Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Droga wiodąca do zemsty jest czerwona od krwi. Zirra ma przed sobą tylko jeden cel – wbić Brzytwę w pierś Eristi i wyzwolić duszę swej siostry z objęć kultu Wszechśmierci. Zwycięstwo jednak ma swoją cenę. O tym, że tańcząc na ostrzu miecza, łatwo o upadek, dotkliwie przekonał się też Karamis. Ale gdy staje się oko w oko z Relikwiarzami, trzeba zapomnieć o strachu… albo zginąć.
Kapitan Stauros wie już, że dochowanie wierności ideałom często oznacza sięgnięcie po broń. Do miasta rządzonego przez jego ojca zbliżają się wojska Lwicy Sagilei, lecz następca tronu musi jeszcze zniszczyć Znakodawców. Tymczasem Astris prześlizguje się między kolejnymi intrygami, choć wie, że przebywanie między młotem a kowadłem jest bardzo niebezpieczne.
Grzegorz Wielgus kontynuuje fenomenalną „Pieśń pustyni”, tym razem rozmieszczając bohaterów po obu stronach barykady. Muszą oni rzucić na szalę wszystko, aby przeżyć, podczas gdy stojąca na czele kultu Wszechśmierci Eristi zamierza wydobyć spod piasków pustyni tajemnicę, która rzuci na kolana całe Dominium.
Strony „Pieśni Zemsty” buchają pustynnym gorącem, ale wydarzenia i zwroty akcji budzą zimne dreszcze. Grzegorz Wielgus stworzył drużynę, do której każdy chciałby należeć, i cieszę się, że możemy o niej czytać. Marcin Mortka
Epickie fantasy w najlepszym wydaniu. „Pieśń Zemsty” to przemyślana i zaskakująca opowieść, która wciąga od pierwszych stron, trzyma w napięciu i nie pozwala o sobie zapomnieć. Intrygujący bohaterowie, rozbudowany, ciekawy świat i mnóstwo emocji. Gorąco polecam! Katarzyna Wycisk
„Pieśń Zemsty” ma wszystko, co powinno mieć dobre fantasy: znakomicie zbudowany, kompleksowy świat, wartką akcję, wiarygodnych bohaterów z krwi i kości oraz niesamowity klimat. To jest książka, która wciąga od pierwszej strony i trzyma czytelnika w napięciu do samego końca. Zdecydowanie polecam! Paulina Hendel
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 682
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 GRZEGORZ WIELGUS
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: DAGMARA ŚLĘK-PAW
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki i dtp: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, BARBARA JARZĄBFotografie użyte na okładce: SHUTTERSTOCK
WYDANIE I
ISBN 978-83-67545-80-8
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium
Zirra
Zabić Eristi. Pomścić Seivę.
Na jej drodze stali martwi ludzie. Ich serca wciąż biły, oczy z zapałem śledziły wykładane na stół karty i błysk przesuwanych monet, ale byli już martwi. Żagniki nie kłamały. Szkarłatne płomienie, pulsujące w piersiach gwardzistów Wszechśmierci, wyginały się w stronę Zirry niczym trawy przygięte podmuchem pustynnego wiatru. Smugi ognia sięgały w ciemną gardziel korytarza, rozszczepiając się na setki włókien. Czerwień przechodziła w połyskliwe srebro, gdy smugi oplatały wyciągniętą dłoń, w której krzepła Brzytwa.
Zirra zacisnęła palce na rękojeści, czując falę chłodu bijącą od lekko zakrzywionego naprzód ostrza. Przywołanie Brzytwy oznaczało śmierć, wstrzymywało serce, ścinało krew w żyłach. Życie parowało z ciała Pustynnej, pozostawiając po sobie jedynie zaciekły głos zemsty, który domagał się, aby Zirra nigdy nie zapomniała o tym, co spotkało jej siostrę.
Nie zamierzała się opierać. Ruszyła na polowanie.
Cięła na odlew, znad ramienia. Stal i kość nie stanowiły dla Brzytwy przeszkody. Poszarpane, srebrzyste ostrze przecięło stalowy napierśnik tak gładko, jak szkło tnie skórę. Bez krzyku, jedynie z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia, gwardzista Wszechśmierci upadł na plecy. Powietrze przesiąknięte zapachem tytoniu oraz wina teraz zyskało nową nutę. Gorzki, metaliczny swąd przypalanej krwi. Strażnicy zerwali się na równe nogi.
Zirra miała przed sobą trzy pary oczu, sześć zionących strachem i determinacją czarnych punkcików, które należało zgasić bez wahania. Żołnierze Wszechśmierci nie zasługiwali na litość, żaden z nich. Dawniej Zirra stroniła od niepotrzebnego odbierania życia, posłuszna surowym zasadom życia na pustyni, ale to było, zanim Eristi porwała Seivę i zbezcześciła jej ciało, zamieniając jej siostrę w bezwolną kukłę. Wszyscy, którzy wykonywali rozkazy przeklętej Relikwii z woskową twarzą, odpowiadali za to, co się stało z Seivą. Służyli Eristi, a teraz musieli ponieść konsekwencje.
Zemsta była ogniem Zirry, Wszechśmierć jej paliwem.
Gwardzistom nie można było odmówić odwagi. Pomimo zaskoczenia sięgnęli po stojące pod ścianą halabardy, którymi chcieli osaczyć białooką i zadźgać ją jak dzikie zwierzę. Trzech wyszkolonych żołnierzy w półzbrojach stanowiło wyzwanie, a sposób, w jaki dzierżyli broń, mówił wszystko, co Pustynna musiała wiedzieć. To byli ludzie, którzy doskonale wiedzieli, jak zrobić użytek ze stali i drewna w swoich rękach. Dotykając Pustki, Zirra widziała plątaninę intensywnej czerwieni, otaczającej ją gorejącą siecią. Linie pojawiały się tam, gdzie miały za chwilę znaleźć się żeleźce halabard, szerokie smugi szkarłatu kreśliły w powietrzu krwawe półksiężyce, zanim ostrza z furkotem opadały, aby zmiażdżyć kości Pustynnej. Ta jednak o krok wyprzedzała śmierć. Zirra tańczyła pośród stali, obserwując, jak płonące jasno Żagniki gwardzistów podążają za ostrzem Brzytwy jak ćmy lgnące do ognia świecy. Moment później żołnierze Wszechśmierci przekonali się, jedno cięcie po drugim, że jej dotyk był równie zabójczy, co otwarty płomień.
Ostatni z gwardzistów opadł na kolano, sunąc pustym spojrzeniem po łuku sklepienia. Osadzone w suficie lampy żarnikowe zaczęły blednąć. Zatopione w szkle białopyłowe pręciki samoistnie rozpalały się w obecności żywych, ale w korytarzu nie było już nikogo, kto potrzebował światła. Mimo ciemności Zirra widziała równie wyraźnie jak w świetle słońca, chociaż nie rozróżniała kolorów. Gdy Dotykała Pustki, kolory znikały równie szybko, co rosa na pustyni.
Szara twarz leżącego u jej stóp żołnierza przypominała szkic wykonany węglem. To był człowiek zahartowany przez los, ociosany przeciwnościami losu, naznaczony bliznami oraz troskami, które wyryły wokół oczu i ust głębokie bruzdy, ale wszystko, czym był, dobiegło końca. Jego Żagnik rozbłysnął po raz ostatni pod dotykiem Brzytwy, zanim mężczyzna osunął się na podłogę. Zirra widziała wiele martwych twarzy, przestraszonych, wykrzywionych gniewem oraz tych dziwnie melancholijnych. Gwardzista miał w sobie osobliwy spokój, nutę szlachetności, która w obliczu śmierci pozwoliła mu zachować godność. Być może w innym czasie i innym miejscu Zirra inaczej by spojrzała na ogorzałego Asiarda, lecz teraz nie miało to już większego znaczenia. Żołnierz gotów był do ostatniego tchu wykonywać rozkazy Eristi, sumiennie wypełnił swoje obowiązki. Na swoją zgubę. Teraz był jedynie umarłym stojącym na progu ostatniej, samotnej wędrówki.
Zirra nie walczyła z martwymi.
Twarze zabitych obwiązała kawałkami materiału, chociaż sama nie wiedziała, z jakiego powodu zdecydowała się oddać im ostatnią posługę. Po tym, co zrobili Seivie, po tym, jak Ścierwojad uwił sobie gniazdo w jej ciele, wyrzuty sumienia Pustynnej powinny być krótkie jak cień w południowym słońcu.
A jednak wyciągnęła otwartą dłoń ponad martwymi.
– Niech wiatry wam sprzyjają – powiedziała cicho, zanim ruszyła przed siebie.
Korytarz zamykały solidne drzwi obite metalem i pozbawione wszelkich otworów, które mogłyby ułatwić wejście do więzienia kultu Wszechśmierci. Istniały trzy sposoby na sforsowanie takiej bariery. Pierwszym była osadzona w ścianie rurka, służąca do podania hasła gwardzistom trzymającym straż po drugiej stronie grubej na kilkanaście stóp ściany z litego kamienia. Drugi sposób przybrał formę beczki prochu oraz zastępu krzepkich górników, uzbrojonych po zęby w młoty oraz kilofy. Nawet dysponując Brzytwą, Zirra musiałaby się natrudzić, aby przeciąć rygle, bolce oraz wsunięte w skałę zawiasy, co umożliwiłoby przebicie się do więzienia. Dlatego wybrała trzeci sposób.
Zapukała.
Z cichym zgrzytem zawiasów przejście stanęło otworem. W progu czekał niski mężczyzna, okryty czernią od wysokich butów o miękkiej podeszwie po kaptur, pod którym jarzyły się jasne punkciki oczu. Jego Żagnik nie przypominał wirującego powoli ognistego dysku, który rósł, gdy śmierć podkradała się bliżej. Wyglądał jak nieforemna szklana kula, rozbita na tysiące okruchów i siłą połączona na nowo. Każdy z fragmentów Żagnika mienił się własnym światłem od krwistej czerwieni po ciemną purpurę.
– Wszystko w porządku? – spytał Theris.
Zirra przelotnie spojrzała na martwych gwardzistów. Już miała odpowiedzieć, gdy dostrzegła coś pomiędzy martwymi ciałami. Zarys sylwetki, plama ciemności na tle czerni, przypominająca kształtem masywnego pustynnego lisa, niewiele mniejszego od myśliwskiego ogara. Zmrużyła oczy, aby lepiej się przyjrzeć zwierzęciu, lecz to zniknęło, zostawiając po sobie tylko niejasne przeczucie, które zwykle towarzyszy nocnym majakom.
– Nie – mruknęła w końcu.
– Nie mamy wiele czasu – rzucił Theris, wskazując głową do wnętrza więzienia. – Idziemy.
– Co zrobiłeś ze strażnikami po swojej stronie?
– Uśpiłem ich. – W głosie złodzieja pojawiła się dezaprobata. – Zwłoki to znak niechlujnej roboty.
Przechodząc przez próg, Zirra spodziewała się zobaczyć wykuty w skale szereg cel, cuchnących nieczystościami jam, w których człowiek nie był w stanie się nawet skulić do snu, o rozprostowaniu kończyn nawet nie wspominając. Do takich więzień Dominium posyłało powstańców oraz zdrajców, łamiąc ich ducha ciężką pracą w kamieniołomach za dnia oraz brakiem snu po zmroku. Kilka lat zesłania do kolonii karnej okaleczało człowieka nie tylko na ciele, lecz także na umyśle, pozostawiając po sobie wyschniętą skorupę, która kuli się na sam dźwięk rozłupywanej skały. Pustynna była przekonana, że Wszechśmierć nie traktuje swoich ofiar lepiej, toteż zdziwiła się, gdy objęła wzrokiem niezgorzej urządzony pokój. Trudno to miejsce nazwać wygodnym, ale w niczym nie przypominało ono izolatki w Kazarze, którą Zirra miała szansę kilka razy obejrzeć po tym, jak weszła w drogę żołnierzom Kenesa. Złamanie nosa jednemu z nich z pewnością nie poprawiło jej sytuacji.
Żarnikowe kafle oświetlały ogromny stół, na którym spoczywały rulony papieru, linijki, cyrkle oraz przycięte kawałki grafitu, czekające na umieszczenie w mosiężnej oprawce. Łupkowa tabliczka zasłana była kolumnami liczb i o ile cyfry u szczytu płytki zapisane zostały starannie, to z każdym kolejnym wierszem charakter pisma się zmieniał. Znaki stały się niechlujne, ryte w pośpiechu, aż wreszcie miejsce ostatniego wyniku zastąpiła wściekle połamana kreska. Rylec stał obok tabliczki, wbity w blat na dobre trzy palce.
– To nie wygląda na więzienie – odezwała się Zirra, idąc cicho wzdłuż regałów oraz skrzyń, w których spoczywały młotki, cęgi, połamane trzonki, pogięte pręty oraz poskręcane bryły żużlu.
Nie brakowało również sztabek metalu, które zostały ułożone w pedantycznym porządku wedle kolejności liczb zapisanych na ołowianych tabliczkach, podpowiadających Pustynnej, że osoba, którą więził tutaj kult Wszechśmierci, była geniuszem lub szaleńcem, najpewniej zaś stopem tych dwóch szlachetnych materiałów.
– Cyna, miedź, żelazo – szepnęła zdumiona, dotykając mijanych sztabek, ozdobionych misternymi znakami kuźni z miast lub krajów, o których Pustynna nigdy nie słyszała. Był też białopył. Warte fortunę sztabki, które otaczały pulsujące łagodnie spirale szkarłatu, wyginające się w stronę Zirry jak smugi żelaznych opiłków w kierunku magnesu. Theris sunął przy ścianie, muskając mur opuszkami palców. Przypominał jej gończego psa, skupionego i w każdej chwili gotowego do skoku.
– To kuźnia – powiedział cicho.
Zirra zajrzała do wnętrza, z którego sączył się zapach spalonego węgla drzewnego i oleju, zmieszany z metaliczną nutą prochu strzelniczego. Zasilane kołem wodnym młoty kowalskie spały, zawieszone na skórzanych pasach. Otoczone aureolą cegieł oraz sadzy palenisko zionęło teraz chłodem, który wpychał się do podziemi przez przewód kominowy. Para ogromnych miechów stanowiła płuca kuźni, ale nie poruszała ich siła mięśni, lecz żywioł bardziej nieustępliwy od jakiegokolwiek śmiertelnika. Woda płynąca ukrytymi w ścianie kanałami.
Dla Zirry kuźnia była domeną płomieni, które rozpalały metal do białości i pozwalały kowalowi uderzeniami młota zmienić jego kształt. Pustynia nie różniła się wiele od pieca, do którego wrzucano kęsy żelaza. Erkal wykuwała ludzkie charaktery albo pozostawiała zbrązowiałe, bezużyteczne szczątki jako przestrogę. Oglądając kuźnię, Zirra zaczęła rozumieć, że to woda pozwalała hartować stal, to ona wprawiała w ruch młoty oraz miechy, to jej siła tworzyła znacznie doskonalsze dzieła niż małe, pustynne warsztaty, napędzane mięśniami oraz desperacją pracujących w nich ludzi. Dominium nawet z wody uczyniło broń.
– Tutaj? – Theris wskazał na zaryglowane od zewnątrz drzwi.
Zirra obróciła głowę, dostrzegając Żagnik płonący po drugiej stronie drzwi. Jednym uderzeniem Brzytwy rozpłatała kłódkę, rygiel oraz tkwiący w drzwiach zamek. Theris w ostatniej chwili złapał za resztki kłódki, zanim te uderzyły o kamienną posadzkę.
– Ciszej – wycedził przez zęby, wskazując ruchem głowy na wąskie schody prowadzące w stronę powierzchni. – Możesz się mścić, kiedy mnie nie będzie w pobliżu.
Drzwi uchyliły się z chrzęstem, wypuszczając z wnętrza strumień mdłego, żarnikowego blasku. Pomieszczenie było niewielkie, pozbawione okien oraz wszelkich wygód. Ściany zakrywały arkusze papieru pokryte konstelacjami ciemnych punktów, liczb i znaków. Pod tym osobliwym nieboskłonem na pryczy leżał Ensig i chociaż Zirra nie widziała do tej pory wielu pobratymców Erin-Asar, to była przekonana, że trudno będzie znaleźć kogoś, kto będzie dorównywał Sabaarowi budową. Masywne ciało pokrywała ciemna, lekko opalizująca łuska, przecięta w kilku miejscach jaśniejszymi odbarwieniami, pozostawionymi przez żar kuźni. Wyrastające nad oczodołami kostne grzebienie płynnie przechodziły w rząd kolców, które ginęły w ciemnej grzywie piór.
Jedna z powiek uniosła się, odsłaniając białe oko o pionowej źrenicy.
– Nareszcie – powiedział więzień chropowatym głosem. – Nie śpieszyło się wam zbytnio, co? Jeszcze kilka dni, a zacząłbym się przyzwyczajać do brei, którą mnie tutaj karmią. Oto i sławny złodziej, o którym tyle słyszałem. Spodziewałem się kogoś bardziej… imponującego. Bez urazy.
Theris pokręcił głową.
– Nie mamy wiele czasu.
– Naprawdę? – Sabaar wstał z łóżka, po czym zaczął zdejmować i rolować arkusze papieru, którymi obwieszona była jego cela. – Sądziłem, że poczekamy tutaj grzecznie, aż zjawi się ta przegniła karkid z woskową twarzą, żeby się pożegnać. Chętnie bym zobaczył, jak Białooka obcina jej wszystko oprócz uszu, żeby słyszała swoje skamlenie. Ponoć na arenie Eristi błagała o litość. Aż żal, że coś takiego mnie ominęło, ale nie chcieli mnie stąd wypuścić.
Zirra skrzywiła się tylko w odpowiedzi. Tamtego dnia na arenie powinna z uśmiechem zatopić Brzytwę w piersi Eristi i patrzeć, jak Relikwia wije się w agonii. Powinna, ale tego nie zrobiła. Pozwoliła, aby Ścierwojad o twarzy Seivy stanął jej na drodze. Zawahała się, zamiast rozrąbać na kawałki przeklętego przez wiatr pasożyta, który zagnieździł się w ciele siostry.
Następnym razem będzie silniejsza.
– Drażliwy temat, co? – Sabaar wyciągnął spod łóżka skórzany worek i wysypał z niego kilkanaście drewnianych figurek oraz kilka garści wiórów. Ich miejsce zajęły zwinięte naprędce papiery.
– Co jeszcze musimy stąd zabrać? – zapytał Theris, wskazując dwoma palcami w stronę kuźni. – Do zmiany wart daleko, ale się nie ociągajmy.
– Im mniej zapisków zostawię Trupiarzom, tym lepiej. – Sabaar podszedł do stołu i zgarnął papiery do worka, bezceremonialne dopychając je pięścią. – Puśćmy to miejsce z dymem. Mamy czas, a ogień odgrodzi nas od…
Zirra spojrzała w kierunku schodów, dostrzegając kilka Żagników przesuwających się powoli w stronę podziemnej kuźni. Pomiędzy żołnierzami Wszechśmierci było coś jeszcze. Bladoczerwony zarys wysokiej postaci, pozostawiający po sobie lekki powidok, przypominający niesiony wiatrem woal piasku. Kroczący pośród śmierci, noszący Serce strzęp człowieka zamknięty w białopyłowej skorupie.
– Relikwiarz – powiedziała z napięciem w głosie. – Niech go Erkal pochłonie.
Theris rozejrzał się po więzieniu, błyskawicznie oceniając szanse na ukrycie się przed żołnierzami.
Zirra poczuła drżenie mięśnia na lewym policzku. Dobrze zapamiętała kolumnę białopyłowego ognia oraz szkarłatną aureolę, która otaczała Eristi, gdy spotkała się z nią oko w oko na arenie. Ten Relikwiarz wyglądał inaczej, jego blask był przytłumiony i wyblakły, przecięty czarnymi żyłkami, co nie wróżyło dobrze. Podczas wypraw na pustynię szczęśliwy zbieg okoliczności był równie rzadki, co napotkanie ukrytego pośród skał źródła. Wszystko, co niespodziewane, należało traktować z nieufnością popartą przynajmniej jednym ostrzegawczym strzałem. Na Erkal bezpiecznych ścieżek było ledwie kilka, i to niezbyt wyraźnych, podczas gdy do zguby prowadziło tysiąc dróg, szerokich jak niebo.
Jedną z nich były strome schody, po których schodził ku niej Relikwiarz.
– Nie podoba mi się – mruknęła pod nosem, mocniej zaciskając dłoń na rękojeści Brzytwy.
– Ilu ich jest? – zapytał rzeczowo Theris.
– Trzech ludzi i Relikwiarz.
– Jesteś w stanie to zabić? – Głos Therisa było chłodny. Żadnego strachu, żadnej drwiny.
Zirra powoli skinęła głową. Przywołując Brzytwę, przekraczała granicę między życiem a śmiercią, co oszczędzało jej bolesnego pulsowania w skroniach, wyschniętych ust i drżenia palców. Jej oddech nie mógł przyśpieszyć, serce tkwiło w bezruchu. Przerażał ją spokój, z jakim przylgnęła do ściany obok schodów, gotowa zgasić czyjeś życie. Żagniki gwardzistów Wszechśmierci rosły, wyciągały się w stronę Zirry jak dziesiątki palców spragnionych dotyku jej skóry.
Słyszała wyraźnie trzy pary podkutych butów, szczęk pancerzy oraz ciężkie kroki Relikwiarza, odbijające się metalicznym echem na klatce schodowej. Pozwoliła wejść pierwszemu gwardziście do kuźni. Rosły mężczyzna opierał jedną dłoń na rękojeści pałasza, drugą podtrzymywał kopcącą fajkę o długim, wygiętym cybuchu.
Zabij albo giń. Zabij ich wszystkich.
Żołnierz ledwie drgnął, gdy Brzytwa przebiła szturmak i wbiła się w jego kark. Runął na posadzkę ze szczękiem pancerza i trzaskiem łamanej fajki. Zirra przeszyła drugiego żołnierza poszarpanym ostrzem, a gdy ten zsunął się bez życia z Brzytwy, stanęła oko w oko z Uśmiechniętym.
Wysoki, obdarzony nienaturalnie długimi kończynami Relikwiarz przecisnął się przez drzwi niczym pająk. Jego ruchom brakowało płynności, było w nich coś niewłaściwego, jak u chorego, który nie potrafi zmusić swojego ciała do posłuszeństwa. Jego palce oraz kończyny bez ustanku drżały, głowa obracała się w obydwie strony, targana spazmami. Maska Relikwiarza była całkiem gładka, jeżeli nie liczyć wyrzeźbionych w metalu zbyt szeroko uśmiechniętych ust.
Zaciśnięta pięść Relikwiarza wystrzeliła naprzód, gotowa zmiażdżyć Pustynną. Instynktownie Zirra uchyliła się przed ciosem, unosząc w odpowiedzi Brzytwę do uderzenia. Walczyła już z Eristi, widziała białopyłowy pancerz rozpryskujący się na piasku jak krople srebrnej krwi. Mogła go pokonać. Z gracją wyminęła kolejne uderzenie i wzięła zamach.
Brzytwa opadła na ramię Uśmiechniętego, ale zamiast przeciąć ciemny pancerz, ostrze z jękiem odbiło się od karwasza, pozostawiając po sobie płytką szczerbę. Zirra cięła raz jeszcze, ze zgrzytem rysując długą, nierówną linię na ciemnym kirysie. I nic więcej. Ciemny pancerz dalej tlił się żagnikowym ogniem, który promieniował mocniej tylko w stawach osłoniętych białopyłową kolczugą.
Zza maski Relikwiarza dobiegł upiorny chichot kilku głosów jednocześnie.
Zdumiona Pustynna otworzyła szerzej oczy i zbyt późno dostrzegła płomieniste linie, kreślące w powietrzu łuk wymierzony w jej serce. Zdołała tylko nadstawić osłonięty pancerzem bark na uderzenie. Szponiaste palce Relikwiarza z łatwością rozcięły kaftan oraz przeorały zaszyte między warstwami tkaniny stalowe płytki. Nie czuła bólu ani spływającej po plecach krwi, ale była pewna, że kiedy wróci do Wieży Kemel, będzie musiał zszywać ranę.
Jeżeli wróci.
Skoczyła do tyłu, uciekając prosto w objęcia kolejnego niebezpieczeństwa. Jedna z otaczających ją smug czerwieni zajaśniała wyraźniej, połączyła gardło Pustynnej z lufą muszkietu w ręku ostatniego z gwardzistów Wszechśmierci. Przez moment Zirra nie widziała niczego prócz ciemnej paszczy lufy, która lada chwila miała eksplodować zabójczym płomieniem. Żołnierz położył palec na spuście, a wtedy jego cień ożył, wyciągnął się w górę i przybrał postać Therisa, trzymającego w ręku długi rylec. Kolec trafił w przerwę między pancernym obojczykiem a krawędzią szturmaka, w nieosłoniętą metalem tętnicę. Żołnierz na oślep machnął kolbą muszkietu, ale trafił w pustkę. Stracił równowagę i runął na stopnie, pociągając za spust. Huk wystrzału poniósł się echem w górę schodów.
Zirra była pewna, że słyszało go stanowczo zbyt wiele uszu.
– Uciekajcie! – krzyknęła, zastępując drogę Uśmiechniętemu. – Zajmę się nim!
Teraz już nie była tego taka pewna, ale nie zamierzała uciekać. Miała zadanie do wykonania.
Złodziejowi nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Odciągnął Sabaara, który już zamierzał z młotem kowalskim w dłoniach stanąć u boku Pustynnej. Wymknęli się z więzienia, podczas gdy Zirra i Relikwiarz krążyli wokół siebie, dwa shavary gotowe zatopić kły w szyi przeciwnika.
Uśmiechnięty ruszył w jej stronę, lekko kiwając się na boki, bez wysiłku odrzucił stół na bok, rozsypując po podłodze cyrkle, linki oraz narzędzia do pisania. Nagle ciałem Relikwiarza wstrząsnął dreszcz, który wykręcił mu głowę do góry i rzucił go brutalnie na kolana. Pustynna już miała skorzystać z okazji, aby wbić Brzytwę za pancerny kołnierz, gdy Uśmiechnięty skoczył naprzód, wyciągając przed siebie szponiaste rękawice. Pustynna rzuciła się na bok, nawet nie myśląc o tym, żeby zrobić użytek z ostrza.
– Niech to… wiatr – zaklęła, zrywając się na równe nogi.
Zmierzyła spojrzeniem Uśmiechniętego. Miała przed sobą coś znacznie gorszego od wszystkich drapieżników, jakie kiedykolwiek spotkała pośród wydm. Bestię obdartą ze zmysłów. Pustynnego demona, okrytego pancerzem, który mógł się oprzeć nawet Brzytwie.
Skrzywiła się, mocniej zaciskając palce na rękojeści ostrza. Nie mogła się bać.
Uśmiechnięty chwycił garść metalowych prętów i cisnął nimi w stronę Zirry. Zanim Relikwiarz wziął zamach, Pustynna skoczyła w kierunku stołu, wymykając się spod deszczu rubinowych linii. Za plecami usłyszała zgrzyt metalu uderzającego o kamień, gdy pręty odbiły się od podłogi. Gdyby jeszcze przez moment patrzyła na Uśmiechniętego, usłyszałaby nieprzyjemny dźwięk rozrywanego ciała i zgrzyt stali ocierającej się o kość. Zacisnęła zęby, kuląc się za wywróconym blatem. Nie zdążyła nawet obrócić głowy, gdy metalowe pręty załomotały o stół. Kilka z nich przebiło deski tak gładko, jak nóż rozcina napięte płótno. Jeden kolec utknął w drewnie nie dalej niż szerokość dłoni od twarzy Pustynnej. Na chwilę zamknęła oczy, nasłuchując chrzęstu zbroi Relikwiarza, który skradał się w jej stronę.
Idzie po mnie.
Zirra parsknęła nerwowym śmiechem.
Naprawdę?
Zerwała się do cięcia w chwili, gdy głowa Uśmiechniętego pojawiła się nad krawędzią blatu. Krzesząc iskry, Brzytwa grzmotnęła w czarny hełm, odrzucając Relikwiarza do tyłu. Drugie uderzenie trafiło w krawędź maski, odłupując drzazgę ciemnego metalu. Uśmiechnięty machnął łapami na oślep, ale Zirra przemknęła między jego ramionami. Była na tyle blisko, że poczuła otaczający go metaliczny zapach kwiatów prochowych, których używano do odurzania oszalałego Relikwiarza.
Padła nisko na kolano, wkładając w uderzenie całą nienawiść, jaką w sobie nosiła. Brzytwa wgryzła się poniżej płyty osłaniającej udo Relikwiarza, tam, gdzie kolano chroniła jedynie białopyłowa kolczuga. Metal rozbłysnął bielą, a na podłogę trysnęły krople roztopionego metalu, rozedrgane i połyskliwe jak rtęć. Uśmiechnięty osunął się ciężko na bok, zanosząc się widmowym chichotem. Zirra nie była pewna, czy w ten sposób wyrażał ból, czy towarzyszącą mu ekstazę. Wiedziała natomiast, że po schodach zbiegało kilkunastu ludzi i każda chwila zwłoki mogła kosztować ją więcej niż kilka szram na plecach.
Posłała Uśmiechniętemu jeszcze ostatnie, pełne obrzydzenia spojrzenie i biegiem dopadła drzwi, przez które dostała się do więzienia. Za jej plecami rozległy się pierwsze krzyki, które utonęły w huku wystrzałów. Korytarz przez moment oświetlał jedynie ogień wylotowy muszkietów oraz żarzące się w locie resztki przybitki. Gdy kafle żarnikowe przebudziły się do życia, gwardziści Wszechśmierci zobaczyli tylko ciała zabitych towarzyszy oraz wybity w ścianie otwór.
Zirra ześlizgnęła się w dół szybu i wylądowała na krawędzi wykutego w litej skale koryta, którym przelewała się cuchnąca mieszanina nieczystości oraz gnijących resztek. Na powierzchni wody unosiły się niewyraźne oblepione szmatami i gliną kształty, do złudzenia przypominające ludzkie ciała. Przeważnie ściekami płynęły zwykłe śmieci, ale tych niezwykłych też nie brakowało. Kanały pod Ardean stanowiły miejsce ostatniego spoczynku dla bezimiennych i zazwyczaj potwornie okaleczonych ofiar kupieckich intryg, rodowych porachunków i walki o wpływy, rozgrywanej w palarniach kwiatów prochowych.
Zirra była wdzięczna, że dzięki przywołaniu Brzytwy nie musiała oddychać obezwładniającym zmysły smrodem zgnilizny, który potrafił w jednej chwili rzucić na kolana. Ścieki stanowiły całkowite zaprzeczenie pustyni. Ciemne i wilgotne, wciśnięte w wąskie tunele pod ulicami miasta, budziły w sercu Zirry najgorsze obawy. Zwłaszcza zwisające z rur girlandy parzącego mchu, które przypominały jej Bielaki.
Nie oglądając się za siebie, gnała w górę tunelu, przeskakując nad dopływami mniejszych ścieków. Za jej plecami echo powtórzyło okrzyki żołnierzy Wszechśmierci, ale w przeciwieństwie do pogoni Zirra nie tylko wiedziała, lecz również widziała, dokąd biegnie. Gąszcz kanałów, zawalonych piwnic, dawnej zabudowy i przejść tworzył pod Ardean labirynt po stokroć bardziej mylący niż uliczki Wysokiego Miasta. Ucieczka na oślep w głąb pozbawionej światła plątaniny tuneli była doskonałym sposobem na zgubienie nie tylko pościgu, ale także nadziei na ponowne zobaczenie słońca.
Zirra wpadła do głębokiej niszy i chwyciła za wiszącą w niej drabinę. Z Brzytwą trzymaną w zgięciu łokcia, wspięła się w stronę jaśniejszego kwadratu szarości, przedzielonego metalowymi prętami. Pustynna rozcięła kłódkę i ramieniem naparła na kratę. Przez moment obawiała się, że skrzypiące pod nogami szczeble drabiny złamią się prędzej, niż skorodowane zawiasy choćby drgną, ale w końcu udało jej się wydostać z kanałów.
Wytoczyła się na bruk i wyobraziła sobie, że bierze głęboki wdech czystego powietrza i drży z zimna. Powinna czuć wyczerpanie, bolesne pulsowanie w skroniach, rwanie barku rozerwanego łapą Uśmiechniętego, ale była martwa. Gdy Brzytwa wypali się do cna, życie, a wraz z nim ból oraz wszystkie tłumione emocje, uderzą w Zirrę równie mocno, co ściana piaskowej burzy, ale póki trzymała widmową klingę w ręku, mogła uciekać przed bólem. Czasami nie chciała rozstawać się z Brzytwą. Nie musiałaby wtedy czuć tak wielu rzeczy. Jej myśli pozostawały czyste, skupione na pościgu za Ścierwojadem i Eristi.
Masz zamiar tak leżeć do świtu?
Zamknęła kratę i żywym krokiem ruszyła wzdłuż odrapanych ścian kamienic, które tworzyły Złoty Róg, najbiedniejszą spośród dzielnic Wysokiego Miasta. Być może kiedyś to miejsce zasługiwało na swoją nazwę, ale teraz po dawnej chwale pozostało tylko wspomnienie. Zaniedbane pałacyki stały wciśnięte między rzędy ceglanych domów, resztki ogrodów zarastały szopami warsztatów, fontanny służyły jako kadzie do fermentacji winogron oraz ziarna halasu. Na podwórcach stały pozbawione rąk rzeźby o twarzach i torsach podziobanych uderzeniami kamieni.
W oczach Zirry Ardean przypominało morze ognia. Wokół niej płonęły dziesiątki tysięcy żyć, każde pulsujące w swoim rytmie. Niektóre Żagniki krążyły wokół siebie w widmowym tańcu, inne tkwiły zespolone w miłosnym uścisku, były też płomyki skarlałe, blade i rozlewające się we wszystkie strony gwiazdy ognia należące do tych ludzi, którzy chwiali się pomiędzy życiem a śmiercią. Wszystkie te płomienie delikatnie pochylały się w stronę Brzytwy, gdy Zirra szła pustymi uliczkami Złotego Rogu. W tej dzielnicy ludzie, którzy opuszczali domy po zmroku, zwykle nie mieli dobrych zamiarów. Jak ona.
Była już niedaleko zejścia do Wieży, gdy zobaczyła grupę żołnierzy Wszechśmierci przed wejściem do kamienicy o zewnętrznej klatce schodowej, pnącej się na wysokość trzeciej kondygnacji. Kilku zbrojnych z halabardami pilnowało drzwi oraz ustawionych pod ścianą postaci, podczas gdy ich towarzysze przeszukiwali wnętrze budynku w świetle żarnikowych lamp.
Będzie wściekła. Zirra z mściwym uśmiechem pomyślała, jak Eristi zareaguje na wieść, że Znakodawcy byli w stanie włamać się do więzienia i wykraść Sabaara spod jej nosa. Satysfakcja spełzła z jej twarzy po kilku krokach, gdy przecięła dziedziniec otoczony ze wszystkich stron ścianami kamienic, podobny do studni przykrytej wiekiem rozgwieżdżonego nieba.
Tamten Relikwiarz miał pancerz, który oparł się Brzytwie. Czy Eristi miała taką zbroję?
Albo Ścierwojad?
W bramie dostrzegła trzy Żagniki, ale nie miała zamiaru zawracać i szukać innej drogi do Wieży. Ludzie o nieczystych sumieniach zwykle mijali się po zmroku, z podejrzliwym spojrzeniem przyśpieszając kroku. Zirra miała nieszczęście zaskoczyć ludzi najgorszego sortu, tych porządnych. Na dźwięk kroków trzech strażników miejskich pośpiesznie ukryło fajki i sięgnęło po latarnie oraz broń.
– S-stój! – wykrztusił jeden z nich, wypuszczając z ust kłąb aromatycznego dymu. – Kto idzie?
Zirra odruchowo zmrużyła oczy, gdy padł na nią snop światła.
– Niech to Erkal.
To byli młodzi chłopcy z ledwie sypiącym się wąsem i oczami zmętniałymi od wypalonej przed chwilą dławimyśli. Mogła ich zamordować szybciej, niż zdążyliby zrozumieć, co właściwie się dzieje, ale właśnie dlatego Brzytwa w jej ręku nawet nie drgnęła. Jeden ze strażników zaczął niezbornie wyciągać pistolet zza pasa. Znieruchomiał natychmiast, gdy poczuł na skroni dotyk lufy, a nad uchem szczęknął odciągany kurek.
– Odłóż to, chłopcze, zanim zrobisz sobie krzywdę.
Znajomy, szorstki głos sprawił, że wargi Zirry uniosły się. Nawet gdy Dotykała Pustki, a cały świat tracił kolory, jego oczy wciąż lśniły trójkolorowym płomieniem polarnych zórz. Z blizną przecinającą twarz od czoła po szczękę i wykrzywionym kącikiem ust wyglądał dokładnie jak człowiek, którego nikt nie chciał spotkać nocą w Złotym Rogu.
Nikt oprócz niej.
– Spocznij, pani już nic nie grozi – dodał Karamis, wsuwając pistolet za pas. Strażnicy patrzyli na niego tyleż przerażeni, co zdezorientowani. – Tylko bez zbędnego gadania, bo fajki wam zgasną. Koło starej szwalni jest porządna palarnia, gdzie nikt was nie będzie szukał. Słowo żołnierza.
– Ale…
Vialańczyk wypchnął dwóch strażników z bramy przyjacielskim gestem sierżanta, który pozwolił swoim ludziom wcześniej zejść z posterunku i przepuścić żołd w tawernie. Na odchodnym wcisnął ostatniemu z młodzieńców złotą monetę w rękę.
– Wypijcie za spotkanie, którego rano nie będziecie pamiętać, rozumiemy się? – dodał, poklepując chłopaka w plecy. – A teraz zmykać stąd.
– Śledziłeś mnie? – zapytała Pustynna.
Karamis spojrzał na nią z krzywym uśmiechem, wykoślawionym przez bliznę, i wyciągnął ku niej rękę, której brakowało dłoni.
– Znasz lepsze zajęcie na wieczór?