Przez niego - Terri E. Laine - ebook + audiobook

Przez niego ebook

Terri E. Laine

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Do tej pory Reagen chroniła siebie i swoje serce. Tade, facet tak seksowny, że zapiera dech w piersiach, sprawia, że pragnie być odważna i nieustraszona. To nie typ faceta, który rezygnuje z tego, czego chce – z niej. Jest zdeterminowany, żeby udowodnić dziewczynie, że w jej bezpiecznym świecie czegoś brakuje – jego. Nawet jeśli nie jest taki zarozumiały, za jakiego go uważała, na pewno nie powinna oddawać mu swojego serca. Ale z każdym spotkaniem coraz trudniej mu się oprzeć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 303

Oceny
4,1 (108 ocen)
60
21
12
12
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylwiajabl

Nie oderwiesz się od lektury

okładka zupełnie nie odzwierciedla historii. sama książka bardzo ciekawa, mimo bardzo młodych bohaterów, wydaje się być dojrzała.
20
susiecave

Całkiem niezła

Trochę przekombinowana i czasami chaotyczna i te podobne imiona Meghan, Megan ...czasami nie wiedziałam o którą chodzi a i główna bohaterka Reagan...
21
jagoda0784

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka pełna wzruszeń i bólu ale też happy endem co mnie najbardziej cieszy . Gorąco wszystkim polecam.
10
Magga59

Nie oderwiesz się od lektury

Wzruszająca, dobrze napisana .
10
Kkolec

Nie oderwiesz się od lektury

temat bardzo trudny ale książka fajnie napisana
10

Popularność




PROLOG

Fala emo­cji ści­snęła mi gar­dło, więc nie mogłem wykrztu­sić słowa. Się­gną­łem po jej dłoń, jed­nak pozwo­li­łem, by moja ręka opa­dła, zanim jej dotkną­łem. Zbyt oszo­ło­miony nagłym obro­tem spraw, nie byłem w sta­nie zro­bić nic, poza wpa­try­wa­niem się w usta, które na­dal mówiły. Dzwo­nie­nie w uszach unie­moż­li­wiło mi wychwy­ce­nie cho­ciaż jed­nego spój­nego zda­nia.

Poje­dyn­cza kro­pla żaru wypa­liła szcze­linę w moim policzku; pło­nąca, gorąca łza była rów­nie nie­znana, co odpo­wied­nia w tych oko­licz­no­ściach. Mój świat wła­śnie został spa­lony na popiół przez kwe­stie powie­dziane i niewypowie­dziane w tym pokoju.

Czu­łem się jak obcy wobec wła­snych emo­cji, mia­łem wra­że­nie, że ściany opie­rają się na mnie jak domek z kart, gotowy do upadku. Poja­wiła się klau­stro­fo­bia i wtedy w końcu odwró­ci­łem się do kobiety za mną.

– Nie – powie­dzia­łem, obser­wu­jąc jej prze­ra­że­nie. Patrzyła, jak­bym był potwo­rem, bo czło­wiek, któ­rego odbi­cie zoba­czy­łem w jej oczach, nie był mną.

– Pro­szę – to było żało­sne, jak bła­ga­łem. Jak nisko upa­dają potężni. Czu­łem litość wszyst­kich w pokoju, za co gar­dzi­łem i sobą, i nimi.

Tylko jedna kobieta w moim życiu spra­wiła, że byłem słaby. Nie­na­wi­dzi­łem tej ule­gło­ści i jed­no­cze­śnie nie obcho­dziło mnie to. Była dla mnie jedyna. Jeśli jakimś cudem uda­łoby im się otruć ją swoim bluź­nier­stwem, prze­żył­bym resztę życia jako wrak czło­wieka. Nie było mowy, żebym bez niej prze­trwał.

PRZESZŁOŚĆ

Moje ciało trzę­sło się od siły nagłego prze­bu­dze­nia. Zamru­ga­łam szybko kilka razy, zanim gło­śny huk przy­wo­łał mnie do peł­nej świa­do­mo­ści. Przez dłu­gie sekundy sły­sza­łam tylko dźwięk swo­jego odde­chu, gdy krew pędziła w moich żyłach, roz­grze­wa­jąc lepką skórę. Minęło tro­chę czasu, zanim wzrok przy­sto­so­wał się do ciem­no­ści i nowej rze­czy­wi­sto­ści.

Dla­czego nie słu­cha­łam rodzi­ców? Dla­czego skła­ma­łam, mówiąc, dokąd idę, a potem poszłam sama?

Moje wię­zie­nie zako­ły­sało się, a z odgło­sów roz­bi­ja­ją­cych się fal wywnio­sko­wa­łam, że jestem na łodzi. Łzy pocie­kły mi z oczu, gdy przy­po­mnia­łam sobie, jak bar­dzo byłam pod­eks­cy­to­wana spo­tka­niem z chło­pa­kiem, który powie­dział mi, że jestem ładna. I dokąd mnie to dopro­wa­dziło? Skoń­czy­łam nie po pro­stu wyrzu­cona na brzeg, ale uwię­ziona, zwią­zana… porwana.

Usły­sza­łam zbli­ża­jące się kroki, więc zamknę­łam oczy. Nie byłam gotowa na roz­po­zna­nie powagi mojej sytu­acji.

Słowa w języku, któ­rego nie rozu­mia­łam, były wymie­niane mię­dzy oso­bami, któ­rych gło­sów nie roz­po­zna­wa­łam. Czubki moich pal­ców mro­wiły, gdy pró­bo­wa­łam roz­dzie­lić zwią­zane nad­garstki.

– Upew­nię się, że jest gotowa.

Ten głos był zna­jomy. To ten uro­czy chło­pak z lek­cji jazdy kon­nej. Ten, który flir­to­wał i spra­wiał, że czu­łam się piękna, aż prze­ko­nał mnie, żeby­śmy się spo­tkali.

Mgli­ste wspo­mnie­nia pró­bo­wały wydo­stać się na powierzch­nię. Jedno było cał­ko­wi­cie jasne: kłam­stwo, które sprze­da­łam rodzi­com. Powie­dzia­łam, że spo­ty­kam się z jedną z nowo pozna­nych dziew­czyn. Tata ostrzegł, żebym nie opusz­czała głów­nej czę­ści hotelu. Głu­pio sądzi­łam, że rodzice są nado­pie­kuń­czy, i poszłam sama w ustronną część plaży. Poszłam spo­tkać się z chło­pa­kiem, dzięki któ­remu poczu­łam się kobietą.

– Wsta­waj.

Ostry ton spra­wił, że słowa stały się brzyd­kie. Dźgnięta kola­nem w plecy, z jękiem prze­wró­ci­łam się na drugi bok.

Nie chcia­łam otwie­rać oczu i sta­wiać czoła praw­dzie, ale ude­rze­nie w twarz zmu­siło mnie do tego.

– Obudź się, księż­niczko.

Cho­ciaż mój ojciec tak mnie nazy­wał, przy­stojny chło­pak z szy­der­czym uśmiesz­kiem na twa­rzy pozba­wił to słowo całej magii.

– Dla­czego to robisz? – zapła­ka­łam.

Walka z pie­cze­niem policzka i bólem w ple­cach spra­wiła, że moje słowa zabrzmiały słabo, a nawet żało­śnie.

Jego szy­der­czy śmiech był ponury.

– Naj­wyż­szy czas, żebyś nauczyła się, jak to jest żyć bez boga­tych rodzi­ców.

– Ale ja…

Dru­gie ude­rze­nie w twarz odbiło się echem od ścian pokoju jak pęk­nię­cie.

– Nie obcho­dzi mnie, co masz do powie­dze­nia.

Nie rozu­miał. W gło­wie krę­ciły mi się słowa „nie byłam bogata”. Moi rodzice zaosz­czę­dzili na tę wystawną wycieczkę. Ni­gdy nie byli­śmy na rodzin­nych waka­cjach… ni­gdy.

– Roz­bierz się – powie­dział, uży­wa­jąc noża, by uwol­nić moje ręce.

Instynk­tow­nie zakry­łam klatkę pier­siową, naj­le­piej jak potra­fi­łam. Ni­gdy nie byłam naga przed nikim. Widzia­łam, jak ści­ska dłoń w pięść, i pospie­szy­łam do kąta, żeby zwi­nąć się w kłę­bek.

Nie­zra­żony, wycią­gnął rękę. Nie musiał daleko się­gać, by chwy­cić moją koszulę. Szarp­nął mną do przodu, a mój pod­ko­szu­lek pod­dał się sile jego chwytu. Tani mate­riał łatwo się roz­darł, odsła­nia­jąc górną część bikini.

Gorącz­kowo pró­bo­wa­łam zro­bić krok do tyłu i odsu­nąć się od niego. Tym razem zła­pał mnie za stopę, przy­cią­ga­jąc bli­żej, po czym zdarł górę bikini z mojego ciała. Moje piersi wysko­czyły, a on spoj­rzał na nie, zanim zdą­ży­łam się zakryć.

Nie mogłam się rów­nać z jego siłą. Z łatwo­ścią poru­szył moimi ramio­nami, by po omacku dotknąć mojej klatki pier­sio­wej.

– Nie­źle – uśmiech­nął się.

Skła­ma­ła­bym, mówiąc, że gdy wycho­dzi­łam się z nim spo­tkać, nie prze­szło mi przez myśl, że będzie mnie doty­kał. Ale ni­gdy, przeni­gdy nie pomy­śla­ła­bym, że to się tak poto­czy, wbrew mojej woli. Myśla­łam, że ta noc dopro­wa­dzi do poca­łun­ków i może nawet pozwo­li­ła­bym mu poczuć bli­skość. Ale ni­gdy w ten spo­sób. Chło­piec, który wyda­wał się mniej wię­cej w moim wieku, kiedy go spo­tka­łam, teraz bar­dziej przy­po­mi­nał męż­czy­znę, złego męż­czy­znę.

– Szef chce wie­dzieć, czy jesteś dzie­wicą.

Prze­szył mnie strach. Pod­świa­do­mie czu­łam, co może się wyda­rzyć w danej sytu­acji, ale nagła real­ność spra­wiła, że łzy napły­nęły mi do oczu.

– Jestem. Jestem!

Nic go nie powstrzy­mało. Nie musiał zdej­mo­wać spodni, żeby to, co miało się wyda­rzyć, zamie­niło się w kosz­mar. Fakt, że zamie­rzał spraw­dzić naj­bar­dziej intymną część mnie, wyrwał z mojej piersi krzyk praw­dzi­wego prze­ra­że­nia.

1. TADE

Cycki i tyłki, zgod­nie z obiet­nicą, cze­kały na mnie w obskur­nym barze w piąt­kowy wie­czór. Byłem napa­lony jak dia­bli i chcia­łem kogoś puk­nąć, ale zmie­szany zapach stę­chłego piwa, potu i wymio­cin spra­wił, że chcia­łem jed­nak wyjść. Szkoda, że było to jedyne miej­sce w roz­sąd­nej odle­gło­ści od szkoły i naj­bliż­sze na świe­żym powie­trzu, jakie mogli­śmy zna­leźć.

Opar­łem się o ścianę ze świe­żym drin­kiem w dłoni i szu­ka­łem swo­jej dzi­siej­szej noc­nej ofiary. W przy­ćmio­nym świe­tle myśla­łem, ile czasu upły­nęło, odkąd się ostat­nio pie­przy­łem. Idąc na uni­wer­sy­tet w Sta­nach, stra­ci­łem część swo­jej ano­ni­mo­wo­ści. Jako pechowy syn sena­tora musia­łem trzy­mać się zasad. Po pierw­sze, nie uma­wia­łem się z dziew­czy­nami z obawy przed reak­cją prasy albo jakimś idiotą z tele­fo­nem komór­ko­wym. Po dru­gie, utrzy­my­wa­łem tylko nie­zo­bo­wią­zu­jące rela­cje, mówi­łem bar­dzo mało o sobie i ni­gdy nie zatrzy­my­wa­łem się przy żad­nej kobie­cie na długo. Nawet mój naj­lep­szy przy­ja­ciel, który stał obok mnie, nie wie­dział, jak zara­bia na życie mój ojciec. Po trze­cie, uwa­ża­łem, z kim się spo­ty­kam, bio­rąc pod uwagę zasadę pierw­szą i drugą.

Prze­ry­wa­jąc moje myśli, dwie dziew­czyny, które wyglą­dały, jakby nasma­ro­wały się ole­jem, żeby wejść w sukienki, zatrzy­mały się przed nami.

Sza­tynka z uśmie­chem wiel­ko­ści Kali­for­nii i dopa­so­waną opa­le­ni­zną w sprayu powie­działa jedno słowo:

– Tade.

Przyj­rzała mi się, wodząc wzro­kiem z góry na dół, a potem powoli zatrzy­mała spoj­rze­nie na moim roz­porku, zanim znowu spoj­rzała mi w oczy. Pozdro­wi­łem ją dwoma pal­cami i pół­u­śmie­chem.

Potem spoj­rzała na mojego naj­lep­szego przy­ja­ciela.

– Gavin.

Szybko ski­nął głową, zanim jej wzrok ponow­nie zna­lazł mój.

– Do zoba­cze­nia póź­niej – powie­działa, mru­ga­jąc.

Pod­nio­słem głowę, wie­dząc, że już jej nie zoba­czę. Zamiast tego zaczą­łem wpa­try­wać się w punkt po dru­giej stro­nie baru.

– Kim jest ta blon­dynka, na którą gapisz się całą noc? – zapy­tał Gavin, kiedy znowu zosta­li­śmy sami.

Moje oczy prze­su­nęły się z blon­dynki, która sku­piała całą moją uwagę, z powro­tem na mojego naj­lep­szego przy­ja­ciela. Uśmie­chał się zło­śli­wie, zado­wo­lony, że przy­ła­pał mnie na obser­wo­wa­niu jej. Była osza­ła­mia­jąca. Tru­skaw­kowe usta ostro kon­tra­sto­wały z por­ce­la­nową skórą. Byłem zahip­no­ty­zo­wany jej dekol­tem – widok odu­rza­jący dla oka, ale zabój­czy dla serca. Led­wie go odsła­niała, ale byłem nim zachwy­cony.

– Nie znam jej – powie­dzia­łem po pro­stu.

Przez pra­wie cztery lata, które spę­dzi­łem w McC­lain, małym pry­wat­nym col­lege’u na wschod­nim wybrzeżu Mary­land, ni­gdy wcze­śniej jej nie widzia­łem.

– Ja też – powie­dział Gavin.

Według niego nie­które lokalne licea miały wię­cej uczniów niż nasza szkoła.

– Może jest stąd.

Może, cho­ciaż nie spra­wiała wra­że­nia tutej­szej. Ale to było dziwne, że nasze ścieżki się nie skrzy­żo­wały, a ja zapa­mię­tał­bym twarz taką jak jej.

– Dla­czego nie pój­dziesz z nią poroz­ma­wiać, zanim pomy­śli, że jesteś jakimś strasz­nym prze­śla­dowcą? Albo może wolisz wziąć Cru­ellę na noc? – zaśmiał się ze swo­jego żartu o dziew­czy­nie, która wła­śnie z nami roz­ma­wiała.

Pod­nio­słem do ust piwo i pocią­gną­łem długi łyk.

– Pil­nuj swo­ich spraw, Gav.

Zachi­cho­tał.

– Nie ma, kurwa, mowy, żeby jakaś laska miała cię owi­nię­tego wokół palca, gdy ty nawet nie powie­dzia­łeś do niej słowa. To jest, kurwa, bez­cenne. Przez trzy i pół roku nikt cię tak nie zała­twił.

Byłem zbyt spięty, a mój uwię­ziony w spodniach kutas nie­przy­jem­nie twardy. Jesz­cze tro­chę ciśnie­nia i mogę po pro­stu eks­plo­do­wać.

Blon­dynka z pasem­kami różu we wło­sach spra­wiła, że byłem tak pod­eks­cy­to­wany. Pro­blem pole­gał na tym, że nie wyglą­dała na osobę do bzy­ka­nia na jedną noc. A to było wszystko, co mia­łem do zaofe­ro­wa­nia.

– Stary, po pro­stu ją zgar­nij, tak jak robi­li­śmy to tysiące razy, albo złap się z kimś innym. Pie­przyć twoje zasady na jedną noc.

Znowu się roze­śmiał, myśląc, że jest cał­kiem zabawny. Dwu­krotne puka­nie w tym samym miej­scu ni­gdy nie było dobrym pomy­słem, zwłasz­cza jeśli chce się unik­nąć nie­po­ro­zu­mień. Mój pię­cio­letni plan był już nakre­ślony, a posia­da­nie dziew­czyny nie znaj­do­wało się na liście celów. Wła­śnie wró­ci­li­śmy z ferii zimo­wych i został mi jesz­cze jeden semestr, zanim zacznę uczęsz­czać do Harvard Law School, macie­rzy­stej uczelni taty.

– Zie­mia do Tade’a?

Sły­sza­łem, jak mówił, ale wła­śnie zła­pa­łem wzrok Pięk­no­ści w Różo­wym. Sie­działa przy barze, a świa­tło oświe­tlało ją jak latar­nia mor­ska. Jej nie­bie­skie oczy błysz­czały jak kolor nieba pod­czas moich poran­nych tre­nin­gów w zatoce Che­sa­pe­ake. Była odu­rza­jąca pod każ­dym wzglę­dem. Nie­stety tylko dla mnie, kon­takt wzro­kowy znik­nął tak szybko, jak się poja­wił. Nie wró­ciła do mnie spoj­rze­niem, jak zazwy­czaj robią to dziew­czyny.

– Tade.

Na­dal nie odpo­wie­dzia­łem, po pro­stu prze­chy­li­łem szklankę do ust i dalej sączy­łem swo­jego drinka. Sta­ra­łem się nie upić. Nie zawsty­dzaj rodziny, powta­rzał mi jak man­trę ojciec, gdy ubie­gał się o pre­zy­den­turę.

Blon­dynka wysta­wiła na próbę wszyst­kie moje zasady. Naj­le­piej było się do niej nie zbli­żać.

– Co do cho­lery, czło­wieku, po pro­stu idź do niej – nale­gał Gavin.

Oszo­ło­mie­nie po pospiesz­nym dopi­ciu piwa zdo­mi­no­wało moją świa­do­mość. Patrzy­łem, jak jej usta roz­cią­gnęły się w sze­ro­kim uśmie­chu – roze­śmiała się szcze­rze i bez­tro­sko. Nie zwra­cała uwagi na face­tów, któ­rzy ją obser­wo­wali. Jej sukienka tylko wska­zy­wała na krą­gło­ści i nie rekla­mo­wała ciała tak jak sukienki jej przy­ja­ció­łek. Wszystko wska­zy­wało na to, że nie jest mate­ria­łem na szybki nume­rek. Zna­joma, która stała obok niej w nie­bie­skiej, opi­na­ją­cej sukience, była praw­do­po­dob­nie łatwym łupem.

– Nie mogę – wymam­ro­ta­łem te słowa, nie­chęt­nie ule­ga­jąc roz­sąd­kowi.

– Dla­czego nie? – zapy­tał Gavin.

Dwóch face­tów pode­szło do jej grupy, a mnie ści­snął się żołą­dek. Jej przy­ja­ciółki szybko zostały odpro­wa­dzone, ich trio roz­bite, a ja wes­tchną­łem.

Gavin mówił coś w stylu: „masz swoją szansę”, ale ja i bez tego już sze­dłem, wbrew tłu­mowi, który blo­ko­wał mi drogę, i wbrew posta­no­wie­niom. Musia­łem z nią poroz­ma­wiać. Ina­czej opa­no­wa­łaby moje sny. Mia­łem nadzieję, że nie będzie w sta­nie pro­wa­dzić roz­mowy albo, jesz­cze lepiej, spoj­rzy mi w oczy, dając do zro­zu­mie­nia, że ten nie­śmiały akt był tylko grą. Przy barze przy­su­ną­łem się do niej, ale nic nie powie­dzia­łem. Zapach, który do mnie dotarł, był jak poziomki w letni dzień, co tylko spra­wiło, że mój kutas stward­niał jesz­cze bar­dziej. Do dia­bła, spa­cer do niej był wystar­cza­jąco nie­zręczny, kiedy pró­bo­wa­łem ukryć to, co mam w spodniach, za pomocą drinka i odpo­wied­nio uło­żo­nej dłoni.

Szybko posta­wi­łem pustą szklankę na barze i odsu­ną­łem ją tro­chę w lewo, kiedy nikt nie patrzył. Bar­man w końcu pod­szedł i zapy­tał, czego chcę.

– Guin­ness – brzmiała moja odpo­wiedź.

Rzut oka na Pięk­ność w Różo­wym pozwo­lił mi przy­ła­pać ją na odsta­wia­niu pustego drinka w tym samym cza­sie.

– Chcesz kolej­nego? – zapy­ta­łem.

Jej oczy roz­sze­rzyły się i wie­dzia­łem, że to z powodu akcentu, który naby­łem pod­czas pobytu za gra­nicą.

Poświę­ci­łem chwilę i cze­ka­łem, aż usły­szę jej głos. Jak będzie brzmiała? Jak tłu­czone szkło, jak gorzka cze­ko­lada czy…?

– Nie. Jeden to mój limit, ale dzięki, że pytasz.

Cho­lera, brzmiała jak cie­pły miód, skro­piony na chru­pią­cym baj­glu z roz­to­pio­nym masłem, moja sła­bość.

Odwró­ciła się, nie rzu­ca­jąc mi dru­giego spoj­rze­nia. Nie byłem zaro­zu­miały, ale nie byłem też przy­zwy­cza­jony do lek­ce­wa­żą­cej odpo­wie­dzi. Bar­man pod­niósł pyta­jąco brew, więc ode­sła­łem go ruchem dłoni. Poszedł po moje piwo, pod­czas gdy ja sta­łem i zasta­na­wia­łem się, co dalej. Byłem zupeł­nie nie w swoim żywiole. Nie wró­żyło to niczego dobrego, ponie­waż teraz jej dzia­ła­nia tylko bar­dziej mnie intry­go­wały.

Zosta­łem ura­to­wany, gdy jej brą­zo­wo­włosa przy­ja­ciółka pode­szła i potknęła się, ochla­pu­jąc moje plecy zim­nym napo­jem. Nie byłem prze­mo­czony, ale drink zosta­wił mokrą plamę. Ręce prze­su­nęły się po moich ple­cach, gdy głos przy­po­mi­na­jący Myszkę Min­nie prze­pra­szał obfi­cie.

– Tak mi przy­kro – wybeł­ko­tała bru­netka. Kiedy się odwró­ci­łem, jej oczy roz­sze­rzyły się. W prze­ci­wień­stwie do zacho­wa­nia jej przy­ja­ciółki reak­cja bru­netki była tą, którą zwy­kle wywo­ły­wa­łem.

– Praw­do­po­dob­nie nie powin­nam tego mówić, ale jesteś taki pie-pie-piękny.

Było już za późno, abym powstrzy­mał zado­wo­lony uśmie­szek. Pięk­ność w Różo­wym prze­wró­ciła oczami i odwró­ciła się ode mnie, wrę­cza­jąc przy­ja­ciółce ser­wetki. Dru­gie ude­rze­nie. Dla­czego posła­łem bru­netce uśmie­szek? Praw­do­po­dob­nie dla­tego, że to była moja pierw­sza reak­cja na dziew­czyny takie jak ona, które są – Gavin lubił tak to elo­kwent­nie ujmo­wać – do zgar­nię­cia na jedną noc.

– Kocha­nie, pozwól, że ci pomogę. – Przy­był Gavin, naj­lep­szy skrzy­dłowy w histo­rii. Naj­praw­do­po­dob­niej był świad­kiem mojej klę­ski i przy­był na ratu­nek. Podzię­kuję mu póź­niej.

Bru­netka odwró­ciła swój sze­roki uśmiech w jego stronę, a zanim wró­ciła z nim do mnie, bar­man posta­wił przede mną guin­nessa.

– Naprawdę mi przy­kro­ooo – Gavin zła­pał ją, kiedy zaczęła się chwiać, zanim upa­dła twa­rzą na brudną pod­łogę. Na­dal mnie prze­pra­szała, wycie­ra­jąc moją koszulę do sucha gar­ścią ser­we­tek.

– Czy mogę zro­bić coś, żeby ci to wyna­gro­dzić?

Dała mi szansę.

– A może prze­ko­nasz swoją przy­ja­ciółkę, żeby ze mną zatań­czyła, co?

To nie był mój naj­lep­szy ruch, ale zamie­rza­łem wyko­rzy­stać każdą szansę, która była mi dana. Żaden facet nie chciał dostać kosza, łącz­nie ze mną. Gavin zer­k­nął na mnie, więc szybko doda­łem:

– A ty zatań­czysz z moim przy­ja­cie­lem.

Pięk­ność w Różo­wym odwró­ciła się i posłała przy­ja­ciółce zja­dliwe spoj­rze­nie. Wciąż chi­cho­cząc, bru­netka mach­nęła na nas ręką.

– Daj­cie nam chwilę.

Ski­ną­łem głową, wzią­łem guin­nessa i odsze­dłem, żeby dać im tro­chę pry­wat­no­ści. Pięk­ność w Różo­wym była zwró­cona w naszą stronę, co pozwo­liło mi zoba­czyć jej spoj­rze­nie skie­ro­wane na przy­ja­ciółkę. Dodała dziko gesty­ku­lu­jące dło­nie, a następ­nie kolejny raz zaczęła prze­wra­cać oczami.

– To jest zbyt łatwe – sko­men­to­wał Gavin.

– Ona jest pijana. Nie bie­rzesz jej, prawda?

Zanim zdą­żył odpo­wie­dzieć, bru­netka odwró­ciła się i mach­nęła, przy­wo­łu­jąc nas z powro­tem. Mru­gnęła do Gavina i ode­szła z nim na mały par­kiet. Falu­jąca masa kusiła mnie, a z gło­śni­ków w pobliżu pły­nęła muzyka.

Pięk­ność stała z rękami skrzy­żo­wa­nymi na piersi, jakby taniec ze mną był karą. Duma w końcu zwy­cię­żyła.

– Nie przej­muj się tak. Naprawdę nie chciał­bym nara­żać cię na kło­pot – powie­dzia­łem.

Dopi­łem resztę piwa, a pustą szklankę i pięć­dzie­siątkę rzu­ci­łem na drew­niany blat baru, żeby zapła­cić rachu­nek. Nie cze­ka­łem na resztę. Prze­sze­dłem obok Pięk­no­ści, nie zawra­ca­jąc sobie głowy kolej­nym spoj­rze­niem w jej kie­runku.

2. REAGAN

Moja współ­lo­ka­torka i naj­lep­sza przy­ja­ciółka prze­tarła wście­kłe, czer­wone oczy.

– Dla­czego pozwo­li­łaś mi pić? – zapy­tała oskar­ży­ciel­sko.

Unio­słam brew.

– Pozwo­li­łam ci pić? To ty zacią­gnę­łaś mnie do tego baru zeszłej nocy.

Megan prze­wró­ciła oczami.

– Ni­gdy nie chcesz się bawić. Dzi­wię się, że wytrzy­ma­łaś tak długo na Uni­wer­sy­te­cie Mary­land.

– Wła­ści­wie to nie wytrzy­ma­łam.

– Tam wie­dzą, co to zna­czy zabawa.

Pod­kre­śliła dobit­nie to zda­nie, jakby miała poufne infor­ma­cje.

– Skąd mia­ła­byś wie­dzieć?

Cho­dziła do szkoły w McC­lain przez całe cztery lata. Zakre­śliła pal­cem w powie­trzu kółko.

– Och, mam swoje spo­soby.

Spoj­rzała na sie­bie w dużym lustrze.

– Ale wyba­czę ci, bio­rąc pod uwagę, że uczysz się w domu i w ogóle. Cho­ciaż wszy­scy inni uczący się w domu, któ­rych znam, wariują jak małpy, gdy tylko wydo­staną się spod kon­troli rodzi­ców. A jed­nak…

– Jestem nudna – odpo­wie­dzia­łam.

– Tak, ale kocham cię.

Odwró­ciła się w moją stronę, przy­szpi­la­jąc mnie dużymi brą­zo­wymi oczami.

– Zamie­rzasz dzi­siaj ze mną pole­żeć?

Wes­tchnę­łam.

– Pospiesz się. Może tro­chę słońca pomoże usu­nąć tę twoją zrzę­dli­wość.

Kiedy nie odpo­wie­dzia­łam, dodała:

– Gavin może tam być.

Teraz była moja kolej, by prze­wró­cić oczami.

– Teraz Gavin? Kto następny?

Wydęła wargę.

– Muszę nad­ro­bić stra­cony czas. Ten dupek zabrał mi trzy naj­lep­sze lata.

Tym dup­kiem był jej były, z któ­rym zaczęła się spo­ty­kać kilka tygo­dni po roz­po­czę­ciu pierw­szego roku. Uznał, że sprawy stają się zbyt poważne, i chciał odpo­cząć. Gavin był tylko kolej­nym spo­so­bem na odwró­ce­nie uwagi.

– A ten jego gorący przy­ja­ciel, z tym sek­sow­nym zaro­stem, miał na cie­bie ochotę – dodała, zni­ża­jąc głos, jakby dzie­liła się jakimś sekre­tem.

Drap­nęła dło­nią w powie­trzu i wydała z sie­bie war­czące dźwięki, by pod­kre­ślić swoje słowa.

Prze­wró­ci­łam oczami. Facet, o któ­rym mowa, był taki zadu­fany w sobie. Nawet gdy­bym chciała iść z jakim­kol­wiek obec­nym tam face­tem, on byłby ostatni na świe­cie.

– Nie jestem zain­te­re­so­wana.

Ode­tchnęła głę­boko.

– A kiedy ty jesteś zain­te­re­so­wana? Może jesteś les­bijką? Wiesz, że to w porządku, nie mam z tym pro­blemu. Sama poca­ło­wa­łam dziew­czynę raz czy dwa.

Odgar­nę­łam włosy z twa­rzy, aby móc spoj­rzeć jej pro­sto w oczy.

– Nie jestem les­bijką.

Jej oczy zwę­ziły się.

– A więc jesteś dzie­wicą?

To nie tak, że wsty­dzi­łam się swo­jego sta­tusu, ale nie byłam w nastroju, żeby o tym roz­ma­wiać.

– Dla­czego gramy w dwa­dzie­ścia pytań?

Wzru­szyła ramio­nami.

– Jestem po pro­stu cie­kawa. Przy­ja­ciel Gavina był gorący. Mia­ły­śmy dwóch naj­lep­szych face­tów w barze, a ty nawet nie mru­gnę­łaś.

Był gorący. Wysoki, z twa­rzą i cia­łem, które powo­do­wały u mnie motyle w brzu­chu – dwa naj­waż­niej­sze powody, dla któ­rych musia­łam trzy­mać się z daleka od takiego faceta jak on.

Jeśli był sin­glem, ozna­czało, że albo chciał się tylko pie­przyć, albo inne dziew­czyny zorien­to­wały się, że jest dup­kiem. Tak czy siak, nie byłam zain­te­re­so­wana. Ale nie mogłam się do tego przy­znać mojej naj­lep­szej przy­ja­ciółce. Za wszelką cenę chciała pomóc mnie i mojemu nie­ist­nie­ją­cemu życiu towa­rzy­skiemu. Nie pod­da­łaby się, dopóki bym się z nim nie umó­wiła, więc dałam jej jedyną wymówkę, jaką mia­łam.

– Wiesz, że mam napięty gra­fik, bo chcę skoń­czyć szkołę. Nie mam czasu na chło­pa­ków, któ­rzy praw­do­po­dob­nie mają niskie oceny na skali doj­rza­ło­ści.

Prze­chy­li­łam głowę, by spoj­rzeć na książkę, nie patrząc jej w oczy. Włosy opa­dały mi na ramię i zasła­niały przed nią.

– Mówisz jak moja matka.

Wska­zała na mnie pal­cem.

– Musisz spę­dzać wię­cej czasu z ludźmi w swoim wieku.

Nie musia­łam się dopa­so­wy­wać, nie czu­łam potrzeby. Jed­no­cze­śnie oba­wia­łam się, że sza­leń­stwo mamy na punk­cie ostroż­no­ści prze­nio­sło się na mnie przez lata. Dla­tego tym bar­dziej nie zamie­rza­łam oka­zać się fra­jerką.

Bio­rąc pod uwagę, że nie prze­pa­da­łam za wodą, mój wybór szkoły był dziwny. Była tak bli­sko zatoki Che­sa­pe­ake, że można było do niej dojść pie­szo.

W końcu zde­cy­do­wa­łam się speł­nić prośbę kole­żanki.

– Dobra, poleżę dzi­siaj z tobą – oświad­czy­łam, choćby po to, żeby prze­stała zada­wać pyta­nia, na które nie byłam gotowa odpo­wie­dzieć. Roz­pro­mie­niła się.

– I obie­cu­jesz, że będziesz miła, jeśli wpad­niemy na Gavina?

– Będę miła, ale to nie zna­czy, że spo­tkam się z jego przy­ja­cie­lem. Żad­nego wię­cej osą­dza­nia tego, co robisz z Gavi­nem.

Mówi­łam poważ­nie, że nie potrze­buję faceta w moim życiu. Wła­ści­wie to była ostat­nia rzecz, jakiej chcia­łam.

Mama dawała mi przez lata wykłady, ostrze­ga­jąc przed nie­bez­pie­czeń­stwami zwią­za­nymi z chłop­cami i męż­czy­znami. Tata musiał prak­tycz­nie z nią wal­czyć w moim imie­niu, żeby pozwo­liła mi zamiesz­kać w kam­pu­sie, kiedy przy­szedł czas na stu­dia. Cho­ciaż pój­ście na Uni­wer­sy­tet Mary­land było błę­dem, gada­nie matki zachę­ciło mnie do ponow­nej próby. Tym razem wybra­łam mniej­szą szkołę. Z pomocą pro­fe­so­rów i dyrek­cji byłam na dobrej dro­dze do ter­mi­no­wego ukoń­cze­nia stu­diów, ale przez to nie mia­łam wol­nego czasu.

– Reagan?

Palce Megan pstryk­nęły mi przed twa­rzą. Zamru­ga­łam, ode­rwana od wła­snych myśli.

– Tak?

– Idziesz czy nie?

Pod­da­jąc się, pode­szłam do szafy, żeby poszu­kać kostiumu kąpie­lo­wego.

3. TADE

Wol­ność na otwar­tej wodzie pocią­gała jak nic innego; gdy wio­sła ledwo ude­rzały o taflę, nic – poza falo­wa­niem wody – nie roz­pra­szało myśli. Moje bicepsy pło­nęły, gdy zna­jomy ruch stał się wysił­kiem, odkąd podwo­iłem swój nor­malny poranny tre­ning. Mimo to utrzy­my­wa­łem tempo, prze­mie­rza­jąc rzekę St. Marys. Kiedy dotar­łem z powro­tem do brzegu, zapła­ci­łem za swój wyczyn bólem ramion przy prze­no­sze­niu łodzi do przy­stani nad głową.

Słońce paliło ogni­stą ścieżkę wzdłuż mojej skóry, a ja zbesz­ta­łem się za to, że w pośpie­chu nie nało­ży­łem kremu z fil­trem. Potrze­bo­wa­łem chwili odde­chu. Pięk­ność wystę­po­wała w moich snach, zmu­sza­jąc mnie do zwa­le­nia konia przed wyj­ściem. Minęła wiecz­ność, odkąd moja samo­kon­trola została zachwiana i musia­łem sam zająć się sobą, nie cze­ka­jąc, aż jakaś dziew­czyna zrobi mi ten zaszczyt i zaspo­koi moje potrzeby. To dziś, pomy­śla­łem.

Krą­żyły pogło­ski, że w jed­nym z apar­ta­men­to­wych aka­de­mi­ków odby­wała się impreza.

Zatrzy­ma­łem się po dro­dze w kawiarni na szyb­kie późne śnia­da­nie. Nie­wielki obszar obok wody zasy­pany pia­skiem, który miał uda­wać plażę, zajęli teraz ludzie pró­bu­jący zła­pać tro­chę słońca. To był wyjąt­kowo cie­pły dzień pod koniec stycz­nia, bijący rekord tem­pe­ra­tury. Wszy­scy cie­szyli się łagod­nym upa­łem, póki trwał. Wśród nich blon­dynka z różo­wymi wło­sami.

Nagle skie­ro­wa­łem się w innym kie­runku, mając nadzieję, że uniknę jej i jej kole­żanki bru­netki.

– Hej – zaśpie­wał jasny głos. Uda­łem, że nie sły­szę. Było praw­do­po­dobne, że ktoś, kto wołał, nie pró­bo­wał zwró­cić na sie­bie aku­rat mojej uwagi.

– Przy­ja­cielu Gavina.

A jed­nak. Trzeba było pod­jąć decy­zję, czy chcę zare­ago­wać. Mógł­bym ją olać i zająć się sobą. Wtedy praw­do­po­dob­nie rzu­ci­łaby we mnie prze­kleń­stwami, a nie chcia­łem zwra­cać na sie­bie uwagi i sku­piać na sobie emo­cji, rów­nież złych. Ostat­nią rze­czą, jakiej potrze­bo­wa­łem, była dziew­czyna gotowa wypo­wie­dzieć mi wojnę i poszu­kać mnie w Google’u. Przy moim szczę­ściu tra­fi­łaby w dzie­siątkę i roz­pra­co­wała, kim jestem. Powoli się odwró­ci­łem.

Bru­netka wstała. Zoba­czy­łem jej impo­nu­jące piersi. Pra­wie wyle­wały się z góry od bikini. Jed­nak zła­pa­łem się na tym, że odwra­cam wzrok od niej i spo­glą­dam w dół, na jej przy­ja­ciółkę. Pięk­ność pod­parła się na łok­ciach i obser­wo­wała, jak bru­netka robi krok w moim kie­runku. Zasta­na­wia­łem się, gdzie jest trze­cia przy­ja­ciółka, która była z nimi przy barze. A może pomy­li­łem duet z trio kobiet?

– Gdzie jest Gavin? – zapy­tała bru­netka, kiedy zatrzy­mała się o stopę ode mnie.

– Nie jestem jego niańką.

Skrzy­żo­wa­łem ręce na piersi i uda­wa­łem znu­dzo­nego.

– Jesteś Angli­kiem? – zapy­tała, igno­ru­jąc moje sar­ka­nie. W końcu wyła­pała tę nutę z mojego akcentu.

Rze­czy­wi­ście cho­dzi­łem do szkoły śred­niej w Anglii. Mia­łem nadzieję, że znajdę tam bar­dziej nor­malne życie niż tutaj, w świe­tle reflek­to­rów jako syn sena­tora. Jako Ame­ry­ka­nin za gra­nicą nie byłem tak inte­re­su­jący dla zagra­nicz­nej prasy i mogłem żyć nor­mal­nie. Posta­no­wi­łem wró­cić do domu na stu­dia. Wybra­łem McC­lain, ponie­waż po Yale byli nume­rem dwa w kraju pod wzglę­dem żeglar­stwa. Nie zna­leźli się jesz­cze w ran­kingu w wio­ślar­stwie, które było moją pasją, ale zamie­rza­łem to zmie­nić. Odkąd wło­ży­łem w to mój czas i sporo pracy, sie­dzia­łem teraz na miej­scu ster­nika w naszej zało­dze.

– Słu­chaj, prze­pra­szam za… – prze­rwała, by zer­k­nąć przez ramię i poma­chać przy­ja­ciółce. – Ona nie radzi sobie z takim typem faceta jak ty.

Jakaś część mnie chciała rzu­cić kolejną sar­ka­styczną uwagę w stylu: Dobrze, bo ja też nie radzę sobie z jej typem. Jed­nak zacie­ka­wiła mnie.

– Jakim typem faceta jestem?

Jej ramiona unio­sły się i trudno było nie zauwa­żyć, że cycki pod­ska­kują przy tym ruchu. Prze­nio­słem wzrok na pół­noc, kiedy powie­działa:

– Wiesz… ład­nym.

Z oży­wie­niem wska­zała ręką moje ciało.

– Słu­chaj, chciał­bym pocią­gnąć tę roz­mowę, ale kawiar­nia nie­długo prze­sta­nie ser­wo­wać śnia­da­nia.

– Jasne. Ale czy możesz szep­nąć o mnie dobre słowo Gavi­nowi?

Jej oczy miały szkli­ste, roz­ma­rzone spoj­rze­nie, jakie przy­bie­rały nie­które dziew­czyny, kiedy mówiły o Gavi­nie. Dopiero gdy prze­sta­łem myśleć o Pięk­no­ści, zauwa­ży­łem, że bru­netka nie brzmi już jak Myszka Min­nie. Tak, jej głos był wysoki, ale już nie tak iry­tu­jący jak poprzed­nio.

– Nie wiem, co mogę powie­dzieć. Nie znam cię, a Gavin ma wła­sne zda­nie.

Jej uśmiech zgasł.

– Po pro­stu powiedz mu, że ze mną roz­ma­wia­łeś i że nie jestem tą sza­loną dziew­czyną z zeszłej nocy.

Zabur­czało mi w brzu­chu i chcia­łem zakoń­czyć tę roz­mowę. Pięk­ność unio­sła się nieco bar­dziej. Mia­łem cudowny widok na jej dekolt. Moje kąpie­lówki nie były przy­sto­so­wane do zakry­cia erek­cji. Musia­łem odejść dalej.

– Jasne.

Dotar­łem do kawiarni na tyle szybko, by zła­pać resztki śnia­da­nia. Kiedy wró­ci­łem do pokoju, zadzwo­niła komórka. Na ekra­nie bły­snął obraz.

– Mamo?

Cho­ciaż nie była moją matką od uro­dze­nia, stała się naj­bliż­szą osobą, jaką kie­dy­kol­wiek mia­łem.

– Tade.

Jej łagodna odpo­wiedź wyja­śniała powód tele­fonu.

– Jak się masz?

– OK. A ty?

Wes­tchnęła.

– Mar­twię się o cie­bie.

– Nie ma się czym mar­twić. Nic mi nie jest.

– Tak, ale…

To „ale” było jedyną rze­czą, o któ­rej nie chcia­łem roz­ma­wiać.

– Jak mówi­łem, mam się dobrze. Nie musisz się mar­twić.

– Wciąż możemy zała­twić, żebyś się z nim zoba­czył, zanim…

Mamie trudno było koń­czyć zda­nia na temat tego, co lubiła nazy­wać nie­smacz­nymi tema­tami. A on był moim bio­lo­gicz­nym ojcem, jej bra­tem. Była moją ciotką z uro­dze­nia, a męż­czy­zna, któ­rego nazy­wa­łem tatą, był jej mężem.

– Nie zro­bię tego tacie. Jeśli prasa dowie się, kim jest dla mnie, zaszko­dzi to jego kam­pa­nii.

– Tade, on jest twoim…

– Ojcem?

Par­sk­ną­łem śmie­chem.

– Ni­gdy nie był dla mnie kimś takim.

Facet nie był dla mnie zły, po pro­stu trak­to­wał mnie jak utra­pie­nie, kiedy miesz­ka­łem pod jego dachem. Naprawdę nie była to jego wina, ponie­waż mój dzia­dek w jego życiu pra­wie nie ist­niał. Był to czło­wiek żonaty, kiedy zapłod­nił moją bab­cię, a ponie­waż nale­żała do grona jego sprzą­ta­czek, została zwol­niona, gdy o ciąży dowie­działa się żona dziadka. Ojciec mój nie miał więc nikogo, kto poka­załby mu, jaki powi­nien być tata, stąd nie mogłem winić go za jego wady.

– Więc chcesz iść na jego…

Egze­ku­cję?

– Nie.

Chcia­łem zapo­mnieć o tej czę­ści mojego życia. Kiedy był uznany za win­nego wielu zarzu­tów fede­ral­nych, pro­ku­ra­tor posta­rał się o karę śmierci. Mogłem u jego boku z cza­sem rów­nież tra­fić do wię­zie­nia, gdyby nie to, że zosta­łem uwol­niony spod jego wpływu. Mama mnie nie uro­dziła, ale dała mi nowe życie. Takie, które nie wią­zało się z prze­stęp­stwem i świa­tem kry­mi­na­li­stów. Jedyną dobrą rze­czą, jaką zro­bił mój ojciec, było odda­nie mnie wła­śnie w jej ręce. To się stało, gdy go odszu­kała po śmierci dziadka, który zosta­wił mu tro­chę pie­nię­dzy.

– Dasz mi znać, jeśli zmie­nisz zda­nie?

– Nie zmie­nię.

Nie powie­działa tego, ale chciała prze­pro­sić za to, że praw­nicy, któ­rych zatrud­niła, nie dopro­wa­dzili do jego unie­win­nie­nia albo przy­naj­mniej uzy­ska­nia lżej­szego wyroku. Mama była dobra. Miała wiel­kie serce i zawdzię­czam jej życie.

– A poza tym jak sobie radzisz? Brzmisz na zmę­czo­nego.

– Byłem na mie­ście do późna i ćwi­czy­łem rano.

– Zabez­pie­czasz się, prawda?

Jęk­ną­łem, a ona się roze­śmiała.

– Nie jestem gotowa na bycie bab­cią.

– To ostat­nia rzecz, o którą musisz się mar­twić.

Inte­re­so­wa­łem się jedną dziew­czyną, która nie chciała mieć ze mną nic wspól­nego.

4. REAGAN

– Nie możesz być poważna? – zapy­tała Megan.

– Jestem, obie­ca­łaś.

Wydęte usta i opad­nięte ramiona.

– Nie ma mowy, żeby Gavin tam był.

– Dla­czego nie? To Wielki Wyścig Bam­bu­sów1.

– W porządku, Char­lie Brown.

Zmu­si­łam Megan do obej­rze­nia ze mną hal­lo­we­eno­wego odcinka Char­liego Browna. To była rodzinna tra­dy­cja, moja mama była wielką fanką serialu, oglą­da­ły­śmy go razem. Teraz, gdy miesz­ka­łam daleko od domu, Megan oglą­dała go ze mną.

– To Linus i Wielka Dynia2.

– Jasne, skoro tak mówisz. Jest sty­czeń, a ty nawet nie lubisz wody.

Nie lubię, ale fakt ten jakoś wcze­śniej jej nie prze­szka­dzał.

– Jed­nak dzi­siaj z tobą pole­ża­łam na słońcu. I to ty powie­dzia­łaś, że powin­nam sta­wiać czoła swoim lękom. Poza tym nie wcho­dzę do wody, a pogoda jest super. I… – pod­kre­śli­łam – …to obo­wiąz­kowy pro­jekt w mojej kla­sie.

Zer­k­nę­łam na tele­fon.

– Muszę się tam dostać. Nie­długo zaczną.

Prze­wró­ciła oczami, ale wyszła za mną z kawiarni i skie­ro­wała się w stronę han­garu na łodzie. Na sta­cjach uło­żono bam­bus, bio­de­gra­do­walny sznu­rek, nada­jący się do recy­klingu pla­stik i tro­chę taśmy kle­ją­cej.

– Naprawdę muszę zostać?

Rozej­rzała się dookoła, jakby nauka była jakąś nie­ule­czalną cho­robą. Pode­szło do nas dwóch chło­pa­ków z mojej grupy. Obaj gapili się na Megan z otwar­tymi ustami, jakby była super­mo­delką.

– Chło­paki, to jest Megan. Megan, to Kevin i Scott.

– Cześć – powie­działa spo­koj­nie, posy­ła­jąc im pół­u­śmiech i nie­śmiało macha­jąc. Kevin mru­gał przez kilka sekund, zanim się wtrą­ci­łam.

– Jeste­ście gotowi?

Zanim zdą­żyli odpo­wie­dzieć, z gło­śnika dobiegł głos ogła­sza­jący czas, a wtedy wszy­scy pobie­gli na sta­no­wi­ska, aby zacząć budo­wać zdatną do żeglugi łódź, głów­nie z taśmy kle­ją­cej i bam­busa.

Nasz zespół miał plan i przez następne cztery godziny budo­wa­li­śmy coś, co nazwa­ła­bym jed­no­oso­bo­wym kaja­kiem. Biedny Scott musiał się modlić, żeby kajak pły­wał, ponie­waż został wybrany na kapi­tana pod­czas wyścigu w lodo­wa­tej wodzie.

Kiedy zabrzmiał mega­fon, musie­li­śmy odsu­nąć się od łodzi. Na szczę­ście nasza była skoń­czona. Rozej­rza­łam się dookoła, żeby spraw­dzić, czy Megan została, gdy zauwa­ży­łam, że stoi nie tylko z Gavi­nem, ale także z jego przy­ja­cie­lem.

Oczy koloru nad­cho­dzą­cej burzy przy­szpi­liły mnie w miej­scu. Nie chcia­łam, żeby wysoki, bar­czy­sty, naprawdę przy­stojny facet miał na mnie taki wpływ. Ale nawet ja potra­fi­łam przy­znać, że facet był zbyt przy­stojny. A tacy, któ­rzy wyglą­dali jak on, potra­fili być nie­bez­pieczni dla serca.

Odwró­ci­łam wzrok i z powro­tem sku­pi­łam się na dru­ży­nie. Kiedy nade­szły instruk­cje, Kevin i ja pod­nie­śli­śmy łódź, aby wraz z innymi zespo­łami zbli­żyć się do wody. Scott nie pomógł, ponie­waż potrze­bo­wał reszty sił na wyścig.

Trzy­dzie­ści minut póź­niej mie­li­śmy łódź na wodzie. Cof­nę­łam się, żeby popa­trzeć, kiedy ktoś sta­nął obok mnie. Pod­no­sząc głowę, zauwa­ży­łam przy­ja­ciela Gavina. Serce waliło mi jak sza­lone, dło­nie pociły się i nie­na­wi­dzi­łam swo­jej ner­wo­wo­ści.

– Dobry dzień na rejs – powie­dział.

Byłoby lepiej, gdy­bym mogła go zigno­ro­wać.

– Dobry dzień, żeby nie uto­nąć. Przy­naj­mniej tak powie­dział pro­fe­sor Woods.

Czy gada­łam od rze­czy? Dla­czego mia­łoby go obcho­dzić, kim jest mój pro­fe­sor?

– Czy nie robi się tego zwy­kle w paź­dzier­niku?

Moż­li­wość wyja­śnie­nia, dla­czego tu jestem, posta­wiła mnie z powro­tem na twar­dym grun­cie.

– Tu jest ina­czej. To obo­wiąz­kowy pro­jekt kla­sowy, za który jeste­śmy oce­niani.

Miał na sobie naj­de­li­kat­niej­szą nutę wody koloń­skiej. Była tak sub­telna i kusząca, aż pra­wie się pochy­li­łam, żeby lepiej pową­chać.

– Powin­nam iść kibi­co­wać mojemu kole­dze z dru­żyny – powie­dzia­łam szybko, nie chcąc robić z sie­bie więk­szego głupka.

Odsu­nę­łam się. Był pokusą, któ­rej nie potrze­bo­wa­łam. Byłam wdzięczna, kiedy nie poszedł za mną, a przy­naj­mniej tak powie­dzia­łam sobie kilka razy przed roz­po­czę­ciem wyścigu.

5. TADE

Muzyka dud­niła przez cien­kie ściany aka­de­mika. Mimo że impreza została zor­ga­ni­zo­wana przez loka­to­rów z kilku miesz­kań poło­żo­nych dalej, prze­nio­sła się już na dzie­dzi­niec. W końcu ode­rwa­łem się od wypra­co­wa­nia, które mia­łem oddać w następ­nym tygo­dniu, i wysze­dłem na zewnątrz z Gavi­nem.

– Powiedz mi jesz­cze raz: co się stało z bru­netką?

Gavin posłał mi ziry­to­wane spoj­rze­nie.

– Nie powie­dzia­łem ci za pierw­szym razem.

– I to mnie zasta­na­wia, kolego. Wszystko mówisz. Dla­czego nie o tym?

Zanim zdą­ży­łem go bar­dziej przy­ci­snąć, zoba­czy­łem Pięk­ność. Mój oddech się zatrzy­mał. Stała ze swoją przy­ja­ciółką z nie­śmia­łym uśmie­chem. Na­dal nie zna­łem imion żad­nej z dziew­czyn.

Nie zada­wa­łem Gavi­nowi żad­nych pytań na temat Pięk­no­ści, uda­jąc, że jestem tylko w poło­wie zain­te­re­so­wany, a przez drugą połowę czasu draż­ni­łem się z nim.

– Zaraz wrócę – powie­dział, uno­sząc dłoń i kie­ru­jąc się w stronę przy­ja­ció­łek. Prze­ka­za­łem mu wia­do­mość od bru­netki z poranka i chwilę wcze­śniej już ze sobą roz­ma­wiali na Wiel­kim Wyścigu. Naj­wy­raź­niej posta­no­wił dzia­łać.

Świa­tło księ­życa oblało Pięk­ność, doda­jąc jej tylko urody. Żeby nie gapić się nachal­nie, odwró­ci­łem się w prze­ciw­nym kie­runku i stwier­dzi­łem, że jestem bar­dzo spra­gniony. Jed­nym spoj­rze­niem Pięk­ność spra­wiła, że moje usta stały się bar­dzo suche.

Zła­pa­łem piwo z otwar­tej lodówki. Opar­łem się o ścianę w swój typowy spo­sób, zado­wa­la­jąc się samym patrze­niem. Czas mijał, a kilka dziew­czyn zatrzy­my­wało się przy mnie co jakiś czas, by poroz­ma­wiać. Uśmie­cha­łem się i nie­zo­bo­wią­zu­jąco rzu­ca­łem „do zoba­cze­nia”, gdy w końcu były zabie­rane przez przy­ja­ciółki. Zawsze dobrze roz­gry­wa­łem swoje karty, ni­gdy nie obie­cy­wa­łem nic wię­cej niż randkę. Jak dotąd się uda­wało. Aż do chwili, gdy spo­tka­łem ją.

Pięk­ność prze­szła przez próg i zwró­ciła moją uwagę. Nie mogłem ode­rwać oczu od jej ruchów. Jak na uwięzi skie­ro­wa­łem się do swo­jej ofiary. Kur­tyna jej wło­sów zwi­sała luźno z jed­nej strony, a druga była scho­wana za uchem, gdy roz­ma­wiała z kole­gami z dru­żyny rega­to­wej. Pra­gną­łem prze­su­nąć pal­cami wzdłuż jej szczęki i zacze­sać resztę jej wło­sów za ucho, aby mieć nie­za­kłó­cony widok na jej piękną twarz. Tej nocy jej usta były wiśnio­wo­czer­wone i bła­gały o poca­łu­nek. Miała na sobie żółtą sukienkę, która znów nie przy­le­gała do niej, ale też nie przy­po­mi­nała worka. Jej wzrok powę­dro­wał w górę i spo­tkał się z moim spoj­rze­niem na sekundę, zanim prze­mknęła pod łukiem do innego pokoju. Nie­za­leż­nie od tego, jak chcia­łem za nią podą­żać, odrzu­ciła mnie dwa razy i to powinno mi wystar­czyć.

Gavin wyto­czył się z pokoju z bru­netką dep­czącą mu po pię­tach. Jej opuch­nięte usta i potar­gane włosy wyglą­dały, jakby dopiero co się obu­dziła. Gdy­bym jej nie widział, zanim Gavin poszedł z nią poroz­ma­wiać, mógł­bym zało­żyć, że poja­wiła się tu tuż po wsta­niu z łóżka.

– Czy mógł­byś… – zaczął Gavin, gdy Pięk­ność wyszła z innych drzwi – …odpro­wa­dzić ją z powro­tem do aka­de­mika?

Wska­zał na Pięk­ność w Różo­wym, ale zna­łem kolegę. Odgry­wał skrzy­dło­wego.

Pięk­ność spoj­rzała na niego gniew­nie.

– Nie trzeba, umiem sama wró­cić do aka­de­mika. Nie potrze­buję opie­kunki.

Ode­szła jak burza, a Gavin wzru­szył ramio­nami, zanim bru­netka podą­żyła za swoją przy­ja­ciółką.

– Stary, co jest z tą laską? – zachi­cho­tał. – Ona ma na cie­bie ochotę.

– Myślę, że jest dokład­nie odwrot­nie.

– Pod­da­jesz się?

Nie mia­łem szansy odpo­wie­dzieć, bo bru­netka pode­szła do nas z powro­tem.

– Muszę iść – powie­działa z żalem w oczach.

Gavin odwró­cił się do mnie.

– Bra­cie, odpro­wadź jej przy­ja­ciółkę do domu.

Jego oczy stały się duże, bła­gał.

– Dobra.

Oboje uśmiech­nęli się do mnie, zanim ruszy­łem do drzwi. Potrze­bo­wa­łem powie­trza. Muzyka stała się gło­śniej­sza, ktoś usta­wił tu prze­no­śne gło­śniki. Zauwa­ży­łem Pięk­ność, gdy stała i patrzyła, jak nie­któ­rzy tań­czą. Muzyka się zmie­niła, szybki rytm chwy­cił ją za bio­dra i zaczęła się koły­sać. Jej ruchy były sek­sowne jak cho­lera i zorien­to­wa­łem się, że zmie­rzam w jej stronę. Kiedy do niej dotar­łem, odwa­ży­łem się poło­żyć ręce po obu stro­nach jej bio­der od tyłu i wyda­rzyła się naj­gor­sza rzecz. Nie powstrzy­mała mnie. Przy­cią­gną­łem ją bli­żej sie­bie.

– Powiesz mi, jak masz na imię?

Na dźwięk mojego głosu znie­ru­cho­miała, obró­ciła się i uwol­niła z mojego uści­sku. Cza­sami nie wie­dzia­łem, kiedy trzy­mać buzię na kłódkę.

– Dla­czego obcho­dzi cię, jak mam na imię?

Pod­nio­słem ręce w geście pod­da­nia. I czy to wła­śnie robi­łem?

– To facet już nie może zapy­tać, jak ma na imię piękna dziew­czyna?

Jej oczy zwę­ziły się.

– Tylko tego szu­kasz?

– Nie, to pierw­szy krok. Drugi krok to dowie­dzieć się, co myślisz. Cho­ciaż mam cał­kiem mocne prze­czu­cie, że twój mózg pra­cuje w godzi­nach nad­licz­bo­wych.

Skrzy­żo­wała ręce na piersi.

– Dla­czego tak myślisz?

Musia­łem przy­znać, że jej zgryź­liwe odpo­wie­dzi bar­dziej mnie intry­go­wały. To wcale nie była dziew­czyna zain­te­re­so­wana tym, jak wyglą­dam.

– Twój zespół zbu­do­wał zwy­cię­ską łódź w kilka godzin. Nie zato­nęła jak inne. To wymaga umie­jęt­no­ści. Powi­nie­nem was zatrud­nić do zbu­do­wa­nia łodzi dla mnie.

Coś się zmie­niło. Wyra­że­nie „idź się pie­przyć” w jej oczach znik­nęło na rzecz fascy­na­cji.

– Żeglu­jesz?

– Żegluję, wio­słuję. Ale jeśli cho­dzi o szkołę, jestem w dru­ży­nie wio­ślar­skiej.

Gavin też, ale tego jej nie powie­dzia­łem. Na moich oczach budo­wała mię­dzy nami mur. Ale przy­naj­mniej coś się mię­dzy nami poja­wiło.

– Powin­nam iść.

– Jeśli o to cho­dzi, obie­ca­łem two­jej przy­ja­ciółce i mojemu przy­ja­cie­lowi, że odpro­wa­dzę cię do aka­de­mika.

Jej spoj­rze­nie poszy­bo­wało w górę, zanim spo­częło z powro­tem na mnie.

– Jak już mówi­łam, nie potrze­buję opie­kunki.

– Jestem pewien, że nie potrze­bu­jesz, ale daj mi szansę, żebym nie musiał łamać danego słowa.

– Dobrze.

Ode­szła, nie pozo­sta­wia­jąc mi innego wyj­ścia, niż pobiec za nią. Dziew­czyna była pło­chliwa; pew­nie jakiś dupek zła­mał jej serce i wyrze­kła się męż­czyzn.

Dogo­ni­łem ją.

– Czy ist­nieje powód, dla któ­rego nie­na­wi­dzisz mnie od pierw­szego spo­tka­nia?

– Nie­na­wi­dzę? Nie obcho­dzisz mnie wystar­cza­jąco, żeby cię nie­na­wi­dzić.

Auć.

Zatrzy­mała się i odwró­ciła w moją stronę.

– W porządku, to było nie­wła­ściwe. Po pro­stu znam face­tów w twoim typie i nie chcę mar­no­wać ani swo­jego, ani two­jego czasu. Nie jestem zain­te­re­so­wana pie­prze­niem.

– Kto powie­dział, że ja jestem?

Cho­ciaż kiedy na nią patrzy­łem, mia­łem głę­boką potrzebę bycia w niej. Wyglą­dała na kobietę, która nie chce po pro­stu leżeć bez ruchu w łóżku.

– Wytrwa­łość to cecha, którą potra­fię doce­nić, ale ujmę to w ten spo­sób – mój kalen­darz jest pełen i nie ma w nim face­tów.

– Lubisz dziew­czyny?

Wes­tchnęła, jakby musiała czę­sto odpo­wia­dać na to pyta­nie.

– Nie, ale w tej chwili mój jedyny zwią­zek to książki, a nie chłopcy.

– Słusz­nie.

Prze­chy­liła głowę na bok, jakby spo­dzie­wała się, że będę wal­czył dalej. Cho­ciaż nie przy­zna­wa­łem się do porażki, na każdą bitwę był czas i miej­sce. Nie była gotowa na wię­cej mojego uroku.

Jej aka­de­mik znaj­do­wał się nie­da­leko mojego, więc nasz spa­cer do budynku naprze­ciwko boiska był krótki.

Zatrzy­mała się przed jed­nym z małych, dwu­pię­tro­wych budyn­ków. Miesz­ka­łem tam rok wcze­śniej, więc wie­dzia­łem, że miesz­czą się tam cztery dormi­to­ria, po dwa na każ­dym pozio­mie.

– Dzięki, że odpro­wa­dzi­łeś mnie do domu – powie­działa z uśmie­chem. Po pro­stu.

– Jestem Tade – wycią­gną­łem rękę.

Potrzą­snęła nią.

– Cade?

– Bli­sko, Tade.

Cze­ka­łem chwilę, aż się odwza­jemni.

– Nie powiesz mi, jak masz na imię?

– Nie widzę sensu.

Dwoje mogło grać w tę grę.

– W porządku – powie­dzia­łem, uśmie­cha­jąc się. – Będę na cie­bie mówił Babeczka.

– Babeczka?

– Jesteś mała i sma­ko­wita.

Wszystko było prawdą. Czu­bek jej głowy ledwo się­gał mojego ramie­nia.

– Sma­ko­wita?

Potrzą­snęła głową.

– To, co naprawdę chcesz powie­dzieć, to że jestem słodka, kwa­śna, gorzka i słona naraz?

– Nie to mia­łem na myśli.

Wzią­łem ją za rękę, a kiedy nie odsu­nęła się, pod­nio­słem jej dłoń do ust. Zło­ży­łem tam poca­łu­nek, zanim życzy­łem jej dobrej nocy.

Ku mojemu zdzi­wie­niu uśmiech­nęła się.

– A kto dopil­nuje, żebyś ty bez­piecz­nie dotarł do domu?

Posła­łem jej mój naj­lep­szy zwy­cię­ski uśmiech.

– Daj mi swój numer, to ode­zwę się, kiedy tam dotrę, żebyś mogła lepiej spać.

Zaśmiała się przy­jaź­nie.

– Założę się, że tak słodko mówisz do wszyst­kich dziew­czyn.

– Jestem zain­te­re­so­wany tylko jedną.

Uśmie­cha­jąc się, zasa­lu­to­wa­łem jej dwoma pal­cami i życzy­łem dobrej nocy.

PRZESZŁOŚĆ

Pró­bo­wa­łam nie spać. Upo­ko­rze­nie zeszłej nocy odtwa­rzało się na nowo w moich kosz­ma­rach. Jak Kyle mógł być tak podły? Wyda­wał się miłym face­tem, takim, któ­rego mogła­bym przed­sta­wić swoim rodzi­com. Byłam cał­kiem pewna, że tak naprawdę nie ma na imię Kyle. To wszystko było pod­stę­pem, żeby mnie tu ścią­gnąć i porwać.

Klu­cze zadźwię­czały w drzwiach, a ja zwi­nę­łam się w jesz­cze cia­śniej­szy kłę­bek na cien­kim mate­racu. Żołą­dek mi się skrę­cił, i to nie od koły­sa­nia łodzi. Sil­nik na­dal pra­co­wał, co ozna­czało, że byłam daleko od wyspy, daleko od rodzi­ców.

Czy byli na mnie źli, że ich okła­ma­łam? Czy bali się i mnie szu­kali?

Po wyj­ściu poza teren hotelu nie spo­tka­łam żywej duszy. Nie byłam pewna, czy ktoś widział, jak spa­ce­ruję po plaży. Było późno i nie­wiele osób się tam krę­ciło.

– Obudź się.

Zimny ton jego głosu spra­wił, że po moich ple­cach prze­szedł dreszcz. Nie chcia­łam sta­wiać mu czoła. Kon­trast mię­dzy jego ładną buzią a odpy­cha­ją­cymi zacho­wa­niami spra­wiał, że chciało mi się pła­kać. I nie zamie­rza­łam dawać mu satys­fak­cji z mojego upo­ko­rze­nia. Obró­cił mnie szarp­nię­ciem.

– Szef nie chce, żeby towar był uszko­dzony, co nie ozna­cza, że nie ma spo­so­bów, aby cię uka­rać.

Towar? Cho­ciaż wcze­śniej bur­czało mi w brzu­chu, czu­łam, że za chwilę zwy­mio­tuję.

– Na kolana. Muszę cię nauczyć kilku rze­czy.

W źle prze­my­śla­nym akcie buntu nie poru­szy­łam się. Zła­pał mnie za nad­gar­stek i ści­snął. Ni­gdy nie wie­dzia­łam, że mogę odczu­wać tyle bólu. To był szo­ku­jący, pio­ru­nu­jący typ bólu. Prze­cią­gnął mnie przez kra­wędź mate­raca, upa­dłam na pod­łogę. Hałas sil­nika zagłu­szył moje krzyki i dźwięk mojego upadku na zie­mię.

– Klę­kaj.

Uścisk na moim nad­garstku roz­luź­nił się, ale nie ustą­pił.

– Jak powie­dzia­łem, ist­nieją spo­soby na uka­ra­nie cię bez pozo­sta­wia­nia śla­dów. Powiem to jesz­cze tylko raz. Jeśli nie będziesz współ­pra­co­wać, wiedz… jedyne, co mnie ogra­ni­cza, to że musisz pozo­stać dzie­wicą. Ale masz też inną dziurę.

Wciąż czu­jąc się słabo z bólu, jaki spo­wo­do­wał, ści­ska­jąc tylko mój nad­gar­stek, uklę­kłam, czu­jąc, że się pod­daję. Gdzieś w środku modli­łam się, żeby się nie zła­mać. Jesz­cze nie. Musia­łam tylko cze­kać na swoją szansę.

Dźwięk roz­pi­na­nia jego roz­porka spra­wił, że pod­nio­słam głowę.

– Czas, abyś nauczyła się wła­ści­wego spo­sobu robie­nia loda.

Wła­ściwy spo­sób? Ni­gdy wcze­śniej nie robi­łam cze­goś takiego. Dla­czego głu­pio zgo­dzi­łam się spo­tkać z nim tam­tej nocy na plaży? Dla­czego?

– Otwórz usta, księż­niczko. Sze­roko. Jeśli twoje zęby cho­ciaż musną mojego penisa, pokażę ci praw­dziwy ból.

6. TADE

Ponie­dzia­łek przy­szedł i minął jak reszta tygo­dnia. Nie wpa­dłem na Babeczkę.

Znu­dzony jak cho­lera, spę­dzi­łem piąt­kowy wie­czór na nauce, dopóki Gavin nie wtar­gnął do mojego pokoju.

– Chodźmy – powie­dział.

– Dokąd?

Uniósł jedną brew, jak­bym nie powi­nien był pytać.

– Wszę­dzie, tylko nie tutaj. Upa­dłeś, przy­ja­cielu.

– Czemu upa­dłem? – zapy­ta­łem.

– Jasne jest, że ta laska trzyma two­jego fiuta na smy­czy. Uczysz się w pią­tek. To jest żało­sne. Jedźmy.

Gavin czę­sto wycho­dził późno w nocy, bez słowa. Ni­gdy nie pyta­łem, co pora­biał. Mia­łem prze­czu­cie, że dziś wie­czo­rem odkryję to tajem­ni­cze miej­sce.

Kiedy jecha­li­śmy jego autem w nie­zna­nym kie­runku, moja cie­ka­wość rosła. Nie sądzi­łem, że zmie­rzamy do pobli­skiego baru, mimo że wybra­li­śmy jedyną drogę w tam­tym kie­runku. Nie ukry­wałby tego tak bar­dzo.

W polu widze­nia poja­wiły się dwie zna­jome posta­cie w kolo­ro­wych sukien­kach, chwie­jące się na dro­dze w dół drogi, nie­całe ćwierć mili od baru. Gavin powoli je minął, by cał­ko­wi­cie się zatrzy­mać przed cof­nię­ciem.

Naci­snął guzik po swo­jej stro­nie, aby opu­ścić moje okno, i powie­dział:

– Dro­gie panie, naprawdę nie­bez­piecz­nie jest cho­dzić samot­nie. Potrze­bu­je­cie pod­wózki?

Trzy­mały się i chi­cho­tały w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób, jakby to, co powie­dział Gavin, było cał­ko­wi­cie zabawne.

Pijane. To tyle, jeśli cho­dzi o uwagę Babeczki, o limi­cie jed­nego drinka.

– Gdzie jedzie­cie? – wybeł­ko­tała bru­netka. – Szkoła jest w tamtą stronę.

Gesty­ku­lo­wała dziko wolną ręką, pra­wie się prze­wra­ca­jąc. To był drugi raz, kiedy widzia­łem ją pijaną. Czy lubiła się upi­jać bar­dziej niż inni?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł odcinka kul­to­wego serialu ani­mo­wa­nego Char­lie Brown z 1966 roku (współ­cze­śnie pod nazwą Wio­sła w dłoń). [wróć]

W hal­lo­we­eno­wym odcinku Char­liego Browna boha­te­ro­wie Linus i Lucy Van Pelt wybie­rają się na pole dyniowe w poszu­ki­wa­niu naj­więk­szej dyni. [wróć]