Potęga miłości - Francine Rivers - ebook + książka

Potęga miłości ebook

Rivers Francine

4,9

Opis

Rzecz dzieje się w krainie złota, w Kalifornii, w roku 1850. To czasy, w których mężczyźni gotowi byli sprzedać swoją duszę za torbę złota, a kobiety sprzedawały swoje ciała, żeby znaleźć dach nad głową. Według Angel, od mężczyzn nie można było oczekiwać niczego innego, jak tylko oszustwa i zdrady. Sprzedana w dzieciństwie do domu publicznego, teraz żyła podsycaną ciągle nienawiścią. Najgorętszą niechęć żywiła do mężczyzn, bo to oni wykorzystywali ją i porzucali, zostawiając w jej wnętrzu przerażające poczucie pustki. Wtedy spotkała Michała Ozeasza. Michał we wszystkim pragnął postępować zgodnie z Bożym sercem, dlatego posłuszny Jego wezwaniu, ożenił się z Angel i obdarzył ją bezwarunkową miłością. Powoli, dzień po dniu, udowadniał swoim życiem, że nie spełni gorzkich oczekiwań żony. W końcu serce Angel zaczęło topnieć, bez względu na to, jak bardzo pragnęła się temu przeciwstawić. Niestety, wraz z tą nieoczekiwaną przemianą serca, Angel zaczęła odczuwać miażdżące poczucie winy i braku własnej wartości. Rozpoczęła się jej ucieczka. Ucieczka z powrotem w ciemność, ucieczka od podążającej za nią wytrwale miłości męża, ucieczka w przerażeniu z powodu niemożliwej już do ukrycia prawdy. Uzdrowienie jej ran musiało przyjść od Tego, który kochał ją bardziej niż Michał Ozeasz… Tego, który nie chciał już nigdy wypuścić jej ze swoich objęć. Opowiadając na nowo przejmujące przesłanie biblijnej księgi Ozeasza, powieść „Potęga miłości” przedstawia obraz bezwarunkowej, odnawiającej, bezgranicznej miłości Boga w sposób, który ma moc przemienić ludzkie życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 676

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (155 ocen)
138
14
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justyna_gazda

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi pomogla i dała do.myślenia...
10
Grazia222

Nie oderwiesz się od lektury

wyjątkowa, robi ogromne wrażenie, prawdziwa, przemieniającą serce
00
jussni

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Maria_Plachta

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
siejkaa

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść, bardzo ciekawa i niosąca nadzieję, polecam!!!
00

Popularność




Przedmowa wydawcy

 

Kiedy tylko dowiedzieliśmy się w naszym wydawnictwie Multnomah Books, że będziemy mieli okazję wydać powieść napisaną przez Francie Rivers, nie posiadaliśmy się z radości. Jeśli czytaliście którąkolwiek z opublikowanych przez wydawnictwo Tyndale powieści Francine, na pewno rozumiecie nasz entuzjazm i ekscytację. Każda z jej książek to absolutnie pochłaniająca opowieść, która przekazuje niezwykle głębokie i cenne przesłanie.

Książkę, którą teraz trzymacie w ręku przeczytałem w dwóch posiedzeniach: za pierwszym razem czytałem do wpół do drugiej w nocy, a następnego wieczoru czytałem dopóki nie skończyłem o wpół do czwartej. Przewracając kartki powieści bardzo często płakałem, odnawiałem różne decyzje przed Panem, a potem jeszcze więcej płakałem. Wydaje mi się, że nie inaczej będzie kiedy wy sięgniecie po tę książkę. Przecież potęga Bożej miłości wobec waszego życia jest tak samo wielka.

Chciałbym was uwrażliwić na jedną kwestię. Przenosząc biblijną historię Ozeasza do dziewiętnastowiecznej Ameryki, Francine stanęła przed pewnymi trudnymi wyborami. Biblia otwarcie i z ogromną szczerością mówi o małżeńskiej niewierności Gomer i jej prostytucji. Autorka stanęła więc przed pytaniem: na ile należy wchodzić „w szczegóły”, aby historia miała tę samą wstrząsającą wymowę, co przekaz biblijny? Jak możecie przeczytać w Liście od Autorki, Francine zależy na tym, aby czytelnicy rozumieli, dlaczego musiała z tak wielką otwartością poruszyć w książce te kwestie. Ufamy, że wy także zrozumiecie intencje autorki, kiedy przeczytacie już całą powieść. Dopóki jednak sami nie zapoznacie się z nią, zachęcamy, abyście nie wręczali jej pochopnie młodszym czytelnikom. Gdyby książka ta była filmem, prawdopodobnie byłaby dozwolona dla widzów od trzynastego roku życia.

Przygotuj się na to, że lektura tej książki poprowadzi cię ku świeżemu doświadczeniu Boga. Jezus zauważał i wykorzystywał poruszającą moc opowieści, by skutecznie przedstawiać ludziom odkupieńczą miłość Ojca. Tej właśnie mocy doświadczysz czytając niniejszą powieść. Kiedy dojdziesz do końca, będziesz kochał Go bardziej niż dzisiaj. A jeśli jesteś w związku małżeńskim, będziesz również głębiej kochał swojego współmałżonka i będziesz jemu lub jej bardziej oddany.

Możecie zapytać, czy to nie są zbyt wielkie oczekiwania w stosunku do zwykłej beletrystyki?

Przeczytajcie. Przekonajcie się.

Donald C. Jacobson

Prezes i Wydawca

Tym, którzy doznają bólu i głodu.

DZIECKO CIEMNOśCI

PROLOG

Książę ciemności jest dżentelmenem

Szekspir

Nowa Anglia, 1835

Alex Stafford wyglądał dokładnie tak, jak mówiła mama. Był wysoki i ciemnowłosy i Sara nigdy nie widziała nikogo równie pięknego. Nawet w zakurzonym ubraniu do jazdy konnej i z włosami mokrymi od potu był jak książę z opowiadań, które czytała mama. Serce Sary rozpierała szalona radość i duma. Żaden zojców obecnych na mszy nie mógł się z nim równać.

Spojrzał na nią ciemnymi oczami i Sara poczuła, jak śpiewa jej dusza. Miała na sobie swoją najlepszą błękitną sukienkę i biały fartuszek, a we włosach różowe i niebieskie wstążeczki. Czy podobała się tatusiowi? Mama powiedziała, że niebieski to jego ulubiony kolor, więc dlaczego się nie uśmiechał? Czyżby się wierciła? Mama kazała stać prosto i nieruchomo i zachowywać się jak dama. Powinien być zadowolony. Ale wcale na takiego nie wyglądał.

– Czyż nie jest piękna, Alex? – spytała mama głosem dziwnie stłumionym. – Czyż nie jest najpiękniejszą dziewczynką, jaką kiedykolwiek widziałeś?

Sara spostrzegła jak ojciec zmarszczył brwi. Nie wyglądał na zadowolonego. Był zły.

Podobnie jak mama, gdy Sara mówiła za dużo lub zadawała zbyt wiele pytań.

– Tylko parę minut – szybko poprosiła Mae. Zbyt szybko. Czy się bała? Ale dlaczego? – To wszystko, o co cię proszę, Alex. Tak wiele to dla niej znaczy.

Przyglądał się dziewczynce. Odziedziczyła po nim zarys brody i nosa, ale poza tym nie dostrzegał szczególnego podobieństwa. Miała jasne włosy i jasną cerę jak matka, choć błękit oczu był żywszy. Była ładna, niemal za ładna, i wpatrywała się w niego jak w Boga. Czuł się w jej obecności diabelnie nieswojo. Dlaczego Mae to zrobiła? Czy nie wyraził się wtedy dość jasno?

– Czy specjalnie ubrałaś ją na niebiesko, Mae? – spytał, nie mogąc ukryć w głosie zimnej złości. – Bo to podkreśla kolor jej oczu?

Sara nie rozumiała. Spojrzała na mamę i zobaczyła jak zamarło w niej serce. Na twarzy pojawił się ból.

Alex zerknął w stronę przedpokoju.

– Cleo!

– Nie ma jej – powiedziała cicho Mae. – Dałam jej wolny dzień.

– Tak? – zdziwił się. – No cóż, to kłopot dla ciebie, prawda?

Mae zesztywniała. Uświadomiła sobie, że Alex nie ma najmniejszego zamiaru spędzić z Sarą choć jednej chwili. Jak mógł być tak pozbawiony serca? Czy nie widział uwielbienia w oczach dziecka?

– Co mam zrobić?

W jego ciemnych oczach pojawił się błysk.

– Odeślij ją. Chyba wie, jak znaleźć Cleo.

Uśmiech Sary przygasł, a na twarzy pojawił się wyraz zmieszania. Rozmawiali ze sobą tak chłodno. Żadne z nich nie patrzyło na nią. Czy zapomnieli o niej? Dlaczego tatuś był taki zły, że nie ma Cleo?

Zagryzając wargę, Sara spojrzała na nich i pociągnęła za ojcowską marynarkę.

– Tatusiu...

– Nie nazywaj mnie tak.

Zamrugała, przestraszona i zmieszana. To był jej tatuś. Tak mówiła mama. Przywoził jej nawet prezenty, ilekroć się zjawiał. Mama jej dawała. Może był zły za to, że nigdy mu nie podziękowała.

– Chcę ci podziękować za prezenty...

– Bądź cicho, Saro. Nie teraz, kochanie. – Wydusiła z siebie mama.

Tata obrzucił mamę straszliwym spojrzeniem.

– Niech mówi. Tego właśnie chciałaś, prawda? Co cię tak wystraszyło, Mae?

Mama dotknęła drżącymi palcami jej ramienia, ale tata nachylił się do niej, uśmiechając się teraz, choć oczy błyszczały mu dziwnie. Gdy wziął ją za rękę, dziewczynka zadrżała ze szczęścia.

– Jakie prezenty? – spytał.

Był taki piękny, taki jak mówiła mama. Sara była dumna, że ma takiego ojca.

– Powiedz mi, mała.

– Zawsze...zawsze podobają mi się te świeczki, które przywozisz – powiedziała Sara, promieniejąc szczęściem, gdy na nią patrzył. – Ale najbardziej uwielbiam kryształowego łabędzia.

Mae, przestraszona, przyłożyła drżącą dłoń do gardła. Alex nigdy nie zrozumie. Twarz mu pociemniała, a oczy upodobniły się do stalowych ostrzy.

– No tak – powiedział i wyprostował się. Znów popatrzył na mamę. – Bardzo się cieszę.

Sara spojrzała na ojca. Jeśli mówił, że się cieszy, to tak musiało być. Ciągnęła radośnie:

– Postawiłam go na moim parapecie. Prześwieca przez niego słońce i rzuca na ścianę kolorowe cienie. Chciałbyś pójść ze mną i zobaczyć? – wzięła go za rękę, ale się uwolnił, zmarszczyła więc brwi.

Mae zagryzła wargę i posłała mu błagalne spojrzenie, zauważyła jednak, że targa nim zimna furia.

Alex chciał ją uderzyć. Czy tyle dla niej znaczyły jego podarunki? Błyskotki, które rzuca się dziecku? A jego miłość? Ją także oddała dziecku.

Mae nie mogła znieść lodowatego wyrazu jego twarzy i opuściła wzrok.

– Kochanie, bądź grzeczną dziewczynką i idź się pobawić.

Sara, strapiona, podniosła wzrok. Czy zrobiła coś źle?

– Czy nie mogę zostać? Będę bardzo cicho.

Zdawało się, że mama nic więcej nie powie. Oczy miała wilgotne i patrzyła na tatę.

Alex nachylił się do dziewczynki.

– Chcę, żebyś poszła się pobawić – powiedział do niej. – Chcę porozmawiać z twoją matką.

Uśmiechnął się do Sary i poklepał ją po policzku.

Sara uśmiechnęła się, zupełnie oczarowana. Tata ją dotknął, więc w ogóle się nie złościł. Kochał ją. Tak jak mówiła mama.

– Czy będę mogła do was wrócić? – spytała Sara z nadzieją w głosie.

– Matka przyjdzie po ciebie, jak będzie trzeba. A teraz zmykaj.

– Tak, Tato.

Sara chciała zostać, ale jeszcze bardziej pragnęła sprawić ojcu przyjemność. Wyszła z salonu, przebiegła w podskokach kuchnię i skierowała się do tylnych drzwi. Zerwała kilka stokrotek, które rosły na grządce tuż za progiem, i ruszyła w stronę róż, pnących się po drewnianej kracie. Obrywała płatki kwiatów.

– Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha...– zamilkła, gdy minęła narożnik domu. Nie chciała przeszkadzać mamie i tacie. Po prostu chciała być blisko nich.

Rozmarzyła się. Może tata weźmie ją na barana. Zastanawiała się, czy zaproponuje jej przejażdżkę na swoim wielkim, czarnym koniu. Musiałaby oczywiście zmienić sukienkę. Nie chciałby, żeby ją zabrudziła. Tak bardzo pragnęła siedzieć mu na kolanach, kiedy rozmawiał z mamą. Na pewno by nie przeszkadzała.

Okno salonu było otwarte. Mama uwielbiała, gdy pokój wypełniał się zapachem róż. Sara zapragnęła usiąść i być blisko rodziców, żeby wiedzieć, kiedy ma wrócić do domu. Jeśli zachowa się cicho, to nie będzie im przeszkadzać, i będzie blisko, gdyby mama ją zawołała.

– Co miałam zrobić? – krzyczała mama. – Nigdy nie spędziłeś z nią nawet minuty. Co miałam jej powiedzieć, Alex? Że ci na niej nie zależy? Że żałujesz, że się w ogóle urodziła?

Sara rozdziawiła usta. Zaprzecz, tato! Zaprzecz!

– Tego łabędzia przywiozłem z Europy dla ciebie, a ty dałaś go dziecku. Perły też jej dałaś? A pozytywkę? Przypuszczam, że i to od ciebie dostała.

Stokrotki wysunęły się z dłoni Sary. Usiadła na ziemi, nie zważając na swoją śliczną sukienkę. Oszalałe, radosne bicie serca przygasło. Miała wrażenie, jakby wszystko w niej zamierało z każdym kolejnym słowem taty.

– Alex, proszę – błagała mama. – Nie widziałam w tym nic złego. Dzięki prezentom wszystko było łatwiejsze. Spytała mnie dziś rano, czy jest już dość duża, żeby się z tobą przywitać. Pyta mnie tak zawsze, kiedy przyjeżdżasz. Jak mogłam powiedzieć „nie”? Nie miałam serca. Ona nie rozumie twojego lekceważenia. Ani ja.

– Wiesz, jakie mam uczucia w stosunku do niej – powiedział Alex.

– Jak możesz mówić o uczuciach? Nawet jej nie znasz. To piękne dziecko, Alex. Bystre, urocze, rezolutne i tak bardzo do ciebie podobne. Jest ludzką istotą, Alex. Nie możesz do końca życia traktować jej jak powietrze. Jest twoją córką...

– Mam już dość dzieci z własną żoną. Mówiłem ci, że nie chcę ani nie potrzebuję jeszcze jednego.

– Jak możesz tak mówić? – krzyczała Mae. – Jak możesz nie kochać własnego ciała i krwi?

– Mówiłem ci od samego początku, co o tym myślę, jednak ty nie słuchałaś. Nigdy nie powinna była się urodzić, ale ty postawiłaś na swoim.

– Czy myślisz, że chciałam zajść w ciążę? – krzyknęła Mae gniewnie. – Czy myślisz, że planowałam dziecko?

– Zawsze mnie zastanawiała twoja postawa. Zwłaszcza, kiedy załatwiłem wszystko, a ty odmówiłaś. Lekarz, którego ci przysłałem, zrobiłby, co do niego należało. Pozbyłby się...

– Nie mogłam tego zrobić – powiedziała. – Jak mogłeś spodziewać się, że zabiję moje nienarodzone dziecko? Czy nie rozumiesz? To grzech śmiertelny.

– Spędzasz za dużo czasu w kościele – stwierdził szyderczo. – Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że nie miałabyś tych wszystkich problemów, gdybyś się pozbyła ciąży? Nie byłoby żadnych trudności. Ale ty się uparłaś.

– Chciałam jej – powiedziała mama urywanym głosem. – Była częścią ciebie, Alex, i częścią mnie. Chciałam jej, nawet jeśli ty jej nie chciałeś...

– Czy to prawdziwy powód?

– Ranisz mnie, Alex!

Sara drgnęła, gdy w pokoju coś się nagle roztrzaskało.

– Czy to prawdziwy powód, Mae? Czy też chciałaś ją urodzić, bo dziecko dawało ci nade mną władzę?

– Nie wolno ci w to wierzyć! – Mama płakała. – Ale ty w to wierzysz, prawda? Jesteś głupcem. O, co ja zrobiłam? Wyrzekłam się wszystkiego dla ciebie. Rodziny, przyjaciół, szacunku, wszystkiego, w co wierzyłam, wszelkiej nadziei...

– Kupiłem ci ten domek. Daję ci tyle pieniędzy, ile potrzebujesz...

W głosie mamy pojawił się dziwny ton.

– Czy wiesz, co dla mnie znaczy chodzić po ulicach tego miasta? Ty sobie przyjeżdżasz i odjeżdżasz, kiedy ci się spodoba. A oni wiedzą, kim jesteś i czym ja jestem. Nikt na mnie nie patrzy, Alex. Nikt ze mną nie rozmawia. Sara też to czuje. Kiedyś mnie o to spytała, a ja jej powiedziałam, że jesteśmy niewidzialne. Nic innego nie przyszło mi do głowy – rozpłakała się, głos jej się łamał. – Pewnie pójdę do piekła za to, czym się stałam.

– Mam już dosyć twojego poczucia winy i słuchania o dziecku. Wszystko się przez nią psuje między nami. Pamiętasz, jacy byliśmy szczęśliwi? Nigdy się nie kłóciliśmy. Nie mogłem się doczekać, kiedy do ciebie przyjadę, kiedy z tobą będę.

– Nie...

– A ile dziś czasu z tobą spędziłem? Czy dosyć? Zmarnowałaś go na to dziecko. Mówiłem ci, czym to się skończy. Może nie? Lepiej byłoby, żeby się nie urodziła.

Z pokoju dobiegł odgłos uderzenia. Przerażona Sara zerwała się na równe nogi i uciekła. Biegła po kwiatach mamy, potem po trawniku, wreszcie wskoczyła na ścieżkę prowadzącą do altanki. Zdyszana, czując piekący ból w piersi, upadła w wysokiej trawie. Wstrząsało nią łkanie, twarz miała zalaną łzami. Usłyszała zbliżający się galop konia. Wcisnęła się w krzew winorośli obok strumyka. Wyglądając ze swojej kryjówki, zobaczyła ojca na wielkim, czarnym koniu. Przypadła z płaczem do ziemi i skuliła się, czekając, aż przyjdzie po nią mama.

Ale mama nie przyszła i nie zawołała jej. Po chwili Sara wróciła do altanki, usiadła przy obsypanej kwiatami winorośli i nadal czekała. Nim zjawiła się mama, Sara osuszyła łzy i otrzepała swoją piękną sukienkę z kurzu. Drżała na wspomnienie tego, co usłyszała.

Mama była bardzo blada, jej oczy były pozbawione blasku i podkrążone. Na policzku widniał siniak. Starała się przykryć go warstwą pudru. Uśmiechnęła się, ale nie tak jak zwykle.

– Gdzie się podziewałaś, kochanie? Wszędzie cię szukałam.

Ale Sara wiedziała, że to nieprawda. Przecież cały czas na nią czekała. Mama zwilżyła śliną koronkową chusteczkę i wytarła plamę na policzku Sary.

– Twojego ojca wezwano nagle w interesach.

– Czy wróci? – spytała wystraszona Sara. Nie chciała go nigdy więcej widzieć. Skrzywdził mamę, przez niego płakała.

– Może nie wyjechał na długo. Zobaczymy. To bardzo zapracowany i szanowany człowiek.

Sara nic nie mówiła. Mama wzięła ją na ręce i mocno przytuliła.

– Wszystko w porządku, kochanie. Wiesz, co zrobimy? Wrócimy do domu i przebierzemy się. Potem weźmiemy do koszyka trochę jedzenia i pójdziemy nad strumyk. Chciałabyś?

Sara skinęła głową i objęła mamę za szyję. Usta jej drżały, ale starała się nie płakać. Gdyby się rozpłakała, mama mogłaby się domyślić, że podsłuchiwała, i wtedy by się gniewała.

Mae tuliła mocno córkę, chowając twarz w jej włosach.

– Damy sobie radę. Zobaczysz – wyszeptała. – Damy. Na pewno.

Alex nie wrócił, i mama chudła i mizerniała. Spała do późna, a kiedy już wstała, nie chciała chodzić na długie spacery, jak niegdyś. Gdy się uśmiechała, jej oczy nie rozpalały się blaskiem. Cleo mówiła, że mama powinna więcej jeść. Cleo była bardzo nieostrożna i mówiła mnóstwo rzeczy, kiedy Sara znajdowała się dostatecznie blisko, by słyszeć.

– Wciąż przysyła pani pieniądze, prawda? To już coś, pani Mae.

– Nie zależy mi na pieniądzach – odpowiadała mama, a jej oczy wzbierały łzami. – Nigdy mi na nich nie zależało.

– Zależałoby, gdyby ich pani nie miała.

Sara starała się rozweselić mamę, przynosząc jej wielkie bukiety kwiatów. Wyszukiwała ładne kamienie i myła je, a potem dawała jej jako prezenty. Mama zawsze się uśmiechała i dziękowała, ale w jej oczach nie było widać blasku. Sara śpiewała piosenki, których uczyła ją mama, smutne irlandzkie ballady i kilka łacińskich psalmów, które zapamiętała z mszy.

– Mamo, dlaczego już nie śpiewasz? – pytała Sara, wspinając się na łóżko matki i sadzając na zmiętej pościeli lalkę. – Będzie ci lepiej, jeśli sobie pośpiewasz.

Mama czesała powoli długie, jasne włosy.

– Nie mam ochoty śpiewać, kochanie. Mama ma teraz o czym myśleć.

Sara czuła, jak narasta w niej jakiś ciężar. To była wszystko jej wina. Jej wina. Gdyby się nie urodziła, mama byłaby szczęśliwa.

– Czy Alex wróci, mamo?

Mae znieruchomiała i spojrzała na nią. Alex? Zdziwiła się. Sara zawsze nazywała go tatą. Ta nagła zmiana zaniepokoiła ją. Obserwowała badawczo twarz córki i marszczyła brwi. Ledwie zwracała na nią ostatnio uwagę. Była egoistyczna i użalała się nad sobą, ale ilekroć pomyślała o Aleksie, czuła tak wielki ból, że wydawało jej się, iż umrze. Miłość nie była błogosławieństwem. Była przekleństwem. Dlaczego nie mogła wyrzucić go z pamięci? Opętał ją. Dlaczego nie mogła o nim zapomnieć i pomyśleć o Sarze, która ją kochała i tak bardzo jej potrzebowała?

Sara dostrzegała ból matki. Wiedziała, że jest nieobecna duchem i że myśli o nim. Mama chciała, by wrócił. Mama płakała w nocy, ponieważ nie wracał. Wciskała twarz w poduszkę, ale Sara i tak ją słyszała.

Zagryzła wargę i spuściła głowę, bawiąc się bez zainteresowania lalką.

– A co będzie, jak zachoruję i umrę, mamo? – spytała cicho.

– Nie zachorujesz – powiedziała mama, a jej wzrok rozjaśnił się. Spojrzała na córkę i uśmiechnęła się. – Jesteś zbyt młoda i zdrowa, by umrzeć.

Mama znów zaczęła czesać włosy. Przypominały blask słońca spływający po jej bladych ramionach. Mama była taka ładna. Jak Alex mógł jej nie kochać?

– Ale gdybym umarła, mamo, to czy wróciłby i został z tobą? – Mae znieruchomiała i wlepiła w nią wzrok. Nie. Jej oczy wypełniły się łzami. Nie mogła znieść myśli, że Sara usłyszała wszystko, co Alex powiedział tego strasznego dnia. Nie, nie mogła słyszeć. Bawiła się na dworze. A jeśli podeszła do różanej altany? Okno było zawsze otwarte. Nie. Dziewczynka wyrażała po prostu dziecięce obawy.

– Nawet o tym nie myśl, Saro.

– Ale...

– Przestań! – powiedziała mama, podnosząc głos jak nigdy wcześniej. Broda Sary zaczęła się trząść.

Mae nie chciała przyjąć do wiadomości tego, co zobaczyła na własne oczy. Nie mogła znieść myśli, że Sarę tak zraniono.

– Nigdy więcej o tym nie mów – dodała już łagodniej. – Nigdy więcej. Przyrzeknij mi. Nic takiego ci się nie przytrafi.

Przytuliła ją i głaskała delikatnie.

– Kocham cię, Saro. Kocham. Kocham bardziej niż cokolwiek czy kogokolwiek w świecie.

Oprócz niego, pomyślała Sara. Oprócz Alexa Stafforda. A jeśli wróci? Jeśli każe mamie wybierać? Co mama wtedy zrobi?

Przestraszona, Sara przylgnęła do matki i modliła się, by ojciec pozostał daleko.

Jakiś młody człowiek przyszedł zobaczyć się z mamą. Sara, bawiąc się obok kominka lalką, patrzyła, jak matka z nim rozmawia. Do ich domku przychodził zwykle tylko pan Pennyord, który przynosił opał, i Bob. Bob lubił Cleo. Pracował na targu i droczył się z Cleo, mówiąc o pieczonych zadach i soczystych udach jagnięcych. Cleo śmiała się, ale Sarze Bob nie wydawał się szczególnie zabawny. Miał na sobie brudny, poplamiony krwią fartuch.

Młody człowiek dał mamie list, ale go nie otworzyła. Poczęstowała go herbatą, a on powiedział „dziękuję”. Potem już mało mówił, chyba że o pogodzie albo o tym, jaki ładny jest ogród mamy. Powiedział, że długo jechał z miasta. Mama częstowała go herbatnikami i całkiem o Sarze zapomniała.

Sara wiedziała, że stało się coś złego. Mama siedziała sztywno i mówiła bardzo cicho.

– To ładna mała dziewczynka – powiedział młody człowiek i uśmiechnął się do Sary. Dziewczynka, zawstydzona, opuściła wzrok.

– Tak, dziękuję panu. – Mama również obdarzyła ją uśmiechem. – Może byś tak wyszła na dwór, Saro, i ścięła kilka kwiatów na stół?

Sara wzięła swoją lalkę i wyszła bez protestu. Chciała sprawić mamie przyjemność. Wyjęła z szuflady ostry nóż i wyszła do ogrodu. Mama najbardziej lubiła róże. Sara ścinała też nasturcje, czerwone lewkonie, jaskry, złocienie i stokrotki, aż w końcu wiklinowy koszyk na jej ręku był pełen kwiatów.

Kiedy weszła z powrotem do domu, młodego człowieka już nie było. Na kolanach mamy leżał otwarty list. Jej oczy były jasne, a policzki zaróżowione. Uśmiechała się, składając list i wsuwając za rękaw sukni. Wstała i podeszła do Sary, biorąc ją na ręce i obracając się z nią wesoło.

– Dziękuję za kwiaty, kochanie – powiedziała i pocałowała ją. Sara postawiła koszyk na stole.

– Kocham kwiaty – powiedziała mama. – Są takie urocze, prawda? Może tym razem ty byś je ułożyła? Muszę poszukać czegoś w kuchni. Och, Saro! To taki piękny dzień, prawda?

To okropny dzień, pomyślała Sara, patrząc w ślad za nią. Czuła się chora ze strachu. Wzięła ze stołu duży wazon i wyrzuciła zwiędłe kwiaty na kompost. Napompowała świeżej wody. Ochlapała sobie sukienkę, niosąc wazon z powrotem i ustawiając na stole. Wspięła się na krzesło i zaczęła wpychać do niego kwiaty. Nie przycinała łodyg ani nie obrywała listków. Nie dbała o to, jak wyglądają, gdyż mama i tak nie zwróci na nie uwagi.

Sara wiedziała, że Alex Stafford wraca.

Mama wróciła do salonu z Cleo.

– Och, kochanie, mam wspaniałe wieści – powiedziała. – Cleo planuje wyjazd nad morze w tym tygodniu i chce cię zabrać ze sobą.

Serce Sary zabiło szybko i mocno.

– Czy to nie urocze z jej strony? – wesoło ciągnęła mama. – Ma przyjaciela, który prowadzi zajazd i uwielbia bawić się z dziećmi.

Cleo uśmiechnęła się z przymusem, chłodno.

– Nie chcę jechać. Chcę zostać z tobą. – Mama ją odsyła, ponieważ on jej nie chciał. Może teraz i mama jej nie chciała.

– Nonsens – roześmiała się mama. – Nigdy się stąd nie ruszałaś, a powinnaś zobaczyć kawałek świata. Spodoba ci się ocean. Tak miło siedzieć na piasku i słuchać szumu fal, kochanie. Będziesz mogła budować zamki i szukać muszelek. Tylko poczekaj, aż piana morska zacznie łaskotać cię w palce u nóg.

Mae znów czuła, że żyje. Alex pisał, że przyjeżdża, by się z nią spotkać, i nie chciała następnej sceny. Najlepiej usunąć mu Sarę z drogi. Nie pisał, jak długo zamierza pozostać, ale nie przypuszczała, by fatygował się taki kawał drogi dla paru godzin, zwłaszcza po tak długiej nieobecności. Mrowiło ją ciało. Na samą myśl o tym, że znów go ujrzy, czuła mrowienie. Zamierzała spędzić całe popołudnie, szykując się dla niego. Ale najpierw musiała zająć się wyjazdem Sary.

– Chodź, kochanie. Przygotuję cię do drogi.

Sara patrzyła, jak składa jej rzeczy i chowa do torby podróżnej. Mama nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie się jej pozbędzie.

– Gdzie twoja lalka? – Na pewno chcesz ją zabrać ze sobą.

– Nie.

– Dlaczego? Nigdzie się bez niej nie ruszasz.

– Ona chce zostać z tobą.

Mae zmarszczyła brwi, ale nie poruszała więcej tego tematu.

Cleo wróciła po Sarę i obydwie odbyły milowy spacer do miasta. Cleo kupiła bilety w chwili, gdy podjechał powóz. Woźnica zaopiekował się bagażami, a Cleo wsadziła Sarę do powozu. Potem usiadła naprzeciwko dziewczynki i uśmiechnęła się. Jej brązowe oczy świeciły blaskiem.

– Czeka nas przygoda, Saro – powiedziała.

Sara chciała wyskoczyć z powozu i pobiec do domu, do mamy, ale wiedziała, że mama odesłałaby ją z powrotem. Gdy konie ruszyły, przylgnęła do okna, patrząc, jak znajome domy zostają w tyle. Przejechali z hukiem kół przez most i ruszyli drogą, porośniętą z obu stron drzewami. Wkrótce wszystkie znajome widoki zniknęły, więc Sara opadła na podskakujące siedzenie. Im dłużej trwała podróż, tym czuła się samotniejsza.

– Zatrzymamy się pod Czterema Wiatrami – powiedziała Cleo, zadowolona, że dziecko jest grzeczne. Początkowo spodziewała się strasznych kłopotów. Dziewczynka nigdy nie oddaliła się od Mae na dłużej niż parę godzin. Ale teraz siedziała nieruchomo i z powagą, wyglądając uroczo w niebieskim, aksamitnym wdzianku z zabawną, koronkową lamówkę. Może mimo wszystko nie będzie tak źle.

– Mają tam dobre jedzenie i przyzwoite pokoje – powiedziała jej Cleo – no i będziemy blisko morza. Idzie się wąską, trawiastą ścieżką i dociera się do urwistego brzegu. Fala uderza o skały. Huk jest wspaniały, nie mówiąc już o tym, że nie ma nic lepszego od zapachu słonego powietrza.

Jednak Sara wolała swój domek i ogród na jego tyłach. Lubiła siedzieć z mamą pod altanką, majtając nogami w strumyku.

Powstrzymując łzy, znów wyjrzała przez okno. Piekły ją oczy, a w gardle drapało od kurzu. Godziny mijały wolno, ciężki stukot końskich kopyt przyprawiał o ból głowy. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona, że opadały jej powieki, ale ilekroć zamykała oczy, wóz podskakiwał albo huśtał się gwałtownie, i wtedy budziła się przerażona.

Woźnica raz zatrzymał powóz, by zmienić konie i dokonać drobnych napraw. Cleo zaprowadziła Sarę do toalety. Kiedy Sara stamtąd wyszła, Cleo już nie było. Dziewczynka pobiegła do powozu, potem do stajni, wreszcie wyskoczyła na drogę, krzycząc: „Cleo, Cleo!”

– Nie hałasuj! Jezu, o co ten harmider? – spytała Cleo, biegnąc w jej stronę. – Wyglądasz jak kurczak, który biega z obciętą głową.

– Gdzie byłaś? – spytała władczo Sara, bliska łez z powodu strachu i gniewu.

Cleo uniosła brwi. – Mama powiedziała, że mamy się trzymać razem.

– Proszę mi wybaczyć, łaskawa pani, ale raczyłam się kubkiem piwa.

żona zarządcy stacji stanęła w drzwiach, wycierając dłonie.

– Jakie ładne dziecko – powiedziała. – Jesteś głodna, kochanie? Czas, żebyś zjadła trochę gulaszu.

Sara spuściła wzrok, zawstydzona zainteresowaniem kobiety.

– Nie, dziękuję, proszę pani.

– I jakie grzeczne – dodała kobieta.

– Chodź, Saro – powiedziała Cleo, popychając ją łagodnie w stronę drzwi stacji.

Kobieta poklepała Sarę po plecach, prowadząc ją do stołu.

– Trzeba żebyś nabrała trochę wagi, moja droga. Musisz spróbować mojego gulaszu. Uchodzę za jedną z najlepszych kucharek na tej linii.

Cleo usiadła i znów podniosła swój kubek z piwem.

– Powinnaś coś zjeść, zanim wyruszymy w drogę.

– Nie jestem głodna, Cleo.

– Nie obchodzi mnie to. Będziesz robiła to, co ci się mówi. Woźnica powiedział, że ruszymy dopiero za trzydzieści minut, a na wybrzeże dotrzemy za trzy albo cztery godziny – powiedziała. – Nie chcę wtedy słyszeć, że jesteś głodna. Masz teraz jedyną okazję, żeby coś zjeść, zanim dotrzemy do Czterech Wiatrów.

Cleo ogarnęły wyrzuty sumienia i żal, gdy spojrzała na Sarę. Nie chciała być taka opryskliwa. Westchnęła w głębi duszy, czując ciężar winy i coraz większą złość. Czy Mae naprawdę wierzyła, że udało jej się oszukać to dziecko? Było jasne, iż Sara wie, że stoi matce na drodze i że matka ją odesłała, by pozbyć się jej na jakiś czas. Czy Mae nie mogła wysłać jej z kimś innym?

Kiedy znów usadowiły się w powozie, Sara była bardzo spokojna. Zajęła poprzednie miejsce i wyprostowana patrzyła przez okno, trzymając małe rączki na kolanach. Zadowolona Cleo drzemała. Kiedy się ocknęła, poczuła zapach morskiego powietrza. Sara wciąż siedziała w tej samej pozycji, ale na jej małej, przybrudzonej buzi widać było białe smugi, i Cleo wiedziała, że dziewczynka płakała. Biedne maleństwo.

Dotarli do Czterech Wiatrów tuż po zachodzie słońca. Sara uczepiła się dłoni Cleo, podczas gdy woźnica odwiązywał ich torby podróżne. Sara posłyszała głośny ryk, przypominający głos jakiegoś potwora, i poczuła strach.

– Co to jest, Cleo? – spytała, otwierając szeroko niebieskie oczy.

– Morze uderzające o skały. Wspaniałe, co?

Sara pomyślała, że to najbardziej przerażający dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszała. Wiatr zawodził w koronach drzew jak dzika bestia szukająca ofiary, a zza drzwi prowadzących do Czterech Wiatrów dochodził głośny śmiech i krzyki mężczyzn. Cofnęła się gwałtownie i wpadła na Cleo.

– Uważaj – upomniała ją Cleo. – Weź swoją torbę. Ja już dźwigam własną.

Sara przywlokła torbę pod drzwi. Cleo pchnęła je ramieniem i weszła do środka. Sara ruszyła w ślad za nią, bojąc się zostać w tyle. Cleo dostrzegła przy kontuarze Merricka, który mocował się na rękę z muskularnym marynarzem. Niemal zapłakała ze szczęścia. Stary Stump nalewał piwo i od razu ją zauważył. Nachylił się, by trącić Merricka, i kiwnął głową w jej stronę. Merrick nieznacznie się odwrócił, a wtedy marynarz, wykorzystując nieuwagę przeciwnika, z okrzykiem triumfu przycisnął jego dłoń do kontuaru. Merrick wstał i uderzył go pięścią w prawe oko. Marynarz runął na podłogę.

Cleo wybuchnęła śmiechem, ledwie świadoma obecności Sary, która chowała się za jej suknią. Dobrze było znów przebywać wśród żywych ludzi. Gdy pracowała w domku Mae, czasem chciało jej się krzyczeć, gdyż panował tam taki spokój. Mae była zadowolona, mogąc czytać i czesać swoje płowe włosy, ale Cleo tęskniła za gwarem i wesołym towarzystwem. Tęskniła za Merrickiem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo.

Podszedł i pocałował ją, ku uciesze kompanów, którzy wznosili okrzyki.

– Chryste! – wykrzyknął, kiedy ją puścił i zauważył Sarę. – Bękart? Musiałaś się zadać z ładnym gościem, sądząc po jej buzi.

Minęła cała chwila, nim Cleo złapała oddech i pojęła, o czym mówi.

– Ach, chodzi ci o nią. Nie jest moja – powiedziała. – To córka tej pani, u której pracuję.

– Co ona tu z tobą robi?

– To długa historia, i to taka, o której wolałabym teraz zapomnieć.

Skinął potakująco i poklepał ją po biodrze.

– Jak ci się podoba wiejskie życie? – uśmiechnął się ironicznie.

– Jest takie, jakie sobie wyobrażałam.

Roześmiał się i wziął od niej torbę.

– To dlatego wróciłaś do Czterech Wiatrów, co? – wziął także torbę Sary i uśmiechnął się szeroko, gdy cofnęła się w przestrachu, jakby był samym diabłem.

Sara nigdy nie widziała kogoś takiego. Był bardzo duży i miał brodę jak piraci z opowiadań, które czytała jej mama. Mówił głosem donośnym i głębokim i patrzył na Cleo, jakby chciał ją zjeść. Zdawało się, że Cleo w ogóle o niej zapomniała, gdy ruszyły przez zatłoczoną salę. Sara szła tuż za nią, czując na sobie spojrzenia ludzi.

– Podaj naszej Cleo kubek piwa – zwrócił się Merrick do posiwiałego barmana, który przywitał ją mrugnięciem i szerokim uśmiechem. Chwycił Sarę i posadził na kontuarze. – I trochę wina z wodą dla tej bladej dziecinki. – Pomacał jej aksamitne wdzianko. – Twoja mama musi być bogata.

– Jej tata jest bogaty – wyjaśniła Cleo. – I żonaty.

– Ach. – Merrick obdarował ją kpiącym uśmiechem. – Myślałem, że pracujesz w porządnym domu.

– Jest porządny. Nikt mnie tam źle nie traktuje.

– Wiedzą, że pracowałaś przez pięć lat w knajpie, zanim zdecydowałaś się poprawić nieco swoją pozycję? – Jego dłoń zsunęła się po jej biodrze. Odepchnęła ją.

– Mae wie o tym. Nie jest z tych, co to patrzą na innych z góry. Lubię ją.

– Ta mała jest do niej podobna?

– Kubek w kubek.

Merrick ujął Sarę pod brodę i poklepał po policzku.

– Oczy niebieskie jak fiołki, a włosy jak u anioła. Twoja mama musi być cholernie ładna, jeśli jest choć trochę do ciebie podobna. Chciałbym ją zobaczyć.

Cleo zesztywniała i zdusiła w sobie zazdrość. Merrick zawsze był pozbawionym serca kobieciarzem. To był jeden z powodów, dla których zdecydowała się stąd odejść. Marzyło jej się, że za nią podąży i będzie błagał, by pozostała, ale nie zrobił tego. Merrick raczej by umarł, niż pognał za jakąś kobietą. Wciąż głaskał Sarę po policzku, a dziecko wyglądało na chore ze strachu. Przerażał ją swoją czarną brodą i ciemnymi oczami.

– Daj jej spokój, Merrick. I tak jest wystraszona. Pierwszy raz rozstała się z matką.

Roześmiał się.

– Wygląda trochę blado w porównaniu z innymi dziewuchami. Chodź, dziecinko, napijesz się. – Podsunął jej kubek z rozcieńczonym winem. – No dalej. Łykniesz trochę i nie będziesz się już niczego bała. – Roześmiał się, gdy Sara się skrzywiła. – Przyzwyczajona do czegoś lepszego, co?

– Do niczego nie jest przyzwyczajona – powiedziała Cleo, poirytowana tym, że Merrick poświęca więcej uwagi dziecku niż jej. Spojrzała na Sarę i poczuła, że strach dziecka zaczyna ją złościć. – Nie bądź takim tchórzem, Saro. On tylko tak gada i nic więcej.

Stary Stump i inni przy barze wybuchnęli śmiechem, a Merrick im zawtórował.

Sara chciała zeskoczyć z kontuaru i uciec od tych donośnych głosów, śmiechu i wlepionych w nią oczu. Cleo postawiła ją na ziemi i zaprowadziła do stołu. Merrick ruszył za nią. Ilekroć jego kubek był opróżniony, napełniał go od nowa. Opowiadał żarty, i Cleo cały czas się śmiała. Raz sięgnął ręką pod stół i pogłaskał ją po udzie. Kiedy Cleo się odzywała, jej głos brzmiał chrapliwie.

Na zewnątrz padało, a gałęzie drzew drapały o szybę w oknie. Sara była zmęczona, a jej powieki tak ciężkie, że same opadały.

Merrick podniósł swój kubek.

– Dziecinka traci wiatr w żaglach.

Cleo dotknęła jej głowy.

– Złóż ramiona na stole, oprzyj na nich głowę i odpocznij trochę – powiedziała, nie mając zamiaru nigdzie iść. Zdawało się, że Cleo dobrze się bawiła. Ciągle gapiąc się na Merricka i uśmiechając się do niego w jakiś dziwny i nieznany dotąd Sarze sposób.

– Dlaczego musiałaś przywieść ją ze sobą do Czterech Wiatrów? – spytał Merrick, czytając w jej myślach.

– Bo matka zabawia jej tatę i dziewczynka tylko by im przeszkadzała. – Słowa Cleo były lodowate. – Przestań.

– Przestań? – zaśmiał się cicho. – Przecież właśnie po to przyjechałaś. Co z tymi wiejskimi chłopakami?

– Nic. Jeden z nich chce się ze mną ożenić.

– Chodźmy na górę i porozmawiajmy o tym, po co tu wróciłaś – powiedział chrapliwie.

– A co mam zrobić z nią? Byłam taka zła, kiedy Mae mi ją wcisnęła.

Sara słyszała ich, ale nie otwierała oczu i nie podnosiła głowy. Piekły ją łzy i miała ściśnięte gardło.

– Coś mi się widzi, że najłatwiej byłoby oddać komuś tę małą. Ktoś na pewno by ją zechciał.

– Tak właśnie powiedziałam Mae, ale nie chciała o niczym słyszeć. Ufa mi. Ma tylko tego dzieciaka, kiedy jej mężczyzna jest daleko. A jedyne, co Mae umie, to ładnie wyglądać i hodować kwiaty.

– Chyba mówiłaś, że ją lubisz.

– Owszem, lubię ją, ale zgadnij, kto ma na głowie jej bękarta, gdy Jego Wysokość decyduje się przyjechać. To męczące ciągnąć za sobą dzieciaka, zwłaszcza nie swojego.

Merrick zachichotał.

– A gdybyśmy zrzucili ją z urwiska? Może jej matka potraktowałaby to jako przysługę? Dałaby ci pewnie podwyżkę.

Serce Sary waliło mocno i szybko.

– To nie jest zabawne – powiedziała Cleo, – Lepiej ją obudzę i położę do łóżka. Ma za sobą długi dzień. – Trąciła Sarę i wzięła ją za rękę. – Pora spać. Powiedz dobranoc panu Merrickowi.

Wyszczerzył w uśmiechu zęby.

– Odprowadzę cię na górę.

Kiedy otworzyła drzwi swojego dawnego pokoju, przytrzymał je i wszedł za nią.

– Co robisz? – spytała szeptem Cleo. – Nie możesz tu wchodzić. Powie wszystko Mae i stracę posadę.

– Zajmę się tym. – Merrick pochylił się i chwycił Sarę za podbródek. – Powiesz choć słowo, a wyrwę ci twój mały różowy języczek.

Widząc, że mu uwierzyła, uśmiechnął się i puścił ją. Sara rzuciła się do kąta i przycupnęła.

– Widzisz? Nie ma się czym martwić. Nie piśnie słówka.

Cleo była poruszona.

– To było okrutne. – Spojrzała na Sarę. – Nie mówił poważnie. Tylko żartował. Nie wierz w to, co mówi.

– Wierz w to, dzieciaku. Nie żartowałem. – Znów spojrzał na Cleo. – Okrutne? – wykrzywił twarz w uśmiechu. – Okrutne byłoby zostawić mnie z niczym w tym stanie, do jakiego mnie doprowadziłaś – powiedział. Chciał ją chwycić. Umknęła mu, ale bez przekonania.

– Znam cię, Cleo. – Jego uśmiech był wymuszony. Oczy mu błyszczały. – Po co jechałaś taki kawał drogi do Czterech Wiatrów? Tylko po to, żeby znów popatrzeć na morze?

– W moich żyłach też krąży krew, nie woda.

Merrick złapał ją i pocałował. Cleo zajęczała i spróbowała się wyrwać.

– Poczujesz to jeszcze mocniej – powiedział chrapliwie. Trzymał ją za biodra i przyciągnął do siebie. Sara gapiła się na nich z kąta.

– Merrick, przestań. Ona patrzy...

– To co z tego?

Kiedy znów ją pocałował, walczyła jeszcze. Sara zastygła w przerażeniu. Może on zabije je dwie.

– Nie. Wyjdź stąd. Nie mogę. Mam się nią opiekować.

Roześmiał się.

– Nie wiedziałem, że jesteś taka wrażliwa.

Puścił ją, a ona poczuła się tak niezaspokojona, że niemal wybuchnęła płaczem. Uśmiechnął się ze zrozumieniem i odwrócił do niej plecami.

– Chodź, mała – powiedział do Sary.

– Co robisz? – spytała Cleo.

– Nic jej się nie stanie, jak posiedzi sobie trochę na korytarzu. – A ty potrzebujesz tego jeszcze bardziej niż ja. Nie umrze za drzwiami. Nikt jej nie zrobi krzywdy.

Puścił ją, a ona, widząc w jego oczach obietnicę, nie była w stanie zaprotestować, gdy ściągał z łóżka koc i poduszkę, a potem skinął na Sarę.

– Wychodź.

Sara nie miała odwagi się przeciwstawić.

Rzucił brudny koc i poduszkę na podłogę za drzwiami. Coś dużego przemknęło po korytarzu i schowało się w mroku.

– Masz tu siedzieć i się nie ruszać. Jak nie zostaniesz w tym miejscu, to zabiorę cię nad morze i rzucę krabom na pożarcie. Rozumiesz?

Sarze zaschło w buzi i nie mogła wypowiedzieć słowa. Skinęła więc tylko głową.

– Merrick, nie mogę jej tu zostawić – powiedziała Cleo. – Widziałam szczura.

– Jest za mała, żeby przejmować się szczurami. Nic jej nie będzie – powiedział i poklepał Sarę po policzku. – Prawda? Zostaniesz tu, aż Cleo przyjdzie po ciebie. Rozumiesz? Nie ruszaj się stąd i czekaj na nią.

– Tak, proszę pana – wyjąkała.

– Widzisz? – Wyprostował się i obrócił Cleo w stronę pokoju, klepiąc ją po plecach. Zamknął za sobą drzwi.

Sara posłyszała, jak Merrick coś mówi, a Cleo chichoce. Potem inne odgłosy. Bała się. Chciała uciec od tego dźwięku, ale pamiętała, co obiecał zrobić pan Merrick, gdyby ruszyła się z miejsca. Przerażona, zakryła głowę brudnym kocem, starając się odgrodzić od tych hałasów.

Sara czuła ciężar ciszy. Wpatrywała się w głąb mrocznego korytarza. Miała wrażenie, że ktoś się jej przygląda. A jeśli wróci szczur? Jej serce przypominało bęben, a całe ciało było wstrząsane jego oszalałym rytmem. Usłyszała ciche chrobotanie i podciągnęła nogi pod brodę, wpatrując się w ciemność. Kiedy rozległ się trzask otwieranych drzwi, podskoczyła.

Z pokoju wyszedł Merrick. Cofnęła się, ale nie musiała się obawiać. Zapomniał o niej. Nawet na nią nie spojrzał, kiedy szedł korytarzem, a potem schodami. Teraz miała przyjść po nią Cleo. Ale Cleo nie przychodziła. Sara, zawinięta w koc i wciśnięta w ścianę, czekała, tak jak czekała na mamę w dniu, gdy przyjechał ojciec.

Cleo bolała głowa, gdy zbudziła się, czując na twarzy blask słońca. Wypiła poprzedniej nocy za dużo piwa, i teraz miała spuchnięty język. Wyciągnęła rękę, ale nie znalazła Merricka. To było do niego takie podobne. Nie zamierzała się tym teraz martwić. Jak mógł po tej nocy zaprzeczać, że ją kocha? Poczuła, że musi napić się kawy. Umyła twarz i ubrała się. Otworzywszy drzwi, zobaczyła skulone na zimnym korytarzu dziecko. W niebieskich oczach dziewczynki czaił się cień.

– O Boże – powiedziała Cleo słabym głosem. Całkiem zapomniała o swojej podopiecznej. Poczuła przypływ strachu i winy. A jeśli Mae się dowie? Chwyciła dziewczynkę i zaniosła do pokoju. Jej małe rączki były zimne, a skóra biała.

– Nie mów nic mamie – błagała płaczliwie. – To będzie twoja wina, jeśli mnie zwolni.

Drażniło ją, że znalazła się w tak niezręcznej sytuacji i że jej posada zależy od milczenia dziecka.

– Dlaczego nie poszłaś zeszłej nocy do łóżka, tak jak miałaś to zrobić? Merrick powiedział ci, żebyś wróciła do pokoju, jak sobie pójdzie.

– Nie, nie powiedział tak. Powiedział, żebym się nie ruszała, dopóki nie przyjdziesz po mnie -przypomniała jej Sara i zaczęła płakać, widząc gniew Cleo.

– Nie kłam! Słyszałam, co mówił. Wcale tak nie powiedział.

Zmieszana i przestraszona, Sara nadal płakała. A jeśli Cleo powie Merrickowi? Co jej zrobi za to, że była nieposłuszna? Czy zrzuci ją z urwiska, żeby nakarmić nią kraby, tak jak mówił?

– Przepraszam, Cleo. Przepraszam.

– Przestań płakać – powiedziała Cleo. – Płacz nie pomoże. Czy kiedykolwiek pomógł twojej mamie? – Przepełniona wyrzutami sumienia, wzięła dziecko w ramiona i przytuliła. – Nie powiemy nikomu. Wszystko zostanie między nami.

Merrick nie wrócił do Czterech Wiatrów, i Cleo upiła się tego wieczoru. Położyła Sarę wcześnie do łóżka i zeszła do baru, mając nadzieję, że tamten wróci. Nie wrócił. Została na dole trochę dłużej, śmiejąc się z innymi mężczyznami i udając, że się nie przejmuje. Potem wzięła na górę butelkę rumu. Sara siedziała na łóżku całkiem przytomna, z szeroko otwartymi oczami.

Cleo chciała sobie porozmawiać. Chciała dać upust swej złości, którą odczuwała wobec Merricka. Nienawidziła go za to, że znów złamał jej serce. Pozwoliła, by znów jej to zrobił. Kiedy wreszcie nauczy się mówić „nie”? Dlaczego tu w ogóle wróciła?

– Zamierzam zdradzić ci świętą prawdę, mała. Słuchaj uważnie.

Pijąc rum przełykała łzy i żal. Uległa goryczy i gniewowi.

– Wszyscy mężczyźni chcą cię wykorzystać. Kiedy dajesz im swoje serce, oni rozszarpią je na kawałki. – powiedziała rozżalona. Znów się napiła i jej głos stał się bełkotliwy. – żadnemu z nich nie zależy. Weź swojego tatę. Zależy mu? Nie.

Sara, zrozpaczona, wsunęła się pod kołdrę i zakryła uszy. Nie chciała słuchać tych okropnych słów ani oglądać wykrzywionej twarzy Cleo. Pragnęła schować się w ciemności i nigdy więcej z niej nie wychodzić.

Cleo, rozwścieczona, zdarła z niej kołdrę. Kiedy Sara próbowała uciec, chwyciła ją za nogę i przyciągnęła z powrotem.

– Siadaj i słuchaj mnie!

Podciągnęła ją do góry i potrząsnęła nią. Sara zacisnęła powieki i odwróciła twarz, ale to nie pomogło.

– Patrz na mnie! – wściekała się Cleo.

Sara wpatrywała się w nią szeroko otwartymi, przerażonymi oczyma, drżąc gwałtownie. Serce waliło jej boleśnie.

Cleo zwolniła nieco uścisk.

– Twoja mama powiedziała mi, żebym dobrze się tobą opiekowała – stwierdziła. – No cóż, robię to, moja droga. Słuchaj i ucz się. Zdradzam ci świętą prawdę.

Puściła Sarę i teraz dziewczynka siedziała nieruchomo.

Patrząc na nią z pogardą, Cleo opadła na krzesło obok okna i znów łyknęła rumu. Wyciągnęła niepewnie rękę.

– Twój wspaniały tata ma w nosie każdego, a szczególnie ciebie! A jeśli chodzi o twoją matkę, interesuje go tylko to, co ma do zaoferowania twoja matka. I ona daje mu wszystko. Pojawia się, kiedy mu się spodoba, wykorzystuje ją, a potem odjeżdża konno do swojego wspaniałego domu w mieście, gdzie mieszka jego bogata żona i dobrze wychowane dzieci. A Mae żyje tylko po to, żeby znów go zobaczyć.

Sara cofała się, aż oparła się plecami o odrapaną ścianę.

Cleo zaśmiała się smutno i potrząsnęła głową.

– To taka słodka, głupia idiotka. Czeka na niego i pada na twarz, żeby ucałować jego stopy, kiedy się pojawia. Wiesz, dlaczego zniknął na tak długo? Przez ciebie. Nie może znieść widoku własnego dziecka. Twoja mama płacze i błaga go, a co jej z tego kiedykolwiek przyszło? Twój ojciec zmęczy się nią prędzej czy później, a potem rzuci jak śmieć. I ciebie razem z nią. To jedyne, czego możesz być pewna.

Sara otarła rękawem nos i załzawione policzki. Czuła ból w klatce piersiowej, jakby ktoś deptał po niej.

– Nikt nikogo nie obchodzi na tym świecie – powiedziała Cleo głosem już spokojniejszym i smutniejszym, ale coraz bardziej niezrozumiałym. – Wszyscy wykorzystujemy się nawzajem w taki czy inny sposób, żeby dobrze się czuć, żeby źle się czuć, żeby nic nie czuć. Najlepsi są w tym szczęściarze. Jak Merrick. Jak twój bogaty tata. A reszta z nas łapie po prostu to, co się da.

Dalej mamrotała, osuwając się coraz bardziej na krześle, aż w końcu straciła świadomość. Oddychała głośno przez sen, z jej na wpół otwartych ust kapała ślina,

A Sara siedziała na skłębionej pościeli sponiewierana i przerażona, zastanawiając się, czy Cleo nie ma racji. Gdyby jej ojcu zależało na niej, to czy chciałby, żeby była martwa? Gdyby zależało mamie, to czy wysłałaby ją z domu?

święta prawda. Co było świętą prawdą ?

Wyjechały następnego ranka. Sara ani razu nie spojrzała na morze.

Kiedy przybyły do domu, Mae udawała, że wszystko jest dobrze, ale Sara wiedziała, że jest inaczej. Wszędzie stały pudła, a mama pakowała swoje rzeczy.

– Odwiedzimy babcię i dziadka – powiedziała szybko mama. W oczach miała jakiś martwy wyraz. – Nigdy cię nie widzieli.

Oznajmiła Cleo, że jest jej przykro, ale musi ją odprawić, a ona odparła, że nic się nie stało. Zdecydowała w końcu poślubić Boba, rzeźnika. Mama dodała, że ma nadzieję, iż Cleo będzie szczęśliwa, i Cleo odeszła.

Sara obudziła się w środku nocy. Mamy nie było w łóżku, ale słyszała ją. Kierując się dochodzącym głosem, poszła do salonu. Okno było otwarte, więc zbliżyła się do niego, by wyjrzeć na zewnątrz. Co mama robiła na dworze w środku nocy?

Ogród był zalany blaskiem księżyca. Sara zobaczyła, że matka klęczy w cienkiej, białej koszuli nocnej. Wyrywała wszystkie kwiaty. Wyciągała je garściami z ziemi i rzucała na wszystkie strony, płacząc i mówiąc do siebie. Podniosła nóż i wstała. Przyklękła obok swoich ukochanych krzewów różanych. Podcinała je jeden za drugim. Bez wyjątku.

Potem pochyliła się i załkała, kołysząc się z nożem w ręku.

Sara osunęła się na podłogę i skryła w ciemności salonu, trzymając się dłońmi za głowę.

Cały następny dzień jechały powozem, a noc przespały w zajeździe. Mama mówiła niewiele, a Sara mocno przyciskała do piersi swoją lalkę. W pokoju było tylko jedno łóżko, i Sara spała zadowolona w ramionach matki. Kiedy zbudziła się rano, mama siedziała przy oknie i modliła się, przesuwając między palcami paciorki różańca. Sara słuchała, nie rozumiejąc, gdy matka powtarza te same zdania na okrągło.

– Wybacz mi, Jezu. Zrobiłam to. Moja wina, moja wina.

Znów jechały cały dzień powozem i w końcu dotarły do miasta.

Mama była niespokojna i blada. Otrzepała jej ubranko i poprawiła kapelusz. Wzięła ją za rękę i szły bardzo długo, nim dotarły do zadrzewionej ulicy.

Mama podeszła do białego ogrodzenia i przystanęła przy furtce.

– Boże, błagam, błagam, niech mi wybaczą – wyszeptała – O, Panie, proszę.

Sara popatrzyła na dom. Nie był wiele większy od ich domku, ale miał ładny ganek, a na parapetach stały doniczki z kwiatami. We wszystkich oknach wisiały koronkowe firanki. Podobało jej się tutaj.

Kiedy dotarły do drzwi, mama odetchnęła głęboko i zapukała. Otworzyła jakaś kobieta. Była mała, siwa, i miała na sobie bawełnianą sukienkę w kwiaty, przykrytą białym fartuszkiem. Spojrzała na mamę, a jej niebieskie oczy napełniły się łzami.

– Och! – szepnęła – och!

– Wróciłam do domu, matko – rzekła Mae. – Proszę, pozwól mi wejść.

Kobieta cofnęła się, a jej twarz była blada i ściągnięta.

– To nie takie proste. Wiesz o tym.

– Proszę. Nie mam dokąd pójść.

Kobieta spojrzała na Sarę.

– Nie muszę pytać, czy to twoje dziecko – powiedziała, uśmiechając się smutno. – Jest taka piękna.

– Proszę, matko.

Kobieta otworzyła szeroko drzwi pozwalając im wejść do środka.

Wprowadziła je do małego pokoju pełnego książek.

– Poczekaj tutaj, a ja pomówię z ojcem – oznajmiła i wyszła.

Mama przemierzała pokój, splatając dłonie. Raz przystanęła i zamknęła oczy, poruszając wargami. Po chwili pani wróciła, jej twarz była blada i spięta, policzki mokre.

– Nie. – powiedziała. – Jedno słowo, które wypowiedział. Nie.

Mae zrobiła krok w stronę drzwi, ale kobieta ją powstrzymała.

– Mae, usłyszysz od niego rzeczy, które cię tylko zranią.

– Jak może mnie jeszcze bardziej zranić?

– Mae, proszę, nie...

– Błagam, mamo. Padnę na kolana. Powiem mu, że miał rację. Miał rację!

– To nie pomoże. Powiedział, że z tego co wie, nie ma już córki.

Mae wyminęła ją i ruszyła w stronę drzwi.

– Ja żyję!

Sara chciała pobiec za nią, ale pani ją powstrzymała i posadziła na krześle.

– Zostań tu, dziecko. Twoja obecność tylko pogorszy sprawę. – Potem pospieszyła za mamą, zamykając za sobą drzwi.

Sara czekała.

Mama po chwili wróciła. Twarz miała bladą, ale już nie płakała.

– Chodź, kochanie – powiedziała drewnianym głosem. – Wychodzimy.

– Mae – powiedziała pani z płaczem. – Och, Mae... – pani włożyła coś w rękę mamy.

Potem mama już się nie odezwała. Z drugiego pokoju słychać było męski, gniewny głos.

– Muszę iść. – powiedziała pani. Mama skinęła głową, po czym odwróciła się.

Kiedy dotarły do wylotu porośniętej drzewami ulicy, Mae wyjęła z zaciśniętej dłoni pieniądze, które dostała od matki. Roześmiała się załamana. Po chwili, wziąwszy Sarę za rękę, szła, a po policzkach spływały jej łzy.

Mama sprzedała swój rubinowy pierścionek i sznur pereł. Mieszkały w zajeździe, dopóki nie skończyły się pieniądze. Mama sprzedała pozytywkę i przez jakiś czas żyły sobie całkiem nieźle w niedrogim pensjonacie. W końcu poprosiła Sarę, by oddała swego kryształowego łabędzia, i za pieniądze uzyskane ze sprzedaży mieszkały dłuższy czas w kiepskim hotelu, nim mama znalazła ruderę tuż obok nowojorskich doków, gdzie zamieszkały już na dobre.

W końcu Sara zobaczyła morze. Pływały po nim śmieci. Ale mimo to bardzo je lubiła.

Czasem wychodziła z domu i siadała na nabrzeżu. Lubiła zapach soli, widok statków wyładowanych towarami, dźwięk wody uderzającej o pale i krzyki mew w górze.

Nabrzeża były pełne szorstkich mężczyzn i marynarzy z całego świata. Niektórzy przychodzili w odwiedziny, i wtedy mama prosiła Sarę, by czekała na zewnątrz, dopóki nie poszli. Nigdy nie zostawali długo. Czasem szczypali ją w policzek i mówili, że wrócą, jak trochę podrośnie. Niektórzy twierdzili, że jest ładniejsza niż mama, ale Sara wiedziała, że to nieprawda.

Nie lubiła ich. Mama śmiała się, kiedy przychodzili, i zachowywała się tak, jakby była szczęśliwa, że ich widzi. Ale kiedy wychodzili, płakała i piła whiskey, dopóki nie zasnęła w rozpadającym się łóżku pod oknem.

Kiedy Sara skończyła siedem lat, zaczęła się zastanawiać, czy Cleo czasem nie miała choć częściowo racji, jeśli chodzi o świętą prawdę.

Po jakimś czasie zamieszkał z nimi wujek Rab i sprawy przyjęły lepszy obrót. Już nie przychodziło w odwiedziny tylu mężczyzn, choć wciąż się zjawiali, gdy w kieszeniach wujka Raba nie brzęczały monety. Wujek był duży i niezbyt bystry, ale mama darzyła go czułością. Spali razem pod oknem, a Sarze ścielono na podłodze.

– Nie jest zbyt mądry – mówiła mama – ale ma dobre serce i stara się nas utrzymać. Czasy są ciężkie, kochanie, i nie zawsze daje radę. Potrzebuje mojej pomocy.

Czasem pragnął tylko siedzieć za drzwiami, upijać się i śpiewać piosenki o kobietach.

Kiedy padało, chodził do tawerny w dole ulicy, by spędzić czas z przyjaciółmi. Wtedy mama piła i spała. By zabić czas, Sara szukała blaszanych puszek i myła je, aż świeciły jak srebro. Ustawiała je pod dziurami w dachu. Potem siadała w cichej ruderze, w którą bił deszcz, i słuchała muzyki kropel spadających do puszek.

Cleo miała też rację, jeśli chodziło o płacz. Płacz nie pomagał. Mama płakała bez końca, aż wreszcie Sara pragnęła zakryć uszy i nigdy więcej tego nie słuchać. Płacz mamy nigdy niczego nie zmienił.

Inne dzieci wyśmiewały się z Sary i wyzywały jej matkę. Patrzyła na nie i nic nie mówiła. Była to prawda i trudno było z tym dyskutować. Kiedy czuła napływające do oczu łzy – ciężkie, gorące, tak bardzo gorące, że wydawało jej się, iż palą – przełykała je, aż w końcu stały się małymi kamyczkami w jej piersiach. Nauczyła się patrzeć na inne dzieci bez zmrużenia powiek i uśmiechać się z chłodną arogancją i lekceważeniem. Nauczyła się udawać, że nic, co mówią, nie może jej dotknąć. I czasem potrafiła przekonać samą siebie, że tak naprawdę jest.

Tej zimy, kiedy Sara skończyła osiem lat, mama zachorowała. Nie chciała wezwać lekarza. Mówiła, że potrzeba jej tylko wypoczynku. Ale było z nią coraz gorzej, a jej oddech stawał się coraz cięższy.

– Zaopiekuj się moją małą dziewczynką, Rab – mówiła mama. Uśmiechała się tak, jak zwykła to robić bardzo dawno temu.

Umarła nad ranem, z pierwszym blaskiem wiosennego słońca na twarzy i różańcem w trupiobladych dłoniach. Rab ciągle płakał, ale Sarze zabrakło łez. Ciężar, jaki czuła w środku, był prawie nie do zniesienia. Kiedy Rab wyszedł na chwilę, położyła się obok mamy i otoczyła ją ramieniem.

Mama była taka zimna i sztywna. Sara chciała ją rozgrzać. Czuła pod powiekami piasek i żar. Zamknęła oczy i powtarzała raz po raz:

– Obudź się, mamo. Obudź się. Proszę, obudź się. – Kiedy mama się nie obudziła, Sara nie mogła powstrzymać łez. – Chcę odejść z tobą. Weź mnie ze sobą. Boże, proszę cię, proszę, chcę iść z moją mamą. – Płakała, dopóki nie ogarnęło jej znużenie, i obudziła się dopiero wtedy, gdy Rab podniósł ją z łóżka. Byli z nim jacyś mężczyźni.

Sara zrozumiała, że mają się zająć mamą, i zaczęła krzyczeć, żeby zostawili ją w spokoju. Rab trzymał ją mocno, tak że niemal dusił ją smród jego brudnej koszuli, podczas gdy mężczyźni zawijali mamę w prześcieradło. Sara umilkła, kiedy zobaczyła, co zrobili. Gdy Rab ją puścił, usiadła na podłodze i nie ruszała się.

Mężczyźni rozmawiali, jakby nie było jej w pokoju. Może i nie było. Może była niewidzialna, jak kiedyś powiedziała mama.

– Założę się, że Mae była kiedyś naprawdę ładna – powiedział jeden z nich, zaszywając prześcieradło, pod którym znikała twarz mamy.

– Lepiej jej po śmierci – powiedział Rab, znów płacząc. – Przynajmniej nie jest nieszczęśliwa. Jest wolna.

Wolna, pomyślała Sara. Wolna ode mnie. Gdybym się nie urodziła, mama mieszkałaby sobie w ładnym domku na wsi, w otoczeniu kwiatów. Mama byłaby szczęśliwa. Mama by żyła.

– Poczekaj chwilę – powiedział jeden z mężczyzn i wyjął z palców mamy różaniec, który rzucił na kolana Sary. – Założę się, że ona chciała, byś to miała – powiedział.

Kończył zaszywać prześcieradło, a ona przesuwała paciorki między chłodnymi palcami i patrzyła niewidzącymi oczami.

Wszyscy wyszli, zabierając ze sobą mamę. Sara siedziała długi czas, zastanawiając się, czy Rab dotrzyma słowa i zaopiekuje się nią. Kiedy nadeszła noc, a on nie wracał, Sara zeszła do doków i wrzuciła różaniec do pojemnika na śmieci.

– Jaki z ciebie pożytek? – krzyknęła w stronę nieba.

Nie otrzymała odpowiedzi.

Pamiętała, jak mama chodziła do dużego kościoła i rozmawiała z mężczyzną w czerni. Mówił bardzo długo, a mama słuchała z pochyloną głową. Po jej policzkach płynęły łzy. Mama nigdy już nie poszła do kościoła, ale czasem przesuwała paciorki różańca między szczupłymi palcami, podczas gdy w okno uderzały krople deszczu.

– Jaki z ciebie pożytek? – znów krzyknęła. – Powiedz mi!

Jakiś przechodzący obok marynarz spojrzał na nią ze zdziwieniem.

Rab nie wracał przez dwa dni, a kiedy w końcu się pojawił, był tak pijany, że nie pamiętał, kim jest Sara. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, plecami do ognia, patrząc na niego. Był zapłakany, po zarośniętych policzkach płynęły rzewne łzy. Ilekroć podnosił do ust na pół opróżnioną butelkę, widziała, jak porusza mu się jabłko Adama. Po chwili przewrócił się i zachrapał. Reszta whisky zniknęła między szparami w podłodze. Sara przykryła go kocem i usiadła obok niego.

– Wszystko dobrze, Rab. Zajmę się tobą. – Nie potrafiła robić tego tak jak mama, ale wiedziała, że jakoś sobie poradzi.

O szyby bębnił deszcz. Ustawiła swoje puszki i usiłowała o niczym nie myśleć, odgrodziła się od wszystkiego z wyjątkiem kropel, które kapały do pojemników. Muzyka w zimnym, pozbawionym życia pokoju.

Wmawiała sobie, że jest zadowolona, naprawdę zadowolona. Nikt nie zapuka do drzwi. Nikt już nie będzie ich niepokoił.

Rankiem Raba prześladowało poczucie winy. Znów płakał.

– Muszę dotrzymać obietnicy, jaką złożyłem Mae – powiedział. – Bo nie zazna spokoju.

Ściskał głowę dłońmi i patrzył na nią przekrwionymi oczami.

– Co mam z tobą zrobić, dzieciaku? Muszę się napić. I to jeszcze jak.

Zajrzał do kredensu, ale nie znalazł niczego z wyjątkiem puszek fasoli. Otworzył je i zjadł połowę, resztę pozostawiając Sarze.

– Wychodzę na chwilkę, żeby sobie wszystko przemyśleć. Muszę pogadać z przyjaciółmi. Może oni coś pomogą.

Sara leżała na łóżku i wciskała twarz w poduszkę, znajdując ukojenie w niewygasłym jeszcze zapachu matki. Czekała na powrót Raba. Wraz z upływem godzin gdzieś w głębi duszy zaczęła odczuwać niepokój.

Było zimno i padał śnieg. Rozpaliła ogień i zjadła fasolę. Trzęsąc się ściągnęła z łóżka koc i owinęła się nim. Usiadła tak blisko pieca, jak to tylko było możliwe.

Słońce zachodziło i panowała cisza głęboka niczym śmierć. Czuła, że wszystko w jej wnętrzu zwalnia swój bieg, i pomyślała, że gdyby zamknęła oczy i rozluźniła się, to w końcu przestałaby oddychać i umarła. Starała się na tym skoncentrować, ale usłyszała jakiegoś mężczyznę, który mówił coś z podnieceniem. Był to Rab.

– Będzie pan zadowolony. Przysięgam. To dobry dzieciak. Wygląda dokładnie jak Mae. Piękna. Naprawdę piękna. I mądra.

Poczuła ulgę, kiedy otworzył drzwi. Nie był pijany, tylko trochę zawiany, oczy miał wesołe i pełne blasku. Uśmiechał się, pierwszy raz od wielu tygodni.

– Teraz wszystko będzie dobrze, mała – powiedział i wprowadził do rudery jakiegoś mężczyznę.

Nieznajomy był zbudowany jak tragarz portowy i miał twardy wzrok. Kiedy spojrzał na nią, cofnęła się.

– Wstań – powiedział Rab, pomagając jej. – Ten pan przyszedł tu, by cię poznać. Pracuje dla pewnego człowieka, który chce zaadoptować małą dziewczynkę.

Sara nie miała pojęcia, o czym Rab mówi, ale wiedziała, że nie podoba jej się człowiek, który z nim przyszedł. Zbliżył się do niej, a ona próbowała schować się za Raba, lecz Rab przytrzymał ją przed sobą. Nieznajomy ujął ją za brodę i obracał jej głowę na wszystkie strony, przyglądając się uważnie. Potem wziął w dłoń garść jej włosów i pocierał między palcami.

– Miła – stwierdził z uśmiechem. – Naprawdę miła. Spodoba mu się.

Serce waliło jej jak opętane. Spojrzała na Raba, ale ten nie wyczuwał nic złego.

– Wygląda jak Mae – powiedział Rab łamiącym się głosem.

– Jest chuda i brudna.

– Jesteśmy biedni – wyjaśnił żałośnie.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni kilka banknotów, odliczył dwa i wręczył Rabowi.

– Umyj ją i kup jej przyzwoite ubranie. Potem przyprowadź ją pod ten adres. – Dał mu kartkę i wyszedł.

Rab wydał okrzyk radości.

– Sprawy przybierają dla ciebie dobry obrót, dzieciaku – powiedział z uśmiechem. – Czy nie obiecałem twojej mamie, że się tobą zajmę?

Wziął ją za rękę i zaprowadził szybko do innej rudery, kilka ulic dalej. Drzwi otworzyła jakaś kobieta w cienkim szlafroku. Skręcone, kasztanowe włosy opadały na jej blade ramiona, a zamglone oczy były podkrążone.

– Potrzebuję twojej pomocy, Stella. – Kiedy już wyjaśnił wszystko, kobieta zmarszczyła brwi i zagryzła wargę.

– Jesteś pewien, że to w porządku, Rab? Nie byłeś pijany, co? Jakoś to nie wygląda za dobrze. Nie podał nazwiska ani w ogóle niczego?

– Nie pytałem go, ale wiem, dla kogo pracuje. Radley mi powiedział. Ten pan, który chce ją zaadoptować, jest bogaty jak król i pracuje w rządzie.

– To dlaczego szuka sobie córki w dokach?

– A jakie to ma znaczenie, co? To najlepsza szansa, jaka się jej trafia, a ja przyrzekłem Mae.

– Nie płacz, Rab. Przygotuję dzieciaka jak trzeba. Idź sobie łyknąć i wróć później. Będzie gotowa.

Wyszedł, a Stella zaczęła buszować w szafie, aż znalazła coś miękkiego i różowego.

– Zaraz wracam – powiedziała i wzięła wiadro. Kiedy wróciła, nalała trochę do garnka.

– Teraz się porządnie umyjesz. Żaden mężczyzna nie chce brudnej dziewczyny.

Sara zrobiła, jak jej powiedziano, czując w brzuchu narastający strach.

Stella resztą wody umyła jej głowę.

– Masz najpiękniejsze włosy, jakie kiedykolwiek widziałam. Są po prostu jak blask słońca. I masz też ładne, niebieskie oczy.

Stella przerobiła różową bluzkę i przewiązała włosy Sary niebieskimi wstążkami. Sara przypomniała sobie, że mama robiła to samo, kiedy mieszkały w wiejskim domku. A może tylko jej się śniło? Stella nałożyła trochę różu na jej policzki i wargi, a potem wcierała go delikatnie.

– Jesteś taka blada. Nie bój się, kochanie. Kto skrzywdziłby takiego ślicznego aniołka jak ty?

Rab wrócił następnego dnia pijany, a w kieszeniach brzęczały mu monety. Oczy miał szeroko otwarte, tępe i pełne bólu.

– Jak się masz, dzieciaku – powiedział. – Chyba jesteś gotowa, hę?

Objęła go mocno.

– Nie odsyłaj mnie, Rab. Zatrzymaj mnie przy sobie. Będziesz moim ojcem.

– Tak? A co bym robił z dzieckiem, hę? – spytał, uwalniając się od niej i patrząc na nią z uśmiechem. – Mam już i tak dość kłopotów.

– Nie musiałbyś nic robić. Potrafię się sobą zająć. I tobą też.

– A jak sobie to wyobrażasz? Nie jesteś dość duża, żeby coś zarobić. Chcesz kraść tak jak ja? Nie. Będziesz paradowała z kieszeniami pełnymi pieniędzy i dobrze żyła. A teraz chodź.

Szli bardzo długo. Ściemniało się. Bała się cieni i przylgnęła do jego dłoni. Mijali lokale pełne muzyki, krzyków i śpiewów. Szli ulicami zabudowanymi po obu stronach domami, wielkimi, wspaniałymi domami, jakich nigdy nie widziała. Oświetlone okna wyglądały jak wielkie, rozżarzone oczy śledzące każdy jej ruch. Była tu obca, a one o tym wiedziały i pragnęły, by stąd odeszła. Drżąc tuliła się do boku Raba, gdy pytał napotkanych ludzi o drogę i pokazywał im kawałek zmiętego papieru.

Sarę bolały nogi, a w brzuchu burczało. Rab przystanął, podniósł głowę i spojrzał na wielki dom, który stał między podobnymi budynkami.

– Czy to nie jest wspaniałe miejsce! – stwierdził pełen podziwu.

Żadnych kwiatów. Kamienna budowla. Zimna. Ciemna.

Sara była zbyt wyczerpana, by się zainteresować otoczeniem. Usiadła na najniższym stopniu, zrozpaczona, pragnąc wrócić do rudery obok doków, gdzie przypływ niósł ze sobą zapach morza.

– Chodź, dzieciaku. Jeszcze kilka stopni i będziesz w domu – powiedział Rab, ciągnąc ją w górę. Wpatrywała się ze strachem w wielką, miedzianą głowę lwa na drzwiach. Rab ujął pierścień tkwiący w obnażonych kłach zwierzęcia i uderzył nim o drzwi. – Wspa...niaaałe – powiedział z niekłamanym podziwem.

Drzwi otworzył jakiś człowiek w ciemnym ubraniu, który obrzucił Raba pogardliwym spojrzeniem. Rab wręczył mu kartkę. Mężczyzna studiował ją przez dłuższą chwilę, nim skinął głową i otworzył drzwi szerzej.

– Tędy – powiedział chłodno.

W środku było ciepło i pachniało czymś słodkim. Oczom Sary ukazał się wielki pokój. Na lśniącej, drewnianej podłodze leżał wspaniały dywan w kwiaty. W górze wisiał migoczący, kryształowy żyrandol. Nigdy nie widziała niczego równie doskonałego. Niebo musi wyglądać podobnie, pomyślała.

Na powitanie wyszła rudowłosa kobieta o ciemnych oczach i wydatnych, czerwonych ustach. Była ubrana w piękną, czarną suknię, na ramionach i pełnych piersiach połyskiwały czarne korale. Patrzyła z góry na Sarę i lekko marszczyła brwi. Obrzuciła szybkim spojrzeniem Raba, a potem już łagodniej spoglądała na Sarę. Schyliła się i wyciągnęła rękę.

– Nazywam się Sally – powiedziała. – A jak ty masz na imię, kochanie?

Sara tylko spojrzała na nią i schowała się za Raba.

– Ona jest nieśmiała – powiedział.

Sally wyprostowała się i spojrzała na niego twardym wzrokiem.

– Jest pan pewien, że wie, co robi?

– Pewnie, że wiem. Ma pani tu niezły dom, madame. Nie jak ta dziura, w której mieszkamy.

– Na górę, schodami po prawej – powiedziała matowym głosem. – Pierwsze drzwi po lewej stronie.

Wyciągnęła rękę, zanim Rab zdążył zrobić dwa kroki, i zatrzymała go.

– Jeśli jest pan nie zorientowany, to proszę posłuchać mojej rady. Niech pan stąd wyjdzie. I weźmie małą ze sobą.

– Dlaczego miałbym to zrobić?

– Już pan jej nie zobaczy.

Wzruszył ramionami.

– I tak nie jest moja. Czy on tu jest? Mam na myśli tego dużego faceta.

– Przyjdzie niedługo. A jeśli ma pan trochę rozumu w głowie, to na pana miejscu trzymałabym język za zębami.

Rab skierował się w stronę schodów. Sara chciała uciec z powrotem do drzwi, ale trzymał ją mocno za rękę. Obejrzała się i zauważyła, że ubrana na czarno kobieta obserwuje ją. Na jej twarzy malował się ból.

Wszystko w pokoju na górze było wielkie: kredens z mahoniu, kominek z czerwonych cegieł, biurko z drzewa wschodnioindyjskiego, mosiężne łóżko. W kącie stała biała, marmurowa umywalka i mosiężny wieszak na ręczniki, tak wypolerowany, że wyglądał jak złoto. Przy każdej lampie wisiał ozdobiony klejnotami sznurek, a zasłony w oknach miały barwę krwawej czerwieni. Były szczelnie zaciągnięte, by nikt nie mógł zajrzeć do wnętrza. Albo też wyjrzeć na zewnątrz.

– Usiądź tu i odpocznij, dzieciaku – powiedział Rab, poklepując ją po plecach i wskazując na krzesło z wysokim oparciem. Na takim samym siadała mama w ich wiejskim domku. Czy mogło to być to samo krzesło?

A jeśli jej ojciec żałował tego, co zrobił? Jeśli przez cały ten czas ich szukał, dowiedział się, co się stało i gdzie jest teraz? Jeśli mimo wszystko chciał być ze swoją córką? Jej serce biło coraz szybciej, a te marzenia rodziły się z rozpaczy i strachu.

Rab podszedł do stołu obok okna.

– Spójrz na to – powiedział, przesuwając palcami po rzędzie kryształowych karafek. Wyjął z jednej z nich korek i powąchał bursztynowy trunek.

– Ho, ho – westchnął i przechyliwszy butelkę, wypił połowę zawartości, a następnie otarł usta rękawem. – Nigdy nie byłem tak blisko nieba.

Wyjął korek z innej karafki i wlał trochę do tej, z której pił. Podniósł obie do góry, by sprawdzić, czy znów są jednakowo napełnione, a następnie odstawił je na miejsce i starannie zakorkował.

Otworzył ozdobną szafę i grzebał w niej, chowając kilka rzeczy do kieszeni. Potem podszedł do biurka i też w nim grzebał, jeszcze bardziej napychając kieszenie.

Sara posłyszała cichy śmiech i pukanie w ścianę. Powieki miała ciężkie, a głowę przechylała na bok. Kiedy przyjdzie jej ojciec? Rab wrócił do butelek i napił się z dwóch następnych.

– Smakuje brandy? – rozległ się głęboki, niski głos.

Zdumiona Sara podniosła wzrok. Czuła, jak zamiera w niej serce. To nie był ojciec. To był jakiś wysoki mężczyzna. Jego oczy połyskiwały ciemno. Sara nigdy nie widziała równie zimnej i pięknej twarzy. Był ubrany na czarno, a na głowie miał lśniący kapelusz.

Rab zatkał kryształową karafkę i odstawił na srebrną tacę.

– W życiu nie piłem niczego tak dobrego – wyjąkał, blednąc pod bezlitosnym spojrzeniem tych nieprzeniknionych oczu. Odchrząknął i poruszył się nerwowo.

Mężczyzna zdjął kapelusz i położył na biurku. Zsunął z dłoni rękawiczki i wrzucił do kapelusza.

– Dlaczego on tu jest? Miał przyprowadzić dziewczynę i zostawić ją Sally.

Sara była nim tak zafascynowana, że nie zauważyła mężczyzny stojącego z tyłu. Był to ten sam człowiek, który zjawił się w dokach i oglądał ją. Wcisnęła się w krzesło. Wyjaśnił coś szeptem, obserwując Raba. Gdy patrzyła w jego oczy, przypomniała sobie szczury, które chowały się w alejce za ruderą. Spojrzała na dżentelmena i zauważyła, że przygląda jej się z nieznacznym uśmiechem, który przyprawiał ją o dreszcz. Dlaczego patrzył na nią tak, jakby czuł straszliwy głód, a ona była kąskiem do zjedzenia?

– Jak ma na imię? – spytał, nie odrywając wzroku od niej.

Rab rozchylił usta i wyglądał na zakłopotanego.

– Nie wiem. – Powiedział w końcu.

– Jak ją nazywała matka? – spytał mężczyzna sucho.

– „Kochanie”, ale może ją pan nazywać, jak tylko zechce.

Mężczyzna roześmiał się zimno bez wesołości i po raz ostatni obrzucił Raba pogardliwym spojrzeniem. Potem przyglądał się tylko Sarze. Była przerażona, tak bardzo przerażona, że kiedy się do niej zbliżył, nie była w stanie się ruszyć. Przystanął i uśmiechał się nieznacznie, a jego oczy świeciły dziwnie. Wyjął z kieszeni spodni gruby plik banknotów i zdjął z niego złoty spinacz. Odliczył kilka i podał Rabowi, nawet na niego nie patrząc.

Rab wziął skwapliwie pieniądze, jeszcze raz przeliczając, nim wetknął je do kieszeni.

– Dzięki, senatorze. Jezu, kiedy stary Radley powiedział mi, że to pan szuka córki, nie mogłem uwierzyć w szczęście tego dzieciaka. Ktoś z tak świetnej rodziny adoptuje dziewczynkę z doków i sprowadza do takiego pałacu. – W czasie tej gadaniny jeszcze dwukrotnie wymienił nazwisko tamtego mężczyzny zbyt pijany i głupi, by dostrzec zmianę w twarzy senatora.

Ale Sara ją zauważyła. Był wściekły, lecz nie tylko. Rab dalej bełkotał, starając się przypochlebić rozmówcy swoją wiedzą o nim, nie dostrzegając nawet dyskretnego sygnału, przekazanego mężczyźnie za plecami senatora.

– Kto to jest Radley?

Rab opowiedział mu o właścicielu knajpy, a wówczas dżentelmen dał znak swemu towarzyszowi. Rab wciąż mówił, gdy na szyję zarzucono mu czarny sznur. Zaszokowany wybałuszył oczy. Dławiąc się, chwycił się za szyję, rozdrapując ją do krwi brudnymi paznokciami.

Sara ruszyła pędem do drzwi. Kręciła i ciągnęła za gałkę, próbując uciec, ale drzwi nie ustępowały. Słyszała, jak Rab się dusi, kopiąc i szurając nogami podczas walki. Waliła pięściami i krzyczała.

Jakaś ciężka dłoń zakryła jej usta i odciągnęła od drzwi. Wierzgała, machała rękami, wyrywała się, ale nic nie osiągnęła. Ciało mężczyzny było jak z kamienia. Jedną ręką ściskał boleśnie jej ramię, a drugą znów zasłonił jej usta.

Rab milczał.

– Usuń go stąd, a potem dopilnuj, żeby Radley nie rozpuszczał więcej żadnych plotek.

– Zrobione.

Mężczyzna, który odwiedził ich ruderę, odwiązał sznur i wsunął go z powrotem do kieszeni. Podniósł Raba z podłogi i zarzucił sobie na ramię.

– Wszyscy będą myśleli, że jest pijany – powiedział ze śmiechem.

– Zanim się go pozbędziesz, przeszukaj mu kieszenie i zabierz wszystko, co znajdziesz.

Sara posłyszała, jak drzwi się otwierają, a potem zamykają.

Kiedy mężczyzna w czerni puścił ją, pobiegła w najodleglejszy kąt pokoju i skuliła się. Stał na środku pokoju i patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Potem podszedł do marmurowej umywalki i nalał wody do porcelanowej miski. Zmoczył i wyżął biały ręcznik, a następnie zbliżył się do niej. Wcisnęła się w kąt najdalej jak mogła. Pochylił się i ujął ją za podbródek.

– Jesteś zbyt ładna, by się malować – powiedział i zaczął myć jej twarz.

Drżała gwałtownie pod jego dotykiem. Spojrzała w stronę miejsca, gdzie przedtem leżał Rab. Mężczyzna odwrócił jej głowę.

– Nie sądzę, by ten pijany prostak był twoim ojcem – powiedział. – W ogóle nie jesteś do niego podobna, poza tym twoje oczy zdradzają inteligencję.

Skończył wycierać róż z jej policzków i warg i odrzucił ręcznik.

– Spójrz na mnie, mała.

Kiedy Sara usłuchała, zaczęło jej walić serce, aż w końcu drżała z przerażenia na całym ciele.

Trzymał jej głowę tak mocno, że nie mogła odwrócić wzroku.

– Dopóki będziesz robić dokładnie to, co ci powiem, wszystko będzie dobrze – powiedział z nieznacznym uśmiechem. Głaskał ją po policzku, a oczy płonęły mu blaskiem. – Jak masz na imię?

Sara nie była w stanie odpowiedzieć, zastygła w milczeniu. Mężczyzna dotykał jej włosów, szyi, ramion.

– Nieważne – powiedział. – Myślę, że będę cię nazywał Angel.

Wziął ją za rękę.

– A teraz chodź. Muszę cię nauczyć pewnych rzeczy. – Podniósł ją i posadził na dużym łóżku.

– Możesz nazywać mnie „Diuk”, kiedy odzyskasz już mowę – powiedział i zdjął czarną, jedwabną marynarkę. – Co niebawem nastąpi. – Znów się uśmiechnął, zdjął krawat i zaczął rozpinać koszulę.

Nim nadszedł ranek, Sara wiedziała, że Cleo mówiła świętą prawdę.