Przezroczyste skrzydła - Kinga Tatkowska - ebook + audiobook + książka

Przezroczyste skrzydła ebook i audiobook

Kinga Tatkowska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Alicja pracuje w studio tatuażu, do którego pewnego wieczoru trafiają rozweseleni uczestnicy wieczoru kawalerskiego. Uwagę dziewczyny zwraca jeden z mężczyzn – i jak się okazuje, z wzajemnością. Coś przyciąga ich do siebie z niezwykłą siłą i między zdawałoby się niedobraną parą: tatuażystką i prawnikiem, rodzi się głębokie uczucie. Każde z nich ma jednak tajemnice z przeszłości, które mogą naznaczyć ich wspólną przyszłość…

Czy ich miłość pokona wszystkie przeszkody?

Czy nauczą się sobie ufać i wybaczać?

Czy ta historia może mieć happy end?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 30 min

Lektor: Anna Dudziak-Klempka
Oceny
4,7 (244 oceny)
184
50
4
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kalotka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka super. Jak zwykle pani Kinga nie zawiodła. Jak najbardziej polecam. 👍
20
Ewelina841206

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna ♥️
20
beciabecia

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka po raz kolejny nie zawiodła.Piękna historia.
10
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Wzruszająca historia. Polecam
10
annamajka

Nie oderwiesz się od lektury

Było dużo łez... Piękna i poruszająca historia.
10

Popularność




Co­py­ri­ght © Kinga Tat­kow­ska Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-15-4
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Bądź tu,

Dużo wy­ma­gam, ale spójrz

Mamy za sobą tyle już

Ja też się z tym mę­czę

Za­ufaj mi jesz­cze

To strach

Że przez ten upór stracę nas

I że prze­sta­niesz o to dbać

Za bar­dzo się boję

Że wszystko od­sło­nię

„Ci­che dni” Kaśka So­chacka

Książkę de­dy­kuję wszyst­kim,

któ­rzy czują się Skrzy­deł­kami– tymi po­kie­re­szo­wa­nymi.

Oraz do­ro­słym, któ­rym za­leży.

Pro­log

Moja mama za­wsze po­wta­rzała, że po­twory żyją tylko w na­szej wy­obraźni. Sza­leją w gło­wie, kłę­bią się ni­czym rój psz­czół. Czę­sto po­ja­wiają się pod­czas czy­ta­nia ba­jek tuż przed snem, a po­tem trudno za­snąć.

Moja mama za­wsze po­wta­rzała, że po­twory po­winno się oswoić. Mó­wiła, że są po­trzebne w na­szym ży­ciu, bo dzięki nim wiemy, co jest do­bre, a co złe.

Moja mama za­wsze po­wta­rzała, że po­twory tak na­prawdę są nie­szko­dliwe.

Póź­niej w moim ży­ciu po­ja­wiła się inna mama. Ona w ogóle nie roz­ma­wiała ze mną o po­two­rach, bo w nie nie wie­rzyła.

I może w tym tkwił pro­blem – że nie wie­rzyła.

Albo nie chciała wie­rzyć.

Roz­dział Pierw­szy

Nie lu­bi­łam dni, gdy zo­sta­wa­łam sama w sa­lo­nie aż do za­mknię­cia. Za­zwy­czaj nie było już wtedy klien­tów, chyba że przy­cho­dzili ci za­po­wie­dziani, ale wtedy to zmie­niało po­stać rze­czy. Wszy­scy inni, któ­rzy się przy­pa­łę­tali z przy­padku, byli prze­waż­nie kre­ty­nami. Jed­nak czę­sto go­dzi­łam się brać te go­dziny w gra­fiku, któ­rych nikt inny nie chciał, bo po­trze­bo­wa­łam pie­nię­dzy, a im wię­cej ich za­ro­bi­łam, tym wię­cej mo­głam póź­niej odło­żyć.

Po­trze­bo­wa­łam je odło­żyć...

Ale aku­rat dziś mu­siał na­stać ten dzień.

So­botni dzień kre­ty­nów.

Usły­sza­łam dzwo­nek ob­wiesz­cza­jący otwar­cie drzwi lo­kalu. Skie­ro­wa­łam wzrok w tamtą stronę i jęk­nę­łam w du­chu.

– Na do­da­tek pi­jani kre­tyni – mruk­nę­łam pod no­sem.

Do­sko­nale pa­mię­ta­jąc, że mia­łam na szyb­kim wy­bie­ra­niu nu­mer na po­li­cję, a w ra­zie po­trzeby mo­głam krzy­czeć – choć na war­szaw­skiej Pra­dze krzyk dwu­dzie­sto­trzy­let­niej dziew­czyny, mie­rzą­cej le­d­wie metr sześć­dzie­siąt, ra­czej nie ro­bił wiel­kiego wra­że­nia – po­de­szłam do nie­za­po­wie­dzia­nych go­ści.

Było ich do­kład­nie czte­rech. Czte­rech pi­ja­nych męż­czyzn. Na po­zór nie wy­glą­dali groź­nie, ale kto ich tam wie­dział. W każ­dym z nas czai się ja­kiś po­twór. Je­den był to­tal­nie na­wa­lony, le­dwo trzy­mał się na no­gach i miał za­mro­czony uśmiech. Drugi i trzeci także byli wsta­wieni, choć ja­koś pod­trzy­my­wali tego pierw­szego. A czwarty... Cóż, czwarty wy­glą­dał na trzeź­wego i za­cho­wy­wał się, jakby chciał stąd jak naj­szyb­ciej wyjść. Trzy­mał się ra­czej z boku. Chyba on naj­bar­dziej przy­padł mi do gu­stu.

Wszy­scy byli bar­dzo do­brze ubrani w do­pa­so­wane gar­ni­tury. To za­pewne nie były pra­skie ziomki, tylko po­ważni fa­ceci po trzy­dzie­stce, ale jak wi­dać na­wet ta­kie ele­gan­ciki po­tra­fiły prze­ho­lo­wać z al­ko­ho­lem.

– Dzień do­bry. W czym mogę po­móc? – spy­ta­łam.

– Chcia­łem zro­bić so­bie ta­tuaż – od­parł beł­ko­tli­wie Pan Nu­mer Je­den. – Tu­taj można?

– To sa­lon ta­tu­ażu, więc można – rzu­ci­łam. – Ale nie wiem, czy w pana sta­nie to do­bry po­mysł.

Wiele rze­czy ro­bio­nych pod wpły­wem al­ko­holu było nie­zbyt do­brym po­my­słem, a już w szcze­gól­no­ści ro­bie­nie so­bie ta­tu­ażu. Zna­łam kilka ta­kich przy­pad­ków. Żadna z tych osób nie była za­do­wo­lona, kiedy pro­centy już wy­pa­ro­wały z or­ga­ni­zmu.

– Wi­dzisz, Ma­ciek? – ode­zwał się Pan Nu­mer Cztery. – Pani jest tego sa­mego zda­nia co ja. Wy­cho­dzimy stąd.

– Prze­muś – wes­tchnął Ma­ciek. – To mój wie­czór ka­wa­ler­ski. Raz się żyje, przy­ja­cielu!

Wie­czór ka­wa­ler­ski.

Bar­dziej prze­wi­dy­wal­nie już się nie dało.

Prze­mek wpa­try­wał się w niego przez dłuż­szy czas, a po­tem wzru­szył ra­mio­nami.

– Pro­szę bar­dzo – od­parł. – Ja na pewno nie będę się tłu­ma­czył przed Sa­biną.

– Moją przy­szłą żonkę biorę na sie­bie – za­śmiał się Ma­ciek i prze­niósł za­mglone spoj­rze­nie na mnie. – Chcę smerfa na ra­mie­niu – ogło­sił, a ja z tru­dem się po­wstrzy­ma­łam przed par­sk­nię­ciem.

Unio­słam brwi ze zdu­mie­niem.

– Smerfa, tak? Okej, niech bę­dzie smerf – zgo­dzi­łam się. – To może pa­no­wie prze­niosą pana Maćka na le­żankę? – po­pro­si­łam dwóch fa­ce­tów, któ­rzy le­d­wie kon­tak­to­wali, ale wciąż pod­trzy­my­wali ko­legę.

Od razu za­brali się do rze­czy.

– Jacy „pa­no­wie”? – za­pro­te­sto­wał przy­szły pan młody. – Ja je­stem Ma­ciek, to mój naj­lep­szy przy­ja­ciel Prze­mek, a to są moi ko­le­dzy z pracy, Woj­tek i Le­szek – przed­sta­wił wszyst­kich.

Dwaj ostatni czym prę­dzej skie­ro­wali się w stronę ka­napy dla go­ści. Prze­czu­wa­łam, że jesz­cze kilka se­kund i po­winni od­pły­nąć. Mia­łam tylko na­dzieję, że póź­niej ja­koś się ich po­zbędę.

Spoj­rza­łam na ze­ga­rek. Było po dwu­dzie­stej. Naj­wy­raź­niej mu­sieli wcze­śnie za­cząć świę­to­wa­nie albo po pro­stu szybko im po­szło.

– A ty je­steś...? – za­py­tał Ma­ciek.

– Greta – od­par­łam, za­bie­ra­jąc się za two­rze­nie pro­jektu. – Ja­kiej wiel­ko­ści ma być ten smerf?

– No taki ja­kiś – wy­beł­ko­tał, po­ka­zu­jąc dło­nią nie­okre­śloną po­wierzch­nię na swoim ra­mie­niu.

Fa­cet nie­wąt­pli­wie bę­dzie mnie prze­kli­nał, kiedy się ju­tro obu­dzi.

Pod­czas ry­so­wa­nia nie­ustan­nie czu­łam na so­bie spoj­rze­nie Prze­mka, który cały czas stał obok nas. Raz za­glą­dał mi przez ra­mię, pa­trząc na to, co two­rzy­łam, a raz su­nął wzro­kiem po mo­ich ra­mio­nach, które mia­łam wy­ta­tu­owane i które dzięki mo­jej bluzce na ra­miącz­kach były te­raz do­sko­nale wi­doczne.

Pan Gar­ni­tu­rek ra­czej nie­czę­sto miał stycz­ność z dzia­rami. Je­śli w ogóle kie­dy­kol­wiek miał...

Kiedy kilka razy unio­słam wzrok, a na­sze spoj­rze­nia się spo­tkały, po­czu­łam się dziw­nie. Tro­chę krę­po­wało mnie to jego in­ten­sywne wpa­try­wa­nie się. Mia­łam wra­że­nie, jakby pa­trząc na mnie, ten fa­cet po­zna­wał każdy mój se­kret, a było to dość głu­pie, bo mia­łam masę se­kre­tów, któ­rych taki Gar­ni­tu­rek jak on nie po­wi­nien po­znać.

– Go­towe – oznaj­mi­łam, po­ka­zu­jąc Mać­kowi pro­jekt ta­tu­ażu.

– Fan­ta­stycz­nie! – krzyk­nął, mru­żąc oczy.

Wła­ści­wie by­łam pra­wie pewna, że nie­wiele mógł te­raz do­strzec.

– Sa­bina go za­bije – mruk­nął Prze­mek pod no­sem.

– Przy­szła żona? – spy­ta­łam.

– Ona nie­na­wi­dzi ta­tu­aży, więc nie wiem, czy w ogóle doj­dzie do ślubu.

– Kiedy ma się od­być?

– Za mie­siąc.

Przy­ło­ży­łam kalkę do skóry na ra­mie­niu Maćka. Po chwili mia­łam już go­towy wzór smerfa i po­win­nam te­raz od­pa­lić ma­szynkę. Spoj­rza­łam na Prze­mka, który stał z rę­kami za­ło­żo­nymi na piersi i wi­docz­nie nie po­do­bał mu się ten po­mysł, ale nie mógł od­wieść od niego swo­jego pi­ja­nego przy­ja­ciela.

– Ro­bimy czy nie ro­bimy? – szep­nę­łam do niego.

Zmarsz­czył brwi.

– Jak to? – od­szep­nął.

– Nie chcia­ła­bym mieć na su­mie­niu jego przy­szłego mał­żeń­stwa. On ra­czej też nie bę­dzie za­chwy­cony, kiedy się ju­tro obu­dzi. Więc jak? Ro­bimy?

– A je­śli po­wiem, że nie ro­bimy?

– No to patrz...

Wzię­łam ma­szynkę, ta­śmę kle­jącą i dłu­go­pis. Mi­nutę póź­niej mia­łam skon­stru­owany ide­alny sprzęt na ta­kie wła­śnie oka­zje, w któ­rym za­miast igły znaj­do­wał się zwy­kły wkład do dłu­go­pisu. Do­brze, że Ma­ciek był w ta­kim sta­nie upo­je­nia, że na­wet nie za­uwa­żył, co zro­bi­łam.

Prze­mek przy­glą­dał się temu z roz­ba­wie­niem. Chyba pierw­szy raz od czasu wej­ścia tu­taj na­prawdę się uśmiech­nął.

– Je­steś ge­nialna – przy­znał szep­tem. – Dzięki.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami i za­bra­łam się do ro­boty.

– Do­bra, Ma­ciek – rzu­ci­łam. – Uwa­żaj, bo może tro­chę za­bo­leć.

– Je­stem go­towy na wszystko!

– Mhm – mruk­nę­łam.

Przy­ło­ży­łam dłu­go­pis do jego skóry, za­czy­na­jąc ry­so­wać kon­tur.

– Aua! – jęk­nął, a ja par­sk­nę­łam pod no­sem. – Rze­czy­wi­ście tro­chę boli.

Prze­mek wy­buch­nął śmie­chem i mu­sia­łam przy­znać, że spodo­bał mi się ten dźwięk. Mia­łam nie­od­parte wra­że­nie, że rzadko śmiał się tak praw­dzi­wie, pełną pier­sią. Po­dej­rze­wa­łam, że nie ro­bił tego zu­peł­nie, jak ja. Było to dość smutne, bo lu­dzie prze­cież po­winni się śmiać.

Ja­kieś dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej skoń­czy­łam per­fek­cyjny ta­tuaż dłu­go­pi­sem.

– Niech się ład­nie goi – po­wie­dzia­łam do Maćka, który był wprost za­chwy­cony.

– Je­steś naj­lep­sza, Greta! – oznaj­mił i zro­bił taki ruch, jakby chciał się do mnie przy­tu­lić, ale ja w tym mo­men­cie się od­su­nę­łam.

– Ma­ciek – rzu­cił do niego ostrze­gaw­czo Prze­mek, kła­dąc mu dłoń na ra­mie­niu. – Po­dzię­kuj ład­nie, za­płać i wy­cho­dzimy.

– Oczy­wi­ście, oczy­wi­ście. Dzię­kuję, Greto. Ile płacę?

Ma­ciek po­śpiesz­nie za­czął wy­cią­gać port­fel z we­wnętrz­nej kie­szeni ma­ry­narki.

Po­krę­ci­łam prze­cząco głową.

– Nic. To na koszt firmy. W pre­zen­cie ślub­nym.

Firma nie była moja, ale nie mia­łam za­miaru brać kasy za ta­tuaż wy­ko­nany dłu­go­pi­sem.

– Na ża­den koszt firmy – ode­zwał się Prze­mek.

– Prze­cież... – za­czę­łam, ale mi prze­rwał.

– Greto – po­wie­dział tylko, a ja się przy­mknę­łam.

Pa­trzył na mnie wzro­kiem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu. By­łam bar­dzo cie­kawa, czym Pan Gar­ni­tu­rek zaj­mo­wał się na co dzień, ale ob­sta­wia­łam, że był ja­kimś pre­ze­sem czy kimś ta­kim, z kim nie było żad­nych dys­ku­sji. Ja na pewno nie chcia­łam się z nim kłó­cić, bo chyba nie się­ga­łam mu na­wet do klatki pier­sio­wej. Mógłby mnie zdep­tać i na­wet by tego nie za­uwa­żył.

Przy­glą­da­łam się jego in­ten­syw­nym ciem­no­zie­lo­nym oczom, ide­al­nie uło­żo­nym brą­zo­wym wło­som, twa­rzy o wy­raź­nie za­ry­so­wa­nej szczęce, wy­spor­to­wa­nej syl­wetce, o którą za­pewne co­dzien­nie dbał.

Było w Prze­mku coś, co...

– Greto? – Jego głos wy­rwał mnie z roz­my­ślań.

Po­krę­ci­łam głową, żeby się opa­no­wać.

– Okej – zgo­dzi­łam się.

Po­szłam po swój port­fel i wy­cią­gnę­łam z niego wi­zy­tówkę.

– Wpłać­cie pie­nią­dze na to konto. – Po­da­łam Prze­mkowi kar­to­nik, a on przyj­rzał mu się z uwagą. – Tyle, ile uwa­ża­cie za słuszne – do­da­łam.

Spoj­rzał na mnie i po chwili kiw­nął głową.

– Do­brze.

Kiedy w końcu cała czwórka opu­ściła stu­dio, wes­tchnę­łam głę­boko i spoj­rza­łam na ze­ga­rek.

– Za­my­kamy – mruk­nę­łam.

Szybko po­sprzą­ta­łam, za­ło­ży­łam moją skó­rzaną kurtkę, zga­si­łam świa­tło i wy­szłam na mroźny wcze­sno­je­sienny wie­czór.

Od­pi­na­jąc ro­wer od sto­jaka tuż przy drzwiach wej­ścio­wych, a po­tem ja­dąc w kie­runku mo­jej wy­naj­mo­wa­nej klitki, która mie­ściła się ja­kiś ki­lo­metr stam­tąd, mia­łam nie­od­parte wra­że­nie, że ktoś mnie ob­ser­wo­wał.

Roz­dział Drugi

Lu­bi­łem po­ranne bie­ga­nie na świe­żym po­wie­trzu. Wła­ści­wie to by­łem od niego uza­leż­niony, bo bie­ga­łem co­dzien­nie. Szcze­gól­nie upodo­ba­łem so­bie nie­dzielne po­ranki. Nie było wtedy zgiełku, tłumu i ha­łasu. Choć ten ostatni mi ra­czej nie prze­szka­dzał, bo za­wsze mia­łem słu­chawki, które sku­tecz­nie wszystko za­głu­szały.

Tak jak te­raz.

By­łem tylko ja, What I’ve done Lin­kin Park i moje my­śli.

Tyle że tym ra­zem za­miast ja­kiejś ko­lej­nej sprawy głowę za­przą­tała mi po­znana wczo­raj dziew­czyna.

Greta.

Do­my­śla­łem się, że był to pseu­do­nim ar­ty­styczny, któ­rym się po­słu­gi­wała w sa­lo­nie, więc od razu za­pra­gną­łem po­znać jej praw­dziwe imię. W grun­cie rze­czy nie ro­zu­mia­łem, po co mi to było, ale tłu­ma­czy­łem so­bie tę chęć skrzy­wie­niem za­wo­do­wym, wma­wia­jąc so­bie, że ktoś taki jak ja po­wi­nien roz­szy­fro­wać wszyst­kie nie­wia­dome w da­nym rów­na­niu. Mo­gło się to wy­da­wać chore, jed­nak na do­brą sprawę ni­gdy nie mó­wi­łem, że by­łem zdrowy. Okre­ślił­bym sie­bie ra­czej jako czło­wieka cho­ro­bli­wie am­bit­nego. Je­śli wy­zna­czy­łem so­bie ja­kiś cel, mu­sia­łem go wcze­śniej czy póź­niej osią­gnąć.

Dla­czego zdo­by­cie in­for­ma­cji o Gre­cie wy­dało mi się ważne i in­te­re­su­jące?

Jesz­cze tego nie wie­dzia­łem.

Wczo­raj, kiedy opu­ści­li­śmy sa­lon, za­mó­wi­łem dwie tak­sówki. Do jed­nej wpa­ko­wa­łem Wojtka i Leszka, a do dru­giej wsia­dłem ra­zem z Mać­kiem. Z tym, że pierw­sza od razu od­je­chała, a druga cze­kała. Ob­ser­wo­wa­łem Gretę z da­leka. Przez dużą wi­trynę sa­lonu wi­dzia­łem, jak krzą­tała się w środku. Po pew­nym cza­sie wy­szła, za­mknęła drzwi na klucz i wsia­dła na ro­wer.

– Pro­szę je­chać za tą dziew­czyną – po­wie­dzia­łem do tak­sów­ka­rza, a on zro­bił tak, jak po­le­ci­łem.

Chwilę póź­niej za­trzy­ma­li­śmy się przed zde­wa­sto­waną pra­ską ka­mie­nicą. Greta wzięła ro­wer i we­szła z nim do klatki, zni­ka­jąc mi z oczu. Po ja­kichś dwóch mi­nu­tach w oknie na dru­gim pię­trze za­pa­liło się świa­tło.

Wie­dzia­łem, że nie po­wi­nie­nem był tego ro­bić, bo na­ru­sza­łem jej pry­wat­ność, ale na­wet to mnie nie po­wstrzy­mało. Pod­świa­do­mie czu­łem, że mu­szę to zro­bić, a in­tu­icja ni­gdy mnie nie za­wo­dziła.

* * *

Stan­dar­dowo około siód­mej trzy­dzie­ści po bie­ga­niu wró­ci­łem do swo­jego miesz­ka­nia w apar­ta­men­towcu w sa­mym cen­trum sto­licy. Wzią­łem prysz­nic, zro­bi­łem so­bie kawę i usia­dłem w sa­lo­nie, włą­cza­jąc lap­topa. Mia­łem za­miar po­pra­co­wać, bo by­łem pra­co­ho­li­kiem, dla któ­rego sie­dze­nie nad sprawą w nie­dzielę rano było czymś zu­peł­nie nor­mal­nym, jed­nak za­miast tego ob­ra­ca­łem te­raz w dłoni wi­zy­tówkę, którą do­sta­łem wczo­raj od Grety.

Dom dziecka „Pod skrzy­dłami”.

Od­pa­li­łem ich stronę in­ter­ne­tową i oka­zało się, że pla­cówka mie­ściła się nie­da­leko War­szawy, a do­kład­nie w Prusz­ko­wie. Przej­rza­łem całą do­stępną ga­le­rię, prze­czy­ta­łem każde słowo, a po­tem za­lo­go­wa­łem się do swo­jej ban­ko­wo­ści. Prze­la­łem na konto domu dziecka pięć ty­sięcy zło­tych i wło­ży­łem wi­zy­tówkę z po­wro­tem do port­fela.

Kiedy do­pi­ja­łem kawę, za­dzwo­nił mój te­le­fon. Wes­tchną­łem w du­chu, pa­trząc na ekran.

– Cześć, Sa­bina – ode­bra­łem.

– Ma­ciek nie wró­cił do domu – rzu­ciła na przy­wi­ta­nie.

– Jest u mnie – od­par­łem. – Było już późno, kiedy skoń­czy­li­śmy, więc twój przy­szły mąż nie chciał cię bu­dzić.

Wła­ści­wie to był tak na­wa­lony, że wo­la­łem nie my­śleć o in­nym sce­na­riu­szu, niż po­wrót z nim tu­taj. Te­raz na­dal spał w sy­pialni go­ścin­nej i mo­gło to po­trwać jesz­cze na­wet do po­łu­dnia.

– By­li­ście na dziw­kach? – spy­tała.

– Nie – od­po­wie­dzia­łem. – Nie było żad­nych dzi­wek, strip­ti­ze­rek ani ni­czego ta­kiego.

Na­wet gdyby były, to i tak bym jej nie po­wie­dział. Sa­bina była strasz­nie wku­rza­jącą ko­bietą i sam w ży­ciu bym z nią nie wy­trzy­mał, ale Ma­ciek na­prawdę ją ko­chał, więc nie mnie było to oce­niać. Może za za­mknię­tymi drzwiami sta­wała się zu­peł­nie inną osobą.

– Mó­wisz tak tylko dla­tego, że­bym dała ci spo­kój.

– Więc po co py­tasz?

Usły­sza­łem sfru­stro­wane wes­tchnię­cie i za­śmia­łem się w du­chu.

– Roz­łą­czam się – rzu­ciła.

– Do­brze, w końcu to ty za­dzwo­ni­łaś. Osoba, która roz­po­czyna roz­mowę, po­winna rów­nież ją za­koń­czyć.

Nie po­wie­działa już nic wię­cej, tylko prze­rwała po­łą­cze­nie.

Za­ją­łem się w końcu pracą, co ja­kiś czas my­śląc o Gre­cie i za­sta­na­wia­jąc się, o co mi tak wła­ści­wie cho­dziło.

Około po­łu­dnia, tak jak prze­wi­dy­wa­łem, drzwi od po­koju, w któ­rym spał mój przy­ja­ciel, otwo­rzyły się.

– Wody – wy­sa­pał, kie­ru­jąc się do kuchni, która była otwarta na sa­lon.

– Czę­stuj się – rzu­ci­łem.

Się­gnął po szklankę, pod­sta­wił ją pod kran, na­peł­nił wodą i po chwili łap­czy­wie wy­pił. Po­wtó­rzył tę czyn­ność trzy razy. Po­tem usiadł na­prze­ciwko mnie w fo­telu i prze­cze­sał dło­nią włosy.

– Na­prawdę zro­bi­łem so­bie wczo­raj ta­tuaż? – jęk­nął. – Pa­mię­tam to jak przez mgłę. Na­wet nie chcę pa­trzeć na swoje ra­mię. Po­wiedz, że to mi się tylko przy­śniło.

– Na­prawdę zro­bi­łeś so­bie wczo­raj ta­tuaż – po­twier­dzi­łem z ka­mien­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– Kurwa! Sa­bina mnie za­bije! Dla­czego mnie nie po­wstrzy­ma­łeś?

Spoj­rzał na mnie z wy­rzu­tem, wstał i za­czął cho­dzić w tę i we w tę.

– Pró­bo­wa­łem, ale nie dało ci się tego wy­bić z głowy. By­łeś zde­ter­mi­no­wany.

Wes­tchnął ciężko.

– Jak bar­dzo źle to wy­gląda? – za­py­tał. – Może mógł­bym go ja­koś szybko usu­nąć?

Zmarsz­czy­łem brwi w uda­wa­nym zdzi­wie­niu.

– Chcesz usu­nąć smerfa z ra­mie­nia? Dla­czego?

– Smerfa – jęk­nął. – Kurwa!

W dal­szym ciągu się prze­cha­dzał i rwał so­bie włosy z głowy. Jesz­cze tro­chę i wy­rwałby je wszyst­kie.

– My­ślę, że prysz­nic do­brze ci zrobi – ode­zwa­łem się po chwili. – Może tusz jesz­cze nie wsiąkł zbyt do­brze w skórę i uda ci się go ze­trzeć.

– Ja­sne – mruk­nął. – Ze­trę go pa­pie­rem ścier­nym.

Ob­ró­cił się i skie­ro­wał do ła­zienki, a ja par­sk­ną­łem pod no­sem. Za­czą­łem szu­kać w apli­ka­cji ja­kie­goś je­dze­nia do za­mó­wie­nia, a kiedy w końcu wy­bra­łem i za­mó­wi­łem, Ma­ciek był już po prysz­nicu i szedł wła­śnie w moją stronę, gro­miąc mnie wzro­kiem.

– Bar­dzo, kurwa, śmieszne! – wy­rzu­cił z sie­bie. – Co to ma być? Sa­lon zmy­wal­nych ta­tu­aży? Dziew­czyna nas okan­to­wała. Coś jej za to za­pła­ci­łem?

Spoj­rza­łem na niego jak na idiotę. Ma­ciek był moim je­dy­nym przy­ja­cie­lem i wie­dział o mnie coś, czego nikt inny na tym świe­cie nie wie­dział. Znał moją ta­jem­nicę. Trak­to­wa­łem go jak brata, ale cza­sami był na­prawdę wkur­wia­jący. Może z Sa­biną wcale tak źle się nie do­brali.

– Okan­to­wała? Ura­to­wała ci dupę, bo nie chciała, żeby twoja przy­szła żonka cię zo­sta­wiła. Na­wet mnie nie przy­szło do głowy, żeby wy­dzia­rać cię dłu­go­pi­sem. Za swoją głu­potę po­wi­nie­neś za­pła­cić jej dużo wię­cej, niż praw­dziwy ta­tuaż jest warty.

Pa­trzył na mnie jesz­cze przez mo­ment, a po­tem wes­tchnął i kiw­nął głową.

– Masz ra­cję, Przemo – stwier­dził, roz­sia­da­jąc się na ka­na­pie. – Masz ra­cję.

– Wiem – zgo­dzi­łem się z nim.

Po­sze­dłem do kuchni, żeby zro­bić ko­lejną kawę.

– Ta Greta wy­glą­dała tro­chę jak wróżka, co nie? – usły­sza­łem po chwili Maćka.

Za­wie­si­łem się przy eks­pre­sie i za­czą­łem so­bie ją wy­obra­żać.

Rze­czy­wi­ście wy­glą­dała jak wróżka, albo może baj­kowy cho­chlik. Była bar­dzo ni­ska. Miała ja­sne włosy z kil­koma ró­żo­wymi pa­sem­kami, się­ga­jące do ra­mion. Jej ręce były całe w ko­lo­ro­wych ta­tu­ażach, przed­sta­wia­ją­cych głów­nie kwiaty albo ptaki i owady. Bar­dzo czę­sto wi­dy­wa­łem wię­zienne dziary, które były wprost obrzy­dliwe, jed­nak Greta miała na skó­rze praw­dziwe dzieła sztuki. Wy­glą­dało to ge­nial­nie i mo­głem się je­dy­nie do­my­ślać, że ręce nie były je­dy­nymi czę­ściami ciała, które miała wy­ta­tu­owane. Przy­szła mi do głowy myśl, że pra­gną­łem od­kryć każdy, na­wet naj­drob­niej­szy ob­ra­zek na jej ciele i po­znać jego hi­sto­rię. W jej oczach też było coś hip­no­ty­zu­ją­cego. Miała mocny ma­ki­jaż, ale po­tra­fi­łem so­bie wy­obra­zić ją bez niego. Wła­ści­wie to po­do­bały mi się obie wer­sje. Za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy to nie była przy­pad­kiem ja­kaś ma­ska, czy nie ukry­wała się za tymi wszyst­kimi zdo­bie­niami. A ja do­sko­nale zna­łem ma­ski. Ob­co­wa­łem z nimi na co dzień. Cał­kiem moż­liwe, że sam kry­łem się za tą naj­lep­szą.

– Tro­chę tak – mruk­ną­łem w końcu.

Greta była wróżką, która nie da­wała mi spo­koju w mo­ich cho­rych my­ślach.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki