Pożar w sercu - Jennifer Lewis - ebook

Pożar w sercu ebook

Jennifer Lewis

4,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Alicja ma dwadzieścia sześć lat i nadal mieszka z nadopiekuńczym bratem. Kiedy na ich ranczu wybucha pożar, Alicja, okłamując brata, przenosi się do apartamentu niedawno poznanego mężczyzny. Spędza z nim szaloną noc. Jest nim zafascynowana, ale odkrywa, że jej kochanek to znany w Teksasie bogaty playboy i przyjaciel największego wroga jej brata…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 160

Oceny
4,0 (20 ocen)
9
3
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jennifer Lewis

Pożar w sercu

Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kto, na Boga, dzwoni o tej porze? Alicja Montoya wyciągnęła rękę spod kołdry i sięgnęła po telefon leżący na nocnej szafce. Mrużąc oczy, spojrzała na zielone cyfry na wyświetlaczu. Była druga zero siedem. Przyłożyła telefon do ucha.

– Słucham?

– Dzięki Bogu, nic ci nie jest.

– Kto mówi? – spytała zaspanym głosem.

– Witaj, piękna.

O rety. Płynął do niej niski zmysłowy głos, który natychmiast budził do życia jej ciało, a dokładnie te części, o których istnieniu niedawno nie miała pojęcia. Do chwili poznania Ricka Jonesa.

– Cześć, Rick.

– Tak się cieszę, że wszystko jest w porządku.

Alicja po raz drugi zerknęła na zegarek.

– Było w porządku, dopóki mnie nie obudziłeś. Prosiłam, żebyś nie dzwonił do mnie do domu.

Zastanawiała się, czy jej brat Alex usłyszał dzwonek telefonu. Zapewne tak, Alicja miała mocny sen, więc prawdopodobnie telefon przez chwilę dzwonił, nim go odebrała. Swoją drogą w Houston i okolicy nie działo się prawie nic, o czym jej brat by nie wiedział. Lada moment wpadnie do jej pokoju, żeby sprawdzić, co to za alarm.

– Kochanie, na pewno nie jesteś mężatką? – Rick bez przerwy żartował z jej uporu, by utrzymać ich związek w tajemnicy.

Jeśli to można nazwać związkiem. Jeszcze się nawet nie całowali, choć raz trzymali się za ręce. To też się chyba liczy, prawda?

– Zdecydowanie nie jestem. – Zaśmiała się. – I nie zapowiada się, żebym niedługo nią została. Ale mówiłam ci, że mój brat jest nadopiekuńczy. Wierz mi, nie chciałbyś, żeby się dowiedział, że dzwonisz do mnie o drugiej nad ranem.

– Czemu miałbym nie dzwonić? Jesteś dorosła. Nawet o drugiej nad ranem masz prawo robić, co chcesz. – Jego ton sugerował, że właśnie mogliby się zajmować całkiem przyjemnymi rzeczami.

Alicja wierciła się pod ciepłą kołdrą. Ciekawe, jak by to było, gdyby Rick leżał obok? Gdyby wsunęła palce w jego ciemne włosy albo dotknęła torsu?

Nie miała zielonego pojęcia, jak by to było, a gdyby Alex dowiedział się o Ricku, nie miałaby szansy zmienić tego stanu.

– Naprawdę lepiej, żeby o tobie nie wiedział. A właściwie, czemu dzwonisz w środku nocy? Żeby mnie dręczyć swoim seksownym głosem?

Uśmiechnęła się pod nosem. Nie spotkała drugiego mężczyzny, z którym czułaby się tak swobodnie jak z Rickiem. Mogła z nim żartować i flirtować. Po prostu… być sobą.

– Prawdę mówiąc, dzwonię, żeby sprawdzić, czy jesteś cała i zdrowa. Oglądam telewizję, pokazują jakiś ogromny pożar w Somerset. W ciemności trudno się rozeznać, jaka to okolica, ale wygląda prawie jak El Diablo.

– Co? – Pokręciła głową. Chyba śni. – Na naszym ranczu nic się nie dzieje.

Mimo wszystko wyśliznęła się z łóżka i stanęła na zimnej drewnianej podłodze.

– Zaczekaj, wyjrzę przez okno. – Przebiegła długość pokoju i odsunęła grube zasłony. – O mój Boże. – Uniosła rękę do warg. W ciemności ujrzała jaskrawą pomarańczową poświatę.

Na podjeździe migały światła wozów straży pożarnej, nawet przez specjalne wieloszybowe okna słyszała w górze szum helikoptera.

– Pali się! Obora się pali! Och nie, tam są zwierzęta… – Pognała przez ciemny pokój do szafy.

– Zaraz tam będę.

– Nie, proszę, nie przyjeżdżaj. – W panice wciągała dżinsy. – Cokolwiek się dzieje, tylko pogorszysz sytuację. Muszę poszukać Alexa. Cielaki… – Nerwowo wkładała buty. – Muszę lecieć.

– Pozwól mi przyjechać.

– Nie, Rick. Nie teraz. Zadzwonię, gdy tylko będę mogła. – Rozłączyła się. – Alex! – wołała głośno, biegnąc holem dużego domu.

Na dole paliło się światło, drzwi sypialni Alexa stały otworem.

– Alex, jesteś tam?

Żadnej odpowiedzi. Alicja ruszyła na dół po schodach, a potem do drzwi frontowych. Kiedy je otworzyła, uderzyła ją woń dymu i wycie syren. Płomienie zawładnęły już dachem obory i rozświetlały kawał nieba.

– Alex!

Alicja gnała po trawniku dzielącym budynek mieszkalny od obory. W poświacie ognia widziała biegające postaci. Krzyki mieszały się z trzaskiem płomieni i szumem lanej z węży wody.

– Alex, gdzie jesteś!? – Jej głos zachrypł ze strachu.

Alex zawsze znajdował się w centrum wydarzeń. Wiedziała, że brat jest w płonącej oborze. Z walącym sercem pędziła w stronę ognia. Tak, Alex miał trudny charakter, był apodyktyczny, ale był też najlepszym bratem, pełnym ciepła i najbardziej troskliwym człowiekiem na świecie.

Po śmierci rodziców to on ją wychowywał i z ogromnym samozaparciem pracował, by mogli wieść całkiem dostatnie życie. A właściwie wspaniałe życie – od czasu, gdy odniósł sukces.

W ciemności ktoś do niej biegł, Alicja rozpoznała jednego z pracowników rancza.

– Diego, widziałeś Alexa?

– Wysłał mnie, żebym panią obudził. Kazał mi dopilnować, żeby pani została w domu, dopóki on nie wróci.

– Nic mu nie jest?

Diego się zawahał.

– Próbuje ratować cielaki.

– Och nie. Wiedziałam, że tam jest. Musimy go stamtąd wyciągnąć. – Ruszyła w stronę obory.

Diego chwycił ją za rękaw.

– Panno Alicjo, proszę. Alex nie chce, żeby się pani zbliżała do ognia.

– Nie obchodzi mnie, co chce ten uparty głupiec. Muszę go stamtąd wydostać.

Wyrwała się mężczyźnie i pobiegła przed siebie. Nie bez kozery na studiach odnosiła zwycięstwa na bieżni.

Za plecami słyszała kroki Diega, który ją błagał, by się zatrzymała, wołał, że Alex powierzył mu jej bezpieczeństwo i jeżeli zobaczy…

– Tam jest! – Ujrzała mężczyznę, który wychodził szerokimi bocznymi drzwiami, poganiając przed sobą stado cieląt.

Cielaki były przerażone i biegały we wszystkie strony – próbowały nawet zawrócić do płonącej obory, ale pracownicy rancza wyganiali je znów w bezpieczną ciemność. Alicja wpadła pomiędzy zwierzęta i chwyciła najbliżej stojącego cielaka.

– Chodź, księżniczko, na pewno nie chciałabyś tam wrócić. – Pociągnęła młodą krowę z dala od wejścia.

Gorący blask płomieni rozjaśnił wnętrze obory, żar parzył skórę Alicji jak słońce w samo południe. Powietrze wypełnił dym, który szczypał ją w oczy. Instynkt kazał jej stamtąd uciekać. Ale kiedy się odwróciła, zobaczyła Alexa, który zbliżał się znów do drzwi obory. Klepnęła cielaka w zad, by pognał przed siebie, a sama rzuciła się za bratem.

– Alejandro Montoya! Albo wyjdziesz z obory, albo ja…

Alex gwałtownie się odwrócił.

– Alicjo, zmykaj stąd. Kazałem Diegowi…

– Wiem, co mu kazałeś, ale jestem tu i masz wyjść z obory, zanim dach spadnie ci na głowę.

Alex ściągnął brwi i obejrzał się.

– Sprawdzę tylko, czy nikt tam nie został.

– Nie! – Chwyciła go za koszulę. Twarz Alexa była niemal czarna od sadzy, ale w jego ciemnych oczach widziała znajomy błysk. Była bliska rozpaczy. – Nie ryzykuj życia.

– Wszystkie zwierzęta są na zewnątrz! – zawołał jakiś głos z ciemności. – Policzyłem. Uratowaliśmy wszystkie czterdzieści pięć cielaków.

– Dzięki Bogu. – Alex chwycił Alicję, przerzucił ją sobie przez ramię i ruszył w stronę domu.

Omal nie zaczęła kopać i krzyczeć, ale przynajmniej oddalali się od obory, więc osiągnęła cel.

– Masz wrócić do domu i zostać tam, dopóki po ciebie nie przyjdę – rzekł, stawiając ją na nogi w bezpiecznej odległości od ognia.

– Nie jestem dzieckiem. Mogę pomóc.

– Nic już nie pomoże uratować obory.

Alex skrzywił się, kątem oka zerkając na dach, który z jednej strony zaczął się pochylać, jak łódź wywracająca się do góry dnem na szalejących morskich wodach.

– Stała tu, zanim powstał dom. Ma ponad sto lat. Była schronieniem dla tysięcy zwierząt, a teraz… – Potrząsnął głową.

Alicja przygryzła wargę. Wiedziała, ile dla jej brata znaczył każdy centymetr rancza. Pracował w pocie czoła i oszczędzał, by je utrzymać. Kupno El Diablo stanowiło w życiu ich obojga wyjątkowy moment. Dowód, że pomimo przeciwności losu nie załamali się, a nawet osiągnęli mały sukces. Alicja obejrzała się na oborę, która zamieniła się w masę falujących jaskrawych płomieni.

– Co się stało?

– Nie wiemy. Ogień pojawił się znienacka. Na szczęście zainstalowaliśmy alarm przeciwdymny, który obudził Danny’ego i Manny’ego. Wezwali straż, ale kiedy przyjechał pierwszy wóz, ogień zajął już cały budynek.

Zbliżał się do nich jakiś wysoki mężczyzna. Płomienie odbijały się w jego policyjnej odznace i kajdankach, które miał przypięte do pasa.

– Tędy, proszę. – Wskazał na podjazd, gdzie mrugały pomarańczowe światła samochodów ekip ratunkowych. – Wszyscy muszą się zebrać w jednym miejscu.

– Jestem właścicielem rancza – rzekł Alex. – Muszę chronić swoje zwierzęta.

Wysoki policjant wyprostował ramiona.

– Wszyscy zostaną przesłuchani na okoliczność śledztwa.

– Jakiego śledztwa, o czym pan mówi? – Alicja zmrużyła oczy, patrząc na niego w rozświetlonej ogniem ciemności.

– Straż uważa, że ogień został celowo podłożony. W pobliżu płonącego budynku strażacy znaleźli puste kanistry po benzynie. Kto byłby do tego zdolny?

Alex narobił sobie wrogów, ale kto mógłby go aż tak nienawidzić – albo i ją – by chcieć spalić ich ranczo?

– Podpalacz? – zagrzmiał Alex. – Jak tylko się dowiem, kto to…

– Proszę się uspokoić. Proszę tędy. Wszyscy muszą złożyć zeznania, muszą państwo z nami współpracować.

Alex prychnął zdegustowany i wziął Alicję za rękę.

– Ten, kto to zrobił, zapłaci mi za to.

Alicja milczała. W tym momencie nie było sensu z nim dyskutować. Lepiej odciągnąć go od tego miejsca i starać się jakoś przetrwać tę straszną noc. Kiedy ruszyli przez trawnik, Alicji coś się przypomniało.

– Zdaje się, że niedawno paliło się u Lance’a Brody’ego?

– Tak, był pożar w budynku rafinerii. Ten palant miał czelność oskarżyć mnie o podpalenie. Jakbym mógł się do tego zniżyć.

Alicja zmarszczyła czoło.

– Jeżeli Lance Brody sądzi, że podłożyłeś u niego ogień, czy mógł się w ten sposób zemścić?

Sam wyraz twarzy brata świadczył o tym, że Alex brał to pod uwagę. Rywalizacja między Alexem i Lance’em ciągnęła się od szkoły średniej, gdzie konkurowali o pozycję w drużynie piłkarskiej. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała Alicja, było dolewanie do ognia tej rywalizacji.

– Jestem pewna, że to nie on. – Machnęła ręką w zadymionym powietrzu. – Nie wiem, czemu tak powiedziałam. W końcu to szanowany biznesmen.

– Zapłacił komuś za brudną robotę – warknął Alex. – Nie dałbym głowy za Lance’a ani za jego brata Mitcha. Przez lata byłem ich solą w oku. Może w ten sposób chcą się mnie pozbyć z miasta.

Odwrócił się w stronę obory, której dach już runął, płomienie wychylały się przez okna stryszku na siano.

W oczach Alexa złość łączyła się z bólem.

– Nikt mnie nie przegoni z El Diablo, a ten, kto za to odpowiada, pożałuje, że się w ogóle urodził.

Nazajutrz w porze lunchu Alex krążył po jadalni, a jego burger stygł na talerzu.

– Alicjo, tu nie jest teraz bezpiecznie. Powinnaś się stąd wynieść. Jeśli ktoś chce mnie skrzywdzić, kto wie, co jeszcze przyjdzie mu do głowy. Możesz na jakiś czas zamieszkać z El Gato.

Alicja podniosła wzrok znad talerza. Ciarki ją przeszły.

– Nic mi tu nie grozi. Poza tym potrzebujesz kogoś, kto by się tobą opiekował. – Wskazała na talerz. – Zjedz lunch.

– Mówię poważnie, siostrzyczko. Tu nie jest bezpiecznie.

– Mieszkanie z Paulem El Gato Rodriguezem nie jest bezpieczne. Nie dasz o nim złego słowa powiedzieć, ale wszyscy wiedzą, że jest zamieszany w handel narkotykami.

Alex burknął i usiadł na krześle.

– Po prostu nie mogą patrzeć na Latynosa, który zarabia dużo pieniędzy. Zdziwiłabyś się, ile osób uważa, że ja handluję narkotykami, bronią czy czymś w tym rodzaju. Ludzie nie wierzą, że zarabiamy pieniądze w normalny, uczciwy sposób jak oni. – Ugryzł hamburgera. – Dlatego tak mi zależało, żeby należeć do Klubu Hodowców. Jestem jednym z nich, członkiem ich klubu. Muszą się do mnie uśmiechać, traktować mnie uprzejmie, nawet gdyby woleli widzieć mnie na szubienicy. – Uśmiechnął się. – Kocham to.

Alicja przejmowała się tym, że brat czuł się jak outsider, nawet teraz, gdy był jednym z najbogatszych ludzi w okolicy.

– Przyjęto cię do Teksaskiego Klubu Hodowców, bo jesteś człowiekiem honoru, szlachetnym i prawym. Jesteś członkiem społeczności Somerset. Jesteś jednym z nich.

– To jeden z wielu powodów, dla których cię kocham, siostrzyczko. Masz tak wielką wiarę w człowieka. – Puścił do niej oko, pijąc łyk wody sodowej. – Mimo to tu nie zostaniesz. El Gato ochroni cię przed każdym niebezpieczeństwem.

– Nie wątpię. W bagażniku wozi pewnie broń, ale mnie, szczerze mówiąc, ten rodzaj ochrony tylko denerwuje.

– Jest jednym z nas. Jak źle się dzieje, lepiej trzymać się ze swoimi.

– Nie uważam przestępcy za jednego z nas.

– Wiesz, o czym mówię. Kiedy pochodzisz z biednej latynoskiej dzielnicy, inaczej postrzegasz świat.

– Mówisz, jakbym nie dorastała w tym samym domu, co ty. – Alicja się zjeżyła. Nie znosiła, gdy brat traktował ją jak dziecko. – Byłam tam, pamiętasz? Przeżyłam te same trudne chwile i jestem więcej niż zadowolona, że mamy je za sobą. Musisz się pozbyć poczucia niższości – rzekła i dodała: – Mogłabym zamieszkać u jednego z sąsiadów.

Alex zmrużył oczy.

– Nie ufam tym ludziom. Nie teraz.

– A Marii Nunez? Znasz ją tak długo jak ja. Kiedy chodziłyśmy do szkoły, pozwalałeś mi zostać u niej na noc. Na pewno nie będzie miała nic przeciw temu, żebym spędziła u niej kilka nocy.

– Zawsze podejrzewałem, że Maria jest buntowniczką – burknął Alex. – Chociaż jej rodzice to dobrzy ludzie. Mieszka z nimi?

– Nie. Ma dwadzieścia sześć lat, zapomniałeś? Ma mieszkanie w Bellaire. W bardzo bezpiecznym miejscu.

– Jeśli nie jest mężatką, powinna mieszkać w domu rodzinnym. – Alex wypił łyk kawy.

– To nie dziewiętnasty wiek. Pogódź się z tym. Zaraz do niej zadzwonię. Jeśli odmówi, pojadę do El Gato, zgoda?

Skłamała, bo nie miała najmniejszego zamiaru zbliżać się do Paula Rodriqueza i jego przerażających kolesiów. Nawet jeśli był najstarszym przyjacielem Alexa.

Alex zaśmiał się z dezaprobatą.

– Uparta jesteś.

– Raczej rozsądna. – Uśmiechnęła się słodko. – Nie ufasz mi?

Serce jej załopotało, bo Alex miał powód, by jej nie ufać.

– Dobrze, możesz zamieszkać u Marii. Jesteś rozsądna, a ja jestem z ciebie dumny. I bardzo cię kocham, wiesz o tym?

– Wiem, ja też cię kocham, bracie. – Obeszła stół i pocałowała go w czubek głowy, po czym z walącym sercem udała się na górę.

Dokładnie zamknęła za sobą drzwi i sięgnęła po telefon. Nie odważyła się dodać numeru Ricka do ulubionych, na wypadek gdyby Alex przypadkiem wziął do ręki jej komórkę i zauważył nowy numer wśród znanych mu numerów jej przyjaciół.

Rick odebrał po jednym sygnale.

– Witaj, piękna – odezwał się uwodzicielskim tonem.

Twarz Alicji przeciął uśmiech.

– A jeśli w tej chwili nie wyglądam pięknie?

– Niemożliwe. Nic na to nie poradzisz, że jesteś piękna – rzekł, a jej zrobiło się przyjemnie ciepło. – Widziałem w wiadomościach, że już ugasili ogień i nikt nie ucierpiał. Co za ulga.

– Nie musisz mi mówić. Uratowaliśmy wszystkie cielaki, mają tylko drobne skaleczenia. Za to obora spłonęła do szczętu. Została tylko sterta osmalonego i przemoczonego drewna. Straciliśmy półroczny zapas dobrego siana, które przechowywaliśmy tam na zimę.

– Przykro mi. Mam nadzieję, że jesteście ubezpieczeni.

– Tak, ale stodoły nie da się zastąpić. Była jednym z pierwszych budynków w Somerset. Kawał historii. Miałam nadzieję, że zostanie oficjalnie uznana za obiekt zabytkowy, ale teraz mogę o tym zapomnieć. – Westchnęła. – Mogło być dużo gorzej. Gdyby silniej wiało, ogień dotarłby do domu.

– Żałuję, że mnie tam nie było i nie mogłem cię pocieszyć.

– Wierz mi, bardzo by mi się to przydało.

– Więc skoro nie pozwalasz mi pojawić się w El Diablo, musisz do mnie przyjechać.

Alicja poczuła skok adrenaliny. Jak może spytać o to delikatnie? Czy nawet niedelikatnie?

– Mogłabym spędzić u ciebie noc?

Zapadła cisza, w której Alicja słyszała tylko bicie swojego serca. Potem w słuchawce padło pospieszne:

– Oczywiście.

Entuzjazm Ricka niemal ją rozśmieszył.

– No, nie zabrzmiało to dobrze, co? Po prostu Alex uważa, że na razie jest tu niebezpiecznie. Policja podejrzewa, że ktoś podłożył ogień, a Alex martwi się, że podpalacz wróci dokończyć dzieła. Chce, żebym zamieszkała z jego szkolnym kolegą, ale ja go nie lubię.

– Nie życzę sobie, żebyś zbliżała się do innego mężczyzny. Jeśli jeszcze tego nie wiesz, moje mieszkanie w Omni ma cztery sypialnie.

– Żartujesz?

– Ani trochę. Pakuj się i przyjeżdżaj.

– Mój samochód stał zaparkowany za oborą. Właściwie się stopił.

– Nie ma sprawy, przyjadę po ciebie.

Niemal słyszała go, jak dyszy niczym podekscytowany szczeniak. Uśmiechnęła się.

– To nie jest dobry pomysł. Gdyby Alex zobaczył twój samochód, zatrzymałby mnie w domu. Poproszę, żeby mnie zawiózł do Teksaskiego Klubu Hodowców. On niczego nie będzie podejrzewał, a ty mnie stamtąd odbierzesz. Mogę tam być o czwartej po południu.

– Spotkamy się na zewnątrz.

Alicja zmarszczyła czoło. Miło byłoby posiedzieć chwilę w klubie. Pochwaliłaby się Rickiem przyjaciółkom. Ale może on chce jak najszybciej zawieźć do siebie jej bagaże. Albo ją. Na tę myśl Alicję przeszły ciarki. Zostanie sama z Rickiem w jego hotelowym apartamencie, miała przeczucie, że czeka ją niezapomniana noc.

– Świetnie, wobec tego spotkamy się przed wejściem. Do zobaczenia.

Kiedy się rozłączyła, dosłownie podskakiwała z podniecenia. Niedawno właśnie z myślą o Ricku i nadzieją na intymne spotkanie kupiła w Sweet Nothings komplet seksownej bielizny. Schowała go na dnie szuflady w komodzie, by Alex na niego się nie natknął, gdyby czegoś tam szukał. Teraz włoży tę bieliznę, a Rick ją z niej zdejmie.

Justin przyciskiem otworzył dach kabrioletu, choć nie był pewien, czy Alicja lubi wiatr we włosach. Jej włosy, podobnie jak każdy centymetr jej ciała, który miał dotąd przyjemność widzieć, były jedwabiście miękkie i zadbane.

Spodziewał się, że gdy zostaną sam na sam w jego apartamencie, przez wiele dni i nocy, będzie miał okazję poznać ją znacznie bliżej. W jej dużych brązowych oczach chciał ujrzeć pożądanie, marzył o tym, by głaskać jej lśniącą oliwkową skórę. Jego twarz przeciął szelmowski uśmiech. Zaraz potem Justin spoważniał.

Musi się opanować. Po pierwsze, Alicja była w stresie po pożarze na ranczu. Potrzebowała jego wsparcia, a nie wścibskich rąk. Po drugie, nie miała pojęcia, kim naprawdę jest Justin. Przeklął pod nosem i niecierpliwie stukał palcami po kierownicy, stojąc na światłach.

Czemu, kiedy poznał Alicję, przedstawił jej się jako Rick Jones? Co go podkusiło? Często posługiwał się tym nazwiskiem, ale zwykle wtedy, gdy rezerwował hotel albo spotykał kobietę, która miała wypisane na twarzy: Kocham pieniądze. Zdecydowanie bywały takie chwile, kiedy bycie Justinem Dupree – z tych Dupree – stanowiło poważne obciążenie.

Gdy ludzie dowiadywali się, że ma więcej pieniędzy niż sam Pan Bóg, traktowali go inaczej. Był zmęczony kolorową prasą, która na niego polowała, szukając wciąż nowych sensacji. Dzięki niej cieszył się teraz żenującą reputacją playboya, na którą tylko w połowie zasłużył.

No, może w trzech czwartych. Ale to i tak już przeszłość.

Teraz miał trzydzieści lat i prowadził bardziej ustabilizowany tryb życia. Całonocne imprezy już go tak nie ekscytowały. Wolał spędzić z kobietą jakiś czas, poznać ją bliżej, nim pójdzie z nią do łóżka.

Weźmy choćby Alicję. Na ilu randkach byli? Może ośmiu, a do tej pory ze sobą nie spali. Nawet jej nie pocałował.

Zapaliło się zielone światło. Justin nacisnął klakson, poganiając stojącego przed nim kierowcę. Osiem randek i ani jednego pocałunku? To idiotyczne. Właściwie nie był pewien, jak to się stało.

Alicja wydawała się tak doskonała, tak niewinna, miła i delikatna, że nie miał odwagi zaprosić jej do siebie. Należała do dziewczyn, którym wysyła się kwiaty, z której rodzicami odbywa się uprzejmą pogawędkę, kiedy się po nią przyjeżdża do jej domu. Była dziewczyną, której kupuje się bukiecik przypinany do sukienki na bal maturalny.

Tyle że oboje byli już dorośli, a jej rodzice od lat nie żyli. Jakim cudem Alicja Montoya zmieniła go z doświadczonego playboya w przejętego i pełnego niepokoju chłopca?

Z zatłoczonej obwodnicy zjechał w stronę Somerset. Alicja była warta tego, by poczekać, aż będzie gotowa na bardziej intymny kontakt.

Nie jestem Rickiem Jonesem. Czy tak trudno to powiedzieć? Szkopuł w tym, że Alex go znał. Posłużył się fałszywym nazwiskiem częściowo dlatego, by przy okazji spytać Alicję o Alexa i wydobyć z niej jakieś informacje dla Mitcha i Lance’a Brodych. Gdyby pojechał do El Diablo, Alex rozpoznałby go z klubu.

Poza tym zwykle, gdy mówił dziewczynie, że tak naprawdę nazywa się Justin Dupree, zbywała śmiechem jego małe kłamstwo, uszczęśliwiona, że spotyka się ze sławnym dziedzicem firmy zajmującej się morskimi przewozami. Chociaż Alicja…

Podejrzewał, że nie zbagatelizowałaby nawet drobnego oszustwa. Na Boga, chodziła do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne. W torebce nosiła białe płócienne chusteczki i robiła francuski manikiur.

Czy naprawdę nie chce się przekonać, jakie to uczucie, gdy jej paznokcie drapią go po plecach?

Chciał tego. Właśnie dlatego jeszcze nie wyjawił Alicji prawdziwego nazwiska. Zaczeka, aż sprawa pożaru przycichnie. Aż weźmie ją w ramiona i będzie jej szeptał do ucha słodkie słówka. Aż spędzi z nią namiętną, niezapomnianą noc. Wtedy wyzna jej prawdę.

Tytuł oryginału: The Maverick’s Virgin Mistress

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2009

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie redakcyjne: Małgorzata Pogoda

Korekta: Joanna Rososińska

© 2009 by Harlequin Books S.A.

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2907-4

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.