Wyrzuć z głowy słonia - William L. Shirer - ebook

Wyrzuć z głowy słonia ebook

William L. Shirer

3,4

Opis

„To najbardziej niekonwencjonalny poradnik, jaki kiedykolwiek zdarzy wam się przeczytać. Równocześnie jednak najważniejszy ze wszystkich”.

Andrew McAfee, przewodniczący grupy naukowców na Massachusetts Institute of Technology; współautor książki Machine, Platform, Crowd

Jak oszukujemy siebie, żeby oszukać innych?

Jesteśmy ssakami, a ssaki są istotami społecznymi. Nasze mózgi zostały zaprogramowane w taki sposób, aby nie tylko polować i gromadzić pożywienie, lecz także dominować, również społecznie. Często odbywa się to za pomocą oszukiwania innych lub… siebie. Jednakże, choć jesteśmy skupionymi na sobie intrygantami, korzyść przynosi nam to, że udajemy, iż tak nie jest. Im mniej wiemy o naszych ukrytych motywach, tym lepiej, i dlatego nie lubimy rozmawiać czy nawet myśleć o tym, jak bardzo jesteśmy samolubni. To jest właśnie zjawisko „słonia w głowie”. A ponieważ jest ono dla nas nieprzyjemne, robimy z niego temat tabu, zamiast zastanowić się nad naszą naturą i zdać sobie sprawę z przyczyn naszego zachowania.

Celem tej książki jest skonfrontowanie tych ukrytych motywów, namierzenie ciemnych, niezbadanych zakątków naszej psychiki i rzucenie na nie światła. Kiedy już to się stanie, będziemy mogli popracować nad lepszym zrozumieniem samych siebie: Dlaczego się śmiejemy? Dlaczego chwalimy się podróżami? Dlaczego wolimy mówić, niż słuchać?

„Ta książka mówi o rzeczach, o których twój mózg nie chce, żebyś wiedział”.

Jaan Tallinn, założyciel Skype’a, Centrum Badań nad Ryzykiem Egzystencjalnym

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 612

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
0
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału

Elephant in the Brain

Copyright © Kevin Simler and Robin Hanson 2018

All rights reserved

Copyright © polskiego wydania

Wydawnictwo Bez Fikcji

Oświęcim 2020

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Rafał Mazur

Korekta:

Dariusz Marszałek

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN:  978-83-8178-471-9

Lee Corbinowi,

który rozpalił we mnie ogień życia intelektualnego

i nauczył jak myśleć.

– Kevin

Tym małym facetom, często zrzędzącym w kącie,

którzy przez całe wieki mówili rzeczy typu:

miałeś rację bardziej, niż ci się zdawało.

– Robin

PRZEDMOWA

Choć Robin pisał na blogu o tematach pokrewnych od ponad dekady, książka, którą macie w rękach albo na ekranach, nie powstałaby, gdyby nie inicjatywa Kevina. W roku 2013 zastanawiał się on nad drugim podejściem do doktoratu, ale zamiast tego zasugerował Robinowi, żeby dali spokój akademickim formalnościom i zwyczajnie razem rozmawiali i pracowali – nieformalnie, jako doktorant i jego konsultant. Oto owoc naszej współpracy – swego rodzaju doktorat. A to, jak się wydaje drogi czytelniku, czyni cię członkiem komisji oceniającej.

W przeciwieństwie jednak do standardowej pracy naukowej, ta rości sobie mniejsze pretensje do oryginalności. Nasza teza podstawowa, że jesteśmy strategicznie ślepi na kluczowe aspekty kierujących nami motywów, krążyła gdzieś między ludźmi w tej czy innej formie przez całe tysiąclecia. Mówili o niej nie tylko poeci, dramatopisarze i filozofowie, ale również niezliczeni wiekowi starcy – przynajmniej jeśli dopadło się ich prywatnie i w dobrym nastroju. A jednak wydaje się nam, że teza ta jest pomijana w tekstach naukowych. Możesz przeczytać masę książek, a mimo to się z nią nie zetknąć. Robin bardzo chętnie zapoznałby się z tym poglądem zaraz na początku kariery naukowej, co pomogłoby mu uniknąć wielu ślepych zaułków. Tak więc mamy nadzieję, że przyszli naukowcy będą mogli znaleźć przynajmniej jedną książkę w swojej bibliotece, która wyraziście artykułuje wspomnianą tezę.

Teraz, gdy nadajemy naszej książce ostatnie szlify, stwierdzamy, że nasze myśli w znacznej mierze błądzą gdzieś indziej. Częściowo wynika to z innych zadań i projektów, które krzykliwie domagają się naszej uwagi, ale również z tego, że zwyczajnie naprawdę trudno jest długo i uważnie przyglądać się naszym samolubnym motywacjom – temu, co nazwaliśmy „słoniem w naszym mózgu”. Nawet my, autorzy poruszającej ten temat książki, czujemy ulgę mogąc zwrócić wzrok gdzie indziej i pozwolić naszym umysłom wędrować po bezpieczniejszych, bardziej przyjemnych tematach.

Jesteśmy w pewnej mierze ciekawi, jak świat zareaguje na tę książkę. Wstępne recenzje są niemal jednogłośnie pozytywne i spodziewamy się, że typowy czytelnik zaakceptuje z grubsza dwie trzecie naszych twierdzeń na temat ludzkich motywacji i instytucji. Mimo to trudno nam sobie wyobrazić, by główna teza tej książki spotkała się z szeroką akceptacją w jakiejś większej grupie ludzi, nawet wśród naukowców. Jako że umysły lepsze od naszych od dawna wysuwały podobne idee, co wywoływało nikły widoczny efekt, podejrzewamy, że ludzkie mózgi i kultury muszą mieć odpowiednie przeciwciała, które pozwalają trzymać tego rodzaju pomysły na dystans.

Co oczywiste, żadna taka praca nie mogłaby powstać bez wsparcia społeczności różnych osób. Jesteśmy wdzięczni za rady, informacje zwrotne i zachęty szerokiej grupie kolegów, przyjaciół i członków rodziny:

• Agentce zajmującej się naszą książką, Teresie Hartnett oraz wydawcom, Lynnee Argabright i Joan Bossert.

• Za informacje zwrotne na temat wczesnych szkiców niech podziękowania przyjmą: Scott Aaronson, Shanu Athiparambath, Mills Baker, Stefano Bertolo, Romina Boccia, Joel Borgen, Bryan Caplan, David Chapman, Tyler Cowen, Jean-Louis Dessalles, Jay Dixit, Kyle Erickson, Matthew Fallshaw, Charles Feng, Joshua Fox, Eivind Kjřrstad, Anna Krupitsky, Brian Leddin, Jeff Lonsdale, William MacAskill, Dave McDougall, Geoffrey Miller, Luke Muehlhauser, Patrick O’Shaughnessy, Laure Parsons, Adam Safron, Carl Shulman, Mayeesha Tahsin, Toby Unwin i Zach Weinersmith.

• Robin nie otrzymał na tę książkę żadnego wsparcia finansowego, podobnie na związane z nią badania, za wyjątkiem tego, z czym wiąże się swoboda pracy na uczelni. Za ten szczególny przywilej chciałby podziękować swoim kolegom z George Mason University.

• Za dodatkowe wsparcie, zachęty, pomysły i inspiracje, Kevin chciałby podziękować Nickowi Barrowi, Emilio Cecconi, Ianowi Chengowi, Adamowi D’Angelo, Josephowi Jordania, Dikranowi Karagueuzianowi, Jenny Lee, Justinowi Maresowi, Robinowi Newtonowi, Ianowi Padghamowi, Sarze Perry, Venkatowi Rao, Navalowi Ravikantowi, Darceyowi Rileyowi, Nakulowi Santpurkarowi, Joemu Shermetaro, Prasannie Srikhanta’emu, Alexowi Vartanowi oraz Francelle Wax, ze specjalnym wyróżnieniem dla Charlesa Fenga za sugestię, by myśleć o tej książce jak o pracy naukowej oraz Jonathana Lonsdale’a za podpowiedź, by znaleźć sobie „doradcę doktoranckiego”. Kevin jest również szczególnie wdzięczny za wsparcie swoim rodzicom, Steve’owi i Valerie, oraz żonie Dianie.

• Na koniec Kevin chciałby podziękować Lee Corbinowi, swojemu mentorowi i przyjacielowi, który jest z nim od 25 lat. Ten projekt nie byłby możliwy bez wpływu Lee.

WPROWADZENIE

Słoń w pokoju, ważna kwestia, której ludzie nie chcą zauważyć lub się nią zająć; tabu społeczne.

Słoń w mózgu, ważny, lecz niezauważany aspekt działania umysłu; tabu introspekcyjne.

Robin po raz pierwszy zauważył słonia w roku 1998.

Właśnie obronił doktorat na California Institute of Technology, gdzie studiował kompilacyjną teorię ekonomii, po czym zaczął dwuletnią habilitację z zakresu opieki zdrowotnej. Z początku skupiał się na standardowych pytaniach: Które sposoby leczenia są skuteczne? Dlaczego szpitale i firmy ubezpieczeniowe działają tak, a nie inaczej? I wreszcie jak sprawić, by cały system stał się bardziej efektywny?

W miarę jednak jak wgryzał się w literaturę przedmiotu, zaczął zauważać, że zawarte w niej dane jakoś nie składają się w spójną całość i wkrótce zaczął kwestionować nawet najbardziej podstawowe, fundamentalne założenia. Dlaczego pacjenci spędzają tyle czasu pod okiem opieki medycznej? Żeby stać się zdrowszymi. To ich jedyny cel, prawda? Może nie. Zastanówmy się nad kilkoma intrygującymi danymi, jakie odkrył Robin. Zacznijmy od tego, że ludzie w krajach rozwiniętych konsumują o wiele za dużo medycyny (wizyt u lekarzy, lekarstw, badań diagnostycznych, itd.), to znaczy znacznie więcej, niż im potrzeba, by zachować zdrowie. Przykładowo zakrojone na szeroką skalę badania, przeprowadzone na próbach losowych, odkryły, że jeśli ludziom przyzna się prawo do darmowego korzystania ze służby zdrowia, konsumują znacznie więcej usług medycznych (w stosunku do niesubsydiowanej grupy kontrolnej), a jednak wcale nie są w sposób znaczący zdrowsi. Tymczasem środki pozamedyczne (przykładowo wysiłki zmierzające do zmniejszenia stresu, poprawy diety, ćwiczenia, sen czy jakość powietrza) mają znacznie większy wpływ na zdrowie, a mimo to ani pacjenci, ani ludzie formułujący politykę w służbie zdrowia nie stosują ich zbyt chętnie. Pacjentów łatwo zadowolić pozorami dobrej opieki medycznej i wykazują uderzająco niewielkie zainteresowanie głębszym drążeniem tematu – przykładowo zasięgnięciem opinii drugiego specjalisty albo sprawdzeniem statystyk wyników leczenia przez konkretnego lekarza czy szpital. Jedno naprawdę zadziwiające badanie pokazało, że zaledwie 8% pacjentów, mających się poddać niebezpiecznej operacji serca, było skłonnych zapłacić 50 dolarów, aby dowiedzieć się, jak przedstawia się odsetek zgonów podczas tego zabiegu w pobliskich szpitalach. Wreszcie ludzie wydają przesadnie wielkie sumy na heroiczną opiekę paliatywną, chociaż tańsza jest zwykle równie skuteczna w kwestii przedłużania życia, a nawet lepsza, jeśli chodzi o zachowanie jego jakości. Jeśli zatem zebrać wszystkie te zagadkowe informacje, to rodzą one poważne wątpliwości, jeżeli chodzi o prosty pogląd, że w medycynie chodzi wyłącznie o samo zdrowie.

By wyjaśnić te i inne zagadki, Robin podszedł do tematu w sposób niezwykły wśród ekspertów od polityki zdrowotnej. Zasugerował, że przy kupowaniu usług medycznych ludźmi mogą kierować inne motywy, tj. wykraczające poza zwykłą chęć stania się zdrowszym, i że są one w znacznej mierze nieuświadomione. Dokonując introspekcji, widzimy tylko motywację zdrowotną, ale jeśli odchodząc od samych zachowań uczynimy krok w tył i dokonamy zewnętrznej triangulacji naszych pobudek, zaczyna się wyłaniać ciekawszy obraz.

Kiedy mały berbeć się potknie i zedrze kolano, jego mama pochyla się i całuje zranione miejsce. Nie następuje żadne faktyczne leczenie, ale obie strony doceniają ten rytuał. Maluch czuje komfort, wiedząc że mama jest przy nim i mu pomoże, zwłaszcza jeśli stanie się coś poważniejszego. Matka ze swej strony chce pokazać, że syn może na nią liczyć. Ten drobny, prosty przykład demonstruje, jak możemy być zaprogramowani, by szukać i zapewniać opiekę, nawet jeśli nie jest ona medycznie skuteczna.

Hipoteza Robina jest taka, że podobna wymiana wyziera z naszego współczesnego systemu opieki zdrowotnej, tyle że jej nie zauważamy, bo maskuje ją całokształt faktycznego leczenia. Innymi słowy kosztowna opieka medyczna faktycznie nas leczy, ale równocześnie stanowi wyszukaną, dorosłą wersję „pocałuję kuku”. W wyniku tej transakcji pacjent otrzymuje zapewnienie o wsparciu społecznym, podczas gdy ci, którzy mu je gwarantują, mają nadzieję na niewielki ułamek lojalności ze strony pacjenta. A po „całującej”, czy też wspierającej stronie wymiany są nie tylko lekarze, ale wszyscy, którzy pomagają pacjentowi w zaistniałej sytuacji: współmałżonek nalegający na wizytę u lekarza, przyjaciółka pilnująca dzieci, szef, który staje się bardziej pobłażliwy w kwestii terminów, a nawet całe instytucje, jak pracodawca czy rząd, które wykładają pieniądze na ubezpieczenie zdrowotne. Każda z tych grup ma nadzieję na zyskanie nieco lojalności w zamian za wsparcie. Finalny rezultat jest jednak taki, że koniec końców pacjenci otrzymują więcej opieki medycznej, niż jest to konieczne dla zdrowia.

Nasuwa się wniosek, że w medycynie nie chodzi wyłącznie o zdrowie, lecz również o okazywanie troski.

Nie oczekujemy, że nasi czytelnicy z miejsca uwierzą w takie wyjaśnienie. Przyjrzymy się temu bardziej szczegółowo w Rozdziale XIV. Na razie ważne jest, by nabrać pewnego pojęcia na temat natury wyjaśnienia, jakie proponujemy. Po pierwsze chcemy zasugerować, że kluczowe zachowania ludzi są często kierowane przez wiele motywacji, nawet te, które wydają się dość proste, jak zapewnianie i korzystanie z opieki medycznej. Nie powinno nas to zbytnio zaskakiwać. Bądź co bądź ludzie są złożonymi stworzeniami. Po drugie jednak, i to jest ważniejsze, sugerujemy, że nie zdajemy sobie sprawy z części tych pobudek. Nie uświadamiamy ich sobie w pełni. Tymczasem motywacje te nie mają rozmiarów myszy, które mogłyby dyskretnie biegać sobie gdzieś z tyłu naszej głowy. Są one wielkie jak słoń – dość duże, by pozostawić po sobie wyraźne ślady w danych gospodarki narodowej.

Tak więc Robin po raz pierwszy zauważył słonia w mózgu zajmując się medycyną. Tymczasem Kevin dostrzegł go, kiedy pracował dla startupu zajmującego się w Dolinie Krzemowej programowaniem.

Na początku Kevin wszedł w startupy traktując to jako proste ćwiczenie w budowaniu firmy: zbierz razem trochę ludzi, daj im czas na zastanowienie, rozmowy i napisanie programu. Wreszcie, niczym klocki lego wskakujące na właściwe miejsca, pojawia się przydatny program. Potem przeczytał Hierarchy in the Forest, napisaną przez antropologa Christophera Boehma. Książka analizuje społeczności ludzkie wykorzystując te same koncepcje, jakie są używane przy badaniu grup szympansów. Po lekturze pracy Boehma Kevin zaczął patrzeć na swoje środowisko w sposób dalece odmienny. Biuro pełne programistów i migających, fluorescencyjnych lampek nagle uległo przekształceniu w plemię trajkoczących ssaków naczelnych. Spotkania w firmie, wspólne posiłki, wyjścia na miasto całym zespołem stały się wyszukanymi sesjami iskania. Rozmowy kwalifikacyjne przypominały kiepsko zawoalowane rytuały przejścia. Logo firmy nabrało charakteru plemiennego totemu, albo symbolu religijnego. Największe jednak objawienie, jakie spłynęło z książki Boehma, dotyczyło statusu społecznego. Oczywiście pracownicy biurowi, będąc naczelnymi, nieustannie kombinowali jak by tu utrzymać lub poprawić swój status w ramach hierarchii, czy to przez próby dominacji, sprzeczki terytorialne, czy też aktywne konfrontacje. Żadne z tych zachowań nie zaskakuje u gatunków tak społecznych i politycznych jak nasz. Interesujące jest za to, jak ludzie usiłują zamaskować tę społeczną rywalizację, ubierając ją w chłodny, biznesowy żargon. Richard wcale nie skarży się, że Karen „wchodzi mu w drogę”. Obwinia ją o „niedostateczną troskę o klienta”. Tematy tabu, takie jak status społeczny, nie są omawiane w sposób otwarty. Zamiast tego ubiera się je w eufemizmy, takie jak „doświadczenie” czy „starszeństwo”. Sedno sprawy tkwi w tym, że ludzie zwykle nie rozmawiają, ani nie myślą w kategoriach maksymalizacji swojego statusu społecznego, czy też, jak w przypadku medycyny, okazywania troski. A jednak wszyscy instynktownie działamy tak, a nie inaczej. W gruncie rzeczy potrafimy tu działać dosyć umiejętnie i strategicznie, dążąc do realizacji własnych interesów, nie artykułując tego jednoznacznie, nawet przed samym sobą.

To jednak dziwne. Dlaczegóż mielibyśmy nie być w pełni świadomi tak ważnych motywacji? Biologia mówi nam, że jesteśmy skłonnymi do rywalizacji zwierzętami społecznymi, wyposażonymi we wszelkie instynkty, jakich należałoby oczekiwać u takich stworzeń. A świadomość jest użyteczna – dlatego pojawiła się w procesie ewolucji. Czyż zatem nie powinniśmy się zasadnie spodziewać, że będziemy hiperświadomi naszych najgłębiej zakorzenionych bodźców biologicznych? Mimo to, przez większość czasu, zdajemy się niemal dobrowolnie pozostawać ich nieświadomi. To nie tak, że jesteśmy dosłownie niezdolni do dostrzegania tych motywacji w naszej psychice. Wszyscy wiemy, że one tam są. Mimo to sprawiają, że czujemy się z nimi niekomfortowo, dlatego mentalnie się przed nimi wzdragamy.

Główna myśl

„Jesteśmy stworzeniami społecznymi aż do najgłębszego

rdzenia naszego jestestwa”

— Karl Popper1.

„Każdy człowiek sam jest szczery. Jednak gdy tylko pojawia

się druga osoba, zaczyna się hipokryzja”

— Ralph Waldo Emerson2.

Oto teza, którą będziemy zgłębiać na kartach tej książki: My, istoty ludzkie, stanowimy gatunek, który nie tylko jest zdolny do działania w oparciu o ukryte motywacje – jesteśmy do tego stworzeni. Nasze mózgi są zbudowane tak, by działać w naszym jak najlepiej pojętym interesie, lecz równocześnie starając się usilnie, by przed innymi ludźmi nie okazać się samolubem. I by ich oszukać, nasze mózgi często trzymają „nas”, świadomą część naszych umysłów, w niewiedzy. Im mniej my sami wiemy o naszych mniej pięknych pobudkach, tym łatwiej nam ukryć je przed innymi.

Samooszukiwanie się pozostaje zatem na poziomie strategicznym – stanowi fortel, którego nasze mózgi używają, byśmy wyglądali dobrze, gdy tymczasem zachowujemy się źle. Co zrozumiałe, bardzo niewielu ludzi chętnie przyznaje się do tego rodzaju dwulicowości. Jednakże póki będziemy chodzić dookoła tego zagadnienia na paluszkach, nie zdołamy w sposób jasny myśleć o ludzkich zachowaniach. Zmusi nas to do naginania lub odrzucania dowolnego wyjaśnienia, które będzie się odwoływać do naszych ukrytych motywacji. Kluczowe fakty pozostaną w sferze tabu i już zawsze będziemy zwodzeni przez nasze własne myśli i działania. Tak więc tylko poprzez spojrzenie słoniowi prosto w oczy zdołamy zrozumieć, co się dzieje tak naprawdę.

Powtórzmy raz jeszcze: to nie tak, że jesteśmy całkowicie nieświadomi naszych mniej pięknych motywacji – bynajmniej. Wiele z nich jest w pełni widocznych dla każdego, kto zechce na nie spojrzeć. W przypadku każdej z „ukrytych” pobudek, jakie będziemy omawiać w tej książce, znajdzie się jakaś część czytelników, którzy będą ich w pełni świadomi, inni będą sobie mgliście z nich zdawać sprawę, zaś dla jeszcze innych będą one kompletnie niewidoczne. Dlatego właśnie na głównego bohatera naszej metafory wybraliśmy słonia (zob. Ramka 1). Słoń, w pokoju czy w mózgu, po prostu sobie tam jest, wyraźnie widoczny i łatwo możemy go dostrzec, jeśli tylko przygotujemy się mentalnie, by spojrzeć w jego kierunku (zob. Ilustrację 1). Generalnie jednak wolimy go ignorować, a w rezultacie systematycznie szukamy innych wyjaśnień własnych zachowań, które mogłyby skierować nań naszą uwagę.

Ramka 1: „Słoń”

Tak więc czym dokładnie jest słoń w naszym mózgu – owa rzecz, o której tak niechętnie rozmawiamy? Ujmując to jednym słowem, należałoby powiedzieć: jest to egoizm – samolubna część naszej psychiki.

Tak naprawdę temat jest jednak szerszy. Egoizm stanowi jedynie rdzeń zagadnienia, jeśli pozwolicie, że użyję tej przenośni, ale słoń ma również wiele innych części, a wszystkie są połączone ze sobą nawzajem. Tak więc w tekście będziemy używali metafory „słonia” mówiąc nie tylko o ludzkim samolubstwie, ale również o całym zlepku powiązanych koncepcji: fakcie, że jesteśmy nastawionymi na rywalizację zwierzętami społecznymi, walczącymi o władzę, status i seks; fakcie, że czasami jesteśmy skłonni kłamać i oszukiwać, aby wysunąć się przed innych; fakcie, że skrywamy część kierujących nami motywów, a robimy to, by zwieść innych. Okazjonalnie będziemy też korzystać ze „słonia” w odniesieniu do samych naszych skrytych motywacji. Gdy tylko przyznamy istnienie którejkolwiek z tych koncepcji, będzie to wskazanie na pozostałe spośród nich. Są one poukładane w tej samej paczce i podlegają temu samemu tabu.

Ilustracja 1. Słoń w mózgu

Zachowania ludzi rzadko są tym, czym się wydają – to główna zawarta tutaj nauka. Rzecz jasna nie my pierwsi to zauważyliśmy. W ciągu wieków rozmaici myśliciele z lubością dostrzegali na różne, wielkie i mniejsze, sposoby, że nasze działania nie zawsze zgadzają się z rzekomo stojącymi za nimi pobudkami. „Jakże często rumienilibyśmy się przy najszlachetniejszych spośród naszych czynów, gdyby świat znał kierujące nami motywy” – pisał w XVII wieku François de La Rochefoucauld3.

Oczywiście to Sigmund Freud był największym orędownikiem skrytych motywacji. Wysunął ich cały wachlarz, a wraz z nim rozmaite mechanizmy, które miały pomagać w utrzymaniu ich w nieświadomej części umysłu. Mimo to, choć wiele wyjaśnień pojawiających się w tej książce może miejscami trącić Freudem, trzymamy się w niej głównego nurtu psychologii poznawczej, która odrzuciła większość z jego metod i wiele spośród wysnutych przez niego wniosków4. Tłumione myśli i konflikt w ramach psyche? Jasne, to część rdzenia naszej pracy. Jednak kompleks Edypa? Sny jako wiarygodne źródło danych? Wspomnienia nabyte w łonie matki odkrywane w czasie psychoanalizy? Nic z tych rzeczy nie ma miejsca w naszej opowieści.

Zamiast tego zaczynamy bliżej psychologii ewolucyjnej, czerpiąc z naukowców takich jak Robert Trivers i Robert Kurzban, jak również Robert Wright (tak, sami Robertowie), którzy, w perspektywie darwinowskiej, klarownie i szeroko pisali o samooszukiwaniu. W tym ujęciu ludzki mózg został zaprojektowany, aby samemu się oszukiwać i w ten sposób, używając słów Triversa, „lepiej oszukiwać innych”.

Zaczynamy od psychologii ewolucyjnej, ale na niej nie kończymy. Kontynuujemy poszukiwanie ukrytych motywacji w większych strukturach społecznych, czerpiąc inspiracje z Thorsteina Veblena, ekonomisty i socjologa piszącego mniej więcej sto lat temu. Ukuł on sławny termin „konsumpcja na pokaz”, aby wyjaśnić popyt na dobra luksusowe. Jeśli zapytać konsumentów, dlaczego kupili drogi zegarek albo wysokiej jakości torebkę, zwykle przytaczają czynniki materialne, takie jak komfort, estetyka, funkcjonalność. Jednak Veblen argumentował, że w gruncie rzeczy popytem na dobra luksusowe w znacznej mierze kierują pobudki społeczne – obnoszenie się z bogactwem. W czasach bliższych współczesności psycholog Geoffrey Miller przytoczył podobne argumenty w ramach perspektywy ewolucyjnej i również z jego pracy czerpiemy pełnymi garściami.

Tak więc w niniejszej książce naszym celem jest nie tylko skatalogowanie różnych, wykazywanych bezwiednie przez ludzi zachowań, lecz również wysunięcie sugestii, że wiele spośród naszych czcigodnych instytucji (organizacji charytatywnych, przedsiębiorstw, szpitali, uniwersytetów) służy skrytym motywom, obok tych oficjalnych. Z tego też powodu myśląc o wspomnianych instytucjach, musimy owe motywy brać pod uwagę, bo w innym wypadku narażamy się na ryzyko radykalnego niezrozumienia sposobu ich działania.

Z tych dociekań wyłoni się obraz gatunku ludzkiego, który strategicznie sam się oszukuje – nie tylko jednostki, ale też społeczeństwo jako całość. Nasze mózgi są ekspertami we flirtowaniu, rywalizowaniu o pozycję społeczną i grze politycznej, podczas gdy „my”, samoświadome ich części, możemy zachować czystość i niewinność naszych myśli.

Podstawowe argumenty

Co najmniej cztery tropy prowadzą do tego samego wniosku – jesteśmy, jak to ujął psycholog Timothy Wilson, „sami dla siebie obcy”:

1. Mikrosocjologia. Badając jak ludzie wchodzą w interakcje ze sobą nawzajem w małych grupach, w czasie rzeczywistym i twarzą w twarz, szybko uczymy się doceniać głębię i złożoność naszych zachowań społecznych oraz to, w jak niewielkim stopniu świadomie dostrzegamy, co się dzieje. Zachowania te obejmują śmiech, rumieńce, łzy, kontakt wzrokowy i mowę ciała. W gruncie rzeczy mamy tak nikły introspektywny wgląd w te zachowania, jak również tak małą rozmyślną nad nimi kontrolę, że można całkiem odpowiedzialnie powiedzieć, że to nie „my” tak naprawdę tym kierujemy. Nasze mózgi aranżują te interakcje w naszym imieniu i robią to zaskakująco umiejętnie. Podczas gdy „my” usiłujemy wymyślić, co teraz powinniśmy powiedzieć, mózgi zarządzają śmiech we właściwych momentach, przywołują odpowiednie wyrazy twarzy, w miarę potrzeb utrzymują albo zrywają kontakt wzrokowy, postawami ciała negocjują terytorium czy status społeczny, a wreszcie reagują na wszystkie te zachowania przejawiane przez naszych partnerów w interakcji.

2. Psychologia kognitywna i społeczna. W ostatnich latach studia nad błędami poznawczymi i samooszukiwaniem znacznie zyskały na dojrzałości. Uświadamiamy sobie, że nasze mózgi nie tylko działają w sposób nieprzypadkowy i zagmatwany – są również przebiegłe. Intencjonalnie ukrywają przed nami informacje, pomagając nam sfabrykować wiarygodne, prospołeczne pobudki, które posłużą jako przykrywka dla naszych mniej smacznych motywów. Jak to ujmuje Trivers: „Na każdym pojedynczym etapie [przetwarzania informacji] – począwszy od zniekształconego odbioru, przez zniekształcone dekodowanie, organizowanie jej w oparciu o zafałszowaną logikę, po błędne zapamiętywanie, a wreszcie błędne przekazanie innym – umysł nieprzerwanie działa, by zniekształcić przepływ informacji, starając się by wyglądała ona lepiej, niż w rzeczywistości”5. Fakt ten (że nie znamy własnych umysłów nawet w przybliżeniu tak dobrze, jak chcielibyśmy sądzić) Emily Pronin nazywa złudzeniem introspekcji.Za cenę drobnego samooszukania się możemy mieć ciastko i zjeść ciastko – działamy w naszym najlepiej pojętym interesie, nie musząc jawić się jako egoistyczni intryganci, jakimi zwykle jesteśmy.

3. Prymatologia. Ludzie są naczelnymi, konkretnie mówiąc małpami. Natura ludzka jest zatem modyfikacją małpiej. Badając grupy naczelnych, dostrzegamy wiele zachowań makiawelicznych: rytuały godowe, dominacja i podległość, pokazy sprawności fizycznej (popisywanie się) i manewry polityczne. Kiedy jednak ktoś nas prosi, byśmy opisali nasze własne zachowania (powiedzmy, dlaczego kupiliśmy nowy samochód, albo zerwaliśmy związek), przeważnie przedstawiamy naszą motywację jako coś kooperatywnego i prospołecznego. Nawet w przybliżeniu nie przyznajemy się do popisywania się i politycznych manewrów tak często, jak należałoby się tego spodziewać u skłonnych do rywalizacji zwierząt społecznych. Coś tu nie gra.

3. Zagadki ekonomiczne. Badając konkretne instytucje społeczne (z pola medycyny, edukacji, polityki, dobroczynności, religii, mediów informacyjnych itd.) zauważamy, że bardzo często rozmijają się z deklarowanymi celami. W wielu przypadkach to zwykłe niedomagania w samym działaniu. Jednakże w pozostałych instytucje te zachowują się tak, jakby je zaprojektowano do osiągania czegoś innego niż to, do czego chciałyby aspirować. Weźmy przykładowo szkołę. Mówi się, że funkcją szkoły jest nauczanie użytecznych umiejętności i przekazywanie wiedzy. A jednak uczniowie nie pamiętają większości z tego, czego ich nauczono, a znaczna część zapamiętanego materiału nie jest zbytnio przydatna. Co więcej, najlepsze badania, jakimi dysponujemy, mówią nam, że szkoły są skonstruowane w sposób, który aktywnie koliduje z procesem uczenia się – przykładowo wczesne wstawanie i częste sprawdziany. (Ta i wiele innych zagadkowych kwestii zostanie omówiona w Rozdziale XIII). I znowu – coś tu nie gra.

Właśnie to skupienie się na makroskalowych kwestiach społecznych stanowi tak naprawdę element najbardziej wyróżniający niniejszą książkę. Cała masa innych myślicieli przyglądała się samooszukiwaniu w kontekście życia osobistego i zachowań indywidualnych. A jednak niewielu zrobiło logicznie nasuwający się krok dalej, by wykorzystać te spostrzeżenia do badań naszych instytucji.

Sedno sprawy polega na tym, że działamy w oparciu o ukryte motywy zbiorowo i publicznie równie często, jak indywidualnie i prywatnie. A kiedy dostateczna ilość naszych skrytych pobudek harmonijnie zaczyna współgrać ze sobą, kończy się to zbudowaniem stabilnych, długotrwałych instytucji, takich jak szkoły, szpitale, kościoły czy demokracja, które przynajmniej częściowo pomyślano tak, by służyły wspomnianym motywom. Taki właśnie wniosek wysnuł Robin w odniesieniu do medycyny, a podobne rozumowanie można zastosować do wielu innych obszarów życia.

Oto jeszcze jeden sposób, w jaki można na to spojrzeć. Świat jest pełen ludzi działających w oparciu o motywacje, do których raczej nie chcieliby się przyznawać. Zwykle jednak istnieją jakieś grupy o przeciwnych interesach, które chętnie takie motywy wyciągają. Na przykład w czasie kryzysu finansowego z 2008 roku amerykańscy bankierzy postulowali wprowadzenie jakiegoś programu pomocowego, argumentując, że będzie to z korzyścią dla całej ekonomii, dogodnie przemilczając fakt, że tak naprawdę naprostuje to stan ich własnych portfeli. Na szczęście znalazło się wielu, którzy oskarżyli ich o spekulacje. Podobnie w czasie prezydentury Busha ludzie protestujący w USA przeciwko wojnie (większość była liberałami) uzasadniali te wysiłki krzywdami, jakie powoduje wojna. Kiedy jednak prezydentem został Obama, protesty w bardzo wyraźny sposób zelżały, choć nie można było tego samego powiedzieć o wojnach w Iraku i Afganistanie6. Pokazało to, że ich motywacja była raczej partyjna niż pacyfistyczna, a konserwatywni krytycy z radością wytknęli im ten rozdźwięk7.

Co jednak, jeśli nasze ukryte motywy nie wynikają z przynależności do jakiegoś plemienia czy partii? W obszarach życia, w których wszyscy jesteśmy skłonni współdziałać w ukrywaniu naszych motywacji, kto zwróci na nie uwagę?

Niniejsza książka próbuje rzucić nieco światła na te mroczne, nieanalizowane aspekty życia publicznego – czcigodne instytucje, gdzie wszyscy mający z nimi coś wspólnego przyjmują strategię samooszukiwania się; rynki, gdzie zarówno kupujący, jak i sprzedający twierdzą, że przedmiotem ich transakcji jest jedna rzecz, podczas gdy ukradkowo staje się nim coś innego. Weźmy dla przykładu scenę artystyczną. Nie chodzi w niej wyłącznie o „docenienie piękna”. Funkcjonuje ona również jako pretekst do nawiązania relacji z ciekawymi ludźmi i rytuałów godowych (sposób na zapoznanie się i pójście do łóżka). W edukacji nie chodzi tylko o nauczanie. W znacznej mierze to sprawa oceniania, ustalania hierarchii i zdobywania zaświadczeń, które później mogą zapewnić akceptację pracodawców. W religii nie chodzi wyłącznie o prywatną wiarę w Boga, czy życie po śmierci, ale o ostentacyjne publiczne okazywanie religijności, które pomaga grupie trzymać się razem. We wszystkich tych obszarach nasze ukryte pobudki wyjaśniają zaskakująco wiele z naszych zachowań, a często wręcz większość. Kiedy przechodzimy od słów do czynów, często dokonujemy wyborów, które nadają priorytet ukrytym motywacjom, a nie tym deklarowanym.

Ten tok rozumowania sugeruje, że wiele spośród naszych instytucji jest oszałamiającym marnotrawstwem. Fasada dobrego samopoczucia i współpracy, w ramach której wszyscy korzystają (uczenie dzieci, leczenie chorych, pochwała kreatywności) ukrywa to, że tak naprawdę nasze instytucje są skupiskami gigantycznych pieców wewnątrzgrupowych sygnałów, gdzie cicha rywalizacja pochłania biliony dolarów w dobrach, zasobach i pracy ludzkiej, które każdego dnia zostają tam wrzucone i spalone na popiół, w głównej mierze po to, by się pokazać. Zaznaczmy tu, że instytucje koniec końców faktycznie realizują wiele spośród swoich oficjalnych, deklarowanych celów, ale są raczej mało efektywne, bo równocześnie służą celom, których nikt nie jest skłonny zauważyć.

Może to brzmieć jak pesymizm, ale tak naprawdę to znakomita wiadomość. Jakkolwiek wadliwe są nasze instytucje, to jednak żyjemy w ich otoczeniu, a życie, dla większości z nas, toczy się całkiem nieźle. A zatem jeśli zdołamy precyzyjnie zdiagnozować, co zakłóca ich działanie, może wreszcie uda nam się je zreformować, co sprawi, że nasze życie stanie się jeszcze lepsze.

Oczywiście nie każdego obchodzi jak są skonstruowane wielkie instytucje społeczne. Dlatego bardziej praktyczną korzyścią z przeczytania naszej książki będzie dla wielu ludzi zyskanie lepszej świadomości sytuacyjnej (termin zapożyczony z wojskowości). Czy to na spotkaniach, czy w kościele, czy wreszcie oglądając polityczny jazgot w telewizji, wszyscy pragniemy lepiej zrozumieć, co się dzieje i dlaczego. Zachowania społeczne człowieka są złożone i często niemal nieodgadnione, jednak ta książka dostarcza konstrukcji, która pomoże czytelnikom nabrać o nich wyobrażenia, zwłaszcza o tych składnikach, które są sprzeczne z intuicją. Dlaczego ludzie się śmieją? Kto jest najważniejszą osobą w pomieszczeniu (i jak to ustalić)? Dlaczego artyści są seksowni? Dlaczego tak wielu ludzi przechwala się podróżowaniem? Czy ktoś naprawdę, autentycznie wierzy w kreacjonizm? Jeśli przysłuchamy się temu, co ludzie mówią sami o sobie, zwykle zostaniemy zwiedzeni na manowce, bo mają oni strategicznie wpisane w naturę zniekształcone komunikowanie swoich motywów. Jedynie analizując te pobudki i przyglądając się im z perspektywy ludzkich zachowań, będziemy w stanie dowiedzieć się, co tak naprawdę kieruje postępowaniem człowieka (zob. Ramka 2).

Ramka 2: Nasza teza w ujęciu łopatologicznym

1. Ludzie oceniają nas nieustannie. Chcą wiedzieć, czy będziemy dobrymi przyjaciółmi, sprzymierzeńcami, kochankami lub przywódcami. Przy tym jedną z ważnych rzeczy, którą oceniają również, są nasze motywy. Dlaczego zachowujemy się tak, a nie inaczej? Czy mamy na uwadze dobrze pojęte interesy innych, czy też jesteśmy całkowicie samolubni?

2. Jako że inni nas oceniają, staramy się wyglądać dobrze. Podkreślamy więc piękne pobudki i umniejszamy te brzydkie. Ściśle rzecz biorąc to nie kłamstwo, ale i nie całkowita szczerość.

3. Odnosi się to nie tylko do słów, ale też do myśli, co może się wydawać dziwne. Dlaczego mielibyśmy nie być szczerzy względem samych siebie? Odpowiedź brzmi: dlatego, że nasze myśli nie są tak prywatne, jak nam się wydaje. Na wiele sposobów świadoma myśl stanowi odzwierciedlenie tego, co jesteśmy skłonni powiedzieć innym. Jak to ujmuje Trivers: „Oszukujemy samych siebie, by lepiej oszukiwać innych”8.

4. W wielu dziedzinach życia, zwłaszcza tak spolaryzowanych jak polityka, szybko jesteśmy w stanie wskazać, kiedy motywy innych są bardziej samolubne, niż sami twierdzą. Jednak w innych obszarach, jak medycyna, wolimy być przekonani, że pobudki wszystkich są piękne. W takich przypadkach wszyscy możemy się w znacznej mierze mylić, zbiorczo, w kwestii tego, co kieruje naszymi zachowaniami.

Struktura książki

Książka jest podzielona na dwie części.

W Części I, „Dlaczego ukrywamy nasze motywy”, przyglądamy się, jak bodźce życia społecznego wypaczają nasze umysły, wywołując niezręczne wygibasy zmierzające do samooszukiwania. W Ewangelii wg św. Mateusza (7, 3) Jezus pyta: „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym?”. Parafrazując, możemy zapytać: „Dlaczegóż to martwisz się myszą w umyśle swego przyjaciela, gdy masz słonia w swoim własnym?”. W części pierwszej naszym zadaniem będzie zmierzyć się ze słoniem w sposób tak bezpośredni, jak to tylko możliwe – spojrzeć mu w oczy, nie mrugając ani nie odwracając wzroku.

W Części II, „Ukryte motywy w życiu codziennym”, używamy uzyskanego w ten sposób zrozumienia słonia, by rozebrać na części szeroki wachlarz ludzkich zachowań, zarówno w niewielkiej, osobistej skali, jak i w kontekście naszych szeroko działających instytucji. Dowiemy się, że sprawy zwykle nie wyglądają naprawdę tak, jak się wydaje, patrząc na nie powierzchownie.

Słowo ostrzeżenia

Dla tych z nas, którzy chcą zrozumieć świat, niepokojąca jest myśl, że nasze mózgi mogą nas oszukiwać. Rzeczywistość oszałamia w wystarczającym stopniu, nawet bez słonia zakłócającego nasz ogląd. Jednak idee zawarte w tej książce niosą ze sobą jeszcze poważniejsze utrudnienie, dlatego trudno się z nich publicznie cieszyć. Zastanów się jak pewne idee są w naturalny sposób bardziej zaraźliwe niż inne. Gdy przykładowo teoria podkreśla altruizm, współpracę i inne motywacje, dzięki którym czujemy się dobrze, ludzie w naturalny sposób chcą działać zgodnie z nimi, może nawet wykrzykują je z okien: „Pracując wspólnie możemy osiągnąć wielkie rzeczy!”. Uczestniczenie w czymś tak inspirującym przemawia zarówno do mówców, jak i słuchających. To przepis na idee, które przyciągają wielką publiczność i zbierają owacje na stojąco: uświęcone wielowiekową tradycją przesłania kazań, prelekcje TED, przemówienia z okazji wręczenia dyplomów i orędzia prezydenckie. Z kolei wiele innych idei musi brnąć w górę stromego stoku i być może nigdy nie zyskają szerszej akceptacji. Gdy taka myśl podkreśla rywalizację i inne brzydkie motywacje, ludzie w zrozumiały sposób niechętnie ją podzielają. Momentalnie wysysa całą energię w pomieszczeniu. Jak obaj niżej podpisani autorzy przekonali się na własnej skórze, coś podobnego potrafi autentycznie rozwalić wieczorne przyjęcie.

W świetle tego, co opisaliśmy powyżej, koniecznie trzeba podkreślić jaki jest nasz punkt wyjścia. Linia pomiędzy cynizmem a mizantropią (między myśleniem źle o ludzkich motywach a myśleniem źle o ludziach jako takich) często jest rozmyta. Chcemy zatem, by czytelnicy w pełni rozumieli, że choć możemy być sceptyczni jeśli chodzi o kierujące ludźmi pobudki, to kochamy ludzi jako istoty (ba, wielu spośród naszych najlepszych przyjaciół to ludzie!). Nie próbujemy tu zdyskredytować naszego gatunku, ani przytrzeć ludziom nosa, pokazując im ich własne wady. Po prostu poświęcamy nieco czasu, by eksplorować tę część ludzkiej natury, która rzadko gości na ekranach telewizorów. Koniec końców wątpimy, by szczere badanie w sposób znaczący zmniejszyło nasze przywiązanie do tych znakomitych istot. Jeśli mamy być całkiem szczerzy sami ze sobą (i w zgodzie z tezą tej książki), to musimy przyznać, że istnieje ryzyko, iż będziemy musieli zmierzyć się z naszymi ukrytymi motywami. Istoty ludzkie same się oszukują, bo okłamywanie się jest użyteczne. Pozwala nam zbierać owoce samolubnych zachowań, gdy równocześnie innym prezentujemy się jako całkowicie pozbawieni egoizmu. Pomaga nam wyglądać lepiej niż w rzeczywistości. A zatem zmierzenie się z naszymi złudzeniami musi (przynajmniej częściowo) podkopać sam sens ich funkcjonowania. Istnieje bardzo realny sens w tym, że lepiej by dla nas było, gdybyśmy nie zdawali sobie sprawy o co tak naprawdę chodzi.

Jednak postrzegamy ten wybór (czy lepiej jest spojrzeć do swojego wnętrza i zmierzyć się ze słoniem, czy może odwrócić wzrok) jako podobny do tego, jaki Morfeusz daje Neo w Matrixie. „Potem” – ostrzega trzymając niebieską pigułkę w jednej, a czerwoną w drugiej – „nie będzie odwrotu. Jeśli weźmiesz niebieską, sprawa się zakończy i obudzisz się w swoim łóżku, wierząc w to, w co będziesz chciał wierzyć. Jeśli weźmiesz czerwoną, zostaniesz w Krainie Czarów, a ja pokażę ci jak głęboko sięga królicza nora”9.

Jeśli kota zabiła ciekawość, to Kevin i Robin będą martwymi kotami. Zwyczajnie nie potrafimy się oprzeć ofertom takim jak ta. Wybieramy czerwoną pigułkę i mamy nadzieję, że Ty, drogi czytelniku, myślisz podobnie.

Część I Dlaczego ukrywamy nasze motywy?

ROZDZIAŁ I ZACHOWANIA ZWIERZĄT

Zanim ugrzęźniemy w złożoności ludzkiego życia społecznego, zacznijmy od czegoś prostszego. Ponieważ ludzie to gatunek zwierząt, wiele możemy się o sobie nauczyć badając inne istoty żyjące (nawet rośliny, jak się przekonamy w rozdziale następnym). W zasadzie może to być szczególnie użyteczne również z tego powodu, że mamy względem nich znacznie mniej uprzedzeń. Jeśli chcecie, myślcie o tym jak o „bocznych kółkach do roweru”.

W tym rozdziale przyjrzymy się pokrótce dwóm zwierzęcym zachowaniom, które trudno rozgryźć. W obu przypadkach zwierzę zdaje się robić coś prostego i zwyczajnego, ale kiedy zaczniemy zaglądać pod powierzchnię (tak samo, jak będziemy podchodzić do naszych własnych zachowań w późniejszych rozdziałach), dostrzeżemy kolejne, złożone warstwy.

Zauważcie jednak, że te niebędące ludźmi zwierzęta niekoniecznie psychologicznie ukrywają swoje motywy, tak jak my to robimy. Jeśli kierujące nimi pobudki zdają się zagadkowe, to dlatego, że grają w gry umysłowe. Omówimy to bardziej szczegółowo pod koniec rozdziału.

Iskanie

Zacznijmy od pielęgnacji skóry przez naczelne. Choć ludzie są stosunkowo nieowłosieni, ciała większości pozostałych zwierząt z tego rzędu ssaków porasta sierść. Pozbawiona pielęgnacji szybko się kołtuni z powodu brudu i kurzu. Stanowi również atrakcyjne miejsce bytowe dla pcheł, wszy, kleszczy i innych pasożytów. Dlatego właśnie sierść naczelnych wymaga co jakiś czas pielęgnacji, aby zachować czystość.

Poszczególne naczelne mogą (i tak robią) pielęgnować się same, ale nie są w stanie dosięgnąć własnych pleców oraz obejrzeć własnych twarzy i głowy, dlatego mają utrudniony dostęp do mniej więcej połowy swojego ciała. Tak więc by utrzymać w czystości całe ciało, potrzebują drobnej pomocy ze strony przyjaciół10. Nazywa się to iskaniem11.

Wyobraźcie sobie dwa samce szympansa w czasie iskania. Jeden z nich, iskany, siada przygarbiony, eksponując całe plecy. Drugi zaś, iskający, nachyla się nad nim i zaczyna przeglądać mu sierść. Zazwyczaj spędza kilka minut drapiąc i dłubiąc palcami, wykorzystując przeciwstawny kciuk, aby wyciągnąć zaplątane kawałki różnych rzeczy. To czynność mająca określony cel, która wymaga znacznej uwagi i skupienia.

Gdybyśmy byli w stanie w jakiś sposób zapytać iskającego szympansa, co takiego robi, mógłby podać wyjaśnienie pragmatyczne: „Staram się wyciągnąć te strzępy różnych rzeczy z grzbietu mojego przyjaciela”. To jeden cel tej czynności i właśnie na tym skupia się jego uwaga. Mógłby również, wyrażając się bardziej bezpośrednio, przytoczyć zasadę wzajemności: „Jeśli wyiskam mojemu przyjacielowi grzbiet, istnieje większe prawdopodobieństwo, że w zamian on wyiska mój”, i jest to prawda. Szympansy znajdują partnerów do wzajemnego iskania i są to związki stosunkowo stabilne w ciągu całego ich życia. Tak więc na pierwszy rzut oka iskanie zdaje się być działaniem mającym na celu zachowanie higieny – sposobem na utrzymanie czystości sierści.

Jest to jednak obraz dalece niepełny. Nie możemy osądzać iskania tak powierzchownie. Istnieje kilka zagadkowych faktów, które rzucają cień wątpliwości na jego wyłącznie higieniczną funkcję:

• Większość naczelnych spędza na wzajemnej pielęgnacji sierści znacznie więcej czasu, niż wymaga tego utrzymanie czystości12. Dżelady brunatne na przykład poświęcają ogromną część dnia (17% godzin dziennych) na iskanie13. To ewidentna przesada, bo niektóre gatunki naczelnych spędzają na tym jedynie 0,1% czasu, zaś ptaki około 0,01% na podobnym zachowaniu polegającym na muskaniu piór14.

• Jeszcze bardziej zastanawiający jest fakt, że naczelne spędzają o wiele więcej czasu na wzajemnym iskaniu niż na pielęgnacji swojej własnej sierści15. Jeśli jedynym celem takich zabiegów jest higiena, to należałoby się spodziewać, że osobnik znacznie częściej zajmowałby się samym sobą niż iskaniem innych.

• Wreszcie możemy spróbować skorelować średni rozmiar ciała każdego z gatunków naczelnych z ilością czasu, jaką poświęcają na iskanie. Gdyby była to aktywność związana wyłącznie z higieną, to moglibyśmy się spodziewać, że większe gatunki (co za tym idzie, mające więcej sierści) będą spędzać więcej czasu na iskaniu. Prawda jest jednak taka, że nie ma takiej korelacji16.

Możemy zapytać: „Co tu się dzieje?”. Musi chodzić o jakąś inną funkcję.

Prymatolog Robin Dunbar spędził znaczną część swojej kariery na badaniu iskania, a jego wnioski zyskały powszechną zgodę wśród prymatologów. W iskaniu nie chodzi wyłącznie o higienę, lecz również o politykę. Iskanie się nawzajem pomaga naczelnym formować sojusze, na które będą mogły liczyć w innych sytuacjach.

Akt iskania niesie ze sobą kilka związanych z tym wiadomości. Iskający niejako mówi: „Jestem skłonny wykorzystać mój czas wolny, by ci pomóc”, a równocześnie iskany mówi: „Czuję się przy tobie na tyle komfortowo, by pozwolić ci zbliżyć się do mnie od tyłu (albo dotknąć mojej twarzy)”. Równocześnie obie strony wzmacniają swój sojusz, po prostu spędzając miło czas blisko siebie. Dwaj rywale z kolei z wielkim trudem daliby radę zdobyć się na opuszczenie gardy, by cieszyć się relaksem związanym z tą czynnością17.

Reasumując: „Iskanie”, pisze Dunbar, „tworzy platformę, w oparciu o którą można budować wzajemne zaufanie”18.

Polityczna funkcja iskania pomaga wyjaśnić inne kwestie, jakie znajdujemy w danych, a które nie mają sensu, jeśli czynność tę pojmujemy jako związaną wyłącznie z zachowaniem higieny. Przykładowo można dzięki temu zrozumieć, dlaczego osobniki o wyższym statusie są iskane częściej niż te o niższej pozycji społecznej19. Kiedy naczelny o niskim statusie chce wyiskać któregoś z wyżej postawionych, istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że doczeka się wzajemności w tym zabiegu, a zatem musi liczyć na jakąś inną korzyść (niż zwyczajne odwzajemnienie pielęgnacji). Tak jest istotnie, bo partnerzy od iskania z większym prawdopodobieństwem podzielą się jedzeniem20, będą się tolerować na żerowisku21, a także będą się wspierać w razie konfrontacji z innymi członkami grupy22.

Polityczna funkcja iskania wyjaśnia również, dlaczego czas nań poświęcany jest u poszczególnych gatunków skorelowany z rozmiarem grupy społecznej, ale nie z powierzchnią sierści23. Średnio rzecz biorąc większe grupy są bardziej złożone politycznie, co sprawia, że sojusze są zarówno istotniejsze, jak i trudniejsze do utrzymania. Warto zauważyć, że te naczelne wcale nie muszą być świadome swoich politycznych pobudek. Patrząc na to z perspektywy selekcji naturalnej, znaczenie ma wyłącznie fakt, że osobniki częściej biorące udział w iskaniu radzą sobie lepiej, niż te robiące to rzadziej. Naczelne są zatem obdarzone instynktem, który sprawia, że czują się dobrze, kiedy się nawzajem iskają, choć niekoniecznie rozumieją dlaczego tak się dzieje24.

Co również istotne, należy odnotować, że higiena mimo wszystko odgrywa pewną rolę w wyjaśnieniu, dlaczego naczelne iskają się nawzajem. Gdyby nie miała ona tutaj żadnego znaczenia, zwierzęta po prostu robiłyby sobie masaż pleców zamiast przeglądania sierści. Mimo to, choć iskanie ma pewną wartość higieniczną, to jednak nie wyjaśnia dlaczego naczelne poświęcają mu tak wiele czasu. Przykładowo dżelady mogłyby utrzymać czystość sierści poświęcając temu zaledwie 30 minut dziennie, a spędzają przy tej czynności 120 (to tak, jakby człowiek codziennie brał cztery prysznice). Tylko polityka wyjaśnia, dlaczego dżelady spędzają na iskaniu te dodatkowe, pozornie niepotrzebne, 90 minut.

Rywalizacja w altruizmie

Zanim przejdziemy do zachowań ludzkich, pochylmy się pokrótce nad jeszcze jednym przykładem. Dżunglotymal arabski, który stał się sławny dzięki studiom Amotza Zahaviego oraz grupy ornitologów z Uniwersytetu Telawiwskiego, to nieduży ptak żyjący w spalonych słońcem zaroślach Pustyni Synajskiej oraz niektórych rejonów Półwyspu Arabskiego. Dżunglotymale żyją w małych grupach, liczących od 3 do 20 osobników, które wspólnie bronią niewielkiego terytorium, na którym rosną drzewa, krzewy i krzaki, zapewniające niezwykle pożądaną osłonę przed drapieżnikami. Dżunglotymale pozostające członkami grupy radzą sobie dobrze, zaś te wyrzucone poza nią znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie. Zazwyczaj są odrzucane przez inne grupy, mają trudności ze znalezieniem jedzenia oraz schronienia i często padają ofiarami ptaków drapieżnych i węży25.

Społeczne życie dżunglotymala jest dość osobliwe. By nie komplikować zanadto sprawy skupimy się na samcach, ale podobne zachowania można spotkać również wśród samic. Samce tego ptaka organizują się według ściśle zhierarchizowanych struktur. Przykładowo samiec alfa stale wygrywa drobne potyczki z samcem beta, który z kolei równie regularnie wygrywa z samcem gamma. Natomiast bardzo rzadko wywiązuje się znacznie bardziej intensywna walka między dwoma osobnikami sąsiadującymi ze sobą w owej hierarchii, co przynosi ze sobą śmierć jednego z dżunglotymali lub wydalenie go z grupy. Przez większość czasu samce bez najmniejszego problemu żyją obok siebie. W gruncie rzeczy często na rozmaite sposoby pomagają sobie nawzajem oraz całej grupie. Dorosłe osobniki obdarowują się wzajemnie pożywieniem, przynoszą je do wspólnych siedlisk, atakują drapieżniki oraz członków wrogich grup, a także stoją „na warcie”, by wypatrywać drapieżców, gdy inne ptaki wypatrują jedzenia.

Na pierwszy rzut oka takie działania wydają się w oczywisty sposób altruistyczne (tzn. wymagają poświęcenia). Na przykład dżunglotymal, który obejmuje swoją wartę, rezygnuje z okazji do jedzenia. Podobnie ptak atakujący wroga naraża się na ryzyko poważnych obrażeń. Kiedy jednak przyjrzymy się temu uważniej, działania te okazują się nie być tak bezinteresowne, jak mogłoby się wydawać.

Przede wszystkim dżunglotymale walczą ze sobą, by pomóc sobie nawzajem i grupie, często w sposób agresywny. Na przykład nie tylko te o wyższej randze oddają jedzenie tym o niższej, lecz czasami wręcz wmuszają je w niechętne ptaki, wpychając im pożywienie do gardła! Podobnie kiedy samiec beta pełni wartę na szczycie drzewa, alfa często wzlatuje w górę i nęka tamtego, by zleciał z gałęzi. Tymczasem beta, nie będąc dość silnym, aby dręczyć samca stojącego wyżej w hierarchii, często przysiada uparcie w pobliżu, oferując możliwość przejęcia stanowiska od alfy, jeśli tylko ten na to pozwoli. Podobna upartość charakteryzuje rywalizację o „przywilej” innych altruistycznych zachowań.

Jeśli celem tych czynności jest bycie użytecznym, to dlaczego dżunglotymale trwonią siły na rywalizację o to, kto je będzie wykonywał? Jedna z hipotez mówi, że osobniki o wyższej randze są silniejsze, a zatem łatwiej im zrezygnować z jedzenia czy odpierać drapieżców. Tym samym, biorąc na siebie większe brzemię (nawet jeśli muszą o to walczyć), naprawdę pomagają swoim słabszym pobratymcom. Problem z tą hipotezą jest taki, że dżunglotymale rywalizują głównie z osobnikami znajdującymi się tuż powyżej i poniżej nich w hierarchii. Na przykład samiec alfa niemal nigdy nie usiłuje zająć miejsca samca gamma w czasie pełnienia warty. Zamiast tego kieruje on całą swoją energię na betę. Gdyby celem była pomoc słabszym członkom grupy, to alfa powinien bardziej usilnie dążyć do zastąpienia samca gamma niż beta. Jeszcze bardziej pogrąża wspomnianą hipotezę to, że dżunglotymale często przeszkadzają swoim rywalom w pomaganiu, na przykład usiłując zapobiec przynoszeniu żywności do wspólnego siedliska. Nie ma to żadnego sensu, jeśli celem jest korzyść grupy jako całości.

Jeśli zatem działania te nie biorą się z altruizmu, to w czym rzecz? Co przyjdzie danemu osobnikowi z tego, że będzie rywalizował z innymi o to, by zrobić więcej, niż by sprawiedliwie na niego przypadało?

Odpowiedź tkwi w tym – co Zahavi i jego zespół starannie udokumentowali – że zachowujące się altruistycznie dżunglotymale budują swego rodzaju „kredyt” u swoich pobratymców – coś, co Zahavi nazwał statusem prestiżu. Ten zaś przynosi im co najmniej dwa profity, z których jednym jest możliwość współżycia z samicami. Samce o większym prestiżu robią to częściej z samicami należącymi do grupy. Samiec alfa o dużym prestiżu może zarezerwować wszelkie okazje do spółkowania dla siebie, jeśli jednak beta zyskał sobie jego wysoki poziom, wówczas alfa okazjonalnie pozwala mu na współżycie z niektórymi samicami26. Tym sposobem alfa faktycznie „przekupuje” betę, żeby trzymał się w pobliżu.

Drugą korzyścią wysokiego prestiżu jest zmniejszone ryzyko wydalenia poza grupę. Jeśli na przykład beta zyskał dużo prestiżu, będąc pożytecznym dla grupy, istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że alfa go wyrzuci. Jest to to logiczne patrząc z dwóch stron. Po pierwsze beta o dużym prestiżu pokazał, że jest użyteczny dla grupy, więc alfa woli mieć go przy sobie. Po drugie poprzez więcej aktów „altruizmu”, dżunglotymal wykazuje się siłą i sprawnością. Alfa ma mniejsze szanse, jeśli zetrze się na dzioby z mającym duży prestiż betą, więc daje mu większą swobodę ruchu niż w sytuacji, gdyby ten drugi w hierarchii miał niewiele prestiżu.

Tak więc dżunglotymale rywalizują ze sobą, by pomóc innym w sposób, który w ostatecznym rozrachunku zwiększa ich szanse na przeżycie i reprodukcję. To, co wygląda na altruizm, tak naprawdę, przy głębszym zrozumieniu, jest rywalizacją o własny interes.

Zachowania ludzi

Nie możemy zawsze brać zachowań zwierząt za to, na co wyglądają – to główna nauka z przytoczonych powyżej przykładów. Powierzchowna logika danego postępowania często przeczy głębszym, bardziej złożonym motywom. Odnosi się to nawet do gatunków, których życie jest znacznie prostsze niż nasze. Trudno zatem oczekiwać, że zachowania ludzi, takie jak głosowanie czy tworzenie sztuki, będą równie prostolinijne.

Jak już wspomnieliśmy wcześniej, pomyłką byłoby nazywanie tych zwierzęcych motywacji „ukrytymi”, przynajmniej w sensie psychologicznym. Kiedy pawiany się iskają, być może nie myślą o następstwach politycznych (może działają instynktownie), ale ich brak świadomości nie jest strategiczny. Nie mają one potrzeby skrywać politycznych intencji, jakie stoją za iskaniem, a co za tym idzie również tłumić własnej wiedzy na ten temat. Takie tłumienie jest użyteczne tylko, jeśli zaistnieją dwa warunki: 1) kiedy inni mają częściowy wgląd w twój umysł; oraz 2) kiedy oceniają cię i rozdają nagrody i kary, w zależności od tego co w nim „widzą”.

W niektórych sytuacjach te dwa warunki mogą zaistnieć w przypadku naczelnych niebędących ludźmi. Przykładowo w chwilach prowadzących do walki oba osobniki gorączkowo starają się zwieść oponenta co do swoich zamiarów27. Dlatego też u każdej ze stron może pojawić się bodziec, by oszukać drugą i niewykluczone, że będzie się starała sobie pomóc poprzez delikatne samooszukanie. Tak jak kamuflaż przydaje się, kiedy stawiamy czoła przeciwnikowi posługującemu się wzrokiem, tak samooszukiwanie może się okazać użyteczne, kiedy mierzymy się z oponentem potrafiącym czytać w umyśle. Jednakże zdolności tego rodzaju u naczelnych innych niż człowiek są słabe w porównaniu do naszych własnych, toteż mają one mniejsze potrzeby maskowania zawartości swoich umysłów.

Omówimy to bardziej szczegółowo w późniejszych rozdziałach. Zanim jednak przejdziemy dalej, trzeba powiedzieć jeszcze jedną, kluczową rzecz.

Badając zachowania innych gatunków, nie możemy się powstrzymać przed wchodzeniem w ich skórę usiłując poczuć to, co czują one i zobaczyć świat ich oczami. Czasami jednak metoda ta prowadzi nas na manowce, bo kiedy stwierdzamy, że „działają one wbrew intuicji”, to w takich przypadkach dowiadujemy się więcej o nas samych niż o gatunkach, których zachowania usiłujemy zrozumieć. Na przykład przez niemal sto lat po tym, jak Charles Darwin po raz pierwszy ogłosił swoją teorię, naukowcy często mówili o „dobrych gatunkach”, aby wyjaśnić pozornie altruistyczne zachowania zwierząt, takich jak dżunglotymale pełniące straż na ochotnika28. Coś podobnego na pewno my moglibyśmy powiedzieć o sobie, będąc na miejscu tych ptaków, ale nie jest to właściwe, naturalistyczne wyjaśnienie – ani ich zachowań, ani naszych.

By dowiedzieć się, dlaczego często źle rozumiemy motywy zwierząt, w tym nas samych, musimy uważniej przyjrzeć się temu, jak zbudowane są nasze mózgi i jakiego rodzaju problemy mają rozwiązywać. Innymi słowy, przyjrzymy się ewolucji.

ROZDZIAŁ IIRYWALIZACJA

Ludzie to zadziwiający gatunek. Jesteśmy relatywnie pozbawieni owłosienia, chodzimy na tylnych łapach, tańczymy i śpiewamy jak wariaci. Śmiejemy się, rumienimy i ronimy łzy. Nasze dzieci zaś należą do najbardziej bezbronnych w całym królestwie zwierząt.

Jednakże tym, co nas zapewne najbardziej wyróżnia, jest nasza inteligencja. W stosunku do rozmiarów ciała mamy niezwykle wielkie mózgi. Częściowo z tego powodu jesteśmy również behawioralnie najbardziej elastycznymi istotami na tej planecie. Dlaczego jednak jesteśmy tak mądrzy i elastyczni? Dlaczego nasze mózgi rozrosły się tak szybko do tak dużych rozmiarów? (zob. Ilustrację 2).

Ilustracja 2. Zmiany wielkości mózgu przodków człowieka (de Miguel i Henneberg 2001)

Jak pijany, który zgubił klucze i idzie ich szukać tylko pod latarniami ulicznymi „bo właśnie tam jest światło”, ludzie badający ewolucję człowieka znacznie częściej szukają wyjaśnień tam, gdzie oświetlenie (danych) jest dobre. Zapis archeologiczny jest zniekształcony w kierunku rzeczy, które mogą się zachować, co oznacza, że dysponujemy dosyć dobrym obrazem w kwestii szkieletów naszych przodków, ich narzędzi kamiennych, części malunków na ich ciałach (czerwona ochra). Jednak niemal nie ma sposobu, by pozyskać ich tkankę mózgową i zbadać sposób mówienia, czy mowę ciała.

Tyle może nam powiedzieć zdrowy rozsądek. Jednak oprócz zniekształcenia samych danych, my również dodatkowo zniekształcamy obraz z powodu sposobu, w jaki podchodzimy do tematu. Tu jesteśmy nie tyle pijani, co próżni, gdyż chcielibyśmy widzieć własny gatunek w jak najbardziej pochlebnym świetle. W naszej ewolucyjnej przeszłości pojawiły się pewne aspekty, na których zgłębianie poświęciliśmy mniej czasu, bo nie spodobało nam się to, jak wyglądamy w ich świetle. W tym sensie oświetlenie nie okazało się zbyt słabe, tylko zbyt nieprzyjemne.

Zastanówmy się nad tymi dwoma szerokimi „światłami”, pod którymi można znaleźć klucze do naszego wielkiego mózgu:

1. Wyzwania ekologiczne, takie jak odpieranie drapieżników, polowanie na duże zwierzęta, opanowywanie ognia, szukanie nowych źródeł pożywienia i szybkie dostosowywanie się do nowych warunków klimatycznych. Te działania stawiały człowieka przeciw środowisku i tworzyły okazję do współpracy.

2. Wyzwania społeczne, takie jak rywalizacja o partnerów seksualnych, walka o status społeczny, polityka (sojusze, zdrady itp.), przemoc międzygrupowa, oszukiwanie i podstęp. Te działania stawiały człowieka przeciwko innym ludziom, a co za tym idzie, prowadziły do rywalizacji i potencjalnie były destruktywne.

Wielu spośród nas wolałoby, aby klucze do naszej inteligencji znajdowały się gdzieś pod przyjemnym światłem wyzwań ekologicznych, co by nam mówiło, że dodatkowe szare komórki wyewoluowały w odpowiedzi na potrzebę współpracy. Wówczas historia brzmiałaby następująco: „Staliśmy się mądrzejsi, by więcej się nauczyć, lepiej współdziałać wobec brutalności świata zewnętrznego, co wszystkim przynosiło lepsze rezultaty” – same korzyści.

Wiele oznak sugeruje jednak, że klucze do naszej inteligencji leżą w zasięgu tego nieprzyjemnego, mało pochlebnego światła rzucanego przez wyzwania społeczne – arenę gier o sumie zerowej, gdzie zysk jednej strony oznacza stratę drugiej. To nie tak, że jesteśmy całkowicie nieświadomi tych rywalizacyjnych instynktów. Po prostu ich nie uwypuklamy przy wyjaśnianiu naszego zachowania.

Ważną sprawą jest zrozumienie, czego tak naprawdę się tutaj boimy. W zasadzie łatwo przyznajemy się do wielu rodzajów rywalizacji, a nawet je celebrujemy. Uwielbiamy rywalizację w ramach zabawy, na przykład w grach i sporcie. Czasami mówi się: „W zapasach nie ma przegranych, tylko zwycięzcy i ci, którzy się czegoś nauczyli”. Popieramy też rywalizację mającą w szerszym zakresie służyć aktywnościom związanym ze współpracą, na których wszyscy powinni zyskać, jak przykładowo gdy firmy rywalizują na rynkach, w następstwie czego obniżają koszty i dążą do innowacji. Czujemy się nawet komfortowo widząc rywalizację grupy przeciwko grupie, wliczając w to toczenie wojen. Niekoniecznie czerpiemy radość z walki przeciwko innym grupom (choć niektórzy z nas owszem), ale rozmawiając o tym nie czujemy się dziwnie czy niekomfortowo. To dlatego, że rywalizacja z Nimi podkreśla wspólne interesy, jakie mamy My. Mimo destrukcji jakie niosą, wojny poprawiają spoistość narodu.

Znacznie trudniej jest przyznać się do rywalizacji, gdy ta grozi zmąceniem relacji, które skądinąd opierają się na współpracy: chodzi tu o zjawiska takie jak zazdrość seksualna, rywalizacja o status między przyjaciółmi, starcia o władzę w ramach małżeństwa, pokusa zdrady, prowadzenie polityki w miejscu pracy. Oczywiście przyznajemy, że ogólnie w biurze dochodzi do zachowań politycznych, ale jak często piszemy o tym na stronie firmy? Ogólnie wolimy wyjaśnienia, w świetle których wyglądamy dobrze, niezależnie od tego, czy chodzi o pojedyncze osoby, rodziny, całe wspólnoty czy narody. Kiedy zaś mowa o naszych rywalach, z radością podkreślamy mniej pochlebne teorie na temat ich zachowań, przynajmniej dopóki błoto, którym ich obrzucamy, nie bryzga za bardzo w naszą stronę.

Ta tendencyjność, wraz z miejscami w psychice, których dotykanie nie należy do przyjemnych, nie oznaczają, że nie jesteśmy w stanie w jasny sposób myśleć o rywalizacji, tyle tylko, że zadanie to staje się trudniejsze. Jeśli poza tym nic się nie zmienia, wolimy patrzeć na klucze do ludzkiej inteligencji, kiedy pada na nie światło współpracy, bowiem ono sprawia, że czujemy się dobrze. Jeśli jednak są powody, by sądzić, że znajdują się one gdzieś indziej, wówczas musimy wziąć głęboki oddech, zakasać rękawy i zacząć szukać w surowym świetle rywalizacji.

Przypowieść o sekwojach

Kalifornia, strony rodzinne Kevina, to również miejsce, gdzie rośnie najwyższy gatunek drzew – Sequoia sempervirens, czyli sekwoja wiecznie zielona. Największy żyjący okaz wznosi się na dumne 115 metrów ponad ściółkę leśną. W przeszłości niektóre mogły być jeszcze większe, bo mamy informacje o drzewach sięgających 122 metrów i wyżej. To mniej więcej wysokość, na jakiej przestają działać zjawiska kapilarne. Gdyby roślina urosła jeszcze wyżej, nie byłaby w stanie pociągnąć wody z korzeni do najwyższych gałęzi. Tak więc sekwoje są, w pewnym sensie, na tyle wysokie, na ile drzewa mogą sobie pozwolić.29.

Jednakże wysokość ma swoją cenę, zarówno w przypadku sekwoi, jak i każdego innego drzewa. By utrzymać się w pionie mimo wpływu wiatru i grawitacji, potrzeba mnóstwo energii i materiału, a tych w innym wypadku można by użyć do wykształcenia mocniejszych korzeni, rozrastania się horyzontalnie, by wyłapać więcej promieni słonecznych, albo wytwarzania i rozsiewania większej ilości nasion w nadziei na liczniejsze potomstwo.

Więc po co cały ten kłopot? Dlaczego drzewa wkładają tyle wysiłku, by rosnąć wertykalnie? Tu odpowiedź zależy od gatunku. Niektóre rosną wysoko, aby skuteczniej rozsiewać nasiona, inne by chronić liście przed zwierzętami chodzącymi po ziemi, jak akacje usiłujące pozostać poza zasięgiem żyraf. Jednak u większości drzew wysokość służy lepszemu dostępowi do promieni słonecznych. Las jest miejscem przepełnionym rywalizacją, zaś światło słoneczne to ograniczony, acz kluczowy zasób. Nawet jeśli jesteś sekwoją, najwyższym ze wszystkich gatunków drzew, to nadal musisz się starać pozyskać jak najwięcej słońca, bo rośniesz w lesie razem z innymi sekwojami.

Często jest tak, że najważniejszym rywalem danego gatunku jest on sam.

Tak więc sekwoja jest uwikłana w ewolucyjny wyścig zbrojeń, czy też, w tym konkretnym wypadku, wyścig wysokości, sama ze sobą. Rośnie wysoko, bo inne sekwoje też rosną wysokie i jeśli nie włoży większości swoich wysiłków w pionowy wzrost, i to najszybciej, jak zdoła, to dosłownie uschnie i obumrze w cieniu swoich rywali.

Załóżmy, że natknęliśmy się na pojedynczą sekwoję rosnącą pośrodku łąki, wznoszącą się naprawdę sporo ponad inne rośliny i zwierzęta – wąski gigant, stojący samotnie, agresywnie sięgający ku niebu. Wyglądałoby to dziwnie, nawet niewłaściwie, bo zwykle natura tak nie działa. Po co drzewo marnowałoby energię, by rosnąć tak wysoko ponad otwartym terenem? Czy nie przegrałoby w rywalizacji z niższymi odmianami, które więcej sił inwestują w reprodukcję? Oczywiście. Stąd możemy rozsądnie przyjąć, że otwarty teren nie jest rodzimym obszarem sekwoi. Musiała więc ewoluować w gęstym lesie. Jej wysokość jest jak najbardziej sensowna, ale tylko w odpowiednim kontekście.

Ilustracja 3. Inteligencja człowieka w porównaniu do zwierząt

A teraz zastanówmy się nad istotami ludzkimi. Tak jak sekwoja, nasz gatunek ma cechę, która definitywnie go wyróżnia: ogromny mózg. Jeśli jednak myślimy o homo sapiens jak o samotnej sekwoi rosnącej na środku łąki, gdzie jego inteligencja dominuje ponad okolicą kompletnego bezmózgowia, to mamy prawo czuć się zagubieni. Jak pokazano na Ilustracji 3, taka inteligencja wydawałaby się nie na miejscu, zagadkowa i niepotrzebna. Oczywiście nie jest to właściwy sposób myślenia o całej sprawie. Nie ewoluowaliśmy, mówiąc w przenośni, pośrodku łąki. Nasza ewolucja przebiegała w gęstym lesie. I tak jak sekwoje, zasadniczo nie rywalizowaliśmy z innymi gatunkami, lecz w ramach własnego, jak pokazano na Ilustracji 4.

Ilustracja 4. Ludzie rywalizujący ze sobą pod względem inteligencji

„Największe problemy ludzie zawsze mieli z innymi ludźmi”, mówi prymatolog Dario Maestripieri30.

Najwcześniejsze homo sapiens żyły w małych, spoistych grupach złożonych z 20 do 50 osobników. Te grupy były naszymi „zagajnikami” czy „lasami”, w ramach których rywalizowaliśmy nie o promienie słoneczne, lecz o zasoby bardziej przydatne naczelnym: pożywienie, seks, terytorium i status społeczny. I musieliśmy pozyskać te rzeczy, częściowo poprzez przechytrzanie naszych rywali i wykazanie się większą od nich błyskotliwością.

Właśnie to w literaturze przedmiotu nazywa się hipotezą mózgu społecznego, lub czasami hipotezą makiawelicznej inteligencji31. To pogląd, według którego nasi przodkowie stawali się coraz

sprytniejsi, aby rywalizować ze sobą nawzajem w ramach rozmaitych scenariuszy społecznych i politycznych.

W swojej książce na temat biologii ewolucyjnej, zatytułowanej Czerwona Królowa, Matt Ridley pisze: „Sposób, w jaki mózgi istot ludzkich stawały się w coraz szybszym tempie coraz większe, wskazuje, że w ramach gatunku trwał ukierunkowany na to wyścig zbrojeń”32. Steven Pinker i Paul Bloom również podkreślają wewnątrzgatunkową rywalizację jako przyczynę inteligencji. We wpływowym artykule z roku 1990 na temat ewolucji języka piszą oni: „Interakcje z organizmem o zbliżonych zdolnościach mentalnych, którego motywy czasami są wyraźnie wrogie, tworzą potężną i stale eskalującą konieczność poznania”33.

Robert Trivers idzie nawet dalej. Dowodzi, że wyścig zbrojeń, który doprowadził do rozwinięcia się naszej inteligencji, toczył się pomiędzy kłamstwem i zdolnością jego wykrywania. „Zarówno wykrywanie oszustwa, jak i często jego rozpowszechnianie, stanowiły główne siły sprzyjające ewoluowaniu inteligencji. Być może na ironię zakrawa fakt, że nieuczciwość często bywała czymś, przeciw czemu ostrzono intelektualne narzędzia zmierzające do poznania prawdy”34.

Oczywiście hipoteza mózgu społecznego nie wyjaśnia w pełni, jak i dlaczego ewolucyjnie rozwinęliśmy duże mózgi35. Jednak większość naukowców zgadza się z tym, że rywalizacja wewnątrzgatunkowa stanowiła ważny czynnik w kształtowaniu tego rodzaju inteligencji, jaką rozwinął nasz gatunek.

Dobrze, skoro zatem, jak dowodziliśmy powyżej, ludzie mają uprzedzenia, podkreślając współpracę, a minimalizując znaczenie rywalizacji, to naszym rozważaniom przysłuży się chwilowe odwrócenie tego uprzedzenia. Co za tym idzie, postarajmy się uwypuklić i zaakcentować aspekty dziejów naszego gatunku, które mają większy związek z rywalizacją. W szczególności przyjrzymy się trzem najważniejszym „grom”, w jakie grali nasi przodkowie. Są to: seks, status społeczny i polityka.

Seks

W rozmowach o selekcji naturalnej powszechne jest stwierdzenie „przeżywają najsprawniejsi”, jednak kwestia przeżycia tak naprawdę jest drugorzędna względem reprodukcji. Tak, nie dać się zjeść tygrysowi to sprawa ważna. Jednak zastanówcie się nad faktem, że każde stworzenie, które dzisiaj żyje, to ostatnie ogniwo nieprzerwanego łańcucha przodków, którzy zdołali się rozmnożyć – chociaż wielu spośród tychże przodków skończyło w paszczy jakiegoś drapieżcy (oczywiście po tym, jak spłodzili nieco dzieci). Z perspektywy ewolucyjnej to gra we współżycie, nie przeżycie.

Mówiąc o seksie własnego gatunku, łatwo możemy dać się rozkojarzyć (często aż do obsesji) przez różnice płciowe: jakie strategie seksualne przyjmują mężczyźni i kobiety. Tak, to prawda, obie płcie różnią się pod względem biologicznym i różnice te są ważne, by zrozumieć wiele aspektów zachowania ludzi. Jednakże tutaj (i w pozostałej części książki) będziemy raczej wygładzać te różnice36. Jeśli chcecie poznać powód, dla którego wrzuciliśmy kobiety i mężczyzn do jednego worka, zauważcie, że u gatunków łączących się w pary i monogamicznych motywacje samców i samic są zbieżne37. Oczywiście, ludzie w sposób nie do końca doskonały łączą się w pary i nie są też całkiem monogamiczni, ale to rozsądne przybliżenie. W zasadzie, jak mówi Ridley: „Trudno przecenić, jak bardzo niezwykli są pod tym względem ludzie”38. Zatem, tak jak w innych aspektach życia, będziemy podchodzić do mężczyzn i kobiet jakby, ogólnie, kierowali się tymi samymi instynktami, choć może nieco inaczej będziemy rozkładać akcenty.

Trzeba też pamiętać, że koncentrujemy się na rywalizacyjnych aspektach seksu. Najważniejszą sprawą z pewnością jest kooperacyjne wychowanie dzieci, ale to nie na tym się tutaj skupiamy.

Główną formą rywalizacji seksualnej jest poszukiwanie partnerów. Lokalnie jest to w znacznej mierze gra o sumie zerowej, bo w danej społeczności ich liczba jest stała. Tym samym obie płcie muszą rywalizować przede wszystkim z przedstawicielami swojej własnej. Każda kobieta, która chce współżyć (monogamicznie) z jak najlepszym mężczyzną, musi współzawodniczyć z wszystkimi innymi kobietami, a równocześnie każdy mężczyzna, chcący współżyć z kobietą, musi zostać przez nią wybrany, przed wszystkimi jego rywalami.

Tak jak w każdym innym współzawodnictwie, przykładowo o światło słoneczne wśród sekwoi, rywalizacja o partnerów do seksualnej reprodukcji gatunku prowadzi do ewolucyjnego wyścigu zbrojeń. W sposób najbardziej ikoniczny ukazuje to wspaniały ogon pawia39, który służy za reklamę fizycznej i genetycznej formy jego właściciela. Podobnie wśród ludzi rywalizacyjny aspekt zalotów wskazuje, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety, będą skłonni do reklamowania się na rynku partnerów seksualnych. Chcemy, by potencjalni partnerzy wiedzieli, że mamy dobre geny i że będą z nas dobrzy rodzice.

Stojąca za tym logika nie jest specjalnie trudna do zrozumienia, ale jej implikacje mogą być zaskakujące. Jak argumentuje Geoffrey Miller w The Mating Mind: „Nasze umysły ewoluowały nie tylko jako maszyny służące przeżyciu, ale również zalotom”, a wiele spośród najbardziej wyrazistych naszych zachowań służy bardziej reprodukcji niż przeżyciu. Na przykład są solidne podstawy, by uważać, że nasze zdolności do tworzenia sztuki, muzyki, opowiadania historii i humoru, są wyszukanym współzawodnictwem o partnerów, niewiele się różniącym od pawiego ogona.

Status społeczny

Status społeczny tradycyjnie definiuje się jako rangę lub pozycję danej osoby w ramach grupy – gdzie znajdujesz się na społecznym totemie. To miara szacunku i wpływu. Im wyższy jest twój status, tym bardziej inni ludzie będą na ciebie zważać i tym lepiej będą skłonni cię traktować.

Jak w przypadku dżunglotymali, które poznaliśmy w poprzednim rozdziale, status społeczny u ludzi tak naprawdę ma dwa odcienie: dominowanie i prestiż40. Dominacja to tego rodzaju status, który zyskujemy będąc w stanie zastraszyć innych (pomyślcie o Józefie Stalinie), zaś jego dolnymi rejestrami rządzi strach i inne instynkty unikania. Z kolei prestiż to tego rodzaju status, który zyskujemy będąc imponującym człowiekiem (pomyślcie o Meryl Streep), a kieruje nim podziw i inne instynkty zbliżające. Rzecz jasna obie te formy, jakie może przybrać status, nie wykluczają się wzajemnie. Na przykład Steve Jobs roztaczał zarówno dominację, jak i prestiż. Jednakże obie te formy należy rozpatrywać osobno, gdyż stanowią różne strategie i biologicznie wyrażają się w odmienny sposób. Są one, jak ujęli to niektórzy badacze, „dwoma drogami prowadzącymi na szczyt”41.

Dominacja ewidentnie wynika z rywalizacji, która często bywa okrutna i destrukcyjna. Tu chodzi wyłącznie o siłę i władzę – zdolność do kontrolowania innych za pomocą przemocy. Niemniej ponieważ tylko jedna osoba może wejść na szczyt w hierarchii dominacji, musi przy tym często strącić innych w dół, aby samemu móc się wspiąć wyżej, a potem walczyć z konkurentami, kiedy wreszcie dotrze na samą górę. Pozostając przy przykładzie Stalina – był on dotknięty nieustającą paranoją i nie czuł się bezpiecznie, utrzymując się u władzy, do tego stopnia, że w czasie Wielkiej Czystki przypisuje mu się, w sposób bezpośredni lub pośredni, odpowiedzialność za śmierć ponad 600 000 ludzi42.

Prestiż z kolei wydaje się w znacznie mniejszym stopniu wiązać z rywalizacją, przynajmniej z wierzchu43. Chodzi tu o szacunek, którego nie sposób zdobyć przy użyciu siły, gdyż musi być odczuwany przez podziwiającą osobę w sposób nieprzymuszony. Niemniej jednak sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Jeśli odpowiednio na to spojrzeć, prestiż jest jak rywalizacja o popularność, podobna do tej, jaką zauważamy w szkołach średnich na całym świecie (choć może nie aż tak jałowa). Prestiż zyskujemy nie tylko będąc bogatym, pięknym czy dobrym w jakimś sporcie, ale również zabawnym, utalentowanym artystycznie, mądrym, wygadanym, czarującym i temu podobne. Wszystkie te zdolności są jednak relatywne. W porównaniu do wszystkich innych zwierząt, każdy człowiek jest bezapelacyjnym geniuszem, jednak fakt ten niewiele nam pomaga w rywalizacji w ramach własnego gatunku. Podobnie nawet najbiedniejsi ludzie w świecie współczesnym są bogatsi, patrząc z perspektywy wielu standardów materialnych, niż królowie i królowe z dawnych lat, a mimo to znajdują się na najniższym szczeblu prestiżowej drabiny.