Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeśli dokona jednego złego wyboru, zaryzykuje utratę wszystkiego.
Jenna Rhoades jest niczym zakazany owoc - pochodzi z jednej z najbogatszych rodzin w Charleston. Jej bliscy dokładnie wiedzą, jakiego partnera dla niej szukają. I Kenneth na pewno nie jestem tym kimś. Niestety, odkąd się poznali, on myśli tylko o niej. Natomiast ona uważa, że są tylko świetnymi przyjaciółmi. Jak Kenneth ma grać tę rolę, kiedy wszystko, czego chce, to jej gorące ciało w jego pościeli?
Jego celem będzie przekonanie jej, że czasami dobrzy przyjaciele są najlepszymi kochankami. Ale jeden zły wybór i stracą swoją szansę na miłość
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 449
Podziękowania
Czujemy się w obowiązku coś jeszcze powiedzieć na zakończenie tej serii. Żadna z nas nigdy nie marzyła, że dotrzemy do tego miejsca… – do trzeciej książki zamykającej serię – oraz… że będzie to siódma napisana wspólnie książka. A tak przy okazji, zaczęłyśmy już ósmą! Za to właśnie musimy podziękować Wam, naszym Czytelnikom. Nie pisałybyśmy ani razem, ani solo, gdyby nie Wy. Dlatego dziękujemy Wam z głębi naszych serc za to, że zaryzykowaliście ze Złym losem i towarzyszyliście nam przez wszystkie pozostałe książki!
Chciałybyśmy w tym miejscu powiedzieć: dziękujemy naszym pierwszym Czytelniczkom i Recenzentkom: Kristie, Andrei, Ninie, Jill i Heather. Byłyście z nami przez cały czas i jesteście naszym DOBRYM WYBOREM, ponieważ potrząsacie nami, kiedy tego potrzebujemy, i dajecie nam znać, co działa, a co nie. Dzięki, że pomagacie ulepszać nasze historie!
Nie wiemy, co byśmy bez Was zrobiły!
Dziękujemy Ninie Grinstead i Social Butterfly PR za reklamę naszych książek. Nie opuściliście nas, nawet gdy niespodziewanie wszystko zmieniałyśmy, a Wy chcieliście nas za to zabić. Kochamy Was!
Dziękujemy także Rickowi Milesowi z Redcoat PR za wszystko, zwłaszcza w sytuacjach, gdy zmieniamy daty pod wpływem impulsu.
Dziękujemy Paige Smith za sumienną redakcję i za to, że zawsze nas ciśniesz. Prawda jest taka, że nie lubimy trzymać się planu!
I wreszcie wielkie dzięki dla Sary Eirew za niesamowitą okładkę!
Ta książka jest dla wszystkich, którzy zaryzykowali i przeczytali Zły los.
Od autorek
Od Annie…
Na początku lata 2015 roku Terri zaproponowała mi napisanie „mojej historii”. Część z Was może już to wiedzieć, a część nie. Tak czy inaczej wydało mi się to po prostu niemożliwe. Wspomnienia były zbyt bolesne i nie zamierzałam tego wszystkiego odkopywać. Nie było mowy, żebym kiedykolwiek jeszcze przeszła tę drogę. Terri nie poddawała się i goniła za mną jak pies, depcząc mi po piętach. Pewnego dnia podsunęła mi pewien pomysł. Zaproponowała, żebyśmy wspólnie napisały tę historię i w pewnym stopniu zamieniły ją w fikcję, czyniąc ją tym samym mniej trudną dla mnie. Poszła o krok dalej, dodając do fabuły to coś – nie powiem co, bo mogą być wśród Was tacy, którzy jej nie czytali. Nie muszę chyba mówić, że się na to zgodziłam. Tej nocy wysłałam jej prolog. Możecie go przeczytać, jeśli chcecie. Wystarczy tylko sięgnąć po Zły los – powieść, od której wszystko się zaczęło.
Od Terri…
Prolog doprowadził mnie do łez, ale potrzebował jeszcze jednej rzeczy. Dodatkowego akapitu na końcu, który, mam nadzieję, wzbudził w Was ciekawość na temat tego, co się stało. Z tego miejsca stworzyłyśmy wyjątkową historię, która jest nie do podrobienia. Mamy jednak nadzieję, że podróż Bena w Złym chłopaku i Jenny w Złym wyborze obudzi w Was te same uczucia co Zły los. Życzę miłej lektury.
Prolog – teraźniejszość
JENNA
Druhny wychodzą, jedna po drugiej, a moja panika narasta, nie stopniowo z każdą kolejną idącą dziewczyną, ale uderzającymi w niebo falami. Organizatorka wesela uśmiecha się swoim idealnym, protekcjonalnym uśmiechem, chociaż wiem, że uważa, że moja rodzina nie dorasta Balfourom do pięt. Mam to w dupie. To, co mnie w tej chwili obchodzi, to fakt, że zaraz podejdę do ołtarza i poślubię Kennetha, mężczyznę, którego nie kocham.
Oklaski, oklaski, oklaski.
– Już czas, Jenno.
Uwielbia to swoje szybkie klaśnięcie. Chciałabym ją klasnąć w łeb. Ale mogę sobie tylko wyobrazić, jak jej sznur pereł pęka i rozsypuje się na wszystkie strony. Z moim szczęściem poślizgnęłabym się na jednej z tych małych kurewskich perełek i poszybowałabym z dupskiem w powietrzu, łamiąc sobie nogę. Więc zamiast tego zachowuję się grzecznie i pochylam konstrukcję upiętych, przesadnie wystylizowanych włosów – wielki Boże, mam wetkniętych w nie chyba ze sto pięćdziesiąt wsuwek – po czym wlokę się za nią, wychodząc z pokoju przeznaczonego dla panny młodej. To właściwie wszystko, co mogę zrobić w tej absurdalnej sukni, którą mam na sobie. Gdyby było jeszcze kilka warstw tiulu, wątpię, by ktokolwiek wiedział, że tu jestem. A te buty… ledwo mogę w nich chodzić, takie są wysokie.
Tata czeka na mnie w przedsionku kościoła episkopalnego św. Filipa. Przyznaję, nie chodzę zbyt często do kościoła. Dobra, jestem poganką. I prawdopodobnie powinnam w końcu coś z tym zrobić, bo tak trzeba. Ale w tej sprawie nie miałam nic do powiedzenia. Mój ślub, przyjęcie, suknia, kwiaty – wszystko zaplanowały moja matka i pani Balfour. Zastanawia mnie, kto dzisiaj bierze ten ślub.
Pocieram dłonie – bo już zostałam poinstruowana, żebym nie ważyła się nawet dotknąć mojej sukni od projektanta haute couture – ale jak, do cholery, mam tego uniknąć? Musiałabym trzymać ręce prosto. Znów przemyka mi przez głowę: Co ja, kurwa, robię?
– Jenna, wyglądasz… hm, wspaniale – odzywa się tata.
Chwila zawahania sprawia, że zastanawiam się, czy rzeczywiście tak uważa, czy też może nie chciał zranić moich uczuć. Prawda jest taka, że wyglądam ohydnie. Nawet Cate z trudem powstrzymywała śmiech, kiedy mnie zobaczyła.
– Och, tato – wykręcam ręce, po czym ruszamy. Cholera! Jak ja się wpakowałam w ten bałagan? Wiem – mama. To jej wina. Muszę to zrobić. Wzdrygam się. W głowie, nie w rzeczywistości, bo z technicznego punktu widzenia nie jest to możliwe. Przychodzi mi na myśl, że obejmuję się własnymi ramionami i mocno potrząsam całym ciałem. Chichoczę na to wyobrażenie. Poza tym, gdybym próbowała to teraz zrobić w tej beznadziejnej sukni, z pewnością upadłabym na tyłek, przypominając kleksa z bitej śmietany.
– Co jest? – pyta tata.
Ponownie wykręcam ręce, gdy organizatorka ślubu przynosi mi bukiet, znów klaskając w dłonie.
Kiedy go chwytam, prawie ściąga mnie do podłogi. Musi ważyć ze dwadzieścia kilo.
– Czego tam napakowaliście? Ołowiu?
– Panno Rhoades, gdyby zajrzała pani do umowy, zobaczyłaby pani, dlaczego jest on taki ciężki.
– Chyba nie dam rady go dźwigać.
– Cóż, musi pani. Pani Balfour nalegała.
– Ach, więc to w takim razie jest jej ślub? – pytam z kwaśną nutą w głosie.
– Ona płaci za kwiaty, czyż nie? – rzuca.
– Panie, uspokójcie się – mówi tata swoim głębokim, spokojnym głosem. – Jenna, wiem, że denerwujesz się ślubem, ale, kochanie, ten bukiet jest, cóż… to naprawdę coś.
– Rzeczywiście, coś.
Ruszam znowu, pozwalając Pani Organizatorce Ślubu trzymać przez chwilę to monstrum. Zobaczymy, jak sobie poradzi. Kątem oka widzę, jak przekłada bukiet z ręki do ręki, a po chwili zaczyna kołysać nim jak dzieckiem. Dlaczego, do cholery, kupili coś tak ostentacyjnego? Chryste, potrzebuję valium albo drinka.
– Tato, czy masz jakiś alkohol?
Z jego piersi wydobywa się głębokie chrząknięcie.
– Pora, aby podeszła pani do ołtarza, panno Rhoades – mówi organizatorka.
– Nie mogę tego zrobić.
– Jenna? Panno Rhoades? – pytają jednocześnie.
Ale w tym momencie przez główne drzwi kościoła wpada Brandon, największy powód mojego wahania, mojego zwlekania, mojej niechęci do poślubienia Kennetha.
Rzuca spojrzenie w moją stronę i mówi:
– Jenna, nie możesz tego zrobić – a potem skupia się na mnie, jego oczy wędrują ponad moimi i lądują na mojej fryzurze. – Co, do cholery, stało się z twoimi włosami?
Nie jestem pewna, czy chcę krzyczeć, czy się śmiać.
– Brandon, ja…
– Jenna, musimy iść – mówi organizatorka.
Przez zamknięte drzwi słychać stłumioną melodię Kanonu D-dur Pachelbela. Dłoń taty zamyka się na moim ramieniu.
Przepływa przeze mnie fala ciepła bijąca od stojącego przede mną Brandona.
– Jenna, nie kochasz go. Wiesz, że nie, chyba że kłamałaś, kiedy mówiłaś, że to mnie oddałaś swoje serce. Nigdy nie będziesz szczęśliwa jako jego żona, wiesz, że mam rację.
– Jenna? – mówi tata tonem żądającym odpowiedzi.
– Brandon, chodzi o coś więcej – wymyka mi się westchnienie frustracji.
– Więc wytłumacz mi to – błaga Brandon. – Nawet jeśli ja nie jestem dla ciebie tym właściwym, to on na pewno nim nie jest. Wiesz, że mam rację.
– Co masz na myśli? Wytłumacz się – tata jest wyraźnie zakłopotany.
– Chodzi mi o to, że pana córka wychodzi za mąż za niewłaściwego człowieka – chce powiedzieć coś jeszcze, ale dzwoni jego telefon, więc wygrzebuje go z kieszeni.
Kiedy już wydaje mi się, że zamierza zignorować połączenie, on odbiera.
– Co? – jego twarz blednie i ściąga się w wyrazie bólu. Zerka na mnie przez moment, ale jakby w ogóle mnie nie widział. Wyraz jego twarzy przeraża mnie tak samo, jak jego musiał przerazić ten telefon.
– Brandon? Co jest?
Rusza do tyłu z otwartymi ustami, patrząc oszołomionym wzrokiem i pozostawiając mnie w kompletnym zdumieniu.
– Brandon! – wołam ponownie.
– Ja… muszę… muszę iść – wyjąkuje.
Znika za drzwiami, przez które wszedł chwilę wcześniej. Jego kroki są tak szybkie, że przez myśl przemyka mi, że może się potknąć, uciekając przede mną. Desperacko chcę biec za nim i upewnić się, że nic mu nie jest. Jednak tata zatrzymuje mnie, zaciskając dłoń na moim ramieniu.
Odwracam się, by spojrzeć mu w oczy.
– Jenna, już czas – mówi.
W jego oczach widzę los, który przypadł mi w udziale. Podjęcie tej decyzji nie było łatwe. Kenneth jest dobrym człowiekiem. Nawet jeśli nie jestem w nim zakochana, miłość, która jest we mnie, będzie musiała wystarczyć.
CZĘŚĆ PIERWSZA
PRZESZŁOŚĆ
JENNA
Kiedy moja najlepsza przyjaciółka Cate straciła męża, który był również najlepszym przyjacielem mojego brata – wszyscy byliśmy w ogromnym szoku. Facet był nie do zatrzymania, niezrównany i niepokonany we wszystkim, co robił, z wyjątkiem choroby. Nawet po jego pogrzebie część mnie oczekiwała, że wyskoczy i powie: „Tylko żartowałem” lub coś w tym stylu. Ale tak się nie stało. I mimo upływu czasu wciąż trudno mi się z tym uporać.
Wszyscy go kochali, bo też bardzo łatwo było go kochać. Rozważny, troskliwy, nie mówiąc już o tym, że piękny wewnątrz i na zewnątrz. Forma, z której został odlany, została rozbita tuż po jego urodzeniu, więc był nie do podrobienia. Cate i Ben, którzy są nadal pogrążeni w żałobie, znajdują oparcie w sobie nawzajem. Ale ja, nie mając nikogo, na kim mogłabym się oprzeć, radzę sobie dużo gorzej, w końcu oboje mnie potrzebują. Dla nich muszę być silna. Ale – jakkolwiek głupio to zabrzmi – on był też moim przyjacielem, prawie bratem i czasami ja także tęsknię za ramieniem, na którym mogłabym się wypłakać.
Cate z promiennej i pełnej życia osoby, którą znałam, stała się ponura i wyzuta z emocji. To tak, jakby ktoś podpalił w jej wnętrzu lont i wysadził ją całkowicie w powietrze. A Ben… nie da się tego inaczej ująć – jest w rozsypce. Mój brat zmienił się w zwykłego dziwkarza. Szkocka i wódka są teraz jego najlepszymi przyjaciółkami. Zostaje w barze do późna albo w ogóle nie wraca do domu. Tak jakby przeszedł na ciemną stronę. To zaskakujące, że jest w stanie funkcjonować w pracy, ale jakimś cudem tak właśnie jest. I muszę też przyznać, że zawsze jest do dyspozycji Cate – dzień i noc.
Ja… ja jestem sfrustrowana jak cholera. Stałam się jak zbyt mocno ściśnięta sprężyna, gotowa odskoczyć w każdej chwili. Brakuje mi kogoś, z kim mogłabym porozmawiać. Ja też kochałam tego faceta. Może nie byłam z nim tak blisko jak Ben, a już na pewno nie jak Cate, ale znałam go przez całe życie, a kiedy znika ktoś taki jak on, nie da się wypełnić tej pustki. Ani Cate, ani Ben – zanurzeni we własnych kłopotach – nie mają czasu myśleć o mnie. Nie winię ich za to. Po prostu nie ma ani jednej osoby, z którą mogłabym o tym porozmawiać, która by to zrozumiała. Świat zmienił się w gówno, a ja stałam się wychodkiem.
Życie, w którym ciągle udaję szczęśliwą, jest do bani. Moja uśmiechnięta twarz zaczyna przypominać oblicze Jokera. Mam nadzieję, że Cate zacznie wreszcie znów żyć, ale nie jestem pewna, czy to może się zdarzyć w najbliższym czasie.
W drodze do pracy, gdy gęsty ruch sprzyja moim wewnętrznym monologom, wjeżdżam w coś na środku pasa ruchu. Nie ma możliwości, aby to ominąć, i wkrótce po tym, jak w to uderzam, mój samochód wydaje dziwny brzęczący dźwięk. Świetnie, właśnie tego mi trzeba. Teraz spóźnię się do pracy, a mój szef to prawdziwy palant. Lepiej do niego zadzwonię, bo muszę podjechać do mechanika.
Odbiera natychmiast po tym, jak wydaję komendę głosową mojemu samochodowi, by wybrał jego numer.
– Jenna? Dzwonisz, żeby powiedzieć, że dzisiaj nie zdążysz?
– Jestem w drodze, ale właśnie w coś uderzyłam i mam problem z samochodem. Muszę szybko sprawdzić, co się stało.
Następuje długa, niezręczna cisza, ale nie przerywam jej. Pozwalam na to szefowi.
– Hmm. Dobrze. Przyjedź tak szybko, jak tylko możesz. I nie zatrzymuj się nigdzie, jak już ogarniesz auto.
Naprawdę? A co innego niby mam zrobić? Pójść na zakupy?
– Oczywiście.
Ruszam do autoryzowanego serwisu, ale sznur aut przede mną wlecze się powoli, więc gdy tylko widzę serwis dla samochodów importowanych, przed którym stoi mnóstwo pojazdów, kieruję się ku niemu. Wchodzę do środka, mając z tyłu głowy myśl, że muszę jak najszybciej dotrzeć do pracy. Zatrzymuję się, a dobiegający ze środka hałas się nasila.
Wita mnie kobieta z ciemnymi włosami i równie ciemnym makijażem, by nie wspomnieć o tatuażach i piercingu.
– W czym mogę pomóc?
– Ech, tak. Chodzi o mój samochód. Chyba w coś uderzyłam.
Nigdy wcześniej nie miałam załamania nerwowego ani ataku lęku, więc nie potrafię tego wyjaśnić. Wiem tylko, że w tym momencie wszystko zamyka się wokół mnie, a pokój zaczyna się kurczyć. Drzwi za ladą się otwierają i wysoki facet z kruczoczarnymi włosami i mnóstwem kolorowych tatuaży na obu ramionach przechodzi obok kobiety i uśmiecha się do mnie.
– Czy jest jakiś problem?
Potrząsam głową. Muszę wyglądać na nieźle pomyloną.
– Nic ci nie jest?
Chwytam się za szyję, bo moje płuca nagle się zwężają.
– Nie mogę oddychać – wykrztuszam. Co się dzieje, do cholery?
Facet obiega ladę i pyta, czy mam jakieś alergie.
– Nie.
Czuję, jakby moją twarz i ręce kłuły niewidzialne szpilki. Mówię mu to.
– Dana – mówi – podaj papierową torbę spod lady.
Następnie instruuje, żebym przyłożyła torebkę do ust i oddychała głęboko. Otacza mnie ramieniem i tłumaczy, że mam atak paniki i muszę wdychać dwutlenek węgla. Skąd on to wie? Warto spróbować, bo jeśli tego nie zrobię, to umrę, jestem pewna. Niecałą minutę później czuję się już lepiej. On jednak każe mi kontynuować oddychanie w ten sposób aż do całkowitego odprężenia. W końcu zabiera ode mnie torebkę. Gniecie ją, a dźwięk miętego papieru przywołuje mnie do rzeczywistości.
I, tak po prostu, załamuję się i wybucham głośnym płaczem.
Łzy spływają mi po twarzy, gdy chłopak prowadzi mnie w stronę zaplecza, mrucząc uspokajające słowa. W końcu docieramy do pokoju, gdzie sadza mnie na kanapie. Potok łez nie pozwala mi wiele widzieć, ale czuję, jak jego ciało opada na miejsce obok mnie. Ciepło i ciężar jego ramienia lądują na moich plecach, a on nie przestaje mamrotać miłych słów.
Trwamy tak przez kilka minut i wiem, że muszę jakoś wyjaśnić to całe gówno, ale zdaje się, że nie mogę przestać. Nie wiem, od czego to wszystko się zaczęło, ale muszę zakręcić kurek. Teraz. Pociągam nosem i chlipię, aż wreszcie się opanowuję, kończy mi się zapas łez i rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Bez wątpienia jest to biuro, bo znajdują się tu biurko, szafki na dokumenty, komputer, drukarka i oczywiście ta kanapa.
– Hej – mówię, a w gardle drapie mnie od długiego płaczu – dzięki. Przepraszam, że się tak rozkleiłam.
– W porządku. Już raz czy dwa miałem taką sytuację, że ktoś potrzebował wypłakać się na moim ramieniu. Dobrze jest to z siebie wyrzucić.
Mam ochotę zapytać, o kim mówi, ale porzucam tę myśl. Jest miły. Nie ma mowy, żebym wtrącała się w jego życie osobiste.
Wyciągając rękę, uświadamiam sobie, że powinnam się przedstawić.
– Jestem Jenna Rhoades.
– Jenna Rhoades – powtarza z wahaniem, jakby wypróbowując, jak moje imię układa się na języku. Zanim zdążę coś powiedzieć, cokolwiek, na przykład zapytać go, jak on się nazywa, mówi:
– Brandon Connelly.
– Miło cię poznać, Brandonie – czuję się niesamowicie głupio, a może nawet trochę jak wariatka. – Nie jestem pewna, co się stało, ale jestem wdzięczna, że mi pomogłeś.
– Naprawdę nie ma problemu – sięga do kieszeni i wyciąga chusteczkę.
– Chyba jesteś przyzwyczajony do pomagania kobietom w opałach? – wypowiedziawszy to, czuję, że policzki zaczynają mi płonąć. Nie ma co, to seksowny facet.
– Nie skaczę przez wieżowce ani nic takiego. Ale często mam brudne ręce i obrywam jakimś gównem po twarzy. W niektórych przypadkach chusteczki sprawdzają się do czyszczenia lepiej niż papierowe ręczniki.
– Delikatna cera? – drażnię się.
Brandon wzrusza ramionami.
– Nie wkurzaj się. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnie kobieta, jest facet z rękami o fakturze papieru ściernego – śmieję się, czując się nagle lekko podenerwowana.
– To prawda. Pijasz kawę? – pyta po chwili milczenia.
– Tak, dlaczego pytasz?
– Śmietanka, cukier?
– Jedno i drugie – odpowiadam.
– Zaraz wracam.
I w ciągu kilku minut wraca z gorącą kawą.
– Dzięki – biorę od niego kubek z napisem: „Kubek zajebistego mechanika”.
– Zajebistego?
Brandon się rumieni, a po chwili jego twarz staje się całkiem czerwona, co wydaje mi się niesamowicie urocze.
– To był prezent – mówi, jakby był zdenerwowany, choć nie mam pojęcia dlaczego.
Przez sekundę zapominam, jak w królewskim stylu zrobiłam z siebie idiotkę, by się tu znaleźć.
– Już wszystko w porządku? – pyta w końcu.
Czuję, jak piekielny ogień zaczyna płonąć na moich policzkach, i zastanawiam się przez chwilę.
– Tak, nie, nie bardzo.
– Chcesz o tym porozmawiać?
Spuszczam głowę i podpieram ją na dłoniach, a uśmiech znika z mojej twarzy, choć znajdował się na niej jeszcze parę sekund wcześniej. W skroniach pulsuje mi od płaczu.
– Nienawidzę płakać – nie wiem, dlaczego to mówię, więc kontynuuję. – Nie wiem. Jestem po prostu… smutna. Czy kiedykolwiek byłeś smutny?
Obracam się w jego stronę tak, by móc na niego spojrzeć, i niech to jasny szlag. Ten koleś jest gorący jak papryczki chilli gotowane w piekielnym kotle. Mroczny, niebezpieczny i pyszny.
Ma czarne włosy, wytatuowane i umięśnione ramiona, co każe mi przypuszczać, że reszta jego ciała wygląda podobnie, i oczy, och, takie uwodzicielskie. Naprawdę zajebisty. I wtedy się uśmiecha. Oczywiście, że tak, bo wie, że wpadłam po uszy. Jego uśmiech powinien zostać wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Pełne usta, proste, błyszczące zęby i… Co, do cholery, jest ze mną nie tak?
– Dlaczego jesteś smutna?
Dlaczego jestem smutna? A, no tak. Weź się w garść, Jenna.
– To długa historia.
– Nie spieszy mi się.
Wypuszczam przez usta całe powietrze, które miałam w płucach, po czym mówię:
– Zmarł mąż mojej najlepszej przyjaciółki. Był też najlepszym przyjacielem mojego brata. I ja też go kochałam. Do diabła, wszyscy kochali tego faceta. Tak czy inaczej pomyślisz, że jestem egoistką, i pewnie będziesz miał rację. Ale prawda jest taka, że nie mogę go opłakiwać, bo muszę być silna dla mojego brata i przyjaciółki. A do jasnej cholery, ja też go przecież straciłam – i tsunami łez znów powala mnie na ziemię.
– Rozumiem. Jesteś między młotem a kowadłem, udajesz bohaterkę dla wszystkich innych. To trudne, znam to aż za dobrze. Zostajesz sama i nie masz nawet z kim porozmawiać.
Słyszę to w jego głosie: rozumie. Budzi moją ciekawość, ale tłumię ją.
– Właśnie – znowu pociągam nosem – i nie wiem, co robić.
– Rozmowa pomaga.
Kiwam głową.
– Więc może chciałabyś mi powiedzieć, co cię tu dzisiaj sprowadziło?
– Och. Racja. Mój samochód. Przejechałam po czymś i silnik zaczął głośno pracować – wyjaśniam dokładnie, co się stało, i opisuję, który samochód jest mój.
Podnosi się z kanapy i zatrzymuje mnie gestem uniesionej dłoni, gdy próbuję iść za nim.
– Usiądź tutaj i pozwól, że zerknę na twój samochód, żeby znaleźć problem.
Wręczam mu kluczyk z pilotem i pozwalam robić swoje. Gdy tak tu siedzę, moje myśli krążą wokół Brandona. Po jakichś trzydziestu minutach zagląda dziewczyna z recepcji i mówi:
– Brandon kazał mi powiedzieć, że to może potrwać jeszcze około godziny. Chce wiedzieć, czy chcesz dokądś pojechać i wrócić później.
– Och, dzięki. A wie już, co się stało?
Patrzy na mnie jak na kretynkę.
– Hmm, no właśnie dlatego potrzebuje kolejnej godziny.
– Rozumiem. Zazwyczaj, gdy zostawiam samochód u mechanika, mówią mi, co jest do zrobienia, zanim zajmą się naprawą.
Oczy dziewczyny zwężają się w szparki.
– Ale tutaj jeszcze nie byłaś, prawda?
– Raczej nie.
– Więc zostajesz czy jedziesz? – pyta szorstko.
– Zostaję.
Mój szef pewnie mnie zabije, ale coś w tym miejscu mnie uspokaja.
Dziewczyna odchodzi, nie mówiąc już ani słowa. Nie jest osobą, którą określiłabym jako bardzo przyjazną. Niemal w mgnieniu oka mija mi godzina i wraca Brandon.
– Udało mi się naprawić twój samochód. W cokolwiek uderzyłaś, rozklekotało ci oś. Wyprostowaliśmy ją. Na szczęście to była bardzo drobna usterka. Przy okazji wymieniliśmy ci olej, bo najwyraźniej się z tym spóźniłaś.
– A co z tym grzechotaniem?
– Hałas zniknął. Najprawdopodobniej to, w co uderzyłaś, zaczepiło się pod samochodem i wlokłaś to przez jakiś czas za sobą. Nic tam już nie ma.
– To dobra wiadomość. Dziękuję. Więc ile jestem ci winna?
– Masz to dziś na koszt firmy.
– Nie, nie mogę się na to zgodzić. Nie po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś.
Kąciki jego ust lekko się unoszą.
– Cóż, Jenno Rhoades, wydaje mi się, że nie możesz nic na to poradzić, prawda?
Odpowiadam mu zuchwałym uśmiechem.
– Mogę cię zaprosić na kolację.
– Proponujesz mi randkę? – jego uśmiech jest tak szeroki, że brakuje dla niego skali.
Robię to? Może kiedyś.
– Nie, proponuję wymianę. Jeśli nie pozwolisz mi zapłacić, to cię chociaż nakarmię.
Krzyżuje ręce na piersi. Wygląda naprawdę dobrze. Zbyt dobrze, muszę przyznać. Jest wszystkim, czego mogłabym pragnąć, ale także wszystkim tym, czego nie mogę mieć. Moja matka dostałaby gigantycznego ataku serca, po którym wpadłaby w prawdziwy szał, gdybym kiedykolwiek przyprowadziła do domu takiego faceta jak Brandon Connelly. Choć może się to wydawać smutne, taka jest prawda. Jeśli wziąć pod uwagę aspiracje i pozycję mojej mamy, Brandon – ze swymi seksownymi jak diabli tatuażami i wyglądem bad boya – jest całkowicie poza moim zasięgiem.
– Twardo negocjujesz.
– Sugerujesz – mówię, kładąc ręce na biodrach – że kolacja ze mną byłaby dla ciebie jak obowiązek?
– Skąd. Żaden problem – jego twarz marszczy się w uśmiechu.
Wyciągam rękę.
– Więc zgoda?
– Zgoda – mówi, podając mi swoją.
– Dobrze. Podaj mi swój numer, a ja dam ci swój. Dziś wieczorem ci pasuje? – pytam.
Przez sekundę, trzymając się wciąż za ręce, wpatrujemy się sobie w oczy. I bez wątpienia jest między nami chemia. Kenneth. Cofam się, jakby jego imię podziałało na mnie niczym wstrząs elektryczny. Przyklejam do twarzy uśmiech, by zamaskować chwilę zawahania, i ruszam do jego biurka w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym zapisać swój numer. Kiedy się odwracam, wpatruje się we mnie tak intensywnie, że na mojej twarzy wykwita rumieniec. Wyciągam w jego stronę papier i długopis.
Brandon pisze, a potem przedzieramy karteczkę na pół.
– Dziękuję. Za wszystko, od akcji ratunkowej po naprawę samochodu. Szczerze to doceniam.
Kładę dłoń na sercu, a on pochyla głowę w podziękowaniu.
Podaje mi klucze, a jego dotyk jest ciepły i zachęcający. Nie mogę zignorować dreszczu, który przebiega w dół mojego kręgosłupa, ale nie obejrzę się za siebie, kiedy wyjdę. On nie jest facetem dla mnie.
Najgorszą stroną tego scenariusza jest to, że przez resztę dnia, za każdym razem, gdy mrugam, zamykam oczy lub gdy moje myśli odpływają niekontrolowane, ten pociągający wytatuowany bóg wypełnia całą przestrzeń w mojej głowie. I co ja mam teraz zrobić?
BRANDON
Rozproszony wizytą Jenny siedzę przy swoim biurku, próbując zająć się papierkową robotą, by oczyścić głowę. Kiedy wreszcie zauważam czas wyświetlany na ekranie, zdaję sobie sprawę, że od godziny warsztat jest zamknięty. Dziś sprawy toczyły się powoli, dając mi szansę na nadrobienie kilku spraw. W zasadzie przez cały tydzień nic się nie działo. Dlaczego więc naprawiłem samochód Jenny na koszt firmy?
Wiesz dlaczego, mówię sobie. To pierwsza od jakiegoś czasu kobieta, która sprawiła, że pociekła ci ślinka.
Kiedy wstaję od biurka, Dana wchodzi do środka.
– Masz ochotę się dzisiaj spotkać?
Jej pytanie nie brzmi tak swobodnie, jak się wydaje. A mówiąc o ochocie, ma na myśli coś zupełnie innego.
– Nie dzisiaj.
Unosi pytająco brwi i wchodzi do biura tak, by móc zamknąć za sobą drzwi.
– Dlaczego nie? – pyta z pretensją w głosie.
– Mam plany.
Irytacja na jej twarzy staje się jeszcze bardziej widoczna.
– Z kim?
I właśnie dlatego nie powinienem mieszać pracy z bzykaniem.
– To naprawdę nie twoja sprawa.
Przysuwa się bliżej, wbijając we mnie świdrujące spojrzenie.
– Chyba nie z tą miejscową księżniczką, która tutaj była?
Miejscowa księżniczka – trafny opis Jenny Rhoades. Powiedziała, że musi się zbierać do pracy, ale wyglądała na dziewczynę, która pracuje tylko dlatego, że chce, a nie dlatego, że musi. Dlaczego więc, do cholery, przyjąłem jej propozycję kolacji?
– Jak już mówiłem, Dana, to nie twoja sprawa. Nigdy cię nie okłamywałem i teraz też nie chcę tego robić. Po prostu odpuść sobie.
– Ze wszystkich kobiet, które tu przychodzą, żeby z tobą flirtować, wybierasz akurat ją – syczy w odpowiedzi. – Ona nie jest w twoim typie. Och, jestem pewna, że będzie się z tobą pieprzyć, ale nigdy nie przedstawi cię tacie. Widziałeś jej samochód. Dobrze wiesz, że ma tatusia, który pociąga ją za sznurki. Może to nawet sugar daddy.
Pocieram skronie. Wiem, że pod pewnymi względami ma rację. Kobieta taka jak Jenna Rhoades jest kompletnie poza moją ligą. Czy mógłbym być szczęśliwy, jedynie się z nią pieprząc, przy założeniu, że otrzymałbym w ogóle taką szansę?
– Dana… – zaczynam.
W mgnieniu oka chwyta w dłoń mojego kutasa. Nie chcąc zrobić jej krzywdy, mogę tylko złapać ją za nadgarstek i spróbować delikatnie odepchnąć jej rękę.
Jej oczy płoną ogniem i błyszczą obietnicą.
– Poza tym zarówno ty, jak i ja wiemy, że tylko ja potrafię się tobą porządnie zająć.
Patrzymy na siebie, bo w wielu kwestiach ma rację. Kontakty z kobietami przychodzą mi z łatwością, ale kiedy zaczyna się robić poważnie, wiele z nich odchodzi, a nawet ucieka ze strachem w oczach, sypiąc wymówkami. Dana do nich nie należy.
Kiedy mój kutas nie reaguje, wyszarpuje rękę. Irytacja przeradza się w wyraz bólu i Dana obraca się na pięcie, wychodząc z pomieszczenia, zanim zdążą paść jeszcze jakiekolwiek słowa. Słyszę z korytarza, jak składa ofertę mojemu drugiemu pełnoetatowemu mechanikowi, Jeffowi:
– Chcesz się dzisiaj spotkać?
Jeśli myśli, że wzbudza we mnie zazdrość, to się myli. Tych kilka naszych wspólnych chwil zdarzyło się spontanicznie i nieregularnie, zwykle po kilku drinkach z mojej strony. Wydaje się, że wie, kiedy jestem napalony, i zawsze jest chętna, żeby zająć się tym problemem. Nie przeszkadza jej to. I to wszystko, co jest między nami. Nie podoba mi się, że staje się zaborcza. Nie podoba mi się, że mnie przejrzała. Jestem napalony, ale to nie jej imię wybrzmiewa w mojej głowie.
Sięgam do klamki drzwi, które Dana zamknęła za sobą w pośpiechu, i staję twarzą w twarz z Jeffem, który stoi tam z wyciągniętą ręką. Opuszcza ją, kiedy otwieram.
– Wychodzimy dziś wieczorem?
Kręcę głową.
– Mam plany.
Jeff kiwa swoją.
– Nie masz nic przeciwko temu, że ja i Dana…
Odpowiadam szybko, zanim zdąży dokończyć:
– Nie. Proszę bardzo. Nic mi do tego. Oboje jesteście wolnymi ludźmi, możecie robić, co chcecie.
Zbijamy żółwika, bo nie muszę nic więcej tłumaczyć. Jeff to rozumie i wychodzi. Wychodząc, wyłączam światła i zamykam drzwi, po czym ruszam do domu na moim harleyu. Kiedy zatrzymuję się na podjeździe, przez chwilę przyglądam się swojemu domowi. Zapracowałem na to, żeby go kupić. To porządny dom w porządnej okolicy. Ranczo, które mogę nazwać moim. Przypomina mi, że coś osiągnąłem, mimo że nie poszedłem na studia.
Wszedłszy do środka, wrzucam swoje klucze do miski przy drzwiach, w której zauważam klucze mojego młodszego brata.
– Co ty tu robisz? – pytam, zastanawiając się po raz milionowy, dlaczego dałem mu klucze.
Siedemnastolatek, niemal wyższy ode mnie, stoi w kuchni i zgrywa niewiniątko, ale nie uda mu się mnie oszukać. Wybucha śmiechem, na co ja mogę jedynie pokręcić głową.
– Zabezpieczyliście się, prawda?
Kiwa twierdząco głową. To nie pierwszy raz, kiedy zrobił sobie z mojego domu miejsce schadzek. Być może dlatego dałem mu klucze, bo staram się odgrywać dla niego rolę naszego nieobecnego ojca. Mama by zwariowała, gdyby kiedykolwiek przyłapała go z dziewczyną w swoim domu. Wiem, bo mnie się to zdarzyło, kiedy jeszcze z nią mieszkałem.
– Stary, ona była taka głośna.
Rozglądam się po mieszkaniu.
– Nie ma jej tutaj, prawda?
Jest jeszcze na tyle młody, że nie wie, że nie można mówić takich rzeczy, jeśli panna może je usłyszeć.
– Nie, wyszła. I dobrze. Byłem pewny, że twoi sąsiedzi wezwą gliny, kiedy tak krzyczała. A jak znam moje szczęście, to jej tata pojawiłby się z odznaką, a ja miałbym przechlapane.
Nie widzę po nim nawet cienia wstydu. Jego uśmiech tylko się poszerza. Wtedy przypominam sobie, że nie widziałem przed domem samochodu, który mu dałem.
– Ona cię tu przywiozła?
– Tak – mówi to tak, jakby to było oczywiste. – Możesz mnie podwieźć do szkoły?
Wzdycham, ale on wie, że zrobię dla niego wszystko. Co by nie powiedzieć, nie potrafię ocenić, kto go bardziej rozpieszcza, mama czy ja.
– Daj mi dziesięć minut. Muszę się umyć.
Salutuje mi w odpowiedzi, po czym siada na kanapie i chwyta pilot.
Pod prysznicem spędzam więcej czasu niż zwykle na czyszczeniu brudu spod paznokci. Miejsce, w którym spotykam się z Jenną, znajduje się w modnej części śródmieścia, do której zwykle nie zaglądam.
Grzebiąc w swojej szafie w poszukiwaniu pary spodni, które nie są dżinsami, znajduję też koszulę, którą mógłbym założyć. Do diabła, poszedłem na całość i ogoliłem się. Prawie nie poznaję siebie, kiedy wreszcie jestem gotowy. Odruchowo podwijam rękawy, odsłaniając swoje tatuaże. Przez chwilę mam ochotę je zasłonić, ale ona musi wiedzieć, kim jestem. A może to ja muszę?
Kiedy dwadzieścia kilka minut później wychodzę, z ust mojego brata nie pada żadna kąśliwa uwaga na temat tego, jak nie doszacowałem czasu. Zamiast tego młody wydaje z siebie długi gwizd.
– Z kim wychodzisz? – dobrze mnie zna. Ubieram się tak tylko wtedy, gdy mama ciągnie mnie do kościoła, a odkąd z nią nie mieszkam, nie zdarza się to już zbyt często.
– A czy ja zadałem ci jakieś pytania?
Marszczy się, nie ruszając się ze swojego miejsca na kanapie, i poklepuje mnie po ramieniu, jakbym był zagubionym dzieckiem.
– Jesteś spięty. Rozumiem to. Przyda ci się bzykanko.
Obdarzam go czymś, co wydaje mi się ojcowskim spojrzeniem.
– Jeszcze tego nie rozumiesz, ale kiedyś zrozumiesz.
– Co? Czyżbyś postanowił przelecieć jedną z tych bogatych lasek, które przychodzą do twojego warsztatu i mówią: „Och, Brandon, możesz zajrzeć pod moją maskę?”.
Bardzo staram się nie śmiać, ale wygląda zbyt komicznie, udając wzdychającą kobietę i wachlując rzęsami.
– Spadaj, gówniarzu. Jesteś zdecydowanie za młody, żeby myśleć w ten sposób.
Pieszczotliwie targam jego czuprynę i, nie przestając kręcić głową, zarzucam mu rękę na ramiona.
– Nie jestem młody. Mam prawie osiemnaście lat i w przyszłym roku wybieram się na studia – mówi, przybierając srogą minę. – A tak w ogóle, czy mogę urządzić u ciebie imprezę w przyszły weekend?
Unikam odpowiedzi na jego pytanie, ponieważ bez względu na to, w jaki sposób powiem „nie”, jestem pewien, że i tak mnie do tego namówi.
Podrzucam go do szkoły, a potem czekam jak zatroskany rodzic, patrząc, jak odjeżdża swoim samochodem, zanim sam wyjadę. Mój brat jest tym, co we mnie najlepsze. Widząc, jak dorasta i idzie na studia, czuję, że wszystko, co poświęciłem, jest tego warte.
To małe zboczenie z kursu zajęło mi jednak sporo czasu, bo drogi są zakorkowane. Spóźnię się na spotkanie z Jenną. Ogarnia mnie frustracja. Pierwsze wrażenie jest wszystkim, zwłaszcza dla takiej kobiety jak ona.
Docieram spóźniony. Dokładnie o pięć minut, ale jej też jeszcze nie ma. Panując nad swoim ego, nie pozwalam, by obawa, że się nie pojawi, wkradła się do mojego umysłu. Ona nie wygląda na dziewczynę tego typu. Czemu w ogóle miałaby mnie zapraszać? Zdążyłem właśnie zająć miejsce, gdy widzę, jak pospiesznie wchodzi. Kelnerka wskazuje na mój stolik, a ona podchodzi do niego ze skruszonym wyrazem twarzy. Wstaję, kiedy zaczyna przepraszać, a po chwili pochyla się w moją stronę. Przez sekundę tracę zdolność oddychania, a w głowie pojawia mi się myśl, że zaraz mnie pocałuje. A tymczasem co, do cholery? To tylko powietrze z jej ust owiewa moje policzki, gdy wyrzuca z siebie słowa powitania.
– Przepraszam, że się spóźniłam – mówi, rumieniąc się lekko, jakby biegła, próbując zdążyć na czas.
– Żaden problem. Dopiero co przyszedłem.
Odsuwamy się od siebie i mam wrażenie, że ona też to czuła. Jej policzki nabierają koloru, a ja stoję i napawam się tym widokiem. Wygląda niesamowicie w sukience, na widok której zatrzymałby się każdy mężczyzna. Kiedy była wcześniej w moim warsztacie, nie miałem szansy w pełni docenić tego, jak przylega do krągłości, na widok których ślinka napływa mi do ust. I nie jestem jedyny. Kiedy kelner podchodzi do naszego stolika, nie może oderwać od niej oczu.
Staję za jej krzesłem, nie pozwalając mu czynić honorów. Uśmiecha się do nas obu, a jej twarz pokrywa się jeszcze bardziej intensywną czerwienią. Wydaje się lekko skrępowana naszym zainteresowaniem. Ale zapewne wie, jaka jest wspaniała. Jenna podchodzi do stołu, przysuwam jej krzesło, po czym zajmuję miejsce naprzeciwko. Nie mogę przestać wpatrywać się w jej oczy. Są jasne, ale nie ponuro szare. Błyszczące jak gwiezdny pył. A może to pył wróżek na północnym niebie? Czuję się jak Piotruś Pan zadurzony w tej dziewczynie. I w ogóle „zadurzony”? Kto tak mówi i czy mogę tak powiedzieć o sobie? A właściwie kim, do cholery, jestem w obecności tej kobiety?
Bierze swoje menu, podczas gdy kelner wymienia dania dnia. Mój umysł krąży daleko, nie rejestrując jego słów, podczas gdy podziwiam piękno przed moimi oczami. Szybko unoszę swoje menu przyłapany na gapieniu się.
Kurwa.
Wszystko jest po francusku, a ja w liceum uczyłem się hiszpańskiego. Nie pamiętam z tego nic.
– Dam państwu chwilę – kelner wpatruje się w nią przynajmniej przez sekundę, po czym zerka na mnie.
Kiedy zostajemy sami, Jenna wybucha śmiechem.
– Foie gras.
Przez chwilę rozważam, co powiedzieć. Decyduję się na prawdę.
– Nie wiem, co to jest – przyznaję.
– Przepraszam i uwierz mi, że ja też nie rozumiem połowy tego menu. Ktoś polecił mi to miejsce. Chyba powinnam była to wygooglować – jej śmiech brzmi lekko, a ja przestaję czuć się tak głupio. – Ale wiem, że foie gras to gęsia wątroba.
Chyba zauważa, że zrobiłem się trochę zielony na tę myśl, i zaczyna mocniej chichotać.
– Bez obaw, też bym tego nie wzięła.
– A może wybrałabyś za mnie? Nie jestem aż tak wybredny.
– W porządku – brzmi, jakby coś knuła, a ja zaczynam się zastanawiać, czy powinienem się bać. – Ale jak ci nie będzie smakowało, to nie moja wina.
– Wątpię, czy cokolwiek, co byś zrobiła, mogłoby mi się nie spodobać.
Kawa na ławę. Nigdy nie byłem jednym z tych, którzy owijają w bawełnę.
Jenna wbija spojrzenie prosto w moje oczy i pojawia mi się myśl, że może ja też jej się podobam.
– Powinnam ci chyba powiedzieć, że mam chłopaka.
Oczywiście, że tak.
Ech, kurwa.
JENNA
To był zły pomysł. Bardzo zły pomysł. Te jego cholerne oczy i sposób, w jaki wwiercają się w moje. Sprawiają, że drżę aż po same palce stóp. I jak on to robi? Nikt nigdy tak na mnie nie działał, nawet Kenneth. Rękawy jego koszuli są wystarczająco podwinięte, by odsłonić tatuaże, aż czuję mrowienie w czubkach palców z pragnienia, by go dotknąć. O tak, jestem na niego napalona. I to było takie seksowne, kiedy przyznał, że nie rozumie menu – wszystko, co chciałam zrobić, to przyciągnąć jego twarz do swojej i złożyć mokry pocałunek na jego ustach.
Niestety musiałam być szczera i powiedzieć prawdę. Kiedy rzuciłam tę bombę, że mam chłopaka, szczęście, którym promieniały jego oczy, zgasło. Moja radość zaraz poszła w jego ślady.
– Więc dlaczego ja? – pyta.
– Co?
– Kolacja? Dlaczego mnie zaprosiłaś?
– Żeby odwdzięczyć się za twoją wcześniejszą dobroć. Nie musiałeś robić tego, co zrobiłeś – mówię.
– A ty nie musiałaś robić tego – wskazuje ręką na elegancką restaurację, w której siedzimy.
Ma rację. Nie musiałam. Więc dlaczego właściwie to zrobiłam? Prawda jest taka, że chciałam go trochę poznać. Jego współczucie coś we mnie poruszyło i z jakiegoś powodu – może kompletnie szalonego – chcę poznać tego mężczyznę. Postanawiam zaryzykować i mu powiedzieć.
– Niewielu ludzi zrobiłoby to co ty. A już tym bardziej nikt nie wpadłby na to, żeby zrobić to za darmo. Dlatego chcę cię poznać trochę lepiej.
– I to wszystko? – jest bardzo sceptyczny, czemu trudno też się dziwić.
Biorę widelec i zaczynam się nim bawić.
– Nie wiem. Ja… – odrywam wzrok od ruchów widelca, przenosząc go ku jego oczom, i stwierdzam, że to był błąd, bo ich intensywność prawie zwala mnie z krzesła. – Chodzi o to, że, jak mówiłam ci wcześniej, mąż mojej przyjaciółki zmarł, a ja przez to nie rozmawiam zbyt wiele o moim chłopaku ani z nią, ani z nikim innym – zdaję sobie sprawę, że bełkoczę, ale nie mogę się powstrzymać. – Przeprowadziła się do Waszyngtonu, zaczęła od nowa. I chociaż jest moją najlepszą przyjaciółką na całym świecie, czuję, że nadal nie mogę nawet poruszyć tematu randek. Nie żeby to było coś wielkiego. Ten związek to jeszcze nic poważnego.
Zaciskam usta, bo zauważam, że robię z siebie idiotkę. Tylko że on nie wydaje się mieć nic przeciwko temu. Właściwie jego następne słowa tylko potwierdzają, dlaczego chciałam go lepiej poznać.
– Więc jak dawno temu to się stało?
Niech mnie gęś kopnie. Pełen współczucia i dobry słuchacz. Dlaczego, do diabła, muszę mieć chłopaka? OK, muszę się pozbierać, bo on obserwuje mnie w pełnym skupieniu, gdy wpatruję się w niego szeroko otwartymi oczami. Mrugam kilka razy.
– Pytasz o śmierć jej męża czy mój związek z tym facetem?
– Spotykasz się z tym facetem? – mówi, marszcząc czoło. – To zabrzmiało okropnie, jakbym był kompletnie nieczuły. Jego odejście musiało być straszne dla was wszystkich.
Drżąc na samo wspomnienie tego wydarzenia, gwałtownie mrugam w nadziei, że nie poleją się łzy. To, co się dzisiaj wydarzyło, było dziwne. Zupełnie nie rozumiem tego, co czuję. Chyba poruszyła mnie rozmowa telefoniczna z Cate, bo już dawno tego nie robiłyśmy.
Duża dłoń sięga ku mojej i nakrywa ją.
– Dobrze się czujesz? – pyta.
– W porządku. Przepraszam. Naprawdę, to trochę dziwne, że tak się zachowuję. Cate przeprowadziła się, żeby wyrzucić z głowy wszystko, co wiązało się z Charlestonem, a ja z początku myślałam, że raczej przed kimś ucieka – przed facetem, który zbliżył się za bardzo. Ale teraz to ma sens. Wydaje się, że jest z nią lepiej, chociaż wciąż nie jest tą samą Cate co kiedyś. To zabija, wiesz?
Jego ręka nadal spoczywa na mojej, ciepła i dająca poczucie bezpieczeństwa. To mi się w nim podoba. Kenneth podałby mi chusteczkę z kieszeni swojego garnituru i na tym by się skończyło. Albo może poklepałby mnie kilka razy po ramieniu. Ale na pewno nie czułabym takiego wsparcia.
– Muszę przyznać, że nie. Nigdy nie straciłem tak bliskiego przyjaciela. To musi naprawdę boleć. Ale rozumiem twoją potrzebę, by o tym nikomu nie mówić. Czasami trudno jest dzielić się radosną nowiną z ludźmi, którzy cierpią.
– Dokładnie.
Kiedy mówię te rzeczy Kennethowi, nawet jeśli słucha, nie rozumie tego tak jak Brandon. Kenneth przytakuje i uśmiecha się, lekko mnie poklepuje, i chociaż jest to słodkie i wiem, że ma dobre intencje, brakuje w tym głębi.
– Mówisz to tak, jakby bliscy ci ludzie tego nie rozumieli, a to beznadziejna sytuacja – mówi Brandon, pochylając głowę.
– Nie, to nie tak. Rozumieją, ale pewnie są zmęczeni słuchaniem mojego narzekania. Większość ludzi jest zdania, że Cate powinna już pogodzić się z jego śmiercią i zacząć żyć własnym życiem. A ona robi to najlepiej, jak potrafi. Znalazła świetną pracę, którą kocha, i ma wspaniałych przyjaciół. Nawet podoba jej się miejsce, w którym teraz mieszka. Ale wciąż jest to dla niej półśrodek.
– Może trzeba dać jej wolność.
– Co? – zadaję to pytanie podniesionym głosem.
– Tak jak rodzic robi to z dzieckiem. Pozwól jej się wyszaleć, Jenna. Może jesteś zbyt opiekuńcza – pochyla się w moją stronę, łokieć opiera na stole. Na ten widok moja matka dostałaby zawału.
W myślach analizuję ostatni rok i zastanawiam się, czy ma rację. Czy byłam dla niej nadopiekuńcza? Zniechęciłam ją w jakiś sposób? Nie jestem zbyt pewna.
– Nie, myślę, że zachowywałam się wprost przeciwnie. Zachęcałam ją do tego, żeby robiła to, na co ma ochotę, a przynajmniej tak mi się wydaje.
– Może w takim razie to ty musisz dać sobie wolność – mówi, a jego głęboki głos porusza mnie aż do kości, sprawiając, że przebiega mnie dreszcz pełen oczekiwania.
Tylko że nie będzie między nami nic więcej poza tą kolacją, bo jestem lojalna i nie gram na dwa fronty. Nie zrobię tego Kennethowi.
Unoszę brwi i czuję, jak moje usta się wykrzywiają, choć wcale tego nie chcę. Jest mi trudniej niż kiedykolwiek nie flirtować z tym mężczyzną. Uprzejmy, piękny, uwodzicielski i będący uosobieniem wszystkiego, czego nie powinnam chcieć.
– Co masz na myśli? – pytam.
– Myślę, że wiesz dokładnie, co mam na myśli, Jenna – śmieje się.
Zjawia się kelner z naszymi przystawkami, a Brandon przypomina mi psa, gdy tak pożera wzrokiem moje escargots de Bourgogne. Wydaje się jednak znacznie bardziej zadowolony, kiedy kelner stawia przed nim gougère, czyli ser w lekkim cieście. Jedzenie jest pyszne.
– Chciałbyś spróbować? – pytam, wyciągając ślimaka z muszli.
To jeden z moich ulubionych przysmaków. Łagodny smak ślimaków w połączeniu z masłem pietruszkowym i czosnkiem, w którym są zapiekane, jest naprawdę wspaniały.
– Hm, nie sądzę – odpowiada, a z jego twarzy bije wyraz obrzydzenia.
– Co? Boisz się? – drażnię się.
– Nie, wcale nie.
– Udowodnij! – macham przed nim ślimakiem.
Bierze głęboki oddech i zgadza się.
Ale ja powstrzymuję go jeszcze na moment.
– Musisz się nim delektować. Żadnego zatykania nosa i połykania w całości, bo nie poczujesz tego wspaniałego smaku.
Jego twarz wyraża czyste przerażenie, a ja na ten widok zupełnie mięknę.
– Dla ciebie to zabawne, tak? – pyta.
– Tak. A lubisz ostrygi?
– Uwielbiam – ogłasza, prostując się na swoim krześle.
– O, człowieku, czeka cię gratka.
Chwyta mój maleńki widelec i zjada ślimaka z miną, jakby spodziewał się, że w jego ustach eksploduje kosmita. Ale w momencie, gdy czuje smak na języku, a przysmak rozpływa mu się w ustach, na jego twarzy pojawia się wyraz czystej rozkoszy.
– Jezu, to było naprawdę dobre – tak bardzo widać to w jego oczach, że zaczynam chichotać. Ten człowiek nie byłby w stanie skłamać.
– Mówiłam. A teraz oddaj mi mój widelec.
– E-e. Chcę jeszcze jednego. Wymienię się z tobą.
Spoglądam na jego talerz i porównuję go z moim, po czym mówię:
– Stoi. Dzielimy się po połowie.
– Wchodzę w to – odpowiada, szczerząc się, jakby wygrał los na loterii.
Wyciągam oczekująco rękę w jego stronę.
– Co? – pyta.
– Potrzebuję jeszcze mojego widelca, chyba że wiesz, jak wydobyć te małe skubańce?
– Hmm, nie, ale szybko się uczę.
I to prawda. Patrzy, jak wyjmuję następnego, a po chwili sam próbuje to zrobić swoimi sprytnymi palcami. Zachowuje się jak dziecko, które właśnie nauczyło się wiązać buty.
– Wyglądasz przy tym tak uroczo. Gdybym wiedziała, że te ślimaki okażą się takim hitem, zamówiłabym kilka porcji.
– A ja bym je zjadł. Mam zamiar nauczyć się je robić – odchyla się do tyłu w swoim fotelu.
– Naprawdę? Lubisz gotować?
– Och, cóż, w pewnym sensie tak. Ale nigdy wcześniej nie próbowałem czegoś takiego. Robi się je razem z muszlą?
– Nie mam pojęcia. Ledwo potrafię zrobić hot doga.
– Może przydałaby ci się lekcja gotowania – rzuca.
Po przystawkach nadchodzi pora na danie główne, na które zamówiłam chateaubriand dla dwóch osób. Tym razem nie brałam nic nazbyt egzotycznego, uznawszy, że polędwica wołowa będzie idealna. Mam rację. Brandonowi bardzo smakuje. Który mężczyzna nie kocha czerwonego mięsa i ziemniaków?
– Chryste, ależ to jest dobre – mówi między kęsami.
– Mięso i ziemniaki nigdy nie są złym wyborem, prawda?
Wpatruje się tylko we mnie, kręci głową i powoli przeżuwa. Dopiero po przełknięciu kęsa mówi:
– Powiem jedno. Jak na kobietę, która nie gotuje, masz świetny gust, jeśli chodzi o jedzenie.
– Jeśli chcesz wiedzieć, mam świetny gust w wielu kwestiach, nie tylko w kwestii jedzenia.
– Czy nie mówią, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez jego żołądek? – robi, co może, żeby zachować niewzruszoną twarz.
– Nie według mojej ciotki Kendry.
– A co o tym sądzi twoja ciotka Kendra?
– Nie tak dawno temu podsłuchałam, jak mówiła swoim przyjaciołom, że drogą do serca mężczyzny jest pozycja odwróconej kowbojki, tyle że w jej wieku, kiedy potrzebujesz protezy biodra, lepiej będzie, jeśli użyjesz ust.
Dobrze, że przełknął ostatni kęs, bo śmiech, który eksplodował z jego gardła, z pewnością wyrzuciłby kawałek wołowiny.
– Czy twoja ciotka Kendra mieszka gdzieś tutaj? Chcę ją poznać.
– Tak, jest najstarszą siostrą mojego taty i jego kompletnym przeciwieństwem. Doprowadza moją mamę do szału, bo nie ma żadnych zahamowań. Nie ma znaczenia, gdzie jest ani z kim. Jest całkiem zabawna. Ale czasami odstawia niezłe przedstawienie. Jak wtedy, gdy weszłam do salonu mojej mamy…
– Zaraz, twoja mama ma salon?
– O Boże, nie pytaj. To mała nora. Ale w każdym razie wpadła tam ciocia Kendra wraz z paroma innymi ciotkami i przyprowadziła swoją najlepszą przyjaciółkę. W jakiś sposób rozmowa zeszła na tematy seksu, a ciocia Kendra zrobiła przedstawienie pod tytułem Kamasutra. Moja matka była przerażona. Przyjaciółka mojej ciotki odgrywała rolę faceta, a na celu miały edukację kobiet – robię w powietrzu cudzysłów z palców. – Najwyraźniej ciotka Kendra w jakiś sposób dostała w swoje ręce egzemplarz książki i była nią zachwycona. W każdym razie jakiś czas po tym incydencie mój wujek Gideon – mąż cioci Kendry – wylądował w szpitalu z urazem pleców.
Brandon śmieje się tak mocno, że unosi ręce do góry w geście protestu.
– Już dosyć. Nie mogę oddychać. Proszę, powiedz mi, że ciocia Kendra nie ma fryzury w kształcie ula.
– Gorzej. Raz na tydzień robi sobie w salonie fryzjerskim jedną z tych fryzur, przy których włosy są natapirowane do granic możliwości – wyciągam ręce nad głowę, żeby zademonstrować, jak wysoko sięgają włosy cioci Kendry.
– O Boże, muszę ją poznać. Proszę! Pewnego dnia musisz nas sobie przedstawić.
– Masz w pracy do czynienia z PT cruiserami? Ona tym jeździ. Mama nazywa go samochodem klauna.
– Zwykle nie, ale dla niej zrobię wyjątek.
– To przyprowadzę ją na jakiś tuning. Ale obawiam się, że to ona cię stuninguje.
Kiedy kelner zabiera puste talerze, przypominam Brandonowi, że teraz pora na deser.
– Mam nadzieję, że wzięłaś nam to samo.
– Dlaczego? – pytam.
– Bo boję się, że twoje będzie lepsze od mojego i będę musiał ci podkradać.
Nie musi się martwić. Zamówiłam nam obojgu czekoladowe suflety. Są smakowite. Kiedy je, jego wzrok przeskakuje raz na deser, raz na mnie. Nie jestem pewna, czy w ogóle patrzę, co nabieram na moją łyżeczkę. Oczy skupiam tylko na jego ustach. Gdybym wiedziała, że suflet może być tak ponętny, zamówiłabym dziesięć.
Posiłek dobiega końca, a kiedy kelner przynosi rachunek, Brandon podnosi się, by go wziąć. Uderzam go po ręce.
– Chyba śnisz, że pozwolę ci zapłacić. Miałam się odwdzięczyć za to, co zrobiłeś. Poza tym jeśli zapłacisz, nigdy nie przyprowadzę cioci Kendry.
– Ostro negocjujesz – odpowiada, pochylając się w moją stronę.
Płacę i wychodzimy.
– Gdzie zaparkowałaś? – pyta.
– Na końcu ulicy. Udało mi się znaleźć miejsce.
– Chodź. Odprowadzę cię.
Kiedy docieramy do mojego samochodu, jest trochę niezręcznie. Chcę go pocałować na dobranoc, ale nie mogę i nie jestem do końca pewna, jak sobie z tym poradzić. Może powinnam pocałować go w policzek.
– Brandon, świetnie się bawiłam. Cudownie było spędzić z tobą czas i dzięki, że znowu mnie wysłuchałeś.
– Hej, kiedykolwiek byś chciała porozmawiać, wiesz, gdzie mnie szukać. Poważnie.
– Dziękuję.
– Nie, to ja dziękuję za niesamowitą kolację. Było naprawdę wspaniale.
Pochyla się w moją stronę, ale ja nie mogę pozwolić, żeby mnie pocałował, bo wiem, że to doprowadziłoby do czegoś więcej, więc odwracam głowę. Jednak wcale nie muszę się tym martwić. Przytula mnie, a potem odsuwa się, żeby otworzyć drzwi mojego samochodu.
– Wracaj bezpiecznie do domu, Jenno Rhoades.
Odchodzi, a ja nie mogę powstrzymać się przed patrzeniem za nim. Wbrew sobie czuję też, jak ogarnia mnie rozczarowanie, a to wzbudza we mnie poczucie winy. Nie powinnam pragnąć ust innego mężczyzny. Ale Boże, jak ja ich pragnę.
BRANDON
Kilka dni później opuszczam maskę samochodu i staję przed nią. Sposób, w jaki jej oczy błagają, bym jej uwierzył, jest uroczy.
– Mówię poważnie. Nie chciał zapalić, inaczej bym do ciebie nie zadzwoniła – zapewnia.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu.
– No naprawdę. To jedna z tych głupich sytuacji, jak wtedy, gdy idziesz do lekarza z bolącym gardłem, a on po prostu patrzy na ciebie i mówi, że nic tam nie widzi. Albo kiedy wzywasz informatyka, bo masz problem z komputerem, po czym sama sobie tłumaczysz, że przecież ekran naprawdę robił się niebieski.
Im więcej mówi, tym bardziej pragnę tego, czego nie mogę mieć. Biorąc głęboki oddech, przypominam sobie jeszcze ten milion pierwszy raz, że ona jest poza moim zasięgiem.
– Wierzę ci – mówię, aby zetrzeć z jej twarzy wyraz paniki. – Wygląda na to, że samochód chciał po prostu, żebyśmy spędzili razem trochę czasu.
Jej oczy się zwężają, po czym Jenna unosi palec i macha mi nim przed twarzą.
– O nie, nie. Nie chciałam się z tobą spotykać towarzysko. Po prostu, gdy to się stało, pomyślałam, że mogę zadzwonić do przyjaciela.
Jest tak cholernie urocza. Nie może nic na to poradzić.
– A więc teraz jesteśmy przyjaciółmi?
– A dlaczego nie? – wzrusza ramionami.
– Nie wiem. To w sumie dopiero drugi raz, kiedy mam zaszczyt spotkać cię poza moim warsztatem.
Wygląda słodko nawet z tym urażonym wyrazem twarzy.
– Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Powiedziałam ci rzeczy, których nie powiedziałam nawet mojej najlepszej przyjaciółce.
Ulegam bijącej z niej szczerości.
– Możemy być przyjaciółmi… póki co.
Nie miałem zamiaru dodawać tych ostatnich słów.
Oczy Jenny otwierają się szeroko.
– Póki co?
– Tak, załóżmy, że przychodzę tu po pracy i jestem głodny. Przyjaciółka zaoferowałaby się, że mnie nakarmi po wyświadczeniu jej przysługi.
Usta, które wzbudzają we mnie grzeszne myśli, układają się w wielkie „o”, po czym zamykają się.
– Właściwie to dlatego planowałam dokądś pojechać. Chciałam zjeść obiad.
– Nie masz nic w lodówce?
– Och, coś mam. Ale z moimi umiejętnościami kulinarnymi nic, z czego potrafiłabym cokolwiek przygotować.
– Pokaż mi – rzucam.
Z jej ust wydobywa się westchnienie, a wraz z nim unoszą się jej piersi.
– Dobrze. Ale nie spodoba ci się moja kuchnia.
W środku znajduję bogactwo produktów, z których można zrobić posiłek.
– Masz szczęście. Jestem tak głodny, że mogę ugotować dla nas obojga.
– Nie, to niesprawiedliwe.
– Prawda. Chyba będziesz musiała mi to jakoś wynagrodzić – puszczam do niej oczko, a ona otwiera usta, na co mój kutas reaguje w zdecydowany sposób.
Nie mówiąc nic, nadal gapi się na mnie, a na jej policzki wkrada się rumieniec. Mam na nią olbrzymią ochotę, więc odwracam się, próbując utrzymać się w strefie przyjaźni, w której mnie zamknęła, i zabieram się do pracy. Nie mija nawet godzina, gdy siedzimy naprzeciwko siebie – ona z kieliszkiem wina w ręku.
– Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że nie masz dziewczyny. To znaczy poważnie, nigdy nie wpadłabym na to, żeby zblanszować warzywa i ugotować kurczaka na parze. To było takie proste, a jednocześnie pyszne.
– Nie lekceważ przypraw i odrobiny czasu na przygotowanie posiłku.
– A tak na poważnie, to dlaczego jesteś singlem? – Jenna patrzy mi prosto w oczy, celując we mnie palcem. – I nie mów, że jesteś jednym z tych facetów, którzy nie bawią się w związki. To takie banalne.
– Nie bawię się w związki – żartuję ze złośliwym uśmieszkiem.
Odstawia szklankę i, patrząc na mnie, unosi rękę.
– To już niemodne. Jaki jest prawdziwy powód, że nie czeka na ciebie w domu kobieta? Gotujesz, słuchasz, jesteś marzeniem każdej dziewczyny.
– Marzeniem nie jestem. A szczerze mówiąc, nie znalazłem jeszcze odpowiedniej kobiety.
– Nie ma dawno utraconej miłości? Jakiejś tragicznej historii o dziewczynie, która cię skrzywdziła i sprawiła, że zrezygnowałeś z angażowania się w związki?
– Nie – kręcę głową. – Praca, praca i jeszcze więcej pracy. To zajmuje mi cały czas, jaki mam, kiedy nie opiekuję się moim młodszym bratem.
– Masz młodszego brata?
Podnoszę swój kieliszek z białym winem, marząc o piwie, ale tego Jenna niestety nie miała.
– Niemal skończył liceum, a jeśli mu się uda, rozpocznie studia.
– No, no, liceum. Chyba powinnam zapytać, ile masz lat.
– Dwadzieścia cztery, a ty?
– Dwadzieścia pięć, wkrótce dwadzieścia sześć. Jestem w takim razie starsza.
– Starsza i mądrzejsza.
– Wiek to tylko liczba – zauważam, wznosząc swój kieliszek do toastu.
Stwierdzam, że zmienię temat.
– Jak się ma Cate?
– Zapamiętałeś? – pyta zaskoczona.
– Tak.
– Wszystko u niej dobrze, myślę, że Waszyngton jej się podoba, na moje nieszczęście, bo okropnie za nią tęsknię. Trudno jest nie mieć jej obok siebie. Dorastałyśmy razem jak siostry. Nawet chodziłyśmy razem do college’u.
– Powiedziałaś jej już?
– O czym?
– O twoim chłopaku.
Jej oczy ciemnieją, a twarz wykrzywia się nieznacznie. W tej chwili chciałbym wiedzieć, co dzieje się w tej jej ślicznej główce.
– Nie mówiłam. I tłumaczyłam ci dlaczego.
– Tak, ale mówisz, że jest twoją najlepszą przyjaciółką. Nie sądzisz, że ucieszy ją twoje szczęście?
Szybko wychyla swoje wino, dając sobie chwilę, zanim odpowie.
– Nigdy nie miałam wątpliwości, że będzie się cieszyć moim szczęściem. Do diabła, skakałaby ze mną z radości, gdybym chciała. Tylko że nie chcę jej przypominać o tym wszystkim, co straciła. W końcu jest w stanie wstać z łóżka bez płaczu. Ostatnie, czego chcę, to żeby usłyszała, że ja jestem szczęśliwa, i przypomniała sobie, że jego nie ma już obok niej.
– Więc między tobą i twoim facetem jest tak dobrze, że boisz się jej o tym powiedzieć?
Zwykle nie wtrącam się w cudze sprawy. Ale znalazłem się w sytuacji, w której pragnę tej kobiety, a nie mogę jej mieć. Muszę się dowiedzieć, jak bardzo jest poza moim zasięgiem.
– Jest dobrze – znów wzrusza ramionami i wygląda to tak, jakby jej słowa były wyuczone, wyćwiczone. – Jest dla mnie dobry. Jest słodki, miły. Spełnia wszystkie kryteria, rozumiesz?
– Właściwie to nie wiedziałem, że istnieją takie kryteria.
– No cóż – podnosi rękę i zaczyna odliczać na palcach: – pochodzi z dobrej rodziny, skończył odpowiednie szkoły, ma świetlaną przyszłość. Wiesz, chodzi o te kryteria, które sprawiają, że w przyszłości będzie dobrym mężem.
Kiwam głową, choć w tym, co powiedziała, jest coś, czego nie spodziewałbym się usłyszeć z jej ust. Myślałem, że jest inna.
– Jeśli ktoś nie spełnia tych kryteriów, to nie może być dobrym mężem?
Nagle jakby się otrząsa. Mruga kilka razy, a potem kręci głową, jakby zmieszana tym, co właśnie powiedziała.
– Nie, absolutnie nie. To są kryteria, które moja matka wciskała mi do głowy, od kiedy pierwszy raz powiedziałam jej, że zadurzyłam się w chłopaku.
– Umawiasz się z kimś dla swojej matki.
– Nie… niezupełnie. To dobry facet, który przez większość czasu jest czymś zajęty. Ale to mi pasuje. Kiedy jest ze mną, poświęca mi całą swoją uwagę.
– To dlatego nie ma go tu dziś z tobą. Bywa poza miastem z powodu pracy?
– Tak, mieszka jakby w połowie tutaj i w połowie tam.
– Jesteście w związku na odległość?
– Chyba można to tak określić – mówi, ale myślami jest daleko, jeśli można sądzić po jej nieobecnym spojrzeniu.
– Skoro to u was działa… – odpowiadam zdezorientowany, ponieważ ona też wydaje się być zdezorientowana.
– Działa. Było lepiej, gdy mieszkała tu Cate. Miałam dla niej czas, rozumiesz. Teraz, gdy jej nie ma, czuję się samotna.
Jej oczy skupiają się na moich. Widzę w nich, że jeśli teraz pochylę się i ją pocałuję, pozwoli mi na to. Zamiast tego oblizuję wargi.
– Powinienem posprzątać i już wyjść. Jutro wcześnie zaczynam dzień – mówię, bo wiem, że powinienem uciekać, zanim zrobię coś szalonego, na przykład ją pocałuję, a ona mnie wyrzuci.
Upuszcza serwetkę z tkaniny, która jest kolejnym znakiem, że Jenna jest dziewczyną z bogatej rodziny, zbyt bogatej jak na mnie. Co ja, do cholery, robię? Ona jest dla mnie nieosiągalna. A nawet gdyby nie była, nasze życia są tak różne.
– Nie ma mowy, żebym pozwoliła ci posprzątać. Ale możesz zostać. Możemy obejrzeć film – proponuje.
Jej oczy błyszczą. Widzę w nich, jak wrażliwa jest ta silna kobieta stojąca przede mną. Nie chciała prosić, a jednak to zrobiła. Rozpoznaję to spojrzenie. Moja matka obdarzała mnie tym spojrzeniem wiele razy przez lata.
Powinienem odejść dla dobra nas obojga, a jednak słyszę siebie mówiącego coś zupełnie odwrotnego:
– Jasne, czemu nie, pod warunkiem że będę mógł wybrać film.
– W porządku. Co chcesz oglądać?
– The Avengers – wiele o nim słyszałem, ale nie miałem okazji zobaczyć go w kinie.
– Niech będzie The Avengers.
Znalezienie wygodnego miejsca na jej kanapie zajmuje kilka niezręcznych chwil. Układamy się w odległości kilku centymetrów od siebie. Wyciągam rękę za sofą, a jej głowa kładzie się praktycznie na mojej dłoni. Podczas filmu śmiejemy się do rozpuku, przestrzeń między nami zaczyna znikać.
Chyba żadne z nas nie zauważa, jak kończy skulona obok mnie, z głową na moim ramieniu. Dopiero po napisach końcowych spostrzegam, że zasnęła.
Wiele myśli pojawia się w mojej głowie, gdy biorę ją na ręce. Na szczęście znajduję jej pokój za pierwszymi drzwiami. Kładę ją na łóżku i przykrywam narzutą z kanapy. Zaglądam za kolejne drzwi, żeby upewnić się, że umieściłem ją we właściwym pokoju, i tak jest. Następnie sprzątam kuchnię i zostawiam jej kartkę, żeby rano przyprowadziła swój samochód na rutynowy przegląd.
Wychodząc, zastanawiam się, czy nie pozwalam sobie zakochać się w kobiecie, która nigdy nie będzie moja.
JENNA
Mija kilka tygodni, a ja spotykam Brandona to tu, to tam. Byliśmy umówieni dziś wieczorem na szybką kolację, ale muszę ją odwołać, bo znowu będę w pracy do późna. Kiedy przeglądam notatki na zbliżające się spotkanie z szefem, drzwi mojego biura otwierają się z hukiem, a do środka wpada wysoka blondynka, twierdząc, że musi ze mną porozmawiać i sprawa nie może czekać. O rany. Znowu się zaczyna.
– On nie chce się angażować – marudzi Karen. Jest adwokatką, która pracuje w tym samym budynku co ja.
– Ale, Karen, spotykacie się raptem od jak dawna? Kilku miesięcy? – pytam.
– Sześciu. I nie o tym mówię. Nie chce się angażować abzolutnie w nic – podczas obiadu, kolacji, spaceru po parku, nawet głupiej wycieczki do sklepu spożywczego.
Chyba zostałam doradczynią w sprawach sercowych.
– A rozmawiałaś z nim o tym?
Rzuca mi niepewne spojrzenie.
– Oczywiście, że tak. I wiesz, co się stało? Ląduję nagle naga w jego łóżku, a jego usta… choć nie jest w tym tak dobry jak twój brat.
Mój wzrok pada na sufit, drzwi, buty, okno, byle tylko pozbyć się jej głosu z mojej głowy. Nie ma, kurwa, mowy, żebym słuchała opowieści o sprawności mojego brata w sypialni. Obrzydliwe do trzeciej potęgi. Powtarzam sobie w głowie la-di-da, aż się zamknie.
– Jenna? Czy ty mnie słuchasz?
– Słuchałam. Dopóki nie doszłaś do fragmentu na temat mojego brata. To jest po prostu obrzydliwe, Karen – patrzę na nią. – Ile razy mam ci powtarzać?
– Aha, no tak. Chociaż myślę, że twój brat po prostu uciekł, bo się bał. Myślę, że po prostu nie chce się przyznać do tego, co do mnie czuje.
– Spotyka się z kimś innym. Zresztą nie chcę o tym rozmawiać. To jest wystarczająco niezręczne – zaczynam myśleć, że spiknięcie ich ze sobą było błędem.
Evvie, jedna z moich współpracowniczek, wsuwa głowę przez drzwi i mówi:
– Ważny gość ma ochotę posłuchać twoich liczb, Jenna.
– Dzięki, Evvie. Zaraz tam będę.
Po jej odejściu Karen pyta z drwiną w głosie:
– Czy twoi ludzie nigdy nie pukają?
To jej nieprzyjemna strona, której wcześniej mi nie pokazała. Zanotować na później: zapytaj Bena o wredną Karen.
– Karen, Evvie nie jest „moim człowiekiem”. Jest współpracowniczką i właśnie wyświadczyła mi przysługę. Muszę wracać do pracy.
– Nieważne. W każdym razie twój brat naprawdę musi uporządkować swoje sprawy związane z tym zmarłym przyjacielem.
Co?
– Hamuj się, dziewczyno. Przeszedł przez naprawdę trudny okres.
– Tak, ale przeszłość to przeszłość. Poza tym odmówił pójścia ze mną w odwiedziny do ciotki, która jest chora na raka. To niegrzeczne!
Dobra, jestem gotowa strzelić tę laskę z liścia.
– To nie jest niegrzeczne. On sobie z tym nie radzi. Myślę, że najlepiej będzie, jak teraz wyjdziesz. Mam pracę do wykonania.
– Racja. Ja też.
Kołysze biodrami, wychodząc. Jezu, co ja sobie, do cholery, myślałam? Ben musi się jej pozbyć.
Moim zadaniem jako kierowniczki do spraw sprzedaży i marketingu odpowiedzialnej za bankiety w Charleston Spaces jest informowanie podczas cotygodniowych spotkań o organizowanych przez nas wydarzeniach. Moja prezentacja się udaje. Obsługujemy wszystkie rodzaje imprez, od korporacyjnych po wesela i przyjęcia rocznicowe, a nawet lunche klubu ogrodniczego. Po spotkaniu proszę szefa o chwilę rozmowy, w której po raz kolejny błagam o pomoc. On uważa, że jej nie potrzebujemy. Kiedy mówię mu, że sprawy zaczną się wymykać spod kontroli, bo bierzemy na siebie więcej pracy, niż jesteśmy w stanie udźwignąć, klepie mnie po plecach, tak że niemal przelatuję na drugi koniec pomieszczenia.
– Dasz sobie radę, Jenno. Dlatego cię zatrudniłem.
Dzięki za zaufanie, ale aż tak utalentowana nie jestem, żeby być w dwóch miejscach naraz. To właśnie chcę mu powiedzieć, ale tchórzę. Chcę też walnąć go w łeb i nazwać dupkiem, ale i na to brakuje mi odwagi.
Później tego wieczoru dzwonię do Cate. Minęło kilka dni, odkąd z nią rozmawiałam. Odbiera po kilku sygnałach.
– Catie, misiaku! Co słychać u mojej dziewczyny?
– Nic, bo właśnie ogłuchła. Jak się masz?
– Och, nie chcesz wiedzieć.
– Co? – krzyczy.
– Powiedziałam, że nie chcesz wiedzieć – odkrzykuję naprawdę głośno.
Kiedy w słuchawce słyszę jej chichot, wiem, że coś jest na rzeczy.
– Piłaś?
– Dzisiaj nie.
– Dobrze. To wnioskuję, że piłaś wczoraj wieczorem. Opowiedz mi o tym.
Opowiada, jak całą grupą z pracy poszli do baru i nawet wzięli udział w karaoke.
– O Boże. Dużo wypiłaś.
– Nie tyle co Mandy. Zakończyliśmy projekt, nad którym pracowaliśmy, i wszyscy chcieliśmy to uczcić.
– Cate, to jest niesamowite. Właśnie tego teraz potrzebujesz. Ale jest coś, co mi się tu nie podoba.
– Co? – jej głos brzmi nagle bardzo poważnie.
– Wymieniłaś mnie na nową przyjaciółkę. Jestem zazdrosna – wstrzymuję śmiech.
– Ej, Jenno. Wiesz, że nigdy cię na nikogo nie zamienię. Jesteś jak ta stara ciężarówka, którą miał mój dziadek.
– Co? Stara ciężarówka?
– Tak – chichocze jak wariatka. – Była tak stara, że można by ją uruchomić każdym kluczem. To ty, Jenno. Każdym kluczem można cię odpalić.
– O mój Boże. To brzmi, jakbym była dziwką.
– Tak! Jesteś moją suką, jesteś dobrą dupą. I nikomu więcej nigdy nie dasz się puknąć! – rapuje, nie trzymając się rytmu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki