Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pogrom kielecki wciąż stanowi ważny przedmiot debaty publicznej w Polsce. Dotyczyły go dwa śledztwa, prowadzone przez polskie władze powojenne. W pierwszym, które władze komunistyczne rozpoczęły natychmiast po masakrze, usiłowano dowieść, że była ona akcją zbrojnego podziemia. Pod koniec dochodzenia drugiego, prowadzonego po roku 1989, forsowano przede wszystkim hipotezę, że przyczyną pogromu była ubecka prowokacja.
Niniejsza książka, oparta na rozległej kwerendzie w Instytucie Pamięci Narodowej w latach 2013-2017 i innych archiwach, stanowi szczegółowy audyt obu tych postępowań. Było to również możliwe, ponieważ po śmierci Michała Chęcińskiego, świadka w śledztwie z lat 90., który był zwolennikiem tezy o radzieckiej prowokacji, autorce książki udostępniono jego archiwum domowe.
"Pod klątwą. Portret społeczny pogromu kieleckiego" to mikrohistoryczny fresk, odsłaniający wiele zupełnie nieznanych aspektów pogromu. Książka stawia sobie dwa główne cele. Zadaniem tomu pierwszego, zawierającego szczegółową analizę pogromu, jest prezentacja społecznego kontekstu, w którym stał się on możliwy: nastrojów, przekonań, światopoglądów, ścierających się w kieleckim życiu codziennym w drugim roku po wojnie. Celem tomu drugiego było skompletowanie najważniejszych źródeł dokumentujących to zdarzenie, w tym wielu niepublikowanych zeznań Żydów ocalałych z pogromu. Pozwoliły one na zrekonstruowanie doświadczenia ofiar oblężonych w domu przy ul. Planty 7. W dalszej perspektywie zgromadzona w tomie dokumentacja umożliwiła skorygowanie dotychczasowych list ofiar, z których aż 17 pozostało bez identyfikacji. Przyczynkiem do fenomenu świadectwa jest też zestawienie zeznań sprawców i ofiar, które dzieli pięć dekad pomiędzy śledztwami.
Dzieki protokołom przesłuchań z lat czterdziestych i dziewięćdziesiątych, dokumentom osobistym, prasowym i notarialnym, w książce zarysowano sylwetki osób składających się - z jednej strony - na kielecki tłum pogromowy, z drugiej na ówczesne instytucje władzy (Milicja Obywatelska, Wojsko Polskie, Urząd Bezpieczeństwa, Urząd Wojewódzki). Instytucje te, rekrutujące się z tego samego społeczeństwa, którego bezpieczeństwa strzegły, nie tylko nie opanowały krytycznej sytuacji, ale same włączyły się do pogromu. Analiza biografii aktorów zdarzenia odsłania zupełnie nieznaną nieideologiczną historię Polski oglądaną z perspektywy Kielc.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1352
W niniejszym tomie zebrano najważniejsze źródła dokumentujące pogrom kielecki, wybrane pod kątem jego społecznych aspektów. Większość prezentowanych materiałów pochodzi z Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, Archiwum Wojskowego Biura Historycznego (dawnego Centralnego Archiwum Wojskowego), Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, a także z prywatnego archiwum Michała Chęcińskiego, udostępnionego mi przez jego Rodzinę1.
Teksty podzielono na trzynaście sekcji, osobno grupując raporty i ulotki (z wyjątkiem raportu funkcjonariusza UB Antoniego Szota, który umieszczono w sekcji 4.7), przesłuchania ofiar faktycznych i domniemanych, milicjantów i żołnierzy, funkcjonariuszy UB, robotników fabrycznych. Umowna kategoria „pogromszczycy” obejmuje w zasadzie tylko osoby, które zostały oskarżone o udział w pogromie. Wydzielono sekcję zbierającą relacje o straży pożarnej i napadach na pociągi, a także ówczesne wypowiedzi duchowieństwa. W przedostatniej sekcji znajdują się dwa wywiady z archiwum Michała Chęcińskiego, zaś w ostatniej stenogram pierwszego dnia rozprawy przez Sądem Wojskowym w Kielcach 11 lipca 1946.
Gros oryginalnych dokumentów dotyczących pogromu pochodzi z sygnatur AIPN: BU_0_1453, t. 1–3 (dawna sygnatura SN9/46); Ki_41_520, t. 1–4; BU_1585_15007; Ki_53_4749; BU_1572_731; Ki_53_5145; Ki_53_4753; Ki_0_15_342. Cenne materiały dotyczące szerszego kontekstu pogromu to także sygnatury Ki_016_4 („Schowek nr 1”) i Ki_29_117 („Schowek nr 2”), o których piszę szerzej w pierwszym tomie tej książki2.
Wielką pomocą w kwerendzie okazały się Akta główne prokuratora w sprawie „Pogromu kieleckiego”, S58/01/ZK, t. 1–12, dzięki którym zdołałam zweryfikować część informacji dotyczących personaliów funkcjonariuszy MO, WP i UB, a także uzyskać nowe tropy badań3. Umożliwiły mi one ponadto dostęp do wielu materiałów niepublikowanych, takich jak np. Protokoły Stronnictwa Demokratycznego w Kielcach z lipca 1946 (1.16 w tym tomie).
Prezentowany tu zbiór tekstów został pomyślany jako wyczerpujący, to znaczy odzwierciedlający całość zachowanej dokumentacji, co oczywiście nie oznacza wszystkich dokumentów wytworzonych w śledztwie po pogromie. Nie odnaleziono na przykład wyjaśnień składanych przez dowódców Drugiej Warszawskiej Dywizji Piechoty WP w Kielcach (np. płk Stanisław Kupsza i mjr Wasyl Markiewicz) czy dowódców Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a jak wynika z raportów Czesława Szpądrowskiego i Józefa Różańskiego w obu jednostkach dochodzenia takie napewno prowadzono. Brak jest też przesłuchań oficerów WP (np. Piotra Jędrzejczyka i Piotra Rypysta, podejrzewanych o odbieranie Żydom broni), a także Milicji Obywatelskiej w Kielcach (np. szefa Wydziału Śledczego KW MO, por. Tadeusza Majewskiego-Laske czy por. Jana Mazura, dowódcy Kompanii Operacyjnej KW MO). Można mieć tylko nadzieję, że dalsze poszukiwania w zasobie IPN i archiwów wojskowych przyniosą nowe odkrycia w tym zakresie.
Najważniejszym źródłem, którego nie zdecydowałam się włączyć do niniejszego zbioru jest raport Władysława Dzikowskiego, odbiegający standardem faktografii od innych źródeł, w związku z czym poprzestałam na jego szczegółowym omówieniu w tomie 14. Aby uniknąć repetycji, w tomie drugim nie zamieszczono też in extenso niepublikowanych materiałów z filmu Marcela Łozińskiego „Świadkowie”, obszernie wykorzystywanych w całej książce5. Podobnie zrezygnowałam z powielania wartościowych izraelskich wywiadów Andrzeja Miłosza, które pozwoliły mi zrekonstruować perspektywę ofiar pogromu na początku tomu pierwszego6.
Część prezentowanych tu źródeł została już wcześniej opublikowana w pracach Bożeny Szaynok7, Stanisława Meduckiego i Zenona Wrony8, a także wydawców dwutomowego opracowania Instytutu Pamięci Narodowej9. Włączając je do niniejszego tomu, w miarę możności starałam się dotrzeć do oryginałów i ponownie je odczytać. Kolacjonowania tekstu z oryginałami dokonała Jolanta Sheybal.
W przytaczanych dokumentach pozostawiano oryginalne cechy stylu i niektóre błędy, dostarczające informacji o autorach lub protokolantach, chyba że utrudniały one zrozumienie sensu.
Stosowane w tym tomie zasady edycji dokumentów (np. w zakresie zastosowanych skrótów), nie zawsze zgodne z przyjętymi w edytorstwie historycznym, podporządkowano głównemu celowi książki, czyli ukazaniu społecznych uwarunkowań pogromu. Opuszczenia dotyczą przeważnie źródeł już publikowanych; pominięto np. część znanych już wariantów przesłuchań Stefana Sędka czy Władysława Sobczyńskiego, a także protokoły rozpraw głównych procesu oskarżonych w pogromie kieleckim, które podali do druku Stanisław Meducki i Zenon Wrona. Wyjątek stanowią drugorzędne formuły prawne znajdujące się w protokołach, które zredukowano, aby zmniejszyć objętość tomu. Zawsze jednak zachowywano nazwiska przesłuchujących i nietypowe formuły protokołów, np. kwestionujące ich zgodność z treścią zeznania. Daty w nagłówkach rozwijano w sposób uproszczony, w tekście dokumentów zachowując jednak zapis oryginalny.
Z powodu złego stanu niektórych dokumentów, ich niekonsekwentnej paginacji lub jej braku, w obu tomach tej książki zdecydowałam się operować numeracją stron digi–archów (czyli elektronicznych wariantów cytowanych źródeł, które wyszukano w trakcie kwerendy w archiwum IPN), nie zaś numeracją kart oryginału.
Wykaz zastosowanych skrótów
(lista obejmuje tom pierwszy i drugi niniejszej książki)
AAN Archiwum Akt Nowych
AIPN Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej
AJDC American Joint Distribution Commitee
AK Armia Krajowa
AL Armia Ludowa
APK Archiwum Państwowe w Kielcach
APR Archiwum Panstwowe w Radomiu
AWBH Archiwum Wojskowego Biura Historycznego, dawniej CAW
AŻIH Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego
BBWR Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem
BCh Bataliony Chłopskie
BP Bezpieczeństwo Publiczne
CAW Centralne Archiwum Wojskowe (obecnie Archiwum Wojskowe Biuro Historyczne, AWBH)
CBKP Centralne Biuro Komunistów Polskich
CENTOS Centrala Związku Towarzystw Opieki nad Sierotami i Dziećmi Opuszczonymi
CKKP Centralny Komitet Kontroli Partyjnej
DKP Drezdeński Korpus Pancerny
CKŻP Centralny Komitet Żydów Polskich
DOW Dowództwo Okręgu Wojskowego
DP Dywizja Piechoty WP
DSZ Delegatura Sił Zbrojnych
FPK Francuska Partia Komunistyczna
GKBZpNP Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu -Instytut Pamięci Narodowej
GL Gwardia Ludowa
GZI Główny Zarząd Informacji
GRU Gławnoje Razwiedywatelnoje Uprawlenije (Głowny Zarząd Wywiadowczy)
IS Intelligence Service
JOINT skrócona nazwa American Joint Distribution Commitee (AJDC)
KBW/WBW Korpus Bezpieczeństwa Publicznego/Wojska Bezpieczeństwa Wewnętrznego
KC PPR Komitet Centralny Polskiej Partii Robotniczej
KGB Komitet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti (Komitet Bezpieczeństwa Państwowego)
KK Kodeks Karny
KKW Kodeks Karny Wojskowy
KM Komenda Miejska
KP Komenda Powiatowa
KP(b)B Komunistyczna Partia (bolszewików) Białorusi
KPP Komunistyczna Partia Polski
KPZU Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy
KRN Krajowa Rada Narodowa
KS Komisja Specjalna
KW Komisja Weryfikacyjna (powołana po pogromie) lub Komitet Wojewódzki (patrz dalej)
KWP Konspiracyjne Wojsko Polskie
KW PPR Komitet Wojewódzki Polskiej Partii Robotniczej
KW MO Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej
KWPK Kodeks Wojskowego Postępowania Karnego
KZMP Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej
KŻ Komitet Żydowski
LSB Ludowa Służba Bezpieczeństwa
LWP Ludowe Wojsko Polskie
MAP Ministerstwo Administracji Publicznej
MBP Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego
Meducki I i IIAntyżydowskie wydarzenia kieleckie 4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały, t. 1, oprac. Stanisław Meducki, Zenon Wrona, Kielce 1992; t. 2, oprac. Stanisław Meducki, Kielce 1994
MIiP Ministerstwo Informacji i Propagandy
MO Milicja Obywatelska
MON Ministerstwo Obrony Narodowej
MOPR − Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom
MSW Ministerstwo Spraw Wewnętrznych
MUBP Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego
NKGB Narodnyj Komisariat Gosudarstwiennoj Biezopastnosti SSSR (Ludowy Komisariat Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR)
NKWD Narodny Komisariat Wnutriennych Dzieł (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych)
NPW Naczelna Prokuratura Wojskowa
NSW Najwyższy Sąd Wojskowy
NSZ Narodowe Siły Zbrojne
NZW Narodowe Zjednoczenie Wojskowe
OP Organizacja Polska
ONR Obóz Narodowo-Radykalny
ORMO Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej
OSP Ochotnicza Straż Pożarna
OZN Obóz Zjednoczenia Narodowego
PAP Polska Agencja Prasowa
PAS Pogotowie Akcji Specjalnej
PGR Państwowe Gospodarstwo Rolne
POMA Polska Organizacja Młodzieży Antyżydowskiej
POZ Polska Organizacja Zbrojna
PKWN Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego
PP Polcja Państwowa
PPR Polska Partia Robotnicza
PPS Polska Partia Socjalistyczna
PSL Polskie Stronnictwo Ludowe
PTTK Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze
PUBP Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego
PW Politechnika Warszawska
PZPR Polska Zjednoczona Partia Robotnicza
ROAK Ruch Oporu Armii Krajowej
RPPS Robotnicza Partia Polskich Socjalistów
SD Stronnictwo Demokratyczne
SL Stronnictwo Ludowe
SN Sąd Najwyższy
SOK Służba Ochrony Kolei
SP Stronnictwo Pracy
TRJN Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej
TUR Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego
UB Urząd Bezpieczeństwa
UJ Uniwersytet Jagielloński
UJK Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie
UNRRA United Nations Relief and Rehabilitation Administration
USB Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie
UW Uniwersytet Warszawski
UWK Urząd Wojewódzki Kielce
WBW Wojska Bezpieczeństwa Wewętrznego
WDP Warszawska Dywizja Piechoty
WiN Wolność i Niezawisłość
WKKF Wojewódzki Komitet Kultury Fizycznej
WKMO Wojewódzka Komenda Milicji Obywatelskiej
WKP(b Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (bolszewików)
WKŻP Wojewódzki Komitet Żydów Polskich, obiegowo: Wojewódzki Komitet Żydowski
Wokół I i IIWokół pogromu kieleckiego, red. Jan Żaryn, Łukasz Kamiński, t. 1, Kielce 2006; Wokół pogromu kieleckiego, red. J. Żaryn, Ł. Kamiński, t. 2, Kielce 2008
WOP Wojska Ochrony Pogranicza
WSG Wojskowy Sąd Garnizonowy
WSO Wojskowy Sąd Okręgowy
WSR Wojskowy Sąd Rejonowy
WUBP Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego
WUSW Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Wewnetrznego
WP Wojsko Polskie
ZBOWiD Związek Bojowników o Wolność i Demokrację
ZHP Związek Harcerstwa Polskiego
ZMK Związek Młodzieży Komunistycznej
ZMW Związek Młodzieży Wiejskiej
ZPP Związek Patriotów Polskich
ZSL Zjednoczone Stronnictwo Ludowe
ZSRR Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich
ZWZ Związek Walki Zbrojnej
ŻAP Żydowska Agencja Prasowa
ŻIH Żydowski Instytut Historyczny
Źródło: CAW IV.502.1.13 (dawna sygn. 524/1192 „A”); AIPN Ki_53_4753, k. 11−20.
Warszawa, dnia 19 VII 1946 r.
Nr. Pr. N. 314/46
Do
Naczelnego Prokuratora W.P.
Pułk. Henryka Holdera
w Warszawie
W dniu 4 lipca 1946 r. w m. Kielcach miały miejsce rozruchy antyżdowskie, które rozpoczęły się koło godziny 9−9.30 i zakończyły się koło godziny 18.00. Głównym miejscem zajść była ul. Planty Nr 7, tj. dom, gdzie zamieszkiwała większa ilość Żydów.
Przebieg wypadków był następujący:
W dniu 1 lipca wieczorem nie powrócił do mieszkania swoich rodziców w Kielcach 9-cioletni chłopiec Błaszczyk. Rodzice, a w szczególności ojciec chłopca, Błaszczyk Walenty, zameldował wieczorem tegoż dnia milicji, że chłopiec zginął. W dniu 3 lipca 1946 r., również wieczorem (środa), chłopiec powrócił do domu, na zapytania rodziców żalił się na ból głowy, a na dokuczliwe rozpytywania ojca i sąsiada, Jana Bartoszyńskiego, chłopiec w rezultacie powiedział, że go zatrzymali w Kielcach Żydzi, trzymali go gdzieś w piwnicy i nie karmili. Już na skutek tych opowiadań po mieście poczęła rozchodzić się fama. Bartoszyński nakłaniał Błaszczyka Walentego, by natychmiast zameldował milicji. W rezultacie na milicji powiedziano Błaszczykowi, by przyszedł rano z chłopcem.
W dniu 4 lipca 1946 r. przed godziną 9.00 stary Błaszczyk przyszedł ze swoim synkiem do komisariatu M[ilicji] O[bywatelskiej] w Kielcach. Tam po rozpytaniu chłopca i jego ojca postanowiono sprawdzić wszystko na miejscu.
Kierownik Referatu Śledczego Sędek Stefan wysłał na ulicę Planty 7−8-miu milicjantów i 3 wywiadowców razem z obu Błaszczykami, mały Błaszczyk po drodze wskazał na pierwszego lepszego Żyda, stojącego na ulicy Planty, którym się okazał Zinger [w oryg.wszędzie: Zyngier] Kałman, jako na sprawcę jego zatrzymania. Zingera natychmiast odprowadzono do komisariatu MO. Następnie milicja razem z Błaszczykiem szukała tej piwnicy, gdzie rzekomo miano go więzić. Błaszczyk nie potrafił wskazać ani domu ani też żadnej piwnicy, pomimo poszukiwania nawet i w sąsiednich domach, w rezultacie milicja razem z obu Błaszczykami udała się do żydowskiego domu przy ul. Planty Nr 7. W międzyczasie zebrał się tłum ludzi na ul. Planty i na podwórzu domu Nr 7. Podkreślić muszę, że milicjanci byli nieostrożni i dosyć głośno, idąc z Błaszczykami, mówili o celu i przyczynach swojej delegacji służbowej na ulicę Planty.
Jak zaznaczyłem, ludność już puszczała plotki na temat zatrzymania przez Żydów małego Błaszczyka. Widziano, jak zatrzymano Zingera, słyszano okoliczności zatrzymania tego Żyda, po mieście lotem błyskawicy rozeszło się, że Żydzi zamordowali 10, 12, 14 dzieci polskich przy ul. Planty, że jakiś chłopiec uciekł, że milicja szuka trupów. Naokoło domu przy ul. Planty Nr 7 tłum mieszany, obojga płci wznosił groźne okrzyki, jak na przykład: bić Żydów, precz z Żydami z Polski, precz z rządem żydowskim, posypały się kamienie, a w międzyczasie milicja wewnątrz domu zaczęła robić jakieś rewizje, bić Żydów i wyrzucać ich z domu Nr 7 na podwórze, gdzie stał tłum i łapał wyrzucanych Żydów, dokonując samosądu kamieniami, sztachetami, żelaznymi rurami itp.
Wynikiem tych zajść było 39 trupów żydowskich i około 40 paru rannych. Poza tym zabito przypadkowo 2 Polaków, a w szpitalu z liczby rannych zmarło jeszcze 3 Żydów.
Osobnym i samodzielnym fragmentem było zabranie z ul. Leonarda Nr 15 w Kielcach obywatelki narodowości żydowskiej, Fisz Reginy, z 6-cio tygodniowym jej dzieckiem płci męskiej oraz Moszkowicza Abrama, wywiezienie ich za miasto do lasu, gdzie Fiszową z dzieckiem zamordowano przez zastrzelenie, a Moszkowicz cudem zbiegł. Uprzednio zabrano Fiszowej 17 dolarów USA, 3 złote pierścionki z brylantami, jedną złotą szpilkę i parę kolczyków. Sprawcami tego byli, po wzajemnym porozumieniu się, dowódca warty milicyjnej Stefan Mazur i cywile: inicjator Kazimierz Nowakowski, piekarz, Śliwa Józef, szewc i Pruszkowski Antoni, woźny ambulatorium miejskiego.
W dniu 5 lipca 1946 r. wszczęto śledztwo w związku z ww. rozruchami i zabójstwami. Ustalono, że wezwana na pomoc milicja i przybyłe później małe oddziały K[orpusu]B[ezpieczeństwa]W[ewnętrznego] nie mogły opanować sytuacji na miejscu, tłum rozrywał kordony, werwał się do gmachu, poza tym niektórzy milicjanci dopuścili się nadużyć władzy, o czym konkretnie podam niżej, a porozbijane posterunki KBW również weszły do wnętrza i rabowały. Koło godz. 12.00 w dniu 4 lipca 1946 r., na skutek telefonu z milicji czy też i bezpieczeństwa, dowódca dywizji 2-ej wysłał ppłk. Pollaka ze szczupłym zbieranym oddziałem żandarmów i szeregowców na miejsce zajścia, gdzie w ciągu paru godzin udało się ppłk. Pollakowi opanować sytuację, otoczyć dom żydowski strażą, zbieraną z wojska (żandarmów i żołnierzy) oraz częściowo milicji, odepchnąć częściowo tłum od wejścia i umożliwić wywożenie rannych. Nadmienić muszę, że dowódca dywizji na miejscu w Kielcach nie rozporządzał większą jednostką wojskową, a posiadał tylko podręczny oddział w sile do 40 ludzi. Dowódca dywizji wysłał nawet oficerów na miejsce, by uspokajali i tłumaczyli ludziom w tłumie bezsensowność pogłosek. Powodowało to tylko przejściowe i lokalne uspokojenie, tem bardziej, że już przedtem tłum był podenerwowany, a milicja nadal przeszkadzała ppłk. Pollakowi, ni stąd ni zowąd wypychając raptem rannych Żydów do tłumu. Trudno obiektywnie opisać szczegółowo i konkretnie przebieg i kolejność zajść, gdyż akcja tłumu była szybka i rozgrywała się w różnych od razu punktach tego placu, jednak sytuacja wojskowych z ppłk. Pollakiem na czele była trudna i niebezpieczna wobec postawy tłumu względem wojska, jako „obrońców Żydów”. Pollakowi grożono, wymyślano i czynnie przeszkadzano, a pomocy nie miał ani od milicji, ani od bezpieczeństwa, a nawet i ze strony młodszych oficerów W[ojska]P[olskiego], którzy jako niedoświadczeni i za młodzi, a nawet, jak określił dowódca dywizji i ppłk Pollak, nieinteligentni − nie umieli dać sobie rady w tłumie, byli bez inicjatywy i bezradni.
Zajścia właściwie ustały wtedy, gdy wywieziono wszystkich rannych i zdrowych, a nawet i trupy z terenu ul. Planty Nr 7, co się stało koło godz. 18.00, zawdzięczając pomocy wojska.
Co do Bezpieczeństwa Publicznego to takowe, zdaniem moim, miało stanowisko nie czynne, a „wywiadowcze”. Mianowicie funkcjonariusze U[rzędu]B[ezpieczeństwa]P[ublicznego] rozsypali się w tłumie, słuchali i patrzyli, nie reagując, a następnie powoli wyciągali sprawców i aresztowywali.
Konkretnie obecna sytuacja jest następująca:
I. Śledztwo ustaliło, że szeregowi KBW oddziału w Kielcach wymienieni poniżej dopuścili się w tłoku i rozgardiaszu następujących czynów: 1. Antoni Apajewski, 2. Czesław Chojnacki, 3. Stefan Polkowski [Palczyński] i 4. Józef Kanas zabrali z miejsca zajść różne rzeczy celem przywłaszczenia, co udowodniono im częściowo zeznaniami świadków, częściowo znalezionymi u wszystkich wymienionych dowodami rzeczowymi. Będą ścigani z art. 291 i 257§ 1 kk.
5. szer. Zenon Kołpacki dobił jakiegoś Żyda bagnetem. Udowodniono tem, że świadkowie widzieli zakrwawiony bagnet, który później wyczyścił, a na pytanie kolegi wyjaśnił, że „dobiłem Żyda”, będzie ścigany z art. 22 Dekr. Nr. 300/45 [Dekret z dnia 16 listopada 1945 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa].
Tenże Kołpacki, nie przyznając się do zarzutu, obciążył szer. 6. Ludwika Nowaka, twierdząc, że Nowak uderzył kolbą Żyda. Art. 22 ww. Dekr.
7. szer. Pompa Jan, będąc wewnątrz budynku na Plantach Nr 7, miał krzyczeć: „Niemcy was nie wybili, my was wybijemy”, bił i wypychał Żydów z domu. Pompa został rozpoznany przez świadka Żyda, a poza tym lekarz por. Szwimmer z KBW widział na mundurze Pompy ślady krwi. Pompa te ślady zmył. Rozpoznała również Pompę św[iadek] Szuchmanówna. Art. 22 ww. Dekr.
Śledztwo zostało ukończone i w ciągu kilku dni winien być wniesiony przez Prokuratora Rejonowego w Kielcach akt oskarżenia przeciwko 7-miu ww. sprawcom do Sądu Rejonowego w Kielcach. Tego rodzaju zarządzenia wydałem prokuratorowi kpt. Golczewskiemu.
II. Następnie w Informacji 2 D[ywizji]P[iechoty] w Kielcach pod kierownictwem podprokuratora kpt. Latosińskiego prowadzi się śledztwo przeciwko oficerom i szeregowym z 2 DP.
Ustalono w drodze badań całego szeregu zatrzymanych wojskowych i świadków Żydów i po wyeliminowaniu zbędnych zatrzymanych − co następuje: 1. Szer. z 4 P[ułku]P[iechoty] Stefan Smoliński, będąc w obstawie na miejscu zajść, wszedł do domu żydowskiego i tam rewidował mężczyzn Żydów, gdy wychodzili na parter z rękami podniesionymi do góry. Przy tej okazji zabrał Kwaśniewskiemu (nar[odowości] żydowskiej) zegarek. Wina jego została stwierdzona zeznaniami 3 świadków. Art. 22 Dekr. Nr. 300/45 i art. 259 kk.
2. Sierż[ant] z 4 PP Ryszard Bugajski nie udzielił żołnierzowi Maksowi Erlbaumowi pomocy przy jego biciu przez tłum pomimo prośby Erlbauma. Erlbaum zdążył wręczyć Bugajskiemu broń swą, by mu jej tłum nie odebrał. Bugajski zabrał broń i odszedł, widząc, że Erlbauma biją. Po zabraniu broni Bugajski szukał w domu żydowskim broni. Zeznania 2 świadków. Art. 22 ww. Dekr.
3. Żand[arm] Roman Pasikowski zachowywał się agresywnie w stosunku do Żydów, był wewnątrz domu, krzyczał: „zabiliście oficerów, zabiliście polskie dzieci, żaden stąd z was żywy nie wyjdzie”. Poza tym św[iadek] Szuchman widziała, jak był w grupie ludzi, którzy strzelali do pokoju przez drzwi i był w grupie, która robiła rewizję u Żydów. Art. 22 Dekr.
Co do tych 3 podejrzanych śledztwo zostało ukończone i w najbliższych dniach będzie wniesiony akt oskarżenia do Wojskowego Sądu Okręgowego w Łodzi.
Poza tym toczy się śledztwo w tejże Informacji przeciwko ppor. Marianowi Rypystowi, płatnikowi 2 DP. Zarzuca się mu, że brał udział w odbieraniu Żydom broni. Poza tym św[iadek] Kamrat twierdzi, że Rypyst miał się wyrazić: „bądźcie spokojni, my się z wami rozprawimy”. Rypyst wyjaśnia, że Kamrat nielogicznie powtórzył jego zdanie przekręcając sens. Rypyst miał powiedzieć: „bądźcie spokojni, my się z nimi rozprawimy” (z tłumem), powoływał się na świadka Zofię Dankowską (Żydówkę), że ją obronił przed napastnikami. Dankowska potwierdza, że ktoś ją obronił, ale nie wie kto to był, bo była zdenerwowana. Ponadto św[adek] Alpert potwierdził, że Rypyst odebrał mu rewolwer, a św[iadek] Bertinger potwierdził to i dodał, że Rypyst miał mówić: „My się z wami rozliczymy”.
Razem z Rypystem był oficer Jędrzejczyk, który odbierał broń. Jędrzejczyka nie ma, wyjechał na urlop i nie wiadome jest miejsce jego pobytu. Bez Jędrzejczyka nie można zakończyć sprawy Rypysta, gdyż Jędrzejczyk jest potrzebny tu jako świadek, a może i podejrzany. Art. 22 ww. Dekr.
5. Chor[ąży] z 4 PP Henryk Wójcik był wysłany przez dowódcę dywizji jako dowódca oddziału wojskowego, który miał stać opodal ul. Planty na ul. Sienkiewicza do dyspozycji. Obowiązkiem jego było pilnować ul. Sienkiewicza. Wójcik opuścił oddział i poszedł patrzyć na plac przy ul. Planty Nr 7 na bieg wypadków. Nie powrócił na miejsce, oddział jego rozszedł się w tłumie, nie kierował tym oddziałem i pozostał bez ludzi. Komendant Miasta mjr [Wasyl] Markiewicz, przybywszy na miejsce, odszukał Wójcika i postawił mu pytanie: „gdzie masz ludzi”. Uzyskał odpowiedź ze strony Wójcika krótką i lakoniczną: „nic nie mam”.
Chor. Wójcik jest zupełnie bez energii, bez zainteresowania i niezupełnie inteligentny. Nie wykonał danego mu rozkazu − art. 128 kkw.
6. Chor[ąży] z 4 PP Józef Dobkowski [wszędzie w oryg.: Dąbkowski] był zastępcą komendanta miasta. Komendantem miasta w Kielcach jest mjr Markiewicz, który źle włada językiem polskim. Gdy mjr Markiewicz zjawił się na miejscu zajść i usiłował wpłynąć na tłum − został omalże rozszarpany. I zupełnie słusznie musiał usunąć się z ul. Planty. Wysłał swego zastępcę chor. Dobkowskiego z rozkazem pilnowania domu żydowskiego i postawienia posterunków. Posterunki przed domem tym chor. Dobkowski wystawił, ale natychmiast opuścił plac, pozostawiając podwładnych bez dowództwa i poszedł sobie na obiad, a następnie po obiedzie reperował sobie buty i do godz. (18.00?) nie zjawił się na ul. Planty i nie interesował się postawionymi przez siebie żołnierzami, a tłum posterunki rozpędził. Chor. Dobkowski powinien być ścigany z art. 142 kkw za bezczynność władzy.
Wymienione 3 sprawy są na ukończeniu i będą skierowane przez podprokuratora kpt. Latosińskiego do Wojskowego Sądu Okręgowego w Łodzi celem rozpoznania.
III. W Wojewódzkim UBP figurują następne oddzielne sprawy przeciwko milicjantom, którzy na miejscu zajść, miast bronić Żydów, dopuścili się przestępstw. 1. Milicjant Eugeniusz Krawczyk, nieletni, bo ur. w 1931 r., skradł w domu żydowskim różne przedmioty z bielizny i pościeli oraz maszynkę do golenia i produkty żywnościowe, a ponadto, jak ustalono zeznaniami świadków, bił Żydów. Część rzeczy odnaleziono. Art. 291 i 157 § 1 kk. (ewentualnie dojdzie art. 22 Dekr.)
2. Mil[icjant] Józef Mojecki, rusznikarz, na ul. Leonarda w Kielcach pchnął Żyda, a poza tym bił prętem i sztachetą, art. 22 Dekr.
3. Mil. Zygmunt Wypych zabrał marynarkę żydowską, art. 291 i 257 § 1 kk. ewent. art. 160 kk.
4. Mil. Zdzisław Jeziorowski nabrał skądś 8 000 zł i rozdawał je między kolegami, art. 291 i 160 kk.
5. Mil. Władysław Taborek zabrał sukienkę Dory Dajboch, wymieniona ją rozpoznała. Art. 291 i 257 § 1 kk.
6. Mil. Franciszek Furman szedł z małym Błaszczykiem na ul. Planty i wewnątrz budynku krzyczał do Żydów „stać, my wam pokażemy”, otworzył wewnętrzny korpus mieszkania, nie pozwalał opatrywać rannych, krzyczal, że Żydzi pomordowali polskie dzieci. Stwierdzono to zeznaniami świadków. Ar. 22 Dekr.
7. Mil[icjant] Ludwik Pustuła był pijany i rzekomo z rozstrzelanym już Błachutem bił Żydów. Świadkowie jeszcze nie zbadani. Art 22 Dekr. ewent. art. 291 i 286 § 1 kk.
8. Mil. Jan Rogoziński otrzymał rozkaz od kierownika Referatu Śledczego MO, Sędka, udać się z Błaszczykiem ojcem i synem na Planty nr 7, przybył tam i po pewnym czasie kopnął Żydówkę opatrującą rannych, a innej zabrał zegarek. Art. 22 Dekr. i art. 291, 259 kk.
9. Mil. Marian Stalski zabrał obuwie, sukienkę i inne rzeczy, bił i kopał Żydów. Art. 22 Dekr. i art. 291, 257 § 1 kk.
10. Mil. Kazimierz Zając w Komisariacie MO zatrzymanego na skutek wskazówki małoletniego Błaszczyka – Żyda Zingera Kałmana przy osadzeniu w areszcie pobił Art. 291 i 286 § 1 kk. Świadek jeszcze nie zbadany.
Ci do wszystkich wymienionych milicjantów poleciłem Prokuratorowi Golczewskiemu w ciągu 7 dni skończyć śledztwo i skierować oskarżenia do Wojskowego Sądu Rejonowego w Kielcach.
Ponadto aresztowano i innych milicjantów w liczbie ponad 10 osób, ale dowodów przeciwko nim nie zebrano dotychczas.
Zostali aresztowani za bezczynność władzy:
1. Zastępca Komendanta Wojewódzkiego MO mjr Kazimierz Gwiazdowicz,
2. Zastępca Komendanta Powiatowej MO, Dionizy Sidor,
3. Kierownik Referatu Śledczego MO w Kielcach, Stefan Sędek,
4. Kierownik Referatu MO w Kielcach, Edmund Zagórski.
Co do wymienionych toczy się śledztwo, jak mi oświadczono, w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.
IV. Z polecenia Naczelnego Prokuratora WP przeprowadzono w dniach od 5 lipca do 8 lipca 1946 r. w Kielcach w trybie przyspieszonym śledztwo przeciwko:
1. Antoninie Biskupskiej,
2. Edwardowi Jurkowskiemu,
3. Józefowi Pokrzywińskiemu,
4. Józefowi Kuklińskiemu,
5. Tadeuszowi Szcześniakowi
6. Stanisławowi Rurarzowi,
7. Władysławowi Błachutowi z MO, i
8. Julianowi Chorążakowi za udział w rozruchach antyżydowskich w Kielcach w dniu 4 lipca 1946 r. i na podstawie osobistego badania podejrzanych oraz świadków oraz zebrania dowódów rzeczowych, zabezpieczenia ich ustalono winę wszystkich podejrzanych z art. 22 Dekr. Nr 3000/45, a ponadto milicjantowi Błachutowi z art. 24 kkw i 259 kk.
Jednocześnie Prokuratorzy przeprowadzili śledztwo przeciwko dowódcy warty:
1. milicjantowi Stefanowi Mazurowi oraz cywilom:
2. Kazimierzowi Nowakowskiemu,
3. Józefowi Śliwie, i
4. Antoniemu Pruszkowskiemu o zabranie pod przymusem celem przywłaszczenia u Reginy Fisz 17 dolarów USA, 3 złotych pierścionków, pary kolczyków i złotej szpilki, a następnie o zabójstwo Fiszowej z jej dzieckiem. Śledztwo winę wszystkich ustaliło, a w szczegolności Mazura o zabójstwo Reginy Fisz i jej dziecka. Poza tem tegoż Mazura, Pruszkowskiego, Śliwy i Nowakowskiego o zabór przemocą celem przywłaszczenia ww. przedmiotów u Reginy Fisz. Ponadto Pruszkowskiemu, Śliwie i Nowakowskiemu udowodniono pomocnictwo do zabójstwa tych Żydów, a Nowakowskiemu nakłanianie Mazura do zabójstwa Fiszowej i dziecka jej, i Mazura, Śliwy i Pruszkowskiego do wspominanego rozboju.
W dniu 8 lipca 1946 r. przeciwko 9-ciu wymienionym osobom wniesiono akt oskarżenia do Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie na sesji wyjazdowej w Kielcach w myśl art. 10 § 1 prawa o ustroju Sądów Wojskowych i art. 2 § 1, 17 kwpk [Kodeks wojskowy postępowania karnego].
W dniu 7 i 10 lipca 1946 r. odbyła się rozprawa i w dniu 11.VII 1946 r. o godz. 13 z minutami ogłoszono wyrok skazujący:
1. Edwarda Jurkowskiego, 2. Józefa Pokrzywińskiego, 3. Juliana Chorążaka, 4. Józefa Kuklińskiego, z art. 259, 22 Dekr. na karę śmierci. 5. Mil. Władysława Błachuta z art. 22 Dekr. i art. 24 kkw, 259 kk. na karę śmierci. Mil. 6. Stefana Mazura, 7. Kazimierza Nowakowskiego, 8. Antoniego Pruszkowskiego i 9. Józefa Śliwy − z art. 225 § 1 i 259 kk w zbiegu z art. 22 Dekr. na karę śmierci.
10. Stanisława Rurarza z art. 22 Dekr. na dożywotnie więzienia.
11. Tadeusza Szcześniaka z art. 16 Dekr. na 7 lat więzienia.
12. Antoninę Biskupską z art. 22 Dekr. na 10 lat więzienia.
Wyrok w stosunku do skazanych na karę śmierci uprawomocnił się w dniu 12 lipca 1946 r. o godz. 21 z minutami wyrok śmierci w stosunku do 9 wymienionych został wykonany przez rozstrzelanie w Kielcach.
Źródło: Akta główne prokuratora w sprawie „Pogromu kieleckiego”, S58/01/ZK, t. 3, k. 176−193.
Wstęp
W dn. 4 lipca 1946 r. zaszedł w Kielcach fakt zamordowania 39 Żydów i 2 Polaków oraz poranienia 40 osób pochodzenia żydowskiego (liczba podawana przez urzędowy akt oskarżenia i przez prasę), mordowali mieszkańcy Kielc, akcja ich trwała, zdaniem urzędowego aktu oskarżenia, od godz. 10-ej rano z przerwami do godziny prawie 6-ej po południu. Cała polska prasa rządowa poświęciła temu faktowi mniejsze lub większe ustępy, zgodnym chórem stwierdzono, że chodziło tu o przygotowany przez organizacje podziemne, których nici sięgają aż generała Andersa, pogrom Żydów, że był to ruch o charakterze faszystowskim. Nikt jednak z tego obozu nie starał się o odpowiedź na pytanie, dlaczego ów „pogrom” trwał tak długo, nikt w prasie rządowej nie próbował przekonywająco wyjaśnić, dlaczego pogrom stał się możliwy w mieście wojewódzkim, w którym są silne oddziały milicji, służby bezpieczeństwa i wojska. Przy uważnym czytaniu prasy rządowej czytelnikowi krytycznemu narzuca się szereg innych jeszcze pytań, powstaje mnóstwo niejasności, samo nawet ujęcie sprawy w prasie rządowej jest nieco dziwne. Mamy olbrzymie komentarze o charakterze politycznym, powtarza się stale slogany o demokracji, faszyzmie, milczeniu kleru, półsłówkami lub jak najkrócej omawia się sam przebieg wypadków, zeznania świadków, nie wspomina o obronie, o zachowaniu się milicji, urzędu bezpieczeństwa, wojska itp. Z lektury tej powstaje nieodparte wrażenie, że prasie rządowej chodzi nie tyle o wyjaśnienie konkretnego wypadku, jaki miał miejsce, ile raczej o jego wyzyskanie dla celów propagandowych, o użycie go jako argumentu wobec przeciwników ideowych w kraju i za granicą. W tych warunkach staje się koniecznością wyjaśnienie przyczyn, przebiegu i następstw zajść w Kielcach nie poprzez pryzmat korzyści, jaką ma z nich obóz rządzący w Polsce, lecz jedynie w imię prawdy, o ile da się ją tutaj uchwycić. Opieramy się przede wszystkim na zeznaniach świadków naocznych, a nawet aktorów tej sprawy [wszystkie podkreślenia są w oryg.]. Pochodzą oni z różnych sfer: inteligencja i ludzie prości, tacy, którzy nienawidzą Żydów i tacy, którym Żydzi są obojętni. Zeznania te nie były składane dla sądu, nie mają charakteru ani obrony, ani oskarżeń, robione były jako wspomnienia, piszący lub mówiący zwykle nie wiedzieli, do jakiego celu mają one służyć. Opieramy się nadto na akcie oskarżenia, sporządzonym przez prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej 6 lipca 1946 r., na świadkach procesu i na prasie.
Geneza wypadków kieleckich 4 lipca 1946 r.
Pierwsze pytanie, które się nasuwa przy omawianiu zajść kieleckich, to pytanie, dlaczego do nich doszło? Prasa rządowa podkreśla sadyzm zabijających i powtarza za aktem oskarżenia, że tłum był podjudzany przez „reakcyjnych” zbrodniarzy, przez podżegaczy, podobno nawet przez umundurowanych andersowców. Jest to tłumaczenie zbyt symboliczne. Polacy nie mają opinii sadystów, poza tym w świetle doświadczenia historycznego widać, że narody stają się sadystyczne dopiero po dłuższym przygotowaniu propagandowym. Z Niemców na przykład robiono sadystów przez dziesiątki, o ile nie setki lat. Odpowiedź na postawione tu pytanie utrudnia i to, że w Kielcach nie było przedtem żadnych wystąpień antyżydowskich, że mieszka tu ludność spokojna, bądź co bądź katolicka, że mordowali − według urzędowego aktu oskarżenia − nie jacyś rozgoryczeni życiem bezrobotni lub nędzarze, lecz przedstawiciele drobnego mieszczaństwa, ludzie biedni, ale nie nędzarze. Bezpośrednią przyczyną zajść miało być, według aktu oskarżenia i prasy, opowiadanie 9-letniego Henryka Błaszczyka, którego jakoby Żydzi mieli zamknąć w piwnicy, z której uciekł. Błaszczyk miał opowiadać na ulicy, że Żydzi go chcieli zabić. Ale rzecz jasna, że samo to tylko opowiadanie nie mogło sprowokować tak okrutnego zachowania się tłumu. Dlaczego więc miało ono miejsce? Odpowiedź może być tylko jedna. Dlatego, że tłum nienawidzi Żydów. Ta nienawiść mogła sprawić, że uwierzono opowiadaniu chłopca, że stało się ono ostatnią kroplą, która spowodowała wylew tej nienawiści w formie niesłychanie drastycznej. Rzecz jasna, że nie czuje się nienawiści do ludzi obojętnych, nieszkodliwych, nienawidzi się tylko wrogów czy też tych, których się za wrogów uważa i to z przyczyn, jeśli chodzi o tłum, konkretnych, jasnych, wyraźnych. W Kielcach przyczyny tej nienawiści były dwojakiego rodzaju. Jedne miały charakter ogólny, były jak gdyby koniecznym tłem dla przyczyny specyficznej, wzburzającej szczególnie szerokie masy. Zanim jednak przejdziemy do ich omówienia, musimy tu podkreślić bardzo ważne zjawisko. Oto po olbrzymich mordach Żydów w roku 1943 dokonywanych przez władze niemieckie w Polsce ówczesnej, a więc i w Kielcach, nie było wrogiego nastawienia do Żydów i nie było antysemityzmu. Wszyscy współczuli Żydom, nawet ich najwięksi wrogowie. Wielu Żydów ocalili Polacy, boć przecież bez pomocy polskiej nie ocalałby żaden. Ratowano ich, choć były za to surowe kary, aż do kary śmierci włącznie. Tak było w roku 1944 i na początku roku 1945. Po wejściu wojsk sowieckich, po rozciągnięciu władzy rządu lubelskiego na całą Polskę ten stan rzeczy zmienił się gruntownie. Zaczyna się niechęć do Żydów, szerzy się szybko, ogarniając szerokie masy społeczeństwa polskiego − wszędzie, a więc i w Kielcach, Żydzi są nielubiani, a nawet znienawidzeni na całym obszarze Polski. Jest to zjawisko nieulegające najmniejszej wątpliwości. Nie lubią Żydów nie tylko ci Polacy, którzy nie należą do żadnej partii lub też są w opozycji, ale nawet wielu spośród tych, którzy oficjalnie należą do partii rządowych. Powody tej niechęci ogólnej są powszechnie znane, w każdym razie nie wynikają one ze względów rasowych. Żydzi w Polsce są głównymi propagatorami ustroju komunistycznego, którego naród polski nie chce, który mu jest narzucany przemocą, wbrew jego woli. Każdy Żyd ma poza tym dobrą posadę lub nieograniczone możliwości i ułatwienia w handlu i przemyśle, Żydów jest pełno w ministerstwach, na placówkach zagranicznych, w fabrykach, urzędach, w wojsku i to wszędzie na stanowiskach głównych, zasadniczych i kierowniczych. Oni kierują prasą rządową, mają w ręku tak surową dziś w Polsce cenzurę, kierują urzędami bezpieczeństwa, dokonują aresztowań.
Niezależnie od szerzenia komunizmu, nie odznaczają się oni taktem, zwłaszcza w stosunku do ludzi o przekonaniach niekomunistycznych. Są często aroganccy i brutalni. Wielu z nich nawet nie pochodzi z Polski. Przybywszy z Rosji, słabo mówią po polsku, jeszcze słabiej orientują się w stosunkach polskich. Na podstawie powyższych powodów powiedzieć zatem można, że sami Żydzi ponoszą lwią część odpowiedzialności za nienawiść, jaka ich otacza. Przeciętny Polak sądzi (mniejsza o to, słusznie czy niesłusznie), że prawdziwymi i szczerymi zwolennikami komunizmu w Polsce są tylko Żydzi, bo olbrzymia większość komunistów Polaków − to zdaniem ogółu − ludzie interesu, bezideowi, którzy są komunistami tylko dlatego, że im się to sowicie opłaca.
Tak się przedstawia tło ogólne wypadków kieleckich. Omówienie tej sprawy jest dlatego ważne, że rzuca ona światło na zachowanie się milicji i wojska podczas zajść kieleckich.
Obok tej przyczyny działała jednak na masy w Kielcach przyczyna druga, którą by można nazwać bezpośrednią. Już na parę miesięcy przed dniem 4 lipca 1946 r. rozchodziły się po Kielcach wersje o ginięciu dzieci obu płci. Księża z parafii kieleckich byli od czasu do czasu proszeni przez stroskanych rodziców o ogłaszanie z ambon wezwań, by ci, którzy mogą udzielić informacji o pobycie dzieci, powiadomili o tym rodziców. Ogłoszenia takie umieszczano i na słupach. Nie była to jakaś propaganda, bo dzieci ginęły rzeczywiście. Parę wypadków znanych jest z całą pewnością. Szeroki ogół uważał, że sprawcami ich są Żydzi, którzy na dzieciach popełniają mord rytualny, toteż skargi rodziców dzieci wpływały bardzo podniecająco przeciwko Żydom, zwłaszcza na ludzi prostych. Te niewątpliwe fakty ginienia dzieci oburzały nawet wielu ludzi z inteligencji. Niektórzy z nich informowali na przykład piszącego, że Żydzi dokonują transfuzji krwi z dzieci, a ofiary, z których pobrano krew, mordują.
Fakty tu opisane były meldowane milicji, która jednak okazywała wobec nich zupełną obojętność, nie przeprowadzając śledztwa, ale i nie dementując otrzymanych wiadomości. Ta bezczynność władz policyjnych utwierdzała szerokie masy w przekonaniu, że Żydom w Polsce wszystko wolno, że wszystko może im uchodzić bezkarnie.
Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa, wiążą wypadki kieleckie z referendum odbytym 30 maja 1946 r. Istotnie wiadomy z relacji tysięcy i dziesiątków tysięcy ludzi fakt, że co najmniej 90% uprawnionych głosowało „nie”, a tymczasem władze rządowe ogłosiły, że było na odwrót, mógł wpłynąć na zwiększenie podniecenia mas ludowych, łatwiej ulegających podnietom uczuciowym. Nie wydaje się jednak, by ten czynnik odegrał poważniejszą rolę przyczynową w zajściach kieleckich.
Tenże akt oskarżenia, a za nim cała prasa rządowa, piszą, bez żadnych dowodów co prawda, zupełnie gołosłownie, że „pogrom” ludności żydowskiej w Kielcach był specjalnie przygotowany przez W[olność]iN[iezawisłość], N[arodowe]Siły]Z[brojne] i elementy wsteczne. Chodzi tu o dwie kwestie: specjalne przygotowanie pogromu i przygotowanie go przez WiN i NSZ. Tego wyjaśnienia zajść kieleckich przyjąć jednak nie można. Jest rzeczą znaną, zarówno z prasy z licznych procesów, jak i z opowiadań świadków, że organizacje podziemne rozporządzają sporą ilością broni wojskowej wszelkiego rodzaju, że potrafią staczać z komunistami prawdziwe bitwy. Jeżeli zatem one przygotowały, i to specjalnie, a więc jako tako starannie, wypadki kieleckie, to musieli brać w nich udział ludzie uzbrojeni i połowa przynajmniej Żydów padłaby od kuł pistoletowych, wśród dowodów rzeczowych winny się znaleźć jakieś rewolwery czy pistolety automatyczne. Te rzeczy chyba nie ulegają wątpliwości. Prokurator rządowy, którzy tak dużo mówił o winie andersowców i NSZ, na pewno by i na mordowanie Żydów bronią tych czynników nie omieszkał zwrócić uwagę.
Tymczasem jeden ze sprawozdawców procesu, niepodejrzany, bo piszący w gazecie komunistycznej („Dziennik Łódzki” z 10 lipca 1946, nr 186), tak pisze o rozprawie sądowej: „Przed stołem sędziowskim postawiono stolik, na którym zostały złożone dowody rzeczowe: kamienie, cegły, zbroczone krwią kije, sztachety z płotów, rura od kaloryfera poplamiona krwią i rower damski”. Potwierdzają to uczestnicy procesu sądowego, nawet prokurator w akcie oskarżenia mówi, że Żydzi byli „wyrzucani i wypychani” na bruk, gdzie rzucały się na nich grupy osób, masakrując ich „uderzeniami rur żelaznych, sztachet, cegieł itp.”. Nie ma tu mowy o broni palnej, zatem gdzie dowody o specjalnym przygotowaniu tych zajść i o przygotowaniu ich przez NSZ czy WiN? Owszem, rzeczywiście 2/3 Żydów zostało zamordowanych bronią wojskową, ale nawet prokurator nie przypisał za to winy tym organizacjom. Dalej, aktem oskarżenia objęto 12 osób, tymczasem nawet tenże prokurator nie zarzucił ani jednej z tych osób przynależności do NSZ lub WiN. Twierdzenie zatem aktu oskarżenia o przygotowaniu wypadków kieleckich przez te organizacje należy uznać za pozbawione jakichkolwiek dowodów. Chyba że chodzi o przygotowanie moralne, ale to przecie − w świetle tego, co powiedziano wyżej − byłoby niemożliwe, gdyby w masach nie było nienawiści do Żydów z innych powodów, już przedtem nagromadzonej. Akt oskarżenia podaje na dowód swej tezy tylko to, że w tłumie usłyszano okrzyki: „Bić Żydów, niech żyje rząd sanacyjny, niech żyje Anders i niech żyje Hitler, który wyrżnął Żydów”. Pierwszy z nich jest zrozumiały, bo nie tylko nawoływano do bicia, ale i bito naprawdę. Drugi okrzyk jest już a priori zupełnie niemożliwy. Gdyby autor aktu oskarżenia był Polakiem, a przynajmniej jako tako orientował się w tym, co działo się w Polsce od roku 1939, to wiedziałby, jak jest niepopularny rząd sanacyjny i jeśli ktoś wzniósł taki okrzyk istotnie, to chyba dla zabawy lub po pijanemu, a w akcie oskarżenia nie wypadało tego powtarzać („Dziennik Łódzki”, cyt. wyż. poprawił tu prokuratora na: rząd emigracyjny. Taki okrzyk byłby możliwy, choć świadkowie go nie potwierdzają). Co ważniejsze jednak, to to, że nikt, absolutnie nikt ze świadków zajść kieleckich tych trzech ostatnich okrzyków nie słyszał, nawet podczas procesu zapytywani o to świadkowie faktowi temu przeczyli. Dlatego też z całą stanowczością trzeba stwierdzić, że aczkolwiek okrzyk: „niech żyje Anders” − byłby zupełnie zrozumiały ze względu na dużą popularność tego generała w Polsce, to jednak okrzyk ten, wraz z drugim o rządzie sanacyjnym i o Hitlerze, są po prostu wymysłem prokuratora, aczkolwiek powtórzyła ten fakt za nim prasa rządowa. Jest to kłamliwy trick propagandowy i nic więcej.
Akt oskarżenie mówi także, że „ustalono niezbicie, że wśród podżegaczy i zabójców znajdowali się nawet umundurowani andersowcy”. Chodzi tu chyba o żołnierzy, którzy wrócili z armii polskiej na Zachodzie, innych przecież mundurów nie ma. Ci istotnie mogli być w tłumie i mogli brać udział w zabijaniu, ale akt oskarżenia sam obala wypowiedziane tu twierdzenie, jeżeli bowiem prokurator twierdzi, że coś ustalił „niezbicie”, to daje na to dowody albo na podstawie zeznań oskarżonych, tymczasem − to dziwne − żadnego umundurowanego andersowca nie aresztowano, albo na podstawie zeznań świadków, tymczasem i tych nie zacytowano. I to zdanie zatem należy uznać za niezgodny z prawdą wymysł aktu oskarżenia, przeznaczony chyba dla własnych zwolenników i dla zagranicy. Tak się przedstawia tło i przyczyny pośrednie zajść kieleckich w dniu 4 lipca.
Sprawa Henryka Błaszczyka, bezpośredniego sprawcy zajść kieleckich
Nie mamy zamiaru opisywać szczegółowo wypadków dnia 4 lipca, bo nie chodzi nam o to, którego Żyda w jakim czasie zamordowano. Przedstawienie tak dokładne byłoby niemożliwe, gdyż nie rozporządzamy odpowiednim materiałem dowodowym. Zresztą czynów tłumu, dokonywanych często równocześnie w paru naraz miejscach, odtworzyć się nie da. Tu zeznania świadków są, i muszą być, chaotyczne. Toteż ograniczymy się tylko do tego, co z tych zeznań da się wydobyć niewątpliwie, a co dotyczy rzeczy dla nas istotnej. Należą do nich trzy sprawy: początek zajść, główne ich fazy i kto mordował. Te trzy zagadnienia dadzą się wyjaśnić z całą pewnością.
Początek zajść wiąże się z osobą 9-łetniego chłopca Henryka Błaszczyka. Według urzędowego aktu oskarżenia i prasy rządowej sprawa ta przedstawiała się następująco. W dniu 1 lipca chłopiec znikł „w nieustalonych na razie okolicznościach” z domu rodzicielskiego. „W toku śledztwa niezbicie ustalono”, mówi tenże akt, że „chłopak znalazł się w odległej o 25 km od Kielc wsi Pielaki powiatu końskie i tu przebywał kolejno u trzech gospodarzy.”. W tym samym czasie na terenie Kielc rozpuszczono pogłoski o ginięciu dzieci, uprowadzanie których przypisywane było Żydom. W dniu 3 lipca wieczorem chłopiec powrócił do domu. Później, podczas procesu, ojciec chłopaka zeznawał, że nie pytał syna o to, gdzie był, lecz kazał mu się udać na spoczynek. Zainteresował się jednak tą sprawą sąsiad, a wtedy chłopiec − wracamy do urzędowego aktu oskarżenia − „opowiedział wyuczoną i nieodpowiadającą prawdzie historię, jakoby spotkał na ulicy jakiegoś nieznajomego mężczyznę, który dał mu do odniesienia paczkę i 20 zł na drogę. Mężczyzna jakoby zaprowadził go do domu zamieszkałego przez Żydów, gdzie odebrano mu paczkę i pieniądze, a jego samego wsadzono do małej i ciemnej piwniczki, nie dając mu jedzenia. Z piwnicy wydostał się on podobno potem przy pomocy jakiegoś chłopca, który podał mu przez okienko stołek, na który wszedłszy, uciekł oknem. Rodzice chłopca po takiej jego opowieści, podmówieni przez osoby postronne, ustalone w śledztwie, tego samego dnia wieczorem zameldowali o tym Milicji Obywatelskiej, a wersję o zatrzymaniu i powrocie chłopca szerzono celowo po mieście. Rano dnia następnego rodzice chłopca, podmówieni, poszli znów z chłopcem na milicję, prowadząc go przez miasto i opowiadając o wypadku znajomym. Chłopak po drodze wskazał dom przy ul. Planty 7, gdzie rzekomo go więziono, i pokazał pierwszego napotkanego przypadkowo Żyda jako na sprawcę tego. W tym samym czasie na ul. Planty gromadził się już tłum. Po przyjściu rodziców z chłopakiem na komisariat M[ilicji]O[bywatelskiej] wysłany został patrol 6 milicjantów celem ujęcia rzekomo podejrzanego osobnika, który na skutek wskazania chłopca został ujęty i osadzony w komisariacie MO. Z komisariatu MO powtórnie wysłano patrol złożony z kilkunastu milicjantów celem przeprowadzenia rewizji i ustalenia miejsca, gdzie podobno miał siedzieć zatrzymany chłopak. Doraźne dochodzenie milicji ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość, że oświadczenia chłopaka są fałszywe i zmyślone, niemniej jednak podburzony tłum, widząc chłopaka i ulegając szerzonej przez agitatorów propagandzie, rozpoczął pogrom Żydów zamieszkałych przy ulicy Planty nr 7”.
Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Akt oskarżenia mówi, że chłopiec znikł 1 lipca „w nieustalonych na razie okolicznościach”. Akt oskarżenia jest datowany 8 lipca, w chwili gdy to piszemy, jest 1 września, a zatem od 4 lipca upłynęło blisko już 2 miesiące. Prasa rządowa codziennie prawie porusza wypadki kieleckie, a jednak do tej pory władze rządowe nie kwapią się z ogłoszeniem tych okoliczności, choć jest to sprawa niezwykle doniosła. Nie mógł ich ustalić i prokurator, choć miał na to 4 dni czasu, a ściśle biorąc, nie powinien był się zgodzić na sporządzanie aktu oskarżenia, dopóki nie miał pełnego materiału dowodowego. Jeżeli chłopiec 1 lipca opuścił dom i udał się do wsi Pielaki, to mógł to zrobić z następujących powodów: albo uciekł z domu na skutek złego traktowania, albo urządził sobie wycieczkę samowolnie bez wiedzy rodziców, albo został do tego przez kogoś namówiony. Jest rzeczą dziwną, że nie udało się wydobyć od chłopca odpowiedzi na te pytania. Ale największej wątpliwości dostarczył sam proces sądowy. Urzędowy akt oskarżenia mówi, że chłopiec opowiadał „wyuczoną i nieodpowiadającą prawdzie historię” o przetrzymaniu go przez Żydów. Wiceminister bezpieczeństwa publicznego Wachowicz opowiedział to przedstawicielowi S[ocjalistycznej]A[gencji]P[rasowej]-u w sposób bardziej szczegółowy: „Dziecko wzięte na spytki przez dwie godziny powtarzało wyuczoną lekcję o Żydach i więzieniu, zamierzonym morderstwie itp. w obawie, że jeśli powie prawdę, zostanie ukarane przez rodziców. Po dwóch godzinach dziecko przyznało się do prawdy i wyszły na jaw szczegóły tej potwornej prowokacji, do której zdegenerowani przestępcy nie zawahali się użyć naiwnego dziecka” („Dziennik Polski” z 19 lipca 1946, nr 195).
Otóż chłopiec ten był w świetle urzędowego aktu oskarżenia bezpośrednim i głównym sprawcą wypadków kieleckich dnia 4 lipca. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że on przede wszystkim powinien był być badany podczas procesu sądowego. Tymczasem w dniu 8 lipca na rozprawę sądową nie dostarczono go. Najważniejszy świadek oskarżenia był na procesie nieobecny, choć władze rządowe miały go w rękach. A przecież, jeśli prawdą jest to, co podawał wiceminister Wachowicz, zeznania chłopca byłyby jak najlepszym argumentem na korzyść tezy wysuwanej przez akt oskarżenia. Komu zależało i na tym, by nie zeznawał w sądzie, by nie pokazał się obrońcom i publiczności?
Fakt, że Henryka Błaszczyka, głównego sprawcę zajść kieleckich, badał tylko prokurator, że jego zeznań nikt potem nie słyszał, że obrońcy nie mogli go pytać i nie widzieli nawet, podważa wybitnie prawdziwość urzędowego aktu oskarżenia.
Ale to nie koniec wątpliwości. Zaraz 4 lipca chłopca wraz z ojcem aresztowano i nie pozwolono nikomu się z nim widzieć. Siedzi on w więzieniu aż dotąd. Jeżeli po pewnym czasie nie zostanie on wypuszczony na wolność, ew[entualnie] oddany do jakiegoś domu poprawczego, lecz zaginie w więzieniu, to wówczas będzie wolno wyprowadzić z tego tylko jeden wniosek, a mianowicie, że prawdziwe zeznania chłopca były inne niż podawał urzędowy akt oskarżenia i że władze rządowe obawiały się, by chłopiec nie powiedział w sądzie co innego, niż one sobie życzyły.
Jeszcze jedna sprawa niejasna. Młody Błaszczyk wskazał na osobnika, który jakoby zaprowadził go do domu zamieszkałego przez Żydów. Osobnik ten został ujęty i osadzony w komisariacie. Tyle tylko mówi urzędowy akt oskarżenia na ten temat, nie podaje on nawet, jak się ów osobnik nazywał i kim był. Sprawę widocznie zbagatelizowano, choć była ona jedną z głównych przyczyn wypadków kieleckich. I znowu pytanie: dlaczego owego osobnika nie skonfrontowano w sądzie z Henrykiem Błaszczykiem, by temu ostatniemu dowieść kłamstwa? Dlaczego z góry, bez możności sprawdzenia tego przez adwokatów, przyjęto dziwną perwersję chłopca, który wskazał na pierwszego lepszego spotkanego po drodze Żyda? Niektórzy świadkowie mówią, i powtórzył to za nimi jeden z korespondentów pism zagranicznych („Catholic Harald” z 26 lipca 1946, nr 3152), że Żyd ów nazywał się Antoni Pasowski. On to, ich zdaniem, wmówił w Błaszczyka, że Żydzi z domu Planty nr 7 chcieli go zamordować, a oprócz tego, sterroryzowawszy chłopca, kazał mu o tym opowiadać naokoło. Nie wiadomo dokładnie, na czym się ta wersja opiera, nie wydaje się ona jednak zmyślona, gdyż analiza wypadków raczej ją potwierdza niż podważa. Chłopiec musiał być przez kogoś namówiony do szerzenia opowiadania o postępowaniu Żydów. Sam nawet urzędowy akt oskarżenia nie mówi, że uciekł on z domu lub że zrobił samowolną wycieczkę, lecz że „znikł w nieustalonych na razie okolicznościach”. Ktoś mu w tym zniknięciu pomógł. A dalej, jeśli chłopca istotnie nie męczyli Żydzi, to ktoś mu również kazał opowiadać o tym. Gdyby opowiadanie chłopca było całkowicie przez niego zmyślone, to niewątpliwie pokazano by chłopca w procesie sądowym na dowód, że sam przyznaje, iż kłamał. Tego nie zrobiono, widać w obawie, by się nie wsypał. A wobec tego, kto namówił chłopca do opowiedzenia całej tej historii? Mogli to zrobić jacyś reprezentanci WiN czy NSZ lub też, co a priori biorąc, wydaje się paradoksalnym, sami Żydzi. Pierwszą możliwość omówiliśmy w rozdziale poprzednim, wykazując, że jest ona nie do przyjęcia. Pozostaje zatem druga, choć wydaje się, że jest nieprawdopodobna i absurdalna, bo wynikałoby z niej, że Żyd był głównym sprawcą mordowania Żydów w Kielcach. Czy jednak naprawdę jest ona absurdalna? Przed daniem odpowiedzi na to pytanie trzeba wspomnieć o dwóch wiążących się z nim zjawiskach. Po pierwsze faktem jest, że Żydzi europejscy pragną wywrzeć presję na rząd W[ielkiej] Brytanii, by oddał im w niepodzielne władanie Palestynę. Niedawno dokonany przez terrorystów żydowskich zamach w Jerozolimie na hotel króla Dawida, podczas którego zginęło podobno sporo Żydów, jest wymownym dowodem tej presji. Po drugie, aby łatwiej uzyskać możność wyjazdu do Palestyny, Żydzi europejscy starają się dowieść, że w niektórych krajach europejskich są prześladowani. Do takich krajów należy Polska, której Żydzi, zwłaszcza rosyjscy, szczególnie nie lubią za to, że nie chce dobrowolnie przyjąć narzucanego sobie ustroju komunistycznego. Ze względu na przytoczone zjawiska nie jest wykluczono, że ktoś z Żydów mógł skłonić Henryka Błaszczyka do opowiadania wyżej przytoczonej historii w przewidywaniu, że skłoni ona podniecony już i tak przeciw Żydom tłum do ekscesów, które będzie można potem obszernie wyzyskać. W świetle tej hipotezy jasne jest i zniknięcie Błaszczyka na trzy dni (obojętne jest przy tym, czy był od 1 do 3 lipca na wsi, czy też w piwnicy przy ul. Planty 7) i niepokazanie go nawet podczas procesu. Potwierdza ją także w sposób silny fakt, że milicja nie próbowała przeszkodzić tłumom w mordowaniu, co wyjaśnić można w ten tylko sposób, że takie miała rozkazy. Poniżej przytoczymy jeszcze więcej danych na potwierdzenie wyrażonej tu supozycji.
I wreszcie jedna jeszcze uwaga. Urzędowy akt oskarżenia twierdzi, że w czasie między 1 a 3 lipca rozpuszczono w Kielcach pogłoski o ginięciu dzieci. Twierdzenie to jest niezgodne z prawdą, bo wiadomości o ginieniu dzieci kursowały po Kielcach już wcześniej, jak o tym była mowa w rozdziale pierwszym. W czasie od 1 do 3 lipca świeżych na ten temat pogłosek, poza osobą Błaszczyka, nie było.
Przebieg zajść
Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa, opisuje początek i przebieg zajść kieleckich w trzech zdaniach: z komisariatu milicji wysłano kilkunastu milicjantów, którzy mieli sprawdzić, czy Błaszczyk był rzeczywiście przetrzymany w domu Planty nr 7; po przybyciu na miejsce dochodzenie milicji „ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość”, że oświadczenie chłopca jest fałszywe i zmyślone, „niemniej jednak podburzony tłum, widząc chłopaka i ulegając szerzonej przez agitatorów propagandzie, rozpoczął pogrom Żydów zamieszkałych przy ul. Planty 7”.
Tyle ów akt urzędowy. Nie odpowiada on wcale na dwa budzące się przy tym pytania: w jaki sposób milicja ustaliła „ponad wszelką wątpliwość”, że chłopiec mówił nieprawdę? Czy badano piwnicę domu i przesłuchiwano zamieszkałych w nim Żydów? I drugie pytanie: dlaczego milicjanci nie powstrzymali tłumów, choć było ich kilkunastu i choć akcja odbywała się na schodach, gdzie z braku miejsca tłum nie mógł być duży?
Te pytania okażą się zbędne, jeżeli przedstawi się przebieg tej sprawy ze szczegółami, które urzędowy akt oskarżania prawdopodobnie celowo przemilcza.
Wszyscy świadkowie zeznają zgodnie, te wypadki zaczęły się około godz. 10-ej. Do domu przy ul. Planty 7 przybył w towarzystwie tłumu mały oddział milicji, który zażądał otwarcia drzwi mieszkania na pierwszym piętrze w celu przeprowadzenia w nim rewizji. Żydzi odmówili, mówiąc, że otworzą tylko na rozkaz UB, to jest Urzędu Bezpieczeństwa. Ta odmowa rozjątrzyła zarówno milicjantów, jak i tłum, gdyż UB jest to organizacja analogiczna do niemieckiej Gestapo i kierowana przez Żydów. Wyglądało na to, że Żydzi chcą się tylko przed Żydami tłumaczyć, że nie mają zaufania do polskich milicjantów. Zgromadzony przed domem tłum szemrał, nastrój podniecały kobiety, między innymi jedna z nich, która zwodziła głośno: „Moja droga dziecina… Tu ją zamordowali”. Kobiecie tej rzeczywiście miało zaginąć dziecko. Ktoś z tłumu, w cywilnym ubraniu, rzucił z ulicy kamieniem w szybę mieszkania żydowskiego, za tym posypały się inne kamienie. Wobec tego milicjanci znajdujący się na ulicy zaczęli nawoływać do spokoju, a jeden z nich czy też paru strzeliło w górę dla postrachu. Jedna z kul oderwała gzyms nad oknem mieszkania żydowskiego. Wśród tłumu zaczął się popłoch. I wtedy właśnie dano serię strzałów z okien domu zamieszkałego przez Żydów. Parę osób zostało rannych. Tłum zaczął uciekać, po chwili jednak zawrócił, gdy strzały umilkły.
To działo się na ulicy. Tymczasem w samym domu milicja wyważyła drzwi mieszkania na pierwszym piętrze, ale gdy drzwi zawaliły się pod naporem cisnących, posypała się nań seria strzałów. Zostało rannych parę osób i zabity jakiś oficer. Atakujący wycofali się z części schodów.
Fakt ten, że Żydzi zaczęli pierwsi strzelać do milicji i tłumu, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Stwierdzają to wszyscy bez wyjątku świadkowie. Pierwszymi ofiarami podczas zajść kieleckich byli zatem Polacy. Nawiasem mówiąc, posiadanie broni palnej jest w Polsce zakazane pod karą śmierci. Te strzały żydowskie sprowokowały dalszy bieg wypadków. Gdyby nie one, skończyłoby się prawdopodobnie wszystko na wybiciu szyb Żydom i milicjanci potrafiliby uchronić ich od linczu. Zaatakowani milicjanci odpowiedzieli jednak strzałami i zamiast rozpędzać tłum, stanęli po jego stronie. Świadkowie mówią, że wewnątrz domu Żydzi bronili się i granatami.
Na ulicy przed domem stał tłum coraz gęstszy. Około godz. 10 min 30 na ulicy zjawili się funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, ale zachowali się biernie, przyjmując tylko postawę obserwatorów. Zjawił się też silny oddział wojska i zaczął otaczać dom, usuwając z ulicy tłumy. Obserwatorzy stwierdzają, że był wówczas moment, gdy można było zlikwidować całe zajście, gdyby ze strony służby bezpieczeństwa padły odpowiednie po temu rozkazy, gdyby ktoś z nich wykazał należytą energię, gdyby służba bezpieczeństwa, milicja i wojsko chciały rzeczywiście działać. Tymczasem milicja i żołnierze prowadzili głośne rozmowy z tłumem. Widać było, że wojsko zwłaszcza podziela nienawiść do Żydów. Z tłumu wołano zresztą: „Niech żyje armia polska!”. Jeden ze świadków naocznych opowiadał, że jeden z oficerów usłyszawszy, że Żydzi mordują „naszych”, wyciągnął rewolwer i pobiegł do wnętrza domu. Tam również udała się i część żołnierzy. Milicjanci i żołnierze mordowali Żydów w mieszkaniach lub też bijąc ich kolbami, wyprowadzali na ulicę, a tu w obecności innych żołnierzy i milicjantów masakrowały ich zhisteryzowane jednostki. Nawet przewód sądowy stwierdził, że 2/3 Żydów zginęło z ran postrzałowych, a tylko 1/3 została zamordowana przez jednostki z motłochu. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i teraz zachowywali się bezczynnie.
Gdyby Żydzi nie bronili się w swych mieszkaniach, byliby wymordowani lub pobici w ten sposób wszyscy w ciągu godziny. Tymczasem toczyła się walka o każde mieszkanie i powtarzało się zabijanie ich lub wywlekanie na ulicę.
Około godz. 2-ej po południu zaczęła się druga faza zajść. Przyszli tłumem, przebywając przestrzeń około kilometra, a jednak niepowstrzymywani przez nikogo po drodze robotnicy z fabryki „Ludwików” i z tartaku państwowego, uzbrojeni w drągi, klucze francuskie itd. Robotnicy ci należą prawie wyłącznie do dwóch partii rządowych, P[olskiej]P[artii]R[obotniczej] i P[olskiej]P[artii]S[ocjalistycznej]. Zaczęło się jeszcze szybsze wyciąganie Żydów z domów i mordowanie ich na miejscu lub na ulicy, która została zasiana trupami. Dopiero po południu, około godziny 3-ej, tłum, nie mając już nic do roboty, zaczął się rozchodzić, atakując tu i ówdzie napotkanych po drodze Żydów. Stwierdza to i akt oskarżenia, pozwalając jednak w ten sposób na wniosek, że skoro zajścia trwały tak długo, to wynika z tego alternatywa: albo władze nie chciały przerwać mordowania Żydów, albo nie zostały usłuchane przez własnych ludzi. Jeśli przyjąć ten drugi wniosek, to wynika z niego inny. Widać mianowicie, jaki posłuch w wojsku, a nawet w milicji, ma rząd obecny i jak wielka jest w masach nienawiść do głównych tego rządu zwolenników, tj. do Żydów.
Proces sądowy
Piętą achillesową urzędowego przedstawienia wypadków kieleckich jest niewątpliwie proces sądowy w tej sprawie. Rzuca on cień na szczerość tych, którzy go prowadzili i zdradza ich istotne tendencje. Do odpowiedzialności pociągnięto 12 osób, w tym tylko 8 spośród tych, którzy brali udział w zajściach. Jeśli się zwróci uwagę na to, że zamordowanych było 39 osób, a ranionych 40, to liczba oskarżonych jest wysoce niewspółmierna do liczby zabitych i rannych. Prokurator rządowy jednak inaczej postąpić nie mógł, gdyż istotnie spośród osób cywilnych zabijających było niewielu, 2/3 Żydów wymordowali i poranili milicjanci, żołnierze i robotnicy, a tych jako ludzi rządowych do odpowiedzialności prokurator pociągnąć nie chciał.
W celu zwiększenia, choćby sztucznego, liczby oskarżonych, a zarazem zapewne, aby bardziej zohydzić tych, którzy zabijali przy ul. Planty 7, połączono ich proces ze zwykłą sprawą bandycką, która rozgrywała się wprawdzie w tym samym dniu, ale miała zupełnie inny charakter. Oto milicjant Mazur wraz z trzema swymi towarzyszami wywiózł za miasto z ulicy Leonarda, odległej o prawie 1/2 kilometra od domu Planty 7, troje Żydów w celu rabunkowym, jak to stwierdza sam akt oskarżenia. Dwoje z tych Żydów bandyci zamordowali, jeden z Żydów uciekł. Sprawa ta nie miała nic wspólnego z antysemityzmem, gdyż ofiarą bandytów padają przecież i Aryjczycy, nie pozostawała też w żadnym związku z zajściami przy ul. Planty 7.
Na proces przyjechał najwyższy sąd wojskowy, choć według prawa nie jest on kompetentny do sądzenia spraw w pierwszej instancji ani do sądzenia spraw osób cywilnych, o ile ich czyn nie pozostaje w bezpośrednim związku z przestępstwem osób wojskowych. Władzom rządowym chodziło, zdaje się, o dobór takich sędziów, którym by można było zaufać. Byli też nimi niejacy Marian Barton, Antoni Łukasik i Stanisław Baraniuk. Pierwszy z nich miał wybitne cechy mongolskie, nie wyglądał na Polaka, dwaj pozostali mieli wygląd semicki [Żaden z sędziów i prokuratorów w pierwszym procesie kieleckim nie był Żydem; wszyscy, podobnie jak prokuratorzy K. Golczewski i Cz. Szpądrowski, byli przedwojennymi prawnikami; zob.: t. 1, biogramy].
Innym zupełnie dziwnym pogwałceniem prawa był fakt, że o zajściach w dniu4 lipca nie powiadomiono wcale prokuratora miejscowego, nie on też oskarżał przed tym sądem, lecz również specjalnie przysłany prokurator sądu najwyższego major Szpądrowski [w oryg.: Szponderski] oraz miejscowy prokurator sądu wojskowego, Żyd Gołczewski. Do obrony powołano z urzędu 5-ciu adwokatów, w tym tylko dwóch obrońców wojskowych, trzech zaś cywilnych. Gdy ci ostatni podnieśli zarzut, że nie są kompetentni do stawania w sądach wojskowych, sąd odpowiedział, że istotnie mógłby wyznaczyć na obrońców nawet żołnierzy, ale kieruje się dobrem oskarżonych. Nawiasem mówiąc, spośród tych trzech obrońców cywilnych jeden z nich, Zenon Wiatr, jest znany jako żyjący b[ardzo] dobrze z kołami PPR, w ten sposób dwaj pozostali byli zmajoryzowani. Rola ich była tym trudniejsza, że nie występowali nigdy w sądach wojskowych, a co więcej, ze sprawą nie zdążyli się nawet zapoznać. Oto 8 lipca po południu zawiadomiono ich, że mają występować w sprawie zajść kieleckich dnia następnego o godzinie 9-ej rano. W ten sposób nie dano im nawet 24 godzin do przygotowania obrony, co więcej, uniemożliwiono im porozumienie z oskarżonymi. Na widzenie się z tymi ostatnimi dano im dosłownie niecałą godzinę czasu i to bezpośrednio przed samym procesem, gdy na dyskusje, na przygotowanie wspólnej linii postępowania ławy obrończej, a nawet na dokładne zapoznanie się z aktem oskarżenia było już stanowczo za późno. Zresztą akt oskarżenia przeczytano i podsądnym dopiero na godzinę przed zaczęciem rozprawy, wbrew kodeksowi postępowania karnego wojskowego, który daje oskarżonym 5 dni czasu od wręczenia lub odczytania aktu oskarżenia do rozprawy, wprawdzie podsądni podpisali oświadczenie, że zrzekają się tego przysługującego im okresu 5 dni, ale dziwne jest, że zgodzili się w ten sposób na utrudnienie zadania obrony, że nie porozumieli się w tej sprawie uprzednio z obrońcami, dziwniejsze, że zrobili to wszyscy, jeszcze dziwniejsze, że pozwolił na to sąd. Ten zupełnie niezrozumiały krok oskarżonych można wytłumaczyć jedynie tym, że tak im zrobić kazano i to prawdopodobnie w sposób, jaki jest praktykowany w polskich więzieniach. Jeden z oskarżonych miał świeże rany na głowie, inny − wyraźnie powiedział na rozprawie, że go bito podczas śledztwa.
W procesie tym były jednak rzeczy jeszcze dziwniejsze. W ataku na Żydów brali udział i milicjanci, podczas zajść zabito paru Polaków (dwóch wylicza akt oskarżenia), którzy przecie nie padli z rąk polskich, a więc musieli być − sądząc nawet z aktu oskarżenia − zabici przez Żydów, wszyscy świadkowie stwierdzają że pierwsi zaczęli strzelać do Polaków Żydzi, poza tym zajściom towarzyszyło zrozumiałe podniecenie. To wszystko powinno było być wzięte w rachubę przez sąd i wyjaśnione, bo rzucało światło na sprawę. Działanie w afekcie zawsze zmniejsza winę, zwłaszcza wtedy gdy przestępca jest jednym z tłumu przestępczego, gdy jest przez tenże podniecany, niejako zachęcany. Sąd jednak z góry zastrzegł, że tych rzeczy poruszać obronie nie wolno. Obrońcy wiedzieli, co to znaczy, toteż ograniczyli się tylko do wysunięcia zarzutów natury czysto proceduralnej i do rzeczy drugorzędnych. Sąd nie zgodził się też na wysłuchanie świadków, których proponowali obrońcy.
Z tego wszystkiego widać, że sądowi chodziło tylko o demonstrację, o skazanie jak największej liczby ludzi, nie zaś o ustalenie istotnego przebiegu wypadków i w związku z tym prawdziwego stopnia winy oskarżonych.
Jeżeli urzędowy akt oskarżenia twierdzi, że w związku z osobą Błaszczyka tłum pod wpływem agitatorów rzucił się na niczego nieprzeczuwających, spokojnych mieszkańców domu przy ul. Planty 7, to jest zupełnie niezrozumiałe postępowanie sądu, bo przecież gdyby to było prawdą to sąd nie zakazywałby prowadzenia tej sprawy, przeciwnie, położyłby na nią nacisk. Skoro jednak sąd nie dopuścił do rozprawy na temat początku zajść, to znaczy, że mu na tym zależało, że miał w tym jakiś interes. Z tego wynika jednak, że urzędowe wyjaśnienie początku zajść nie odpowiadało prawdzie. Obawiano się niewątpliwie usłyszenia od świadków takich faktów jak ten, że Żydzi nie chcieli wpuścić do swego mieszkania milicjantów, że pierwsi zaczęli strzelać, prowokując w ten sposób milicję i tłum, oraz faktu, że większość Żydów została zamordowana przez milicjantów, żołnierzy i robotników i że milicjanci państwowi wywlekali Żydów z mieszkania i oddawali ich na pastwę rozwścieczonego tłumu.
Uderzają w tym procesie poza tym dwie jeszcze niezwykle ciekawe okoliczności. Pierwsza to wygląd oskarżonych i ich zeznania. Prawie wszyscy mieli wygląd ludzi przestraszonych, jeden z nich powiedział, że go bito w więzieniu, innemu, który chciał odwołać swe zeznania uczynione w śledztwie, prokurator groził, że spotka go… − choć, zorientowawszy się, nie dokończył zdania. Sprowadzony na rozprawę ojciec Błaszczyka wyglądał jak człowiek niezupełnie normalny, był mocno nastraszony. W zeznaniach swych większość oskarżonych przyznawała się do wszystkiego, niektórzy mówili więcej nawet na swoją niekorzyść, niż powiedzieli podczas śledztwa, a wszyscy podawali to, czego od nich żądano. Słowem był to typowy proces, taki, jakie się często odbywają na Wschodzie, a które są tajemnicze dla ludzi Zachodu.
Prokurator Golczewski w swym oskarżeniu obszernie opowiadał o faszyzmie i reakcji, choć na omówienie tła i początku zajść sąd nie pozwolił, ubliżał obrońcom, choć byli przecie naznaczeni z urzędu, obrzucał błotem patriotyzm i honor Polaków, choć to miało miejsce w polskim sądzie. Napadał na Kościół katolicki, choć przedstawicieli tego Kościoła nie pytali wcale, co sądzą o wypadkach kieleckich. Bez żadnego dowodu, bez przytoczenia choćby jednego świadectwa przyjął za pewnik, że chodziło o pogrom zorganizowany przez podżegaczy spod znaku Andersa i że tłum pierwszy wpadł na spokojnych, niewinnych Żydów. Sąd niezajął się sprawdzeniem prawdy tych powiedzeń, nie przeprowadził na ten temat śledztwa, nie dopuścił proponowanych przez obronę świadków, odrzucił wszystkie wnioski obrony. Nie pozwolił na omawianie genezy zajść i udziału w nich milicji, bezpieczeństwa i wojska. Rozprawie nie przewodniczył żaden z sędziów, lecz sam prokurator udzielał głosu obrońcom i oskarżonym. Zamiast stwierdzić tylko winę oskarżonych, skoro na inne tematy mówić nie pozwolono, sąd w wyroku swym przyjął bez dowodu łączność zajść kieleckich z zagranicą, uznał wypadki za dzieło agentów generała Andersa. Zabawił się też w propagandę, twierdzącą, że Polska Ludowa musi walczyć z pozostałościami faszyzmu.
Fakt, że sąd przyjął za pewnik te rzeczy, co do których nie było żadnych absolutnie dowodów, których nawet nie pozwolił poruszać, wskazuje na to, że sąd ten działał na rozkaz z góry, że cały proces był tylko parodią. Sądowi nie chodziło widać o zbadanie przyczyn zbrodni, lecz o wyzyskanie jej dla celów propagandowych, o użycie jej na korzyść polityki rządu.
W związku z tym pozostaje druga ważna okoliczność. Wypadki kieleckie niezależnie od ich tła, niezależnie od tego, że były sprowokowane, niezależnie od tego, że władze rządowe mogły, lecz nie chciały do nich nie dopuścić, były jednak zbrodnią zostawiającą plamę na społeczeństwie polskim. Wiadomo było, że czynniki wrogie Polsce będą się starały atakować ją z tego powodu. Każdy uczciwy rząd polski, tak jak każdy rząd na świecie, z obowiązku starałby się przedstawić wypadki kieleckie jak najsumienniej, podać wszystkie okoliczności łagodzące, bo takie były niewątpliwie, zabijający w Kielcach nie byli przecież zawodowymi zbrodniarzami. W tym wypadku zaniechano tego jednak, a nawet z góry zabroniono poruszać te okoliczności łagodzące, nie dopuszczono do omawiania prawdziwego początku zajść, starając się w ten sposób o ułatwienie roboty czynników zohydzających społeczeństwo polskie. Sąd kielecki, odbyty w dniach 9−11 lipca, wykazał niezbicie, że tymczasowemu rządowi polskiemu chodziło o przedstawienie wypadków kieleckich z 4 lipca w świetle możliwie jak najgorszym.
Oprócz powyższych danych potwierdzeniem tego jest fakt, że rozprawie sądowej starano się nadać możliwie jak najsilniejszy rozgłos, że ściągnięto na nią nie tylko tłum sprawozdawców polskich pism rządowych, ale i sprawozdawców cudzoziemskich. Rząd nie miał czasu na to, by go udzielić obrońcom na zapoznanie się z materiałem oskarżenia, otrzymali tylko parę godzin, ale miał czas na zawezwanie i sprowadzenie całego tłumu korespondentów pism zagranicznych. Liczono widać na to, że nie znając stosunków polskich, a specjalnie kieleckich, nie zorientują się w tym, że proces był z góry wyreżyserowany, że usunięto zeń wszystko, co mogło być niewygodne rządowi, a pokazano tylko to, o co rządowi chodziło. Zdaje się, że zamiar ten na ogół się udał.
Prasa rządowa o wypadkach kieleckich. Rola Kościoła
Prasa rządowa, a niestety także informowana przez nieuczciwych lub naiwnych korespondentów część prasy zagranicznej, zaczęła wyprowadzać z wypadków kieleckich następujące wnioski:
1) Agenci faszystowscy, agenci generała Andersa organizują w Polsce pogromy Żydów.
2) Ci, którzy nie chcą potępić wypadków kieleckich w ten sam sposób, jak to robi prasa rządowa polska, są związani z faszyzmem i z generałem Andersem. Takimi są w Polsce członkowie P[olskie]S[tronnictwo]L[udowe] Mikołajczyka i dlatego należy stronnictwo to rozwiązać.
3) Ponieważ zabijający Żydów w Kielcach byli katolikami i ponieważ Kościół katolicki nie chce również potępić wypadków kieleckich w sposób wymagany przez rząd, Kościół zatem odpowiada za te wypadki, jest antysemicki i faszystowski, dlatego też uzasadnione jest podjęcie z nim walki i osłabienia jego wpływów.
4) W społeczeństwie polskim jest jeszcze wiele wpływów faszystowskich, czego dowodem jest okazany w Kielcach antysemityzm, a zatem całkowicie uzasadnione jest postępowanie tymczasowego rządu polskiego.
Wnioskom tym trzeba się przypatrzyć z bliska. Co do pierwszego z nich, to abstrahując w tej chwili od zagadnienia, co robią w Polsce agenci faszystowscy i agenci generała Andersa, bo to nie należy do omawianej przez nas sprawy, powiedzieć trzeba, że proces sądowy nie dostarczył ani jednego dowodu, by wypadki kieleckie były przygotowane przez andersowców. Jeden tylko świadek Henryk Gitelis [w oryg.: Witelis] mówił, że 4 lipca w Piekoszowie pod Kielcami bił Żydów tłum ludzi, wśród których był mężczyzna w mundurze armii gen. Andersa. Sprawa ta jednak nie wiąże się z wypadkami kieleckimi, wyżej wykazaliśmy, że zajścia kieleckie nie mogły być dziełem andersowców i że większość Żydów wymordowali żołnierze, milicja rządowa i członkowie partii rządowych.
Co do stanowiska PSL, to potępiła ona niedwuznacznie mordy kieleckie, ale znając metody postępowania tymczasowego rządu polskiego i znając, zdaje się, prawdziwy przebieg wypadków kieleckich, nie chciała widać zgodzić się na sposób potępienia wymagany przez rząd, aby wbrew prawdzie nie zohydzać własnego społeczeństwa.
Najcięższe zarzuty z racji wypadków kieleckich spadły na Kościół katolicki i jego hierarchię, dlatego też sprawę tę należy omówić obszernie. Chodzi tu o odpowiedź na pytania:
Czy Kościół w Polsce szerzył antysemityzm?
Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordu kieleckiego?
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej?
Pierwsze z tych pytań właściwie nie wymaga odpowiedzi. Nauka Kościoła, głosząca że każdy człowiek jest bliźnim i że zabijać ani krzywdzić nikogo nie wolno, jest zupełnie wyraźna. Kościół potępia skrajny nacjonalizm i walkę klas. Postępowanie księży nie było i nie jest odmienne. Najlepszym tego gwarantem jest sama prasa rządowa, która choć zajmuje się tym problemem niezwykle obszernie, nie potrafiła zacytować ani jednego orędzia biskupiego o charakterze antysemickim, nie potrafiła przytoczyć żadnego nazwiska księdza katolickiego, który by do napadania i bicia Żydów zachęcał. Prasa rządowa zgodnym chórem atakuje kardynała Hlonda za jego wywiad udzielony sprawozdawcom pism zagranicznych na temat wypadków kieleckich, choć nigdy w całości go nie przedrukowała, lecz operowała zawsze powyrywanymi z kontekstu, a często poprzekręcanymi zdaniami. Prymas Polski dał w tym wywiadzie krótki, lecz prawdziwy obraz wypadków kieleckich. Stwierdził więc, że w Polsce istnieje niechęć do Żydów, gdyż zajmują oni wybitne stanowiska rządowe i starają się zaprowadzić ustrój komunistyczny. Na tym tle stają się zrozumiałe wypadki kieleckie, które jednak kardynał uważa za opłakane, które też jego zdaniem Kościół jako zabójstwo potępia. Ale jeżeli należy ubolewać nad tym, że na froncie politycznym w Polsce giną Żydzi, to trzeba ubolewać również i nad tym, że giną i to w znacznie większej ilości, Polacy. Oświadczenie to jest tak zgodne z prawdą, że prasa rządowa w Polsce nie ośmieliła się podać go w całości, zrozumiałe jest jednak, że musiało ono wywołać jej wściekłość, bo trudno inaczej nazwać ataki na czczonego przez 90% Polaków prymasa. Prasę rządową zabolały dwie prawdy: jedna o roli Żydów, druga o mordowaniu Polaków. A przecie obydwie są niewątpliwe. Mówiliśmy już wyżej o pierwszej. Co do drugiej, to podkreślić należy, że codziennie niemal giną z rąk członków partii rządzących, z rąk milicji i służby bezpieczeństwa działacze PSL, działacze opozycji. W jednym tylko powiecie miechowskim ludzie rządowi wymordowali 260 chłopów polskich w ciągu 7 tygodni. A jednak, choć zabójcy są znani, nie aresztuje się ich, nie wytacza się im procesów. Milczy na ten temat prasa polska, nic o tym nie wie prasa zagraniczna. Stąd nic dziwnego, że gdy prymasa Polski zapytano, co sądzi o jednej zbrodni, zbrodni kieleckiej, odpowiedział, że potępia wszystkie, zarówno tę, której rząd nadal rozgłos, jak i te, o których mówić nie pozwala. Żaden biskup katolicki, żaden uczciwy człowiek nie mógłby się w tej sprawie wyrazić inaczej. Odmiennie sądzą tylko ludzie nieorientujący się w sytuacji lub ci, którzy uważają że zabójstwo może być niedozwolone, ale może też być godne zalecenia, zależnie od ich interesu.
Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordów kieleckich?
W sprawie tej należy stwierdzić, co następuje. Biskup kielecki ks. Czesław Kaczmarek był wówczas w Kielcach nieobecny, gdyż od 4 czerwca do 24 lipca przebywał na Dolnym Śląsku (Próbką mówienia prawdy przez prasę rządową jest fakt podany w czołowym jej tygodniku kulturalnym „Odrodzenie” 25.08.1946, że Żydzi telefonowali do biskupa, lecz ten nie chciał się udać na miejsce wypadków). Zastępował go p.o. wikariusza generalnego ks. Piotr Dudziec. O zbiegowisku tłumu i mordowaniu Żydów przy ul. Planty 7 nikt nikogo z księży nie zawiadamiał. Przypadkiem dowiedział się o tym proboszcz parafii katedralnej ks. Zelek około godziny 11-ej i natychmiast udał się na miejsce wypadków. Zatrzymali go jednak żołnierze, mówiąc, że wszystko się już skończyło i że cywile muszą ulicę opuścić. Istotnie, przed domem Planty 7, jak to stwierdzają świadkowie, osób cywilnych wówczas nie było.
Około godz. 2 minut 20 po południu na wiadomość, że zabijanie Żydów zaczęło się na nowo, 5 księży udało się w dwóch grupach na ulicę Planty 7. Przybyli około godz. 3-ej, ale i tym razem tłumu na ulicy nie było. Dom był otoczony kordonem wojska, a żołnierze poinformowali księży, że są niepotrzebni, bo wszystko się już skończyło. Rzeczywiście, jak to stwierdzają wszyscy świadkowie, zajścia przy ulicy Planty zakończyły się około godz. 3. Niewątpliwie gdyby księża zjawili się na ulicy Planty o godzinie 10 minut 15, może by ich rola mogła być aktywniejsza, ale milicja i Urząd Bezpieczeństwa nie uważały widać za wskazane wezwać ich na miejsce, tak jak i nie sądziły, by należało wezwać prokuratora. Oczywiście obecnie łatwiej jest za to na księży napadać.
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej?
Mówiliśmy wyżej o potępieniu jej przez przedstawiciela Kościoła w Polsce, kardynała Hlonda. Nie inaczej mogli postąpić inni biskupi polscy. W samych Kielcach zaraz 5 lipca wojewoda kielecki zwołał przedstawicieli miasta i duchowieństwa w sprawie wydania odezwy nawołującej kielczan do spokoju. Projektu takiej odezwy zebranie jednak nie przyjęło. Uchwalono, by odezwę taką przygotowała Kuria Biskupia. Ta istotnie przygotowała ją w dniu 6 lipca, ale władze rządowe jej nie opublikowały. Toteż Kuria przygotowała inną odezwę i kazała ją odczytać z ambon kościołów kieleckich w niedzielę dnia 7 lipca. Przyczyniła się ona wybitnie do uspokojenia umysłów w Kielcach. W dniu 11 lipca Kuria wydała do całej diecezji drugą odezwę. Wymowa jej jest niedwuznaczna, zupełnie wyraźna. Zbrodnia i zbrodniarze zostali potępieni z całą stanowczością. A jednak dziwna rzecz, odezwy tej prasa rządowa nie tylko nie przedrukowała, lecz ją w ogóle przemilczała, nie przestając mimo to atakować Kościoła w Polsce za jego milczenie w sprawie ekscesów kieleckich. Prasa ta domaga się zarazem zbiorowego wystąpienia Episkopatu polskiego przeciwko antysemityzmowi. Jest to żądanie paradoksalne, a nawet ubliżające Kościołowi. Poza tym jest ono niewykonalne nie tylko z przyczyn o charakterze zasadniczym. Ogromna większość Żydów w Polsce, jak już mówiliśmy wyżej, szerzy gorliwie komunizm, pracuje w osławionych Urzędach Bezpieczeństwa, dokonuje aresztowań, pastwi się nad aresztowanymi i zabija ich, a za to spotyka się z niechęcią społeczeństwa, które komunizmu nie chce, a metod Gestapo ma już dosyć. I oto Kościół, stosownie do życzenia prasy rządowej, ma uroczyście ogłosić, że ta niechęć społeczeństwa jest nieuzasadniona, że postępowanie Żydów jest całkiem niewinne, że winni są tylko Polacy, którzy się na nich oburzają.
To jest właśnie prawdziwy sens żądań prasy rządowej. Przemilcza się to, że Kościół codziennie i stale głosi wykluczającą antysemityzm miłość bliźniego, że jak najszczerzej i najchętniej wyciąga rękę do Żydów dobrej woli, że zakazuje niezwykle surowo napadania na Żydów (zabójstwa kieleckie nazwano przecie w odezwie Kurii Kieleckiej z 11 lipca „zbrodnią wołającą o pomstę do Boga”, godną całkowitego i bezwzględnego potępienia), ale żąda się, by Kościół publicznie, urzędowo orzekł, że Polacy i katolicy nie mają do nich słusznej urazy.
Wygląda to na żądanie od Kościoła, by zaaprobował system terroru, jaki jest obecnie w Polsce stosowany.
Jeżeli prasa rządowa stale wytyka Kościołowi miłość bliźniego, którą się jakoby w stosunku do Żydów nie odznacza, jeżeli ustawicznie mówi o jego obowiązkach, to może wreszcie sprowokować Episkopat Polski, że wykona on to żądanie i spełni swój obowiązek, a mianowicie powie katolikom polskim całą prawdę, nie tylko o zabijaniu Żydów, ale i mordowaniu tych tysięcy Polaków, po śmierci których nie urządza się śledztwa i wspaniałych procesów sądowych, o których nie mówi się przez wszystkie radia i o których nie piszą dzienniki całego świata.
Następstwa procesu sądowego w sprawie wypadków kieleckich
Zajścia kieleckie tymczasowy rząd polski rozgłosił możliwie jak najbardziej, postarał się o to, by dowiedziała się o nich jak najobszerniej zagranica, urządził proces – monstre w stosunku do zabójców. Genezy wypadków nie pozwolił poruszać przed sądem, ale choć cała prasa rządowa stale i obszernie mówi o niej już przez dwa miesiące, prawdy niezupełnie dało się zataić.
Nie w prasie, bo o tym pisać nie wolno, ale prywatnie, w społeczeństwie zaczęto stawiać pytania, na które proces nie dał odpowiedzi, których w sposób niezrozumiały nie poruszył i nie wyjaśnił. A więc pytano na przykład o to, w jaki sposób zginęli podczas zajść dwaj Polacy, skoro Polacy byli stroną napadającą a Żydzi bezbronnymi ofiarami? Jak wytłumaczyć śmierć oficera, który przecież był uzbrojony i któremu towarzyszyli żołnierze? Jak wyjaśnić zjawisko, że mordowanie Żydów mogło się odbywać w biały dzień i to przez 8 godzin. (Tak głosi akt oskarżenia, w rzeczywistości zajścia trwały od godz. 10-ej do 3-ej po południu z przerwą przeszło 3 godzinną). W mieście wojewódzkim, w którym są liczne oddziały służby bezpieczeństwa, milicji i wojska? Jak wytłumaczyć pośpiech sądu i nieomawianie podczas procesu takich rzeczy, jak geneza i początek zajść? Jak wyjaśnić, że przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa, tak przywykli o bicia i mordowania ludzi, nie próbowali rozpędzić tłumu, choćby strzelaniem na postrach? Jak zrozumieć, że choć już o godzinie10-ejminut 30 przed domem Planty 7 były silne oddziały milicji i wojska, to jednak mordowanie trwało dalej?