Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
83 osoby interesują się tą książką
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 647
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Żołnierz stojący przy wejściu do jednej z bocznych komór schronu uniósł rękę, próbując uspokoić tłum. – To tylko na powierzchni. Jesteśmy bezpieczni tutaj na dole. Konstrukcja wytrzyma!
– A co, jeśli nie?! – wykrzyknął młody mężczyzna, jego głos pełen gniewu i strachu. – Może już powinniśmy próbować uciekać!
– Dokąd?! – odparła kobieta z dzieckiem na rękach, łamiącym się głosem. – Na powierzchni nas zabiją!
W rogu pomieszczenia siedział mężczyzna z zamkniętymi oczami, kołysząc się w przód i w tył. – To koniec... to koniec... – mamrotał cicho, a inni zaczęli się odsuwać od niego, jakby jego słowa były zaraźliwe.
Żołnierz podszedł bliżej środka schronu. – Proszę się uspokoić! Im więcej hałasu robicie, tym trudniej będzie utrzymać porządek! – Jego głos, choć głośny, drżał, jakby miał zaraz pęknąć.
Spojrzał na ludzi, podniósł okulary z nosa, jego lepkie od potu palce lekko drżały. Krople spływały mu po skroniach, zostawiając wilgotne smugi. Szybkim ruchem otarł twarz rękawem, próbując zapanować nad sobą. – Tam na górze walczą, żebyśmy mogli tu przeżyć.
Uszanujcie to!
Ktoś z tyłu zapytał cicho: – A co, jeśli przegrają?
Na chwilę zapadła cisza. Tylko odległe dudnienie walk zdawało się wypełniać przestrzeń.
– Wtedy znajdziemy sposób, żeby przetrwać – powiedział żołnierz, choć w jego głosie zabrzmiała nutka niepewności. – Ale teraz musimy być cicho i czekać.
W kącie młoda dziewczyna złapała rękę swojej matki. – Mamo, boję się... – wyszeptała.
– Ja też, kochanie – odparła kobieta, całując ją w czoło. – Ale musimy być silne.
Kolejny wybuch sprawił, że wszyscy instynktownie się skulili. Niektórzy zaczęli modlić się półgłosem, inni płakali cicho. Schron zdawał się nagle o wiele ciaśniejszy, a powietrze cięższe. Wszyscy czekali, nie wiedząc, czy będą mieli szansę zobaczyć jeszcze światło dnia.
Na wzgórzu górującym nad polem bitwy toczyła się zacięta walka. Atlas, najpotężniejszy mech, jakim ludzie kiedykolwiek dysponowali, nieustannie odpierał ataki czarnych stworów, które napierały na niego z bezwzględną wściekłością. Jego masywna, stalowa sylwetka lśniła w bladym świetle księżyca, a wybuchy rozświetlały noc, rzucając dramatyczne cienie na poszarpaną ziemię. Każdy jego ruch zdawał się być świadectwem kunsztu techniki – olbrzym stworzony do prowadzenia ostatecznych starć, stawiał czoła przeważającym siłom wroga, będąc ostatnią nadzieją tych, którzy obserwowali bitwę z bezpiecznej odległości.
Operator, zmęczony i spocony, miał twarz brudną od kurzu i potu, który spływał mu po czole zalewając oczy i zamazując widoczność. Czuł, jak jego ciało przykleja się do skórzanego fotela, a gorąco w kabinie stawało się nie do zniesienia. Walczył już od kilku godzin, wiedząc, że los ludzkości spoczywa na jego barkach.
Żołnierze, którzy dostarczali amunicję, walczyli z całych sił. Ich heroiczne wysiłki, aby dotrzeć do Atlasa, były pełne determinacji. Przemierzali pole bitwy, odważnie pokonując przeszkody, walcząc z czarnymi potworami, które zdawały się nie mieć końca. Każdy z nich był świadomy, że ich misja to nie tylko dostarczenie amunicji, ale także ochrona ostatniej nadziei.
Widząc ich poświęcenie, operator próbował bronić swoich towarzyszy, wystrzeliwując rakiety w kierunku wrogów. Jednak z każdą chwilą potwory zyskiwały przewagę, a liczba czarnych stworów rosła w zastraszającym tempie. Żołnierze docierali do Atlasa z coraz mniejszą ilością amunicji. Krzyki rozbrzmiewały w powietrzu, gdy kolejni z nich padali ofiarą ataku, a ich wysiłki zdawały się iść na marne.
Gdy księżyc w pełni rzucał zimny blask na pole bitwy, operator z przerażeniem obserwował, jak jego towarzysze znikają w ciemności. Każda chwila przynosiła kolejne straty. Heroiczne próby dostarczenia amunicji stawały się coraz bardziej dramatyczne. Mimo ich odwagi, czarne stwory były nie do powstrzymania, a operator czuł, jak serce mu pęka, gdy patrzył, jak żołnierze giną w walce.
Wiedząc, że czas ucieka, operator zacisnął dłonie na drążkach sterowych. Każda rakieta miała teraz ogromne znaczenie – były jak ostatnie ziarna piasku w klepsydrze, które szybko się wyczerpywały. Wycisnął maksimum ze swojego stanowiska bojowego, a ekran przed nim pulsował czerwienią sygnalizującą kończące się zasoby amunicji.
Gdy seria rakiet wybuchła na pozycjach wroga, na polu bitwy zapadła złowroga cisza. Jednak wkrótce zza dymu wyłoniły się kolejne potwory. Były wszędzie, otaczając Atlasa, jakby jego obecność była dla nich wyzwaniem. Operator poczuł falę desperacji – musiał podjąć ostatnią, rozpaczliwą decyzję. Włączył tryb ciągłego ognia maszynowego, a dłonie drżały mu od adrenaliny i strachu. Pociski smagały potwory, choć wiedział, że to już tylko kwestia czasu.
W głowie miał obraz żołnierzy, dla których walczył. Każdy wystrzał zdawał się być jego ostatnim pożegnaniem.
Ostatecznie Atlas, dumny symbol ludzkiej nadziei, runął na ziemię z przeraźliwym hukiem, który przetoczył się przez dolinę jak echo ostatecznego wyroku. Wstrząs był tak potężny, że drobne kamienie i grudy ziemi uniosły się na moment w powietrze, zanim opadły, tworząc chmurę pyłu otaczającą stalowego kolosa. Mech walczył do samego końca, odpierając niezliczone fale czarnych stworów.
Operator, zakrwawiony i niemal całkowicie pozbawiony sił, pozostał przymocowany pasami do fotela. Jego ciało, zniekształcone licznymi ranami, ledwie przypominało ludzkie. Jego wnętrzności wypływały z rozdarć, które zadawały ból niemożliwy do opisania. Mimo to jego oddech, chociaż płytki i urywany, wciąż trwał – jak ostatnie echo jego życia.
Świat wokół zaczął się rozmywać. Obrazy migotały przed jego oczami, zlewając się w abstrakcyjną grę światła i cienia. Ból był wszechogarniający, ale gdzieś w jego umyśle pojawiła się jedna, wyraźna myśl – ostatni akt jego człowieczeństwa. Oderwał wzrok od pulsującego kontrolnego pulpitu. Po raz ostatni spojrzał na zdjęcie przyklejone do panelu –
fotografię swojej żony i dziecka. Ich twarze były pełne ciepła, niewinności i nadziei, która kiedyś dawała mu siłę.
Jego zakrwawiona, drżąca ręka powoli uniosła się w stronę zdjęcia. Chciał je dotknąć, poczuć, jakby to mogło przynieść mu ukojenie, ale jego palce, słabe i bezwładne, ledwie musnęły krawędź fotografii, pozostawiając na niej ciemny ślad krwi – ostatnie świadectwo jego istnienia. Zdjęcie, teraz splamione, zdawało się lśnić w półmroku, będąc dla niego symbolem wszystkiego, co kochał.
Nad nieruchomym korpusem mecha przemknęły czarne stwory, ich cienie śmigały po stalowym pancerzu, odbijając się od niego jak od martwego, bezużytecznego wraku.
Przebiegały z gracją, obojętne na jego obecność, jakby już nie był dla nich wart uwagi. Nie dostrzegały w nim nic więcej niż kawałek metalu, relikt minionej walki, która właśnie dobiegła końca.
Operator pozwolił, by jego dłoń opadła bezwładnie. Oczy pozostały utkwione w zdjęciu – w uśmiechach tych, których kochał. W tej jednej chwili, zanim ostatecznie zamknął powieki, świat wydał mu się jaśniejszy, a ból odleglejszy. Umarł, trzymając w sercu obraz swojej rodziny, ostatniego powodu, dla którego walczył.
Żołnierze z przerażeniem patrzyli z ukrycia za ruinami, jak ich ostatnia nadzieja legła w gruzach.
Czarne stwory triumfowały, a noc, w której ludzkość straciła nadzieję, ogarnęła pole bitwy.
Księżyc stał się zimnym świadkiem tej tragedii, żołnierze, którzy jeszcze kilka godzin temu wierzyli w zwycięstwo, teraz patrzyli na zniszczenie. Atlas, ich potężny obrońca, stał się symbolem porażki, a w sercach ludzi zapadała cisza pełna bólu i rozpaczy.
Ciemność nocy gęstniała, gdy czarna masa stworów przelała się przez barykady, rozbijając w pył ostatnie linie obrony. Zgroza, jak fala tsunami, ogarnęła miasto, zalewając ulice i zaledwie kilka ocalałych miejsc. Pojawiły się potwory, które przerażały nie tylko swoim wyglądem, ale także nieokiełznaną siłą, z jaką atakowały.
Z mrocznych zaułków, gdzie niegdyś tętniło życie, zaczęły dobiegać krzyki przerażenia.
Czarna masa sunęła, miażdżąc wszystko na swojej drodze. Budynki pękały i waliły się pod ich naporem, a okna wybuchały rozsypując szkło, jakby same w sobie nie mogły znieść tej straszliwej wizji. Mieszkańcy, którzy jeszcze chwilę temu myśleli, że może uda im się przeżyć, teraz uciekali w panice, a ich nadzieje na ratunek były już tylko wspomnieniem.
Miasto, niegdyś tętniące życiem i energią, stawało się miejscem chaosu i zniszczenia.
Potwory zalewały ulice niczym niepowstrzymane morze ciemności. Ludzie, którzy walczyli o przetrwanie, teraz znikali w odmętach bezlitosnej fali, w której nie było miejsca na litość i miłosierdzie.
W schronie pod parkiem panowała ciężka, napięta cisza. Ludzie, stłoczeni na ławkach i pod ścianami, wymieniali spojrzenia pełne strachu. Kilka minut temu odgłosy wybuchów, które trzęsły fundamentami, ucichły. Zapanował dziwny spokój, jakby świat na chwilę zamarł.
Nagle zza grubych stalowych drzwi słychać było przytłumione krzyki, później, huk eksplozji i seria wystrzałów. – To nasi... – szepnął sierżant. Kolejne odgłosy wyraźnie mówiły, że to nie była zwykła walka. Żołnierze za drzwiami wrzeszczeli, rozkazy mieszały się z wystrzałami i krzykami bólu. Strzały były coraz bliżej, jakby dochodziły tuż spod samych drzwi schronu.
Wszyscy w środku zastygli. Oczy szeroko otwarte, wpatrzone w drzwi. Nikt się nie poruszał, nie odważył się nawet szeptać. Jeden z żołnierzy w schronie, młody chłopak, może dwudziestoletni, kurczowo trzymał karabin, którego lufa drżała razem z jego rękami. Starszy oficer wyciągnął broń. – Wszyscy odsunąć się od drzwi. – rozkazał cicho.
Ludzie przesunęli się w głąb schronu, ale ich spojrzenia wciąż były wbite w stalową bramę.
Każdy dźwięk za drzwiami zdawał się echem rozchodzić w ciasnej przestrzeni. Strzały ustały.
Znowu cisza. Tylko teraz była inna – pełna napięcia, jak oczekiwanie na coś nieuchronnego.
I wtedy rozległ się pierwszy łomot. Potężny, metaliczny dźwięk, który zdawał się przenikać wszystko. Ktoś zacisnął dłonie na ustach, by nie krzyknąć. Łomot powtórzył się, mocniejszy, a drzwi zadrżały. – To... coś tam jest. – wymamrotał ktoś w kącie. Żołnierze podnosili broń, ale ich oczy zdradzały jedno – czysty strach.
– Wszyscy odsunąć się w głąb! – krzyknął sierżant, choć jego głos nie miał już tej samej pewności co wcześniej.
Ludzie zaczęli się cofać, tłocząc w rogach pomieszczenia. Niektórzy trzymali się za ręce, inni zakrywali twarze dłońmi, jakby chcieli w ten sposób uciec od rzeczywistości.
Trzeci huk. Tym razem drzwi wygięły się do środka, metal zatrzeszczał, a z zawiasów posypały się iskry. Dzieci zaczęły krzyczeć, a ich matki próbowały je uciszyć, przytulając mocno do siebie.
– Przygotować się! – rozkazał jeden z żołnierzy, ustawiając się w pozycji strzeleckiej.
– Co to jest? – wyszeptał jeden z młodszych rekrutów, jego ręce drżały, a palec na spuście był
blady od nacisku.
– Nie wiem – odparł cicho sierżant. – Ale nie wpuścimy ich tutaj! – dodał, głośniej.
Kolejne uderzenie sprawiło, że drzwi pękły. W ich miejscu pojawiła się ciemna szczelina, z której wydobywał się niski, głęboki dźwięk, przypominający chrapliwy oddech albo ryk bestii. Ludzie zaczęli panikować, przepychając się i próbując znaleźć jakiekolwiek schronienie.
– Co tam jest?! – krzyknął ktoś z tłumu. – To nie ludzie!
Żołnierze otworzyli ogień. Huk wystrzałów wypełnił schron, mieszając się z krzykami przerażenia. Pociski odbijały się o stalowe drzwi i o coś, co stało za nimi, ale bez efektu.
Kiedy ogień ustał, wciąż słychać było ten niski, przerażający dźwięk.