Pola i inne rzeczy teatralne - Hanna Krall - ebook + książka

Pola i inne rzeczy teatralne ebook

Hanna Krall

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Poruszające opowieści Hanny Krall przeniesione na scenę

Hanna Krall to nie tylko wzór dla pokolenia młodych reporterów, ale również pisarka inspirująca uznanych filmowców i wybitnych ludzi teatru. Motywy stale powracające w jej twórczości, dzięki swojej wyrazistości i ascetyczności stylistycznej, okazują się doskonałym materiałem do przeniesienia na scenę czy na plan filmowy.

Pola i inne rzeczy teatralne to kilka różnych historii: o szalonych dzielnych kobietach i zamachach – na rosyjskiego cara i na Lenina, o dwóch Markach Edelmanach, o złych postaciach, które uciekają z bajek, o Apolonii Machczyńskiej, która zginęła razem z ukrywanymi Żydami, o przyjacielu Kafki, który w kawiarni spotyka bohatera Kafkowskiego Zamku… Czerpali z nich Krzysztof Warlikowski, Kazimierz Dejmek czy Krzysztof Kieślowski. Bohaterowie tych opowieści wciąż żyją, mówią własnymi głosami i zadają bolesne pytania. Nadal istnieją w teraźniejszości i nie dają o sobie zapomnieć.

„W końcu kwietnia 2006 Andrzej Wajda powiedział, że dobrze byłoby porozmawiać. O Katyniu, o filmie o Katyniu i w ogóle porozmawiać.

Ale ja nigdy o Katyniu nie pisałam, niewiele czytałam...

Nie szkodzi, powiedział Wajda, porozmawiajmy.

Ale ja nawet o pana ojcu nie wiedziałam.

Nikt nie wiedział. Jedna dziewczyna z naszego roku mówiła o ojcu w Katyniu i na drugi dzień nie było jej w szkole filmowej.

Nie, nie siedziała długo, Wanda Jakubowska wyciągnęła ją z więzienia.

Nie, nie wróciła do szkoły.

Nie, nie robiła filmów...

To może tak mógłby się zacząć film?”

Pola i inne rzeczy teatralne to lektura obowiązkowa nie tylko dla miłośników reportaży Autorki, ale każdego, kto chce zobaczyć, w jaki sposób proza zyskuje drugie życie w teatrze i filmie.

Hanna Krall – jedna z najważniejszych światowych reporterek. Jej książki, w tym blisko dziewięćdziesiąt przekładów, na stałe weszły do kanonu reportażu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 151

Oceny
5,0 (6 ocen)
6
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka redakcyjna: ANITA KASPEREK
Redakcja: HENRYKA SALAWA
Korekta: JOANNA ZABOROWSKA, ANETA TKACZYK, MAGDALENA BIELSKA, KAMIL BOGUSIEWICZ
Projekt okładki i stron tytułowych: MAREK PAWŁOWSKI
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
Skład i łamanie: Nordic Style
© Copyright by Hanna Krall © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2018
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-06718-5
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

POLA

.

CZĘŚĆ TRZECIARYWKA

SĘDZIA: Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat, powiedziano w Talmudzie. Wyryliśmy te słowa na medalu. Medal mamy przyznać Apolonii Machczyńskiej, która ocaliła jedno życie.

(zastanawia się nad czymś)

I co, cały świat uratowała?

(znowu zastanowienie)

Ten świat da się jeszcze uratować? No nic... Prosimy do nas uratowaną, panią Rywkę Blatt.

Wchodzą – Rywka i Chaim.

SĘDZIA: Dziękuję za przybycie. Siadajcie, proszę. Jestem sędzią Sądu Najwyższego Państwa Izrael. Dostaliśmy list. Od pani, prawda?

RYWKA I CHAIM: Od nas.

RYWKA: To Chaim, mój wnuk. Ja mam po wylewie słabe oczy...

CHAIM: Pana nie interesują twoje oczy...

RYWKA: I rękę mam słabą.

CHAIM: Ani ręka nie obchodzi pana sędziego.

RYWKA: Ale pamięć jeszcze mam. Opowiedziałam mu, a on opisał. Powiedz panu sędziemu, kim jesteś. Jest adwokatem.

SĘDZIA: Pani Blatt, muszę zadać kilka pytań. Muszę się upewnić, że wszystko, co jest w tym liście, zdarzyło się naprawdę.

RYWKA: Pan sędzia mi nie wierzy?

SĘDZIA: Szanowna pani... Zadawanie pytań jest moim obowiązkiem. Zatem... Skąd pani znała Apolonię Machczyńską?

RYWKA: Tatuś ją znał. Był stolarzem i robił dla niej sąsieki w spichlerzu.

SĘDZIA: Co robił?

RYWKA: Sąsieki. Przegrody takie, żeby różne zboża były osobno.

SĘDZIA: I ojciec pani... Jak się nazywał?

RYWKA: Szmul. Szmul Goldfinger. Najlepszy stolarz w całym mieście.

SĘDZIA: I to on poprosił...

RYWKA: Nie. Sama przyszła. Powiedziała: „Dziecko, ty w ogóle nie wyglądasz na Żydówkę”. Bo siostry moje – Sara, Lea, Bluma, Chawa i Cesia – one tak, one na Żydówki wyglądały. Powiedziała: „Z takim wyglądem nie powinnaś ginąć”, i dała mi metrykę chrztu. I adres w Warszawie, Chłopickiego osiemnaście.

CHAIM: Co znaczy – nie powinnaś... A siostry twoje powinny zginąć?

RYWKA: Co ty za głupstwa wygadujesz?! I nie przerywaj mi, ja rozmawiam z panem sędzią.

SĘDZIA: Co to znaczy „nie powinnaś ginąć”, pani Blatt?

RYWKA: Panie sędzio, ja miałam bardzo dobry wygląd – niebieskie oczy, krótki nos – jej o to chodziło, żeby się taki wspaniały, taki aryjski wygląd nie zmarnował! Już pan rozumie?

SĘDZIA: I z metryką pojechała pani...

RYWKA: Najpierw tatusia zapytałam: „Tate, mam jechać?”.

„Gej, Ryfke, du west in fajer niszt fabrentwern”, powiedział, a ja zawsze słuchałam mojego tatusia. Pan sędzia nie zna jidysz... No tak... „Jedź, Rywka, ty nie możesz zginąć w ogniu”, powiedział mój tatuś.

SĘDZIA: Mówiła, ile to będzie kosztowało?

RYWKA: Tatuś spytał. Powiedziała, że nie przyszła rozmawiać o pieniądzach.

SĘDZIA: I nic nie chciała od was?

RYWKA: Od żydowskiego stolarza w czterdziestym pierwszym roku? Co ona mogła chcieć?

SĘDZIA: To ważne, pani Blatt. Sprawiedliwi nic w zamian nie chcą... Dlatego są sprawiedliwi. Więc pojechała pani z metryką chrztu...

RYWKA: W ładnym futrzanym kołnierzyku. Była zima i przyszyłam go sobie do palta.

CHAIM: Nie musisz mówić o takich szczegółach. Zabierasz czas panu sędziemu.

RYWKA: Muszę mówić. Futrzany kołnierz był ważny. Żydzi nie mieli już futer i z futrzanym kołnierzem wyglądałam jeszcze bardziej po katolicku.

SĘDZIA: To był kołnierz Apolonii Machczyńskiej?

RYWKA: Nie. Niemiec mi dał. Apolonia pewnie go poprosiła. Niemiec lubił Apolonię. Bardzo ją lubił. Potem załatwił mi furmankę.

SĘDZIA: Skąd Niemiec miał damski futrzany kołnierz?

RYWKA: Skąd mogę wiedzieć?

SĘDZIA: Nie zabrał go innej Żydówce?

RYWKA: Myśli pan? Mógł to być żydowski kołnierz. Dlaczego nie? Ładnie pachniał. Pomyślałam: dobre perfumy miała ta kobieta.

To co, to nie powinnam go zakładać?

SĘDZIA: Wszystko w porządku, pani Blatt. I co z tą furmanką?

RYWKA: Sąsiad nie chciał mnie odwieźć do pociągu i Pola pobiegła do pałacu. Pałac, żeby pan wiedział, to było ważne miejsce. Kiedyś zamek tam stał, a potem, na ruinach, ten pałac. Z kolumnami, z marmurami...

CHAIM: Myślisz, że pana sędziego interesują wasze pałace?

RYWKA: Ten pałac na pewno pana sędziego interesuje. Tam ONI byli. Ci z batalionu.

SĘDZIA: Wróćmy do furmanki.

RYWKA: Więc Apolonia pobiegła. I Niemiec przyszedł. I wyjął rewolwer. I sąsiad odwiózł mnie na dworzec. Ten Niemiec bardzo lubił...

CHAIM: Już mówiłaś.

RYWKA: Nie szkodzi. To było ważne lubienie. Może dlatego wzięła do siebie tamtych Żydów. Myślała, że jak dojdzie do najgorszego, to Niemiec ich ocali.

SĘDZIA: Jakich Żydów, pani Blatt?

RYWKA: Naszych Żydów. Ale ich nie ocalił. Poli też nie.

SĘDZIA: Wróćmy do pani... Pojechała pani, jak wiemy, w futrzanym kołnierzu...

RYWKA: ...i w Warszawie wsiadłam do tramwaju. Kupiłam u konduktora bilet. Konduktor uśmiechnął się: „Żydóweczka żeby nie wiem jak się ubrała, zawsze będzie wyglądała jak Żydóweczka”. Znów na mnie popatrzył... Żydóweczce nie chce się jeść? Bo mogę dać kanapkę. Podziękowałam i spytałam, jak się idzie na Chłopickiego.

SĘDZIA: I tam przeżyła pani wojnę?

RYWKA: Przyszedł telegram: „Pola nie żyje”. Gospodarze przestraszyli się i poprosili, żebym sobie od nich poszła. Zgłosiłam się na roboty... Przeżyłam wojnę. Bez rodziców. Bez moich sióstr – Sary, Lei, Blumy, Cesi, Chawy...

SĘDZIA: Apolonia nie mogła im pomóc?

RYWKA: Nie było już Apolonii. Schowali się pod naszym warsztatem stolarskim. Sara, Lea, Bluma...

CHAIM: Pan sędzia pamięta imiona twoich sióstr, nie musisz powtarzać.

SĘDZIA: ...Cesia, Chawa...

RYWKA: I dziecko Chawy... Córka to była... Jak miała na imię? Może w ogóle imienia jeszcze nie miała... I ta mała zaczęła płakać. Ile mogła mieć, sześć, osiem miesięcy... Zaczęła płakać... Przykro im było udusić.

CHAIM: Udusić? Dziecko Chawy?!

RYWKA: Jakie udusić? Kto mówi „udusić”?

CHAIM: Przecież mówiłaś.

RYWKA: Ja mówiłam? Got zoł nit derlojbn. Kto mówi – udusić. Wynieśli ją na ulicę.

CHAIM: Na ulicę? Samo dziecko?

RYWKA: Płakała! Ludzie mogli usłyszeć! Czy tobie trzeba będzie tłumaczyć każdą rzecz już do końca życia?

SĘDZIA: Po prostu: wynieśli dziecko. Na ulicę.

RYWKA: O, właśnie. Po prostu. I tatusiowi zrobiło się smutno, że wnuczka leży taka sama. I też wyszedł. I usiadł koło niej. I tak czekali oboje na śniegu... Bo śnieg wszędzie był... Na co oni tam mogli czekać... Przechodził Niemiec, strzelił i zaczął szukać. Wszystkie znalazł – Sarę, Leę, Blumę, Chawę...

CHAIM: No widzisz.

RYWKA: Co widzę?

CHAIM: Nie warto było jej wyrzucać.

RYWKA: Wynosić, nie wyrzucać. Wynieśli, otulili kocykiem, bo śnieg był... Przecież płakała! Przecież bali się!

SĘDZIA: Pani Blatt. Później pani wytłumaczy swojemu wnukowi. Zrozumie, to wykształcony człowiek...

RYWKA: Powinni byli pomyśleć: znajdzie ktoś dziecko, to pójdzie dorosłych szukać, ale oni nie byli już zdolni do myślenia. A może byli zdolni, tylko przykro im było tę małą...

SĘDZIA: To wszystko, pani Blatt?

RYWKA: Wszystko? Wszystko to nasz cadyk wiedział, panie sędzio. Menachem Mendel. Może jeszcze i Pan Bóg, ale nie jestem pewna.

CZĘŚĆ CZWARTAMEDAL

PROWADZĄCY UROCZYSTOŚĆ: Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat. Medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” przyznajemy pośmiertnie Apolonii Machczyńskiej. Medal odbierze syn. Dziękujemy za przybycie pani Ocalonej. Zapraszamy pana.

SYN(odbiera medal): Przeczytam państwu wiersz. Fragment wiersza. Autor nie żyje. Byliśmy w tym samym wieku...

„Mamo, gdzie jesteś?

Dlaczego nie ma cię tutaj?

Właśnie, dlaczego? (...)

Potrzebowałem ciebie.

Miałem takie samo prawo do śmierci jak ty.

Siebie pozbawiłaś życia, a mnie mojego miejsca przy tobie, gdziekolwiek byś poszła.

I oszukiwałaś mnie, jak ostatnia zdzira, pamiętasz?

Powiedziałaś: «Mama wróci do ciebie za parę dni».

Od razu wiedziałem, że kłamiesz.

Przejrzałem cię.

Wiesz, że to prawda, więc nie bądź taka cholernie anielska. (...)

Tęsknić? Nie myślałem o tobie od tamtego dnia,

od dnia, kiedy nie starczyło ci odwagi, żeby się pożegnać.

Tęsknić za tobą?

Ty głupia, sentymentalna pizdo”.

RYWKA: Nieładnie tak mówić o matce. Pańskie dzieci nie powinny słuchać takich słów.

SYN: Nie mam dzieci. Nie muszą niczego słuchać.

RYWKA: Nie ma pan dzieci? To bardzo smutne. Ja mam dwoje. I trzech wnuków. Jeden jest adwokatem.

SYN: Gratuluję. I dziękuję za medal. W imieniu mojej matki. (chce wyjść)

PROWADZĄCY: Pan mówi, że czyj to wiersz?

SYN: Mówiłem. Kompozytor. Żyd. Andrzej Czajkowski się nazywał. Jego matka wolała zginąć ze swoim... Z mężczyzną, którego kochała, niż przeżyć ze swoim synem.

PROWADZĄCY: I co? Zamieszkał w panu jako dybuk?

SYN: Jako co?

PROWADZĄCY: Dybuk. Dusze zmarłych czasem mieszkają w nas.

SYN: Nie znam się na waszych zabobonach.

RYWKA: Dzięki naszym zabobonom przetrwaliśmy pięć tysięcy lat.

SYN: Przetrwaliście dzięki takim ludziom jak moja matka. Rozumie pani? Dziękuję... W imieniu matki, która zginęła, bo chciała... Nie, nie świat... Dwudziestu pięciu Żydów chciała ocalić! Dwudziestu pięciu? Co za pomysły!

PROWADZĄCY: I pani Ocalona jest jedną z nich.

SYN: Nie, tamtych nie ma.

PROWADZĄCY: Pan ich widział?

SYN: Siedzieli w naszej stodole. Piłka mi wleciała, zacząłem szukać i przez szparę w podłodze zobaczyłem ludzi. Dziwnych jakichś.

RYWKA: Znałam ich. Wcale dziwni nie byli. Szulman dziwny nie był, Nechama dziwna nie była, Zakalik, Madanes...

SYN: Siedzieli na ziemi... Żadnych szmerów, żadnych słów. Cisi tacy i się kiwali. Do przodu, do tyłu, do przodu, do tyłu. Cisza w całym spichlerzu i tylko do przodu i do tyłu. Przestraszyłem się. Krzyknąłem, że ludzie, a mama szepnęła: „Nie trzeba się bać, to nasi goście”. Jacy goście. Żydzi.

RYWKA: Dwa Zakaliki były, Chawa i Froim, Ester Hinda była, Nechama Tasiemka, Hersz Goldfarb, Icek Zakalik, Henoch Madanes... Madanes żelazem handlował. Obręcze na beczki, gwoździe, śruby, łańcuchy, szpadle, kosy... Wszystko miał, no wszystko. Hacele, podkowy.

PROWADZĄCY: Później nam pani opowie, trochę później.

SYN: Muszę coś dodać. Nie ja powinienem stać tutaj. Ja jestem zamiast. Był starszy brat. Był ojciec mamy. Oni odbieraliby medal. Gdyby żyli... Sam zostałem, dlatego jestem.

PROWADZĄCY: Z Apolonią zginęli?

SYN: Nie. Brat ratował psa. Też ratował życie, tyle że psa.

A dziadek... Nie, nie ratował żadnego życia. Poza własnym.

Czy człowiek nie ma prawa ratować własnego życia?

Pytam: czy człowiek nie powinien ratować własnego życia?!

PROWADZĄCY: Proszę pana... Dlaczego pana matka to zrobiła?

SYN: Nie wiem, dlaczego moja matka to zrobiła.

RYWKA: Może myślała, że ten Niemiec... że ją ocali...

SYN: Po co pani ciągle mówi o tym Niemcu? Pytam się. Po co?

RYWKA: Pan ma żal do niej?

SYN: Już nie. Już jej wybaczyłem. Chociaż skazała mnie na tęsknotę. Taką nieuleczalną, na całą resztę życia. Pani nie ma pojęcia, czym jest życie bez matki.

RYWKA: Czy ja nie mam pojęcia? Jeszcze jakie pojęcie mam. Na ślub nie można jej zaprosić. Dziećmi nie można się pochwalić. Przez całe życie ją pytałam: „Mame, wu bist du?”.

SYN: Moja matka miała wybór.

RYWKA: Czy ja mam pana przeprosić? Bo przeżyłam?

PROWADZĄCY: Skąd Niemcy wiedzieli, że pana matka ukrywała Żydów? Ktoś na nią doniósł?

SYN: Żydówka doniosła.

RYWKA: Nie doniosła, tylko powiedziała.

SYN: W niedzielę. Ludzie wychodzili z kościoła, z lepianki leciał dym. Dzieciaki zajrzały, krzyknęły: „Żydówka, chodźcie popatrzeć”.

RYWKA: Pojętne dzieci to były. Wiedziały, co trzeba zrobić, jak się Żydów widzi.

SYN: Wyszli z lepianki – Żydówka, jej córka, jej syn. Czarni od sadzy. Umyła w śniegu ręce i twarz, potem umyła dzieci, a ludzie stali i przyglądali się.

RYWKA: Było na co popatrzeć. Żydówka myjąca dzieci – w śniegu, w świetle, w biały dzień.

SYN: Przyszli Niemcy... Przyjechali... Nie, przyszli. Pałac był niedaleko, z pałacu przyszli. Przyrzekli, że darują życie dzieciom, jeśli powie, gdzie schowali się inni Żydzi. Powiedziała: „U Machczyńskiej”. Niemcy poszli do Machczyńskiej, ale innej, do siostry stryjecznej mojej matki. I siostra skierowała ich do właściwej Machczyńskiej.

PROWADZĄCY: I jak... Jak zginęła pana matka? Przepraszam, jeśli to temat zbyt bolesny dla pana.

SYN: Najpierw zginęli nasi goście. Biegli przez śnieg, przez pole za spichlerzem. Niemcy mieli karabin maszynowy...

RYWKA: Hersz Goldfarb, Mosze Szulman, Handelsman, Nechama Tasiemka...

SYN: Tylko dziewczynka została. Taka dziewczynka. Siedziała koło drzwi od stodoły. Dookoła strzały, ciała zabitych. Nie zwracała na to żadnej uwagi. Siedziała spokojnie i tylko ramiona unosiła, jakby się osłaniała od hałasu. Niemiec wycelował w tył głowy. Siedziała nadal, tylko włosy, tylko włosy, takie czarne, frunęły od podmuchu... Tak frunęły jej te włosy – tak wiuuu... Jeszcze bardziej się skuliła w sobie i tylko jej te włosy tak wiuuu, tak...

RYWKA: Mówi pan, ile mogła mieć?

SYN: Dziewięć, dziesięć lat.

RYWKA: Dziewięć miała. Wiem. To Gucia, koleżanka najmłodszej siostry mojej. Taka właśnie, taka spokojna była. Córka szewca, Moszego Jankiela. Polakom oficerki robił, a Żydówkom pantofle na obcasach. Dużo było dziewczynek z czarnymi włosami, ja nie wiem, ile powiedzieć, że takich było, ale to była Gucia, najlepsza koleżanka naszej Cesi.

SYN: Saniami jechaliśmy. Konie zapadały się w śniegu, to po brzuch, to po kolana. Mieliśmy we wsi letni dom, w domu był dziadek. Mama zdjęła sukienkę i nałożyła koszulę nocną, nie wiem dlaczego. Położyła się do łóżka. Nie wiem dlaczego.

RYWKA: Handelsman, Madanes, Szlomo Rot, Jakow Marchewka... A gwoździe to i kwadratowe, i okrągłe, mówiłam panu? Madanes, a kto. Nawet do budowy mostów gwoździe miał. A kosy z Wiednia sprowadzał, ma pan pojęcie? Bardzo dźwięcznie dzwoniły jego kosy, a najdźwięczniej te z Wiednia...

SYN: Niemcy przyjechali saniami. Mama narzuciła palto. Nie poprawiła włosów.

RYWKA: Złote miała, złotorude...

SYN: Nie zawiązała sznurówek, wlokły się za nią po podłodze, potem po śniegu. Powiedziała, że wróci... Dziadek pomógł jej wejść na sanie... Wróciliśmy z bratem do domu. Na polu leżeli nasi goście. Na śniegu siedziała dziewczynka...

CZĘŚĆ PIĄTAPOMARAŃCZE

RYWKA: Oczy mam słabe, rękę słabą... Ale pamięć mam, chwała Bogu. Pamięć jest najważniejsza, żeby pan wiedział. Jakbym przestała pamiętać, to jakbym o samej sobie nie wiedziała. To jakby mnie już całkiem nie było. I was pamiętam. Ojca Poli, pana dziadka. Co z dziadkiem?

SYN: Zaraz po mamie, na wiosnę. Nie chorował, tylko przestał mówić i przestał jeść.

RYWKA: Brata pamiętam...

SYN: Na spacer poszedł. Z psem. Dryf zniknął między drzewami, brat szukał go przez kilka godzin. Zobaczył studnię, usłyszał skowyt... Sąsiedzi ich wyciągnęli. Trudno się wyciąga zwłoki ze studni. Jeszcze Fifrek był, ulubiony pies naszej mamy. Jeszcze pani o Fifrka nie zapytała. Też przestał jeść i zdechł po dwóch tygodniach.

RYWKA: Dlaczego ja pana nie zaprosiłam do Tel Awiwu? Ale pomarańcze posłałam panu. Nie posłałam pomarańcz? Bardzo nieładnie.

SYN: Nie lubię pomarańcz. Nie znoszę samolotów.

RYWKA: Do mojej kawiarni by pan przyszedł. Piękną kawiarnię miałam. Piętnaście stolików w środku, osiem na zewnątrz, goście na wysokim poziomie, Herr Professor, Herr Doktor, sami niemieccy Żydzi. Lubili wiedeńskie ciasta i inteligentne rozmowy. Czego pan nie lubi, niemieckich Żydów czy wiedeńskich ciastek? Jeden miał przyjaciela pisarza. Czy ja pana trochę nie nudzę?

SYN: Nie, nie. Przyjaciel pisarz, wiedeńskie ciastka – nadzwyczaj ciekawe.

RYWKA: Żeby pan wiedział. Bo ten pisarz dał Herr Doktorowi swoje rękopisy i kazał je spalić, najlepiej w dniu pogrzebu.

SYN: Dziwne pomysły.

RYWKA: Prawda? To samo mu powiedziałam. Jak ktoś chce palić swoje papiery, niech zrobi to osobiście. Jak nasz cadyk, Menachem Mendel. Przez cały rok spisywał swoje myśli, a same mądre myśli miał, i przed świętem Paschy wszystko palił.

SYN: Na rogu mieszkał. Na Polnej. Sąsiad, można powiedzieć.

RYWKA: Ile od was? Pięćset metrów, nie więcej. Pięćset metrów i sto lat ich dzieliło. Naszego cadyka i pana matkę. Zamknął się w izbie. Nie chciał na ludzi patrzeć.

SYN: Nie dziwię mu się.

RYWKA: Wie pan, co ja myślę? Za dużo wymagał od nich. Od ludzi, od Boga... Pola – tak, Pola by wymaganiom sprostała, ale czy Pan Bóg?

SYN: I co? Spalił te rękopisy? Ten pani klient?

RYWKA: Nie spalił i potem nie wiedział – chwalić się czy mieć wyrzuty sumienia. W dodatku drukiem ogłosił je i wszyscy zrobili się sławni. I Herr Doktor, i Franz, ten pisarz, nazwisko wyleciało mi z głowy. Słyszał pan o nich?

SYN: Obiło mi się o uszy.

RYWKA: Przyszli kiedyś do mojej kawiarni, Herr Doktor z panem Geometrą. Chciałam im coś opowiedzieć... Nie wiem po co. Że śnieg, że pałac... Wie pan może, po co ja im wszystkim chcę opowiadać? Że pałac, że śnieg...

SYN: Z pałacu... saniami... Oficer kazał mu strzelić...

RYWKA: Komu?

SYN: Temu, który miał ją ocalić. Który ją tak bardzo lubił. Podniósł karabin, powiedział: „Ich kann nicht”. Znowu podniósł. „Ich kann nicht...” Oficer przystawił mu rewolwer do głowy: „A teraz możesz?”.

RYWKA: Kołnierz mi dał... Gdyby pana mama nie dała mi adresu...

SYN: Pod ścianą ją postawili... A teraz możesz?

RYWKA: Czasem zastanawiam się... Gdyby tatuś nie powiedział: „Gej, Rywke”, siedziałabym z nimi pod warsztatem. Słyszałabym płacz dziecka Chawy. Udusić? Kto mówi „udusić”? Czasem zastanawiam się...

CZĘŚĆ SZÓSTAZAMEK

Tel Awiw. Kawiarnia Rywki.Przy stoliku siedzą dwaj mężczyźni.Rywka czyni honory domu.

RYWKA: Herr Doktor – jak zawsze? Sernik? Wiedeński oczywiście.

MĘŻCZYZNA I: I mała czarna.

RYWKA(do drugiego z mężczyzn): Dla pana... przepraszam, nie wiem, jak tytułować – Herr Professor, Herr Doktor?

MĘŻCZYZNA II: Jestem geometrą.

RYWKA(niepewnie): Geo...

MĘŻCZYZNA II: ...ziemia, metria – miara. Powierzchnie mierzy się. Krzywizny. Punkty stałe. Bo przekształcenia afiniczne bada afiniczna geometria, co zaś do geometrii rzutowej...

RYWKA: Rozumiem. Ciastko z orzechami, nieprawdaż? Chyba że sernik, jak Herr Doktor. Naturalnie wiedeński.

Rywka odchodzi z zamówieniem – mężczyzna skinął głową na znak, że koniecznie wiedeński.

MĘŻCZYZNA I: Więc i pan do nas. Do Ziemi Świętej. Do Erec Izrael.

MĘŻCZYZNA II: Nie potrzebowali geometry. Frieda mnie porzuciła.

MĘŻCZYZNA I: Przecież wezwali pana. Pismo z zamku dostał pan, dobrze pamiętam.

MĘŻCZYZNA II: Przez omyłkę, jak się okazało, zamkowi urzędnicy nie potrafili jej wyjaśnić. Dla ludzi, których nikt nie chce, nie jest to najgorsze miejsce (ruch ręką, jakby Mężczyzna II mówił o kawiarni Rywki).

MĘŻCZYZNA I: I jak się pan czuje u nas?

MĘŻCZYZNA II: Słońce. Ciepło. Śniegu nie ma. Wspaniałe uczucie – nie widzieć śniegu. Niech już będą te pustynne ochry i ugry, bylebym bieli nie oglądał.

MĘŻCZYZNA I: Doprawdy, współczułem panu. Brnął pan przez śnieg z takim trudem. Z lękiem prawie. Z malutką rozpaczą, jak się pan wzruszająco wyraził. Pańskie nogi grzęzły w zaspach. Co krok coraz głębiej się pan zapadał, zaczynałem się o pana niepokoić.

RYWKA(przyniosła tacę z ciastkami i od dłuższej chwili przysłuchuje się rozmowie): Koniom sięgał po kolana ten śnieg. Sanie zapadały się...

MĘŻCZYZNA I: O czym Frau Rywka mówi?

RYWKA: Kobieta myła w śniegu swoje dzieci... Na śniegu siedziała dziewczynka...

MĘŻCZYZNA I: O czym...

RYWKA: Żydzi biegli przez śnieg... Potem leżeli, całkiem nadzy, całkiem biali, na białym...

MĘŻCZYZNA I: To wasz śnieg, Frau Rywka. Wschodni, mokry, topniejący w brudnych kałużach. My mówimy o innym.

RYWKA: Jakim innym? O naszym mówicie, przecież poznaję. Ja bym naszego śniegu nie poznała?

MĘŻCZYZNA I: Niech się Frau Rywka uspokoi. Pan Geometra nigdy nie był w waszych stronach. A serniczek dzisiaj – wyśmienity.

(do Mężczyzny II)

Więc Frieda rzuciła pana. To nieprzyjemne. Pocieszył się pan, jeśli się nie mylę, taką małą... jak miała na imię...? Czy może siostrzyczką małej...?

MĘŻCZYZNA II: Nie było im do amorów. Opiekowały się starym ojcem.

MĘŻCZYZNA I: Chorował...

MĘŻCZYZNA II: Jeśli czekanie nazwiemy chorobą. Pamięta pan – na przebaczenie czekał, choć nie wiedział, co mają mu przebaczyć. Chciał spytać urzędników i stanął przy drodze, którą jeździli na zamek. Pewnie jeszcze tam stoi. Co rano zakłada swoje najlepsze ubranie, wyrusza z domu i staje przy drodze z listem w ręku.

Ktoś litościwy dał mu stary koc. Stoi w śniegu. Czeka na pojazd, który się zatrzyma przy nim. Na urzędnika, który wysiądzie, któremu wręczy prośbę o przebaczenie.

MĘŻCZYZNA I: Czyżby Frau Rywce znowu coś się przypomniało?

Rywka, która przyszła po puste talerze, znowu stoi przy stoliku.

RYWKA: Hrabia Jochi. Też o przebaczeniu opowiadał. Herr Doktor powinien go znać, w Pradze mieszkał, przyjaźnił się z panią Mileną. Przewoził Żydów przez zieloną granicę. Dostał za to Medal Sprawiedliwych. Taki jak Pola.

MĘŻCZYZNA I: Jak kto?

RYWKA: Pola... Co w stodole... Co saniami... Ale znaleźli...

MĘŻCZYZNA I: Kto znalazł? Niczego nie można zrozumieć z opowieści Rywki.

RYWKA: Jak to kto? Oni. Z zamku. Z pałacu właściwie. Na ruinach zamku stał pałac. Kolumny, marmury... Jak pan Franz nie napisał, to Herr Doktor niczego nie rozumie.

MĘŻCZYZNA II: Łaskawej pani przypomniało się jakieś przebaczenie.

RYWKA: Jeden Żyd – jeden z tych, co ich szmuglowali przez granicę – postanowił pójść na gestapo. Pójść i powiedzieć, że jest Żydem. Jak sam się zgłoszę, mówił, to będzie okoliczność łagodząca i mi przebaczą. Hrabia musiał zastrzykiem go uspokoić, tak rwał się do wyjścia. Żeby o przebaczenie prosić. Całkiem jak znajomy pana Geometry.

MĘŻCZYZNA I: Pani daruje, ale nie widzę analogii. Znajomy pana Geometry nie wiedział, o co go zamek oskarża. Znajomy hrabiego doskonale znał swoją winę. Żydostwo. To chciał wyznać i prosić o przebaczenie. Nie wiedział, że wina to – niewybaczalna.

RYWKA: Zamek oskarżał... Zamek przebaczał... Herr Doktor wie oczywiście, kto był w tym zamku.

MĘŻCZYZNA I: Niestety, nie wiemy tego. To jedna z wielu tajemnic mojego przyjaciela... Może moc. Może mądrość boża, która kieruje światem. Naturalnie to alegoria, której nie należy mylić z symbolem.

RYWKA: Moc... To możliwe. Ale nie boska. Diabelska moc, Herr Doktor.

MĘŻCZYZNA I: Niech się pani nie unosi. My wiemy, że Frau Rywka przeżyła okropności, ale dawno przecież minęły. Już dobrze jest, już jest piękna kawiarnia... Znała pani jakiś inny pałac czy zamek.

RYWKA: Inny? Jaki inny? Nasz był. Ja bym naszego pałacu nie poznała?

I lepiej dla pana Geometry, że do niego nigdy nie dotarł.

MĘŻCZYZNA II: Szanowna pani. Pan Max Brod, pan doktor, wie, o czym mówi. Nie wolno nam zapominać, że to dzięki niemu o zamku dowiedział się cały świat. Szkoda oczywiście, że pan Franz nie skończył powieści i nigdy nie dowiemy się, co było dalej.

RYWKA: Może i lepiej, panie Geometro. Gdyby powieść była skończona, gdyby dotarł pan do pałacu, gdyby pałac sobie o panu przypomniał, nie siedzielibyśmy razem przy tym stoliku.

MĘŻCZYZNA II: Więc i ostatni nienapisany rozdział pani zna. Ma jakiś tytuł ten rozdział?

RYWKA: Taki sam jak Poli. Jak moich sióstr.

MĘŻCZYZNA II: Więc?

RYWKA: Sto jeden.

MĘŻCZYZNA II: To jakiś szyfr?

RYWKA: Numer. Tych z pałacu.

MĘŻCZYZNA I: To nawet interesujące. Jeden zero jeden. Więc dwa, jeśli zsumujemy jedynki. Więc „bet”, druga litera alfabetu hebrajskiego. Ważna litera, od niej zaczyna się Pięcioksiąg. Bóg mógł zacząć Torę od każdej litery, a zaczął od bet. Ponieważ wszystko należy rozumieć podwójnie, nauczał Becalel, rabin, zresztą – mój krajan z Pragi. Ponieważ każda rzecz jest tym, co widać na powierzchni zdarzeń, ale i czymś jeszcze, ukrytym, zagadkowym i niejasnym.

RYWKA: Jakie to ciekawe... Nasz cadyk nie powiedziałby tego piękniej ani mądrzej.

MĘŻCZYZNA II: Frau Rywka pisze zakończenie powieści Franza Kafki...?

RYWKA: Ja ośmieliłabym się pisać? Córka stolarza Goldfingera?

To moc. Mądrość boża, o której opowiada Herr Doktor, pisze zakończenia.

MĘŻCZYZNA I: Miło nam się gawędziło z Frau Rywką. Pora na nas. Możemy prosić o rachunek?

RYWKA: Osobno? Razem?

MĘŻCZYZNA I: Niemieckim zwyczajem zsumujemy rachunki i podzielimy na pół.

Rywka odchodzi.

MĘŻCZYZNA II: O czym mówiła ta kobieta? O jakim zakończeniu?

MĘŻCZYZNA I: Proszę nie przywiązywać wagi do jej słów. Dużo przeżyła. Często odwołuje się do swoich przeżyć. Musimy tych ludzi zrozumieć.

Rywka wraca z rachunkami, mężczyźni płacą, Rywka wydaje resztę i zamyka za gośćmi drzwi.

Przed drzwiami kawiarni Mężczyzna I chce się pożegnać.

MĘŻCZYZNA II: Chwileczkę...

Wyjmuje portmonetkę i przelicza resztę.

MĘŻCZYZNA II: Tak myślałem. Za dużo mi wydała. O szekiel za dużo.

Puka do drzwi, Rywka otwiera.

MĘŻCZYZNA II: Przepraszam, dostałem za dużo. Zwracam...

Oddaje szekla, Rywka dziwi się, uśmiecha, bierze monetę, zamyka drzwi.

Mężczyzna I znowu się żegna i chce odejść. Mężczyzna II znowu liczy pieniądze.

MĘŻCZYZNA II: Wie pan... Omyliłem się. Głupia historia, niepotrzebnie oddałem jej szekla.

Mężczyzna I macha ręką z lekceważeniem, ale Mężczyzna II wraca do drzwi. Puka. Drzwi się nie otwierają.

MĘŻCZYZNA II(do zamkniętych drzwi): Frau Rywka! Przepraszam! Omyliłem się! To był mój szekiel!

MĘŻCZYZNA I: Panie Geometro, dajmy temu spokój, zwrócę panu tego szekla.

MĘŻCZYZNA II: Nie chodzi o szekla! Tego nie można tak zostawić!

MĘŻCZYZNA I: Czy to możliwe? Franz? Duch pisarza wstąpił w bohatera powieści?

Mężczyzna II nic z tego nie rozumie.

MĘŻCZYZNA I: To Franz zwrócił koronę na poczcie, bo uznał, że za dużo mu wydali. Pomylił się, chciał koronę odebrać, Milena błagała go, żeby dał spokój, „tego nie można tak zostawić”, powtarzał. Milena pisała mi o tym po jego śmierci, mam jej list.

MĘŻCZYZNA II: Nie znam listu pani Mileny. Nie znałem pana Franza. Niepotrzebnie oddałem szekla, to wszystko.

Stuka do drzwi kawiarni. Nasłuchuje. Nikt nie otwiera.

MĘŻCZYZNA I: Nadzwyczajna historia! Nad-zwy-czaj-na! Dybuk pisarza wstępuje w bohatera powieści. Muszę o tym natychmiast napisać!

MĘŻCZYZNA II: Trzeba coś z tym zrobić! Nie chodzi o szekla!

Puka coraz mocniej, dobija się.Nasłuchuje.

Za drzwiami szmer. Odgłos, jakby ktoś zakładał łańcuch albo zasuwę.

MĘŻCZYZNA I: Zaryglowała drzwi. Przestraszyła się. Pewnie coś jej się przypomniało. Dużo przeżyła, mówiłem panu. Nie trzeba przywiązywać wagi do jej słów.

CZĘŚĆ SIÓDMAPOCIĄG PRZYJAŹNI. EPILOG

Stary parterowy dom, może drewniany, może z cegły, nic specjalnego. Przed domem siedzą na krzesłach starzy ludzie, Kobieta i Mężczyzna.

KOBIETA: I co, nie przyszedł?

MĘŻCZYZNA: No nie. Powiedział, że wróci, i nie ma go.

KOBIETA: Coś przecież musiał powiedzieć.

MĘŻCZYZNA: Spytał, czy chcę zostać, czy się wyprowadzić. Jeśli zostać, to mam mu zapłacić za dom. A jak nie chcę płacić, to on znajdzie sobie innego kupca.

KOBIETA: Zdziwił się pan, że żyje?

MĘŻCZYZNA: Co się miałem dziwić, żyje to żyje.

KOBIETA: Zmartwił się pan.

MĘŻCZYZNA: Co się miałem martwić.

KOBIETA: Bo przecież się pan nie ucieszył.

MĘŻCZYZNA: Może i nie za bardzo, ale jak se żyje, to co mi tam. Powiedziałem, że przygotuję pieniądze i żeby wrócił za parę dni. Powiedział, że jeszcze na wieś zajrzy i do mnie wróci.

KOBIETA: Wrócił?

MĘŻCZYZNA: No nie, wyjechał może...

KOBIETA: Bez pieniędzy wyjechałby?

MĘŻCZYZNA: No właśnie.

KOBIETA: Bez pieniędzy to on by nie wyjechał.

MĘŻCZYZNA: Nie mogłem spać przez ten wiatr, całą noc nie zmrużyłem oka. I wie pani, co pomyślałem sobie? Że na tej wsi jakąś krzywdę mu chyba zrobili.

KOBIETA: Dlaczego zaraz krzywdę?

MĘŻCZYZNA: No właśnie, dlaczego. Żebym chociaż wiedział, gdzie leży, poszedłbym, kwiatek bym położył. Jak front atmosferyczny nad nami się przesuwa, to od razu myślę sobie, że poszedłbym – gdybym tylko wiedział, gdzie leży.

KOBIETA: A wie pan, co ludzie mówią? Jakie to dziwne, mówią, że wszyscy wysiedli z tego auta cali i zdrowi i tylko pana córka zginęła...

MĘŻCZYZNA: Dwadzieścia cztery lata... Na komputerach się uczyła, jeden egzamin jej został – i wszystko na nic. Dwadzieścia cztery...

Ostatni egzamin...

KOBIETA: Ludzie mówią, że miała wtedy dwa złote pierścionki na rękach, na każdej ręce po jednym.

MĘŻCZYZNA: Z wycieczki przywiozłem jej, z pociągu przyjaźni.

KOBIETA: Nie wyglądały na pociąg przyjaźni, wcale nie. Z grubego, nie dzisiejszego były złota.

MĘŻCZYZNA: Podłe gadanie. Podłe. Ruskie były, z wycieczki przywiozłem.

KOBIETA: Ruskie pierścionki cieniutkie, dzisiejsze są...

Pojawia się Żyd, znacznie młodszy od tamtych, Żyd wędrowiec. Przysłuchuje się rozmowie od dłuższej chwili.

MĘŻCZYZNA: Dwadzieścia cztery lata... Wszystko na nic...

ŻYD: Biedactwo... Wej iz mir nebech, oj wej.

Mężczyzna podnosi wzrok, poznaje Żyda.

MĘŻCZYZNA: To pan? I gdzie się pan podziewał tak długo? To co, chce pan ode mnie kupić ten dom? Bo jak nie, to sobie znajdę innego kupca.

.

TAK BYŁO

Mieszkanka Kocka Apolonia Machczyńska-Świątek ukryła w swoim spichlerzu grupę Żydów. Jedni mówią, że kilkunastu, inni, że dwudziestu kilku. Niemcy zamordowali i Żydów, i Apolonię. Trzydzieści lat temu opowiadał mi o tym pan Tadzio Nowicki, mieszkaniec domu cadyka, zwanego rabinówką. Wspinałam się na strych rabinówki, do izby cadyka, pan Tadzio przytrzymywał drabinę i opowiadał. O żonie, że niedawno umarła, o Icku Zakaliku, przyjacielu najlepszym, że zginął, niedaleko stąd, no ile, z pięćset metrów... Sąsiad pana Tadzia robił akurat cegłę cementową w drewnianych korytkach. „Nie wie pani, gdzie te gwoździe mogą być? – włączył się do rozmowy. – Żydowskie, ze złota, nic pani nie wie? Une porobiły złote gwoździe – tłumaczył – powbijały w deski, pobieliły i szukaj teraz. Une cwaniaki były, ho, ho”. Nie wiedziałam, gdzie są gwoździe ze złota, i mężczyzna wrócił do cegły.

Nie ma Tadzia Nowickiego, niedawno umarł.

Nie ma sąsiada, powiesił się.

„W rabinówce jest jakby magia, jakby coś – mówi pani M., znawczyni dziejów Kocka. – W jednym roku cztery osoby umarły, niestare osoby, mogłyby jeszcze żyć. Piąta osoba się powiesiła i pożar był”.

„Panie Starosto! Już od dłuższego czasu miałem zająć głos w niniejszym poruszanej sprawie, ale wszelkimi siłami wstrzymałem się od tego. Jako człowiek mający 62 lata, nie mogę obojętnie przypatrzyć się...”

List napisał w 1936 roku Srul Zakalik, właściciel młyna i elektrowni, dziadek Icka.

Chodziło o synagogę, zwłaszcza o dach. Gmina żydowska nie dbała i dach przeciekał.

List o tym, że przecieka dach i że Srul Zakalik nie może na to patrzeć, nigdy by się nie znalazł w parafialnym muzeum, w sąsiedztwie bohatera dwóch narodów (jak głosi napis) Berka Joselewicza, księżnej Anny Jabłonowskiej, właścicielki kockich dóbr, oraz Piotra Firleja, który zbudował zamek, gdyby Srul Zakalik nie znalazł się w spichlerzu Apolonii Machczyńskiej.

Może nawet i muzeum by nie powstało, bo jak mówi jego twórca, ksiądz prałat Bogdan Krawczyk, inspiracją była dla niego książka. Ta z opowieścią o Apolonii Machczyńskiej.

I jeszcze coś. Jeszcze i Admet, król Tesalii, nie zwracałby się do umarłej Alkestis: „To ty, kochanie? Dlaczego milczysz?”. A Herakles nie przywróciłby jej do życia pod postacią Apolonii Machczyńskiej.

Krzysztof Warlikowski połączył Apolonię z antycznymi Grekami. Gotowość obu kobiet do poświęcenia... Milczenie obu ojców... Antyk stał się bliższy, prawie współczesny, a współczesna opowieść – odwieczna.

Spektakl (A)pollonia obejrzeli Grecy, Niemcy, Serbowie, Koreańczycy, Rosjanie, Belgowie, Francuzi, Austriacy, Brazylijczycy, Chińczycy, Czesi i Białorusini. Z Teheranu przyleciał cenzor, chciał sprawdzić, czy (A)pollonia jest wystarczająco obyczajna dla Irańczyków.

Pola nie jest (A)pollonią. Nie ma tu tekstów Littella i Coetzeego, które dodał Warlikowski. Są rzeczy, z których zrezygnował. Jest scena, o której nie mógł wiedzieć – spotkanie Maksa Broda z Geometrą, bohaterem Zamku Franza Kafki. I jest parę celnych odzywek, dodanych przez aktorów i reżysera w trakcie prób. Bardzo im za nie dziękuję.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki