Porozumienie bez przemocy. O języku życia - Marshall B. Rosenberg - ebook

Porozumienie bez przemocy. O języku życia ebook

Marshall B. Rosenberg

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowe wydanie "Porozumienia bez przemocy: o języku życia" Marshalla Rosenberga wzbogacone zostało o obszerny rozdział na temat mediacji w duchu PBP - zupełnie niepodobnych do klasycznych mediacji, z którymi ktokolwiek z nas miał szansę się zetknąć.

Punktem wyjścia w procesie opisywanym przez Rosenberga jest, jak i w całej jego metodzie, kontakt międzyludzki na poziomie serca, bez którego mediacje nie mogą się w ogóle rozpocząć. Inny jest też cel: Rosenberg jako mediator nie dąży do kompromisu, lecz - uwaga! - do tego, by każda ze stron zakończyła konflikt w pełni usatysfakcjonowana. Brzmi niewiarygodnie, lecz, jak udowadnia autor na licznych przykładach ze swojej pracy, jest to możliwe.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 312

Oceny
4,7 (431 ocen)
332
64
28
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nata2425

Nie oderwiesz się od lektury

Zbyt mało osób wie o jej istnieniu... Ta książka ma moc zmienić świat.
40
krzeszol
(edytowany)

Całkiem niezła

super tresc jednak ksiazka trudna w odbiorze i jeszcze trudniejsza w cieleniu w zycie, sugerowane dialogi wręcz sztuczne. Mimo to polecam spróbować tej lektury.
10
awidera

Nie oderwiesz się od lektury

Książka zmieniająca życie.
10
lucybrzezinska

Nie oderwiesz się od lektury

Książka obowiązkowa dla ludzkości. Powinny być zajęcia z tego w szkole. Język kształtuje rzeczywistość i można ją przedstawić w sposób bez przemocy. Model pbp powinien przyswoić każdy
10
Anulka1515

Nie oderwiesz się od lektury

Super. zmienia pogląd na komunikację między ludźmi
00



Przedmowa

Nie­wielu ludzi zasłu­guje na tak ogromną wdzięcz­ność nas wszyst­kich jak zmarły nie­dawno Mar­shall Rosen­berg. Życie tego nie­zwy­kłego czło­wieka można zilu­stro­wać tytu­łem jed­nej z jego ksią­żek: To, co powiesz, może zmie­nić świat. Był on nie­zwy­kle świa­domy zna­cze­nia tych słów – motta życio­wego, a może i ostrze­że­nia. Rze­czy­wi­stość widziana oczami każ­dego z nas zawsze jest jakąś histo­rią. Histo­rię, któ­rej jeste­śmy boha­te­rami, kształ­tuje nasz język. To zało­że­nie legło u pod­staw podej­ścia Rosen­berga do roz­wią­zy­wa­nia kon­flik­tów. Spra­wiał on, że skon­flik­to­wane osoby zaczy­nały wymie­niać się komu­ni­ka­tami wol­nymi od osą­dów, wza­jem­nego obwi­nia­nia się i prze­mocy.

Wykrzy­wione twa­rze uczest­ni­ków pro­te­stów ulicz­nych w wie­czor­nych wia­do­mo­ściach to wię­cej niż obrazy. Każda z tych twa­rzy, każdy gest i każdy krzyk przed­sta­wia jakąś histo­rię, a swo­ich histo­rii trzy­mamy się jak tonący brzy­twy, bo one okre­ślają naszą toż­sa­mość. Zatem gdy Mar­shall Rosen­berg zaczął pro­pa­go­wać mówie­nie bez prze­mocy, tak naprawdę zaczął pro­pa­go­wać zmianę ludz­kiej toż­sa­mo­ści. Dosko­nale zda­wał sobie z tego sprawę. W nowym wyda­niu swo­jej książki tak oto mówi o poro­zu­mie­niu bez prze­mocy i o roli media­tora: „Nie dość, że w PBP postu­lu­jemy wpro­wa­dze­nie zmian, to jesz­cze sta­ramy się wcie­lić w życie nowy sys­tem war­to­ści”.

Zgod­nie z jego nowym sys­te­mem war­to­ści kon­flikty są roz­wią­zy­wane w spo­sób, który nie wymu­sza typo­wych fru­stru­ją­cych kom­pro­mi­sów. Skon­flik­to­wane strony trak­tują się z sza­cun­kiem, pytają nawza­jem o swoje potrzeby, by w atmos­fe­rze wol­nej od uprze­dzeń nawią­zać ze sobą kon­takt. Gdy spoj­rzymy na pełen wojen i prze­mocy świat, w któ­rym myśle­nie „my kon­tra oni” jest normą, w któ­rym łamane są wszel­kie zasady obo­wią­zu­jące cywi­li­zo­wa­nego czło­wieka, popeł­niane naj­gor­sze zbrod­nie, nowy sys­tem war­to­ści wydaje się fan­ta­sma­go­rią. Pod­czas jed­nej z euro­pej­skich kon­fe­ren­cji dla media­to­rów wypo­wie­dziano słowa kry­tyki, nazwa­jąc podej­ście Rosen­berga formą psy­cho­te­ra­pii. Ale czy – powiem to zwy­czaj­nie – nie prosi on, byśmy zapo­mnieli o prze­szło­ści i zostali przy­ja­ciółmi? To takie pro­ste, choć takie nie­osią­galne – i na praw­dzi­wej woj­nie, i na pry­wat­nych wojen­nych ścież­kach.

Każdy świa­to­po­gląd obcią­żony jest baga­żem sys­temu war­to­ści. Ludzie nie są w sta­nie odrzu­cić tego bagażu. Co wię­cej, zwy­kle są z niego dumni. Na całym świe­cie od wie­ków wojow­nicy budzą strach i podziw jed­no­cze­śnie. Wyznawcy psy­cho­lo­gii Junga twier­dzą, że w pod­świa­do­mo­ści każ­dego z nas zako­rze­niony jest arche­typ Marsa, boga wojny, który spra­wia, że wcho­dze­nie w kon­flikty i oka­zy­wa­nie agre­sji leżą w naszej natu­rze.

W tej książce zostało przed­sta­wione inne spoj­rze­nie na ludzką naturę. W nim cała nadzieja. Według niego nasze histo­rie to fik­cja, która powstaje i roz­wija się na grun­cie utwo­rzo­nym przez brak samo­świa­do­mo­ści, nasze nawyki i oto­cze­nie oraz warunki, w jakich żyjemy. Nawet naj­wspa­nial­sze histo­rie zawie­rają ele­menty prze­mocy. Za każ­dym razem, gdy uży­wamy siły, by chro­nić rodzinę, bro­nić się przed ata­kiem z zewnątrz, wal­czyć z nie­spra­wie­dli­wo­ścią lub o cudze dobro, zapo­bie­gać prze­stęp­stwom, tak naprawdę dajemy się zwer­bo­wać do armii o nazwie „Prze­moc”. Jeśli zaś nie damy się do niej zwer­bo­wać, ist­nieje duże ryzyko, że nasze oto­cze­nie obróci się prze­ciwko nam i będzie chciało nas uka­rać. Mówiąc krótko: nie­ła­two jest wybrnąć z takiej sytu­acji.

Ist­nieje w Indiach sta­ro­dawny model życia bez prze­mocy zwany ahimsą. To słowo tłu­ma­czone jest zwy­kle jako nie­sto­so­wa­nie prze­mocy, choć jego zna­cze­nie jest szer­sze. Wyra­zem ahimsy są zarówno poko­jowe pro­te­sty Mahatmy Gan­dhiego, jak i afir­ma­cja życia Alberta Schwe­it­zera. Pod­sta­wo­wym aksjo­ma­tem ahimsy jest nie­wy­rzą­dza­nie zła. Mój podziw wzbu­dziło to, że Mar­shall Rosen­berg, który zmarł w wieku 80 lat, uchwy­cił ahimsę na obu jej pozio­mach: dzia­łań i świa­do­mo­ści.

Dzia­ła­nia zostały szcze­gó­łowo opi­sane w tej książce jako pod­stawy PBP, więc nie będę się tutaj nimi zaj­mo­wał. O wiele wię­cej mocy ma w sobie świa­do­mość zgodna z ahimsą, którą miał Mar­shall Rosen­berg. Nie opo­wia­dał się po żad­nej ze stron, nie badał nawet, jak doszło do kon­fliktu. Zakła­dał bowiem, że wszyst­kie histo­rie pro­wa­dzą w spo­sób mniej lub bar­dziej otwarty do jakie­goś kon­fliktu. Sku­piał się nato­miast na budo­wa­niu kon­tak­tów mię­dzy­ludz­kich – mostów psy­chicz­nych, które mogły połą­czyć zwa­śnione strony. Pozo­sta­wał tym samym w zgo­dzie z kolej­nym aksjo­ma­tem ahimsy: liczy się nie to, co robimy, lecz to, jaką jakość ma nasza uwaga.

W świe­tle prawa w wyniku roz­wodu ustaje mię­dzy mał­żon­kami wspól­nota mająt­kowa. Mał­żon­ko­wie mogą podzie­lić dobra mate­rialne mię­dzy sie­bie i to koń­czy sprawę. To nie działa na grun­cie emo­cjo­nal­nym – tutaj, jak powie­działby Rosen­berg, powie­dziano zbyt dużo słów.

Agre­sja rodzi się za sprawą ego. To ono w sytu­acji kon­flik­to­wej kie­ruje nas w stronę „ja”, „moje”, „dla mnie”. Sta­wiamy sobie za przy­kład świę­tych ofiar­nie słu­żą­cych Bogu, ale mię­dzy hołu­bio­nymi przez nas war­to­ściami a tym, jak postę­pu­jemy, roz­ciąga się prze­paść. Ahimsa roz­pina nad tą prze­pa­ścią most świa­do­mo­ści. Jedy­nym spo­so­bem wyeli­mi­no­wa­nia wszel­kiej prze­mocy jest odcię­cie się od wła­snej subiek­tyw­nej histo­rii. Nie dozna oświe­ce­nia ten, kogo trzy­mają na świe­cie wła­sne przy­wią­za­nia – to stwier­dze­nie mogłoby sta­no­wić trzeci aksjo­mat ahimsy. Wydaje się to jed­nak rów­nie rady­kalne jak słowa kaza­nia Jezusa na górze o tym, że tylko cisi na wła­sność posiądą zie­mię.

To nie zmiana zacho­wań, lecz zmiana świa­do­mo­ści jest klu­czem do suk­cesu. Aby doszło do zmiany świa­do­mo­ści, musimy przejść z punktu A do punktu B. Punkt A to życie pełne nie­usta­ją­cych żądań ze strony ego, punkt B – uwol­nie­nie się od żąda­nego. Bądźmy szcze­rzy: nie­wielu z nas marzy o uwol­nie­niu się od ego. Z per­spek­tywy kogoś, kto znaj­duje się w punk­cie A, jest to czymś zara­zem strasz­nym i nie­re­al­nym. Co będziemy mieli z tego, że się uwol­nimy (zwy­kle z każ­dego dzia­ła­nia chcemy coś mieć)? A gdy już się uwol­nimy, czy spę­dzimy resztę życia, sie­dząc i nic nie robiąc?

Odpo­wiedź znaj­dziemy w tych momen­tach, w któ­rych spon­ta­nicz­nie i w spo­sób natu­ralny uwal­niamy się na chwilę od ego: pod­czas medy­ta­cji lub gdy jeste­śmy bez­gra­nicz­nie szczę­śliwi. Świa­do­mość pozba­wiona ego to stan, w który wkra­czamy, będąc w kon­tak­cie z cudami natury, sztuki i muzyki. Jedyną róż­nicą mię­dzy tymi chwi­lami (któ­rym towa­rzy­szą dodat­kowo kre­atyw­ność, miłość i radość) a ahimsą jest to, że one poja­wiają się i zni­kają, ahimsa zaś pozo­staje nie­zmienna. Dzięki ahim­sie każdy staje się tym, kim naprawdę jest.

„Wyż­sza świa­do­mość” to zbyt gór­no­lotne okre­śle­nie ahimsy. Okre­śle­nie „zwy­kła świa­do­mość” lepiej oddaje ten stan zwłasz­cza w świe­cie, w któ­rym wszel­kie normy stały się nie­nor­malne i balan­sują na gra­nicy pato­lo­gii. Nie jest prze­cież nor­malne życie w świe­cie, w któ­rym tysiące gło­wic nukle­ar­nych są skie­ro­wane na prze­ciw­ni­ków posia­da­czy tych gło­wic, a ter­ro­ryzm stał się akcep­to­wa­nym aktem reli­gij­nym.

Naj­waż­niej­szym owo­cem pracy Mar­shalla Rosen­berga, naj­cen­niej­szym spad­kiem, jaki nam zosta­wił, nie jest, wbrew pozo­rom, rewo­lu­cyjne podej­ście do roli media­tora. Jest nim nato­miast nowy, choć tak naprawdę znany od wie­ków, sys­tem war­to­ści, według któ­rego żył. Każde poko­le­nie powinno od nowa uczyć się ahimsy, bo jeste­śmy w swo­jej natu­rze roz­darci mię­dzy poko­jem a prze­mocą. Mar­shall Rosen­berg udo­wod­nił, że osią­gnię­cie stanu wspo­mnia­nej „zwy­kłej świa­do­mo­ści” jest moż­liwe i bar­dzo pomocne pod­czas roz­wią­zy­wa­nia kon­flik­tów. Zosta­wił ślady, któ­rymi możemy teraz podą­żać. I będziemy nimi podą­żać, jeśli tylko zależy nam naprawdę na pozna­wa­niu sie­bie samych. To jedyne wyj­ście w świe­cie woła­ją­cym o ratu­nek, czyli o mądrość i roz­wią­za­nie wszel­kich kon­flik­tów.

Deepak Cho­pra

Dr nauk med. Deepak Cho­pra, zało­ży­ciel Cho­pra Cen­ter for Wel­l­be­ing oraz autor ponad osiem­dzie­się­ciu ksią­żek prze­tłu­ma­czo­nych na czter­dzie­ści trzy języki, w tym dwu­dzie­stu trzech ksią­żek, które zna­la­zły się na liście best­sel­le­rów „New York Timesa”.

SŁOWA TO OKNA (a cza­sem mury)

W two­ich sło­wach sły­szę wyrok,

Czuję się osą­dzona i odpra­wiona.

Zanim odejdę, muszę się upew­nić,

Czy wła­śnie to chcia­łeś mi rzec?

Nim się pode­rwę do obrony,

Zanim prze­mó­wię z bólem lub stra­chem,

Zanim zbu­duję mur ze słów,

Powiedz, czy mnie nie myli słuch?

Słowa to okna, a cza­sem mury,

Ska­zują nas, ale też wyzwa­lają.

Kiedy mówię, kiedy sły­szę,

Niech bije ze mnie miło­ści blask.

Pewne rze­czy koniecz­nie chcę powie­dzieć,

Bo tyle dla mnie zna­czą.

Jeśli z moich słów nie wynika, o co mi idzie,

Czy pomo­żesz mi wyrwać się na wol­ność?

Jeśli zabrzmiały, jak­bym cię chciała poni­żyć,

Jeśli poczu­łeś, że mi na tobie nie zależy,

Spró­buj wsłu­chać się w nie głę­biej

I dotrzeć do uczuć, które są nam wspólne.

Ruth Beber­meyer

1 Dawanie z serca

Sedno poro­zu­mie­nia bez prze­mocy

W życiu szu­kam współ­czu­cia, prze­pływu mię­dzy sobą a innymi ludźmi, opar­tego na wza­jem­nym dawa­niu z serca.

Mar­shall B. Rosen­berg

WSTĘP

Ponie­waż wie­rzę, że mamy wro­dzoną zdol­ność cie­sze­nia się, gdy możemy dawać i brać w spo­sób współ­czu­jący, przez więk­szość życia zadaję sobie te oto dwa pyta­nia: Dla­czego tra­cimy kon­takt z wła­sną współ­czu­jącą naturą, tak że dopusz­czamy się prze­mocy i wyzy­sku­jemy ludzi? I na odwrót: jaka wła­ści­wość pozwala nie­któ­rym ludziom pozo­stać w kon­tak­cie z wła­sną współ­czu­jącą naturą nawet w oko­licz­no­ściach, które wysta­wiają ich na naj­cięż­sze próby?

Zain­te­re­so­wa­łem się tymi kwe­stiami już w dzie­ciń­stwie, gdzieś latem 1943 roku. Moja rodzina prze­nio­sła się wtedy do Detroit w sta­nie Michi­gan. Nie­całe dwa tygo­dnie po naszym przy­jeź­dzie w miej­skim parku miał miej­sce incy­dent, który dopro­wa­dził do wybu­chu roz­ru­chów na tle raso­wym. W ciągu kilku dni zgi­nęło ponad czter­dzie­ści osób. Nasza dziel­nica znaj­do­wała się w samym cen­trum zamie­szek, toteż przez trzy dni sie­dzie­li­śmy w domu, zamknięci na klucz.

Kiedy skoń­czyły się roz­ru­chy, a my poszli­śmy do szkoły, prze­ko­na­łem się, że imię może być rów­nie nie­bez­pieczne jak kolor skóry. Gdy pod­czas spraw­dza­nia obec­no­ści nauczy­ciel wyczy­tał moje nazwi­sko, dwaj chłopcy wście­kle na mnie łyp­nęli i jeden z nich zasy­czał: „Jesteś żydłak?”. Ni­gdy przed­tem nie sły­sza­łem tego słowa, więc nie wie­dzia­łem, że nie­któ­rzy ludzie uży­wają go jako obe­lży­wego okre­śle­nia Żyda. Po lek­cjach ci dwaj zacze­kali przed szkołą, powa­lili mnie na zie­mię, pobili i sko­pali.

Od tam­tego lata czter­dzie­stego trze­ciego roku roz­trzą­sam oba przy­to­czone na wstę­pie pyta­nia. Na przy­kład to, jaki dar pozwala nam nawet w naj­strasz­liw­szych oko­licz­no­ściach pozo­sta­wać w kon­tak­cie z wła­sną współ­czu­jącą naturą? Mam tu na myśli takich ludzi jak Elly Hil­le­sum, która zacho­wała współ­czu­jącą postawę nawet w kosz­mar­nych warun­kach nie­miec­kiego obozu kon­cen­tra­cyj­nego. Napi­sała wtedy w swoim dzien­niku:

Nie­ła­two jest mnie prze­stra­szyć. Nie żebym była jakoś szcze­gól­nie odważna, ale po pro­stu wiem, że mam do czy­nie­nia z ludźmi i że zawsze i wszę­dzie muszę ze wszyst­kich sił sta­rać się zro­zu­mieć każdy postę­pek każ­dego czło­wieka. I na tym wła­śnie pole­gał istotny sens dzi­siej­szego poranka: mniej­sza o to, że nawrzesz­czał na mnie sfru­stro­wany młody gesta­po­wiec; grunt, że nie byłam przy tym ani tro­chę obu­rzona, lecz raczej szcze­rze mu współ­czu­łam i kor­ciło mnie, żeby go spy­tać: „Mia­łeś bar­dzo nie­szczę­śliwe dzie­ciń­stwo? Zawio­dłeś się na swo­jej dziew­czy­nie?”. Tak, spra­wiał wra­że­nie czło­wieka znę­ka­nego, udrę­czo­nego, ponu­rego sła­be­usza. Naj­chęt­niej od razu zro­bi­ła­bym mu tera­pię, bo wiem, że tacy żało­śni mło­dzieńcy stają się nie­bez­pieczni, gdy tylko pozwoli im się trak­to­wać ludz­kość tak, jak mają ochotę.

Etty Hil­le­sum, Dzien­nik

Kiedy bada­łem czyn­niki, od któ­rych zależy nasza umie­jęt­ność pod­trzy­my­wa­nia w sobie współ­czu­cia, nagle ude­rzyła mnie klu­czowa rola języka i spo­sobu, w jaki posłu­gu­jemy się sło­wami. Zdo­ła­łem od tam­tej pory zde­fi­nio­wać pewną szcze­gólną postawę wobec poro­zu­mie­wa­nia się (mówie­nia i słu­cha­nia), która pozwala nam dawać z serca, ponie­waż umoż­li­wia każ­demu czło­wie­kowi nawią­za­nie kon­taktu z sobą samym i z innymi ludźmi, i to w taki spo­sób, że nasze wro­dzone współ­czu­cie roz­kwita. Postawę tę nazy­wam Poro­zu­mie­niem Bez Prze­mocy (Nonvio­lent Com­mu­ni­ca­tion), nawią­zu­jąc do okre­śle­nia „nonvio­lence” w takim zna­cze­niu, w jakim sto­so­wał je Mahatma Gan­dhi. Jest to natu­ralny stan współ­od­czu­wa­nia, który osią­gamy wtedy, gdy prze­moc ustąpi z naszego serca.

PBP: spo­sób poro­zu­mie­wa­nia się, dzięki któ­remu zaczy­namy dawać z serca.

Choć może nam się wyda­wać, że nasz styl poro­zu­mie­wa­nia się nie ma nic wspól­nego z prze­mocą, nasze słowa jed­nak czę­sto ranią i wywo­łują ból u innych albo w nas samych1. W nie­któ­rych spo­łecz­no­ściach opi­sana tu metoda znana jest pod nazwą Poro­zu­mie­nia Współ­czu­ją­cego; uży­wany w tej książce skrót PBP ozna­cza Poro­zu­mie­nie Bez Prze­mocy – czyli wła­śnie Współ­czu­jące.

JAK SKUPIAĆ UWAGĘ

Fun­da­men­tem PBP jest taki spo­sób mówie­nia i umie­jęt­ność komu­ni­ko­wa­nia się, które pozwa­lają nam zacho­wać czło­wie­czeń­stwo nawet w nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach. Nie ma w tej meto­dzie niczego nowego; wszyst­kie jej skład­niki znane są od stu­leci. Jej zada­niem jest nie­ustanne przy­po­mi­na­nie nam o czymś, co już wiemy – o tym, jak my, ludzie, mamy zgod­nie z pier­wot­nym zamy­słem wza­jem­nie odno­sić się do sie­bie; dzięki tej meto­dzie łatwiej też jest nam żyć w taki spo­sób, żeby wie­dza ta prze­ja­wiała się w kon­kret­nym dzia­ła­niu.

PBP pomaga nam zmie­nić swój styl wyra­ża­nia sie­bie i słu­cha­nia tego, co mówią inni. Nasze słowa nie są już odtąd nawy­kową, auto­ma­tyczną reak­cją, ale sta­no­wią zamie­rzoną wypo­wiedź, która wynika wyłącz­nie ze świa­do­mo­ści tego, co spo­strze­gamy, co czu­jemy i czego chcemy. Dzięki PBP wyra­żamy sie­bie szcze­rze i jasno, zara­zem z sza­cun­kiem i empa­tią poświę­ca­jąc uwagę innym ludziom. Odtąd w każ­dej wymia­nie zdań potra­fimy usły­szeć wła­sne głę­bo­kie potrzeby i ocze­ki­wa­nia, a także cudze. PBP uczy nas uważ­nie obser­wo­wać i dokład­nie okre­ślać zacho­wa­nia i oko­licz­no­ści, które wywie­rają na nas taki czy inny wpływ. Uczymy się wyraź­nie dostrze­gać i uze­wnętrz­niać wła­sne potrzeby i ocze­ki­wa­nia w każ­dej kon­kret­nej sytu­acji. Tech­nicz­nie jest to pro­ste, ale bar­dzo wiele zmie­nia.

Kiedy wsłu­chu­jemy się we wła­sne i cudze głę­bo­kie potrzeby, tak jak naucza PBP, związki mię­dzy ludźmi uka­zują się nam w cał­kiem nowym świe­tle.

Dzięki PBP stop­niowo zastę­pu­jemy nasze stare wzorce reago­wa­nia na kry­tykę i osąd poprzez obronę, wyco­fy­wa­nie się czy atak, zaczy­namy nato­miast postrze­gać w nowym świe­tle sie­bie i innych, a także nasze inten­cje oraz wza­jemne odnie­sie­nia. Opór, postawa obronna i gwał­towne reak­cje poja­wiają się coraz rza­dziej. Kiedy sku­piamy się na jasnym wyra­ża­niu spo­strze­żeń, odczuć i potrzeb, zamiast na sta­wia­niu dia­gnoz i osą­dza­niu, odkry­wamy głę­bię wła­snego współ­czu­cia. Ponie­waż z punktu widze­nia PBP ogrom­nie ważne jest słu­cha­nie – zarówno samego sie­bie, jak i innych – z cza­sem budzi się sza­cu­nek, uwaga i empa­tia, a także wza­jemna chęć dawa­nia z serca.

Cho­ciaż PBP nazy­wam „metodą poro­zu­mie­wa­nia się” lub „języ­kiem współ­czu­cia”, jest to dużo wię­cej niż metoda czy język. Na głęb­szym pozio­mie będzie to nie­ustanne sku­pia­nie uwagi w obsza­rach, w któ­rych mamy więk­sze szanse zdo­być to, czego poszu­ku­jemy.

Kie­rujmy snop świa­tła świa­do­mo­ści tam, gdzie jest nadzieja, że znaj­dziemy to, czego szu­kamy.

Opo­wiem aneg­dotę: pewien czło­wiek łaził na czwo­ra­kach pod latar­nią uliczną i cze­goś szu­kał. Prze­cho­dzący poli­cjant spy­tał go, co też naj­lep­szego wypra­wia. – Szu­kam klu­czy­ków od samo­chodu – odparł tam­ten lekko pod­pi­tym tonem. – A czy wła­śnie tu je pan zgu­bił? – zapy­tał poli­cjant. – Nie, upu­ści­łem je w tam­tej uliczce – padła odpo­wiedź. Na widok zdu­mio­nej miny funk­cjo­na­riu­sza poszu­ki­wacz klu­czy­ków czym prę­dzej dodał: – Ale tu jest lep­sze świa­tło.

Kul­tura, w któ­rej się wycho­wa­łem, nauczyła mnie sku­piać uwagę aku­rat tam, gdzie mam nie­wiel­kie szanse zdo­być to, czego chcę. Wymy­śli­łem więc PBP jako metodę kie­ro­wa­nia uwagi – czyli świa­tła świa­do­mo­ści – ku obsza­rom, w któ­rych kryje się mniej lub bar­dziej wyraźna obiet­nica, że mogę w nich zna­leźć przed­miot moich poszu­ki­wań. A ja w życiu szu­kam współ­czu­cia, prze­pływu mię­dzy mną a innymi ludźmi, opar­tego na wza­jem­nym dawa­niu z serca.

Ta współ­czu­jąca postawa, którą nazy­wam „dawa­niem z serca”, opi­sana jest w nastę­pu­ją­cej pio­sence mojej przy­ja­ciółki Ruth Beber­meyer:

Naj­hoj­niej obda­rzona czuję się,

kiedy ode mnie coś przyj­mu­jesz –

gdy rozu­miesz radość, z jaką

skła­dam ci dar.

I wiesz, że robię to nie po to,

abyś miał u mnie dług,

lecz po pro­stu chcę, żeby moja miłość do cie­bie

dała owoce.

Z wdzię­kiem brać –

kto wie, czy to nie naj­więk­szy dar.

W ogóle nie roz­róż­niam tych dwóch

stron medalu.

Kiedy mi coś dajesz,

oddaję ci swoje przyj­mo­wa­nie.

A kiedy bie­rzesz ode mnie, taka się czuję

obda­rzona.

Kiedy dajemy z serca, powo­duje nami radość, która w nas try­ska, ile­kroć dobro­wol­nie wzbo­ga­camy cudze życie. Z takiego dawa­nia poży­tek mają obie strony: ten, kto daje, i ten, kto bie­rze. Obda­ro­wany cie­szy się z pre­zentu, nie oba­wia­jąc się kon­se­kwen­cji, jakie pociąga za sobą przyj­mo­wa­nie darów moty­wo­wa­nych stra­chem, poczu­ciem winy, wsty­dem lub żądzą zysku. Jako ofia­ro­dawcy także czer­piemy korzyść, zysku­jemy bowiem sza­cu­nek do samych sie­bie, gdy widzimy, że nasze wysiłki komuś poma­gają. PBP można sto­so­wać nawet w kon­tak­tach z ludźmi, któ­rzy nie znają tej metody i wcale nie mają zamiaru odno­sić się do nas ze współ­czu­ciem. Jeżeli prze­strze­gamy zasad PBP, powo­du­jąc się jedy­nie chę­cią współ­czu­ją­cego dawa­nia i przyj­mo­wa­nia, i jeśli przy tym zro­bimy wszystko, co w naszej mocy, żeby nasi part­ne­rzy dowie­dzieli się, że nie mamy żad­nej innej moty­wa­cji, oni też przy­łą­czą się do tego pro­cesu i prę­dzej czy póź­niej zdo­łamy nawią­zać współ­czu­jący dia­log. Nie twier­dzę, że zawsze nastę­puje to szybko, lecz gdy pozo­sta­jemy wierni zasa­dom i meto­dzie PBP, współ­czu­cie nie­uchron­nie roz­kwita.

METODA PBP

Aby dopro­wa­dzić do sytu­acji, gdy obie strony pra­gną dawać z serca, sku­piamy świa­tło świa­do­mo­ści w czte­rech obsza­rach, zwa­nych czte­rema ele­men­tami modelu PBP.

Naj­pierw sta­ramy się zoba­czyć, co wła­ści­wie dzieje się w danej sytu­acji. Ogól­nie rzecz bio­rąc, polega ona na tym, że jacyś ludzie mówią lub robią coś, co albo wzbo­gaca nasze życie, albo nie. Spró­bujmy jed­nak spo­strzec, co oni tak naprawdę mówią i robią. Cała sztuka w tym, żeby umieć sfor­mu­ło­wać to spo­strze­że­nie, a zara­zem powstrzy­mać się od jakie­go­kol­wiek osądu czy oceny: po pro­stu rze­czowo stwier­dzić, co mia­no­wi­cie robi dana osoba, któ­rej dzia­ła­nie nam się podoba lub nie. Następ­nie mówimy, co czu­jemy wobec postę­po­wa­nia part­nera, które spo­strze­gli­śmy: czy jest to uczu­cie bólu, lęku, rado­ści, roz­ba­wie­nia, iry­ta­cji? Po trze­cie okre­ślamy wła­sne potrzeby zwią­zane z uczu­ciami, które przed chwilą zde­fi­nio­wa­li­śmy. Kiedy za pomocą PBP jasno i uczci­wie wyja­wiamy, co się z nami dzieje, mamy świa­do­mość tych trzech ele­men­tów.

Cztery ele­menty PBP: Spo­strze­że­nie, Uczu­cia, Potrzeby, Prośba

Na przy­kład matka może prze­ka­zać swo­jemu nasto­let­niemu synowi taki trój­czło­nowy prze­kaz: – Wiesz co, Felek, kiedy widzę dwie brudne skar­petki pod sto­li­kiem i jesz­cze trzy pary prze­po­co­nych skar­pet obok tele­wi­zora, jestem ziry­to­wana, bo chcia­ła­bym, żeby w naszym wspól­nym miesz­ka­niu pano­wał porzą­dek.

W opi­sa­nej sytu­acji hipo­te­tyczna matka natych­miast doda­łaby czwarty ele­ment, czyli bar­dzo kon­kretną prośbę: – Nie zechciał­byś zanieść tych skar­pe­tek do swo­jego pokoju albo wrzu­cić do pralki?

Na tym eta­pie wymiany zwra­camy się do part­nera z prośbą, któ­rej speł­nie­nie wzbo­gaci nasze życie albo po pro­stu je umili.

Dwie fazy PBP: 1. Szczere wyra­ża­nie sie­bie poprzez cztery ele­menty PBP. 2. Empa­tyczny odbiór za pośred­nic­twem czte­rech ele­men­tów PBP.

PBP polega więc mię­dzy innymi na tym, żeby prze­ka­zać tę czte­ro­czło­nową infor­ma­cję bar­dzo wyraź­nie, w sło­wach lub w innej for­mie. Drugą fazą tego stylu poro­zu­mie­wa­nia się jest przyj­mo­wa­nie ana­lo­gicz­nych czte­ro­czło­no­wych infor­ma­cji od innych ludzi. Nawią­zu­jemy z nimi łącz­ność w ten spo­sób, że naj­pierw wyczu­wamy, co spo­strze­gli, co czują i czego potrze­bują, a potem usta­lamy, jak można wzbo­ga­cić ich życie, doda­jąc czwarty ele­ment, czyli speł­nia­jąc ich prośbę.

Gdy tak sku­piamy uwagę na czte­rech wymie­nio­nych obsza­rach i poma­gamy part­ne­rom czy­nić to samo, two­rzymy wza­jemny prze­pływ zro­zu­mie­nia i pod­trzy­mu­jemy go, póki natu­ralną koleją rze­czy nie pojawi się współ­czu­cie, a wtedy okaże się: co kon­kret­nie spo­strze­głem, co czuję i czego mi trzeba; i o co takiego pro­szę, co by wzbo­ga­ciło moje życie; okaże się też, co ty spo­strze­głeś, co czu­jesz i czego ci trzeba; i o co takiego pro­sisz, co by wzbo­ga­ciło twoje życie…

METODA PBP

Kon­kretne zaob­ser­wo­wane przez nas dzia­ła­nia, które wpły­wają na nasze samo­po­czu­cie.

Co czu­jemy wobec tego, co spo­strze­gli­śmy.

Potrzeby, war­to­ści, pra­gnie­nia itp., z któ­rych wyni­kają nasze uczu­cia.

Prośba o kon­kretne czyny, które wzbo­gacą nasze życie.

Korzy­sta­jąc z tej metody, możemy albo naj­pierw wyra­żać samych sie­bie, albo empa­tycz­nie przyj­mo­wać w wypo­wie­dzi innych osób te cztery ele­menty prze­kazu. Choć w roz­dzia­łach 3–6 będziemy się uczyli słu­chać i wyra­żać je sło­wami, trzeba pamię­tać, że PBP nie polega na powta­rza­niu goto­wej for­muły, ale dosto­so­wuje się zarówno do roz­ma­itych sytu­acji, jak i do indy­wi­du­al­nych upodo­bań i kul­tu­ro­wych oby­cza­jów. Dla wygody okre­ślam PBP jako „metodę” lub „język”, moż­liwe jest jed­nak sto­so­wa­nie jej bez wypo­wia­da­nia choćby jed­nego słowa. Istotą PBP jest bowiem to, byśmy byli świa­domi tych czte­rech ele­men­tów i skie­ro­wali na nie naszą uwagę, a nie na wypo­wia­dane w danym momen­cie słowa.

STOSOWANIE PBP W ŻYCIU CODZIENNYM

Kiedy sto­su­jemy PBP w roz­ma­itych inte­rak­cjach – czy to z samym sobą, czy to z kimś innym lub z całą grupą – wzmac­niamy w sobie natu­ralną zdol­ność współ­od­czu­wa­nia. Metodę tę można zatem sku­tecz­nie wyko­rzy­sty­wać na wszyst­kich pozio­mach poro­zu­mie­wa­nia się i w naj­róż­niej­szych sytu­acjach, takich jak:

intymne związki

rodzina

szkoła

orga­ni­za­cje i insty­tu­cje

tera­pia i porad­nic­two

nego­cja­cje mię­dzy dyplo­ma­tami lub ludźmi inte­resu

wszel­kiego rodzaju dys­ku­sje i kon­flikty

Nie­któ­rzy ludzie sto­sują PBP, żeby wpro­wa­dzić do swo­ich intym­nych związ­ków wię­cej głębi i tro­ski:

Kiedy nauczy­łam się brać (słu­chać) i dawać (wyra­żać) za pomocą PBP, prze­sta­łam czuć się obiek­tem napa­ści i „wycie­raczką”, a zaczę­łam naprawdę wsłu­chi­wać się w słowa i wydo­by­wać z nich uczu­cia, któ­rymi są pod­szyte. Nagle odkry­łam strasz­li­wie obo­la­łego męż­czy­znę, z któ­rym pozo­staję w związku mał­żeń­skim od dwu­dzie­stu lat. Pod­czas week­endu poprze­dza­ją­cego ten warsz­tat [PBP] mąż popro­sił mnie o roz­wód. Mówiąc naj­kró­cej, przy­szli­śmy tu dziś razem, a ja jestem wdzięczna za wkład PBP w szczę­śliwe zakoń­cze­nie naszej histo­rii… Nauczy­łam się wsłu­chi­wać w uczu­cia, uze­wnętrz­niać swoje potrzeby i ocze­ki­wa­nia, a także akcep­to­wać odpo­wie­dzi, które nie zawsze mia­łam ochotę usły­szeć. Mąż nie po to jest na świe­cie, żeby mnie uszczę­śli­wiać, a i ja nie po to, żeby dawać mu szczę­ście. Oboje nauczy­li­śmy się, że można doro­snąć, nauczy­li­śmy się akcep­to­wać i kochać, tak żeby­śmy oboje mogli osią­gnąć speł­nie­nie.

uczest­niczka warsz­tatu w San Diego

Inni korzy­stają z PBP, żeby w pracy budo­wać rela­cje, dzięki któ­rym osią­gną lep­sze efekty. Pewien nauczy­ciel pisze:

Mniej wię­cej od roku posłu­guję się PBP w szkole spe­cjal­nej. Metoda ta daje dobre skutki nawet w zasto­so­wa­niu do dzieci, które są opóź­nione w nauce mowy i w ogóle z tru­dem się uczą albo spra­wiają trud­no­ści wycho­waw­cze. Jeden uczeń z mojej klasy pluje, prze­klina, wrzesz­czy i kłuje ołów­kami inne dzieci, gdy te zbliżą się do jego ławki. Zwra­cam mu wtedy uwagę: „Pro­szę, prze­tłu­macz to na język żyrafy” [pod­czas nie­któ­rych warsz­ta­tów używa się plu­szo­wych uszu żyrafy jako rekwi­zytu, uła­twia­ją­cego poka­zowe sto­so­wa­nie PBP – przyp. autora]. Chło­piec natych­miast zrywa się z miej­sca, staje na bacz­ność i patrząc na osobę, która go roz­gnie­wała, mówi z całym spo­ko­jem: „Pro­szę, odsuń się od mojej ławki. Zło­ści mnie, kiedy sto­isz tak bli­sko”. Inni ucznio­wie odpo­wia­dają wów­czas mniej wię­cej tak: „Prze­pra­szam! Zapo­mnia­łem, że ci to prze­szka­dza”.

Zaczą­łem się zasta­na­wiać, czemu tak naprawdę brak mi już cier­pli­wo­ści do tego dziecka, i spró­bo­wa­łem usta­lić, czego od niego ocze­kuję (oprócz har­mo­nii i ładu). Uświa­do­mi­łem sobie, ile czasu zain­we­sto­wa­łem w pla­no­wa­nie lek­cji i że zanie­dbuję swoją potrzebę twór­czo­ści i aktyw­nego uczest­nic­twa uczniów, bo muszę zapro­wa­dzać dys­cy­plinę. Poczu­łem też, że nie dbam wystar­cza­jąco o kształ­ce­nie pozo­sta­łych dzieci. Odtąd ile­kroć ten chło­piec zaczy­nał w cza­sie lek­cji po swo­jemu pogry­wać, mówi­łem: „Chciał­bym, żebyś poświę­cił tro­chę uwagi temu, co mówię”. W nie­które dni musia­łem mu to powta­rzać po sto razy, ale jakoś jed­nak do niego tra­fiało i zazwy­czaj na pewien czas sku­piał się na tema­cie lek­cji.

nauczy­ciel, Chi­cago, stan Illi­nois

A oto wypo­wiedź lekarki:

Coraz czę­ściej sto­suję PBP w swo­jej prak­tyce lekar­skiej. Nie­któ­rzy pacjenci pytają mnie, czy jestem psy­cho­lo­giem, bo ich leka­rze zazwy­czaj nie inte­re­sują się tym, jak pacjent żyje i jakie ma podej­ście do swo­jej cho­roby. PBP pomaga mi zro­zu­mieć, czego pacjen­towi trzeba i co w danej chwili chciałby usły­szeć. Metoda ta jest szcze­gól­nie przy­datna w kon­tak­tach z cho­rymi na hemo­fi­lię lub AIDS, mają oni bowiem w sobie tyle zale­ga­ją­cego gniewu, że w wielu przy­pad­kach mocno na tym cierpi rela­cja mię­dzy pacjen­tem a służbą zdro­wia. Pewna kobieta chora na AIDS, którą zaj­muję się od pię­ciu lat, powie­działa mi nie­dawno, co jej naj­bar­dziej pomo­gło: otóż naj­wię­cej dało jej to, że szu­ka­łam pomy­słów, dzięki któ­rym mogłaby cie­szyć się swoim codzien­nym życiem. PBP ogrom­nie mi się w takich spra­wach przy­daje. Daw­niej czę­sto zda­rzało się, że wie­dząc o śmier­tel­nej cho­ro­bie pacjenta, sama byłam pod sil­nym wra­że­niem bez­na­dziej­nej pro­gnozy i nie bar­dzo potra­fi­łam szcze­rze zachę­cać cho­rego do życia. Dzięki PBP zyska­łam nową świa­do­mość i nauczy­łam się nowego języka. Jestem zdu­miona, jak bar­dzo ta metoda har­mo­ni­zuje z moją prak­tyką medyczną. W miarę jak coraz bar­dziej anga­żuję się w ten taniec, któ­rym jest PBP, pra­cuję z coraz więk­szą ener­gią i rado­ścią.

lekarka z Paryża

Jesz­cze inni korzy­stają z tej metody w dzia­łal­no­ści poli­tycz­nej. Bawiąc z wizytą u krew­nych, pewna osoba z fran­cu­skich sfer rzą­do­wych zauwa­żyła, że jej sio­stra i szwa­gier poro­zu­mie­wają się i odno­szą do sie­bie zupeł­nie ina­czej niż daw­niej. Zachę­cona tym, co jej opo­wie­dzieli o PBP, zwie­rzyła im się, że w przy­szłym tygo­dniu będzie pro­wa­dzić nego­cja­cje mię­dzy Fran­cją a Algie­rią, doty­czące pew­nych deli­kat­nych zagad­nień, zwią­za­nych z pro­ce­durą adop­cji. Cho­ciaż czasu było nie­wiele, wysła­li­śmy do Paryża tre­nera, który mówił po fran­cu­sku. Pani mini­ster swój póź­niej­szy suk­ces w Algie­rii przy­pi­sała w znacz­nej mie­rze nowo pozna­nym tech­ni­kom poro­zu­mie­wa­nia się.

Uczest­nicy warsz­tatu w Jero­zo­li­mie – Żydzi o roz­ma­itych poglą­dach poli­tycz­nych – roz­ma­wiali w języku PBP o wysoce kon­tro­wer­syj­nej kwe­stii Zachod­niego Brzegu Jor­danu. Wielu izra­el­skich osad­ni­ków, któ­rzy tam zamiesz­kali, uważa, że w ten spo­sób wypeł­niają nakaz reli­gijny; są oni skłó­ceni nie tylko z Pale­styń­czy­kami, lecz także z innymi Żydami, przy­zna­ją­cymi Pale­styń­czy­kom prawo do marzeń o nie­pod­le­głym pań­stwie. Pod­czas jed­nej z sesji pewien tre­ner i ja zade­mon­stro­wa­li­śmy empa­tyczne słu­cha­nie według zasad PBP, a następ­nie popro­si­li­śmy uczest­ni­ków, żeby poroz­ma­wiali, zamie­nia­jąc się rolami i wcho­dząc w poło­że­nie adwer­sa­rza. Po dwu­dzie­stu minu­tach pewna osad­niczka oświad­czyła, że jeśli prze­ciw­nicy poli­tyczni zdo­łają wysłu­chać jej tak, jak przed chwilą została wysłu­chana, być może zre­zy­gnuje ze swo­jej działki i wypro­wa­dzi się z Zachod­niego Brzegu, aby zamiesz­kać na zie­miach uzna­wa­nych przez spo­łecz­ność mię­dzy­na­ro­dową za pra­wo­wite tery­to­rium Izra­ela.

Na całym świe­cie PBP oddaje obec­nie wiel­kie usługi spo­łecz­no­ściom tar­ga­nym gwał­tow­nymi kon­flik­tami i sil­nymi napię­ciami etnicz­nymi, reli­gij­nymi lub poli­tycz­nymi. Fakt, że coraz wię­cej osób poznaje tę metodę i sto­suje ją jako narzę­dzie media­cji pod­czas roz­wią­zy­wa­nia kon­flik­tów w Izra­elu, Auto­no­mii Pale­styń­skiej, w Nige­rii, Ruan­dzie, w Sierra Leone i innych kra­jach, spra­wia mi szcze­gólną satys­fak­cję. Ja i moi współ­pra­cow­nicy spę­dzi­li­śmy kie­dyś w Bel­gra­dzie trzy bar­dzo inten­sywne dni, szko­ląc tam­tej­szych dzia­ła­czy poko­jo­wych. Zaraz po przy­jeź­dzie zoba­czy­li­śmy w twa­rzach uczest­ni­ków szko­le­nia wyraźną roz­pacz, ich kraj był wtedy uwi­kłany w bru­talną wojnę na tery­to­rium Bośni i Chor­wa­cji. Lecz w miarę trwa­nia warsz­tatu w ich gło­sach zaczy­nała się poja­wiać nuta śmie­chu, gdy zwie­rzali się nam, jak głę­boko są wdzięczni i jak się cie­szą, że zna­leźli źró­dło mocy, któ­rego szu­kali. W ciągu następ­nych dwóch tygo­dni pod­czas warsz­ta­tów w Chor­wa­cji, Izra­elu i Pale­sty­nie wie­lo­krot­nie widy­wa­li­śmy, jak zroz­paczeni miesz­kańcy kra­jów spu­sto­szo­nych przez wojnę odzy­ski­wali dzięki nauce PBP ani­musz i wiarę w sie­bie.

To, że mogę jeź­dzić po świe­cie i uczyć ludzi spo­sobu poro­zu­mie­wa­nia się, z któ­rego czer­pią oni siłę i radość, uwa­żam za istne bło­go­sła­wień­stwo. Jestem też ogrom­nie ura­do­wany i pod­eks­cy­to­wany tym, że teraz mam oka­zję podzie­lić się z wami w tej oto książce całym bogac­twem Poro­zu­mie­nia bez Prze­mocy.

STRESZCZENIE

Poro­zu­mie­nie bez Prze­mocy pomaga każ­demu z nas nawią­zać kon­takt z innymi i z sobą samym w taki spo­sób, żeby mogło roz­kwit­nąć wro­dzone nam współ­czu­cie. Metoda ta pomaga nam zmie­nić swój styl wyra­ża­nia sie­bie i słu­cha­nia tego, co mówią inni. Zmiana nastę­puje dzięki nauce sku­pia­nia uwagi na czte­rech obsza­rach: na tym, co spo­strze­gamy, co czu­jemy, czego potrze­bu­jemy oraz na kie­ro­wa­nych ku innym ludziom proś­bach, któ­rych speł­nie­nie może wzbo­ga­cić nasze życie. Sto­so­wa­nie PBP sprzyja wni­kli­wemu słu­cha­niu, wza­jem­nemu sza­cun­kowi i empa­tii, a także obu­stron­nemu pra­gnie­niu dawa­nia z serca. Nie­któ­rzy posłu­gują się PBP, żeby nauczyć się oka­zy­wać wię­cej współ­czu­cia samym sobie, inni chcą w ten spo­sób pogłę­bić swoje związki oso­bi­ste, a jesz­cze inni budują tą metodą bar­dziej owocne rela­cje w pracy lub w sfe­rze poli­tyki. Na całym świe­cie PBP znaj­duje zasto­so­wa­nie w dzia­łal­no­ści media­cyj­nej pod­czas roz­strzy­ga­nia dys­put i kon­flik­tów na wszel­kich moż­li­wych pozio­mach.

PBP w działaniu: „Morderca, rzeźnik, zabójca dzieci, morderca!”

Po wielu roz­dzia­łach tej książki nastę­pują dia­logi, będące przy­kła­dem zasto­so­wań PBP. Mają one dać Czy­tel­ni­kowi pewien posmak auten­tycz­nej wymiany zdań, w któ­rej jeden z uczest­ni­ków sto­suje zasady PBP, tak jak opi­sano je w danym roz­dziale. PBP jest jed­nak nie tylko języ­kiem czy zbio­rem tech­nik wer­bal­nych. Świa­do­mość i inten­cje, któ­rymi metoda ta jest prze­nik­nięta, można wyra­zić poprzez mil­cze­nie, poprzez spe­cy­ficzny rodzaj obec­no­ści, a także wyra­zem twa­rzy i gestami. Zamiesz­czone w tej książce dia­logi, sta­no­wiące przy­kład PBP w dzia­ła­niu, są z koniecz­no­ści wyde­sty­lo­wa­nymi i skró­co­nymi wer­sjami auten­tycz­nych roz­mów, kiedy to chwile mil­czą­cej empa­tii, humor, aneg­doty, gesty itp. sprzy­jały powsta­niu mię­dzy roz­mówcami natu­ral­nej, płyn­nej więzi – rzecz nie do odda­nia w skon­den­so­wa­nej for­mie słowa dru­ko­wa­nego.

Pew­nego razu pro­wa­dzi­łem pokaz PBP w mecze­cie na tere­nie obozu dla uchodź­ców Dehe­isha w Betle­jem. Publicz­ność sta­no­wiło stu sie­dem­dzie­się­ciu pale­styń­skich muzuł­ma­nów, samych męż­czyzn, mało życz­li­wych Ame­ry­ka­nom. Nagle zauwa­ży­łem prze­bie­ga­jącą przez tłum słu­cha­czy falę tłu­mio­nego wzbu­rze­nia.

– Szep­tem powta­rzają sobie wia­do­mość, że jest pan Ame­ry­ka­ni­nem! – ostrzegł mnie mój tłu­macz i wła­śnie wtedy pewien jego­mość spo­śród publicz­no­ści zerwał się na równe nogi. Patrząc mi pro­sto w oczy, wrza­snął co sił w płu­cach:

– Mor­derca!

Natych­miast poparł go chór kil­ku­na­stu gło­sów:

– Rzeź­nik!

– Dzie­cio­bójca!

– Mor­derca!

Na szczę­ście zdo­ła­łem się sku­pić na uczu­ciach i potrze­bach tego czło­wieka. W tym aku­rat kon­kret­nym przy­padku mia­łem na czym oprzeć swoje domy­sły. Wjeż­dża­jąc do obozu, zauwa­ży­łem kilka pustych pojem­ni­ków po gazie łza­wią­cym, któ­rymi w przed­dzień wie­czo­rem obóz ten ostrze­lano. Na każ­dym pojem­niku wid­niał wyraź­nie czy­telny napis „Made in USA”. Wie­dzia­łem, że uchodźcy mają bar­dzo za złe Sta­nom Zjed­no­czo­nym dostawy gazu łza­wią­cego i innej broni dla Izra­ela.

Zwra­ca­jąc się do czło­wieka, który zwy­my­ślał mnie od mor­der­ców, zapy­ta­łem:

Ja: Czy zło­ści pana to, że mój rząd w ten wła­śnie spo­sób wyko­rzy­stuje zasoby swo­jego kraju? (Nie wie­dzia­łem, czy mój domysł jest trafny, naj­waż­niej­sze jed­nak było to, że szcze­rze sta­ram się dotrzeć do uczuć i potrzeb roz­mówcy).

On: Jesz­cze jak mnie zło­ści! Myśli pan, że potrze­bu­jemy gazu łza­wią­cego? Potrzebna jest nam kana­li­za­cja, a nie ten wasz gaz łza­wiący! Potrzebne nam są domy! Potrzebny nam jest nasz wła­sny kraj!

Ja: A więc jest pan wście­kły i byłby pan wdzięczny, gdyby ktoś pomógł wam pod­nieść swój stan­dard życiowy i uzy­skać poli­tyczną nie­za­leż­ność?

On: Wie pan, jak to jest, kiedy się tu żyje od dwu­dzie­stu sied­miu lat, tak jak ja i moja rodzina, i to jesz­cze z dziećmi? Ma pan cho­ciaż poję­cie, jak my się tu męczymy?

Ja: Wygląda na to, że jest pan strasz­nie zde­spe­ro­wany i zasta­na­wia się, czy ja albo kto­kol­wiek inny potrafi naprawdę zro­zu­mieć, jak to jest, kiedy się żyje w takich warun­kach, jakie wy tu macie. Czy dobrze pana sły­szę?

On: Chce pan zro­zu­mieć? No to niech mi pan powie: ma pan dzieci? A czy one cho­dzą do szkoły? Mają place zabaw? Mój syn jest chory! Bawi się w odkry­tym ścieku! Dzieci w jego kla­sie w ogóle nie mają pod­ręcz­ni­ków! Widział pan kie­dyś szkołę bez pod­ręcz­ni­ków?

Ja: Wyraź­nie sły­szę, jak pana to boli, że musi pan tutaj wycho­wy­wać dzieci; pró­buje pan zako­mu­ni­ko­wać mi, że chciałby pan zapew­nić im to samo, co chcą zapew­nić swoim dzie­ciom wszy­scy rodzice – sta­ranne wykształ­ce­nie i odpo­wied­nie warunki do tego, żeby bawiły się i rosły w zdro­wym oto­cze­niu…

On: No wła­śnie, cho­dzi o same pod­stawy! Prawa czło­wieka – tak chyba wy, Ame­ry­ka­nie, te sprawy nazy­wa­cie. Może by was tu wię­cej przy­je­chało, żeby­ście sami zoba­czyli, jakie ludz­kie prawa tutaj zapro­wa­dza­cie!

Ja: Chciałby pan, żeby wię­cej Ame­ry­ka­nów uświa­do­miło sobie ogrom cier­pie­nia, jakie tu zno­si­cie, i wni­kli­wiej przyj­rzało się skut­kom naszych poli­tycz­nych dzia­łań?

Dia­log trwał. Mój roz­mówca jesz­cze przez pra­wie dwa­dzie­ścia minut dawał wyraz swo­jemu bólowi, a ja wsłu­chi­wa­łem się w uczu­cia i potrzeby ukryte w każ­dym jego stwier­dze­niu. Ani mu nie przy­ta­ki­wa­łem, ani się nie sprze­ci­wia­łem. Jego słowa odbie­ra­łem nie jako napaść, lecz jako dar od bliź­niego, który chce odsło­nić przede mną wła­sną duszę i naj­czul­sze punkty.

Kiedy ten pan nabrał wresz­cie pew­no­ści, że go rozu­miem, zdo­łał wysłu­chać moich wyja­śnień, dla­czego w ogóle przy­je­cha­łem do obozu uchodź­ców. Gdy minęła kolejna godzina, ten sam czło­wiek, który nazwał mnie mor­dercą, zapro­sił mnie do sie­bie do domu na świą­teczną kola­cję, bo działo się to aku­rat w cza­sie rama­danu.

2 Komunikat, który blokuje współczucie

Nie sądź­cie, aby­ście nie byli osą­dzeni. Jak bowiem innych osą­dzi­cie, tak i was osą­dzą…

Pismo Święte, Mate­usz 7,1

Pró­bu­jąc dociec, co wła­ści­wie odcina nas od wro­dzo­nego nam stanu współ­czu­cia, wyróż­ni­łem pewne rodzaje wypo­wie­dzi i innych komu­ni­ka­tów, które, moim zda­niem, przy­czy­niają się do tego, że sto­su­jemy prze­moc zarówno wobec innych oraz nas samych. Te wła­śnie rodzaje prze­kazu okre­ślam mia­nem „komu­ni­ka­tów odci­na­ją­cych od życia”.

Pewne spo­soby poro­zu­mie­wa­nia się odci­nają nas od wro­dzo­nego nam stanu współ­czu­cia.

OSĄDY MORALNE

Jed­nym z kilku typów komu­ni­katu odci­na­ją­cego od życia są osądy moralne, suge­ru­jące, że ludzie, któ­rych dzia­ła­nie jest nie­zgodne z naszym sys­te­mem war­to­ści, nie mają racji lub są źli. Tego rodzaju osądy znaj­dują odzwier­cie­dle­nie w takich cho­ciażby wypo­wie­dziach: „Sęk w tym, że jesteś strasz­nym samo­lu­bem”, „Ona jest leniwa”, „Oni mają mnó­stwo uprze­dzeń”, „To nie­sto­sowne”. Zarzuty, obe­lgi, słowa lek­ce­wa­że­nia, ety­kietki, wszelka kry­tyka, porów­na­nia i dia­gnozy – wszystko to są formy osądu.

Suficki poeta Rumi napi­sał: „Gdzie nie się­gają wyobra­że­nia o pra­wo­ści i niepra­wo­ści, zaczyna się szczere pole. Cze­kam tam na cie­bie”. Ale komu­ni­katy odci­na­jące od życia więżą nas wła­śnie w świe­cie wyobra­żeń o pra­wym i niepra­wym postę­po­wa­niu – czyli w świe­cie osą­dów; ich język obfi­tuje w słowa, za pomocą któ­rych ludzi oraz ludz­kie uczynki kla­sy­fi­kuje się i umiesz­cza w prze­ciw­staw­nych kate­go­riach. Kiedy mówimy tym języ­kiem, osą­dzamy innych ludzi i ich zacho­wa­nie; zaprząta nas wtedy to, kto jest dobry, zły, nor­malny, nienor­malny, odpo­wie­dzialny, nieodpo­wie­dzialny, bystry, ogra­ni­czony itd.

Na pozio­mie osą­dów inte­re­suje nas głów­nie to, KTO JEST CZYM.

Na długo przed osią­gnię­ciem peł­no­let­nio­ści nauczy­łem się poro­zu­mie­wać w bez­oso­bo­wym stylu, który nie wyma­gał ode mnie ujaw­nia­nia tego, co się działo w moim wnę­trzu. Ile­kroć spo­ty­ka­łem się z ludźmi czy też z zacho­wa­niami, któ­rych nie lubi­łem albo nie rozu­mia­łem, punk­tem wyj­ścia mojej reak­cji było prze­ko­na­nie, że coś jest z nimi nie tak. Kiedy nauczy­ciele kazali mi robić coś, na co nie mia­łem ochoty, byli „wredni” albo „nie­po­czy­talni”. Kiedy wyprze­dzał mnie jakiś kie­rowca, woła­łem: „Ty idioto!”. Gdy mówimy tym języ­kiem, nasze myśli i komu­ni­katy wypły­wają z prze­ko­na­nia, że z innymi ludźmi widocz­nie coś jest nie w porządku, skoro tak a nie ina­czej postę­pują; cza­sem zaś uzna­jemy, że to wła­śnie w nas samych tkwi błąd, skoro nie rozu­miemy oto­cze­nia i nie reagu­jemy tak, jak byśmy chcieli. Cała nasza uwaga sku­pia się na kla­sy­fi­ko­wa­niu, ana­li­zo­wa­niu i usta­la­niu pozio­mów nie­słusz­no­ści, a nie na tym, czego nam samym, a także innym ludziom, potrzeba i bra­kuje. Jeśli zatem bli­ska mi osoba prosi o wię­cej czu­ło­ści, niż jej oka­zuję, jest „zachłanna i nie­sa­mo­dzielna”. Ale jeśli to ja zapra­gnę wię­cej czu­ło­ści, niż od niej dostaję, uznam, że jest „wynio­sła i nie­wraż­liwa”. Jeśli mój kolega z pracy bar­dziej niż ja przej­muje się deta­lami, jest „małost­ko­wym pedan­tem”. Lecz jeśli to mnie bar­dziej niż jemu detale leżą na sercu, będzie „nie­chluj­nym bała­ga­nia­rzem”.

Wie­rzę, że w tym spo­so­bie ana­li­zo­wa­nia cudzych zacho­wań znaj­dują tra­giczny wyraz nasze wła­sne potrzeby i sys­temy war­to­ści. Mówię: „tra­giczny”, bo gdy uze­wnętrz­niamy swoje potrzeby i sys­temy war­to­ści w tej a nie innej for­mie, wzma­gamy postawy obronne i opór ze strony wła­śnie tych ludzi, któ­rych postę­po­wa­nie jest przed­mio­tem naszej tro­ski. Jeśli zaś zgo­dzą się oni postę­po­wać w myśl naszego sys­temu war­to­ści, bo uznali, że traf­nie zana­li­zo­wa­li­śmy popeł­niane przez nich błędy, naj­praw­do­po­dob­niej zro­bią to wyłącz­nie ze stra­chu, poczu­cia winy lub wstydu.

Zawsze drogo za to pła­cimy, kiedy ludzie dają pierw­szeń­stwo naszym potrze­bom czy też sys­te­mom war­to­ści nie dla­tego, że pra­gną dawać z serca, lecz powo­do­wani stra­chem, poczu­ciem winy lub wsty­dem. Prę­dzej czy póź­niej odczu­jemy na wła­snej skó­rze kon­se­kwen­cje male­ją­cej życz­li­wo­ści ze strony tych, któ­rzy pod­pi­sali się pod wyzna­wa­nymi przez nas war­to­ściami, ule­ga­jąc poczu­ciu zewnętrz­nego lub wewnętrz­nego przy­musu. Oni też płacą za to w sen­sie emo­cjo­nal­nym, bo zapewne poczują urazę i będą mieli obni­żoną samo­ocenę, kiedy odpo­wie­dzą nam, powo­do­wani stra­chem, poczu­ciem winy albo wsty­dem. Co wię­cej, ile­kroć obraz naszej osoby trwale sko­ja­rzy się komuś z któ­rymś z wyżej wymie­nio­nych uczuć, maleje praw­do­po­do­bień­stwo, że czło­wiek ten kie­dyś jesz­cze odnie­sie się do naszych potrzeb i war­to­ści w spo­sób współ­czu­jący.

Ana­li­zu­jąc cudze postę­po­wa­nie, w rze­czy­wi­sto­ści uze­wnętrz­niamy wła­sne potrzeby i sys­temy war­to­ści.

Ważne jest zatem, aby nie mylić wypo­wie­dzi o war­to­ściach z osą­dami moral­nymi. Kiedy mówimy na temat war­to­ści, które w życiu cenimy, jak na przy­kład uczci­wość, wol­ność czy pokój, wyra­żamy prze­ko­na­nie o tym, co – według nas – naj­le­piej służy życiu. Nato­miast do wypo­wia­da­nia sądów moral­nych jeste­śmy skłonni wtedy, gdy ludzie lub ich zacho­wa­nia wyraź­nie odbie­gają od naszego sys­temu war­to­ści. Mówimy wtedy na przy­kład: „Prze­moc jest zła. Zabójcy są nie­go­dziwi”. Gdyby od małego nauczono nas posłu­gi­wać się języ­kiem uła­twia­ją­cym oka­zy­wa­nie współ­czu­cia, umie­li­by­śmy uze­wnętrz­niać swoje potrzeby i wyzna­wane war­to­ści wprost, zamiast suge­ro­wać, że ktoś postę­puje nie­wła­ści­wie, kiedy owym potrze­bom i war­to­ściom nie czyni zadość. I tak na przy­kład, zamiast mówić: „Prze­moc jest zła”, mogli­by­śmy powie­dzieć: „Sto­so­wa­nie prze­mocy jako narzę­dzia roz­strzy­ga­nia kon­flik­tów budzi moje obawy; dużą war­tość ma dla mnie roz­wią­zy­wa­nie kon­flik­tów mię­dzy ludźmi innymi spo­so­bami”.

O.J. Harvey, pro­fe­sor psy­cho­lo­gii z uni­wer­sy­tetu sta­no­wego w Kolo­rado, pro­wa­dzi bada­nia nad związ­kami mię­dzy języ­kiem a prze­mocą. Losowo wybrał frag­menty tek­stów lite­rac­kich z wielu róż­nych kra­jów i porów­nał czę­sto­tli­wość, z jaką poja­wiają się słowa, za pomocą któ­rych kla­sy­fi­kuje się i osą­dza ludzi. Jego eks­pe­ry­ment dowiódł ist­nie­nia wyraź­nej kore­la­cji mię­dzy czę­stym uży­wa­niem takich słów a przy­pad­kami prze­mocy. Ani tro­chę nie zasko­czyła mnie wia­do­mość, że w obrę­bie kul­tur, w któ­rych ludzie rozu­mują kate­go­riami ludz­kich potrzeb, prze­moc wystę­puje znacz­nie rza­dziej niż tam, gdzie przy­le­piają sobie nawza­jem ety­kietki „dobrych” i „złych”, wie­rząc przy tym, że źli zasłu­gują na karę. W trzech czwar­tych ame­ry­kań­skich pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych, wyświe­tla­nych w porze, gdy ist­nieje naj­więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo, że dzieci je obej­rzą, boha­ter kogoś zabija albo spusz­cza mu lanie. Owe akty prze­mocy sta­no­wią typową „kul­mi­na­cję” wido­wi­ska. Widzo­wie, od dzie­ciń­stwa nauczeni, że czar­nemu cha­rak­te­rowi należy się kara, z przy­jem­no­ścią oglą­dają te sceny gwałtu.

Kla­sy­fi­ko­wa­nie i osą­dza­nie ludzi sprzyja prze­mocy.

Źró­dłem więk­szo­ści, jeśli nie wszel­kich aktów prze­mocy słow­nej, psy­chicz­nej albo fizycz­nej, czy to wśród człon­ków rodziny, ple­mie­nia czy narodu – jest spo­sób rozu­mo­wa­nia, zgod­nie z któ­rym przy­czyną kon­fliktu jest jakieś zło w prze­ciw­ni­kach, czemu towa­rzy­szy nie­zdol­ność dostrze­ga­nia ich bez­bron­no­ści, ich uczuć, obaw, pra­gnień, tęsk­not itp. Ten wła­śnie nie­bez­pieczny spo­sób myśle­nia widoczny był pod­czas zim­nej wojny. Nasi przy­wódcy widzieli w Rosji „nie­go­dziwe impe­rium”, upar­cie dążące do tego, żeby uni­ce­stwić ame­ry­kań­ski styl życia. Nato­miast przy­wódcy rosyj­scy twier­dzili , że Ame­ry­ka­nie to „impe­ria­li­styczni wyzy­ski­wa­cze”, któ­rzy chcą sobie pod­po­rząd­ko­wać Rosję. Ani jedna, ani druga strona nie przy­zna­wała się do stra­chu, uta­jo­nego pod tymi ety­kiet­kami.

PORÓWNANIA

Inną formą osądu są porów­na­nia. W książce zaty­tu­ło­wa­nej How to Make Your­self Mise­ra­ble („Uniesz­czę­śliw się sam”) Dan Gre­en­berg w zabawny spo­sób demon­struje, jak pod­stęp­nie umie nami cza­sem zawład­nąć myśle­nie porów­naw­cze. Czy­tel­ni­kom, któ­rzy szcze­rze pra­gną tak sobie urzą­dzić życie, aby stało się dla nich udręką, pro­po­nuje, żeby nauczyli się porów­ny­wać z innymi ludźmi. Z myślą o oso­bach nie­zna­ją­cych tej metody pod­suwa parę ćwi­czeń. Pierw­sze z nich wyko­nuje się za pomocą foto­gra­fii, uka­zu­ją­cych w całej oka­za­ło­ści męż­czy­znę i kobietę, któ­rzy zgod­nie ze stan­dar­dami dzi­siej­szych mediów ucie­le­śniają ideał piękna fizycz­nego. Czy­tel­nik ma prze­pro­wa­dzić dokładne pomiary wła­snego ciała, porów­nać wyniki z załą­czo­nymi para­me­trami owych ponęt­nych oka­zów, a potem kon­tem­plo­wać róż­nice.

Porów­na­nie to forma osądu.

Ćwi­cze­nie to przy­nosi obie­cany sku­tek: gdy wda­jemy się w tego rodzaju porów­na­nia, zaczy­namy czuć się kiep­sko. Kiedy wydaje nam się, że już bar­dziej nie uda nam się zdo­ło­wać, prze­wra­camy kartkę i tu się oka­zuje, że pierw­sze ćwi­cze­nie to była tylko roz­grzewka. Ponie­waż uroda fizyczna sta­nowi walor względ­nie powierz­chowny, Gre­en­berg daje nam teraz szansę, żeby­śmy zmie­rzyli się z innymi ludźmi w dzie­dzi­nie naprawdę istot­nej, a mia­no­wi­cie w sfe­rze osią­gnięć. Z książki tele­fo­nicz­nej wybiera na chy­bił tra­fił nazwi­ska osób, z któ­rymi mamy się porów­ny­wać. Pierw­sze nazwi­sko, jakie podobno zna­lazł w spi­sie nume­rów, brzmi Wol­fgang Ama­de­usz Mozart. Gre­en­berg wymie­nia języki, któ­rymi wła­dał ten kom­po­zy­tor, i naj­waż­niej­sze utwory, które napi­sał jesz­cze w dzie­ciń­stwie. Czy­tel­nik ma pod­su­mo­wać wszystko, co dotych­czas osią­gnął, a rezul­tat tych obra­chun­ków porów­nać z tym, czego doko­nał Mozart, zanim skoń­czył dwa­na­ście lat. Ćwi­cze­nie jak zwy­kle dopeł­nia kon­tem­pla­cja róż­nic.

Nawet jeśli Czy­tel­nik ni­gdy nie zdoła się wydo­być z otchłani nie­doli, w którą za pomocą tych ćwi­czeń sam się wtrą­cił, może zauważy, jak sku­tecz­nie ten spo­sób rozu­mo­wa­nia blo­kuje współ­czu­cie – zarówno wobec samego sie­bie, jak i wobec innych.

WYPARCIE SIĘ ODPOWIEDZIALNOŚCI

Kolej­nym typem komu­ni­ka­tów odci­na­ją­cych od życia jest wypar­cie się odpo­wie­dzial­no­ści. Komu­ni­kat odci­na­jący od życia zaćmiewa naszą świa­do­mość tego, że każdy z nas odpo­wiada za wła­sne myśli, uczu­cia i czyny. Czę­sto uży­wane słowo „musieć” – tak jak w zda­niu „Pewne rze­czy czło­wiek po pro­stu robić musi, chce czy nie chce” – może być przy­kła­dem, jak tego rodzaju fra­ze­olo­gia zamąca poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne postępki. Wyra­że­nie „przez cie­bie czuję się…” – na przy­kład w zda­niu „Przez cie­bie czuję się winny” – to kolejny przy­kład, jak język uła­twia odmowę wzię­cia na sie­bie odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne uczu­cia i myśli.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

W języku pol­skim nie ma jed­nego słowa, któ­rym można prze­tłu­ma­czyć „nonvio­lence”. Naj­bliż­sze jest okre­śle­nie skła­da­jące się z kilku słów: „spo­sób postę­po­wa­nia wyklu­cza­jący wszelką prze­moc i wywie­ra­nie pre­sji”. Stąd także wynika trud­ność, jak pro­sto i pre­cy­zyj­nie nazwać po pol­sku samą metodę Nonvio­lent Com­mu­ni­ca­tion (NVC). Trzeba wie­dzieć, że „Poro­zu­mie­nie Bez Prze­mocy” nie oddaje dokład­nie tego, co zawiera nazwa NVC i czym jest ta metoda. Bliż­sze zna­cze­niowo byłoby „Poro­zu­mie­nie Współ­czu­jące” lub „Poro­zu­mie­nie Serca”, jed­nak w języku pol­skim są to okre­śle­nia meta­fo­ryczne, uży­wane raczej w poezji niż w mowie potocz­nej. [wróć]