Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Kobieta pochyla się, a ja czuję, jak jej twarz zbliża się w ciemności. Przykłada usta do linii mojej szczęki i zostawia mały ślad. Siedzę zupełnie nieruchomo, podczas gdy jej wargi formują drobną ścieżkę małych, delikatnych pocałunków w stronę mojego ucha. Niezmierna czułość i powolność jej ruchów całkowicie mnie hipnotyzują."
Podczas długiej, monotonnej jazdy pociągiem czas zdaje się płynąć znacznie wolniej. Bohaterka próbuje go wypełnić, obserwując zmieniające się za oknem obrazy, jednak w pewnym momencie jej uwagę przyciąga siedząca nieco dalej kobieta. Tajemnicza, intrygująca nieznajoma staje się bohaterką jej fantazji i z każdą chwilą jest jej coraz bliższa. W pędzącym przez ciemne tunele pociągu granica między jawą a snem, wyobraźnią a rzeczywistością zaczyna się z wkrótce zacierać.
Zbiór składa się z 18 opowiadań erotycznych:
Poczuć ją
Obcy
Noc zakochanych
Wielkanocne pożądanie
Syrena
Midsommar
Seks z kalendarza
Noc sylwestrowa
Maskarada
DILF
Walenty
Zjawiska paranormalne
Cisza na planie, kamera, seks!
Doktor i ja
Ojciec
MILF
Skóra
Bohema
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 273
LUST authors
LUST
Poczuć ją – 18 opowiadań erotycznych
Tytuł oryginału
Katja Slonawski and B. J. Hermansson compilation 1
Przełożyła: LUST translators Copyright © 2021, 2022 Katja Slonawski, B.J. Hermansson i LUST Wszystkie prawa zastrzeżone All rights reserved ISBN: 9788728182482
1. Wydanie w formie e-booka, 2019
Format: EPUB 2.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą LUST oraz autora.
Las mijany niepostrzeżenie. Małe miejscowości. Wełniste owce w nieruchomym krajobrazie. Gdy za bardzo kręci mi się w głowie, żeby patrzeć na to, co jest blisko, pozwalam, by wzrok spoczął na czymś w oddali. Myślę, że to dokładnie tak jak w życiu – skupiać się na tym, co w danej chwili daje najwięcej siły. Od czasu do czasu kołyszemy się we wspólnym ruchu. My, nieliczni pasażerowie wiezieni dokądś. Wagon się przechyla i ktoś podnosi wzrok. Prostuję się, próbując przybrać wygodniejszą pozycję na skrzypiącym siedzeniu. Fotele są tak skonstruowane, jakby zrobiono je po to, żeby człowiek nie mógł na nich zasnąć. Pewnie taki był zamysł. Gdy jadę pociągiem, zawsze patrzę przez okno, co prowadzi do tego, że sztywnieje mi kark. Ale nie mogę się powstrzymać. Deszcz padający na pustkowia jest dziś drobny i lekki jak niespieszny pocałunek. Widzę, że naprawdę mocny deszcz czai się i czeka w chmurach. Zdążą się zrobić niemal niebieskoczarne w oczekiwaniu na możliwość ujścia, zwalenia się na nas, siedzących i zakapsułowanych w wyściełanym metalowym olbrzymie. Chciałabym się kąpać w tym deszczu, zdjąć z siebie ubrania i leżeć pod niebem, gdy będzie się ono otwierać. Pozwolić mu przyjść, pozwolić mu spaść. Wagon znowu przechyla się i tym razem podnoszę wzrok.
Moje spojrzenie mimowolnie ląduje na kobiecie, która jedzie tyłem do kierunku jazdy, więc siedzi zwrócona do mnie po drugiej stronie przejścia. Czyta szeleszczącą gazetę i pije coś z tekturowego kubka. Przez chwilę przyglądam się jej palcom wokół tego kubka, a potem dostrzegam wystający niewielki skrawek herbacianej torebki i sznureczek na brzegu. Nie mogę rozpoznać rodzaju herbaty, kobieta jest oddalona o zbyt wiele rzędów. Jej palce wyglądają na zmarznięte. Bierze małe, ostrożne łyki, a mnie się wydaje, że kupiła herbatę głównie po to, żeby się rozgrzać. W wagonie czuć przeciąg, ale ja jak zwykle jestem ubrana za ciepło, więc mi to nie przeszkadza. Chciałabym zaoferować jej swój szal, który leży zwinięty i nieużywany na siedzeniu obok mnie. Wydałoby się to dziwne? Wyobrażam sobie, jak się uśmiecha i przyznaje, że trochę marznie. Zapytałaby, czy chcę się przysiąść, czy nie mam nic przeciwko, by jechać tyłem. Nie mam. Widzę w wyobraźni, jak siadam obok tej kobiety i spoglądam w kierunku miejsca, gdzie sama przed chwilą siedziałam i gdzie nadal znajduje się moje prawdziwe ciało. Jak wygląda? Jak ja wyglądam? Nagle zdaję sobie sprawę, że przypatruję się kobiecie nieco zbyt intensywnie, więc szybko z powrotem spoglądam w stronę okna, ale zdaje się, że niczego nie zauważyła. Wjeżdżamy do tunelu i gwałtowny szum przelatuje przez wagon. Podpatruję ją w ciemności, ale nie widzę nic poza rozmazanymi konturami. Nagle z powrotem wyjeżdżamy na światło, a ona napotyka moje spojrzenie. Natychmiast odwracam wzrok. Powinnam była to przewidzieć. Nie mogła czytać swojego dziennika w ciemnościach tunelu. Trochę trwa, zanim odważam się znowu na nią spojrzeć, i robię to ukradkiem. Tym razem przyglądam się nieco dokładniej. Wygląda, jakby była mniej więcej w moim wieku, ale może też być trochę starsza. Jej ciemne włosy są pozwijane i splecione w misterną fryzurę, która wydaje się staromodna i przesuwa się na bok, gdy zostaje przygnieciona do zagłówka. Ciepła, miękka bułeczka włosów, która przyciska się do jej szyi i ucha. Próbuję wyobrazić sobie własne potargane włosy, jak zawsze trochę nieposłuszne. Jak to wygląda z jej strony?
Do naszego wagonu wchodzi konduktorka, a ja zaczynam szukać biletu. Już raz go pokazywałam, ale myślę, że równie dobrze mogę to zrobić ponownie. Nie pamiętam, kiedy ta współpasażerka wsiadła, może na poprzedniej stacji. Pewnie byłam zbyt zajęta wyglądaniem przez okno, żeby ją zauważyć. Pokazuję bilet konduktorce, która idzie dalej. Zatrzymuje się przy kobiecie i mówi coś, na co tamta się śmieje i odpowiada twierdząco. Tak mi się wydaje. Znają się? Kobieta uśmiecha się, gdy konduktorka znika w następnym wagonie. To uśmiech, który mocno zaraża, a ja znowu patrzę w okno, żeby się nie zdradzić, że podsłuchiwałam. Pozwalam upłynąć, jak sądzę, kilku długim minutom. Zjeżdżamy do niewielkiej kotliny i liczba owiec wzrasta. Próbuję je policzyć i czuję, że prawie zapadam w drzemkę. Na chwilę zapominam o kobiecie i jej gazecie. Gdy pociąg się zatrzymuje, spoglądam w jej stronę, ale siedzi nadal. Nikt w naszym wagonie się nie rusza. Nie widzę zbyt dobrze pozostałych kilku pasażerów, poza kapeluszem i paroma szczytami głów o różnych kolorach i rodzajach włosów. Na małym peronie czekają stara kobieta z mężem, jak zgaduję, i odbierają młodego chłopaka, który ma nie więcej niż piętnaście lat. Nie widzę, żeby poza nim ktoś inny wsiadał lub wysiadał. Dalej czeka nas spokojna jazda przez góry. Jechałam wcześniej tym odcinkiem. Trasa do następnej stacji wiedzie przez cały szereg tuneli. Prawie godzina pojawiających się na zmianę tuneli i widoków, światła i ciemności. Kotlina była tylko małą zapowiedzią tego, co dopiero przed nami. Kobieta i ja będziemy nadal siedzieć w tym samym wagonie i oddychać tym samym powietrzem. Dlaczego nie zmieni miejsca, żeby nie jechać tyłem? Widzi, że ją obserwuję?
Pociąg znowu rusza, ten wielki potwór, który rozcina krajobraz na pół. Początkowo jedzie powoli i zaczyna się toczyć jak zwierzę, które rozciąga się po kilku miesiącach zimowego snu. Tym razem jest jednak inaczej. Wibracja w głębi silników, przyjemne brzęczenie w maszynerii, delikatne jak mruczenie kota. Nie wiem, czy ktoś oprócz mnie potrafi to uchwycić. To nie tyle dźwięk, co odczucie. W palcach u stóp, to łechtanie, drganie we wszystkich włosach na moim ciele, łaskotki wzdłuż wewnętrznej strony uda przez kość ogonową i kręgosłup aż do skóry głowy. Pamiętam to doznanie, odkąd miałam dwanaście lat i jechałam rowerem po żwirowej drodze przed domem rodziców. Już wcześniej jeździłam tamtędy wiele razy, ale wtedy po raz pierwszy tego doznałam. Żwir wywołał drganie biegnące przez rower i średniotwarde siodełko ku miękkości i młodości między moimi nogami. Tego lata często jeździłam rowerem w tę i z powrotem po żwirowej drodze, starając się wyglądać tak naturalnie, jak to tylko możliwe. Kolejnego lata straciło to swój czar, ale nadal pamiętam to doznanie, rozkosz rozciągającą się aż do ud. Gdy pociąg rusza, odczucie jest takie samo. Rozdzielam złączone kolana. Moje nogi pozostawały skrzyżowane przez całą podróż, więc teraz z całą pewnością pod spodniami mam czerwone pręgi. Z nogami uwolnionymi z zablokowanej pozycji bardziej się rozluźniam i nieco zanurzam w siedzenie. Zaczęło się delikatne, niemal niesłyszalne bębnienie o szybę. Może słyszę je tylko w wyobraźni, dźwięk zaczerpnięty z pamięci, gdy widzę krople spływające po szybie. Raz po raz, spokojnie, pada jedna po drugiej. Ich kolor jest fantastyczny, wręcz niemożliwy. Zawsze myślałam, że kolor kropel deszczu pochodzi ze świata magicznych istot – aniołów i jednorożców. A teraz jest taki jak ja i moje myśli. Słaby blask świeci przez małe bąbelki wody i sprawia, że są raz żółtawe, raz niebieskie, raz różowe. Brzęczenie dotarło do mojego łona, a ja czuję, jakie jest rozluźnione, i przypominam sobie, kiedy ostatni raz byłam naga w obecności drugiego człowieka. To było po suto zakrapianym wieczorze w barze, nic godnego zapamiętania. Następnego dnia spłukałam kaca filiżanką mocnej kawy na stacji benzynowej i nigdy nie miałam zamiaru tego powtarzać. Nie należy spotykać szybkich partnerów w barach, gdy obie zainteresowane strony mają fałszywe postrzeganie rzeczywistości i ograniczoną zdolność oceny. Powinno się to odbywać w znacznie bardziej zmysłowych miejscach. Przestrzeniach sprzyjających spotkaniom. Umożliwiającym spojrzenia i rzeczywisty kontakt. W pociągu.
Znowu spoglądam w stronę kobiety. Siedzi, notując coś w gazecie. Co pisze? Sądząc po tym, jak daleko zdawała się zajść w czytaniu, dotarła już do części z krzyżówkami. Zastanawiam się, czy głowi się nad jakimś słowem czy raczej rozwiązuje sudoku. Zawsze byłam słaba w krzyżówkach. Mała cierpliwość, słabe wyczucie językowe. Ale ma swój urok patrzenie, jak inni je rozwiązują, jak ich oczy zwężają się w skupieniu, jak próbują złożyć litery w kilku różnych kierunkach, żeby stworzyć słowo. Ci, którzy to robią, zdają się dzierżyć klucz do czegoś czułego i intymnego, do powolnej rozkoszy dokładnie teraz, w tym momencie, wraz z papierem gazetowym i przeciw niemu. Dzisiejsza krzyżówka dziś. Jutrzejsza krzyżówka jutro. Oczy kobiety nieruchomieją, gdy przykłada ołówek do warg i myśli, czy nie zapędziła się w kozi róg swoim ostatnim wyborem. Mięśnie wokół oczu układają się w niewielkie zmarszczki i niesamowicie trudne do zauważenia dołeczki tuż pod brwiami. Nie widzę tego, a jednak widzę. Wyobrażam sobie, że się przesiadła, żeby zrobić mi miejsce, i teraz rozwiązujemy krzyżówkę wspólnie.
Mój szal spoczywa na jej ramionach, a na nim spoczywają jej luźno upięte włosy. Zastanawiam się, czy jakiś włos zostanie na materiale. Chciałabym tego. Czuję jej odległe ciepło na siedzeniu, tym, na którym przed chwilą się znajdowała, i patrzę na litery nabazgrane w krzyżówce. Cienki, niemal szary papier zdobią słowa, takie jak: kleszcz, maruder i runda. Słowa, których nie używam na co dzień, ale kto ich właściwie używa? Pomagamy sobie nawzajem zgadnąć dłuższe słowo, a potem krótkie, którego nigdy nie słyszała. „Skok”. Noga zająca. Nie wiem, dlaczego to sobie przypomniałam, może to pamiątka z podstawówki. Kobieta się uśmiecha, dokładnie jak do konduktorki. Zdaje się zadowolona, że sobie pomagamy. To uczucie znowu we mnie wstępuje. Pyta o inne słowo, takie, którego jeszcze nie udało się jej zgadnąć. Jak brzmi jej głos? Mówi dialektem?
Wzdrygam się, złapana na gorącym uczynku przez samą siebie, gdy moje spojrzenie spoczywa na jej cienkich palcach, które znowu obejmują tekturowy kubek. Musi być już pusty albo zimny. Paznokcie są krótko obcięte, koniuszki palców niemal przezroczyste, białe od zimna. Będzie gorzej, gdy wjedziemy w góry. Zastanawiam się, dlaczego jest tak lekko ubrana. Ciemna spódnica, granatowa bluzka i cienkie buty. Ja mam na sobie spodnie, buty z cholewami i sweter z dzianiny. Mimo lata i tego, że na zewnątrz w ogóle nie jest szczególnie zimno, coś się dzieje z temperaturą w środkach transportu, zwłaszcza pociągach i samolotach. Wentylacja jest przeznaczona na lepszą pogodę. Powinnam zaproponować jej swój szal.
Kobieta bardziej naciąga szal i mocniej się nim otula. Pytam, czy jej zimno, choć nie mam jej nic więcej do zaoferowania. Potwierdza z pewnym zażenowaniem, że spieszyła się na pociąg tak bardzo, że zostawiła żakiet w taksówce. Śmieję się, a ona mi wtóruje. Nazywa siebie roztrzepańcem. Uspokajam, że może się zdarzyć najlepszym. Chwilę rozmawiamy o tym, skąd pochodzimy i dokąd jedziemy. O górach za oknem i jaka będzie pogoda, gdyż zanosi się na rzeczywiste oberwanie chmury. Ubolewa, że gdy niebo się otworzy, zmyje wszystkie skromne, drobne krople na szybie razem z magicznymi kolorami. Przez cały czas koncentruję się na jej głosie, jest ciepły i przypomina gruchanie. Nie wiem, o co pyta, nie wiem, co odpowiadam. Czasami nie wiem, która z nas mówi. To nie tak ważne.
Zostaję zbudzona ze swojego snu na jawie, gdy do wagonu wchodzi starsza pani sprzedająca słodycze i napoje. Kobieta kupuje jeszcze jeden kubek herbaty i pudełko miętowych pastylek. Ja kupuję kawę i kanapkę, które stawiam na stoliku przed sobą. Sprzedawczyni znika, a w wagonie rozlega się szelest wszystkich otwieranych opakowań. Powierzchnia kawy stanowi przeciwieństwo kropel deszczu po zewnętrznej stronie okna – jest mętna i matowa, i dziwnie zmieniają się jej barwy, tęczowe jak od chemikaliów albo benzyny w brudnej kałuży. Smakuje kwaśno i dość ostro, jakby zbiornik, w którym chlupotała podczas podróży, długo nie był czyszczony. Ostry smak lekko kłuje w nos, ale wypijam cały kubek, nie ruszając trójkątnych, jednorazowych opakowań z mlekiem, które dostałam do kawy. Na chwilę budzę się z ospałości i mam czas, żeby poobserwować nisko wiszące chmury. Chcę powiedzieć kobiecie, że już niedaleko, ale na mnie nie patrzy. Ma wzrok spuszczony na krzyżówkę, którą mogłybyśmy rozwiązać wspólnie.
Gdy krzyżówka jest rozwiązana, trochę na chybił trafił przeglądamy gazetę. Czytamy razem dłuższy reportaż albo krótkie newsy, o których dyskutujemy półgłosem. Mówię coś błyskotliwego na temat recenzji nowej restauracji, a kobieta się śmieje. Odruchowo kładzie rękę na moim kolanie. Dłoń jest niewielka i zimna, ale sztucznie rozgrzana od kubka herbaty. Jej palce są jeszcze szczuplejsze, niż wcześniej sądziłam. Przez to dłonie wyglądają jak małe, jasne pająki. Jedna trzymająca gorący tekturowy kubek, a druga, chłodna jak kamień, spoczywająca obok mojej rzepki. Czekam, aż ją zabierze, ale tego nie robi.
Wjeżdżamy w pierwszą ciemność. Pociąg rozpoczął swoją wspinaczkę i właśnie pochłania nas pierwszy z kilku tuneli. Miękki kobierzec mroku jest gęsty i gładki, przywodzi na myśl ciężkie aksamitne kotary w starym teatrze. Ale kotary w teatrze są zwykle czerwone. Ten aksamit, w który się teraz zanurzamy, ma głęboki odcień zieleni albo może granatu jak bluzka marszcząca się na piersi kobiety. Pewnie, że nie mogę teraz tego zobaczyć, pewnie, że to tylko wyobrażenie. Ale wydaje mi się, że widzę dwie nogi, które jaśnieją zwrócone w moją stronę, nagie w tunelu. Światło sygnalizacji informującej o wyjściu awaryjnym przelatuje za oknem, rozświetlając na moment zarys jej twarzy – półotwarte usta, zgięty kark. Dopiero teraz wydaje mi się bardzo dekadencka. Ze swoimi ubraniami i fryzurą, a także oszczędnie umalowaną twarzą mogłaby pasować do innego dziesięciolecia, do innej epoki albo innego kontekstu. Mogłaby pracować w luksusowym francuskim butiku, takim, w którym sprzedaje się perfumy i jedwabne apaszki. Zastanawiam się, o czym myśli, teraz, kiedy nie może czytać. O kimś, do kogo właśnie jedzie, albo o tym, skąd wraca?
Milcząc, siedzimy obok siebie w ciemności. Ssanie spowodowane przez pociąg pędzący w tunelu sprawia, że rozlega się głośny odgłos przeciągu, który dudni za oknem. Siedzimy jednak w milczeniu. Jej ręka na moim kolanie. Przełykam ślinę. Gdy się wysilam, słyszę dźwięk swoich brzdąkających blisko kolczyków, tłumiony głośnym szumem powietrza, przez które się przeciskamy. W wagonie dudni i na pół sekundy kobieta wciska koniuszki palców w moją skórę. Nie mocno, ale wystarczająco, żebym to poczuła. Przechodzi mnie wewnętrzny dreszcz. Na nowo odczuwam wibracje płynące z wnętrza pociągu. Żwir. Małe, płaskie kamienne bloki podtrzymujące szyny, po których właśnie przejeżdżamy, drżą wraz ze mną. Przez ciemną, brudną stal czuję skałę, górę, całą jej istotę. Przez materiał moich spodni, przez ciemność dociera do mojej skóry, a także dalej, do dłoni kobiety.
Rozbłyskujące nagle w przedziale światło, gdy wyjeżdżamy z tunelu, niemal sprawia ból. Przez kilka sekund jestem oślepiona i w tym momencie myślę o wszystkim, co słyszałam o światełku na końcu tunelu. Kilkoro pasażerów, których dokładnie tak jak mnie zaskoczyła gwałtowna zmiana nastroju, poprawia się na swoich miejscach. Wjechaliśmy trochę pod górę, ale zanim będziemy mogli zacząć zjazd z drugiej strony, mamy jeszcze kawałek. Spoglądam na jezioro, tak lśniące i spokojne, że wygląda jak skrawek nieba, który spadł na ziemię. Dalszy podjazd będzie oznaczać, że wjeżdżamy dokładnie w deszczową chmurę i stajemy się częścią jej wilgoci i ciemności. Zastanawiam się, ile owiec chodzi tam, na dole, czy pada, a jeśli tak, to jak ciężka staje się ich wełna. Chciałabym kiedyś pracować w gospodarstwie, choćby tylko po to, żeby wyciskać deszczówkę z grubej owczej wełny i czuć jej zapach wraz z zapachem natury po deszczu. Zapach narodzin pogody, pól i budzącej się ziemi. Zdaje się jednak, że żaden porządny deszcz nie pada jeszcze w dolinie. Światło znowu znika i to ostatnia rzecz, jaką tam widzę. Druga ciemność spowija z mniejszą gwałtownością, pozwalając stopniowo się z nią oswoić. Przez kilkaset metrów tory są oświetlone przez lampy, pewnie ze względu na budowę. W półświetle odważam się znowu rzucić spojrzenie na kobietę. Tutaj może nadal czytać, ale tego nie robi. Siedzi i uśmiecha się do czegoś, w czym nie uczestniczę. Szukam w jej twarzy choćby małego znaku tego, o czym myśli. Widzi mnie? Widzi też siebie, rozebraną w moich myślach?
Zaczęłam teraz polować na jej uśmiech i czuję delikatne ukłucie za każdym razem, gdy udaje mi się go na moment dostać. Zaczepiła we mnie mały haczyk i ciągnie go do siebie, a ja się zastanawiam, czy tylko ja to widzę, czy jest to świadome z jej strony. Gdy lampy znikają w tunelu, nie widzę już jej uśmiechu, ale czuję go na policzku. Jej ciepły oddech przenika przez chłodne powietrze i kładzie się na mojej twarzy jak potwierdzenie, rozpościera się jak pole elektryczne. Kobieta pochyla się, a ja czuję, jak jej twarz zbliża się w ciemności. Przykłada usta do linii mojej szczęki i zostawia mały ślad. Siedzę zupełnie nieruchomo, podczas gdy jej wargi formują drobną ścieżkę małych, delikatnych pocałunków w stronę mojego ucha. Niezmierna czułość i powolność jej ruchów całkowicie mnie hipnotyzują. Porusza się w ciemności w kontrolowany i metodyczny sposób, a ja mogę tylko siedzieć bez ruchu i czekać. Zasysa płatek mojego ucha, wędruje po nim językiem, szepcze coś, czego nie rozumiem. W tunelu głośno szumi, a może to wewnątrz mnie znajduje się tunel? Lekkie ugryzienie w płatek ucha i coś się we mnie rozciąga i rozluźnia, jakiś punkt głęboko w piersi, który uzmysławia mi, że chcę więcej. Współpasażerka odchyla się ode mnie i zmienia pozycję na siedzeniu. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z ciepła, które zaległo nad naszymi siedzeniami jak kopuła. W pozostałej części pociągu jest zimno i hulają przeciągi, ale my stworzyłyśmy własną bańkę wibrująco ciepłej wilgoci. Majaczy nad nami jak chmury nad górami i grozi, że się otworzy. Chwytam jej spojrzenie w ciemności, białko oka i ciemną tęczówkę w środku. Źrenica jest niewidoczna, a jednak czuję, jak kobieta świdruje mnie wzrokiem.
Nie przemyślawszy tego do końca, wstaję z siedzenia i podchodzę do niej, mijam jej oczy w ciemności i idę dalej jak w transie do toalety na końcu wagonu. Dokładnie w momencie, gdy zamykam za sobą drzwi, słyszę, jak szum puszcza pociąg z uścisku, i znów wyjeżdżamy na światło dnia i ciszę. A ja stoję nadal w ciemnej, obskurnej toalecie z czołem opartym o chwiejne przesuwane drzwi. Nie zapalam światła. Pulsowanie pociągu jest teraz we mnie i nie potrafię go odróżnić od uderzeń własnego serca. Ciągle mnie łaskocze płatek ucha po jej ugryzieniu, tym, którego wcale nie zrobiła, i podnoszę do niego palec. Myśląc o kobiecie, przypominam sobie osobę z baru zeszłej zimy i to, jakie uczucie sprawiał jej dotyk. Przyciskam czoło mocniej do drzwi, zamykam oczy i rozpinam guzik dżinsów, a potem suwak. Moje palce są gorące, gdy wprowadzam je do majtek jeden po drugim, i zanim zdążę się powstrzymać, wydaję głośny jęk. Mam nadzieję, że nie słychać tego w wagonie.
Najczęściej, gdy się onanizuję w toalecie w pracy, to jest rutyna. Przewijam w myślach jakiś stary numerek jak sekwencję filmową albo może coś, o czym czytałam, i przez chwilę pozwalam palcom rutynowo pracować. Jestem już wilgotniejsza niż zwykle, a dzieje się to tak szybko, że sama się dziwię. To uczucie mnie przytłacza. Pocieram kciuk o łechtaczkę mocniej niż zazwyczaj, aż dostaję w nim skurczu, i zamiast tego do łona muszę przyciskać knykcie. Muskają o łechtaczkę jeden po drugim jak naszyjnik z pereł. Gdy dochodzę, muszę się przytrzymać, żeby nie stracić równowagi. Całkowicie przepocona stoję, jak stałam, nadal przyklejona do drzwi. Jak długo byłam tu, w środku?
Gdy myję ręce i wracam na swoje miejsce, znowu jest ciemno, dokładnie jak wtedy, gdy je opuszczałam. Z początku nie mam odwagi spojrzeć na kobietę, przestraszona, że mnie przejrzy. Ale stopniowo rozluźniam się w mroku i ostatecznie szukam jej twarzy wśród ciemności. Widzę jej kontury. Widzę ją. I chcę, żeby mnie przejrzała.
Znowu światło. Nasze spojrzenia się spotykają. Pociąg z powrotem wyjeżdża z tunelu z tak dużą prędkością, że nikt nie ma czasu zareagować. Wszystkie dusze w przedziale zastygają na swoich miejscach, niespodziewanie przyłapane akurat na tym, czym się zajmowały w ciemności, a moje spojrzenie jest utkwione w spojrzeniu kobiety. Odwzajemnia je, patrzy prosto na mnie, ale nie jest to spojrzenie nieprzyjazne. Trudno mi je rozszyfrować i mogę tylko dziękować swojemu sprzyjającemu ciału za to, że nie płonę teraz rumieńcem. A jednak mam poczucie, jakby mogła zajrzeć do mojego wnętrza, czytać moje myśli, czuć moje tętno pod już zbyt ciepłym swetrem. Myślę o owcach w dolinie, uwięzionych w deszczu i obciążonych mokrą wełną. Sama czuję się uwięziona w uścisku wagonu, a pod swetrem jestem mokra od potu i mam pewność, że on mnie zdradza. W oczach kobiety pojawia się błysk, figlarny płomyk w tej normalnie tak przyjaznej twarzy, a ja drżę z błogości i od napięcia mam sucho w gardle. Żadna z nas nie musi przerywać kontaktu wzrokowego, bo zaraz znowu jesteśmy w tunelu. Jakiś pasażer, który próbował czytać, wydaje okrzyk niezadowolenia, ale ja czuję ulgę, że ponownie spowiła nas matowa ciemność. Tym razem nie ma lamp, które rozświetlają roboty na torach, tylko gęsta, nieprzenikniona ciemność i drgające szyny. Znowu czuję je w ciele.
W trzeciej ciemności drżę. Kobieta przykłada mi rękę do twarzy. Jej dłoń jest ciągle zimna, ale nie tak zimna, jak sobie wyobrażałam. Może się rozgrzała w naszej wspólnej przestrzeni, w polu siłowym między naszymi siedzeniami. Jej szczupła dłoń układa się na kształt lewej części mojej twarzy, zagłębia się w kości policzkowej, pod szczękę, w oczodół pod brwią. Dotyk nie jest czuły, ale nie jest też nieczuły. Kobieta pochyla się bliżej i przesuwa kciukiem po mojej dolnej wardze. Najpierw delikatnie, potem z większą intensywnością. Jakby malowała mnie szminką. Następnie głaszcze mnie po górnej wardze, a potem wkłada mi kciuk do ust. Jestem tym tak zaskoczona, że ją gryzę. Bierze wdech, ale przysuwa się jeszcze bliżej, z twarzą tuż przy mojej. Zasysam kciuk i znowu gryzę, tym razem delikatniej, a ona wyszarpuje mi go z ust, żeby zastąpić go językiem. Jest w niej teraz żarliwość, której nie było widać z daleka, jakaś drapieżność, która nie zgadza się z resztą jej sposobu bycia. Jej wargi otwierają moje, a pocałunek, który dostaję, jest głęboki. Zwykle jestem bardziej obrotna w tego rodzaju sytuacjach, ale jest szybsza niż ja na wszystkich etapach, myśli już krok naprzód. Podążam za nią. Chwyta za mój sweter i ściąga mi go przez głowę, a on nie zaczepia się o kolczyki, po czym bez zwłoki ściąga koszulkę, którą mam pod spodem. Poza stanikiem przytrzymującym biust nie zostaje mi już żadna osłona, a ona jednym ruchem obnaża moją prawą pierś. Pieści ją od góry, po brodawce, która natychmiast twardnieje. Unoszę podłokietnik, który opuszczony między naszymi ciałami stanowił barierę, i przyciągam ją bliżej siebie. Jej nagie udo między moimi w spodniach i jedno z moich między jej dwoma. Od tarcia doznaję upojenia i przysuwam ją jeszcze bliżej. Mój szal zsuwa się jej z ramion i spada na podłogę. Ona wykonuje gest, jakby chciała go podnieść, ale ją powstrzymuję. Nie wydając z siebie dźwięku, pocieramy się wzajemnie, a ja przez dwie warstwy materiału czuję skórę jej ud na podbrzuszu. Kobieta siada mi na kolanach i masuje mnie po piersiach, oddychając w wielkim skupieniu. Pochyla się nisko nade mną, żeby nikt nie zauważył jej ponad fotelami, a ja obejmuję ją za szyję całkowicie wilgotną od wysiłku. W pewnym momencie wstaje i ściąga majtki, prowadzi moją zaciśniętą dłoń ku swojemu kroczu i pociera się jeszcze mocniej. Gdy otwieram dwa knykcie na jej łechtaczce, głośno jęczy, a ja trochę się niepokoję, że ktoś wezwie konduktorkę. Ale nikt w wagonie się nie rusza, szum tunelu tłumi nasze odgłosy, a kobieta zaangażowała się tak, że nie chcę jej przerywać. W swoich ruchach odsuwa się ode mnie pół decymetra, a ja znajduję twardszy punkt bliżej jej kolana, do którego się przyciskam. Zauważam, że zaczyna szczytować, nie wydając z siebie żadnych dźwięków. Rzucam spojrzenie w ciemność. Zielona tabliczka wskazująca wyjście awaryjne mija tak szybko, że ledwo ją dostrzegam. Wokół nas twarde cielsko pociągu, które przecina na wylot cielsko gór, pulsujący huk, jedna pędząca siła. Szum jest teraz niemal ogłuszający, nie wiem, czy płynie ze mnie czy z wnętrza góry. Góra jest we mnie, a ja jestem w kobiecie i gdy ona dochodzi, kładę jej rękę na karku i przyciskam ją do siebie w pocałunku tak głębokim, że wszystko się zatrzymuje. Przez sekundę po prostu tutaj jesteśmy, w białej, bezgłośnej próżni, a ja czuję, jak jej cipka na wpół obejmuje moją zaciśniętą pięść, jak jej język wije się wokół mojego, a jej oddech zatrzymał się w połowie. Jej serce wali jak serce zająca podczas polowania na lisa, moje podobnie.
Powoli obie się uspokajamy, a ona ześlizguje się ze mnie. Dysząc, osuwa się z powrotem na swoje miejsce. Wolno zapina bluzkę i wciąga majtki. Przesuwa ręką po wilgotnym czole i chowa kilka kosmyków włosów, które wysunęły się z jej tak starannie wcześniej upiętego uczesania. Przyglądam się jej, nie muszę osłaniać swojej obnażonej piersi. Już nie uczestniczę, jestem tylko widzem. Nie jestem tutaj naprawdę.
Serce nadal wali mi jak oszalałe, gdy zamykam oczy. Pulsuje mi w skroniach, koniuszkach palców i między nogami, ale straciłam już organiczny kontakt z pociągiem. Pojazd, którym jadę, wydaje się po przede wszystkim maszyną, mechaniczną konstrukcją, zaś duchowy walor osłabł. Sweter przykleił mi się do spoconych pleców. Gdybym go teraz zdjęła, zobaczyłaby, że o niej myślałam. Albo by to wyczuła. W pewnym sensie jestem całkowicie pewna, że ma taki rodzaj zdolności. Jedyne, co mogę zrobić, dopóki jesteśmy w tunelu, to zamknąć oczy i zanurzyć się z powrotem w siedzeniu. Wdechy, które biorę, nie sprawiają, że staję się lżejsza, przeciwnie – to takie uczucie, jakbym wypompowywała powietrze, a nie go nabierała. Nigdy nie czułam się tak ociężała. Tak ociężała na siedzeniu. Tak ociężała.
Chyba śpię. To ten rodzaj na wpół świadomego snu, gdy człowiek wie, że śpi, ale nie może wykonać żadnych znaków, że jest świadomy. Blokada we śnie. Nadal jest ciemno. Nie słyszę odgłosu pociągu, tylko szum jakby wiatru ponad wierzchołkami gór. Ale to się nie zgadza. Musimy jechać w dół, następna stacja nie może być daleko i znajduje się na niżej położnym terenie. Na tle szumu słyszę kroki, daleko, jak tysiące stóp biegnących w tym samym kierunku. Z jednej strony mojego czoła uformował się zimny okrąg. Lepiej słychać kroki i ktoś szepcze głosem, którego nie słyszałam wcześniej:
– Dziękuję za pożyczenie.
Chcę odpowiedzieć, ale nim zdążam, odpływam w sen.
Ktoś klepie mnie ostrożnie w ramię, a ja się wzdrygam. Od razu się orientuję, że zimno na moim czole było spowodowana tym, że we śnie kuliłam się do okna. Skroń wydaje się całkowicie odmrożona. Stoi przede mną konduktorka. Mówi, że przechodziła i chciała mnie obudzić, na wypadek gdybym miała wysiąść, żebym nie przegapiła swojej stacji. Wysiadam tutaj? Wyglądam przez zaparowane okno. Na zewnątrz jest zamazany peron, skąpany w deszczowej wodzie. Chmury się rozdarły i otworzyło się niebo, ciężka ulewa bębni o ziemię jak tysiąc drobnych stópek, szybkie elfie tańce na blaszanym dachu pociągu. Spoglądam na miejsce współpasażerki, ale jest puste. Nie widać ani tekturowego kubka, ani jej bagażu. Nigdy nie odnajdę jej postaci tam, na deszczu. Jest pogrążona jak wszystko inne w zbitej teraz, szarej wilgoci. Odpowiadam konduktorce, że nie, to nie moja stacja, i dziękuję za to, że mnie obudziła. Kiwa szybko głową i zostawia mnie w spokoju. Dwoje nowych pasażerów zajęło miejsce za niedawnym siedzeniem kobiety. Rozmawiają radośnie i szeleszczą niewielką torebkę chipsów, którymi dzielą się między sobą. Pociąg toczy się znowu, a ja, zaczynając zbierać swoje rzeczy, przygotowuję się, żeby wysiąść na następnej stacji, gdy obok siebie na fotelu zauważam szal. Nie pamiętam, żebym go składała. Przeważnie obchodzę się z nim niedbale, wciskam go do torby albo pozwalam, by leżał w nieładzie, co, jak sądziłam, zrobiłam też tym razem. Ale szal jest teraz starannie złożony z brzegiem otwartym w kierunku patrzącego, czyli mnie. To sprawia przyjazne wrażenie. Myślę sobie, że tak składają szale w luksusowych francuskich butikach, takich, w których sprzedaje się też perfumy.
Pierwszą rzeczą, która do niej dociera w chwili przebudzenia, jest znajomy dźwięk ekspresu do kawy, a w jego tle wyraźne odgłosy grającego cicho radia. Początkowo jej świadomość z trudem analizuje te dźwięki, tak nietypowe podczas codziennej pobudki. To ona zwykle wstaje pierwsza, żeby nastawić kawę i – jak to czule nazywają między sobą – rozgrzać prysznic. Gdy zgodnie z utartym przyzwyczajeniem wykonuje po kolei wszystkie rutynowe poranne czynności, jej mąż zwykle leży jeszcze przez kilka minut w cieple pod kołdrą. Ale nie dzisiaj. Zaskoczona, wyczuwa ręką puste miejsce po swojej prawej stronie. Kołdra jest odgarnięta, a miękkie wgłębienie w materacu już zdążyło się ochłodzić od powietrza w mieszkaniu. Wśród bawełnianych załomów pościeli zostało jedynie kilka nieuchwytnych smug ciepła.
– Głupia jestem – myśli. – Tak jakby ekspres mógł się sam nastawić.
Wstał oczywiście przed nią. Jest trochę zmęczona, chociaż zazwyczaj łatwo się jej rano wstaje. Zwykle rozciąga się delikatnie pod prysznicem, ale może dlatego, że akurat dziś ma całe łóżko dla siebie, wyciąga się na leżąco. Od koniuszków palców u stóp przyciska się do materaca całą długością ciała, napina pośladki i powoli zatacza ramionami duży okrąg, wykonując orła na prześcieradle. Właśnie gdy robi głęboki wydech, słyszy, jak w pobliżu skrzypi parkiet. W drzwiach stoi jej mąż. A raczej jego sylwetka. Zastanawia się przelotnie, czy może o czymś zapomniała. Jej urodziny? Jego urodziny? Szereg myśli przelatuje przez głowę – wigilia, nie spóźnić się na lot, wizyta u lekarza – ale nie zgaduje.
– Dzień dobry – mówi do niej chropowatym porannym głosem i wchodzi do pokoju. Podaje jej filiżankę parującej kawy. Czarnej, jak zawsze.
– Dzień dobry – odpowiada.
On siada na brzegu łóżka od swojej strony. Mówi, że jest późno, ale nie chciał jej budzić. Będzie jednak trochę spóźniona do pracy.
– Nie jesteś chyba chora? – pyta, a ona kręci głową i głośno siorbie kawę, parząc sobie język.
Siedzą tak krótką chwilę i rozmawiają o tym, kiedy wrócą wieczorem do domu i co przygotują do jedzenia. Planują parę rzeczy na najbliższy tydzień. Ponownie pyta ją, czy na pewno dobrze się czuje, czy nie powinna zostać z nim dzisiaj w domu. Mógłby wygospodarować kilka godzin po południu, żeby pójść z nią na długi spacer. Ona śmieje się i mówi, że to by się nie spodobało jej nowemu szefowi, po czym zrzuca z siebie szeleszczącą kołdrę puchową i zaczyna się ubierać. On nadal siedzi na brzegu łóżka i przez jakąś minutę obserwuje ją, jak wkłada nylonowe rajstopy i pasiastą spódnicę ołówkową. W końcu wstaje, bierze jej filiżankę i wraca do kuchni.
W taki dzień jak dziś, zupełnie zwyczajny listopadowy czwartek, szybkimi krokami przedziera się przez wilgotny poranek prosto do biura. Nie musi dojeżdżać – biuro znajduje się dwadzieścia pięć minut na piechotę od ich domu. Gdy omija kałuże i stosy mokrych, gnijących liści, myśli o wzroku swojego męża na sobie, tam na brzegu łóżka. Słaby płomień, który zapalił się na chwilę w jego spojrzeniu, gdy nylon szybko opinał się na jej łydkach, udach i pupie. Zapłonął jak od zapałka. Minęło już tyle czasu, odkąd czuła do niego jakiś rodzaj autentycznej namiętności, że trudno jej sobie przypomnieć, jakie to było uczucie. Pewnie, że wciąż to robią. Czasami. Ale jest to najczęściej rutynowa czynność bez zaangażowania z obu stron, która wydaje się raczej czymś wynikającym z obowiązku niż z pożądania. To nie tak, że nie ma dla niego sympatii, po prostu już nie czuje zbyt wiele. A to sprawia, że jest jej z tym okropnie. Ma przez niego wyrzuty sumienia, zwłaszcza gdy prosi ją, żeby była chora jeden dzień. Tylko jeden, jedyny dzień w domu, razem z nim.
W pracy czas leci jej szybko. Jej nowy, o dziesięć lat młodszy szef zarządza niewielkim zespołem składającym się z dwunastu osób, które zwykle palą się przy każdej możliwej okazji, by się wykazać. Ona sama pracuje ani lepiej, ani gorzej niż inni. Słucha radia, od czasu do czasu gawędzi z koleżanką, pije kawę z automatu i wykonuje swoje zadania. Na lunch je przyniesionego po raz trzeci w tym tygodniu strogonowa z kiełbasą i patrzy przez okno na padający deszcz, lekki i migoczący jak konfetti. Taki sam deszcz pada jej na włosy, gdy wychodzi z biura jako ostatnia ze wszystkich – została dziś dłużej, by odpracować poranne spóźnienie. Wybiera zwykłą drogę przez park i wchodzi na stary obszar z budynkami urzędu regionalnego. W prawie każdym z nich na parterze mieszczą się jakieś firmy, sklepy i punkty usługowe – salony fryzjerskie i kawiarnie cisną się obok solariów i kwiaciarni. Kilka kwartałów od swojego osiedla zauważa nowy neon na rogu po drugiej stronie ulicy, tuż obok piekarni, gdzie w weekendy kupuje chleb. Na ceglanej ścianie migają się trzy świecące na czerwono litery: BAR. Nic więcej. Mruży oczy w deszczu, żeby zobaczyć coś więcej, ale zdaje się, że w barze o nazwie „Bar” światła są zgaszone, więc idzie dalej do domu. Gdy wchodzi do środka, jest przemoczona, ale elektryczne oświetlenie sprawia, że mieszkanie i tak wydaje się zimniejsze od deszczu. Biegnie pod prysznic, odrzucając propozycję towarzystwa, i pozwala, by strumienie ciepłej wody przeczesały jej włosy i popłynęły miejscami, którymi wcześniej spływały po niej chłodne krople deszczu. Potem jedzą razem kolację, trochę rozmawiają i spędzają resztę wieczoru, oglądając nowy program telewizyjnym. Patrzy na niego ponad talerzami, stołem i haftowanymi poduszkami na sofie. Kim jesteś? – pyta w myślach, chociaż doskonale wie. – Kim jest ten człowiek, z którym żyję? Tak jakby on, mimo niemal piętnastu lat, które przeżyli razem, był kimś obcym. Gdy już leżą w łóżku, ona jeszcze długo rozmyśla o ich nocy poślubnej. Dłonie w ciemności, wargi przy wargach, jej paznokcie na jego karku,jego język w jej cipce. Pamięta, tę rozkosz. W podróż poślubną pojechali do Włoch. Zamierzali jeździć po Toskanii i pić wino, chodzić do muzeów i jeść pasty, ale wszystko to schodziło na drugi plan, przegrywając z atrakcjami, jakie zapewniał im wspólny seks. Frywolnie bzykali się wszędzie, gdzie tylko mogli, i niemal przez bez przerwy. Tak blisko drugiego człowieka nie była nigdy. Duchowo, fizycznie, po ludzku. Teraz, leżąc w ich wspólnym małżeńskim łóżku, słyszy obok siebie jego ciężki, lekko chrapliwy oddech. Obcy w ciemności.
Piątek mija dokładnie tak samo, jak dzień poprzedni, szarość piętrzy się gęsto w listopadowych ciemnościach i trzeba chyba być mistrzem detektywów, żeby coś w tym rozróżnić. Wraz z dwójką kolegów z zespołu kończą właśnie projekt, nad którym pracowali od zeszłego lata, i wznoszą toast bezalkoholowym cydrem, który ktoś przyniósł. Potem, gdy pozostali wychodzą trochę wcześniej, żeby zdążyć odebrać dzieci i zrobić zakupy na weekend, ona jeszcze zostaje i przygotowuje sobie materiały na następny tydzień. Nawet szef zbiera się wcześniej, a gdy żegna ją i wychodzi, zostaje sama. Nie spieszy się jej, żeby iść do domu, spokojnie poświęca czas na kopiowanie dokumentów do przyszłotygodniowej ewaluacji zakończonego właśnie projektu. Gdy tak stoi przy rozgrzanej kserokopiarce, która wyrzuca z siebie świeżo wydrukowane formularze, jakby nie było jutra, nagle zaczyna myśleć o poprzednim szefie. Próbuje sobie przypomnieć, jak pewnego razu uprawiali seks właśnie przy tej kserokopiarce. Wspomnienie jest nieco mgliste, to był początkowy etap ich romansu i z tego, co pamięta, było to po jakiejś mocno zakrapianej imprezie po pracy. Oboje wracali kawałek razem i jakoś tak zupełnie bezwiednie skierowali się w stronę biura. Była wiosna, a w drżącym powietrzu czuło się zapach świeżych, intrygujących uczuć. Krótkie spojrzenia tu i tam, wierzch dłoni na biodrze, tajemniczy uśmiech i nagle jego wymagające odwagi objęcie jej talii. Przez cały czas nie mogła pojąć, że się odważył, tak na środku ulicy. Był żonaty, miał dwoje dzieci i poznał jej męża na ostatniej imprezie firmowej. Żadne z nich nie zrobiło wcześniej niczego takiego. I teraz nagle tak oto stali – ona przyciśnięta do ceglanej ściany z jego udem między nogami i on z językiem jej w ustach. Jego dłoń podążała wzdłuż jej pleców, gdy szepcząc jej do ucha, prosił, żeby poszła z nim do biura. Tak wylądowali przy kserokopiarce. Od tamtej pory korzystała z niej wiele razy, ale właśnie teraz sobie to wszystko przypomniała, gdy poczuła ten zapachu tuszu. Czysty, jakby świeżego prania. I tamto uczucie, gdy w nią wszedł. To najbardziej zakazana rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła. Przesuwa dłonią po szarobeżowej powierzchni kserokopiarki, po plastikowych przegródkach i przyciskach. Zastanawia się, czy zostały gdzieś ślady, odcisk dłoni albo jakiś płyn fizjologiczny. Zamyka oczy i próbuje sobie dokładnie przypomnieć, jakie to było uczucie. Poprowadził ją do kserokopiarki. Może tak to sobie wcześniej wyobrażał. Gdyby mogła wybrać, byłoby to jego biurko, ale właśnie to było tak podniecające – nie mogła wybrać. Całą sobą poddała się jemu i jego fantazjom. Swojemu szefowi od czterech lat, który nigdy nie okazywał niczego więcej poza uprzejmym zainteresowaniem. Który teraz stał tak blisko i syczał jej do ucha, że jej pragnie, że myślał o niej, odkąd zaczęli razem pracować, że chce ją wziąć tu i teraz. Rozpiął jej bluzkę, podciągnął spódnicę i rozpiął sobie rozporek. Jej nagie uda wciskały się w zimny plastik, gdy przycisnął się do niej całym ciałem. Teraz, gdy stoi przy tej samej kserokopiarce, choć minęło już sporo czasu, jej oddech staje się ciężki na samo wspomnienie jego wyrazu twarzy, gdy w nią wchodził. O jej upojeniu rozkoszą, gdy ją wypełniał, raz za razem. O tym, jak cały zadrżał, gdy doszedł, o późniejszym przerażeniu tym, co zrobili, i tęsknocie, żeby to powtórzyć. Wkłada świeżo wydrukowane strony do osobnych plastikowych teczek i zostawia je na biurkach kolegów, dla których są przeznaczone, po czym wysyła esemesa do męża i zaczyna zbierać się do domu.
Przez ciemność zalegającą o tej porze roku robi się zawsze trochę rozmarzona. Jest tak, jakby dzień nigdy naprawdę nie przychodził, jakby chodziła i śniła przez cały czas. Mąż żartuje, że buja w obłokach, ale sama myśli o tym raczej jak o drzemce, jak o czymś spodziewanym. W drodze do domu mija wielu przechodniów – wystrojone pary idące do restauracji i grupki dziewcząt ruszające w noc. Ma się ochotę iść z nimi, wzrok przyciągają ich dekolty i obcasy, a ona przemyka pod oknami knajp w drodze do domu. Nagle znajduje się przed barem, tym bez prawdziwej nazwy. Teraz w środku palą się światła, ale jest tam prawie całkiem pusto. Barman ubrany w staromodny kostium kelnera poleruje szklankę za barem, nieco bardziej w głębi lokalu dwaj starsi mężczyźni grają w bilard, a młoda atrakcyjna kobieta siedzi z kieliszkiem martini i śledzi barmana wzrokiem. To mogłaby być ona, tylko wiele lat temu. Na tę myśl czuje ekscytację i już robi krok ku drzwiom, gdy orientuje się, że przecież dała znać mężowi. Z pewnością na nią czeka. Zaciska więc tylko pięść w kieszeni i idzie dalej w stronę domu z postanowieniem, że wróci tu innego dnia. Czuje, jak w twardniejących sutkach pojawia się napięcie, delikatne mrowienie, co automatycznie przywodzi jej na myśl kserokopiarkę i kobietę z kieliszkiem martini. Idąc, zwilża wargi. Myśli o tym, że chce, by ktoś jej dotknął.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.