Pieniądze albo życie. Jak pieniądze wpływają na nasze zachowanie, emocje i relacje? - Agata Gąsiorowska, Katarzyna Sroczyńska - ebook

Pieniądze albo życie. Jak pieniądze wpływają na nasze zachowanie, emocje i relacje? ebook

Agata Gąsiorowska, Katarzyna Sroczyńska

0,0
49,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Co trzeci z nas ma poczucie, że pieniądze się go nie trzymają, niemal wszyscy uważamy, że warto oszczędzać, ale mniej niż połowa z nas deklaruje, że to robi. A jednocześnie tylko co piąty Polak czuje się bezpieczny finansowo. W dodatku o pieniądze częściej się kłócimy, niż o nich rzeczowo rozmawiamy. W końcu dżentelmeni o pieniądzach nie dyskutują.

Prof. Agata Gąsiorowska, psycholożka społeczna i badaczka psychologii pieniędzy, oraz dziennikarka Katarzyna Sroczyńska zdecydowanie nie zgadzają się z poglądem, że o pieniądzach nie wypada mówić. Powołując się na badania naukowe i ilustrując je przykładami z literatury i filmu, anegdotami z historii powszechnej i życia osobistego, przekonują, że znaczenie pieniędzy wykracza daleko poza ich funkcję ekonomiczną. To, co myślimy o pieniądzach, wpływa na to, jak postrzegamy siebie i innych ludzi, jak pracujemy i budujemy relacje, jak podejmujemy decyzje zupełnie z finansami niezwiązane. Ale z drugiej strony – jak pokazują autorki – na to, jak wydajemy pieniądze, wpływają czynniki pozaekonomiczne, choćby lęk przed przemijaniem, poczucie wdzięczności czy sposób, w jaki tworzymy bliskie związki. „Pieniądze są pewnego rodzaju soczewką, która skupia nasze wartości, symbole i przekonania, zarówno pozytywne, jak i negatywne” – mówi prof. Agata Gąsiorowska w pierwszej z dziesięciu rozmów, które składają się na książkę „Pieniądze albo życie. Jak pieniądze wpływają na nasze zachowanie, emocje i relacje”. Dzięki zamieszczonemu w książce kwestionariuszowi, opracowanemu przez prof. Gąsiorowską, czytelnik może sprawdzić, jakie są jego postawy wobec pieniędzy, i dowiedzieć się, co z tego wynika.

Można w niej między innymi przeczytać:

- Czy tak samo wydaje się pensję i wygraną na loterii?

- Co nam ułatwia oszczędzanie, a co utrudnia?

- Czy pieniądze łagodzą strach przed śmiercią?

- Dlaczego emerytki są bardziej zadowolone ze swojej sytuacji finansowej niż ich synowie na menedżerskich stanowiskach?

- Jak bieda wpływa na funkcje poznawcze?

- Czy bogaci są zdrowsi psychicznie?

- Czy pieniądze mogą działać jak gaz rozweselający?

- Jak pieniądze wpływają na samoocenę?

- Dlaczego dzieci, które bawią się pieniędzmi, są mniej skłonne do pomagania innym?

- Czy warto płacić dzieciom za dobre stopnie?

- Po co psychologowie ekonomiczni badają wdzięczność, skromność i praktyki mindfulness?

- Kto chętniej dzieli się tym, co ma: mniej czy bardziej zamożni?

- Czy materialiści są szczęśliwi?

A jaka jest Twoja postawa wobec pieniędzy? Sprawdź się w teście i przeczytaj, co z tego wynika.

„»Pieniądze albo życie« to książka nie tylko interesująca, ale także aktualna i ważna. W czasach szalejącego konsumpcjonizmu powiązanego z brakami w umiejętnościach zarządzania pieniędzmi oferuje cenną wiedzę, pozwalającą zrozumieć i potencjalnie zmienić nasze zachowania związane z finansami” – pisze w recenzji naukowej książki dr Anna Kuźmińska z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

O autorkach:

Agata Gąsiorowska – psycholożka społeczna i badaczka psychologii pieniędzy, profesorka pracująca na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu

Katarzyna Sroczyńska – dziennikarka naukowa współpracująca między innymi z OKO.Press

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 411

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Agata Gąsiorowska Katarzyna Sroczyńska

Pieniądze albo życie

Recenzja wydawnicza:

Dr Anna Kuźmińska

Copyright © 2024 by Agata Gąsiorowska i Katarzyna Sroczyńska and Wydawnictwo Smak Słowa

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Opracowanie redakcyjne i korekta: Anna Mackiewicz

Opracowanie graficzne i skład: Intergraf Gdańsk

Okładka i strony tytułowe: Studio projektowe & Visual, Mira Larysz

ISBN: 978-83-67709-32-3

Wydanie pierwsze

Druk: Drukarnia Abedik

Smak Słowa

ul. Bohaterów Monte Cassino 6A

81-805 Sopot

tel. 507-030-045

www.smakslowa.pl

ROZMOWA 1:Po co o pieniądzach rozmawiać z psychologiem

KATARZYNA SROCZYŃSKA: CZY O PIENIĄDZACH W OGÓLE WYPADA ROZMAWIAĆ?

Agata Gąsiorowska: W wielu kulturach, choć nie we wszystkich, pieniądze są tabu. Także w naszej rozmawianie o pieniądzach nie wydaje się w dobrym tonie. Dlaczego? Trudno mi jednoznacznie powiedzieć. Z jednej strony przyczyn można by szukać w tradycji katolickiej, bo przecież prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogacz wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Z drugiej – w tradycji PRL-owskiej, w której jeśli ktoś miał więcej pieniędzy niż przeciętny obywatel, to pewnie albo badylarz, albo cinkciarz, albo kombinuje w jakiś inny sposób. Mówienie o tym, ile się ma, a ile się nie ma, było trochę niestosowne.

Można by zresztą sięgnąć głębiej w historię: szlachcicowi nie wypadało parać się handlem, obracanie pieniędzmi było podejrzane. Wokulski był dla Izabeli Łęckiej mezaliansem nie tylko dlatego, że nie miał wykształcenia albo że nie był arystokratą, lecz także z tego względu, że trudnił się kupiectwem. Co, swoją drogą, było dość niespójne z jej strony, bo przecież chciała mieć bogatego męża.

„PECUNIA NON OLET” – MIAŁ POWIEDZIEĆ CESARZ WESPAZJAN, KTÓRY WPROWADZIŁ W RZYMIE PODATEK OD LATRYN, A DOKŁADNIE OD OBROTU ZBIÓRKĄ MOCZU, WYKORZYSTYWANEGO W PROCESIE BIELENIA PŁÓTNA. ALE SKORO OD STULECI TO ZA NIM POWTARZAMY, TO CHYBA Z TYŁU GŁOWY MAMY PRZEKONANIE, ŻE ONE JEDNAK ŚMIERDZĄ, ŻE SĄ CZYMŚ NIECZYSTYM.

Mamy wiele źródeł historycznych i religijnych, które mówią o tym, że pieniądze są czymś podejrzanym. Myślę, że właśnie słowo „podejrzany” najlepiej oddaje te niepewne uczucia i dysonans, jaki wzbudzają w nas pieniądze. Nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy są dobre czy złe, właściwe czy niewłaściwe, a w związku z tym, czy mówienie o nich jest właściwe, czy nie. Pomyśl tylko, że w Polsce zapytanie kogoś o to, ile zarabia, jest ciągle czymś niestosownym.

ZNALAZŁAM W PODRĘCZNIKU SAVOIR-VIVRE’U ROZDZIAŁ O TYM, JAK ODPOWIEDZIEĆ ZNAJOMEMU NA TO PYTANIE, ŻEBY UNIKNĄĆ PODAWANIA KONKRETNEJ KWOTY.

Ale są i kraje, na przykład skandynawskie, gdzie ludzie nie pytają innych, ile zarabiają, bo nie muszą. Może nawet nie są tym zainteresowani, ale przede wszystkim nie pytają dlatego, że zarobki są jawne. Zeznanie podatkowe każdego obywatela jest dostępne na stronie internetowej urzędu skarbowego i ktoś, kto chciałby sprawdzić, ile inny obywatel zarabia, bez żadnego problemu może to zrobić. Powiedziałam, że może nie są tym zainteresowani, co wprowadza nas w inny temat, a więc w kwestię równości i nierówności socjoekonomicznych, które istnieją w danym społeczeństwie. Jeżeli równość jest stosunkowo duża, czyli jeżeli wszyscy mają mniej więcej ten sam poziom zamożności lub biedy, to pytanie o zarobki jest pytaniem o tyle pozbawionym sensu, że nie daje żadnej informacji o drugim człowieku.

O CO NAPRAWDĘ PYTAMY, KIEDY PYTAMY O PIENIĄDZE?

Po pierwsze, żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się zastanowić, czego wskaźnikiem może być dla nas dochód. To, ile zarabiamy, może świadczyć o naszych kompetencjach, o naszej sprawczości, o naszej umiejętności dobrego ustawienia się w życiu. Jeśli tak myślimy, to pytanie o zarobki jest właśnie pytaniem o te aspekty naszego funkcjonowania. Dlatego może być odebrane przez osobę, której je zadajemy, jako pewnego rodzaju zarzut. Nigdy nie wiemy, czy zarabiamy wystarczająco dużo, ale też – paradoksalnie – nie wiemy, czy zarabiamy wystarczająco mało. Jeśli zarabiam dużo więcej niż inni, którzy wykonują podobną pracę, to dlaczego tak się dzieje? Czy przypadkiem nie będę postrzegana jako oszustka albo kombinatorka? Z kolei, jeżeli zarabiam mniej, niż powinnam zarabiać, cokolwiek by to znaczyło, mogę zakładać, że inni ludzie będą postrzegali mnie jako nieudaczniczkę, która nie umie nawet dobrze wykonywać swojej pracy.

Po drugie, pytanie o pieniądze można też rozumieć jako pytanie o zwyczaje, o zachowania związane z codziennymi nawykami. Może być w nim ukryte inne pytanie: co ty robisz, że pieniądze tak ci się mnożą albo – wprost przeciwnie – rozchodzą? Zauważ, jak to brzmi. To w ogóle nie jest pytanie o pieniądze. To jest zarzut: jesteś niezorganizowany, niesystematyczny, niegospodarny, niekompetentny.

A TAKŻE MORALNIE SŁABSZY, BO BRAKUJE CI SAMOKONTROLI.

Ja bym nie używała w tym kontekście słowa „moralnie”, bo ludzie wiążą moralność raczej z relacjami interpersonalnymi. Moralność jest związana z systemem wartości, a samokontrola to raczej kompetencja. Ale tak, jesteś mniej kompetentny, mniej sprawczy, mniej panujesz nad swoimi zwierzęcymi wręcz popędami. Coś z tobą jest nie w porządku. Inne pytanie o pieniądze: a dlaczego ty się tak przejmujesz pieniędzmi?

UKRYTE ZAŁOŻENIE: JESTEŚ MATERIALISTKĄ.

Masz złą hierarchię wartości. Nie wiesz, co tak naprawdę w życiu jest istotne. To właśnie zarzut dotyczący moralności.

Ale możemy też mówić o zupełnie innych pytaniach czy o innych rozmowach dotyczących pieniędzy. Na przykład: co musimy zrobić, żeby do lipca zaoszczędzić kwotę, która pozwoli nam na wyjazd na wakacje? To zupełnie inne pytanie, dotyczące strony czysto praktycznej, bez ukrytych założeń czy zarzutów.

Kiedy rozmawiamy o tym, jak planować wydatki, i robimy to, żeby czuć się bezpieczniej w sferze finansowej, to w takiej rozmowie zwykle nie ma kontekstów emocjonalnych – o ile oczywiście nie chcemy ich usłyszeć za wszelką cenę. Chodzi o to, żeby naszą intencją była rozmowa o praktycznych zachowaniach, planowaniu i konsekwentnym wdrażaniu tych planów w życie. Oczywiście może być i tak, że druga strona odbierze chęć przeprowadzenia takiej rozmowy jako zarzut: nie umiem oszczędzać i teraz ty mi właśnie mówisz, że tego nie umiem.

Myślę, że podstawowe problemy z rozmawianiem o pieniądzach wynikają z tego, że pieniądze są pewnego rodzaju soczewką, która skupia w sobie rozmaite wartości, symbole i przekonania, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Dlatego pod rozmowę o pieniądzach możemy sobie podstawić niemal każdą treść, która w tym momencie będzie dla nas ważna.

ALE TO ŚWIADCZY O TYM, ŻE PIENIĄDZE ZAJMUJĄ W NASZYM ŚWIECIE BARDZO WAŻNE MIEJSCE. ŻE SĄ CZYMŚ WIĘCEJ NIŻ TYLKO PRAWNYM ŚRODKIEM PŁATNICZYM EMITOWANYM PRZEZ NARODOWY BANK POLSKI.

Zdecydowanie tak! Gdyby tak nie było, to nie byłoby przecież żadnej psychologii pieniędzy. Oczywiście sformułowanie „psychologia pieniędzy” jest z logicznego punktu widzenia trochę bez sensu, pieniądze nie mają żadnej psychologii. Pieniądze to tylko rzecz, istniejąca fizycznie albo nieistniejąca fizycznie, której to my, ludzie, nadajemy pewne wartości bądź znaczenia – i to, jakie znaczenie im nadajemy, to jest właśnie treść psychologii pieniędzy.

Te znaczenia mogą być czysto praktyczne – zgodnie z definicją, której użyłaś, lub z innymi definicjami ekonomicznymi – ale mogą być również emocjonalne, zarówno w kontekście pozytywnym, jak i negatywnym. Emocje znacznie wykraczają poza praktyczne i ekonomiczne rozumienie pieniędzy. Inaczej mówiąc, psychologia pieniędzy zajmuje się tym, jak pieniędzmi zarządzamy, ale i tym, jakie różne „niesamowite” właściwości im nadajemy.

MYŚLĘ, ŻE EKONOMIA I PSYCHOLOGIA CZASEM NIEOCZEKIWANIE SIĘ ZE SOBĄ SPLATAJĄ. ADAM SMITH, AUTOR BADAŃ NAD NATURĄ I PRZYCZYNAMI BOGACTWA NARODÓW, PRACY CZĘSTO PRZYWOŁYWANEJ PRZEZ EKONOMISTÓW, NIEMAL DWADZIEŚCIA LAT PRZED JEJ OPUBLIKOWANIEM WYDAŁ TEORIĘ UCZUĆ MORALNYCH.

Świetnie, że o tym mówisz. To dla mnie dosyć niezwykłe zjawisko, że współcześni ekonomiści traktują Adama Smitha wyłącznie jako ojca liberalnej ekonomii, myślenia o wolnym rynku i przedsiębiorczości, o maksymalizowaniu zysków i o użyteczności jako podstawie funkcjonowania społeczeństwa. Natomiast, tak jak powiedziałaś, dwadzieścia lat przed Bogactwem narodów [1]1 Smith napisał przełomowe z psychologicznego punktu widzenia dzieło o teorii uczuć moralnych. Jest w nim fragment, który moim zdaniem powinien znać każdy ekonomista zajmujący się rynkiem i pieniędzmi: „Uczuciem, które najbardziej bezpośrednio i wprost skłania nas do nagrodzenia kogoś, jest wdzięczność […]. Dla nas więc te czyny zdają się zasługiwać na nagrodę, które zdają się być właściwym i uznanym przedmiotem wdzięczności […]. Jeśli osobę, wobec której mamy liczne zobowiązania, spotyka szczęście bez naszej pomocy, choć zadowala to naszą miłość, nie wystarcza jednakże do zaspokojenia naszej wdzięczności. Dopóki mu się nie odwdzięczyliśmy, dopóki sami nie staliśmy się narzędziem do przysporzenia mu szczęścia, dopóty ciąży nam dług, którym obarczyły nas jego usługi w przeszłości” [2].

Smith w Teorii uczuć moralnych pisze, że owszem, społeczeństwo może funkcjonować na gruncie utylitarnym, rynkowym, zgodnym z interesem własnym, bez rozpatrywania żadnych emocji, bez rozpatrywania żadnego zobowiązania społecznego. Jeśli jednak funkcjonowanie społeczeństwa opiera się na takich emocjach jak wdzięczność, to jest ono lepsze. Dzieje się tak dlatego, że za sprawą wdzięczności ludzie tworzący tkankę społeczną i sieć wzajemnych zobowiązań połączeni są bliskością, która powoduje na przykład, że nie muszą oni za każdym razem wartościować zysków i strat, bo wiedzą, że ktoś inny ich nie oszuka, ponieważ mają wzajemne zobowiązania – ale zobowiązania w rozumieniu wdzięczności, a nie układów biznesowych.

Z jednej strony uważamy więc Adama Smitha za ojca myślenia, że pieniądze są podstawowym elementem rządzącym społecznością i podstawowym miernikiem tego, jak wyglądają nasze zyski i straty – w szerokim rozumieniu, bo zyskiem albo stratą może być także czas. Z drugiej strony zaś ten sam Adam Smith pisał, że społeczeństwa będą funkcjonowały zdecydowanie lepiej, jeżeli na pierwszym miejscu nie będą stawiały pieniędzy, lecz inne wartości, przede wszystkim społeczne.

MYŚLI SIĘ CZASEM O CZŁOWIEKU JAKO ISTOCIE, KTÓRA RACJONALNIE DĄŻY DO MINIMALIZOWANIA STRAT I MAKSYMALIZOWANIA ZYSKÓW, TYMCZASEM WSZYSCY WIEMY, ŻE TO NIEPRAWDA, NIE ZAWSZE TAK JEST, O CZYM PRZEKONAŁ SIĘ KAŻDY, KTO OBSERWOWAŁ JAKĄŚ AKCJĘ CHARYTATYWNĄ, ALE I KAŻDY, KTO DAŁ SIĘ ZŁAPAĆ PODCZAS ZAKUPÓW NA JAKĄŚ PROMOCJĘ..

Oj, faktycznie, założenie o idealnej racjonalności to jedynie życzenie, choć to wcale nie oznacza, że jesteśmy nieracjonalni. Co więcej, to, że człowiek nie jest istotą racjonalną, w niektórych sytuacjach nie tylko nie jest naszym przekleństwem, ale jest wręcz błogosławieństwem – pomyśl choćby o wspomnianej przez Ciebie dobroczynności, czyli bezinteresownym dzieleniu się swoimi zasobami z innymi, co stoi w absolutnej sprzeczności z nastawieniem na maksymalizowanie własnej użyteczności.

Warto się zastanowić, jaką rolę w tej racjonalności lub w jej braku odgrywają pieniądze i to, jak je traktujemy. W wielu sytuacjach, co trafnie zauważają ekonomiści, chcielibyśmy traktować pieniądze jako podstawowy miernik, za pomocą którego można porównać elementy rzeczywistości. Nawet te, które są nieporównywalne. Na przykład, jeżeli chcę porównać jabłka z pomidorami, to mogę porównać ich wagę, ale jeżeli chcę porównać jabłka z wiedzą, to już nie znajduję tak łatwo wspólnego mianownika. Ale może nim być cena. Mogę sprawdzić, ile kosztuje szkolenie, a ile jabłka. W ten sposób znajdujemy miernik wartości, ułatwiający potencjalną wymianę tych dwóch rzeczy.

Problem polega na tym, że aby coś było dobrym miernikiem, musi mieć stałą, znaną i absolutną skalę [3]. I pieniądze udają, że mają taką skalę, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest [4]. Pomyślmy na przykład o wadze. Po pierwsze, waga zawsze zaczyna się od zera – nie ma rzeczy, które mają wagę ujemną. Po drugie, istnieją w miarę obiektywne wyznaczniki tego, że coś waży mało albo dużo. Takim wyznacznikiem może być też to, ile jestem w stanie donieść do domu. Nie kupię 20 kilogramów jabłek, bo ich nie podniosę – będą ważyć za dużo. W przypadku pieniędzy ani nie ma zera, ani też nie wiadomo, kiedy jest ich dużo, a kiedy mało, nie ma więc obiektywnego punktu odniesienia. Co prawda często wydaje się nam, że jest zero – bo jeżeli nie mam nic w portfelu czy na koncie, to znaczy, że jest zero. Ale to nie do końca prawda, bo jeżeli zrobię debet albo jestem zadłużona u kogoś, to w tym momencie jestem na minusie. Oznacza to, że pieniądze mogą mieć zarówno wartość dodatnią, jak i ujemną. Skoro natomiast nie wiemy, ile to jest dużo i mało pieniędzy, stosujemy pewne benchmarki, punkty odniesienia, które pozwalają nam dokonać oceny w konkretnej sytuacji. Skąd wiem, że dobrze albo źle zarabiam? Zwykle z porównań społecznych [5], a więc na przykład stąd, że moi znajomi na tym samym stanowisku w państwowym uniwersytecie zarabiają mniej. Gdybym jednak porównywała siebie ze znajomymi ze studiów – a studiowałam zarządzanie w połowie lat 90. i większość moich znajomych jest w tej chwili na wysokich stanowiskach w przeróżnych korporacjach – to musiałabym pewnie dojść do wniosku, że zarabiam mało.

W KULTURZE ANGLOSASKIEJ ISTNIEJE POWIEDZENIE: „KEEPING UP WITH THE JONESES”, KTÓRE MOŻNA PRZETŁUMACZYĆ JAKO „NADĄŻYĆ ZA KOWALSKIMI”. A MOŻE WYSTARCZYŁOBY NAM TYLE PIENIĘDZY, ILE MA SĄSIAD LUB KOLEŻANKA Z PRACY?

To prawda, porównujemy się z obiektami, które są dla nas najłatwiej dostępne. Dlatego często szukamy punktu odniesienia w sąsiadach, dalszych lub bliższych znajomych, a także w telewizji czy mediach społecznościowych. Ale to jest pułapka, szczególnie że mamy skłonność do porównywania się raczej w górę niż w dół. Inaczej mówiąc, szybciej zauważymy, że ktoś ma więcej od nas, niż to, że ktoś ma mniej. Gdybyśmy porównali się z tymi osobami, które mają od nas mniej, być może zauważylibyśmy, że ludzie w Indiach czy w Afryce żyją naprawdę bardzo biednie, a my mamy wygodne życie i większość naszych problemów to problemy pierwszego świata. My jednak porównujemy się w górę: „Kowalski kupił sobie nowy samochód, a ja jeżdżę tym samym od trzech lat”, „Kowalscy pojechali na wakacje w tropiki, a ja jadę z rodziną na Mazury” itd. Zawsze znajdziemy kogoś, kto ma więcej od nas, i zawsze znajdziemy powód, żeby uznać, że mamy za mało.

Podobnie uleganie promocjom, o którym wspomniałaś, wynika właśnie z tego, że nie potrafimy oszacować wartości pieniędzy w sposób absolutny, tylko musimy mieć jakieś punkty odniesienia. Skąd wiem, że telewizor kosztuje dużo albo mało? Bo porównujemy jego cenę z tym, ile kosztował wcześniej, albo z ceną innego telewizora, który stoi na tej samej półce [6]. Sprzedawcy dobrze wiedzą, że my myślimy, że „umiemy w pieniądze”, ale w rzeczywistości nie za dobrze nam idzie. W związku z tym, jeżeli chcą sprzedać model, który kosztuje X, to postawią go obok innego modelu, który kosztuje na przykład X plus 500. Mało prawdopodobne, że wyciągniemy telefon, żeby porównać ten model z innymi dostępnymi na rynku – po prostu stwierdzimy, że ten pierwszy telewizor jest w dobrej cenie.

OD PSYCHOLOGÓW, PRZY OKAZJI TEMATU PIENIĘDZY, NAJCZĘŚCIEJ OCZEKUJEMY WŁAŚNIE TEGO, ŻEBY POWIEDZIELI NAM, JAK SIĘ NA TAKIE TRIKI NIE ZŁAPAĆ. JAK NIE DAĆ SIĘ OSZUKAĆ ANI INNYM LUDZIOM, ANI WŁASNEMU UMYSŁOWI.

To prawda, to temat wałkowany szczególnie przed bożonarodzeniowym szałem zakupów lub przy styczniowym szale wyprzedaży. Chociaż myślę, że chyba najczęściej pyta się nas, jak oszczędzać, jak odzyskać kontrolę nad finansami, czyli jak nauczyć się zarządzać swoim budżetem. Mam poczucie, że najwięcej wywiadów udzieliłam na temat tego, dlaczego Polacy nie oszczędzają i co można zrobić, żeby oszczędzali, oraz tego, dlaczego ludzie ulegają promocjom, czyli wydają swoje pieniądze w sposób nieracjonalny, a bywa, że i nieadekwatny do swojej sytuacji finansowej. To są wszystko kwestie, które dotyczą praktycznej strony zarządzania finansami.

Dobrze, że takich rozmów jest dużo, ale trzeba zadać sobie jeszcze jedno pytanie. Dlaczego mamy aż tak duży problem na przykład z tym, żeby nauczyć się oszczędzania, albo z tym, żeby zmienić swoje nawyki finansowe? Czy chodzi tylko o problemy z racjonalnym myśleniem, z myśleniem matematycznym, czy też z tym, że pieniądze nie mają skali? Możliwe, że problem z tą praktyczną stroną leży głębiej. Jeżeli będę oszczędzać, będę zbierać paragony i zapisywać wydatki, to czy ktoś nie pomyśli sobie, że ja nadmiernie skupiam się na pieniądzach?

Jako psychologowie wiemy, że ludzie ulegają różnym złudzeniom poznawczym, ale wiemy też, że są wyjątkowo odporni na to, żeby się uczyć, jak z tymi złudzeniami, ale i ze złymi nawykami sobie radzić. Te nawyki – także dotyczące pieniędzy – są głęboko wbudowane, silnie zautomatyzowane i trudno je zmienić. Wydaje się jednak, że za niewłaściwymi nawykami związanymi z pieniędzmi mogą stać problemy z ich aspektem emocjonalnym. Możemy się na przykład zastanawiać, jak będziemy ocenieni przez ludzi wokół nas, jeżeli poświęcimy pieniądzom więcej uwagi. Celowo używam słowa „uwaga”. To, że pieniądze traktujemy uważnie, wcale nie musi i nie powinno oznaczać, że są one dla nas ważne w sensie psychologicznym, symbolicznym czy emocjonalnym. Niestety, większość ludzi łączy te dwa elementy i nie chce traktować pieniędzy uważnie, żeby ktoś ich nie posądził o to, że nadmiernie się na nich skupiają.

GDY BARDZO NIE CHCEMY CZEGOŚ ZAUWAŻYĆ, TO MOŻE SIĘ TO W NASZYM UMYŚLE ROZRASTAĆ DO CORAZ WIĘKSZYCH ROZMIARÓW I PRZEJMOWAĆ KONTROLĘ NAD RÓŻNYMI SFERAMI ŻYCIA, A MY NAWET NIE BĘDZIEMY WIEDZIEĆ, ŻE TAK SIĘ DZIEJE.

Z całą pewnością odczuwamy silny dysonans poznawczy związany z pieniędzmi i tym, co one mogą albo czego nie mogą nam zrobić w życiu. Często na przykład dyskutuje się o tym, czy pieniądze dają szczęście, czy go nie dają. Większość psychologów będzie pewnie mówiła, że summa summarum nie dają [7]. Tylko jak ma w te słowa uwierzyć samotna matka, która wychowuje dziecko z niepełnosprawnością, nie wiąże końca z końcem i co miesiąc od dwudziestego zastanawia się, jak przeżyć? Ona będzie absolutnie przekonana o tym, że gdyby wygrała w totolotka i miała więcej pieniędzy, to jej poziom szczęścia by się podniósł, bo podniósłby się jej poziom komfortu życiowego. I czy tak by się nie stało? Oczywiście, że by się stało. Nie mamy żadnych wątpliwości. Tylko że nie da się w tym kontekście porównać tej samotnej matki, która ledwo wiąże koniec z końcem i dla której większa ilość pieniędzy faktycznie przełożyłaby się na większy komfort życiowy, z osobą, która żyje na całkiem dobrym poziomie, stać ją na to, żeby dwa razy w roku wyjechać na wakacje, i to, czy dostanie podwyżkę, czy nie, prawdopodobnie niewiele zmieni w jej poczuciu szczęśliwego życia. Możemy więc szukać odpowiedzi na pytanie, czy pieniądze mogą coś zmienić w moim życiu, ale nie jesteśmy w stanie tej odpowiedzi generalizować na innych ludzi.

STEFAN KISIELEWSKI MÓWIŁ, ŻE PODOBNO PIENIĄDZE SZCZĘŚCIA NIE DAJĄ, ALE KAŻDY CHCIAŁBY SIĘ O TYM PRZEKONAĆ NA WŁASNEJ SKÓRZE. ROZUMIEM, ŻE CHODZI NAJPIERW O TO, ŻEBY NASZE PODSTAWOWE POTRZEBY BYŁY ZASPOKOJONE. BO JEŻELI JESTEŚMY GŁODNI, JEST NAM ZIMNO I BRAKUJE NAM DO PIERWSZEGO…

…to trudno dyskutować o wyższych potrzebach. I trudno dyskutować o tym, że więcej pieniędzy nie zwiększyłoby komfortu życia.

A MYŚLISZ, ŻE NA PRZYKŁAD INTERPRETACJA ROZMOWY, KTÓRĄ TU PROWADZIMY, TEŻ ZALEŻY OD TEGO, CZY CZYTELNIK JEST OSOBĄ ZAMOŻNĄ, CZY NIEZAMOŻNĄ? CZY INACZEJ BĘDĄ NAS CZYTALI LUDZIE, KTÓRYM BRAKUJE, A INACZEJ CI, KTÓRZY MAJĄ DUŻO?

Nie wiem, ile to jest dużo. Większość ludzi nie wie! Z moich badań wynika na przykład, że to, czy potrafimy zarządzać pieniędzmi, w ogóle nie jest związane z naszymi dochodami [8]. Oznacza to, że zarówno osoba niezamożna, jak i zamożna może być skrupulatna albo rozrzutna. Natomiast osoby, które obiektywnie mają więcej pieniędzy, w mniejszym stopniu traktują je w sposób symboliczny czy emocjonalny, czyli w mniejszym stopniu podzielają przekonanie o tym, że pieniądze mogą zrobić im coś wyjątkowego w życiu. Osoby, które są mniej zamożne, w większym stopniu żywią takie przekonanie. Przy czym trzeba pamiętać, że to oczywiście nie jest związek stuprocentowy i możemy znaleźć osobę, która będzie bardzo bogata, ale będzie uważała, że dopiero więcej pieniędzy odmieni jej życie, albo osobę niezamożną, która w ogóle do pieniędzy się nie przywiązuje.

A wracając do tego, ile to jest dużo pieniędzy, a ile mało, czyli do tego, jak oceniamy własną sytuację finansową. Moim ulubionym przykładem w tym kontekście jest porównanie niezamożnej emerytki i 40-letniego menedżera z dużej firmy w wielkim mieście. Okazuje się, że przeciętna emerytka, mimo że jej uposażenie nijak nie przystaje do uposażenia tego menedżera, zwykle, po pierwsze, będzie miała proporcjonalnie więcej oszczędności niż on, a po drugie, będzie bardziej zadowolona ze swojego funkcjonowania finansowego.

CZYLI TO ONA BĘDZIE UWAŻAĆ, ŻE MA DUŻO PIENIĘDZY!

Do tego, skąd się bierze ta różnica między emerytką a menedżerem, jeszcze wrócimy, ale chciałabym się w tym miejscu zastanowić, dlaczego osoby zamożne w mniejszym stopniu przywiązują emocjonalną wagę do pieniędzy. Niestety, dość trudno byłoby przeprowadzić badanie, które potrafiłoby jednoznacznie wskazać, który z tych elementów jest przyczyną, a który skutkiem. Kiedy pytam ludzi, ile zarabiają, i daję im do wypełnienia kwestionariusze psychologiczne mierzące ich cechy, mogę stwierdzić, czy i jak te dwa aspekty współistnieją ze sobą. Nie mogę jednak stwierdzić, co jest przyczyną, a co skutkiem, ani czy przypadkiem nie ma innej zmiennej, której nie ujmuję w badaniu, a która wpływa na oba elementy.

Na pytanie o przyczynowość najlepiej mogą odpowiedzieć badania eksperymentalne, czyli takie, w których w jakiś sposób manipuluje się jedną zmienną, żeby sprawdzić, czy to odnosi konkretny skutek. Wyobraź sobie, że gotujesz zupę, próbujesz jej i okazuje się niesmaczna. Możliwe, że postawisz hipotezę, że zupa jest niesmaczna, ponieważ jest za mało słona. Teraz musisz zweryfikować tę hipotezę, wprowadzając manipulację eksperymentalną, czyli pewną zaplanowaną zmianę tego układu. W tym wypadku możesz dosolić zupę. Oczywiście nie chcesz być nierozsądna, więc nie będziesz dosalać całego wielkiego gara, lecz odlejesz trochę zupy do małego garnuszka. To będzie twoja próba eksperymentalna. Reszta zupy, ta w dużym garnku, jest próbą kontrolną. Dosypujesz soli do próby eksperymentalnej, czyli wprowadzasz manipulację zmienną „ilość soli”, a następnie dokonujesz pomiaru zmiennej zależnej „czy smaczna”, to znaczy po prostu próbujesz, jak smakuje zupa dosolona, a jak ta podstawowa, w której nie wprowadziłaś żadnej zmiany. Jeżeli zauważasz różnicę i ta dosolona zupa jest dużo smaczniejsza, to znaczy, że twoja hipoteza badawcza była poprawna. Potrafisz więc jasno powiedzieć, że przyczyną tego, że zupa stała się smaczniejsza, było dosypanie soli. Oczywiście może się okazać, że po dosoleniu zupa w garnuszku stała się absolutnie niezjadliwa. Wtedy nasza hipoteza byłaby niepoprawna i moglibyśmy postawić kolejną, że zupa była od początku za słona. Potem możemy dalej robić eksperymenty. Ale może być też tak, że po dosypaniu soli nic się nie zmieniło – i jedna, i druga zupa tak samo nam nie smakuje. Wtedy nasza hipoteza również jest niepoprawna, ale w ogóle nie chodzi o sól.

Przykład z zupą to mój ulubiony sposób tłumaczenia studentom, o co chodzi w eksperymentach. To jest w gruncie rzeczy nasz naturalny sposób testowania rzeczywistości. W codziennym życiu często się zdarza, że mamy jakąś obserwację, stawiamy hipotezę i sprawdzamy, co się stanie, jeżeli sytuację zmienimy, czy coś się poprawi, czy nie. W różnych dyscyplinach nauki eksperymenty prowadzi się tak samo: formułujemy hipotezę, która dotyczy stanu rzeczy, następnie w tym stanie rzeczy wydzielamy grupę kontrolną, w której nic nie zmieniamy, i grupę eksperymentalną, w której wprowadzamy zmianę, po czym sprawdzamy, czym ona skutkuje. Zauważ, że tutaj jasno można powiedzieć o skutkach, bo grupa kontrolna i grupa eksperymentalna niczym innym oprócz tej wprowadzonej zmiany się nie różnią.

Problem polega jednak na tym, że nie wszystko możemy badać w ten sposób. Nie dla każdego obszaru, który nas interesuje, da się zaprojektować eksperyment, ponieważ niektórymi zmiennymi nie da się w ogóle manipulować, innymi zaś manipulować jest trudno albo jest to wątpliwe etycznie. Na przykład nie jesteśmy w stanie losowo podzielić ludzi na dwie grupy i spowodować, żeby badani z jednej stali się kobietami, a z drugiej – mężczyznami. W związku z tym nie możemy powiedzieć, że płeć wpływa na coś, bo płcią nie możemy manipulować. Nie możemy manipulować wiekiem ani poziomem wykształcenia, no i trudno byłoby też manipulować dochodem, na to mogą sobie pozwolić jedynie dyktatorzy. Chociaż trzeba przyznać, że czasem obchodzi się ten problem, prowadząc badania w bardzo biednych populacjach, na przykład w wioskach w Indiach czy w Afryce, żeby móc manipulować dochodem za pomocą niewielkich z punktu widzenia zachodniego świata kwot. Jeśli dzienny dochód człowieka w Polsce wynosi na przykład 150 zł, to trudno mi przeprowadzić badanie, w którym mogę uczestnikowi zapłacić taką kwotę – bo mnie jako badaczki na to nie stać. Jeżeli natomiast dzienny dochód mieszkańca Indii wynosi 25 zł, to wychodzi po prostu znacznie taniej.

ROZUMIEM, ŻE TAKIE BADANIA WZBUDZAJĄ WĄTPLIWOŚCI ETYCZNE.

Jeżeli samo badanie jest przygotowane i przeprowadzone w sposób zgodny z zasadą wrażliwości kulturowej i spełnia wymogi etyczne badań z udziałem ludzi, to nie widzę powodów, dla których nie można by go przeprowadzić – dla uczestników to okazja do zarobienia, a dla nas, badaczy, możliwość poszerzenia wiedzy.

Jeżeli nie mamy możliwości manipulowania dochodem w eksperymencie, to możemy prowadzić tak zwane badania podłużne, czyli wielokrotnie zbierać dane od tej samej grupy ludzi, żeby dowiedzieć się, w jaki sposób w sytuacji, gdy zmienia się dochód danej osoby oraz jej podejście do pieniędzy, jedna zmiana przekłada się na drugą. Takie badania są niejednokrotnie trudniejsze niż badania eksperymentalne, bo trudno utrzymać osoby w badaniu, to znaczy dotrzeć do tych samych osób po upływie roku, dwóch lat lub więcej – a najlepiej byłoby wracać do nich regularnie, tak aby mieć kilka pomiarów, nie zaś tylko dwa.

Wyobraźmy sobie, że udało nam się wykazać taką zależność przyczynowo-skutkową, że im ktoś więcej zarabia, w tym mniejszym stopniu uznaje, że pieniądze mają znaczenie emocjonalne. Co to może oznaczać? Z czego może wynikać? Nie mam tu jednoznacznych odpowiedzi popartych wynikami badań, ale pozwolę sobie pogdybać. Może na przykład ktoś jako student, człowiek dopiero rozpoczynający karierę zawodową, był przekonany, że jeżeli będzie więcej zarabiać, to będzie bardziej szczęśliwy, godny szacunku, będzie miał wyższą samoocenę i w ogóle świat będzie leżał u jego stóp. Potem stopniowo zaczął rzeczywiście więcej zarabiać i przekonał się, że w jego życiu nic się nie zmieniło, w związku z tym zrewidował swoje przekonania i przestał myśleć o pieniądzach, nadając im sens psychologiczny.

A co, jeśli ta zależność jest odwrotna i to dochód jest skutkiem postaw wobec pieniędzy? Może ludzie, którzy przywiązują ogromną psychologiczną wagę do pieniędzy, podejmują różne nieracjonalne decyzje finansowe nakierowane na sygnalizowanie wysokiego statusu, na przykład nadmiernie się zadłużają. Skutkuje to różnymi problemami, nie tylko finansowymi, ale także społecznymi i osobistymi. Bez wątpienia jednak ich obiektywna sytuacja finansowa jest gorsza niż tych, którzy nie mają takiego parcia na to, żeby wszyscy widzieli, jak bardzo są zamożni.

Oczywiście może być jeszcze inaczej – może pewna konstrukcja psychologiczna, którą posiadamy, pewien specyficzny rodzaj osobowości, z jednej strony skutkuje tym, że mamy nieemocjonalne podejście do pieniędzy, a z drugiej tym, że mamy wyższą motywację osiągnięć, na przykład wybieramy określone zawody czy podejmujemy inne zachowania, i dlatego zarabiamy więcej.

Nie wiemy, która z tych trzech hipotez lub potencjalnych odpowiedzi jest właściwa. Ale z całą pewnością jest tak, że ludzie stosunkowo niezamożni najbardziej wierzą w to, że pieniądze mogą zmienić ich życie. I na pewno coś w tym jest.

DLA WIELU OSÓB PIENIĄDZE OZNACZAJĄ NADZIEJĘ NA ZMIANĘ.

Tyle że prawdopodobnie jest to nadzieja bezpodstawna. Popatrz na przykład na zjawisko zwane paradoksem Easterlina [9]. Richard Easterlin zorientował się, że w tzw. badaniach poprzecznych, w których w jednym momencie badano dużą grupę ludzi, występowała dodatnia zależność między poziomem zarobków a poziomem szczęścia: ci, którzy zarabiali więcej, deklarowali, że są bardziej szczęśliwi, a ci o niższych zarobkach deklarowali niższe poczucie szczęścia. Natomiast w badaniach podłużnych okazało się, że zmiany w zarobkach w ogóle nie przekładały się na zmiany w poczuciu szczęścia! Może więc być tak, że zmiany w wysokości zarobków nie przekładają się na zmiany w podejściu do pieniędzy. Albo przekładają się w dużo mniejszym stopniu, niż wynikałoby to z korelacyjnych badań poprzecznych.

SĄ LUDZIE, KTÓRZY MAJĄ DUŻO I SAMI ZAROBILI TE PIENIĄDZE. INNI MAJĄ DUŻO, BO DOSTALI PIENIĄDZE ALBO JE ODZIEDZICZYLI. ZASTANAWIAM SIĘ, CZY NA TO, JAK MY SIĘ Z PIENIĘDZMI CZUJEMY, WPŁYWA TO, SKĄD JE MAMY.

Oczywiście, że tak! Jest wiele świetnych badań na ten temat, pochodzących przede wszystkim z dziedziny na pograniczu psychologii i ekonomii, którą nazywa się często psychologią ekonomiczną albo ekonomią behawioralną. Wiele z nich przeprowadził Richard Thaler, który w 2017 roku dostał zresztą Nagrodę Nobla z ekonomii, a który wprowadził do badań dotyczących zachowań ekonomicznych pojęcie księgowania umysłowego [10, 11]. Pojęcie to oznacza, że ludzie nie zachowują się tak, jakby wszystkie ich pieniądze leżały na jednej kupce. Zwykle zachowują się trochę jak księgowi, którzy rozkładają pieniądze na różne konta i traktują je inaczej w zależności od tego, na którym koncie leżą.

To, z jakim kontem mamy do czynienia, może zależeć od tego, skąd te pieniądze przyszły, albo od tego, na co są przeznaczone. Możemy więc na przykład układać sobie pieniądze w zależności od tego, czy zostały wygrane, zarobione, czy je otrzymaliśmy, czy pochodzą z premii, z fuchy itd., a możemy też rozdzielać je: na rachunki, na jedzenie, na przyjemności, na poczet oszczędności. Rzadko jednak robimy to w sposób formalny.

CZYLI TO JEST TAKA OPERACJA, KTÓREJ NIE DO KOŃCA JESTEŚMY ŚWIADOMI?

Tak, ale tak zwani terapeuci finansowi (w Stanach Zjednoczonych, inaczej niż w Europie, terapia finansowa jest dosyć popularna i ma na celu nakierowanie na dobre nawyki finansowe) doradzają, żeby używać tego w sposób formalny, zachęcają do refleksyjnego księgowania umysłowego. Nasze babcie często robiły przecież coś takiego, nawet nie wiedząc, że wykonują księgowanie umysłowe, gdy dzieliły swoją pensję na poszczególne koperty. My coraz rzadziej posługujemy się gotówką, w związku z tym o kopertach nie ma mowy. Ale na przykład w Norwegii, gdzie ludzie praktycznie nie posługują się już w ogóle gotówką, w zasadzie wszystkie banki dają możliwość darmowego otwierania wielu subkont w ramach jednego konta, zachęcając ludzi do tego, żeby takie księgowanie umysłowe przeprowadzali. Co nam to daje? Przede wszystkim nie tylko subiektywne poczucie kontroli nad pieniędzmi, ale także obiektywnie lepszą kontrolę finansową.

Wracając jednak do pytania, czy ma znaczenie, skąd pieniądze pochodzą. Okazuje się, że ludzie przypisują pieniądze do tych kont mentalnych dużo silniej, niż wynikałoby to z racjonalnego postępowania, i oznaczają je pewną konkretną wartością w zależności od tego, na którym subkoncie leżą [12]. Podam mój ulubiony przykład. Dzisiaj można zalogować się do urzędu skarbowego, żeby zobaczyć, jak wygląda nasze rozliczenie podatkowe. Wyobraźmy sobie, że logujemy się i widzimy, że mamy nadpłatę, czyli że urząd skarbowy zwróci nam pieniądze – całe 1200 zł.

WSPANIALE.

Wyobraźmy sobie, że zaraz będziemy mieć je na koncie. To jest sytuacja A. Sytuacja B jest taka, że przez cały zeszły rok oszczędzaliśmy co miesiąc 100 zł i dzisiaj akurat możemy te pieniądze wypłacić. Wiemy więc, że mamy dodatkowe 1200 zł, które zaraz będą w naszych rękach. Które pieniądze z większym prawdopodobieństwem wydamy na głupstwa, czyli rzeczy, które nie są nam niezbędne do przetrwania? Zwrot podatku czy te, które oszczędzaliśmy przez cały rok?

KIEDY OPISYWAŁAŚ TE SYTUACJE, POCZUŁAM, ŻE PIENIĄDZE Z URZĘDU SKARBOWEGO BYŁABYM SKŁONNA WYDAĆ, JESZCZE ZANIM MI JE WYPŁACĄ.

No właśnie. A pieniądze z oszczędności?

NO NIE, TU NIE BYŁABYM TAKA LEKKOMYŚLNA.

Otóż to, a przecież pieniądze z urzędu skarbowego to są realne oszczędności. To jest nasz co miesiąc nadpłacany nieznacznie podatek, który urząd skarbowy nam zwraca. Niczym to się nie różni, w sensie technicznym, od sytuacji, w której mamy ustawione stałe zlecenie i co miesiąc 100 zł przepływa na konto, którego nie można ruszyć przez 12 miesięcy. Dlaczego więc o tych pieniądzach myślimy inaczej? W naszej głowie te z urzędu skarbowego są oznaczone jako pieniądze, które spadły z nieba, a te oszczędzone jako pieniądze związane z wysiłkiem. A każde pieniądze, które nie są związane z wysiłkiem, to pieniądze, które bez problemu można wydać na przyjemności [13].

Podobne efekty pojawiły się w świetnych badaniach Orit Tykocinski i Thane’a Pittmana [14] dotyczących tego, jak ludzie zachowują się w kwestii spadków. Okazuje się, że traktują je jako oznaczone cechami osoby, po której pieniądze dostali, oczywiście pod warunkiem, że byli z tą osobą blisko. Jeżeli to były pieniądze ze spadku po wujku, którego nie znaliśmy, to mamy do czynienia z typowym house money effect, czyli traktujemy je jak nieoczekiwaną wygraną, podarunek od losu, pieniądze, które spadły z nieba i które można przeputać. Jeżeli zaś pieniądze odziedziczyliśmy po kimś bliskim, to oznaczamy je takimi cechami, jakimi charakteryzowała się ta bliska osoba. Tykocinski i Pittman przeprowadzili na ten temat kilka eksperymentów. W jednym przypadku opisali babcię lub ciocię, po której odziedziczyliśmy pieniądze, jako nauczycielkę, która zawsze dbała, żeby jej rodzina była dobrze wykształcona. Okazało się, że osoby badane chętniej wydawałyby tak pozyskane pieniądze na przykład na książki lub na zapłacenie czesnego niż na rozrywkę. Ale kiedy ta ciocia czy babcia była opisywana jako hippiska, dla której ważne było zaangażowanie w życie muzyczne, wówczas badani zdecydowanie częściej wydawali pieniądze ze spadku na koncert niż na książki, bo z książek babcia byłaby pewnie niezadowolona. I to świetnie pokazuje, że pieniądze, które z ekonomicznego punktu widzenia są neutralne i nieoznaczone, my oznaczamy bardzo silnie i wcale nie traktujemy ich jako neutralnych.

NO TO MAM KOLEJNE PYTANIE DOTYCZĄCE DZIEDZICZENIA. WIADOMO, ŻE PIENIĄDZE, WBREW POZOROM, DOŚĆ NIECHĘTNIE ZMIENIAJĄ WŁAŚCICIELI. KIEDY WŁOSCY EKONOMIŚCI GUGLIELMO BARONE I SAURO MOCETTI [15] PRZEANALIZOWALI FLORENCKIE SPISY PODATNIKÓW Z ROKU 1427 I 2011, OKAZAŁO SIĘ, ŻE NA SZCZYCIE LISTY NAJZAMOŻNIEJSZYCH ZNAJDUJĄ SIĘ WCIĄŻ TE SAME RODZINY. CZY LUDZIE, KTÓRZY OD ZAWSZE MAJĄ PIENIĄDZE, TRAKTUJĄ JE INACZEJ NIŻ CI, KTÓRZY WZBOGACILI SIĘ NIEDAWNO?

Badania na ten temat przeprowadził m.in. Stéphane Côté ze współpracownikami [16]. Wynika z nich, że między tymi dwiema grupami występują duże różnice, dość zgodne zresztą z anegdotycznym myśleniem o nuworyszach i tzw. starych pieniądzach. Ludzie, którzy dopiero niedawno stali się zamożni, mają dużą potrzebę pokazywania tego, że są bogaci, i silnie demonstrują, że wszystko im się należy. Natomiast osoby z old money, choć jeszcze silniej uważają, że „im się należy”, to pokazują to w mniejszym stopniu. Nie można jednak nadmiernie generalizować – popatrzmy choćby na Donalda Trumpa, który odziedziczył dosyć dużo pieniędzy po ojcu, ale sposób, w jaki okazuje swoją zamożność, jest teatralny. Jednak to, dlaczego tak robi, jest – jak myślę – tematem na inną opowieść.

KIEDY MÓWIMY O DONALDZIE TRUMPIE, PRZYPOMINA MI SIĘ, ŻE ZYGMUNT FREUD WIĄZAŁ PIENIĄDZE Z OKRESEM ANALNYM W ROZWOJU CZŁOWIEKA.

Nawet nie sam Freud, lecz postfreudyści. Na przykład Otto Fenichel [17], rozwijając teorie Freuda, zastosował je do konkretnych zachowań, takich jak gromadzenie dóbr czy oszczędzanie. Uważał, że pewien rodzaj przyjemności, nazywany analno-retencyjnym, sprawia, że ludzie pragną rzeczy samych w sobie, nie zważając na ich wartość praktyczną. Może to prowadzić do zbieractwa lub nadmiernej oszczędności. Z kolei inny rodzaj przyjemności, ekspulsywny, wiąże się z rozrzutnością i chęcią wydawania pieniędzy. Tym samym – według Fenichela – to, jak dziecko przejdzie trening czystości, będzie miało swoje skutki w postaci zachowań rozrzutnych lub skrupulatnych. Inaczej mówiąc, dziecko, które trening czystości przechodziło wręcz kompulsywnie i za żadną cenę nie chciało się wypróżniać, w przyszłości będzie chciwe i skrupulatne w odniesieniu do pieniędzy. To zaś, którego rodzice luźno podchodzili do treningu czystości, w przyszłości najpewniej będzie rozrzutne. Nie ma oczywiście żadnych podstaw do tego, żeby wiązać trening czystości ze skrupulatnością lub rozrzutnością w dorosłym życiu, można by się jednak zastanowić, dlaczego jedni rodzice machają ręką na to, że dzieci długo latają z pieluchą, a inni stawiają w tym względzie wysokie wymagania. Prawdopodobnie to właśnie ta cecha rodziców ma znaczenie i wpływa na konstrukcję psychiczną młodego człowieka.

POZOSTAJĄC W KRĘGU SKOJARZEŃ Z DONALDEM TRUMPEM, CHCIAŁABYM CI PRZYPOMNIEĆ TAKIE STARE POWIEDZENIE: „GROSZ ZAROBIONY – BŁOGOSŁAWIONY, GROSZ WYGRANY – OD SZATANA DANY”.

To inny opis księgowania umysłowego i tak zwanego house money effect [18]. Pieniądze wygrane, z których pozyskaniem nie wiązał się w naszym poczuciu żaden wysiłek, można przepuścić, a więc wydać w sposób ryzykowny. Im więcej wysiłku włożyliśmy w zdobycie pieniędzy, tym więcej mamy potem uważności i ostrożności w ich wydawaniu.

Kilkanaście lat temu przeprowadziliśmy z Tomaszem Zaleśkiewiczem badania, w których sprawdzaliśmy, jakie czynniki wpływają na skłonność do oszczędzania u dzieci z pierwszych klas szkoły podstawowej [19]. Mierzyliśmy m.in. ich poziom inteligencji i wiedzę ekonomiczną, ale mieliśmy też hipotezę dotyczącą wysiłku. Zakładaliśmy, że już dzieci w tym wieku będą chętniej oszczędzać pieniądze, których pozyskanie wiązało się z wysiłkiem. Przez kilka tygodni nasze studentki przychodziły do tych dzieci i dawały im zabawkowe pieniądze. Dzieci wiedziały, że za każdym razem mogą je wydać na mniejszą nagrodę, ale jeżeli tego nie zrobią i uzbierają kilka zabawkowych banknotów, to na koniec będą mogły kupić nagrodę dużo większą niż suma tych kilku małych. Jedna grupa dzieci dostawała banknoty za nic, a druga za robienie przysiadów. Okazało się – tak jak się tego spodziewaliśmy – że dzieci, które robiły przysiady, znacznie częściej oszczędzały zabawkowe banknoty i kupowały sobie większą nagrodę, a te, które dostawały je za nic, były bardziej niecierpliwe i decydowały się na drobne nagrody. Dlaczego? Bo miały poczucie, że te pieniądze spadły im z nieba. A skoro już dzieci w pierwszych klasach szkoły podstawowej są wrażliwe na to, że podjęcie wysiłku skutkuje innym podejściem do pieniędzy, to nie możemy być zaskoczeni, że dorośli ludzie postępują w ten sam sposób.

Ale jeszcze ciekawsze jest to, że ludzie mentalnie piorą pieniądze. Możemy zaliczyć do kategorii „wysiłek” pieniądze, które spadły nam z nieba, albo wyłączyć z niej te, które zarobiliśmy w pocie czoła. Wyobraźmy sobie, że oprócz podstawowej pensji za pracę dostałam jeszcze premię. To ode mnie zależy, czy będę oceniała tę premię jako adekwatną do tego, ile się napracowałam, czy raczej uznam ją za dodatkowe, wyjątkowe pieniądze, niezwiązane z włożonym przeze mnie wysiłkiem. Jeżeli otrzymam jakieś dodatkowe pieniądze w postaci gotówki i będę je miała w tej formie, to może pojawić się efekt house money, ale jeżeli wpłacę je na konto, gdzie zmieszają się z tymi z pensji, to już nie będą tak łatwe do wydania.

A PIENIĄDZE ZDOBYTE W NIEUCZCIWY SPOSÓB? CZY JE RÓWNIEŻ POTRAFIMY MENTALNIE WYPRAĆ?

Oczywiście. Arber Tasimi, pochodzący z Albanii psycholog pracujący na Emory University w USA, bada, jak dzieci postrzegają czyste i brudne pieniądze. Prototypem brudnych są te, które dostajesz od osoby niebędącej ich właścicielem. Badania z udziałem dzieci wyglądają na przykład tak, że pokazujemy im historyjkę, w której jedna postać chowa sobie pieniądze do szuflady, a potem inna wyciąga je i usiłuje nam je dać. Dla dzieci jest oczywiste, że ta druga postępuje nieuczciwie [20, 21].

Jeżeli znajdziesz pieniądze na ulicy, to one nie muszą być brudne, ale jeżeli widzisz, jak komuś wypada portfel, a ty go podniesiesz, to pieniądze w portfelu są brudne. Jeżeli wiesz, kto je zgubił, to zabierając je, stajesz się złodziejem – nawet jeśli nikt tego nie widział albo gdy właściciel nie jest świadomy, że ukradziono mu pieniądze. Już kilkuletnie dzieci niechodzące jeszcze do szkoły rozpoznają takie pieniądze jako nieczyste i są mniej skłonne przyjąć je od złodzieja niż od prawowitego właściciela. Co więcej, negatywnie oceniają i złodzieja, i ukradzione pieniądze.

Eric Uhlmann i Luke Zhu [22] pokazali natomiast, że w niektórych przypadkach pieniądze mogą stracić swoją „moralną historię”, to znaczy nie będą już postrzegane jako brudne czy ukradzione. Na przykład skradzione banknoty, które zostały wpłacone do banku, wydawały się tracić część swojej pierwotnej istoty i nie były już tak silnie kojarzone z poprzednimi właścicielami – a więc pieniądze te przestawały być skradzione. Podobnie, jeśli jeden z takich banknotów był wymieniony na inny o identycznym nominale, to badani uważali, że stracił swoją historię, nie musi więc być zwracany prawowitemu właścicielowi.

MÓWISZ O GOTÓWCE, ALE CORAZ CZĘŚCIEJ ZAMIAST NIEJ UŻYWAMY KART ALBO W INNY SPOSÓB PŁACIMY ELEKTRONICZNIE. PAMIĘTAM BADANIA, Z KTÓRYCH WYNIKAŁO, ŻE KIEDY WYDAJEMY GOTÓWKĘ, ODCZUWAMY BÓL, NATOMIAST PRZY PŁATNOŚCIACH ELEKTRONICZNYCH NIE CZUJEMY ŻADNEGO DYSKOMFORTU.

Badanie, o którym mówisz, dotyczyło efektu pain of paying, czyli bólu płacenia [23]. Rzeczywiście, porównywano w nim wydawanie gotówki z wydawaniem pieniędzy znajdujących się na karcie kredytowej. Między ty- mi postaciami pieniędzy mamy nie jedną, lecz dwie różnice. Pierwsza to różnica formy: z jednej strony pieniądze w gotówce, które widać i z którymi mamy fizyczny kontakt, z drugiej strony pieniądze na karcie, których zupełnie nie widać i z którymi żadnego kontaktu nie mamy. Druga różnica dotyczy posiadania: wydając gotówkę, rozstajemy się z pieniędzmi, które mamy, z kolei płacąc kartą kredytową, wydajemy takie, których wcale nie mamy. Badania te były później replikowane na rozmaite sposoby, również z kartami debetowymi, i różnice są podobne, choć nie aż tak silne jak między gotówką a kartami kredytowymi [24, 25]. Mniej nas uwiera płacenie kartą czy w inny bezgotówkowy sposób niż płacenie gotówką – tym samym trudniej wtedy o samokontrolę. Trzeba jednak dodać, że w przypadku gotówki duże znaczenie ma jej nominał. Jeżeli mamy duże nominały, to wydaje się je zdecydowanie trudniej. Drobnych pozbywamy się z większą łatwością [26].

To również przeczy teorii ekonomicznej, zgodnie z którą pieniądze są uniwersalne i nieoznaczone [27]. Uniwersalne w tym sensie, że każdy dolar jest taki sam jak inny dolar i każdy złoty jest taki sam jak inny złoty. Nieoznaczone, czyli to, skąd pieniądze przyszły i na co planujemy je przeznaczyć, nie ma znaczenia. Uniwersalność pieniędzy odnosi się także do ich formy. Z ekonomicznego punktu widzenia żadnej roli nie odgrywa ani nominał, ani to, czy pieniądze mają formę gotówkową, czy bezgotówkową. Jednak w rzeczywistości dla naszych decyzji ekonomicznych znaczenie ma zarówno nominał: im mniejsze nominały, tym bardziej pieniądze wychodzą nam z portfela, jak i forma. Im bliższe są nam pieniądze fizycznie, tym większą samokontrolę jesteśmy w stanie zachować [23–25, 28].

CZYTAŁAM KIEDYŚ, ŻE ŁATWIEJ PRZYCHODZI LUDZIOM UKRAŚĆ CZYJĄŚ KSIĄŻKĘ ALBO CZYJŚ DŁUGOPIS NIŻ PIENIĄDZE. TO TEŻ POTWIERDZA, ŻE PIENIĄDZE MAJĄ WYJĄTKOWE ZNACZENIE JAKO PRZEDMIOT.

Tak, podobnie jak łatwiej zaakceptować i wybaczyć komuś, że ukradł jakąś rzecz, niż że ukradł pieniądze [29]. Jeżeli ktoś ukradnie ze sklepu dwa złote, to traktujemy to jako większą transgresję moralną, niż gdy ukradnie bułkę. Kiedy skseruję w pracy książkę dla dziecka, u większości osób nie wzbudzi to sprzeciwu moralnego, ale jeżeli wyciągnęłabym z kasy pieniądze i poszła zapłacić za to ksero, zostałoby to potraktowane jako czyn niemoralny. Z czego to wynika? Najprawdopodobniej z tego, że istnieje dużo mniejszy dystans psychologiczny między rzeczami a potrzebami niż między pieniędzmi a potrzebami. Czyli jeżeli ktoś kradnie bułkę, to jesteśmy w stanie jasno powiedzieć, dlaczego to zrobił, przyjąć, że był głodny. Nie mamy wątpliwości, że ta bułka była potrzebna, żeby zaspokoić konkretną potrzebę. Jeżeli natomiast ktoś ukradnie dwa złote, to nie jesteśmy w stanie jednoznacznie powiedzieć, dlaczego to zrobił. To jest jeden powód, ale istnieje też drugi, który przesądza o tym, że w większości kontekstów – choć nie zawsze – pieniądze są wartościowane wyżej niż rzeczy.

Jeżeli mam 100 zł, to z ekonomicznego punktu widzenia te pieniądzesą dla mnie warte tyle, ile rzeczy, które mogę za nie kupić. Z tym żedopóki tych 100 zł nie wydam, to są warte tyle, ile wszystkie rzeczy, które mogę za nie kupić, czyli równocześnie dwie książki, 5 0 bułek, 1 0 butelek coli, itd., itd. Te wszystkie rzeczy w naszej głowie się sumują! Co jest oczywiście kompletnie nieracjonalne, bo jeżeli pieniądze wydamy na pierwszy obiekt, to nie kupimy za nie drugiego, ale dopóki ich nie wydamy, mamy możliwość wyboru i to ona podbija wartość pieniędzy.

Niejednokrotnie pieniądze mają dla nas dużo większą wartość niż rzeczy, bo za ich pomocą możemy zaspokajać cały wachlarz potrzeb. Ale jest jedna sytuacja, w której dzieje się odwrotnie. To są prezenty. Prezent w postaci rzeczy jest dla nas bardziej wartościowy niż prezent w postaci dokładnie tej samej kwoty. Z badań Paula Webleya, Stephena Lei i Renaty Portalskiej [30] wynika, że pieniądze same w sobie nie są zbyt akceptowanym prezentem. Jeżeli jednak już się nimi posługujemy, to wartość prezentu w postaci gotówki musi być wyższa niż wartość podarowanego przedmiotu, żebyśmy oba podarki ocenili jako warte tyle samo [31, 32]. Dlaczego? Bo prezent w postaci pieniędzy jest łatwy, a dając komuś jakiś przedmiot, dajemy też czas, energię i zaangażowanie, które trzeba było włożyć w to, żeby prezent wymyślić i pozyskać.

Z drugiej strony, kiedy pyta się prezentobiorców, co woleliby dostać, okazuje się, że zdecydowanie częściej wybierają gotówkę. Dlaczego? Bo prezentodawcy często dają prezenty sobie, a nie drugiej osobie, czyli mają na tyle mały wgląd w to, co druga osoba chciałaby dostać, czego potrzebuje, co ją ucieszy, że kierują się raczej preferencjami swoimi niż obdarowywanej osoby [32]. Dlatego właśnie duża część prezentów jest po prostu nietrafiona.

CHCIAŁABYM WRÓCIĆ DO TEGO, DLACZEGO TAK TRUDNO NAM ROZMAWIAĆ O PIENIĄDZACH. Z RAPORTU HAJS MUSI SIĘ ZGADZAĆ. ROZMOWY POLAKÓW O PIENIĄDZACH [33], PRZYGOTOWANEGO W 2020 ROKU, DOWIADUJEMY SIĘ, ŻE 21% OSÓB NIE CZUJE SIĘ KOMFORTOWO, ROZMAWIAJĄC Z PARTNEREM O SWOICH ZAROBKACH.

A przecież od takiej rozmowy zależy nasze bezpieczeństwo finansowe, nasza przyszłość, możliwość spędzania wolnego czasu w taki sposób, w jaki chcielibyśmy go spędzać. Mnie by interesowało to, co to są za osoby, czym się różnią od pozostałych 79%. Niestety, w raportach marketingowych nie ma takich informacji. Postawiłabym jednak tezę, że ci, którzy czują się niekomfortowo, to najprawdopodobniej osoby, które zarabiają mniej od partnera czy partnerki i na przykład wstydzą się tego. Ten problem zdecydowanie częściej mają mężczyźni niż kobiety. No ale to nie znaczy, że u kobiet takie myślenie nie może się pojawić.

Zwróciłabym uwagę na coś jeszcze. Jeżeli partnerzy nie wiedzą, ile zarabiają, to jakim cudem mogą racjonalnie planować domowy budżet? Jeżeli nie wiemy, jak go w ogóle tworzymy, bo nigdy o tym nie mówiliśmy? Często wynika to z tego, że partnerzy obawiają się, że jeżeli zaczną rozmawiać o pieniądzach, to wywołają wrażenie, że dążą do konfrontacji i kłótni, na przykład dlatego, że w ich rodzinnym domu rozmowy o pieniądzach zawsze tak właśnie się kończyły. Albo że taka rozmowa będzie zmierzała prosto w kierunku formułowania zarzutów: za mało zarabiasz, źle wydajesz itd. Może być i tak, że jedna osoba ma nieuświadomione przekonanie o emocjonalnym znaczeniu pieniędzy i uważa, że rozmowa o pieniądzach zawsze musi prowadzić do problemów, druga natomiast chce po prostu rozmawiać, żeby pieniędzmi racjonalnie zarządzać, i nie widzi w tym ładunku emocjonalnego. Jeżeli nie porozumieją się w sprawie swoich motywów, to brak komunikacji zawsze będzie ze szkodą dla obydwu osób.

PIENIĄDZE TO JEST JEDNA Z TYCH RZECZY, O KTÓRE SIĘ NAJCZĘŚCIEJ KŁÓCIMY W ZWIĄZKACH. SŁUCHAJĄC CIĘ, POMYŚLAŁAM, ŻE TO DLATEGO, ŻE W SZCZEGÓLNY SPOSÓB SPLATAJĄ SIĘ ZE SOBĄ TE DWA PODEJŚCIA DO PIENIĘDZY: INSTRUMENTALNE I EMOCJONALNE. POWSTAJE WĘZEŁEK I TRZEBA WYSIŁKU OBU STRON, ŻEBY POROZPLĄTYWAĆ TE WSZYSTKIE EMOCJONALNE NITECZKI, KTÓRE TAM SĄ POUKRYWANE, I WYJŚĆ NA POZIOM RACJONALNOŚCI.

Tak o tym myślę, że jeżeli najpierw nie zidentyfikujemy, a potem nie rozwiążemy kwestii emocjonalnych związanych z pieniędzmi, to trudno nam będzie przejść do poziomu instrumentalnego. W zasadzie wydawałoby się – i to pokazują też moje badania [8, 34, 35] – że te dwa aspekty są do pewnego stopnia niezależne od siebie. Ale ze względu na to, że aspekt symboliczny wywołuje tak dużo napięć i łączy się zwykle z trudnymi emocjami, nie da się rozmawiać o pieniądzach w sposób konstruktywny, jeżeli jesteśmy przekonani, że ta rozmowa będzie przede wszystkim emocjonalna.

Z BADAŃ, NA KTÓRE JUŻ SIĘ POWOŁYWAŁAM, WYNIKA, ŻE AŻ 40% OSÓB NIE CZUŁOBY SIĘ KOMFORTOWO, ROZMAWIAJĄC W SZERSZYM GRONIE RODZINNYM O TYM, ILE DOKŁADNIE ZARABIAJĄ, I ŻE JEST TO TRUDNIEJSZE DLA KOBIET NIŻ DLA MĘŻCZYZN.

Będziemy jeszcze o tym rozmawiać, ale myślę, że to cały czas wynika z tego, że pieniądze są powiązane z samooceną [36, 37]. Skoro mówimy, że mogą być miernikiem przeróżnych rzeczy, których raczej nie da się ze sobą porównać, to w wielu sytuacjach są właśnie miernikiem samooceny, silniejszym u mężczyzn niż u kobiet. Jeśli mężczyzna jest zadowolony z wysokości swoich zarobków, to jest bardziej prawdopodobne, że sam zainicjuje rozmowę na ten temat, ponieważ dla niego to jest dużo istotniejsza informacja niż dla przeciętnej kobiety. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma kobiet, dla których jest to ważne, ani mężczyzn, dla których to w ogóle nie jest ważne. Chodzi o to, że kobiety często budują swoją samoocenę na innych podstawach niż pozycja zawodowa i wysokość dochodów, podczas gdy dla mężczyzn te składniki są dużo ważniejszym elementem tożsamości. W tym kontekście nie zaskakuje mnie, że mężczyźni chętniej niż kobiety podejmują taką rozmowę. Dla nich – w większym stopniu niż dla kobiet – jest to po prostu sposób na pochwalenie się sobą.

A MYŚLISZ, ŻE TO SIĘ ZMIENIA? TRAFIŁAM NA BADANIA FIRMY KLARNA Z 2023 ROKU, Z KTÓRYCH WYNIKA, ŻE ZETKI, CZYLI DZISIEJSI PÓŹNI NASTOLATKOWIE I MŁODZI DOROŚLI, CHĘTNIEJ NIŻ INNE GRUPY WIEKOWE DEKLARUJĄ, ŻE REGULARNIE ANGAŻUJĄ SIĘ W ROZMOWY O PIENIĄDZACH ZE SWOIMI BLISKIMI. MOŻNA OCZYWIŚCIE ZAŻARTOWAĆ, ŻE TO DLATEGO, ŻE PROSZĄ RODZICÓW O PIENIĄDZE.

Ten wynik jest dla mnie zaskoczeniem, ale myślę, że warto wspomnieć o tym, jak czytać różne badania społeczne. To, że ktoś deklaruje, że coś robi, nie musi mieć wiele wspólnego z tym, czy rzeczywiście to robi. Może być tak, że zetki deklarują, że rozmawiają z bliskimi o pieniądzach, bo tak to pamiętają. Bo na przykład rozmowa o pieniądzach jest dla nich na tyle ważna, że mają ją dostępną w głowie, ale to wcale nie znaczy, że ich rodzice, będąc w ich wieku, nie rozmawiali ze swoimi rodzicami o pieniądzach.

Ale może być też dokładnie w drugą stronę. Pokolenie dzisiejszych późnych nastolatków czy młodych dorosłych, o którym powiedziałaś, to moi studenci. Jestem pozytywnie zdziwiona olbrzymią różnicą pokoleniową między nimi a studentami sprzed dziesięciu lat: chodzi o samoświadomość, skłonność do autorefleksji, czyli refleksji na temat własnego funkcjonowania psychologicznego i własnych potrzeb. Dlaczego zetki mają tę umiejętność? Prawdopodobnie dlatego, że pokolenie ich rodziców, dzisiejszych 40-, 50-latków, ma dużo większą świadomość psychologiczną i w związku z tym ci rodzice wychowują dzieci w zupełnie inny sposób, niż sami byli wychowywani. Może więc zetki deklarują wysoki poziom rozmawiania o pieniądzach w rodzinie nie dlatego, że te rozmowy są przez nich inicjowane, tylko dlatego, że ich rodzice mają większy poziom świadomości dotyczącej tego, jak wychowywać swoje dzieci, również w obszarze finansowym, i na przykład włączają je w podejmowanie decyzji dotyczących zarządzania domowym budżetem. Chciałabym wierzyć, że to właśnie w ten sposób się odbywa.

NAKREŚLIŁAŚ DOŚĆ OPTYMISTYCZNĄ WIZJĘ.

Myślę, że my po prostu staliśmy się pod tym względem bardzo spolaryzowanym społeczeństwem, bo jeżeli wrzucimy wszystkich Polaków do jednego worka, to się dowiemy, że mamy niewielką wiedzę ekonomiczną, że nie oszczędzamy, że na pewno będziemy mieli problemy finansowe na emeryturze, bo nie mamy na to zagwarantowanych funduszy, itd. Ale nasze społeczeństwo, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę osoby w wieku średnim, jest pod tym względem mocno spolaryzowane. Mamy dużą grupę osób, która jest na poziomie zerowym, jeżeli chodzi o to wszystko, ale mamy też stosunkowo dużą grupę osób dobrze wykształconych, z dużą świadomością psychologiczną, a jednocześnie dużą świadomością praktyczną, która to grupa w tym momencie odpowiednio steruje swoim życiem [38].

SKORO JUŻ MÓWIMY O KŁOPOTACH POLAKÓW Z OSZCZĘDZANIEM I ZARZĄDZANIEM PIENIĘDZMI, TO WRZUCĘ GARŚĆ DANYCH, KTÓRE WYSZPERAŁAM. WEDŁUG RAPORTUPODEJŚCIE MŁODYCH POLAKÓW DO PIENIĘDZY KRAJOWEGO REJESTRU DŁUGÓW Z 2023 ROKU 30% BADANYCH OBSERWUJE, ŻE PIENIĄDZE SIĘ ICH NIE TRZYMAJĄ, A 22% PRZYZNAJE, ŻE WYDAJE WIĘCEJ NA PRZYJEMNOŚCI NIŻ NA SPEŁNIANIE PODSTAWOWYCH POTRZEB. OCZYWIŚCIE 70% RESPONDENTÓW UWAŻA, ŻE WARTO OSZCZĘDZAĆ, ALE TYLKO 46% MÓWI, ŻE TO ROBI.

To jest bardzo optymistyczny wynik, te 46%. Istotne jednak, co to są za oszczędności i jak długo dałoby się dzięki nim przeżyć w sytuacji jakiegoś kryzysu.

Z BADAŃ FUNDACJI THINK!, KTÓRA OD WIELU LAT RAZEM Z FUNDACJĄ IM. KRONENBERGA ANALIZUJE POSTAWY POLAKÓW WOBEC PIENIĘDZY…

Oryginalnie to nawet były badania dotyczące postawy Polaków wobec oszczędzania.

TAK, Z ICH RAPORTU WYNIKA, ŻE 30% BADANYCH OKREŚLA SWOJĄ SYTUACJĘ FINANSOWĄ JAKO STABILNĄ, ALE TYLKO CO PIĄTY BADANY CZUJE SIĘ BEZPIECZNY FINANSOWO.

O ile poziom dochodów ma zwykle rozkład silnie prawoskośny, co oznacza, że zdecydowana większość ludzi w społeczeństwie zarabia mniej od średniej, a tylko niewiele osób zarabia więcej od średniej, o tyle rozkład takiej zmiennej jak satysfakcja finansowa jest normalny, czyli bardziej symetryczny. Najwięcej jest osób, które sytuują się w okolicach środka. Wynika to po pierwsze z tego, jak ta zmienna psychologiczna funkcjonuje w naszej głowie, ale po drugie także z tego, jak my to mierzymy, a więc z praw statystyki, które powodują, że zmienne mierzone jako średnia z wielu pytań zwykle mają rozkład normalny, a co za tym idzie – w kategorie skrajne wpada mało osób.

Ale warto się zastanowić, jaka jest różnica między naszym obiektywnym statusem socjoekonomicznym, czyli tym, ile mamy obiektywnie, a naszym subiektywnym statusem socjoekonomicznym. I tu znowu wracamy do przykładu z emerytką i 40-letnim menedżerem. Ekonomiści mówią, że poczucie szczęścia w ogóle, a więc także poczucie szczęścia w kontekście pieniędzy, można by opisać prostym wzorem: osiągnięcia podzielone przez aspiracje [39]. Czyli w sytuacji, gdy nasze aspiracje się nie zmieniają, to im wyższe mamy osiągnięcia, tym bardziej jesteśmy zadowoleni. Jeżeli nawet nasze osiągnięcia są niskie, ale mamy też niskie aspiracje, tak jak ta nasza emerytka, to możemy być bardzo ze swojej sytuacji zadowoleni. Jeśli jednak nasze aspiracje są bardzo wysokie albo rosną, to będziemy mniej zadowoleni, nawet jeśli zarabiamy sporo.

Dochodzimy do prostego wniosku, że ocena naszej sytuacji finansowej nie jest i nie może być zależna wyłącznie od tego, ile zarabiamy – i to też pokazują moje badania [34, 35]. Przede wszystkim dlatego, że mamy różne aspiracje i różną konstrukcję psychologiczną.

A JAK OCENIASZ NASZĄ WIEDZĘ EKONOMICZNĄ? KIEDY PRZED LATY PROF. DOMINIKA MAISON ZADAŁA POLAKOM 20 PYTAŃ Z EKONOMII [38], ODPOWIEDZIELIŚMY POPRAWNIE NA ZALEDWIE 9 Z NICH. A PYTANIA DOTYCZYŁY NA PRZYKŁAD TEGO, CZY KARTA DEBETOWA DZIAŁA TAK SAMO JAK KREDYTOWA. MYŚLISZ, ŻE TERAZ JEST LEPIEJ?

Nie ma podstaw, żeby uważać, że cokolwiek się zmieniło. Mam przed sobą badania Eurobarometru, przeprowadzone na zlecenie Komisji Europejskiej i dotyczące tego, co się nazywa po angielsku financial literacy. Po polsku tłumaczy się to jako wiedza ekonomiczna, ale nie chodzi o wiedzę książkową, lecz o umiejętności poruszania się na rynku. Najpopularniejszy test do pomiaru financial literacy, wykorzystany także właśnie w tych badaniach, został stworzony przez amerykańską ekonomistkę włoskiego pochodzenia Annamarię Lusardi [40]. Są tam na przykład takie pytania: wyobraź sobie, że wpłacasz 10 dolarów na konto oszczędnościowe z oprocentowaniem w wysokości 5% rocznie. Ile pieniędzy będziesz miał za pięć lat? Badani mają do wyboru kilka odpowiedzi. Albo inne pytanie: jeśli wzrośnie rynkowa stopa procentowa, to co się stanie (na ogół) z ceną obligacji? Zwykle w pytaniach są trzy odpowiedzi merytoryczne i czwarta „nie wiem”. No i niestety zdarza się, że ludzie odpowiadają na te pytania w zupełnie absurdalny sposób.

Jeśli chodzi o Polskę, to tylko 3% badanych odpowiedziało poprawnie na wszystkie pięć pytań, natomiast 6% nie odpowiedziało poprawnie na żadne. Najlepiej poszło mieszkańcom Niemiec, Danii, Holandii i Estonii – tam ponad 10% osób badanych odpowiedziało na wszystkie pytania. To jest bardzo, bardzo wysoki wynik. My jesteśmy na poziomie Rumunii, Chorwacji, Hiszpanii i Portugalii. Średnio odpowiedzieliśmy na 2,5 pytania z tych 5. To jednoznacznie pokazuje, że od badań Dominiki Maison, ogólnie rzecz biorąc, nic się nie zmieniło. Mówiąc językiem szkolnym, jeżeli zaliczenie jest od 50% plus 1 punkt, to niestety większość z nas tego zaliczenia nie dostała.

A TA WIEDZA POMOGŁABY NAM W RADZENIU SOBIE Z PIENIĘDZMI?

Myślę, że tak. Na przykład umiejętność wyliczenia procentu składanego daje możliwość wglądu w to, co tak naprawdę oznacza kredyt i jakie będzie miał dla nas konsekwencje w przyszłości. Okazuje się, że ludzie, którzy uzyskują wyższe wyniki w takich testach, częściej mają oszczędności, więc są lepiej zabezpieczeni na niesprzyjające okoliczności i rzadziej zaciągają złe kredyty. Są w stanie nie tylko odkładać, ale i regularnie inwestować choćby niewielką część dochodów [41, 42].

PRZYPOMINA MI SIĘ HISTORIA PIRAMIDY MADOFFA, WIELKIEGO OSZUSTWA FINANSOWEGO WYKRYTEGO W 2008 ROKU. BERNIEMU MADOFFOWI PIENIĄDZE POWIERZALI SPECJALIŚCI OD ZARZĄDZANIA FUNDUSZAMI BANKÓW I EUROPEJSKICH RODZIN KRÓLEWSKICH. WIERZYLI, ŻE ON NIGDY NIE TRACI, CHOĆ WIEDZIELI I UCZYLI INNYCH, ŻE TO NIEMOŻLIWE

Nie jest dla mnie zaskakujące, że osoby, które w pracy zawodowej nie podjęłyby jakiejś decyzji, jako osoby prywatne uwierzyły Madoffowi i jego obietnicom. Myślę, że to jest taka historia, w której znowu mocno splatają się te dwa elementy, czyli perspektywa instrumentalna i perspektywa emocjonalna. Wiele badań pokazuje, że podejmujemy bardziej racjonalne decyzje, także dotyczące wydawania czy inwestowania pieniędzy, kiedy robimy to w imieniu kogoś innego, niż gdy robimy to dla siebie [43–45]. Kiedy podejmujemy decyzję w imieniu innej osoby, jesteśmy w stanie zachować większy dystans psychologiczny, a skoro oddalamy się od opcji, które mamy do wyboru, to potrafimy ocenić je w bardziej adekwatny sposób. Kiedy podejmujemy decyzję w swoim imieniu, zazwyczaj od samego początku którąś z opcji preferujemy i raczej będziemy dobierać argumenty tak, żeby to ona faktycznie zwyciężyła, niż w sposób obiektywny porównywać dostępne opcje. Ludzie do pewnego stopnia mogą zdawać sobie z tego sprawę i to może skłaniać ich do zwracania się o pomoc do ekspertów, którzy powinni przecież mieć większą wiedzę i doświadczenie w zakresie finansów.

Zwracanie się do ekspertów w kwestii podejmowania decyzji finansowych może być podyktowane jednak czymś więcej niż tylko potrzebą zapewnienia sobie dobrych decyzji. Dotychczasowe badania sugerują, że korzystanie z porad może być pomocne w radzeniu sobie z emocjami takimi jak żal, ale również w ochronie przed doświadczeniem dysonansu poznawczego [46]. Gdy myślimy o tym, co się stanie, kiedy stracimy na naszej inwestycji, odczuwamy emocję, którą można nazwać antycypowanym – czyli przewidywanym – żalem. Co by się jednak stało, gdybyśmy zamiast decydować samodzielnie, skonsultowali swoje wybory z niezależnym doradcą? Czy nadal odczuwalibyśmy żal, dowiedziawszy się, że nasze decyzje okazały się niekorzystne, i czy obwinialibyśmy siebie za popełniony błąd? W takiej sytuacji moglibyśmy poczuć się usprawiedliwieni, że przecież decyzja była zgodna z rekomendacją eksperta, i zamiast żalu, czyli emocji skierowanej ku samemu sobie jako decydentowi, moglibyśmy odczuć gniew, czyli emocję skierowaną ku ekspertowi. Oznacza to, że ludzie mogą czasami konsultować się z ekspertami, aby zdjąć z siebie odpowiedzialność za spodziewane złe wyniki podejmowanych decyzji i aby chronić się przed uczuciami, które mogą szkodzić ich poczuciu własnej wartości [47].

Poza tym w takiej sytuacji często działa nierealistyczny optymizm, a więc przecenianie szansy na sukces oraz przekonanie, że skoro chcę, żeby coś się wydarzyło, to się z całą pewnością wydarzy [48, 49]. Nie trzeba się nawet odwoływać do Madoffa, takich sytuacji na polskim rynku mieliśmy tysiące. Jakim cudem moja zdolność kredytowa nagle wzrastała o 30% tylko dlatego, że kredyt był udzielony we frankach szwajcarskich, a nie w złotych? Kiedy teraz o tym myślimy, wydaje się to nieracjonalne.

MÓWISZ, CO CIĘ NIE ZASKOCZYŁO. A CO ZASKOCZYŁO CIĘ NAJBARDZIEJ, OD KIEDY BADASZ SYMBOLICZNY I EMOCJONALNY WYMIAR PIENIĘDZY?

Myślę, że to, jak wcześnie ludzie rozumieją symboliczne znaczenie pieniędzy, to znaczy jak wcześnie rozumieją je dzieci. Oczywiście to nie jest tak, że one rozumieją to symboliczne, emocjonalne znaczenie tak samo jak ludzie dorośli, raczej konstruują je na swój własny sposób. Jako badaczka długo myślałam – podobnie jak zakładają to teorie i badania dotyczące socjalizacji ekonomicznej – że ekonomiczne znaczenie pieniędzy jest podstawowe. Oznacza to, że musimy najpierw nauczyć się posługiwać pieniędzmi w transakcjach, żeby rozumieć, jak funkcjonują one jako symbol kulturowy czy psychologiczny. Chcieliśmy sprawdzić, czy tak faktycznie jest, i zaczęliśmy prowadzić badania z udziałem dzieci, najpierw wczesnoszkolnych, potem w wieku przedszkolnym, a na końcu – z maluszkami, trzylatkami [50, 51]. W badaniach tych okazało się, że wcale nie musimy umieć liczyć i w zupełności wystarczy, żebyśmy posługiwali się „pieniążkami”, a nie pieniędzmi, żeby już wiedzieć, o co z nimi chodzi. To, jak wcześnie pojawia się u dzieci takie naiwne rozumienie psychologicznej natury pieniędzy, było dla nas szokujące.

CZĘSTO SIĘ MÓWI, ŻE WARTO ZASTANOWIĆ SIĘ, CO PIENIĄDZE Z NAMI ROBIĄ. ALE WCALE NIEŁATWO TO ZAUWAŻYĆ.

Ja bym to stwierdzenie odwróciła: warto zastanowić się, co my robimy z pieniędzmi, i w kontekście instrumentalnym, i emocjonalnym. Myślę, że to jest bardziej adekwatne sformułowanie, bo stawia nas na pozycji aktywnie działającego podmiotu, a nie bezwolnej jednostki, która nie ma wpływu na to, jak będzie funkcjonowała. Pieniądze są szkłem powiększającym, soczewką, przez którą widać nasze wartości, nasze postrzeganie rzeczywistości, nasze relacje z innymi ludźmi. To my sami pozwalamy pieniądzom robić pewne rzeczy.

Pieniądze, zarówno w sensie ekonomicznym, jak i symbolicznym, mają taką wartość, jaką im nadamy. Czy papierek albo krążek metalu faktycznie ma wartość, która jest na nim zapisana? Nie. To my ją mu nadaliśmy. I tak samo jest z psychologicznego punktu widzenia. Pieniądze mogą nam zrobić tylko to, na co im pozwolimy.

1 Numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do Bibliografii, umieszczonej na końcu książki i uporządkowanej zgodnie z kolejnością cytowania.