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
angeljoy

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się słuchało, chociaż lektorka powinna jeszcze sporo popracować. Sam historia ciekawa, chociaż momentami przewidywalna, mocno osadzona na typowych motywach. Nie podobało mi się zakończenie, jeden z wątków nie został rozwiązany, ale może to bramka do kolejnej części. Zobaczymy. Ogólnie polecam.
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka. polecam
40
Lena0603

Z braku laku…

Pomysł na fabułę ciekawy. Wykonanie mierne (świat i język po prostu mogą być). Kreacja bohaterów niakceptowalna - oni nie są w 2D i to z tektury, to jest 1D ze ścinek drukarskich. Szkoda. Jak nie ma bohaterów to nie wracam, więc dla mnie przygoda z autorką za dwa razy - pierwsza i ostatnia.
bazoan

Nie oderwiesz się od lektury

przeczytane w 1 dzień ... licze na dalsze części i kontynuacje wątku głównej pary
Arencl

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam takie ksiazki. Mam nadzieję że autorka napisze kolejne o podobnej tematyce.

Popularność




Prolog

Dziesięć lat wcześniej, Niebo

Noc pożerała budynek, a cisza gęstniała w każdym kącie.

Narida niespokojnie wierciła się w łóżku. Rozkopywała się co parę minut, a potem z powrotem naciągała na siebie cienką kołdrę. Sny przelatywały przez jej głowę niczym filmy wyświetlane w kinie. Nagle ciszę rozdarł przerażający krzyk. Otworzyła oczy. Wrzask rozległ się ponownie. Wyskoczyła z łóżka, prawie uderzając głową o kwadratowy stolik. Po omacku wybiegła do holu. Nawet nie zwracała uwagi na niedopiętą piżamę. Biegła boso, a jej stopy dudniły o zimną posadzkę. W pośpiechu mijała kwatery uczniów. Zbiegła po schodach, minęła zakręt i wpadła w ciemny korytarz. Zaspani nastolatkowie wychodzili ze swoich pokoi. Szurali nogami, przecierali oczy, a z ich ust wypływało imię „Marin”.

Przecisnęła się przez grupę młodzieży, niechcący trącając łokciem jednego z kolegów.

– Sorki – rzuciła w przelocie i wpadła do pokoju na końcu korytarza.

Doskoczyła do metalowego łóżka przyjaciela, przy którym czuwał już jego współlokator.

– Nari, znowu to samo! – Rudy chłopak się wycofał, by zrobić jej miejsce. Oddech grzęznął mu w płucach.

– Zostawisz nas samych? – Dziewczyna usiadła na skraju materaca i założyła za ucho kosmyk czarnych włosów. Utkwiła wzrok w piegowatej twarzy rudzielca i poczekała, aż wyjdzie.

Chłopak fuknął coś niezrozumiałego pod nosem. Podrapał się po brodzie i spoglądając co chwilę na kolegę, w końcu opuścił pokój.

Narida dotknęła zwiniętego w kłębek przyjaciela i szepnęła:

– Hej, obudź się. Marin…

Otworzył oczy, z trudem łapiąc oddech. Po czole spływały mu grube krople potu, a pasma krótkich ciemnych włosów przykleiły się do skroni. Nerwowo ciągnął białą koszulkę, która skręciła się w pasie i krępowała mu ruchy. Poprawił ją, już chciał coś powiedzieć, ale do pomieszczenia wpadł zaspany dyrektor. Zdyszany mężczyzna z grymasem wlepiał oczy w bladą twarz chłopaka. Mocniej zacis­nął pasek szlafroka, by zasłonić bawełnianą piżamę, i w końcu zerknął na Naridę.

– Co z nim? Wszystko w porządku? – zapytał ją.

– To tylko kolejne koszmary. Nic poważnego. – Dmuchnęła w zbyt długą już grzywkę.

– Na pewno? – Dyrektor stukał palcami o drewnianą framugę.

– Na pewno – powtórzyła, mając nadzieję, że opiekun szkoły szybko sobie pójdzie.

– Gdyby coś się działo, to wiesz, gdzie mnie szukać. – Odwrócił się na pięcie i zamknął za sobą drzwi.

Narida usłyszała dobiegający z korytarza zdecydowany głos nauczyciela:

– Proszę się rozejść! Koniec przedstawienia, już dawno po północy!

Popatrzyła na przyjaciela. Delikatnie dotknęła jego czoła.

– Chyba masz gorączkę. – Wydęła usta.

Chłopak zamknął oczy, ale zaraz je otworzył. Docisnął dłoń do mostka, oddychając głęboko. Wirowało mu w głowie.

– Trwa to już za długo. Musimy coś z tym zrobić. – Nie odrywała od niego błękitnego spojrzenia.

– Mówiłem ci, że… dzieje się coś… złego – wydukał z wysiłkiem. – Czuję to w tych cholernych snach.

– Zapamiętałeś w końcu cokolwiek?

Spocony podciągnął się na łóżku i usiadł, oblizując spierzchnięte usta. Czy coś zapamiętał? Spojrzał na nią, przez jego ciemnoniebieskie tęczówki przelała się fala goryczy.

– Już ci tłumaczyłem! – Próbował opanować natłok emocji. – Niczego nie pamiętam. Niczego! To ulatuje zaraz po przebudzeniu! – Przeniósł wzrok na duże mahoniowe okno z pomarańczową roletą i zastanawiał się, dlaczego akurat jego męczą te koszmary. Wpatrzony w blask księżyca bezradnie westchnął.

Narida bezszelestnie podeszła do biurka i usiadła na krześ­le. Rzuciła okiem na porozrzucane książki: Magia naszym bogactwem, Jak pokonać przeciwnika wwalce, Potwory istwory. Ściągnęła brwi na widok ostatniego tytułu. Potwory istwory? Parsknęła w duchu. Podsunęła pod brodę kolana i oparła na nich czoło. Zgarnęła włosy na bok i utkwiła wzrok w wykładzinie, po której walały się okruchy maślanych ciastek. „Rudzielec…” – pomyślała i zmarszczyła nos. Chwyciła zimne stopy i zaczęła rozmasowywać zmarznięte palce. W końcu uniosła głowę.

– Musimy coś z tym zrobić.

– Ciekawe co – burknął zatrwożony Marin. – Próbowaliśmy już z Urielem. Słyszałaś, co powiedział. Skoro on sam nie może wejść do mojego umysłu, to nikomu innemu się to nie uda. Dobrze wiesz, że czyta w myślach jak nikt inny.

– Myślałam, że chociaż on nam pomoże. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Może pogadamy z innymi archaniołami? Ktoś w końcu musi coś z tym zrobić.

– Nie ma sensu, ich moce nie zadziałają. Te sny siedzą we mnie, nawet ja nie mam do nich klucza. Coś je blokuje. Uriel twierdzi, że same kiedyś wypłyną. Zostawmy to już. Jestem totalnie wyczerpany. – Wyprostował długie nogi, marząc o spokojnym śnie.

Narida przeczesała palcami splątane włosy i w końcu wstała.

– Jak chcesz, ale postaraj się nie budzić mnie co noc, bo to męczące. – Z przekorą wystawiła język.

– A mówią, że osiemnastka to oznaka dojrzałości. – Marin uniósł z drwiną brew.

– Jesteś pewien, że nic nie pamiętasz? – Przyjaciółka zlekce­ważyła przytyk z nadzieją, że może jednak coś sobie przypomni. Podeszła do drzwi i położyła dłoń na chłodnej klamce.

– Nic. Jeżeli cokolwiek się zmieni, to pierwsza się o tym dowiesz. Zmykaj już do siebie, rano czeka nas ciężki trening.

– Ciężki może dla ciebie, dla mnie szermierka to bułka z masłem. – Narida wyszczerzyła zęby. Faktycznie, była w tym najlepsza i dobrze o tym wiedziała.

Od dziecka miała smykałkę do białej broni. Bez strachu rzucała sztyletami, nożami, a szpady, włócznie i nawet ciężkie maczugi oraz topory były jej sprzymierzeńcami. Z wielkim zapałem zapisywała się na wszystkie sparingi. Jednak kiedy tylko mogła, sięgała po miecze. To właśnie one najlepiej leżały jej w dłoniach, sprawnie nimi władała i zgrabnie blokowała uderzenia przeciwników. Fascynowało ją to i chętnie uczyła się nowych technik.

– Nie myśl sobie, że do tego nie wrócimy. – Zmrużyła oczy, patrząc na chłopaka spod długich rzęs.

– Do zobaczenia na zajęciach. – Marin wiercił się na łóżku. W końcu położył głowę na dużej poduszce, a kołdrę podciągnął pod samą pierś.

– Na razie. – Uśmiechnęła się i już jej nie było.

Pobiegła do siebie i od razu padła na łóżko. Nie mogła zasnąć, rozmyślała o przyjacielu. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, odkąd tylko pamiętała. Byli jak rodzeństwo, które potrzebowało siebie nawzajem. Oboje wywodzili się z rodu aniołów egzekutorów, ich domem było Niebo – kraina skrzydlatych istot, która panowała nie tylko nad niebiańskim światem, ale także nad całą Ziemią.

Świat aniołów podzielony był na frakcje, jednak to archaniołowie sprawowali naczelną władzę w królestwie skrzydlatych – garstka, lecz najpotężniejsza. Władali Niebem i pozostałymi aniołami jak rycerz mieczem, a ich moce znacznie przewyższały umiejętności i siłę podwładnych. Każda frakcja pełniła na Ziemi inną funkcję i każda odpowiadała za coś innego.

Egzekutorów od dziecka uczono płynnego posługiwania się bronią białą. Jako żołnierze Nieba odpowiadali za ład i porządek na Ziemi. Swoją siłą znacznie przewyższali pozostałych aniołów. Byli szybcy, waleczni i dumni. Stawali się niewidzialni, kiedy tego potrzebowali, mocą znikania okrywali również martwe rzeczy, a silniejsze jednostki – nawet zwierzęta. W zależności od winy zsyłali na ludzi różne sankcje: tragedie, choroby, zarówno psychiczne, jak i cielesne. Śmierć stanowiła najcięższą karę, a wykonawcami wyroku byli aniołowie śmierci – kolejna frakcja w Niebie. Pod koniec szkolenia, w ostatnich klasach, archaniołowie łączyli w pary adeptów tych dwóch grup i od tamtej pory młodzi skrzydlaci stanowili nierozłączny duet. Aniołowie śmierci, idąc za rozkazem swojego egzekutora, kończyli dotykiem życie skazańca – uśmiercali go, zsyłając duszę w piekielne czeluści. Zabójcze wyroki wykonywano bardzo rzadko, jedynie na osobach, które faktycznie na to zasługiwały.

Aniołowie śmierci pełnili również funkcję światła na Ziemi i było to ich naczelnym zadaniem. Dotykiem nie tylko zabijali, ale także koili chorych, cierpiących, stojących u bram śmierci i przenosili ich dusze w inne wymiary – do Nieba albo prosto w paszczę Piekła. Manipulowali również czasem i przestrzenią na potrzeby swojej pracy.

Narida kręciła się w łóżku, stale myśląc o Marinie. Dlaczego miewał koszmary? Co one znaczyły? Czy miały jakiś większy sens? A może to tylko zwykłe młodzieńcze sny? Długo nad tym rozmyślała, ale zmęczenie wzięło górę i zapadła w niespokojny sen.

***

Rano Narida żwawo szła korytarzem szkoły w kierunku sali treningowej, dzierżąc plecak i nucąc pod nosem. Rozglądała się za przyjacielem – zazwyczaj przed zajęciami rozmawiali, tym razem jednak nigdzie go nie było. Przedzierała się wzrokiem przez gąszcz uczniów z różnych frakcji. Młodzież śmiała się, wymieniała uwagi i przepychała się na schodach, by dotrzeć na swoje zajęcia.

Mocniej ścisnęła szelki plecaka i weszła do przebieralni. Przywitała się z koleżankami, które tak jak ona z ekscytacją przygotowywały się do sparingów. Śmiechy, chichoty i szczebiotania odbijały się od metalowych drzwiczek szafek egzekutorów, a kwiatowy zapach perfum roznosił się przy każdym ruchu dziewcząt. Narida potarła lekko zadarty nos i sapnęła w duchu. Wolałaby sokoli wzrok niż nadmiernie wyostrzony węch, ale nie miała na to wpływu. Wbiła sześciocyfrowy kod w zamku, zsunęła z wieszaka pikowaną przeszywanicę i sięgnęła po ochraniacze na łokcie i kolana. Wcisnęła wszystko do wielkiego worka i ściągnęła sznurek. Z najwyższej półki porwała kask przypominający maskę szermierczą i złapała za rękawice, które niedawno dostała od matki. O tak, czas na zabawę. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Była ciekawa, z kim dzisiaj przyjdzie jej się zmierzyć. Liczyła, że trener tym razem przydzieli jej Marina. Dawno z nim nie walczyła, a miała na to olbrzymią ochotę. Przewyższała go umiejętnoś­ciami, oboje o tym wiedzieli, i nawet kiedy z nim wygrywała, chłopak twierdził, że miała tylko szczeniacki fart. Co za bzdura. Kąciki jej ust drgnęły. Oby dostała szansę, by kolejny raz mu to udowodnić. Splotła włosy w krótki warkocz, zgarnęła za uszy luźne pasma i wyszła z przebieralni.

Każdy nastoletni anioł uczęszczał do anielskiej szkoły, by w przyszłości wykonywać obowiązki swojej frakcji. Narida i Marin pragnęli walczyć dla Nieba, a na Ziemi pełnić funkcję wykonawców kar za ludzkie grzechy. Każda frakcja brała udział w innych zajęciach i wszystkie lekcje przygotowywały adeptów do dorosłego życia. Egzekutorzy poza tym, że przechodzili szkolenie taktyczne, uczęszczali na zajęcia kształtujące umysł, by w dorosłym życiu szczycić się nie tylko umiejętnościami fizycznymi, ale i mądrością. Jednak to sparingi cieszyły się największym zainteresowaniem.

Kiedy otworzyła drzwi sali treningowej, nastolatkowie już szykowali się do rozgrzewki: skakali, biegali, robili salta. Szybko dołączyła do grupy i zaczęła szukać wzrokiem przyjaciela. Przygryzła policzek od wewnątrz. Czyżby zaspał?

– Witajcie na kolejnych zajęciach! – Wysoki mężczyzna stanął na środku pomieszczenia i powiódł po uczniach surowym spojrzeniem. Przeczesał dłońmi czarne opadające na czoło włosy, po czym rzucił: – Czas na rozgrzewkę. Aron, prowadzisz! – Machnął ręką na barczystego chłopaka z czerwoną opaską na czole. – Obowiązują te same pary co ostatnio…

Narida skuliła ramiona.

– …i walczymy dzisiaj mieczami.

Wyprostowała się. Smutek od razu zniknął z jej twarzy.

– Do dzieła, gladiatorzy! – Nauczyciel dmuchnął w zawieszony na szyi metalowy gwizdek i odskoczył na bok.

Anielica nawet nie zdążyła poprawić podwiniętego T-shirtu. Poczuła silny zryw, aż zabolała ją ręka. Jedna z koleżanek pociągnęła ją za sobą i śmiejąc się, wciągnęła w sznur bieg­nących. Gąszcz podskakujących adeptów wypełniał salę krzykami. Uczniowie wspinali się po drewnianych drabinkach, skakali na skakankach, czołgali się między przeszkodami, a na końcu wykonywali pompki, przysiady i wyskoki. Po solidnej rozgrzewce wybrali broń i połączyli się w ustalone pary.

Nagle z hukiem otworzyły się drzwi i do sali wbiegł zdyszany Marin. Sapał, świszczał, strzelał oczami na boki i nerwowo gładził sterczące włosy.

– Dobrze się spało?! – wrzasnął trener, patrząc na niego ostro.

Szczęk metalu rozmywał się w chaosie okrzyków.

– Przepraszam, panie Borin, już… już się przebieram…

– Spóźnialscy nie trenują! Siadaj! – Mężczyzna wskazał palcem najbliższą ławkę i wrócił do pozostałych.

Chłopak stęknął i z pokorą usiadł. Przecisnął się wzrokiem przez chmarę uczniów i w końcu, pod ścianą, dojrzał wymachującą mieczem Naridę. Kątem oka zerknął na trenera i korzystając z jego nieuwagi, podbiegł do dziewczyny.

– Hej, spóźnialski. – Głos anielicy przebił się przez siatkę maski.

Chłopak machnął ręką na przywitanie i oparł się o ścianę. Rozpoznał w partnerze Naridy kolegę z zajęć szachowych, znacznie większego i wyższego od niej. Uśmiechnął się i pomyślał, że biedak i tak nie ma z nią szans.

Rozbrzmiał gwizdek trenera.

Narida nie czekała na ruch przeciwnika – skoczyła. Z prędkością błyskawicy wymierzyła cios od góry i z rados­nym okrzykiem odskoczyła. Chłopak warknął i ruszył na nią w odwecie. Jego miecz przeciął tylko powietrze i nastolatek z rykiem przyśpieszył. Anielica śmignęła w półobrocie i dźgnęła partnera w bok. Błyskawicznie skoczyła w drugą stronę, zaatakowała biodro. Ponownie ruszyła z natarciem, ale przeciwnik miękko wykonał zwrot. Poczuła na żebrach sprężysty kop.

– Hej! – krzyknęła, zaciskając dłonie na rękojeści miecza, i prychnęła głośno, kiedy za metalową siatką maski przeciwnika zobaczyła biel zębów.

Zrobiła trzy kroki w przód, lawirując mieczem tak, by rywal spodziewał się dźgnięcia w brzuch. Dostał w bok. Warknął i ruszył do ataku. Miecze trzaskały i zgrzytały zawzięcie. Anielica napierała całym ciałem, aż chłopak się zachwiał. Zdobyła przewagę. Zwolniła. Spokojnie wymachi­wała bronią, uśmiechając się pod nosem. Zdezorientowany rywal zaczął się cofać. Gubił kroki. Przyśpieszyła. Pewnymi ruchami wykonywała trafienia w brzuch, żebra, bark. Chłopak krzyknął. Narida w ostatniej chwili zbiła mu klingę, zatrzymując koniec swojego miecza tuż przed jego szyją.

„Szach-mat!” – krzyknęła w myślach.

Usłyszała oklaski. Zrzuciła maskę i popatrzyła na zadowolonego trenera. Pot spływał jej po szyi, ale nie zwracała na to uwagi. Oddychała płytko, odklejając włosy z mokrego czoła. Wykrzywiona twarz przeciwnika wywołała w niej jeszcze większy tryumf. Ha! Kolejny raz go pokonała!

– Brawo, Narida! Twoje ruchy były zwinne, szybkie i celne. – Trener skinął głową i odwrócił się w kierunku ucz­niów. – Uwaga!

Gwizdnął, aż zapiszczało jej w uszach. Walki ustały, jakby wcisnął przycisk „stop”. Wszyscy wbili wzrok w nauczyciela.

– Narida wygrała bardzo dobry sparing! – Jego głos odbijał się od jasnych ścian. – Obrała skuteczną taktykę. Atak, zwolnienie, atak; zdezorientowała tym przeciwnika. Pamiętajcie! Wasze ruchy muszą być przemyślane. Unikajcie długich kroków, wtedy ciosy będą skoordynowane. – Stanął sztywno w rozkroku, jak żołnierz wygłaszający zasady musztry. – Praworęczni niech trzymają prawą dłoń bliżej jelca, jak Narida. Przez to miecz będzie waszym przedłużeniem. Wiem, że niektórzy próbują odwrotnie, ale powtarzam… – podniósł głos – to nie działa! – Wodził wzrokiem po uczniach. – Poza tym uderzajcie całym ciałem, nie tylko mieczem, a zyskacie przewagę. A teraz pod prysznic! Koniec zajęć! – Klasnął w dłonie i wszyscy zaczęli się rozchodzić.

Marin z szerokim uśmiechem podbiegł do przyjaciółki i klepnął ją w ramię.

– Świetna robota.

– Dzięki. – Uśmiechnęła się szeroko. – Następnym razem to będziesz ty.

– Nari! – zawołał trener, podchodząc do niej. – Chcę, żebyś wzięła udział w turnieju, niedługo go ogłosimy.

Zakryła dłonią usta i pisnęła radośnie.

– Będę zaszczycona.

– Niebawem do tego wrócimy, a teraz zmykajcie. Muszę wywietrzyć salę. – Mężczyzna zrobił parę kroków, ale szybko się zatrzymał i popatrzył przez ramię na Marina. – A ty… – Zmrużył oczy. – Jeżeli jeszcze raz się spóźnisz, będziesz szorował szalety w całej szkole. Zrozumiano?

– Tak jest, trenerze! – Chłopak zasalutował z powagą, ale rosło w nim obrzydzenie. W wyobraźni już czuł zapach pisuarów. Aż się wzdrygnął.

Nauczyciel skinął głową i w końcu się oddalił. Marin mlasnął, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, i objął anielicę ramieniem.

– Antonio do wieczora będzie lizał rany. – Mrugnął do niej, mając na myśli jej rywala. – Jego duma kolejny raz została dźgnięta.

Dziewczyna zachichotała i zaczęła odpinać klamry przeszywanicy. Nie lubiła jej, chociaż była jej wdzięczna – już nieraz ochroniła tors Naridy.

– Zaspałeś? – Zerknęła na przyjaciela spod rzęs.

Marin tylko wzruszył ramionami.

– Ominęła cię niezła zabawa. Następnym razem poproszę trenera, żebyśmy walczyli przeciwko sobie. – Puściła do niego oko.

– Nie boisz się publicznej zniewagi? Zmiotę cię jednym trafieniem.

Wybuchła śmiechem.

– Uwielbiam twoje poczucie humoru – rzuciła z rechotem.

– Idziemy gdzieś na drugie śniadanie? – Chłopak usłyszał orkiestrę w swoim brzuchu. – Mamy jeszcze dwie godziny do następnej lekcji.

– Daj mi minutkę. – Obdarzyła go promiennym uśmiechem i wybiegła z sali.

Wzięła szybki prysznic, włożyła ciemne dżinsy, cienki sweter z dekoltem w serek i rozczesała splątane włosy. Wsunęła na stopy czerwone trampki i zgrabnie zawiązała sznurówki w wielkie kokardy. Złapała plecak i wyszła z przebieralni. Zobaczyła Marina pod drzwiami i od razu do niego podeszła.

– To dokąd idziemy? – Wyszczerzyła zęby, licząc na coś smacznego.

Na widok idącego korytarzem pracownika matki uśmiech zniknął z jej twarzy. Obecność tego mężczyzny nie wróżyła niczego dobrego. Strzepnął z jedwabnej marynarki nie­widzialne paprochy i z pokerową twarzą podszedł bliżej.

– Matka chce cię widzieć. – Złączył przed sobą dłonie. – To pilne. Już zwolniła cię z kolejnych zajęć.

Narida wymieniła spojrzenia z Marinem i ponownie popatrzyła na posłańca.

– Coś się stało? – Zrobiła pół kroku w jego stronę.

Mężczyzna na widok jej przestraszonej miny rzucił szybko:

– Nic, co mogłoby cię zmartwić.

– Za dwie godziny zaczynamy zajęcia z demonologii. Chciałam na nich być. – Ponownie zerknęła na przyjaciela, ale ten tylko wzruszył ramionami.

– Lepiej nie narażaj się na jej gniew. – Posłaniec zmarszczył brwi.

Narida ściągnęła usta w wąską kreskę i skinęła głową. Anioł odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. Dziewczyna przewróciła oczami i nerwowo potarła trampkiem o parkiet, aż po korytarzu rozniósł się pisk.

– Zależało mi na tych zajęciach – fuknęła pod nosem jak kilkulatka. – Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o demonach.

– Zdradzę ci po przyjacielsku… – Marin puścił do niej oko – że są potężne, władcze i niebezpieczne, a najpotężniejszymi demonami we wszechświecie są demony zagłady. – Uniósł ręce i rozcapierzył palce, żeby zobrazować potęgę. – Żyją w Piekle i rządzą całym demonicznym światem. Dodam jeszcze… – wyprostował plecy, udając srogiego nauczyciela – że po Ziemi chodzą demony mocy i te… jak im tam…

– Zwykłe demony – dokończyła za niego. – Tyle to i ja wiem.

– Nari, jesteśmy w ostatniej klasie, zapewniam cię, że wiedza o demonach jeszcze ci wyjdzie bokiem. Tyle tego będzie. – Rozłożył ręce. – Zawsze wiedziałem, że się nimi jarasz, ale nie wiedziałem, że aż tak.

– Nie jaram, tylko jestem ciekawa. A to różnica. – Pokazała mu język.

– Idź już, bo twoja mama nie lubi czekać. Pamiętasz, jak rok temu spóźniliśmy się na przyjęcie? Myślałem, że zje nas żywcem. – Zarechotał.

Anielica skinęła głową i parsknęła, rozbawiona.

– Lepiej już pójdę. – Machnęła ręką, dalej się śmiejąc. – Na razie.

Ruszyła korytarzem.

– A nie interesujesz się innymi stworami? – zawołał za nią. – Ciekawe, czy istnieją rusałki, krwiożercze strzygi, złoś­liwe krasnoludy…

Odwróciła się w jego stronę i zobaczyła, że z werwą dalej wymienia potwory:

– …dżiny, gargulce, chochliki, alpaki, cyklopy i inne gady.

– Głupek z ciebie. – Wybuchła śmiechem. – Czegoś takiego nie ma. No, może poza rozkosznymi alpakami. Te żyją na Ziemi.

– Tylko one? – Złapał się teatralnie za serce. – A szkoda, bo chętnie poznałbym jakiegoś dżina.

Kolejny raz parsknęła i ruszyła do wyjścia. Nie chciała podpaść matce.

Zerika jako wysoko postawiony egzekutor pełniła funkcję doradcy głównego archanioła, Sarakiela. Praca zajmowała jej większość dnia, a nawet niektóre noce, ale nie stanowiło to dla niej problemu. Świetnie wykonywała swoje obowiązki i bardzo się tym szczyciła. Była postrachem wśród innych aniołów. Władze uważały, że dzięki temu utrzymuje porządek w Niebie.

Narida od dłuższego czasu rzadko ją widywała. W trakcie roku szkolnego dziewczyna mieszkała w szkole, chociaż mogła w domu. Wolała jednak przebywać z rówieśnikami, niż samotnie spędzać czas w czterech ścianach swojego pokoju. Słyszała, że wszyscy egzekutorzy, zwłaszcza matka, ciężko harują, ale nigdy nie wnikała w jej pracę. Wiedziała, że i tak nie usłyszy odpowiedzi. Zerika nie należała do wylewnych osób, rzadko okazywała uczucia, do czego już wszystkich przyzwyczaiła. Ojca Narida nie znała, nawet nie wiedziała, kim był. Matka robiła z tego wielką tajemnicę, uparcie tłumacząc, że lepiej będzie, jeśli córka nie pozna jego tożsamości. Dziewczyna wypytywała o niego innych, ale nikt nic nie wiedział, nawet nikt się nim nie zainteresował. Początkowo czuła żal, ale teraz było jej już wszystko jedno. Miała mamę i to liczyło się najbardziej.

Zamyślona szła alejką wzdłuż bujnej roślinności. Powietrze aż napęczniało od zapachu bzu. Z jednej strony ścieżki rozpościerała się olbrzymia polana. Po soczystej, dopieszczonej słońcem trawie biegały rozbawione psy, a ich właściciele spacerowali pogrążeni w rozmowach. Z drugiej strony ciągnęła się szeroka asfaltowa ulica, przy której piętrzyły się domy z kolorowymi ogrodami i wielkimi tarasami. Wszystko było zadbane, schludne, poukładane. Nad głową Naridy ćwierkały żółto-niebieskie ptaki, słońce ogrzewało jej twarz, a wiatr przyjemnie muskał skórę. Nieopodal aniołowie w jasnych szatach uśmiechali się do siebie, machając przyjaźnie. Niektórzy rozkładali swoje potężne skrzydła, wznosili się i latali po błękitnym niebie, by zyskać na czasie.

Dziewczyna przetarła dłonią usta, zastanawiając się, dlaczego matka tak nagle ją wezwała. Minęła pulchną anielicę z czekoladowym labradorem, potem przedarła się przez chichoczącą grupę młodzieży. Wygładziła sweter, wsunęła dłonie do kieszeni spodni i spojrzała przed siebie. W oddali zaczęła się wyłaniać czarna kopuła siedziby archaniołów. Dach w kształcie olbrzymiego spodka wyróżniał się spośród innych budynków nie tylko kształtem, ale i kolorem. Westchnęła i z zachwytem popatrzyła na gmach. Zawsze ją fascynował: kanciaste boki, duże okna w drewnianych oprawach, ogromne drzwi.

Opuściła alejkę, podbiegła do szerokich schodów z białego granitu i zadarła głowę. Patrzyła na najpiękniejszy obiekt w całym Niebie. Dwie ostatnie kondygnacje przydzielono wszystkim frakcjom, ale matka ze względu na wysokie stanowisko razem z archaniołami zajmowała pierwsze piętro.

Poprawiła włosy, żeby schludnie wyglądać, i zdecydowanym krokiem podeszła do zdobionych złotem drzwi. Chwyciła za klamkę w starym stylu i weszła do środka. Wnętrze olśniewało bielą. Wbiegła po marmurowych schodach, a jej kucyk dyndał przy każdym podskoku. Aniołowie kłaniali się jej w pas, jakby pełniła tu ważną funkcję. Skrywając uśmiech pod płaszczykiem powagi, dostojnie odwzajemniała gesty. Przemierzyła szeroki korytarz, minęła kilka marmurowych figur aniołów i przystanęła przed czarnymi drzwiami.Głoś­no zapukała. Nie czekała na zaproszenie, wkroczyła do biura. Podeszła do siedzącej przy dębowym biurku kobiety i czule pocałowała ją w policzek.

– Cześć, mamo. – Na ustach dziewczyny pojawił się uśmiech. Usiadła w kremowym fotelu przy dużej sofie.

W powietrzu unosił się słodki zapach damskich perfum, który podduszał swą intensywnością. Narida skrzywiła się, ale zaraz wygładziła usta. Nie chciała, by matka zauważyła ten grymas, dlatego energicznie potarła nos.

– Jesteś. – Zerika przełożyła dokumenty z jednego miejsca na drugie. Podniosła głowę, ale zaraz ponownie ją spuś­ciła i zajęła się papierami. Jej czarne, lekko falowane włosy przysłoniły skupienie na twarzy. Grafitowe okulary w oprawie ze srebrnymi opiłkami zsunęły się po wąskim nosie. Nie musiała ich nosić, tak samo jak inni aniołowie, ale lubiła je i traktowała jak biżuterię. Szybkim ruchem nasunęła je z powrotem. – Daj mi sekundę, muszę uporządkować te pisma. – Złote pióro między jej palcami skrobało po kartkach.

Narida cicho westchnęła i powiodła wzrokiem po marmurowych aniołkach, znacznie mniejszych od tych zdobiących korytarze siedziby. Spojrzała na drewniane maski na jasnych ścianach i zaczęła się zastanawiać, czy przedstawiają oblicza aniołów. Nigdy o to nie pytała, a może powinna? Zaczęła jeździć trampkiem po puszystym kremowym dywanie. Uśmiechnęła się, chętnie zrzuciłaby buty i wsunęła bose stopy w miękki puch. „Ale byłoby miło” – pomyślała.

– Cieszę się, że tak szybko przyszłaś. – Twardy głos matki wyrwał ją z zadumy. Poprawiła się w fotelu.

– Powiedziałaś, że to pilne, więc jestem.

– Potrzebuję twojej pomocy. Pamiętasz Aldeka? – Zerika w końcu odłożyła pióro i podniosła głowę. Zadbana cera mieniła się blaskiem, który i tak nie był w stanie ocieplić surowego wizerunku kobiety.

– To ten mały grubasek, który ostatnio ciągle z tobą pracuje?

– Narida! Trochę szacunku! – Zmierzyła córkę ostrym spojrzeniem.

Dziewczyna machnęła przepraszająco dłonią. Nie chciała złościć mamy.

Zerika podeszła do córki i usiadła naprzeciwko niej, w drugim w fotelu. Z gracją założyła nogę na nogę i uniosła dumnie głowę. Drogie lakierowane szpilki na jej stopach błyszczały czernią, a krwista podeszwa podkreślała ich elegancję. Narida błądziła po nich wzrokiem. Cicho prychnęła. Buty jej matki były wśród aniołów legendą, a stukot ich obcasów zawsze siał postrach na korytarzach.

– Zaprosiłam Aldeka dzisiaj na obiad i chciałabym, żebyś z nami zjadła.

Narida wytrzeszczyła oczy.

– Przyjdzie też mój asystent, Herik. Za rok skończysz szkołę i będziesz pełnoprawnym egzekutorem, a Aldek najprawdopodobniej zostanie twoim mentorem. Dlatego pomyślałam, że byłoby dobrze, gdybyś już teraz lepiej go poznała.

Dziewczyna zasępiła się i rzuciła oschle:

– I to było takie ważne?

– Narida!

– Wcześniej nie pozwalałaś mi przebywać w towarzystwie swoich współpracowników. Nigdy też nie zapraszałaś nikogo do domu. Co się zmieniło? – Zmrużyła oczy. Szukała w szczupłej twarzy czegoś, co mogłoby naprowadzić ją na właściwy trop, ale to oblicze zawsze było nieprzeniknione.

– Teraz jest inaczej. Dorosłaś, więc powinnaś poznać tajniki naszej pracy. Tym bardziej że zaczynasz naukę w ostatniej klasie.

Zerika wstała, wygładziła ołówkową spódnicę i podeszła do biurka. Zgarnęła porozrzucane dokumenty, poukładała je w równy stos i przełożyła na środek. Usiadła na krześle i razem z nim dosunęła się do blatu.

– To będzie wizyta czysto biznesowa. – Ponownie chwyciła za pióro, a to zaczęło płynnie tańczyć po papierze. – Chciałam omówić z Aldekiem ważną sprawę. Myślę, że obiad w domowym zaciszu będzie świetnym wstępem do biznesowej rozmowy. Poza tym chciałabym na chwilę wyrwać się z biura, mózg mi już paruje od tych papierów.

– Wyrwać z… biura? – Dziewczyna zmarszczyła czoło. – Przecież ty kochasz to miejsce, jest twoim drugim domem.

– Narida! – Zerika przestała pisać i wbiła w nią surowy wzrok. Ściągnęła wąskie usta, przez co ostre rysy twarzy zrobiły się jeszcze twardsze, a oczy wymowniejsze. – Pomóż Bernie przygotować obiad, obie szybko się z tym uporacie.

Bernie pełniła w ich domu kilka funkcji. Jako pomoc domowa sprawdzała się doskonale, opiekunką również była świetną. Często zastępowała Naridzie matkę i przeprowadziła ją przez różne etapy życia. Tuliła, gdy było to konieczne. Śmiała się, kiedy dla zabawy wymyślały różne historie, a nawet broniła przed Zeriką, gdy nastolatka nabroiła. Traktowała ją jak córkę, co niejednokrotnie przeszkadzało pracodawczyni. Jednak Bernie nie przejmowała się tym i cały czas okazywała podopiecznej uczucie. To do niej Narida przychodziła, by się zwierzyć, i to na jej ramieniu wylewała młodzieńcze żale. Bernie należała do aniołów niebios i jak przystało na przedstawiciela tej frakcji, służyła nie tylko jednemu domowi, ale i innym pierzastym. Aniołowie z tej grupy jako jedyni nie przenikali do świata ludzi – zajmowali się wyłącznie Niebem i jego mieszkańcami. Dysponowali mocami jednoczenia wszystkich istot w Królestwie Niebieskim, dzięki czemu zachowywali harmonię zarówno w swoim świecie, jak i w sercach wszystkich aniołów. Przyjaźnili się z aniołami światła i stróżami, jednak z uwagi na to, że ci żyli na Ziemi, rzadko ich widywali.

Narida patrzyła na matkę wielkimi oczami. Wiedziała, że i tak musi wykonać jej polecenie, z nią się nie dyskutowało.

– Pomogę Bernie. – Wstała.

– Liczę, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. – Kobieta powiedziała to takim tonem, że Narida, aż sapnęła.

„Ciekawe, co by było, gdybym choć raz się zbuntowała” – pomyślała i od razu zachciało jej się śmiać. Jaki bunt? Jaki sprzeciw? Zostałaby ukarana, a wrzaski i kazania nie cichłyby przez tydzień. Kochała matkę i nie chciała toczyć z nią bojów, szczególnie że nigdy nie wychodziła na tym dobrze.

– Goście będą o piętnastej. Powinnam zdążyć przed nimi – rzekła Zerika.

Zbliżyła się do córki krokiem pantery. Przyciągnęła ją do siebie i zamknęła w objęciach. Dziewczyna ściągnęła brwi i odwzajemniła gest, ale po głowie zaczęły jej szaleć dziwne myśli. Zmarszczyła nos, duszące perfumy drażniły jej wyczulony węch. Chciała się odsunąć, ale matka uparcie ją tuliła. „Co jest?” – pomyślała. Cisza w biurze się wyostrzyła, a głośne tykanie zegara odbijało się od ścian.

Tik-tak. Tik-tak.

– Mamo, wszystko gra? – W końcu udało jej się wyrwać i spojrzała na kamienne oblicze kobiety.

Zerika jakby nigdy nic otrzepała spódnicę, odwróciła się i kołysząc szczupłymi biodrami, wróciła do biurka.

– Oczywiście, a co niby miałoby być nie tak? – zapytała wyniosłym tonem i ponownie zasiadła na krześle jak królowa na swoim tronie. – Zmykaj już. – Dwukrotnie machnęła ręką, ponaglając córkę, i zajęła się stosem dokumentów. – Aaa, Narida! – zawołała, nie patrząc już na nią. – Bądź miła dla naszych gości.

– Tak, mamo. – Anielica zacisnęła usta i wyszła z biura.

***

O godzinie czternastej trzydzieści Narida naciągnęła na szczupłe nogi czarne rurki. Włożyła karmelową bluzkę, a włosy związała w wysoki kucyk. Otworzyła szafę i przejrzała się w wąskim lustrze. Zgarnęła długą grzywkę na boki, nie chciała, by włosy opadały na oczy i przeszkadzały. Potarła lekko zadarty nos i wpatrzyła się w swoje odbicie. Czarna oprawa i długie rzęsy podkreślały nietypowy kształt oczu. W głowie zahuczały jej słowa Bernie: „Kiedyś ktoś się zatraci w tych migdałowych oczkach”. Zerknęła na siebie ostatni raz, nie chciała, by matka zarzuciła jej niedbalstwo. Poprawiła bluzkę i zeszła do kuchni.

Usiadła przy sosnowej wyspie, nad którą wisiały przybory kuchenne. Z rozbawieniem obserwowała gosposię. Kobieta żwawo dreptała między półkami, jej krótkie białe loki podskakiwały przy każdym ruchu jak sprężyny. Brązowy fartuch w białą kratę opinał jej pulchne ciało. Grubymi palcami złapała wazę do zupy, pokrywkę i chochlę, a potem wszystko ułożyła na złotej tacy. Powkładała pomarańcze do koszyka, a między nie delikatnie powsuwała czekoladowe rurki z kremem waniliowym. Podeszła do pieca i z uśmiechem pomieszała bulgocącą w garnku zupę. Wciągnęła słodki zapach dyni wymieszany z aromatem marchwi i imbiru. Kiwnęła głową energicznie. Tanecznym krokiem podreptała do okna i zgarnęła z parapetu glinianą misę z puszystym kremem. Zanurzyła w nim palec, mruknęła w zachwycie i odstawiła naczynie z powrotem.

– Nie pasuje mi ten cały obiad. – Narida oparła łokcie na białym blacie, nie przestając patrzeć na opiekunkę, która swoim promiennym usposobieniem wypełniała kuchnię radością.

– Rzadko jadasz obiad z matką, powinnaś się cieszyć. – Bernie wytarła w fartuch brudne od kremu dłonie i ciepło spojrzała na dziewczynę. – Lepiej sprawdź, czy stół jest dobrze nakryty.

Narida zeskoczyła z krzesła i przyznając w duchu rację Bernie, opuściła kuchnię.

– Widziałam twoją minę, wyglądasz jak skwaszony szop! – Opiekunka nie kryła rozbawienia.

– A czy ty kiedykolwiek widziałaś skwaszonego szopa? – zawołała Narida z holu.

– Właśnie przed chwilą pierwszy raz w życiu.

– Jesteś niemożliwa i za to właśnie cię kocham.

Dziewczyna zlustrowała salon. Zatopiła bose stopy w czarnym puszystym dywanie i westchnęła rozkosznie. Podeszła do dużego prostokątnego stołu, dumnie prezentującego srebrną zastawę, i wygładziła kremowy obrus. Przesunęła na środek szklany wazon z kwiatami i zanurzając w nich nos, wciągnęła słodką woń płatków. Poprawiła talerze i kryształowe kielichy. Ułożyła sztućce, a na końcu dosunęła krzesła, tak by wszystko wyglądało dostojnie. Kątem oka dojrzała na bocznej komodzie srebrne trójramienne świeczniki i szybko ustawiła je po bokach blatu. Wyprostowana jak najsurowsza nauczycielka, obeszła stół, kontrolując całe nakrycie. Z ostatnim szlifem podeszła do okna i poprawiła wiśniowe zasłony, ciężko spływające na jesionowy parkiet. O tak, teraz wszystko wyglądało perfekcyjnie.

– Jak stół? – zawołała Bernie z kuchni. – Wygląda przyzwoicie?

– Nie martw się stołem, tylko pilnuj tego zwarzonego kremu, który tak uparcie mieszasz. – Dziewczyna zarechotała głośno.

– Zobaczymy, jak będziesz oblizywać paluszki.

Narida wybuchła śmiechem. Już widziała siebie pochłaniającą wszystko z talerzy. Potrawy Bernie zaspokajały nawet najbardziej wybredne podniebienia, a jej słodkie wypieki zawsze przenosiły w świat magicznych doznań. Narida nigdy nie umiała odmówić sobie jej słodkości. Uważała, że to właśnie one królowały w całym domu. Oblizała usta i przeszła do kuchni.

– Jesteś mistrzynią w urządzaniu przyjęć, wiesz o tym? Stół wygląda cudownie. – Podeszła do pieca, na którym parowały potrawy, i nachyliła się nad otwartym garnkiem. – Pachnie bosko.

– Pochlebstwa nie sprawią, że dostaniesz więcej. – Bernie do niej mrugnęła. Uśmiech uwypuklił zmarszczki wokół jej niebieskich oczu.

– A już miałam nadzieję, że to ja będę królową dzisiejszego balu i dostanę najlepsze kąski. – Narida poprawiła wiązanie kucyka i figlarnie wystawiła język.

– Dziecino, gdzie ty to wszystko mieścisz? – parsknęła kobieta.

– Upycham, gdzie popadnie.

Śmiechy roznosiły się po całym domu. Narida ponownie usiadła przy wyspie, spojrzała na misę z kremem i zanurzyła palec w słodkiej masie.

– To jest cud na ziemi. – Oblizała go, mlaskając.

– Jestem ciekawa, o której przyjdzie twoja matka. – Opiekunka krzątała się między meblami niczym maszyna.

– Obiecała, że będzie przed gośćmi.

– Jakby kiedykolwiek dotrzymała obietnicy.

Rozległ się ostry dźwięk dzwonka.

– Są i nasi goście. – Bernie spojrzała na zegarek i zrzuciła fartuch. – Otworzysz?

Dziewczyna zeskoczyła z krzesła, szybko wytarła usta, by nie przywitać mężczyzn z resztkami zaschniętego kremu, i przeszła do holu.

Uchyliła drzwi i ujrzała pracowników matki. Herika, wysokiego i chudego jak tyczka, poznała już wcześniej, a niskiego i okrągłego jak księżyc w pełni Aldeka kojarzyła tylko z widzenia. Obaj wyglądali sztywno, ubrani w czarne garnitury i jasne koszule. Trzymali w dłoniach czarne aktówki, a na ich palcach świeciły złote sygnety. Narida próbowała zachować powagę, ale uśmiech sam cisnął jej się na usta.

– Dzień dobry, panowie. Zapraszam. – Otworzyła szerzej drzwi.

Zamaszyście weszli do środka.

– Zerika już jest? – Aldek spojrzał na Naridę i dyskretnie oblizał usta. Jego małe oczka przewiercały jej twarz.

– Jeszcze nie, ale proszę się nie martwić, niebawem do nas dołączy. – Starała się mówić z wytwornością. – Zapraszam dalej. – Machnęła ręką w kierunku salonu.

Jako pierwszy do pomieszczenia wszedł Herik. Podkręcił palcami zakręcone już końcówki długich wąsów i wyprostowany jak struna rozejrzał się po wnętrzu. Aldek, drapiąc się po wielkim brzuchu, szybko dołączył do kolegi. Zasiedli przy stole obok siebie i docisnęli do nóg swoich krzeseł aktówki, jakby chowali w nich najcenniejszy skarb Nieba. Aldek co chwilę zerkał na Naridę, pocierając kąciki ust.

– Dzień dobry. – Bernie z gracją weszła do pomieszczenia. – Dzwoniła Zerika i prosiła, by podać już obiad. – Zobaczyła zmieszanie u Naridy i dodała: – Zapewniła, że niedługo dołączy. – Skinęła głową do dziewczyny i wycofała się do kuchni.

Mężczyźni wymienili spojrzenia, ale skinęli głowami. Dziewczyna westchnęła i usiadła naprzeciwko gości. Nie była zadowolona z roli niańki, ale postanowiła odegrać ją najlepiej, jak umiała.

– Czy mogę zapytać, nad czym pracujecie panowie z moją mamą? – Skakała wzrokiem po twarzach gości. Doskonale wiedziała, że nie usłyszy odpowiedzi, ale jakiekolwiek pytanie było lepsze od niezręcznej ciszy.

– Myślę, że powinnaś o to spytać ją. – Aldek wiercił się na krześle. Wydatny brzuch ocierał się o blat, a napięta koszula odrażająco się rozchyliła i odsłoniła owłosione fałdy tłuszczu.

– Tak zrobię. – Narida miała ochotę wystawić język z obrzydzenia. Zerkała na wejście do salonu, licząc, że w progu zaraz pojawi się mama.

– Proszę się częstować. – Zamiast Zeriki do pomieszczenia weszła Bernie, niosąc wazę z gorącą zupą.

Woń dyni i marchwi mieszała się z ostrą nutą imbiru. Nad stołem unosiła się aromatyczna para, łyżki stukały o zastawę, a zupa szybko znikała z głębokich talerzy. Gosposia przyniosła pieczone kurczaki z miodową skórką, frytki z batatów, szparagi w maśle cytrynowym, a na końcu – glazurowaną marchew z zieloną nacią. Salon wypełniło bogactwo zapachów.

Goście z błogością nakładali potrawy, a po chwili dobierali kolejne porcje. Narida przesuwała widelcem resztki mięsa na talerzu, co raz patrząc na zegarek. Gdzie ona jest? Jej irytacja sięgała zenitu. Matka już dawno powinna przyjść. Wytarła spocone dłonie o spodnie, uniosła głowę i popatrzyła na Herika. Jego ulizane krótkie włosy błyszczały w blasku świec, a długi, szpiczasty nos poruszał się przy każdym kęsie. Mężczyzna co jakiś czas starannie wycierał serwetką usta, nie zapominając o komicznych wąsach. Aldek oblizał tłuste wargi i wbił widelec w kawałek marchwi. Narida się skrzywiła. Jego czerwone policzki odstraszały, serdelkowate palce przypominały ruszające się parówki, a szeroki nos szpecił i tak już nieciekawą facjatę. Jednak nie to odpychało ją najbardziej – ciągłe oblizywanie ust i wlepianie w nią krecich oczu wywoływały w niej wstręt. „Obleś­ny typ” – pomyślała i wróciła do jedzenia.

– Panowie. Zerika będzie za jakieś dwadzieścia minut – oznajmiła Bernie i zaczęła zbierać brudne talerze ze stołu. – Zaraz podam coś słodkiego – dodała i zniknęła w kuchni, po czym wyłoniła się z półmiskiem ciasta gruszkowego. W drugiej dłoni trzymała kosz pełen pomarańczy, wśród których dumnie sterczały rurki wypełnione kremem waniliowym. – Niebawem podam kawę – oznajmiła, na wypadek gdyby ktoś zapragnął gorącego naparu.

– Świetnie. – Herik kiwnął głową. Wygładził koszulę i spojrzał na zegarek na nadgarstku. – Muszę zadzwonić. Z którego pokoju mogę skorzystać? – Zerknął na gosposię.

– Proszę za mną. – Bernie wskazała dłonią wyjście i oboje opuścili salon.

Narida wstała od stołu i podeszła do okna. Przez moment obserwowała krajobraz, rozkoszując się jego pięknem. W końcu się odwróciła i rzuciła szybkie spojrzenie na Aldeka. Jego brzuch wydawał się jeszcze większy. Wzdryg­nęła się. Mężczyzna błądził roziskrzonym wzrokiem po jej długich nogach, wąskiej talii i krągłych piersiach. Narida, nerwowo skubiąc wargę, z niesmakiem odwróciła głowę z powrotem w stronę okna. Nie chciała na niego patrzeć, budził w niej odrazę.

Mężczyzna chrząknął. Wytarł usta w bawełnianą serwetkę, zostawiając na niej tłuste plamy, i zbliżył się do okna niezgrabnym krokiem. Stanął za plecami dziewczyny i wciągnął jej zapach. Narida zamarła. Przejechał palcem wzdłuż jej kręgosłupa i lubieżnie uniósł kącik ust.

– Wyrosłaś na piękną kobietę.

Spróbowała odskoczyć, lecz Aldek docisnął ją do ściany. Sapiąc, dotknął spoconą dłonią jej policzka.

– Łapy przy sobie! – wrzasnęła, starając się go odepchnąć, ale uparcie na nią napierał. Zimny strach zawładnął jej sercem.

– Nieładnie tak pyskować. Zerika źle cię wychowała. – Pochylił się bardziej.

Kiedy poczuła śliski język na wargach, złapała natręta za krocze i ścisnęła. Aldek pisnął.

– Ty świnio! – krzyknęła i jeszcze mocniej zacisnęła palce. – Odsuń się ode mnie albo twoje jaja zostaną w mojej dłoni, a ty będziesz błagał o przebaczenie!

Mężczyzna jęknął. Usiłował się wyrwać, ale w końcu potulnie kiwnął głową. Jego wykrzywiona bólem twarz pogłębiała w Naridzie furię. To ona teraz była górą, a on skomlał. Chciała go skrzywdzić tak samo, jak on poniżył ją. Z wrogością w oczach ruszała zaciśniętą dłonią. Aldek ponownie pisnął i wybałuszył oczy.

– Narida, co ty wyprawiasz?! – Herik pojawił się w salonie. – Na Boga, dziewczyno, puść go! – Odciągnął skwaszonego kolegę i obaj odsunęli się na bezpieczną odległość.

Bernie wpadła do pokoju i objęła dziewczynę.

– Ten dupek się do mnie dobierał! – wydarła się Narida.

– Co ty opowiadasz? – Aldek wymachiwał rękami. – Źle mnie zrozumiałaś! Tylko do ciebie podszedłem! To ty mnie zaatakowałaś. Jesteś niezrównoważona! – Jego wrzask rozniósł się po całym pomieszczeniu.

Opiekunka tuliła dziewczynę, starając się ją uspokoić.

– Już dobrze, kochanie. – Gładziła ją po głowie. – Panowie już wychodzą! – rzuciła surowo.

– Ja tego tak nie zostawię! – syknął pogardliwie Aldek. Jego twarz spurpurowiała, a policzki napęczniały niczym u ropuchy. – Zapłacisz mi za to, dziewucho! Dopilnuję tego!

– Ty popaprańcu! – Narida w sekundę wyswobodziła się z objęć Bernie. Pchnęła Aldeka na ścianę i walnęła go prosto w szczękę. Piekła ją pięść, ale adrenalina uśmierzała ból. – Pokaż mi się jeszcze raz, a nie będzie z ciebie czego zbierać! Zrozumiałeś?! Wynoście się!

Herik szybko pomógł koledze wstać i wyszli w pośpiechu. Narida opadła na dywan i się rozpłakała. Czuła się zbrukana. Łzy płynęły strumieniami po jej policzkach. Oszołomiona Bernie usiadła obok i przytuliła ją do wielkiej piersi. Siedziały w milczeniu, kiwały się w swych ramionach, a ostry szloch rozdzierał ciszę.

Nagle do salonu wbiegła zdyszana Zerika.

– Co tu się stało?! – Chaotycznie skakała wzrokiem po twarzach gosposi i córki. – Właśnie natknęłam się na Aldeka. Nari, czy ty go pobiłaś?

– Napastował mnie! – wypluła Narida, pełna goryczy. Cała się trzęsła.

– Musiałaś coś źle zrozumieć. On by muchy nie skrzywdził.

Żołądek dziewczyny zaatakowały torsje. Myślała, że zaraz zwymiotuje. Skrzyżowała wzrok z Bernie, przełknęła ślinę i spojrzała na matkę.

– Muchy może nie, ale mnie zdecydowanie tak. Dobierał się do mnie tymi swoimi tłustymi łapskami. Wpychał mi język do ust.

– Oszalałaś! Ty naprawdę oszalałaś, dziewczyno! – Oczy Zeriki zrobiły się okrągłe jak spodki. – Aldek to porządny facet, nie jakiś zboczeniec. – Nerwowo dreptała w miejscu.

Narida patrzyła na matkę spod zmrużonych powiek. Dusiło ją w środku, chciało jej się wyć. Zapłakanymi oczami spojrzała na opiekunkę.

– Ja ci wierzę – rzekła łagodnie Bernie.

Naridzie serce zabiło szybciej. Uścisnęła ją i roztrzęsiona pocałowała w policzek.

– Dziękuję – szepnęła. Jeszcze raz wtuliła się w jej pokaźne piersi, po czym wybiegła z salonu. Drzwi walnęły o framugę, aż bibeloty w holu zadrżały.

Nie oglądała się za siebie, biegła ile sił tam, gdzie nogi ją niosły. Była wściekła na całą sytuację – napaść Aldeka, krzyki Herika, ale najbardziej ubodła ją reakcja matki. „Musiałaś coś źle zrozumieć”. Niby co źle zrozumiała? Obraz coraz bardziej się rozmazywał. Nie spodziewała się, że jej własna matka stanie po stronie kolegi z pracy. Mijała domy, mosty, parki. Łapała oddech, który boleśnie świszczał przy każdym wydechu. Pasma włosów uwolniły się z kucyka i luźno powiewały, ale nie zwracała na to uwagi. Pędziła przed siebie zamroczona bólem w piersi.

Kiedy pieczenie w klatce piersiowej sięgnęło zenitu, w końcu się zatrzymała. Zziajana oparła dłonie na udach, próbując uspokoić serce, walące niczym młot. Zamknęła oczy. Kiedy oddech zwolnił, rozejrzała się – dobiegła do rzeki. Zgarnęła włosy z twarzy i ruszyła ścieżką w kierunku nurtu. Zanurzyła dłonie w chłodnej wodzie i spryskała nią twarz. Orzeźwiło to rozpaloną skórę. Podeszła do wielkiego kamienia i usiadła, podciągając nogi pod brodę. Oplotła je rękami i oparła czoło na kolanach. Atakowały ją obrazy i dźwięki: odrażające usta Aldeka, szarpanina, rozmowa z matką, krzyki niedowierzania. Chaos rozsadzał ją od wewnątrz. Od samego początku widziała, że zachowywał się podejrzanie. Czuła na sobie jego natarczywy wzrok, ale nie sądziła, że posunie się do molestowania. Zacisnęła szczęki. Drugi raz nie pozwoli się zaskoczyć. Teraz już wiedziała, do czego jest zdolny, i w przyszłości będzie ostrożna. Nie była w stanie panować nad łzami. Czy ten grubas odpowie za wszystko?

Potarła czoło o kolana i przygryzła wnętrze policzka. Matka na pewno go ukarze! Zaraz jednak odezwały się inne głosy. Czy ona w ogóle jej uwierzyła? Dlaczego tak dziwnie zareagowała? Dlaczego broniła tego typa? Przecież to córkę powinna chronić! Rosło w niej przerażenie. Zacisnęła dłonie na nogach, kołysząc się w bólu.

Kiwała się tak przez dłuższy czas. W końcu podniosła głowę. Robiło się ciemno. Ile tu siedziała? Spojrzała na szare niebo – chyba powinna wracać.

– Nari, Nari! – usłyszała krzyk przyjaciela. Spuściła nogi i zaczęła się rozglądać, ale za towarzystwo miała tylko krzewy, wysokie trawy i drzewa. – Nariii! – rozległ się ponownie znajomy głos.

Wstała zdezorientowana. Zza krzaków wyłonił się zdyszany Marin. Jego skóra była biała jak papier – zero rumieńców, uśmiechu ani blasku w oczach.

– Co się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

– Nie mam jeszcze przywróconych skrzydeł, biegałem jak zwariowany – syknął przez zęby. – Szukałem cię wszędzie.

Każdy anioł ma skrzydła, tak jak człowiek ręce, jednak do czasu ostatecznego egzaminu dojrzałości są one niewyczuwalne. Dopiero po zdanym sprawdzianie, mianowaniu adepta na dorosłego przedstawiciela danej frakcji i przydzieleniu mu pracy archaniołowie przywracają materialność skrzydeł. Od tego czasu aniołowie mogą ich swobodnie używać. Później chowają je pod płaszczykiem niewidzialności, co znacznie ułatwia im pracę na Ziemi.

– Powiesz mi, co się stało? – Ścisnęło ją w gardle.

– Chodzi o pracownika twojej matki.

Marin nerwowo ruszał głową i pocierał drżące dłonie.

– Kogo?

– O Aldeka.

Cała krew odpłynęła z jej twarzy.

– Już wiesz? – Przygryzła wargę. Oddech jej przyśpieszył, a ręce zaczęły się pocić.

Ptaki rozkrzyczały się na niebie i zawirowały nad ich głowami. Zerknęła do góry, ich jazgot przeszył ją na wskroś. Zgarbiła ramiona. Wiatr wtórował ćwierkaniu i świszczał między konarami.

Marin wbił wzrok w przerażoną twarz Naridy. Jego policzki jeszcze bardziej pobladły, a oczy zrobiły się ciemniejsze.

– Nic z tego nie rozumiem! Nie wierzę w to, po prostu nie wierzę! – Nerwowo kręcił głową. – To nie może być prawda! To jakiś absurd.

– Marin! – warknęła. – Uspokój się.

– Jak mam się uspokoić? Jego ciało znaleziono przy śmietniku.

– Jakie ciało?! O czym ty mówisz?!

– Mówię o Aldeku! Został zamordowany! Wbito mu anielski sztylet w serce.

Narida zamarła. Jej źrenice się rozszerzyły. Sztylet był jedyną bronią, która mogła pozbawić życia aniołów.

– Ale… jak? – wydukała z trudem. Każdy oddech sprawiał jej ból.

– Nie wiem jak, po prostu nie żyje!

– Ale co to znaczy, że nie żyje?!

Nie mogła tego pojąć. Patrzyła otępiała na przyjaciela.

Kręciła głową. Kto mógł go zabić? Z jakiego powodu? Teraz będą szukać winnego, motywu. Westchnęła przerażona. Otworzyła szerzej oczy. Zesztywniała. Spojrzała na przyjaciela.

– Ja go nie zabiłam!

Serce zaczęło jej łomotać w piersi.

– Wszyscy myślą, że… ty. Został zabity anielskim nożem – powtórzył, żeby w końcu zrozumiała.

– Dobrze wiesz, że nie możemy ich wynosić ze szkoły. Jak miałabym go nim zabić? – Z trudem przełknęła ślinę. – Tylko dorośli mają je przy sobie.

– Ale na tym był twój zapach, bardzo wyczuwalny. – Z przerażeniem chwycił ją za ramiona i sztywno obrócił przodem do siebie. – Nari!

– Co?! – Odskoczyła jak oparzona. – Przecież to niemożliwe! To jakaś pomyłka! – wypluwała nieskładnie. – To nie ja! Tylko się broniłam. Uderzyłam go, ale nie zabiłam!

Kucnęła, wcisnęła głowę między kolana i zaplotła dłonie na karku. Nie pojmowała, co się właśnie działo.

– Nari, to nie wygląda najlepiej. Wszyscy już wiedzą, co zaszło u ciebie w domu.

Marin uklęknął przy niej i położył dłoń na jej ramieniu.

– A czy wszyscy wiedzą, że się do mnie dobierał? – Podniosła głowę. – Że mnie obmacywał? – Wstała i zaczęła chodzić w kółko. – Marin, on mnie molestował! Wyskoczył z tym swoim obleśnym jęzorem! – Jej twarz poczerwieniała.

– Dobierał się do ciebie?! – Marin spurpurowiał i zacis­nął pięści.

– Tak!

Chłopak przez chwilę dyszał. W końcu wstał i przetarł spoconą twarz. Chciał, żeby to wszystko okazało się tylko sennym koszmarem.

– Nic mu nie zrobiłam, a na pewno go nie zabiłam!

– Niestety Herik powiedział co innego.

– Co takiego?!

– Twierdził, że na niego naskoczyłaś, groziłaś mu śmiercią. – Patrzył na nią rozbieganym wzrokiem.

– Byłam wściekła. Uderzyłam go, ale nie zabiłam!

– Nari, on nie żyje. Pobiłaś go. Aldek nie żyje, a na sztylecie jest twój zapach. Od razu go wyczuli i znaleźli odcisk twojej dłoni. Rozumiesz?

– Nie! Nie rozumiem! Nie wiem, jakim cudem się tam znalazł. To nie ja! – Z gardła wyrwał jej się ostry krzyk. – Był u nas na obiedzie, ale wyszedł żywy. To nie ma sensu. – Zamknęła oczy i pokręciła głową. Czuła, jak siły z niej uchodzą.

– W takim razie kto go zabił? Dlaczego ktoś chce wrobić w to ciebie?

Wpatrywali się w siebie. Narida odwróciła się i odeszła kilka kroków. Patrzyła na krzewy, ale wcale ich nie widziała. Dusiło ją przerażenie.

– Nari!

– Nie rozumiem tego! – warknęła, odwracając się w jego stronę. Po jej policzku potoczyła się łza. – To nie ja! – powtarzała w kółko.

Marin westchnął, otworzył usta i spojrzał w górę, po czym z bólem w głosie powiedział:

– Twoja matka stanęła już przed zarządem, wszyscy są przekonani, że to ty. Wysłali mnie, żebym cię odnalazł i przyprowadził.

– To jakiś obłęd! – Kręciła głową. – Nigdzie nie idę.

– Nari, musimy iść. Opowiesz wszystkim, jak było. Uniewinnią cię. – Patrzył na nią z nadzieją w oczach.

Anielica milczała, błądząc wzrokiem po jego bladej twarzy. Bała się, ściskała ją panika, ale musiała o siebie zawalczyć. Pomyślała o mamie – pewnie już się tym zajęła.

Marin podszedł do niej i objął ją ramieniem.

– Chodźmy powiedzieć, jak było naprawdę.

***

Kiedy weszli do budynku archaniołów, Narida głośno przełknęła ślinę. Wytarła spocone dłonie w dżinsy. Nerwowo poprawiła włosy, chwyciła Marina za rękę i na drżących nogach pomaszerowała wzdłuż długiej sali rozpraw. Surowe wnętrza świeciły zimną pustką, od drewnianej posadzki odbijały się kroki. Przy bocznych ścianach piętrzyły się szerokie, długie ławy – sześć rzędów wypełnionych aniołami. Po jednej stronie siedzieli egzekutorzy i aniołowie śmierci, po drugiej – aniołowie niebios, aniołowie światła i stróżowie. Ich odświętne szaty zlewały się z bielą ścian.

Narida spoglądała raz na jedną, raz na drugą stronę. Szalał w niej strach. Mocniej ścisnęła dłoń przyjaciela. Szukała wzrokiem Bernie, ale nigdzie jej nie widziała. Serce podeszło jej do gardła. Nie przyszła? Dlaczego? Przecież mogłaby powiedzieć, jak było naprawdę. Poczuła na sobie wrogie spojrzenia, słyszała szepty. Pisnęła w duchu, ale wmawiając sobie, że wszystko się wyjaśni, razem z Marinem podeszła do przodu sali – wieloboku, który zajmowali członkowie Zarządu Nieba: archaniołowie wraz z trzema przedstawicielami każdej frakcji. Wszyscy ubrani w szmaragdowe szaty reprezentowali zarząd. Jedyne, co odróżniało archaniołów od aniołów, to złote sygnety z czarnymi oczkami i wydrążonymi dużymi literami „A”. Nosili je na palcach wskazujących. Na podestach ustawiono stoły z ciemnego orzecha. Przed każdym członkiem zarządu stały kałamarze z długimi białymi piórami, a obok leżały grube tomy anielskich ksiąg, oprawione w czerwone skóry.

Narida miała wrażenie, że upadnie. Nogi jej drżały, w głowie wirowało, a serce łomotało w piersi, jakby zaraz miało wyskoczyć. Łapała ciężko powietrze, ale wmawiała sobie, że wszystko będzie dobrze. Spojrzała na Marina. On również dyszał i nerwowo poruszał palcami. Przenios­ła wzrok na srogie twarze archaniołów. Strach mocniej za­cisnął się wokół jej serca. Zaczęła szukać matki. Kobieta siedziała obok dwóch pozostałych egzekutorów wchodzących w skład zarządu i wbijała w nią ciężkie spojrzenie. Po kręgosłupie Naridy przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

– Wypełniłem swoje zadanie. – Marin zatrzymał się na środku sali, pochylił w stronę zarządu i ścisnął dłoń dziewczyny. – Teraz Nari opowie, co tak naprawdę się stało. – Spojrzał jej głęboko w oczy i kiwnął głową, by dodać otuchy.

Przez salę przetoczyły się szepty. Aniołowie wnikliwie obserwowali Naridę. Nagle z boku wyłoniła się matka Marina. Podbiegła do niego, na jej twarzy malował się strach.

– Poradzi sobie sama. – Pociągnęła syna za rękę. – Musisz iść ze mną – szepnęła mu do ucha.

– Ale… – Chłopak wybałuszył oczy.

– Tu nie ma żadnego „ale”! Musimy stąd wyjść. Natychmiast! – Wwiercała się w niego wymownym spojrzeniem i ciągnęła go w stronę wyjścia.

– Mamo! Oskarżą ją o morderstwo. Muszę z nią zostać i wszystko wyjaśnić. – Wyrwał się jej i chciał wrócić do przyjaciółki, ale usłyszał piskliwy jazgot:

– Chłopcze, nie masz pojęcia, co tu się dzieje! – Kobieta boleśnie wbiła mu paznokcie w nadgarstek. – Nie wiesz, co nam grozi. Idziemy!

– Ale mamo…

– Zaraz do niej wrócisz! – Zacisnęła zęby, aż poczerwieniały jej policzki.

Marin patrzył na przerażoną matkę. Widział, jak drży na całym ciele. Podbiegł do przyjaciółki i szepnął jej do ucha:

– Zaraz wracam. Opowiedz dokładnie, co się stało. Wszystko. Słyszysz, Nari? Wszystko!

– Dokąd idziesz? Zostań ze mną. – Patrzyła na niego błagalnie.

– Nie wiem, co się dzieje, ale muszę na chwilę wyjść. – Spojrzał na kredowobiałą twarz matki. – Nie martw się, twoja mama nie pozwoli cię skrzywdzić.

Skinęła głową, ale kłuło ją w piersi. Marin jeszcze raz ścisnął jej dłoń i wyszedł. Narida stała na środku pomieszczenia całkiem sama. Obserwowała wszystkich dookoła i modliła się w duchu, żeby to się już skończyło.

– Zaczynamy. – Sarakiel wstał i uniósł ręce. Na jego piersi wisiał złoty łańcuch z herbem Nieba: srebrnymi skrzydłami anielskimi oplecionymi złotą gałęzią drzewa oliwnego. Przeczesał szpakowate włosy i zerknął na dziewczynę. Rozejrzał się po skupionych aniołach, po czym ponownie przeniósł wzrok na oskarżoną.

Narida cicho jęknęła. Ciało zaczęło ją piec. Chcąc się pozbyć tego ciężaru, zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, miażdżący wzrok Sarakiela jeszcze bardziej ją przygniótł. Przełknęła ślinę.

– Zgromadziliśmy się tutaj z powodu haniebnego czynu. – Szorstki głos przewodniczącego rozniósł się po pomieszczeniu. – Jak wiecie, zamordowano jednego z aniołów i wszystko wskazuje na to, że sprawczynią jest Narida, córka wszystkim nam znanej Zeriki. Na sztylecie znaleźliśmy jej zapach, co jednoznacznie dowodzi jej winy.

– To nie ja! – Dziewczyna obracała się na środku sali i patrzyła na stężałe twarze aniołów. – Nie ja! – Głos jej się łamał.

– Ktoś zabił Aldeka, a z tego, co słyszeliśmy, miałaś ku temu powód. – Z gwaru wybił się gardłowy głos jednego z archaniołów. Mężczyzna wstał, opierając dłonie o blat, i podniósł lekko kwadratową twarz. – Poza tym dowody mówią same za siebie. – Jego spojrzenie mroziło.

– Nie mam sztyletu!

– Opowiedz nam, co się stało. – Sarakiel wyszedł zza stołu, płynnym krokiem zszedł po schodach i obdarzył dziewczynę karcącym spojrzeniem.

Narida ze szczegółami opisała zachowanie Aldeka. Nerwowo przy tym dreptała i wymachiwała rękami. Drżał jej głos, ale mówiła dalej, starając się nie pominąć niczego. Jej dłonie jeszcze mocniej się pociły, a serce z każdym zdaniem biło szybciej. Chciało jej się wyć, ale powstrzymała łzy. Co jakiś czas zerkała na pokerową twarz matki.

Kiedy zbliżała się do końca opowieści, usłyszała szmer otwieranych drzwi i zobaczyła wchodzącego do środka Marina, a zaraz za nim jego matkę. Chłopak nie spojrzał na nią, tylko ze spuszczoną głową zajął miejsce w najbliższej ławie. Zamurowało ją.

– Kontynuuj. – Szorstki głos Sarakiela zagrzmiał jej w uszach.

Z walącym sercem dokończyła opowieść i popatrzyła na matkę. Pragnęła dostrzec w jej oczach zrozumienie, pociechę, zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, ale niczego takiego nie dojrzała. Łza spłynęła jej po policzku, a za nią potoczyła się kolejna. Wytarła je i dumnie wyprostowała plecy. Przecież to nie ona go zabiła. Powiodła wzrokiem po zgromadzonych – na ich twarzach malowała się złość, a nawet pogarda. Kręcili głowami, szeptali, rzucając w jej stronę oskarżycielskie spojrzenia.

– Teraz wysłuchamy wersji Herika. – Sarakiel chodził po pomieszczeniu i pocierał dłonie za plecami.

Herik wysunął się z ławy, przeciągnął białą szatę, by wygładzić zmarszczki na materiale, i zszedł na środek. Z grymasem na twarzy minął Naridę. Podkręcił wąsa, naprężył ciało i rzucił jej wrogie spojrzenie. Odwrócił się w stronę zarządu i delikatnie pokłonił.

– Opisałem wszystko w protokole, ale powtórzę to jeszcze raz. – Jego wyniosły głos ociekał jadem. – Razem z Aldekiem byłem dzisiaj u Zeriki na obiedzie. Mieliśmy omawiać ważne aspekty naszej pracy. Niestety nie udało się nam, ponieważ po pierwsze… – uniósł palec – Zerika się spóźniała, a po drugie… – machnął ręką – wydarzył się niespodziewany incydent. Po obiedzie chciałem zadzwonić, więc wyszed­łem z salonu, a kiedy wróciłem, Narida krzyczała na Aldeka. Groziła mu śmiercią, później go pobiła.

– Napastował mnie, dobierał się do mnie! – wrzasnęła dziewczyna, wciąż czując na sobie dłonie Aldeka. – Co miałam zrobić? Dlaczego nie ma tu Bernie? – W popłochu rozglądała się po zgromadzonych. – Ona powie, jak było!

– Czy potwierdzasz, że mu groziłaś? – Przewodniczący zlekceważył jej słowa, podszedł bliżej i zmrużył oczy.

– Byłam zdenerwowana, molestował mnie! Wpychał mi język do ust!

– Uspokój się, Nari! – Ostry głos matki przeciął po­wietrze.

– Mamo, oni mi nie wierzą! – Dziewczyna odwróciła się i zrobiła kilka kroków w jej stronę.

– Dziękujemy, Heriku, możesz odejść. Zeriko, co masz do powiedzenia? – Sarakiel popatrzył na kobietę. – Przypominam, że zasiadasz w Zarządzie Nieba i jak każdy anioł zobowiązana jesteś mówić prawdę. Pamiętaj, co grozi tym, którzy kłamią.

Kobieta wstała ze swojego miejsca i zaczęła kroczyć po schodach. Stukot jej obcasów rozszedł się echem. Aniołowie zamilkli.

Narida nerwowo złączyła dłonie, po kręgosłupie kolejny raz przeszedł jej dreszcz.

– Kiedy wpadłam do domu, usłyszałam krzyki i wyzwiska. – Podeszła do córki, ale na nią nie spojrzała.

– Z czyich ust? – Szczupły anioł śmierci z zarządu napiął mięśnie żuchwy w oczekiwaniu na odpowiedź.

Naridę zalała fala gorąca, dusiła się we własnej skórze. Pragnęła uciec i schować się w najgłębszej dziurze. Spojrzała na Marina, ale chłopak na nią nie patrzył. Najpierw matka, teraz on?! Chciała wyć, tupać, krzyczeć. Do rzeczywistości przywołał ją głos Zeriki, który ciął jak brzytwa:

– Z ust mojej córki. Groziła mu.

– Mamo… wiesz, jak było. – Patrzyła na nią błagalnie.

– Nic nie wiem – rzuciła tonem zimnym jak lód. – Wiem tylko, co słyszałam. Groziłaś mu śmiercią, dziecko, a teraz on nie żyje. – Uniosła wysoko brwi i krzywiąc się, zgarnęła włosy za ucho. Jej szmaragdowa szata kontrastowała z czerwienią ust i paznokci. – Aldek nie miał wrogów, był uczciwy. Może trochę porywczy, ale nie do tego stopnia, żeby napastować nastolatkę.

Narida nie mogła zrozumieć słów matki. Czy ona właśnie zeznawała przeciwko własnej córce? Serce podeszło jej do gardła.

– Czy Narida byłaby zdolna popełnić morderstwo? – Głos Sarakiela uderzył ze zdwojoną siłą.

Zerika milczała. Na sali wzniosły się szepty.

– Proszę cię o odpowiedź. Przypominam o przysiędze i odwołuję się do twojej prawości.

Kobieta spojrzała na archanioła i głośno westchnęła.

– Moja córka jest drobna, silna, ale też porywcza i gwałtowna. Świetnie włada bronią, jest wyszkolona w walce. Ma twardy charakter. Twierdzi, że była molestowana, dotykana i obmacywana. Tak… Myślę, że w odwecie byłaby zdolna zabić.

Na sali zawrzało. Aniołowie gestykulowali, głośno dyskutowali, niektórzy łapali się za głowy i szemrali. Otępiała Narida ze łzami w oczach patrzyła na matkę. Tysiące sztyletów boleśnie wbijało się w jej ciało. Odgłos łamanego serca zadudnił jej w uszach. Zamknęła oczy, spuściła głowę. Nie interesowało jej to, co się działo dookoła. Już nie. Została zniszczona przez najbliższą jej osobę, zdeptana, przeżuta i wypluta. Gorzki smak zdrady rozlał się w jej ustach.

Podniosła błękitne oczy i spojrzała na Marina. Chciała do niego podbiec, schować się w jego ramionach, odnaleźć pocieszenie – i już miała to zrobić, gdy zatrzymał ją twardy głos Sarakiela:

– Marinie, czy Narida przyznała się do winy?

Spojrzała na niego z nadzieją, że ją obroni. Pragnęła usłyszeć jego miękki głos, poczuć ukojenie, które wyrwie ją z obłędu.

Młody anioł wstał, zerknął na siedzącą obok siebie matkę i nie patrząc na oskarżoną, rzucił drżącym głosem:

– Nie, ale dała mi to jasno do zrozumienia.

Serce Naridy stanęło.

– Co ty gadasz! Marin! Czy oni… czy oni… – Z wysiłkiem łapała oddech. – Kto kazał ci to powiedzieć?! Co z tobą nie tak? Dlaczego mi to robisz?

Podbiegła do niego i zaczęła okładać go pięściami. Strażnicy chwycili ją za ramiona i wykręcając ręce do tyłu, od­ciąg­nęli od chłopaka. Marin się nie ruszył, spuścił tylko głowę w milczeniu.

– To nie ja! Nie ja go zabiłam! Musicie mi uwierzyć! – Przez salę toczyły się pełne przerażenia wrzaski Naridy.

– A zatem wszystko jasne. – Przewodniczący Nieba spojrzał na ławy. – Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Narida winna jest postawionych jej zarzutów. Mamy świadków, którzy składając zeznania pod przysięgą, stwierdzili, że byłaby do tego zdolna. Poza tym zapach na broni mówi sam za siebie…

– To jakiś absurd! – Dziewczyna dalej wyrzucała w powietrze okrzyki. – Ja tego nie zrobiłam! Mamo, powiedz im!

– Nieczęsto prowadzimy sprawy o morderstwo, ale sami wiecie, jak należy postąpić – rzekł bezwzględnie Sarakiel. – Aldek był prawym aniołem, nikogo nie skrzywdził i z całą pewnością nie zasłużył na taki koniec. Zarządzam głosowanie!

Głosowanie… Głosowanie…

– Kto jest za upadkiem?

Narida ledwo wyłapała słowa głównego archanioła. Na sali zawrzało i prawie każdy z zarządu podniósł rękę.

Z niedowierzaniem patrzyła na uniesione dłonie. Gniotło ją w środku. Miała wrażenie, że ogląda jakiś horror, z którego nie da się uciec. To niemożliwe! „Dlaczego mi to robią?! Co się dzieje?!”. Wzdrygnęła się na wspomnienie dotyku Aldeka. „Przecież to ja jestem ofiarą! To on mnie molestował! Dotykał! Poniżył!”. Nawet nie miała już siły tego wykrzyczeć. Łzy przysłoniły jej obraz, a gwar ją ogłuszył. Stała złamana, pokonana, zmiażdżona.

– Kto jest za śmiercią? – zagrzmiał przewodniczący.

Narida patrzyła na zgromadzonych. Śmierć?! Czy oni oszaleli?! Nie zasłużyła na to! Tylko kilka rąk się podnios­ło. Z ulgą zamknęła oczy. Przynajmniej będzie żyć, tylko co to za życie, podszyte zdradą najbliższych? W jednej chwili wszystko rozpadło się na milion kawałków. Objęła ciało rękami i się skuliła. Pochłonęła ją nicość. Zrezygnowana, podniosła głowę, zagłębiając się w pustych oczach matki. W ostatnim momencie dostrzegła wybiegającego z sali Marina, a za nim jego matkę.

Sarakiel uniósł ręce, przebiegł wzrokiem po zgromadzonych i krzyknął:

– W takim razie mamy wyrok. UPADEK! NATYCHMIAS­TOWY UPADEK!

Nogi się pod nią ugięły. Padła na podłogę. Nie było nikogo, kto mógłby ją złapać. Została sama, całkiem sama. Strażnicy okrążyli ją i zaczęli brutalnie podnosić.

***

Nie było czasu na pożegnanie. Została jej tylko Bernie, ale również z nią nie mogła się zobaczyć. Odarli ją nawet z tego. Serce jej krwawiło, nie było nikogo, kto mógłby opat­rzyć rany.

Zaprowadzili ją do tunelu i bez słowa wepchnęli w sam środek rozwścieczonej mroźnej paszczy. Spadała, piszcząc i uderzając ciałem o ściany portalu. Światło z góry błyskawicznie zgasło – zasunęły się bramy Nieba i nastała ciemność. Zahaczyła policzkiem o coś twardego. Wrzasnęła, czując pieczenie, ale otaczający ją szum zagłuszał inne dźwięki. Pulsowało jej w głowie, a narastające mdłości ją podduszały. Przeszywający mróz dźgał jej ciało. Centymetr po centymetrze pochłaniał ją chaos. Krzyczała. Nigdy nie sądziła, że gardło może być zdolne do wydawania takich dźwięków. Wiła się z bólu. Miała wrażenie, że w jej ciało wkłuwają się tysiące włóczni, zatapiają groty w tkankach, mięśniach, a nawet w kościach. Żądła wysysały z niej życie. Do tego doszły ostre kły rozszarpujące nietknięte jeszcze miejsca. Ból odbierał jej rozum. Błagała o śmierć, wykrzykiwała prośby. Szaleństwo miotało jej umysłem. Wbijała paznokcie w skórę, jeździła nimi po twarzy, drapała szyję, a kiedy poczuła w ustach metaliczny posmak swojego końca… upadła.

Nie miała siły otworzyć oczu. Drżała z zimna. Czuła pod policzkiem chropowate, chłodne podłoże. Jęknęła. W poranioną twarz wbiły się kamyczki. Poszarpane ciało krwawiło, z oczu płynęły karmazynowe łzy, a usta pluły czarną cieczą. Ból lekko zelżał, ale nadal tępo dźgał. Obok jej twarzy przebiegł ciemny szczur, jego długi różowy ogon ciągnął się po asfalcie. Wzdrygnęła się. Z jękiem przewróciła się na plecy. Przetarła drżącą ręką oczy, sięgnęła po ostatnie pokłady siły i otworzyła powieki. Zaniosła się płaczem. Smród spalenizny mieszał się z zapachem zgniłego jedzenia wydobywającym się z metalowych koszy przy­ciśniętych do zaplecza budynku. Światło sączące się spo­między uchylonych drzwi padało cienkim strumieniem na asfalt. Jak przez mgłę słyszała śmiechy, krzyki, a nawet dźwięki muzyki i stukanie szkła. Skrzywiła się. Chłodny podmuch musnął jej rozpaloną płaczem twarz. Z nieba spadały drobne krople i raniły jej skórę. Otworzyła usta, łzy łączyły się z deszczem. Zrozumiała, że trafiła do świata ludzi, że stała się upadłym aniołem. Wypluła krew i z obrzydzeniem wpatrzyła się w Niebo. Bezlitosne imadło bólu ściskało jej serce, żal przenikał się z przerażeniem. Płakała, nie mogła przestać. Szloch odzierał ją z dotychczasowego życia, zwiastując początek nowego…

Zamknęła oczy.