Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autorki bestsellerów „USA Today” przedstawiają wzruszającą, pełną porywów namiętności historię opartą na faktach.
Studentka Cate Forbes ma starannie zaplanowaną przyszłość, nic jednak nie wie o miłości. Bez obaw udaje się na randkę w ciemno ze smakowitym kąskiem, jakim niewątpliwie jest Drew McKnight. Cate myśli, że ukoronowaniem wieczoru będą gorące igraszki. Wystarczy jedno spojrzenie na seksownego rezydenta szpitala, by zapragnęła czegoś więcej. Nieustępliwy, grający w hokeja Drew doskonale wie, czego chce: jego celem jest kariera w onkologii. Kiedy poznaje Cate, dochodzi do wniosku, że jedna noc z nią to za mało. Jest zdeterminowany, by zdobyć dziewczynę – w każdy możliwy sposób – i pokazać jej, jaka wspaniała czeka ich przyszłość.
Życie ma jednak inne plany. Dzieje się coś wprost nie do pomyślenia... Oboje będą musieli walczyć ze złym losem i trzymać się tego, co piękne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 618
PODZIĘKOWANIA
Chciałybyśmy gorąco podziękować Czytelnikom, którzy dali szansę tej książce. Wasze zainteresowanie znaczy dla nas więcej, niż jesteśmy w stanie wyrazić słowami. O tym, że opisana przez nas historia stała się bliska naszym sercom, świadczy chociażby sterta chusteczek, które zostały zużyte podczas jej pisania. Dziękujemy za całą Waszą miłość do książek.
Kierujemy także ukłony w stronę naszych pierwszych Czytelniczek. W szczególności za ich wyrozumiałość okazaną w trakcie pracy nad naszym pierwszym wspólnym projektem. Rozpoczynając pisanie, nawet nie marzyłyśmy, że znajdziemy się w tym miejscu, i bez Waszego wkładu nigdy by się to nie wydarzyło. Składamy więc wyrazy wdzięczności: Jill Patten, Adriane Leigh, Michelle Leighton, Liz Crowe, Andrei Stafford oraz Kat Grimes.
Trudno nie docenić także pracy Sary Eirew, która cierpliwie nanosiła sugerowane przez nas zmiany w projekcie okładki. Nie jesteśmy w stanie ich zliczyć (ucieka i chowa się zawstydzona!). Dzięki Ci, Saro!
Serdeczne podziękowania składamy również Anne Chaconas z Bad Ass Marketing za, no cóż, kozacki marketing!
Za ogrom okazanej pomocy dziękujemy także Julie, Krisowi, Rickowi i Amy z Red Coat PR.
Aby na bieżąco dowiadywać się o naszych kolejnych publikacjach, zapisz się do newslettera.
Terri Annie
Dołącz także do naszych klubów, aby niczego nie przegapić:
Hargrove’s Hangout
Terri’s Reader Group
Książka jest oparta na prawdziwych wydarzeniach.
PROLOG
PRZESZŁOŚĆ
Budzi mnie chrapliwy głos. To nie całkiem prawda, bo w rzeczywistości już nie śpię. Moje ciało unosi się w przestrzeni, która nie należy do końca ani do świata snu, ani jawy. Po tym ostatnim roku nie jestem pewna, czy kiedykolwiek jeszcze prześpię porządnie noc.
– Cate?
– Tak? Co się stało? – stale utrzymuję stan podwyższonej gotowości.
– Myślę, że już czas. Jestem gotowy jechać do szpitala.
Słowa, których obawiałam się od tygodni, trafiają mnie prosto w żołądek. Ale nie pozwalam mu tego zobaczyć.
– Dobrze, dobrze. Tylko się ubiorę.
– Cate? Myślę, że powinnaś zadzwonić pod 999. Wydaje mi się, że nie będę w stanie sam iść – robi wdech, po którym słyszę słabe rzężenie dochodzące z głębi piersi. Boże, jak ja to przeżyję?
Drew? – schylam się w jego stronę i przyciskam policzek do jego policzka. To, co było jędrnym ciałem, jest teraz niczym więcej niż skórą obciągniętą na kościach. Moje ręce zaciskają się na jego ramionach i wrażenie jest takie samo. Cała masa mięśniowa zniknęła, skradziona przez chorobę, która zniszczyła jego piękne ciało i duszę.
– Będzie dobrze, Cate, obiecuję. Wszystko będzie dobrze. Po prostu zadzwoń na 999 – z trudem próbuje odchrząknąć.
Zawsze optymista. Chcę mi się krzyczeć i wrzeszczeć, tupać i ciskać rzeczami. Ale nic takiego nie robię. Patrzę w jego chmurne niebieskie oczy, niegdyś tak czyste i pełne czaru, i kiwam tylko głową. Podnoszę słuchawkę stojącego przy łóżku telefonu i dzwonię, prosząc głos po drugiej stronie, by przekazał ratownikom, żeby nie włączali sygnałów i świateł, oraz tłumaczę dlaczego. Gdy wreszcie przyjeżdżają, prowadzę ich do Drew. Potem jadę za karetką do szpitala. Po drodze wykonuję kilka wypełnionych strachem telefonów do rodziny.
Pusta. Taka się czuję, patrząc, jak wynoszą Drew na noszach. Wszystko zostało ze mnie wydarte – jelita, serce, dusza. Stojąc tu, zagryzam palce. On wie, co się dzieje. Jest lekarzem. Wszystko mi rozpisał i wyjaśnił, choć nie uwierzyłam w połowę z tego, co powiedział. Dlaczego musiał mieć rację? Mój umysł chce po prostu pojąć pewne rzeczy. I ta do nich nie należy.
Kiedy wreszcie znajdujemy się w sali, zasypia. Ciemnofioletowe cienie pod oczami mocno kontrastują z jego bladą skórą. Przypominam sobie czasy, kiedy był opalony. A jego włosy, które po ostatniej nieudanej chemii są tylko odrastającym puszystym meszkiem, tak różnią się od grubych nieujarzmionych fal, nawet zimą pełnych słonecznych refleksów. Jednak nawet teraz, kiedy niewiele różni się od szkieletu, nadal jest moim idealnym Drew. I ponownie, tysięczny raz, zadaję sobie pytanie, jak ja to wytrzymam.
Później tego dnia, kiedy Drew wreszcie się budzi, daje mi znak, abym podeszła do jego łóżka.
– Cate, wiesz, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem cię na tamtej imprezie, wiedziałem, że jesteś dla mnie tą jedyną. Moją dziewczynką. I wtedy tak bardzo mi się opierałaś, że nie sądziłem, że kiedykolwiek uda mi się zaprosić cię na randkę. Ale udało mi się.
Zagryzam dolną wargę, próbując się nie rozpłakać na to wspomnienie.
Lewy kącik jego górnej wargi powędrował do góry, to jego znak rozpoznawczy, który tak uwielbiam. To sprawia, że czuję się, jakby przejechał po mnie pieprzony czołg, i chcę zwinąć się przy nim na łóżku, przylegając do niego na zawsze.
– Wiedziałem, że gdybym tylko dostał szansę zabrania cię na randkę, mógłbym cię zdobyć. Dzięki Bogu się udało. Jesteś moim życiem, Cate, celem mojego istnienia. Przykro mi tylko, że to wszystko tak się skończyło. To – przesuwa dłońmi w górę i w dół swojego ciała – nie było częścią mojego planu na ciebie. Chciałem całego pakietu – ślubu, i mamy to, ale chciałem też dzieci, SUV-a, dużego domu, a także wnuków. Przykro mi, że to wszystko zjebałem, kochanie. Ale słuchaj, kocham cię nad życie. I posłuchaj mnie teraz. Chcę, żebyś wróciła do domu.
Kiwam głową i powstrzymuję łzy.
– Zgoda, pójdę do domu, wezmę prysznic, bo trochę cuchnę. Też cię kocham, Drew. Bardziej niż jestem w stanie wyrazić.
– Cate, stop. Nie to miałem na myśli. Chcę, żebyś mi coś obiecała, OK? Przysięgnij mi natychmiast – jego głos jest stanowczy, silniejszy niż w ciągu ostatnich dni.
– Dobrze. Co takiego?
– Chcę, żebyś wyszła teraz z tej sali i poszła do domu, ale nie chcę, żebyś wracała, jak weźmiesz prysznic. Chcę, żebyś się ze mną pożegnała tu i teraz.
– Co?! Co ty mówisz? – serce podskakuje mi do gardła.
– Mówię to, co słyszysz. Bardzo cię kocham, tak bardzo, że nie pozwolę ci siedzieć tu przez kilka kolejnych dni. Nie chcę tego. Przysięgłaś, Cate.
– Drew, ja nie mogę.
– Owszem, możesz. No już, idź. Odwróć się, przejdź przez drzwi i nie oglądaj się za siebie. Wszystkie moje rzeczy są spakowane dokładnie tak, jak cię prosiłem, i wiesz, co z nimi zrobić. Moi i twoi rodzice będą tu razem z Benem. Ale ty, ty nie musisz tu być. Nie chcę, żebyś tu była. Chcę, żebyś zapamiętała mnie takim, jakim byłem, kiedy byłem zdrowy, w naszych najlepszych latach. No już, spójrz na drzwi i postaw pierwsze kroki ku nowemu życiu, Cate. I obiecaj mi, że będziesz żyć, Cate. Zrób to dla mnie.
JEDEN
TERAŹNIEJSZOŚĆ
DWA LATA I CZTERY MIESIĄCE PÓŹNIEJ
Przejmujący chłód przenika przez mój wełniany płaszcz, jakby był wykonany z siateczki, co zmusza mnie, bym otuliła się nim jeszcze ciaśniej. Kiedy przechodzę przez ulicę, migają już światła, dlatego przyspieszam kroku. Jak znam moje szczęście w ostatnich dniach, raczej nie zdążę przejść na drugą stronę na czas. Bardziej prawdopodobne jest, że potrąci mnie jakiś mały samochód marki Smart, bo taksówkarze w Waszyngtonie są tak samo szaleni jak w Nowym Jorku. I jakimś cudem przeżyję, pozbawiona jedynie możliwości poruszania którąś z kończyn.
Gdy tylko dotykam stopami krawężnika, za moimi plecami warczy samochód, ochlapując mi nogi i dół płaszcza falą błotnistego lodu i śniegu. Wzdrygam się, kiedy zimno przenika mnie aż do kości.
– Wspaniale – mamroczę, otrzepując się i omijając lodowe tafle oblepiające chodnik po wczorajszej śnieżycy. Ja to mam szczęście. Waszyngton nie bywa raczej atakowany przez północne zimy, a przynajmniej tak słyszałam. Znajduje się wystarczająco daleko na południu. Podobnie jak w Charlestonie, Dziadek Mróz nie ma zwyczaju rozsypywać tu wiader śniegu – a przynajmniej tak było, dopóki nie obrałam tego miejsca za swój dom.
Tymczasem wczorajszy śnieg pobił prawie rekord najwcześniej zanotowanego opadu z piątego listopada 1892 roku. Zabrakło raptem siedmiu dni. Świetnie – no chyba nie. Nie jestem fanką świata w bieli, dlatego też wybrałam Waszyngton, a nie Big Apple1. Kiedy prawie rok temu zdecydowałam się opuścić Karolinę Południową, miałam proste potrzeby i niewiele wymagań, z których najważniejszym było życie w dużym mieście i najlepiej na północy. W żadnym wypadku nie brałam natomiast pod uwagę, że będę mieszkała w miejscu, w którym przez więcej miesięcy w roku jest zimno niż ciepło. Lepiej być nie mogło.
Z zamyślenia wyrywa mnie nieuważny krok. Potykam się i wpadam w poślizg, wymachując szeroko rękami jak śmigłami wiatraka. Komiczne ruchy w niczym nie pomagają mi się zatrzymać i w końcu tracę równowagę. Nagle, zupełnie znikąd, pojawia się czyjaś ręka, która podtrzymuje moje ramiona, podczas gdy druga stabilizuje biodra. Muszę spojrzeć wysoko w górę, aby ujrzeć mojego wybawcę, który zdaje się przebywać gdzieś nade mną w stratosferze.
Ni stąd, ni zowąd znika przygnębiająca szarość dnia i orientuję się, że pływam w oceanie błękitu. Nie dowierzam własnym oczom, gdyż błyskawicznie rozpoznaję osobę, która mnie uratowała. Czuję, jakby los grał ze mną w rosyjską ruletkę, i w końcu naciskam spust. Z potężnym hukiem.
– Cześć – wykrztuszam.
Mężczyzna o oczach jak woda i twarzy, w którą mogłabym wpatrywać się bez końca, przygląda mi się o sekundę dłużej, niż wydaje się to stosowne. Wyraz jego szeroko otwartych oczu potwierdza, że jest tak samo zaskoczony jak ja.
Kiedy się odzywa, jego głos jest głęboki – jak gówno, w które właśnie wdepnęłam. Nasza historia jest o wiele za długa. Wtem, na sekundę, seksowny błysk w jego oczach oświetla wszystkie myśli o przeszłości, których napór tak długo powstrzymywałam.
– Cześć. Ja… ech… nie spodziewałem się spotkać cię tutaj – to można śmiało uznać za spotkanie stulecia. Los sprawił, że natknąłem się na ciebie właśnie na ulicach Waszyngtonu, odgrywając przy okazji rolę wybawcy – z jego języka jak ciepły miód spływa charakterystyczne południowe zaciąganie.
Nie odsuwa się, potrącany przez kilku kolejnych przechodniów. Zamiast tego prowadzi mnie w bardziej ustronne miejsce w głębi ulicy, obok bankomatu.
Mimo że oboje niemal od stóp do głów jesteśmy okryci zimowymi ubraniami, znajdujemy się wystarczająco blisko siebie, abym mogła poczuć bijące od niego ciepło. Wspomnienia z przeszłości przelatują przez moją głowę i mam wrażenie, jakby ktoś przeszedł po moim grobie. Czuję zimny dreszcz.
Pociera moje ramiona ukrytymi w rękawiczkach dłońmi tak, jakby to zauważył.
– Mieszkasz tu?
Głupio kiwam głową, ponieważ jest ostatnią osobą, którą spodziewałabym się jeszcze kiedyś zobaczyć, zwłaszcza że przez większość czasu przed nim uciekam.
– Tak. A ty? – pytam, naprawdę zaciekawiona, czy wpadł tu tylko z wizytą, czy też nie.
Chmurka zmrożonej pary wypływa z jego ust, kiedy wzdycha i przesuwa dłonią po włosach połyskujących słońcem pomimo pory roku.
– Nie jestem pewien.
Moje brwi wędrują do góry, gdy niemal ze śmiechem odpowiadam, rzucając mu wymowne spojrzenie:
– No co ty? Albo mieszkasz, albo nie – ton mojego głosu, mimo że rozbawiony, nie powstrzymuje zaciskania się mojego żołądka w skomplikowany węzeł.
Wzrusza ramionami.
– Badam grunt. Teraz, kiedy ukończyłem specjalizację…
– Ukończyłeś? – wyrywa mi się. Jestem zaskoczona jego wyznaniem.
Jego uśmiech jest ciepły, ale nie do końca współgra z tym, co wyrażają oczy. A ja czuję się niezręcznie, że w ogóle zapytałam. Oczywiście, że ukończył. Był tego bliski już wtedy, gdy uciekłam.
– Właściwie to nie – szepcze, przybliżając się nieco.
Nawet na zatłoczonej ulicy jego słowa dzwonią mi w uszach. Sposób, w jaki na mnie patrzy, sprawia, że czuję, jakby czytał moją duszę. Nagle na mojej twarzy pojawia się wyraz udręki, którą on na pewno dostrzega. Zatrzymuje moje spojrzenie nieco dłużej. Potem prostuje się i kontynuuje, jakby wcale nie dzieliło nas tyle czasu:
– Pracuję teraz z jednym z najlepszych gości z dziedziny onkologii. Lekarka z jego przychodni jest na urlopie macierzyńskim. Moje zastępstwo ma potencjał, aby przekształcić się w pełnowymiarową współpracę. To może być życiowa szansa. Tak czy inaczej, muszę zdecydować, czy to miejsce wystarczająco mi odpowiada, by przeprowadzić się tu na stałe. Wiesz przecież, że moje serce pozostało w Charlestonie. Całą resztę zdaję na los.
Znów to słowo. Czy to los postawił go na mojej drodze? Jaka jest szansa, że poślizgnę się, a on będzie tym, który mnie złapie, całe kilometry od naszego rodzinnego miasta?
Istnieje wiele powodów, dla których nie powinnam się nad tym zastanawiać. Najważniejszym z nich jest fakt, że wyjechałam z Charlestonu po tym, jak on dał mi mnóstwo powodów, bym została.
– Powinnam wracać do pracy. Jestem już spóźniona – mówię, odwracając wzrok.
Jego ręce powstrzymują mnie przed ucieczką, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Poważnym spojrzeniem próbuje złapać ze mną kontakt wzrokowy, zanim decyduje, co chce powiedzieć.
– Może wyskoczymy na lunch albo kolację? Cokolwiek. Wiem, że najbardziej lubisz kuchnię włoską. Słyszałem, że niedaleko stąd jest jakaś dobra restauracja.
– Nie wiem – przyznaję szczerze. Przyłapuje mój wzrok, ale kieruję spojrzenie w podłogę, poszukując drogi ucieczki. Mimo że jest naprawdę przystojniakiem, myśl o kontaktowaniu się z nim sprawia mi wiele bólu. Gdy odeszłam, skrzywdziłam nie tylko jego. Siebie również.
Unosi palcem moją brodę, zmuszając mnie, bym spojrzała w jego cudowne oczy.
– Nie musimy rozmawiać o przeszłości – Charlestonie, szpitalu, o żadnej z tych rzeczy. Możemy to zrobić tak, jakbyśmy spotkali się pierwszy raz. Zacząć zupełnie od nowa.
Moje serce galopuje jak rumak czystej krwi podczas polowania na dzikiego zwierza.
– Drew…
Znowu potrząsa głową.
– Nie, spróbujmy czegoś nowego.
Robi jeden mały krok w tył, po czym podaje mi rękę.
– Cześć, jestem Andy.
– Andy? – jestem pewna, że moje brwi podskoczyły aż do linii włosów.
Pochyla się w moją stronę i szepcze:
– Inne imię mogłoby przypomnieć ci o przeszłości.
Zagryzam dolną wargę, ponieważ to imię wzbudza przypływ nieprzyjemnych emocji w moim żołądku. Emocji, które sprawiają, że moja twarz się czerwieni, a po policzkach spływają łzy wielkie jak grochy. Uciekam przed tymi uczuciami, podobnie jak przed mężczyzną, który stoi przede mną.
Niezdolna uczynić nic innego z wyciągniętą w moim kierunku dłonią, ściskam ją z nieśmiałym uśmiechem.
– Cześć, Andy.
Zatrzymuje moją dłoń na dłuższą chwilę, znacznie dłuższą, niż zrobiłby to jakikolwiek obcy. Kiedy wreszcie ją puszcza, na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech, który z całą pewnością mógłby zostać odebrany jako zalotny.
– Miło cię poznać, Cate – porusza zabawnie brwiami – czy dałabyś mi swój numer?
Ta oklepana fraza powinna zabrzmieć żenująco, ale sposób, w jaki ją wypowiedział, był w stanie sprawić, by bielizna każdej kobiety stała się wilgotna.
Odwracam wzrok, nie chcąc, żeby zauważył, jak jestem przejęta. Co więcej, delikatnie dał mi do zrozumienia, że wie, iż zmieniłam numer. To oznacza, że pomimo całej sytuacji próbował się do mnie dodzwonić. Fakt, że nic mi o tym nie mówi, tylko świadczy na korzyść jego deklaracji o nowym początku.
Wyciąga dłoń okrytą czarną skórzaną rękawiczką, by dotknąć mojego policzka, i odrywa mnie od mojej wewnętrznej zawieruchy. Zmusza mnie, bym stanęła twarzą w twarz z nim i własną szczerością.
– Widzę, jak twoja śliczna mała główka intensywnie pracuje. Jesteśmy tu, w Waszyngtonie, z daleka od wszystkiego. Nikt nie musi wiedzieć – mówi, a potem mnie puszcza.
Myśl, że nasza rodzina lub przyjaciele mogliby nabrać choćby najmniejszych podejrzeń, że w ogóle rozważamy spotykanie się, przeraża mnie do szaleństwa. Poza tym nadal sama sobie nie wybaczyłam. Wyrzuciłam z głowy tę myśl. Zebrawszy się w sobie, wyciągam telefon z kieszeni. Bóg jeden wie, czy to dobra decyzja, ale jestem już zmęczona uciekaniem. Ujmę to inaczej. Jestem już zmęczona uciekaniem przed nim.
– A jaki jest twój?
Jego uśmiech sprawia, że rozpływam się od głowy po czubki palców. Nie odpowiada. Opuszka jego schowanego w rękawiczce kciuka przesuwa się delikatnie po moim policzku.
– Nadal jesteś tak samo piękna jak tego dnia, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy.
Jego oczy przenikają mnie jak laser, trafiając impulsem elektrycznym aż do rdzenia. Tak jak wtedy czuję zakłopotanie tym, jak moje ciało na niego reaguje. Sama myśl o jego dotyku każe moim trzewiom zaciskać się w oczekiwaniu.
Obserwuję, jak jego usta recytują numer. Zadziwiające, że w ogóle jestem w stanie go słyszeć, skupiona na wyobrażaniu sobie tych wszystkich rzeczy, które mógłby robić za pomocą swoich zręcznych ust. Pytanie, które wysłałam, jest proste. Trzy słowa, których kolejność podała mi moja wewnętrzna kocica.
Lunch, kolacja czy śniadanie?
Po szybkim pożegnaniu ruszam niespiesznie. Chcąc pierwszy raz od wieków wydać się sexy, wplatam w rytm moich kroków kołysanie biodrami tylko po to, by znów się poślizgnąć.
Łapie mnie po raz drugi i szepcze:
– Jeśli będziesz się tak ciągle przewracać, pomyślę, że chcesz, abym stale trzymał na tobie moje dłonie. A to oznacza, że naszym pierwszym wspólnym posiłkiem będzie śniadanie.
Para z jego oddechu dmucha prosto w mój policzek, a jej ciepło powoduje, że przebiega mnie dreszcz. Stoi za moimi plecami, więc nie widzę wyrazu jego twarzy. Ale dobrze wiem, że maluje się na niej zadziorność. Gdy tylko się odwracam, by coś powiedzieć, on już odchodzi w przeciwnym kierunku. Zasysam dolną wargę, delikatnie ją przygryzając. Staram się nie czuć podekscytowania na myśl o lunchu z Drew… Nie. Andym. Zmuszam się, by wypchnąć z głowy myśli o przeszłości. Najmniej ważną z nich jest ta, jak mogę sobie w ogóle kiedykolwiek wybaczyć. Po tym wszystkim, co straciliśmy, i po moim wyjeździe, nigdy bym nie przypuszczała, że on w ogóle będzie chciał mnie jeszcze kiedykolwiek widzieć, a tym bardziej, że mi wybaczy.
Tymczasem jakimś cudem w ciągu ostatnich dziesięciu minut moje życie obrało zdecydowany kierunek. Co gorsza, nie mogę wyrzucić go z głowy. Przez cały czas, odkąd widziałam go ostatni raz, usilnie starałam się zapomnieć i żyć dalej. Przeraża mnie fakt, że od czasów związku z nim nie spotykałam się z nikim na poważnie. Boję się, że odkrywając swoje serce, wystawiam się na zranienie. Jednak możliwość zjedzenia śniadania w jego towarzystwie budzi we mnie głód, którego nie jest w stanie zaspokoić jedzenie.
Kiedy otrzymuję odpowiedź: Kolacja z możliwością śniadania, z puszczającym oczko emotikonem, zastanawiam się, czy w ogóle mam prawo tak szeroko się szczerzyć.
DWA
PRZESZŁOŚĆ
Moja współlokatorka Jenna zagląda zza futryny. Łapię ją kątem oka. Zna moją zasadę – żadnego przeszkadzania, kiedy jestem w trakcie pracy. Mój nos utkwiony jest w ekranie komputera, a palce rozbiegły się po klawiaturze. Ten stos tysiąca esejów musi zostać oddany w ciągu pierwszego miesiąca tego semestru. Jenna nic nie mówi, po prostu wkracza w przestrzeń. Niestety i tak działa na mnie na tyle rozpraszająco, że wytrąca mnie z ciągu myśli i zaczynam pisać kompletne bzdury.
– Dobra, poddaję się. Czego chcesz? – pytanie zawiera tyle samo humoru co frustracji.
Krzyżuje ramiona na piersi, widać, że jest zdecydowana o czymś mi powiedzieć.
– Mam newsa – na jej twarzy, niczym kwiat, rozkwita nieprzyzwoity uśmiech.
– Newsa? – marszczę się.
– Pamiętasz przyjaciela mojego brata, który był na imprezie w zeszły weekend?
– Chyba tak – prawdę mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, o kim ona mówi, ale muszę szybko wrócić do pisania eseju, który mam oddać już jutro. Poza tym Ben obracał się na imprezie wśród mnóstwa ludzi. Jestem bliska odwrócenia wzroku, ale szybka odpowiedź Jenny zatrzymuje moją uwagę.
– Musisz pamiętać. Jest uroczy. Wysoki, włosy piaskowy blond, niebieskie oczy. Ma na imię Drew?
Jej twarz rozświetla się, jakby była reporterką brukowca, która właśnie znalazła historię godną okładki.
– No więc? – bo szczerze, tak jak uwielbiam przyjacielskie pogaduchy, tak cała robota, którą muszę ogarnąć, zupełnie je wyklucza.
– Podobasz mu się. Bardzo.
Zawieszam się na sekundę, koncentrując się na sposobie, w jaki dodała tę ostatnią część. Potem potrząsam głową.
– I dlatego wytrącasz mnie z transu, wariatko? – z uśmiechem rzucam w jej kierunku długopisem wyciągniętym zza ucha.
– Hej! – śmieje się, wiedząc, że złapałam przynętę – Drew jest gorący. Nieziemsko gorący. Jak słodki grzech.
– No dobra, po pierwsze, nie mam czasu na Nieziemsko Gorącego Drew. A po drugie, jaki u licha słodki grzech?
– Jak gorąca pianka marshmallow z czekoladą na krakersie. Taki. Nawet lepszy. A dobrze wiesz, jak kocham pianki na krakersach.
Kręcę głową, bo Jenna zawsze była zwariowana na punkcie chłopaków. Na szczęście dla niej udawało jej się spotykać tych właściwych.
– Jakkolwiek smacznie to brzmi, jestem teraz za bardzo zajęta. Muszę utrzymać dobre oceny, jeśli chcę zachować stypendium – skupiam się z powrotem na komputerze i próbuję sobie przypomnieć, co właśnie zamierzałam napisać.
– Jezu, Cate, w kółko tylko uczysz się i piszesz. Praktycznie siłą musiałam cię zaciągnąć na tamtą imprezę w sobotę. Przysięgam, gdyby nie to, że Ben jest w mieście, pewnie nigdy byś nie poszła.
Zataczam głową kółko, próbując rozluźnić sztywność karku.
– Wiesz przecież, czemu nie mogę sobie odpuścić. Jeśli stracę stypendium, nie będę mogła opłacić czesnego. Nawet teraz ledwo stać mnie na cokolwiek więcej niż to, co pokrywa stypendium. Rodzice ostrzegali mnie, jak wygląda nasza sytuacja finansowa, kiedy decydowałam się pójść tutaj do szkoły.
Patrzy na mnie, jakby zapomniała. Wzdycham.
– Wszystko zależy ode mnie – w końcu udaje mi się to powiedzieć w nadziei, że zapamięta. – Moja rodzina nie ma pieniędzy w przeciwieństwie do twojej. Muszę utrzymać dobre oceny. Prawie to zawaliłam przez jakiegoś dupka.
Jenna marszczy czoło.
– Jezu, Cate, jedna mała przerwa cię nie zbawi.
– Owszem, byłam na imprezie, co nie? Upiłam się. Nie pamiętam połowy rzeczy, które tam robiłam. Poza tym ostatnim razem, kiedy poświęciłam swoją uwagę facetowi, sporo mnie to kosztowało. Wyciągnęłam solidną lekcję z tamtego razu. Pamiętasz?
– Tak, ale myślałam, że mówisz o tym, jak…
Muszę ją powstrzymać. Lepiej, żeby to jedno wspomnienie pozostało w mrokach niepamięci. Moja dłoń poszybowała w powietrze wraz z głośnym jękiem.
– To była jebana katastrofa od początku do końca. Próbowałam iść do łóżka z kretynem i wiesz, jak to się skończyło.
Podbiega i przytula mnie.
– Tak mi przykro. Wiem, że cię zranił.
– Tak, nawet gorzej, to było poniżające – mamroczę w jej ramię. – Nie tylko. Moje oceny poszybowały z hukiem w dół. Nie chcę znów przez to przechodzić. Biorę dodatkowe lekcje i haruję dwa razy więcej, żeby się wyciągnąć w tym semestrze. Więc nie. W tym momencie nie biorę pod uwagę pianki na krakersie. Chciałabym, żeby było inaczej.
Jenna wiąże włosy w niedbały koczek, oplatając go gumką do włosów.
– Myślałam, że skoro w sobotę poświęciłaś tyle czasu, mizdrząc się do niego i zagadując, to jesteś nim zainteresowana.
Marszcząc się, mówię:
– Mhm, tak, to brzmi podejrzanie jak na mnie.
– Czyli jesteś na tak?
– Chciałabym, ale nauka jest na pierwszym miejscu. A teraz spadaj, żebym mogła cokolwiek dziś dokończyć.
Wyślizguje się za drzwi, a ja wracam do pracy. Teraz jednak muszę wyczarować jakieś bzdury, bo poprzednia myśl kompletnie mi uleciała. Niech to szlag. Po jakichś dwudziestu minutach wstaję i stwierdzam, że pójdę pobiegać. Bieganie zawsze pomaga mi zebrać myśli. Wiążę buty i znikam za drzwiami. Czterdzieści minut później, kiedy jestem już z powrotem, na stoliku stoi piękny bukiet kwiatów.
– Był kurier, kiedy cię nie było – ogłasza Jenna z uśmieszkiem na twarzy.
Opieram dłonie na blacie i rozciągam łydki, podczas gdy moja ciekawość skłania mnie ku małej białej karteczce z napisem: Cate Forbes.
– Od kogo?
– Zgaduję, że od Drew, ot co – odpowiada Jenna, zbliżając do mnie twarz.
– No tak – wybucham śmiechem, bo dobrze znam swoją najlepszą przyjaciółkę – kupiłaś je, a teraz udajesz, że są od Drew, prawda?
Jenna akurat ma na tyle przyzwoitości, by wyglądać na oburzoną. Z ręką na piersi odpowiada:
– Serio? Myślisz, że zrobiłabym coś takiego?
– Owszem, tak myślę – kiwam głową.
– Kurwa. Nie masz o mnie zbyt dobrego zdania, co nie?
– Ależ mam. Kocham cię, naprawdę. Ale jak się na coś uprzesz, zboczona Jenna wkracza z pełną mocą.
Wywraca oczami i chichocze.
– No dobra, więc nie wysłałam tych kwiatów, ale teraz żałuję, że tego nie zrobiłam.
OK, to komplikuje sprawę.
– Naprawdę to nie ty?
– Przysięgam na mały palec, jeśli chcesz – podnosi palec w górę.
Więc jeśli to nie ona, musiał to zrobić ten koleś, Drew. Wracam znów do kwiatów i niepewną dłonią sięgam po dołączony do nich bilecik.
– Nie ugryzie cię, jakby co – sarkastyczna uwaga Jenny dosięga mnie z drugiego końca pokoju.
Podnoszę kartkę i odczytuję.
Chciałbym dostać szansę zaproszenia Cię na kolację.
Drew McKnight
– I co napisał?
– No nie – bełkoczę zmieszana – zaprosił mnie na kolację. A one są piękne. Nigdy wcześniej nie dostałam kwiatów. – Pochylam się, aby poczuć ich zapach.
– Owszem. I na kiedy cię zaprosił? I nie marszcz się. Wiesz przecież, co powtarza moja mama: to niezawodny sposób, aby nabawić się przedwczesnych zmarszczek.
Cała sytuacja z kwiatami wprawiła mnie w oszołomienie. Nikt wcześniej nie zrobił dla mnie nic tak słodkiego jak to.
– Nie podał konkretnej daty, napisał tylko, że chciałby mnie zaprosić.
– O mój Boże.
– Niech ci się nie robi od tego tak mokro – mówię, ale w rzeczywistości to ja tu jestem tą, która się nakręca.
– Jesteś pewna, że go nie pamiętasz? Był z moim bratem przez całą noc. I mieliście całkiem miłą małą pogawędkę.
– Nie, nie pamiętam go! – piszczę, łapiąc ją za rękę. – Pomóż mi, Jenna! Byłam nawalona. Ledwo pamiętam, że widziałam Bena – totalnie urwał mi się film tamtej nocy. – Czekaj. Przyjaciel Bena… W jakim wieku jest ten koleś?
– W tym samym co Ben.
– Co? Czyli to by było ile? Dwadzieścia siedem?
– No, coś takiego.
– Jezu. To jak dziadek. Nie ma mowy, żebym spotykała się z kimś w tym wieku.
– Jest na drugim roku rezydentury. Jest lekarzem – mówi to w taki sposób, jakby machała mi przed twarzą złotą marchewką.
– I? Czy to cokolwiek zmienia w kwestii randkowania? Nie obchodzi mnie, czy jest synem prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jest dla mnie za stary. Prawdopodobnie mógłby już szukać żony czy cokolwiek. Ja staram się skończyć szkołę, a nie założyć rodzinę.
– Kurwa, Cate, wyluzuj. To nie jest tak, że on jest od ciebie o dwadzieścia lat starszy. Tylko o siedem. To wszystko. Wiele dziewczyn w twoim wieku umawia się z facetami o siedem lat od siebie starszymi.
– O, czyżby? Na przykład kto?
– Na przykład ta Scarlett z pierwszego roku, która chodzi z nami na angielski. Ona się umawiała.
– No i spała prawie ze wszystkimi chłopakami z Purdue. Utrzymuje całą drużynę Boilermakers na wysokich obrotach. W zeszłym roku w pojedynkę obsługiwała oralnie wszystkich gości z czwartego roku inżynierii mechanicznej.
– To czyste przypuszczenia.
– Czyste? To nie jest słowo, którego użyłabym w zdaniu dotyczącym Scarlett.
– Kurwa, jaka ty jesteś uparta. Po prostu się z nim umów. Jedna randka. Jeśli ci się nie spodoba lub po wszystkim stwierdzisz, że jednak jest za stary, wtedy OK. Nie musisz się z nim więcej spotykać.
Kiedy się lepiej nad tym zastanawiam, musiało wtedy między nami zaiskrzyć, skoro spędziłam z nim czas na tej imprezie, nawet jeśli byłam pijana. To nie jest coś, co zazwyczaj mi się zdarza. Bardziej w moim stylu jest trzymać się z daleka od wszelkich facetów.
– OK, zrobię to. Daj mu mój numer. Ale proszę, odpuść sobie, jeśli to nie wypali, zwłaszcza że to przyjaciel Bena.
– Tym się nie martw, kochana.
Później tej nocy przeglądam listę esejów, które mam do napisania, i sprawdzam, jak wiele z nich będzie wymagało dużo pracy pod kątem zebrania źródeł. Robienie dwóch kierunków to nie bułka z masłem, ale nie mogłam dokonać wyboru między księgowością a dziennikarstwem, więc oto siedzę na dupie i piszę. Ale tak szczerze – kocham to.
Kiedy dzwoni telefon, odbieram, nie patrząc nawet, kto jest po drugiej stronie. Zgaduję, że mama. Zazwyczaj dzwoni o tej godzinie, bo wie, że to najlepszy moment, żeby mnie złapać.
– Hej, mamo.
Odpowiada mi szalenie seksowny głos:
– Uhm, to nie mama. Z tej strony Drew… – kiedy nie odpowiadam, dodaje: – McKnight.
Cholera. Drew. Facet od kwiatów i randki. Dziadek!
– O, hej! C-co tam? – jąkam się. Ogarnia mnie ta dziwna nerwowość, ponieważ nie pamiętam nic, co go dotyczy, i nagle czuję się z tym okropnie. Ale jeśli chociaż w połowie jest tak przystojny, jak brzmi lub jak mówi Jenna, to oznacza, że mam kłopoty.
– Jenna dała mi twój numer – jego głos jest ciepły i serdeczny i przypomina mi, od jak dawna są zaniedbywane moje kobiece strefy.
– Tak! Bardzo ci dziękuję za kwiaty. Są przepiękne. To słodkie – dodaję.
– Cieszę się. Ja, hm, nie wiedziałem, w jaki jeszcze sposób mógłbym sprawić, żebyś zgodziła się ze mną umówić.
Teraz czuję się źle. Jak suka, przez którą musiał aż tak kombinować.
– Oj, ja nie…
– Nie ma problemu, Cate. Po prostu chciałem, żebyś posmakowała mojego porządnego, staromodnego uroku południowca – wyczuwam uśmiech skryty za tymi słowami i natychmiast robi mi się lepiej.
– No więc podziałało. Jak mogłabym powiedzieć „nie” kwiatom? – czy ja właśnie z nim flirtuję? Muszę wziąć się w garść. Robi ogromny wyłom w murze, który postawiłam wokół tematu randkowania, i muszę sama sobie przypominać, że nie mam na to czasu.
– Jesteś zajęta w sobotę?
Zajęta? Kto pyta kogoś, czy jest zajęty? Muszę hamować śmiech.
– Pozwól, że sprawdzę – oczywiście, że nie jestem, ale nie chcę, by pomyślał, że faktycznie jestem taką frajerką. Pozwalam więc minąć kilku sekundom, zanim odpowiem: – Nie, jestem wolna – słowa wymykają mi się, bo Jenna ma rację. Spędzam stanowczo za dużo czasu przed komputerem. Jedna noc niewinnej zabawy nie sprawi, że stracę stypendium.
– Świetnie! Chciałbym zabrać cię na kolację.
– Dobrze – przerywam, bo na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Przygryzam wargę, by go powstrzymać. Tak będzie lepiej. – Chętnie gdzieś wyjdę – rzucam.
– Nie, przyjadę po ciebie. Pasuje ci siódma?
– Siódma? Idealnie. Mogę wysłać ci mój adres esemesem.
– Nie trzeba. Wysłałem ci kwiaty, pamiętasz? Ben był tak miły i mi dał twój adres.
Cholera. Jestem idiotką.
– Och, racja.
– Prawda jest taka, Cate, że pomagałem Benowi przy przeprowadzce Jenny.
– Och – to mnie zaskoczyło. – Nie wiedziałam.
– Lubisz włoską kuchnię?
– Lubię każdą, ale włoska to moja ulubiona.
– Wspaniale, to zjemy coś włoskiego. Atmosfera całkiem swobodna.
– Brzmi świetnie – zbieram się, by zakończyć rozmowę, ale coś mnie powstrzymuje. – Mogę cię o coś zapytać?
– Pewnie.
Biorąc głęboki oddech, wyrzucam z siebie:
– Dlaczego ja? Przecież jestem tylko studentką trzeciego roku i w zasadzie się nie znamy poza imprezą.
– Kiedy na imprezie zapytałem Bena o ciebie, ochrzanił mnie, co mnie jeszcze bardziej zaintrygowało, więc cię odszukałem. Po naszej rozmowie wiedziałem, że chcę cię lepiej poznać.
Żuję końcówkę mojego długopisu.
– Naszej rozmowie?
– Tak. Rozmawialiśmy o Charlestonie.
– Mhm…
Jego chichot jest mroczny, z odurzającym uderzeniem, jak whiskey spływająca do gardła przy pierwszym łyku.
– Nie pamiętasz tego, prawda?
– Nie będę kłamać. Nie pamiętam. Przepraszam. To wina alkoholu.
– Lubisz tę piosenkę, co?2 – parska śmiechem. – Rozmawialiśmy o tym, jakie to zabawne, że nigdy się nie spotkaliśmy, chociaż oboje jesteśmy z Charlestonu i ty przyjaźnisz się z Jenną, a ja z Benem. Coś ci dzwoni?
Moja ręka automatycznie dotyka karku, drapie go. O Boże, dlaczego tego nie pamiętam? Nigdy więcej nie piję.
– Nie i strasznie głupio mi to przyznać.
Znowu wybucha śmiechem i tym razem jego dźwięk wywołuje dreszcze spływające w dół mojego kręgosłupa.
– Cate, nie przejmuj się tym. Chcesz wiedzieć, co jeszcze mi powiedziałaś?
– O Boże. Nie jestem pewna – mamroczę.
Głębokie dudnienie jego śmiechu sprawia, że zaciska mi się żołądek. O co chodzi z tym typem? I czemu nie mogę sobie przypomnieć, jak wygląda, niech to szlag!
– To nic złego, serio.
– OK, więc co?
– Chciałaś wiedzieć, co taki facet jak ja robi na takiej imprezie. Powiedziałem, że wpadłem z Benem. Wtedy chciałaś poznać szczegóły. Przyznałem ci się, czym się zajmuję, a ty wyszeptałaś mi do ucha, że gdybym był ginekologiem, nigdy nie przyszłabyś do mojego gabinetu, bo obawiałabyś się, że poczujesz zakłopotanie podczas badania.
Jezusie Nazareński. Zakrywam twarz poduszką. Czuję się totalnie upokorzona i nie wiem, co powiedzieć.
– Cate, jesteś tam?
– Uuuggghhh – wydaję z siebie jęk. Jest gorzej, niż się spodziewałam.
– To było całkiem seksowne, muszę przyznać.
– Czy zrobiłam jeszcze coś, co na zawsze wypaczy mi obraz mojego życia?
– Nie, mówiłaś tylko parę razy, że jestem seksowny, ale nie pamiętam szczegółów.
Przetłumaczmy to jako – nie chcę cię dalej pogrążać.
– Seksowny? Powiedziałam ci w twarz, że jesteś seksowny? – temperatura moich policzków prawdopodobnie roztopi mi skórę.
– Tak. I przybrałaś wszystkie odcienie czerwieni, gdy uświadomiłaś sobie, że powiedziałaś to na głos.
Próbuję odezwać się znowu, ale moje słowa brzmią niewyraźnie, ponieważ znów ukryłam twarz w poduszce. Siadam i decyduję się teraz to wyjaśnić.
– Więc pozostaje pytanie, dlaczego chcesz umówić się z dziewczyną, która zrobiła z siebie idiotkę przy pierwszym spotkaniu.
– Jeśli mam być szczery, Cate, twoja otwartość wydała mi się orzeźwiająca, zwłaszcza w przypadku tak pięknej kobiety jak ty. Nawet w nieco nietrzeźwym stanie byłaś dowcipna i uwodzicielska. Gdybym mógł cię przekonać, żebyśmy poszli do mnie, zrobiłbym to. Tyle że Ben by mnie zabił.
Moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
– Tak?
– Tak.
Moje ciało zapłonęło na to wyznanie. A to tylko rozmowa przez telefon. Co dopiero, cholera, kiedy zobaczę go na żywo?
– OK, w takim razie, Drew, do zobaczenia.
– Świetnie. A, Cate?
– Tak?
– Obiecuję, że nie będę zachowywał się jak dziadek. Do zobaczenia o siódmej w sobotę. – Żartobliwość jego tonu jest wyraźna.
Zabiję Jennę. Bardzo powoli i boleśnie.
*
Dokładnie o siódmej w sobotę dźwięczy dzwonek do moich drzwi. Kiedy je otwieram, patrzę prosto w parę najpiękniejszych modrych oczu na świecie. Ich kąciki marszczą się, kiedy ich właściciel się uśmiecha, a wtedy ukazuje mi się pełnia obrazu. Drew w żadnym wypadku nie jest dziadkiem. Bezsprzecznie jest nieziemsko gorący. Gorąca pianka marshmallow z kawałkiem czekolady na krakersie, mówiąc słowami Jenny. A moimi – deser lodowy z gorącą polewą krówkową, z bitą śmietaną i wisienką na górze, a do tego czekoladowe ciastko z lukrem.
Jego głowę okrywają grube, falowane włosy w kolorze piaskowego brązu muśnięte pocałunkiem słońca. Są zmierzwione, jakby właśnie przesunął przez nie dłonią, ale sprawiają, że sama chcę zanurzyć w nich palce i bawić się nimi podczas seksu. Bardzo niegrzecznie. Wysokie kości policzkowe, nie za mały i nie za duży nos i usta, na widok których muszę przełknąć, żeby nie zacząć się ślinić, tworzą razem piękną twarz. Idealne zęby lśnią w nieustającym uśmiechu. To nie jest typowy chłopak z college’u. Brakuje mi słów. Jak, do diabła, mogłam zapomnieć taką twarz?
– Rozumiem, że się zgadzasz? – jego głos także jest idealny. Południowy akcent, za którym tak tęsknię, odkąd mieszkam tu, na środkowym zachodzie, wywołuje szeroki uśmiech na mojej twarzy.
– Przepraszam. Po prostu chciałam sprawdzić, czy cokolwiek sobie przypomnę, patrząc na ciebie – nie jest to prawda i jestem prawie pewna, że on o tym wie.
Chichocze, kiedy rzucam mu kilka kolejnych ukradkowych spojrzeń. Ma szerokie ramiona i dużą klatę zwężającą się w kierunku talii. Moje hormony szaleją jak u nastolatki, kiedy ślinię się na myśl o zajrzeniu pod jego zapiętą koszulę. Chciałabym zobaczyć, czy ma sześcio-, czy też ośmiopak. Jestem też ciekawa, czy dół jego brzucha ma kształt litery V, bo jestem cholernie pewna, że tak. Ma na sobie ciemne dżinsy opuszczone nisko na biodra, ciasno przylegające do ciała. Mam ochotę poprosić go, by się obrócił, żebym mogła przyjrzeć się jego pośladkom, ale powstrzymuję się.
– No więc? – jego szelmowski uśmiech tylko dodaje mu uroku.
– Dobra, przyłapałeś mnie – unoszę dłonie do góry. Zawsze byłam nieśmiała i zwierzam się wyłącznie Jennie. Wydaje mi się, że to, co miałam za ukradkowe spojrzenia, nie było aż tak niezauważalne, jak planowałam. Co do cholery we mnie wstąpiło?
Z serdecznym śmiechem odrzuca głowę w tył.
By szybko zmyć z siebie podejrzenia, wyrzucam:
– Pomyślałam, że tak będzie sprawiedliwie, ponieważ na imprezie byłam pijana i nie pamiętam naszego spotkania. Jestem pewna, że miałeś mnóstwo czasu, żeby mnie sobie obejrzeć, więc stwierdziłam, że teraz wykorzystam swoją szansę.
– Mam nadzieję, że cię nie zawiodłem – mówi, pochylając głowę.
– W żadnym wypadku – odsłaniam zęby w uśmiechu. Jeśli nic więcej z tego nie wyjdzie, mocno rozważam chociaż jedną noc. To kompletnie nie w moim stylu, ale, cholera, on jest tego wart.
Powstrzymuje uśmiech, ale widzę, że z wysiłkiem.
– W takim razie, pani Forbes, czy jest pani gotowa udać się ze mną na kolację? – pyta, oferując mi swoje ramię.
– Jak najbardziej – chwytam małą torebkę, w której mam telefon i klucze, zanim podam mu dłoń.
Zamykam drzwi i ruszamy w kierunku toyoty 4-runner. Nie jest to najnowszy model, ale także nie stary. Niesamowicie lśni czystością, nie jak moja nieogarnięta, zabałaganiona honda civic. Błagam, niech Drew nie będzie pedantem. Jeśli jest, może mnie nie polubić i skończyć to, zanim w ogóle się zaczęło. Co dziwne, czuję, że byłabym rozczarowana, gdyby tak się stało.
– Jenna mówiła, że studiujesz dwa kierunki: księgowość i dziennikarstwo.
– To prawda. Co jeszcze Jenna o mnie mówiła? – szturcham go żartobliwie.
– Nie złość się na nią. Zadręczałem ją od kilku dni. Na początku nie bardzo chciała mówić, dopóki jej nie zamęczyłem. Powinienem cię ostrzec. Potrafię być taki.
– O nie, tylko nie to! – udaję zaskoczenie. Odnosi to zamierzony skutek, Drew wybucha śmiechem.
– O tak. Miałem najlepszą nauczycielkę. Moją matkę.
– Hmm. Przynajmniej mnie ostrzegłeś.
– Więc?
To jedno słowo powoduje, że skupiam się na jego ustach. Zajmuje mi sekundę, by przenieść wzrok z powrotem na jego oczy.
– Tak. Dwa kierunki. Na początku studiowałam tylko biznes, ale to nie było dla mnie. Potem odkryłam księgowość i się zakochałam. A że zawsze miałam dryg do pisania, uznałam, że może mogłabym połączyć obydwa w dziennikarstwo biznesowe lub pracować dla korporacji i pisać teksty na temat zarządzania. Jeszcze nie wiem.
– Brzmi jak dobry plan – ma ciepły uśmiech i bardzo łatwo mi się z nim rozmawia. Bałam się, że rozmowa będzie z mojej strony wymuszona. Zdania wylewają się ze mnie, jakbym cierpiała na gorączkę słowotoczną.
– Taki na pół gwizdka, jak mówi mój tata. Jest przekonany, że skończę w podrzędnej robocie gdzieś tam – śmieję się i potrząsam głową na myśl o rodzinie.
– No tak, rodzice potrafią być albo największym wsparciem, albo najcięższą przeszkodą w tych sprawach. Powinnaś iść za głosem serca.
Uśmiecham się. Niewielu ludzi widzi moją logikę w połączeniu tych dwóch kierunków.
– Dzięki – mówię, stukając go w ramię. – Miło to słyszeć, bo nawet Jenna uważa, że oszalałam. Daje mi w kość, ponieważ ciągle się uczę.
– To dobrze być ambitnym, Cate. Nie każdy taki jest.
Wygładzam sukienkę na kolanach.
– Nie nazwałabym tego od razu ambicją. To kwestia konieczności – tłumaczę mój układ z rodzicami i stypendiami.
– Ach, rozumiem. Ale rzeczy tego rodzaju motywują jeszcze bardziej. Ja widzę to tak: mogłabyś pójść łatwą drogą i wybrać szkołę, której chcieli twoi rodzice. Zamiast tego wybrałaś Purdue i ciężko pracujesz, żeby tu pozostać. To twój wybór, prawda?
– No tak. Kiedy mówisz o tym w ten sposób, to myślę, że tak – Drew sprawia, że czuję się dobrze z tym, że muszę się dużo uczyć. Wszyscy pozostali, włączając w to moją najlepszą przyjaciółkę, mi to utrudniają.
Patrzę na jego profil, kiedy prowadzi, i widzę, jak jego usta układają się w uśmiech. Jest zupełnie inny, niż się spodziewałam. A czego się spodziewałam? Jakiegoś starszego gościa. Dlaczego? Nie wiem. Za siedem lat będę w tym samym wieku. Czy będę się uważała za starą? Odrzucam tę myśl, widząc, jak niedorzeczne były moje obawy.
– Czemu tak zamilkłaś? – rzuca mi spojrzenie, a potem z powrotem koncentruje się na drodze.
– Szczerze? – powinnam czuć się głupio, ale tak nie jest. Drew wydaje się życzliwy.
– Tak.
– Przez kilka rzeczy. Pierwsza, rozumiesz, dlaczego spędzam tyle czasu na nauce. Wszyscy inni uważają, że to głupie. A druga, pomyślałam, że dwadzieścia siedem lat to nie jest w sumie tak dużo.
– Och, a więc może nie jestem takim dziadkiem – puszcza oczko w moją stronę.
Kręcę głową.
– Nie mogę uwierzyć, że Jenna ci o tym powiedziała.
– Nie złość się na nią. Jak mówiłem, jestem przekonujący. Musiałem wiedzieć, czemu jesteś tak przeciwna naszemu spotkaniu. Potem uznałem, że to zabawne. Z tej strony stary McKnight.
Brzmi komicznie, kiedy tak o tym mówi.
– To częściowo przez to, że nie umawiam się z chłopakami, bo muszę zadbać o najlepsze oceny. Więc przyjaźnicie się z Benem? – pytam.
– Tak. Od przedszkola.
– To takie zabawne, że wszyscy jesteśmy z Charlestonu, co nie?
– Tak, ale śmieszniejsze jest to, że nie pamiętasz naszej rozmowy na ten temat – mówi, szczerząc się w uśmiechu.
Chowam twarz w dłoniach.
– Boże. Tak mi wstyd. Nie wierzę, że jestem taka głupia. Powiedz mi więc, co mi umknęło.
– Jedynie to, że przyjaźnię się z Benem od przedszkola, tak jak ty i Jenna.
– To niesamowite! – uderzam się w kolana. Wystarczająco dziwne jest, że Jenna i ja, obie z Charlestonu, jesteśmy tu w Purdue. Większość południowców nigdy nie wyjeżdża z Południa. Nigdy. Chyba że mają jakiś bardzo istotny powód, jak poślubienie milionera, praca warta miliony czy coś w tym stylu. Poza tym południowcy rzadko idą do college’u na północy, chyba że zależy im na dyplomie w dziedzinie, której nie mogą studiować na uczelni na Południu. Ale serio? Czy to w ogóle możliwe? Więc jak Jenna i ja wylądowałyśmy w Purdue? Ponieważ jej brat Ben tu przyjechał i ZAKOCHAŁ SIĘ w tym miejscu, a przynajmniej to słyszałyśmy przez ostatnie cztery lata. Jenna przekonała mnie zatem, bym przyjechała tu razem z nią i, muszę to przyznać, również się zakochałam.
– Więc dlaczego nigdy o tobie nie słyszałam?
Uniósł rękę w geście niewiedzy.
– Nie mam pojęcia. Patrz, co cię ominęło przez cały ten czas – wybucha śmiechem, ukazując perłowobiałe zęby.
Niech to szlag. Skręcę Jennie kark, jak tylko ją zobaczę. A kiedy się nad tym zastanowić, to dlaczego Jenna nigdy nie uganiała się za Drew? Nigdy o nim nie mówiła. Nigdy.
W niekontrolowany sposób wyrzucam z siebie na głos:
– Dlaczego Jenna nigdy nawet o tobie nie wspomniała? Serio, przez te wszystkie lata myślę, że słyszałabym o tobie.
Jego twarz przybiera najpiękniejszy odcień różu. Fala wędruje po same czubki jego uszu.
– Może przez różnicę wieku. Dziadek, sama rozumiesz. Pomyśl. Ben i ja byliśmy w liceum, kiedy ty i Jenna chodziłyście do podstawówki lub gimnazjum – puszcza mi oczko. Potem wyraz jego twarzy robi się posępny. – Ale byłem w poważnym związku jeszcze dwa lata temu.
– Ach. Przepraszam. Nie chciałam być wścibska – teraz to ma sens, ale wolę się trzymać z daleka od zawodów miłosnych.
– Tak, spotykałem się z nią w college’u i byłem pewien, że weźmiemy ślub, ale ona postanowiła inaczej. Zerwała ze mną w trakcie mojego trzeciego roku szkoły medycznej.
– Och.
– Będę z tobą szczery. Zniosłem to niezbyt dobrze. Więc tak, pewnie dlatego.
– Rozumiem – dokonałam paru obliczeń w głowie. – Więc skoro było to ponad dwa lata temu, można uznać to za zawód miłosny?
O cholera. Czy serio powiedziałam to głośno?
– Zawód miłosny? Uważasz, że przeżywam nadal zawód miłosny? – parkuje samochód i spogląda w kierunku restauracji.
– Ja, uhm… – zasysam powietrze przez zęby – nie miałeś tego słyszeć. Obliczałam czas w swojej głowie.
Obraca się na swoim siedzeniu i wbija we mnie wzrok. Zostaję przyszpilona do miejsca przez te cholernie niebieskie oczy. Są naprawdę niesamowite.
– Nie przeżywam już zawodu miłosnego. Przez wiele miesięcy nie byłem w stanie nawet odezwać się do kobiety. Prawie przez rok, jeśli mam być precyzyjny. Potem byłem na kilku randkach i zaprzestałem. Po prostu nie czułem się gotowy. Ale w końcu zostawiłem to za sobą. Kiedy odpuściłem, zrozumiałem, że nie byliśmy dla siebie stworzeni. Mieliśmy zupełnie różne wizje życia. Kiedy to się stało, wszystko jakby wskoczyło na swoje miejsce. Minęły już ponad dwa lata, prawie trzy od rozstania, i jestem teraz szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Więc nie. Nie przeżywam nadal zawodu miłosnego, Cate.
– Dziękuję. Nie musiałeś mi tego wszystkiego mówić.
– Nie, nie musiałem – stwierdza to z wdzięcznością. – Ale to dziwne, że jesteśmy z tego samego miasta, a nigdy dotąd się nie spotkaliśmy. A fakt, że przyjaźnię się z bratem twojej najlepszej przyjaciółki, sprawia, że to jeszcze dziwaczniejsze. To wymagało pewnego wyjaśnienia. Cieszę się, że ci o tym powiedziałem. A teraz czy możemy iść jeść?
– Myślę, że tak.
Okrąża samochód i otwiera mi drzwi, jak prawdziwy dżentelmen.
– Tak à propos, czy mówiłem ci, jak dobrze dziś wyglądasz? – pyta.
– Nie.
– Mój błąd. Wyglądasz wspaniale.
– Dziękuję – spoglądam w dół na swój strój, czarną dzianinową przylegającą do ciała sukienkę. Nie jest jakaś wyjątkowa, ale podkreśla moje atuty i zawsze czuję się w niej atrakcyjnie.
– Muszę ci coś powiedzieć. Tej nocy, kiedy zobaczyłem cię na imprezie, nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Po naszej małej pogawędce obrałem sobie za cel umówienie się z tobą. Dziękuje, Cate, że mi pomogłaś.
– Pomogłam ci?
– No tak. Pomogłaś mi osiągnąć mój cel – mówi, unosząc brwi.
– Masz jeszcze jakieś cele, które mnie dotyczą? – pytam. Nie odważę się mu powiedzieć, że sama ustaliłam już swoje własne. I nie są one z rodzaju tych, którymi lubię się dzielić.
– Tak, ale na razie ich nie ujawnię. Może potem, po kieliszku wina.
Pochylam się w jego kierunku.
– Będę umierać z ciekawości, Drew.
– Nie musisz się obawiać, Cate.
Kolacja jest przepyszna. To najlepsze włoskie dania, jakie kiedykolwiek jadłam poza Charlestonem i Nowym Jorkiem. Drew zamawia dla nas obojga, ponieważ nie jestem w stanie sama się zdecydować. W końcu proszę go, by mnie zaskoczył. Kiedy jedzenie staje na stole, jest go tyle, że wybucham śmiechem. Jestem pewna, że zapakujemy je do domu, ale Drew je, jakby jego żołądek był studnią bez dna. Jestem pod wrażeniem.
– Gdzie to wszystko się mieści? Aż po same palce stóp?
– Tak. Coś takiego. Dźwigam dużo ciężarów, więc jestem wiecznie głodny.
Teraz naprawdę chcę zobaczyć jego „V”. Może nawet polizać i ugryźć. Nigdy w życiu nie widziałam jej na żywo. Jeśli już o tym mowa, tylko raz w życiu uprawiałam pseudoseks, i to z tym dupkiem, z którym spotykałam się w zeszłym roku. Starał się co noc wbijać swoim kutasem w moją cipkę i to było tak obrzydliwe, że zażądałam, żeby przestał. Skończyło się tym, że obrzucił mnie najgorszymi inwektywami – jak fiutblokerka i zimna suka – więc zerwałam z nim, leżąc nago w łóżku i płacząc. To był najbardziej upokarzający moment mojego życia. Nadal śnią mi się koszmary. A ten dupek nie miał choćby śladu „V”. Jego brzuch bardziej przypominał miskę galaretki. Wydawał się całkiem uroczy z wyglądu, ale przysięgam, że po jego chujowym zachowaniu w sypialni za każdym razem, gdy go widziałam, jego twarz przypominała mordę trolla. Cóż, ciągle zaklinam roje pszczół, by obsiadły jego kutasa i żądliły na śmierć. Nie zasługuje na więcej.
– O czym, na litość boską, myślisz, że tak groźnie wyglądasz? Mam nadzieję, że nie o mnie?
Dobry Boże.
– Och, nie! – mój śmiech jest drżący. – Zdecydowanie nie o tobie. Właściwie o niczym, serio – drapię się po ramieniu, spoglądając na serwetkę rozłożoną na moich udach. Dlaczego w ogóle myślę o tej okropnej nocy?
– Daj spokój, Cate. Dwie sekundy temu wyglądałaś jak asasyn z jednego z tych filmów o Jasonie Bournie.
– Serio?
– Tak. Wyrzuć to z siebie – jego uśmiech jest rozbrajający.
– Nie. Pomyślisz, że jestem obrzydliwa – ostatnią rzeczą, jaką bym zrobiła, jest powiedzenie mu o tym dupku.
– Tylko jeśli to dotyczy mnie – mówi.
– Nie, ale i tak nie mogę ci powiedzieć. To zbyt osobiste.
– No dobrze, mam nadzieję, że nigdy nie będziesz miała takiej miny przeze mnie.
– Mam nadzieję, że ty też nie. Powiem ci jedynie, że to ma coś wspólnego z zabójczymi pszczołami.
– Zabójczymi pszczołami. Zapamiętam to. Zmieniając temat, co powiesz na jakiś zabójczy deser?
Jeśli tylko jest nim twoja „V”, jestem jak najbardziej za.
– OK. Co zamawiasz?
– Mają tu najlepsze tiramisu.
– Chcesz wziąć na pół?
– Nie. Jestem zbyt zachłanny na słodycze.
– Kocham szczerych ludzi. Weźmy w takim razie dwa razy.
Kelner bierze nasze zamówienie, a kiedy przynosi desery, okazuje się, że Drew miał rację. Jest smaczne. Ale założę się, że jego „V” smakuje lepiej. Dlaczego jestem dzisiaj taką napaloną suką? Zjadam drugą łyżeczkę, kiedy jego talerzyk robi się pusty. Wyciąga rękę przez mały kwadratowy stolik i zanurza swoją łyżeczkę w moim deserze.
Jego złodziejstwo wywołuje mój śmiech.
– Cholera, naprawdę jesteś zachłanny.
– Przepraszam. Jestem zaskoczony, że moje zęby nie są rozmiaru Giant Chiclets3. Jestem ogromnym miłośnikiem słodyczy.
– To bierz, co chcesz – dlaczego z nim flirtuję?
Porusza znowu brwiami i mówi:
– Liczyłem na to.
Prawie wypluwam kawałek tiramisu, który właśnie włożyłam do ust. Jego twarz przybiera znowu lekko różową barwę, co wydaje mi się niezwykle urocze.
– Przepraszam. To było trochę nie na miejscu – stwierdza.
Przełykam, by się nie zakrztusić, i odpowiadam:
– Nie. Ja nie miałam na myśli niczego, co by było nie na miejscu. Po prostu wziąłeś mnie z zaskoczenia – zanim jestem gotowa wziąć kolejny kęs, mój talerzyk jest pusty. Drew patrzy na mnie wzrokiem pełnym poczucia winy. I z jakiegoś powodu mam ochotę uszczypnąć go w policzek i powiedzieć, że wszystko w porządku. Jak bardzo jest to dziwne? Zazwyczaj nie jestem dziewczyną, która chichocze i łapie za policzki. Teraz, gdy o tym myślę, w ogóle nie jestem dziewczyną, która je desery na spółkę.
– Przepraszam, że ukradłem twoje tiramisu.
– W porządku. Oddałeś mi przysługę.
– Jak to?
– Nie potrzebuję aż tylu dodatkowych kalorii.
– O nie, proszę, powiedz, że nie jesteś jedną z tych – cofa się ku oparciu krzesła i przygląda mi się uważnie.
– Jedną z których? – jestem naprawdę zdezorientowana.
– Króliczków. Dziewczyn, które jedzą jak króliki.
– Nie, nie przeżyłabym bez pizzy. Chyba to zauważyłeś.
– Zauważyłem, że wyglądasz idealnie.
Oho, wszyscy tak mówią, kiedy chcą się dobrać do twoich majtek.
– Nie wierzysz mi?
– Nie, wierzę. Ale daj spokój. Większość facetów myśli tylko o jednym.
– To prawda. Ale, Cate, ja nie jestem jak większość facetów.
Wybucham śmiechem.
– O tak, to wcale nie jest typowy tekst.
– Cholera. Zawaliłem, prawda?
– Nie jest najgorzej – oboje chichoczemy.
– Więc, Cate Forbes, czy masz ochotę pójść ze mną na drinka?
– Tak. Jedno pytanie. Gdzie mieszkasz?
Znów pojawia się ten uroczy uśmiech i Drew mówi:
– W Indy. Ale nie martw się. Zarezerwowałem pokój w hotelu na tę noc. Myślałem, że może nam się zejść do późna i nie chciałem potem wracać przez godzinę do domu.
To było słodkie.
– Gdzie się zatrzymałeś?
– W Union.
– Super. To jedźmy tam.
Decydujemy się na klub o nazwie Chuckie’s. W samochodzie Drew pochyla się w moją stronę i pyta:
– Cate, pozwolą ci wejść do klubu, skoro nie masz jeszcze dwudziestu jeden lat?
– Bez obaw. – Macham ręką. – Jestem zaradną studentką. Mam fałszywy dowód.
– Zdążyłem się zorientować po tym, że jesteś przyjaciółką Jenny.
Kiedy docieramy do Chuckie’s, kierujemy się prosto do baru. Drew zamawia dla nas drinki – wódkę z napojem gazowanym dla mnie, a dla siebie wódkę z tonikiem – po czym rozpoczyna polowanie na jakieś miejsce, żeby usiąść i pogadać. Łapie mnie za rękę i prowadzi przez salę do małego stolika w pobliżu parkietu.
– Jestem zaskoczony, że udało nam się znaleźć to miejsce.
– Wiem. Punkt dla nas – robię z nim żółwika i stukamy się szklankami.
Rozbrzmiewa muzyka, ludzie tańczą, a ja rozglądam się po sali, sprawdzając, czy rozpoznam kogoś z obecnych.
Nie kojarzę nikogo, więc zamiast tego skupiam się na niesamowitych oczach Drew. Patrzy na mnie z wyrazem zainteresowania. Nie jest to ani trochę niezręczne. Nikt wcześniej nie sprawiał, że czułam się wyjątkowa, ale kiedy on na mnie patrzy, właśnie tak się czuję. Uśmiecham się, potem wypijam łyk drinka.
– Jeśli będziesz mi się tak przyglądać, pomyślę, że mam coś na twarzy.
Zgina rękę i pochyla się nad stołem, by znaleźć się bliżej mnie.
– Staram się być grzeczny i nie pocałować cię tak, jak mam na to ochotę, tutaj, przy wszystkich.
– A może ja mam ochotę, żebyś mnie pocałował – mówię bez cienia wstydu.
Prawie odkrywa mój blef, kiedy ni stąd, ni zowąd kelnerka stawia przed nami dwa szoty. Drew płaci i unosi jeden kieliszek.
– To ty je zamówiłeś?
Unosi jeden kącik ust w seksownym uśmieszku.
– Przyznaję się do winy. Wiem, że lubisz wódkę, więc pomyślałem, że parę szotów z cytrynką będzie dobrym pomysłem.
– Uwielbiam szoty z cytrynką. Próbujesz mnie upić, Drew McKnighcie?
– Usilnie próbuję cię zdobyć, Cate Forbes, w każdy możliwy sposób.
Nie potrzebuję wódki, bo jestem pijana nim. Jest z nim tak swobodnie i czuję się obok niego tak komfortowo, jakbyśmy znali się od lat, a nie parę godzin.
– Za cytryny i wódkę!
Szeroki uśmiech Drew przywołuje w odpowiedzi taki sam na moją twarz. Cholera, facet jest niesamowicie uroczy, na moje szczęście. A może na jego własne szczęście? Stukamy się szotami i wypijamy do dna. To idzie stanowczo zbyt łatwo. Nagle rozbrzmiewa I Gotta Feeling zespołu Black Eyed Peas.
Wyfruwam z mojego krzesła bez cienia skrępowania. Jak wariatka biegnę na parkiet, naćpana życiem i Drew, zaczynam tańczyć. Alkohol mnie wyluzował i poczułam ochotę na mały show. Drew siedzi, a ja tańczę tylko dla niego, huśtając biodrami i krążąc wokół niego. Parę razy zdarza mi się zachwiać, ale łapię równowagę, unosząc kciuki w kierunku Drew, jakbym chciała pokazać, że to był zamierzony ruch. On zaś śmieje się i robi żółwika na odległość. Kiedy piosenka się kończy, roztrzepuję włosy i wracam do stolika.
– Niezła z ciebie tancerka, Cate.
– O tak, to jeden z moich talentów. Jesteś szczęściarzem, Drew. Większość ludzi nie ma pojęcia o tych moich ukrytych zdolnościach. – Pochylam się bliżej niego i szepczę mu do ucha. – Uprawiam stealth dance4.
– Och, naprawdę?
– Tak. Mam własne kroki.
– Wierzę, że masz, ale muszę się z tobą czymś podzielić.
– Tak? Czym?
– Też mam swoje sekretne kroki, Cate.
– Och, jestem pewna, że masz.
Zaczynają grać wolną piosenkę i Drew bierze mnie za nadgarstek, obraca mnie i mówi:
– Na przykład teraz. Co powiesz na taniec, tancereczko?
Staję na parkiecie w jego ramionach szybciej, niż jestem w stanie pomyśleć. I podoba mi się to. Nie, jest idealnie. Trzyma mnie blisko siebie, o wiele bliżej, niż sugerowałaby długość naszej znajomości. Prawda jest taka, że sama mam ochotę zabrać ręce z jego ramion i wplątać moje palce w jego włosy. Ma miły zapach. Nie za mocny, ale świeży i czysty, a ja chciałabym ułożyć twarz w miejscu, gdzie jego ramię łączy się z szyją, i wtulić się w niego tu, na parkiecie. Moja dłoń spoczywa w jego dłoni, ale wtedy Drew zmienia kroki. Splątuje nasze palce razem. Ten niewielki ruch sprawia, że żołądek mi się zaciska, a ja desperacko pragnę go pocałować. Odchylam się, by na niego spojrzeć, i odkrywam, że on także mi się przygląda. Na jego twarzy nie ma uśmiechu, jedynie jakiś poważny zamiar wyryty w przymrużonych lekko oczach. Niespodziewanie piosenka się kończy i stajemy unieruchomieni własnymi spojrzeniami, podczas gdy zaczyna lecieć coś szybszego. Drew nie mówi ani słowa, tylko odprowadza mnie z parkietu, obejmując na wysokości ramion.
– Dziękuję ci za ten taniec, Cate – mówi, kiedy docieramy do stolika. Pochyla się i daje mi buziaka w policzek.
Jeszcze trochę pijemy i tańczymy. A ja bawię się o wiele za dobrze. Tak dobrze, że Drew musi mnie praktycznie siłą stamtąd wyciągać. Na szczęście po kolacji zaparkował samochód w garażu hotelu Union, skąd poszliśmy pieszo do Chuckie’s. Teraz musimy wrócić do domu. Cudownie się z nim czuję. Nie chcę, by ta noc się kończyła. Mówię mu o tym.
– To najlepsza randka, na jakiej kiedykolwiek byłam.
– I pomyśleć, że nazywałaś mnie dziadkiem – dźga mnie łokciem.
– Skąd mogłam wiedzieć, że dziadkowie są tacy seksowni.
Jest późny wrzesień i nocą robi się trochę chłodno. Obejmuję się rękami, a Drew otacza moje ramiona. Ale pragnę więcej. Pragnę, by otoczyły mnie obie jego ręce, i chcę go skosztować. Mój podstępny umysł zaczyna pracować, więc udaję, że na czymś staję i potykam się. Działa idealnie. Łapie mnie za biodra, utrzymując mnie stabilnie, i stajemy twarzą w twarz. Obejmuję jego szyję, a on pochyla głowę, aż nasze usta prawie się stykają. To mi nie wystarcza. Pragnę więcej Drew McKnighta. Pragnę całego Drew McKnighta. Ale nie jestem zbyt doświadczona, więc pozwalam mu prowadzić.
Odsuwa się i szepcze:
– Powiedz mi, że jest w porządku.
– Jest o wiele lepiej niż w porządku.
Jego usta przylegają do moich, z początku niepewnie, jakby badając grunt. Miękkie, acz stanowcze, wgryzają się w moje i nagle czuję jego język. Przeciąga nim po mojej dolnej wardze i otwieram usta. Nagle zaczynamy się całować. Całować agresywnie. Przyciska moje ciało do swojego, oplata mnie ciasno ramieniem, jego głowa przechyla się na bok, a pocałunek staje się głębszy. Eksploruje moje usta, przyciskając się do mnie z całą mocą. Czuję jego twardość i siłę przez materiał mojej sukienki. Moje ciało staje się żywym przewodem elektrycznym – gęsia skórka wykwita od szyi po same kostki, brzuch się zaciska, sutki twardnieją i po raz pierwszy w życiu jestem mokra. Od samego pocałunku. Do wszystkich seksownych diabłów.
Przesuwamy się. Drew unosi mnie w powietrze i, nie przestając się całować, przesuwamy się. Nie jestem pewna dokąd i mało mnie to obchodzi, o ile nasze usta będą cały czas razem. Zatrzymujemy się, gdy moje plecy o coś się opierają. Za każdym razem, gdy odrywa się ode mnie, biorąc oddech, wgryza się ponownie w moje usta, sprawiając, że chcę jeszcze więcej. Potem jedna z jego dłoni zsuwa się niżej do moich bioder i zaciska, chwytając mnie mocniej, przyciskając jeszcze do jego ciała. Szarpnięciem odrywa się ode mnie.
– Kurwa. Cate. Catelyn. Cate, Cate, Cate – litania do imienia Cate.
Chwilę później jego usta są z powrotem przyciśnięte do moich. Trwa to tylko sekundę, więc zaczynam jęczeć w proteście, gdy znów się odrywają. Drżę na całym ciele i mam miękkie kolana. Chwytam go za ramię, by nie przewrócić się na chodnik. To jest to, o czym piszą poematy i erotyki. Mam mokro między nogami, a jedyne, czego dotknął poza moją twarzą, to wnętrze moich ust i biodra. Jeszcze raz jego usta odnajdują moje, splątując mój żołądek w węzeł szaleństwa i powodując zawroty głowy. Tym razem, kiedy przestaje, potrzebuję kilka chwil, by dojść do siebie.
– Chodź ze mną do pokoju. Proszę. Nie musimy robić niczego, z czym się nie będziesz dobrze czuła. Obiecuję. Chcę cię tylko przytulić. I patrzeć na ciebie. I się z tobą obudzić. Może brzmię jak cipka, ale nie jestem jeszcze gotowy, żeby odwieźć cię do domu.
Moje brwi z całą pewnością szybują aż pod linię włosów, kiedy chichoczę. Jedynie dlatego, że jestem pijana – pijana jego pocałunkami. Nie znoszę chichoczących dziewczyn, ale pomysł, że można by nazwać go cipką, śmiertelnie mnie bawi.
– Dobrze. W porządku, przyjdę. Ale nie będę się z tobą pieprzyć – wyrzucam.
– Nie, oczywiście. Żadnego pieprzenia. Nie ma mowy o pieprzeniu. Solennie przysięgam. Słowo skauta. Boże, jesteś tak cholernie piękna.
Ten facet jest idealny. Jak z moich marzeń. I pomyśleć, że o mały włos bym się z nim nie umówiła! Nie patrzyłam tak na to, ale jaki wielki błąd bym popełniła! Bierze mnie za rękę i kierujemy się do jego pokoju. Mam nadzieję, że to wszystko dzieje się naprawdę, a nie tylko alkohol sprawia, że tak się czuję. Zatrzymuję się na chwilę i szczypię się w rękę.
– Co się stało? Robak cię ugryzł?
– Nie. Chciałam się tylko upewnić, że nie śnię – i w mgnieniu oka jego dłonie mnie obejmują, a jego twarz pochyla się nad moją.
– Nie śnisz, Cate. To się dzieje naprawdę – i całuje mnie znowu, wykradając ze mnie każdy kolejny oddech. Kiedy w końcu przestaje, przesuwam palcami po jego wargach.
Potrząsam głową, by wyklarować myśli.
– Nie wiem, co ja sobie myślałam.
– Co masz na myśli?
– Dlaczego nie chciałam się z tobą umówić? Co, do diabła, było ze mną nie tak? – wtedy uświadamiam sobie, że brzmię głupio i że powiedziałam to głośno. Muszę zamknąć usta, zanim przestraszę biednego chłopaka.
– Dlatego obrałem sobie taki cel, Cate.
– Muszę ci coś wyznać – mówię, kiedy ruszamy dalej.
– Tak?
– Potknęłam się celowo. Chciałam mieć pretekst, żeby cię dotknąć.
Staje i przygląda mi się.
– Serio?
Kiwam głową, a on ponownie mnie całuje.
– Jak tylko zobaczyłem cię na tej imprezie, wiedziałem już, że to kliknie.
Chwilę potem pojawia się przed nami hotel Union i nagle robię się nerwowa. Co, jeśli rozbierzemy się do naga? O nie! Nie pozbyłam się buszu. Ani się nie ogoliłam, ani nie wydepilowałam woskiem. Niech to szlag! Wyglądam tam na dole jak przerośnięta małpa. Kurwa! Co ja zrobię? Nie spodziewałam się tego, nigdy nawet nie wyobrażałam sobie, że przetrwamy tę kolację! Może zakradnę się do łazienki i użyję jego maszynki. Ale potem zerkam na jego twarz i przypominam sobie, że zapuszcza lekki zarost, więc pewnie nawet żadnej ze sobą nie zabrał na tę jedną noc. Cholercia.
– Co jest? Proszę, nie mów, że zaczynasz wątpić. Obiecuję, Cate, możemy po prostu usiąść i porozmawiać. Chcę tylko spędzić z tobą czas.
– Wiem. Ufam ci, Drew – i, co dziwne, naprawdę tak jest.
Kiedy moje myśli wracają do poszukiwania możliwości, doznaję oświecenia. Mogę powiedzieć, że nigdy nie rozbieram się na pierwszej randce. Tak. Tak zrobię. Idealnie sensowne i akceptowalne. Docieramy do jego pokoju i Drew pyta, czy mam ochotę na coś do picia. Proszę o wodę. W ciągu paru minut dostaję szklankę, z której łapczywie piję.
Sposób, w jaki na mnie patrzy, sugeruje mi, że widzi moje zdenerwowanie.
– Masz wyrzuty sumienia, prawda?
Kręcę głową.
– Nie, to nie to.
– Proszę, powiedz mi. Nie chcę, żeby coś ci ciążyło.
Moje głupie, totalnie głupie usta wyrzucają z siebie natychmiast:
– Wyglądam dziś jak zarośnięta małpa od pasa w dół.
– Że co?
Zgaduję, że jako mężczyzna nie zrozumiał, o co mi chodzi. Podnoszę więc palec wskazujący i wskazuję bezpośrednio między nogi.
W świetle zapalonej żarówki wszystko staje się oczywiste, ponieważ widzę jego uśmiech. Olbrzymi.
– W porządku. I tak nie planowałem cię rozbierać.
OK, więc właśnie wyjawiłam swój najgłębszy, najciemniejszy i najbardziej upokarzający sekret – no, prawie najbardziej upokarzający – i to wszystko na nic? Poczułam się śmiertelnie zakłopotana bez najmniejszej potrzeby? Chcę wpełznąć do jakiejś nory i tam umrzeć. Robię tylko jedną rzecz, którą znam. Łapie najbliżej leżącą poduszkę i chowam w niej twarz. Najprzystojniejszy facet, jakiego w życiu spotkałam, o najbardziej uroczych oczach na tej planecie, siedzi przede mną, a ja właśnie powiedziałam mu, że moja cipka jest zarośnięta jak Wielka Stopa. To właśnie zastąpiło historię z tamtym dupkiem na pierwszym miejscu listy najbardziej uwłaczających rzeczy w moim życiu. Nigdy jeszcze tak nisko nie upadłam. Nigdy.
TRZY
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Żywa muzyka i moi jeszcze żywsi współpracownicy wypełniają klub. Ale nie widzę ani nie słyszę żadnego z nich. Wpatruję się w lustro wiszące za barem, zastanawiając się, czyje odbicie widzę. Prawie nie rozpoznaję kobiety przyglądającej mi się pustym wzrokiem. Drew… Andy jest w mieście. Minęły trzy dni, odkąd go spotkałam, i nie jestem w stanie wyrzucić go z głowy.
– Cate, jesteś za cicha. To uroczystość. Zakończyliśmy sprawozdanie Caine’a. Może teraz będzie nam dane spać dłużej niż cztery godziny na dobę – Daniel uśmiecha się i przykłada szklankę do ust. – Przynajmniej do czasu zebrania w poniedziałek, gdzie omawiamy nasz nowy projekt.
Śmieje się z własnego żartu, gdy Mandy przysuwa się do nas z dwoma drinkami w rękach. Pochyla się, by szepnąć mi do ucha:
– Nie wiem, co się z tobą dzisiaj dzieje, ale będziesz świętować.
Biorę zaoferowany mi drink, czując się jak smutaska. Mandy unosi swoją szklankę, a po niej cały team robi to samo. Nie chcąc być odszczepieńcem, dołączam się i przyklejam na twarz uśmiech.
– Za nas, a szczególnie za Cate. Bez jej pomocy w ostatnim momencie wszyscy moglibyśmy być teraz w biurze, poprawiając projekt – ogłasza Mandy.
– Za Cate – wszyscy wznoszą toast.
– Za nasz team – odpowiadam. – W teamie nie ma miejsca na „ja”. Wszyscy poświęciliśmy godziny i wszyscy, mam nadzieję, otrzymamy nagrody.
– Tak jest, tak jest! – rozlega się chór okrzyków.
Nie mam pojęcia, czy za ukończenie zadania na czas otrzymamy bonusy inne niż ten wolny dzień, który już dostaliśmy. Ale nadal mogę mieć nadzieję. Popijam szota, nie wiedząc kompletnie, co to za napój.