Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rok 5110 p. n. e. Pierwsze Przesilenie. Pewien człowiek budzi się w środku ścieżki na skraju lasu. Nie wie, jak się nazywa, ani skąd się tam znalazł. Czuje się jakby dopiero zaistniał, a jednocześnie wewnętrzna intuicja podpowiada mu, że być może istniał już wcześniej. Wkrótce poznaje kogoś podobnego do niego i wspólnie odkrywają swoją naturę. Tym odkryciem on i jemu podobni będą odtąd żyć… przez tysiąclecia.
Rok 2012 n. e. Schyłek Siódmego Przesilenia. Protektor Henk van Aken przybywa do Poznania, aby zatwierdzić rozpoczęcie procedury werbunku nowego Sojusznika. Od tego zależy czy Profani zachowają nowy styl życia kończący ich tysiącletnie udręki. Trzeba się śpieszyć, gdyż Fundamentaliści już wyczuli szansę i wysyłają swoich ludzi, aby pokrzyżować plany Werbownika.
Stawką jest bezkrwawe życie lub powrót do krwawej konsumpcji, przy której jak kiedyś nie zawsze będzie możliwość wyboru pożywienia.
Drodzy Czytelnicy
Książek o Wampirach powstało wiele. Ta nie jest o Wampirach. Jest o Przesilonych. Tak siebie nazywają i mają ku temu podstawy. Słowo „Wampir” ma funkcjonować w masowej, ludzkiej wyobraźni. Słowo „Przesilony”, choć też zapożyczone od ludzi, znane jest nielicznym. Podobnie jak „Profan” i „Fundamentalista”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 476
Olaf Tumski
Przesileni
© Copyright by
Olaf Tumski & e-bookowo
Projekt okładki:
e-bookowo
Korekta: Patrycja Żurek
ISBN 978-83-7859-711-7
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2016
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
Rok 5110 p. n. e. Pierwsze Przesilenie. Pewien człowiek budzi się w środku ścieżki na skraju lasu. Nie wie, jak się nazywa, ani skąd się tam znalazł. Czuje się jakby dopiero zaistniał, a jednocześnie wewnętrzna intuicja podpowiada mu, że być może istniał już wcześniej. Wkrótce poznaje kogoś podobnego do niego i wspólnie odkrywają swoją naturę. Tym odkryciem on i jemu podobni będą odtąd żyć… przez tysiąclecia.
Rok 2012 n. e. Schyłek Siódmego Przesilenia. Protektor Henk van Aken przybywa do Poznania, aby zatwierdzić rozpoczęcie procedury werbunku nowego Sojusznika. Od tego zależy czy Profani zachowają nowy styl życia kończący ich tysiącletnie udręki. Trzeba się śpieszyć, gdyż Fundamentaliści już wyczuli szansę i wysyłają swoich ludzi, aby pokrzyżować plany Werbownika.
Stawką jest bezkrwawe życie lub powrót do krwawej konsumpcji, przy której jak kiedyś nie zawsze będzie możliwość wyboru pożywienia.
Drodzy Czytelnicy
Książek o Wampirach powstało wiele. Ta nie jest o Wampirach. Jest o Przesilonych. Tak siebie nazywają i mają ku temu podstawy. Słowo „Wampir” ma funkcjonować w masowej, ludzkiej wyobraźni. Słowo „Przesilony”, choć też zapożyczone od ludzi, znane jest nielicznym. Podobnie jak „Profan” i „Fundamentalista”.
Ciemność stopniowo ustępowała rozpraszana przez jasną mgłę. O tym, że pogrążony był w bliżej nieokreślonej szarości, zorientował się w ostatniej chwili, kiedy rozpływały się resztki smug, które uchwycił w ostatniej chwili, tak że nie zdążył zaobserwować ich barwy. Wcześniej chyba nie zdawał sobie sprawy, że jest i że coś się wokół niego dzieje.
Chyba, bo nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jednak w jakiś sposób istniał i nie było to jedynie bierne istnienie. – Równie dobrze mogły to być sygnały przedświadomości – usłyszał własne myśli i zdziwił się, skąd zrodził się w nim taki pomysł. Nie miał czasu dłużej się zastanawiać, bo wokół niego odbywały się zmiany absorbujące całą uwagę.
We mgle pojawiły się kształty i przyćmione kolory. Zupełnie jakby patrzył przez grubą, matową szybę. Tak określiłby to teraz, ale wtedy chyba nikt nie znał jeszcze szkła matowego, ani nawet niematowego. Przynajmniej na tych terenach. Obraz stopniowo wyostrzał się, aż stał się całkowicie wyraźny. Pierwszym zarejestrowanym przez jego wzrok obiektem była szara, zimna bryła, która okazała się średnich rozmiarów głazem, leżącym przy ścieżce. On sam półleżał, oparty o kamień. Podniósł się powoli i stanął wyprostowany. Czynność nie sprawiła mu żadnych problemów. Skoro tak, dlaczego w ogóle zastanawiał się nad tym? To zaczynało być irytujące.
Ścieżka wiodła przez łąkę ciągnącą się po horyzont, ale kilkadziesiąt kroków za nim zaczynał się gęsty las. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy wyszedł z niego, czy raczej tam zmierzał. Rozpoznawał drzewa, trawy, błękit nieba, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo wszystko dookoła sprawiało jednocześnie wrażenie czegoś nowego. A może czegoś, o czym wcześniej wiedział, a teraz zobaczył? Tak też nie – potarł dłońmi skronie. Wszystko było znane i nieznane, ale jakby ukazało się na nowo. Łącznie z nim samym. Nie pamiętał, kim był, jak się nazywał, skąd i dokąd szedł? Z jednej strony gotów był przyjąć, że właśnie narodził się tutaj, przy tym kamieniu, z drugiej wydawało się, ze zna samego siebie już od dawna.
Wykonał ostrożnie jeden mały krok, potem następny i kolejny już bardziej śmiały. Nie miał żadnych problemów z poruszaniem się i nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Poruszał się sprawnie i to było najważniejsze. Stojąc w miejscu niczego się nie dowie. Pozostało obrać kierunek. Las nie podobał mu się. Nie widział dlaczego, ale po prostu nie miał ochoty tam iść. Wolał odkrytą przestrzeń, na której więcej mógł dostrzec. Sam co prawda też był widoczny jak na dłoni, ale nie miał większego wyboru. Szedł przed siebie, nie zastanawiając się nad celem wędrówki. Zakładał, nie wiedząc dlaczego, że ścieżka i łąka muszą się kiedyś skończyć, a wtedy natknie się na coś innego. Tylko na co?
– Byle nie na kolejny las – mruknął do siebie i zorientował się, że są to pierwsze słowa, jakie wypowiedział od czasu…
No właśnie: od kiedy? Czy to jego pierwsze słowa? Taka sytuacja nie była komfortowa. Nie, żeby panikował, bo nie było ku temu powodu. Czuł się dobrze, sprężysty i rytmiczny krok wskazywał na sporą sprawność, miał na sobie ubranie złożone ze skór zwierzęcych i przepaski na biodrach. Nie miał pojęcia, skąd wie, że odzienie jest pochodzenia zwierzęcego, a już zupełnie nie był w stanie stwierdzić, czy sam je zdobył. Najważniejsze, że było mu ciepło. Dzień był pogodny, ale dawało się odczuć chłód wzmacniany przenikliwym wiatrem. Nie silnym czy porywistym. Raczej lekkim, oplatającym wszystko, co napotka po drodze i skutecznie obniżającym poczucie komfortowego ciepła. Na szczęście to, co miał na sobie, wystarczająco go chroniło. Jedynie głód coraz bardziej mu doskwierał. Głód? Skąd znał to uczucie? Rozchodziło się gdzieś ze środka organizmu i coraz bardziej drażniło.
– Kiedy ostatni raz jadłem? – zastanawiał się. To musiało być dawno. Cokolwiek oznaczało to określenie. Równie dobrze mogło nigdy wcześniej nie występować. Zrozumiał, że pierwszym i podstawowym zadaniem będzie zdobycie pożywienia, chociaż zachodził w głowę, jak się do tego zabrać.
– Może trzeba było zajrzeć do lasu?
Zatrzymał się i odwrócił, ale las był już daleko. Nie chciało mu się wracać. Poza tym miał dziwne wrażenie, że nie znajdzie tam niczego, co mogłoby zaspokoić narastający głód.
Nie pamiętał, jak długo szedł. Może to było pół dnia, a może dwie godziny. Trudno było uchwycić poczucie czasu. Tak czy owak po dłuższym marszu, podczas którego krajobraz nie zmieniał się ani odrobinę, zauważył na horyzoncie jakiś ciemny punkt. Plamka zdawała się dynamiczna. Drgała i rosła, aż można było rozpoznać sylwetkę. Głowa, kończyny. To był ktoś wyglądający jak on, lecz nie on. Więc nie jestem sam – pomyślał z nadzieją, którą natychmiast przygasił. Czuł, że musi zachować ostrożność. Postać stawała się coraz bardziej wyraźna, biegła co sił w jego stronę i krzyczała. Kilkanaście kroków przed nim zatrzymała się i dysząc ciężko zaczęła mu się uważnie przyglądać. On też mógł lepiej oglądnąć napotkanego. Był podobnie ubrany. Nosił proste szaty i jeszcze narzutę na plecy, chyba ściągniętą z jakiegoś zwierzęcia. Twarz pokrywał bujny zarost i długie włosy, spod których błyskały przerażone oczy. Ten ktoś nie miał wobec niego złych zamiarów. Był przerażony.
– Pomóż! – krzyknął. – Mojego brata zaatakował potwór. Straszny demon.
Pierwsze słowa, które usłyszał od drugiej osoby, nie brzmiały optymistycznie. Choć nie wszystko zrozumiał, wyczuł, że sytuacja jest poważna.
– Gdzie? – wykrztusił z siebie, zdenerwowany bardziej tym, że wyartykułował pierwsze słowo do innej istoty niż słowami obcego.
– W tamtą stronę – napotkany wskazał ręką kierunek, z którego przybiegł. – Demon przybrał postać kobiety. Brat zdążył jedynie krzyknąć, abym uciekał i sprowadził pomoc, ale tu może pomóc tylko czarownik. Jesteś kimś takim? Masz moc panowania nad demonami?
Czarownikiem? Może tym właśnie jest? Warto sprawdzić.
– Wyłoniłem się z mgły. Jestem czarownikiem. Prowadź.
Napotkany uklęknął i ukłonił się przed nim.
– Jak mam się do ciebie zwracać, aby oddać należną tobie cześć?
– Po prostu Czarowniku. – Nie miał czasu, ani tym bardziej pomysłu na wymyślanie nazwy. Skąd mógł wiedzieć, czy już się jakoś nie nazywał. – Ciebie jak mam nazywać?
– Jestem Ptasznik – odpowiedział, nie wstając z kolan.
– Ptasznik?
– Nazywają mnie tak, bo dobrze opanowałem sztukę polowania na ptaki.
– Prowadź więc, Ptaszniku.
Pobiegli drogą, a „nowo mianowany” Czarownik poczuł ulgę, że udaje mu się nawiązywać dialog z drugą osobą. Nie miał pojęcia, skąd bierze się w nim instynkt rozumienia i dobierania słów. Może istotnie władał mocami.
*
Ptasznik pędził bardzo szybko, Czarownik próbował dotrzymać mu kroku, nie będąc pewnym, jakie są jego możliwości. Zorientował się, że bieg nie sprawia mu większego problemu. Biegnąc w tempie równym Ptasznikowi wcale się nie męczył, mimo że tamten dyszał i zrobił się cały czerwony na twarzy.
– To musi być już niedaleko – wysapał. – Wcale się nie męczysz. Musisz być kimś nadzwyczajnym.
Przed nimi do pokonania było spore wzniesienie. Gdy wbiegli na nie ich oczom ukazał się koszmarny widok. Nad zakrwawionym i poszarpanym ciałem klęczała kobieta. Ubrana w szare łachmany, jedną ręką przytrzymywała tors leżącego, a drugą głowę. Końcówki czarnych, rozpuszczonych włosów ociekały krwią. Najbardziej jednak zakrwawiona był dolna część twarzy – usta i szczęka. Podniosła głowę i spojrzała na nich szarymi oczyma bez źrenic, lecz nie było to spojrzenie ślepca. Doskonale ich widziała, czego dowodem był grymas na jej twarzy.
– Za późno dla mojego brata. – Ptasznik zakrył rękoma twarz. – Uratuj przynajmniej nas – wyszeptał błagalnie do Czarownika.
Ten postąpił dwa kroki w kierunku kobiety. Czy ma do czynienia z demonem? Nie rozumiał, dlaczego jeszcze nie zaatakowała, tylko też przyglądała mu się uważnie. Czyżby rzeczywiście powstrzymywał ją czar? Przyjrzał się bratu Ptasznika. Nie był martwy. Tliło się w nim jeszcze życie. Kobieta przyciskała dłonią jego tętnicę, a między jej palcami wypływały strużki krwi. Wtedy poczuł jej aromat, którzy przeszył na wskroś każdą komórkę ciała, a także wszystkie jego myśli. Nie był w stanie skoncentrować się na niczym. Uklęknął obok ciała, chwycił rękę kobiety i odsłonił tętnicę ofiary. Nim krew zdążył mocniej bluzgnąć, przywarł ustami do miejsca, z którego wydobywał się czerwona posoka.
Nie słyszał krzyku Ptasznika. Zapomniał o jego istnieniu. Zapomniał o kobiecie, która klęczała tuż przy nim. Nie interesował go nawet za bardzo brat Ptasznika. W tym momencie był tylko naczyniem pełnym substancji, która zaspokajała głód, z każdym łykiem dodawała więcej sił, ostrości umysłu, koncentracji i pewności siebie.
Napił się do syta i odetchnął głęboko, ocierając twarz ręką. Ptasznika nie było już w tym miejscu. Pozostawił jedynie swoje wymiociny. Kobieta klęczała cały czas obok i wpatrywała się w niego. Jej oczy były teraz normalne.
– Jesteś tym, czym ja – odezwała się.
– Demonem?
– On tak mówił. – Wskazała na ciało, z którego wyssali życie. – I tamten, który uciekł.
– Chciałem pomóc temu człowiekowi, uratować jego brata. Zamiast tego dobiłem go. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem.
– I ja chciałam im pomóc.
Opowiedziała mu, jak uzyskała świadomość. Leżała pod drzewem rosnącym przy ścieżce. Podobnie jak on zadawała sobie pytania o pochodzenie i istnienie. Szła przed siebie, czując narastający głód, a potem spotkała tych dwóch. Wracali z polowania. Brat Ptasznika zranił się w ramię. Z rozciętej skóry sączyła się krew. Zapytali, czy zna się na opatrywaniu ran. Postanowiła sprawdzić. Niczego przecież o sobie nie wiedziała. Zaczęła przypatrywać się ranie. Powąchała krew i polizała ją. Raz, drugi. Lizała coraz mocniej, aż Ptasznik odepchnął ją od brata, nazywając wiedźmą i każąc się wynosić. Uderzyła go bez zastanowienia. Wydawało jej się, że niezbyt mocno, otwartą dłonią na wysokości klatki piersiowej. Zrobił dwa kroki do tyłu, przewrócił się i potoczył, wzbijając kurz na drodze. Skoncentrowała się znowu na bracie, który cofnął się przerażony. Krzyczał coś o oczach, demonie i wołał do brata, aby nie walczył, tylko biegł po pomoc.
– Spotkałem Ptasznika na drodze – przerwał jej. – Też mówił o demonie. Kiedy zobaczyłem cię tutaj, twoje oczy były odmienione. Teraz są zwyczajne.
– Miałam jednolicie szare gałki oczne?
– Tak.
– Takie same były twoje, gdy piłeś z niego krew. Teraz też wróciły do zwykłego wyglądu.
Spojrzał ponownie na stygnące ciało i rozszarpaną szyję.
– Mówiłaś, że był ranny w ramię.
– Rzuciłam się na niego i powaliłam bez trudu. Chciałam pić z ramienia, ale rana, choć sporych rozmiarów, dla mnie była zbyt płytka. Gdy zobaczyłam napiętą tętnicę na jego szyi, po prostu wiedziałam, że muszę się tam dostać. Chwyciłam leżący obok kamień i uderzyłam z całych sił. Przebiłam skórę, a potem wgryzłam się sama. Poczułam ukojenie.
– I wzmocnienie?
Skinęła głową. Położyła dłoń na twarzy ofiary, jakby chciała pożegnać zmarłego.
– Był myśliwym. Polował na zwierzęta. Czy my będziemy polować na ludzi? Takie jest nasze przeznaczenie?
Nic nie odpowiedział. Liczył na to, że więcej dowie się od niej.
– Nie powinniśmy tak tutaj siedzieć. – Podniósł się i pomógł jej wstać. – Lepiej zejdźmy też ze ścieżki.
Pobiegli przez łąkę, starając się oddalić od szlaku, na którym mogli znowu kogoś spotkać. Nie mieli pojęcia, jak długo to trwało. Wtedy jeszcze czas był dla nich zjawiskiem trudnym do zmierzenia. Nie wiedzieli też, jaką przebyli odległość. Wydawało im się, że pokonują dystans bardzo szybko. Otoczenie mknęło im przed oczami, niekiedy rozmywając się w barwne smugi. Zrobiło się ciemno, a oni biegli dalej. Nie zwracali uwagi, że to pierwsza noc w ich życiu (chyba pierwsza). W ciemnościach radzili sobie równie dobrze, jak za dnia. Okazało się, że cechuje ich znakomita orientacja w przestrzeni. Potrafili szybko zlokalizować każdą przeszkodę. Żaden kamień, wystający pień czy zwierzę nie stanowiły problemu. Wszystko w porę dostrzegali i słyszeli. Dopiero wczesnym rankiem zatrzymało ich jezioro.
Odtwarzanie wspólnych, minionych chwil, dni i lat było rytuałem, bez którego nie wyobrażał sobie życia. Czynił to zawsze w zaciszu gabinetu, kwatery głównej, w mieście, gdzie wydarzyło się wszystko, co dla nich najważniejsze. Ciekawe, że słabo zapamiętał ją z okresu starości. W pamięci najsilniej utrwalił się wizerunek młodej kobiety, którą poznał, ratując jej życie. Zupełnie jakby się nie starzała. Czy tak wolał o niej myśleć? Nie. Kochał i akceptował ją jako istotę ludzką. Po prostu wyrzucił z pamięci czas, gdy wkraczała w końcowy etap życia, a on musiał na to patrzeć i nic nie mógł poradzić. Nie wiedział, kto bardziej wtedy cierpiał. Ona czy on?
Przywoływane obrazy dawnego życia były wspomnieniem bezpowrotnie utraconego czasu, a jednak wolał je od mrocznych i pokręconych snów, z których próbował wydobyć poszlaki dotyczące początku i tego, co było wcześniej, jeśli było cokolwiek. Z tych snów nic nie wynikało. Niewyraźne, ciemne, nie nadawały się do interpretacji. Żadnych punktów zaczepienia. Nie był pewien, czy można jego było nazwać wykształconymi snami. Co najwyżej zawiązkami. Stanowiły cienie wspomnień o czymś, czego być może nigdy nie było, a jeśli istniało, lepiej było nie wiedzieć. Wolał oddawać się na jawie wspomnieniom o niej, ponieważ była rzeczywistym doświadczeniem.
Zaczynał wspomnienia zawsze od dnia pierwszego spotkania. To była podróż w odległe rejony pamięci. Wracał przez ciemny zaułek po nocnym polowaniu. Z odległości kilkudziesięciu kroków wyczuł, że coś się dzieje. Dlaczego nie zawrócił wtedy i nie oddalił się od miejsca zdarzenia? Zwyciężyła ciekawość czy instynkt? Nie miał pojęcia. Ujrzał dwóch mężczyzn, którzy osaczyli młodą kobietę. Człowiek i Przesilony. Bywało, że dobierali się w pary lub większe gromady i polowali razem. Człowiek gwałcił, Przesilony Fundamentalista gwałcił i pożywiał się. Ludzie, którzy szli na taką współpracę, liczyli na ochronę przed Przesilonymi i korzyści.
Ci dwaj nie wyczuli go wtedy. Byli już tak skupieni na ofierze, że stracili czujność. Szczególnie Fundamentalista, którego pierwszego zabił. Z człowiekiem poszło jeszcze łatwiej. Później zwrócił się do dziewczyny, mówiąc, że jest bezpieczna, wolna i może odejść. Na niego też patrzyła z przerażeniem.
– Z mojej strony nic ci nie grozi – powtórzył. – Idź już. Muszę tutaj… posprzątać.
Odeszła, a on pochylił się nad człowiekiem i przyssał się do niego. Potraktował to jako rodzaj pośmiertnej kary, a przy okazji uzupełnił pokarm do sytości. Podniósł głowę i zobaczył, że dziewczyna obserwuje wszystko z drugiego końca zaułka. Chwycił wiotczejące ciało Przesilonego i szybkimi susami wyniósł je na obrzeża miasta.
Spotkał ją kilka dni później. Podeszła do niego na targu. Nie był anonimowym obywatelem miasta. Należał do tych szanowanych, a jego tajemnicy nikt tutaj nie znał. Teraz już z jedynym wyjątkiem.
– Nie zdążyłam podziękować – szepnęła, stając obok i udając, że przegląda ozdoby na straganie.
– Nie trzeba.
Rozglądał się uważnie dookoła, ale wśród gwaru kupujących i sprzedających ich słowa niknęły.
– Gdyby nie pan…
– Najlepiej będzie, jeśli o wszystkim pani zapomni – sądził, że nie rozpozna go, a jednak dobrze zapamiętała postać z ciemnego zaułka.
– Próbowałam. Nie potrafię. Widziałam, co wtedy zaszło i widuję pana często w mieście. Nie wiem, jak mam sobie to wszystko wytłumaczyć. To jakieś tajemne moce? Znaleziono tylko jedno ciało. Zły człowiek nikogo już nie skrzywdzi. Znaleziono go z poderżniętym gardłem. Mówią, ze zginął w ulicznej bójce.
– Skoro tak mówią, musi tak być – silił się na obojętność.
– I ja tak sądzę. Lecz kim był ten drugi? Co się z nim stało?
– Proszę nie pytać. Proszę cieszyć się życiem.
Chciał powiedzieć „krótkim życiem”, ale zreflektował się w porę. Mogła to opacznie zrozumieć.
– Cieszę się nim dzięki panu. Chcę o tym porozmawiać. Za dużo widziałam, żeby zapomnieć.
Do tej pory odwracał wzrok, ale teraz spojrzał na nią uważnie. Trauma i strach mocno jeszcze w niej tkwiły, ale pragnienie zrozumienia tego, co się stało, było silniejsze. Stanowiło antidotum.
– Dobrze. Porozmawiajmy, ale nie tutaj.
Spotkali się jeszcze tego samego dnia. I tak już zostało. Zaakceptowała wszystko, co sobą przedstawiał. Przez te wszystkie lata była wsparciem, na jakie w swoim mniemaniu nigdy nie zasłużył. Przeżyli razem wiele wspaniałych lat, których wspomnienia zapuściły głębokie korzenie w jego pamięci.
A przecież od czasu, gdy ją pochował, minęło już pięć wieków.
Wiedział, że przeżyte z nią chwile pozostaną w nim do samego końca lub na zawsze. Wcześniej tylko jeden człowiek tak bardzo zaznaczył się w jego życiu. Były to tak odmienne czasy, sytuacja i okoliczności.
Było to kilka tysięcy lat temu.
A jednak los znów połączył go emocjonalnie z istotą ludzką niezwykle silnym uczuciem, choć w zupełnie innej relacji. I znów po jakimś czasie został sam z pustką po stracie kogoś szczególnie dla niego ważnego. Zaraz potem objął funkcję Protektora i postanowił sobie, że musi unikać powstania kolejnej takiej więzi, bo po raz trzeci tego nie wytrzyma.
*
Ze zamyślenia wyrwał go wytrwały dźwięk telefonu. Bezpieczny numer alarmowy z piątego sektora. Linia alarmowa. Wiadomość z tego numeru nie mogła być optymistyczna.
Było jeszcze gorzej.