Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta wyczerpująca kronika drogi Hitlera do władzy, nagrodzona National Book Award, jest nazywana „jednym z najważniejszych dzieł historycznych naszych czasów” (The New York Times).
Hitler chełpił się, że III Rzesza przetrwa tysiąc lat. Upadła po zaledwie dwunastu. Lecz w tym krótkim okresie doszło do najbardziej katastrofalnych wydarzeń znanych zachodniej cywilizacji.
Żadne inne imperium nie zostawiło po sobie takiego morza dokumentów, opisujących jego narodziny i zagładę. Gdy zaciekła wojna dobiegała końca, lecz zanim naziści zdążyli zniszczyć swoje akta, domagający się bezwarunkowej kapitulacji Alianci weszli w posiadanie wyczerpującej historii imperium koszmaru stworzonego przez Adolfa Hitlera. Zdobycz obejmowała świadectwa nazistowskich przywódców, ale także więźniów obozów koncentracyjnych, dzienniki urzędników, transkrypcje tajnych narad, rozkazy wojskowe, prywatne listy – kolosalną dokumentację, opisującą dążenie Hitlera do podboju świata.
William L. Shirer, słynny korespondent zagraniczny i historyk, który od 1925 r. obserwował i opisywał nazistów, przesiewał te góry dokumentów przez pięć i pół roku. Owocem jego tytanicznej pracy jest monumentalne dzieło, powszechnie uznawane za wyczerpujący opis najstraszniejszych rozdziałów w dziejach ludzkości. Ten światowy bestseller został uznany za podstawową, klasyczną pracę na temat nazistowskich Niemiec.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 587
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1645557304219758
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Ta wyczerpująca kronika drogi Hitlera do władzy, nagrodzona National Book Award, jest nazywana „jednym z najważniejszych dzieł historycznych naszych czasów” (The New York Times).
Hitler chełpił się, że III Rzesza przetrwa tysiąc lat. Upadła po zaledwie dwunastu. Lecz w tym krótkim okresie doszło do najbardziej katastrofalnych wydarzeń znanych zachodniej cywilizacji.
Żadne inne imperium nie zostawiło po sobie takiego morza dokumentów, opisujących jego narodziny i zagładę. Gdy zaciekła wojna dobiegała końca, lecz zanim naziści zdążyli zniszczyć swoje akta, domagający się bezwarunkowej kapitulacji Alianci weszli w posiadanie wyczerpującej historii imperium koszmaru stworzonego przez Adolfa Hitlera. Zdobycz obejmowała świadectwa nazistowskich przywódców, ale także więźniów obozów koncentracyjnych, dzienniki urzędników, transkrypcje tajnych narad, rozkazy wojskowe, prywatne listy – kolosalną dokumentację, opisującą dążenie Hitlera do podboju świata.
William L. Shirer, słynny korespondent zagraniczny i historyk, który od 1925 r. obserwował i opisywał nazistów, przesiewał te góry dokumentów przez pięć i pół roku. Owocem jego tytanicznej pracy jest monumentalne dzieło, powszechnie uznawane za wyczerpujący opis najstraszniejszych rozdziałów w dziejach ludzkości.
Ten światowy bestseller został uznany za podstawową, klasyczną pracę na temat nazistowskich Niemiec.
Tytuł oryginału
The Rise and Fall of the Third Reich
© Copyright 2000 William L. Shirer
© All Rights Reserved
© Copyright for Polish Edition
Wydawnictwo NapoleonV
Oświęcim 2019
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Tłumaczenie:
Mateusz Grzywa
Redakcja:
Michał Swędrowski
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Strona internetowa wydawnictwa:
www.napoleonv.pl
Kontakt:[email protected]
Numer ISBN: 978-83-7889-946-4
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
Choć mieszkałem i pracowałem w III Rzeszy przez połowę jej krótkiego żywota, obserwując na własne oczy, jak Adolf Hitler umacnia dyktatorską władzę nad tym wielkim, lecz czasami zagadkowym narodem, a potem wiedzie go ku wojnie i podbojom, to nie podjąłbym próby napisania tej książki, gdyby pod koniec II wojny światowej nie doszło do wyjątkowego w dziejach wydarzenia.
Mam na myśli przejęcie większości poufnych archiwów niemieckiego rządu oraz wszystkich jego instytucji, w tym Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Armii, Marynarki Wojennej, Partii Narodowosocjalistycznej oraz tajnej policji Heinricha Himmlera. Nigdy wcześniej, a przynajmniej tak mi się wydaje, w ręce historyków nie wpadł tak obfity skarb. Jak dotąd archiwa mocarstw, nawet tych, które przegrały wojnę, a potem traciły rząd w wyniku rewolucji, jak w przypadku Niemiec i Rosji w 1918 r., były zachowywane przez władze, a publikowano jedynie dokumenty służące interesom nowych reżimów.
Raptowny upadek III Rzeszy wiosną 1945 r. zaowocował zdobyciem nie tylko obszernych archiwów oficjalnych dokumentów, ale też innych bezcennych materiałów, takich jak prywatne dzienniki, ściśle tajne mowy, raporty z konferencji i korespondencje, a nawet transkrypcje rozmów telefonicznych nazistowskiego kierownictwa, przygotowane w specjalnym biurze powołanym do życia przez Hermanna Göringa w Ministerstwie Lotnictwa.
Na przykład generał Franz Halder prowadził skrupulatny dziennik, zapisywany systemem Gabelsbergera nie tylko z dnia na dzień, ale wręcz z godziny na godzinę. Jest to wyjątkowe źródło zwięzłych informacji dla okresu pomiędzy 14 sierpnia 1939 r. a 24 września 1942 r., kiedy to Halder pełnił funkcję szefa Sztabu Generalnego Armii i utrzymywał codzienne kontakty z Hitlerem oraz innymi przywódcami nazistowskich Niemiec. Jego dziennik ujawnia najwięcej, ale inne także mają ogromną wartość, np. doktora Josepha Goebbelsa, ministra propagandy i bliskiego zausznika Hitlera, czy generała Alfreda Jodla, szefa ds. operacji w Naczelnym Dowództwie Sił Zbrojnych (OKW). Istnieją też dzienniki samego OKW i Naczelnego Dowództwa Marynarki Wojennej. Sześćdziesiąt tysięcy akt z archiwów niemieckiej marynarki, zdobytych w Schloss Tambach pod Coburgiem, zawiera praktycznie wszystkie kody, dzienniki okrętowe, dzienniki, notatki służbowe itp. z okresu pomiędzy 1868 r., kiedy to powstała nowoczesna niemiecka flota, a kwietniem 1945 r.
485 ton dokumentów niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zdobytych przez amerykańską 1. Armią w różnych zamkach oraz kopalniach w górach Harz, tuż przed tym, jak na rozkaz Berlina miały zostać spalone, obejmuje nie tylko okres III Rzeszy, ale i czasy Republiki Weimarskiej, a także II Rzeszy Bismarcka. Przez całe lata tony nazistowskich dokumentów zalegały opieczętowane w wielkim magazynie amerykańskiej armii w Alexandrii w stanie Wirginia, a nasz rząd nie przejawiał żadnego zainteresowania, aby otworzyć skrzynie i sprawdzić, jakie historyczne skarby mogą się w nich kryć. Lecz w końcu, w 1955 r., dziesięć lat po ich zdobyciu, dzięki inicjatywie Amerykańskiego Stowarzyszenia Historycznego oraz hojności kilku prywatnych fundacji, dokumenty z Alexandrii zostały odpieczętowane, a mała grupka historyków, dysponująca niedostatecznym personelem i sprzętem, zaczęła się przez nie przedzierać i dokładnie je obfotografowała, zanim rząd, który działał w tej sprawie w wielkim pośpiechu, zwrócił je Niemcom. Okazało się, że stanowią niezwykle cenną zdobycz.
Podobnie rzecz się ma z takimi dokumentami, jak niekompletne stenogramy z 51 „konferencji Führera”, opisujące bieżącą sytuację wojskową z perspektywy kwatery Hitlera, czy pełniejszymi tekstami rozmów nazistowskiego wodza z jego starymi kamratami partyjnymi i sekretarzami. Pierwsze z wyżej wymienionych zostały ocalone przez oficera wywiadowczego 101. Dywizji Powietrznodesantowej ze spopielonych resztek dokumentów Hitlera w Berchtesgaden, drugie znaleziono w papierach Martina Bormanna.
Setki tysięcy nazistowskich dokumentów zwieziono w pośpiechu do Norymbergi i wykorzystano je jako dowody przeciwko głównym zbrodniarzom wojennym. Relacjonując pierwszą część procesów, zgromadziłem sterty ich kopii, a później także 42 opublikowane tomy zeznań i dokumentów procesowych, uzupełnione o 10 tomów anglojęzycznych przekładów wielu ważnych dokumentów. Treść innych dokumentów wydanych w piętnastotomowej serii, dotyczącej 12 kolejnych procesów norymberskich, również okazała się wartościowa, jednak w tym przypadku wiele dokumentów i zeznań pominięto.
I wreszcie, oprócz tej bezprecedensowej masy dokumentów, istnieją zapisy gruntownych przesłuchań niemieckich oficerów oraz funkcjonariuszy partyjnych i rządowych, a także ich późniejsze zaprzysiężone zeznania, składane w toku rozmaitych procesów, które jak sądzę, stanowią źródło niedostępne po żadnej z wcześniejszych wojen.
Naturalnie nie przeczytałem całości tej przytłaczającej dokumentacji – dalece wykraczałoby to poza możliwości jednego człowieka. Ale przerobiłem sporą jej część, choć, jak każdego pracownika tej niezwykle żyznej winnicy, spowalniał mnie brak jakichkolwiek indeksów.
To niebywałe, jak niewiele my, dziennikarze i dyplomaci rezydujący w Niemczech za nazistowskich rządów, wiedzieliśmy o tym, co naprawdę działo się za fasadą III Rzeszy. Totalitarna dyktatura z samej swej natury działa w głębokiej tajemnicy i potrafi ukrywać swoje sekrety przed zachłannymi oczyma ludzi z zewnątrz. Odnotowywanie i opisywanie nagich, fascynujących, a często ohydnych wydarzeń w okresie III Rzeszy nie było trudne: dojście Hitlera do władzy, pożar Reichstagu, krwawa czystka ludzi Röhma, anszlus Austrii, kapitulacja Chamberlaina w Monachium, okupacja Czechosłowacji, ataki na Polskę, Skandynawię, Zachód, Bałkany i Rosję, koszmary nazistowskiej okupacji i obozów koncentracyjnych, likwidacja Żydów. Jednakże brzemienne w skutki decyzje podjęte w tajemnicy, intrygi, zdrady, przesłanki oraz wynaturzenia, które do nich doprowadziły, zakulisowe role głównych aktorów, zakres sianego przez nich terroru oraz techniki jego organizowania – to wszystko i znacznie więcej pozostawało przed nami ukryte, dopóki nie odnaleźliśmy tajnych niemieckich dokumentów.
Niektórzy mogą sądzić, że na próby opisania dziejów III Rzeszy jest jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie, że zadanie to należałoby zostawić późniejszemu pokoleniu badaczy, któremu upływ czasu zapewni właściwą perspektywę. Przekonałem się, że pogląd ten dominuje zwłaszcza we Francji, gdy pojechałem tam przeprowadzić pewne badania. Usłyszałem wtedy, że historycy nie powinni się zmagać z niczym nam bliższym niż epoka napoleońska.
Pogląd ten ma solidne uzasadnienie. Większość historyków czeka pięćdziesiąt, sto albo i więcej lat, zanim podejmie próbę opisania dziejów państwa, imperium czy epoki. Jednak czy nie dzieje się tak głównie dlatego, że aż tyle czasu musi minąć, aby na światło dzienne wyszły stosowne dokumenty i wyposażyły historyków w niezbędny materiał badawczy? Ponadto autor wprawdzie zyskiwał perspektywę, ale czy przez brak osobistej znajomości życia i atmosfery opisywanych czasów oraz postaci historycznych zarazem czegoś nie tracił?
W przypadku III Rzeszy, a jest to przypadek wyjątkowy, niemal cała dokumentacja stała się dostępna wraz z upadkiem reżimu, a co więcej, została wzbogacona świadectwem wszystkich przywódców, którzy przeżyli wojnę, wojskowych i cywilnych, nierzadko złożonym niedługo przed egzekucją. W każdym razie, dysponując tak niezrównanymi i szybko dostępnymi źródłami, a także żywą i świeżą pamięcią życia w nazistowskich Niemczech oraz wyglądu, zachowania i charakteru rządzących nimi ludzi, nade wszystko zaś Adolfa Hitlera, postanowiłem podjąć próbę przedstawienia dziejów narodzin i upadku III Rzeszy.
„Żyłem podczas całej tej wojny, będąc w wieku, który pozwolił mi pojąć jej wydarzenia i poświęcić im uwagę, by uchwycić dokładną prawdę na ich temat”, zauważa Tukidydes w Historii wojny peloponeskiej, jednym z największych dzieł historycznych w dziejach.
Poznanie całej prawdy na temat Niemiec Hitlera było dla mnie ogromnie trudne i nie zawsze możliwe. Lawina źródeł pozwoliła dotrzeć ścieżką wiodącą do prawdy dalej niż wydawałoby się to możliwe dwie dekady wcześniej, ale jej ogrom bywał też dezorientujący. Nie zapominajmy, że we wszystkich dokumentach i świadectwach muszą znaleźć się zbijające z tropu sprzeczności.
Od czasu do czasu na strony niniejszej książki zapewne zakradają się moje osobiste uprzedzenia, które musiały przecież wykształcić się z życiowych doświadczeń oraz cech charakteru. Nienawidzę totalitarnej dyktatury z zasady, a do tej konkretnej czułem tym większy wstręt, im dłużej w niej żyłem i obserwowałem jej paskudną napaść na ludzką duszę. Niemniej jednak w niniejszej książce starałem się być surowo obiektywny, pozwalając, aby fakty mówiły same za siebie i wskazując źródło każdego z nich. Żadne wydarzenie, scena ani cytat nie zostały zmyślone; wszystkie opierają się o dokumenty, zeznania naocznych świadków czy też moje własne obserwacje. Kilka, kilkanaście sytuacji, w których pojawiają się spekulacje i brakuje faktów, jest wyraźnie zaznaczonych.
Nie mam wątpliwości, że wiele osób będzie podważało moje interpretacje. To nieuniknione, wszak nie ma ludzi nieomylnych. Wnioski zaprezentowane przeze mnie w niniejszej książce – aby nadać narracji jasności i głębi – to przemyślenia oparte na mojej wiedzy oraz doświadczeniach.
Adolf Hitler to prawdopodobnie ostatni wielki awanturnik-zdobywca w tradycji Aleksandra, Cezara czy Napoleona, a III Rzesza to ostatnie imperium, które podążyło ścieżką Francji, Rzymu i Macedonii. Szybkie wynalezienie bomby wodorowej i pocisków balistycznych, które można wymierzyć w księżyc, na razie spuściło kurtynę na ten etap historii.
W naszej nowej epoce przerażających, śmiercionośnych wynalazków, które tak nagle zastąpiły stare, pierwsza wielka wojna agresywna, o ile do takowej dojdzie, zostanie rozpętana przez oszalałego samobójcę jednym wciśnięciem elektrycznego guzika. Wojna taka nie będzie trwała długo, a po niej nie przyjdą już kolejne. Nie będzie już zdobywców ani podbojów, a tylko spopielone kości zabitych zalegające na bezludnej planecie.
W przeddzień narodzin III Rzeszy Berlin ogarnęło gorączkowe napięcie. Niemal wszyscy zdawali sobie sprawę, że dni Republiki Weimarskiej są policzone. Drżała w posadach od ponad roku. Generał Kurt von Schleicher, który tak jak jego bezpośredni poprzednik Franz von Papen, nie przejawiał troski o Republikę, a tym bardziej o demokrację, i również podobnie jak poprzednik, dzięki dekretowi prezydenckiemu sprawował władzę kanclerską bez odwoływania się do parlamentu, po 53 dniach na urzędzie stracił wszelkie możliwości działania.
W sobotę 28 stycznia 1933 r. został nagle zdymisjonowany przez sędziwego prezydenta feldmarszałka von Hindenburga. Adolf Hitler, przywódca narodowych socjalistów, największej partii politycznej w kraju, domagał się dla siebie kanclerstwa demokratycznej republiki, którą poprzysiągł zniszczyć.
W ten wiekopomny zimowy weekend po stolicy krążyły niewiarygodne plotki na temat przyszłych wydarzeń i jak się okazało, najbardziej niepokojące z nich nie zostały wyssane z palca. Pojawiły się doniesienia, że Schleicher, w zmowie z generałem Kurtem von Hammersteinem, naczelnym dowódcą armii, i przy wsparciu garnizonu poczdamskiego szykuje pucz zmierzający do aresztowania prezydenta i zaprowadzenia wojskowej dyktatury. Mówiło się też o puczu nazistowskim. Berlińscy szturmowcy, wspierani przez sympatyków nazistów z policji, mieli opanować Wilhelmstrasse, przy której mieścił się pałac prezydencki i większość gmachów rządowych. Opowiadano również o strajku generalnym. W niedzielę 29 stycznia 100 tysięcy robotników stłoczyło się w Lustgarden w centrum Berlina, aby zademonstrować sprzeciw wobec mianowania Hitlera kanclerzem. Jeden z ich liderów próbował nawiązać kontakt z generałem von Hammersteinem i zaproponować wspólną akcję armii oraz zorganizowanych robotników w celu uniemożliwienia Hitlerowi stanięcia na czele rządu1. Przed laty, podczas puczu Kappa w 1920 r., strajk generalny już raz ocalił republikę, kiedy rząd uciekł ze stolicy.
Hitler przez niemal całą noc z niedzieli na poniedziałek chodził nerwowo po swoim apartamencie w hotelu Kaiserhof przy Reichskanzlerplatz, niedaleko Kancelarii2. Pomimo nerwowości był absolutnie pewien, że wybiła godzina jego triumfu. Przez prawie miesiąc negocjował potajemnie z Papenem i innymi liderami konserwatywnej prawicy. Musiał przystać na kompromis. Nie mógł liczyć na czysto nazistowski rząd. Mógł natomiast zostać kanclerzem rządu koalicyjnego, którego członkowie – a ośmiu z jedenastu z nich nie było nazistami – pozwolą mu na zniesienie demokratycznego reżimu weimarskiego. Zdawało się, że na jego drodze stoi jedynie stary, srogi prezydent. Niedawno, 26 stycznia, zaledwie dwa dni przed tym sądnym weekendem, siwy feldmarszałek powiedział Hammersteinowi, że „absolutnie nie zamierza mianować austriackiego kaprala ani ministrem obrony, ani kanclerzem Rzeszy”3.
Jednak pod wpływem swego syna, majora Oskara von Hindenburga, sekretarza stanu przy prezydencie, a także Oskara von Meissnera, Papena i innych członków pałacowej kamaryli prezydent w końcu zaczął ustępować. Miał 86 lat i stawał się coraz bardziej zniedołężniały. W niedzielne popołudnie 29 stycznia, gdy Hitler pił kawę i zajadał ciasto z Goebbelsem i innymi zausznikami, Hermann Göring, przewodniczący Reichstagu i druga po Hitlerze osoba w Partii Nazistowskiej, przybiegł do swoich towarzyszy z wieścią, że nazajutrz wódz zostanie mianowany kanclerzem4.
W poniedziałek 30 stycznia 1933 r. Hitler krótko przed południem pojechał do kancelarii na rozmowę z Hindenburgiem, która miała okazać się brzemienna w skutki dla niego samego, dla Niemiec i dla reszty świata. Goebbels, Röhm oraz inni nazistowscy przywódcy z okien hotelu Kaiserhof nerwowo wpatrywali się w drzwi gmachu, zza których wkrótce miał wyłonić się Führer. „Poznalibyśmy po twarzach, czy się udało, czy nie”, zanotował Goebbels. Bo nadal nie byli do końca pewni. „Wątpliwość, nadzieja, radość i zniechęcenie co rusz to rozrywały, to na powrót spajały nasze serca – napisał w dzienniku. – Przeżyliśmy już zbyt wiele rozczarowań, aby całym sercem wierzyć w ten ogromny cud”5.
Ale kilka chwil później stali się świadkami cudu. Człowiek z wąsikiem Charliego Chaplina, który za młodu był bezrobotnym włóczęgą w Wiedniu, anonimowy żołnierz I wojny światowej, całkowicie zrujnowany w pierwszych powojennych dniach w Monachium, na poły komiczny przywódca puczu piwiarnianego, ten hipnotyzujący mówca, który nawet nie był Niemcem, lecz Austriakiem, i miał zaledwie 43 lata, został właśnie zaprzysiężony na kanclerza Rzeszy Niemieckiej.
Hitler przejechał niecałe 100 metrów do hotelu Kaiserhof i wkrótce znalazł się w otoczeniu starych druhów: Goebbelsa, Göringa, Röhma i innych brunatnych koszul, ludzi, którzy pomagali mu na wyboistej, pełnej walki drodze do władzy. „On nic nie mówi, żaden z nas nic nie mówi – odnotował Goebbels – ale jego oczy są pełne łez”6.
Tego wieczoru, od zmierzchu aż do późnych godzin nocnych, podekscytowani nazistowscy szturmowcy maszerowali z pochodniami, aby uczcić zwycięstwo. Dziesiątkami tysięcy wyłonili się z trzewi Tiergarten w karnych kolumnach, przeszli pod łukiem triumfalnym Bramy Brandenburskiej i ruszyli Wilhelmstrasse. Ich kapele wygrywały stare bojowe melodie, grzmiały werble; gromko śpiewano nową pieśń Horsta Wessela, a także inne pieśni, stare jak same Niemcy. Ciężkie buciory wybijały potężny rytm na chodniku, a pochodnie wznosiły się wysoko, tworząc wstęgę ognia, która rozświetliła noc i sprawiła, że stojący na chodnikach gapie wznosili gromkie „hura!”. Hindenburg obserwował maszerującą ciżbę z okna pałacu prezydenckiego, wybijał rytm wojskowego marszu laską, najwidoczniej zadowolony, że w końcu wybrał kanclerza, który potrafi poprowadzić naród w tradycyjnie niemiecki sposób. Wątpliwe, czy ten starszy, zdziecinniały już człowiek miał jakiekolwiek pojęcie, kogo tego dnia spuścił ze smyczy. Niedługo później w Berlinie zaczęła krążyć anegdota, najpewniej apokryficzna, jakoby prezydent w samym środku parady odwrócił się do jednego ze starych generałów i powiedział: „Nie wiedziałem, że wzięliśmy tylu rosyjskich jeńców”.
Rzut kamieniem dalej, również przy Wilhelmstrasse, Hitler stał w otwartym oknie kancelarii, nie posiadając się z uniesienia i szczęścia, podrygiwał, nieustannie podrywał ramię w nazistowskim salucie, uśmiechał się pod wąsem, to znowu wybuchał głośnym śmiechem, aż jego oczy ponownie wypełniły się łzami.
Jeden z zagranicznych obserwatorów przyglądał się wydarzeniom tego dnia z mieszanymi uczuciami. „Obok francuskiej ambasady przepłynęła rzeka ognia – pisał André François-Poncet – a ja, z ciężkim sercem i pełen złych przeczuć, patrzyłem na jej świetlisty nurt”7.
Zmęczony, ale szczęśliwy Goebbels wrócił do domu o trzeciej nad ranem. Zanim położył się spać, zapisał w dzienniku: „To jest niemal jak sen… baśń… Narodziła się nowa Rzesza. Czternaście lat pracy zostało ukoronowanych zwycięstwem. Rozpoczęła się niemiecka rewolucja!”8.
Hitler chełpił się, że narodzona 30 stycznia 1933 r. III Rzesza przetrwa tysiąc lat9, dlatego w nazistowskiej nomenklaturze była często nazywana „Tysiącletnią Rzeszą”. Przetrwała 12 lat i 4 miesiące, ale w tym krótkim okresie wywołała na naszej planecie najbardziej gwałtowną i niszczycielską erupcję w dziejach, wynosząc niemiecki naród na wyżyny potęgi, których nie zaznał od ponad milenium. Uczyniła z niego pana Europy od Atlantyku po Wołgę, od Przylądka Północnego po Morze Śródziemne, a potem, pod koniec wojny światowej, którą naród ten z zimną krwią sprowokował i podczas której sprawował nad pobitymi ludami rządy terroru – a rzeź, jaką naziści zgotowali życiu oraz duszy ludzkiej, przerosła wszelki ucisk minionych wieków – cisnęła go w odmęty zagłady i ruiny.
Człowiek, który stworzył III Rzeszę i władał nią bezlitośnie, często z niespotykaną przebiegłością, był niepodważalnym, choć złym geniuszem. To prawda, że znalazł w narodzie niemieckim, ukształtowanym przez tajemniczą opatrzność oraz wieki doświadczeń w taki, a nie inny sposób, naturalne narzędzie, które potrafił zaprząc do swych niecnych celów. Jednak bez Adolfa Hitlera, który posiadał demoniczną osobowość, żelazną wolę, niezrównaną intuicję, zimną bezwzględność, nadzwyczajny intelekt, bogatą wyobraźnię oraz (aż do ostatniego etapu, kiedy to upojony władzą i powodzeniem wykroczył poza swe możliwości) zadziwiające zrozumienie tłumów i wydarzeń, III Rzesza niemal na pewno by nie powstała.
Friedrich Meinecke, wybitny historyk niemiecki, napisał: „To jeden z największych przykładów wyjątkowej i nieobliczalnej siły osobowości w historii”10.
Niektórzy Niemcy i zapewne większość obcokrajowców uważali, że do władzy w Berlinie dorwał się jakiś szarlatan. Według większości Niemców Hitler posiadał, lub wkrótce miał posiąść, aurę prawdziwie charyzmatycznego przywódcy. Przez następnych dwanaście burzliwych lat mieli ślepo za nim podążać, jakby jego osąd miał iście boską moc.
KORZENIE ADOLFA HITLERA
Mając na uwadze pochodzenie i młodość Hitlera, trudno wyobrazić sobie bardziej niesłychanego następcę Bismarcka, Hohenzollernów i prezydenta von Hindenburga. Ten Austriak chłopskiego pochodzenia urodził się o godzinie wpół do siódmej wieczorem 20 kwietnia 1889 r. w Gasthof zum Pommer, skromnej oberży w miasteczku Braunau am Inn, tuż za bawarską granicą.
Fakt, że urodził się na austriacko-niemieckiej granicy, miał odegrać ważną rolę, bowiem już jako młody człowiek zapałał obsesją na punkcie idei zniesienia granic pomiędzy narodami niemieckojęzycznymi, które według niego należały do jednej Rzeszy. Jego odczucia w tym względzie były tak silne i trwałe, że gdy w wieku 35 lat siedział w niemieckim więzieniu i dyktował treść książki, która stanie się „projektem” III Rzeszy, pierwsze linijki dotyczyły symboliki miejsca, w którym przyszedł na świat. Mein Kampf rozpoczyna się następująco:
Dzisiaj wydaje mi się, że to opatrzność wybrała na miejsce mojego urodzenia Braunau nad Innem. To małe miasteczko leży na granicy dwóch państw niemieckich, a my, młodsze pokolenie, musimy uczynić z prób zjednoczenia ich wszystkimi możliwymi środkami nasze dzieło życia (…). To małe przygraniczne miasteczko jawi mi się jako symbol wielkiej misji11.
Adolf Hitler urodził się jako trzeci syn w trzecim małżeństwie pośledniego austriackiego urzędnika celnego, który z kolei przyszedł na świat jako nieślubne dziecko i przez pierwsze 39 lat życia nosił nazwisko matki, Schicklgruber. Nazwisko Hitler pojawia się wśród przodków zarówno po stronie ojca, jak i matki. Nosiła je babka Adolfa ze strony matki, a także jego dziadek ze strony ojca, choć właściwie były to jego warianty, zapisywano je bowiem różnie: Hiedler, Huetler, Huettler i Hitler. Matka Adolfa była kuzynką w drugiej linii jego ojca, a ich małżeństwo wymagało kościelnej dyspensy.
Przodkowie, z obu stron, przyszłego Führera od pokoleń zamieszkiwali w Waldviertel, powiecie Dolnej Austrii, położonym pomiędzy Dunajem a granicą z Czechami i Morawami. Kiedy mieszkałem w Wiedniu, przejeżdżałem przez te tereny w drodze do Pragi lub Niemiec. Jest to pagórkowata, lesista okolica z chłopskimi wsiami i niewielkimi gospodarstwami, a choć od Wiednia dzieli ją zaledwie około 80 kilometrów, panuje tam wyczuwalna atmosfera odludzia i biedy, jak gdyby główne nurty życia Austrii omijały ją szerokim łukiem. Tamtejsza ludność bywa ponura i nieprzyjazna, podobnie jak mieszkający na północ od niej czescy chłopi. Małżeństwa wewnątrz rodzin nie należą tam do rzadkości, jak w przypadku rodziców Hitlera. Często rodzą się nieślubne dzieci.
W rodzinie po stronie matki Hitlera Klary Pölzl dostrzegamy pewną stabilność. Od czterech pokoleń żyła ona na chłopskiej dzierżawie numer 37 we wsi Spital12. Losy jego przodków ze strony ojca są bardziej skomplikowane. Jak już widzieliśmy, zapis rodzinnego nazwiska ulegał zmianom; nie inaczej było z miejscem zamieszkania. U Hitlerów dostrzec można niespokojnego ducha, popęd do przenosin z jednej wsi do następnej, zmieniania posad, unikania silnych więzi międzyludzkich oraz swobodne podejście do kobiet.
Johann Georg Hiedler, dziadek Adolfa, był wędrownym młynarzem i wykonywał swoje rzemiosło w różnych wsiach Dolnej Austrii. Pięć miesięcy po pierwszym ożenku, w 1824 r., urodziło mu się pierwsze dziecko, ale i ono, i matka zmarli w połogu. W 1842 r., gdy pracował w Duerenthal, ożenił się z Marią Anną Schicklgruber, czterdziestosiedmioletnią chłopką z wioski Strones. Pięć lat wcześniej, 7 czerwca 1837 r., Maria urodziła nieślubnego syna, którego nazwała Alois i który miał zostać ojcem Adolfa Hitlera. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ojcem Aloisa był Johann Hiedler, ale brakuje na to rozstrzygających dowodów. W każdym razie, Johann ostatecznie ożenił się z Marią, lecz wbrew zwyczajowi nie zawracał sobie głowy legitymizacją syna. Dziecko dorastało jako Alois Schicklgruber.
Anna zmarła w 1847 r. i w tym momencie Johann Hiedler znika na 30 lat. Pojawia się ponownie jako osiemdziesięcioczterolatek w miasteczku Weitra w Waldviertel; w międzyczasie zapis jego nazwiska zmienił się na Hitler. Zeznał wówczas przed notariuszem, w obecności trzech świadków, że jest ojcem Aloisa Schicklgrubera. Z dostępnych nam dokumentów nie można ustalić, dlaczego starzec tak długo zwlekał z tym krokiem i dlaczego wreszcie się nań zdecydował. Według Heidena Alois zwierzył się później przyjacielowi, że miało mu to pomóc uzyskać część spadku po wuju, brata młynarza, który wychowywał młodzieńca pod własnym dachem13. W każdym razie aktu oficjalnego usynowienia dokonano 6 czerwca 1876 r., a 23 listopada ksiądz z parafii w Döllersheim, do którego kancelarii przesłano potwierdzone notarialnie oświadczenie, wykreślił z rejestru chrztów nazwisko Alois Schicklgruber, a w jego miejsce wpisał Alois Hitler.
Od tego momentu ojciec Adolfa był w świetle prawa znany jako Alois Hitler i w naturalny sposób przekazał nazwisko synowi. Przedsiębiorczy wiedeńscy dziennikarze, przekopawszy archiwa parafialne, dopiero w latach 30. poznali fakty dotyczące przodków Hitlera i lekceważąc zapóźnione starania o formalne uznanie syna przez starego Johanna Georga Hiedlera, próbowali przypiąć nazistowskiemu przywódcy łatkę z nazwiskiem Adolf Schicklgruber.
Dziwny los Adolfa Hitlera miał wiele niecodziennych zwrotów, ale najdziwniejszy nastąpił 13 lat przed jego urodzeniem. Gdyby osiemdziesięcioczteroletni wędrowny młynarz nagle nieoczekiwanie nie wrócił na karty dziejów, aby prawie 30 lat po śmierci żony uznać ojcostwo swego trzydziestodziewięcioletniego syna, to Adolf przyszedłby na świat jako Schicklgruber. Nazwisko może i nie mieć większego znaczenia, ale słyszałem Niemców spekulujących, czy Hitler zostałby władcą Niemiec, gdyby świat znał go pod nazwiskiem Schicklgruber. W ustach Niemców z południa brzmi ono nieco śmiesznie. Czy można sobie wyobrazić szalejące masy pozdrawiające go gromkim „Heil! Heil Schicklgruber!”? Podczas mistycznych widowisk nazistowskich wieców ludzie używali „Heil Hitler!” nie tylko jako wagnerowskiego, na poły pogańskiego zawołania, stało się ono też obowiązkową formą powitalną Niemców w III Rzeszy, nawet w rozmowach telefonicznych, zastępując zwyczajowe „halo?”. Ale „Heil Schicklgruber!”? Trudno to sobie wyobrazić14.
Jako że rodzice Aloisa najwyraźniej nigdy nie żyli razem, nawet po ślubie, przyszły ojciec Adolfa Hitlera dorastał pod okiem wuja. Ten, choć był bratem Johanna Georga Hiedlera, pisał swe nazwisko inaczej – był znany jako Johann von Nepomuk Huetler. Mając na uwadze niegasnącą nienawiść, jaką nazistowski Führer od lat młodzieńczych czuł do Czechów, których kraj ostatecznie zniszczył, warto w tym miejscu wspomnieć o imieniu Huetlera. Johann von Nepomuk [Jan Nepomucen – przyp. tłum.] to czeski święty i niektórzy historycy uważają, że jest to poszlaka wskazująca na czeską krew w rodzinie Hitlera.
Alois Schicklgruber poznał we wsi Spital fach szewca, ale ponieważ podobnie jak ojciec, był niespokojnym duchem, wyruszył w poszukiwaniu fortuny do Wiednia. W wieku 18 lat w okolicach Salzburga wstąpił do policji granicznej austriackiej służby celnej, a dziewięć lat później, po awansie do samej służby celnej, ożenił się z Anną Glasl-Hörer, adoptowaną córką urzędnika celnego. Wniosła mu ona skromny posag i podwyższyła jego status społeczny, co w austro-węgierskiej biurokracji niższego szczebla nie należało do rzadkości. Ale małżeństwo nie należało do udanych. Anna była o 14 lat starsza od Aloisa, podupadała na zdrowiu i pozostała bezdzietna. Po 16 latach znaleźli się w separacji, a trzy lata później, w 1883 r., kobieta zmarła.
Jeszcze przed separacją Alois, już oficjalnie znany jako Hitler, poznał młodą hotelową kucharkę Franziskę Matzelsberger, która w 1882 r. powiła mu syna, Aloisa. Ożenił się z nią miesiąc po śmierci żony, a trzy miesiące później urodziła mu córkę, Angelę. Drugie małżeństwo okazało się krótkotrwałe. Niecały rok później Franziska zmarła na gruźlicę. Pół roku później Alois ożenił się po raz trzeci i ostatni.
Kolejna panna młoda, Klara Pölzl, która wkrótce miała zostać matką Adolfa Hitlera, miała 25 lat i od dawna znała swojego czterdziestoośmioletniego męża. Pochodziła ze Spital, rodzinnej wsi Hitlerów. Johann von Nepomuk Huetler, u którego dorastał Alois Schicklgruber-Hitler, był jej dziadkiem. A zatem Alois i Klara byli kuzynostwem w drugiej linii i jak wspomniano, przed ożenkiem musieli postarać się o biskupią dyspensę.
Urzędnik celny rozważał ten związek od bardzo dawna, od kiedy w trakcie pierwszego małżeństwa przyjął Klarę do swego bezdzietnego domu jako przyszywaną córkę. Dziewczynka mieszkała u Schicklgruberów w Braunau przez wiele lat i wydaje się, że gdy pierwsza żona Aloisa niedomagała, planował ożenić się z Klarą zaraz po jej śmierci. Jego legitymizacja oraz udział w spadku po wuju, dziadku Klary, nastąpił, gdy miała ona 16 lat, akurat tyle, aby zgodnie z prawem móc wyjść za mąż. Ale jak widzieliśmy, pierwsza żona Aloisa po separacji wciąż żyła, a ponadto w międzyczasie poznał on kucharkę Franziskę Matzelsberger. W efekcie Klara w wieku 20 lat opuściła jego domostwo i wyjechała do Wiednia, gdzie znalazła pracę jako służąca.
Cztery lata później wróciła, aby prowadzić dom kuzyna. Z kolei Franziska w ostatnich latach życia wyprowadziła się od męża. Alois Hitler i Klara Pölzl pobrali się 7 stycznia 1885 r., a cztery miesiące i dziesięć dni później urodził się ich pierwszy syn, Gustav. Zmarł w niemowlęctwie, podobnie jak drugie dziecko, urodzona w 1886 r. Ida. Adolf był więc trzecim dzieckiem w trzecim małżeństwie. Jego młodszy brat, urodzony w 1894 r. Edmund, żył tylko sześć lat. Urodzona w 1896 r. Paula, piąte i ostatnie dziecko Aloisa i Klary, przeżyła słynnego brata.
Przyrodnie rodzeństwo Adolfa: Alois i Angela, dzieci Franziski Matzelsberger, również doczekały dorosłości. Angela, ładna młoda kobieta, wyszła za urzędnika skarbowego nazwiskiem Raubal, a po jego śmierci pracowała w Wiedniu jako gosposia, a przez pewien czas także – o ile informacje Heidena są prawdziwe – jako kucharka w żydowskiej stołówce dobroczynnej15. W 1928 r. Hitler sprowadził ją do Berchtesgaden i uczynił swoją gosposią. Od tego czasu w nazistowskich gremiach wiele mówiło się o niebiańskich wiedeńskich wypiekach i deserach, które dla niego piekła i na które miał nienasycony apetyt. Opuściła go w 1936 r., aby wyjść w Dreźnie za profesora architektury, a sam Hitler, wówczas już kanclerz i dyktator Rzeszy, sprzeciwiał się jej wyjazdowi i nie wysłał parze prezentu ślubnego. Wydaje się, że była jedyną krewniaczką, z jaką w późniejszych latach łączyły go bliskie więzi – z jednym wyjątkiem. Angela miała córkę, Geli Raubal, atrakcyjną młodą blondynkę, z którą, jak zobaczymy, Hitler przeżył jedyny prawdziwie głęboki romans w swoim życiu.
Adolf Hitler nie lubił słuchać o przyrodnim bracie. Alois Matzelsberger, później uznany oficjalnie jako Alois Hitler, został kelnerem i przez sporą część życia wikłał się w kłopoty z prawem. Heiden odnotowuje, że w wieku 18 lat młodzian został skazany na pięć miesięcy więzienia za kradzież, a gdy miał 20 lat, odsiedział kolejne osiem miesięcy za recydywę. W końcu przeprowadził się do Niemiec, gdzie wpadł w następne tarapaty. W 1924 r., gdy Adolf Hitler usychał z bezczynności w więzieniu, sąd w Hamburgu skazał Aloisa na pół roku więzienia za bigamię. Heiden pisze, że później przeniósł się on do Anglii, gdzie szybko założył rodzinę, którą później porzucił16.
Objęcie władzy przez narodowych socjalistów oznaczało dla Aloisa nadejście lepszych czasów. Otworzył na przedmieściach Berlina bierstube(niewielką piwiarnię), a tuż przed wybuchem wojny przeniósł ją na Wittenbergplatz w modnej dzielnicy miasta. Chętnie odwiedzali ją nazistowscy funkcjonariusze, a w początkach wojny, gdy brakowało jedzenia, jej spiżarnie były syto zaopatrzone. Zachodziłem tam od czasu do czasu. Alois zbliżał się do sześćdziesiątki, był korpulentnym, prostym i dobrodusznym mężczyzną, który powierzchownością nie przypominał słynnego przyrodniego brata. Prawdę powiedziawszy, wyglądał jak setki innych właścicieli małych piwiarni w Niemczech czy Austrii. Interes szedł mu dobrze i Alois niezależnie od przeszłości ewidentnie cieszył się dostatnim życiem. Bał się tylko jednego: że przyrodni brat, w chwili napadu wstrętu lub gniewu, cofnie mu licencję. W maleńkiej piwiarni mówiło się czasami, że kanclerz i Führer Rzeszy ubolewa nad istnieniem owej pamiątki skromnego pochodzenia jego familii. Pamiętam, że sam Alois nigdy nie dawał się wciągnąć w rozmowy o przyrodnim bracie. Była to roztropna postawa, choć niezwykle irytująca dla tych z nas, którzy próbowali dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu człowieka, który zdążył już ruszyć na podbój Europy.
Nie licząc Mein Kampf, w której skąpy materiał biograficzny jest zwodniczy, a przemilczenia osiągają monumentalną wręcz skalę, Hitler rzadko rozmawiał (czy pozwalał rozmawiać w swoim towarzystwie) o korzeniach swojej rodziny i o swych młodych latach. Widzieliśmy już, skąd pochodziła jego rodzina. A jak wyglądała jego młodość?
MŁODOŚĆ ADOLFA HITLERA
W tym samym roku, w którym jego ojciec w wieku 58 lat odszedł na emeryturę ze służby celnej, sześcioletni Adolf zaczął naukę w szkole publicznej we wsi Fischlham, na południowy zachód od nieodległego Linzu. Był rok 1895. Przez następne cztery lub pięć lat nadal niespokojny emeryt przenosił się z jednej wsi w okolicy Linzu do drugiej. Gdy jego syn miał 15 lat, pamiętał siedem zmian adresu i pięć szkół. Przez dwa lata uczęszczał na lekcje w klasztorze benedyktyńskim w Lambach, w pobliżu którego jego ojciec nabył gospodarstwo. Brał tam lekcje śpiewu, należał do chóru i według własnych słów marzył, że pewnego dnia złoży śluby17. Emerytowany celnik w końcu osiadł na dobre we wsi Leonding na południowych obrzeżach Linzu, rodzina zajęła tam skromny domek z ogrodem.
W wieku jedenastu lat Adolf został wysłany do liceum w Linzu. Świadczy to o gotowości jego ojca do wyrzeczeń finansowych oraz o ambicji, aby syn podążył jego śladem i został pracownikiem służby cywilnej. Jednakże młodzieniec nie mógłby wyobrazić sobie gorszej przyszłości.
„Podówczas ledwie jedenastoletni – wspominał Hitler – po raz pierwszy musiałem sprzeciwić się [ojcu] (…), nie chciałem zostać urzędnikiem służby cywilnej”18.
Opowieść o zaciekłej, niezmordowanej walce małego chłopca, jeszcze nawet nie nastolatka, z surowym i, jak twierdził, dominującym ojcem, to jeden z nielicznych wątków biograficznych, które w Mein Kampf Hitler opisuje ze szczegółami i wyczuwalną szczerością. Spór doprowadził do pierwszego objawienia się owej zajadłej, nieugiętej woli, która zaprowadzi go tak daleko, na przekór pozornie niepokonanym przeszkodom i trudom, i która, udaremniając plany wszystkich stojących mu na drodze, miała odcisnąć niezatarte piętno na Niemczech i Europie.
Nie chciałem zostać pracownikiem służby cywilnej, nie i jeszcze raz nie. Wszystkie podejmowane przez ojca próby zaszczepienia mi umiłowania dla tej profesji opowieściami o jego osiągnięciach przynosiły skutek odwrotny od zamierzonego. (…) na samą myśl o siedzeniu w biurze pozbawionym wolności, o utracie panowania nad własnym czasem, o konieczności zawarcia treści mego życia w urzędowych formularzach, które trzeba by wypełniać, bolał mnie brzuch (…).
Pewnego dnia zrozumiałem, że zostanę malarzem, artystą (…). Ojcu odebrało mowę.
„Malarzem? Artystą?”.
Myślał, że postradałem zmysły, lub może że się przesłyszał albo źle mnie zrozumiał. Lecz gdy temat mu się rozjaśnił, a zwłaszcza gdy pojął powagę mych zamiarów, sprzeciwił się im z całą determinacją swego charakteru (…).
„Artystą! Nie! Po moim trupie!” (…). Ojciec nigdy nie zrezygnował ze swojego „Nigdy!”, a ja wzmacniałem moje „A jednak!”19.
Hitler tłumaczył później, że jedną z konsekwencji starcia z ojcem było to, że przestał się uczyć. „Myślałem sobie, że gdy ojciec zobaczy, jakie mizerne postępy robię w liceum, to pozwoli mi oddać się memu marzeniu, czy mu się ono podobało, czy nie”20.
Te spisane 34 lata później słowa mogą być usprawiedliwieniem słabych wyników w szkole. W gimnazjum Hitler miał wyłącznie dobre stopnie. Jednak w liceum w Linzu pod koniec były tak kiepskie, że nie uzyskawszy rutynowo przyznawanego świadectwa, musiał przenieść się do państwowego liceum w Steyr, w sporej odległości od Linzu. Ale nie zagrzał tam długo miejsca i odszedł, nie ukończywszy szkoły.
Niepowodzenia w edukacji doskwierały mu w późniejszym życiu, kiedy to szydził z akademickiej „szlachty”, ich dyplomów, stopni naukowych oraz pedagogicznych fanaberii. Nawet w ostatnich trzech, czterech latach życia, kiedy w Naczelnym Dowództwie Sił Zbrojnych przytłaczały go detale strategii i taktyki wojskowej oraz dowodzenia, czasami robił sobie wolny wieczór i wspominał ze starymi partyjnymi kompanami głupotę nauczycieli z młodości. Zachowała się część zawiłych przemyśleń tego szalonego geniusza, a wówczas naczelnego wodza osobiście kierującego wielkimi armiami od Wołgi po kanał La Manche.
Gdy myślę o moich nauczycielach, dociera do mnie, że większość była nieco pomylona. Ludzie, których można by nazwać dobrymi nauczycielami, należeli do wyjątków. Myśl, że na drodze młodych mogą stawać tacy ludzie, jest tragiczna. 3 marca 1942 r.21
Nauczyciele, którzy mnie uczyli, budzą we mnie bardzo nieprzyjemne wspomnienia. Ich powierzchowność emanowała brudem; kołnierze mieli w nieładzie (…). Byli produktem proletariackiego braku wszelkiej osobistej niezależności myśli, wyróżniała ich niezrównana ignorancja i doskonale nadawali się na filary jałowego systemu władzy, który, dzięki Bogu, należy już do przeszłości. 12 kwietnia 1942 r.22
Gdy przypominam sobie moich nauczycieli ze szkoły, zdaję sobie sprawę, że połowa była nienormalna (…). My, uczniowie w starej Austrii, byliśmy wychowywani w szacunku dla starych mężczyzn i kobiet. Ale dla profesorów nie mieliśmy litości; byli naszymi naturalnymi wrogami. Większość miała rozstrój umysłowy, a niejeden zakończył żywot jako najprawdziwszy wariat! (…) Nauczyciele mieli o mnie szczególnie złe mniemanie. Nie wykazywałem najmniejszych zdolności do języków obcych – choć mogłoby być inaczej, gdyby nauczyciele nie byli urodzonymi kretynami. Nie mogłem znieść ich widoku. 29 sierpnia 1942 r.23
Nasi nauczyciele byli absolutnymi tyranami. Nie żywili sympatii do młodzieży; ich jedynym celem było faszerowanie naszych mózgów i przekształcenie nas w erudycyjne małpy, na własny wzór. Gdy jakiś uczeń wykazywał najmniejsze oznaki oryginalności, bezwzględnie go prześladowali, a wzorowi uczniowie, których wówczas poznałem, później zawsze okazywali się nieudacznikami. 7 września 1942 r.24
Na pierwszy rzut oka widać, że Hitler do końca swoich dni nie wybaczył nauczycielom złych ocen – i sam nie mógł o nich zapomnieć. W zamian groteskowo zniekształcał ich obraz.
Zachowały się świadectwa tego, jakie wrażenie zrobił na swoich nauczycielach. Zebrano je, gdy stał się już znaną w świecie postacią. Profesor Theodor Gissinger, prowadzący nauki ścisłe, należał do nielicznych, których Hitler zdawał się lubić. Gissinger wspominał później: „Jeżeli chodzi o mnie, to Hitler w Linzu nie robił ani dobrego, ani złego wrażenia. Absolutnie nie był przywódcą klasy. Był szczupły i wyprostowany, miał bladą, bardzo chudą twarz, niemal jak suchotnik, i szeroko otwarte, lśniące oczy”25.
Profesor Edward Huemer, najwyraźniej ów „urodzony kretyn” wspomniany powyżej, bowiem uczył Hitlera francuskiego, w 1923 r. przyjechał do Monachium, aby zeznawać na rzecz swego dawnego ucznia, który w wyniku puczu piwiarnianego był wtedy sądzony za zdradę. Choć sławił cele Hitlera i twierdził, że z głębi serca pragnie, aby urzeczywistnił on swe ideały, zaprezentował następujący, zwięzły portret Hitlera-licealisty:
Hitler z całą pewnością był utalentowany, choć jedynie do niektórych przedmiotów, ale delikatnie mówiąc, brakowało mu samokontroli, był uważany za kłótliwego, autokratycznego, zadufanego, niesfornego i niezdolnego do podporządkowania się szkolnej dyscyplinie. Nie był również pilny; w innym razie, przy swoim talencie, osiągałby znacznie lepsze wyniki26.
W szkole w Linzu pracował jednak pewien nauczyciel, który wywarł silny i jak miało się okazać, brzemienny wpływ na młodego Adolfa Hitlera. Mowa o nauczycielu historii, doktorze Leopoldzie Poetschu. Pochodził z południowego, niemieckojęzycznego regionu nadgranicznego, gdzie Austria sąsiaduje z południowymi Słowianami. Obserwował tam walkę rasową, która uczyniła zeń fanatycznego niemieckiego nacjonalistę. Przed przyjazdem do Linzu uczył w Marburgu, który później, po przekazaniu tych ziem Jugosławii po I wojnie światowej, został przemianowany na Maribor.
Choć dawał uczniom co najwyżej „dostateczne” oceny z historii, był jedynym nauczycielem Hitlera, który doczekał się ciepłej wzmianki w Mein Kampf. Hitler przyznał, że ma u tego człowieka dług wdzięczności.
Być może fakt, że dobry los ofiarował mi nauczyciela historii, który rozumiał, jako jeden z nielicznych, ową zasadę (…) – zapamiętywania rzeczy kluczowych i zapominania o zbędnych (…), był decydujący dla mego późniejszego życia. Mój nauczyciel, doktor Leopold Poetsch z liceum w Linzu, spełniał ten wymóg w iście idealny sposób. Stary dżentelmen, uprzejmy, ale równocześnie stanowczy, potrafił nie tylko przykuć naszą uwagę swą porażającą elokwencją, ale i ponieść nas za sobą. Nawet dzisiaj z prawdziwymi emocjami wspominam tego siwowłosego mężczyznę, który dzięki żarowi swoich słów czasami sprawiał, że zapominaliśmy o teraźniejszości; który, jak gdyby za pomocą magii, przenosił nas w minione czasy, za tysiącletnie mgły czasu, przekształcając suche fakty historyczne w żywą rzeczywistość. Siedzieliśmy tam, rozpaleni entuzjazmem, czasami poruszeni do łez (…). Wykorzystał nasz kwitnący nacjonalistyczny fanatyzm jako środek edukowania nas, nierzadko odwołując się do naszego poczucia honoru narodowego.
Ten nauczyciel sprawił, że historia stała się moim ulubionym przedmiotem.
I w rzeczy samej, choć nie taki był jego zamiar, to wówczas stałem się młodym rewolucjonistą27.
Jakieś 35 lat później, w 1938 r., gdy kanclerz Hitler objeżdżał triumfalnie Austrię po wymuszeniu aneksji tego kraju, zatrzymał się w Klagenfurcie, aby spotkać się ze starym nauczycielem, wówczas już emerytem. Dowiedział się wtedy z zachwytem, że sędziwy dżentelmen był członkiem podziemia nazistowskiego, które w niepodległej Austrii było wyjęte spod prawa. Rozmawiali na osobności przez godzinę, a później Hitler zwierzył się towarzyszom: „Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, ile zawdzięczam temu staremu człowiekowi”28.
Alois Hitler zmarł 3 stycznia 1903 r. w wieku 65 lat. Podczas porannej przechadzki doznał wylewu krwi do płuc i zmarł kilka chwil później w pobliskiej oberży, w ramionach sąsiada. Kiedy trzynastoletni syn ujrzał zwłoki ojca, załamał się i wybuchnął płaczem29.
Jego matka, licząca wtedy 42 lata, przeniosła się do skromnego mieszkania w Urfahr, przedmieściu Linzu, gdzie ze skromnych oszczędności i emerytury próbowała utrzymać siebie oraz dwójkę wciąż żyjących dzieci, Adolfa i Paulę. Hitler napisał w Mein Kampf, że poczuwała się do obowiązku kontynuowania jego edukacji zgodnie z wolą ojca – „innymi słowy, abym kształcił się do kariery w służbie cywilnej”, jak to ujął. Ale chociaż młoda wdowa była pobłażliwa dla syna i wydaje się, że Adolf bardzo kochał matkę, był „bardziej niż kiedykolwiek, absolutnie zdeterminowany, aby nie podejmować tej kariery”, jak sam stwierdził. W efekcie, pomimo czułej miłości matki i syna, pojawiły się między nimi tarcia, a Adolf nadal zaniedbywał naukę.
„Wtedy nagle choroba przyszła mi w sukurs i w kilka tygodni rozstrzygnęła moją przyszłość oraz odwieczny rodzinny spór”30.
Schorzenie płuc, na które Hitler zapadł przed szesnastym rokiem życia, sprawiło, że na przynajmniej rok musiał porzucić szkołę. Na pewien czas został odesłany do rodzinnej wsi Spital, gdzie wracał do zdrowia w domu siostry matki, Theresy Schmidt, chłopki. Po wykurowaniu wrócił na krótko do państwowego liceum w Steyr. Jego ostatnia cenzurka, z datą 16 września 1905 r., zawiera oceny „dostateczne” z niemieckiego, chemii, fizyki, geometrii i rysunku geometrycznego; z geografii i historii uzyskał „zadowalające”, a z rysunku „celującą”. Był tak podekscytowany perspektywą opuszczenia szkoły na dobre, że po raz pierwszy i jedyny w życiu się upił. W późniejszych latach wspominał, że o świcie został znaleziony przy wiejskiej drodze pod Steyr przez mleczarza, który pomógł mu wrócić do miasteczka; przysiągł wtedy, że nigdy więcej się nie upije31. W tej kwestii dotrzymał słowa, został bowiem abstynentem, przeciwnikiem palenia, a do tego jeszcze wegetarianinem, najpierw z konieczności, gdy w Wiedniu i Monachium był włóczęgą bez grosza przy duszy, a później z przekonania.
Następne dwa-trzy lata Hitler często wspominał jako najszczęśliwszy okres w życiu32. Choć matka sugerowała – a inni krewni namawiali – aby poszedł do pracy i nauczył się jakiegoś fachu, on zadowalał się marzeniami o artystycznej przyszłości i wiódł błogie, bezczynne życie nad Dunajem. Nigdy nie zapomniał „puszystej miękkości” owych lat pomiędzy szesnastym a dziewiętnastym rokiem życia, kiedy to jako „ukochany syn matki” cieszył się „ułudą komfortowego życia”33. Choć chorowita wdowa ledwie wiązała koniec z końcem, młody Adolf nie chciał pomóc i nie szukał pracy. Pomysł zarabiania, nawet na własne utrzymanie, poprzez jakiekolwiek regularne zatrudnienie odstręczał go już wówczas i nie zmienił zdania do końca życia.
Wydaje się, że owe ostatnie lata przed osiągnięciem wieku męskiego były dla Hitlera tak szczęśliwe, ponieważ cieszył się wolnością od pracy. Mógł dzięki niej wylegiwać się do woli, marzyć, całymi dniami snuć się po mieście i okolicach, opowiadając kompanom o złu tego świata i o tym, jak je naprawić. Wieczorami zaś pochylał się nad książką lub stał na tyłach opery w Linzu lub Wiedniu i słuchał jak urzeczony mistycznych, pogańskich dzieł Richarda Wagnera.
Przyjaciel z dzieciństwa zapamiętał go jako bladego, chorowitego, tyczkowatego chłopca, który, choć zazwyczaj był nieśmiały i małomówny, potrafił nagle wybuchać gniewem na tych, którzy się z nim nie zgadzali. Przez cztery lata twierdził, że jest głęboko zakochany w ładnej blondyneczce imieniem Stefanie, i chociaż często patrzył tęsknie, jak razem z matką przemierza ona Landstrasse w Linzu, nigdy nie podjął najmniejszego wysiłku, aby ją poznać. Wolał, podobnie jak wiele innych rzeczy, skrywać ją w tajemniczym świecie swych wybujałych fantazji. W rzeczy samej, w niezliczonych wierszach miłosnych, które dla niej pisał, ale nigdy nie wysyłał (jeden z nich nosił tytuł Hymn dla ukochanej), a za to z uporem recytował swemu cierpliwemu przyjacielowi Augustowi Kubizkowi34, stawała się panną rodem z Walkirii, odzianą w granatową, powłóczystą, aksamitną suknię i jeżdżącą na białym rumaku nad kwietnymi łąkami35.
Chociaż Hitler z całych sił pragnął zostać artystą, najlepiej malarzem, a przynajmniej architektem, już w wieku 16 lat miał obsesję na punkcie polityki. Do tego czasu wyhodował w sobie zapiekłą nienawiść do monarchii habsburskiej i wszystkich nie-niemieckich ras Austro-Węgier, a także równie żarliwą miłość do wszystkiego, co niemieckie. Mając 16 lat, stał się tym, kim miał pozostać do ostatniego tchu: fanatycznym nacjonalistą.
Wydaje się, że pomimo bumelanctwa nie posiadał beztroskiego młodzieńczego ducha. Przejmował się problemami świata. Kubizek wspominał później: „Wszędzie dostrzegał wyłącznie przeszkody i wrogość (…). Zawsze był przeciwko czemuś, na przekór światu (…). Nigdy nie widziałem, żeby podchodził do czegoś swobodnie (…)”36.
To właśnie w tym okresie młody mężczyzna, który nie znosił szkoły, stał się łapczywym molem książkowym, zapisał się do Biblioteki Studiów dla Dorosłych w Linzu i wstąpił do Towarzystwa Muzealnego, skąd wypożyczał stosy książek. Przyjaciel z młodości zapamiętał, że zawsze otaczały one Hitlera, a najbardziej lubił prace o niemieckiej historii i mitologii germańskiej37.
Linz był miastem prowincjonalnym, zatem Wiedeń, lśniąca barokowa stolica cesarstwa, szybko zaczął kusić młodziana o tak wybujałych ambicjach oraz wyobraźni. W 1906 r., zaraz po jego siedemnastych urodzinach, matka oraz inni krewni zapewnili mu pieniądze na spędzenie dwóch miesięcy w wielkiej metropolii. Choć później Wiedeń miał się stać sceną najbardziej gorzkich dni Hitlera, gdy czasami dosłownie żył na ulicy, to podczas tej pierwszej wizyty miasto go oczarowało. Całymi dniami krążył jego ulicami, przepełniony podnieceniem wywołanym widokiem monumentalnych gmachów przy Ringu, w nieustannej ekstazie doznań odebranych w muzeach, operze i teatrach.
Zrobił też rozeznanie w sprawie przyjęcia do Wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, a rok później, w październiku 1907 r., wrócił do stolicy na egzaminy wstępne, stawiając tym samym pierwszy realny krok na drodze do spełnienia marzenia o malarstwie. Miał 18 lat i żył wielkimi nadziejami, ale szybko zostały one rozwiane. Wstęp listu z Akademii mówi sam za siebie.
Niżej wymieniony osiągnął w teście wynik niedostateczny lub nie został przyjęty (…) Adolf Hitler, Braunau a. Inn, 20 kwietnia 1889 r., Niemiec, katolik. Ojciec służba cywilna. 4 klasy liceum. (…). Rysunek sprawdzający niezadowalający38.
Hitler spróbował ponownie rok później, ale tym razem jego rysunek był tak kiepski, że nawet nie dopuszczono go do egzaminu. Dla ambitnego młodego człowieka było to niczym grom z jasnego nieba, jak sam później napisał. Trwał w niezachwianym przekonaniu, że mu się powiedzie. Według jego własnych słów z Mein Kampf zwrócił się o wyjaśnienie do samego rektora Akademii.
Dżentelmen ten zapewnił mnie, że rysunki, które przedłożyłem, niezaprzeczalnie potwierdzają moją niezdatność do malowania, i że moje umiejętności bez dwóch zdań pasują do dziedziny architektury; stwierdził, że jak dla mnie, Szkoła Rysunku Akademii jest poza zasięgiem, a właściwym miejscem jest Szkoła Architektury39.
Młody Adolf był skłonny się z tym zgodzić, ale ku swej udręce szybko się zorientował, że brak dyplomu ukończenia liceum może zamknąć mu drogę także do szkoły dla architektów.
Tymczasem jego matka umierała na raka piersi, więc wrócił do Linzu. Klara Hitler oraz jej krewni przez trzy lata, od czasu porzucenia przez młodzieńca szkoły, wspierali go finansowo, ale widzieli, że nie przyniosło to żadnych owoców. 21 grudnia 1908 r., gdy miasto zaczęło przywdziewać bożonarodzeniową szatę, matka Adolfa Hitlera zmarła. Dwa dni później została pochowana obok męża w Leonding. Dla dziewiętnastolatka był to
(…) potworny cios (…). Szanowałem ojca, ale matkę kochałem (…). [Jej] śmierć położyła nagły kres moim wzniosłym planom (…). Ubóstwo oraz twarde realia życia zmusiły mnie do podjęcia szybkiej decyzji (…). Stanąłem przed problemem zarobienia jakoś na życie40.
Jakoś! Hitler nie znał żadnego fachu. Od zawsze pogardzał pracą fizyczną. Nigdy nawet nie próbował zarobić złamanego grosza. Ale się nie bał. Pożegnawszy się z krewnymi, oświadczył, że wróci dopiero wtedy, gdy osiągnie sukces.
Z walizką pełną ubrań i bielizny oraz niezłomną wolą w sercu wyruszyłem do Wiednia. Miałem nadzieję, że wyrwę losowi to, co mój ojciec osiągnął pięćdziesiąt lat wcześniej; liczyłem, że zostanę „kimś” – ale na pewno nie pracownikiem służby cywilnej41.
„NAJSMUTNIEJSZY OKRES MOJEGO ŻYCIA”
Następne cztery lata (1909-1913) okazały się dla młodzieńca z Linzu okresem dotkliwej nędzy i ubóstwa. W ostatnich, ulotnych latach przed upadkiem Habsburgów i końcem stolicy cesarstwa leżącego w sercu Europy i zamieszkanego przez 52 miliony ludzi, Wiedeń cechowały niespotykane w innych stolicach świata wystawność i urok. Miasto tchnęło atmosferą baroku i rokoko, której nie znała żadna inna metropolia Zachodu – nie tylko dzięki architekturze, rzeźbie czy muzyce, ale też radosnemu, kochającemu uciechy, pełnemu ogłady duchowi jego mieszkańców.
Wiedeń usadowił się nad modrym Dunajem, u stóp upstrzonych żółtawo-zielonymi winnicami, lesistych wzgórz Wienerwald. Był miejscem pięknym z natury, które oczarowywało przyjezdnych i zaszczepiało w wiedeńczykach przekonanie, że Opatrzność obdarzyła ich szczególną łaskawością. Powietrze wypełniała muzyka – wielkie dzieła utalentowanych synów narodu, największych, jakich znała Europa: Haydna, Mozarta, Beethovena i Schuberta, a w okresie schyłku cesarstwa także żywe, urzekające walce ukochanego w Wiedniu Johanna Straussa. Dla ludzi tak szczęśliwych i tak naznaczonych barokowym stylem życia już sama egzystencja miała w sobie coś ze snu, a dobrzy obywatele stolicy spędzali przyjemne dni i wieczory na tańcu i piciu wina, na światłych rozmowach w przytulnych kawiarniach, na słuchaniu muzyki, oglądaniu baśniowych sztuk, oper i operetek, na flirtowaniu i uprawianiu miłości, porzuciwszy znaczną część realnego życia dla rozkoszy i marzeń.
Oczywiście ktoś musiał dbać, aby cesarstwo było właściwie rządzone, stany armii i marynarki wojennej zapełnione, komunikacja utrzymywana, interesy przeprowadzone, a praca wykonana. Ale w Wiedniu niewielu ludzi pracowało po godzinach czy choćby na pełen etat.
Naturalnie była też druga strona medalu. W mieście, jak w każdym innym, mieszkali również biedacy: słabo odżywieni, źle odziani, bytujący w nędznych ruderach. Niemniej jako największy ośrodek przemysłowy Europy Środkowej, a także stolica cesarstwa Wiedeń był zamożny, a zamożność obejmowała coraz więcej ludzi i skapywała w dół drabiny społecznej. Liczne masy niższej klasy średniej kontrolowały miasto politycznie; siła robocza zorganizowała się nie tylko w związki zawodowe, ale także we własną, potężną partię polityczną – socjaldemokratów. Miasto, którego populacja rozrosła się do 2 milionów, wrzało i bulgotało. Demokracja wypierała prastarą autokrację Habsburgów, edukacja i kultura otwierały się na masy, więc gdy Hitler przyjechał do Wiednia w 1909 r., przed młodym mężczyzną bez grosza przy duszy stały szanse zdobycia wyższego wykształcenia czy zarobienia na całkiem godny byt. Jako jeden z miliona pracowników najemnych mógł żyć pod wpływem cywilizacyjnego uroku, który stolica rzucała na swych mieszkańców. Czyż jego jedyny przyjaciel Kubizek, swego czasu równie biedny i nieznany jak on, nie zdobywał już reputacji w Akademii Muzycznej?
Ale młody Adolf nie realizował ambicji dostania się do Szkoły Architektury. Pomimo braku dyplomu z liceum, miał na to szansę – młodych mężczyzn przejawiających „nadzwyczajny talent” przyjmowano nawet bez dyplomów – ale z tego, co wiadomo, Hitler nigdy nie złożył podania. Nie był też zainteresowany nauką żadnego rzemiosła ani podjęciem stałej pracy. Wolał krzątać się przy mniej poważnych zajęciach: odśnieżaniu, trzepaniu dywanów, noszeniu bagaży na Dworcu Zachodnim, sporadycznie zdarzało mu się pracować po kilka dni na budowach. W listopadzie 1909 r., niecały rok po przybyciu do Wiednia, aby „ubiec los”, został zmuszony do wyprowadzki z umeblowanego pokoju na Simon Denk Gasse i przez następne cztery lata pomieszkiwał w noclegowniach albo w równie nędznych kwaterach przy Meldemannstrasse 27 w Dwudziestej Dzielnicy, niedaleko Dunaju, a głód zaspokajał, jedząc zupy w miejskich kuchniach charytatywnych.
Nie dziwne, że prawie dwie dekady później napisał:
Dla mnie Wiedeń, który dla tak wielu stanowi ucieleśnienie niewinnej przyjemności, ten festyn hulaków, reprezentuje, i przykro mi to mówić, jedynie żywą pamiątkę najsmutniejszego okresu mojego życia.
Jeszcze dziś miasto to wzbudza we mnie wyłącznie ponure myśli. Dla mnie nazwa tego feackiego42 miasta reprezentuje pięć lat trudów i nędzy. Pięć lat, w czasie których musiałem zarabiać na życie, najpierw jako robotnik na akord, potem jako drobny malarz; naprawdę mizerny żywot, który nigdy nie wystarczał, aby zaspokoić choćby bieżący głód43.
Twierdził, że w tym okresie zawsze głodował.
Głód był wówczas mym wiernym strażnikiem; nie opuszczał mnie ani na chwilę i towarzyszył mi we wszystkim (…). Moje życie było nieustanną walką z tym niemiłosiernym przyjacielem44.
Jednak głód nigdy nie doprowadził go na skraj, czyli nie skłonił do poszukiwań stałej pracy. W Mein Kampf Hitler pisze bez ogródek, że gryzł go drobnoburżuazyjny strach, że stoczy się w szeregi proletariatu, robotników fizycznych – strach, który później wykorzysta, budując Partię Narodowosocjalistyczną, opierając się o solidny fundament do tej pory pozbawionej przywództwa, źle opłacanej i zaniedbanej klasy urzędniczej. Miliony jej członków pielęgnowały złudzenie, że przynajmniej społecznie wiedzie im się lepiej niż „robotnikom”.
Hitler twierdził, że częściowo zarabiał jako „drobny malarz”, lecz w swojej autobiografii nie zagłębia się w szczegóły tej kwestii, nie licząc wzmianki, że w latach 1909-1910 na tyle poprawił swoją sytuację, że nie musiał już pracować jak zwykły robotnik. „W tym czasie – pisał – pracowałem samodzielnie jako drobny rysownik i malarz akwarelowy”45.
Jest to nieco mylące, podobnie jak wiele wątków biograficznych w Mein Kampf. Choć świadectwa osób znających go w tym okresie zdają się niewiele bardziej wiarygodne, to zebrane w jedną całość przedstawiają prawdopodobnie wierniejszy, a na pewno bardziej kompletny obraz jego życia46.
Adolf Hitler nigdy nie był malarzem pokojowym, jak szydzili jego przeciwnicy polityczni. Jest to niemal pewne, a przynajmniej nie ma dowodów, żeby kiedykolwiek podjął się tego zajęcia. W rzeczywistości malował lub rysował proste obrazki przedstawiające Wiedeń, zazwyczaj dobrze znane miejsca, takie jak katedra św. Stefana, gmach opery, Burgtheater, pałac Schönbrunn czy rzymskie ruiny w parku Schönbrunn. Według jego znajomych kopiował starsze prace; najwidoczniej nie potrafił malować z natury. Jego obrazki są raczej sztywne i pozbawione życia, jak podstawowe szkice nieprzykładającego się do pracy architekta, a postacie ludzkie, które czasami dodawał, są równie kiepskie jak w prasowych komiksach. Znalazłem własną notkę, którą swego czasu sporządziłem, przejrzawszy portfolio oryginalnych szkiców Hitlera: „Mało twarzy. Surowe. Jedna twarz wręcz upiorna”. Według Heidena „wyglądały jak małe worki na śpiwory, stojące obok strzelistych, okazałych pałaców”47.
Hitler sprzedał prawdopodobnie setki tych nędznych dziełek drobnym kupcom, którzy ozdabiali nimi swe ściany, handlarzom, którzy zapełniali nimi puste ściany swoich domostw, i wytwórcom mebli, którzy w zgodzie z ówczesną wiedeńską modą przyszywali je do zaplecków tanich kanap i krzeseł. Mógł też iść w stronę reklamy. Często rysował plakaty dla sklepikarzy reklamujących produkty w rodzaju „talku przeciwko poceniu Teddy’ego”. Stworzył również plakat, który zapewne przyniósł mu trochę pieniędzy w okresie świątecznym, ukazywał bowiem świętego Mikołaja sprzedającego kolorowe świeczki, i drugi, z gotycką wieżą katedry św. Stefana wyrastającą z góry tortów; wieżę tę Hitler nieustannie starał się odtworzyć.
Tak wyglądała skala jego osiągnięć „artystycznych”, a mimo to do końca życia uważał się za artystę.
W owych dniach włóczęgostwa w Wiedniu Hitler bez dwóch zdań prezentował się jak członek bohemy. Ludzie, którzy go wówczas poznali, wspominali jego długi, czarny znoszony płaszcz, który sięgał mu do kostek i przypominał kaftan. Otrzymał go od pewnego handlarza używanymi ubraniami, węgierskiego Żyda, współlokatora z przygnębiającego schronisku dla mężczyzn, z którym się tam zaprzyjaźnił. Wspominali jego przetłuszczony czarny melonik, w którym chodził przez okrągły rok, i potargane włosy, które zaczesywał na czoło, jak w późniejszych latach. Z tyłu opadały mu bezładnie na brudny kołnierz, wydaje się bowiem, że rzadko strzygł się i golił, jego policzki oraz podbródek pokrywał zazwyczaj czarny, rzadki zarost. Jeżeli wierzyć Hanischowi, który później został kimś w rodzaju artysty, Hitler przypominał „postać rzadko widywaną pomiędzy chrześcijanami”48.
W przeciwieństwie do niektórych innych młodych życiowych rozbitków, pośród których żył, nie miał większości przywar młodości. Nie palił i nie pił. Trzymał się z dala od kobiet – z tego, co można ustalić, nie ze względu na jakieś odstępstwa od normy, ale po prostu przez wrodzoną nieśmiałość.
Później, w jednym z rzadkich przebłysków poczucia humoru, Hitler napisał w Mein Kampf: „Myślę, że ci, którzy znali mnie w tych czasach, mieli mnie za ekscentryka”49.
Podobnie jak jego nauczyciele, ludzie ci zapamiętali wyraziste, świdrujące oczy dominujące na jego obliczu i wyrażające osobowość, która wcale nie gardziła żywotem niedomytego włóczęgi. Zapamiętali też, że pomimo całego lenistwa na niwie pracy fizycznej, młody Hitler był łapczywym czytelnikiem i mnóstwo czasu poświęcał na pochłanianie kolejnych lektur.
W tych czasach czytałem wiele i gruntownie. Studiom poświęcałem cały wolny czas, na jaki pozwalała mi praca. Tym sposobem w ciągu kilku lat wykułem fundamenty wiedzy, którą nadal się karmię50.
W Mein Kampf rozwodzi się szeroko na temat sztuki czytania.
Poprzez „czytanie” bez wątpienia rozumiem co innego niż przeciętny przedstawiciel tak zwanej „inteligencji”.
Znam ludzi, którzy wiele „czytają” (…), jednak nie nazwałbym ich „oczytanymi”. To prawda, posiadają ogrom „wiedzy”, ale ich mózgi nie potrafią organizować i rejestrować przeczytanego materiału (…). Z drugiej strony człek, który posiadł sztukę poprawnego czytania, będzie (…) instynktownie i natychmiast zauważał wszystko, co w jego mniemaniu warto zapamiętać na stałe, bo służy to jego celom lub generalnie warto to wiedzieć (…). Sztuka czytania, podobnie jak uczenia się, polega na: (…) zapamiętywaniu rzeczy kluczowych i zapominaniu o zbędnych51 (…). Tylko taki rodzaj czytania ma znaczenie i sens (…). Z tego punktu widzenia mój okres wiedeński był niezwykle owocny i wartościowy52.
Dlaczego wartościowy? Hitler odpowiada, że dzięki czytaniu i egzystencji pośród wiedeńskiej biedoty nauczył się o życiu wszystkiego, co powinien wiedzieć.
Wiedeń był i nadal jest dla mnie najtrudniejszą, ale i najbardziej gruntowną szkołą w życiu. Gdy postawiłem stopę w tym mieście, nadal byłem na poły chłopcem, ale opuszczałem je jako mężczyzna, cichy i poważny.
W tym okresie ukształtowały się we mnie obraz świata i filozofia, które stały się żelazną podstawą wszystkich moich czynów. Oprócz tego, co wówczas stworzyłem, nie musiałem już wiele się uczyć; i nie musiałem nic zmieniać53.
Czego wobec tego nauczył się w owej trudnej szkole życia, którą zafundował mu Wiedeń? Jakie idee, które, jak sam stwierdził, zasadniczo pozostały z nim do końca w niezmienionej formie, zaszczepiły mu ówczesne lektury i życiowe doświadczenia? Już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że były płytkie i wyświechtane, nierzadko groteskowe i niedorzeczne, a także zatrute cudacznymi uprzedzeniami. Jednak równie oczywiste jest, że są one ważne dla niniejszej opowieści, tak jak dla historii świata, miały bowiem stworzyć część podwalin III Rzeszy, którą ten włóczący się po Wiedniu mól książkowy miał wkrótce zbudować.
KIEŁKOWANIE IDEI ADOLFA HITLERA
Idee te, nie licząc jednego wyjątku, nie były oryginalne, lecz podebrane ze spienionych wód austriackiej i światowej polityki pierwszych lat XX w. Naddunajska monarchia konała na niestrawność. Niemiecko-austriacka mniejszość przez wieki władała wielojęzycznym cesarstwem licznych narodów, odciskając na nich piętno swego języka i kultury. Ale od 1848 r. jej władza zaczęła słabnąć. Mniejszości nie udało się przetrawić. Austria nie była tyglem, który scalił je w jedno. W latach 60. XIX w. oderwali się Włosi, a w 1867 r. Węgrzy zdobyli równość z Niemcami, tworząc tzw. monarchię dualistyczną. Teraz, gdy rozpoczynało się XX stulecie, wiele narodów słowiańskich – Czesi, Słowacy, Serbowie, Chorwaci i inni – także domagało się równości i przynajmniej autonomii narodowej. Austriacką scenę polityczną zdominowały zajadłe przepychanki pomiędzy narodami.
Ale na tym nie koniec. Dochodziło do zrywów społecznych, wykraczających poza walkę rasową. Pozbawione praw obywatelskich klasy niższe domagały się prawa głosu, a robotnicy prawa zrzeszania się w związki i strajkowania – i to nie tylko dla uzyskania wyższych zarobków i lepszych warunków pracy, ale też dla osiągnięcia demokratycznych celów politycznych. I w rzeczy samej, strajk generalny zaowocował w końcu powszechnym prawem wyborczym dla mężczyzn, a co za tym idzie kresem dominacji austriackich Niemców, którzy stanowili zaledwie jedną trzecią ludności austriackiej części cesarstwa.
Hitler, fanatyczny młody austro-niemiecki nacjonalista z Linzu, był skrajnie przeciwny takiemu rozwojowi wypadków. Według niego cesarstwo tonęło w „ohydnym bagnie”. Ocalić mogło je tylko odzyskanie dawnej władzy absolutnej przez rasę panów, Niemców. Inne rasy, zwłaszcza Słowianie, a wśród nich przede wszystkim Czesi, były poślednie. Niemcy powinni rządzić nimi żelazną ręką. Należało rozwiązać parlament i położyć kres wszelkim demokratycznym „nonsensom”.
Choć sam nie udzielał się politycznie, bacznie śledził działalność trzech dużych partii starej Austrii: socjaldemokratów, chrześcijańskich socjalistów i pangermańskich nacjonalistów. Właśnie wtedy w umyśle zaniedbanego bywalca charytatywnych kuchni zaczął kiełkować polityczny spryt, który z niebywałą dokładnością pozwalał mu ujrzeć atuty oraz słabości ówczesnych ruchów politycznych, a gdy już dojrzał, uczynił zeń mistrza niemieckiej polityki.
Wściekłą nienawiść do Partii Socjaldemokratycznej wykształcił w sobie już podczas pierwszego kontaktu. „Najbardziej odrzucała mnie jej wroga postawa względem walki o obronę niemieckości [i] haniebne umizgi wobec słowiańskich »towarzyszy« (…). W kilka miesięcy uzyskałem to, co w innym wypadku mogło zająć całe dziesięciolecia: zrozumienie zaraźliwej dziwki54, która przebiera się za społeczną cnotę i braterską miłość”55.
Niemniej Hitler był już na tyle inteligentny, aby stłumić gniew na partię klasy robotniczej i na spokojnie zgłębić przyczyny jej popularności. Doszedł do wniosku, że było ich kilka. Pamiętał o nich wiele lat później i wykorzystał je przy budowie niemieckiej Partii Narodowosocjalistycznej.
Hitler wspominał w Mein Kampf, że pewnego dnia był świadkiem masowej demonstracji wiedeńskich robotników. „Stałem tam i przez prawie dwie godziny obserwowałem z zapartym tchem wijącego się obok mnie, gigantycznego ludzkiego smoka. Udręczony niepokojem w końcu opuściłem to miejsce i powędrowałem w stronę domu”56.
Zaczął czytać socjaldemokratyczną prasę, analizować przemówienia liderów ruchu, studiować jego organizację, zastanawiać się nad jego psychologią oraz technikami politycznymi, dumać nad efektami jego działalności. Wysnuł trzy wnioski, którymi wytłumaczył sukces socjaldemokratów: wiedzieli, jak stworzyć masowy ruch, bez którego każda partia polityczna jest bezużyteczna; posiedli sztukę masowej propagandy; i wreszcie znali wartość, jak ujął to Hitler, „terroru duchowego i fizycznego”.
Ten trzeci wniosek, mimo że na pewno został oparty na błędnych obserwacjach i skażony jego głębokimi uprzedzeniami, zaintrygował młodego Hitlera. W ciągu 10 lat nauczy się sprawnie z niego korzystać.
Zrozumiałem niesławny terror duchowy siany przez ten ruch, zwłaszcza pośród burżuazji, która ani moralnie, ani mentalnie nie może przeciwstawić się takim atakom; na dany sygnał [Partia Socjaldemokratyczna – przyp. tłum.] uwalnia różnorodną lawinę kłamstw i oszczerstw wymierzonych w rywala, który zdaje się jej najgroźniejszy, aż w końcu zaatakowana osoba załamuje się nerwowo (…). To taktyka bazująca na dokładnych rachubach wszelkich ludzkich słabości, a jej rezultat prowadzi do sukcesu z niemal matematyczną pewnością (…).
Osiągnąłem też równe zrozumienie znaczenia fizycznego terroru wymierzonego w jednostki i w masy (…). Bo choć w szeregach jej zwolenników osiągnięte zwycięstwo wydaje się triumfem sprawiedliwości ich sprawy, pokonany przeciwnik w większości przypadków popada w rozpacz i zaprzestaje myśli o dalszym oporze57.
Nie ma celniejszej analizy nazistowskiej taktyki, rozwiniętej później przez Hitlera.
W Wiedniu działały dwie partie, które silnie przyciągały dojrzewającego Hitlera, i obie poddał on przenikliwej oraz wyrachowanej analizie. Twierdził, że jego oddanie jako pierwsza zaskarbiła sobie Pangermańska Partia Nacjonalistyczna, założona przez Georga Rittera von Schönerera, pochodzącego podobnie jak rodzina Hitlera z rejonu Spital w Dolnej Austrii. Pangermanie byli wówczas zaangażowani w ostatnią walkę o niemiecką supremację w wielonarodowym cesarstwie. I chociaż Hitler uważał Schönerera za „wnikliwego myśliciela” oraz z zapałem popierał jego podstawowy program brutalnego nacjonalizmu, antysemityzmu, antysocjalizmu, unii z Niemcami oraz sprzeciwu wobec Habsburgów i Stolicy Apostolskiej, szybko zrozumiał powody jego porażki:
Przez niedostateczne docenienie wagi problemu społecznego ruch ten stracił naprawdę wojownicze masy ludzkie; wejście do parlamentu odebrało mu potężny impet i obciążyło wszystkimi ciężarami typowymi dla tej instytucji; walka z Kościołem katolickim (…) pozbawiła go niezliczonych przedstawicieli najlepszego elementu tego narodu58.
Mimo że Hitler po dojściu do władzy o tym zapomniał, jedną z lekcji, które odebrał w Wiedniu, a później szeroko rozwodził się o niej w Mein Kampf, jest jałowość zwalczania Kościoła przez partie polityczne. „Niezależnie od tego, jak szerokie pole do krytyki dają wszystkie wyznania, partia polityczna ani na chwilę nie może zapomnieć o fakcie, że we wszystkich dotychczasowych przypadkach dziejowych partii czysto politycznej nie udało się przeprowadzić reformacji religijnej”59, napisał, tłumacząc, dlaczego taktyka Los-von-Rom (Z dala od Rzymu) Schönerera była błędem taktycznym.
Za największą porażkę pangermanów Hitler uznał jednak nieumiejętność porywania tłumów, niezdolność zrozumienia prostych ludzi. Z podsumowania idei, które zaczęły kształtować się w jego umyśle po ukończeniu 21 roku życia, jasno wynika, że uważał to za kardynalny błąd. I nie zamierzał go powtórzyć po założeniu własnego ruchu politycznego.
Pangermanie popełnili jeszcze jeden błąd, którego Hitler nie miał zamiaru naśladować. Nie zjednali sobie poparcia ani jednej potężnej instytucji o ugruntowanej pozycji – bo jeśli nie z Kościołem, to powinni sprzymierzyć się z armią, rządem czy głową państwa. Młody Hitler uważał, że jeśli ruch polityczny nie zdobędzie takiego sojusznika, to przejęcie przezeń władzy będzie trudne lub wręcz niemożliwe. On, dzięki swemu sprytowi, zjednał je sobie w decydujących dniach stycznia 1933 r., i właśnie to pozwoliło jemu oraz Partii Narodowosocjalistycznej objąć władzę w tak wielkim państwie.
W Wiedniu czasów Hitlera działał pewien przywódca polityczny, który rozumiał zarówno ten fakt, jak i konieczność budowy partii na fundamencie ludzkich mas. Mowa o doktorze Karlu Luegerze, burmistrzu Wiednia i liderze Partii Chrześcijańsko-Społecznej, który bardziej niż ktokolwiek inny stał się mentorem politycznym Hitlera, mimo że nigdy się nie spotkali. Hitler zawsze uważał go za „największego niemieckiego burmistrza w dziejach (…), męża stanu przewyższającego wszystkich ówczesnych tak zwanych »dyplomatów« (…). Gdyby doktor Karl Lueger mieszkał w Niemczech, zająłby miejsce pośród największych umysłów naszego narodu”60.
Oczywiście pomiędzy późniejszym Hitlerem a tym zażywnym, bezpośrednim idolem wiedeńskiej niższej klasy średniej nie było większego podobieństwa. To jednak prawda, że Lueger został najpotężniejszym politykiem w Austrii jako szef partii, która czerpała siłę z niezadowolonej drobnej burżuazji oraz zbiła kapitał polityczny na hałaśliwym antysemityzmie, tak jak później Hitler. Ale Lueger, który dorastał w skromnych warunkach i dzięki własnej pracy ukończył uniwersytet, miał na swoim koncie spore osiągnięcia intelektualne, a jego przeciwnicy, w tym Żydzi, chętnie przyznawali, że w głębi serca jest człowiekiem przyzwoitym, rycerskim, hojnym i tolerancyjnym. Stefan Zweig, wybitny austro-żydowski pisarz, który dorastał w Wiedniu w omawianym okresie, stwierdził, że Lueger nigdy nie pozwalał, aby jego oficjalny antysemityzm stawał mu na przeszkodzie do okazywania Żydom pomocy i przyjaźni. „Jego administracja miasta była doskonale sprawiedliwa i nawet typowo demokratyczna (…). Żydzi, którzy drżeli po triumfie antysemickiej partii, cieszyli się takimi samymi prawami oraz poważaniem jak dawniej”, wspominał Zweig61.
To akurat nie przypadło do gustu młodemu Hitlerowi. Uważał, że Lueger jest zbyt tolerancyjny i lekceważy problem rasowy, jaki stwarzają Żydzi. Oburzało go, że burmistrz nie popiera pangermanizmu, a także sceptycznie podchodził do jego rzymskokatolickiego klerykalizmu i lojalności wobec Habsburgów. Bo czyż to nie sędziwy cesarz Franciszek Józef dwukrotnie odmówił zatwierdzenia wyboru Luegera na burmistrza?
Niemniej Hitler ostatecznie musiał przyznać, że ten człowiek, który wiedział, jak zyskać poparcie mas, i rozumiał współczesne problemy społeczne oraz znaczenie propagandy i oratorstwa w porywaniu tłumów, był geniuszem. Nie potrafił hamować podziwu dla sposobu, w jaki Lueger poradził sobie z potężnym Kościołem: „Jego politykę kształtowała niezmierzona przebiegłość”. I jeszcze: „Lueger natychmiast wykorzystywał wszelkie dostępne narzędzia zjednywania poparcia instytucji o ugruntowanej pozycji, aby czerpać jak największą korzyść dla swego ruchu z tych starych ośrodków władzy”62.
Tak w skrócie wyglądały idee oraz techniki, którymi Hitler miał się posłużyć, budując własną partię polityczną i prowadząc ją do władzy w Niemczech. Jego oryginalność polegała na tym, że był jednym politykiem prawicy, który zastosował je na niemieckiej scenie politycznej po I wojnie światowej. To właśnie wtedy ruch nazistowski, jako jedyny pomiędzy nacjonalistami i konserwatystami, zjednał sobie ogromne masy zwolenników, a po drodze także poparcie armii, prezydenta republiki oraz kręgów wielkiego biznesu – trzech „instytucji o ugruntowanej pozycji” dysponujących kolosalną władzą, które utorowały mu drogę do kanclerstwa Niemiec. Wiedeńskie lekcje okazały się zaprawdę pożyteczne.
Doktor Karl Lueger był znakomitym oratorem, ale pangermanom brakowało przekonujących mówców. Nie umknęło to uwadze Hitlera i w Mein Kampf zaakcentował znaczenie oratorstwa w polityce.
Siła, która zawsze wprawiała w ruch największe w dziejach religijne i polityczne lawiny, to od niepamiętnych czasów magiczna siła słowa mówionego, i nic innego.
Szerokie masy ludzkie można poruszyć jedynie siłą mowy. Wszystkie wielkie ruchy to ruchy powszechne, wulkaniczne erupcje ludzkiej pasji i emocji, rozniecane przez bezlitosną Boginię Nędzę albo żagiew słowa rzuconą pomiędzy masy; to nie przypominające lemoniadę wynurzenia literackich estetów i salonowych herosów63.
Młody Hitler wzbraniał się przed aktywnym udziałem w austriackiej polityce partyjnej, ale zaczynał już ćwiczyć umiejętności oratorskie przed publiką, jaką udawało mu się znajdować w wiedeńskich przytułkach, stołówkach i na rogach ulic. Rozwinął w sobie wielki talent (o czym autor, wysłuchawszy wielu jego mów, może zaświadczyć), większy niż jakikolwiek inny w międzywojennych Niemczech, który w ogromnej mierze przyczynił się do jego zadziwiającego sukcesu.
I na koniec, w wiedeńskim doświadczeniu Hitlera znalazło się też miejsce dla Żydów. Twierdził on, że w Linzu było ich niewielu. „Nie pamiętam, abym w domu, za życia ojca, słyszał cokolwiek na ich temat”. W liceum uczył się jeden żydowski chłopiec, „ale nie przykładaliśmy wtedy do tej kwestii znaczenia (…). Sam nawet brałem ich [Żydów] za Niemców”64.
Według przyjaciela