Przekupić wiedźmę - Barbara Mikulska - ebook + audiobook

Przekupić wiedźmę ebook

Barbara Mikulska

4,3

Opis

 

Życie Konstancji Myszyńskiej po raz kolejny legło w gruzach. Po dwóch latach — wydawałoby się — szczęśliwego związku przyłapuje swojego chłopaka na zdradzie. Zemsta tylko na chwilę wyrywa ją z psychicznego dołka. By odreagować, ucieka na wieś i zaszywa się w opustoszałym ośrodku agroturystycznym.

 

Czy w dwudziestym pierwszym wieku można uwierzyć w czary? Czy proszenie wiedźmy o pomoc ma jakikolwiek sens? I co wiejska szeptucha może wiedzieć o tym, czego potrzebuje współczesna młoda kobieta?

 

Zabawna, lekka, ujmująca, idealna na letnie wieczory z lampką wina. Subtelna obyczajówka, która pochłania czytelnika, przyjemnym stylem i życiową fabułą, w której postacie są jak dobrzy kumple. Polecam wszystkim, którzy chcą się oderwać od codzienności i zakosztować odrobiny magii w świecie Ludomiły.
Karolina Klimkiewicz, autorka powieści Marzenia mają twoje imię

 

Piękna zapadająca w serce historia o Konstancji i Wiktorze, dwojgu ludzi po przejściach. Oboje są na zakręcie, zza którego trudno wypatrywać pięknych widoków i szansy na lepsze jutro. Kiedy w końcu los skrzyżuje ze sobą ich drogi, pojawia się nadzieja na dobre zakończenie. Czy warto wierzyć w happy end? Czy trzeba dawać sobie drugą szansę bez względu na strach przed kolejnym zawodem? W tej książce znajdziecie odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Prawdziwe losy ludzi takich jak my i problemy, z którymi każdy z nas kiedyś musiał się zmierzyć. Naprawdę warto ich poznać. Polecam!
Agnieszka Zakrzewska, autorka serii Do jutra w Amsterdamie

 

Jeśli szukacie niezwykłej powieści, która opowiada o sile miłości i przyjaźni, to zdecydowanie musicie sięgnąć po książkę „Przekupić wiedźmę”! Jest to elektryzująca i przede wszystkim świeża historia zwariowanych bohaterów, których nie da się nie lubić. Gwarantuję, że ta powieść trafi wprost do Waszego serca! Gorąco polecam!
Paulina Ampulska, @pokoj_pelen_ksiazek

 

Czary i wiedźmy w XXI wieku? Czemu nie! Barbara Mikulska pokazuje, że nie boi się wyzwań. Stworzyła niebanalną książkę, którą pokochałam już od pierwszych stron! Wciągająca, zabawna, nie będziecie się przy niej nudzić!
Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska, Książki takie jak my

 

Ta powieść skradnie wasze serca i myśli na dłużej. Otuli rodzinnym ciepłem, pokaże, jak wygląda prawdziwa przyjaźń, rozbawi do łez. Dodatkowo przemyci do waszego życia trochę magii pod postacią lokalnych wierzeń i sprawi, że zapragniecie przygarnąć czworonoga. My jesteśmy zachwycone, polecamy serdecznie.
Dorota Wilk- Drapała i Monika Baszkowska, Obydwie Zaczytane

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (144 oceny)
73
51
11
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KBryl

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka, sięgnęłam po nią przypadkiem, spodobał mi się tytuł i nie zawiodłam się. Polecam
10
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
aspia

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła opowieść o przyjaźni, o rodzącej się miłości, spokojnej bez zrywów i wybuchów.Magia uczuć, magia wspólnego bycia ze sobą. Ale że wiedźmą okazała się... a tego nie zdradzę. Trzeba przeczytać - warto.
10
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne
00
19basia75

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka ,szkoda ,że nie ma dalszej części
00

Popularność




Rozdział 1

– Zawsze wiedziałam, że życie facetów kręci się wokół dupy – wyznała Kostka i pociągnęła potężny łyk wina. Siedziała na wersalce z podkulonymi nogami. Cieszyła się, że zapada zmrok, a Tuśka nie włączyła światła. Wątły blask jednej świeczki ledwie rozpraszał ciemności. Pochyliła niżej głowę, a długie, ciemne włosy niemal całkiem zasłoniły jej twarz. Nie chciała, żeby przyjaciółka dostrzegła, jak bardzo jąboli.

– Koło jakiej dupy? – spytała Marta, dzielnie dotrzymująca krokukoleżance.

– Chudej imłodej.

– Co?

– Młoda i chuda dupa padła na umysł Marcina i przesłoniła mu widokmojej.

– Jako że nic nie rozumiem, proponuję, żebyś przestała na chwilę pić i wypiła mocną kawę, a potem opowiedziała wszystko odpoczątku.

– To mam pić, czy nie pić? – próbowała żartować Kostka, ale widać było, że nie bardzo jej to wychodzi. – Mogę zanocować u ciebie? – spytała w końcu płaczliwie i niemal natychmiastzasnęła.

***

– Będzieszpłakać?

– Zwariowałaś? Z powodu kolejnego skurwysyna, który pojawił się w moim życiu? Wżyciu.

– A powiesz, co sięstało?

– Powiem, tylko zaparz kawy, bo łeb mi pęka. Co myśmy wczorajżłopały?

– Bez specjalnego wdawania się w szczegóły: wszystko. Wyczyściłyśmy barek zresztek.

– Chyba było tego sporo – Konstancja przełknęła ślinę – biorąc pod uwagę, jak się dziśczuję.

Marta podniosła się z fotela i podreptała do mikroskopijnej wnęki, szumnie nazywanej kuchnią. Po chwili dobiegł stamtąd podniesiony głos, wywołujący kolejną falębólu.

– Będziesz piła czarną czy zmlekiem?

– Czarną, ale z cukrem. I nie wrzeszcz tak, Tuśka – poprosiła – bo rozsadzi migłowę.

Marta starała się jak najciszej ustawiać na stole kubki, cukiernicę, łyżeczki i spodeczek z połówkącytryny.

– Trzeba było tyle nie chlać. Mówiłam ciprzecież…

– Dobrze wiesz, że nie chodzi o litraż, tylko o mieszankę. – Konstancja sięgnęła po swój kubek, posłodziła dwie czubate łyżki i skosztowała. – Dobre. Ale cytryny nie wcisnę, bo to jakiś kretyński zabobon. Nie chcę sobie popsućkawy.

– To nie zabobon – oburzyła się Marta. – Zawarte wcytrynie…

– Tuśka, oszczędź sobie gadania. Raz cię posłuchałam i potem o mało nie puściłampawia.

– To nie przeze mnie i nie od kawy z cytryną. Jakiś kretyn wymyślił, że skoro nie ma ani lodu, ani soku pomarańczowego, to możemy wypić ciepłe campari z rozpuszczonymi lodamitruskawkowymi.

– Od czegokolwiek to było, więcej takiego świństwa nieruszę.

Na znak, że dyskusja zakończona, Kostka rozsiadła się na wersalce, pociągnęła nogi i oparła się wygodnie. Dłonie grzała o duży porcelanowy kubek z wizerunkiem pomarańczowej biedronki w czarne kropki. Marta miała identyczny, ale jej biedronka byłaczerwona.

– Mów – zachęciła cichoTuśka.

Konstancja przez chwilę popijała gorący napój i zastanawiała się, od czegozacząć.

– W piątek zadzwonił Jacek. Zapytał, czy nie posiedziałabym do niedzieli wieczorem z dzieciakami. Mieli z Anką wyskoczyć na parę dni do Bukowiny. Ustawiali to od dawna, podobno teściowa była urobiona jak ciasto na drożdżówki, ale okazało się, że nie przewidzieli jednej okoliczności. Jej fagas wymyślił, że w ten weekend pojadą na daczę, bo ktoś tam powiedział, że wysypałygrzyby.

– Wiedział o planach Jacka i Anki wobec babci Sabinki? – Marta zadała bardzo rzeczowepytanie.

– Oczywiście, że nie. – Kostka się skrzywiła. – Ale przecież wyjazd na własną działkę można przełożyć na dowolny termin. No dobra, Sabina powinna była to uzgodnić wcześniej ze swoim facetem. Z jakichś przyczyn tego nie zrobiła i mój braciszek został na lodzie. W związku z tym zadzwonił na pogotowie opiekuńcze, czyli domnie.

Konstancja przerwała opowieść, żeby dolać sobie gorącej kawy z ekspresu. Wędrówkę do kuchenki wykorzystała na uporządkowanie kłębiących się w głowiemyśli.

– Wkurza mnie to okropnie – rzuciła, sadowiąc się ponownie nawersalce.

– Co cięwkurza?

– To. Każdy uznaje, że skoro nie jestem obarczona mężem i bachorami, to można mnie szarpać na wszystkiestrony.

– Mogłaś odmówić. – Marta skryła lekko złośliwyuśmieszek.

– Jackowi? Wiesz, że jemu nigdy bym tego niezrobiła.

– Wiem. – Marta poklepała przyjaciółkę po kolanie. – Wiem, nie tłumacz się. Mów, co byłodalej.

– Pojechałam do domu, żeby zabrać trochę ciuchów. Żebyś ty widziała minę tegosukinkota!

– O kim terazmówisz?

– Jak to o kim? O tej gnidzie, Marcinie! Minka mu się wyciągnęła jak dzieciakowi z domu dziecka, który spodziewał się samochodu na baterie, a okazało się, że opiekunowie w ogóle zapomnieli, że maurodziny.

– Mysza, jesteś obrzydliwa. Jak możesz kpić z porzuconychdzieci?

– Przepraszam, nie kpię, chciałam ci tylko zobrazować ogrom jegorozczarowania.

– No dobra, zobrazowałaś, dawajdalej.

– Wyjaśniłam, wycałowałam, obiecałam, że wynagrodzę mu znawiązką…

– Oszczędź mi szczegółów! Dorzeczy!

Konstancja wciągnęła głośnopowietrze.

– Okej, pomyślałam, dobra ciotka powinna myszakom coś kupić. Coś pysznego i absolutnie niezdrowego. Wiesz, jakiego fioła ma Anka na punkcie zdrowej żywności, nie? Ale miałam pewność, że tym razem nie piśnie nawet słowa, w końcu ratowałam romantyczny weekend w górach. Padło na lody waniliowo-czekoladowe, litrowe opakowanie. Okurwa!

Na chwilę zapadła cisza. Marta nie wiedziała, co wywołało taką reakcjęprzyjaciółki.

– Możesz jaśniej? – poprosiłanieśmiało.

– Mam albo lodowe jezioro na środku sypialni, albo całą torbę upieprzoną tym cymesem. Nie wiem, co zrobiłam z lodami. Gdzie mogłam je pizgnąć? Wyobrażasz sobie? Kompletnaamnezja.

– Nie przejmuj się. Lody nie atrament, łatwo schodzą – pocieszyła jąMarta.

– Masz rację. – Kostka machnęła ręką. – I tak już teraz za późno. No więc zrobiłam zakupy i jadę do myszaków, a tu nagle telefon. Znowu dzwoni mój kochany brat i mówi, że pożar ugaszony. Teściowa, znaczy Sabina, pożarła się z tym swoim i w ramach protestu chętnie przeniesie się na parę dni do wnucząt. Myślałam, że szlag mnie trafi, ale z drugiej strony nawet się ucieszyłam. Stwierdziłam, że zrobię niespodziankę Marcinkowi. No izrobiłam.

***

Kostka postanowiła, że wstąpi jeszcze do chińczyka i kupi na kolację ryż z warzywami oraz sajgonki. Trochę jej się z tym zeszło. Gdy stanęła pod drzwiami, zerknęła jeszcze na wyświetlacz komórki: dochodziła dziewiąta. Pomyślała, że Marcin pewnie wcina chipsy i ogląda jakiś film. Dziewczyna otworzyła po cichutku drzwi i najpierw skierowała się do kuchni, odstawiła zakupy na blat szafki, potem powiesiła kurtkę na wieszaku w przedpokoju i na paluszkach zajrzała do sypialni, skąd dochodziła muzyka i jakieś dziwneodgłosy.

Zajrzała i zamurowało ją. Przed jej oczami unosiły się i opadały w dość równym rytmie nieopalone pośladki Marcina. Na bladym tle wyraźnie odcinały się kobiece dłonie z pomalowanymi na czerwony kolor paznokciami. Muzyka rzeczywiście dobiegała z telewizora, ale symfonię jęków produkowała siłująca sięparka.

Przez dłuższą chwilę Konstancja chłonęła widok, starając się zrozumieć, co właściwie widzi. Kiedy skołatany umysł pozwolił sobie wreszcie na sformułowanie myśli, dalsze wypadki potoczyły siębłyskawicznie.

Nie klęła, nie wrzeszczała. Podeszła do telewizora i wyłączyła go. Efekt był piorunujący. Nagle zapanowała cisza; oprócz zwykłych odgłosów dobiegających zza okna, można było usłyszeć jedynie oddechy całejtrójki.

Marcin nabrał powietrza, żeby coś powiedzieć, naga dziewczyna próbowała w pośpiechu przykryć się kołdrą, a Kostka wpatrywała się w parę zimnymwzrokiem.

– Nie mów nic! – Gestem powstrzymała chłopaka. – Cokolwiek powiesz, będzie albo kłamliwe, albo totalnie głupie. Za chwilę stąd wyjdę, a wy macie siedem minut, żeby ubrać się i zniknąć. Klucze zostaw w przedpokoju, a twoje rzeczy sama spakuję i dam znać, kiedy możesz jeodebrać.

Konstancja odwróciła się i jak automat powędrowała do kuchni. Włożyła chińszczyznę do lodówki, a lody do zamrażalnika. Potem usiadła na krześle i wpatrywała się w zabawki kupione dla bratanków, które ustawiła na stole. Trwała tak do momentu, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Wtedy chwyciła zatelefon.

– Tuśka, mogę do ciebieprzyjechać?

***

– I co teraz? – spytałaMarta.

– Spakuję mu rzeczy, zrobię porządek w mieszkaniu i po sprawie. – Konstancja wzruszyła ramionami. – Nie pierwszy i nie ostatni. Mam nauczkę, żeby nie ufać facetom. Zresztą zawsze to wiedziałam, tylko tym razem udało mi się zapomnieć. Jezuuu – zawyła i ukryła twarz wdłoniach.

– Coznowu?

– Kurwa, ja z nim przecież pracuję. Będę widywać tę zakłamaną mordę za każdym razem, jak tylko wejdę do biura. Może powinnam zmienićrobotę?

– Daj spokój, wariatko. Harowałaś jak wół, dostałaś wreszcie ten awans i teraz chcesz zrezygnować? Zaczynać wszystko od początku? Dasz się pokonać jakieś małoletniejpindzi?

– Nie, ale nie wyobrażam sobie stanąć z tym palantem oko w oko w firmie. Chyba ciąży na mnie jakaś klątwa... Może ktoś powinien odprawićegzorcyzmy?

– Przestań. Ty po prostu trafiasz na niewłaściweegzemplarze.

– Trafiam? Takich facetów, jakich pokazują w romantycznych filmach, na tym podłym świecie niema.

– AJacek?

– On się nie liczy. To nie facet, tobrat.

– A mójPaweł?

– Wyjątek potwierdzającyregułę.

Dziewczyny zamilkły na chwilę, każda zamyśliła się nad czymś innym. Marta rozważała kosmicznego pecha przyjaciółki. Kostka zaczęła snuć plan zemsty i chyba szybko na coś wpadła, bo złośliwy uśmiech rozjaśnił jejtwarz.

– Co jest? – Marta na tyle dobrze znała kumpelę, by wiedzieć, że ten uśmiech nie oznacza nicdobrego.

– Wiem, jak sięzemścić!

– Na Marcinie? – upewniła sięTuśka.

– Martuśka, na obojgu. Choć jego bardziej zaboli. Sprawię, że ta pińdzia będzie jego femmefatale.

– To znasz tędziewczynę?

– Jasne, to ta nowa sekretareczka u nas w firmie. Maila poprawnie napisać nie potrafi, ale dupą pracujeznakomicie.

– Wiesz – Marta wsadziła palec do ust i odgryzała skórkę – zastanawia mnie, dlaczego sprowadził tę dziewczynę do ciebie. Przecież jeśli miał ochotę na bzykanie, mógł się z nią umówić usiebie.

– Lenistwo w czystej postaci – wyjaśniła Kostka. – Nie chciało mu się ruszyć tyłka, uznał, że nic nie ryzykuje, skoro mam spędzić weekend zdzieciakami.

***

Całą niedzielę Konstancja dopracowywała plan, milion razy poprawiała kwestie, które zamierzała wypowiedzieć. Tysiące razy chciała zrezygnować z pomysłu, ale zawsze wtedy przypominała sobie podrygujące pośladki Marcina. Skutkowało. W poniedziałek rano miała już spakowane rzeczy chłopaka. Nie było tego dużo: jeden karton ubrań i drugi, znacznie mniejszy, z osobistymi drobiazgami – parę książek, golarka, szczoteczka do zębów, płyn po goleniu, jakieś płyty z muzyką. Wrzuciła to do bagażnika samochodu i pojechała do firmy. Zatrzymała się zaraz za szlabanem i podeszła dodyżurki.

– Dzień dobry, panie Jurku. Nie wie pan, czy Marcin jest już w biurze? – spytała ze słodkimuśmiechem.

– Dzień dobry, pani Kostko. Nie, jeszcze nie dojechał. – Mężczyzna wyszedł zbudki.

– A mogłabym zostawić u pana pudła dla niego? Nie chce mi się leźć do biura, a potem złazić, żeby toprzepakować.

Ochroniarz skinął głową i razem podeszli do samochodu. Szarmancko wziął większąpaczkę.

– Znowu degustacja? – domyślił się mężczyzna, patrząc na opisane kartony. Kostka skinęła głową. Rzeczy Marcina znalazły się w pudłach, w których przewozili tace, kubeczki i inne gadżety wykorzystywane przy promocjach. W biurze, jak to w poniedziałek rano, wszyscy zebrali się w kuchni, parzyli kawę i wymieniali się ploteczkami. Konstancja mruknęła jakieś powitanie, a potem uciekła do siebie, wyjaśniając, że musi dokończyć zestawienie wyników ubiegłotygodniowej sprzedaży. Nikt się specjalnie nie zdziwił, kierownicy regionów często nadrabiali zaległości, wykorzystując zwyczaj, że dyrektor w poniedziałki pojawiał się dopiero kołodziesiątej.

Odprawa przebiegła rutynowo, koło jedenastej opuścili gabinet szefa. Jeszcze chwilę postali w sekretariacie, zanim wrócili do pokoi. Konstancja usiadła przy biurku, zbierając siły. Po raz kolejny przeanalizowała plan, a potem podniosła słuchawkę i wystukała wewnętrznynumer.

– Czy szef jest teraz wolny? – spytała, nie przedstawiając się. Jolka i tak wiedziała, kto dzwoni, bo wyświetlał jej sięnumer.

– Raczej tak, poprosił o kawę i gazetę – zaczęła wyjaśniać, ale Kostka odłożyła słuchawkę. Dla pozoru wzięła jakieś papiery i ruszyła do gabinetu dyrektora. Zastukała cicho, po czym wsunęła głowę w szparę wdrzwiach.

– Szefie, mogę?

– Co znowu, Kostucho? Komu psuje się samochód, a kto potrzebuje nowego telefonu? – spytał niby rozzłoszczony, ale z miłym uśmiechem zaprosił ją dośrodka.

Kostka weszła i starannie zamknęła za sobądrzwi.

– Tym razem to sprawa osobista – powiedziała dziewczyna, zajmując miejsce naprzeciwko dyrektora. – Bardzoosobista.

Szef spojrzał na nią uważnie, złożył gazetę i odsunął filiżankę z kawą. Na pewno miał ponad pięćdziesiąt lat, ale mógł być atrakcyjny nawet dla znacznie młodszych kobiet. Tyle że go to specjalnie nie interesowało. Chełpił się, że od ćwierć wieku jest „z jedną babą” i jeszcze mu się to nie znudziło. Zawsze powtarzał też, że takie samo podejście ma do pracowników – jeśli go nie zawiodą, nie będzie rozwodu. I słowa dotrzymywał – niewiele osób w ich firmie dostawało wymówienia. Trzeba było naprawdę na tozasłużyć.

Kostka nabrałapowietrza.

– Szefie, czy uważa mnie pan za dobrego pracownika? – spytała i spojrzała wyczekująco nadyrektora.

– Oczywiście, że tak, aleczemu…

Konstancja nie dała mudokończyć.

– Czy kiedykolwiek prosiłam o coś dlasiebie?

– No nie, nie przypominam sobie. Ale...

– Czy kiedykolwiek wyżywałam się na podległych mi ludziach albo rzucałam im kłody podnogi?

– Nie. – Tym razem szef odpowiedziałkrótko.

Konstancja odetchnęła głęboko. Teraz albonigdy.

– Więc po raz pierwszy chcę o coś poprosić. O coś bardzo ważnego dlamnie.

– No to wal, dziewczyno!

– Chciałabym prosić o nieprzedłużanie umowy z sekretarką – wyrzuciła z siebieKonstancja.

– Zwariowałaś? – Dyrektor patrzył na nią z niedowierzaniem. – Nie, nie zwariowałaś. Naprawdę tego chcesz. Co siędzieje?

– Muszę to wyjaśniać? – Kostka opuściła głowę. – To takie żenujące. - Tymi słowami sprawiła, że przełożony domyślił się, o co możechodzić.

– I dlatego mam zwolnić pracownicę? – spytałsucho.

– Tak. – Kostka podniosła wzrok i wbiła spojrzenie w szefa. – Chyba że chce się pan mnie pozbyć. Obie w tej sytuacji nie możemy pracować w jednejfirmie.

– Dopiero co udało mi się ją jako tako wdrożyć w obowiązki, a ty chcesz, żebym przechodził przez to odpoczątku?

Konstancja wyczuła, że dyrektor zaczyna się łamać. Wiedziała, że ją lubi, a na dodatek była dobrym kierownikiem, ludzie ją szanowali, a on sam liczył się z jejzdaniem.

– Panie dyrektorze – niemal krzyknęła – ja na jutro mogę panu dostarczyć przynajmniej dwie dziewczyny o takich samych, jak nie większychkompetencjach.

– Jesteś mściwa – stwierdził pochwili.

– A pan by w takim przypadku niebył?

Mężczyzna wzruszyłramionami.

– I co, na dodatek ma nie wiedzieć, że to twoja zasługa? – Nawet nie próbował ukryćironii.

– Wręcz przeciwnie, bardzo bym chciała, żeby się dowiedziała. To co? Mam ją poprosić dogabinetu?

Szef westchnął ciężko, ale skinął głową. Jeszcze przez kilka sekund walczyła z wątpliwościami, zastanawiała się, czy się nie wycofać i nie przeprosić za całe zamieszanie, ale znowu wspomnienie podrygujących pośladków Marcina przytłumiło wyrzuty sumienia. Oni się nie wahali, kilkoma chwilami przyjemności pogrzebali dwa lata jej życia i nadziei, ona też nie będzie. Może gdyby Jolka nie była świadoma układów, Kostka potrafiłaby jej wybaczyć. Ale ona doskonale wiedziała, w co się pakuje, i nie zawahała się ani przez moment. Więc Kostka też wyzbyła sięwątpliwości.

Konstancja z ulgą opuściła pokójdyrektora.

– Szef cię prosi – powiedziała szybko i umknęła dokuchni.

W pomieszczeniu gospodarczym snuło się kilka osób. Konstancja umyła swój kubek, wlała świeżą kawę, mleko, posłodziła i wdała się w dyskusję na temat planu nowej promocji. Długo nie musiała czekać. Jolka wypadła z gabinetu szefa i pierwsze kroki skierowała do pokoju Kostki, a ponieważ jej tam nie zastała, przybiegła dokuchni.

– Ty świnio! – krzyknęła, nie zważając na obecność postronnychosób.

Niektórzy przezornie mieli zamiar umknąć, większość jednak została, węszącsensację.

– Ja świnią? – Kostka udałazdziwienie.

– Przez ciebie szef wylał mnie z roboty – wykrzyczałasekretarka.

– Nie wylał, a nie przedłużył umowy, a to zasadniczaróżnica.

– Straciłam przez ciebie źródło utrzymania – darła się Jolka, nie zastanawiając się, dlaczego właściwie ta awantura odbywa się na oczachświadków.

– Moja droga – odpowiedziała jej Kostka opanowanym głosem – ja straciłam znacznie więcej niż trzy miesiące stażu. Straciłam ponad dwa lata życia na Marcina, a ty nie miałaś żadnychskrupułów.

– Widać wolał mnie od ciebie – stwierdziła zadowolonaJolka.

– Jesteś jednak głupsza, niż myślałam. Nawet żeby rozkładać przed facetem nogi, trzeba mieć trochę oleju w głowie. Gdybyś wybrała… dajmy na to szefa, zrozumiałabym bez problemów. Taki związek zapewniłby ci i awans, i utrzymanie. Ty natomiast wycelowałaś w kierownika, nie patrząc na to, że jest już z kimś związany. Awansu ci nie zapewnił, przed moją zemstą cię nie ustrzegł, czyli korzyśćżadna.

– I co ja teraz zrobię? – jęknęłasekretarka.

– Coś ci poradzę, chociaż cię nie znoszę – powiedziała mściwie Kostka. – Żeby ograniczyć koszty, zrezygnujesz z wynajmowania mieszkania, przeprowadzisz się do Marcina, będziesz mu prać, gotować i sprzątać we wspólnym gniazdku. Przecież o to ci chodziło, prawda?

Ciche „o, kurwa” dobiegło z kąta, gdzie siedział kumpel Marcina, Adam.

***

– Tuśka, czy ta twoja siostra nadal poszukuje pracy? – Kostka zaatakowała przyjaciółkętelefonicznie.

– Cześć, Mysza. Nie moja siostra, a kuzynka Pawła, i tak, nadalszuka.

– Angielski albo niemieckizna?

– Zna.

– Komputer obsługuje? Błędów ortograficznych nie robi? Przez telefon gada jak dorosły człowiek czy jaknastolatka?

– Wszystko na tak. A teraz powiedz mi, o co chodzi i dlaczego jesteś takanakręcona?

Opowiadanie przez telefon to nie to samo, co bezpośrednia relacja. Kostka przekazała skróconą wersję i obiecała, że dokładniej wyjaśni wszystko wieczorem, tylko Marta ma już zaklepać tę kuzynkę Pawła. Konstancja nie pojechała jednak do przyjaciółki. Po powrocie z pracy upychała w szafkach zakupy i natknęła się na kisiele instant. Ten drobiazg przywołał obraz Marcina wyskrobującego kubek i oblizującego łyżeczkę, zaśmiewającego się z jakiejś beznadziejnejkomedii.

Kostka stała przez chwilę, obracając w dłoniach saszetki, a potem wyrzuciła je do kosza i wybuchnęła płaczem. A kiedy tama została przerwana, łzy leciały ciurkiem bez opamiętania. Widać opadły wszelkie emocje dotychczas utrzymujące dziewczynę w karbach. Wyła w poduszkę z żalu za zmarnowanym czasem, za ciepłymi ramionami Marcina, za złudnym poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacji. A potem przypomniała sobie niezbyt odległe popołudnie. Kroiła pomidory i cebulę, bo Marcin powiadomił ją, że kupił gotowego kurczaka i frytki. Stała w kuchni tyłem do wejścia, układając na półmisku plastry warzyw, gdy się pojawił. Rzucił torby na blat stołu i objął ją w pasie. Chłodnymi ustami poszukał wrażliwego miejsca na karczku. Chciała go odgonić, że niby zajęta, że obiad stygnie, ale odgarnął niestarannie splątane włosy i całował tak zapamiętale, aż mu uległa. Oparła się o tors, odchyliła głowę, by ułatwić dostęp do szyi. Przeniósł ręce z talii na jej piersi, a za chwilę – zniecierpliwiony, że przeszkadza mu materiał – wsunął dłonie pod bluzkę i biustonosz. Obawiała się, że wkrótce nie zdoła ustać – tak intensywnie ją pieścił. Poprosiła, by przenieśli się na łóżko, ale ją zignorował. Odwrócił tylko Kostkę do siebie, zamknął ten szept w pocałunku, a rękę wsunął pod cienki materiał majteczek. Jęknęła, pobudzając go tym do działania: jednym ruchem pozbawił ją bielizny i usadził na szafce, by zanurkować międzyuda.

Konstancja znowu zawyła, a kiedy zabrakło jej sił, napisała esemesa do Marty, tłumacząc się z odwołania wizyty koszmarnym bólem głowy, co zresztą było prawdą, i zapadła w ciężkisen.

Kolejne dni mijały dziewczynie na pracy i płaczu. Kiedy na koniec tygodnia wpadła do niej Marta, niemal nie poznała przyjaciółki. Animieszkania.

– Co ztobą?

– Generalnie nicspecjalnego.

– Jak nic specjalnego? Rozkleiłaś się jak małolata. A mówiłaś, że nie będziesz przez tego dupkapłakać.

– Bo nie płaczę przez niego. – Konstancja sięgnęła po kolejną chusteczkę higieniczną. – Naszedł mnie jakiś ból egzystencjalny. A Marcin był tylkokatalizatorem.

– Dobra. Kawa czy wino? – Marta zastąpiła gospodynię w pełnieniu obowiązków. – Co przygotować, zanim usiądziemy do poważnejrozmowy?

– Chyba zieloną herbatę, po kawie nie będę mogła zasnąć, a od wina ostatnio boli mniegłowa.

– Od nadmiaru wina. Ale dobrze, może masz rację z tą zieloną herbatą. Ja przygotuję, a ty sprzątnij ten bajzel. Przede wszystkim zbierz wszystkie zasmarkane chusteczki ze stołu i wywal do kosza. I idź, opłucz sobie twarz, bo wyglądasz koszmarnie. Tak chodziłaś dobiura?

– Nie, no coś ty. Nie chciałam, żeby Jolka i Marcin mieli satysfakcję. Byłam na wysoki połysk: co rano makijaż i odpowiednio dobrany strój. Ale po przyjściu do domu i zrzuceniu tych ciuchów coś we mniesiadało.

– Może nie powinnaś była się rozbierać? – spytała złośliwie Marta. Wiedziała, że nie może się rozczulać nad przyjaciółką, bo nie zdoła wyciągnąć jej zdołka.

– Daj spokój. – Konstancja znowu pociągnęła nosem. – Nie mam ochoty na utarczki ztobą.

– A na co maszochotę?

– Właściwie to na nic. Rzygać mi się chce na myśl, że w poniedziałek znowu będę musiała wstać i wyjść z domu. Że znowu zobaczę te same gęby. Jak na złość szef odwołał wyjazdy w tym tygodniu. Kazał nam dopracować promocję nowej herbaty. A ja najchętniej zaszyłabym się w jakiejś głuszy, żeby nikt nic ode mnie nie chciał, żebym nie musiała patrzeć na tego gnoja w biurze. I wogóle.

– To weź urlop i wyjedź na parę dni. Przecież masz nawet jakiś zaległy z ubiegłegoroku.

Prosta propozycja Marty zaskoczyła Kostkę. Tak się zapatrzyła w swoje nieszczęście, tak się użalała, że nawet nie próbowała znaleźć jakiegoś rozwiązania. Po prostu było jej źle, cały świat w osobie Marcina ją zawiódł, kolejny raz się sparzyła. Nie pomyślała, że mogłaby na jakiś czas porzucić dotychczasowe życie, odseparować się od bieżących spraw, stracić z oczu byłego faceta i przynajmniej spróbować sięwyluzować.

– Dlaczego ja na to niewpadłam?

– Bo jesteś głupia. Na szczęście masz mnie, no i Pawła, bo przyznam szczerze, to właściwie jego pomysł. Mało tego, dał mi namiary na jakiś ośrodek agroturystyki, prowadzi go jakiś facet. Podobno w sezonie nieźle obłożony, ale teraz pewnie nawet bez rezerwacji cię przyjmie. We wrześniu zwykle nie ma takiego ruchu w interesie: no wiesz, dzieciaki mają już szkołę, studenci zdają egzaminy poprawkowe i takdalej.

– Coś jeszcze ustaliliście w sprawie mojego dalszego życia? – spytała Kostka z lekkimprzekąsem.

– Na razie nic. Chyba że nadal będziesz wykazywać objawy debilizmu. Lub depresji, jak zwał, tak zwał. – Marta postawiła na stole kubki z parującym naparem. – A teraz mów, co ci tak właściwiedopiekło?

– Ja to jestem taka kancera – powiedziała nagle Konstancja, otulając dłońmikubek.

– Cojesteś?

– Kancera. Taki uszkodzony znaczek, najczęściej rzadki okaz. Filateliści go pożądają, a jednocześnie wkładają do klasera w odosobnione miejsce: eksponują i separują. Chwalą się nim, podziwiają, ale doskonale wiedzą, że ten okaz jestniepełnowartościowy.

– Porąbało cię? – Marta poczuła jednocześnie gniew na przyjaciółkę i współczucie. – Jesteś fantastyczną dziewczyną, tylko trafiają ci się takieodpady.

– Masz rację – potwierdziła Kostka. – Bo w klaserze z reguły wszystkie kancery są oboksiebie.

– Mysza, nie myślisz tak poważnie. Naczytałaś się jakichś głupot w internecie i teraz na siłę dopasowujesz do tego swojeżycie.

– Myślisz, że muszę używać dużo tej siły? – Konstancja wykrzywiła usta. – Ojciec, Jarek, Marcin, a po drodze paru innych, nieco mniejważnych.

– Ojca w to nie mieszaj. To, że odszedł, nie miało z tobą nic wspólnego. Choć fakt, do facetów to ty nie miałaś szczęścia, jednak przecież nie wszyscy są kretynami napalonymi tylko na seks, prawda?

– Może rzeczywiście nie wszyscy – przyznała Kostka – ale ci normalni przypadają w udziale komuś innemu. Ja zawsze trafiam na pojebów, nawet jeśli z początku wydają się wporządku.

Rozdział 2

Wiatr rozerwał grubą powłokę chmur i na chwilę ukazało się słońce. Chyba tylko po to, żeby później było jeszcze bardziej przykro, kiedy ponownie zasnuły je brudnoszare obłoki. Konstancja zatrzymała samochód przed drewnianą bramą. Wysiadła i natychmiast niemal po kostki ugrzęzła w błocie. Zaklęła pod nosem, ale dobrnęła po ciamkającym gruncie do drągów broniących dostępu na posesję. Od wyłożonej kamieniami drogi biegnącej po drugiej stronie dzieliło ją dosłownie kilka kroków. Dziewczyna usiłowała podnieść ciężki bal, jednak najwyraźniej przeliczyła się z siłami. Po kilku próbach zrezygnowała z otworzenia bramy i wróciła do samochodu. Wyciągnęła telefon, po czym wybrała numer ośrodka. Dosłownie po dwóch sygnałach ktoś podniósłsłuchawkę.

– Pensjonat „Pod sosnami”, słucham. – Głos w słuchawce wydawał się należeć do bardzo młodejosoby.

– Dzień dobry. Nazywam się Konstancja Myszyńska, zarezerwowałam u państwa pobyt, ale brama jest zamknięta i niemogę…

– Aaa, to pani stoi pod starąbramą!

– No właśnie. – Kostka była wściekła i zmarznięta, mimo to starała się być grzeczna: – Czy ktoś mógłby miotworzyć?

– Tej bramy się nie otwiera – wyjaśnił uprzejmie głosik. – Musi pani wycofać samochód do głównej drogi, pojechać kawałeczek dalej i ponownie skręcić w prawo. Tam będzie strzałka z nazwą pensjonatu. Dziewczyna zagryzła zęby, ale podziękowała. Wróciła na asfalt i pojechała dalej, uważnie wypatrując wskazówek. Dosłownie dwadzieścia metrów dalej spostrzegła tablicę informacyjną, skręciła w wygodną brukowaną drogę i przez otwartą na oścież bramę dojechała pod śliczny drewniany dom. Na ganek obrośnięty czerwonym bluszczem wyszła na oko dziesięcio-, dwunastoletnia dziewczynka i z szerokim uśmiechem czekała nagościa.

– Chłopaki robią tak dla żartu – powiedziała, a kiedy tylko gość opuścił samochód, znowu się uśmiechnęła. – Nie zwróciła pani uwagi, że na tamtej strzałce jest napis „Podjodłami”?

Kostka nie wiedziała, o czym dziewczynka mówi, tym bardziej że skupiła się na wyglądzie małej. Bez charakteryzacji mogłaby być odtwórczynią roli Ani z Zielonego Wzgórza albo Pippi Langstrumpf. Piegowatą buzię otaczały lekko kręcone marchewkowe włosy, a brwi i rzęsy były od nich tylko o odcień ciemniejsze i ozdabiały wielkie, okrągłe oczy, brązowe iświecące.

– Co?

– Chłopaki w lecie często ustawiają fałszywą tabliczkę przy starym wjeździe. Jeśli długo pada, zdarza się, że samochód grzęźnie w błocie, a wtedy za parę groszy pomagają wyciągać auto. Zapomnieli wyjąć ten lipny kierunkowskaz, przez co się pani oszukała. Proszę do kuchni, właśnie wstawiłam wodę na herbatę. Tata powinien zarazwrócić.

Mała odwróciła się i nie czekając na gościa, wbiegła do domu. Kostka podążyła za nią lekkozdziwiona.

– Przepraszam, musiałam lecieć – zaczęła wyjaśniać dziewczynka. – Usłyszałam, że zagotowała się woda, a wtedy trzeba szybko zdjąć gwizdek, bo czajnik pluje tym cholerstwem i trudno je potemznaleźć.

– Klaro! – Nieoczekiwany okrzyk sprawił, że młoda gospodyni zaczerwieniła się jak burak. – Tyle razy powtarzałem, że nie wolno takmówić!

– Przepraszam. – Klara skrzywiła się, co zapewne miało wyglądać na przepraszający uśmiech, i od razu postarała się, żeby ojciec zmienił obiekt zainteresowania. – Przyjechała ta pani z Warszawy, no wiesz, ta od „niestety, znowu muszę przełożyć mójprzyjazd”.

– Klaro, przestań! – Mężczyzna starał się uciszyć córkę, prawdopodobnie, żeby nie wystrzeliła z czymś gorszym. – Bardzo paniąprzepraszam.

Konstancja tymczasem przyglądała się właścicielowi pensjonatu. Równie rudy i piegowaty co córka, nie zdołałby się wyprzeć pociechy. Wąsy i broda o ton ciemniejsze od włosów zostały starannie przycięte. Wysoki, mocno zbudowany, w dżinsach i grubej koszuli, z naręczem drewna, był wyraźnie zakłopotany bezpośredniościącórki.

– Nic się nie stało – odparła Kostka. – Faktycznie, chyba ze trzy razy przekładałam wizytętutaj.

– No właśnie. – Gospodarz ułożył drewno tuż koło kaflowej kuchni. – Chciałbym nieco zmienić nasze ustalenia, ale najpierw napijemy się herbaty i zjemy podwieczorek. Klaro, mogłabyś przygotować wszystko? Ja się trochęobmyję.

Mężczyzna zniknął w ciemnym korytarzu, a dziewczynka zaczęła rozstawiać naczynia na drewnianymstole.

– Mogę jakoś pomóc? – spytała Konstancja, której zrobiło się głupio, że obsługuje jądziecko.

Po chwili otrzymała nóż i kroiła chleb oraz biały ser, które potem układała na talerzach. Zaraz pojawiły się słoiki z dżemem i miodem. Zanim dziewczyny zalały saszetki z herbatą, wróciłgospodarz.

***

– Chciała pani domek jak najbliżej wody – zaczął właściciel, kiedy skończylijeść.

– Konstancja. Możemy mówić sobie po imieniu? Będziesympatyczniej.

– Jasne, Wiktor. No więc chciałaś mieszkać nad wodą, ale to było na początku września. Teraz jest koniec miesiąca i chyba nie byłoby ci zbytmiło.

– Co masz namyśli?

– Wiesz co? Zamiast tłumaczyć, proponuję, żebyśmy sięprzespacerowali.

Kiedy odeszli kilkanaście kroków od oświetlonego ganku, nie musiał już nic wyjaśniać. Nagle zrobiło się strasznie. Konstancja mimowolnie przysunęła się nieco bliżej Wiktora. Ten świat był obcy. W mieście tak naprawdę nigdy nie robiło się ani zupełnie cicho, ani ciemno. Tu właściwie też nie, ale właśnie te dziwne dźwięki okazały sięniepokojące.

Szli w stronę jeziora. Dziewczyna miała wrażenie, jakby ktoś przed nimi umykał, zdawało jej się, że słyszy posuwiste kroki, od czasu do czasu docierał do niej stłumiony głos, niepokojącyszept.

– To właśnie ten domek. – Wiktor wskazał ciemny klocek. – Stoi najbliżej jeziora, a to oznacza, że w promieniu kilkudziesięciu metrów nie ma żywego ducha. Martwego zresztą też nie. Chyba… – Zawiesił głos, a potem wybuchnąłśmiechem.

Kostce wcale nie wydało się to zabawne. Czuła się niezbyt pewnie i cieszyła się, że Wiktor nie nalegał, by zamieszkała w zarezerwowanym wcześniej domku. Szum tataraku dodawałby romantyczności nocy, gdyby rozświetlał ją blask księżyca, gdyby w pobliżu paliły się ogniska, gdyby ktoś grał na gitarze. Teraz było zimno, wietrznie i absolutnienieprzyjemnie.

– To gdzie proponujesz minoclegi?

– W głównym budynku, tam, gdzie mieszkamy ja iKlara.

***

– Cześć, Mysza! Dobrze ci tam? Masz jezioro na wyciągnięcieręki?

– Dobrze, Tuśka, ale woda jest trochę dalej. Mieszkam w głównym budynku. Wiktor mnie przekonał, że tak będzie bezpieczniej iwygodniej.

– Wiktor?

Tylko kobieta potrafi zawrzeć w niewinnym pytaniu tyle dodatkowych konotacji. No i oczywiście sugestii. Naturalnym jest też, że druga, zaprzyjaźniona kobieta bezbłędnie towyczuwa.

– Ciacho? – upewniała sięMarta.

– Ciacho? Nieee, raczejrazowiec.

– Razowiec? Dlaczego?

– Smaczny, zdrowy, ale jak zjesz za dużo, to może cię brzuch rozboleć – wyjaśniłaKarola.

– Ledwie go poznałaś, a już wiesz, że może ci zaszkodzić? Co z tobą? Przystojnychociaż?

– Co kto lubi. Lubisz rudych? Bo on jest cały rudy: włosy, wąsy, broda, piegi, cera. Tylko oczy ma jakkasztany.

– Zielone z kolcami? – zażartowałaMarta.

– Tuśka, daj spokój. Facet ma córkę, notabene małą kopię siebie samego, więc pewnie w okolicy pęta się też mamusia, ale na razie nie widziałam. Poza tym już ci mówiłam, chwilowo jestem wyleczona z wszelkich związków. A skoro tak się o mnie martwisz, kupię sobie kota – uprzedziła przyjaciółkę – żeby nie być samotną. A drugie poza tym: dopiero przyjechałam, a ty sprawdzasz mi prześcieradło. Wyluzuj, Tuśka. Idę spać. Jutro mamy wybrać się na grzyby. Pa!

– Pa.

***

– Czuję się jak na wybiegu. Wszyscy sięgapią.

Wiktor ukłonił się jakiejś starszejkobiecie.

– Nie dziw się. Po sezonie niewiele się tu dzieje, więc jesteś jakby atrakcją turystyczną, a ponieważ nic ci nie brakuje, to się przyglądają. Gdybyś nie mieszkała u mnie, też bym sięgapił.

– A co ma jedno do drugiego? – Konstancja spojrzała natowarzysza.

– Już sobie ciebie obejrzałem – powiedział i wybuchnąłśmiechem.

Dziewczyna również się zaśmiała. Wiktor miał rację. Tu wszyscy się znali jak w dużej rodzinie; przychodzili na świat, pobierali się, rodzili własne dzieci i umierali. Czasem ktoś zostawiał to wszystko i wyjeżdżał do miasta w poszukiwaniu lepszego życia, ale i tak wracał przynajmniej od czasu do czasu, gnany tęsknotą za najbliższymi, za lasem, zajeziorem.

Zanurzyli się w zagajniku i odsunęli się kilka kroków od siebie, żeby nie wchodzić sobie w paradę. Wkrótce zabudowania zostały w tyle. Ale wystarczyło unieść głowę, by zobaczyć siwe smużki dymu. To dawało Kostce poczucie bezpieczeństwa. No i widok zielonej czapeczki Wiktorateż.

– Idziemy w tamtą stronę. – Mężczyzna machnął kozikiem, wskazując kierunek. – Jak dotrzemy nad jezioro, zrobimy krótki postój i wracamy. Staraj się, bo dziś duszone grzyby naobiad.

– Znasz się na grzybach? – upewniła się Konstancja. – Bo ja wcale, a nie chciałbym naspotruć.

– Nie ma strachu. Zobacz. – Podszedł do niej bliżej, by pokazać znalezisko. – To jestpodgrzybek.

– A to? – spytała, przekrzywiając koszyk, by mężczyzna mógł zajrzeć downętrza.

– Prawdziwek – powiedział z uznaniem. – Masz farta. Idziemy, tylko pilnuj się, żebyś niezabłądziła.

– Bez obawy, nie spuszczę cię z oczu. Ja potrafię zabłądzić w hipermarkecie – wyznała ze śmiechem. Mimo tych zapewnień Wiktor kontrolował towarzyszkę. Widział, że szukając grzybów, oddala się od niego, dlatego co chwila pokrzykiwał na dziewczynę, by nie zbaczała z trasy. Już raz w lecie zdarzyło mu się organizować poszukiwania mało odpowiedzialnej parki. Na szczęście nic się nie stało. Kiedy ich odnaleźli po kilku godzinach, byli tylko trochę głodni i wystraszeni, no i z rozładowanymikomórkami.

A Konstancja nie odrywała wzroku od mchu. Co rusz trafiał jej się brązowy lśniący kapelusz. Po godzinie miała pół koszyka grzybów. I czuła się zmęczona. Z ulgą przyjęła propozycję krótkiegoodpoczynku.

– Musimy przedrzeć się przez te krzaczory – poinformował Wiktor, wskazując gęstezarośla.

– Po co? Przecież możemy usiąść i tu. – Kostce nie odpowiadało przeciskanie się przez plątaninę gałęzi i liści. I tak co chwila z obrzydzeniem zbierała z twarzypajęczyny.

– Uwierz mi, warto! – Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo i zanurzył się w gęstwinie. Kostce nie pozostało nic innego, jak ruszyć zanim.

Naciągnęła głębiej kaptur, pochyliła się mocno i dreptała, nie spuszczając z oczu butów Wiktora. Po kilku minutach zarośla przerzedziły się znacznie, a chwilę później wydostała się na wolnąprzestrzeń.

Przed jej oczami rozciągał się widok na jezioro. Pożółkły już tatarak otulał je jak ciepły szal, ale tu, gdzie wyszli z lasu, była wolna przestrzeń z piaszczystą zatoczką i molem wrzynającym się na kilka metrów w głąb wody. Nieśmiałe słońce muskało promieniami rozedrganą taflę wody. Na skraju zagajnika ktoś postawił wiatę ze stołem i ławkami po obu stronach. Można było tu dotrzeć wygodną ścieżką wijącą się malowniczo wzdłużbrzegu.

– Nie musieliśmy przedzierać się przez te chaszcze – zauważyła z wyrzutem Konstancja. – Tą ścieżką można dojść wokół jeziora do twojegogospodarstwa.

– Jasne, ale nie nazbieralibyśmy grzybów, no i nie byłoby takiego zaskoczenia! – Uśmiechnął się, gestem zapraszając dziewczynę pod daszek. Z niewielkiego plecaka wyciągnął dwie małe butelki wody i kanapki starannie zawinięte w srebrną folię. Posilali się, podziwiająckrajobraz.

– A wiesz, że w tym jeziorze mieszka nimfa? – spytał Wiktor i spojrzał na dziewczynę, żeby sprawdzić, jakie wrażenie wywarły jego słowa. Konstancja oderwała wzrok od drobniutkich fal marszczących powierzchnięwody.

– Aha, a po lesie hulają krasnoludki ignomy.

– E, nie, to nie ta bajka. Ta jest zupełnie inna. Chcesz, to ci opowiem. Chcesz?

Kostka skinęła głową, bo z pełnymi ustami nie wypadało gadać. A Wiktor rozparł się wygodnie, wcisnął folię po swoich kanapkach do plecaka i zniżając głos niemal do szeptu, zacząłopowiadać.

***

Na samym skraju lasu w chatce, co pochyłym dachem wiekowym drzewom się kłaniała, mieszkała Ludomiła. Trudno jej się samej gospodarzyło, ale dawała radę, bo na ziołach się znała i wioskowych leczyła. Nie za darmo oczywiście. Każdy, kto syropu od bólu gardła chciał, jajek przynosił. Ten, co naparu na kolkę potrzebował, króliczka podrzucił albo masło, albo garnuszek śmietany. A na wiosnę zawsze ktoś się zaziębił, to go leśnym miodem, czosnkiem niedźwiedzim i naparem z kwiatu lipy wyleczyła, a potem do kopania przydomowego ogródka zagoniła. Ale nie tylko ludziom pomagała. Do mieszkańców lasu także wyciągała pomocną dłoń. Nie tylko do tych, co widać, ale i do takich, co ich nieuważne ludzkie oko nie dostrzeże. Na przednówku wiewiórce złudnym promieniem słońca obudzonej podrzuciła orzechów z własnej spiżarni. Przyhołubiła koźlaka, któremu wilki matkę rozszarpały, a staremu basiorowi łapę opatrzyła, kiedy ją o ostry kant skały rozerwał, choć długo musiała go przekonywać, żeby jej zaufał. Patrzył na Ludkę opiekun lasu, leszy, przychylnym okiem, bo dużo dobrego robiła. Uwolniła gamoniowatą driadę z pajęczych sieci, a nimfę leśnego źródełka, które wysychać zaczęło, przeniosła do innego, jeszcze niezamieszkałego, co spod korzeni wiekowego dębu wybiło. Bożętom w progach jej chaty zawsze dobrze się działo. Darzył więc leszy Ludce, a leśnym drapieżnikom przykazał, żeby się od niej z daleka trzymały. Dał jej nawet piszczałkę z trzciny, którą mogła go wezwać. Odwdzięczyła się leszemu, gdy wioskowi chcieli wodną nimfę utłuc. Głupia Lulejka zapatrzyła się w rybaka, zakochała się i zapragnęła go tylko dla siebie. Chociemir codziennie wypływał, żeby ryb dla starych rodziców nałowić. Cumował łódkę tuż przy szuwarach, zarzucał z jednej strony wędkę, z drugiej niedużą sieć, a potem gapił się w toń, bo nic innego do roboty nie miał. A Lulejka podpływała blisko i zamiast zajmować się doglądaniem wodnej żywiny, obserwowała chłopaka. Czasem ryb mu napędzała, a niekiedy złośliwie płoszyła. I kiedyś wreszcie zdecydowała się działać. Wychylił się chłopak za burtę, żeby wyjątkowo ciężką sieć ściągnąć, a ona go wtedy capnęła za rękę i w dół szarpnęła. Zamknęła się nad Chociemirem chłodna woda, wytrzeszczył oczy na zjawę, co go do dna ciągnęła, wierzgnął przerażony raz i drugi, ale szans nie miał – nimfa w wodzie silniejsza. Leciały ostatnie bąble powietrza do błękitnego nieba, już Chociemir nie bronił się, tylko w zadziwieniu wytrzeszczał oczyna zieloną topielicę, kiedy nagle coś uchwyciło Lulejkę za włosy i do góry pociągnęło, a wraz z nią niedoszłego topielca. Miał szczęście młodzik, bo wszystko Ludomiła z brzegu widziała i wezwała leszego, który tragedii zapobiegł. Chłopaka na własnych plecach na brzeg wytargał, a nimfę odesłał na dno jeziora. Chociemir niewiele widział i niewiele pamiętał, ale z tych drobnych strzępów taką historię uprządł, że nie dziwota, iż następnego ranka prawie cała wioska na polowanie się zasadziła. W pięciu łódkach, z sieciami, ale i z widłami, sierpami i czym kto ostrym miał. Na szczęście zielarka ostrzegła Lulejkę, żeby się z głębin nie wychylała, a sama tak długo wyśmiewała nieudolność i bojaźliwość Chociemira, aż w końcu wszyscy uwierzyli, że chłopak sam przez nieuwagę za burtę wypadł i dali spokój łowom. Odetchnęła Ludka, odetchnął leszy i lekkomyślnaLulejka.

Żyli tak obok, nie wadząc sobie, ale ludzki czas szybciej płynie niż czas leszego. Zestarzała się Ludomiła, przywiędła, ręce jej drżeć poczęły, wzrok zmętniał, a kiedy poczuła, że kres nadchodzi, po raz ostatni przyłożyła piszczałkę do ust i cichutko zagwizdała. Poprosiła leszego, żeby pozwolił jej zostać na wieki w tym lesie, a on spełnił jejprośbę.

***

– O matko. – Konstancja westchnęła zachwycona. – Ale ty potrafisz opowiadać! Mógłbyś bajki dla dziecipisać.

– Skąd wiesz, że nie piszę? – Wiktor zaczął się podnosić. – Ruszamy do domu. Za chwilę Klara wróci ze szkoły, a obiad w lesie. I todosłownie.

Kostka parsknęła śmiechem. Trudno jej było powrócić do rzeczywistości, ale mężczyznapoganiał.

– Wystarczy nam tych grzybów? – spytałazatroskana.

– Jasne, dziś trochę udusimy z cebulką, a z reszty zrobimy jutrozupę.

***

– Wiesz, Tuśka, mam wrażenie, jakbym żyła w innym świecie. Albo przynajmniej w innym stuleciu. – Konstancja westchnęła. – Siedzę na piętrze drewnianego domu, wyglądam przez okno, a na podwórku rudy wiking rąbie drewno. Za chwilę jego córka zawoła, że kolacja nastole.

– I co w tym złego? – zdziwiła sięMarta.

– Właściwie nic. I wiesz? Całkiem mi się topodoba.

– No to rewelacja. Przecież właśnie o to chodziło w tym twoim wyjeździe. Miałaś wyluzować, nabrać dystansu iodpocząć.

– Nabrałam dystansu. Może nawet za bardzo, bo zaczęłam się zastanawiać, czy to nasze życie w mieście ma sens. Wiesz, pośpiech, praca…

– Ej no, Mysza, nie przesadzaj. Zwolnić, to zwolnić. Ale odstawka na boczny tor? A właściwie na złom? Powiedz no mi, czy ten wiking cię chociaż trochękręci?

– Co? Nie słyszę cię. Coś mi przerywa. Na razie, Tuśka. Wołają nakolację.

Konstancja odłożyła telefon. Nikt nie wołał, ale nie chciała, nie umiała odpowiedzieć przyjaciółce na to pytanie. Wyglądała przez okno na zadbane podwórko. Stosik porąbanego drewna rósł, wiking czerwieniał z wysiłku, a Kostka miała wrażenie, że facet wali w pieniek nie tylko dlatego, żeby przybywało szczap. „Każdy ma swojego demona”, pomyślała.

– Tato, jestemgłodna!

– To mów głośno: jem, jem, jem i się najesz! – zażartowałWiktor.

– Jem, jem, jem! Nic nie pomaga – odkrzyknęła Klara. – Nadal jestemgłodna!

– Zarazidę!

– Mam nadzieję, że zdążysz, zanimumrę.

Telefon znowu zabrzęczał. Konstancja podniosła się z krzesła i ruszyła do drzwi. Nie miała ochoty na ponowną rozmowę z Tuśką. W ciągu tych kilku minut nic się niezmieniło.

***

– Dobre było? Nie mówcie, że jadłyście kiedykolwiek lepsze duszone grzybki niż moje – Wiktor dopominał siępochwały.

– Chwalić będziemy, jak przeżyjemy do jutra – zażartowałaKostka.

– Płukanie żołądka to niezbyt przyjemna sprawa – dodałaKlara.

– He, he, he. – Wiktor wykrzywił się do córki. – Bardzo zabawne. Odrobiłaś wszystkielekcje?

– Prawie.

– Co ci zostało? Nie mów, że znowuniemiecki.

– No właśnie niemiecki. Tato, może zmieniłabym klasę? Ten szwargot zupełnie nie wchodzi mi do głowy, a poza tym w angielskim mógłbyś mi udzielaćkorepetycji.

– Może ja mogłabym pomóc – wtrąciła się Kostka. – W liceum miałam piątkę, a i lektorat zaliczyłam całkiemnieźle.

– Naprawdę byś mogła? – Klara poczerwieniała z radości. – Zaraz przyniosę podręcznik. Zupełnie nie wiem, o co chodzi w tym szykuprzestawnym.

– To proste jak konstrukcja cepa, o ile wiesz, co to jest cep – stwierdziła Konstancja i usiadła na wersalce obokdziewczynki.

Wyjaśnienie nie zajęło dużo czasu, tym bardziej że Kostka narysowała prosty schemat. Nauka zmieniła się niemal wzabawę.

– Idę robić herbatę? Chcecie? – spytał Wiktor, na co obie dziewczyny pokiwały zgodniegłowami.

Kiedy wyszedł, dobiegły go jeszcze chichoty. Nastawił wodę i przygotował drożdżowe ciasto, które upiekła dla niego sąsiadka, babcia Mania. Ustawił wszystko na tacy i wrócił do pokoju. Zaskoczył go widok, który zastał. Dwie głowy, jedna o rudych i kręconych włosach, druga o ciemnych i prostych, pochylały się zgodnie nad zeszytem. Kostka wskazywała palcem, a Klara mówiła jakieś słówka i po potwierdzeniu wpisywała ołówkiem. Śmiały się przy tym obydwie i robiły do siebieminy.

Wiktora ścisnęło w środku. Klara nigdy się nie skarżyła, choć widać było, że bardzo brakuje jej matczynej ręki. Babcia Mania nie wystarczała, ale nic nie mógł na toporadzić.

– Zapraszam do stołu. – Mężczyzna postarał się, żeby głos nie zdradził jegonastroju.

– Ojej! – Pierwsza spróbowała podnieść się Klara, ale tylko schwyciła się za brzuch i opadła z powrotem nawersalkę.

– Co ci jest? – Konstancja próbowała objąć dziewczynkę, ale zaraz sama się zgięławpół.

– Co się dzieje? – Wiktor przerażony doskoczył do córki. – Mała, co się stało? Boli cię coś? Kostka, a z tobą co? Klara! – Odgarnął włosy córki i zobaczył poczerwieniałą twarz i zaciśniętezęby.

Przez chwilę nie wiedział, co robić, ale błyskawicznie wróciła mu przytomność umysłu, zostawił dziewczyny i rzucił się do kuchni, krzycząc, że zaraz znajdzie telefon i wezwiepogotowie.

Klara pierwsza wybuchnęła śmiechem, za chwilę dołączyła do niej Kostka. A Wiktor stał pośrodku pokoju jeszcze zdenerwowany, ale widać było, że powoli do niego dociera, że to tylko żart. Serce zwalniało, łomot w skroniach łagodniał, ale za to narastała wściekłość i gniew za ten strach, którego się najadł, który go zdławił i pokonał w chwili, gdy sądził, że coś dzieje sięcórce.

– Kretynki – syknął i odwrócił się, by uciec z pokoju. Pobiegł do drewutni, otworzył niewielką szafkę, wiszącą tuż przy wejściu, i odszukał paczkę fajek. Drżącymi rękoma z trudem wygrzebał jednego. Wyszedł na zewnątrz, oparł się plecami o drewnianą ścianę. Przez koszulę czuł chłód i wilgoć desek. Przypalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Dym wgryzł się wściekle w odwykłe od palenia płuca i wywołał atak kaszlu. Szarpało nim gwałtownie, aż miał wrażenie, że zaraz zwróci kolację. Przez chwilę Wiktor z wysiłkiem chwytał oddech, a kiedy udało mu się uspokoić organizm, rzucił niedopałek na ziemię i zgniótłkapciem.

– Przepraszam.

Konstancja stała na tle jasnej plamy okna. Nie widział jej dokładnie, tylko zaryssylwetki.

– Przepraszam – powtórzyła. – To moja wina, znaczy mój kretyński pomysł. Jest mi naprawdę przykro. Nie zastanowiłam się nawet przez chwilę, jakie to może wywrzeć na tobie wrażenie. Nigdy nie miałam dzieci – dodała, jakby to ją miało całkowicieusprawiedliwić.

– Widać – burknął, wciąż zły. – To był naprawdę kretyński pomysł – powtórzył jej słowa, jednak w głosie coś mu zaczęło drgać. Złość powoliprzechodziła.

– Wybacz – zaczęła Konstancja, ale zakasłałagwałtownie.

– Przestań przepraszać. – Wiktor próbował przybrać surowy ton. – I tak wiem, że sięśmiejesz.

– Nie, naprawdę – Konstancja usiłowała zaprzeczyć, ale wbrew słowom wstrząsał nią chichot. Im bardziej się broniła, tym było gorzej. W końcu dała za wygraną i wybuchnęła serdecznym śmiechem. – Bo żebyś widział swoją minę… A Klara aż zębyzagryzała…

– Jesteście kretynki! Obydwie. I odpłacę wamkiedyś.

– Dobrze, ale teraz wracajmy, bo jest naprawdę chłodno, a ty wyleciałeś w kapciach i wkoszuli.

Wrócili do pokoju, a Klara rzuciła się ojcu naszyję.

– Tatusiu, przepraszam, nie chciałam, żebyś aż tak się przestraszył! – Całowała ojca i śmiała się jednocześnie. – Ale przyznaj, że dowcip udał się namznakomicie.

– Udał się, a teraz dopij herbatę i zmykaj się myć. Jutro idziesz naósmą.

Kiedy zostali sami, zapadła krępująca cisza. Dobrze, że grał telewizor. Konstancja sięgnęła pociasto.

– Pyszne – pochwaliła. – Sampiekłeś?

– Nie, sąsiadka, babcia Mania. Klara tak mówiła, gdy była mała, i tak już zostało. W sezonie piecze dla mnie codziennie, dorabia sobie w tensposób.

Znowu zapadła cisza, którą przerwało chrząknięcieWiktora.

– Cholera, nie powinienem był palić tegofajka.

– Dawnorzuciłeś?

– Dwa lata temu, ale ciągle pamiętam, jak to smakowało. Dlatego tak mocno się zaciągnąłem. Może jakbympowolutku…

– Jakbyś zaczął powolutku, mogłoby ci się znowu zacząć podobać. A tak przydusiło i przeszła ciochota.

– Aha. Tylko teraz gardło mnieboli.

Znowu zamilkli. Nagle zabrakło im tematów do rozmowy albo uznali je za zbyt błahe. Konstancja zapchała usta ciastem, a Wiktor przerzucał kanały wtelewizorze.

– Pójdę już – stwierdziła po chwili dziewczyna. – Trochę jestem zmęczona po tymgrzybobraniu.

– Jutro wtorek, możemy pojechać na targ – zaproponował. – Oczywiście, jeśli maszochotę.

– Jasne. Bylebym się mogławyspać.

– Możesz. Do siódmej. Odwieziemy Klarę do szkoły, a potem zrobimyzakupy.

– Nie masz sumienia, żeby mnie zrywać o takiej porze. Przecież jestem na urlopie – poskarżyła się, marszczącnos.

– A ja nie – odparował. – Muszę zapewnić wikt jakiejś zwariowanej panience z Warszawy, której zachciało się urlopu o tej porze roku. O siódmej spotykamy się w kuchni nakawie.

– Co będzie jak zaśpię? – spytałaprzekornie.

– Nie chcesz wiedzieć. Dobranoc.

– Dobranoc.

Poskromić wiedźmę: Konstancja

Copyright © Barbara Mikulska

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover photo by © kikearnaiz / Adobe Stock

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2020r.

książka ISBN 978-83-7995-522-0

ebook ISBN 978-83-7995-523-7

Redaktor prowadzący: Ewelina Nawara

Redakcja: Iga Wiśniewska

Korekta: Bożena Walewska

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Aleksandra Bartczak

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książka najtaniej dostępna w księgarniach

www.MadBooks.pl

www.eBook.MadBooks.pl