Piękny styl. Przewodnik człowieka myślącego po sztuce pisania XXI wieku - Steven Pinker - ebook

Piękny styl. Przewodnik człowieka myślącego po sztuce pisania XXI wieku ebook

Steven Pinker

4,5
59,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dlaczego pisarstwo tak często bywa kiepskie i jak można je poprawić? Czy krótkie wiadomości tekstowe i media społecznościowe psują język? Czy współczesnym młodym ludziom zależy na dobrym stylu pisarskim? Dlaczego komukolwiek miałoby na nim zależeć?

W swojej zajmującej i pouczającej książce Steven Pinker, wybitny kognitywista i lingwista oraz znakomity pisarz, przedstawia nowy pomysł na podręcznik dobrego pisania w XXI wieku. Zamiast narzekać na upadek języka, ubolewać nad tym, co go irytuje, albo powtarzać dogmatyczne nakazy i zakazy autorów poradników sprzed stulecia, Pinker wykorzystuje naukową wiedzę na temat języka i umysłu, aby pomóc czytelnikowi w trudnej sztuce tworzenia przejrzystej, spójnej i stylowej prozy.

Nie wińmy Internetumówi autorani dzisiejszej młodzieży. Sztuka pisania nigdy nie była łatwa. Dobre pisarstwo zaczyna się od smakowania znakomitej prozy innych autorów. Wymaga wyobraźni – umiejętności podtrzymywania iluzji, że kierujemy spojrzenie czytelnika na jakiś element świata. Pisarz musi przezwyciężyć klątwę wiedzy – trudność, jaką wszystkim nam sprawia wyobrażenie sobie, jak to jest, kiedy nie wie się tego, co my wiemy. Dobry pisarz musi rozumieć, w jaki sposób składania językowa przekształca skomplikowaną sieć idei w liniowy ciąg słów. Powinien splatać zdania w spójną całość, tak aby jedno zdanie płynnie przechodziło w następne. Wreszcie, musi umiejętnie stosować reguły poprawnego użycia, odróżniając te, które nadają prozie lekkość i przejrzystość, od mitów i przesądów.

Książka Pinkera obfituje w przykłady znakomitego i marnego pisarstwa, unikając pouczającego tonu i spartańskiej surowości klasycznych podręczników. Autor pokazuje, że sztuka pisania może być przyjemnym dążeniem do mistrzostwa i fascynującym tematem rozważań intelektualnych. Książka Piękny styl jest adresowana do wszystkich, którzy zajmują się pisaniem, a także do czytelników, którzy interesują się literaturą i chcieliby się dowiedzieć, w jaki sposób nauka o ludzkim umyśle może nam pomóc w zrozumieniu, jak działa język w swoim najlepszym wydaniu.

Znakomity myśliciel, świetny pisarz. (…) Pinker to prawdziwa gwiazda, a świat nauki ma wielkie szczęście, że pojawił się w nim ktoś taki”.

Richard Dawkins

Ta książka w przejrzysty i pełen wdzięku sposób obala pogląd, że język angielski schodzi na psy. Pinker napisał podręcznik Strunka i White’a na nowe stulecie, podważając przy tym bezpodstawne twierdzenia, takie jak to, że znany slogan reklamowy „Winston tastes good like a cigarette should” powinien brzmieć: „Winston tastes good as a cigarette should”.

John McWhorter, autor książek Our Magnificent Bastard Tongue i The Power of Babel

„On pisze jak anioł”. 

„The Economist”

Świetna lektura! Tylko Steven Pinker mógł napisać tę znakomitą książkę i, dzięki Bogu, zrobił to. „Dobre pisarstwo może zmienić nasz sposób spostrzegania świata” – pisze autor, a Piękny styl z pewnością zmieni nasz sposób myślenia o dobrym pisarstwie. Ciekawość i radość autora rozświetlają każdą stronę tej książki, a kiedy Pinker pisze, że dobry styl może uczynić świat lepszym, wierzymy mu.

Patricia T. O’Connor, autorka książek Woe Is I oraz (ze Stewartem Kellermanem), Origins of the Specious

„Bardzo dobrze, że człowiek obdarzony tak żywym i jasnym umysłem przybliża szerokiej publiczności idee nauki o poznaniu”.

Douglas Hofstadter, „Los Angeles Times”

Steven Pinker, nagradzany psycholog, kognitywista, intelektualista i popularyzator nauki, jest również przewodniczącym komisji poprawności językowej (Usage Panel) American Heritage Dictionary oraz uznanym autorem takich bestsellerów, jak The Language Instinct, Words and Rules i The Stuff of Thought. Jest profesorem na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Harvarda. Mieszka w Bostonie i w Truro w stanie Massachusetts. Jeden z najwybitniejszych współczesnych myślicieli

Pinker został uznany przez Time Magazine's jednym ze 100 “Most influential people in the world in 2004” oraz przez magazyn Prospect  a także Magazyn Foreign Policy's jednym ze 100 „top public intellectuals” (w latach 2005, 2008; 2010 i 2011) oraz uznany przez Magazyn Foreign Policy za jednego z najważniejszych światowych myślicieli.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 435

Oceny
4,5 (23 oceny)
14
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Barto499

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest bardzo dobrą pozycją dla tych, którzy chcą dowiedzieć się jak pisać. W sposób jasny i klarowny zaprezentowane zostały metody i techniki, które wspomagają warsztat pisarski.
00
KrystianPiskunowicz77

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Dla Susan Pinker i Roberta Pinkera,

którzy doskonale radzą sobie ze słowami

WSTĘP

Brniemy.  

Przez instrukcje obsługi pisane językiem z trzecim stopniem inwalidztwa.

Przez artykuły, w których więcej jest zgranych fraz niż sensu.

Przez naukowe dysertacje, których językowy bezwdzięk ma być rzekomo dowodem na metodologiczną poprawność.

Przez zaśmiecone hejtem sieci społecznościowe.

I będziemy brnąć, bo taki nasz los, ludzi epoki trochę niespodziewanego powrotu pisma. Nie ma co liczyć na cud. Ilość znaków, które wyskakują spod naszych palców i spod palców naszych bliźnich, gwałtownie rośnie, więc do katalogu chorób cywilizacyjnych trzeba będzie dopisać zreumatyzowane nadgarstki i nadwerężone kciuki. A do tego jeszcze atrofię stylu. Może zresztą nie ma czego żałować? W epoce gwałtownych przemian reguły zwykle stają się przeszkodą, którą należy czym prędzej przekroczyć bez oglądania się za siebie. Styl? Kto by się przejmował stylem? Ważna jest komunikatywność. I skuteczność. A czy osiągamy ją, cytując Szymborską, czy też rozmnażając emotikony, to w gruncie rzeczy wszystko jedno. ...Może nawet tak jest lepiej. Zwłaszcza że pojęcie stylu przesunęło się z obszaru estetyki w stronę etyki i zmieniło w – coraz mniej skuteczny – rekwizyt celebrowania własnej wyższości nad tłumem rzekomych miernot. Tak więc to strata czasu – przekonywać nas, że jednak powinniśmy w swoim pisaniu opowiedzieć się po stronie stylu. W dodatku stylu klasycznego, który samą nazwą wywołuje – przynajmniej we mnie – skomplikowaną mieszankę uczuć z dominantą konsternacji. Co nam będzie Pinker...

Steven Pinker. Profesor na Uniwersytecie Harvarda. Kognitywista, psycholingwista, obrońca koncepcji, według której nasz mózg, chociaż jest wielowarstwową i wielowątkową strukturą, najlepiej daje się objaśnić jako swoista wirtualna maszyna von neumannowska.

Nie spodobałaby mu się taka wizytówka. Nic dziwnego. On sam, kiedy zaczyna oprowadzać swoich czytelników po skomplikowanej architekturze ludzkiego mózgu, świadomości i języka (mówię o jego wydanej u nas w 2002 roku książce Jak działa umysł, w tłumaczeniu Małgorzaty Koraszewskiej), przywołuje Karola Čapka, Gwiezdne wojny, Terminatora i Hamleta. To z ich pomocą zaczyna opowieść o „fenomenalnie skomplikowanej konstrukcji, leżącej u podstaw wyczynów ludzkiego umysłu”. Oczywiście pisze również, że „umysł jest systemem narządów komputacyjnych, stworzonych przez dobór naturalny do rozwiązywania problemów, jakie napotykali nasi ewolucyjni przodkowie w swoim łowiecko-zbierackim życiu”. Pisze tak jednak nie po to, żeby wzbudzić w nas panikę, ale żeby natychmiast wytłumaczyć – równie błyskotliwie, co klarownie – dlaczego właśnie pojęcia z obszaru teorii, która umożliwiła komputerom inwazję na nasz świat, najlepiej objaśnią nam także narodziny gramatyki, religii, filozofii i poezji. To dyskusyjna teza – jedna z najintensywniej dyskutowanych we współczesnej humanistyce. Ale też – dzięki Pinkerowi właśnie – najlepiej, najklarowniej wyłożona. Jeżeli więc jakiś współczesny naukowiec ma plenipotencje do tego, by przekonywać nas, że jednak warto popracować nad własnym stylem – nawet jeśli nie zamierzamy przekonać do swoich koncepcji połowy ludzkości – to jest nim właśnie Steven Pinker. Dlatego kiedy rok temu harwardzki uczony wydał swój podręcznik (nie ma co ukrywać, to jest podręcznik) The Sense of Style. The Thinking Person’s Guide to Writing in the 21st Century, nie odezwał się chór zaskoczonych głosów. Tym bardziej że podręczniki stylu mają w świecie anglosaskim bogatą tradycję (najczęściej przywoływanym – również przez samego Pinkera – przykładem jest książka Williama Strunka i E.B. White’a The Elements of Style). Oczywiście książka Pinkera jest inna – pisali recenzenci. Dwudziesty pierwszy wiek w tytule zobowiązuje, ale też wymusza zmianę tonu. To nie są dobre czasy dla językowych purystów. Nie da się językowej poprawności narzucić, ani tym bardziej wyegzekwować. I z całą pewnością nie o poprawność, nie o zgodność z jakąkolwiek stylistyczną matrycą chodzi Pinkerowi. Nawet jeśli przekonuje nas, że właściwie nie warto ćwiczyć się w żadnym innym stylu z wyjątkiem klasycznego. Ale styl klasyczny nie jest jakąś abstrakcją ani podniosłym idiomem, który należałoby zapisywać wyłącznie piórem ze złotą stalówką. Wręcz przeciwnie – to czysty pragmatyzm.

Jasne, stylistyka to obszar wyborów. Ogród o rozwidlających się ścieżkach, labirynt nieskończonych możliwości. Ale Pinker nie napisał podręcznika dla pisarzy o tym, jak stworzyć Wielką Amerykańską (lub Polską, Grecką, Szwedzką... – do wyboru) Powieść. Ani jak zakraść się ze skrzynką uniwersalnych narzędzi do krainy poezji. To przede wszystkim książka dla tych, którzy piszą, bo to ich praca, ich podstawowy sposób komunikacji, ich „drugi instynkt” (skąd ten cudzysłów – za chwilę). Raczej dla studentów, naukowców, rzemieślników z dziedziny non-fiction niż dla literatów. A jednak jestem przekonany, że Piękny styl powinni przeczytać z uwagą również pisarze i ich redaktorzy. Nawet jeśli nie będą się z Pinkerem zgadzać i z politowaniem pokiwają głowami nad jego, wydawałoby się, zbyt oczywistymi wskazówkami (mnie też rozbawił, polecając, bym po napisaniu odłożył tekst na jakiś czas i przeczytał go jak ktoś obcy, a jeszcze lepiej – pokazał koledze). Warto sięgnąć po tę książkę przede wszystkim dlatego, że Pinker dokonuje w niej istotnego zwrotu: próbuje na nowo – jak inaczej to nazwać? – powiązać to, jak piszemy, z tym, jak myślimy. Jeśli więc chcesz zbudować więź z czytelnikiem, zagarnąć dla swojego pisania jego mózg, wyobraźnię i wolę – czytaj Pinkera.

Jesteśmy ssakami.

Jaki to ma związek z kwestią stylu?

Jesteśmy ssakami naczelnymi, a więc – jak przypomina Pinker – aż jedna trzecia naszego umysłowego potencjału zaangażowana jest w procesy związane z widzeniem. Inne zmysły – słuch, dotyk, balans w przestrzeni – też okupują znaczne przestrzenie naszego mózgu. Pytanie o styl – o to, jaki język najskuteczniej nas wciągnie i najbliżej podprowadzi do samego sedna opisywanych spraw – jest zatem w gruncie rzeczy pytaniem o to, jak pisać, by nasz czytelnik „zobaczył obraz i poczuł ruch”. Pisanie bowiem, w odróżnieniu od mowy, nie jest instynktowne (mowa jako rodzaj instynktu to zresztą jedna z głównych tez Pinkera dotyczących funkcjonowania ludzkiego umysłu). Jest bardzo późno nabytą przez nasz gatunek umiejętnością, więc – trawestując zdanie samego Pinkera z książki Jak działa umysł – podziw dla opanowującego sztukę pisania sześciolatka nie powinien być mniejszy niż dla Zi Xu grającego Poloneza fis-moll w czasie drugiego etapu Konkursu Chopinowskiego (właśnie trwa). Zamiast więc mnożyć pytania o naturę języka, podważać jego zdolność rozumienia i wpisywać ów krytyczny dyskurs w każdą wypowiedź, dążmy do jasności i przejrzystości. Sprawmy (Pinker lubi, ja też, metaforykę teatralną), by nasz odbiorca, czytając nasz tekst, miał poczucie, że patrzy na scenę, gdzie na jego oczach rozgrywa się angażujące, ale też dające się ogarnąć jednym rzutem oka i myśli widowisko. Żeby być jego reżyserami – a jednocześnie widzami – nie musimy wierzyć w jakąkolwiek twardą koncepcję rzeczywistości, języka, świadomości. Wystarczy, że uwierzymy w to, co piszemy. Albo widzimy.

Reszta jest techniką. Semantyką, gramatyką, frazeologią, składnią i dramaturgią myśli. To, jak Pinker wprowadza nas w poszczególne zagadnienia pisarskiej techne (ups, właśnie popełniłem wytykany przez autora błąd – oczywiście, że powinienem napisać „techniki pisania”), samo w sobie jest doskonałym przykładem klasycznego stylu. To zarazem wykład i degustacja. Ale też coś więcej.

Kluczowe – moim zdaniem (znowu błąd – Pinker zaleca: nie dystansuj się od własnych tez) – pytanie wpisane w Piękny styl brzmi...

Zaraz, najpierw powinny się pojawić zastrzeżenia, że to przecież tylko przybliżenie, świadoma symplifikacja i tak dalej. Ale i tak trzeba je postawić, nawet jeśli wyda się – powtórzmy za Pinkerem – naiwne i filisterskie: w jakim stopniu to rzeczywistość, na dowolnym jej poziomie, jest skomplikowana, a w jakim to my sami przyczyniamy się do jej komplikacji? Pinker nawet nie próbuje tego rozstrzygnąć. Za wszelką cenę jednak chciałby nas przekonać, żebyśmy nie uczestniczyli w procesie zaciemniania świata. Styl, którego próbuje nas nauczyć, jest przede wszystkim demokratyczny, bo stara się znosić, a nie ustawiać bariery między tym, kto pisze, i tym, kto czyta (Pinker bariery te nazywa „klątwą wiedzy”). Styl klasyczny nie jest przy tym narzędziem uprawiania narcyzmu, nie onieśmiela. Nie powinien służyć rywalizacji, dowodzeniu, kto tu jest mądrzejszy. Jego niezbywalnym elementem jest coś, co Pinker nazywa „standardami skrupulatności intelektualnej”. Wierność owym standardom jest ważniejsza niż skrupulatne przestrzeganie reguł gramatycznych i umiejętność budowania poprawnych konstrukcji składniowych. Bo w stylu nie chodzi wyłącznie o piękno, ale również – niech będzie – o prawdę.

Paweł Goźliński

OD TŁUMACZKI

Mają Państwo przed sobą wyjątkową książkę. Jej autor, Steven Pinker – wybitny amerykański psycholog, psycholingwista i niestrudzony popularyzator nauki – połączył wnikliwą wiedzę językoznawczą z ustaleniami naukowymi dotyczącymi działania ludzkiego umysłu, żeby wyjaśnić, na czym polega sekret dobrego pisarstwa. Książka obfituje w przykłady doskonałej i marnej prozy, które autor analizuje niezwykle wnikliwie, z właściwą sobie błyskotliwością i odwagą w myśleniu.

Przeważająca część rozważań Pinkera i omówionych przezeń przykładów ma charakter uniwersalny – odnosi się do zjawisk i prawidłowości niezależnych od tego, jakim językiem posługują się autor tekstu i jego odbiorca. Niektóre zagadnienia są jednak specyficzne dla języka angielskiego, bądź też powinny być analizowane inaczej niż w oryginale ze względu na odmienność polskiej składni i gramatyki. Dlatego za zgodą autora w polskim przekładzie dokonano pewnych zmian, aby dostosować go do reguł obowiązujących w języku polskim i do potrzeb polskich czytelników. Dotyczy to zwłaszcza rozdziału czwartego, poświęconego formułowaniu przejrzystych, zrozumiałych zdań. Rozdział szósty (Telling right from wrong), w którym autor omawia konkretne przykłady trafnego lub nietrafnego doboru słów oraz poprawnego lub błędnego zastosowania reguł gramatycznych, jest w całości specyficzny dla języka angielskiego. Za wiedzą i zgodą autora został dołączony do polskiego przekładu w wersji oryginalnej. Z pewnością będzie źródłem cennych wskazówek dla czytelników, którym zdarza się pisać po angielsku.

Praca nad Pięknym stylem była dla mnie niemałym wyzwaniem, a jednocześnie okazją do refleksji nad własnym stylem pisarskim (jakże ważnym w pracy tłumacza). Oddaję w Państwa ręce polski przekład książki Pinkera z nadzieją, że będzie on frapującą lekturą nie tylko dla osób zajmujących się pisaniem, ale także dla wszystkich miłośników dobrego pisarstwa.

Agnieszka Nowak-Młynikowska

PRZEDMOWA

Uwielbiam podręczniki dotyczące sztuki pisania. Od czasu obowiązkowej lektury książki The Elements of Style autorstwa Strunka i White’a w trakcie zajęć z wprowadzenia do psychologii podręcznik dobrego stylu należy do moich ulubionych gatunków literackich – nie tylko dlatego, że chętnie przyjmuję wskazówki pomocne w nieustannym doskonaleniu rzemiosła pisarskiego, ale także dlatego, że wiarygodny poradnik na temat sztuki pisania sam musi być świetnie napisany, a najlepsze spośród tych dzieł są ucieleśnieniem zawartych w nich rad. Notatki, na których podstawie William Strunk prowadził swoje zajęcia na temat pisania, a które jego student, E.B. White, przekształcił w słynny podręcznik dobrego stylu, obfitowały w zdania będące doskonałymi przykładami wierności głoszonym zasadom, takie jak: „Używaj rzeczowników i czasowników”, „Umieść słowa, które pragniesz podkreślić, na końcu zdania”, czy też (to chyba najlepszy przykład, a zarazem najważniejsza wskazówka, jakiej udzielił nam Strunk) „Pomijaj zbędne słowa”. Wielu wybitnych pisarzy – mistrzów stylu wykorzystało swój talent, aby wyjaśnić czytelnikom istotę pisarskiego rzemiosła. Byli wśród nich Kingsley Amis, Jacques Barzun, Ambrose Bierce, Bill Bryson, Robert Graves, Tracy Kidder, Stephen King, Elmore Leonard, F.L. Lucas, George Orwell, William Safire oraz, rzecz jasna, sam Elwyn Brooks White, uwielbiany autor Pajęczyny Szarloty i Stuarta Malutkiego. Oto jak ów wielki eseista wspominał swojego nauczyciela:

W czasach, gdy uczestniczyłem w jego zajęciach, pomijał tak wielką liczbę zbędnych słów i robił to tak stanowczo, z takim zapałem i niekłamaną przyjemnością, że czasami wydawał się wpadać we własne sidła – sprawiał wrażenie człowieka, który nie ma już nic więcej do powiedzenia, a jednak musi wypełnić czas, niczym radiowy kaznodzieja, który zanadto się pospieszył, zostawiając zegar daleko w tyle. Will Strunk wychodził z tej opresji, uciekając się do prostej sztuczki: każde zdanie powtarzał trzy razy. Kiedy wygłaszał swoją mowę na temat zwięzłości, pochylał się nad biurkiem, chwytał za klapy marynarki i mówił chropawym, konspiracyjnym głosem: „Zasada siedemnasta. Pomijaj zbędne słowa! Pomijaj zbędne słowa! Pomijaj zbędne słowa!”[1]

Lubię czytać podręczniki dobrego stylu z jeszcze jednego powodu – tego samego, za którego sprawą botanicy chętnie zaglądają do ogrodu, a chemicy do kuchni: to praktyczne zastosowanie nauki, którą się zajmujemy. Jestem psycholingwistą i badaczem poznania (kognitywistą), a czymże jest styl pisarski, jeśli nie skutecznym zastosowaniem słów w celu zaangażowania ludzkiego umysłu? Zagadnienie to jest jeszcze bardziej zajmujące dla kogoś, kto pragnie przybliżyć owe dyscypliny naukowe szerokiemu gronu odbiorców. Zastanawiam się, jak działa język, żeby jak najlepiej wytłumaczyć innym, jak on działa.

Moja wiedza na temat języka sprawiła jednak, że podczas lektury tradycyjnych poradników doświadczałem coraz silniejszego poczucia dyskomfortu. Strunk i White pomimo intuicyjnego wyczucia stylu mieli niewielkie pojęcie o gramatyce[2]. Błędnie definiowali takie terminy, jak „fraza” (phrase), „imiesłów” (participle) czy „zdanie względne” (relative clause), a doradzając czytelnikom rezygnację z czasowników w stronie biernej na rzecz czasowników przechodnich w stronie czynnej, często podawali nietrafne przykłady jednych i drugich. Na przykład zdanie „Było tam mnóstwo suchych liści leżących na ziemi” nie jest przykładem strony biernej, a zdanie „Pianie koguta rozbrzmiewało o świcie” nie zawiera czasownika przechodniego. Nie dysponując narzędziami do analizowania języka, autorzy ci często mieli trudności z przeistoczeniem swoich intuicji w konkretne wskazówki i na próżno odwoływali się do „dobrego ucha” pisarskiego. Ponadto wydawali się nieświadomi faktu, że niektóre z ich rad przeczyły same sobie. Pisząc: „Wiele nudnych zdań może zostać ożywionych poprzez wprowadzenie czasownika przechodniego w stronie czynnej”, autorzy używają strony biernej, aby przestrzec czytelników przed stroną bierną. W słynnym eseju Politics and the English Language (Polityka a język angielski) George Orwell wpadł w tę samą pułapkę, kiedy to bez śladu ironii wyśmiewał prozę, w której „strona bierna jest używana, kiedy to tylko możliwe, i przedkładana nad stronę czynną”[3]. Pominąwszy te wewnętrzne sprzeczności, dzisiaj wiemy, że radzenie pisarzom, aby unikali strony biernej, jest nieuzasadnione. Badania językoznawcze wykazały, że konstrukcja bierna pełni kilka niezwykle ważnych funkcji ze względu na sposób, w jaki angażuje uwagę i pamięć czytelnika. Sprawny pisarz powinien wiedzieć, jakie to funkcje, i przeciwstawiać się redaktorom językowym, którzy – ulegając wpływowi podręczników dobrego stylu niepopartych dobrą znajomością gramatyki – wykreślają każde zdanie w stronie biernej, zastępując je konstrukcją czynną. Podręczniki dobrego stylu, które nie opierają się na rzetelnej wiedzy językoznawczej, mają też problem z tym aspektem pisania, który budzi najwięcej emocji – z kwestią poprawnego i niepoprawnego użycia. Duża ich część traktuje tradycyjne reguły użycia języka tak, jak fundamentaliści traktują Dziesięć Przykazań – jako nieomylne prawa wykute w kamieniu, których śmiertelnicy muszą przestrzegać, jeśli pragną uniknąć wiecznego potępienia. Tymczasem sceptycy i wolnomyśliciele badający historię owych reguł odkryli, że należą one do ustnej tradycji folkloru i mitów. Z wielu powodów podręczniki, które ślepo wierzą w nieomylność tradycyjnych reguł, nie służą ludziom pióra. Chociaż niektóre z tych reguł poprawiają jakość pisarstwa, duża ich część ją pogarsza, a co za tym idzie – pisarze radzą sobie lepiej, kiedy ją lekceważą. Reguły te często mieszają ze sobą kwestie poprawności gramatycznej, spójności logicznej, formalnego stylu i języka standardowego (standard dialect), podczas gdy wprawny pisarz powinien je rozróżniać. Ponadto ortodoksyjne podręczniki dobrego stylu są słabo przygotowane do radzenia sobie z niezwykle ważną, nieodłączną cechą języka – jego zmiennością w czasie. Język nie jest sztywnym protokołem zatwierdzonym przez władze. Przypomina raczej internetowy serwis wiki – jest sumą wysiłków milionów użytkowników, posługujących się nim w mowie i w piśmie, którzy nieustannie naginają go do swoich potrzeb i którzy nieuchronnie się starzeją, umierają i ustępują miejsca swoim dzieciom, te zaś w swoim czasie przystosowują język do własnych potrzeb.

Tymczasem autorzy klasycznych podręczników pisali je tak, jakby język, z którym dorastali, był nieśmiertelny, lekceważąc fakt, że język nieustannie się zmienia. Strunk i White, którzy pisali w początkowych i środkowych dekadach XX wieku, potępiali nowe (w tamtym czasie) czasowniki, takie jak personalize (personalizować), finalize (finalizować), host (gościć), chair (przewodniczyć) czy debut (debiutować), i przestrzegali ludzi pióra przed używaniem fix w znaczeniu „naprawić”, czy też claim w znaczeniu „twierdzić”. Co gorsza, uzasadniali swoją niechęć do tych słów przy użyciu niedorzecznych racjonalizacji. Twierdzili na przykład, że czasownik contact (kontaktować się) jest „niejasny i napuszony. Nie «kontaktuj się» z ludźmi; pisz do nich, odwiedzaj ich, telefonuj do nich, znajduj ich albo się z nimi spotykaj”. Tymczasem słowo „kontaktować się” przyjęło się właśnie dzięki swojej wieloznaczności – czasami nie potrzebujemy informacji na temat tego, w jaki sposób jeden człowiek nawiązał kontakt z innym; wystarczy nam wiedza, że to zrobił.

W ostatnim wydaniu podręcznika The Elements of Style, które ukazało się za jego życia, White przyznał, że w języku następują pewne zmiany, zapoczątkowywane przez „młodych”, którzy „rozmawiają z innymi młodymi ludźmi w wymyślonym przez siebie języku – odświeżają język, dodając mu młodzieńczego wigoru, podobnie jak można odświeżyć mieszkanie w suterenie”. Protekcjonalny stosunek do tych „młodych ludzi” (którzy dzisiaj są w wieku emerytalnym) skłonił White’a do przewidywania, że takie słowa, jak nerd (dziwak, kujon), psyched (podekscytowany), ripoff (zdzierstwo), dude (koleś), geek (palant, dzisiaj także maniak komputerowy), będą tylko przelotną modą, tymczasem wszystkie weszły na stałe do współczesnego języka.

Anachroniczne poglądy specjalistów od dobrego stylu wynikają nie tylko z tego, że nie doceniają oni zmian zachodzących w języku, ale także z braku refleksji nad własnymi procesami psychicznymi. Z wiekiem ludzie zaczynają mylić zmiany następujące w nich samych ze zmianami w otaczającym świecie, a zmiany w świecie z upadkiem moralnym – właśnie stąd bierze się złudzenie dobrych starych czasów[4]. To dlatego każde pokolenie uważa, że dzisiejsza młodzież powoduje degradację języka, a wraz z nią – upadek cywilizacji[5].

Zwyczajny język zanika. Stopniowo ginie pod ciężarem dziwnego konglomeratu słownego, pseudomowy równie nieudolnej, jak pretensjonalnej, którą każdego dnia tworzą miliony błędów i niedokładności w zakresie gramatyki, składni, idiomów, metafor, logiki i zdrowego rozsądku. (...) W historii współczesnej angielszczyzny dotąd nie było okresu, w którym zwycięstwo nad myśleniem w mowie byłoby równie wszechobecne. – 1978

Dzisiejsi absolwenci, nie wyłączając tych, którzy ukończyli studia uniwersyteckie, wydają się całkowicie pozbawieni umiejętności posługiwania się językiem. Nie potrafią skonstruować prostego zdania oznajmującego – ani w mowie, ani w piśmie. Nie umieją przeliterować pospolitych, codziennych słów. Interpunkcja najwyraźniej wypadła z programów nauczania. Gramatyka pozostaje nieodgadnioną tajemnicą dla niemal wszystkich współczesnych absolwentów. – 1961.

Ze wszystkich amerykańskich uniwersytetów dobiega wołanie: „Nasi nowi studenci nie mają pojęcia o ortografii ani interpunkcji”. Wszystkie szkoły średnie są w rozpaczy, ponieważ ich uczniowie nie znają podstaw. – 1917

Słownictwo większości uczniów szkół średnich jest zdumiewająco ubogie. Zawsze staram się posługiwać prostą angielszczyzną, a jednak uczyłem już w klasach, w których niemała grupa uczniów rozumiała co najwyżej połowę tego, co mówiłem. – 1889

Jeśli obecny proces zmian nie zostanie zahamowany (...), to nie ulega wątpliwości, że w ciągu kolejnego stulecia język Amerykanów stanie się całkowicie niezrozumiały dla Anglika. – 1833

Nasz język (mam na myśli angielszczyznę) niszczeje nader szybko. (...) Zaczynam się obawiać, że nie sposób tego powstrzymać. – 1785

Narzekania na upadek języka sięgają co najmniej czasów wynalezienia prasy drukarskiej. Wkrótce po uruchomieniu w Anglii pierwszego takiego urządzenia w 1478 roku William Caxton ubolewał: „Bez wątpienia język używany dzisiaj jest gorszy od tego, jakim mówiono w czasach, gdy przyszedłem na świat”. Wydaje się, że panika moralna z powodu upadku sztuki pisania może być równie stara, jak samo pismo.

Według angielskiego uczonego, Richarda Lloyda-Jonesa, niektóre z odczytanych przez badaczy glinianych tabliczek zapisanych starożytnym pismem sumeryjskim wyrażają ubolewanie z powodu pogarszających się umiejętności pisania wśród młodzieży[6].

Dyskomfort odczuwany podczas lektury klasycznych podręczników stylu pisarskiego przekonał mnie, że potrzebujemy podręcznika na miarę XXI wieku. Pragnę przy tym zastrzec, że moim celem nie jest napisanie książki, która zajęłaby miejsce The Elements of Style (nie wspominając o potrzebnych do tego umiejętnościach). Pisarze mogą czerpać korzyści z lektury więcej niż jednego podręcznika dobrego stylu, a duża część rad udzielonych przez Strunka i White’a jest zarówno pełna uroku, jak i ponadczasowa. O sporej części jednak nie można tego powiedzieć. Strunk urodził się w 1869 roku, a dzisiejsi ludzie pióra nie mogą opierać swojego rzemiosła wyłącznie na radach człowieka, którego wyczucie stylu ukształtowało się jeszcze przed wynalezieniem telefonu (nie wspominając o internecie), przed narodzinami współczesnego językoznawstwa i nauki o poznaniu, a wreszcie – przed falą odformalizowania, która przetoczyła się przez świat w drugiej połowie XX wieku.

Podręcznik na nowe tysiąclecie nie może po prostu utrwalać nakazów i zakazów zawartych we wcześniejszych podręcznikach. Dzisiejsi pisarze są przesiąknięci duchem sceptycyzmu naukowego i etosem kwestionowania autorytetów. Nie zadowolą się odpowiedziami w rodzaju „Właśnie tak należy to robić” albo „Ponieważ ja tak mówię”. Zasługują na to, aby nie traktowano ich z góry – niezależnie od wieku. Oczekują – zupełnie słusznie – uzasadnienia każdej rady, którą się im narzuca.

Dzisiaj możemy podać takie uzasadnienia. Nasze rozumienie zjawisk gramatycznych wykracza poza tradycyjne taksonomie oparte na niedokładnych analogiach do łaciny. Dysponujemy wynikami badań naukowych dotyczących umysłowej dynamiki czytania: zwiększania się i zmniejszania obciążenia pamięci, w miarę jak czytelnik przetwarza fragment tekstu; przyrost jego wiedzy, kiedy udaje mu się zrozumieć jego znaczenie; ślepe uliczki, w których może się zagubić. Dysponujemy danymi historycznymi i analizami krytyków literackich, które mogą być pomocne w odróżnieniu reguł zwiększających jasność, lekkość i oddziaływanie emocjonalne tekstu od tych, które opierają się na mitach i nieporozumieniach. Mam nadzieję, że dzięki zastąpieniu dogmatów dotyczących używania języka rozsądkiem i danymi empirycznymi nie tylko uniknę udzielania niezręcznych rad, ale także sprawię, że moje wskazówki będą łatwiejsze do zapamiętania niż prosta lista nakazów i zakazów. Wreszcie, pragnę wierzyć, że dzięki podanym przeze mnie uzasadnieniom pisarze i redaktorzy będą mogli korzystać z moich wskazówek w sposób przemyślany, pamiętając o celach, jakie pragną osiągnąć, nie zaś automatycznie.

Termin sense of style[7] ma podwójne znaczenie. Słowo sense – jak w pojęciach sense of sight (zmysł wzroku) czy sense of humor (poczucie humoru) – może się odnosić do pewnej zdolności umysłu, w tym wypadku zdolności pojmowania, która pozwala na formułowanie dobrze skonstruowanych zdań. Może także oznaczać good sense (zdrowy rozsądek) – przeciwieństwo non-sense (niedorzeczności) – w tym wypadku zdolność do odróżniania zasad, które poprawiają jakość prozy, od przesądów, szyboletów i rytualnych prób inicjacyjnych przekazywanych w tradycjach językowych.

Książka, którą masz przed sobą, nie jest „podręcznikiem użytkownika”, w którym można znaleźć odpowiedź na każde pytanie dotyczące przenoszenia słów czy użycia wielkich liter. Nie jest też poradnikiem dla słabo wykształconych uczniów i studentów, którzy jeszcze nie opanowali techniki budowania zdań. Podobnie jak klasyczne podręczniki dobrego stylu, książka ta jest adresowana do odbiorców, którzy potrafią pisać i chcieliby to robić jeszcze lepiej – między innymi do studentów, którzy mają nadzieję poprawić jakość swoich prac pisemnych, do początkujących krytyków i dziennikarzy, którzy przymierzają się do prowadzenia bloga albo pisania felietonów prasowych czy recenzji, oraz do specjalistów poszukujących lekarstwa na swój żargon naukowy, biurokratyczny, korporacyjny, prawniczy, medyczny lub urzędniczy. Książkę tę napisałem także z myślą o czytelnikach, którzy nie potrzebują pomocy w pisaniu, ale interesują się literaturą i chcieliby się dowiedzieć, w jaki sposób nauka o ludzkim umyśle może wyjaśnić, jak działa język w swoim najlepszym wydaniu.

Na stronach tej książki koncentruję się na literaturze niebeletrystycznej, zwłaszcza na gatunkach, w których przywiązuje się wagę do jasności i spójności. W przeciwieństwie do autorów klasycznych podręczników, nie utożsamiam jednak tych cnót z prostotą słownictwa, ascetyczną ekspresją i formalnym stylem[8]. Można pisać jasno i przejrzyście, a jednocześnie z polotem. Jakkolwiek skupiam się na tekstach niebeletrystycznych, przedstawione przeze mnie wyjaśnienia powinny być użyteczne również dla autorów beletrystyki, ponieważ wiele zasad dotyczących stylu obowiązuje niezależnie od tego, czy opisywany świat jest rzeczywisty, czy też wyimaginowany. Chciałbym wierzyć, że moje rozważania mogą być także pomocne dla poetów, mówców oraz innych artystów słowa, którzy powinni poznać kanony nudnej, przyziemnej prozy, aby móc je lekceważyć dla osiągnięcia zamierzonego efektu retorycznego.

Ludzie często mnie pytają, czy w dzisiejszych czasach komukolwiek zależy na dobrym stylu. Językowi pisanemu – powiadają – zagraża nowe niebezpieczeństwo, związane z rozwojem internetu z jego krótkimi wiadomościami tekstowymi, tweetami, e-mailami i czatami. No tak, sztuka pisania niewątpliwie podupadła od czasów sprzed wynalezienia smartfonów i internetu. Pamiętasz te czasy, prawda? Lata osiemdziesiąte XX wieku, kiedy nastolatki mówiły pełnymi zdaniami, biurokraci pisali prostym językiem, a każdy artykuł naukowy był arcydziełem sztuki eseistycznej? (A może to były lata siedemdziesiąte?) Problem z teorią, że to internet czyni z nas analfabetów, polega, rzecz jasna, na tym, iż marne pisarstwo doskwierało czytelnikom we wszystkich epokach. Profesor Strunk próbował temu zaradzić w roku 1918, kiedy młody Elwyn White uczęszczał na prowadzone przezeń zajęcia z angielskiego na Uniwersytecie Cornella.

Dzisiejsi czarnowidze wydają się nie zauważać, że niekorzystne trendy, nad którymi tak bardzo ubolewają, wiążą się z faktem, iż media ustne – radio, telefon i telewizja – ustępują miejsca mediom pisanym. Nie tak dawno mówiono, że to radio i telewizja są przyczyną degradacji języka. Dzisiaj w większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej walutą naszego życia społecznego i kulturalnego jest słowo pisane. Nie, to nieprawda, że sprowadza się ono do naszpikowanych błędami tyrad internetowych trolli. Wystarczy przez chwilę posurfować po internecie, żeby się przekonać, iż wielu internautów ceni jasność, poprawność gramatyczną, dobrą pisownię i właściwą interpunkcję – nie tylko w książkach i mediach tradycyjnych, ale także w e-zinach, blogach, hasłach Wikipedii, opiniach konsumentów, a nawet w e-mailach. Badania wykazały, że dzisiejsi studenci piszą więcej niż ich poprzednicy i wcale nie popełniają większej liczby błędów w przeliczeniu na stronę tekstu[9]. Wbrew obiegowym opiniom nie okraszają swoich prac emotikonami i skrótami znanymi z komunikatorów internetowych, takimi jak LOL (laughing out loud – śmiejąc się głośno) czy BTW (by the way – swoją drogą, na marginesie), w większym stopniu, niż poprzednie pokolenia zapominały, jak używać przedimków, wskutek nawyku omijania ich w telegramach. Przedstawiciele pokolenia internetowego – podobnie jak wszyscy użytkownicy języka – dostosowują dobór słów do okoliczności i odbiorców i na ogół dobrze wyczuwają, co jest właściwe w tekstach formalnych.

Styl nadal ma znaczenie – z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, gwarantuje, że autorzy zdołają dotrzeć ze swoim przekazem do odbiorców, oszczędzając tym ostatnim konieczności marnowania cennego czasu na rozszyfrowywanie niezrozumiałej prozy. Kiedy to się nie udaje, skutki mogą być katastrofalne – jak to ujęli Strunk i White: „śmierć na autostradzie spowodowana przez niewłaściwy dobór słów na znaku drogowym, zawód miłosny na skutek niezręcznego zwrotu w liście napisanym w najlepszej wierze, zdenerwowanie podróżnego, który oczekiwał, że ktoś wyjdzie po niego na dworzec, ale tak się nie stało z powodu niedbale sformułowanego telegramu”. Rządy i korporacje zauważyły, że niewielkie poprawki zwiększające jasność przekazu mogą zapobiec ogromnej liczbie błędów, wielkiej frustracji i marnotrawstwu, a wiele krajów uczyniło z przejrzystości języka obowiązujące prawo[10].

Po drugie, dobry styl wzbudza zaufanie. Jeśli czytelnicy przekonają się, że autor dba o spójność i precyzję swojej prozy, to będą ufać, że przejawia te cnoty także w zachowaniach, których nie można równie łatwo obserwować. Oto jak szef pewnej firmy technologicznej wyjaśnia, dlaczego odrzuca podania o pracę obfitujące w błędy gramatyczne lub interpunkcyjne: „Jeśli ktoś potrzebuje ponad dwudziestu lat, żeby się nauczyć, jak się pisze it’s, to jego tempo uczenia się nie jest zbyt obiecujące”[11]. A jeśli to nie wystarczy, żeby Cię skłonić do podszlifowania swoich umiejętności pisarskich, zastanów się nad odkryciem serwisu randkowego OkCupid. Otóż błędy gramatyczne i ortograficzne w profilu użytkownika to istotne czynniki zrażające potencjalnych partnerów. Jak to ujęła jedna z użytkowniczek: „Jeśli mężczyzna chce się umówić na randkę z kobietą, nie oczekuję kwiecistego stylu Jane Austen. Czy jednak nie powinien starać się pokazać z jak najlepszej strony?”

Wreszcie, styl czyni świat piękniejszym. Wyrobionemu czytelnikowi zwięzłe zdanie, frapująca metafora, dowcipna dygresja czy zgrabne sformułowanie sprawia ogromną przyjemność. Jak się przekonamy w rozdziale pierwszym, owa całkowicie niepraktyczna zaleta dobrego stylu stanowi konieczny punkt wyjścia praktycznych wysiłków zmierzających do opanowania sztuki dobrego pisania.

[1] Wstęp do książki Elements of Style (Strunk i White, 1999), s. xv.

[2] Pullum, 2009, 2010; Jan Freeman, Clever horses: Unhelpful advice from The Elements of Style, „Boston Globe”, 12 kwietnia 2009.

[3] Williams, 1981; Pullum, 2013.

[4] Eibach i Libby, 2009.

[5] Przykłady pochodzą z: Daniels, 1983.

[6] Lloyd-Jones, 1976, cyt. za: Daniels, 1983.

[7] Tak brzmi tytuł tej książki w oryginale (przyp. tłum.).

[8] Zob. Garvey, 2009 – omówienie krytyki skierowanej pod adresem Strunka i White’a za nadmierną wagę przywiązywaną do prostoty stylu; Lanham, 2007 – krytyka jednowymiarowego podejścia do stylu, widocznego w klasycznych podręcznikach, które autor nazywa „The Books” (Księgami).

[9] Herring, 2007; Connor i Lunsford, 1988; Lunsford i Lunsford, 2008; Lunsford, 2013; Thurlow, 2006.

[10] Schriver, 2012. Więcej informacji na temat przepisów nakazujących używanie prostego języka znaleźć można na stronach internetowych Center for Plain Language (http://centerforplainlanguage.gov) oraz organizacji Plain (http://plainlanguage.gov) i Clarity (http://www.clarity-international.net).

[11] K. Wiens, I won’t hire people who use poor grammar. Here’s why, „Harvard Business Review Blog Network”, 20 lipca 2012. http://blogs.hbr.org/cs/2012/07/i_wont_hire_people_who_use_poo.html.

ROZDZIAŁ 1Dobre pisarstwoODWROTNA INŻYNIERIA DOBREJ PROZY JEST KLUCZEM DO WYROBIENIA W SOBIE PISARSKIEGO WYCZUCIA

„Edukacja to rzecz godna podziwu – napisał Oscar Wilde – od czasu do czasu warto jednak pamiętać, że tego, co naprawdę warto wiedzieć, nie sposób przekazać poprzez nauczanie”. W trudnych chwilach w trakcie pisania tej książki obawiałem się, że Wilde mógł mieć rację[12]. Kiedy zapytałem kilku znakomitych autorów, z jakich podręczników dobrego stylu korzystali w pierwszych latach swojej kariery pisarskiej, najczęstsza odpowiedź brzmiała: „Z żadnych”. Pisanie – twierdzili – przychodziło im naturalnie.

Nie wątpię, że świetni pisarze są obdarzeni wrodzonym wyczuciem składni i doskonałą pamięcią słów. Nikt jednak nie przychodzi na świat z umiejętnością budowania pięknych zdań. Może umiejętność ta nie bierze się z podręczników dobrego stylu, ale musi przecież pochodzić z jakiegoś źródła.

Tym źródłem są prace innych autorów. Dobrzy pisarze są zapalonymi czytelnikami. Poprzez czytanie wchłonęli ogromne zasoby słów, idiomów, struktur, tropów stylistycznych i figur retorycznych, a wraz z nimi wrażliwość na to, które z nich do siebie pasują, a które wchodzą w konflikt. Oto nieuchwytne „dobre ucho” pisarza – wyczucie stylu, którego (jak przyznaje za Wilde’em każdy uczciwy poradnik dla pisarzy) nie sposób nikogo nauczyć. Biografowie wielkich mistrzów słowa zawsze starają się dociec, jakie książki ich bohaterowie czytali w młodości, ponieważ wiedzą, że w owych młodzieńczych lekturach kryje się klucz do ich rozwoju jako pisarzy.

Nie napisałbym tej książki, gdybym nie uważał – wbrew Wilde’owi – że wiele zasad dobrego stylu można przekazać poprzez nauczanie. Punktem wyjścia do tego, by zostać dobrym pisarzem, jest jednak bycie dobrym czytelnikiem. Technika pisarska kształtuje się poprzez dostrzeganie przykładów dobrej prozy, delektowanie się nimi i rozkładanie ich na czynniki pierwsze (metodą odwrotnej inżynierii). Celem tego rozdziału jest pokazanie czytelnikowi, jak to się robi. Wybrałem cztery fragmenty prozy z XXI wieku, zróżnicowane pod względem stylu i treści. Na stronach tego rozdziału będę głośno myślał, próbując zrozumieć, co czyni z nich przykłady dobrego pisarstwa. Moim zamiarem nie jest uhonorowanie tych czterech fragmentów, przyznanie im nagrody, ani też przedstawienie ich jako wzorów do naśladowania. Pragnę raczej zilustrować, pozwalając Ci zajrzeć do mojego strumienia świadomości, nawyk zatrzymywania się przy dobrej prozie za każdym razem, kiedy ją napotkasz, i zastanawiania się nad tym, co czyni ją tak wartościową.

Delektowanie się dobrym pisarstwem jest nie tylko bardziej skutecznym sposobem wykształcenia w sobie pisarskiego wyczucia niż przestrzeganie zbioru nakazów i zakazów – jest także sposobem dużo bardziej zachęcającym. Duża część rad dotyczących dobrego stylu jest nader surowa. Autor jednego z wydanych ostatnio bestsellerów wezwał do „zerowej tolerancji” dla błędów i już na pierwszej stronie uderzył w czytelnika słowami: „przerażenie”, „szatański”, „upiorny” oraz „gwałtowne obniżenie standardów”. Klasyczne podręczniki autorstwa sztywnych Anglików i nieugiętych jankesów próbują pozbawić pisarstwo wszelkiej radości, ponuro zaklinając autorów, żeby unikali niekonwencjonalnych słów, figur stylistycznych i zabawnych aliteracji. Słynna rada udzielona przez jednego z przedstawicieli tej szkoły przekracza granicę między ponuractwem a ludobójstwem: „Za każdym razem, gdy poczujesz impulsywne pragnienie napisania nadzwyczaj pięknej prozy, ulegnij mu – całym sercem – a potem skasuj swoje dzieło, zanim wyślesz maszynopis do druku. Zabijaj swoich ulubieńców”[13].

Początkującemu pisarzowi można wybaczyć, że nauka pisania jawi mu się jako morderczy tor przeszkód na obozie dla rekrutów, z sierżantem, który wydziera się nań za każdy niewłaściwy krok. Dlaczego jednak nie traktować jej jako sprawiającego przyjemność dążenia do mistrzostwa – niczym nauki gotowania czy fotografii? Doskonalenie rzemiosła pisarskiego to wyzwanie na całe życie, a błędy są nieodłączną częścią tej gry. Chociaż nieustanne dążenie do poprawy może być podbudowane wiedzą teoretyczną i poparte praktyką, tym, co daje mu początek, jest zachwyt nad najwspanialszymi dziełami mistrzów pióra i pragnienie zbliżenia się do ich doskonałości.

Umrzemy, i to czyni z nas szczęściarzy. Większość ludzi nigdy nie umrze, ponieważ nigdy się nie narodzi. Ludzi, którzy potencjalnie mogliby teraz być na moim miejscu, ale w rzeczywistości nigdy nie przyjdą na ten świat, jest zapewne więcej niż ziaren piasku na arabskiej pustyni. Wśród owych nienarodzonych duchów są z pewnością poeci więksi od Keatsa i uczeni więksi od Newtona. Wiemy to, ponieważ liczba możliwych sekwencji ludzkiego DNA znacznie przewyższa liczbę ludzi rzeczywiście żyjących. Świat jest niesprawiedliwy, ale cóż, to właśnie myśmy się na nim znaleźli, ty i ja, całkiem zwyczajnie.

W pierwszych wersach książki Rozplatanie tęczy Richard Dawkins, bezkompromisowy ateista i niestrudzony orędownik nauki, wyjaśnia, dlaczego jego światopogląd – wbrew obawom romantyków i ludzi religijnych – nie wyklucza uczucia zachwytu życiem i wdzięczności za nie[14].

„Umrzemy, i to czyni z nas szczęściarzy”. Dobre pisarstwo zaczyna się mocnym uderzeniem – nie utartym frazesem („Od niepamiętnych czasów”) ani banałem („Ostatnio uczeni coraz częściej zastanawiają się nad...”), lecz ważkim spostrzeżeniem, które wzbudza ciekawość. Czytelnik Rozplatania tęczy otwiera tę książkę i już w pierwszym zdaniu zostaje ugodzony przypomnieniem o najbardziej przerażającym ze znanych nam faktów, a zaraz potem – jego paradoksalnym rozwinięciem. Jesteśmy szczęściarzami, ponieważ umrzemy? Któż nie chciałby poznać rozwiązania tej zagadki? Jaskrawość tego paradoksu podkreślają styl i metrum – krótkie, proste słowa, akcentowany wyraz jednosylabowy, po którym następuje sześć stóp jambicznych (we are going to die, and that makes us the lucky ones)[15].

„Większość ludzi nigdy nie umrze”. Rozwiązanie tego paradoksu – fakt, że rzecz nieprzyjemna, śmierć, implikuje coś dobrego, życie – jest przedstawione za pomocą konstrukcji paralelnych: „nigdy nie umrze... nigdy się nie narodzi”. W kolejnym zdaniu autor ponownie przedstawia ów kontrast – i tym razem przy użyciu struktur paralelnych – unika jednak monotonnego powtarzania tych samych słów poprzez zestawienie znanych idiomów odznaczających się podobnym rytmem: been here in my place... („być tutaj na moim miejscu...”, w polskim przekładzie: „teraz być na moim miejscu”) see the light of day („[nigdy nie] ujrzą światła dnia”, w polskim przekładzie: „[nigdy nie] przyjdą na świat”).

the sand grains of Arabia („ziaren piasku w Arabii”, w polskim przekładzie: „ziaren piasku na arabskiej pustyni”) – odrobina poezji dużo lepiej oddająca ogrom i majestatyczność, jakie pragnie pokazać Dawkins, niż bezbarwny przymiotnik, taki jak „wielki” czy „ogromny”. Autor unika przy tym popadnięcia w banał poprzez subtelne sparafrazowanie użytego wyrażenia (sand grains [ziarna piasku] zamiast sands [piaski]), a także dzięki jego egzotycznemu brzmieniu. Wyrażenia „piaski Arabii” używano nader często w XIX wieku, od tamtej pory straciło jednak popularność. Co więcej, dzisiaj nie istnieje nawet miejsce, które nazywano by powszechnie Arabią; mówiąc o tym rejonie świata, używamy raczej nazw Arabia Saudyjska albo Półwysep Arabski[16].

unborn ghosts (nienarodzone duchy). Żywy obraz, który doskonale oddaje abstrakcyjną ideę matematycznie możliwej kombinacji genów, oraz sprytne zastosowanie nadprzyrodzonego pojęcia jako poparcia naturalistycznego argumentu.

greater poets than Keats, scientists greater than Newton („więksi poeci niż Keats i uczeni więksi od Newtona”). Paralela to niezwykle skuteczny środek stylistyczny, ale po „nigdy nie umrze” i „nigdy się nie narodzi” oraz „być tutaj na moim miejscu” i „ujrzeć światło dnia” autor uznał, że już wystarczy. Aby uniknąć monotonii, Dawkins odwraca strukturę jednego z wersów w tym dwuwierszu. Wyrażenie to nawiązuje subtelnie do innej refleksji nad niespełnionym geniuszem: Some mute inglorious Milton here may rest (Może niedoszły Milton [leży tu], niemy i bez chwały?[17]) – słowa te pochodzą z Elegii napisanej na wiejskim cmentarzu Thomasa Graya.

in the teeth of these stupefying odds („wbrew tym wprawiającym w osłupienie przeciwnościom”, dosłownie: „w zębach tych... przeciwności”, w polskim przekładzie: „świat jest niesprawiedliwy, ale cóż”). Wyrażenie to przywodzi na myśl groźnie rozwartą paszczę drapieżnika, wzmagając naszą wdzięczność za to, że żyjemy. Zdołaliśmy przyjść na świat, unikając o włos śmiertelnego zagrożenia – wbrew wielkim przeciwnościom stojącym na przeszkodzie naszemu istnieniu. Jak wielkim? Każdy pisarz musi sprostać wyzwaniu znalezienia słowa, które nie wydaje się pretensjonalne wskutek przesady i nadmiernego używania. Wbrew tym niewiarygodnym przeciwnościom? Wbrew tym budzącym grozę przeciwnościom? Nudy. Dawkins znalazł określenie – stupefy („wprawiać w osłupienie, oszałamiać”) – które nadal robi wrażenie.

Dobre pisarstwo może zmienić nasz sposób spostrzegania świata – przypomina to rysunek znany z podręczników psychologii, niejednoznaczny kształt, w którym można dostrzec kielich albo dwie ludzkie twarze. W sześciu zdaniach Dawkins zmienił sposób, w jaki myślimy o śmierci, i przedstawił racjonalistyczne argumenty przemawiające za uwielbieniem życia. Uczynił to w tak przejmujący sposób, że wielu znanych mi humanistów zażyczyło sobie, aby słowa te odczytano na ich pogrzebie.

Co sprawia, że dana osoba jest tym, kim jest, sobą, a nie kimś innym? Co jest źródłem jej tożsamości, która trwa z upływem czasu, zmieniając się, a mimo to pozostając sobą – do czasu, gdy przestanie istnieć, a przynajmniej do chwili, gdy jej dalsze istnienie stanie się problematyczne?

Wpatruję się w fotografię małego dziecka na letnim pikniku. Dziewczynka jedną rączką ściska dłoń starszej siostry, w drugiej zaś trzyma (niezbyt pewnie) duży plaster arbuza, z trudem starając się go przeciąć maleńkim „o” swoich ust. To dziecko to ja. Ale dlaczego ono to ja? Nie pamiętam tamtego letniego dnia, nie wiem, czy dziecku udało się wepchnąć kawałek arbuza do buzi. To prawda – można wskazać serię następujących po sobie zdarzeń fizycznych, które łączą ciało tej dziewczynki z moim, tak że chciałoby się powiedzieć, iż jej ciało jest moim. Może nasza osobista tożsamość sprowadza się do tożsamości cielesnej. Problem w tym, że trwanie cielesne z upływem czasu również stwarza dylematy filozoficzne. Owa seria następujących po sobie zdarzeń fizycznych zmieniła ciało dziecka, czyniąc je bardzo różnym od tego, które widzę na fotografii. Atomy, z których zbudowane było ciało tamtej dziewczynki, nie tworzą mojego ciała. Nasze ciała nie są do siebie podobne, lecz jeszcze bardziej różnią się nasze punkty widzenia. Mój punkt widzenia byłby dla niej równie niedostępny – wyobraź sobie, że dziewczynka próbuje zrozumieć Etykę Spinozy – jak jej perspektywa dla mnie. Jej przedjęzykowe procesy myślowe byłyby dla mnie w dużej mierze nieuchwytne.

A jednak ona to ja – ta mała, zdeterminowana istota w białym fartuszku z falbankami. Istniała przez wszystkie te lata. Przetrwała choroby wieku dziecięcego, jako dwunastolatka była bliska utonięcia w silnym prądzie odpływowym na plaży Rockaway. Przeżyła inne dramatyczne zdarzenia. Można sobie wyobrazić przygody, po których ona – czyli ja – nie mogłaby pozostać sobą. Czy byłabym wówczas kimś innym, czy po prostu by mnie nie było? Gdybym bez reszty utraciła poczucie Ja – gdyby na skutek schizofrenii, opętania, śpiączki albo demencji nie zostało we mnie ani odrobiny mnie – czy to ja byłabym osobą dotkniętą tym nieszczęściem, czy może już by mnie tutaj nie było? Czy w takim razie byłby to ktoś inny, czy też nie byłoby nikogo?

Czy śmierć jest jedną z przygód, po których nie można pozostać sobą? Siostra, której dłoń ściskam na fotografii, już nie żyje. Codziennie zastanawiam się, czy ona nadal istnieje. Osoba, którą kochaliśmy, wydaje się zbyt ważna, żeby tak po prostu zniknąć z tego świata. Osoba, którą kochamy, jest światem, podobnie jak samych siebie spostrzegamy jako odrębny świat. Czy światy mogą tak po prostu znikać bez śladu? Jeżeli jednak moja siostra istnieje, to czym jest i co łączy to, czym się stała, ze śliczną dziewczynką, która tamtego zapomnianego dnia uśmiechała się promiennie do swojej małej siostrzyczki?

Ciąg dalszy w wersji pełnej

[12] Za: A few maxims for the instruction of the over-educated – tekstem opublikowanym pierwotnie anonimowo w „Saturday Review”, 17 listopada 1894.

[13] Chociaż słowa te (oryg. Kill your darlings)często przypisuje się Williamowi Faulknerowi, w rzeczywistości pochodzą one z wykładów zatytułowanych The Art of Writing (Sztuka pisania), wygłoszonych w 1916 roku przez profesora literatury angielskiej, Sir Arthura Quiller-Coucha.

[14] Richard Dawkins, Rozplatanie tęczy. Nauka, złudzenia i apetyt na cuda (Warszawa: Prószyński i S-ka, 2001), tłum. Monika Betley, s. 15.

[15] Jamb – w metryce antycznej stopa metryczna składająca się z dwóch sylab: krótkiej i długiej. Obecnie mianem jambu przyjęło się określać stopę składającą się z sylaby nieakcentowanej i sylaby akcentowanej. Spostrzeżenie dotyczące stóp jambicznych odnosi się do oryginalnego tekstu angielskiego (przyp. tłum.).

[16] Według Google Ngram Viewer: http://ngrams.googlelabs.com.

[17] Tłum. Stanisław Barańczak.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału: The Sense of Style

Copyright © 2014 by Steven Pinker

All rights reserved

Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Nowak-Młynikowska

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawnictwa Smak Słowa.

Edytor: Anna Świtajska

Wstęp do wydania polskiego: Paweł Goźliński

Redakcja: Małgorzata Jaworska

Korekta: Anna Mackiewicz

Konsultacja merytoryczna rozdziału czwartego: Dagmara Maryn

Opracowanie graficzne i skład: Piotr Geisler

Okładka i strony tytułowe: Agnieszka Karmolińska

ISBN 978-83-64846-26-7

Smak Słowa

ul. Sobieskiego 26/4, 81-781 Sopot

tel. 507-030-045

www.smakslowa.pl

Szukaj nas także na:

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl