Romans z szefem - Jennifer Lewis - ebook

Romans z szefem ebook

Jennifer Lewis

3,9
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Od pięciu lat Brooke Nichols skrycie się podkochuje w swoim szefie. Jest jednak profesjonalistką i nie przekracza dopuszczalnych granic. Kiedy R.J. po raz pierwszy ją całuje i proponuje wspólny wyjazd w góry, Brooke mimo wątpliwości zgadza się. Wydaje się, że jej marzenia o płomiennym związku z szefem wreszcie stają się rzeczywistością. Musi tylko wybrać odpowiedni moment, by wyznać mu pewien sekret...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 160

Oceny
3,9 (60 ocen)
27
12
10
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mgm25

Z braku laku…

nudna
00

Popularność




Jennifer Lewis

Romans z szefem

Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Ta sytuacja ma jedną dobrą stronę. – R.J. ze złością rzucił telefon na stół konferencyjny.

– Jaką? – Brooke Nichols sceptycznie popatrzyła na swojego szefa.

– Gorzej już być nie może. – W jego oczach pojawił się błysk. Pozostali członkowie personelu siedzieli sztywno jak posągi. – Wszystkie moje telefony: do prokuratora, na policję, do sądu, do senatora zostały zignorowane. – Wstał i zaczął krążyć wokół stołu. – Rodzina Kincaidów stała się obiektem ataków z różnych stron. – Wysoki i dominujący, z ciemnymi włosami i szaroniebieskimi oczami R.J. wyglądał jak generał szykujący się do bitwy. – Moja matka Elizabeth Winthrop Kincaid, najwspanialsza kobieta w Charleston, spędzi dzisiejszą noc za kratami jak zwykły przestępca.

Przeklął tak siarczyście, że Brooke skuliła się na krześle. Od pięciu lat pracowała dla R.J.-a, ale nigdy nie widziała go w takim stanie. Zwykle był spokojny i wyrozumiały. Najtrudniejsze negocjacje nie wprawiały go w złość, dla każdego znajdował czas i miał dość nonszalanckie podejście do życia. Oczywiście dotyczyło to czasu przed zabójstwem ojca i odkryciem jego skandalicznych kłamstw.

R.J. podszedł do swojego brata, Matthew.

– Jesteś szefem do spraw rozwoju. Mamy jakiegoś nowego klienta?

Matthew westchnął. Obaj znali odpowiedź. Na skutek skandalu nawet najbardziej oddani klienci od nich uciekli.

– Mam Larrimore’a.

– Tak, uważam, że możemy wiązać z tym jakieś nadzieje. Greg, jak wyglądają finanse? – R.J. zbliżył się do dyrektora finansowego, a Brooke przez chwilę myślała, że chwyci go za gardło.

Poczciwy Greg wzdrygnął się i uchylił.

– Jak wiesz, stoją przed nami trudne wyzwania…

– Wyzwania! – przerwał mu R.J., unosząc ręce w dramatycznym geście. – Można i tak na to patrzeć. Wyzwanie to możliwość rozwoju, czas na to, żeby się podnieść i skorzystać z szansy, jaką daje zmiana.

Odwrócił się i znów ruszył przez pokój. Wszyscy siedzieli sztywno, modląc się w duchu, by ich nie zagadnął.

– Tymczasem widzę firmę, która stoi wobec perspektywy upadku. – R.J. wsunął palce we włosy. Jego przystojną twarz wykrzywiła złość. – A wy tylko siedzicie, jakbyście przyszli na przyjęcie. Podnieście swoje cztery litery, na Boga, i zróbcie coś!

Nikt poza Brooke się nie ruszył.

– Ja… – Musi go stąd wyprowadzić. Jeśli nadal będzie się tak zachowywał, tylko sobie zaszkodzi.

– Tak, Brooke? – Spojrzał na nią, unosząc brwi.

– Muszę z tobą pomówić na osobności. – Wzięła laptop i z walącym sercem ruszyła do drzwi. W tym nastroju mógłby ją z miejsca wyrzucić z pracy, ale nie wywiązałaby się ze swoich obowiązków, gdyby mu pozwoliła obrażać podwładnych i prawić im kazania. I tak bez własnej winy znajdowali się w ogromnym stresie.

– To może zaczekać. – Zmarszczył czoło.

– Tylko na chwilę. Proszę. – Kierowała się do wyjścia z nadzieją, że R.J. ruszy jej śladem.

– Najwyraźniej potrzeba mojej asystentki jest pilniejsza niż rychły upadek Kincaid Group i aresztowanie matki. A skoro dzień zbliża się do końca, pewnie i wy macie ważniejsze sprawy. Zebranie skończone.

Dotarł do drzwi przed Brooke. Mijając go, poczuła falę gorąca i skok adrenaliny, jej ramię prawie otarło się o jego rękę. R.J. zamknął drzwi i szedł za nią. W ciszy wyłożonego dywanem korytarza Brooke omal nie straciła zimnej krwi.

– Chodźmy do twojego gabinetu, proszę.

– Nie mam czasu na żadne gabinety. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, wiedz, że moja matka siedzi w więzieniu.

Brooke powtórzyła sobie w duchu, że opryskliwość R.J.-a jest skutkiem stresu.

– Wierz mi, to ważne. – Ją samą zdziwił jej stanowczy ton. Weszła do przestronnego gabinetu z widokiem na nabrzeże. Zachodzące słońce rzucało na wodę bursztynową poświatę, która odbijała się na ścianach, układając się w ruchome wzory jak w kalejdoskopie. – Wejdź.

R.J. niespiesznie wszedł do środka i skrzyżował ramiona na piersi.

– Zadowolona?

– Usiądź. – Zamknęła drzwi na klucz.

– Co?

Pod bacznym spojrzeniem szefa jej stanowczość się zachwiała.

– Na kanapie. – Wskazała mebel, na wypadek, gdyby zapomniał, gdzie ten stoi, i o mało się nie zaczerwieniła. Fantazja usychającej z miłości do szefa sekretarki! Ale tym razem sprawa była poważna. – Naleję ci whisky, a ty ją wypijesz.

– Zwariowałaś? – Ani drgnął.

– Ja nie, ale ty zaczynasz tracić rozum. Musisz wziąć głęboki oddech, zanim zniszczysz sobie opinię. Nie możesz w ten sposób mówić do pracowników, niezależnie od okoliczności. Teraz siadaj. – Znów wskazała na kanapę.

Osłupiały R.J. opadł na kanapę. Brooke drżącymi rękami nalała whisky do kryształowej szklanki. Do tej pory R.J. wszystkim nieszczęściom stawiał czoło ze spokojem, ale widocznie dotarł do kresu wytrzymałości.

Kiedy podała mu szklankę, ich palce się zetknęły. Brooke w duchu przeklęła podniecenie, które zawsze ją ogarniało, gdy znalazła się tak blisko niego.

– Proszę, to cię uspokoi.

– Jestem spokojny. – Wypił łyk. – Wszystko inne jest postawione na głowie. Policja chyba nie myśli poważnie, że matka zabiła ojca.

Tym razem wypił spory łyk, aż Brooke się skrzywiła. Z przykrością patrzyła na jego zbolałą minę.

– My wiemy, że to niemożliwe. Oni też do tego dojdą.

– Tak? – Uniósł brwi. – A jeśli nie? Jeśli to pierwsza z wielu nocy, jakie matka spędzi za kratkami? – Zadrżał i znów wypił łyk. – A ja jestem bezradny. To mnie zabija.

– Wiem. Na domiar złego wciąż opłakujesz śmierć ojca.

– Nie jego śmierć. – R.J. wlepił wzrok w podłogę. – Śmierć mojego nieprawdziwego wyobrażenia o ojcu.

Brooke nie rozmawiała z R.J.-em o skandalicznych rewelacjach na temat rodziny Kincaidów, choć oboje wiedzieli, że ona zna szczegóły, podobnie jak pozostali mieszkańcy Charleston. Od zabójstwa ojca R.J.-a trzydziestego grudnia trąbiły o tym wszystkie lokalne media. A teraz był już marzec.

– Druga rodzina… – Wypowiedział te słowa jak przekleństwo. – Kolejny syn, starszy ode mnie. – Potrząsnął głową. – Całe życie byłem Reginaldem Kincaidem juniorem, dumnym następcą, który pragnie pójść w ślady ojca. Nie wiedziałem, że ślady mojego ojca prowadzą do domu innej kobiety, z którą sypiał i której dzieci chował.

Brooke nie mogła patrzeć na cierpienie R.J.-a, zrobiłaby wszystko, by je złagodzić.

– Tak mi przykro. Ojciec bez wątpienia cię kochał. To było widać w jego oczach, jak na ciebie patrzył. – Odchrząknęła. – Na pewno chciałby wyznać ci to przed śmiercią.

– Miał na to mnóstwo czasu. Skończyłem trzydzieści sześć lat, na Boga. Czekał, aż skończę pięćdziesiątkę? – Podniósł się i przeszedł przez pokój ze szklanką. – Właśnie to mnie najbardziej boli, że mi nie zaufał. Tyle czasu spędzaliśmy razem, łowiliśmy ryby i łaziliśmy po lesie ze strzelbą. Rozmawialiśmy o wszystkim, poza jego życiem w kłamstwie.

Rozluźnił krawat i rozpiął kołnierzyk. Ostatnie wydarzenia dodały mu powagi. Napięcie wyostrzyło jego rysy, sprawiał wrażenie, jakby na ramionach dźwigał ogromny ciężar. Brooke miała ochotę wziąć go w objęcia i przytulić, ale to nie był dobry pomysł.

– Dbasz o to, żeby rodzina trzymała się razem, żeby firma utrzymała się na powierzchni.

– Na powierzchni! – Zaśmiał się gorzko. – Gdyby morska firma przewozowa nie była w stanie utrzymać się na powierzchni, to byłby poważny problem. – Na ułamek sekundy jego oczy zabłysły. – Tracimy klientów w takim tempie, że jeśli czegoś nie wymyślę, przed końcem roku splajtujemy. Na każdego nowego klienta, którego znajduje Matthew, przypada dwóch, którzy odchodzą. Nie mam nawet wolnej ręki, żeby prowadzić firmę tak, jak chcę. Ojciec w swojej nieskończonej mądrości uznał za stosowne przekazać nieślubnemu synowi czterdzieści pięć procent akcji, a mnie marne dziewięć.

To rzeczywiście było najbardziej okrutnym postępkiem Reginalda Kincaida. R.J. całe zawodowe życie poświęcił Kincaid Group. Niemal od chwili ukończenia college’u był wiceprezesem i wszyscy zakładali, że któregoś dnia obejmie stanowisko prezesa i dyrektora generalnego. Do czasu, gdy ojciec zostawił firmę nieślubnemu synowi.

– Przypuszczam, że zrobił to z poczucia winy, bo przez lata ukrywał istnienie Jacka.

– Być może. – R.J. wypił kolejny łyk whisky. – Tyle że nie pomyślał, jak bardzo nas skrzywdzi. Akcje naszej piątki nie stanowią większości. Dziesięć procent znajduje się w rękach tajemniczej osoby, której nie możemy znaleźć. Jeżeli Jack Sinclair przejmie kontrolę nad tymi brakującymi dziesięcioma procentami, będzie decydował o losie Kincaid Group, a cała reszta albo się na to zgodzi, albo odejdzie. Poważnie rozważam to drugie.

– Odszedłbyś z firmy? – spytała z niedowierzaniem. Egoistyczna myśl o utracie pracy niemal zastąpiła jej troskę o R.J.-a.

– Czemu nie? Skoro nią nie kieruję, jestem tylko trybikiem w maszynie. Nie do tego przygotowywał mnie ojciec, ja też mam inne oczekiwania. – Głośno odstawił szklankę na stolik. – Może w ogóle wyjadę z Charleston.

– Uspokój się. – Brooke nalała mu kolejną porcję whisky. Uznała, że w tym momencie najlepiej go upić, żeby nigdzie się nie wybierał. – Do spotkania akcjonariuszy losy firmy nie zostaną rozstrzygnięte, do tego czasu wszyscy liczą, że będziesz prowadził ten statek przez wzburzone wody.

– Uwielbiam twój żeglarski język. – Biorąc szklankę, posłał jej cierpki uśmiech. – Wiedziałem, że nie zatrudniam cię bez powodu.

– Oczywiście, doskonale piszę na komputerze.

– Co tam! Mogłabyś kierować tą firmą, gdybyś się postarała. Jesteś nie tylko zorganizowana i operatywna. Świetnie współpracujesz z ludźmi. Udało ci się dziś namówić mnie do wyjścia z zebrania, dzięki. – Whisky spełniła swoją rolę, R.J. powoli łagodniał.

Brooke starała się o kierownicze stanowisko, ale jej kandydatura została odrzucona. Nie wiedziała, kto za tym stoi.

– Nie chciałam, żebyś bardziej denerwował ludzi. Wszyscy są u kresu cierpliwości, a musimy razem pracować. Na pewno wolałbyś, żeby ci najważniejsi nie odeszli. To pogorszyłoby sytuację przed zebraniem akcjonariuszy.

– Jak zwykle masz rację, moja piękna Brooke.

Szeroko otworzyła oczy. Pewnie alkohol uderzył mu do głowy. Mimo to po tych słowach poczuła miłe ciepło, jakby whisky właśnie ją rozgrzała.

– W tej chwili najważniejszą rzeczą jest znalezienie zabójcy twojego ojca. – Próbowała nie zauważać spojrzenia szefa. – Wtedy przestaną podejrzewać mamę.

– Zatrudniłem prywatnego detektywa. – R.J. zajrzał do szklanki. – Powiedziałem, że nie będę szczędził pieniędzy, ale ma pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, dopóki nie pozna prawdy. – Podniósł na nią wzrok. – Kazałem zacząć od braci Sinclairów.

Brooke skinęła głową. Jack Sinclair byłby zainteresowany śmiercią ojca, chociaż może błędnie go oceniała, bo odebrał prawo pierworództwa jej szefowi. Nie poznała Jacka ani jego brata Alana.

– Na pewno są źli, że ojciec przez tyle lat nikomu o nich nie wspomniał.

– Tak. – R.J. znów usiadł na kanapie. – Zaczynam rozumieć, co to znaczy uraza.

– To oczywiste. Wszystko stało się tak nieoczekiwanie.

– Nie wspominając już o mamie. – Potrząsnął głową. – Chociaż czasami zastanawiam się, czy ona przypadkiem czegoś nie wiedziała. Nie wydawała się zaskoczona…

Gdyby Elizabeth Kincaid była świadoma zdrady męża, pomyślała Brooke, miałaby motyw, by go zabić. Widziała ją w biurze tamtego wieczoru, gdy doszło do zbrodni. Odsunęła od siebie tę myśl. Nie, taka spokojna i łagodna osoba nie byłaby w stanie strzelić do człowieka, nawet do niewiernego męża.

– Naleję ci jeszcze.

Podeszła z butelką, by napełnić szklankę, a on wyciągnął rękę i pociągnął ją na kanapę. Whisky w butelce zachlupotała. Brooke pisnęła, lądując na miękkiej skórze.

– Dziękuję, że mi towarzyszysz, Brooke. Chyba musiałem z kimś pogadać. – Położył dłoń na jej ramieniu. Brooke ledwie oddychała. Męski zapach atakował jej zmysły i podnosił ciśnienie krwi.

R.J. umościł się wygodniej, głaszcząc jej ramię. Przez cienki materiał bluzki czuła gorące palce. Wciąż trzymała butelkę i zastanawiała się, czy mu dolać, czy może ma już dość. Tymczasem R.J. wolną ręką odebrał jej butelkę i postawił ją na podłodze obok szklanki. Potem dotknął jej uda. Przez elegancką szarą spódnicę poczuła jego ciepło. Kiedy na nią spojrzał, jej serce zabiło jak szalone.

– Dotąd nie zauważyłem, że masz takie zielone oczy.

Brooke popatrzyła w sufit. Ilu kobietom mówił już te frazesy? Na całym południowym wschodzie R.J. uchodził za świetną partię, ale dotąd cieszył się statusem singla.

– Niektórzy powiedzieliby, że są szare. – Czy ona naprawdę prawie siedzi na kolanach R.J.-a i rozmawia z nim o swoich oczach, czy to jakiś szalony sen?

– Mylą się. – Patrzył na nią poważnie. – Ale ostatnio przekonałem się, że ludzie w większości wypadków się mylą. – Spuścił wzrok na jej wargi. Brooke lekko je rozchyliła i szybko znów zacisnęła. – Jestem zmuszony zakwestionować wiele z moich opinii o świecie.

– Czasami to dobre – zauważyła cicho.

Bliskość tego faceta jest niebezpieczna. Brooke czuła ogarniające ją podniecenie.

– Pewnie tak, chociaż to nie ułatwia życia.

Biedny R.J. Przywykł do tego, że jest złotym dzieckiem, już w chwili urodzenia jego życie było zaplanowane. Zaspokajano wszystkie jego potrzeby, nim zdążył dać im wyraz.

– Czasami trudności nas wzmacniają. – Trudno było jej sklecić logiczne zdanie, gdy R.J. jedną ręką otaczał jej ramiona, a drugą trzymał wciąż na kolanie. Jakaś jej część chciała wstać i uporządkować papiery na biurku. Inna część chciała zarzucić mu ręce na szyję i…

R.J. dotknął jej ust pachnącymi whisky wargami. Przylgnęła do niego i wsunąwszy palce pod sztywny kołnierzyk koszuli, poczuła napięte mięśnie karku.

Gdy zaczął ją pieścić, piersi Brooke nabrzmiały, zalała ją kolejna fala podniecenia. Głód czułości – i otuchy – dodawał gwałtowności jego dłoniom. Oddała mu pocałunek. Tkliwość, jaką w niej teraz budził, zdominowała rozsądek. Chciała mu pomóc i miała wrażenie, że jest to w jej mocy. Uwielbiała R.J.-a od dnia, gdy go poznała, a to, jak stawiał czoła przeciwnościom losu, kazało jej jeszcze bardziej go podziwiać. Nie wyobrażała sobie jednak, że mógłby odwzajemnić jej uczucia.

Całowali się coraz namiętniej, a kiedy Brooke zdawało się, że lada moment staną się jednością, on delikatnie się odsunął.

– Brooke, jesteś zachwycająca.

Jego oddech pachniał whisky, którą mu szczodrze nalewała. Czy jutro będzie tego żałował? Gdy nazwał ją zachwycającą, poruszył w niej jakąś czułą strunę. Czy to początek nowego etapu ich relacji? Może zaczną umawiać się na randki, a ona pomoże mu przejść przez grząski w tym momencie grunt jego życia i wyprowadzi go na właściwą drogę? Czy też zachowa to w pamięci jako chwilę, w której zrujnowała swoją karierę w Kincaid Group i upijając szefa, na zawsze odsunęła go od siebie? Przestraszyła się nie na żarty. Co ona wyprawia? Upiła go, a potem pozwoliła się pocałować.

R.J. pogłaskał jej policzek, a ona z trudem zdusiła chęć otarcia się o niego niczym kotka. Czy to takie złe, że okazała mu czułość i pocieszyła, skoro tego potrzebował? Była dość silna, by w tej trudnej sytuacji przyjść mu z pomocą, bo pochodzenie i dotychczasowe doświadczenie nauczyły ją odporności.

Tymczasem R.J. pogłaskał jej piersi, a potem powiódł rękami wzdłuż jej uda. Piżmowy zapach wypełnił zmysły Brooke, gdy R.J. po raz drugi przycisnął wargi do jej ust.

Po długim biznesowym lunchu w restauracji jego garnitur przesiąkł wonią cygar, która odurzająco łączyła się z zapachem whisky. Brooke chętnie już na zawsze pozostałaby w jego objęciach. Tymczasem jednak R.J. oderwał od niej wargi, ściągnął brwi i wsunął palce we włosy, jakby się zastanawiał, co takiego robi.

Brooke poczuła na plecach lodowaty chłód. Może woń dymu pochodzi z popiołów, w jakie zamieniła się jej kariera i opinia? Instynkt kazał jej wstać, co nie było łatwe, bo ledwie trzymała się na nogach.

– Pora iść. Minęła siódma.

R.J. położył głowę na oparciu kanapy i zamknął oczy.

– Jestem wykończony. Chyba już kroku dziś nie zrobię.

– Zamówię ci taksówkę. – Nie chciała, by po wypiciu whisky siadał za kierownicą. Mieszkał co prawda niedaleko, ale odprowadzanie czy odwożenie go do domu uznała za zły pomysł. Nie była pewna, czy potrafiłaby odmówić, gdyby ją do siebie zaprosił, za to z pewnością później by tego żałowała.

– Nie przejmuj się mną, Brooke. Prześpię się na kanapie, nieraz już to robiłem. Jeśli obudzę się w środku nocy, przejrzę zaległe papiery.

– Obudzisz się z bólem głowy.

– Nic mi nie będzie – odrzekł, osuwając się. Powieki mu opadały. – Jedź do domu i odpocznij. Do jutra.

Brooke przygryzła wargi. Nie wiedzieć czemu było jej przykro, że R.J. ją odprawia. Czego się spodziewała? Że od tej pory ani na chwilę nie zechce się z nią rozstać? Może po tej ilości whisky zapomniał, że ją w ogóle całował…

– Co z kolacją?

– Nie jestem głodny – mruknął.

– W lodówce są kanapki ze spotkania. Mogę ci je przynieść.

– Przestań mi matkować i idź do domu – rzucił niemal szorstko.

Brooke zauważyła, że znów usiadł z głową w dłoniach.

– Nie wierzę, że mama jest w więzieniu. To niesprawiedliwe. Nigdy nie czułem się taki bezradny.

– To silna kobieta, da sobie radę. Zrobiłeś wszystko, co możliwe. Nic nie pomoże, jak będziesz siedział i się zamartwiał. Wyśpij się, żebyś jutro mógł funkcjonować. Musisz ratować firmę.

R.J. ciężko westchnął.

– Masz rację, Brooke, jak zwykle. Dzięki za wszystko.

Znowu się położył i zamknął oczy, wzbudzając w niej gwałtowną czułość. Był wysoki, silny i dumny, i tak pragnął ratować matkę. Każda kobieta pokochałaby takiego mężczyznę. Ona była jedną z wielu.

Po cichu wymknęła się z gabinetu i zamknęła drzwi, wzięła żakiet i torebkę. Dzięki za wszystko. Czy te słowa dotyczyły jej notatek, wysłanych listów i pocałunków?

– Pa, Brooke.

Wzdrygnęła się. Zupełnie zapomniała, że na piętrze mogą być jeszcze inni pracownicy. O tej porze zwykle nikogo już nie było, tymczasem dwa boksy dalej asystentka PR Lucinda właśnie wkładała żakiet.

– Pa, Luce. – Brooke pospieszyła do windy z nadzieją, że nikogo już nie spotka.

Niestety w windzie zastała Joego z działu marketingu.

– Co za dzień – westchnął. – Firma się rozpada.

– Nic podobnego! – oburzyła się. – Przeżywamy ciężkie chwile, ale za rok nie będziemy o nich pamiętać. Znów będziemy na szczycie.

Joe uniósł brwi.

– Naprawdę? Jeśli pani Kincaid zabiła męża, wątpię, żeby rodzina odzyskała dobrą opinię. A wygląda na to, że jest winna. Pewnie cieszy się teraz życiem wesołej wdówki.

– Jest niewinna. – Mimo tych słów cień wątpliwości zakradł się w myśli Brooke. Każdy może znaleźć się na granicy wytrzymałości, a o ile wiedziała, Elizabeth Kincaid została wystawiona na wyjątkowo ciężką próbę. – Nie powtarzaj tych plotek, bo tylko pogarszasz sytuację.

– Doniesiesz na mnie szefowi?

– Nie, ma dość kłopotów. Potrzebuje raczej wsparcia.

– Jesteś dla niego jak żona, taka pomocna i troskliwa. – Jego uśmiech był niepokojący. – Szkoda, że wszyscy nie mamy tyle szczęścia co R.J.

Brooke zamarła. Czy Joe może wiedzieć, co zaszło między nią i R.J.-em? Kiedy winda zatrzymała się, Brooke opuściła ją z ulgą.

– Nie jestem jego żoną.

Chociaż pewnego dnia może nią zostanie. Nie była wolna od takich fantazji. Marzeń, które mogą okazać się niszczycielskie i zrujnować jej karierę…

Tytuł oryginału: Behind Boardroom Doors

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2012

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2012 by Harlequin Books S.A.

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Gorący Romans są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-0488-0

GR – 1019

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com