Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przekrocz granice światów
Nic nie wskazywało na to, że spokojne życie Diany Azoryt zostanie tak brutalnie zakłócone. Nastolatka chodziła do szkoły, spotykała się ze znajomymi i cieszyła ostatnim rokiem nauki w gimnazjum. Aż nie rozpętała się burza, która zmieniła wszystko.
Już niebawem obraz świata, w jaki wierzyła Diana, legnie w gruzach. Na plażę Unmei spadnie tajemniczy obiekt, a miasto stanie się celem ataku przerażających stworów. Nieoczekiwanie największym problemem Diany okaże się nie ucieczka przed stale rosnącymi niebezpieczeństwami, a… okiełznanie budzących się w niej mocy. Nastolatka będzie musiała odkryć prawdę na temat swojej przeszłości i dowiedzieć się, kim są Wojownicy Dusz, a następnie stanąć do walki.
Od tej pory każde jej posunięcie będzie mogło zaważyć na losach światów.
Tego, który zna i tych, które dopiero zacznie odkrywać.
Dziewczyna zebrała resztki sił i wstała pomimo zadanych obrażeń. Na szczęście nie miała żadnych złamań ani poważniejszych ran. Od czasu zdobycia mocy jej ciało zrobiło się bardzo wytrzymałe. Zacisnęła pięści, zagryzła zęby i poczuła, jak krew w jej żyłach zaczęła dynamiczniej płynąć. Wzięła głęboki wdech i skupiła wzrok na przeciwniku. Chciała walczyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Monika Sochacka
Potomkowie Bogów
Powrót Przeznaczenia
Nadzieja spada z nieba
Dawno, dawno temu… Nie, nie tak. Może inaczej: za górami, za lasami… Nie, tak też nie. Hmm, jak by tu Was zaciekawić… Już wiem! Spróbujmy w ten sposób.
Przenieśmy się do świata, w którym istniała magia. Choć umieli nią władać tylko nieliczni, wszechświat był pełen magicznej mocy i skrywał mroczne sekrety. Niektórzy rodzili się z nadprzyrodzonymi mocami, a inni zdobywali je w wyniku nieprzewidzianych okoliczności.
Na jednej z wysp archipelagu Naitai mieszkała dziewczyna, która prowadziła niezwykle spokojne życie. Choć na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym szczególnym, jej uroda zachwycała mieszkańców. Była szczupła i wysoka. Miejscowi dobrze znali jej długie, gęste, falowane włosy o kasztanowym odcieniu, które lśniły w słońcu niczym jesienne liście. Idealnie pasowały do jej brązowych oczu, które podkreślały jasną skórę. Twarz dziewczyny zdobiły policzki, które nabierały różowego odcienia za każdym razem, kiedy się uśmiechała, złościła lub płakała. Miała dobre serce, otwarte na ludzi, co niestety często sprawiało, że zbytnio im ufała. Potrafiła jednak chować urazę, jeżeli ktoś ją zranił. Energiczna i uśmiechnięta. Uparta i waleczna. Naiwna i skryta. Właśnie tak można opisać piętnastoletnią Dianę Azoryt, uczennicę trzeciej klasy gimnazjum na wyspie Unmei.
Była to jedna z większych wysp archipelagu, otoczona błękitnymi falami morza Watatsumi. Na każdą wyspę przypadało jedno miasto, które znajdowało się w centrum enklawy, z zewnątrz otoczone lasami i dziką naturą. Była to naturalna bariera chroniąca mieszkańców przed silnymi wiatrami od strony morza oraz osłona przed skutkami groźniejszych fal, które uderzały o strome, skaliste wybrzeże. Za lasami rozciągały się ogromne plaże. To właśnie te okolice cieszyły się największą popularnością.
Miasteczko Gibo było skromne i mniej zaawansowane technologicznie niż te z sąsiednich wysp. Dominowały tutaj rodzinne biznesy, przyjazna atmosfera i niewielka prywatność. Większość mieszkańców znała się przynajmniej z widzenia. Ze względu na powolny progres miasteczka młodzież nie przykładała większej wagi do edukacji. Na wyspie nie było wielu szkół. Jednak pracujący tam nauczyciele byli belframi z powołania. Umieli przekazywać wiedzę w kreatywny sposób i doceniali uczniów, którzy chcą ją poszerzać.
Diana była właśnie taką osobą. Zależało jej na porządnych ocenach. Dużo zapamiętywała z lekcji. Lubiła się uczyć i kochała sport. Jak każda nastolatka, chciała mieć wielu znajomych, spotykać się z nimi po zajęciach, wspinać po drzewach, plotkować czy chodzić na kręgle.
Szkoła, do której chodziła piętnastolatka, słynęła z zawziętej chemiczki, która swoim wewnętrznym kwasem zatruwała uczniom każdą lekcję. Problemem wcale nie był przedmiot, którego nauczała. Samo jej imię, Gadolin (które doskonale określało charakter właścicielki), wywoływało dreszcz u wszystkich gimnazjalistów. Wypowiedzenie go na głos sprawiało, że szyby z hukiem wypadały z ram, podręczniki w pokoju nauczycielskim spadały z półek, a wszystkie rybki w szkolnym akwarium chowały się do swoich wodnych domków. Nikt nie był w stanie wyjaśnić tego tajemniczego zjawiska, ale dla własnego bezpieczeństwa uczniowie nadali jej przezwisko, które zresztą przenikło nawet do codzienności nauczycieli – Anakonda. Nauczyciele, chcąc nieco złagodzić wydźwięk tego słowa, zaczęli zwracać się do swojej koleżanki po fachu per Konda.
Gadolin była starszą kobietą, której głowę zdobiła resztka farbowanych na bordowy kolor włosów. Jej twarz, a szczególnie czoło, pokryta była siecią zmarszczek. Choć jej wygląd przywodził na myśl drapieżcę i zdecydowanie nie wzbudzał sympatii, to nie on przyprawiał wszystkich o dreszcze. Tym, co przerażało uczniów najbardziej, był jej niesamowity dar. Kobieta miała słuch absolutny. Potrafiła wyłapać z kakofonii wrzasków najmniejsze szmery, szepty, pisanie ołówka czy – jak dla niej – zbyt głośne oddychanie.
Koniec roku szkolnego nadszedł jednak dużo szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Uczniowie mogli odetchnąć od trudnej edukacyjnej codzienności. Ostatnie dni były pełne pożegnań, podsumowań i wskazówek na przyszłość.
Nadeszły wakacje, najlepszy czas w całym roku. Wszystkie dzieci z radosnym krzykiem wybiegały z budynku.
– Zaczęły się wakacje! Zaczęły się wakacje! Żegnaj, przygnębiająca szkoło.
Wykrzykiwanie tego hasła w dzień zakończenia roku szkolnego było tutejszą tradycją i tego jedynego dnia nauczyciele przymykali na to oko.
Był piątek. Słońce pokazało się na niebie dość wcześnie i obdarowało mieszkańców ciepłymi promieniami. Nie było jednak przesadnie gorąco, bo towarzyszące mu chmury w kształcie pudelka, budyniu czy choinki rzucały gdzieniegdzie przyjemny cień, a duszne powietrze było rozrzedzane przez przyjemne powiewy wiatru. Każdy myślał tylko o tym, w jaki sposób uczcić ten wyjątkowy moment, w którym zaczyna się dwumiesięczna laba.
Diana, opuszczając szkolną szatnię, przystanęła na chwilę i skierowała swój wzrok ku niebu. Przymrużyła lekko oczy i, usiadłszy na ławce przed szkołą, przyglądała się biegającym wokół uczniom. W rękach ściskała świadectwo. Dziewczyna była przygnębiona, mimo że starała się trzymać te uczucia głęboko w sercu. Jej zgaszenie było efektem wcześniejszego zachowania jej „przyjaciółki”, która odwróciła się od Diany i uznała, że woli wkupić się w łaski popularnej ekipy dziewcząt, słynącej z szydzenia z innych.
Prostackie zachowanie – pomyślała ze smutkiem nastolatka. Zniżać się do takiego poziomu tylko po to, by „zaistnieć”.
Diana siedziała samotnie przed szkołą, rozmyślając o niebieskich migdałach. Była niepoprawną marzycielką, potrafiła tak rozmyślać przez kilkanaście dobrych minut. Szelest liści, zapach palonej gumy i delikatny świergot ptaków uspokajały ją. Jej rozważania przerwał ryk silnika przejeżdżającego obok samochodu. Diana otrząsnęła się, dumnie wstała z ławki i żwawym krokiem poszła do domu. Chciała pokazać rodzicom swoje świetne świadectwo i usłyszeć od nich kilka pochwał. To zawsze wprawiało ją w dobry nastrój. Miała nadzieję, że wspólnie wymyślą, jak świętować zakończenie roku. Na razie nie mieli żadnych planów.
Jej dom znajdował się na uboczu, położony z dala od miejskiej infrastruktury. Nie rzucał się w oczy. Dziewczyna niejednokrotnie zastanawiała się, dlaczego nie przeprowadzą się bliżej miasta, ale kiedy zadawała to pytanie rodzicom, zawsze podawali jakieś wątpliwe argumenty i ucinali temat. Nie rozumiała tego. Rodzice nie byli zapalonymi miłośnikami natury ani odludkami, a Diana nie przepadała za tym wszechobecnym spokojem. Rozpierała ją energia, której nie miała gdzie wyładować. Po cichu marzyła o tym, by w ich życiu wreszcie coś się zadziało.
Dziewczyna chwyciła za klamkę i dynamicznym ruchem otworzyła drzwi wejściowe. Skrzypnięcie było dla domowników informacją, że córka właśnie wróciła ze szkoły. Piętnastolatka przeszła korytarzem do salonu i rzuciła torbę na stojącą pod ścianą kanapę.
– Wróciłam!
– Witaj, córuś! Jak było na zakończeniu roku? – odpowiedział jej przyjemny kobiecy głos.
Jonita Azoryt, matka nastolatki, była ucieleśnieniem wspaniałomyślności i elegancji. Zawsze promieniowała miłością i dobrocią, potrafiła przywołać na twarz uśmiech nawet w najtrudniejszych momentach. Smukła i wysoka, mimo delikatnej postury skrywała w sobie ogromną siłę wypracowaną codziennym treningiem. Jej długie, kruczoczarne włosy rozświetlane jasnymi pasemkami i końcówkami zakrywały część opalonej twarzy kobiety. Na co dzień rozpuszczała włosy. Prawdziwy urok Jonity objawiał się jednak, gdy zbierała włosy w kucyk i pozostawiała kilka swobodnie opadających kosmyków. Niestety mama Diany rzadko je tak spinała, ponieważ ta fryzura odsłaniała mały tatuaż na jej szyi. Kobieta nigdy nie zdradziła córce jego znaczenia.
– Wiesz… tradycyjnie – odparła ciężko dziewczyna. – Ceremonia na zakończenie, przemówienie dyrektorki, powrót do klasy i rozdanie świadectw. Nic nowego. Choć muszę przyznać, że poczułam jakąś nostalgię, patrząc na to wszystko…
– Ojej! Chcesz powiedzieć, że będziesz tęsknić za nauką i znajomymi ze szkoły? – zaśmiała się delikatnie jej mama.
– No może za nauką to niekoniecznie, ale… faktycznie z niektórymi chciałabym mieć lepszy kontakt.
– Przecież za dwa miesiące znowu się zobaczycie.
– Ale ja bym chciała, żeby już coś się zaczęło dziać. Poza tym pewnie tylko część osób spotkam ponownie w nowym liceum. Zresztą nie chcę czekać całe wakacje na poprawę relacji albo przeżycie jakiejś przygody. Od tego właśnie są wakacje. Tutaj zawsze wieje nudą… Ja nie wiem, jakim cudem wy nie popadacie w rutynę – narzekała, podpierając się na kuchennym blacie. – Macie może już jakieś plany na wakacje? Jak stoicie z pracą? Będziecie musieli znowu gdzieś wyjechać?
– Hmm… – Kobieta wzięła głęboki wdech. – Wydaje mi się, że teraz nie mamy żadnych zleceń wyjazdowych, więc raczej zostajemy w domu.
– Pomyślałam, że może jakoś poświętujemy zakończenie roku. Jakaś wycieczka, impreza albo coś w tym stylu.
– Świetny pomysł! Porozmawiam z tatą i wymyślimy coś ciekawego. A jakie masz plany na teraz? Wybierasz się gdzieś z koleżankami z klasy?
Diana posmutniała.
– Raczej nie, ale… przejdę się po wyspie! Podobno na wybrzeżu powoli zaczynają się otwierać nowe knajpki. Rozejrzę się. – Nagle wrócił jej entuzjazm. – Idę poszukać nowej przygody! – krzyknęła, stając na baczność.
– Dobrze, kochanie. Tylko nie wracaj późno.
– Tak, wiem, mamo. Zawsze mi to powtarzasz. – Nastolatka odwzajemniła uśmiech i skierowała się w stronę wyjścia.
Z domu państwa Azorytów wiodły trzy ścieżki. Jedna prowadziła do centrum miasta. Wygładzony asfalt i rozciągający się obok niego szeroki chodnik wraz ze ścieżką dla rowerów. Druga wiodła w głąb lasu, bardziej na obrzeża. Natomiast trzecia, którą podążyła Diana, prowadziła w stronę plaży. Spacer w tej okolicy i obserwacja morskich fal zawsze pozwalały dziewczynie się skupić i uspokoić myśli.
Siedząc na złocistym piasku, Diana zaczęła układać plan na wakacje. Wyciągnęła telefon i zaczęła przeglądać artykuły o tematyce twórczych wakacji. Otworzyła notatnik i zapisała kilka pomysłów, które jej się spodobały: nawiązanie nowych znajomości, porządek w szafie z ubraniami, nauka pieczenia ciast, wycieczka do lasu na poszukiwanie dzikich zwierząt, cały dzień na plaży, szukanie muszelek, odkrywanie jaskiń pod klifami, nauka jazdy na deskorolce lub rolkach… Niby błahostki, jednak mając przed oczami chociażby zarys planu, dziewczyna odczuła ulgę. Postanowiła, że nie zmarnuje tego czasu i postara się choć trochę go urozmaicić.
Wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy, dochodził do niej przyjemny zapach morza. Słońce zaczęło powoli chować się za horyzont, nadając niebu niespotykany kolor. Diana uważnie spoglądała na szeroki błękitno-pomarańczowy pas tuż nad horyzontem. W pewnym momencie zauważyła, że coś przemieszcza się wzdłuż promieni słonecznych. Było jeszcze za wcześnie, by móc ujrzeć gwiazdy. Może to satelita lub samolot – zastanawiała się dziewczyna. Schowała telefon do kieszeni, zmrużyła oczy i jeszcze uważniej obserwowała to dziwne zjawisko.
Jej serce zamarło, gdy zauważyła, że nieznajoma rzecz gwałtownie się powiększa. Metaliczny obiekt pędził ku jej planecie, ziejąc płomieniami. Diana miała tylko chwilę na reakcję. Przebiegła wzrokiem po okolicy. W oddali, na końcu plaży, dostrzegła kamienny klif, a w jego dolnej części niewielką jaskinię. Bez zastanowienia rzuciła się do biegu, piasek przesypywał się pod jej stopami, a serce waliło jak oszalałe. Gdyby tylko zdążyła dotrzeć do jaskini na czas, mogłaby się schować przed nadchodzącą falą uderzeniową.
Z trudem wślizgnęła się do ciemnej, wilgotnej kryjówki, ciężko łapiąc oddech. Wcisnęła się jak najgłębiej, otulona chłodnym mrokiem. Zamknęła oczy, próbując opanować drżenie rąk. Nagły huk rozdarł powietrze, a ziemia zadrżała pod wpływem ogromnej siły. Dziewczyna poczuła, jak potężna fala uderzeniowa przetacza się nad jej kryjówką.
Kamienie sypały się z sufitu jaskini, ale piętnastolatka czuła się bezpieczna. Jaskinia, choć niewielka, stanowiła wystarczające schronienie. Powietrze wypełniło się pyłem i zapachem spalenizny, ale ona była szczęśliwa, że przetrwała. Gdy wszystko ucichło, Diana ostrożnie wychyliła się z jaskini i spojrzała na zniszczoną plażę i połamane drzewa w pobliskim lesie.
– To niemożliwe – powiedziała do siebie. – Co to takiego? Nie gadaj, że jacyś kosmici nas odwiedzili.
Nastała cisza. Mijały minuty, a czas jakby zatrzymał się w miejscu. Diana była w szoku, nagle poczuła wzbierający się w jej wnętrzu strach. Rozejrzała się niepewnie po okolicy i zobaczyła, że prąd powietrza utorował drogę przez las. Nastolatka powoli skierowała swe kroki na ścieżkę. Wokół leżały porozrzucane gałęzie i zniszczone drzewa. Tuż nad ziemią unosiły się utrudniające oddychanie kłęby dymu. Las nagle stał się ponury. Słońce już niemal całkowicie schowało się za horyzontem.
Diana słyszała łomotanie swojego serca i własny przyspieszony oddech. Kołysała się nerwowo na drżących nogach i niepewnie przybliżała się do obiektu. Zdenerwowanym ruchem chwyciła koszulkę przy szyi, starając się uspokoić myśli i oddech. Poza uczuciem strachu towarzyszyły jej również ogromna ciekawość i podniecenie. Lęk przeplatający się z ekscytacją. Podniecenie zasłaniane przez zdrowy rozsądek. Chęć odkrycia czegoś nieznanego.
Diana zaczęła iść przed siebie pewniejszym krokiem. Świadomość własnych emocji dodała jej odwagi. Po chwili poczuła zapach spalenizny, wyciągnęła rękę i odsunęła zwisającą gałąź. Przed sobą ujrzała coś na kształt elipsy. Coś, co do złudzenia przypominało statek kosmiczny niczym z filmu science-fiction. Obiekt był ogromny, pokryty różnymi metalowymi wypustkami, które mogły służyć do celów bojowych. Otaczała go chmura dymu i kurzu.
Nagle drzwi statku wydały głośny jęk i zaczęły się powoli otwierać. Nastolatka natychmiast oprzytomniała. Cofnęła się kilka kroków i schowała za pobliskimi krzakami. Do jej uszu dobiegł rytmiczny brzdęk metalu, jakby ktoś schodził po schodach. Podekscytowana, rozchyliła lekko liście i zaczęła przyglądać się tajemniczej istocie. Nie tego się spodziewała. Postać przypominała zwyczajną ludzką dziewczynę.
To ma być kosmitka? Wygląda jak typowa nastolatka. Liczyłam na jakieś ufoludki – z czółkami śmiesznego koloru, zostawiające za sobą maziowaty ślad, ręce z trzema palcami czy coś takiego. Słowem: powinno być tak jak w filmach. A to? No nic tu się nie zgadza.
Tajemnicza istota stała nieruchomo i uważnie rozglądała się po okolicy. Jej twarz zdradzała zaciekawienie i zdenerwowanie.
Diana nie mogła powstrzymać swojej ekscytacji. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. Chciała się odezwać i zagadać do kosmitki, ale czuła, że nie jest w stanie. Jej gardło wyschło, a głos nie wydobywał się z jej ust. Podeszła trochę bliżej, aby lepiej widzieć. Pech sprawił, że gałąź, o którą się opierała, złamała się i dziewczyna runęła na ziemię.
Tajemnicza postać powoli podeszła w stronę nastolatki i odsłoniła krzewy, za którymi ukrywała się Diana.
– Ojć, szy-szybko mnie znalazłaś… – odrzekła słabo piętnastolatka.
Wciąż klęczała na ziemi i unikała spojrzenia nieznajomej. Czuła spływające po karku kropelki potu, które potęgowały jej strach. Kosmitka przeszywała ją wzrokiem. Diana w końcu podniosła głowę i spojrzała na przeciwniczkę.
– Jak się nazywasz? – odezwała się tajemnicza dziewczyna.
– Hę? Nie sądzisz, że zanim zapytasz kogoś o imię, powinnaś sama się przedstawić? – fuknęła Diana.
Odpowiedziała jej głucha cisza. Cholera! Dlaczego nie pomyślę, zanim coś powiem… – panikowała.
– He, he. Punkt dla ciebie – odrzekła nagle kosmitka. – Jestem Sjuzan, a ty, pyskaczu?
– Jestem Diana. Diana Azoryt. Skąd przybywasz? – odpowiedziała, podnosząc się z kolan.
– Przybywam z… daleka. Z kosmosu. – Nieznajoma wskazała palcem w górę. – Nie widziałaś mojego statku? Serio nie wyrósł spod ziemi – rzekła z ironią. – Zresztą nic się nie bój. Jak wy to mówicie? Mam pokojowe zamiary? Chyba jakoś tak. Tak czy siak, nie zamierzam cię skrzywdzić. Szkoda na ciebie mojego zaplecza bojowego, przynajmniej na razie.
– Aha. Wow, wielkie dzięki… Jakaś ty łaskawa – odpowiedziała z przekąsem Diana.
Sjuzan była podobnego wzrostu co Diana. Miała ciemne włosy i delikatną grzywkę, za którą skrywały się wielkie błękitne oczy. Ich urok podkreślał elegancki makijaż i drobne diamenciki prowadzące z kącika oka do skroni. Wzrok kosmitki hipnotyzował. Owalna twarz była ładnie opalona. Dziewczyna miała na sobie śliczny, przylegający do ciała, czarny kombinezon, a na rękach skórzane rękawiczki do łokci odsłaniające palce.
– Dlaczego tutaj przybyłaś? – kontynuowała rozmowę Diana.
– Powiedzmy, że postanowiłam trochę pozwiedzać.
– Ściema jak się patrzy… – mruknęła z ironią.
– Mówiłaś coś, mierna kreaturo?
– E? Co? Ależ nic, proszę pani. – Diana uśmiechnęła się niewinnie. – Chwila… Mierna kreaturo?! Słyszałam to! Dlaczego przyleciałaś akurat tutaj, kosmitko?
– Nie twój interes. – Sjuzan gniewnie zmarszczyła brwi.
– Że co?! – Piętnastolatka gwałtownym ruchem chwyciła Sjuzan za kołnierzyk kombinezonu i przysunęła ją do swojej twarzy. – Przylatujesz tu sobie z jakiejś czarnej dziury, lądujesz na naszej planecie, rozwalasz nam wyspę i masz czelność mówić, że to nie mój interes?! To ty tu jesteś gościem, więc zachowuj się porząd…
Dopiero chłodny dotyk sztyletu na szyi powstrzymał dziewczynę przed dokończeniem zdania. Sjuzan spoglądała z groźną miną w wystraszone oczy Diany.
– Fakt, to ja tutaj przyleciałam i jestem u was gościem – wycedziła. – Jednak nic o mnie nie wiesz, a mimo wszystko masz czelność odzywać się do mnie tak arogancko. Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że możesz zginąć w jednej sekundzie? To, że nie zabiłam cię na początku, nie znaczy, że w ogóle tego nie uczynię. Zastanawiam się, czy jesteś niesamowicie odważna, czy po prostu bezmyślna… – Sjuzan odsunęła sztylet i ku zaskoczeniu Diany uśmiechnęła się smutno. – Musiałam opuścić rodzinny dom, a wasza planeta znajdowała się najbliżej. Powinnam poznać tutejsze zwyczaje i wtopić się w otoczenie. – Kosmitka zamilkła na moment. – Poza tym skończyło mi się paliwo, nie doleciałabym nigdzie dalej.
– A więc dlatego tutaj jesteś? Przez brak paliwa? Chyba żartujesz! – krzyknęła Diana, łapiąc się za głowę.
– Czy wyglądam, jakbym żartowała?
– Nie, nie, spokojnie. Może schowasz broń i porozmawiamy normalnie bez żadnych stresujących artefaktów, co? – zaproponowała i posłała koleżance wymuszony uśmiech.
Sjuzan przyjrzała się dziewczynie i ze spokojem analizowała sytuację. Po chwili podjęła decyzję. Schowała sztylet, a Diana odetchnęła z ulgą.
– Skoro jesteś pierwszą osobą, którą tutaj spotykam, i nie uciekłaś, zostaniesz moim osobistym przewodnikiem. Nie masz prawa odmówić, jasne? W innym wypadku źle się to dla ciebie sko…
– Jasne, nie ma sprawy! – przerwała jej z ekscytacją.
– Co? Serio? Mówił ci już ktoś, że jesteś dziwną osobą?
– Tak. Nie raz. A co?
– Ech, nic. Zapomnij.
Czy wszyscy na tej planecie są tak tępi jak ona? – pomyślała kosmitka.
– W sumie jedna rzecz nie daje mi spokoju – zagaiła Diana.
– Jaka?
– Dlaczego mówisz w tym samym języku, co ja?
– To dzięki temu. – Sjuzan wskazała bransoletę na swoim lewym nadgarstku. – To specjalne urządzenie, które automatycznie przyswaja język lokalnej cywilizacji, a po pewnym czasie przekierowuje cały zasób słownictwa do mojego mózgu. Dopiero tu przybyłam, więc na razie mam wgrane jedynie podstawowe zwroty.
– Wow, całkiem niezły gadżet. Tylko pozazdrościć – podsumowała. – Jak chcesz, możemy się zaprzyjaźnić – rzekła z uśmiechem, wyciągając do niej otwartą dłoń.
– Zaprzyjaźnić? Odbiło ci? Nie znasz mnie. Dlaczego chcesz się zaprzyjaźnić? Jestem przecież zagrożeniem, czyż nie?
– No tak, ale nie przybyłaś tutaj, by nas zniszczyć, prawda? Zostałaś zmuszona do tego, by opuścić swój dom, więc wrogie nastawienie do nas tylko przysporzy ci problemów. Myślę, że lepiej stworzyć więzi oparte na zaufaniu niż wrogości.
Sjuzan nie spodziewała się, że ktoś może tak beztrosko przyjąć zupełnie obcą istotę do swojego świata. Nie była pewna, czy był to zwyczajny przejaw życzliwości, czy podstęp, ale wiedziała jedno: to będzie ciekawa przygoda.
– Pospiesz się! Ręka mi drętwieje.
– Niech ci będzie. Możemy się zaprzyjaźnić… – oznajmiła. – Diana, tak?
– Wow! Serio? Super! Postaram się przekonać rodziców, byś mogła się u nas zatrzymać. Na pewno się dogadamy, jeżeli oczywiście w nocy nas nie uśmiercisz. – Diana podskoczyła radośnie i klasnęła w ręce. – Z chęcią oprowadzę cię po naszej cudownej wyspie.
Nastolatka nie kłamała ani nie próbowała kupić sobie odrobiny czasu. Czuła, że Sjuzan może dać jej to, o czym marzyła – powiew nowej przygody. Diana bardzo chciała, by kosmitka stała się jej przyjaciółką, która nada jej życiu kolory. Oczywiście gdzieś pod skórą czuła pewne obawy. Nie była głupia. Wiedziała, że należy zachować ostrożność. Jednak instynkt podpowiadał jej, że naprawdę nie ma czego się bać.
– W sumie to sama kazałam ci mnie oprowadzić, więc nie wiem, dlaczego nagle tak się szczerzysz… Ale spoko, ruszajmy.
Zapowiada się ciekawie.
– Musimy jeszcze tylko coś zrobić z tym twoim pojazdem. Nie możemy go tu tak zostawić – zauważyła Diana.
– Nie ma problemu. Po prostu go zmniejszę.
Sjuzan podeszła do statku, otworzyła metalową klapę z boku pojazdu i wcisnęła parę guzików. Zamknęła klapę, odsunęła się na odległość dwóch kroków i patrzyła na pojazd. Nic jednak się nie działo.
– Eee, jesteś pewna, że dobrze…
Trzask.
– O, zmniejszyło się.
Sjuzan podniosła z ziemi swój statek i schowała go do kieszeni.
– W takim razie idziemy! To będzie coś, czego nigdy nie zapomnisz. Obiecuję! – zapewniła Diana, łapiąc Sjuzan za rękę.
Wędrówka trochę się dłużyła. Mimo że każdy kolejny krok powinien przybliżać je do domu, Diana miała wrażenie, że się od niego oddalają. Sjuzan zajęła się podziwianiem malowniczych krajobrazów i uroków wyspy. Nigdy wcześniej nie widziała takiego połączenia. Drzewa pokryte pięknymi zielono-złocistymi liśćmi i słodkimi owocami. Przeróżne gatunki zwierząt żyjących na wolności. Wysoko ponad nimi latały dziwne stwory pokryte piórami.
Widząc to wszystko, Sjuzan czuła w sercu dziwny spokój, a jednocześnie niewytłumaczalny smutek. Ta planeta tak mocno różniła się od jej rodzinnego domu. Dziewczyna chciała odkryć wszystkie tajemnice tego miejsca. Dlaczego te małe stworzenia latają tak nisko? Dlaczego kopytne stwory nie boją się podchodzić blisko ludzi? Czy tutaj też zjada się na obiad morskie zwierzęta? W jej głowie pojawiało się mnóstwo pytań.
Po kilkunastu minutach nastolatki dotarły do domu Azorytów. Kiedy Sjuzan ujrzała kolejne obce osoby, poczuła ukłucie w sercu. Choć nie dawała tego po sobie poznać, ogarniał ją strach, który nie pozwalał dziewczynie się rozluźnić i zaufać. Wypracowała w sobie instynkt, który kazał jej podawać w wątpliwość intencje nieznajomych. Była tu całkowicie sama, zdana tylko na siebie, bez rodziny i znajomych. Z drugiej strony wiedziała, że jeżeli sprawy przybiorą nieciekawy obrót, będzie mogła „załatwić to po swojemu” i szybko się ulotnić. Wzięła głęboki wdech, schowała broń do ukrytej kieszeni w kombinezonie i uspokoiła bicie swojego serca.
Rodzice Diany przywitali Sjuzan bardzo gościnnie. Zdecydowanym ruchem zaprosili do domu nową koleżankę córki. To właśnie wtedy Sjuzan poczuła się jakoś inaczej. Tak, jak nie czuła się już od dłuższego czasu. Zapomniane i schowane uczucia ukryte głęboko w sercu uwalniały się gwałtownie. Sjuzan poczuła się tak… ciepło i rodzinnie.
Zaufanie to pierwszy krok do przyjaźni
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Potomkowie Bogów. Powrót Przeznaczenia
ISBN: 978-83-8373-422-4
© Monika Sochacka i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Płotka
KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz
OKŁADKA: Krystian Żelazo
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek