Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie istnienia to jedno z najważniejszych dzieł filozoficznych Stanisława Ignacego Witkiewicza. Tekst stanowi wykład jego systemu filozoficznego, zwanego monadyzmem biologicznym. Autor w celu lepszego zaprezentowania swojej teorii skonstruował również precyzyjny słownik pojęć i skrótów, których objaśnienia Czytelnik znajdzie na końcu tomu.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Stanisław Ignacy Witkiewicz
Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie istnienia
Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne Rodzaj: Epika Gatunek: Rozprawa
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-6454-2
Przedstawiając niniejszą pracę do oceny publicznej, muszę zaznaczyć pewne rzeczy, aby uniknąć niepotrzebnych nieporozumień u samego początku:
1) Mimo że praca ta ma charakter nieco dogmatyczny, nie jest to wynikiem megalomanii, ani nawet zbytniej pewności siebie, tylko wypływa ze względów raczej formalnych. Nie uważam siebie bynajmniej za ostatecznego mędrca, który definitywnie rozstrzygnął wszelkie problemy świata, tylko za kogoś, który z dobrą wiarą próbuje podać pewne nowe metody i nowe oświetlenia odwiecznych zagadnień filozofii. Jeśli nawet „system” niniejszy zawiedzie co do istotności swych rozwiązań, to mam nadzieję, że metoda jego nie okaże się bezpłodna, a ostro postawiona problematyka umożliwi może komuś lepsze wybrnięcie z postawionych tu zagadnień. Wprowadzona tu metoda brania ich, że tak powiem, za rogi, zamiast pod ogon, za jakie uważałbym np. krańcowy materializm fizykalny, nie powinna zniechęcać z góry do wyników — zimna krew musi być zachowana do samego końca lektury z dodatkami włącznie.
2) Wprowadzenie nowych kryteriów do filozofii i paru nowych terminów, a nade wszystko użyta symbolika, może wpłynąć na niejednego czytelnika z punktu3 deprymująco. Co do kryteriów, to myślę, że usprawiedliwią się one same w miarę czytania — nie trzeba zniechęcać się do nich z góry, tylko wmyśleć się w założenia podstawowe, z których one wynikają. Terminy nowe wprowadzam tylko tam, gdzie są one koniecznie potrzebne, a używanie starych mogłoby prowadzić do dwuznaczności i nieporozumień. Najgorsza jest symbolika — człowiek mówiący (IP) np., zamiast Istnienie Poszczególne, jest zaraz posądzony o „matematykę”, „logistykę” i tym podobne straszne i odstraszające rzeczy. Chodzi tylko o skróty, ułatwiające konstrukcję zdań i zaoszczędzające miejsca, przy czym unika się na pewno wieloznaczności na niekorzyść może pewnego bogactwa literackiego, ale to najmniej jest istotne w sprawach filozoficznych. W czasach, gdy ciągle się mówi: M. S. Z.4, G. P. U.5 czy Mopr6 albo Gisz7 lub zamiast tego, żeby powiedzieć, że minister poszedł do cukierni na rogu, mówi się, że „znajduje się on aktualnie w C. N. R.” (podobno fakt autentyczny) — nikogo to nie powinno razić. Załączona tablica symbolów8 ułatwi orientację zupełnie.
3) Nie wdając się w krytykę innych myślicieli, zaznaczę tylko, że według mnie od Leibniza9 i Kanta10 z jednej strony, aż do Macha11, Husserla12 i Carnapa13 z drugiej, prawie wszystkie te pojęcia i twierdzenia, które tu eksponuję, musiałyby się znaleźć w tych systemach, o ile by linie ich konsekwencji bez żadnego zamaskowania się przeciągnięte były dostatecznie daleko. To postaram się udowodnić w następnej, krytycznej części niniejszej pracy.
Zaznaczyć jeszcze muszę, że poglądy tu wyrażone zostały skonsolidowane w zasadniczych konturach w roku 1917 i od tego czasu nie uległy istotnej zmianie.
14 XII 1932 r.
S. I. W.
Z chwilą kiedy przystępuje się do sformułowania swoich filozoficznych zapatrywań, występują zaraz na wstępie trzy problemy, paraliżujące pozornie wszelką w tym kierunku działalność — a mianowicie: a) kwestia operowania pojęciami w ogóle, b) zagadnienie systemu logiki i c) problem źródeł pojęć zasadniczych.
a) Zdawać by się mogło, że przed rozpoczęciem pojęciowych operacji trzeba by przede wszystkim zdać sobie sprawę z możliwości tego procederu w ogóle. Jednak najprostsze sformułowanie czegokolwiek bądź wymaga już pojęć i ich związków w sądach. Okazuje się dalej, że teoria pojęć wymaga tak stosunkowo zawiłych konstrukcji pojęciowych i przyjęcia tylu założeń, że dopiero na podstawie całości danego systemu, a w szczególności tego, który mam zamiar przedstawić, może być sformułowana w sposób zadowalający, bez zamaskowanego, przedwczesnego przyjmowania pojęć niewynikających pozornie, na pierwszy rzut oka, z samego pojęcia „pojęcie”.
Po pierwsze, nasuwa się zaraz kwestia, jakiego rodzaju ma być dane objaśnienie istoty pojęć: hierarchiczno-konstruktywne czy genetyczne. Ponieważ chodzi nam tu o „rzeczy ostateczne”, metoda genetyczna musi okazać się niewystarczająca dlatego, że przy jej użyciu musi się operować już całą masą założeń mniej lub więcej jako takich uświadomionych, a pochodzących z poglądu życiowego. Aby wytłumaczyć pochodzenie pojęć, musimy założyć istnienie nas samych, podobnych nam stworzeń i świata, to znaczy rozważać zagadnienie tak, jak się ono nam przedstawia w poglądzie życiowym i wtedy rzecz nie pociąga za sobą żadnych specjalnych trudności zasadniczych: może być badanie to przedmiotem psychologii i socjologii, ale nie ma nic wspólnego z filozoficzną stroną problemu. Z drugiej strony, przyjmowanie pojęcia „myślenia” za coś prostego i pierwotnego, a pojęcia za „istność” niesprowadzalną i niedającą się zdefiniować, prowadzi do przyjęcia dwóch odrębnych gatunków świadomości: bezpośredniej i myślącej, co jest według mnie niedopuszczalne, mimo że w granicach opartego na przyjęciu takim poglądu można przeprowadzić wartościowe analizy zachodzących w sferze pojęć stosunków, które następnie przełożone być mogą na inny system pojęciowy. Jednak pogląd ten implikuje mnóstwo pojęć niepotrzebnych, sprowadzalnych do terminów prostszych, nie mówiąc już o ontologicznych jego konsekwencjach w postaci wyżej wspomnianego dualizmu. Wypadek ten zachodzi w klasycznej formie u Husserla.
Wszystkie zasadnicze pojęcia, których potrzeba dla rozpoczęcia budowy systemu filozoficznego, tkwią w normalnym poglądzie życiowym, który można określić w ten mniej więcej sposób: ja, inni ludzie, żywe stworzenia, martwe przedmioty, świat. Pojęcia te i ich pochodne w rozwoju nauk przyrodniczych zastępowane są pojęciami coraz bardziej precyzyjnymi i oderwanymi. Sublimacja pojęć poglądu życiowego dochodzi do szczytu swego w Fizyce — trudno odszukać w niej pod oderwanymi postaciami codzienne pojęcia życiowe, a jednak wszystkie jej koncepcje mają tam swe istotne źródło. Nie o tego rodzaju genezę pojęć naukowych i filozoficznych nam chodzi, ani też o wykazanie, w jaki sposób powstają pojęcia w ogóle, na tle rozwoju społecznego danego gatunku istot, począwszy od najpierwotniejszych tego rodzaju zjawisk. Jeśli chodziłoby o jak najprostsze ujęcie naszego stanowiska w kwestii pojęć, to można by je sformułować najprościej w sposób następujący: oto pewne stworzenia, żyjące stadnie, zaczęły nalepiać te same znaczki na podobne przedmioty, w celu porozumienia się między sobą, na razie w kierunku oznaczonego działania. Celem naszym jest raczej ustanowienie hierarchii pojęć i takiego ich porządku, w którym powinny występować po kolei w systemie filozoficznym, a następnie podanie ich stopniowania od najprostszych, odpowiadających elementom dającym się jedynie ukazać, aż do najbardziej abstrakcyjnych, których odpowiednikami są jedynie definicje. Jednak to ostatnie zadanie możliwe jest do spełnienia dopiero po sformułowaniu ogólnej teorii pojęć, a ta nie może być bez reszty wyrażona przed postawieniem zasadniczym całego systemu: bez tego będzie zawsze wahać się od objaśnień psychologiczno-socjologicznych do skrajnego idealizmu platońskiego, podczas gdy rozwiązanie leży pośrodku, co postaram się w dodatku (I) wykazać.
b) Co do kwestii logiki, którą mam zamiar posługiwać się, muszę powiedzieć, że tzw. pogardliwie tradycyjna logika zupełnie jest według mnie wystarczająca do sformułowania odpowiedzi na postawione w moim systemie pytania. Nie przesądzając wartości logiki symbolicznej jako takiej, twierdzę, że wartości jej praktyczne są minimalne. Tacy logicy jak Bertrand Russell14 i Leon Chwistek15, z chwilą gdy przystępują do rozstrzygania zagadnień filozoficznych, nie różnią się w metodach swoich od innych filozofów, a jeśli się weźmie pod uwagę fantastyczność niektórych ich koncepcji (mówię tu o Analysis of Mind16 Russella i Wielości rzeczywistości17 Chwistka), to nie widać, aby olbrzymi aparat, którym manewrują tak zręcznie w obrębie samej logistyki, był dla nich jakąś ostoją przeciw błędom i artystycznej fantazji, z chwilą opuszczenia ich ulubionej sfery. Możliwe jest, że uda mi się kiedyś rozprawić się szczegółowo z poglądami wymienionych autorów, a także wielu innych, z zupełnie przeciwnych im obozów. Zależy to od tego, czy potrafię mój własny system ująć w ogólnie zrozumiały symbolizm. Uważam bowiem, że krytyką innych mogą zajmować się tylko ludzie, mający sami zupełnie określone i wypracowane poglądy. Twierdzenie to stosuję również do krytyki artystycznej i literackiej.
Logika sama przez się nie jest w stanie dać nic w kwestii rozwiązania, a nawet postawienia, problemów ontologicznych — może tylko dać normy postępowania w stosunku do pojęć, normy tkwiące w gruncie rzeczy w samej istocie pojęć. Dla udowodnienia zasady identyczności lub sprzeczności nie potrzebujemy (jak to jednak czynili niektórzy) ani powoływać się na psychologię, ani piętrzyć gór znaczków — wystarczy zrozumieć istotę pojęcia jako znaku coś oznaczającego, aby pojąć, że pojęcie musi być zawsze identyczne ze sobą i nie może oznaczać dwóch odpowiedników, podobnie jak sąd dwóch stanów rzeczy, których równoczesnego istnienia w tym samym miejscu przestrzeni wyobrazić sobie nie możemy. Pojęcia istnieją po prostu za cenę ich identyczności, a sądy za cenę ich niesprzeczności. Identyczność i niesprzeczność są pojęciami, którymi można dodatkowo zdefiniować po prostu pojęcia: pojęcia i sądu, poza definicją pierwszego jako znaku o pewnym znaczeniu i drugiego jako związku pojęć. Do kwestii tej powrócę w dodatku, traktującym o teorii pojęć.
c) Problem źródeł pierwszych pojęć i założeń pierwotnych, mających stanowić punkt wyjścia systemu filozoficznego, jest najjadowitszy. Chcę uniknąć fałszywego uproszczenia sytuacji, jak to ma miejsce np. w systemie psychologistycznym18 (czyli, jak mówiono dawniej, empiriokrytycznym19) (Avenarius20) lub naiwno-realistycznym21 (Mach), gdzie wszystkie założenia, których starano się uniknąć explicite22, są w rozwinięciu implicite23 zawarte. Będę więc starał się dociec zaraz na początku, które pojęcia zasadnicze konieczne są do przyjęcia, aby następnie, przy pozornym ich unikaniu, nie przyjmować ich tajnie: sztuczna naiwność, sztuczna nieświadomość i sztuczna skromność co do pierwotności punktu wyjścia powinny być według mnie wykluczone. Filozof kładący podwalinę pod swój system (jakikolwiek) musi 1) mieć pod ręką cały system zasadniczych pojęć poglądu życiowego (powtarzam: „ja” — inne żywe stworzenia — przedmioty — świat); 2) explicite, tzn. nie udając nieświadomości, znać wszystkie zasadnicze poglądy dawne i współczesne. Można znać je, ale sztucznie założyć, że się nic nie wie, jak to czynią np. psychologiści, i udawać przed sobą i czytelnikiem, jakoby się naprawdę nic na ten temat nie wiedziało; 3) posiadać możliwie szeroką wiedzę z zakresu matematyki, fizyki i nauk przyrodniczych, a przynajmniej posiadać w tych sferach ogólną orientację, uniemożliwiającą wchodzenie w konflikty z oczywistymi i absolutnie pewnymi wynikami tych nauk, a także z pewnymi niedającymi się zaprzeczyć pojęciami i twierdzeniami poglądu życiowego, którego te nauki (z wyjątkiem matematyki) są dalszymi rozwinięciami. Jak to się okaże z dalszych rozważań, poglądy: psychologistyczny i fizykalny są nie do odrzucenia, jako zawierające część Prawdy Absolutnej, podobnie jak pogląd życiowy, przy czym zauważyć należy, że pogląd fizykalny resorbuje się24 niejako w poglądzie psychologistycznym, o ile przyjmie się, że najbardziej nawet skomplikowana teoria fizykalna wyraża, en fin de compte25, jedynie prawidłowe związki między elementami (Mach), czyli czuciami albo jakościami (Cornelius26). Mnie chodzi o to, aby pogodzić te trzy poglądy, z których żaden nie jest, mimo częściowej prawdziwości, samowystarczalny (wbrew twierdzeniu L. Chwistka, który nie wiadomo po co nazwał poglądy te aż „rzeczywistościami” (?)), modyfikując je odpowiednio w jednym poglądzie, który z założenia musi wyjść w istocie swej poza bezpośrednio dane i wszelkie „doświadczenie”, które ściśle biorąc już samo zresztą implikuje — wbrew twierdzeniom zażartych empirystów — całe masy założeń pierwotnych, apriorycznych. Szczególniej w kwestii tzw. „materii martwej” (w najogólniejszym znaczeniu: od pojęcia tego w znaczeniu poglądu życiowego aż do najbardziej idealistycznej fizyki) będziemy musieli oddalić się zupełnie od utartych poglądów, biorąc pod uwagę wszelkie możliwe transformacje, jakim pojęcie to uległo i może jeszcze ulec w rozwoju fizyki. Dlatego to pogląd, który mam zamiar przedstawić, nazywam metafizycznym, co przynajmniej w założeniu nie powinno implikować jego dowolności i fantastyczności.
Uważam za bardzo szkodliwy objaw w filozofii to, co nazywam „przesofistyczeniem”. Zbytnia sumienność i pozwalanie sobie na zbyt daleko idące zwątpienia prowadzi do wytwarzania o wiele sztuczniejszych i bardziej niemających związku z rzeczywistością koncepcji, niż te właśnie, których przez zbytek uczciwości chciałoby się uniknąć. Absolutny sceptycyzm prowadzi w ostateczności do zupełnie bezpłodnego solipsyzmu27, ponieważ istnienia własnego i jakiejkolwiek, jakkolwiek wartościowanej, własnej treści psychicznej żaden największy nawet sceptyk zanegować nie potrafi. Musi więc pogląd ten być odrzucony, mimo że niesłuszności jego absolutnej udowodnić nie można. Możliwość solipsyzmu i jego logiczna nieodpartość polega na jedności i jedyności każdego indywiduum (w znaczeniu pewnego „ja”, czyli żywego stworu), które będę nazywał dalej Istnieniem Poszczególnym, zaznaczając, że w przeciwieństwie do terminologii Russella np. nie rozciągam pojęcia indywiduum do przedmiotów martwych i innych istności. Przyjmuję więc realne istnienie (tzn. pewne istnienie samo w sobie, niezależne od obserwatora) świata zewnętrznego, na równi z istnieniem własnym i istnieniem innych indywiduów, jako też od razu zakładam możliwość działań indywiduów między sobą i w stosunku do zewnętrznego świata i odwrotnie, w znaczeniu zetknięcia się między sobą poszczególnych rozciągłości w Przestrzeni, z mniejszą lub większą siłą, co implikuje pojęcie ruchu. Ten absolutnie pierwotny i niesprowadzalny fakt stykania się rozciągłości w Przestrzeni, sprowadzalny jedynie chyba w poglądzie psychologistycznym do pojęcia zmiany lokalizacji i natężenia jakości w trwaniu danego Istnienia Poszczególnego, jest punktem wyjścia dla całej teorii fizykalnej świata, która, usprawiedliwiona jako taka, niesłusznie rości sobie pretensję do objaśnienia bez reszty całości Istnienia, opierając się na jednym tylko jego „momencie”, z wykluczeniem Istnienia Poszczególnego jako takiego.
Wszystkie te pojęcia poglądu życiowego, przyjęte na razie w tych znaczeniach, w jakich w tym poglądzie występują, ulegną w dalszym rozwinięciu systemu daleko idącym transformacjom i otrzymają inne definicje lub w każdym razie pseudo-definicje28. Przyjmując Istnienie w tej formie, w jakiej przedstawia się nam w poglądzie życiowym — (którego pochodnym, na tle konieczności obowiązującej wszelkie możliwe Istnienie, okaże się jakikolwiek pogląd fizykalny) — nie mam zamiaru interpretować poglądu życiowego w całości w innych terminach ani też postępować genetycznie w stosunku do wszystkich jego pojęć. Chodzi mi tylko o hierarchiczną konstrukcję pojęć i twierdzeń, wynikających z samego jedynie pojęcia Istnienia, z tym zastrzeżeniem, że część ich posiada swe źródła w poglądzie życiowym. Wyjście z samego tylko ogólnego pojęcia Istnienia pociąga za sobą szereg trudności sformułowania, z powodu wieloznaczności tego pojęcia, w zastosowaniu do „istności”, tj. najogólniej biorąc czegoś istniejącego — które dzielą zaiste przepaści różnic, sprowadzalnych jednak w dalszym rozwinięciu systemu do paru pojęć zasadniczych. Jakkolwiek trudności te nie są absolutnie nie-do-pokonania, jednak, przezwyciężając od razu na wstępie radykalny sceptycyzm, nie możemy nie zaczerpnąć pojęć, objaśniających pojęcia podstawowe naszego systemu, z poglądu życiowego. A więc przyjąwszy za absolutnie pewne twierdzenie, że pojęcie Istnienia w ogóle implikuje w sposób konieczny pojęcie wielości, przyjmuję w dalszym ciągu wielość indywiduów, czyli Istnień Poszczególnych, czyli mówiąc popularnie „stworów żywych”, i twierdzę, że systemy, w których unika się pojęcia indywiduum explicite, zawierają pojęcie to w formie zamaskowanej. W najlepszym razie, odrzekając się od założenia wielości indywiduów jako założenia pierwotnego, jak np. systemy: psychologistyczny (Mach, Cornelius) i fenomenologiczny29 (Husserl), operują jednym indywiduum, czyli Istnieniem Poszczególnym przykładowym, i dlatego z punktu widzenia ontologicznego są niekompletne, przy czym kwestia uzgodnienia poglądu fizykalnego z całością systemu jest zlekceważona lub rozwiązana przy pomocy „konstrukcji częściowych”, których zgodność z całością nie jest nawet wymagana. Jest to wynikiem złego wpływu nauk przyrodniczych i fizyki na filozofię. W naukach tych „konstrukcje częściowe”, zdające sprawę z poszczególnych zagadnień, mogą być nawet niezupełnie zgodne między sobą; liczyć można zawsze na jakieś pogodzenie ich w przyszłości dalszego rozwoju, przy czym ulegać mogą one daleko idącym transformacjom — jeśli nie radykalnym zmianom — czyniącym z nich istotnie zupełnie nowe koncepcje. Lepsze są dla niektórych filozofów nawet takie procedery, usprawiedliwione zupełnie w naukach przyrodniczych i w fizyce, niż założenia, które mogłyby pozornie trącić — tak przerażającą niektórych — metafizyką. Ale dążyć do kompletnego opisu całości Istnienia, wykluczając metafizykę — w znaczeniu przyjęcia czegoś, co nie jest albo bezpośrednio dane, albo wykracza poza tzw. „doświadczenie” — jest to po prostu unikanie osiągnięcia celu, który się sobie postawiło. Tylko oczywiste prawdy poglądu życiowego: istnienie nas samych i świata negować można w imię pseudonaukowego poglądu — to jest według niektórych dozwolone zawsze, dlatego tylko, że nauki ścisłe z założenia swego dążą — zupełnie słusznie zresztą — w swej własnej sferze do eliminacji pojęcia osobowości i do wyrażenia różnic jakościowych w terminach czystej ilości. Metoda ta, zastosowana do filozofii, prowadzi do pozornie prostych i beztroskich (Russell) koncepcji, zawierających w formie zamaskowanej wszystkie nierozwiązane zagadnienia, z którymi filozofia walczy od tysięcy lat bez skutku. Jedynie pozorne „wyjście z bezpośrednio danych”, wskutek konieczności przyjęcia ich związku, doprowadza nas do tego, że ostatecznie musimy przyjąć „inne indywidua”, a z nimi cały świat poza nimi — również bez dowodu — o ile nie chcemy zostać konsekwentnymi solipsystami, którzy w ogóle o niczym nic do powiedzenia nie mają. Dlaczego poglądy: życiowy, psychologistyczny i fizykalny uważamy za konieczny materiał dla stworzenia systemu filozoficznego, okaże się dopiero w ciągu dalszych rozważań.
Uważając uwagi co do kwestii pojęć — zawarte we wstępie — za wystarczające dla chwilowego uspokojenia się na ten temat i umożliwiające rozpoczęcie wykładu systemu bez poprzedniego podania Ogólnej Teorii Pojęć, przystępuję do wprowadzenia pojęć i wyliczenia twierdzeń, według ich hierarchii absolutnej — nie genetycznej — mając nadzieję, że w dalszym ciągu uda mi się usprawiedliwić ten sposób postępowania, niezmuszający do sztucznie uproszczonych założeń, kryjących w sobie w sposób zamaskowany komplikacje, których zamierzało się uniknąć.
Chciałbym zacząć ten wykład postawieniem dwóch twierdzeń zasadniczych, po prostu, bez żadnych już wstępów i wypisując je tu, do pewnego stopnia, czynię to, formalnie raczej niż istotnie, bo jak z samego przeczytania ich wynika, nie dadzą się uniknąć pewne wyjaśnienia przedwstępne, zanieczyszczające, żądaną według mnie, czystą formę samego początku przedstawienia systemu. Objaśnienia te stanowią jednak ułomność nieistotną, której — przy „znaności” i absolutnej jednoznaczności używanych terminów — można by może uniknąć. Jednak, eksponując system do pewnego stopnia nowy i trochę (według mnie pozornie tylko) ryzykowny i wprowadzając z samego początku kryterium konieczności przyjętych pojęć i prawdziwości twierdzeń, zdaje się, zupełnie nowe, muszę, opierając się na pewnych względnie prymitywnych tzw. „intuicjach”30 poglądu życiowego, którego całkowicie odrzucić nie mam zamiaru, wyjaśnić znaczenie wprowadzonych pojęć i wspomnianego kryterium.
Twierdzenie 1.Pojęcie jednego, jedynego Istnienia, w zastosowaniu do Całości Istnienia, równoznaczne jest z pojęciem Nicości Absolutnej, która jest nie-do-przyjęcia. Pojącie Istnienia implikuje pojęcie Wielości.
Pojęcie Istnienia w ogóle, jak również oczywiście pojęcie Całości Istnienia i jego zaprzeczenia: Nicości Absolutnej, nie podlegają definicji. Później będziemy mogli przy pomocy pojęcia Istnienia Poszczególnego określić w pewien sposób Całość Istnienia jako wielość Istnień Poszczególnych, a nawet może jako coś więcej niż prosty ich zbiór. Ale ponieważ pojęcia Istnienia Poszczególnego nie będziemy mogli zdefiniować, nie posługując się pojęciem Istnienia w ogóle, dlatego definicję taką uznać trzeba za niezupełną.
W wyjaśnieniach tych wykraczam poza metodę, której będę starał się trzymać w dalszym ciągu, metodę hierarchiczną, która polegałaby na niewprowadzaniu przedwczesnym pojęć, niewynikających w sposób konieczny z poprzednio przyjętych lub niedających się przy ich pomocy zdefiniować.
Wszelkie pozornie proste „wyjścia” — np. słynne „wyjście z bezpośrednio danych” — zawierają w sobie całe morza komplikacji31. Lepiej przyznać się od razu do pewnego odstępstwa od ogólnej zasady postępowania, niż, udając zbyteczną skromność „wyjścia”, okłamywać siebie i czytających pozorną „czystością” punktu wyjściowego.
Ponieważ z góry odrzuciłem sceptycyzm, relatywizm i kierunki prowadzące w sposób mniej lub więcej zamaskowany do solipsyzmu, przy czym nie chcę — na razie przynajmniej — odrzucać całkowicie poglądu życiowego normalnego, zakładam, dla celu rozpoczęcia wykładu, siebie — względnie jakąkolwiek podobną mnie osobistość — i świat dookolny, w najprostszym, niezanalizowanym znaczeniu tych pojęć. Obie te „istności” muszę przyjąć za czasowe i przestrzenne: obie trwają w pewien sposób w przestrzeni, przy czym ja, względnie ten ktoś, trwa sam dla siebie, a świat w pewien sposób dla mnie lub dla niego. Oczywiście uznaję całą problematyczność takiego założenia z punktu widzenia filozoficznego. Tu znajduje się jądro wszystkich zagadnień. Ale — dla możności objaśnienia pierwszych początków postępowania — muszę wprowadzić pewne założenia poglądu życiowego, którego w ogóle nie mam zamiaru lekceważyć, uznając, że zawiera on część prawdy, która może będzie mogła w innych, niż w życiowym poglądzie, terminach być wyrażona, aby stać się konieczną częścią Ogólnej Ontologii, Ogólnej Nauki o Istnieniu, którym to mianem chciałbym zastąpić zużyty w sposób niegodny termin „filozofia”.
Za kryterium konieczności pojęć i prawdziwości twierdzeń przyjmuję to, czy nieprzyjęcie pierwszych i zaprzeczenie drugich nie implikuje pojęcia Nicości Absolutnej, tj. niemożności przyjęcia Istnienia w ogóle. Jest oczywiste, że pojęć takich i twierdzeń może być ilość nieskończona. Chodzi o to, aby z tej nieskończoności wyłowić te pojęcia, które są konieczne dla najogólniejszego opisania każdego w ogóle istnienia, czyli Istnienia w całości, i każdego aktualnego i możliwego istnienia częściowego, i aby je we właściwym hierarchicznym porządku ustawić.
Pojęcie nieistnienia czegoś, czyli nicości częściowej, nie wyklucza możności przyjęcia czegoś innego, istniejącego w tym samym czasie i miejscu. Pojęcie Nicości Absolutnej — nieistnienia w ogóle niczego — jest absolutnie nie-do-przyjęcia: mamy bowiem absolutną pewność, że istniejemy my sami i że coś istnieje poza nami, i to pewność, że ani my sami, ani to coś poza nami nie istnieć nie może, w chwili gdy istnienia tego doświadczamy. Możemy co najwyżej twierdzić — jednak bez istotnego zrozumienia tego faktu — że nas za chwilę w ogóle nie będzie, na podstawie doświadczenia z zasypianiem, niekompletnego pod względem świadomego unicestwienia nas samych, z powodu niemożności zaobserwowania samego momentu zaniku świadomości, co by implikowało istnienie i nieistnienie nas w tym samym czasie. Pojęcie Nicości Absolutnej jest pojęciem „niepojętym”, nie odpowiada mu nic, podobnie jak pojęciom sprzecznym (np. pojęciu kwadratowego koła), prócz znaku i pewnych czuć, i wyobrażeń z nim związanych, czyli tak zwanego przeze mnie „kompleksu znaczeniowego prywatnego”, u każdego, ale w pewnych tylko granicach innego, jak zresztą wszystkim pojęciom w ogóle, ale absolutnie nieadekwatnego z tym, co jako znaczenie tego pojęcia wypowiadamy. Logicznie nie możemy nic zarzucić hipotetycznemu sądowi takiej treści: „przecież mogłoby nie istnieć nic”. Sąd ten zrozumiały, jeśli chodzi o coś, to znaczy z dodatkiem słowa „takiego” do nic, staramy się rozciągnąć na wszystko — granicznie — w znaczeniu nieosiągalności absolutnej, przy ciągłym przybliżeniu się — rozumiemy tylko postępowe unicestwienie po kolei wszystkiego, bez możności ostatecznego osiągnięcia tego celu, ponieważ, nawet jeśli będziemy starali się wyobrazić tę nicość w postaci pustej przestrzeni, nie pozbędziemy się nigdy wyobrażenia nas samych w tej przestrzeni zawieszonych, a przyjmując nas, musimy — jak to zobaczymy później, o ile nie chcemy pozostać w solipsystycznej bezpłodności: niemożności powiedzenia czegokolwiek bądź o tym solipsystycznym istnieniu — przyjąć całe Istnienia, nieskończone w czasie i przestrzeni. (Chyba, że będziemy konsekwentnie mówić o „związkach jakości”, nie używając żadnych „skrótów” w rodzaju: fortepian, kot, pękać itp., bo na cóż skróty solipsyście? Ale wtedy komplikacja sformułowania najprostszej rzeczy, poza skonstatowaniem np. tego, że widzę kolor czerwony, przybrałaby fantastyczne rozmiary). Dlatego — jak to się później okaże — musimy przyjąć, że przestrzeń nie jest formą nicości, tylko jedną z dwóch stron (drugą jest Czas) dwoistej formy Istnienia i tylko jako taka jest do pomyślenia. Przyjmując pojęcie Nicości Absolutnej w znaczeniu zaprzeczenia samej możliwości istnienia, stawiamy je jako kryterium dla określenia nieprawdziwości twierdzeń, odnoszących się do Istnienia w ogóle. Mówiąc „Istnienie w ogóle” nie wchodzę w różnoznaczność tego pojęcia. W jakimkolwiek znaczeniu nie podlega ono żadnej definicji — tego, że coś jest — istnieje, nie mogę określić w żaden inny sposób, jak tylko ten właśnie. Mogę poza tym ukazać tylko samego siebie lub jakieś coś dla mnie istniejące. (Kwestia halucynacji nie jest żadnym problemem. Widmo istnieje dla mnie jako zjawisko psychiczne tak samo realnie jak rzeczywisty człowiek — różni się tylko dalszymi związkami z innymi zjawiskami). (W razie podania definicji kwestia „ukazania” jest tylko odłożona, ponieważ, definiując po kolei wszystkie użyte pojęcia, musimy ostatecznie dojść do pojęć prostych (percepcyjnych), których odpowiedniki dadzą się tylko ukazać). Mimo że ja istnieję zupełnie inaczej sam dla siebie, niż świat dla mnie, niepodleganie definicji pojęć istnienia tych dwóch „istności” jest zupełnie tego samego rzędu. Uważam pojęcie Istnienia w ogóle — na razie niezróżniczkowane — za pojęcie najpierwotniejsze, ponieważ nawet wszystkie inne pojęcia pierwotne, czyli niepodlegające definicji, są możliwe do przyjęcia dopiero po przyjęciu pojęcia istnienia, ponieważ odpowiedniki ich istnieją w pewien sposób i to niezależnie od tego, czy odpowiednik danego pojęcia istnieje w postaci przedmiotów czy jest tylko definicją — czy chodzi o byt realny czy też „idealny”, które to ostatnie pojęcie zostanie wyrażone w dodatku o teorii pojęć w takich terminach, że straci całkowicie swoją pozornie niesprowadzalną tajemniczość. Tak samo nie możemy określić bliżej pierwotnego faktu istnienia własnego, jak i innych ludzi, stworzeń i przedmiotów, jak i istnienia koloru żółtego i jego wspomnienia, bólu i oczekiwania jego pojawienia się, Boga, — dla tych, co Weń wierzą — jak i istnienia elektronów i energii z punktu widzenia fizyka. Co do istnienia pojęć w ogóle, a także istnienia „istności”, które odpowiadają pewnym pojęciom koniecznym, ale nie mają realnej egzystencji takiej, jak np. ja, świat, kolor żółty, ból — tylko innego jakby rzędu realność, np. możliwość fizyki, Czas, cnota, lub niekoniecznym: takim np. jak Bóg, centaur, sumienie diabła — również jak i w kwestii pojęć sprzecznych, wypowiem się w dodatku o teorii pojęć. Tu nasuwa się problemat rzeczywistości i nierzeczywistości różnych „istności”, którego teraz rozstrzygać nie będziemy, zauważając tylko, że pojęcie istnienia jest pojęciem szerszym od pojęcia rzeczywistości i że część wszystkiego, co istnieje, można za nią uważać. Omówienie tego, jakie są kryteria odróżniania rzeczywistości od nie-rzeczywistości, musimy odłożyć na później. Na razie mówimy o odpowiednikach pojęciowych rzeczywistych lub jako rzeczywiste wyobrażalnych, używając pojęcia rzeczywistości, jak również wyobrażenia, w znaczeniu życiowym normalnym: co jest dotykalne albo przez dotyk pośrednio sprawdzalne, jest rzeczywiste — między krzesłem np. rzeczywistym a wyobrażeniem różnica jest dana bezpośrednio, przy czym należy nadmienić, że w pewnych wypadkach, np. halucynacji dotykowych, kryteria rzeczywistości mogą się komplikować, ale nie do tego stopnia, aby kwestię rzeczywistości w ogóle uczynić całkowicie beznadziejną. Bez tych wyjaśnień, opierających się o pojęcia poglądu życiowego, niemogących rościć sobie pretensji do absolutnej jednoznaczności i ścisłości, a więc niezupełnie pod tym ostatnim względem zaspakajających najwyższe wymagania, rozpoczęcie wykładu napotkałoby na techniczne trudności bardzo ciężkie do przezwyciężenia — chyba żebyśmy się ograniczyli do apodyktycznego wypowiedzenia pewnych twierdzeń, licząc na przypadek jednoznacznego zrozumienia wprowadzonych pojęć.
Implikacją nazywać będę taki stosunek pojęć i twierdzeń, że gdy założone zostanie jedno, drugie w sposób konieczny będzie się w nim niejako zawierało. Za kryterium konieczności, przy założeniu trzymania się praw logiki w ogóle, będziemy uważać to, że nieprzyjęcie takiego właśnie stosunku byłoby równoznaczne z koniecznością przyjęcia Nicości Absolutnej, tj. niemożnością założenia Istnienia w ogóle. Pierwszą implikacją logiczną będzie implikowanie każdego pojęcia przez samo siebie. W moim systemie zaraz na początku pojęcie Istnienia implikuje pojęcie Wielości, logicznie z nim niezwiązane — musi ono być przyjęte dlatego, że nieprzyjęcie go grozi koniecznością założenia Nicości Absolutnej.
W dalszym ciągu wykładu pojawią się pewne pojęcia złożone, jak np. pojęcie jedności w wielości itp., które pozornie przedstawiać się będą jako sprzeczne. Sprzeczność ich będzie jednak sprowadzalna do pojęć: całości i jej części, które to pojęcia logicznie sprzeczne nie są. Możemy dodać jeszcze, że pojęcia te użyte będą w ograniczonej, absolutnie nieprzekraczalnej ilości.
Pierwsze twierdzenie wyrażające implikację pojęcia wielości przez pojęcie Istnienia nazywam pierwszą implikacją metafizyczną albo ontologiczną, bez której jakiekolwiek twierdzenie o Istnieniu jest niemożliwe.
Postarajmy się wyobrazić sobie — opierając się o pojęcia poglądu życiowego — (ja i świat, rozkładający się na żywe stworzenia i przedmioty martwe) — że wszystko, a więc i ja razem ze światem, jest jednością absolutną, w której nic od niczego się nie odróżnia. Łatwiej niż nas samych jest nam ujednolicić w ten sposób w wyobraźni świat zewnętrzny. Znikają nam w wyobrażeniu najpierw stworzenia i przedmioty jako takie (tzn. nie jako tylko i jedynie kompleksy jakości), po czym giną same jakości (dźwięki, barwy, zapachy, dotyki itd.), spływając się w „coś” nieokreślonego, jakąś jedną, w istocie niewyobrażalną, jakość w jednym stopniu natężenia. Świat znikł tym samym. Zostają nam jeszcze nasze czucia wewnętrzne, czucia „dotyku wewnętrznego” — muskularne i organów wewnętrznych, nasze obrazy pamięciowe (jakości byłe), wyobrażenia i myśli — te ostatnie sprowadzalne do następstwa wyobrażeń i „zaznaczonych ruchów”, a więc sprowadzalne dalej również do następstw jakości — to wszystko zlewamy w myśli w jedno jeszcze „coś” — tak jak jakości świata zewnętrznego. Nic się już w nas od niczego nie odróżnia; zatraca się granica oddzielająca nas od ujednoliconego świata, bo jakość jedna i ta sama wypełnia i nas, i świat poza nami. Możemy pomyśleć sobie nas jako wmarzniętych32 w jednolitą masę czegoś, co wypełnia nas samych od środka. Ustaje wszelki ruch i wszelka w ogóle zmiana. Tracimy poczucie nas samych — bo nasza jedność sama dla siebie nie jest jednością samą w sobie — ona trwa w przestrzeni jako jedność naszej treści: naszych czuć, wyobrażeń, pamięci i myśli. (Oczywiście przy założeniu przestrzenności (w różnych stopniach i określoności) wszystkich jakości — o czym będzie później). Ona nadaje jedność wszystkim kompleksom poza nami, ale sama w sobie jako jedność absolutna, a nie jedność kompleksów jakości, jest nie-do-pomyślenia. Do tej jedności absolutnej dochodzimy w wyobraźni w granicy, drogą postępowego unicestwiania treści wewnętrznych, podobnie jak do nicości świata doszliśmy w granicy jako do pustej przestrzeni — tej żadnym już aktem wyobraźni zniszczyć nie potrafimy, podobnie jak całkowicie nie możemy sobie przedstawić własnego naszego nieistnienia. Jak to później będę starał się wykazać, możemy wyobrazić sobie istnienie osobowości jedynie jako wielość w jedności lub na odwrót jedność w wielości, zależnie od tego, na czym akcent kładziemy, czy na jedności czy na jej elementach. Osobowość bez treści jest nie-do-pomyślenia. Musi istnieć wielość różnych treści w trwaniu choćby najbardziej rudymentarnej33 osobowości, aby ta jedność istnieć mogła jako jedność tej właśnie, a nie innej, wypełnionej tymi, a nie innymi, treściami osobowości. Pozbawienie świata wielości doprowadza do jego unicestwienia — pozbawienie nas samych wielości doprowadza do zaniku nas samych — razem te dwa unicestwienia stwarzają Nicość Absolutną, przy założeniu, że z zanikiem świata zaniknęły też wszystkie inne osobowości świat ten składające. Trwanie układów pozornie niezmiennych poza nami doprowadza nas do złudzenia, że może wszystko, co jest wokół nas, zakrzepnąć w niezmienności, a mimo to trwać dalej. Fizyka uczy nas jednak — (zwracam uwagę na tymczasowość odwołania się do tego, co nazywam „naiwnym poglądem fizycznym”, to jest takim, jakim jest normalny pogląd każdego fizyka jako takiego, niewyrażony w innych, bardziej odpowiadających prawdzie terminach — nawet w tej postaci nie zamierzam go lekceważyć) — że istnienie układów pozornie niezmiennych polega na ciągłej ich zmienności w wymiarach drobniejszych niż wymiary naszego spostrzegania. Pogląd fizyczny przyjmuję na razie równie bezkrytycznie jak i pogląd życiowy, nie starając się wyrazić go w innych terminach, póki gmach tych terminów nie będzie tak wykończony, aby mógł odpowiedzieć temu zadaniu. Chodzi o uzgodnienie poglądów koniecznych w ten sposób, aby ich sprzeczności, pozornie nie-do-pogodzenia, zresorbowały się przez wyrażenie jednego poglądu w terminach drugiego — (przy czym pierwszeństwo będzie miał ten z nich, który będzie pojemniejszy) — i aby oba znalazły miejsce w poglądzie ogólnym, obejmującym całość Istnienia.
Widzimy, że pojęcie Istnienia w ogóle, niezróżniczkowanego — (takiego, jakiego nam dostarcza pogląd życiowy i pochodny od pewnej jego części pogląd fizyczny) — albo zróżniczkowanego w sposób jeszcze definitywnie nieuporządkowany, w którym zarysowują się już jednak kompleksy: „ja” i świat, pojęcie Istnienia w całej jego różnorodności — sprowadzalnej, jak to się później okaże, do istnienia nas samych i świata, określonego w tych samych terminach, w których określamy samych siebie — jest pojęciem najpierwotniejszym, bez którego ani kroku nie możemy zrobić w kierunku dalszego budowania systemu i które, na mocy niemożności pomyślenia jako jego odpowiednika jedności absolutnej, prowadzi nas do pojęcia wielości, pod grozą przyjęcia nonsensu ontologicznego Nicości Absolutnej. Na razie nie różniczkuję tych pojęć — stawiam ich związek konieczny zupełnie ogólnie, używając tylko dla ich najogólniejszego określenia wyobrażeń i pojęć poglądu życiowego. Zaznaczyć tylko należy, że ogólne pojęcie wielości tak samo nie podlega definicji, jak i pojęcie Istnienia. Implikacja pojęcia wielości przez pojęcie Istnienia jest implikacją pierwotną — bez przyjęcia jakiejkolwiek wielości nie możemy pomyśleć Istnienia i nie możemy nawet nic o niczym powiedzieć, bo dla wypowiedzenia jakiegokolwiek najprostszego sądu musimy mieć parę pojęć, prócz pojęcia „jest”, które jest równoznaczne ze skonstatowaniem ogólnym jakiegoś istnienia czegoś.