Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kryminał z kultowym inspektorem Rebusem, który nigdy się nie poddaje.
I udowadnia, że w ściganiu przestępców nadal jest niezrównanym mistrzem, nawet jeśli czasami musi „lekko” złamać prawo albo minąć się z prawdą.
John Rebus nigdy nie potrafił pogodzić swojego zawodu z życiem osobistym. Pracę przedkładał nad rodzinę. Zdarzało się jednak, że musiał zmieniać priorytety, jak przed laty, gdy zabójca, którego ścigał, porwał jego córkę. Teraz też jest powiązana z przestępstwem, ale nie jest już ofiarą, lecz główną podejrzaną.
Mieszkająca na północnym wybrzeżu Szkocji Samantha dzwoni do ojca w środku nocy i informuje go, że przed dwoma dniami zaginął jej partner, Keith Grant. Rebus, nie zwlekając, jedzie do córki i na miejscu przekonuje się, że policja nie podchodzi do sprawy poważnie.
Jak to on, postanawia sam przeprowadzić dochodzenie. Ale tym śledztwo jest inne, i wcale nie proste, bo Rebus nie wie, czy powinien być dobrym ojcem, czy profesjonalnym detektywem. A kiedy znajduje zwłoki Keitha na terenie obozu internowania z czasów II wojny światowej, zdaje sobie sprawę, że córka stanie się główną podejrzaną, i jego wątpliwości tylko się pogłębiają.
W przeszłości zdarzało się, że przeczuwał, jak bolesne mogą być dla niego rezultaty śledztwa, a mimo to nie ustawał w dążeniu do prawdy. Tym razem chyba wolałby jej nie poznać.
"Znakomita powieść z proroczym tytułem. Rankin nie opuszcza żadnej nuty; połączone, nadają tej książce niezwykłą atmosferę."
„South Florida Sun-Sentinel”
"W tej – dwudziestej trzeciej – odsłonie Rebusa bohater jest równie wyrazisty, zdesperowany i złośliwy jak we wcześniejszych."
„The Wall Street Journal”
"Szkockie kryminały z gatunku tartan noir idą galopem naprzód, a Rankin nadal przewodzi szarży."
„Booklist”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 466
NAWET Z DALA OD EDYNBURGA, ŚWIATA, KTÓRY ZNA, REBUS NIE TRACI SWOJEGO INSTYNKTU I ROZSTAWIA WSZYSTKICH PO KĄTACH.
EDYNBURSKA POLICJA MA PEŁNE RĘCE ROBOTY, KIEDY ZABÓJSTWO BOGATEGO SAUDYJCZYKA WYWOŁUJE PORUSZENIE NAWET W BRYTYJSKIM RZĄDZIE.
A TYMCZASEM REBUSA, KTÓRY NA PEWNO WTYKAŁBY SWÓJ WŚCIBSKI NOS W ŚLEDZTWO, NIE MA W MIEŚCIE.
Mieszkająca na północnym wybrzeżu Szkocji córka Rebusa, Samantha, dzwoni do niego w środku nocy i informuje, że przed dwoma dniami zaginął jej partner, Keith Grant. Rebus natychmiast do niej jedzie i na miejscu przekonuje się, że policja nie podchodzi do sprawy poważnie.
Jak to on, postanawia przeprowadzić własne śledztwo. Kiedy jednak znajduje zwłoki Keitha, zdaje sobie sprawę, że córka stanie się główną podejrzaną, i musi podjąć decyzję, czy ma się zachować jak ojciec, czy jak stróż prawa.
Dotychczas nie ustawał w dążeniu do prawdy, nawet jeśli mogła być niewygodna. Ale tym razem chyba wolałby jej nie poznać.
IAN RANKIN
(ur. 1960) – szkocki pisarz, absolwent uniwersytetu w Edynburgu. Zanim odniósł sukces wydawniczy, pracował przy zbiorach winogron, był poborcą podatkowym, świniopasem, dziennikarzem i muzykiem punkowym. Wydana w 1987 roku pierwsza powieść kryminalna z inspektorem Rebusem – Supełki i krzyżyki – przyniosła mu niesłabnącą do dziś sławę. Kolejne książki – m.in. Mętna woda, Miecz i tarcza, Święci Biblii Cienia, Sprawy wewnętrzne i Nawet zdziczałe psy – trafiły na najwyższe pozycje list bestsellerów w Wielkiej Brytanii i zostały przetłumaczone na kilkanaście języków.
Od wielu lat Ian Rankin znajduje się w ścisłej czołówce najpopularniejszych brytyjskich pisarzy. Jest dwukrotnym zdobywcą prestiżowej nagrody Dagger, a także laureatem Edgar Allan Poe Award i kilkunastu innych nagród. Rankin od wielu lat jest stałym gościem (bądź gospodarzem) licznych programów telewizyjnych o tematyce kryminalnej.
W 2023 roku w uznaniu za twórczość literacką i działalność charytatywną Ian Rankin otrzymał tytuł szlachecki.
ianrankin.net
Tego autora
OTWARTE DRZWI
SPRAWY WEWNĘTRZNE
NA KRAWĘDZI CIEMNOŚCI
John Rebus
SUPEŁKI I KRZYŻYKI
MĘTNA WODA
KIEŁ I PAZUR
CZARNA KSIĘGA
MIECZ I TARCZA
PRÓBA KRWI
ZAUŁEK SZKIELETÓW
MEMENTO MORI
POŻEGNALNY BLUES
STOJĄC W CUDZYM GROBIE
ŚWIĘCI BIBLII CIENIA
NAWET ZDZICZAŁE PSY
WSZYSCY DIABLI
W DOMU KŁAMSTW
PIEŚŃ NA MROCZNE CZASY
Tytuł oryginału:
A SONG FOR THE DARK TIMES
Copyright © John Rebus Ltd. 2020
All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023
Polish translation copyright © Andrzej Szulc 2023
Redakcja: Joanna Kumaszewska
Projekt graficzny okładki i serii: Agnieszka Drabek
Zdjęcia na okładce: Scotland’s Scenery/Shutterstock (latarnia);
Avner Ofer Photography/Shutterstock (błyskawica)
ISBN 978-83-6751-347-0
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.
Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa
wydawnictwoalbatros.com
Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI
Katarzyna Rek
woblink.com
DETEKTYW EDYNBURSKIEJ POLICJI
John Rebus
Szkocki twardziel, który podczas konfliktu irlandzkiego służył w brytyjskiej armii i przeszedł szkolenie w elitarnej jednostce SAS.
Słucha muzyki klasycznej, jazzu, ale też rocka: Rolling Stonesów, The Who czy Jethro Tull. Ma imponującą kolekcję płyt – winylowy gość w zdigitalizowanym świecie.
Jeździ kultowym Saabem 900.
Powiedzieć, że nie stroni od alkoholu, to niedomówienie: pije piwo (głównie IPA) i whisky (jego ulubiona to Bell’s), najchętniej w edynburskim Oxford Bar. I pali, o wiele za dużo.
Ma córkę i jest rozwiedziony. Jeśli chodzi o kobiety, raczej brakuje mu szczęścia.
Nieufny wobec autorytetów, postrzega świat w czarno-białych kolorach, a ludzi dzieli na dobrych i złych.
Szlachetny samotnik, trochę nieokrzesany, który dobre serce maskuje szorstkim usposobieniem i złośliwym poczuciem humoru.
I za to go kochamy!
Czy w mrocznych czasach Też się będzie śpiewać? Tak, będzie się śpiewać. O mrocznych czasach.
Bertolt Brecht, przełożył Robert Stiller
Uwielbiamy się bawić kosztem niszczonych ludzi.
Siobhan Clarke przeszła przez opustoszałe mieszkanie. Nie było puste, tylko uszło z niego życie. Wzdłuż całego korytarza stały kartony, jeden za drugim. Drzwi do szafek kuchennych były pootwierane, podobnie jak te na klatkę schodową. Okno w dużej sypialni zostawili otwarte, żeby przewietrzyć pokoje. Bez mebli i krążącego po nim niespokojnie Johna Rebusa mieszkanie wydawało się oczywiście większe. Pod sufitem wisiały gołe żarówki. Część zasłon została, dywany również; wczoraj Clarke wszystkie odkurzyła. Przyjrzała się kartonom w przedpokoju. Wiedziała, co zawierają, bo każdy własnoręcznie opisała: książki, płyty, osobiste papiery, notatki ze śledztw.
Notatki ze śledztw – wypełniony był nimi cały jeden pokój. Śledztw, które John Rebus prowadził i rozwiązał lub których nie rozwiązał, a także innych, którymi interesował się, by zająć się czymś na emeryturze. Usłyszała kroki na schodach. Jeden z tragarzy skinął jej głową i uśmiechnął się, podnosząc kolejne pudło. Wychodząc za nim na klatkę schodową, minęła jego kolegę.
– Już kończymy – rzucił, wydymając policzki. Był cały spocony i miała nadzieję, że się nie przedźwigał. Miał grubo powyżej pięćdziesiątki, a pudło było bardzo ciężkie. Edynburskie kamienice dawały wszystkim w kość.
Clarke też cieszyła się, że nie będzie musiała wspinać się na drugie piętro.
Drzwi wejściowe do kamienicy były zablokowane kawałkiem grubej tektury – oderwanym, jak się domyślała, od jednego z kartonów. Pierwszy z tragarzy dotarł na chodnik, po czym skręcił dwa razy w lewo i wszedł przez furtkę na malutkie podwórko – które kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, było pewnie ogródkiem – a potem przez kolejne otwarte drzwi do mieszkania na parterze.
– Do salonu? – zapytał.
– Do salonu – potwierdziła Siobhan Clarke.
Kiedy tam weszli, John Rebus stał odwrócony plecami i patrzył na fabrycznie nowe regały, kupione w poprzedni weekend w Ikei. Tamta wyprawa – a także awantury w trakcie składania półek – wystawiła ich przyjaźń na o wiele cięższą próbę niż którekolwiek ze śledztw, które razem prowadzili. Teraz odwrócił się i zmierzył chmurnym spojrzeniem kartonowe pudło.
– Kolejne książki?
– Kolejne książki.
– Skąd one się, do diabła, biorą? Zrobiliśmy przecież kilkanaście kursów do Armii Zbawienia.
– Musisz wziąć pod uwagę, że to mieszkanie jest znacznie mniejsze od starego. – Clarke przykucnęła, by uśmiechnąć się do psa, Brilla.
– Pójdą do pokoju gościnnego – mruknął Rebus.
– Mówiłam ci, żebyś wyrzucił notatki z dawnych śledztw.
– To są wrażliwe dokumenty, Siobhan.
Tragarz wyszedł z salonu.
– Niektóre są tak stare, że spisano je na pergaminie – powiedziała Clarke, po czym dotknęła grzbietu jednej z książek, które Rebus zdążył ustawić na półce. – Nie wiedziałam, że jesteś fanem Reachera.
– Muszę się czasem oderwać od całej tej filozofii i języków starożytnych.
Przyjrzała się półkom.
– Nie ułożysz ich w porządku alfabetycznym? – spytała.
– Nie starczyłoby na to życia.
– A co z płytami?
– To samo.
– Więc jak uda ci się cokolwiek znaleźć?
– Nie bój się, znajdę.
Clarke cofnęła się o dwa kroki i obróciła na pięcie.
– Podoba mi się – przyznała.
Tapety zostały usunięte, ściany i sufit na nowo odmalowano, Rebus nie pozwolił jednak ruszać starych listew przypodłogowych i okiennych ram. Ciężkie zasłony z dawnego salonu pasowały do prawie identycznego wykuszowego okna w nowym. Fotel, sofę i wieżę stereo ustawiono tak, jak chciał. Stół jadalniany trzeba było oddać – zabrakło dla niego miejsca. Zastąpił go nowoczesny rozkładany, również kupiony w Ikei. Kuchnia w stylu kambuza była wąska. Łazienka także, ale była długa i całkowicie Rebusowi wystarczała. Nie chciał słyszeć o żadnej przebudowie. „Może później”, powiedział. W ciągu ostatnich kilku tygodni to były jego standardowe słowa. Zmusiło go to do pozbycia się wielu gratów. Większą część ostatnich dwóch tygodni zajęło odchudzanie biblioteki i płytoteki, a Clarke i tak widziała, jak podkrada to czy tamto z kartonów przeznaczonych dla Armii Zbawienia. Uderzyło ją, jak niewiele rodzinnych pamiątek ma Rebus, czegoś, co stanowiłoby jego „dziedzictwo”: żadnych przedmiotów, które należały do jego rodziców, bardzo niewiele fotografii byłej żony i córki. Wcześniej zasugerowała, by skontaktował się z córką i poprosił, żeby pomogła mu w przeprowadzce.
– Dam sobie radę – usłyszała.
Wzięła więc tydzień urlopu i wynajęła niewielką furgonetkę, która wystarczyła na wyprawy do Ikei, Armii Zbawienia i na wysypisko.
– Sztukateria jest taka sama jak w twoim starym mieszkaniu – zauważyła, przyglądając się sufitowi.
– Jeszcze zrobimy z ciebie porządną detektyw – odparł, kładąc kolejne książki na półce. – Ale zanim udzielę ci następnej lekcji, napijmy się herbaty, którą zrobisz…
W kuchni były drzwi, przez które wychodziło się do ogródka z ozdobnym ogrodzeniem. Clarke wypuściła tam psa i nalała wody do czajnika. Otwierając kuchenne szafki, zauważyła, że Rebus poprzestawiał wszystko, co rozpakowała poprzedniego dnia, najwyraźniej preferował jakiś inny system: garnki, patelnie i produkty sypkie niżej, naczynia stołowe wyżej. Przełożył nawet sztućce z jednej szuflady do drugiej. Wrzuciła saszetki do dwóch kubków i wyjęła z lodówki mleko. Lodówka i pralka były stare, z mieszkania na drugim piętrze. Żadna tu nie pasowała i wystawały poza szafki. Gdyby stały w jej kuchni, stale obijałaby się o nie kolanem albo palcem u nogi. Mówiła mu, że nie pasują i powinien je wymienić. „Może później”, usłyszała.
Dwaj tragarze nie poprosili o herbatę – napędzały ich napoje gazowane i e-papierosy. Poza tym prawie już skończyli. Usłyszała, że przynieśli kolejne pudła.
– Do salonu? – zapytał jeden z nich.
– Jeśli musicie – odparł Rebus.
– Jeszcze tylko jeden kurs. Będzie pan pewnie chciał zamknąć za nami drzwi.
– Zatrzaśnijcie je po prostu, wychodząc.
– Nie chce pan po raz ostatni rozejrzeć się w starym mieszkaniu?
– Mam odczyty liczników, czego więcej mi trzeba?
Tragarz pewnie nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Niosąc kubki, Clarke zobaczyła, jak wychodzi z mieszkania.
– To czterdzieści lat twojego życia, John – powiedziała, podając mu herbatę.
– Świeży start. Klucze dostanie agent kupującego. Poczta jest przekierowana. – Rebus chyba zastanawiał się, czy o czymś nie zapomniał. – Miałem cholerne szczęście, że to mieszkanie akurat się zwolniło. Pani Mackay mieszkała tutaj prawie tak samo długo jak ja. U syna w Australii będzie miała zapewnioną opiekę na starość.
– Podczas gdy ty nie dajesz rady przejść nawet stu kroków.
Rebus zmierzył ją surowym spojrzeniem.
– Jeszcze cię zaskoczę – mruknął i wskazał palcem sufit. – Myślałaś, że wyniosą mnie stamtąd w dębowej jesionce.
– Wszyscy są tacy weseli, kiedy zmieniają mieszkanie?
– Może zapomniałaś, dlaczego to robię?
Nie, nie zapomniała. COPD. Przewlekła obturacyjna choroba płuc. Wspinanie się po stromych schodach było coraz trudniejsze. Więc kiedy w ogródku na dole pojawił się napis NA SPRZEDAŻ…
– Poza tym – dodał Rebus – te dwa piętra to była istna katorga dla Brilla i jego małych nóżek. – Zaczął rozglądać się za psem.
– Jest w ogrodzie – wyjaśniła Clarke.
Wyszli na zewnątrz drzwiami od kuchni. Brillo obwąchiwał trawnik, merdając ogonem.
– Już się zadomowił – skomentowała.
– Być może nie będzie to takie łatwe dla jego pana. – Rebus zerknął na okna otaczających ich kamienic i unikając kontaktu wzrokowego z Clarke, głośno westchnął. – Powinnaś wrócić jutro do pracy. Powiedz Sutherlandowi, że nie potrzebujesz całego tygodnia urlopu.
– Trzeba rozpakować twoje rzeczy.
– A ty masz do rozwiązania sprawę zabójstwa. A skoro o tym mowa… Są jakieś nowe wieści?
Clarke pokręciła głową.
– Graham skompletował już zespół. Wątpię, żeby moja obecność zrobiła jakąś różnicę.
– Na pewno zrobi – odparł Rebus. – Jestem chyba w stanie wyjąć rzeczy z kartonów i stwierdzić, że nie mam ich gdzie włożyć.
Uśmiechnęli się do siebie i w tej samej chwili do mieszkania weszli tragarze. Zniknęli w salonie i kilka sekund później pojawili się z powrotem.
– To by było na tyle – powiedział starszy z nich.
Rebus podszedł do niego, wyciągając z kieszeni banknoty. Clarke popatrzyła na Brilla, który podbiegł bliżej i zerkając na nią wyczekująco, siadł na tyłku.
– Obiecujesz, że będziesz się nim opiekował? – zapytała.
Pies przechylił łeb, jakby zastanawiał się, co ma odpowiedzieć.
Siobhan Clarke mieszkała po drugiej stronie miasta, na pierwszym piętrze kamienicy przy Broughton Street. Od kilku miesięcy rozważała wyprowadzkę. Nadinspektor Graham Sutherland, choć przewyższał ją rangą, przeobraził się z okazjonalnego kolegi w regularnego kochanka. Prowadził jeden z Niezależnych Zespołów Dochodzeniowych, mieszkał w Glasgow i prosił, żeby się do niego wprowadziła.
– Muszę się nad tym zastanowić – odparła. Odwiedziła go w Glasgow kilka razy, ale tylko raz tam przenocowała. Choć był po rozwodzie, w mieszkaniu wyczuwało się obecność byłej żony i Clarke wątpiła, by pomyślał o kupnie nowego łóżka.
– Może wolałabyś zamieszkać w centrum miasta? – zaproponował, lecz robił to bez większego entuzjazmu.
Wysyłając jej linki do znalezionych w sieci ofert nieruchomości, opatrywał je nagłówkiem Do twojej wiadomości. Jedna z nich nawet jej się spodobała. Nic mu nie mówiąc, pojechała do Glasgow, zaparkowała przed budynkiem i przespacerowała się po okolicy, żeby ją lepiej poznać. Jest okej, powiedziała sobie. Mogłaby tu zamieszkać.
A potem wróciła do domu.
Tego wieczoru Rebus właściwie wyprosił ją ze swojego mieszkania. Zaproponowała, żeby zamówili curry w jego ulubionej knajpie, ale pokazał jej drzwi.
– Odpuść sobie – rzucił. – Powiedz swojemu chłopakowi, żeby przyjął cię z powrotem do zespołu.
Zerknęła na wyświetlacz telefonu. Zbliżała się ósma i Sutherland nie odpowiedział na żaden z jej esemesów, więc włożyła kurtkę, zabrała kluczyki i zeszła na dół. Do komisariatu w Leith nie jechało się długo – właściwie mogła tam dojść na piechotę. W połowie drogi zatrzymała się przy sklepie, żeby zrobić małe zakupy. A potem zaparkowała przy Leith Links, wcisnęła dzwonek przy drzwiach komisariatu, wspięła się po imponujących marmurowych schodach na pierwsze piętro i weszła do pokoju NZD, Niezależnego Zespołu Dochodzeniowego. Znad komputerów uniosły się głowy i zobaczyła znajome twarze.
– Nie jesteś na wakacjach? – zapytała detektyw posterunkowa Christine Esson.
– Dlatego właśnie przywiozłam wam prezenty. – Clarke wyjęła z torby solone orzeszki, chipsy, brownie i butelkowaną wodę.
– To lepsze od pocztówki – rzucił detektyw posterunkowy Ronnie Ogilvie, wyprzedzając Esson w biegu do przysmaków.
– Szef pojechał do domu? – zapytała Clarke.
– Odprawa w Wielkim Domu. – Esson wróciła za swoje biurko z tym, co udało jej się zwinąć.
Clarke ruszyła za nią i zerknęła na ekran jej komputera.
– A reszta ekipy?
– Masz przed sobą nocną zmianę.
– Jak idzie śledztwo?
– Jesteś na wakacjach – przypomniała jej Esson. – Jak poszła przeprowadzka?
– A jak myślisz? – Clarke popatrzyła na ścianę za plecami Esson. Wisiała na niej pokryta filcem duża korkowa tablica z przypiętymi zdjęciami ofiary i miejsca zbrodni, mapami, szczegółami sekcji zwłok oraz grafikiem dyżurów. Jej nazwisko było przekreślone. Oczywiście kiedy tylko udało jej się wziąć urlop w czasie zastoju, natychmiast wyskoczyła duża sprawa. Próbowała przekonać nadinspektora, że może przesunąć urlop na później, ale się uparł. „John cię potrzebuje… nigdy tego nie powie, może nawet tego nie wie, lecz taka jest prawda”.
– Jest na nas wywierana presja z zewnątrz – powiedział Ronnie Ogilvie z ustami pełnymi chipsów.
– Bo ofiara była bogata?
– Gość był bogaty i ustosunkowany – uściśliła Esson. – Jego ojciec, Ahmad, jest wart kwadryliony, ale przebywa podobno w areszcie domowym gdzieś w Arabii Saudyjskiej.
– Podobno?
– Saudyjczycy nie są zbyt rozmowni. Informacje mamy z organizacji pozarządowej.
Clarke przyjrzała się zdjęciom na ścianie. Salman bin Mahmoud był przystojnym mężczyzną w wieku dwudziestu trzech lat. Jeździł astonem martinem i mieszkał w trzypiętrowej georgiańskiej rezydencji przy jednej z najelegantszych ulic w edynburskim New Town. Krótkie czarne włosy, schludna bródka. Brązowe oczy. Na zdjęciach uśmiecha się, ale się nie śmieje.
– Nie każdy student dostaje na urodziny astona martina DB jedenaście – skomentowała.
– Ani nie mieszka w domu z pięcioma przestronnymi sypialniami. – Esson stanęła obok niej. – Najzabawniejsze jest to, że w ogóle tu nie studiował. – Clarke uniosła brew. – Zapisał się na kurs w szkole biznesu w Londynie i tak się składa, że wynajmował penthouse w Bayswater.
– Więc co go wiąże z Edynburgiem? – zapytała Clarke.
Esson i Ogilvie wymienili spojrzenia.
– Ty jej powiedz – mruknął Ogilvie, otwierając butelkę z wodą.
– James Bond – odparła posłusznie Esson. – Miał fioła na punkcie Jamesa Bonda, zwłaszcza filmów o nim, głównie tych wczesnych.
– Z Seanem Connerym?
– Naszym wielkim edynburczykiem. – Esson pokiwała głową. – W obu miejscach zamieszkania jest podobno mnóstwo pamiątek po Seanie.
– To tłumaczy, dlaczego miał astona martina, ale nie odpowiada na główne pytanie: co takiego bogaty saudyjski student z obsesją na punkcie Jamesa Bonda robił o jedenastej w letnią noc na parkingu przy składzie dywanów na Seafield Road?
– Z kimś się spotykał – zasugerował Ogilvie.
– Z kimś, kto dźgnął go nożem i zostawił, żeby wykrwawił się na śmierć – dodała Esson.
– Ale nie obrabował go i nie odjechał nawet jego superdrogim autem. – Clarke skrzyżowała ręce na piersiach. – Mamy coś ciekawego z monitoringu?
– Aston martin pojawia się wiele razy. Od Heriot Row do Seafield Road. I raczej nie zatrzymywał się po drodze.
– Po drodze jest Salamander Street… miejsce, w którym są oferowane usługi seksualne… – Clarke zadumała się.
– Sprawdzamy to.
– Czy zwłoki odbierze matka ofiary?
– Wszystkim ma się zająć ambasada… Na ile dobrze czytam między wierszami, to Saudyjczycy chyba nie chcą, żeby matka wyjechała z kraju.
Clarke spojrzała na Esson.
– To znaczy?
– Pewnie boją się, że nie wróci. – Esson wzruszyła ramionami.
– Co takiego zrobił ojciec, że go przyskrzynili?
– Kto to może wiedzieć? Rodzina mieszka w prowincji Hidżaz. Trochę poczytałam i wiem, że w areszcie domowym przebywa zdecydowanie tylko Ahmad. Tam na ogół chodzi o korupcję, co oznacza, że podpadł po prostu komuś z panującej rodziny. Niektórzy płacą wysokie grzywny i są uwalniani, ale Ahmad nie poszedł chyba na taki układ.
– Zawsze chodzi o pieniądze, prawda?
– Nie zawsze, ale bardzo często.
Ktoś za nimi odchrząknął. Kiedy się odwrócili, w drzwiach stał nadinspektor Graham Sutherland z rękami w kieszeniach spodni grafitowego garnituru.
– Mam chyba zwidy – powiedział. – Bo przysiągłbym, że jesteś dopiero w połowie bardzo ci potrzebnego urlopu.
– Przyniosłam prezenty. – Clarke wskazała głową biurko.
– W szkockiej policji nie ma miejsca na łapówki, detektyw inspektor Clarke. Czy mogę wezwać cię na dywanik do mojego gabinetu? – Sutherland ruszył w stronę drzwi w drugim końcu sali, otworzył je i dał znak Clarke, żeby weszła za nim do ciasnego pomieszczenia bez okien.
– Posłuchaj – zaczęła, zamykając za sobą drzwi, lecz Sutherland podniósł dłoń i zasiadł za biurkiem.
– Chociaż może ci się to wydać szokujące, radzimy sobie świetnie bez ciebie, Siobhan. Mam wszystkie środki, jakich potrzebuję, i czek in blanco, gdybym potrzebował więcej.
– Ale przeprowadzka jest już prawie zakończona.
– To świetnie… możesz przez kilka dni poleżeć do góry brzuchem.
– A jeśli nie chcę leżeć do góry brzuchem?
Sutherland zmrużył oczy, ale nic nie powiedział. Clarke podniosła ręce w geście kapitulacji.
– Powiedz szczerze: jak wam idzie?
– Przydałby się wyraźny motyw. A ci ze znajomych ofiary, z którymi udało nam się pogadać, nie są zbyt rozmowni.
– Boją się czegoś?
Nadinspektor wzruszył ramionami i pogładził dłonią burgundowy krawat. Niedawno skończył pięćdziesiąt lat i już niedługo mógł przejść na emeryturę, ale nadal był dumny ze swojej smukłej sylwetki i gęstych włosów, które według niepotwierdzonych pogłosek były częściowo doczepiane.
– Pomaga nam londyńska policja… sprawdzają jego tamtejsze kontakty. Wygląda na to, że rzadko widywano go na wykładach. Zdecydowanie wolał nocne kluby i wyścigi konne. – Sutherland nagle przerwał. – Choć nic z tego nie powinno cię interesować. Jak się miewa John? – zapytał, zmieniając lekko pozycję za biurkiem.
– Twierdzi, że da sobie radę. Wolałby, żebym wróciła do pracy, gdzie będę użyteczna i produktywna.
– Tak mówisz? – Uśmiechnął się półgębkiem.
Clarke poczuła, że przegrywa tę batalię.
– Zobaczymy się później? – rzuciła.
– Chcesz, żebym wylądował na kanapie?
– Nie będę chyba taka okrutna.
– W takim razie może zaryzykuję.
– Kupiłam dodatkowe jedzenie, gdybyś się jednak zdecydował.
Skinął głową.
– Dasz mi jeszcze godzinkę albo dwie? – spytał.
– Uważaj, żebyś się nie wypalił, Graham.
– Jeśli tak się stanie, będą potrzebowali na moje miejsce kogoś świeżego i wypoczętego. Wiesz może, kto mógłby mnie zastąpić?
– Zastanowię się nad tym, nadinspektorze Sutherland…
Rebus musiał lekko pociągnąć za smycz Brilla, który po wieczornym spacerze po Meadows chciał skręcić w stronę głównego wejścia do kamienicy.
– Obaj musimy się do tego przyzwyczaić – mruknął, otwierając furtkę. – Ale wierz mi, po pewnym czasie można przywyknąć prawie do wszystkiego. – Udało mu się nie spojrzeć w stronę okna bez zasłon w swoim dawnym salonie.
Wchodząc do nowego mieszkania, poczuł przebijającą przez zapach świeżej farby niewyraźną woń: ledwo wyczuwalny ślad poprzedniej lokatorki. To nie były perfumy, ale mieszanka tego, kim była i jakie prowadziła życie. Na wypadek gdyby zawiodło przekierowanie poczty, miał zapisany na kartce nowy adres pani Mackay w Australii. Taką samą informację zostawił w starym mieszkaniu. Podejrzewał, że ktoś kupił je, żeby wynajmować studentom – nie byłoby to niespodzianką. Marchmont zawsze cieszył się wśród nich popularnością: uniwersytet był tuż obok, po drugiej stronie Meadows. Dawniej tylko kilka razy skarżył się na głośne młodzieżowe imprezy, a od dobrych kilku lat nigdy się nie odbywały. Czy studenci byli teraz ulepieni z innej gliny? Mniej niesforni, bardziej pracowici?
Wchodząc do salonu i omijając kartony, zdał sobie sprawę, że komputer jest jeszcze nierozpakowany. Nie paliło się, internet mieli mu założyć dopiero za kilka dni. Na sugestię Siobhan zaczął któregoś wieczoru sporządzać listę osób, które powinien zawiadomić o zmianie miejsca zamieszkania. Zajęła niecałą połowę kartki… A właśnie! Gdzie się zawieruszyła? Słyszał, jak Brillo zajada w kuchni suchą karmę i pije wodę z miski. Sam nie zawracał sobie głowy kolacją; ostatnio nigdy nie miał apetytu. W kuchni było parę piw, a w niszy przy oknie kilka mocniejszych trunków. Wśród nich dwie butelki niezłych single malt, ale tak naprawdę nie miał na nie ochoty. Muzyka jednak to co innego – powinien wybrać coś specjalnego. Pamiętał, jak wieki temu sprowadził się z Rhoną do mieszkania na górze. Miał wtedy gramofon. Puścił na nim drugi album Rolling Stonesów, po czym złapał Rhonę i wirował z nią po całym rozległym, jak mu się wtedy wydawało, pokoju.
Dopiero później ściany zaczęły się do siebie zbliżać.
Spoglądając na grzbiety płyt, zobaczył, że ułożono je w innym porządku niż na górze. Nie żeby tamten był sensowniejszy, chodziło po prostu o to, że Rebus wiedział, gdzie znajdzie to, czego chce posłuchać. Zamiast Stonesów zdecydował się na Vana Morrisona.
– Nadajesz się – mruknął pod nosem.
Opuściwszy igłę na winyl, cofnął się. Płyta przeskoczyła. Spojrzał na podłogę: zawiniła luźna klepka. Przycisnął ją stopą, ale sytuacja się powtórzyła. Rebus pogroził palcem podłodze.
– Mam cię na swojej liście – ostrzegł i stąpając ostrożnie, wrócił do fotela.
Niedługo potem Brillo zwinął się w kłębek przy jego stopach. Rebus przyrzekł sobie wcześniej, że przed pójściem spać rozpakuje jeszcze kilka pudeł, lecz teraz zdał sobie sprawę, że nie ma pośpiechu. Gdy zadzwonił telefon, zerknął na wyświetlacz, zanim odebrał. Deborah Quant. Zapytał ją kiedyś, czy są parą. Odparła, że są przyjaciółmi bez zobowiązań – i to pasowało chyba obojgu.
– Cześć, Deb.
– Zadomawiasz się?
– Myślałem, że wpadniesz, żeby się rozejrzeć.
– Miałam dziś ostry zapieprz, głównie dzięki ludziom od ciebie.
– Jestem już od dawna na emeryturze, Deb. – Rebus na chwilę przerwał. – Domyślam się, że chodzi o tego saudyjskiego studenta?
– Policja i prokuratura nie wierzą chyba, że potrafię ustalić przyczynę śmierci.
– Sądzisz, że wywierana jest na nich presja?
– Z każdej strony… przez władze w Edynburgu i w Londynie, a na dodatek przez naszych przyjaciół w mediach. Poza tym islamskie pogrzeby odbywają się na ogół w ciągu dwóch albo trzech dni od śmierci, więc ambasada nalega, żeby było to możliwe i tym razem.
– To, że nie można zachować zwłok, żeby je później zbadać, jest bardzo korzystne dla zabójcy.
– Tłumaczyłam im to dobitnie, lecz nic nie wskórałam.
– Więc masz pełne ręce roboty, tak? Rozumiem, że nie znalazłaś niczego, co odbiegałoby od normy?
– Nóż z wąskim ostrzem o długości od dziesięciu do piętnastu centymetrów.
– Zabójca znał się na rzeczy.
– Dźgnął ofiarę w szyję, a nie w pierś czy brzuch. Nie wiem, co to może oznaczać, ale to nie należy do moich zadań. Kąt cięcia wskazuje, że dokonał go ktoś podobnego wzrostu jak ofiara, prawdopodobnie praworęczny. Rozumiem, że rozmawiałeś o tej sprawie z Siobhan.
– Bardzo chce się włączyć w to śledztwo.
– Ale jest również lojalną przyjaciółką.
– Powiedziałem jej, że dam sobie radę.
– Więc gdzie jesteś w tej chwili?
– W fotelu w salonie, z Brillem u stóp.
– I masz zainstalowaną wieżę stereo, więc wszystko jest w najlepszym porządku.
– Zobaczymy się jutro?
– Postaram się.
– Za ciężko pracujesz – stwierdził i usłyszał jej śmiech.
– Wiesz chyba, że ty nie powinieneś?
– Być może ze względu na moje płuca.
– Spróbuj spędzić bez nich choć jeden dzień, John. Podrap ode mnie Brilla za uszami. Niedługo się spotkamy.
– Dobranoc – powiedział i Deb się rozłączyła.
Mieszkała niecałe półtora kilometra od niego, w nowoczesnym budynku, w którym królował minimalizm. Nie gromadziła rzeczy, bo nie miała ich gdzie trzymać. Nie było u niej tradycyjnej edynburskiej szafy ani składziku pod schodami, żadnych zakamarków i schowków. Wyłącznie proste, czyste linie, które wykluczały zbieractwo. Taki sam był jej gabinet w prosektorium – żadne akta nie zagrzały długo miejsca na biurku Deborah Quant.
Rebus pomyślał ponownie o książkach, których nigdy nie przeczyta, ale bez których – jak mu się zdawało – nie mógł żyć, o płytach, których nie chciał się pozbyć, choć wysłuchał ich raz albo dwa w ciągu dekady, o pudłach z aktami spraw, które wydawały się z nim zrośnięte niczym dodatkowa kończyna. Dlaczego miałby je wyrzucać, skoro miał pokój gościnny, w którym nigdy nie przenocował żaden gość? Jego rodzina składała się wyłącznie z córki i wnuczki, a one nigdy nie zostały na noc. Dlatego pozbył się starego łóżka i zastąpił je dwuosobową sofą, dzięki czemu miał więcej miejsca na półki, walizkę, z której pewnie nigdy nie skorzysta, oraz drugi gramofon, ten, który włączył, kiedy tamtej nocy tańczył z Rhoną. Nie działał już, ale Rebus miał nadzieję, że znajdzie kogoś, kto go naprawi. Wpisze to na listę spraw do załatwienia.
Wchodząc do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę, przyjrzał się sterownikowi centralnego ogrzewania. Pani Mackay zostawiła mu instrukcję, lecz wydawał się dość prosty w obsłudze.
„Rachunki za ogrzewanie nie są zbyt wysokie”, zapewniła go. Zawsze jednak wolała cieplej się ubrać, niż przesunąć gałkę termostatu o jedną kreskę. Ciekawe, czy zabrała do Australii te dziesiątki swetrów i szali. Mógł się założyć, że tak.
Kiedy zagotowała się woda, przeszedł do sypialni. Po wstawieniu podwójnego łóżka oraz jego starej szafy i komody nie zostało tam dużo miejsca. Siobhan, która pomogła mu posłać łóżko, musiała kilkakrotnie przeganiać z niego Brilla.
– Chyba nie śpi razem z tobą? – zapytała.
– Oczywiście, że nie – skłamał.
Pies obserwował go teraz z przedpokoju. Rebus zerknął na zegarek.
– Już niedługo – powiedział. – Tylko jeden kubek herbaty i być może jeszcze jedna płyta.
Zastanawiał się, ile razy obudzi się w nocy i nie będzie wiedział, jak trafić do łazienki. Może powinien zostawić światło w przedpokoju?
– Albo przestać żłopać tę cholerną herbatę – mruknął, wracając do kuchni.
Ale to nie ucisk pęcherza wyrwał go ze snu o piątej rano, lecz dzwonek telefonu. Szukając po omacku komórki i włącznika lampki nocnej, Rebus zbudził Brilla. Nie widział dobrze ekranu, ale i tak przycisnął telefon do ucha.
– Tato? – usłyszał naglący głos córki, Samanthy.
– Co się stało? – zapytał, siadając. Z każdą sekundą był coraz bardziej wybudzony.
– Twój stacjonarny telefon… odłączyli go.
– Miałem zamiar ci o tym powiedzieć…
– O czym?
– Nie dzwonisz z powodu wyłączenia mojego stacjonarnego telefonu. Coś się stało Carrie?
– Wszystko u niej w porządku.
– Więc co? Nic ci nie jest?
– Chodzi o Keitha.
Jej partnera, ojca Carrie. Rebus przełknął ślinę.
– Co się wydarzyło? – zapytał i usłyszał, jak Samantha cicho płacze.
– Odszedł – odparła łamiącym się głosem.
– Sukinsyn…
– Nie w tym sensie. W każdym razie tak mi się wydaje. – Pociągnęła nosem. – To znaczy nie mam pojęcia. Zniknął. Nie ma go od dwóch dni.
– W domu wszystko było w porządku?
– Nie gorzej niż zwykle.
– Ale nie sądzisz, że po prostu… sam nie wiem… poszedł gdzieś w tango?
– On nie jest taki.
– Zgłosiłaś jego zaginięcie?
– Przysyłają kogoś, żeby ze mną pogadał.
– Powiedzieli ci, że dwa dni to za mało?
– Tak. Ale na jego telefonie od razu włącza się poczta głosowa.
– I nie zabrał ze sobą jakiejś torby?
– Nie. Mamy wspólne konto w banku. Sprawdziłam je online i okazało się, że nic nie kupił ani nie podjął żadnych pieniędzy. Jego samochód stoi w zatoczce przy kościele.
Rebus pamiętał to miejsce – pięć minut spacerem od jej domu. Zaparkował tam kiedyś, żeby obejrzeć widok. Samantha mieszkała na skraju wioski Naver, na dzikim północnym wybrzeżu, dwanaście kilometrów na wschód od Tongue. Wiatr kołysał saabem, kiedy Rebus w nim siedział.
– Miał jakieś problemy w pracy? – zapytał. – Kłopoty finansowe?
– Dowiedział się, że z kimś się spotykam – wyrzuciła z siebie.
– No tak – mruknął.
– Ale ta sprawa jest już zakończona. Na dobre. Nie dlatego odszedł. Jestem tego pewna. Zabrałby swoje rzeczy. Kluczyk był w stacyjce… Zaparkował tak blisko domu… to zupełnie bez sensu. Widzisz w tym jakiś sens? Nie mogę spać, ciągle się nad tym zastanawiam. Boję się, że policja uzna, że maczałam w tym palce.
Rebus przez chwilę milczał.
– Dlaczego mieliby dojść do takiego wniosku, Samantho?
– Bo wszyscy tutaj wiedzą, że mieliśmy trudny okres. I wiedzą o mnie i o Jessie.
– To ten facet, z którym się spotykałaś? Czy Keith nie próbował się z nim rozmówić?
– Nie wiem. Ale to na pewno nie ma nic wspólnego z Jessem. Naprawdę.
– Najprawdopodobniej Keith się odnajdzie… tak podpowiada mi doświadczenie.
– Mam złe przeczucia, tato.
– Mogę być u ciebie przed lunchem. O której godzinie przyjeżdża policja, żeby z tobą porozmawiać?
– Nie powiedzieli. – Samantha wzięła głęboki oddech. – Uprzedziłam ich, że muszę zawieźć Carrie do szkoły.
– Wszystko będzie dobrze, Sammy, obiecuję. – Sammy, tak właśnie się do niej zwracał, dopóki nie uznała, że jest na to zbyt dorosła. Tym razem przynajmniej go nie poprawiła.
– Dziękuję – szepnęła tak cicho, że prawie jej nie usłyszał.
Siobhan Clarke obudził esemes od Rebusa. Uznała, że przeczyta go dopiero po wypiciu kawy. Było kilka minut po siódmej i Graham Sutherland już wyszedł. Zastanawiała się, czy nie powinno jej wyprowadzać z równowagi to, że potrafił niepostrzeżenie ubierać się i znikać.
Mógł mi przynajmniej zrobić kawę…
Nadal w piżamie, poczłapała z powrotem do sypialni, niosąc w obu rękach kubek. Postawiła go na szafce nocnej i wzięła telefon.
Wielka prośba. Zajmij się dzisiaj Brillem. Klucz pod cegiełką obok frontowych drzwi. Pogadamy później.
– Co jest, do diabła, grane? – Siadła na skraju wciąż ciepłego łóżka i wybrała numer Rebusa.
– Prowadzę – ostrzegł ją. – I nie chcę dostać mandatu. – Jego stary saab nie miał zestawu głośnomówiącego. Słyszała warkot silnika.
– Gdzie się pali?
– U Samanthy. Zniknął jej partner.
– Jedziesz do Tongue?
– Niezupełnie. Kilka lat temu przeprowadzili się do sąsiedniej wioski.
– I sądzisz, że twój przerdzewiały rzęch da sobie radę?
– Zastanawiałem się, czy nie poprosić cię o pożyczenie astry.
– Dlaczego tego nie zrobiłeś?
– Była piąta rano. Nie miałem pewności, czy mi podziękujesz.
– Zadałabym przy okazji kilka pytań.
– To też. Brillo nie wymaga wiele zachodu. Wyprowadź go tylko na spacer i leć błagać, żeby przyjęli cię z powrotem do zespołu.
– Nie chcesz, żebym rozpakowała kartony?
– Wszystko już zrobione.
– Kłamca.
– Nie waż się grzebać bez pozwolenia w moich rzeczach.
– Myślisz, że nie będzie cię tylko jeden dzień?
– Zaginieni prawie zawsze w końcu się odnajdują.
– Gdzie teraz jesteś?
– Na południe od Pitlochry.
– Na budzącej postrach A dziewięć? – zapytała Clarke. – Jak się czuje Samantha?
– A ty jak byś się czuła?
– Od jak dawna go nie ma?
– Od dwóch dni.
– Ryzyko samobójcze?
– Niezbyt duże.
– To znaczy? – Clarke podniosła kubek do ust.
– Samantha mówi, że widywała się z kimś innym.
– O!
– Nie spakował swoich rzeczy, zostawił samochód blisko domu, nie użył karty debetowej.
– Może chce ją nastraszyć?
– Jeśli tak, to zasłużył na klapsa.
– Od ciebie czy od niej?
– Pogadamy później. Wiesz, gdzie jest karma Brilla?
– Wiedziałam, dopóki nie przearanżowałeś kuchni.
– Dobrze jest stawiać czoło wyzwaniom – odparł Rebus i zakończył rozmowę, nim zdążyła zaripostować.
Minęła dziesiąta, zanim weszła do sali NZD. Trwała tam ożywiona praca: Graham Sutherland nachylał się nad biurkiem Christine Esson, która pokazywała mu coś na ekranie komputera. Na widok Clarke przerwał rozmowę i ruszył w jej stronę.
– Najwyraźniej nie potrafię sprawić, byś trzymała się od nas z daleka, inspektor Clarke – powiedział, stanął przed nią i skrzyżował ręce na piersi.
Wzruszając ramionami, posłała mu rozbrajający, jak jej się zdawało, uśmiech.
– John wyjechał z miasta. Nie mam po prostu nic do roboty.
– Jak już mówiłem, mamy tutaj komplet – odparł, wskazując dłonią biurka.
Clarke znała ich wszystkich: Esson i Ogilviego; detektywów sierżantów Tess Leighton i George’a Gamble’a oraz kolejnego detektywa posterunkowego, Phila Yeatsa. Pracowała z nimi już wcześniej, w zespole prowadzonym przez Sutherlanda. Wszyscy wiedzieli o relacjach łączących ją z szefem. Tylko Gamble wbijał jej z tego powodu szpile.
– Nie widzę tu żadnego detektywa inspektora – mruknęła.
– Poza mną.
Clarke odwróciła się w stronę drzwi, przez które wszedł właśnie Malcolm Fox z plikiem papierów.
– Wszędzie cię pełno, Malcolm – rzuciła.
– Sprawą zainteresował się Wydział Poważnych Przestępstw – wyjaśnił Sutherland tonem wskazującym na to, że nie jest tym zbyt zachwycony. – Wypożyczyli nam na czas śledztwa inspektora Foxa.
– Pewnie po to, żeby codziennie informował starszyznę – skomentowała zgryźliwie.
– Przede wszystkim jestem graczem zespołowym, Siobhan. Dobrze o tym wiesz.
Clarke nie mogła nie zerknąć na Tess Leighton. Spojrzenie, jakie posłała jej koleżanka, dawało jasno do zrozumienia, że jej związek z Foxem nie przetrwał próby czasu.
– Mimo to mogę się przydać, nadinspektorze – nie dawała za wygraną Clarke. – Wiesz, że mogę.
Sutherland przez chwilę się zastanawiał.
– Ale będziesz musiała siedzieć przy jednym biurku z Malcolmem – odparł w końcu.
Clarke domyślała się, o co chodzi. Skoro Fox ma ich pilnować i informować szefostwo, ona będzie pilnowała jego i informowała Sutherlanda.
Malcolm Fox miał chyba zamiar zaprotestować, w końcu jednak wzruszył z rezygnacją ramionami.
– Mnie to nie przeszkadza – oznajmił. – Priorytetem jest ujęcie zabójcy.
On i Clarke patrzyli, jak Sutherland wycofuje się do swojego gabinetu.
– Witaj na pokładzie – powiedział Fox, unosząc dłoń.
Spiorunowała go wzrokiem.
– To moje miasto i mój statek. To ty jesteś tu pasażerem. – Usłyszała, jak Leighton tłumi parsknięcie śmiechu.
Fox oblał się rumieńcem.
– Ta sama dawna Siobhan – wycedził w końcu. – Mało urokliwa, zawsze gotowa się odgryźć. Prawie jakby brała przykład ze swojego mistrza. A skoro o nim mowa…
– Zdążył się już przeprowadzić.
– I dobrze się czuje? To znaczy nie gorzej niż zwykle?
– Zadzwoń do niego i sam spytaj.
– Przestałem już próbować.
Clarke rozejrzała się za wolnym krzesłem.
– Może mają jakieś w biurze. – Fox wskazał wzrokiem korytarz. – Jeśli chcesz, mogę przynieść.
Pokiwała głową.
– A ty tymczasem zrób nam herbaty – dodał i wyszedł, nim zdążyła go usadzić.
Podeszła do czajnika, sprawdziła poziom wody i włączyła go.
– Zrzucamy się na mleko i herbatę w saszetkach – mruknął George Gamble zza biurka. – Po pięć funtów.
– Ja też mówię ci dzień dobry, George.
Był chyba w tym samym garniturze co zawsze: trzyczęściowy, w krzykliwą kratę. I nadal miał rozczochrane włosy, plamistą cerę i wylewający się znad paska brzuch. Siedząca naprzeciwko niego Tess Leighton wyglądała w porównaniu z nim jak zjawa: smukła, blada, z zapadniętymi oczami. Każde było na swój sposób dobrym detektywem, nawet jeśli Gamble wydawał się liczyć dni, jakie pozostały mu do emerytury. Clarke pracowała z nimi dotąd tylko raz i była bardziej zaprzyjaźniona z Esson i Ogilviem, którzy wywodzili się z jej zespołu przy Gayfield Square. Detektyw posterunkowy Phil Yeats był dwudziestokilkuletnim blondynem specjalizującym się w robieniu dokładnie tego, co mu kazano: ani trochę więcej, ani trochę mniej.
Esson podeszła do niej z kubkiem po dolewkę.
– Co się stało? – zapytała półgłosem.
– John wyjechał na północ zobaczyć się z córką.
– Zostawiając cię z całym tym bajzlem.
– Przeprowadzka jest już właściwie skończona. Trzeba tylko rozpakować kilka kartonów.
– Znalazłaś coś ciekawego w starym mieszkaniu?
– Żadnych pornosów ani nieboszczyków. Ale okazało się, że lubi książki z Jackiem Reacherem.
– Ja jestem raczej fanką Karin Slaughter. Gdyby cię to interesowało, oboje przyjeżdżają wkrótce do Edynburga…
– Kiedy dokładnie miałaś mi zamiar powiedzieć o Foxie, Christine? – przerwała jej Clarke.
– Co tu jest do opowiadania? Z tego, co wiedziałam, wzięłaś urlop.
– A kiedy wpadłam tu wczoraj po południu?
– Pomyślałam, że może cię to trochę zirytować.
– Nie jestem zirytowana… lubię po prostu wiedzieć, co jest grane.
Esson wydęła na chwilę wargi.
– Nie widziałaś się przypadkiem dziś w nocy z nadinspektorem Sutherlandem?
Clarke zmierzyła ją ostrym spojrzeniem.
– A jeśli nawet, to co?
– On też, jak widać, nie puścił pary… domyślam się, że z tego samego powodu. Nie chcieliśmy po prostu, żebyś się spinała. Inspektor Fox działa na ludzi w ten sposób.
Woda się zagotowała. Nalewając ją, Clarke uniosła czajnik zbyt wysoko i wrzątek wylał się z pierwszego kubka. Zaklęła pod nosem.
– Krótka przerwa najwyraźniej świetnie ci zrobiła – droczyła się z nią dalej Esson, patrząc, jak Fox wnosi do środka coś, co wyglądało jak krzesło z pokoju przesłuchań.
Clarke, ignorując ją, skończyła robić herbatę i zaniosła dwa kubki na biurko Foxa. Właśnie przesuwał na jedną stronę swoje rzeczy – laptop, papiery i ładowarkę do telefonu – robiąc to z całą delikatnością, na jaką był w stanie się zdobyć mężczyzna jego rozmiarów. Clarke starała się wygodnie rozsiąść na krześle. Fox podniósł kubek, jakby wznosił toast.
– Więc w jakim jesteśmy punkcie? – zapytała.
– Po pierwsze, traktujemy to jako zabójstwo – odparł. – Nie znaleziono dotąd broni i żadnych użytecznych nagrań z monitoringu, ale nadal szukamy. Ofiarą był zagraniczny student, a ostatnio odnotowano na nich kilka ataków.
– Tak?
– W większości w St Andrews… bogate dzieciaki napadane przez miejscowych debili. Doszło do paru incydentów na obrzeżach Meadows. Studenci zorganizowali się i żaden nie włóczy się tam teraz samotnie po nocy. Jest i czynnik rasowy: brexit doprowadził do wzrostu liczby ataków, w większości werbalnych, lecz czasami również fizycznych.
– W Edynburgu?
– Mamy tylko kilka doniesień. Ale parę tygodni temu został napadnięty jeden z przyjaciół naszej ofiary.
– To ciekawe.
– Niedaleko domu Salmana. Nie widzimy oczywistego związku, lecz tamta sprawa jest na naszym radarze.
– Co możemy powiedzieć o stylu życia Salmana? Wiem, że lubił Jamesa Bonda, i niewiele poza tym.
– On ewidentnie wzorował się na Bondzie. – Fox pokazał jej kilka fotografii na ekranie laptopa. – To z jego mediów społecznościowych. Nocne kluby i szampan. Aston martin, którym jeździ po Edynburgu, to nowy model, ale w Londynie ma klasycznego DB pięć.
– Czy picie alkoholu jest w porządku? Zakładam, że jest praktykującym muzułmaninem…
– Tu obowiązują ich najwyraźniej inne zasady.
Clarke przyglądała się kolejnym zdjęciom Salmana bin Mahmouda, ubranego w szyte na miarę nieskazitelne garnitury i obejmującego coraz to nowe olśniewające dziewczyny w klubach i na imprezach sportowych.
– Zauważyłaś pewnie, że preferuje martini – odezwał się Fox.
– A co z narkotykami? – zapytała, kiedy przywołał na ekran kolejną serię zdjęć.
– Na razie nic o tym nie wiemy. – Fox wskazał jedną z fotografii. – Ta tutaj to córka posła konserwatystów. A ta jest przedstawicielką szkockiej arystokracji, lady Isabella Meiklejohn. Do jej tatusia należy duża część Flow Country.
– Czego?
– Hrabstw Caithness i Sutherland. To w większości torfowiska.
– Te panny wyglądają jak supermodelki.
– Ciekawe, co takiego widzą w egzotycznym milionerze? – zapytał i doczekał się od Clarke skrzywienia ust, które można było od biedy uznać za uśmiech.
– Jak bogaty był Salman?
– Tak naprawdę tego nie wiemy. Jego ojciec od pewnego czasu przebywa w areszcie domowym, ale pieniądze chyba dalej płyną. Życia w takim stylu nie da się prowadzić długo na kredyt. Przypięliśmy zdjęcia jego edynburskiej siedziby do tablicy. – Fox skinął dłonią w stronę tablicy. – A Policja Metropolitalna przysłała nam obrazki londyńskiego gniazdka Salmana. Oba miejsca robią wrażenie.
– Przed zabójstwem ani razu nie wszedł w zatarg z prawem? Sąsiedzi nie skarżyli się na głośne imprezy, nie przekraczał szybkości na ulicach New Town?
– Kilka niezapłaconych mandatów za parkowanie. Nie lubił zostawiać astona daleko od domu, dlatego często parkował na żółtej linii.
– Dzięki czemu straż miejska miała żniwa.
Fox pokiwał głową. Nie miał już więcej fotografii do pokazania.
Clarke odchyliła się na oparcie krzesła. Nie było zbyt wygodne… uznała, że będzie musiała zabrać z domu poduszkę.
– Więc co twoim zdaniem się wydarzyło? – zapytała.
– Wszystko sprowadza się do miejsca. Seafield Road o tak późnej porze oznacza, że albo wybierał się w podróż na południe, albo z kimś się umówił.
Pokiwała głową.
– Żaden z jego znajomych nie mieszka w tej okolicy?
– Żaden z tych, których zidentyfikowaliśmy.
– Może chciał się z kimś ścigać. Wiemy, że zdarza się to w nocy w Edynburgu, zwłaszcza na przedmieściach. Gdybym miała taką brykę, też by mnie kusiło.
– Bierzemy pod uwagę hipotezę nieudanej napaści oraz kradzieży samochodu. Aston został sprawdzony: są w nim tylko odciski palców właściciela. Prawie pełen bak i żadnych usterek mechanicznych.
– Zatem nie zjechał z drogi, bo coś wysiadło. – Clarke ponownie pokiwała głową. – Macie rejestr połączeń telefonicznych?
– Zażądaliśmy pełnych danych. Wygląda na to, że ostatnią osobą, do której zadzwonił, był jego przyjaciel… ten, którego niedawno pobito. Twierdzi, że nie rozmawiali o niczym istotnym… tylko o planach na weekend i takich tam.
– Kiedy to było?
– Parę godzin przed zabójstwem.
– Rozmawiałeś z tym przyjacielem?
– Ja osobiście? – Fox pokręcił głową. – Przyjechałem tu całkiem niedawno.
Clarke spojrzała mu prosto w oczy.
– Po co cię tu przysłali, Malcolm?
Wzruszył ramionami.
– To jest poważne przestępstwo, Siobhan.
– Ale dlaczego tu jesteś?
– Ponieważ nalegały na to pewne osoby.
– Masz na myśli naszych politycznych mocodawców?
– Mamy tu międzynarodowe uwarunkowania. W momencie, kiedy wychodzimy z Unii…
– Potrzebujemy jak najwięcej partnerów handlowych… w tym również autorytarnych reżimów? – domyśliła się Clarke. – Ale władcy Arabii Saudyjskiej nie pałają raczej sympatią do ojca ofiary, więc skąd te naciski?
– Naprawdę nie mogę tego zdradzić.
– Co jest dyplomatycznym sposobem powiedzenia mi, żebym tego nie drążyła? – Clarke przechyliła głowę. – Czy w trakcie tego śledztwa będziemy walili głową w mur, Malcolm? Trafiali na ludzi, z którymi nie będzie wolno nam porozmawiać, i na informacje, które nie mogą być ujawnione?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. – Fox uniósł kubek do ust. – Ale coś mi mówi, że ty pokonasz wszystkie przeszkody… prawie jakbyś nauczyła się tego od…
Pogroziła mu palcem.
– Wszystko, czego nauczył mnie John Rebus, od dawna nie ma już zastosowania. Podobnie jak on.
Miała nadzieję, że w jej głosie zabrzmiała pewność siebie. Bo tak naprawdę wcale nie była o tym przekonana.
Rebus zapomniał już, jak długo się tam jedzie. Odległość wynosiła czterysta kilometrów i przysiągłby, że kiedyś pokonywał ją w mniej niż cztery godziny. Tego dnia jednak zapowiadało się na pięć, z jednym krótkim przystankiem, żeby napić się kawy, zatankować saaba i poklepać go po masce na znak, że docenia jego starania. Ruch nie był zbyt duży: trochę ciężarówek, kamperów i w kilku miejscach roboty drogowe. Przebudowa A9 na dwupasmówkę była w toku i miała pewnie trwać długo po tym, jak on ruszy bezkolizyjną autostradą do nieba. Nie pomyślał, żeby cokolwiek zabrać. W samochodzie była tylko jedna płyta CD: kompilacja, którą zrobiła dla niego Siobhan. Pieśni na mroczne czasy, napisała na płycie czarnym flamastrem. Zapytał, co ma oznaczać ten tytuł.
– Część utworów ma dać ci do myślenia – odpowiedziała. – Część ma cię uspokoić, a część jest do tańca.
– Do tańca?
– No dobrze, do pokiwania głową.
Mieszanka była rzeczywiście różnorodna. Jeden z utworów brzmiał jak teleportowany z lat siedemdziesiątych funk. Zaraz po nim był minimalistyczny kawałek Briana Eno. Leonard Cohen śpiewał o miłości i stracie, inny zespół o postbrexitowej Anglii. Był tam również Black Sabbath z Changes.
Miło, że o tym pomyślałaś, Siobhan…
Na stacji benzynowej dodał do zakupów pastę i szczoteczkę do zębów i zapytał kasjerkę, czy nadal sprzedają płyty CD.
– Wszystko jest teraz na Bluetootha – odparła.
– Mam nadzieję, że szczoteczka nie – mruknął.
Deszcz zaczął padać jeszcze przed Tain i towarzyszył mu do Altnaharry i dalej, na pięćdziesięciokilometrowym odcinku jednopasmówki, gdzie nie było na szczęście innych pojazdów. Szczypały go oczy i bolały ramiona, pośladki i kręgosłup. Przystanąwszy na chwilę, by opróżnić pęcherz, wziął kilka głębokich wdechów, starając się docenić piękno otaczającej go przyrody. Strome szczyty, szkliste jeziora, wrzosy i śpiew ptaków. Myśli o Samancie nie pozwalały mu jednak rozkoszować się widokami. Jej matka, Rhona, zmarła przed kilku laty. W pogrzebie, który odbył się w podlondyńskiej miejscowości, wzięło udział niewiele osób. Samantha dorastała w jego mieszkaniu przy Arden Street, a potem przeniosła się do matki do Londynu. Następnie wróciła do Edynburga, do pracy, i w końcu osiadła z Keithem w Tongue. Carrie przyszła na świat dzięki in vitro – rzutem na taśmę, jak to określiła Samantha. Później przenieśli się kilka kilometrów dalej, do nowoczesnego małego domu, dzięki czemu płacili mniej za ogrzewanie. Rebus spotkał się z Keithem tylko parę razy; wolał odwiedzać córkę, kiedy jej partner był w pracy. Keith rzadko też towarzyszył jej i Carrie podczas ich nielicznych wypadów do Edynburga.
Czy Rebus znał w ogóle jego nazwisko? Samantha musiała je wymienić. Pewnie wpadło jednym i wypadło drugim uchem. Wyglądało na to, że ciężko harował, starając się utrzymać rodzinę. Z tego, co wiedział Rebus, pracował ostatnio przy likwidacji starej elektrowni jądrowej w Dounreay. W poprzednim roku doszło tam do wycieku i Rebus dzwonił, by dowiedzieć się, czy Keithowi nic się nie stało. Córka zapewniła go, że wszystkie testy dały wynik negatywny.
„Więc nadal potrzebujesz lampki?”, zażartował Rebus.
Dounreay nie leżało właściwie blisko Naver. Trzeba było jechać jakieś czterdzieści pięć minut. Zapytał kiedyś Samanthę, dlaczego nie przeprowadzili się bliżej pracy Keitha. Z powodu Carrie, usłyszał. Chodziła do dobrej szkoły i miała tam koleżanki. Kiedy położyło się to na szali, długi dojazd nie miał znaczenia.
Poczciwy stary Keith. Więc dlaczego Samantha spotykała się z innym?
Przejeżdżając przez Tongue, wyłączył wycieraczki. Zza wału chmur wyjrzało słońce. Morze, kiedy je dojrzał, było błyszczące i spokojne. Wiatr ucichł. Za Tongue jednopasmówka odbiła w głąb lądu i na jakiś czas stracił z oczu morze. W końcu dotarł do Naver i przejechał przez całą wioskę. Mijając dom Samanthy, szukał wzrokiem radiowozu, ale go nie było. Kościół był kilkaset metrów dalej, zatoczka parkingowa tuż przy nim. Stało tam granatowe volvo XC90 Keitha.
Rebus zatrzymał się za nim, wysiadł i rozprostował kości. Ze stacyjki volva wyjęto kluczyk i zamknięto drzwi. Zajrzał do środka, ale nie zobaczył nic niezwykłego. Jeszcze raz ocenił odległość do domu córki. Kilka minut spacerem? Wątpił, żeby działał tu na szerszą skalę transport publiczny, ale po drugiej stronie drogi był przystanek autobusowy. Może Keith poprosił, żeby ktoś go podwiózł, albo wezwał taksówkę. Może kumple z Dounreay zabrali go na popijawę do Thurso, a on obudził się po wszystkim i zawstydzony tym, co zrobił, zaległ na kilka dni w hotelu albo czyimś pokoju gościnnym i zbierał się na odwagę, żeby przyznać się do winy.
Samantha przecież się przyznała, prawda?
A może nie? Czy powiedziała o romansie Keithowi, czy też sam go odkrył? Rebus zerknął na podjeżdżający samochód. Nie był to radiowóz, ale zwykły ford mondeo, i tak wiedział jednak, że jest z policji. To, że auto nie było oznakowane, oznaczało dochodzeniówkę, więc nie zdziwiło go wcale, że stanęło tuż za saabem, blokując połowę drogi. Kierowca włączył światła awaryjne i wysiadł, zostawiając otwarte drzwi i silnik na chodzie.
– Mogę panu w czymś pomóc? – zapytał tonem, który sugerował, że obecność Rebusa wymaga wyjaśnienia. Zbliżał się do trzydziestki, krótkie czarne włosy siwiały mu już na skroniach. Gładko ogolony, z kwadratową szczęką, rumianymi policzkami i szerokimi barami. W innych okolicznościach Rebus mógłby go wziąć za farmera.
– Przyjechał pan przesłuchać moją córkę – powiedział. – Dlatego tu jestem.
Mężczyzna odchylił się lekko do tyłu, jakby chciał mu się lepiej przyjrzeć.
– Więc to pan jest John Rebus?
Rebus starał się ukryć zaskoczenie.
– Dzięki internetowi wszystko jest teraz łatwiejsze – wyjaśnił policjant. – Wrzuciłem nazwisko pańskiej córki i od razu pan wyskoczył.
– Powinien się pan interesować jej partnerem.
– Interesuje mnie wszystko, proszę pana. – Facet wyciągnął do Rebusa dłoń. – Jestem detektywem sierżantem, przyjechałem aż z Inverness.
– Czyli z daleka.
– Inni przyjechali z jeszcze odleglejszych miejsc.
Rebus uścisnął jego dłoń.
– Czy detektyw sierżant ma jakieś nazwisko?
– Robin Creasey.
– I wie pan, że byłem kiedyś śledczym?
– Ale teraz jest pan wyłącznie cywilem.
– Chce pan powiedzieć, żebym się w to nie mieszał?
– Oczywiście, że jest pan zamieszany, jako członek rodziny. Ale jeśli okaże się, że sprawą musi zająć się policja…
– To już nie będzie moja sprawa? – domyślił się Rebus.
– Właśnie. – Creasey zerknął na samochód Rebusa. – Dopiero pan przyjechał, prawda? Czuję ciepło przegrzanego silnika.
– Być może tym również będę musiał się zająć.
Creasey uśmiechnął się szeroko.
– W takim razie spotkajmy się z pańską córką – powiedział, ale w połowie drogi do mondeo zatrzymał się i rozejrzał dokoła. – Dziwne miejsce, żeby zostawić samochód, prawda? Ciekawe, czy w ogóle chodził do kościoła…
Samantha przez całe przesłuchanie obgryzała paznokcie. W salonie panował totalny bałagan, będący w większości dziełem Carrie. Rebus wątpił, czy córka w ogóle to dostrzegała. To samo było w kuchni: w zlewie piętrzyły się wczorajsze naczynia, na stole zostały resztki śniadania. Zrobił im obojgu herbatę. Samantha siedziała na krześle, Creasey na sofie. Pytania, które zadawał, były krótkie, ale celne. Jakieś problemy w pracy? W domu? Czy tego rodzaju zachowanie było nietypowe? Czy Samantha może mu dać numer telefonu Keitha, a także jego znajomych i rodziny? Rebus dowiedział się, że Keith nazywał się Grant i że jego rodzice nie żyją. Miał siostrę w Kanadzie, ale nie utrzymywali bliskich stosunków. Czy kiedykolwiek wychodził, żeby kąpać się w morzu? W pobliżu była przecież plaża. Nie, bo nie umiał pływać.
– Nie utopił się – dodała zdecydowanym tonem Samantha.
Próbowała się do niego oczywiście dodzwonić i chciała wiedzieć, czy może skorzystał z karty debetowej? Nie skorzystał. Dlaczego, jej zdaniem, zostawił samochód w zatoczce? W odpowiedzi pokręciła głową i zaczęła obgryzać drugi paznokieć. Rebus zauważył, jak dużo jest w pokoju oprawionych w ramki fotografii, w większości zrobionych w szkole i przedstawiających Carrie, ale również zdjęć z wakacji, na których wszyscy uśmiechali się do obiektywu. W świetle flesza Samantha wydawała się zmęczona, jej długie potargane włosy przetykane były nitkami siwizny. Straciła chyba sporo na wadze: miała wychudłą twarz i luźną skórę na szyi.
– Powinnaś mu powiedzieć – zwrócił się do niej Rebus, kiedy rozmowa dobiegała końca. Zmierzyła go ostrym spojrzeniem. – I tak się tego dowie, jeśli jest tak staranny, jak się wydaje.
Creasey, nie spiesząc się, spoglądał to na ojca, to na córkę. Samantha utkwiła wzrok w drewnianej podłodze.
– Spotykałam się przez jakiś czas z innym mężczyzną. To się już skończyło, ale Keith się dowiedział. Trudno jest utrzymać coś w sekrecie w takiej dziurze.
– Jak dawno temu to było?
– Parę miesięcy.
– Ten mężczyzna… Był jego przyjacielem?
Samantha pokręciła głową.
– Prowadzi komunę. Tak to się chyba nazywa. Keith i ja byliśmy ciekawi i któregoś dnia ich odwiedziliśmy. Keith już tam nie wrócił, za to ja tak.
– Więc zna tego mężczyznę?
– Nazywa się Jess Hawkins. Z tego, co wiem, spotkali się tylko raz i ograniczyło się to do szybkiego uścisku dłoni.
– Czy kiedy pani partner dowiedział się, nie szukał pana Hawkinsa?
– Powiedziałam mu, żeby tego nie robił. Czymkolwiek to było, jest już skończone.
– Jak się dowiedział? – zapytał Rebus. – Ty mu powiedziałaś?
Ponownie pokręciła głową.
– List. Oczywiście anonim.
– Autorem był ktoś z wioski?
Samantha wzruszyła ramionami.
– Nadal go masz?
– Nie.
– Widywała się pani później z panem Hawkinsem? – zapytał Creasey.
Po dłuższej chwili pokiwała głową.
– Owszem, w szerszym gronie.
– Doceniam, że podzieliła się pani tą informacją. Muszę zapytać, czy pani zdaniem mogło to mieć coś wspólnego z zaginięciem pani partnera?
– Nie sądzę.
– Ale musiało mieć jakiś wpływ na wasz związek?
Samantha spiorunowała wzrokiem policjanta.
– Nie pamiętam, żebym zamawiała wizytę u doradcy małżeńskiego.
Creasey uniósł pojednawczo dłoń.
– To mogłoby po prostu wyjaśniać jego postępowanie. Powiedzmy, że chciał gdzieś wyjechać, żeby rozjaśniło mu się w głowie, żeby wszystko przemyśleć.
– Miał na to kilka miesięcy – zauważył Rebus.
– Mogło go to coraz bardziej gnębić – odparł Creasey. Rebus zauważył, że nawet nie tknął swojej herbaty. Kubek nadal stał na podłodze na ceramicznej podkładce. – Rozumiem, że sytuacja nie była łatwa. Czy zamknął się w sobie, czy jest raczej typem, który reaguje agresją?
Samantha parsknęła śmiechem.
– Keith nigdy nie podniósł na mnie ręki.
– Rozmawialiście? Próbowaliście to naprawić?
– Kiedy był w domu.
– Nie było go ostatnio w domu częściej niż zwykle?
– Miał znajomych z kółka. Spotykał się z nimi pewnie częściej niż ze mną i z Carrie.
– Co to za kółko?
– Zajmują się lokalną historią. Przy drodze do Tongue mieścił się kiedyś obóz jeniecki. Badają jego historię, prowadzą wykopaliska. Chcą nawet… to niewydarzony pomysł… zrobić z niego atrakcję turystyczną.
– Może nie aż tak niewydarzony… jesteście w końcu na szlaku North Coast pięćset. Odwiedza was sporo ludzi.
– W większości pędząc sportowymi samochodami – odparła niechętnie.
Creasey spojrzał na Rebusa.
– North Coast pięćset to szlak, który stał się popularny wśród zmotoryzowanych turystów – wyjaśnił.
– Wiem – odparł Rebus. – Może i mieszkam na dalekim południu, ale wieści czasami się rozchodzą.
Detektyw sierżant postanowił zignorować jego drwiący ton i popatrzył ponownie na Samanthę.
– Co pani zdaniem przytrafiło się Keithowi? – zapytał.
– Na pewno coś mu się przytrafiło.
– A konkretniej?
– Może wypadek? – Wzruszyła ramionami i zerknęła na telefon. – Niedługo muszę już iść po Carrie.
Rebus spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że córka trochę przesadza: zajęcia w szkole powinny się skończyć dopiero za godzinę albo dwie. Zauważył, że Creasey doszedł do tego samego wniosku, mimo to pokiwał głową.
– W takim razie jeszcze tylko jedno pytanie: kiedy po raz ostatni widziała pani partnera albo z nim rozmawiała?
– Trzy dni temu wieczorem. Po kolacji powiedział, że wychodzi.
– Nie mówił dokąd?
– Nie.
– Odniosła pani wrażenie, że wszystko jest w porządku?
Samantha pokiwała powoli głową.
– W takim razie na tym dziś skończymy. – Creasey wstał z sofy i podał jej wizytówkę. – Wypełnię zgłoszenie o zaginięciu, ale gdyby się odnalazł albo cokolwiek uległo zmianie… – Samantha ponownie kiwnęła głową. – Ma pani kluczyki do volva? Chętnie zajrzałbym do środka. Kiedy skończę, wrzucę je pani przez otwór na listy.
– Niech je pan położy na stoliku przy drzwiach.
Creasey wyciągnął do niej rękę.
– Ludzie prawie zawsze wracają – powiedział.
Uścisnęła jego dłoń, nie robiąc wrażenia w najmniejszym stopniu przekonanej.
Rebus wstał i zaproponował, że odprowadzi detektywa. Creasey zabrał kluczyki do samochodu, Rebus otworzył drzwi. Gdy wyszli na zewnątrz, zamykając drzwi, upewnił się, czy otworzy je bez klucza.
– Sądzi pan, że nie ma czym się martwić? – zapytał.
– Jeszcze na to za wcześnie. Gdyby pana córka nie wspomniała o romansie, a ja dowiedziałbym się o nim później, zacząłbym się zastanawiać, czego jeszcze mi nie mówi. – Creasey przerwał i przez chwilę wpatrywał się w Rebusa. – Wiem, że nie było jej lekko. Miała dwanaście lat, kiedy porwał ją ten świr, prawda? Bo żywił do pana potworną urazę.
– To było przed trzydziestu laty.
– A potem ten wypadek. Przez jakiś czas poruszała się na wózku inwalidzkim. Nadal widać, że lekko kuleje.
– Gramy w jakąś policyjną wersję Top Trumps?
– Czy Top Trumps nie pojawiło się, kiedy był pan za stary, żeby w to grać?
– Zapomina pan, że mam wnuczkę… a także córkę, która wbrew pańskim insynuacjom wyrosła na idealnie zrównoważoną osobę.
– Nie spotkałem wielu osób, które są „idealnie zrównoważone”, panie Rebus.
– Niech pan sprawdzi volvo, wraca do domu i wypełni zgłoszenie.
– A co pan zamierza tu tymczasem robić?
– Pomóc córce najlepiej, jak potrafię. – Rebus otworzył drzwi i wszedł do domu.
Doprowadzili do porządku kuchnię i salon. Samantha co kilka minut sprawdzała, czy nie przyszedł esemes od Keitha.
– Więc tamtego dnia nic nie odbiegało od normy? – zapytał Rebus.
– Nie.
– Keith wrócił z pracy, zjadł kolację, a potem wyszedł?
– Nie słuchałeś, kiedy mówiłam o tym detektywowi?
– Po prostu układam sobie to wszystko w głowie. Kiedy zaczęłaś się martwić?
– Przypuszczam, że przed pójściem spać.
– Przypuszczasz?
– Wysłałam mu wiadomość. – Pomachała komórką przed nosem ojca. – Sam zobacz, jeśli mi nie wierzysz.
– Oczywiście, że ci wierzę.
– Nie odnoszę takiego wrażenia. – Samantha ponownie sprawdziła, która jest godzina. – Ale teraz już naprawdę muszę jechać po Carrie.
– Creasey wie – mruknął Rebus.
Samantha spiorunowała go wzrokiem.
– Co takiego wie?
– Że skłamałaś, żeby się go pozbyć.
– Nie zniosłabym tego ani chwili dłużej. – Ściągnęła płaszcz z oparcia krzesła i zaczęła go wkładać. – Idziesz?
– Czy Keith trzymał tu jakieś materiały na temat tego obozu jenieckiego?
– W garażu.
– Mogę się tam pokręcić?
– Nie krępuj się. Garaż nie jest zamknięty. W domu też nie musisz zamykać drzwi na klucz.
– Kiedyś było tak wszędzie – rzucił Rebus.
– Fajne, bezpieczne miejsce, żeby wychować dzieci – powiedziała chyba sama do siebie, a potem owinęła szyję długim szalikiem i ruszyła do drzwi.
Po jej wyjściu przez jakiś czas szwendał się po domu. W sypialni nie było szafek nocnych, tylko dwa identyczne stoliczki. Na tym po jej stronie leżały nożyczki do paznokci, zużyty blister po ibuprofenie, ładowarka i radiobudzik. Na drugim – monografia o futbolu, iPad, słuchawki. Tablet wymagał hasła. Na ekranie było jedno ze zdjęć, które widział oprawione w ramki w salonie: wakacje na plaży, ojciec i córka, sfotografowani prawdopodobnie przez Samanthę. Miał ochotę sprawdzić zawartość komody i wbudowanej szafy, ale zdołał się powstrzymać.
Pokój Carrie był feerią kolorów i zabawek; wśród nich zauważył tę, którą kupił jej na ósme urodziny. W domu były poza tym wyłącznie łazienka i pomieszczenie gospodarcze, włożył więc płaszcz i ruszył do garażu. Na półkach leżały tam narzędzia i zwoje drutu i kabli. Pośrodku, w miejscu, gdzie powinien być samochód, ustawiono na kozłach duży stół, a przy nim stało składane drewniane krzesło. Rebus usiadł na nim i zaczął przeglądać sterty papierów, książek, zeszytów, planów oraz skserowanych fotografii.
Obóz 1033 nazywano również Borgie, od rzeki, która przez niego przepływała. Rebus odniósł wrażenie, że w zależności od okresu drugiej wojny światowej więziono tu jeńców różnych kategorii, poczynając od „obcych elementów”, od dawna przebywających w Wielkiej Brytanii, po wziętych do niewoli niemieckich żołnierzy. Keith był bardzo skrupulatny. Rebus zobaczył w garażu książki o historii obozów koncentracyjnych oraz konkretnych obozach w Szkocji i gdzie indziej. Zamawiał je u antykwariuszy – na podłodze walały się tekturowe opakowania. Według Rebusa musiało to świadczyć o nagłej potrzebie, gorliwości – może Keith chciał dzięki temu przestać myśleć o tym, co zrobiła Samantha? Zatracić się, zanurzyć w czymś innym. Ręcznie spisana lista zawierała książki i oficjalne dokumenty, do których miał jeszcze zamiar dotrzeć. Podkreślił dwa razy słowa Biblioteka Narodowa?