Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy żyjemy dzisiaj w najbardziej pokojowej epoce w historii ludzkości?
Nieustanny zalew informacji o wojnie, przestępczości i terroryzmie sprawia, że świat wydaje się coraz bardziej krwawy. Autor bestsellerów psychologicznych Steven Pinker pokazuje jednak, że natężenie przemocy od wielu stuleci maleje. Jak to się stało? Pinker bada wewnętrzne demony, które skłaniają nas do przemocy, i anioły, które nas od niej odciągają. Następnie pokazuje, jak ideowe i praktyczne zmiany doprowadziły do zwycięstwa lepszej, anielskiej strony naszej natury. Przy okazji autor obala wiele mitów na temat przemocy i przedstawia nowe argumenty na obronę nowoczesności i oświecenia. W książce tej Pinker, za pomocą narzędzi psychologicznych i historycznych, stwarza niezwykły obraz stopniowego zwycięstwa ludzkości nad przemocą.
„Mistrzowska książka”. „Wall Street Journal”
„Zdumiewająco dobra książka”. Nicholas D. Kristof, „The New York Times”
„Subtelne dzieło z filozofii naturalnej dorównujące największym osiągnięciom myślicieli oświeceniowych… Pinker pisze jak anioł”. „The Econimost”
„Jedna z najważniejszych książek, jakie czytałem - nie tylko w tym roku, ale w całym życiu”. Bill Gates
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1583
Książka ta jest poświęcona bodaj najważniejszemu wydarzeniu w dziejach ludzkości. Trudno w to uwierzyć — wiem, że większość ludzi nie wierzy — ale natężenie przemocy od dawna maleje i dzisiaj prawdopodobnie żyjemy w najspokojniejszej epoce w dziejach naszego gatunku. Proces ten nie przebiegał bez zakłóceń, nie ograniczył poziomu przemocy do zera i nie ma gwarancji, że będzie trwał wiecznie, ale jest niepodważalny, w skali czasowej od stuleci do lat, a także we wszystkich kategoriach zjawisk, od wojen po karanie dzieci za pomocą klapsa.
Spadek poziomu przemocy dotyczy wszystkich obszarów życia. Codzienne istnienie wygląda zupełnie inaczej, jeśli musisz nieustannie martwić się o to, czy nie zostaniesz porwany, zgwałcony albo zamordowany, a sztuka, rolnictwo i gospodarka kiepsko funkcjonują w sytuacji, kiedy wspierające je instytucje mają bardzo krótki żywot.
Dzieje przemocy wpływają nie tylko na samo życie, ale również na jego postrzeganie. Poczucie sensu i celu istnienia w znacznym stopniu opiera się na tym, czy działania rodzaju ludzkiego doprowadziły do poprawy naszego losu. Ma to szczególne znaczenie w kontekście zrozumienia nowoczesności — charakteryzującej się rozkładem więzi rodzinnych i plemiennych, tradycji i religii na skutek działania sił indywidualizmu, kosmopolityzmu, rozumu i nauki. Bardzo wiele zależy od tego, jak rozumiemy dziedzictwo tej transformacji: czy postrzegamy nasz świat jako koszmar przestępczości, terroryzmu, ludobójstwa i wojny, czy też jako okres, który na tle dziejów ludzkości cechuje bezprecedensowy poziom pokojowego współistnienia.
Odpowiedź na pytanie, czy krzywa przemocy jest wznosząca czy opadająca, rzutuje również na naszą koncepcję natury ludzkiej. Teorie natury ludzkiej zakorzenione w biologii często charakteryzuje fatalizm w kwestii przemocy, natomiast teorie umysłu jako niezapisanej karty kojarzą się z postępem, ale moim zdaniem jest odwrotnie. Jaką naturę miało ludzkie życie, kiedy pojawił się nasz gatunek i rozpoczęły się procesy historyczne? Przekonanie, że poziom przemocy wzrósł od tamtego czasu, sugeruje, iż stworzony przez ludzkość świat nas zepsuł, być może nieodwracalnie. Odmienne przekonanie sugeruje, że na początku byliśmy bestiami, a cywilizacja nas uszlachetniła i jest nadzieja, iż nadal będziemy podążali tą drogą.
Niniejsza książka jest długa, ale nie dało się jej napisać inaczej. Najpierw muszę was przekonać, że przemoc rzeczywiście zmalała z upływem dziejów, chociaż mam świadomość, że tego rodzaju teza budzi sceptycyzm, niedowierzanie, a czasem gniew. Świadectwa naszych zmysłów skłaniają nas do przekonania, że żyjemy w brutalnych czasach, zwłaszcza jeśli zmysły karmione są przez media stosujące zasadę „jak najwięcej krwi na czołówkach”. Ludzki umysł z reguły szacuje prawdopodobieństwo jakiegoś wydarzenia na podstawie łatwości, z jaką przypomina sobie przykłady podobnych wydarzeń, a obrazy rzezi docierają do naszych domów i zapadają w naszą pamięć znacznie częściej niż obrazy ludzi umierających ze starości1. Nawet mikroskopijny odsetek tragicznych zgonów wystarczy, aby wypełnić nimi wieczorne wiadomości, więc wyobrażenia ludzi na temat przemocy zawsze będą oderwane od rzeczywistości.
Innym czynnikiem, który wyolbrzymia poczucie zagrożenia, jest psychologia moralności. Nikomu nie udało się zwerbować ochotników do walki za jakąś sprawę za pomocą komunikatu, że dzieje się coraz lepiej, a posłańcy przynoszący dobre wiadomości często słyszą radę, żeby się uciszyli, bo inaczej ludzie stracą czujność. Ponadto znaczący segment naszych intelektualnych elit za nic w świecie nie przyzna, że w cywilizacji, nowoczesności i społeczeństwie zachodnim może być coś dobrego. Niewykluczone jednak, że głównym autorem iluzji o wszechobecności przemocy jest jedna z sił, które doprowadziły do złagodzenia obyczajów. Spadkowi poziomu przemocy towarzyszy zmniejszenie się liczby ludzi, którzy tolerują i gloryfikują przemoc, a czasem zmiany postaw wyprzedzają zmiany zachowań. Na tle masowych zbrodni, od których roi się w historii ludzkości, wykonanie kary śmierci na mordercy z Teksasu czy zastraszanie przedstawiciela mniejszości etnicznej przez chuliganów to sprawa relatywnie błaha, ale z naszej obecnej perspektywy w wydarzeniach tych dostrzegamy to, że dzieje się źle, nie zaś to, że nasze normy się zaostrzyły.
Mając świadomość istnienia tych głęboko zakorzenionych wyobrażeń, będę musiał was przekonać za pomocą liczb, zaczerpniętych z baz danych i przedstawionych na wykresach. W każdym przypadku będę się starał wyjaśnić, skąd się wzięły te liczby, i osadzić je we właściwym kontekście. Zjawiskiem, które pragnę wyjaśnić, jest spadek przemocy w wielu obszarach — w rodzinie, sąsiedztwie, pomiędzy plemionami i innymi zbrojnymi grupami, a także między narodami i państwami. Gdyby historia przemocy miała swoisty przebieg na każdym poziomie rozdzielczości, każdemu z nich należałoby poświęcić osobną książkę, ale ku mojemu zaskoczeniu ogólne tendencje w prawie wszystkich tych obszarach, obserwowane obecnie, są malejące. Wymaga to udokumentowania tych tendencji w obrębie jednej książki oraz znalezienia punktów wspólnych w mechanizmach i przyczynach tego spadku.
Mam nadzieję przekonać czytelników, że zbyt wiele rodzajów przemocy wykazuje tendencję malejącą, aby można było mówić o zbiegu okoliczności, a skoro tak, to potrzebujemy jakiegoś wyjaśnienia. Jest rzeczą naturalną, aby dzieje przemocy opowiadać w konwencji sagi moralnej — heroicznej walki sprawiedliwości przeciwko złu — ale ja wybrałem inną konwencję. Zastosowałem metodę naukową w szerokim sensie poszukiwania wyjaśnień mechanizmów zdarzeń. Być może odkryjemy, że świat stał się bardziej pokojowy dzięki działaczom na rzecz poprawy moralności i zapoczątkowanym przez nich ruchom, ale może się również okazać, że wyjaśnienie jest bardziej prozaiczne, takie jak zmiany technologiczne, polityczne i gospodarcze czy postęp wiedzy. Nie powinniśmy też upatrywać przyczyny spadku przemocy w jakiejś niepowstrzymanej sile postępu, która niesie nas w stronę punktu omega, w którym zapanuje idealny pokój. Mówimy o zbiorze tendencji statystycznych w zachowaniu grup ludzi w rozmaitych epokach, a zatem wyjaśnienia powinny mieć charakter psychologiczny i historyczny: jak ludzkie umysły radzą sobie ze zmieniającymi się okolicznościami.
Znaczna część tej książki będzie poświęcona psychologii przemocy i łagodności. Powołam się na teorię umysłu, która jest syntezą kognitywistyki, neurobiologii emocji i poznania, psychologii społecznej i ewolucyjnej oraz innych nauk o naturze ludzkiej, którymi zajmowałem się w książkach Jak działa umysł, Tabula rasa i The Stuff of Thought. Zgodnie z tą koncepcją umysł jest złożonym systemem zlokalizowanych w mózgu władz poznawczych i emocjonalnych, które zawdzięczają swoją zasadniczą strukturę procesom ewolucyjnym. Niektóre z nich skłaniają nas ku różnym rodzajom przemocy. Inne — „lepsze anioły naszej natury”, jak wyraził to Abraham Lincoln — skłaniają nas ku współpracy i pokojowemu współistnieniu. Aby wyjaśnić spadek przemocy, musimy zidentyfikować zmiany w naszym środowisku kulturowym i materialnym, które dały przewagę pokojowym pobudkom.
Na koniec pokażę, w jaki sposób historia zazębiała się z naszą psychiką. W sprawach dotyczących ludzi wszystko jest powiązane ze wszystkim, a w sposób szczególny dotyczy to przemocy. W całej historii ludzkości i na całym świecie społeczeństwa bardziej pokojowe są z reguły również bogatsze, zdrowsze, lepiej wykształcone, lepiej zarządzane, lepiej traktujące swoje kobiety i chętniejsze do handlowania. Niełatwo jest określić, które z tych pozytywnych cech uruchomiły dodatnie sprzężenie zwrotne, a które dołączyły do nich, w związku z czym rodzi się pokusa formułowania wyjaśnień kołowych, na przykład, że ludzie zachowują się mniej gwałtownie, ponieważ mniej gwałtowna stała się ich kultura. W naukach społecznych rozróżnia się zmienne „endogenne” — należące do systemu, a zatem podlegające działaniu zjawiska, które mają wyjaśnić, oraz „egzogenne” — uruchamiane przez siły zewnętrzne. Siły egzogenne mogą powstawać w sferze praktycznej. Zaliczają się do nich zmiany technologiczne, demograficzne, gospodarcze i polityczne. Ale czynniki zewnętrzne mogą się rodzić również w sferze idei, które rozprzestrzeniają się i nabierają własnej dynamiki. Najbardziej zadowalające są takie wyjaśnienia zmian historycznych, które identyfikują czynnik egzogenny. W takim stopniu, w jakim pozwolą na to dostępne dane, będę próbował znaleźć siły egzogenne, które w różnych epokach w rozmaity sposób angażowały nasze władze umysłowe, dzięki czemu można powiedzieć, że przyczyniły się do spadku przemocy.
Dyskusje o tych zagadnieniach złożyły się na długą książkę — tak długą, że nie zepsuję czytelnikom zabawy, jeśli przytoczę najważniejsze wnioski z tej debaty. Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury jest opowieścią o sześciu tendencjach, pięciu wewnętrznych demonach, czterech lepszych aniołach i pięciu siłach historycznych.
Sześć tendencji (rozdziały 2-7). Aby trochę uporządkować liczne zjawiska, które składają się na odwrót naszego gatunku od przemocy, pogrupowałem je w sześć najważniejszych tendencji.
Pierwszą z nich, obserwowaną od tysiącleci, jest przejście od anarchii cechującej społeczeństwa łowiecko-zbierackie, w których nasz gatunek spędził większość swojej ewolucyjnej historii, do pierwszych cywilizacji rolniczych z wielkimi miastami i rządami, powstałych około 5000 lat temu. Zmiana ta przyniosła zmniejszenie liczby najazdów i walk plemiennych, które cechowały życie w stanie natury, co łączyło się z mniej więcej pięciokrotnym spadkiem odsetka gwałtownych zgonów. Nazywam to procesem pacyfikacji.
Druga transformacja trwała ponad 500 lat i jest najlepiej udokumentowana na terenie Europy. W okresie od późnego średniowiecza do XX wieku w krajach europejskich odsetek zabójstw spadł od 10 do 50 razy. W swojej kanonicznej książce O procesie cywilizacji socjolog Norbert Elias przypisał to zaskakujące zjawisko połączeniu rozdrobnionych ziem feudalnych w duże królestwa ze scentralizowaną władzą oraz infrastrukturą handlową. Czyniąc ukłon w stronę Eliasa, nazywam tę tendencję procesem cywilizacji.
Trzecia transformacja rozpoczęła się w epoce oświecenia na przełomie XVII i XVIII wieku (aczkolwiek miała swoje zwiastuny w starożytnej Grecji i renesansie, a także w innych regionach świata). Pojawiły się wtedy pierwsze zorganizowane ruchy na rzecz zniesienia społecznie usankcjonowanych form przemocy — takich jak despotyzm, niewolnictwo, pojedynki, stosowanie tortur przez wymiar sprawiedliwości, zabójstwa wynikające z zabobonu, sadystyczne kary i okrucieństwo wobec zwierząt — a także zalążki usystematyzowanego pacyfizmu. Niektórzy historycy nazywają tę transformację rewolucją humanitarną.
Czwarta duża transformacja miała miejsce po zakończeniu drugiej wojny światowej. W kilkudziesięcioletnim okresie, który upłynął od tego czasu, byliśmy świadkami czegoś zupełnie bezprecedensowego: wielkie mocarstwa i państwa rozwinięte przestały toczyć ze sobą wojny. Historycy nazywają ten wspaniały stan rzeczy długim pokojem2.
Tendencja piąta również dotyczy walk zbrojnych, ale jest mniej wyrazista. Czytelnikowi gazet może być trudno w to uwierzyć, ale od zakończenia zimnej wojny w 1989 roku na całym świecie maleje liczba wszelkiego rodzaju zorganizowanych konfliktów — wojen domowych, ludobójstw, represjonowania społeczeństw przez autokratyczne rządy i zamachów terrorystycznych. Ponieważ to pomyślne zjawisko nie jest jeszcze ugruntowane, nazwę je nowym pokojem.
I wreszcie epoka powojenna, symbolicznie zainaugurowana przez ogłoszenie w 1948 roku Powszechnej deklaracji praw człowieka, charakteryzuje się wzrostem sprzeciwu wobec agresji na mniejszą skalę, m.in. przeciwko przemocy wobec mniejszości narodowych, kobiet, dzieci, homoseksualistów i zwierząt. Wszystkie te rozwinięcia koncepcji praw człowieka — prawa obywatelskie, prawa kobiet, prawa dzieci, prawa gejów i prawa zwierząt — są podnoszone przez rozliczne ruchy społeczne od końca lat pięćdziesiątych do dnia obecnego. Nazwę to zjawisko rewolucjami praw.
Pięć wewnętrznych demonów (rozdział 8). Wiele osób wyznaje, nawet jeśli tego w ten sposób nie artykułują, „hydrauliczną teorię przemocy”: ludzie mają w sobie popęd do agresji (instynkt śmierci albo pragnienie krwi), która się w nas kumuluje i od czasu do czasu musimy ją z siebie wyrzucić. Jest to bardzo odległe od dzisiejszego naukowego rozumienia psychologii przemocy. Agresja nie jest pojedynczą pobudką, a tym bardziej narastającym popędem. Agresja jest związana z szeregiem systemów psychicznych, które mają różne czynniki uruchamiające, różną logikę wewnętrzną, różne podstawy neurobiologiczne i różny rozkład społeczny. W rozdziale 8 wyjaśniam pięć z nich. Przemoc drapieżna lub instrumentalna to przemoc stosowana jako praktyczny środek do celu. Dominacja to dążenie do władzy, prestiżu i chwały, przyjmujące rozmaite formy, od przybierania postawy macho przez jednostki po walkę o supremację między grupami rasowymi, etnicznymi, religijnymi lub narodowymi. Zemsta napędza moralistyczne pragnienie odwetu, kary i sprawiedliwości. Sadyzm to czerpanie przyjemności z cudzego cierpienia. Wreszcie ideologia to wspólny system przekonań, zazwyczaj obejmujący jakąś utopijną wizję, który usprawiedliwia stosowanie nieograniczonej przemocy w dążeniu do nieograniczonego dobra.
Cztery lepsze anioły (rozdział 9). Ludzie nie są z natury dobrzy (tak samo jak nie są z natury źli), ale przychodzą na świat wyposażeni w pobudki, które mogą skłaniać do odwracania się od przemocy w stronę współpracy i altruizmu. Empatia (zwłaszcza w sensie współczującej troski) każe nam odczuwać cudzy ból i utożsamiać nasze interesy z interesami innych ludzi. Samokontrola pozwala nam przewidywać konsekwencje poddawania się impulsom i nie ulegać im. Zmysł moralny uświęca zespół norm i tabu rządzących stosunkami międzyludzkimi w danej kulturze, czasem ograniczających przemoc, ale często (kiedy normy są plemienne, autorytarne lub purytańskie) sprzyjających jej stosowaniu. Z kolei władza rozumu pozwala nam uwolnić się od zaściankowych punktów widzenia, zastanowić się nad naszym postępowaniem, wymyślić sposoby na jego poprawę i pokierować użyciem pozostałych lepszych aniołów naszej natury. W tej części książki przyjrzę się również możliwości, że w najnowszym okresie dziejów Homo sapiens stał się mniej brutalny w sensie ewolucyjnym, czyli że doszło do zmian w naszym genomie. W mojej książce skupiam się jednak przede wszystkim na transformacjach zewnętrznych: zmianach okoliczności historycznych, które w różny sposób zazębiają się z niezmienną naturą ludzką.
Pięć sił historycznych (rozdział 10). W ostatnim rozdziale usiłuję na powrót połączyć psychologię i historię, identyfikując siły egzogenne, które sprzyjają naszym pokojowym pobudkom stojącym za spadkiem przemocy w wielu dziedzinach ludzkiego życia. Lewiatan, państwo dysponujące monopolem na użycie siły, może ograniczyć pokusę nastawionego na materialne korzyści ataku, powstrzymać żądzę zemsty i zneutralizować wygodne stereotypy, które każą wszystkim stronom wierzyć, że są po stronie aniołów. Handel jest grą o sumie dodatniej, w której każdy może wygrać; kiedy postęp techniczny umożliwia wymianę dóbr i idei na coraz dłuższe dystanse i z coraz szerszymi grupami kontrahentów, inni ludzie są cenniejsi żywi niż martwi, dzięki czemu rzadziej stają się celem demonizacji i dehumanizacji. Feminizacja to proces, na skutek którego dana kultura coraz bardziej szanuje interesy kobiet i docenia ich wartość. Ponieważ przemoc jest zajęciem głównie męskim, kultury upodmiotowiające kobiety z reguły odchodzą od gloryfikacji przemocy i mniej sprzyjają powstawaniu niebezpiecznych subkultur złożonych z wykorzenionych młodych ludzi. Siły kosmopolityzmu, takie jak piśmienność, mobilność i mass media, mogą skłonić ludzi do przyjęcia perspektywy przedstawicieli odmiennych grup i włączenia ich w krąg swojego współczucia. I wreszcie coraz powszechniejsze stosowanie wiedzy i racjonalności do spraw ludzkich — winda rozumu — może sprawić, że ludzie uświadomią sobie bezsensowność cyklu przemocy, przestaną się tak usilnie domagać stawiania własnych interesów nad interesem innych i zobaczą w przemocy problem do rozwiązania, a nie rywalizację, w której trzeba starać się wygrać.
Kiedy ktoś sobie uświadomi spadek przemocy, świat zaczyna wyglądać inaczej. Przeszłość wydaje się mniej niewinna, a teraźniejszość mniej groźna. Człowiek zaczyna doceniać drobne dobrodziejstwa współistnienia, które naszym przodkom wydawałyby się utopijne: rodzina międzyrasowa bawi się w parku, satyryk wykpiwa zwierzchnika sił zbrojnych, dwa państwa rozwiązują ostry kryzys przy stole negocjacyjnym, a nie na polu bitwy. Nie należy jednak osiadać na laurach: cieszymy się dzisiaj pokojem dzięki temu, że wcześniejsze pokolenia były przerażone przemocą i dążyły do jej zmniejszenia, więc my również powinniśmy dążyć do redukcji pozostałej przemocy. Co więcej, spadek przemocy jest najlepszym potwierdzeniem, że tego rodzaju działania mają sens. Nieludzkość człowieka wobec człowieka od dawna jest tematem wypowiedzi moralizatorów. Kiedy sobie uświadomimy, że coś ją złagodziło, będziemy mogli ją potraktować jako kwestię przyczyny i skutku. Zamiast pytać: „Dlaczego jest wojna?”, możemy zapytać: „Dlaczego jest pokój?”. Możemy głowić się nie tylko nad tym, co robimy źle, ale również nad tym, co robimy dobrze. Bo z całą pewnością robimy coś dobrze i korzystnie byłoby wiedzieć, co to dokładnie jest.
Wiele osób pytało mnie, dlaczego zająłem się analizą przemocy. Nie ma w tym żadnej tajemnicy: przemoc to narzucające się zagadnienie dla każdego, kto bada naturę ludzką. O spadku przemocy po raz pierwszy dowiedziałem się z książki Martina Daly’ego i Margo Wilson zatytułowanej Homicide, sztandarowego dzieła z psychologii ewolucyjnej, w którym autorzy przyjrzeli się wysokiemu natężeniu przemocy w społeczeństwach niepaństwowych i spadkowi liczby zabójstw w okresie od średniowiecza do czasów obecnych. W kilku moich wcześniejszych książkach przytaczałem tę malejącą tendencję, razem z takimi zjawiskami, jak zniesienia niewolnictwa, despotyzmu i okrutnych kar na Zachodzie, jako dowód na to, że idea postępu moralnego nie kłóci się z biologicznym podejściem do ludzkiego umysłu i uznaniem istnienia ciemnej strony natury ludzkiej3. Zamieściłem tę obserwację również w odpowiedzi na doroczne pytanie zadawane na internetowym forum www.edge.org, które w 2007 roku brzmiało: „Co budzi twój optymizm?”. Mój wpis wywołał lawinę korespondencji od historyków kryminologii i dyplomacji, którzy poinformowali mnie, że dane potwierdzające historyczny spadek przemocy są znacznie obszerniejsze, niż sobie uświadamiałem4. Nabrałem przekonania, że kryje się w tym bardzo ważna historia, której do tej pory nikt nie opowiedział.
Moje pierwsze i najgłębsze podziękowania kieruję właśnie do tych naukowców: Azara Gata, Joshuy Goldsteina, Manuela Eisnera, Andrew Macka, Johna Muellera i Johna Cartera Wooda. Podczas pracy nad książką prowadziłem również bardzo owocną korespondencję z Peterem Breckem, Tarą Cooper, Jackiem Levym, Jamesem Payne’em i Randolphem Rothem. Ci uczynni naukowcy dzielili się ze mną przemyśleniami, tekstami i danymi, a także posłużyli mi za przewodników po obszarach badawczych, które są odległe od mojej specjalizacji.
David Buss, Martin Daly, Rebecca Newberger Goldstein, David Haig, James Payne, Roslyn Pinker, Jennifer Sheehy-Skeffington i Polly Wiessner przeczytali część lub całość pierwszej wersji tekstu i udzielili mi niezwykle pożytecznych rad i uwag krytycznych. Bezcenne uwagi do poszczególnych rozdziałów usłyszałem również od takich osób, jak: Peter Brecke, Daniel Chirot, Alan Fiske, Jonathan Gottschall, A.C. Grayling, Niall Ferguson, Graeme Garrard, Joshua Goldstein, kpt. Jack Hoban, Stephen Leblanc, Jack Levy, Andrew Mack, John Mueller, Charles Seife, Jim Sidanius, Michael Spagat, Richard Wrangham i John Carter Wood.
Wiele innych osób udzieliło mi wyjaśnień i wysunęło sugestie, które włączyłem w tę książkę. Są to: John Archer, Scott Atran, Daniel Batson, Donald Brown, Lars-Erik Cederman, Christopher Chabris, Gregory Cochran, Leda Cosmides, Tove Dahl, Lloyd deMause, Jane Esberg, Alan Fiske, Dan Gardner, Pinchas Goldschmidt, kmdr Keith Gordon, Reid Hastie, Brian Hayes, Judith Rich Harris, Harold Herzog, Fabio Idrobo, Tom Jones, Maria Konnikova, Robert Kurzban, Gary Lafree, Tom Lehrer, Michael Macy, Steven Malby, Megan Marshall, Michael McCullough, Nathan Myhrvold, Mark Newman, Barbara Oakley, Robert Pinker, Susan Pinker, Ziad Obermeyer, David Pizarro, Tage Rai, David Ropeik, Bruce Russett, Scott Sagan, Ned Sahin, Aubrey Sheiham, Francis X. Shen, ppłk Joseph Shusko, Richard Shweder, Thomas Sowell, Håvard Strand, Ilavenil Subbiah, Rebecca Sutherland, Philip Tetlock, Andreas Forø Tollefsen, James Tucker, Staffan Ulfstrand, Jeffrey Watumull, Robert Whiston, Matthew White, mjr Michael Wiesenfeld i David Wolpe.
Swoją fachową wiedzą podzieliło się ze mną wielu pracowników i studentów Harvardu, m.in. Mahzarin Banaji, Robert Darnton, Alan Dershowitz, James Engell, Nancy Etcoff, Drew Faust, Benjamin Friedman, Daniel Gilbert, Edward Glaeser, Omar Sultan Haque, Marc Hauser, James Lee, Bay McCulloch, Richard McNally, Michael Mitzenmacher, Orlando Patterson, Leah Price, David Rand, Robert Sampson, Steve Shavell, Lawrence Summers, Kyle Thomas, Justin Vincent, Felix Warneken i Daniel Wegner.
Szczególne podziękowania należą się badaczom, którzy pomogli mi w opracowaniu zawartych w tej książce danych. Brian Atwood precyzyjnie, rzetelnie i mądrze przeprowadził niezliczone analizy statystyczne i kwerendy. William Kowalsky dokonał wielu ważnych odkryć ze świata badania opinii publicznej. Jean-Baptiste Michel współtworzył program Bookworm, Google Ngram Viewer i korpus Google Books, a także zbudował pomysłowy model rozkładu rzędów wielkości wojen. Bennett Haselton przeprowadził badania społecznej percepcji historii przemocy, które zaowocowały wieloma interesującymi odkryciami. Esther Snyder pomagała mi w tworzeniu wykresów i kwerendach bibliograficznych. Ilavenil Subbiah zaprojektowała eleganckie diagramy i mapy, a także przez wiele lat dostarczała mi bezcennych przemyśleń na temat kultury i historii Azji.
John Brockman, mój agent literacki, postawił pytanie, które skłoniło mnie do napisania tej książki, i zgłosił szereg cennych uwag do jej pierwszej wersji. Wendy Wolf, moja redaktorka z Penguina, dokonała szczegółowej analizy wersji roboczej, która w znacznym stopniu wpłynęła na wersję ostateczną. Jestem niezmiernie wdzięczny Johnowi i Wendy, a także Willowi Goodladowi z brytyjskiego Penguina za ich wsparcie w każdym stadium powstawania tej książki.
Serdeczne podziękowania kieruję do mojej rodziny za ich miłość i zachętę: dziękuję wam, Harry, Roslyn, Susan, Martin, Robert i Kris. Pragnę też wyrazić ogromną wdzięczność dla Rebeki Newberger Goldstein, która nie tylko poprawiła tę książkę pod względem merytorycznym i stylistycznym, ale również dodawała mi otuchy swoją wiarą w sensowność tego projektu i w większym niż ktokolwiek inny stopniu wpłynęła na mój światopogląd. Dedykuję tę książkę mojej bratanicy, bratankom i pasierbicom: życzę im, aby żyli w świecie, w którym ilość przemocy nadal będzie malała.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Przeszłość jest obcym krajem: ludzie zachowują się tam inaczej.
L.P. Hartley
Jeśli przeszłość to obcy kraj, jest to kraj szokująco brutalny. Łatwo jest zapomnieć, jak niebezpieczne było kiedyś życie, jak głęboko przemoc była wpisana w codzienną egzystencję. Pamięć kulturowa łagodzi kontury przeszłości, pozostawiając nam blade pamiątki po krwawych wydarzeniach. Kobieta z krzyżykiem na szyi rzadko zastanawia się nad tym, że w starożytności krzyż był często stosowanym narzędziem tortur, a osoba mówiąca o „chłopcu do bicia” nie rozmyśla o dawnej praktyce chłostania niewinnego dziecka zamiast niegrzecznego księcia. Otaczają nas znaki nieprawości, której było pełno w czasach naszych przodków, lecz prawie sobie tego nie uświadamiamy. Podróże kształcą i być może wycieczka po naszym dziedzictwie kulturowym uprzytomni nam, że w przeszłości ludzie zachowywali się zupełnie inaczej niż my.
W stuleciu, które rozpoczęło się od zamachów z 11 września, konfliktów w Iraku i Darfurze, teza, że żyjemy w wyjątkowo pokojowej epoce, może wydawać się stwierdzeniem z pogranicza halucynacji i niesmacznego żartu. Wiem z rozmów i sondaży, że większość ludzi w to nie wierzy1. W kolejnych rozdziałach spróbuję udowodnić tę tezę za pomocą dat i danych liczbowych. Najpierw jednak chcę przygotować grunt, przypominając wam o kompromitujących dla przeszłości faktach, które doskonale znacie. Nie jest to wyłącznie ćwiczenie z perswazji. Naukowcy często poddają swoje wnioski „sprawdzianowi istotności”, przepuszczając przez swoją teorię grupę zjawisk z realnego świata, aby się upewnić, czy nie zrobili jakiegoś błędu w swojej metodologii i nie doszli do jakiejś niedorzecznej konkluzji. Obrazki zamieszczone w tym rozdziale stanowią sprawdzian istotności przytaczanych później danych.
Zapraszam na wycieczkę po obcym kraju zwanym przeszłością, znajdującym się pomiędzy 8000 rokiem p.n.e. a latami siedemdziesiątymi XX wieku. Nie będę oprowadzał czytelników po wojnach i zbrodniach, które już teraz upamiętniamy ze względu na ich brutalność, lecz po szeregu zwodniczo znajomych zabytków, w których kryje się niedostrzegana przez większość z nas przemoc. Przeszłość nie jest oczywiście jednym krajem, obejmuje bowiem ogromną różnorodność kultur i zwyczajów. Łączy je jeden element: tło przemocy, którą tolerowano, a często nawet pochwalano w sposób szokujący dla wrażliwości człowieka Zachodu w XXI wieku.
W 1991 roku dwóch turystów natrafiło na zwłoki, które wystawały z topniejącego lodowca w Alpach Tyrolskich. Sądząc, że jest to ofiara wypadku narciarskiego, ratownicy wykuli zwłoki z lodu, przy okazji uszkadzając biodro i plecak. Dopiero pewien archeolog zauważył neolityczny toporek z brązu, po czym okazało się, że ten mężczyzna ma 5000 lat2.
Ötzi, Człowiek Lodu, jak się go dzisiaj nazywa, został celebrytą. Pojawił się na okładce tygodnika „Time” i poświęcono mu wiele książek, filmów dokumentalnych i artykułów. Od czasów 2000-latka Mela Brooksa z książki Dwutysiącletni starzec w roku dwutysięcznym („Mam ponad 42 000 dzieci i żadne mnie nie odwiedza”) żaden k-latek nie miał nam tyle do opowiedzenia o przeszłości. Ötzi żył w okresie najważniejszego przełomu w historii człowieka, kiedy rolnictwo zastępowało łowiectwo i zbieractwo, a narzędzia po raz pierwszy zaczęto wyrabiać z metalu zamiast z kamienia. Oprócz toporka i plecaka miał ze sobą kołczan i strzały z pierzyskami, sztylet z drewnianym uchwytem i zawinięty w korę węgielek, element zestawu do rozpalania ognia. Nosił czapkę z niedźwiedziej skóry ze skórzanym paskiem pod brodą, nogawice uszyte ze zwierzęcej skóry i wodoszczelne śniegowce ze skóry i łyka, umocnione trawą. Na artretycznych przegubach miał tatuaże, prawdopodobnie ślady po zastosowaniu akupunktury, znaleziono przy nim również grzyby o właściwościach leczniczych.
Dziesięć lat po znalezieniu Człowieka Lodu zespół radiologów dokonał zaskakującego odkrycia: w ramieniu Ötziego utkwił grot strzały. Ötzi nie wpadł do skalnej szczeliny i nie zamarzł na śmierć, jak początkowo sądzili naukowcy, lecz został zamordowany. Kiedy ciało zbadał zespół neolityczny Kryminalnych zagadek Las Vegas, ujawnione zostały kulisy tej zbrodni. Ötzi miał niezaleczone rany na dłoniach, głowie i klatce piersiowej. Na podstawie analizy DNA ustalono, że na jednym z grotów strzał Ötziego znajdowała się krew dwóch innych osób, na sztylecie krew trzeciej osoby, a na czapce czwartej. Autor jednej z rekonstrukcji tego wydarzenia twierdził, że Ötzi należał do grupy napastników, która starła się z sąsiednim plemieniem. Zabił człowieka strzałem z łuku, wyszarpnął strzałę, zabił kolejnego człowieka, znowu wyszarpnął strzałę, przeniósł rannego towarzysza broni na plecach, po czym odparł kolejny napad i wreszcie sam poległ od strzału z łuku.
Ötzi nie jest jedynym człowiekiem sprzed tysiącleci, który pod koniec XX wieku stał się naukowym celebrytą. W 1996 roku kibice oglądający wyścig wodnosamolotów w miejscowości Kennewick w stanie Waszyngton na brzegu rzeki Kolumbia zauważyli wystające z ziemi kości. Archeolodzy wkrótce wydobyli szkielet mężczyzny, który żył 9400 lat temu3. Człowiek z Kennewick błyskawicznie stał się przedmiotem pilnie śledzonych przez opinię publiczną sporów prawnych i naukowych. Kilka plemion indiańskich ubiegało się o prawo do opieki nad szkieletem i jego pochowania zgodnie z ich tradycjami, ale sąd federalny odrzucił te roszczenia, stwierdzając, że żadna ludzka kultura nie istnieje w sposób ciągły od dziewięciu tysiącleci. Po podjęciu badań naukowych antropolodzy dokonali intrygującego odkrycia: Człowiek z Kennewick anatomicznie bardzo różnił się od dzisiejszych Indian. W konkluzji jednego z badań stwierdzono, że wykazywał cechy europejskie, a w drugim skojarzono go z Ajnami, rdzennymi mieszkańcami Japonii. Obie te możliwości prowadziły do wniosku, że Ameryka została zaludniona w wyniku kilku niezależnych od siebie migracji, co było sprzeczne z wynikami analizy DNA, sugerującymi, że Indianie są potomkami jednej grupy przybyszów z Syberii.
Człowiek z Kennewick z wielu powodów stał się przedmiotem fascynacji osób o zacięciu naukowym. Oto kolejny powód: w miednicy Człowieka z Kennewick utkwił kamienny pocisk. Kość częściowo się zagoiła, co sugeruje, że człowiek ten nie umarł na skutek doznanych obrażeń, lecz analiza kryminologiczna nie pozostawia żadnych wątpliwości: do Człowieka z Kennewick strzelano.
Są to tylko dwa przykłady słynnych prehistorycznych szczątków dokumentujących niewesoły los, który spotkał ich właścicieli. Wiele osób zwiedzających British Museum jest pod wrażeniem Człowieka z Lindow, prawie doskonale zachowanego 2000-letniego ciała znalezionego w 1984 roku w angielskim torfowisku4. Nie wiemy, ile dzieci go odwiedzało, ale wiemy, w jaki sposób zmarł. Rozbito mu czaszkę tępym narzędziem, przetrącono mu kark skręconym sznurkiem i dla lepszego efektu poderżnięto mu gardło. Niewykluczone, że Człowiek z Lindow był druidem, którego rytualnie złożono w potrójnej ofierze dla przebłagania trzech bogów. Wiele innych zwłok znajdowanych w torfowiskach północnej Europy nosi na sobie ślady duszenia, uderzeń tępym narzędziem, dźgania i tortur.
Robiąc badania do tej książki, w ciągu jednego miesiąca natrafiłem na dwie nowe dla mnie historie o dobrze zachowanych szczątkach ludzkich. Jedna dotyczy 2000-letniej czaszki wykopanej z glinianego podłoża w północnej Anglii. Archeolog, który czyścił czaszkę, poczuł, że w środku coś się rusza, zajrzał przez otwór u dołu i zobaczył żółtą substancję, która okazała się mózgiem. Również w tym przypadku doskonały stan zachowania nie był jedyną wyróżniającą cechą tego znaleziska. Czaszkę celowo odcięto od ciała, a zatem człowiek ten został prawdopodobnie złożony w ofierze bogom5. Drugie odkrycie dotyczy 4600-letniego grobu w Niemczech, w którym znaleziono szczątki mężczyzny, kobiety i dwóch chłopców. Analiza DNA wykazała, że byli to rodzice i dzieci, najstarsza rodzina znana nauce. Pochowano ich w tym samym czasie, co według archeologów oznacza, że zginęli podczas napadu obcego plemienia6.
Co takiego mieli w sobie praludzie, że nie mogli nam zostawić interesujących zwłok bez uciekania się do przemocy? W niektórych przypadkach może istnieć związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy sposobem śmierci a faktem, że zwłoki przetrwały do naszych czasów: być może dwa tysiąclecia temu do torfowisk wrzucano wyłącznie zwłoki osób złożonych w ofierze. Ale w większości przypadków nie mamy powodów sądzić, że zwłoki zachowały się tylko dlatego, iż ludzi tych zamordowano. Później przyjrzymy się wynikom badań kryminalistycznych, które pomagają w rozstrzyganiu takich kwestii. Dotychczasowe doświadczenia z prehistorycznymi szczątkami wskazują, że Przeszłość była miejscem naznaczonym wysokim ryzykiem odniesienia obrażeń cielesnych.
Nasz obraz prehistorycznej przemocy opiera się na okoliczności o charakterze losowym, a mianowicie które ciała zachowały się do naszych czasów w zabalsamowanej lub skamieniałej postaci, czyli z konieczności jest bardzo niepełny. Sytuacja poprawia się po wynalezieniu pisma: starożytni zostawili nam znacznie więcej informacji o swoim życiu.
Iliada i Odyseja Homera uchodzą za pierwsze wybitne dzieła literatury zachodniej i zajmują poczesne miejsce w wielu kanonach literackich. Akcja tych eposów toczy się około 1200 roku p.n.e. podczas wojny trojańskiej, ale spisano je znacznie później, pomiędzy 800 i 650 rokiem p.n.e. i według filologów klasycznych przedstawiają one obraz życia plemion ze wschodniego obszaru śródziemnomorskiego w tej epoce7.
Często można spotkać się z poglądem, że wojna totalna, obejmująca całe społeczeństwa, a nie tylko siły zbrojne, jest wynalazkiem współczesnym. Wśród czynników, które do niej doprowadziły, wymienia się powstanie państw narodowych, uniwersalistyczne ideologie oraz technologie pozwalające zabijać na odległość. Ale jeśli opisy Homera odpowiadają rzeczywistości (a badania archeologiczne, etnograficzne i historyczne je potwierdzają), to wojny w starożytnej Grecji były nie mniej totalne od współczesnych. Oto jak Agamemnon wyjaśnia królowi Menelaosowi swoje wojenne plany:
Biada ci, Menelaosie, tak o tych ludzi troszczysz się czule? Czy z tobą Trojanie najlepiej postępowali w domu? Niech skrycie nie ujdzie przed nieuchronną zagładą z naszych rąk żaden. Z tych nawet, którzy u matki są w łonie przed urodzeniem noszeni. I ci nie ujdą, lecz wszyscy zginą w Ilionie bez prawa pogrzebu i zapomniani8.
W swojej książce The Rape of Troy literaturoznawca Jonathan Gottschall opisuje, jak starożytni Grecy toczyli wojny:
Szybkie statki o niewielkim zanurzeniu podpływają do brzegu i plądrują nadmorskie miejscowości, zanim sąsiedzi zdążą przybyć z pomocą. Mężczyźni z reguły są zabijani, żywy inwentarz i inne przenośne dobra są zabierane, a kobiety uprowadzane do kraju zwycięzców, gdzie są wykorzystywane do zaspokajania potrzeb seksualnych i wykonywania drobnych prac fizycznych. Nad homeryckimi mężczyznami wisi groźba nagłej, gwałtownej śmierci, kobiety żyją w strachu o swoich mężów i dzieci, a żagle na horyzoncie mogą zwiastować przyszłość naznaczoną gwałtem i niewolą9.
Często czytamy również, że XX-wieczne wojny były bezprecedensowo destrukcyjne, ponieważ walczono w nich za pomocą karabinów maszynowych, artylerii, bombowców i innej dalekosiężnej broni, co uwalniało żołnierzy od naturalnych zahamowań związanych z walką twarzą w twarz i pozwalało im bezlitośnie zabijać całe rzesze pozbawionych twarzy wrogów. Argument ten sugeruje, że broń ręczna jest zdecydowanie mniej zabójcza od naszych zaawansowanych technicznie metod walki. Tymczasem Homer barwnie opisuje ciężkie obrażenia doznawane od przeciwników przez ówczesnych wojowników. Gottschall daje nam próbkę homeryckich obrazów:
Zimny brąz z zaskakującą łatwością rozrywa ciało, którego zawartość wylewa się na zewnątrz lepkimi strumieniami: kawałki mózgu chyboczą na końcu włóczni, młodzi mężczyźni zdesperowanymi rękami przytrzymują trzewia, oczy są wybijane lub wykłuwane z czaszki i migoczą w pyle niezauważane przez nikogo. Ostre groty wybijają nowe wyjścia i wejścia w młodych ciałach: na środku czoła, na skroniach, między oczami, u podstawy szyi, przez usta albo policzek na drugą stronę, w talii, w kroku, w pośladkach, w dłoniach, w pępku, w plecach, w brzuchu, w sutkach, w nosie, w uszach i w brodzie. […] Włócznie, piki, strzały, miecze, sztylety i kamienie pożądają smaku ciała i krwi. Krew bryzga i unosi się w powietrzu jak mgła. Fruwają odłamki kości. Szpik kostny gotuje się w świeżych kikutach […].
Po bitwie krew płynie z tysiąca śmiertelnych albo okaleczających na całe życie ran, zamienia pył w błoto i karmi trawę. Mężczyźni wbijani w glebę przez ciężkie rydwany, ostre podkowy koni i sandały są nie do rozpoznania. Zbroje i broń zalegają pole bitwy. Zwłoki są wszędzie, rozkładają się, upłynniają, stanowią ucztę dla psów, robaków, much i ptaków10.
W XXI wieku niewątpliwie dochodzi do gwałtów podczas wojen, ale od dawna jest to traktowane jako bestialska zbrodnia wojenna, której większość armii stara się zapobiegać, a pozostałe dementują i tuszują takie przypadki. Tymczasem dla bohaterów Iliady kobiece ciało było legalnym łupem wojennym: wojownik korzystał z wdzięków kobiety — na wyłączność lub nie — a potem się jej pozbywał. Menelaos wypowiedział wojnę trojańską, kiedy porwano jego żonę Helenę. Agamemnon ściąga na Greków katastrofę, odmawiając oddania seksualnej niewolnicy jej ojcu, a kiedy w końcu decyduje się ustąpić, zabiera nałożnicę Achillesowi, co później rekompensuje mu 27 innymi. Achilles następująco streszcza swoją żołnierską karierę: „Tyle już nocy spędziłem bez snu i tyle dni krwawych wśród zmagań wojny, dla was z mężami wojując wytrwale o ich kobiety”11. Kiedy Odyseusz wraca do swojej żony po 20 latach rozłąki, morduje mężczyzn, którzy się do niej zalecali, sądząc, że jej mąż nie żyje, a dowiedziawszy się, że zalotnicy współżyli z należącymi do jego domostwa nałożnicami, każe swojemu synowi zabić również nałożnice.
Te opowieści o rzeziach i gwałtach są bulwersujące nawet dla kogoś, kto ogląda współczesne filmy dokumentalne o wojnach. Homer i jego postacie załamywali ręce nad okrucieństwem wojny, ale traktowali je jako nieodłączny element rzeczywistości, taki jak pogoda — wszyscy narzekali, ale nikt nie był w stanie nic z tym zrobić. Jak to ujął Odyseusz: „Nam, którym przeznaczył Dzeus od młodości do wieku starczego trudy zaszczytne wojny okrutnej, dopóki z nas w boju każdy nie padnie”. Ludzka przemyślność, która tak doskonale radziła sobie z opracowywaniem broni i strategii, zostawała z niczym, kiedy kazano jej się zająć kwestią przyziemnych przyczyn wojny. Zamiast potraktować wojenną zarazę jako problem ludzki do rozwiązania przez ludzi, stworzyli oni fantazję o gorącogłowych bogach i przypisywali swoje tragedie zazdrostkom i szaleństwom bogów.
Podobnie jak w przypadku dzieł Homera, wydarzenia zobrazowane w Starym Testamencie rozgrywały się pod koniec II tysiąclecia p.n.e., ale spisano je ponad 500 lat później12. W odróżnieniu od homeryckich eposów Biblia jest dzisiaj czczona przez miliard ludzi, którzy nazywają ją źródłem swoich wartości moralnych. Ten światowy bestseller został przetłumaczony na 3000 języków i jego egzemplarze można znaleźć na nocnych szafkach w hotelach na całym świecie. Ortodoksyjni żydzi całują świętą księgę z szalami modlitewnymi na szyi; a świadkowie w amerykańskim sądzie składają przysięgę z dłonią na Biblii. Nawet prezydenci dotykają jej podczas zaprzysiężenia. A przecież Stary Testament jest jednym wielkim hymnem na cześć przemocy.
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. […] Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą. […] Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. Mężczyzna dał swej żonie imię Ewa, bo ona stała się matką wszystkich żyjących. […] Mężczyzna zbliżył się do swej żony Ewy. A ona poczęła i urodziła Kaina […]. A potem urodziła jeszcze Abla, jego brata. […] Rzekł Kain do Abla, brata swego: „Chodźmy na pole”. A gdy byli na polu, Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go.
Jako że liczba ludności świata wynosiła wtedy dokładnie cztery, daje to 25-procentowy współczynnik zabójstw, czyli około 1000 razy większy niż we współczesnych państwach zachodnich.
Jak tylko mężczyźni i kobiety zaczęli się rozmnażać, Bóg uznał, że są grzeszni, za co należy im się kara ludobójstwa. (W skeczu Billa Cosby’ego sąsiad błaga Noego, żeby mu powiedział, po co buduje arkę. Noe odpowiada: „Jak długo potrafisz chodzić po wodzie?”). Kiedy wody ustępują, Bóg informuje Noego, jaka nauka moralna płynie z potopu, a mianowicie kodeks zemsty: „Jeśli kto przeleje krew ludzką, przez ludzi ma być przelana krew jego”.
Kolejna ważna postać biblijna to Abraham, duchowy przodek żydów, chrześcijan i muzułmanów. Abraham ma bratanka Lota, który osiadł w Sodomie. Ponieważ mieszkańcy tego miasta oddają się seksowi analnemu i innym podobnym bezeceństwom, Bóg traktuje ich napalmem, podpalając każdego mężczyznę, kobietę i dziecko. Żona Lota odwraca się, żeby spojrzeć na tę pożogę, i za karę również zostaje uśmiercona.
Potem Bóg poddaje Abrahama sprawdzianowi moralnemu, a mianowicie każe mu zabrać jego syna Izaaka na szczyt góry, związać go, poderżnąć gardło i spalić jego ciało w ofierze Panu. Izaak zostaje oszczędzony, ponieważ w ostatniej chwili anioł wstrzymuje dłoń ojca. Czytelnicy głowią się od paru tysiącleci, dlaczego Bóg poddał Abrahama tej makabrycznej próbie. Według jednej z interpretacji Bóg interweniował nie dlatego, że Abraham zdał test, ale że go oblał, jest to jednak wykładnia anachroniczna: naczelną cnotą było wówczas posłuszeństwo wobec boskiej władzy, a nie szacunek dla ludzkiego życia.
Syn Izaaka, Jakub, ma córkę Dinę, która zostaje porwana i zgwałcona — najwyraźniej była to wówczas przyjęta forma zalotów, ponieważ rodzina gwałciciela proponuje rodzinie Diny, że ją wykupi jako żonę dla gwałciciela. Bracia Diny tłumaczą, że na przeszkodzie do zawarcia tej transakcji stoi ważna zasada moralna: gwałciciel nie jest obrzezany. Stawiają więc swoje warunki: Dina przejdzie na ich własność, jeżeli wszyscy mężczyźni w rodzinnym mieście gwałciciela oberżną sobie napletki. Kiedy mężczyźni przechodzą rekonwalescencję i pielęgnują swoje zakrwawione penisy, bracia Diny napadają na miasto, plądrują je i burzą, wyrzynają mężczyzn, a kobiety i dzieci uwożą w niewolę. Kiedy Jakub wyraża zatroskanie, że sąsiednie plemiona mogą ich zaatakować w ramach zemsty, jego syn tłumaczy mu, że warto było podjąć ryzyko: „Czyż [mieliśmy pozwolić na to, by] się obchodzono z naszą siostrą jak z nierządnicą?”13. Niewiele później potwierdzają swoje przywiązanie do wartości rodzinnych, sprzedając swojego brata Józefa w niewolę.
Potomkowie Jakuba, Izraelici, udają się do Egiptu. Kiedy faraon dochodzi do wniosku, że jest ich za dużo, bierze ich w niewolę i każe zabijać wszystkich nowo narodzonych chłopców. Mojżesz uchodzi cało z tego dzieciobójstwa i jako dorosły człowiek nakazuje faraonowi, aby uwolnił jego lud. Bóg, który jest wszechmogący, mógłby zmiękczyć serce faraona, ale wybiera odwrotną strategię, co daje mu pretekst do tego, aby spuścić na Egipcjan bolesne wrzody i inne plagi, a następnie zabijać pierworodnych synów (słowo „pascha” odnosi się do anioła-kata przelatującego nad domami z izraelskimi pierworodnymi). Po tej rzezi Bóg urządza następną, topiąc armię egipską podążającą w ślad za Izraelitami przez Morze Czerwone.
Izraelici gromadzą się na górze Synaj i wysłuchują Dekalogu, wielkiego kodeksu moralnego, który zabrania czynić ryte wizerunki Boga i pożądać trzód bliźniego swego, ale nie wspomina ani słowem o niewolnictwie, gwałcie, torturach, okaleczaniu i mordowaniu sąsiednich plemion. Izraelici niecierpliwią się, czekając na powrót Mojżesza z rozszerzonym zestawem praw, przewidującym karę śmierci za bluźnierstwo, homoseksualizm, cudzołóstwo, odszczekiwanie się rodzicom i pracowanie w szabat. Dla zabicia czasu oddają cześć posągowi cielęcia, co oczywiście również zagrożone jest karą śmierci. Wykonując rozkazy Boga, Mojżesz i jego brat Aaron zabijają 3000 swoich towarzyszy.
Przez następne siedem rozdziałów Księgi Kapłańskiej Bóg instruuje Izraelczyków, w jaki sposób mają zabijać zwierzęta, których składania mu w ofierze bezustannie się domaga. Aaron i jego dwaj synowie przygotowują ołtarz przed pierwszym nabożeństwem, ale synowie zaliczają wpadkę i używają niewłaściwego kadzidła, za co pochłania ich ogień kary bożej.
Zdążając do Ziemi Obiecanej, Izraelici spotykają na swojej drodze Madianitów. Na rozkaz Boga zabijają mężczyzn, palą miasta, porywają trzody, a kobiety i dzieci biorą w niewolę. Kiedy wracają do Mojżesza, on gniewa się na nich, ponieważ oszczędzili kobiety, a część z nich nakłoniła Izraelitów do oddawania czci konkurencyjnym bogom. Każe więc swoim żołnierzom dopełnić dzieła ludobójstwa i uraczyć się gibkimi nałożnicami, które mogą gwałcić do woli: „Zabijecie więc spośród dzieci wszystkich chłopców, a spośród kobiet te, które już obcowały z mężczyzną. Jedynie wszystkie dziewczęta, które jeszcze nie obcowały z mężczyzną, zostawicie dla siebie przy życiu”14.
W Księdze Powtórzonego Prawa 20 i 21 Bóg przedstawia Izraelitom naczelną strategię postępowania z miastami, które nie przyjmą ich zwierzchnictwa: mężczyzn zadźgać mieczami, a kobiety i dzieci uprowadzić. Mężczyzna mógł wtedy stanąć przed następującym problemem: ponieważ właśnie zabił rodziców i braci swojej pięknej nowej niewolnicy, mogła nie być w nastroju do amorów. Bóg przewidział tę uciążliwość i podsunął następujące rozwiązanie: mężczyzna, który porwał kobietę, powinien ogolić jej głowę, obciąć paznokcie i uwięzić w swoim domu na miesiąc, żeby wypłakała sobie oczy, a potem może ją zgwałcić.
Zważywszy, że lista pozostałych wrogów jest długa (Hetyci, Amoryci, Kananejczycy, Peryzzyci, Chiwwici i Jebusyci), ludobójstwo musi być totalne: „Niczego nie zostawisz przy życiu. Gdyż klątwą [ich] obłożysz […], jak ci rozkazał Pan, Bóg twój”15.
Jozue wciela tę dyrektywę w czyn, najeżdżając na Kanaan i burząc Jerycho. Kiedy mury miasta się waliły, żołnierze „przeznaczyli na [zabicie] ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły”16. To nie koniec pożogi: Jozue „podbił cały kraj: wzgórza i Negeb, Szefelę, i stoki górskie, i wszystkich ich królów. Nie pozostawił nikogo przy życiu i obłożył klątwą wszystko, co żyło, jak rozkazał Pan, Bóg Izraela”17.
Następne stadium historii Izraelitów to era sędziów, czyli wodzów plemiennych. Najbardziej znany z nich, Samuel, zdobywa renomę, zabijając 30 gości weselnych, ponieważ chce zapłacić ich ubraniem za przegrany zakład. Potem, aby pomścić śmierć swojej żony i jej ojca, morduje 1000 Filistynów i podpala ich pola; uniknąwszy wzięcia w niewolę, zabija kolejny 1000 szczęką osła. Kiedy w końcu go łapią i wypalają mu oczy, Bóg obdarza go siłą godną zamachowca z 11 września: Samson zwala wielki budynek, grzebiąc pod jego gruzami 3000 osób oddających cześć swoim bogom.
Pierwszy król Izraela, Saul, tworzy wielkie imperium, co daje mu możliwość załatwienia dawnych porachunków. Wiele stuleci wcześniej, podczas exodusu Izraelitów z Egiptu, nękali ich Amalekici i Bóg obiecał Izraelitom, co następuje: „Zgładzę zupełnie pamięć o Amalekicie pod niebem”. Kiedy sędzia Samuel namaścił Saula na króla, przypomniał mu o Bożym zarządzeniu: „Pobijesz Amaleka i obłożysz klątwą wszystko, co jest jego własnością; nie lituj się nad nim, lecz zabijaj tak mężczyzn, jak i kobiety, młodzież i dzieci, woły i owce, wielbłądy i osły”18. Saul wykonuje rozkaz, ale oszczędza króla Agaga, co budzi wściekłość Samuela, który „kazał stracić Agaga przed Panem”.
Saul zostaje w końcu obalony przez swojego zięcia Dawida, który podbija południowe plemiona Judy, zdobywa Jerozolimę i ustanawia ją stolicą królestwa, które przetrwa cztery stulecia. Dawid zostanie później upamiętniony w powieściach, pieśniach i rzeźbach, a jego sześcioramienna gwiazda będzie przez 3000 lat symbolizowała jego lud. Również chrześcijanie będą go czcić jako poprzednika Jezusa.
Ale w Starym Testamencie Dawid nie jest tylko „słodkim poetą Izraela”, wyciosanym z marmuru poetą, który gra na harfie i komponuje psalmy. Wyrobiwszy sobie nazwisko dzięki zabiciu Goliata, Dawid rekrutuje bandę partyzantów, zarabia na życie wymuszeniami rozbójniczymi i walczy jako najemnik dla Filistynów. Wyczyny te budzą zazdrość Saula: kobiety na jego dworze śpiewają „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy”19. Saul organizuje więc zamach na życie Dawida. Dawid cudem unika śmierci, a potem przeprowadza udany zamach stanu.
Kiedy Dawid zostaje królem, ugruntowuje swoją renomę, na którą ciężko zapracował, zabijając dziesiątki tysięcy ludzi. Kiedy jego generał Joab „spustoszył kraj Ammonitów”, Dawid „lud zaś, jaki się w nim znajdował, kazał wyprowadzić i przydzielić do pracy przy piłach, żelaznych kilofach i siekierach”20. W końcu jednak udaje mu się zrobić coś, co Bóg uznaje za niemoralne: nakazuje przeprowadzenie spisu powszechnego. Aby ukarać Dawida za tę wpadkę, Bóg zabija 70 000 jego poddanych.
W rodzinie królewskiej seks i przemoc stale sobie towarzyszą. Spacerując pewnego dnia po pałacowym dachu, Dawid podgląda nagą kobietę imieniem Betszeba. Widok ten mu się podoba, więc wysyła jej męża na wojenną śmierć i dołącza Betszebę do swojego seraju. Później jedno z dzieci Dawida gwałci drugie i zostaje zabite przez trzecie w ramach zemsty. Mściciel, Absalom, zwołuje armię i próbuje przejąć tron Dawida, uprawiając seks z 10 jego nałożnicami. (Jak zwykle nie dowiadujemy się, jak się na to zapatrują same nałożnice.) Uciekając przed armią Dawida, Absalom zahacza włosami o drzewo i jeden z generałów Dawida wbija mu w serce trzy włócznie. Nie kładzie to jednak kresu rodzinnym swarom. Betszeba nakłania zniedołężniałego ze starości Dawida, aby namaścił jej syna Salomona na swojego następcę. Kiedy prawowity następca tronu, starszy syn Dawida Adoniasz, protestuje, Salomon każe go zabić.
Królowi Salomonowi przypisuje się mniej zabójstw niż jego poprzednikom. Zapamiętany został raczej jako budowniczy świątyni w Jerozolimie oraz autor Księgi Przysłów, Księgi Eklezjasty i Pieśni nad Pieśniami (należy jednak sądzić, że mając harem złożony z 700 księżniczek i 300 nałożnic, nie zajmował się wyłącznie pisarstwem). Przede wszystkim jednak przeszedł do historii dzięki pewnej metodzie dochodzeniowej, którą nazwano jego imieniem, czyli „salomonowemu wyrokowi”. Dwie nierządnice mieszkające w tym samym pokoju w odstępie kilku dni rodzą dziecko. Jedno z dzieci umiera i każda z kobiet twierdzi, że dziecko, które przeżyło, należy do niej. Mądry król rozsądza spór w ten sposób, że wyciąga miecz i grozi, że rozpłata dziecko na dwoje i da każdej z kobiet po połowie krwawiących zwłok. Jedna z kobiet wycofuje swoje roszczenia i Salomon przyznaje dziecko jej. „Kiedy o tym wyroku sądowym króla dowiedział się cały Izrael, czcił króla, bo przekonał się, że jest obdarzony mądrością Bożą do sprawowania sądów”21.
Dystansujący efekt dobrej opowieści może sprawić, że zapomnimy o brutalności świata, w którym ją osadzono. Wyobraźmy sobie, że sędzia w sądzie rodzinnym rozstrzyga spór o macierzyństwo, wyjmując piłę łańcuchową i grożąc, że przetnie dziecko na pół na oczach uczestniczek sporu. Salomon był przekonany, że prawdziwa matka stanie w obronie dziecka, a druga okaże się tak zawzięta, że zgodzi się na zabicie maleństwa na jej oczach — i miał rację! Musiał jednak być przygotowany na spełnienie swojej groźby w sytuacji, gdyby okazało się, że jednak racji nie miał, ponieważ utraciłby wiarygodność. I wreszcie kobiety musiały być przekonane, że ich mądry król jest zdolny do tak makabrycznego czynu.
Stary Testament ukazuje świat, który dla współczesnych oczu jest wstrząsający w swoim okrucieństwie. Ludzie biorą w niewolę, gwałcą i mordują członków swojej najbliższej rodziny. Watażkowie na oślep wyrzynają cywilów, nie wyłączając dzieci. Kobiety są kupowane, sprzedawane i wykorzystywane jak zabawki seksualne. Jahwe torturuje i masakruje setki tysięcy ludzi za przypadki drobnego nieposłuszeństwa albo bez żadnego powodu. Tego rodzaju bestialstwa nie są zjawiskiem incydentalnym. Uczestniczą w nich wszystkie ważniejsze postacie Starego Testamentu, rysowane kredkami przez dzieci w szkółce niedzielnej. Ta okrutna saga ciągnie się przez tysiąclecia, od Adama i Ewy przez Noego, patriarchów, Mojżesza, Jozuego, sędziów, Saula, Dawida, Salomona i dalej. Jak wyliczył biblista Raymund Schwager, w Starym Testamencie „jest ponad 600 fragmentów wprost mówiących o tym, że narody, królowie albo pojedynczy ludzie napadają, niszczą i zabijają innych. […] Około 1000 wersetów, w których sam Jahwe pełni funkcję bezpośredniego wykonawcy brutalnej kary, wiele tekstów, w których Pan oddaje przestępcę pod miecz kata, a w ponad 100 innych fragmentach Jahwe wydaje nakaz zabijania”22. Matthew White, który określa się mianem badacza przemocy i prowadzi bazę danych z szacunkową liczbą ofiar śmiertelnych większych wojen, rzezi i ludobójstw, obliczył, że liczba ofiar masowych mordów konkretnie wymienionych w Biblii wynosi 1,2 miliona. (Pomija pół miliona poległych w wojnie pomiędzy Judą i Izraelem, opisanej w Drugiej Księdze Kronik 13, ponieważ w świetle innych posiadanych przez nas informacji liczba ta wydaje się mało wiarygodna.) Gdybyśmy dodali do tego ofiary potopu, łącznie uzyskaliśmy około 20 milionów23.
Pocieszające jest to, że większość tych rzeczy oczywiście nigdy się nie wydarzyła. Nie ma dowodów na to, że Jahwe zalał planetę wodą i podpalał miasta, ale również historie o patriarchach, exodusie, podbojach i imperium żydowskim prawie na pewno są fikcyjne. Historycy nie znaleźli w źródłach egipskich wzmianki o odejściu miliona niewolników (co raczej nie umknęłoby uwagi Egipcjan), archeolodzy nie natrafili zaś na ślady oblężeń i walk w ruinach Jerycha i sąsiednich miast z około 1200 roku p.n.e. A jeśli na przełomie II i I tysiąclecia p.n.e. istniało imperium Dawida rozciągające się od Eufratu po Morze Czerwone, to w tamtym czasie nikt tego nie zauważył24.
Współcześni bibliści ustalili, że Biblia jest jak Wikipedia. Przez ponad pół tysiąclecia tworzyli ją pisarze posługujący się różnymi stylami, dialektami, imionami postaci i koncepcjami Boga, a chaotyczne przeróbki pozostawiły po sobie wiele sprzeczności, powtórzeń i nieciągłości.
Najstarsze fragmenty Starego Testamentu prawdopodobnie powstały w X wieku p.n.e. Obejmowały mity założycielskie miejscowych plemion i kodeksy prawne przyswojone od sąsiednich cywilizacji Bliskiego Wschodu. Teksty te prawdopodobnie służyły jako kodeksy pogranicznej sprawiedliwości dla plemion z epoki żelaza, które wypasały stada i uprawiały zbocza gór na południowo-wschodnich obrzeżach Kanaanu. Plemiona te zaczęły napierać na doliny i miasta, od czasu do czasu urządzały zbrojne najazdy i być może nawet zniszczyły parę miast. Ich mity ostatecznie przyswoiła sobie cała ludność Kanaanu, budując z nich wspólną genealogię, pełną chwały historię, zestaw tabu, które miały zapobiegać przechodzeniu na stronę wroga, oraz niewidzialnego strażnika, który miał ich powstrzymywać przed skakaniem sobie do gardeł. Na przełomie VII i VI wieku p.n.e., czyli w okresie, kiedy Babilończycy podbili królestwo Judy i zmusili jego mieszkańców do udania się na wygnanie, ta wstępna wersja została uzupełniona opowieścią historyczną. Wersję ostateczną ukończono po powrocie do Judy w V wieku p.n.e.
Mimo że starotestamentowe relacje historyczne są fikcyjne (w najlepszym razie stanowią rekonstrukcje artystyczne, tak jak historyczne dramaty Shakespeare’a), dają obraz życia i wartości cywilizacji bliskowschodnich w połowie I tysiąclecia p.n.e. Niezależnie od tego, czy Izraelici rzeczywiście dopuszczali się ludobójstw, nie ulega wątpliwości, że uważali je za dobry pomysł. Nikomu nie przychodziło do głowy, że kobieta ma prawo nie być gwałcona albo kupowana jako obiekt seksualny. Autorzy Biblii nie widzieli niczego złego w niewolnictwie bądź takich okrutnych karach, jak oślepianie, kamienowanie albo rąbanie na kawałki. Życie ludzkie nic nie znaczyło w porównaniu z bezmyślnym posłuszeństwem wobec zwyczaju i władzy.
Jeżeli uważacie, że analizując dosłowną treść Starego Testamentu, próbuję oczernić miliardy ludzi, którzy uważają Biblię za świętą księgę, to znaczy, że nie rozumiecie, o co mi chodzi. Ogromna większość pobożnych żydów i chrześcijan to oczywiście z gruntu przyzwoici ludzie, którzy nie pochwalają ludobójstwa, gwałtu, niewolnictwa i kamienowania ludzi za przewinienia natury obyczajowej. Biblię traktują wyłącznie jak talizman. W minionych tysiącleciach i wiekach Biblia hebrajska została „dointerpretowana”, zalegoryzowana i zastąpiona mniej brutalnymi tekstami (Talmudem u żydów i Nowym Testamentem u chrześcijan), a najczęściej jest dyskretnie przemilczana. I właśnie o to mi chodzi. Stosunek do przemocy tak bardzo się zmienił, że religijni ludzie szufladkują dzisiaj swoje odczucia wobec Starego Testamentu. Oddają mu cześć jako symbolowi moralności, a swoją rzeczywistą moralność opierają na bardziej współczesnych zasadach.
Chrześcijanie bagatelizują kwestię gniewnego bóstwa starotestamentowego i wskazują na nowszą koncepcję Boga, egzemplifikowaną w Nowym Testamencie przez Jego syna Jezusa, Księcia Pokoju. Miłowanie swoich wrogów i nadstawianie drugiego policzka stanowi niewątpliwie postęp w stosunku do niszczenia wszystkiego, co się rusza. Ale również Jezus nie stronił od posługiwania się brutalnymi obrazami w celu zapewnienia sobie lojalności swojej trzódki. W Ewangelii według św. Mateusza (10,34-37) Jezus mówi:
Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien.
Nie wiadomo, co planował robić tym mieczem, ale nie ma bezpośrednich dowodów na to, żeby nim kogokolwiek dźgnął.
Oczywiście nie ma bezpośrednich dowodów na żadne ze słów ani czynów Jezusa25. Przypisywane mu słowa zostały spisane wiele dziesięcioleci po jego śmierci i Nowy Testament, podobnie jak Stary, roi się od sprzeczności, niepotwierdzonych w innych źródłach historii, i oczywistych zmyśleń, ale tak jak Stary Testament daje nam wgląd w wartości obowiązujące w połowie I tysiąclecia p.n.e., Nowy Testament wiele nam mówi o pierwszych dwóch stuleciach naszej ery. W tamtych czasach historia Jezusa wcale nie była czymś wyjątkowym. Cały szereg pogańskich mitów opowiadał o zbawicielu, który został poczęty przez Boga, narodził się z dziewicy podczas zimowego przesilenia słonecznego, miał wokół siebie 12 zodiakalnych apostołów, został złożony w ofierze jako kozioł ofiarny podczas wiosennego przesilenia słonecznego, zszedł do podziemia, zmartwychwstał ku wielkiej radości swoich wyznawców i został przez nich symbolicznie zjedzony, co miało im zapewnić zbawienie i nieśmiertelność26.
Scenerię historii Jezusa stanowi Cesarstwo Rzymskie, kolejny zdobywca Judy. Chociaż pierwsze stulecia chrześcijaństwa przebiegały w okresie Pax Romana, ten rzekomy pokój należy umieścić we właściwym kontekście. Był to okres bezlitosnej ekspansji imperialnej, obejmującej podbój Wielkiej Brytanii oraz wypędzenie żydowskiej ludności Judy po zburzeniu drugiej świątyni w Jerozolimie.
Naczelnym symbolem imperium było Koloseum, odwiedzane dzisiaj przez miliony turystów i widniejące na pudełkach z pizzą na całym świecie. Na tym stadionie publiczność godna finału piłkarskich mistrzostw świata oglądała spektakle masowego okrucieństwa. Nagie kobiety były przywiązywane do pali i gwałcone albo rozrywane na strzępy przez zwierzęta. Jeńcy masakrowali się nawzajem w zainscenizowanych bitwach. Niewolnicy literalnie odgrywali mitologiczne opowieści o okaleczeniu i śmierci — na przykład mężczyznę grającego Prometeusza przykuwano łańcuchami do skały i specjalnie wyszkolony orzeł wyszarpywał mu wątrobę. Gladiatorzy walczyli ze sobą na śmierć i życie; stosowane przez nas dzisiaj gesty z kciukiem w górę lub w dół prawdopodobnie wywodzą się od sygnałów, które publiczność dawała zwycięskiemu gladiatorowi, informując go, czy ma dobić przeciwnika. Około pół miliona ludzi zmarło taką okrutną śmiercią, dostarczając rzymskim obywatelom igrzysk. Rzymski rozmach stawia nasze brutalne rozrywki w innym świetle (już nie mówiąc o sportach ekstremalnych i „dogrywce typu nagła śmierć”i)27.
Najbardziej znanym rzymskim sposobem zadawania śmierci było oczywiście ukrzyżowanie. Patrząc na kościelną fasadę, nie sposób nie pomyśleć, jak straszne były cierpienia człowieka przybitego do krzyża. Jeśli ktoś ma dostatecznie mocne nerwy, może wspomóc swoją wyobraźnię lekturą klinicznej analizy śmierci Jezusa Chrystusa opartej na źródłach archeologicznych i historycznych, opublikowanej w 1986 roku w czasopiśmie „Journal of the American Medical Association”28. Rzymska egzekucja rozpoczynała się od wychłostania nagiego więźnia. Za pomocą krótkiego pejcza z plecionej skóry, z zaostrzonymi kamieniami wsuniętymi między rzemienie, rzymscy żołnierze biczowali plecy, pośladki i nogi nieszczęśnika. Jak piszą autorzy artykułu: „Rozdarcia sięgały mięśni szkieletowych i obnażały drgające pasemka krwawiącego mięsa”. Następnie przywiązywano ramiona więźnia do kilkudziesięciokilogramowej poprzeczki, którą musiał zanieść na miejsce, gdzie stał wbity w ziemię słup. Mężczyznę kładziono na porozdzieranych plecach i przybijano mu ramiona do poprzeczki przez przeguby (na przekór chrześcijańskiej ikonografii tkanka dłoni nie utrzymałaby ciężaru dorosłego mężczyzny). Potem ofiarę podnoszono na słup i przybijano do niego stopy, zazwyczaj bez drewnianego wspornika. Ciężar ciała zwisającego na ramionach powodował rozciągnięcie klatki piersiowej, co bardzo utrudniało wydychanie powietrza, chyba że skazaniec podciągnął się na rękach albo wydźwignął stopami do góry. Śmierć na skutek uduszenia lub wykrwawienia następowała po straszliwych męczarniach, które trwały od trzech godzin do czterech dni. Żołnierze mogli przedłużyć męki skazańca, przybijając do krzyża coś w rodzaju krzesełka, albo je skrócić, przetrącając mu nogi.
Lubię myśleć o sobie, że nic, co ludzkie, nie jest mi obce, ale nie umiem wczuć się w umysły starożytnych, którzy wymyślili tę sadystyczną orgię. Nawet gdyby oddano w moje ręce Hitlera i mógłbym mu wymierzyć dowolną karę, nie przyszłoby mi do głowy, żeby zadać mu podobne tortury. Nie umiałbym się powstrzymać od współczującego grymasu, nie chciałbym stać się człowiekiem, który czerpie przyjemność z tego rodzaju okrucieństwa, i nie widziałbym sensu w zwiększaniu światowych zasobów cierpienia bez żadnych wymiernych korzyści (gdyby ktoś mnie przekonywał, że w ten sposób odstraszamy potencjalnych despotów, odpowiedziałbym, że w tym celu znacznie lepiej jest zwiększyć pewność kary, a nie jej okrucieństwo). Ale w tym obcym kraju, który nazywamy przeszłością, ukrzyżowanie było często stosowane jako sposób wymierzania kary. Wymyślili je Persowie, a do Europy przyniósł ten zwyczaj Aleksander Wielki i stosowały go powszechnie śródziemnomorskie imperia. Jezus, skazany za rzekome podburzanie tłumów, został ukrzyżowany wraz z dwoma pospolitymi złodziejami. Oburzenie wyznawców Chrystusa wzbudził nie fakt, że drobne przestępstwa karano ukrzyżowaniem, lecz że Jezusa potraktowano jak pospolitego przestępcę.
Ukrzyżowania Jezusa nigdy oczywiście nie bagatelizowano. Krzyż stał się symbolem ruchu, który rozprzestrzenił się na cały antyczny świat, trafił na sztandary Cesarstwa Rzymskiego i dwa tysiąclecia później pozostaje najbardziej rozpoznawalnym znakiem na świecie. Potworna śmierć, którą przywołuję, uczyniła z niego wyjątkowo przejmujący mem. Ale spróbujmy na chwilę wyjść poza te ukształtowane w chrześcijańskiej cywilizacji wyobrażenia i zastanowić się nad mentalnością, która usiłowała zrozumieć ukrzyżowanie Chrystusa. Dla współczesnej wrażliwości jest rzeczą dosyć makabryczną, że wielki ruch moralny przyjął jako swój symbol plastyczny obraz odrażającej metody tortur i egzekucji. (Wyobraźmy sobie słuchawkę prysznica jako logo muzeum Holocaustu albo maczetę jako symbol religii wyznawanej przez ofiary ludobójstwa w Rwandzie.) Istotniejsze jest jednak pytanie, jakie wnioski z ukrzyżowania wyciągali pierwsi chrześcijanie. Dzisiaj tego rodzaju barbarzyństwo mogłoby zmobilizować ludzi do stawienia oporu brutalnemu reżimowi albo zażądania, żeby żadnego człowieka już nigdy nie poddano podobnym męczarniom. Pierwsi chrześcijanie jednak nie poszli w tę stronę. Nie, egzekucja Jezusa jest Dobrą Nowiną, niezbędnym krokiem ku najwspanialszemu wydarzeniu w dziejach. Zezwalając na ukrzyżowanie Chrystusa, Bóg wyrządził światu niezmierną przysługę. Mimo że wszechmocny, nieskończenie miłosierny i mądry, nie potrafił wymyślić żadnego innego sposobu na uwolnienie ludzkości od kary za grzechy (przede wszystkim za grzech wywodzenia się od pary, która okazała Mu nieposłuszeństwo), niż zgodzić się na to, żeby niewinny człowiek (i to Jego syn) został przybity do krzyża i powoli zamęczył się na śmierć. Przyjmując do wiadomości, że to sadystyczne morderstwo było darem bożego miłosierdzia, ludzie mogli sobie zasłużyć na życie wieczne. Jeśli ktoś nie dostrzegł w tym wszystkim żadnej logiki, to przez całą wieczność miał się smażyć w piekle.
Zgodnie z tym sposobem myślenia zamęczenie kogoś na śmierć nie jest niewyobrażalnym horrorem; ma swoją jasną stronę, jest drogą do zbawienia, elementem bożego planu. Tak jak Jezus, pierwsi chrześcijańscy święci trafiali do nieba dzięki temu, że umierali na skutek wymyślnych tortur. Przez ponad 1000 lat chrześcijańskie martyrologia opisywały te męczarnie z pornograficznym upodobaniem29.
Wymienię teraz kilku świętych, których imiona są powszechnie znane, ale przyczyny śmierci już nie. Święty Piotr, apostoł i pierwszy papież, został ukrzyżowany głową w dół. Święty Andrzej, patron Szkocji, dokonał żywota na krzyżu w kształcie litery X, widniejącym na fladze Zjednoczonego Królestwa. Święty Wawrzyniec został żywcem upieczony na ruszcie, o czym nie wie większość Kanadyjczyków, którzy nazwali jego imieniem rzekę, zatokę i jeden z dwóch głównych bulwarów w Montrealu. Drugi bulwar nosi imię świętej Katarzyny, która została złamana kołem — kat przywiązywał ofiarę do koła wozu, miażdżył jej kończyny młotem, przeplatał zmasakrowane, ale jeszcze żywe ciało przez szprychy i mocował je do słupa, żeby ptaki zaczęły je dziobać, zanim skazaniec powoli umrze z wykrwawienia. (Ponabijane szpikulcami koło świętej Katarzyny zdobi herb nazwanego jej imieniem kolegium w Oksfordzie.) Świętą Barbarę, obecną w nazwie pięknego kalifornijskiego miasta, powieszono głową w dół za kostki, po czym żołnierze porozdzielali jej ciało żelaznymi hakami, obcięli jej piersi, przypalali rany gorącym żelazem i bili maczugami po głowie. Potem mamy świętego Jerzego, patrona Anglii, Palestyny, Gruzji, wypraw krzyżowych i organizacji Boy Scouts. Ponieważ Bóg ciągle go reanimował, Jerzego trzeba było zamęczać na śmierć wiele razy. Posadzono go okrakiem na ostrzu z przywiązanymi do nóg obciążnikami, pieczono na ogniu, przebijano stopy, łamano nabitym szpikulcami kołem, wbito do głowy 60 gwoździ, stopiono tłuszcz z pleców za pomocą świeczek, a potem przerżnięto go na pół.
Przedstawianie czytelnikom martyrologiów takich szczegółów nie miało za zadanie wzniecać oburzenia przeciwko torturom, lecz budzić podziw dla męstwa męczenników. Podobnie jak w opowieści o Jezusie, tortury były czymś wspaniałym. Święci cieszyli się ze swoich męczarni, ponieważ cierpienie w tym życiu miało zostać nagrodzone błogostanem w życiu przyszłym. Chrześcijański poeta Prudencjusz tak napisał o jednym z męczenników: „Była przy tym jego matka, patrzyła na wszystkie przygotowania do śmierci najdroższego syna i nie okazywała po sobie smutku, a nawet radowała się, kiedy skwierczący olej w garnku, który wisiał nad drewnem oliwnym, przypiekał i smażył jej dziecko”30. Święty Wawrzyniec został patronem komików, ponieważ leżąc na ruszcie, powiedział do swoich dręczycieli: „Ta strona jest gotowa, obróćcie mnie i skosztujcie”. Kaci byli w tym spektaklu postaciami drugoplanowymi. Jeśli przedstawiano ich w negatywnym świetle, to dlatego, że torturowali naszych bohaterów, nie zaś dlatego, że w ogóle stosowali tortury.
Pierwsi chrześcijanie uważali tortury za zasłużoną karę dla grzeszników. Większość ludzi słyszała o siedmiu grzechach głównych, ujednoliconych w 590 roku n.e. przez papieża Grzegorza I. Tylko nieliczni słyszeli jednak o karach czekających w piekle na tych, którzy te grzechy popełnią:
Pycha: łamanie kołem
Zazdrość: wrzucenie do lodowatej wody
Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu: jedzenie szczurów, ropuch i węży
Nieczystość: kąpiel w ogniu i siarce
Gniew: ćwiartowanie żywcem
Chciwość: kąpiel w kotle z wrzącym olejem
Lenistwo: wrzucenie do dołu z wężami31.
Wymiar kary wynosił oczywiście całą wieczność.
Uświęcając okrucieństwo, pierwsi chrześcijanie ustanowili precedens dla ponadtysiącletnich systematycznych tortur w chrześcijańskiej Europie. Jeśli ktoś zna (a wszyscy znamy) takie określenia, jak spalić na stosie, łamać kołem, poćwiartować, wypatroszyć, obedrzeć ze skóry czy przypalać żywcem, to ma choć częściowe wyobrażenie o rozlicznych sposobach masakrowania heretyków w średniowieczu i okresie wczesnonowożytnym.
Za czasów hiszpańskiej inkwizycji urzędnicy kościelni doszli do wniosku, że konwersje tysięcy żydów w rzeczywistości nie miały miejsca. Aby zmusić fałszywych konwertytów do przyznania się do apostazji, inkwizytorzy wiązali im ręce za plecami, podnosili ich za nadgarstki i opuszczali serią szarpnięć, zrywając z nich ścięgna i wyłamując ramiona ze stawów32. Wielu innych spalono żywcem. Taki los przypadł w udziale Miguelowi Servetowi za kwestionowanie dogmatu o Trójcy Świętej, Giordanowi Brunowi za przekonanie, że Ziemia krąży wokół Słońca (a także za inne poglądy), i Williamowi Tyndale’owi za przetłumaczenie Biblii na angielski. Galileusz, chyba najbardziej znana ofiara inkwizycji, miał więcej szczęścia, ponieważ tylko pokazano mu narzędzia tortur (przede wszystkim koło) i dano możliwość odwołania tego, co wcześniej głosił, a mianowicie, że „Słońce jest nieruchomym środkiem świata, a Ziemia nie jest środkiem świata i się porusza”. Dzisiaj narzędzie do łamania kołem jest używane przez autorów reklam, nierzadko opatrzone kiepskimi grami słownymi, ale w tamtych czasach nikomu nie było do śmiechu. Szkocki podróżnik William Lithgow, żyjący w tych samych czasach co Galileusz, opisał procedurę łamania kołem stosowaną przez inkwizycję:
Kiedy przesunięto dźwignię, napór moich kolan na dwie deski rozerwał ścięgna moich ud, a rzepki pękły. Moje oczy zaczęły wychodzić z orbit, na usta wystąpiła piana, a zęby terkotały jak pałki dobosza. Wargi drgały, z mojego gardła dobywały się potężne jęki, krew tryskała z ramion, zerwanych ścięgien, dłoni i kolan. Kiedy wydobyto mnie z otchłani bólu i ze spętanymi dłońmi posadzono na podłodze, błagałem bez ustanku: „Przyznaję się! Przyznaję się!”33.
Ofiarami tortur było wielu protestantów, ale kiedy uzyskali przewagę, sami z entuzjazmem zadawali cierpienie innym, w tym także milionom kobiet, które spalili na stosie za uprawianie czarów od XV do XVIII stulecia34. Jak to często bywa w dziejach bestialstwa, późniejsze stulecia z lekkim sercem podchodziły do tych potworności. W dzisiejszej popkulturze czarownice nie są ofiarami tortur i egzekucji, lecz podstępnymi postaciami z kreskówek albo uwodzicielskimi czarodziejkami, takimi jak Brunhilda, Wiedźma Hazel, Glinda, Samantha albo siostry Halliwell z serialu Czarodziejki.
Zinstytucjonalizowane tortury w chrześcijaństwie nie były bezmyślnym zwyczajem, lecz miały swoje uzasadnienie moralne. Jeśli ktoś naprawdę wierzy, że odmowa przyjęcia Jezusa jako swojego zbawiciela skazuje człowieka na wieczne potępienie w ogniu piekielnym, to wierzy również, że torturując taką osobę aż do momentu, kiedy zrozumie swój błąd, wyrządza mu największą możliwą przysługę: lepiej cierpieć kilka godzin teraz niż całą wieczność później. Z kolei uciszenie heretyka, zanim zdąży zdemoralizować innych, albo uczynienie z niego odstraszającego przykładu świadczy jedynie o poczuciu odpowiedzialności za moralność publiczną. Święty Augustyn uzasadnił takie myślenie za pomocą dwóch analogii: dobry ojciec nie pozwoli, aby jego syn wziął do ręki jadowitego węża, a dobry ogrodnik odetnie zgniłą gałąź, aby ocalić resztę drzewa35. Metodę, którą należy w takich przypadkach zastosować, podpowiedział sam Jezus: „Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie”36.
Pragnę ponownie podkreślić, że dyskusja ta nie ma na celu oskarżenia chrześcijan o popieranie tortur i prześladowań. Nie ulega oczywiście najmniejszej wątpliwości, że większość dzisiejszych pobożnych chrześcijan to ludzie z gruntu tolerancyjni i humanitarni. Nawet ci, którzy grzmią do nas z telewizyjnych kazalnic, nie wzywają do palenia heretyków żywcem czy podciągania żydów na wahadle. Pytanie brzmi, dlaczego tego nie robią, skoro z ich przekonań wynika, że służyliby w ten sposób większemu dobru. Odpowiedź jest taka, że dzisiejsi mieszkańcy Zachodu szufladkują swoją ideologię religijną. Kiedy głoszą w świątyniach swoją wiarę, wyrażają przekonania, które prawie nie zmieniły się od 2000 lat. Ale kiedy przychodzi do wcielania tych przekonań w życie, przestrzegają współczesnych norm tolerancji i niestosowania przemocy. Wszyscy powinniśmy być im wdzięczni za tę błogosławioną hipokryzję.
Jeśli słowo „święty” zasługuje na uważniejszą analizę, to zasługuje na nią również słowo „rycerski”. Legendom o rycerzach i damach z czasów króla Artura kultura zachodnia zawdzięcza część ze swoich najbardziej romantycznych obrazów. Lancelot i Ginewra to archetypy miłości romantycznej, a sir Galahad to ucieleśnienie galanterii. Camelot, nazwa dworu króla Artura, pojawia się w tytule musicalu z Broadwayu, a kiedy po zamachu na Johna Kennedy’ego rozeszła się wiadomość, że lubił słuchać ścieżki dźwiękowej z tego musicalu, słowem „Camelot” zaczęto z nostalgią nazywać jego administrację. Ulubiony fragment Kennedy’ego podobno brzmiał następująco: „Don’t let it be forgot that once there was a spot / For one brief shining moment that was known as Camelot” [Niech nie będzie zapomniane, że przez jedną pełną blasku chwilę istniało kiedyś miejsce zwane Camelot].
Trzeba powiedzieć, że rycerski model życia w istocie został zapomniany, co dobrze mu się przysłużyło. Rzeczywista treść opowieści o średniowiecznym rycerstwie, które rozgrywały się w VI wieku, a spisano je kilka stuleci później, nie nadaje się wcale na typowy musical z Broadwayu. Mediewista Richard Kaeuper policzył przypadki skrajnej przemocy na stronach najbardziej znanej romancy rycerskiej, XII-wiecznego Lancelota, i stwierdził, że występują średnio co cztery strony.