Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dla rodziny Pariosów sfera duchowa stanowi dziedzinę nauki, a zdolności parapsychiczne to jej codzienność. Familia wykorzystuje swój paranormalny talent, by leczyć ludzi i przynosić im ulgę, dla niej samej jednak dar ten niejednokrotnie okazuje się przekleństwem. Stroniący od światła słonecznego Pariosowie, samotnicy i ekscentrycy, uchodzą za osobliwych geniuszy. Niczym mantrę powtarzają sobie i światu: „My nie jesteśmy chorzy, tylko trochę inni”. Jak to jest być kimś tak niezwykłym? Przekona się o tym najpierw Orest, podziwiając oczami duszy to, czego nikt inny nie dostrzega, potem jego syn Emil, którego poplątane koleje losu złączą z żywiołową Julką, a następnie mała Andra, której prawdziwej natury być może nie zdoła odkryć nawet żaden z Pariosów.
Przedpamięć. Tom I Osobliwość stanowi opowieść, w której ramy rzeczywistości błyskawicznie się rozmywają, realizm zaczyna być zwodniczy, a nadzwyczajne moce stają się naszą drugą skórą. Przede wszystkim jednak to historia rodziny outsiderów, która rozpada się i jednoczy niczym cykliczny Wszechświat, by odkryć przed czytelnikiem, kim w dziejach gatunku ludzkiego są Osobliwości.
Magdalena Świerczek-Gryboś - autorka, prezes zarządu Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej
Realizm magiczny lubię, ale rzadko po niego sięgam, bo muszę mieć wtedy otwartą głowę i dużo czasu na przegryzienie danej historii. Tutaj nie musiałam tego mieć. Tutaj natychmiast stałam się emocją i zostałam taka nawet po zamknięciu ostatniej strony. Moje myśli ciągle wędrują do Andry - głównej bohaterki. Znalazłam siebie w niej. Albo ją w sobie. Nie wiem.
9/10 recenzja na lubimyczytać.pl autor: Aellirenn, IG @aellirenn_czyta
Ta książka jest tak cudowna, że polecam ją każdemu! Jedna z lepszych książek tego roku. Myślę że najlepsza, chociaż czekam na kolejne tomy z serii i może się wydarzyć, że spadnie z piedestału5/5 recenzja na goodreads.com, autor: Misheczka, IG @booksreview_by.mimi
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 499
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oktawia Sanga
przedpamięć. tom i osobliwość
Oktawia Sanga
Copyright © Oktawia Sanga, 2024
Redakcja: Magdalena Świerczek-Gryboś
Korekta: Paulina Stoparek
Konsultacja literacka: Joanna Starybrat
Skład i łamanie: overspire.com
Projekt okładki: fadingray.com
Ilustracja na okładce: fadingray.com
Wydanie elektroniczne 2024
ISBN 978-83-968327-7-1
Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Prolog
~ lata 50.
Czteroletni Orest Parios był dzieckiem nietypowym w skali ogółu, ale całkiem przeciętnym na tle swoich krewnych. Nie miał żadnego wpływu na to, w jakiej rodzinie przyszedł na świat, za to od pierwszych chwil życia musiał mierzyć się z jej dziedzictwem. Wrodzoną fobią przed światłem.
Jego przodkowie wywodzili się z terenów śródziemnomorskich, ale ze względu na swoje dolegliwości, przenieśli się w głąb kontynentu, gdzie mniej dręczyło ich słońce. Mieli intrygującą powierzchowność. Ich czarne włosy i oczy zdradzały południowe pochodzenie, lecz wyjątkowo blada cera zdawała się mu przeczyć. Intensywne światło wywoływało u nich dyskomfort. Chodzili skwaszeni, z przymrużonymi oczami. Tracili kreatywność i koncentrację.
Pariosowie dziedziczyli także bystry, ciekawy świata umysł i szczególnego rodzaju powołanie. Od niepamiętnych czasów zajmowali się szeroko pojętym uzdrawianiem ludzi. Dawniej parali się znachorstwem i ziołolecznictwem, a obecnie kształcili się już wyłącznie w duchu medycyny zachodniej. Wybierali zawody takie jak lekarz, farmaceuta, laborant.
Z powodu światłowstrętu Pariosowie przyjmowali swoich pacjentów w specyficznych warunkach. Ich gabinety były ciemne i przytłaczające. Korzystali tylko z niewielkiej lampy biurkowej, która rzucała światło na pacjenta i jego kartotekę, podczas gdy sami skrywali się w mroku. Praktyka lekarska w ich wykonaniu przypominała szamańskie rytuały, co stanowiło dodatkowy atut w procesie diagnozy i leczenia, bowiem wywoływało efekt placebo.
Po skończonej pracy wracali do równie zaciemnionego domu, gdzie regenerowali zmysły. Nocą, zamiast spać, woleli rozwijać swoje pasje.
Ojciec Oresta posiadał ponadprzeciętny zmysł obserwacji. Potrafił czytać ludzi niczym książkę — bezbłędnie interpretować mowę ich ciał, odpowiadać na pytania, zanim jeszcze je usłyszał, i odróżniać ludzkie maski od prawdziwej osobowości. W młodości wziął to za zasługę swego bystrego oka, stąd zdecydował się zostać lekarzem okulistą. Chciał poznać budowę i możliwości aparatu wzrokowego, by móc ów dar w pełni rozwijać. Spędził paręnaście lat w akademickich murach, poszukując źródła swoich zdolności, a co najważniejsze — sobie podobnych.
Choć przyswoił ogrom wiedzy medycznej i spotkał po drodze uzdolnionych naukowców, nie zdołał uzyskać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Anatomia ludzkiego oka nie wskazywała na istnienie żadnych tajemnych struktur umożliwiających prześwietlanie ludzi na wylot. Trzymając w rękach niegdyś upragniony dyplom specjalisty drugiego stopnia, czuł się w głębi duszy przegrany. Nie dowiedział się o sobie niczego nowego. Czyżby dysponował zdolnościami, których medycyna zachodnia dotąd nie dostrzegała albo nie chciała dostrzec?
Jako lekarz okulista pomagał ludziom pielęgnować narząd wzroku, jednak jego ulubioną grupę pacjentów stanowili niewidomi, którym przekazywał swoją alternatywną wiedzę. Pomagał im rozwijać zmysł intuicji, według niego potężniejszy od pozostałych.
Po godzinach dawał upust swoim zdolnościom, prowadząc prastarą kronikę rodu Pariosów. Aktywnie uczestniczył w wydarzeniach rodzinnych, słuchał i obserwował krewnych, a czasem nawet zaglądał w ich myśli, z racji czego stał się najlepszym kronikarzem od pokoleń. Miał tylko jeden problem — iście lekarski i niestaranny charakter pisma. Podczas odczytywania kroniki na forum rodzinnym, sam miewał problemy, by rozszyfrować swoje hieroglify. Nie raz musiał wspomagać się wrodzoną intuicją.
Kolejna przedstawicielka rodziny, babcia małego Oresta, była z zawodu farmaceutką. Kochała swój zawód do tego stopnia, że przechodząc na emeryturę, urządziła na poddaszu domu atrapę apteki. Zamiast lekarstwami, zapełniła półki pustymi szkłami po medykamentach, czyli sztanglasami. Kolekcjonowała je od czasów studiów. Perłą jej zbiorów były stare buteleczki po substancjach narkotycznych, takich jak opium, kokaina czy oksykodon, z których niegdyś całkowicie legalnie przyrządzano receptury apteczne. Żarliwie fascynowała się związkami psychoaktywnymi, choć prywatnie ograniczała się wyłącznie do kofeiny. Kawa uśmierzała nadwrażliwość na światło, więc popijała ją przez cały dzień, prosto z dzbanka.
Nocą lubiła zaszyć się na poddaszu i przeglądać drogocenną kolekcję szkieł. Gdy tylko brała do ręki którąś z pustych buteleczek, zaczynała rozmyślać o jej przeszłości — w jakich okolicznościach została opróżniona oraz jak jej zawartość wpłynęła na pacjenta. Te rozważania często układały się w rozbudowane wizje, takie z bohaterami i scenerią. Każdej nocy zjawiały się u niej zbłąkane istoty, prosząc o uzdrowienie strzępków swojej duszy. Czy były to fantazje, czy dar odczytywania przeszłości, nie wiedziała. Jednak nie miała nic przeciwko, by w swojej sekretnej aptece gościć pacjentów tak niezwykłych, jak duchy.
Orest dorastał więc w wyjątkowym otoczeniu. On także najlepiej czuł się w ciemności i samotności, dlatego przesiadywał przy swoim biurku do późnych godzin nocnych. Choć jeszcze nie chodził do szkoły, to potrafił już całkiem poprawnie pisać i czytać. Miał nawet swoją ulubioną książkę, a był to po prostu opasły słownik.
Na równi z kaligrafowaniem, lubił też rysowanie. W którymś momencie zrodziła się w nim myśl, by obie te czynności połączyć. Starał się wyszukiwać takie słowa, które dałoby się zilustrować za pomocą pisma. Kreśląc słowo „chmura”, zniekształcał litery w taki sposób, by układały się w kształt obłoków. Z kolei pod słowem „zwierciadło” pisał odbicie lustrzane wszystkich liter składowych. Każdej nocy wymyślał po kilka takich graficznych haseł i tworzył własny typograficzny słownik.
Orest nie zdawał sobie sprawy, że robi coś nietypowego dla czterolatka. Rodzice nigdy go nie chwalili ani nie nagradzali, bo przedwczesny rozwój i fiksacje były w ich rodzinie na porządku dziennym. Nikt już nie zwracał na to uwagi.
***
Zbliżała się trzecia nad ranem, co u Pariosów oznaczało czas na sen. W domu pogasły skąpe światła, z wyjątkiem pokoju dziecięcego, gdzie Orest wciąż ślęczał nad typografią.
Tej nocy opracował tylko jedno hasło: „kwiat”. Spółgłoski „K” i „W” zamienił w płatki po lewej stronie rośliny, samogłoskę „I” w łodygę, a resztę liter w płatki po prawej stronie. Choć usilnie się starał, to nie zdołał wymyślić nic więcej. Zawiódł się na sobie.
W którymś momencie uchyliły się drzwi. To babcia chciała mu powiedzieć „dzień dobry”, a zarazem „dobranoc”. Jednak kiedy zauważyła grymas na jego twarzy i stos pogniecionego papieru, zatrzymała się w progu. Jakaś nieznana siła podpowiadała jej, by teraz wnuczkowi nie przeszkadzać, bo może pracuje nad czymś bardzo dla niego ważnym.
Przez moment tylko przypatrywała mu się z ukrycia. Chłopiec ze zrezygnowaną miną zgniatał kartki, po czym ciskał je do kosza. Babcia nie chciała, by się dłużej smucił, i w końcu zignorowała wcześniejszy podszept intuicji. Postanowiła wejść do środka i poświęcić Orestowi nieco więcej uwagi. Podeszła do biurka i dotknęła notatnika.
— Dziś tylko jedno słowo? — wydedukowała.
— Tak — przyznał ponuro. — Mam coraz mniej pomysłów. Jestem słaby.
— Chyba za dużo od siebie wymagasz. Przecież liczba słów jest ograniczona, a zwłaszcza takich, które da się narysować.
— To może nauczę się innego języka? Albo wymyślę własny? — Orest podchodził do sprawy dość ambitnie.
— Dobry pomysł, ale nie dziś. Za chwilę wzejdzie słońce, więc lepiej, żebyś w końcu poszedł spać.
— I tak nie zasnę. Cały czas myślę o literkach.
— Rozumiem… A wiesz, że kiedy byłam mała i, tak jak ty, nie mogłam się od czegoś oderwać, to prosiłam swoją babcię, żeby pomogła mi zasnąć?
— Niby jak? Przecież każdy musi sam.
— Ale ona miała swój tajemny sposób. Kładła się do łóżka, zamykała oczy i wcale nie starała się zasnąć. Po prostu wybierała się w podróż po swojej głowie.
— Tak po ciemku i na leżąco? — wyśmiał to.
— Bo to taka odwrotna podróż. Zamiast na zewnątrz, to do wewnątrz. Nie poruszasz się nogami, tylko myślami. Próbowałeś kiedyś?
— Nie… — odpowiedział zmieszany. — Możesz mi to pokazać?
W jednej chwili zniknęły jego wcześniejsze dylematy. Bez zbędnego przedłużania zgasił lampkę, wskoczył do łóżka i zamknął oczy.
— Co mam robić?
— Musisz cały czas trzymać oczy zamknięte. Do tego oddychać miarowo i głęboko. To bardzo ważne — mówiła zagadkowym tonem, jakby opowiadała bajkę. — Odwiedzimy najgłębszy zakamarek twojej głowy, a zarazem Wszechświata. To blisko i jednocześnie nieskończenie daleko, dlatego będziemy poruszać się myślami.
Mały Orest spojrzał na babcię, mrużąc oczy. O takim rodzaju podróżowania nigdy nie słyszał, dlatego potrzebował chwili, by poukładać to sobie w głowie.
— Aha, chyba rozumiem — szepnął zaintrygowany.
— Nie staraj się tego rozumieć, wystarczy czuć.
— Na razie czuję, że strasznie tu pusto i ciemno.
— Bo niepotrzebnie próbujesz patrzeć zamkniętymi oczami… Jeśli chcesz dostrzec to miejsce, najpierw sam musisz zniknąć!
— Ale… ale jak…? — Wydawało mu się to zarówno dziwne, jak i przerażające.
— Przestań myśleć o sobie. Wyjdź z ciała. Po prostu równomiernie oddychaj, jak gdybyś oddechem wymierzał takt. Potem tylko czekaj, aż coś się wydarzy!
Orest się przeraził. Przez cztery lata życia uczył się panowania nad własnym ciałem i odruchami, by teraz na powrót o tym zapomnieć. Na dodatek jego umysł nie zamierzał ustąpić. Wciąż podrzucał mu losowe wyobrażenia, myśli i wspomnienia. Wtem chłopiec intuicyjnie pogłębił oddech. To, co wydarzyło się potem, przeszło wszelkie jego wyobrażenia. Jednego był pewien — oto podróż się rozpoczęła.
— O rety… — ledwie wyszeptał. — Ja zasnąłem? A może… umarłem?
— Jesteś w transie. To coś pomiędzy.
Wrażenie było nie do opisania. Nie miał ciała, lecz nadal istniał. Na dodatek czuł się bardziej rzeczywisty niż kiedykolwiek. Znalazł się w samym środku przepastnej otchłani, na którą składały się przestrzeń, materia, energia, czas, a także wspomnienia, emocje oraz myśli wszystkich istot żywych i umarłych. Całość, splątana w misterną konstrukcję, przypominała pajęczą sieć, utkaną we wszystkich możliwych kierunkach. Sam Orest także stanowił jej element. W jednej chwili przypomniał sobie wskazówkę babci, dotyczącą poruszania się po tej przestrzeni. Wystarczyła myśl. Dzięki niciom mógł się komunikować z pozostałymi bytami, a także zaglądać w odległe miejsca, dowolnie usytuowane w czasie. Jakże warto było przezwyciężyć strach i porzucić swoje ciało!
— I tak wygląda moja głowa od środka? — dopytywał oszołomiony Orest.
— Tak wygląda Wszechświat od środka, u samego Źródła. Ta plątanina to jego skoncentrowana, w pełni dokonana forma, widoczna wyłącznie z perspektywy duszy.
— Czyli wszystko i wszyscy są tak naprawdę ze sobą połączeni?
— Połączeni, skręceni i splątani. Wzdłuż nici wędruje niewidzialna energia, która posiada moc poruszania widzialną materią. Oczywiście w naszym fizycznym świecie tych procesów nie dostrzegamy, ale dzięki intuicji dociera do nas ich echo. Przeczucia.
— Nigdy nie słyszałem o intuicji.
— Na szczęście nie trzeba o niej słyszeć, żeby jej używać. To nasz dodatkowy, subtelny zmysł. Jest jak pamięć działająca wprzód albo wspomnienia wyprzedzające czas. Tutaj ma swoje źródło i czasem spontanicznie przebija się do rzeczywistości.
Orest się rozmarzył. Już wyobrażał sobie wędrówki w czasie, rozmowy ze zwierzętami i roślinami, zabawy z wodą i ogniem. Jak stopniowo je oswaja, zaprzyjaźnia się, a w końcu przejmuje nad nimi kontrolę.
Jego zadumę przerwała babcia.
— Wiem, o czym myślisz, ale to nie takie proste.
— Co? Jak? Podsłuchujesz moje myśli? — zdenerwował się, ale też i zawstydził.
— To się nazywa telepatia — pospieszyła z wyjaśnieniem. — Ty i ja jesteśmy Widzącymi. Możemy wędrować po sieci i wymieniać się skrawkami myśli, zaglądać w odmęty czasu, jednak nie potrafimy na nic wpływać. Tak postępują Czyniący i jest to karygodne.
— Dlaczego tak uważasz?
— Bo to zaburza subtelną równowagę istnienia. Wydarzenia powinny sunąć własnym torem, bez dodatkowej ingerencji. To natura ma dla nas plan, a nie odwrotnie.
Przestroga tylko go zachęciła. W głowie małego Oresta zrodził się plan, by kiedyś wybrać się w tę odwrotną podróż samotnie i przetestować możliwości niezwykłej pajęczyny.
I tutaj znów odezwała się babcia:
— To też się nie uda!
— Niby dlaczego? — spytał rozdrażniony Orest.
— Bo zaraz po otwarciu oczu zapomnimy o tej przygodzie, tak jak zapomina się sny.
— Co!? Tylko nie to! — Chłopiec się zmartwił. Dobrze znał to denerwujące uczucie, gdy w świetle dnia gubiło się wspomnienie cudownego snu.
— Właśnie tak to działa, Orest… Nasza niedoskonała, ludzka pamięć nie jest przystosowana do tego typu przeżyć. O wiele lepiej radzi sobie na tym polu doskonała pamięć duszy. Dlatego właśnie przychodzimy tu w odmiennym stanie świadomości, porzucając ciało i zmysły.
— Ale intuicja… — Chwytał się każdej możliwości.
— Dzięki intuicji zapamiętamy stąd jedynie wrażenie, a nie wydarzenie. To wielka różnica.
Ta informacja wstrząsnęła Orestem. Nie dość, że był tylko biernym Widzącym, to jeszcze miał ograniczoną pamięć. Rozżalony, zaczął gubić oddech, a wizja pajęczej sieci powoli się rozmywała. Mimo to nadal nie otwierał oczu.
— A ta pamięć duszy, czym właściwie jest? — spytał zrezygnowany.
— To jedna z właściwości duszy, obok intuicji, widzenia i czynienia. Dzięki niej ma się trwały dostęp do stanów transowych, a przede wszystkim do mocy sprawczych. Duch potrafi o wiele więcej niż ciało.
— Aha, czyli gdybym znalazł sposób na powiększenie mojej pamięci, to mógłbym widzieć i czynić nawet po powrocie do swojego ciała? — główkował intensywnie Orest. — Podpowiedz mi tylko, jak to zrobić.
— Wiesz, żałuję, że wtajemniczyłam cię w te sprawy — odparła gorzko. — Może i jesteś nadzwyczaj bystry, ale niedojrzały. Twoja siostra okazała więcej pokory.
Zarzuty babci nie zrobiły na Oreście żadnego wrażenia. Tak mocno skoncentrowany był na swoim pragnieniu, a przez to tak bardzo niezadowolony z odmowy, że zamiast wyrazić skruchę, tylko się zaperzył:
— A ty jesteś okropna, bo nie chcesz mi powiedzieć! Zaraz sam wyczytam to z twoich myśli!
— Dosyć tego! — Zaczęła nim potrząsać. — Natychmiast otwórz oczy!
— Zmuś mnie! — wymądrzał się, jeszcze mocniej zaciskając powieki.
Gdzieś po drugiej stronie świata usłyszał huk. Trzaśnięcie drzwiami wystraszyło go i nieopatrznie otworzył oczy. Wraz z uniesieniem powiek jego pamięć została porażona światłem i ulotniły się z niej ostatnie wspomnienia. Zobaczył znajome ściany swojego pokoju, lecz babci już przy nim nie było.
Przez moment czuł się nieswojo, jakby od nowa uczył się istnienia. Zniknęła głęboka ciemność, a zamiast niej pojawiły się płytkie kolory. Powietrze drażniło nozdrza, a hałas zza okna świdrował uszy. Posiadanie kończyn wydawało mu się co najmniej dziwaczne, nie wspominając o poruszaniu nimi.
Jego nieograniczona dusza na powrót stała się więźniem niedołężnego ciała. Życie przypominało teraz dożywotnią karę aresztu. Za kraty przedostawały się tylko oddech i intuicja, a z czasów wolności pozostało w nim jedynie wrażenie. Wrażenie równie intensywne, jak i absurdalne, bo nieprzypisane konkretnemu zdarzeniu.
Trudno mu było wspominać coś, co nie do końca zapisało się w pamięci, jednak jakaś szczątkowa wiedza w nim przetrwała. Nie było tego zbyt wiele, lecz wystarczająco, by bezpowrotnie odmienić jego życie.
Mój mózg jest jedynie odbiornikiem, gdzieś we Wszechświecie istnieje rdzeń, z którego czerpiemy wiedzę, siłę i inspirację. Nie zgłębiałem tajemnic owego rdzenia, lecz przekonany jestem, że on istnieje.
Nikola Tesla