Erotyczny zodiak: 10 opowiadań dla Wodnika - Catrina Curant, Annah Viki M., SheWolf, Camille Bech, Chrystelle LeRoy, B. J. Hermansson - ebook + audiobook

Erotyczny zodiak: 10 opowiadań dla Wodnika ebook

Catrina Curant, Annah Viki M, – Shewolf, Camille Bech, Chrystelle Leroy, B. J. Hermansson

3,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Nie chciałem czekać. Dopadłem do niej i całym sobą przygwoździłem do pieca kaflowego. Nachyliłem się i ugryzłem płatek jej ucha. Opuściła ręce wzdłuż ciała i poddała mi się zupełnie. Bardzo powoli zdejmowałem jej podkoszulek, trąc palcami o gładką skórę. Odsunąłem się tylko na chwilę, by ściągnąć jej go przez głowę, i na powrót przycisnąłem ją do pieca. Jej drobne piersi rozgniatałem swoim torsem. Dołożyłem dłonie. Sutki miała sterczące. Ścisnąłem, syknęła. Nie chciałem być delikatny, zdawało mi się, że ona także nie chce mojej delikatności. Oboje chcieliśmy siebie mocno, tu i teraz. Naparłem na nią i wcisnąłem się w jej usta."

Spokojny pisarz po pięćdziesiątce wyjeżdża do uzdrowiska. Pewnego deszczowego dnia poznaje miejscową kelnerkę – młodą, tajemniczą dziewczynę – i zaczyna o niej fantazjować. Po przypadkowym spotkaniu rudowłosa zaprasza go na herbatę. Ogień między nimi zaczyna płonąć i wkrótce na światło dzienne wyjdą ich najbardziej skrywane fantazje... (Ognista dziewczyna, Annah Viki M.)

Jesteś „zodiakarą"? Seria „Erotyczny Zodiak" jest w takim razie dla Ciebie!

Wydawnictwo LUST przedstawia nowy cykl, który zainteresuje zwłaszcza miłośników/miłośniczki horoskopów i wszystkie osoby, które wierzą w moc znaków.

Kolejna część powstała z myślą o Wodnikach i jest związana z ich miłosną charakterystyką.

Osoby spod tego znaku są pełne sprzeczności. Z jednej strony niezależne, ceniące różnorodność i chętne do eksperymentowania, z drugiej zaskakują swoją lojalnością w związkach. Pragną znaleźć tę jedną osobę, która pozwoli im w łóżku na pełną otwartość i bycie sobą. Czasem tylko mogą mieć problem z romantyzmem, więc nad tą sferą mogłyby popracować. Niemniej Wodnicy to kochanki i kochankowie godni zaufania, myślący o relacji przyszłościowo.

Niech ten tom dostarczy Wam dreszczyku emocji, zmysłowych doznań i przyjemności równie gorącej co wspomnienie letniego romansu!

W skład zbioru wchodzą następujące opowiadania:

Ognista dziewczyna

Nadzwyczajny szef

Walentynki: Amanda

Fabryka Poziomek: Glory hole

Śpiąca królewna

Wolna kobieta

Kochankowie

Zakazany owoc

Pod słońcem Nevady

Isabella I Torben

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 185

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Catrina Curant Annah Viki M. SheWolf Camille Bech Chrystelle LeRoy B. J. Hermansson

Erotyczny zodiak: 10 opowiadań dla Wodnika

Tłumaczenie Anna P. 

Lust

Erotyczny zodiak: 10 opowiadań dla Wodnika

Tłumaczenie Anna P. 

Tytuł oryginału Erotyczny zodiak: 10 opowiadań dla Wodnika

Język oryginału szwedzki

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2023 B. J. Hermansson, Chrystelle LeRoy, Camille Bech, SheWolf, Annah Viki M., Catrina Curant i LUST

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727094625 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Ognista dziewczyna – opowiadanie erotyczne

Decathlon wysłał mi mail, że będzie padać i powinienem zaopatrzyć się w odpowiednią kurtkę. Na szczęście już taką posiadałem, a znany sklep sportowy nieco się pomylił. Padało od dobrych kilku godzin. Idealna pogoda na pisanie, jednak siedziałem, gapiąc się w przestrzeń, i za nic nie mogłem wymyślić nic porywającego. Chciałem porywać moich czytelników, osiągnąłem już pewien poziom i powinienem się go trzymać, jednakże moja błyskotliwość zdechła i nie widziałem możliwości jej zmartwychwstania. Mimo wszystko próbowałem, ponieważ terminy świeciły się na czerwono. Odmówiłem Ryśkowi, mojemu koledze z pokoju i z przydziału, kolejnego drinka, uznałem, że dwa wystarczą, odmówiłem także wyjścia do baru Piekiełko. Do Cyprysa też nie chciałem iść. Rysiek był niepocieszony. Na tym turnusie w sanatorium nie trafił na imprezowego kolegę. Ale nie narzekał, inni chętnie dotrzymywali mu towarzystwa i kroku na parkiecie. Zresztą ja też dałem się raz namówić. Wrażenia były niesamowite. Przeczytałem gdzieś ostatnio, że wszyscy pragną miłości. To zdanie wybrzmiało w mojej głowie, gdy wszedłem do Cyprysa. Ci ludzie naprawdę jej pragnęli, przynajmniej namiastki, chwilowego udawania, zainteresowania. To było odczuwalne na odległość. Zapach desperacji unosił się w powietrzu. Aż mną wstrząsnęło. Niby słyszałem te wszystkie opowieści o sanatoryjnych imprezach i romansach, ale zobaczenie tego na własne oczy było naprawdę czymś więcej. To było doznanie dziwne i w pierwszej chwili mało przyjemne. W drugiej stało się lepsze, ponieważ spożyłem dwa szybkie, co przytępiło zmysły i rozmiękczyło moją osobę. Stałem się bardziej tolerancyjny. Nie dałem się jednak wyciągnąć na parkiet.

Rysiek patrzył krzywo, gdy zakładałem moją kurtkę przeciwdeszczową oraz nowe buty z gore-texu, które także nie powinny przemakać. Postanowiłem to sprawdzić. Oczywiście dobrze wiem, że branie w góry nowych, nieprzetestowanych butów to objaw najwyższej głupoty, ale nie miałem możliwości wziąć tych sprawdzonych, ponieważ rozleciały się tuż przed wyjazdem. Wytrzymały ze mną piętnaście lat, więc poczułem bezbrzeżny smutek po rozstaniu z nimi. Dawały radę do momentu, gdy postanowiłem je wyprać w pralce. Po praniu moim oczom ukazał się ogrom zniszczenia. Miałem wrażenie, że do tej pory trzymał je w całości brud, który znikając, sprawił, że nie było co zbierać. Załkałem, choć to dziwne, gdy ponadpięćdziesięcioletni facet płacze za butami. Cóż było robić, pobiegłem do sklepu i wróciłem z nowym nabytkiem. Czy okaże się równie trwały – dopiero sprawdzę. Lubiłem się przywiązywać. Pewnie dlatego byliśmy z Małgorzatą dwadzieścia pięć lat po ślubie i gdyby nie wypadek, zapewne nie byłbym od kilku lat sam. Nie związałem się znów, nie potrafiłem. Byłem z nią nie tylko z przyzwyczajenia. Byłem z autentycznego przywiązania i szacunku, które pewnie składały się na tę mityczną miłość. Bo czym ona jest naprawdę? Wzorem chemicznym? Dla mnie była matematyką. Dwa plus dwa tworzyło czteroosobową rodzinę, w której miałem zaszczyt być i żyć. Lubiłem Małgorzatę i lubiłem naszych dwóch synów. Synowie poszli na studia i wyjechali, co oboje ciężko przeżyliśmy. Po jakimś czasie postanowiliśmy jednak wykorzystać dane nam możliwości. Odkrywaliśmy siebie na nowo. Ciało Małgorzaty zmieniło się przez lata, było piękną historią, którą opowiadało. Całowałem delikatnie jej blizny na kolanach, opowieść o upadku, gdy chroniła naszego syna, by to on nic sobie nie rozbił. Wielbiłem ją za to. Rozstępy na udach to pozostałość po ciąży z Michałem, tym starszym. Kreśliłem je delikatnie językiem, prowadzony westchnieniami Małgorzaty. Gdy zbłądziłem w miękkość jej cipki, już nie wzdychała, a jęczała głośno, by zakończyć ten jęk krzykiem. Te rozstępy na brzuchu były pozostałością po tym, jak wpadliśmy w szał odwiedzania restauracji. Oboje wtedy przytyliśmy. Później oboje przeszliśmy na dietę. Małgorzacie została pamiątka. Jej brzuch był miękki i ciepły, kładłem na nim głowę, przytulając się do niej. Kojarzyła mi się z ciepłem i bezpieczeństwem, którego tak bardzo mi brakowało i za którym wciąż tęskniłem. Od jej śmierci jeden raz spróbowałem seksu z inną kobietą, ale nie umiałem się w tym odnaleźć, dlatego odpuściłem i rzuciłem się w wir literek. Małgorzata byłaby dumna z mojego pisarskiego sukcesu.

Gapiłem się na drzewa rozmazane w mokrym entourage’u, by po chwili przenieść wzrok na kelnerki sterczące smętnie za barem. Niespecjalnie miały kogo obsługiwać. Potencjalni goście to ci, którzy nie chodzili na dansingi, oni jednak kryli się w sanatoryjnych pokojach przed deszczem. Napiłem się martini ze sprite’em, lodem, cytryną i miętą. Było orzeźwiające. Spływało chłodem po gardle i swoim lekko słodkim smakiem przyjemnie drażniło podniebienie. Uśmiechnąłem się sam do siebie, a może do tego doznania, i wtedy nastąpiło coś zupełnie niespodziewanego: do pomieszczenia weszła dziewczyna, wnosząc ze sobą żar i jasność. Rozpiąłem suwak granatowej bluzy, którą miałem na sobie. Jej włosy były barwy miodu lipowego, a oczy – niesamowicie przejrzyste, w kolorze nieba, tego dnia zasnutego chmurami. Ona jednak jaśniała. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Bo jak oderwać go od takiego zjawiska? Tym była, zjawiskiem, a może nawet zjawą. Wytworem wyobraźni szalonego, samotnego, podstarzałego pisarza. Lekka, zwiewna, eteryczna, jasna i prawie przezroczysta. A jednak była tam. Wniosła swoim uśmiechem do pomieszczenia świetlistość, może więc była aniołem? Istotą nieziemską? Nie, była prawdziwa, nie wymyśliłbym jej takiej. Odwróciła się, spojrzała na mnie i… Nawet nie zatrzymała na mnie wzroku na ułamek sekundy. Jakby mnie nie było. Nie zaistniałem w jej świadomości. I dobrze, bo cóż bym zrobił z jej wzrokiem? Z jej zainteresowaniem? Z tym zaistnieniem?

– Jeszcze coś podać?

A więc była kelnerką. Stała nade mną z miną naburmuszonej walkirii. Nie chciało jej się tu być. Wolałaby może jakąś imprezę ze znajomymi w piątkowy wieczór lub namiętną randkę, a nie obsługiwanie starszego pana w opustoszałej kawiarni. Przyglądałem się jej przez chwilę, milcząc. Stała zniecierpliwiona, przestępując z nogi na nogę i przygryzając wargę.

– Pięćdziesiątkę poproszę i pepsi z lodem – powiedziałem w końcu, bo poczułem, że muszę się napić alkoholu i czegoś zimnego jednocześnie. Dygnęła, naprawdę to zrobiła, i odeszła. Rozpiąłem bluzę do końca. Gdybym był kobietą, powiedziałbym, że mam menopauzę, a tak co miałem? Kryzys wieku średniego? Potrząsnąłem głową, jakby wytrząsając z siebie myśli, które nie powinny się tam pojawiać.

– Proszę. – Postawiła kieliszek z wódką i szklankę z napojem. – Jest pan pisarzem? – Kiwnęła głową w stronę laptopa. A jednak się zainteresowała.

– Skąd wiesz? – Nie siliłem się na kurtuazyjną formę i pozwoliłem sobie ją „tykać”, była co najmniej dwadzieścia pięć lat młodsza. No i jednak nie byłem taki przezroczysty. Widziała mnie. Musiała się przyglądać. Zrobiło mi się miło, połechtało to moje ego. Byłem facetem i pisarzem, miałem w sobie coś z narcyza.

– Nie wiem, tak mi się wydaje, masz jakiś tekst na monitorze i gapisz się w przestrzeń jak natchniony pisarz. – Też podarowała sobie formę „pan” i wydęła różowe usta. Parsknąłem śmiechem. Natchniony pisarz. Dobre.

– No właśnie szukam natchnienia – przyznałem.

– A o czym piszesz?

– Nie wiem, czy cię to zaciekawi. – Strzepnąłem niewidzialny okruch ze stolika.

– Sprawdź.

– Piszę opowiadania fantastyczne i science fiction.

– A znany jesteś? – zainteresowała się.

– W środowisku tak – odparłem. Głupio mi było, że tak stała, a ja siedziałem, ale ktoś wszedł do lokalu, więc odwróciła się na pięcie i nie mówiąc nic, odeszła. Przestałem istnieć.

***

Nierozważnie zatrzymałem się przed wejściem do budynku, w którym byłem zakwaterowany, na papierosa. Zaraz otoczyła mnie rozbawiona sfora kuracjuszy wracająca z imprezy, by także zapalić. Śmiali się zbyt głośno, mówili zbyt głośno i cali byli tacy zbyt.

– A pan to czemu z nami nie baluje? – zagadnęła do mnie kobieta, która jak ja była pewnie po pięćdziesiątce. Uśmiechnęła się krzywo, chociaż chyba myślała, że prosto. Włosy miała mokre, ale na szczęście deszcz już wyhamował.

– Nabalowałem się już w moim życiu, droga pani, nie ma co przesadzać. – Zaciągnąłem się papierosem.

– Ej, mówi pan, jakby był nie wiem jak stary – zaśmiała się – a życie, proszę pana, jest jedno i trzeba korzystać – pouczyła mnie. Zaciągnąłem się jeszcze raz i znowu. Czekała na moją reakcję, lecz gdy się nie doczekała, odwróciła się jeszcze bardziej skrzywiona i odeszła. Zgasiłem niedopałek i ruszyłem po schodach do budynku. Za drzwiami pokoi można było usłyszeć radosne chichoty. Ryśka jeszcze nie było. Pewnie sprawiał, że jakaś dama chichotała. Zasypiałem, widząc błękit młodych oczu. Nie powinienem. Nie powinienem.

Sny miałem jeszcze gorsze. Drobne ciało złotej dziewczyny unosiło się w powietrzu, wyciągając dłoń w moją stronę.

– Chodź, no chodź – mamiła mnie.

Pokręciłem głową i wtedy jej ręce zamieniły się w macki, dużo macek, które próbowały mnie dosięgnąć. Stanowczo za dużo myślałem o nowym opowiadaniu. I o niej. Czemu myślałem o niej? Ona spadła, a ja się obudziłem.

Rysiek chrapał na łóżku po drugiej stronie pokoju. Nie mogłem zasnąć, kręciłem się niespokojnie. Sięgnąłem po laptopa i zacząłem pisać. Tym razem obrazy pojawiały się w mojej głowie i zgrabnie układały w litery. Pisałem o tajemniczej wyspie. Mieszkały na niej kobiety z ogniem na głowie. Nikt nie mógł się zbliżyć, ponieważ to kończyło się spłonięciem. A jednak znajdowali się śmiałkowie chcący je posiąść. Po drugiej stronie wyspy zbudowały cmentarz, który wciąż się powiększał, zabierając część wyspy. Tam grzebały śmiałków. Same były nieśmiertelne. Opowieść płynęła, a ja wraz z nią. W końcu zasnąłem zadowolony. Nie interesowało mnie sobotnie śniadanie, nie miałem zabiegów, więc mogłem spać. Tym razem pływałem na tratwie po morzu, grzejąc się w ciepłych promieniach. Niepostrzeżenie zbliżałem się do tajemniczej wyspy. Nie czułem lęku, choć powinienem.

Zwlokłem się z łóżka w południe. Akurat za chwilę miał być obiad, który w tamtym dniu posłużył mi za śniadanie. Dzięki letniemu prysznicowi dochodziłem do siebie po śnie. Przypomniałem sobie dziewczynę z dnia poprzedniego i moja dłoń bezwiednie spoczęła na członku, który drgnął i wzniósł się powoli. Poruszyłem raz, drugi, jeszcze, chciałem jeszcze. Dawno tego nie robiłem. Szybkie spełnienie dało chwilową ulgę i jednocześnie wstyd. Że myślę o jakiejś małolacie. Ja, stary, zachwycam się gówniarą. A czy z drugiej strony nie każdy fantazjuje o różnych rzeczach, różnych ludziach? Nie ma w tym nic złego. Wytarłem się ręcznikiem i już ubrany zadzwoniłem do Piotra, mojego wieloletniego przyjaciela.

– No cześć, jak się czujesz? – zapytał bez zbędnych wstępów.

– Dobrze, dziś nie mam zabiegów, mogłem spać.

– Znaczy nie byłeś na śniadaniu. – Zaśmiał się przyjaźnie. – Teraz musisz sobie coś upolować?

– Mamuta, tylko żadnych tu nie ma.

– Może jakieś łanie są – zażartował.

– Raczej oślice. – Byłem wredny w ocenie reszty towarzystwa.

– Jak jesteś taki miły, to nawet jakby były łanie, to by cię obchodziły z daleka. – Piotr śmiał się tubalnie.

– A co? Miałyby się na mnie rzucać? Wiesz, że mnie to nie interesuje.

– Wiem, ale też wiem, że by ci się przydało – powiedział tym razem poważnie.

– Do czego by się przydało? – warknąłem lekko zły, że mnie namawia, bym zapomniał o Małgorzacie.

– Do życia – stwierdził, a ja milczałem. – I wcale to nie oznacza, że masz zapomnieć Małgorzacie, po prostu mógłbyś jeszcze trochę nacieszyć się życiem.

– Mógłbym, ale nie wiem, czy potrafię.

– Spróbuj.

– Ok, cześć – pożegnałem się szybko, nie chcąc już ciągnąć tej rozmowy. Przeciągnąłem dłonią po włosach.

– Cześć, trzymaj się.

***

Tym razem spadł śnieg, błądziłem ulicami jasnego miasteczka, brnąc w zaspach. Wcale nie byłem zdziwiony. Śnieg w kwietniu to już normalne od dobrych kilku lat. Chciałem wychodzić ten niezbyt dobry obiad. Zbyt twarde mięso i zbyt miękkie ziemniaki.

Sceneria zrobiła się bajkowa. Spakowałem laptopa do plecaka, bo brakowało mi zakończenia. Z nim zawsze jest najtrudniej. Musi mieć to coś, pierdolnięcie. Chodziłem bez celu, aż znalazłem się znów przed tą kawiarnią. Kawiarnią z dziewczyną o jasnych oczach, rozwianych włosach i bladych policzkach. Czego chciałem? Co sobie wyobrażałem? Zimny wiatr otarł się o moje szorstkie policzki, więc wszedłem, rozglądając się niepewnie jak jakiś uczniak. Nie było jej, co przyjąłem z jednoczesną ulgą i żalem. Usiadłem w kącie, zamówiłem kawę i wyjąłem laptopa. Ale ponownie litery nie chciały znaleźć swojego miejsca. Gapiłem się więc przez szybę na ludzi brnących w śniegu. I wtedy ją zobaczyłem. Szła przez park w kurtce zimowej. W zupełnie innym kierunku niż kawiarnia. Złapałem laptopa, szybkim ruchem zamknąłem go i schowałem do plecaka, a następnie wrzuciłem na siebie kurtkę, wypiłem jednym łykiem resztkę kawy i wybiegłem jak szalony. Nie miałem planu, co zrobię, ale coś pchało mnie do niej. Bałem się stracić ją z oczu. Gdy w końcu dobiegłem, złapałem ją za ramię. Stanęła zdziwiona, patrząc pytająco. Oparłem dłonie na udach, pochylając się i dysząc, próbując uspokoić oddech. „Co też wyprawiasz, głupcze?”, myślałem. „Jak śmiesznie musisz wyglądać”, wyrzucałem sobie własną głupotę. Tak, głupotę, tym można to nazwać. Niczym więcej. Żałosne podrygi podstarzałego gościa. W końcu się wyprostowałem. Przekrzywiła śmiesznie głowę i patrzyła.

– Znamy się? – odezwała się do mnie. No tak, nie kojarzyła mnie. Co ja sobie myślałem. Widuje tysiące takich kolesi jak ja, nie może każdego pamiętać.

– Tak, nie, wczoraj się widzieliśmy, w kawiarni – jąkałem się, a ona patrzyła i wyraźnie próbowała sobie przypomnieć.

– Aaaa! – Jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Pan literat, tak? – raptem zaczęła na „pan”, ale być może tego dnia tak jej lepiej brzmiało.

– Tak. – Pokiwałem głową szczęśliwy, że sobie przypomniała. Z nieba sypnęło białym puchem, który oblepiał nas całych.

– Coś się stało? – zainteresowała się. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, bo nie wiedziałem, czy coś się stało i czy chciałem, by się stało. Poza tym o czym ja w ogóle myślałem, nie miałem żadnych szans. I nie wiedziałem nawet, czy chcę je mieć.

– Nie potrafię wymyślić zakończenia – palnąłem bez sensu. Uśmiechnęła się promiennie i znów zrobiło się cieplej i jaśniej.

– Mojego dziecka nie ma w domu, jest z ojcem – zaczęła, zdziwiłem się bez sensu, że ma dziecko. Jakoś mi do niej nie pasowało. – Chodź, zrobię ci kawę. – Wskazała najbliższą kamienicę, jakby robienie kawy obcym było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Może nie wyglądałem na gwałciciela i mordercę, ale czy oni wyglądają na tych, kim są? Co za chore rozkminy w ogóle. Ruszyłem za nią, bo i ona ruszyła, nie czekając na moją reakcję.

– Piłem już kawę – powiedziałem, chyba żeby zagłuszyć ciszę. Szedłem za nią po schodach, mogąc oglądać kształtne pośladki w opiętych, szarych leginsach. Mięśnie drgały przy każdym kroku. Nie wiem, co mnie napadło, ale myślałem, że mógłbym wbić w nie zęby i gryźć, ściskając jednocześnie mocno palcami. Jadłbym ją jak najlepszą, soczystą brzoskwinię. Chciałem smakować.

– To zrobię ci herbatę. Albo drinka – odparła lekko i już otwierała brązowe drzwi na trzecim piętrze.

– Może być herbata – przytaknąłem i zdjąłem kurtkę oraz buty. Poszedłem za nią do przestronnej kuchni, w której stał biały piec kaflowy.

– Piękny piec – zachwyciłem się nim.

– Na szczęście nie muszę go używać. – Rzuciła na stół reklamówkę i wyjęła mleko, bułki, jakąś wędlinę.

– Ile lat ma twoje dziecko? – spytałem, choć zapewne nie było to nazbyt kulturalne.

– Dawid ma sześć lat. – Nie wydawała się obrażona, w ogóle była w niej taka naturalność i brak zdziwienia wobec rzeczy, które się działy wokół. – Jest teraz u swojego ojca, przywiezie go jutro.

– Nie jesteście razem? – drążyłem dalej.

– Nie, w sumie nie jesteśmy ze sobą od początku. Byliśmy za młodzi.

– A teraz?

– Co teraz? – Postawiła przede mną kubek herbaty i przekrzywiła głowę. Nie mogłem się oprzeć wgapianiu się w nią. Każdy jej ruch mnie hipnotyzował.

– Teraz już nie jesteś za młoda?

– Zależy na co. – Odrzuciła włosy, miałem wrażenie, jakby zostawiały za sobą ślad iskier. – To co? Napiszesz mnie, panie literacie? – zmieniła temat.

– Napisać cię? – Spodobało mi się to stwierdzenie. Nie opisać ją, ale napisać. Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem do niej dłoń, zupełnie nie zastanawiając się, dlaczego to robię i jak na to zareaguje. Przy niej przestawałem myśleć, zachowywałem się kompletnie irracjonalnie. O dziwo, podała mi swoją. Miała drobne, cienkie i długie palce zakończone jasnymi paznokciami w kształcie migdałów. Ucałowałem wszystkie po kolei. Znosiła to z delikatnym uśmiechem, a we mnie wzbierało pożądanie. Chciałem rozgnieść jej drobne piersi, wgryźć się w soczyste pośladki, ściskać sutki.

– A ty? – Wyrwała mi dłoń i ze śmiechem odwróciła się do szafki, z której wyjęła dwa kubki.

– Co ja? – Nie zrozumiałem.

– Jaki jesteś? Za młody? Za stary? – Jej bezpośredniość była rozbrajająca.

– Za młody, by umierać, za stary, by żyć pełnią życia – powiedziałem filozoficznie.

– Mocne słowa – uznała i postawiła przede mną parujący napój. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością i skinąłem głową.

– Prawdziwe. – Spróbowałem się napić, parząc sobie usta.

– Uważaj – zareagowała. To było miłe, dawno nikt się o mnie nie martwił. – Wszystko ok?

– Będę żył, dziękuję.

– Jesteś w sanatorium? Nie widziałam cię nigdy wcześniej.

– Tak, na kręgosłup.

– Niedomagasz? – Podniosła śmiesznie brew.

– Nie bój się, nie jest aż tak źle. Wprawdzie mam przepuklinę, ale daję radę.

– I co? Zamiast biegać po imprezach, to ty biegasz za młodymi dziewczynami? – Zaśmiała się.

– Przepraszam. – Zawstydziłem się. – To było spontaniczne, nie wiem, co we mnie wstąpiło.

– Nie przepraszaj, to miłe. Dawno nikt za mną nie biegał.

– Nie żartuj, jesteś zjawiskowa, na pewno wielu biega.

– Zajęłam się wychowaniem Dawida i zapomniałam o reszcie, poza tym chyba się boję.

– Miłości?

– Tak. – Pokiwała głową. – Wydaje mi się trudna i bolesna.

– Jest trudna – przyznałem. – Bywa bolesna, ale koniec końców, jest też piękna. Warto.

– A jednak tu jesteś.

– Gdzie? – Nie zrozumiałem.

– W mieszkaniu obcej dziewczyny. Co z twoją miłością?

– Nie żyje – odparłem i patrzyłem, jak wciąga powietrze.

– Czyli jednak boli. – Posmutniała.

– Ale i tak uważam, że warto – powiedziałem to z mocą.

***

Wracałem przez park zamyślony. Była taka poważna jak na swój wiek, tak dobrze było mi w jej towarzystwie. Tylko co z tego? A jednak obracałem się raz po raz, by spojrzeć w jej okna. Mijały dni, a ja chodziłem do tej kawiarni jak po narkotyki, odurzony, oczarowany. Już zawsze zatrzymywała na mnie wzrok, a ja grzałem się w jej spojrzeniu. Przysiadała się do mojego stolika, uśmiechając się ciepło.

– Będę za tobą tęsknić, gdy wyjedziesz – przyznała, gdy zbliżał się termin mojego wyjazdu. – Obliczyłam sobie, że to już niedługo.

– Za trzy dni – przytaknąłem.

– Przyjdź do mnie na drinka – powiedziała to naturalnie, jakby zapraszała mnie na popołudniową herbatkę, ale miałem już swoje lata i chyba rozumiałem, że nie o to jej chodziło. Tak mi się wydawało, że rozumiem. Zgłupiałem. Chciała mnie? Ze mną? Czy chciała seksu? A ja? Chciałem? Potrafiłem?

– Dzisiaj? – odważyłem się, bo przecież powinienem żyć. Ona budziła mnie do tego życia. Przytaknęła i odeszła, bo ktoś wszedł do kawiarni.

***

Czułem się jak uczniak, gówniarz, który idzie na pierwszą randkę. Trzy razy poprawiałem koszulę, wino wybierałem pół godziny, przejęty i zestresowany. Tak, czułem, że żyję, ściskało mi żołądek. „Co ty robisz, głupcze?”, myślałem, a jednak to robiłem, wspinałem się po stromych schodach kamienicy.

Jej uśmiech mnie ośmielił.

– Obudziłeś coś we mnie. – Upiła łyk wina i odstawiła na blat. Nie pytałem, gdzie jej syn, pewnie był u ojca.

– Jesteś młoda, powinnaś żyć. – Też się napiłem, wino było dość ciężkie i słodkie. Pasowało do sytuacji.

– A ty? – Już kiedyś zadała mi to pytanie. Zaśmiałem się.

– Ja też się postaram. – Moja odpowiedź była wieloznaczna. Bo sam nie wiedziałem, co dokładnie chcę przekazać. W tamtej chwili jednak obiecałem sobie, że jeśli między mną a nią coś się wydarzy, zrobię wszystko, by była zadowolona. Chciałem jej, ale przede wszystkim chciałem jej sprawić przyjemność.

– Zrób to – wyrwała mnie z zamyślenia, nie zrozumiałem, czego ode mnie chce. Czy czytała mi w myślach?

– Co? – Ścisnąłem jej dłoń, którą do mnie wyciągnęła.

– Napisz mnie, dużo o tym myślałam. Chcę słuchać słów, gdy będziesz we mnie. Mów do mnie to wszystko, co chcesz powiedzieć o mnie, do mnie, dla mnie, marzyłam o tym, od kiedy byłeś tu pierwszy raz, działasz na mnie jak dawno nikt – powiedziała to namiętnie, jednym ciągiem, a mnie słów zabrakło, utknęły gdzieś w zszokowaniu. Czy to działo się naprawdę?

Wyrwała mi dłoń i zaczęła zdejmować fioletową bluzę. Pod spodem miała czarną, obcisłą koszulkę na ramiączkach. Patrzyłem urzeczony, ale już po chwili odzyskałem rezon. Nie chciałem czekać. Dopadłem do niej i całym sobą przygwoździłem do pieca kaflowego. Nachyliłem się i ugryzłem płatek jej ucha.

– Ja to zrobię – warknąłem. Opuściła ręce wzdłuż ciała i poddała mi się zupełnie. Bardzo powoli zdejmowałem jej podkoszulek, trąc palcami o gładką skórę. Odsunąłem się tylko na chwilę, by ściągnąć jej go przez głowę, i na powrót przycisnąłem ją do pieca. Jej drobne piersi rozgniatałem swoim torsem. Dołożyłem dłonie. Sutki miała sterczące. Ścisnąłem, syknęła. Nie chciałem być delikatny, zdawało mi się, że ona także nie chce mojej delikatności. Oboje chcieliśmy siebie mocno, tu i teraz. Naparłem na nią i wcisnąłem się w jej usta. Oddała mi pocałunek. Nasze języki odnalazły siebie w szalonym, namiętnym tańcu. Przestałem myśleć, co robię i dlaczego. Przy niej traciłem zmysły, świat się rozmywał i stawał równie nierzeczywisty jak światy, które tworzyłem. Natomiast ona była jak najbardziej prawdziwa. Jej skóra była gorąca, a usta wilgotne. Nie miała stanika, więc nie musiałem się z nim szarpać. Sięgnąłem do legginsów i zdarłem je wraz z majtkami, nie bawiąc się w subtelność. Moim oczom ukazała się cipka porośnięta delikatnymi włoskami w tym samym kolorze, co jej włosy na głowie. W tych jej włoskach zabłądziły promienie słońca wpadające przez duże, kuchenne okno. Powiedzieć, że się zachwyciłem, to jak nic nie powiedzieć. Wciągnąłem powietrze. Fakt, że nie miała cipki ogolonej na gładko, był oszałamiający i zaskakujący. Wplotłem palce w seksowne kędziorki.

– Twoja cipa jest zjawiskowa. Jest jak ty. Cipa – powtórzyłem. Upadłem przed nią na kolana i zaciągnąłem się zapachem spomiędzy jej ud. Jęknęła, wypinając się w moją stronę. Wbiłem się w nią językiem. Rozszerzyłem jej nogi i odnalazłem gorące wnętrze. Spijałem spływającą z niej wilgoć. Usta miałem lepkie i zachłanne. Oderwałem się na chwilę i jednym ruchem odwróciłem ją do pieca. Przycisnąłem ją do niego, pisnęła, zapewne w reakcji na zetknięcie się gorącej skóry z zimnymi kafelkami. Tym razem miałem przed sobą jej pośladki. Pociągnąłem ją za biodra, sprawiając, że się wypięła. Mogłem podziwiać jej soczystą, kapiącą sokami cipkę i dwie idealne półkule. Zrobiłem to, o czym marzyłem na schodach, gdy szedłem do niej pierwszy raz. Wgryzłem się w nie. Gryzłem ją, zostawiając ślady zębów, nie protestowała. Stałem się dzikim zwierzęciem, drapieżnikiem, który chce posiąść samicę. Zerwałem się na nogi, zrzuciłem z siebie ubranie i jednym, szybkim ruchem wbiłem się w nią po same jaja. Krzyknęła zaskoczona. Poruszałem się powoli, niespiesznie, drażniąc ją tym i torturując siebie.

– Chciałaś, żebym do ciebie mówił – szepnąłem jej do ucha i znów nadgryzłem jego płatek. – Chcesz słuchać, jak jesteś mokra i śliska. – Nie pytałem, to było stwierdzenie. – Opowiem ci, opowiem o twoim miękkim wnętrzu, o które właśnie ociera się mój fiut – mówiąc to, wykonałem kolejne mocne pchnięcie, aż wciągnęła powietrze, jęcząc jednocześnie. – Będę cię pieprzył tak, że nie będziesz jedynie tak cicho jęczeć. Będziesz kwiczeć i wyć oraz błagać o więcej. I więcej. I więcej. – Przyspieszyłem. Posuwałem ją w równym rytmie. Mój penis był rzeczywiście boleśnie sztywny. Rozpychałem się w jej ciasnym wnętrzu. Raz po razie nabijałem ją na siebie, a ona wypinała biodra, dostosowując się do mojego rytmu. – Twój tyłek jest jak młoda brzoskwinia. Stworzona do gryzienia. I do klapsów.

– O tak, zbij mnie – wyszeptała, więc nie byłem pewien, czy się nie przesłyszałem.

– Co chcesz? Powtórz – warknąłem.

– Zbij mnie, proszę, w moją dupę – jęczała. Złapałem ją za włosy i odchyliłem jej głowę do tyłu. Ugryzłem w szyję.

– Zbiję, ale najpierw mi obciągniesz. Na przyjemności trzeba sobie zasłużyć. – Podjąłem tę brutalną grę, w którą mnie wciągała. Chciała tego, więc uznałem, że dostanie, tym bardziej że i mnie mocno to nakręcało. Wyszedłem z niej, przyciskając jej ramiona, by uklęknęła przede mną. Zrobiła to, otwierając buzię, a ja, niewiele myśląc, wpakowałem jej całego penisa do środka. Zakrztusiła się, ale zaczęła ssać i lizać. Robiła to fenomenalnie. Złapałem ją za włosy i przycisnąłem do swojego krocza. Trzymałem mocno jej głowę i nią ruszałem. Poddawała się moim ruchom.

– Powiedz mi, kim dokładnie dla ciebie jestem, gdy ci robię dobrze – wymamrotała pomiędzy ruchami głowy. Gorące powietrze połaskotało mojego mokrego penisa.

– Lalką, szmacianą laleczką do dymania. Tak bym cię napisał, namalował słowami. Lalka z ogniem na głowie, która pozwala się dymać temu, kto zechce. Ja chcę, bardzo chcę. Taaaak – to mówiąc, krzyknąłem i wytrysnąłem wprost w jej usta. Spiła wszystko, do ostatniej kropli, którą zlizała językiem z warg.

Patrzyłem zafascynowany, mój penis lekko opadł, lecz nadal byłem podniecony. Oczy dziewczyny błyszczały. Uświadomiłem sobie, że nie wiem nawet, jak ma na imię. Była bezimiennym płomieniem, który rozpalił moje pożądanie.

– Grzeczna – wyszeptałem i nacisnąłem jej wargi kciukiem. Przejechałem po nich, rozmazując resztki wilgoci. – Czym chcesz dostać?

– Mam flogger, panie pisarzu – przyznała. Uśmiechnąłem się. Wiedziałem dobrze, co to za narzędzie. W swoim małżeńskim życiu uprawialiśmy nie tylko grzeczny seks. Zrobiło mi się gorąco na myśl, że mogę sprawić, by pośladki niewiadomej nabrały koloru purpury. Nie wiedziałem, czy lubi mocno, ale wydawało mi się, że jest ostra.

– Przynieś – poleciłem spokojnie. Wstała z kolan, odwróciła się i zniknęła za jakimiś drzwiami. Wciąż byliśmy w kuchni. Patrzyłem, jak kołysze biodrami.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.