Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tytułowa bohaterka, która zdążyła już zdobyć serca czytelniczek w "Wyborach Niny", postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zawalczyć o samą siebie. Skromna dziewczyna
z polskiej prowincji nie chce być już Kopciuszkiem. Najwyższa pora, aby Floryda stała się jej prawdziwym domem, a przystojny Damian Maxwell zrozumiał, że wspanialszej żony niż Nina nie znajdzie. Jednak czy spodziewająca się dziecka młoda kobieta, narażona na ciągły stres, borykająca się z demonami przeszłości i bieżącymi problemami wielkiego świata będzie miała dość siły, aby przestawić swoje życie na nowe tory? Przekonasz się o tym, sięgając po "Pragnienia Niny".
Anna Kekus urodziła się w Polsce, lecz większość swojego życia spędziła w Stanach Zjednoczonych. Fascynują ją relacje międzyludzkie, a swoim czytelnikom chce ofiarować chwile relaksu i wytchnienia od codzienności. Pierwsza książka autorki, wydana nakładem wydawnictwa Lira, to "Wybory Niny". Czytelniczki pokochały Ninę i były ciekawe dalszych jej losów – tak powstaly "Pragnienia Niny".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 236
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2018
ISBN wydania elektronicznego EPUB: 978-83-65838-47-6
ISBN wydania elektronicznego MOBI: 978-83-65838-48-3
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Kiedy Nina Sienkiewicz, ambitna, choć naiwna dziewczyna z Polski, trafiła do Stanów Zjednoczonych, wydawało się jej, że złapała Pana Boga za nogi. Niestety, jej chłopak, Eryk Reid, okazał się podłym człowiekiem z nieciekawą przeszłością. Z trudem wyrwała się z jego szponów. Na Florydzie poznała Damiana Maxwella, playboya, właściciela klubu ING, a zarazem kandydata na wiceburmistrza Miami. Damian zaproponował jej pewien układ; małżeństwo, dzięki któremu on zyskałby w oczach mieszkańców miasta opinię ustatkowanego człowieka, a ona środki do życia oraz szansę na stały pobyt w USA. Nie bez obaw Nina zgodziła się na ten kontrakt. Zaczęła grać rolę zakochanej żony. Odtąd żyła w złotej klatce, zagubiona w wielkim świecie bogaczy z Miami. Rodzicom, którym posyłała do Polski pieniądze na rehabilitację ojca, długo nie przyznawała się, że wyszła za mąż. Jej relacje z bliskimi były złe, nie akceptowali wyborów Niny. Na Florydzie zaś nie miała przyjaciół, za to przysporzyła sobie wrogów i zraziła do siebie miejscowe media, wciąż szukające sensacji w jej małżeństwie. Jedynym sprzymierzeńcem Niny okazała się Klementyna, pochodząca z Polski babka Damiana, a później i on sam. Między młodymi zakiełkowało prawdziwe uczucie, ale spokój nie trwał długo, bo znów na drodze Niny pojawił się Eryk Reid, syn urzędującego burmistrza Miami. Podstępem uzyskał od dziewczyny wyborcze plany sztabu jej męża. Nina zaszła w ciążę, ale zwlekała z poinformowaniem o tym Damiana. On zaś o spotkaniach Niny i Reida dowiedział się od zaprzyjaźnionego reportera. Co więcej, znalazł także jej test ciążowy. Z powodu tych zdarzeń związek Niny i Damiana znalazł się w kryzysie. Maxwell wyrzucił z domu żonę razem — jak mówił — z jej bękartem. Później ochłonął, lecz sprawy potoczyły się już swoim torem. Nina zaginęła, a on stał się głównym podejrzanym w tej sprawie.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Nina usiadła na łóżku i nasłuchiwała. Odkąd znalazła się w tym dziwnym domu, nie wolno jej było nikomu otwierać. Nie mogła też wychodzić sama na zewnątrz. Przy drzwiach warowało dwóch wielgaśnych osiłków z bronią i z tatuażami, które mieli wszędzie prócz gałek ocznych. Wyglądali odrażająco. Wszelkie sprawy załatwiała całkiem miła młoda dziewczyna, która opiekowała się Niną. Próbowała się czegoś od niej dowiedzieć: kto i dlaczego ją tutaj przetrzymuje, lecz dziewczyna milczała jak grób. Sprawiała wrażenie, jakby była głucha. Nina nie miała też dostępu do telefonu, internetu czy telewizji. Po prostu została odcięta od świata. Z sypialni miała wyjście na mały balkon. Często siedziała na nim, usiłując rozejrzeć się po okolicy. Nie wiedziała, gdzie jest. Z balkonu nie było widać nic prócz ściany bujnej roślinności, a za nią bezkresu błękitnej wody. Nie planowała ucieczki z tego dziwnego miejsca, bo i po co. Gdzie miałaby zwiać? Była na jakimś pięknym pustkowiu, zupełnie zagubiona w czasie i przestrzeni.
W drzwiach ujrzała starszą elegancką kobietę, trzymającą w dłoni niewielką, skórzaną torbę. Widocznie była to osoba, której dwóch cerberów przy drzwiach mogło zaufać. Wpuścili ją bez szemrania.
— Witam, dziecko — odezwała się protekcjonalnie kobieta. — Jestem doktor Milan. Pozwól, że cię zbadam.
— Doktor… od czego? — zapytała zdezorientowana Nina.
— Jestem ginekologiem-położnikiem — odparła Milan tak, jakby fakt, że taka jest jej lekarska specjalizacja, był powszechnie znany. — O ile dobrze mi wiadomo, jesteś w ciąży. Chcę się upewnić, że wszystko jest w porządku.
Lekarka podeszła bliżej, a Nina przykleiła się jeszcze mocniej do oparcia łóżka.
— Nie ma mowy! Nikt nie będzie mnie dotykał! — krzyknęła głośniej, niż zamierzała.
— Rozumiem, dziecko, że jesteś zdenerwowana, ale działamy dla twojego dobra — odparła lekarka. Starała się nadać swojemu głosowi kojący ton.
— To proszę mnie odwieźć do domu! — wypaliła dziewczyna. — Nie wiem, czego chcecie i dlaczego mnie tutaj więzicie, ale chcę wrócić do domu! Nawet nie wiem, ile minęło już czasu, odkąd mnie tutaj przywieźliście.
— Niewiele ponad dwa tygodnie — wyjaśniła doktor Milan. — Dobrze by było, gdybym cię jednak zbadała — nalegała lekarka.
— Proszę stąd wyjść! O ile nie zmusi mnie pani siłą, nie zgodzę się na żadne badanie.
Nina roześmiała się histerycznie. Zdała sobie sprawę, że nie wezwie nikogo na pomoc. Przecież w tej dziczy, która rozciągała się dookoła, pewnie nikogo nie było w promieniu stu kilometrów! Tak przynajmniej się jej wydawało. Była przestraszona, a w takim stanie wszystko, o czym pomyślała, urastało do wielkich rozmiarów. Drzewa za oknem były nieprzebytą gęstwiną, słoneczny dzień upalną torturą, a doktor Milan wysłanniczką piekieł.
— Dobrze, niech się pani uspokoi — przemówiła do niej lekarka. — Do niczego nie będę cię zmuszała. Nie chcę, żebyś się stresowała, więc już wychodzę.
Wróciła do drzwi i po prostu wyszła, bez zbędnych słów i gestów. Nina została znów sama. Wszystko to było dziwne, przerażające i beznadziejne. Załkała cicho.
Damian Maxwell łypał na Ronalda Cruza. Siwowłosy kandydat na burmistrza Miami chodził w tę i z powrotem po gabinecie. Miał twardy orzech do zgryzienia. Głowił się, co zrobić ze swoim potencjalnym zastępcą na stanowisku szefa miasta, czyli Damianem. Chłopak był zdecydowany podać się do dymisji. Chciał wycofać się z polityki po tym, jak Nina, jego piękna żona, wyniosła na zewnątrz tajemnice ich sztabu wyborczego. Cruz oparł łokcie na oparciu skórzanego fotela i spojrzał przenikliwie na Damiana. Lubił go i wierzył w jego umiejętności, chociaż czasem Maxwell sprawiał mu kłopoty. Damian był jak jego najlepszy, ale czasem krnąbrny uczeń, po którym zawsze można się spodziewać, że wytnie jakiś numer w najmniej odpowiednim momencie. I teraz właśnie był taki zły moment: środek kampanii wyborczej. Nie należało się wycofywać z raz obranej drogi.
— Działamy dalej — zawyrokował Cruz. — Rozmawiałem z naszymi ludźmi oraz jeszcze kilkoma bliskimi mi osobami i zgodnie doszliśmy do wniosku, że twoje wycofanie się przyniesie więcej szkody niż pożytku.
— Ron, ale jak mam stanąć przed mediami i powiedzieć, że moja własna żona nas załatwiła? — Damian rozłożył bezradnie ręce.
— Nic im o tym nie powiemy. Do niczego się nie przyznamy — oznajmił twardo Cruz i nie wyglądał przy tym na człowieka, który miałby jakiekolwiek wątpliwości. — O tym, co zrobiła Nina, wiemy tylko ty, ja i ten popapraniec, Eryk Reid. A w ogóle, tak naprawdę, to wcale aż tak bardzo nam nie zaszkodziła. Myślę, że bardziej nabruździła staremu Atkinsonowi.
Atkinson był urzędującym burmistrzem, z którym Ron Cruz rywalizował o fotel włodarza, a Eryk marnotrawnym synalkiem Atkinsona. Reid był nieustannym źródłem kłopotów dla swojego ojca. Atkinson najchętniej by się w ogóle do niego nie przyznawał. Panowie nosili nawet inne nazwiska, ale cóż, Eryk i tak był kulą u nogi tatusia.
Cruz zmrużył przebiegle oczy.
— Dobrze by było, żeby Nina oficjalnie oskarżyła synalka Aktinsona o pobicie — stwierdził.
Cruz zawsze umiał znaleźć wyjście z najgorszej sytuacji. Miał wieloletnie doświadczenie w polityce, znał zagrania, dzięki którym potrafił pogrążyć wrogów i to w momencie, gdy wydawało się im, że mają go w garści, że leży na łopatkach, a oni dociskają butem jego grdykę.
Sprawa pobicia była wydarzeniem sprzed wielu miesięcy. Zanim Damian poznał Ninę, dziewczyna była związana z Erykiem, który ją omotał, a na koniec okazał się damskim bokserem.
— Jak tylko Nina się odnajdzie, to spróbuję ją do tego namówić — odparł Damian.
— Nadal nie wiesz, gdzie może być?
— Niestety — odpowiedział swojemu pryncypałowi, chociaż to przecież on upozorował jej uprowadzenie.
Odizolował swoją żonę od świata, po tym jak po małżeńskiej awanturze chciała raz na zawsze wyjechać ze Stanów i wrócić do Polski.
— Damian, przecież pod ziemię się nie zapadła!
— Najgorsze — westchnął Damian — że policja mnie podejrzewa. Jej zdaniem mogę mieć coś wspólnego z zaginięciem Niny — skłamał swojemu pryncypałowi.
— Wiem, czytałem wczoraj czy przedwczoraj w jakimś brukowcu. — Ron machnął ręką. — To bzdury — żachnął się. — Przecież nie może mieć z tym żadnego związku — dodał i spojrzał uważnie na Damiana.
Bał się nawet pomyśleć, co to by było, gdyby młody Maxwell więził swoją żonę. To byłby koniec, nie tylko tego chłopaka, ale także koniec kariery Cruza. Przecież ktoś, kto wskazuje na swojego zastępcę porywacza, nie może liczyć na polityczny sukces.
— Gdybym miał coś z tym wspólnego, tobym jej nie szukał. — Damian uśmiechnął się blado.
Jeszcze tego samego wieczoru Damiana odwiedziła Klementyna, jego niedająca się pokonać żadnym przeciwnościom żelazna babcia. Potrafiła być złośliwa, ale też dowcipna, no i kochała swojego wnuka, choć często musiała ustawiać go do pionu. Damian zawsze miewał większe, a ostatnio wyłącznie większe problemy. Mógł liczyć, że Klementyna pomoże mu w każdej, choć przy okazji zmyje mu głowę.
— Przyjechałam ci powiedzieć, że u starej babki wszystko gra! — przywitała go serdecznie, lecz dało się wyczuć w jej słowach ton wyrzutu. — Przywiozła tajskie jedzenie i butelkę czerwonego wina.
Klementyna lubiła dobrze zjeść. Dokarmianie prawie trzydziestoletniego wnuka było jedną z jej największych przyjemności.
— Rozmawiałem dzisiaj z Ronem. Nie wycofam się z wyborów — oznajmił Damian podczas kolacji.
— To dobra decyzja. — Starsza pani pokiwała głową. — Macie wielkie szanse. Pora usunąć Atkinsona. Wszyscy mają dosyć jego rządów. Miami jest potrzebna młoda krew i nowe idee! — zagrzmiała i opróżniła kolejny kieliszek wina.
— Jak na razie to idee zepchnięte zostały na dalszy plan. Na czołówkach są same skandale ze mną w roli głównej. — Damian zrobił kwaśną minę.
— To nie powinno cię zrażać. Zawsze lubiłeś być w centrum uwagi.
— Jakoś bardziej mnie cieszyły foty z pięknymi blondynkami niż z kajdankami na przegubach — zauważył sarkastycznie.
— Eee… tam. Zapomnij o tych wymalowanych lalkach.
— Dlaczego tak brzydko o nich mówisz? — udał urażonego. — Przecież Nina też się malowała i stroiła, a ją wręcz uwielbiasz.
— Tamte lalki mają plastik na twarzy, w biustonoszu i w spodniach, a twoja Nina jest naturalna. — Klementyna puściła oko do wnuka.
Roześmiali się oboje.
— A co się dzieje z tą dziewczyną? — zapytała Klementyna poważniej.
— Nie wiem, babciu. Nie mam pojęcia. Mam tylko nadzieję, że jest cała i zdrowa. — Spojrzał na oświetlony ogród z basenem.
— A co zrobisz, gdy już się znajdzie?
— Tego też nie wiem. Muszę z nią porozmawiać, wyjaśnić to i owo, a później zobaczymy.
Po niespodziewanej wizycie babci, rozleniwiony alkoholem, pogrążył się we wspomnieniach. Przypomniał sobie, jak poznał Ninę. Odtwarzał w pamięci moment, w którym naprawdę coś do niej poczuł. Myślał o tym, co go w niej urzekło najbardziej. Lubił jej naturalność oraz to, że zawsze była sobą. Owszem, udatnie odgrywała rolę jego żony, lecz nawet wówczas dobrze wiedział, jakie jest jej prawdziwie oblicze. Była uczciwą dziewczyną z dalekiej Polski, która udawała, że życie wśród dwulicowych celebrytów z Florydy to dla niej bułka z masłem. Powrócił wspomnieniami do owego feralnego wieczoru, gdy wyrzucił ją z domu. W jaki sposób powinien się wówczas zachować, aby dzisiaj to wszystko wyglądało inaczej? Kiedy dowiedział się, że nieopatrznie przekazywała ważne informacje na temat ich kampanii Erykowi Reidowi, nie utrzymał nerwów na wodzy. Do tego doszła urażona duma. Uważał, że kolejny raz został zdradzony. Nina była w ciąży, ale co z tego, skoro wciąż złe licho szeptało mu do ucha, że ta kobieta nosi pod sercem nie jego dziecko. Choć Eryk przekonywał go kiedyś, że nie spał z Niną, to Damian nie był wcale tego taki pewien. I jak miałby znów zaufać tej dziewczynie. Wciąż targały nim wątpliwości.
W kieszeni Damiana zabrzęczał telefon, zwiastując nadejście SMS-a. „Jesteś w domu?” — pisał prywatny detektyw Dawid Bronson. Damian potwierdził, że jest na miejscu. Bronson zapowiedział, że pojawi się u niego za pół godziny. Gdy stawił się o umówionej porze, Damian przywitał go chłodno.
— Jest prawie dwudziesta pierwsza. Czy to naprawdę coś ważnego? — zapytał rozeźlony.
Pojawienie się Bronsona zawsze zwiastowało kłopoty. Detektyw nie przejmował się, że ludzie patrzyli na niego krzywo. Przywykł do tego. W końcu nikt go nie wynajmował dla przyjemności. Płacono mu za grzebanie się w brudnych rzeczach. Umiał to robić jak mało kto. Bronson jakby nie usłyszał pytania zadanego przez Damiana. Nakazał mu milczenie i bez zbędnych wyjaśnień zaczął chodzić po całym domu. Damian patrzył na niego zdziwiony. Chciał coś powiedzieć, lecz detektyw powstrzymał go, przykładając palec do ust. W spojrzeniu Bronsona było coś, co kazało Maxwellowi siedzieć cicho. Zniknął w kolejnym pomieszczeniu, a kiedy po chwili pojawił się w holu, ręką dał znak Damianowi, żeby z nim wyszedł. Stanęli przy zaparkowanym przed domem autem Bronsona. Detektyw sięgnął do przepastnej kieszeni swojego płaszcza.
— Znalazłem trzy pluskwy, ale może być ich więcej — oznajmił. — Jedną miałeś w kuchni, drugą w gabinecie, a trzecia była w twojej sypialni.
Pokazał mu na dłoni aparaty podsłuchowe.
— A niech mnie! Nawet nie wiedziałem, że tam są — powiedział bez sensu Damian.
— Właśnie o to chodziło, żebyś nie wiedział. — Bronson spojrzał z politowaniem na swojego zleceniodawcę. — Telefon też może być na podsłuchu — dodał.
— Policja musiała je zamontować podczas przeszukiwania domu. Tylko po co?
— Jak to po co? — Drugi raz w ciągu ledwie krótkiej chwili Bronson musiał zwątpić w inteligencję swojego kumpla. — Stary, rusz mózgownicą. Jesteś podejrzany w sprawie zaginięcia żony.
Zna cię całe Miami, więc dla służb jesteś smacznym kąskiem. Pomyśl, jak zyskałaby w oczach opinii publicznej nasza kochana policja, gdyby coś na ciebie znaleźli. Mogliby wtedy pokazać, że nie stosują taryfy ulgowej wobec znanych osobistości. Patrzcie, wobec prawa wszyscy jesteśmy równi!
— Znam ich. Pewnie bardziej koncentrują się na znalezieniu dowodów mojej winy niż na odszukaniu
Niny. — Damian pokręcił zmartwiony głową.
Bronson oparł się plecami o swój samochód i zrobił minę człowieka, któremu należą się owacje na stojąco.
— Dobrze, że masz mnie — powiedział powoli. — Ja ją znalazłem — oznajmił dobitnie.
Damian otworzył szeroko oczy.
— Wiem, gdzie jest, ale ty też wiesz — powiedział i wycelował palec w stronę Maxwella.
— O czym ty mówisz? — oburzył się Damian.
Bronson odkleił się od szyby auta i patrząc swojemu rozmówcy prosto w oczy, wyjaśnił:
— Skoro sam uknułeś jej porwanie , to na pewno wiesz, gdzie znajduje się teraz Nina.
— Nie wiem… — wyszeptał zdezorientowany Damian.
Bronson zdawał się nie zwracać uwagi na jego słowa. W swoim życiu słyszał już tylu ludzi, którzy zaklinali się na wszystkie świętości, że nie skrzywdzili choćby muchy, a potem lądowali za kratkami na długie lata.
— Swoją drogą — ciągnął detektyw — dobrze to wymyśliłeś. Schowałeś ją przed światem. Media zapomniały drążyć sprawę przekazywania przez nią informacji do sztabu Atkinsona. Przecież zjadłby Ninę żywcem, gdyby tylko jej przekręty wyszły na jaw. A tak, odpuściły tamtą aferę i skupiły się na pisaniu niestworzonych historii o jej zaginięciu. Teraz, kiedy już się odnajdzie, będą się interesować tym, co się z nią działo, jak ją traktowano i tak dalej. A tamta sprawa przyschnie.
— Jak do tego doszedłeś? — Damian był pod wrażeniem przenikliwości Bronsona.
— Ubliżasz mi? W końcu jestem jednym z najlepszych prywatnych detektywów w tym mieście. — Roześmiał się.
— Chodzi mi o to, czy ktoś nie puścił pary.
— Nie. Mam po prostu swoich znajomych tu i tam. Pomocna okazała się również przemiła pani doktor, którą wysłano na twoje zlecenie, żeby zbadała Ninę.
— O tym również wiesz? — Maxwell był gotów przyznać, że Bronson czyta w ludzkich umysłach jak w otwartej księdze.
— Owszem. I powiem ci jeszcze, że Nina nie pozwoliła się przebadać. Moim zdaniem powinieneś zakończyć tę szopkę i ściągnąć ją do domu. Człowieku, ta dziewczyna jest przecież w ciąży! Powinna być w domu, wśród najbliższych. Dziwię się, że muszę ci tłumaczyć takie oczywistości. Słuchaj, wtajemniczałeś kogoś w to pozorowane porwanie?
— Nawet moja babka nic o tym nie wie. Ludzie przetrzymujący Ninę nie mają pojęcia, że działają na moje zlecenie.
— Myślisz, że Nina domyśla się, że to wszystko jest dęta sprawa, za którą stoisz, niestety, ty?
— Nie wiem.
Damian wziął głębszy oddech. Miał przed sobą kolejny problem, a Bronson był tą osobą, która na pewno mogłaby mu najlepiej pomóc.
— Masz pomysł, jak ją przywieźć bez rozgłosu do Miami i to jeszcze w taki sposób, żeby w ogóle nie łączono mnie z tą historią?
Bronson wiedział, że taka przysługa będzie kosztowała Damiana jeszcze parę dodatkowych dolarów, ale w tej chwili nie chciał gadać o pieniądzach. Rachunek wystawi później. Teraz cieszył się, że namierzył Ninę. Będzie mógł dopisać do swojego CV kolejną rozwiązaną sprawę. Jego sława, Philipa Marlowe’a z Wschodniego Wybrzeża, jeszcze wzrośnie.
— Poradzę sobie ze wszystkim. Ty siedź w domu i czekaj. Zgodnie z prawem, w pierwszej kolejności zawiozę odnalezioną do najbliższego szpitala. Zadzwonię. A teraz spadaj.
— A na kiedy się umawiamy? — zapytał jeszcze Damian.
Nie zwrócił nawet uwagi na to, że detektyw traktował go jak szczeniaka.
— Nie umawiamy się — stwierdził Bronson.
Uruchomił silnik samochodu na znak, że ich pogawędka się skończyła.
— Trzymaj się, chłopaku — rzucił na do widzenia.
Maxwell nie mógł w nocy spać. Dręczyły go wyrzuty sumienia, a to nie zdarzało się często. W swoim mniemaniu zawsze był wobec wszystkich OK. A teraz musiał przyznać, że choć chciał dobrze, to wszystko wyszło nie tak. Tęsknił za Niną. Pragnął, by wróciła do jego życia, ale obawiał się, czy w stu procentach może jej ufać. Poza tym nie wyobrażał sobie, żeby wyznać jej, że to on wymyślił tę mistyfikację z porwaniem. Nie chciał, by Nina miała przed nim tajemnice, ale sam wolał nie mówić żonie o pewnych rzeczach.
Nina leżała na łóżku i gapiła się w sufit. W głowie przewijała się taśma z jej pogmatwanym życiem. Gdy była w Polsce z rodziną, było jej źle, gdy kochał ją porządny facet, było jej źle, gdy znalazła się w Chicago, było jej źle, a w końcu, gdy zakochała się z wzajemnością w Damianie, też nie potrafiła tego docenić.
— Czego ja, do cholery, szukam? — westchnęła.
Uważała, że sama narobiła sobie tych wszystkich problemów. Nie powinna była spotykać się z Erykiem. Damian świetnie o nią zadbał, jednak najpierw to wynagrodzenie za bycie jego żoną… później samotność w złotej klatce… nie tak sobie to wszystko wyobrażała. Nie bardzo wiedziała, jak poukładać rozsypane życie. Brakowało jej kilku wątków, żeby ułożyć całość. Przede wszystkim rozczarowała rodziców, choć przecież chciała im tylko pomóc. Sądziła, że pracując w Ameryce, wesprze ich finansowo. Oni jednak mieli jej za złe wszystkie decyzje, które podjęła w Stanach. Najbardziej brzemienną w skutkach była ta o zawarciu małżeńskiego układu z Damianem. Pragnęła zrobić coś sama, na własną rękę i proszę, jakże opłakane skutki to przyniosło. Mimo wszystko chciała jeszcze wszystkim pokazać, że — choć życie ją powaliło — to potrafi wstać i iść dalej.
Na razie jednak musiała wyrwać się z tego okropnego domu. Uchyliła drzwi pokoju i wyjrzała na malutki korytarz. Zawsze kręciło się tam kilku dobrze zbudowanych facetów, którzy mieli na wszystko oko, teraz jednak żaden cerber nie warował pod jej drzwiami. Skorzystała zatem z okazji. Z bijącym sercem zaczęła chodzić po całym domu. Zajrzała do kuchni, weszła do salonu, ale i w nim nikogo nie zastała. Wyglądał na to, że rzeczywiście po raz pierwszy została sama. W całej willi oprócz niej nie było absolutnie nikogo. Trzeba było szybko skorzystać z nadarzającej się okazji. Najpierw w pośpiechu zaczęła przetrząsać cały dom w poszukiwaniu telefonu, dzięki któremu mogłaby się skontaktować z cywilizacją. Później ochłonęła trochę i zrobiła rzecz najprostszą z możliwych, czyli nacisnęła klamkę drzwi wyjściowych. Uchyliła je powoli i wyjrzała na zewnątrz. Zobaczyła widok znany z balkonu: zielony, wysoki gąszcz. Intensywnie zastanawiała się, czy powinna teraz wyjść i spróbować przedostać się przez ten gęsty las. W końcu będzie miała szansę dotrzeć do jakichś ludzi; powiadomić, że została uwięziona, przecież w końcu musi kogoś spotkać po drodze. Później jednak ogarnęły ją wątpliwości. W domu było bezpieczniej niż gdzieś w środku nieznanej okolicy. Wzięła jednak ciepłą bluzę, dokumenty i wyszła przed budynek. Ruszyła, nie odwracając się za siebie.
Szła przez las od dłuższego czasu. Przez ogromne korony drzew prześwitywały promienie słońca. Wtem jakby drzewa zaczęły rozchodzić się na boki. W brzuchu jej zaburczało. Powinna coś zjeść. To światełko w tunelu zieleni dodało jej sił. Chyba dostała się do jakiejś osady. W końcu może ktoś jej pomoże. Wyszła na rozległy nadmorski teren. Popatrzyła w prawo. Popatrzyła w lewo… Nic nie wskazywało na to, żeby byli tu ludzie. Miała przed sobą jedynie bezkres wody. Zawyła z bezradności i padła na ziemię. Co ma teraz zrobić? Jak ma się stąd wydostać? Była zmęczona i głodna. Płakała rzewnymi łzami, nie wiedząc, co dalej. Przez myśl przeszło jej, że umrze na tym cholernym pustkowiu. Gdzie ona jest?! Jeszcze raz zawyła. Wtem pomyślała o dziecku. Zmobilizowała się. Musiała sobie poradzić. Nie mogła się poddać, bo teraz nie była już przecież sama. Była mamą i ta malutka istota w jej łonie bardzo na nią liczyła. Podjęła więc racjonalną decyzję o powrocie do willi. Odpocznie i zastanowi się, co dalej.
Teraz więc przedzierała się przez las, tyle że w drugą stronę. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo. Ninie zdawało się, że się zgubiła. Znów zebrało się jej na bezradny płacz. W panice zaczęła biec przed siebie. Dopadła do niewielkiej skały. Być może była już w tym miejscu, gdy poprzednio szła w przeciwną stronę. Słońce już zachodziło. Jeżeli chciała przed zmrokiem wrócić tam, skąd przyszła, to musiała się pospieszyć. Mimo zmęczenia i potwornego głodu ruszyła przed siebie. W końcu nic gorszego nie może już jej spotkać. Raz po raz odmawiała modlitwy. Słowa pacierza pomagały jej opanować strach. Dotarła na kraniec lasu. Rozglądała się za domem, z którego wyszła. W oddali zobaczyła jakiś budynek.
— To musi być on — powiedziała do siebie.
Znalazła dość sporą gałąź. Wzięła ją ze sobą, chociaż wiedziała, że to żadna broń w porównaniu z pistoletami goryli, którzy ją pilnowali. Jeśli wrócili do willi i zorientowali się, że dała nogę, nie miałaby z nimi szans. Nina podeszła bliżej domu. Nie zauważyła, żeby w środku paliły się jakieś światła. Serce biło jej mocno. Skradała się, ściskając w dłoni gałąź. Gdy znalazła się dość blisko wejścia, nagle ktoś otworzył drzwi. Jakiś mężczyzna wyszedł na dwór. Niewiele się zastanawiając, zamachnęła się ze wszystkich pozostałych sił i zdzieliła go przez plecy. Zachwiał się. Znów wzięła zamach kijem, lecz nie zdążyła zadać ciosu. Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i zakrył ręką twarz przed kolejnym uderzeniem.
— Jestem detektywem! — krzyknął.
I co z tego — pomyślała dziewczyna.
Trzepnęła go jeszcze raz. Facet stęknął z bólu, a gałąź złamała się na jego barku.
— Jasna cholera! Jestem Bronson. Dawid Bronson. Prywatny detektyw.
Usiłował się wyprostować i wyciągnąć z zewnętrznej kieszeni płaszcza swoją legitymację.
Nina stała w rozkroku z kikutem w ręku, gotowa do walki. Bronson podźwignął się i delikatnym ruchem wyjął jej z dłoni złamaną gałąź.
— Muszę przyznać, że siłę to masz, Nino Maxwell.
Znał ją, co wydało się jej niesłychane. Pierwszy raz widziała tego typa. Było jej zarazem zimno i gorąco. Była głodna i zmęczona. Ledwie stała na nogach. Nie zważała już na nic. Ten facet mógłby ją nawet zabić.
— Skarbie — Bronson zwrócił się do niej łagodnie. — Przyjechałem zabrać cię do domu. Pracuję na zlecenie twojego męża.
Na te słowa ocknęła się i szepnęła:
— Damiana?
— A masz innego, złotko? — Bronson odpowiedział pytaniem na pytanie. — Damian zatrudnił mnie, ponieważ policja za cholerę nie mogła cię znaleźć. Odchodzi od zmysłów. Nie wie, co się z tobą dzieje.
Po tych słowach poczuła błogie ukojenie. Nie została rzucona na pastwę obcym ludziom. Damian, jej dzielny rycerz, wysłał Bronsona na ratunek. Szkoda, że nie pofatygował się osobiście. To byłoby bardziej romantyczne. Tak czy inaczej, Nina kochała go w tej chwili bezgranicznie. Pojęcia nie miała, że to on wpakował ją w tę kabałę. Martwiła się za to, czy wybaczy jej wszystko to, co mu zrobiła.
— Miami stało się garnkiem ze złotem dla inwestorów! Tylko kto w naszym mieście zadba o zwykłych ludzi, takich jak ty czy ja?! — grzmiał z trybuny.
Rozbrzmiały głośne brawa. Publiczność zaczęła wołać: „Cruz, Cruz naszym burmistrzem!”.
Siwowłosy dżentelmen gestem dłoni poprosił rozentuzjazmowany tłum o ciszę.
— A teraz kilka słów od człowieka, który, mam nadzieję, będzie u mego boku osobą odpowiedzialną za finanse miasta. Przed wami Damian Maxwell!
Ronald Cruz zaprosił do mikrofonu swojego współpracownika. Miało to być jedno z pierwszych wystąpień publicznych młodego polityka. Ludzie chwilowo zamilkli, lecz zaraz powitali go równie gorąco. Damian wiedział, że dziennikarze tylko czekają na moment, w którym zabierze głos. Potem będą mogli zasypać go gradem pytań na temat jego życia osobistego i dosłownie zjeść go żywcem.
— Dziękuję, Ron! Witam was wszystkich! — zaczął Maxwell i nie można było powiedzieć, aby wyglądał jak speszony żółtodziób. — Cieszę się, że tylu was przyszło na nasze spotkanie. Mamy bardzo dużo pracy w naszym mieście i tylko razem możemy stworzyć coś, czego Floryda jeszcze nie widziała! Kuleje nasza służba zdrowia i nasz system edukacji, a ponadto federalni ucięli nam fundusze przeznaczone dla emigrantów. Musimy sobie radzić sami!
Po piętnastominutowym przemówieniu Damiana, które zrobiło wrażenie na słuchaczach, zaczęły się pytania od żurnalistów.
— Panowie, świetne przemówienie — odezwał się łysiejący jegomość z nalepką „Jerry Smith, ABC Miami”. — Panie Maxwell, co dzieje się w sprawie poszukiwań pańskiej małżonki?
— Dziękuję za to pytanie, Jerry. — Damian udawał rozluźnionego. — Poszukiwania są intensywne — dodał. — O szczegółach nie mogę mówić. Mam tylko nadzieję, że moja żona jest cała i zdrowa.
— Damian, czy to prawda, że jesteś jednym z podejrzanych w sprawie jej zaginięcia? — padło kolejne pytanie.
— Tak. I chyba jedynym, choć nie miałem z tym nic wspólnego — odpowiedział dobitnie.
Rozluźnił krawat. Poruszane tematy stawały się coraz bardziej drażliwe.
— Panie Maxwell, czy wiecie, kto z waszych ludzi szpiegował dla konkurencji?
Damian odchrząknął, by zyskać na czasie, lecz ów ułamek sekundy to było stanowczo za mało.
— Informacje, które zyskał sztab wyborczy Atkinsona, nie były ściśle tajne — z opresji wybawił Damiana sam Cruz. — Przecież dobrze wiecie, że dzieliliśmy się naszymi pomysłami oraz planami. Fakt, ktoś uzyskał dostęp do detali i podzielił się nimi z konkurencją, ale nie twórzmy z tego powodu afery — Ron bagatelizował problem.
— Panie Maxwell… — znów odezwał się jakiś goguś w okularach.
— Na dzisiaj koniec pytań — Cruz na dobre wkroczył do akcji. — Mam wrażenie, że media są bardziej zainteresowane prywatnym życiem Damiana Maxwella niż jego politycznymi planami, tym, co chce zaproponować naszemu miastu. Ale cóż — dorzucił żartem — sam sobie jestem winien, skoro wybrałem na swojego następcę lokalnego celebrytę. Wiem jednak doskonale, że ten chłopak ma do zaoferowania Miami o wiele więcej niż tylko filmowy uśmiech. Zaufajcie nam! A teraz dziękujemy już wszystkim za spotkanie. Pamiętajcie, że na nas możecie polegać. Razem zmienimy Miami na lepsze! — krzyknął i uniósł w górę rękę Damiana, tak jak robi to sędzia bokserski przy ogłoszeniu zwycięzcy pojedynku.
Rozległy się oklaski. Tłum zaczął się pomału rozchodzić.
— Dzięki za wsparcie — rzekł Damian.
— Nie ma sprawy — odparł Ron. — Hieny szukają sensacji. Trudno się im dziwić — dodał cierpko. — Najpierw wyskoczyłeś z żoną, później żona znika, a ty ze stoickim spokojem dalej brniesz przed siebie.
— Bo uznałeś, że tak będzie lepiej. Chciałem się wycofać z kampanii.
— Oczywiście, że tak będzie lepiej — żachnął się Cruz. — Dla nas wszystkich. Dzięki twojej barwnej postaci nie schodzimy z pierwszych stron gazet. — Puścił do Damiana oko i nieco protekcjonalnie poklepał go po ramieniu.
Stary lis zawsze wiedział, jak z każdej sytuacji wyciągnąć dla siebie korzyści. Maxwell był pod wrażeniem jego makiawelicznego umysłu. Też chciałby w każdej sytuacji spadać na cztery łapy. Ale w przeciwieństwie do Cruza był bardziej prostolinijny. Brakowało mu jego sprytu.
Rozmawiali jeszcze chwilę, gdy nagle ktoś stanął za plecami Damiana.
— Dobry wieczór. Czy mógłbym zamienić słówko z panem Maxwellem?
To był detektyw Bronson.
Odeszli na bok.
— Załatwione. Nina jest już w szpitalu w South Miami — szepnął prywatny detektyw.
Pod Damianem ugięły się nogi i oblał go zimny pot. Przymknął oczy, by odzyskać równowagę.
— Jak się czuje? — zapytał.
— Poddano ją standardowym badaniom. Jest wycieńczona.
— Skurwysyny! Mieli o nią dbać i nie robić jej krzywdy.
— Kiedy przyjechałem na miejsce, cała chawira była pusta. Niny też nie było. Pomyślałem, że skorzystała z okazji i uciekła, ale wpadłem na nią przy wyjściu. Nieźle też od niej oberwałem — dodał z lekkim uśmiechem.
— Od Niny? Przecież Nina jest taka filigranowa — zdziwił się Damian.
— Tak, ale przywalić umie. Na razie, chłopie! — rzekł Bronson i zniknął tak niespodziewanie, jak niespodziewanie się pojawił.