Poza horyzont. Polscy podróżnicy - Przemysław Barszcz, Joanna Łenyk-Barszcz - ebook

Poza horyzont. Polscy podróżnicy ebook

Przemysław Barszcz, Joanna Łenyk-Barszcz

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Awanturnicy, badacze, tajni wysłannicy, szpiedzy i mnisi. Opowieści o Polakach i mieszkańcach Rzeczypospolitej, którzy docierali do nieznanych zakątków świata.

Tajny wysłannik papieski, Benedykt Polak, w dramatycznych okolicznościach dotarł do Mongolii - na długo przed wyprawą Marco Polo.

Kasper z Poznania okazał się jednocześnie szpiegiem indyjskiego sułtana, chrześniakiem wielkiego odkrywcy Vasco Da Gamy i odkrywcą Brazylii.

Krzysztof Arciszewski, najwybitniejszy artylerzysta swej epoki, admirał i zdobywca Pernambuco, jako pierwszy Polak badał zaginione plemiona indiańskie i w specjalnym kombinezonie nurkował w podmorskich głębinach.

Maurycy Beniowski zjednoczył pod swoim berłem wszystkie plemiona Madagaskaru. Chcąc przejąć jego pamiętnik opisujący Północny Pacyfik, szpiedzy wielkich mocarstw dopuszczali się morderstw i podpaleń.

Porywające historie, barwne postacie i egzotyka. Podróże przez lądy nietknięte stopą człowieka, niebezpieczeństwa i adrenalina.

Duma z odwagi i osiągnięć Polaków na tle najpiękniejszych krajobrazów świata.

Książka bogato ilustrowana.

Projekt dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 395

Oceny
4,0 (3 oceny)
2
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki: Anna Kierzkowska

Zdjęcie na okładce frontowej: Andrzej Mikiciak

Fotoedycja i projekt graficzny: Fahrenheit 451

Dyrektor projektów wydawniczych:

Maciej Marchewicz

Korekta i redakcja:

Adam Namięta

Skład i łamanie:

PointPlus, Warszawa

ISBN 978-83-935847-5-8

© Copyright by Joanna Łenyk-Barszcz 2016

© Copyright by Przemysław Barszcz 2016

© Copyright for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydawca

Zona Zero Sp. z o.o.

ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

Tel. 22 836 54 44, 877 37 35

Faks 22 877 37 34

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

Dofinansowano ze środków

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skład wersji elektronicznej: Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Król Szwecji Eryk śle dziewosłębów po rękę Świętosławy

SAGA KOBIETBEZ NAZWISKA,CZYLI PODRÓŻ W SZTAFECIE

Nigdy nie przypuszczała, że jej udziałem stanie się wielka przygoda, chociaż zawsze starała się dążyć do czegoś więcej niż przędzenie lnu przy dogasającym łuczywie w zaciszu dworskiej komnaty.

Teraz ma: niepojęty żywioł, tajemniczych ludzi-bestie, z którymi nic jej nie łączy, oraz nieznane po drugiej stronie. Nie bała się, nie była z tych, które oderwane od krosna błądzą wzrokiem po polepie, starając się być niewidzialne. To, że była córką księcia, to jedno, ale to, że znała swoją wartość, wynikało z niej samej.

Łódź sunęła w bezkresną, zamgloną pustkę, jakiej nie doświadczyła i nie znała. Dobrze zdawała sobie sprawę, że jest pierwszą kobietą z ziem słowiańskich, która przebywa tę morską przestrzeń. Przestrzeń fascynowała ją i pociągała. Stała więc na wygiętym w górę dziobie statku, wyprostowana, z głową wysoko uniesioną.Wypatrywała kresu lub punktu odniesienia dla oczu przywykłych do zielonych borów. Z radością nie odnajdywała takiego miejsca. Kolejne i kolejne fale znikały jak oszalałe pod drewnianym dziobem. Przestrzeń nie dawała się ograniczyć.

Trzy dwórki do towarzystwa oraz palatyn Czcibor z rycerzami stanowili to, co znane, zrozumiałe i oswojone. Reszta pozostawała zagadką: łódź o zastanawiającym kształcie, nieznane przedmioty, samo morze. Najbardziej jednak niepoddający się definicji i opisowi za pomocą pojęć, które znała, był zastęp dziwnych mężczyzn. Nie przypominali nikogo, z kim miała do czynienia na dworze ojca. Czy jej mąż też tak wygląda? Wkrótce miała się o tym przekonać.

Wydarzenia nastąpiły szybko: po dobiciu do kamienistego brzegu, z wilgoci, wiatru i skał wyłonił się orszak. Świętosława mknęła na koniu smagana obcym zimnem. Dotarła wraz z nową świtą do kamienno-drewnianego dworu księcia Eryka. Nie miała złudzeń co do uczuć – dużo starszy Eryk został jej wybrany nie dla afektu serca, lecz dla zabezpieczenia interesów obu księstw na morzach. Rozumiała tę potrzebę i nie zamierzała protestować. Ojciec jej, Mieszko, książę niepokonanych Słowian, oraz Eryk, jarl z północy, musieli zacieśniać więzy wobec zagrożenia duńskiego. Ona miała pomóc w zacieśnieniu więzów…

Eryk upadł do jej stóp. Był jeszcze bardziej odrażający niż wikingowie ze statku. Uświadomiła sobie, że dla tego owłosionego mężczyzny, odzianego w szaty z niestarannie wyprawionych skór o kolorach tak burych, że aż niespotykanych na jej ziemiach, nieochrzczonego i barbarzyńskiego, jest objawieniem. Drobna, młoda, delikatna, czysta i pięknie ubrana. Choć nie obiecywała sobie wiele w kwestii jakości nowego życia, to teraz była przerażona.

– Sigrid! – drżące słowo dobiegło z ust księcia. Kudłata głowa dotknęła drobnych kolan – Sigrid, Sigrid – powtarzały usta, a rozpalone oczy łypały spod krzaczastych brwi ku górze.

„Sigrid”. Od tej pory księżniczka Świętosława często miała słyszeć swoje imię w nowej, zamorskiej formie. Choć drżała ze strachu, dziwne brzmienie własnego imienia podobało jej się. Siedziała ze ściągniętymi łopatkami na drewnianym tronie wyłożonym futrami zwierząt, których nie była w stanie sobie wyobrazić. Stopy w skórkowych bucikach skrzyżowała, mocno zaciskając łydki. Z uniesioną brodą i włosami rozsypanymi na prostych ramionach chciała wyglądać dostojnie przed dzikimi ludźmi, którzy od teraz mieli stanowić jej dwór. Ogień płonął po środku sali, dając miłe ciepło i niepokojący blask. Trwała uroczystość powitalna. Eryk podniósł się z kolan i zasiadł obok przyszłej żony. Przemowy w nieznanym języku, dary z dworu Mieszka, dary dla niej od Eryka, biesiada. Książę nie jadł, nie mówił.

Świętosława zdobywała się na uśmiechy i życzliwe gesty, nie mając pojęcia, jak są one odbierane przez zgromadzonych. Starała się myśleć o swojej matce, szlachetnej Dobrawce, która pojawiła się przed laty na piastowym dworze z innego, wyrafinowanego świata Przemyślidów. I tak jak ona teraz, miała ten dwór odmieniać, nigdy do końca go nie rozumiejąc. Świętosława, kolejna w anonimowej sztafecie pokoleń kobiet, miała zrealizować wzniosłe zadanie. I tym razem polegało ono na oswojeniu nowych, dzikich ziem.

Księżniczka, zerkając na Eryka, domyślała się, że droga wiodąca do realizacji zadania będzie długa, trudna i wymagająca poświęceń.

Szorstka, czerwona dłoń, twarda jak drewniane wiosła, które ją rzeźbiły, uchwyciła delikatne kosteczki palców spoczywające na rzeźbionym oparciu fotela. Przez Świętosławę przeszył dreszcz.

Wraz ze świtą otrzymała kilka komnat w głębi mrocznego dworu. Gnieźnieńscy wojowie, którzy mieli pozostać w Szwecji aż do ceremonii zaślubin, pełnili wartę u wrót książęcej komnaty. Krótki czas, jaki dzielił jej przyjazd od momentu zaślubin, minął szybko. Nastał dzień ślubu.

Przenikliwy wgląd księżniczki w otaczającą rzeczywistość, a także oddzielenie od niej barierą języka, umożliwiły jej dostrzeżenie kilku zazdrosnych spojrzeń. Wśród możnych uczestniczących w ceremonii byli dwaj mężczyźni uważnie taksujący skarb przywieziony z południa. Świętosława podejrzewała, że dziewiąte przykazanie nie tylko jest im nieznane, ale treść w nim zawarta jest im zupełnie obca.

Po uroczystościach Świętosława wyszła na gościniec odprowadzić Czcibora z eskortą, który po dopilnowaniu realizacji warunków umowy mógł powrócić do ojczyzny. Została sama. Zerwały się ostatnie więzy łączące ją z ojczyzną.

Gdyby była zwykłą dziewczyną, zostałaby zdana na łaskę wikingów. Odkryła jednak, że w oddzieleniu od ojca, wzbogacona doświadczeniem życia matki, zdystansowana długą podróżą, posiadła niezwykłą moc – autorytet. Wyniosła postawa utrwalała ten przymiot. Ludzie odnosili się do niej z szacunkiem, widzieli w niej bowiem cechy, których sama dotąd nie dostrzegała: mądrość, roztropność i dalekowzroczność. Nie było mowy o zdaniu na czyjąkolwiek łaskę, to ona będzie rozdawać łaski.

Wieczorem dwórki rozczesały jej długie, delikatne, brązowe włosy. Przywdziała najpiękniejszą, najdelikatniejszą suknię z białego lnu i srebrny, prosty diadem. Spocona z emocji weszła do alkowy, gdzie centralne miejsce zajmowało wyścielone futrami łoże.

Życie na dworze Eryka i Sigridy przebiegało niezwykle burzliwie. Nie było lata, ażeby jarl nie wybrał się na morską wyprawę. Szybko z księcia stał się królem. Poddani zaczęli nazywać go Sagersäl – zdobywca, a ją Storrada – dumna. Wkrótce też Świętosława zaczęła w swoim organizmie odczuwać zmiany. Bardzo chciała mieć córkę. Nazwałaby ją Dobrawka i wysłała jeszcze dalej na północ, do Islandii, albo i do Grenlandii, aby tam nieść dziedzictwo kobiet bez własnego nazwiska, przez owoc łona włączających się do kolejnych rodów. Nowa Dobrawka nie byłaby ani Przemyślidką, ani Piastówną, ani nawet Englinger jak jej ojciec; stałaby się tym, kim są ci, do których przybędzie.

Rekonstrukcja okrętu wikingów

W płaszczu z najdroższego sobolowego futra, niedopinającym się na okrągłym brzuchu, żegnała na nabrzeżu męża. Poza alkową nie miała możliwości bardziej się do niego zbliżyć, był jej obcy. Pozostał dziki, miesiące spędzał na morzu – męczył się we dworze. I choć obdarzył ją uczuciem, było to uczucie przedziwne: niewnikające w złożoność kobiety i bałwochwalcze. Przywoził jej najdroższe tkaniny i klejnoty. Ochrzcił się dla niej, nie rozumiejąc wiary, którą przyjmował. Szybko też porzucił dziwne wyznanie, wracając do Thora i Odyna. Nie rozmawiał z nią, lecz i nie ograniczał, z czego ona skrzętnie korzystała, wprowadzając zwyczaje jej rodzinnego dworu.

Obserwowała, jak wsiada do potężnego drakkara. Tęskniła za bratem Bolesławem, który rozumiał ją jak nikt inny, i za chatami krytymi strzechą, za chlebem, który tu był płaski i bez smaku, za skowronkami i ogłowionymi wierzbami. Tu wszystko było inne i obce. Tęsknota jednak nie przysłaniała radości z odkrywania nowego świata. Już się go nie bała. Zaakceptowała dzikość i morskość, chłód wiatru i uczuć.

Chwilę patrzyła, jak statek oddalał się od brzegu w głąb jeziora wielkiego jak morze, po czym powróciła do nowej siedziby, gdzie przeprowadzili się z mężem i dworem, aby być bliżej wody. Gród otrzymał nazwę Sigtuna, a jego monumentalna kamienność podkreślała ważność króla Eryka.

Wkrótce narodził się Olof. Szybko wyrósł z kolebki, a lata mijały jak szalone. Podczas któregoś z długich wieczorów, gdy samotnie kładła się spać w lodowatej komnacie, rozległ się łomot do drzwi. Otworzyła zaniepokojona.

– Valhalla kallade Eric! Valhalla! – wykrzykiwał goniec – Vallhala!

Nie musiała być biegła w obcym języku, aby zrozumieć, że Eryk został wezwany przez Wallhalę. Odesłała gońca lodowatym spojrzeniem. „Dobrze, że jest Olof” – pomyślała praktycznie, mając na względzie braci i bratanków Eryka dybiących na tron zjednoczonego państwa. Szybko zwołała radę, podczas której nie pozostawiła zebranym wikingom wątpliwości co do porządku w państwie: do czasu pełnoletności Olofa, ona będzie sprawować władzę.

Samotna, zamorska piękność na tronie wielkiego państwa była jednak łakomym kąskiem dla tych, którzy do tej pory ze strachu przed Erykiem chowali swoje żądze. Teraz z żądzami, spotęgowanymi możliwością zdobycia i kobiety, i tronu, nie musieli się już kryć. Konfrontacja miała nastąpić szybciej, niż przypuszczała.

Rzeźbiona głowica dziobu okrętu wikingów

„W płaszczu z najdroższego sobolowego futra, niedopinającym się na okrągłym brzuchu, żegnała na nabrzeżu męża.”

Po pierwsze, wzmocniła straże, po drugie, do czasu, kiedy nie znajdzie lepszego pomysłu na zagęszczającą się atmosferę, postanowiła ukryć syna. W noc po tym, jak Olof znalazł schronienie w nieodległej warowni, pod dwór podpłynęło pół tuzina snek po 30 wioseł każda. Świętosława nie zamierzała czekać. Dosiadła konia i z eskortą tak uzbrojoną, że pozazdrościłby jej sam Tyr, ruszyła do przystani powitać przybyłych. Świętosława świadoma była faktu, że obecnego status quo nie utrzyma zbyt długo ani negocjacjami, ani zwodzeniem, ani nawet potrójnym wzmocnieniem załogi Sigtuny. Miała jednak gotowy plan.

Uprzedzając grad strzał, podniosła dłoń i, nie schodząc z konia, z uwagą skupioną i oczami dookoła głowy, niczym dopiero co zatopiony Światowid, przybrała pozę najbardziej, jak się dało, zapraszającą. Wielki Ubbe wyskoczył z łodzi. Wystarczyło kilka miłych słówek oraz zaproszenie na wieczerzę, aby chwilowo postanowił smolić cholewki w bardziej koncyliacyjny sposób. „Jakże ci mężczyźni są prości” – pomyślała Świętosława. Bo choć świętej pamięci mąż nie rozumiał jej i nie próbował rozgryźć, ona nauczyła się go na pamięć. Jego prostych odruchów i mechanicznych działań. Wystarczyło zastosować jeden ze schematów, zachowując jednocześnie najwyższe środki bezpieczeństwa, aby plan się udał.

Wieczerza nie pozostawiała złudzeń: gdy tylko wikingowie opuszczą gród, będzie to koniec jej i jej syna. Musiała działać. Przeszła więc do dynamiczniejszej części planu. Dalsze kokietowanie Ubbe i pojenie go nadzwyczaj mocnym nabidem przyniosło efekt w postaci uśpienia czujności woja, a następnie jego zamroczenia. Kompani zachęceni przykładem wodza oraz podpuszczani przez damy dworu do nieskrępowanego raczenia się trunkiem także padli pijani. Wystarczyło szybko i cicho opuścić komnatę, zaprószyć ogień i zaryglować wrota od zewnątrz. Świętosława wycofała całą postawioną w gotowości załogę na mury, a dworzan na dziedziniec. Bez żalu patrzyli, jak płonie drewniane skrzydło kasztelu.

Rekonstrukcja drewnianego domu wodza wikingów

Nie dane było Świętosławie zakosztować spokoju młodej wdowy. Zaraz po objęciu przez Olofa władzy znów nastała konieczność zwarcia szyków przeciw Danii. Nieprzespane noce i godziny rozmyślań. Świętosława już wiedziała. Naradzała się z królem Olofem i radą. Słali szybkie łodzie z posłańcami, a gdy dni się wydłużyły, zarządziła przygotowanie langskipu, który poradzi sobie na wielkich morskich falach. Czekała ją kolejna zamorska podróż. Tym razem nie bała się wcale. Odpływała z Sigtuny być może na zawsze. Wcześniej młodego władcę wydała za przybyłą z państwa Obodrzytów piękną Astrydę, która wniosła do małżeństwa bajeczny posag.

Svena znała dobrze. Gdy brała ślub z Erykiem, obecny był na ceremonii. Możny król Duńczyków był chętnie zapraszany na największe uroczystości w ościennych królestwach. Jego wąsy, długie tak, że łączyły się z obwisłą brodą, tworzyły włochate widły. Był w sile wieku, krzepki i kościsty. Wiking z krwi i kości. Jemu Świętosława poświęcić miała najlepsze lata życia. Taka była cena sojuszu. Czego nie zrobi matka dla syna! Nie było to też największe z wyrzeczeń, ostatecznie miała zostać królową Danii. Sven łatwo przystał na warunki porozumienia. Piękną Sigrid miał na oku, od kiedy pojawiła się w północnych krainach. Teraz nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji.

– Mam nadzieję, że nie spłonę z miłości do ciebie, Sigrid – wykrzyknął na powitanie, gdy schodziła z trapu. Podał jej dłoń. Świętosława lekko zeskoczyła z deski, wprost w ramiona Svena. Ten chwycił ją mocno w talii. Wiedział, że ma do czynienia z kobietą o własnym zdaniu, dumną i niezależną. Była taka jak on. Zanosiło się na starcie żywiołów.

Świętosława wychowywała dwóch chłopców i dwie córeczki. Malutka Świętosławka była kropka w kropkę jak jej matka, Astrid bez wątpienia miała cechy duńskiego rodu. Knut i Harald, wiedziała to dobrze, przeznaczeni byli do podbojów, życia na morzu i walki. Pomimo to, dopóki byli pod jej kuratelą, wpajała im nauki, które lata temu przekazała jej Dobrawka. Nie pamiętała już zbyt dobrze tajemniczych prawd miłosierdzia, tak obcych w nadmorskich stronach, zatarły się w pamięci formuły modlitw. Dzikość północy nie wyparła jednak do końca prawdziwej wiary serca. Jej dzieci pójdą w tę stronę. Na razie jednak musiała zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem. Zarówno jej obecne królestwo, jak i poprzednia szwedzka ojczyzna, którą kochała jak własne dziecko, gdyż to właśnie jej syn był tam królem, stanęły w obliczu zagrożenia. Powtarzające się ataki Olava Tryggvasena z Norwegii nie wróżyły nic dobrego.

– Trzeba bronić tych ziem, zanim je stracimy. Uprzedźmy atak – mówiła chłodnym, zdecydowanym tonem do męża. Nie lubił tego tonu. Irytowała go wyniosłość i władczość żony. I choć z początku to właśnie te cechy podniecały go, teraz ograniczały jego potrzebę bezwzględnego kontrolowania rzeczywistości.

– Kim jesteś, aby mówić mi, co mam robić. To ja jestem królem Danii! – W gruncie rzeczy plany miał takie same, a intuicja tej kobiety zadziwiła go.

– Zrobisz, jak uważasz, a braku pewności siebie nie nadrobisz, strasząc żonę swymi tytułami.

– Nie brak mi pewności – zgodnie z prawdą odrzekł Sven – brak mi tylko pokorniejszej kobiety. Obrócił się na pięcie i wyszedł. Niezależnie od sporów zapowiadała się wielka wyprawa. Przygotowania trwały miesiącami. I znów gońcy, na łodziach niesionych na skrzydłach wiatru, przewozili zalakowane listy z królestwa Svena do królestwa Olofa, syna Sigridy.

Flota, jaką udało się dwóm zjednoczonym królestwom zebrać przeciw Norwegom, była potężna. „Spierdalaj, Tryggvasenie, do mysiej dziury” – myślał zadowolony Sven i mrużył oczy, wypatrując końca drewnianej fali burt sunącej przez zatokę. Końca długo nie było widać. Wyruszyli o świcie. Małe, zwinne snekkary pruły fale, aby w końcu przyczaić się w cieśninach. Tu zaskoczą Norwegów.

Niczego niespodziewający się Tryggvasen przedzierał się przez cieśniny ciężkimi drakkarami, załadowanymi po burty fantami. Łodzie przypominały wieloryby, które pewnego lata ludzie widzieli z klifów. I nagle ogromne cielska poczęły być kąsane przez małych, szybkich napastników. Norweski dowódca zarządził zwarty szyk. Wszystkie jednostki floty połączyły się dziobami do ruf, tworząc, wydawać by się mogło, mur nie do przebicia. Wtedy rozpoczął się atak. Padł rozkaz abordażu. Bezwładne, zakleszczone w niepraktyczny szyk wielkie okręty padały pod naporem zwinnych łodzi. Co więcej, część floty zrzeszona pod banderą Tryggvasena, należąca do księstwa Jamsborgu, zdradziła Norwegię i razem ze Szwedami i Duńczykami ruszyła z atakiem. Tak nastąpił spektakularny koniec dominacji Olava. On sam w akcie desperacji wskoczył do wody, gdzie pochłonęły go odmęty. Część jego ziem przejął syn Świętosławy, pozostałe jej mąż.

– Dzięki Ci, Panie, za ocalenie Olofa – łzy radości zalewały jej twarz. Cieszyła się, że syn wrócił z bitwy pod Svold. Bitwy, która była tak straszna, że niemal zanim się jeszcze skończyła, już w swych pieśniach poczęli opiewać ją skaldowie. Klęczała na drewnianym klęczniku w wysokiej pustej komnacie, na wprost krzyża przywiezionego z ojcowskiego dworu. Poza kilkoma meblami w pokoju nie było nic. Za wysokimi, wąskimi oknami, przez które częściej wpadał wiatr niż słońce, było bezkresne morze i skały wybrzeża.

– Koniec z tobą, Sigrido! – wycedził Sven przez zęby. Relacja doszła do takiego punktu, że król musiał pozbyć się dumnej żony. Bał się jednakowoż po prostu ją zgładzić. Wielki Bolesław, władca zjednoczonych Słowian, cały czas miał oko na swoją siostrę i jej sprawy. Za Bolesławem stał sam cesarz Otton. Sven nie potrzebował problemów.

– Wyjadę stąd – odparła Świętosława cicho, lecz zdecydowanie. Zmęczona była apodyktycznym charakterem męża. Nie potrafiła odnaleźć się w roli osoby poniżanej i gnębionej, postanowiła zakończyć ten związek.

– I nigdy nie wracaj! – Groźnie zbliżył się do niej. Nie bała się go. O synów nie musiała się martwić, bo choć od czasu, jak tylko trochę podrośli, zaczęli spędzać cały czas z ojcem na morzu, to matkę kochali na zabój. Córki weźmie ze sobą. Spakowała cztery kufry, zleciła przygotowanie łodzi. Już wcześniej zorganizowała niewielką świtę kilku zaufanych dworzan. Przez Jamsborg i Schinesgne dotrze do Gniezna, tam czeka na nią brat. Wygnanie miała zamiar spędzić przyjemnie, w rodzinnych stronach.

Wikingowie siali postrach w całej Europie

Głęboka, ciemna, zimowa noc przyszła zaraz po zniknięciu bladego krążka w odmętach siwych fal. Snekkary sunęły w tamtym kierunku. Mężczyźni odziani w skórzane spodnie i bezkształtne futra, brudni i spoceni, rytmicznie pociągali za wiosła. Przeskoczenie cieśninami i otwartym morzem na wielką wyspę nie nastręczało wikingom żadnego problemu. Było dziecinnie proste. Robili to dziadowie i ojcowie. Ich apetyty były większe. Wpłyną w rzeki tych dziwnych ludzi i złupią ich stolicę. Skradną skarby ze świątyń, splądrują zbrojownie, porwą ich dziewki. A potem przejmą te ziemie i wprowadzą swoje prawa. Dlaczego i tam nie mieliby porządzić? Dla Svena Widłobrodego było to tak naturalne, jak fakt, że przed chwilą zaszło słońce.

Świętosława w podróż przez morze mogła wziąć jedynie małą łódź kupiecką. Sztorm, który się rozpętał, poniewierał knarą, tak jak tylko żywioł potrafi nie liczyć się ze stworzeniem. A że człowiek jest dość delikatnym elementem stworzenia, trzy białogłowy bardzo udręczyła ta nieobliczalność i brak jakiegokolwiek względu. Spokój i radość odnalazły na rzece. Świętosławka stała na dziobie z rozwianymi włosami i śmiała się głośno, obserwując mewy bijące się o ryby. Astryda próbowała wiosłować. Świętosława nie mogła doczekać się rodzinnych stron. „Ileż to już lat” – pomyślała, patrząc na dziewczynki. Choć od przeszłości oddzielona była grubą przesłoną doświadczeń, zmian, spotkanych osób, urodzonych dzieci, to przeszłość ta wydawała jej się bliska. Nie miała na nią wpływu, przyszłości nie znała. Wiedziała natomiast, że może cieszyć się teraźniejszością. I to zamierzała robić.

W jednym z grodów nad rzeką, w porcie położonym tuż przy drewnianej palisadzie, czekała na załogę łodzi mała eskorta składająca się z wojów Chrobrego. Jakże różnili się ci mężczyźni od wikingów, z którymi spędziła większą część swojego życia. Starsza Świętosławka przyglądała się rycerzom szeroko otwartymi oczami. Nie kryła zdziwienia. Ona, jak i siostra, całe życie spędziła pośród wikingów. Dziewczynkom podobały się krajobrazy bez morza, które przebywali w szybkim tempie na koniach przysłanych przez Bolesława. W okolicach nadrzecznego grodu było trochę pól i łąk. Matka pokazała im skowronka. Przez pola biegły miedze, a łąki porośnięte były kwieciem. Następnie nastały lasy z prostym gościńcem i maleńkimi osadami spotykanymi z rzadka.