Walcząc o to - Kinga Tatkowska - ebook
NOWOŚĆ

Walcząc o to ebook

Kinga Tatkowska

4,4

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Co zrobisz, kiedy przeszłość, o której próbujesz zapomnieć, nie będzie chciała zapomnieć o tobie?

Historia Neli i Arka miała zakończyć się na warszawskim lotnisku. Tak się jednak nie wydarzyło. Postanowili dać sobie drugą szansę i zamieszkać w stolicy. Ona szuka swojego planu na przyszłość, on wraca do walk bokserskich, które kiedyś porzucił. Jednak stateczne życie w jednym miejscu i podróż w nieznane, której byli do tej pory uczestnikami, to dwa różne światy.

Czy będą gotowi na zwyczajną codzienność?

Czy będą gotowi zmierzyć się z bolesną przeszłością, która niepostrzeżenie zacznie się do nich zakradać?

Przed tobą pełne emocji i wzruszeń finałowe losy bohaterów, którzy spotkali się przypadkiem i zupełnie niespodziewanie stali się dla siebie wszystkim.

Czy kiedy nadejdzie kluczowy moment, będą w stanie zawalczyć o wspólne szczęście?

 

*Zakończenie historii Neli i Arka z powieści "Szukając tego"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 228

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (9 ocen)
5
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Dobrze spędzony czas

❤️
10
Oli_98

Nie oderwiesz się od lektury

Super
10
myRed

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak dobrej książki ♥️ polecam
10
KatarzynaSlabosz
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. Czekałam od dawna na tą kontynuacje ale warto było czekać. :)
10

Popularność




Copyright © Kinga Tatkowska, 2024

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja i korekta: Małgorzata Styś (@malgorzata_stys_)

Skład, łamanie, konwersja: Mateusz Cichosz (@magik.od.skladu.ksiazek)

Projekt i wykonanie okładki: Maciej Sysio

ISBN PAPIER 978-83-968191-4-7

ISBN EBOOK 978-83-968191-5-4

Wydanie I

Może i bę­dzie to odro­binę sa­mo­lubne, ale tę dzie­siątą wy­daną książkę de­dy­kuję so­bie.

Tak… ta po­wieść jest dla mnie.

Od Autorki

RE­LA­CJA z dru­gim czło­wie­kiem to chyba jedna z naj­trud­niej­szych, a za­ra­zem naj­pięk­niej­szych rze­czy, ja­kie można stwo­rzyć. Jed­nak wy­maga to od nas mnó­stwa za­ufa­nia i tyle samo chęci. Cza­sami, kiedy już uda nam się to zro­bić, na któ­rymś eta­pie tej re­la­cji coś może pójść nie tak…

Jedną z naj­więk­szych strat jest UTRATA dru­giej osoby. ­Mi­ło­ści. Dru­giej po­łówki. Przy­ja­ciela.

Nie­kiedy dzieje się to w tak za­stra­sza­ją­cym tem­pie, że nie je­ste­śmy w sta­nie tego za­trzy­mać. Nie je­ste­śmy w sta­nie? Nie po­tra­fimy? Nie chcemy? Nie mamy dość od­wagi, żeby za­wal­czyć?

Cza­sami zda­jemy so­bie sprawę z tego, że coś mi­nęło bez­pow­rot­nie…

I jest już ZA PÓŹNO, żeby się cof­nąć.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

AREK

Bez­sil­ność.

Wła­śnie to uczu­cie te­raz mną za­wład­nęło. Wy­da­rzyło się to do­kład­nie po sło­wach fa­ceta ubra­nego w biały far­tuch le­kar­ski.

– Przy­kro mi – ode­zwał się. – Ro­bi­li­śmy wszystko, co w na­szej mocy, ale…

Nic wię­cej nie było mi już po­trzebne. Dal­sza część tego, co chciał mi prze­ka­zać, nie do­le­ciała do mo­ich uszu.

Co można było zro­bić po usły­sze­niu ta­kiego steku kłamstw? Można było wy­buch­nąć śmie­chem.

I wła­śnie to zro­bi­łem.

W tym mo­men­cie mu­sia­łem za­pewne wy­glą­dać jak ktoś, kto przed chwilą usły­szał na­prawdę udany żart. Jesz­cze ten ruch pal­cem, jak­bym mó­wił: „A to do­bre! Do­prawdy!”.

Cał­ko­wite wy­par­cie.

Le­karz po­ru­szał bez­gło­śnie ustami i z po­ważną miną pa­trzył na mnie ze współ­czu­ciem. Nie lu­bi­łem współ­czu­cia. A w tej chwili zu­peł­nie nie lu­bi­łem tego, że do­cie­rał do mnie pe­wien fakt. Fakt, któ­rego prze­cież nie mo­głem brać za coś re­al­nego.

To nie może być prawda.

Po­czu­łem łzy pod po­wie­kami. Cho­lerne łzy.

On da­lej coś mó­wił, a ja za­czą­łem ob­rzu­cać go cią­giem prze­kleństw, już się nie śmie­jąc. Fa­cet chciał mnie uspo­koić, ale to było na nic. To tro­chę tak, jakby pró­bo­wał uspo­koić dzi­kie, agre­sywne zwie­rzę, które przed mo­men­tem się roz­wście­czyło. Nie­do­rzeczne.

Gwał­tow­nie się ob­ró­ci­łem. Wal­ną­łem pię­ścią pro­sto w ścianę. Raz. Drugi. Trzeci. Nie czu­łem bólu. Nie, po­prawka. Ból roz­ry­wał mnie od środka, jakby ktoś ciął moje wnętrz­no­ści naj­ostrzej­szym z noży. Wa­li­łem w ten ka­wa­łek be­tonu, jakby był moim naj­więk­szym prze­ciw­ni­kiem.

W końcu osu­ną­łem się po ścia­nie na pod­łogę i za­mkną­łem oczy.

Mo­głem zro­bić coś wię­cej? Nie mo­głem.

By­łem zu­peł­nie bez­radny.

Co­dzien­nie na świe­cie ra­to­wało się ko­muś ży­cie. Ale i co­dzien­nie na świe­cie ktoś umie­rał. Pa­mię­ta­łem dzień, w któ­rym to mnie ura­to­wała Nela.

A dziś…

ROZDZIAŁ DRUGI

AREK

Kilka mie­sięcy wcze­śniej

Lot­ni­sko Cho­pina w War­sza­wie

Był taki mo­ment w ży­ciu czło­wieka, kiedy na­gle za­czy­nało bra­ko­wać tchu. Kiedy pró­bo­wało się zła­pać od­dech, ale to się nie uda­wało. Kiedy miało się świa­do­mość, że za chwilę serce się za­trzyma i prze­sta­nie się ist­nieć, tak po pro­stu.

Chyba je­stem wła­śnie w ta­kim mo­men­cie.

My­śla­łem, że umar­łem już dawno temu. W tam­tym wy­padku sprzed kilku lat, w któ­rym zgi­nął mój brat z całą swoją ro­dziną – przeze mnie.

Jed­nak my­li­łem się.

Moja śmierć przy­cho­dzi do­kład­nie te­raz.

Zmie­rza­jąc do wyj­ścia z lot­ni­ska, po­woli umie­ra­łem. Wy­da­wało mi się, jakby to była moja naj­więk­sza walka. A ja po­le­głem. Prze­gra­łem. Zo­sta­łem zno­kau­to­wany.

Po­ko­nała mnie mała, ruda, uparta, nie­zno­śna, cu­downa, ide­alna i naj­pięk­niej­sza ko­bieta, jaką kie­dy­kol­wiek spo­tka­łem. I już wie­dzia­łem, że ni­gdy wię­cej nie spo­tkam po­dob­nej. Żadna nie mo­głaby się z nią na­wet rów­nać. Żadna nie zbu­rzy­łaby mu­rów wo­kół mnie. Żadna nie przej­rza­łaby mnie na wy­lot.

A ja żad­nej nie mógł­bym po­ko­chać.

Mia­łem te­raz przed oczami jej twarz. Od­twa­rza­łem so­bie w my­ślach wszyst­kie szczę­śliwe mo­menty z nią. Wszyst­kie krót­kie chwile. Już wcze­śniej wie­dzia­łem, że przed śmier­cią chciał­bym my­śleć tylko o niej. Na­wet jej o tym po­wie­dzia­łem. I te­raz tak wła­śnie się działo.

Wi­dzia­łem je­dy­nie Nelę.

Nelę śmie­jącą się na mo­ście w Byd­gosz­czy. Nelę le­żącą na plaży, w peł­nym słońcu. Nelę z roz­rzu­co­nymi lo­kami na po­duszce. Nelę…

– Arek! – usły­sza­łem.

Ten głos od­bi­jał się te­raz ni­czym echo w mo­jej gło­wie.

Sta­ną­łem w miej­scu.

Czy kie­dy­kol­wiek my­śla­łem, że jedno krót­kie słowo by­łoby w sta­nie ura­to­wać mi ży­cie?

Od­wró­ci­łem się.

Bie­gła do mnie, a ja, wi­dząc to, mi­mo­wol­nie otwo­rzy­łem swoje ra­miona, w które po se­kun­dzie z im­pe­tem wpa­dła.

Za­to­pi­łem twarz w bu­rzy jej ru­dych lo­ków i do­piero te­raz znowu mo­głem od­dy­chać.

Moje świa­tło do mnie wró­ciło.

***

Wy­pu­ści­łem jej dłoń ze swo­jej tylko dwa razy, do­słow­nie na kilka se­kund. Wtedy, gdy wsia­da­li­śmy do sa­mo­chodu i gdy z niego wy­sia­da­li­śmy. Mu­sia­łem mieć ją bli­sko. Mu­sia­łem wie­dzieć, że była przy mnie i nie ode­szła, tak jak za­mie­rzała to zro­bić. Mu­sia­łem ją czuć przy so­bie, kiedy wra­ca­li­śmy do ho­telu i kiedy je­cha­li­śmy windą na pię­tro do na­szego po­koju.

Mu­sia­łem, po­nie­waż by­łem od niej uza­leż­niony. I za cho­lerę nie chcia­łem tego zmie­niać.

Ni­gdy.

– Prze­pra­szam, że ode­szłam. – Usły­sza­łem jej szept, kiedy za­mkną­łem za nami drzwi.

Od­wró­ci­łem się i spoj­rza­łem na ko­bietę, która trzy­mała w gar­ści całe moje ży­cie. A ja z ochotą jej na to po­zwo­li­łem.

Pa­trzyła na mnie tymi swo­imi zie­lo­nymi oczami, w któ­rych te­raz wi­dzia­łem skru­chę, prze­pro­siny.

Ale to nie ona po­winna prze­pra­szać.

To ja wczo­raj za­wi­ni­łem. Zro­bi­łem coś nie­wy­obra­żal­nie głu­piego. Skrzyw­dzi­łem ją i było mi wstyd, jak jesz­cze ni­gdy wcze­śniej.

Gdy­bym po­tra­fił, to w jed­nej chwili cof­nął­bym czas, by wczo­raj­szy wie­czór po­to­czył się zu­peł­nie ina­czej.

Wzią­łem w obie dło­nie jej twarz, na­chy­la­jąc się ku niej i po­wie­dzia­łem:

– Pro­szę cię, już wię­cej tego nie rób. Nie od­chodź. Ja obie­cuję ci, że po­sta­ram się być lep­szy. Będę lep­szy. Zro­bię wszystko, Nela. Na­prawdę wszystko. Tylko nie od­chodź.

Już te­raz wie­dzia­łem, z jaką ła­two­ścią mo­głoby mnie to znisz­czyć.

Z tru­dem prze­łknęła ślinę.

– A ty znów nie od­chodź ode mnie…

– Nie od­sze­dłem – prze­rwa­łem jej.

– Od­sze­dłeś, Arek – ode­zwała się. – Za­mkną­łeś się w so­bie. Od­cią­łeś mnie. A ja chcę być w twoim ży­ciu. Chcę wi­dzieć, że je­stem dla cie­bie ważna i że coś zna­czę. A wczo­raj tego nie wi­dzia­łam. By­łeś na mnie zły i… – Po­krę­ciła głową. – Nie mogę być z tobą, nie wie­dząc. Prze­pra­szam, że ucie­kłam, ale tak strasz­nie się ba­łam. Nie wie­dzia­łam, co ro­bić. – Spoj­rzała mi głę­boko w oczy. – Mo­żemy się kłó­cić. Mo­żemy na sie­bie wrzesz­czeć. Ale ja mu­szę wie­dzieć. Po pro­stu mu­szę wie­dzieć, że je­stem dla cie­bie kimś wię­cej.

Nie­na­wi­dzi­łem sie­bie za to, co jej zro­bi­łem. Za to, jak się przeze mnie po­czuła. Spra­wi­łem, że się mnie wy­stra­szyła, a to ni­gdy nie było moją in­ten­cją.

– Tak bar­dzo cię prze­pra­szam, li­sku – po­wie­dzia­łem, od­gar­nia­jąc loki z jej twa­rzy. – Je­steś naj­waż­niej­sza i zro­bię wszystko, że­byś ni­gdy w to nie zwąt­piła. Obie­cuję.

Zbli­ży­łem się do niej, aż dzie­liło nas już tylko kilka mi­li­me­trów. Chwilę póź­niej mu­sną­łem jej wargi swo­imi, cze­ka­jąc na jej ruch. Kiedy w końcu mnie do sie­bie do­pu­ściła i owi­nęła ra­miona wo­kół mo­jej szyi, wzią­łem jej usta we wła­da­nie. Sma­ko­wała jak niebo. Jak mój pry­watny, wła­sny raj. Sma­ko­wała jak dom, który po­sia­da­łem po raz pierw­szy w swoim ży­ciu.

– Ko­chaj się ze mną – szep­nęła mię­dzy po­ca­łun­kami. – Ko­chaj się ze mną tak, jak z ni­kim wcze­śniej. Pro­szę.

Wcze­śniej ni­kogo nie było. Je­steś tylko ty, li­sku.

Była pierw­szą ko­bietą, którą po­ko­cha­łem. Pierw­szą, z którą się ko­cha­łem, a nie tylko upra­wia­łem seks. Tylko z nią czu­łem za­an­ga­żo­wa­nie emo­cjo­nalne, a nie tylko zwy­kłe przy­cią­ga­nie fi­zyczne. Czy było w tym coś prze­ra­ża­ją­cego? O tak… Je­dyną prze­ra­ża­jącą rze­czą była dla mnie myśl, że mógł­bym na za­wsze to wszystko stra­cić.

A nie mogę tego zro­bić.

Chcia­łem ca­łym sobą po­ka­zać jej, jak wiele dla mnie zna­czyła. Bo była tego warta. Była warta wszyst­kiego, co do­bre na tym świe­cie.

Za­bra­łem Nelę do łóżka, po dro­dze po­woli po­zby­wa­jąc się na­szych ubrań.

Gdy w nią wcho­dzi­łem, za­sta­na­wia­łem się, w któ­rym mo­men­cie swo­jego ży­cia so­bie na nią za­słu­ży­łem.

Do­sko­nale wie­działa, że by­łem po­kie­re­szo­wa­nym fa­ce­tem. A ja wie­dzia­łem, że tylko ona po­tra­fiła mnie ule­czyć. I chcia­łem zo­stać ule­czony. Chcia­łem po­czuć się wolny.

Ta ko­bieta oka­zała się być je­dy­nym po­wie­trzem, któ­rym po­tra­fi­łem praw­dzi­wie od­dy­chać. Nie mo­głem wy­pu­ścić jej z rąk.

– Ko­cham cię, Arek. – Usły­sza­łem w pew­nym mo­men­cie jej szept.

I tylko to było mi te­raz po­trzebne. Nic in­nego się nie li­czyło.

***

– Mój sa­mo­lot od­le­ciał kilka go­dzin temu.

– Ża­łu­jesz?

– Ża­ło­wa­ła­bym, gdy­bym do niego wsia­dła.

– Na­prawdę miło mi to sły­szeć, ale wiem też, jak bar­dzo chcia­ła­byś zo­ba­czyć się z bra­tem.

– Bar­tek nie uciek­nie. Po­dej­rze­wam, że wkrótce i tak się spo­tkamy.

***

– Arek?

– Hmm?

– Co my te­raz zro­bimy?

– Po­wiedz, czego pra­gniesz, a bę­dziesz to miała.

– O, se­rio? Chcia­ła­bym, żeby nie było głodu na świe­cie. Żeby nie było…

– Wo­jen i tych wszyst­kich in­nych bzde­tów. Wiem, że tego chcesz, Nela. Ale te­raz po­staw sie­bie na pierw­szym miej­scu, bo ja speł­niam tylko ego­istyczne ży­cze­nia.

– Ego­istyczne, mó­wisz?

– Do­kład­nie.

– Chcę być z tobą.

– Za­ła­twione.

– Chcę na ra­zie za­miesz­kać w War­sza­wie. Na dłu­żej niż kilka dni…

– Za­ła­twione.

– Je­steś pe­wien?

– Czego?

– Że chcesz, że­by­śmy tu­taj za­miesz­kali. Wy­je­cha­łeś stąd po­nad mie­siąc temu i nie chcia­łeś wra­cać.

– Bo nic mnie tu­taj nie trzy­mało.

– A te­raz?

– Te­raz ty tu­taj je­steś.

***

– Ten Pa­łac Kul­tury nie robi na mnie prze­sad­nego wra­że­nia.

– To po­cze­kaj, aż za­biorę cię na samą górę, na ta­ras wi­do­kowy.

– Okej, tylko nie każ mi sta­wać na ba­rierce i krzy­czeć, że nie je­stem kropką.

– Aku­rat to mo­głoby być cie­kawe.

***

Po tym, jak wy­szli­śmy z Pa­łacu Kul­tury (wi­dok z sa­mej góry rze­czy­wi­ście zro­bił na Neli wra­że­nie) i wy­pi­li­śmy kawę w Kul­tu­ral­nej, wró­ci­li­śmy do ho­telu, żeby się spa­ko­wać. Było pewne miej­sce w War­sza­wie, do któ­rego chcia­łem ją za­brać. Nie mia­łem po­ję­cia, jak na nie za­re­aguje, bo ni­gdy wcze­śniej jej o nim nie wspo­mi­na­łem. W pew­nym sen­sie, pod­czas na­szej mie­sięcz­nej po­dróży, w ogóle nad wie­loma kwe­stiami się nie za­sta­na­wia­łem. Te­raz mia­łem wra­że­nie, jakby więk­szość rze­czy, która nie­dawno była co­dzien­nym ele­men­tem w moim ży­ciu, na­gle prze­stała ist­nieć. Ta po­dróż w nie­znane wiele zmie­niła.

Na lep­sze.

Wy­mel­do­wa­li­śmy się z ho­telu póź­nym po­po­łu­dniem, wło­ży­li­śmy torby do ba­gaż­nika i wsie­dli­śmy do sa­mo­chodu.

– Chciał­bym cię gdzieś za­brać, li­sku – oznaj­mi­łem, ru­sza­jąc z par­kingu.

– Tu­taj, w War­sza­wie?

– Tak.

Za­czą­łem kie­ro­wać się w stronę Bie­lan, tam była na­sza meta. Co chwilę zer­ka­łem na Nelę i wi­dzia­łem, jak roz­gląda się z uwagą w każdą stronę. W tym mie­ście było coś, co jej się spodo­bało, co ją do sie­bie przy­cią­gnęło. Nie mia­łem po­ję­cia, ile czasu tu zo­sta­niemy – czy to bę­dzie mie­siąc, pół roku, całe ży­cie – ale te­raz mnie to nie ob­cho­dziło.

Wkrótce za­par­ko­wa­łem na jed­nym z now­szych osie­dli przy ulicy Ka­spro­wi­cza i otwo­rzy­łem scho­wek, żeby wy­jąć kom­plet klu­czy.

Wy­szcze­rzy­łem się do mo­jej dziew­czyny.

– Wy­siadka – rzu­ci­łem i sam wy­sia­dłem z sa­mo­chodu, a Nela za mną.

– Kto tu mieszka? – za­py­tała, gdy szli­śmy w stronę klatki scho­do­wej.

By­łem pe­wien, że już do­sko­nale znała od­po­wiedź na swoje py­ta­nie.

– Za­raz się prze­ko­namy.

We­szli­śmy na pół­pię­tro i skie­ro­wa­li­śmy się pro­sto do windy.

– Które pię­tro pan so­bie ży­czy, pa­nie Mar­czak? – Uśmiech­nęła się.

– Ostat­nie.

– Niech bę­dzie – po­wie­działa i wci­snęła od­po­wiedni gu­zik.

Chwilę póź­niej wy­bra­łem wła­ściwy klucz do miesz­ka­nia nu­mer dwa­dzie­ścia dwa i za­pro­si­łem Nelę do środka.

Po mie­siącu nie­obec­no­ści uno­sił się tu­taj dziwny za­pach. Na do­da­tek go­łym okiem dało się do­strzec kurz na me­blach. Od razu otwo­rzy­łem wszyst­kie okna, żeby się prze­wie­trzyło.

Za­ro­bi­łem kasę na to miesz­ka­nie w ciągu nie­spełna roku. Tylko tyle było po­trzebne. W moim świe­cie obi­cie kil­ku­na­stu mord rów­nało się z kup­nem pięć­dzie­się­cio­me­tro­wego miesz­ka­nia na war­szaw­skich Bie­la­nach.

Ob­ser­wo­wa­łem Nelę, która wo­dziła spoj­rze­niem po każ­dym z ką­tów dość pu­stego wnę­trza. Oprócz nie­zbęd­nych sprzę­tów w ogóle nie było urzą­dzone. Do nie­dawna nie miało to dla mnie zu­peł­nie żad­nego zna­cze­nia. Je­dyne, co tu­taj ro­bi­łem, to spa­łem, ja­dłem, oglą­da­łem te­le­wi­zję i urzą­dza­łem im­prezy.

Te­raz nie wy­obra­ża­łem so­bie miesz­kać tu­taj i być oto­czo­nym taką pustką. A już na pewno nie wy­obra­żała so­bie tego ko­bieta, którą pra­gną­łem mieć przy so­bie.

O ile w ogóle bę­dzie chciała tu­taj za­miesz­kać.

– Dla­czego mnie tu­taj przy­wio­złeś? – za­py­tała w końcu.

– Chcia­łem ci po­ka­zać swoje miesz­ka­nie i…

– I co?

– I chcia­łem za­py­tać, czy bę­dziesz je ze mną dzie­lić?

– Czemu od razu tu­taj nie przy­je­cha­li­śmy? – od­po­wie­działa py­ta­niem na py­ta­nie.

Tra­fiła do­sko­nale, a ja nie mia­łem dla niej lo­gicz­nej od­po­wie­dzi.

Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

– Nie wiem, Nela – przy­zna­łem po chwili. – Na­prawdę nie mam po­ję­cia. To był im­puls. Po dro­dze za­li­cza­li­śmy roż­nego ro­dzaju ho­tele i po pro­stu uzna­łem, że tak bę­dzie w po­rządku. Że i tym ra­zem ho­tel to naj­lep­sza z opcji.

I w su­mie taka była prawda. Kiedy je­cha­li­śmy tu­taj z So­potu, ani przez mo­ment nie po­my­śla­łem, żeby przy­je­chać do swo­jego miesz­ka­nia. To było tak, jakby na­sza wspólna po­dróż rzą­dziła się wła­snymi pra­wami i każde ze­tknię­cie jej z przy­ziem­nym ży­ciem by­łoby nie na miej­scu.

Nela świ­dro­wała mnie wzro­kiem, prze­bi­jała się na wy­lot przez każdą moją war­stwę. W końcu po­de­szła bli­żej i się do mnie przy­tu­liła. Po­ca­ło­wa­łem ją w czu­bek głowy.

– Ko­cham cię – szep­nęła.

Te słowa były tak pewne, jakby mó­wiła je od za­wsze. Od­chy­liła się de­li­kat­nie i spoj­rzała mi pro­sto w oczy.

– Chcia­ła­bym, że­by­śmy stwo­rzyli coś, czego nie stwo­rzy­li­śmy do­tych­czas z ni­kim in­nym. Żeby to był nasz wła­sny świat. Tylko mój i twój.

Na moje usta wy­pły­nął bez­wiedny uśmiech.

Prze­je­cha­łem kciu­kiem za­rys jej warg i na­chy­li­łem się, żeby ją po­ca­ło­wać.

Je­stem tego sa­mego zda­nia, li­sku.

***

– Arek?

– Tak?

– Wszystko zniosę, ale te białe ściany? Nie mogę na nie pa­trzeć.

– Ten biały to już chyba na­wet po­sza­rzał.

– Mu­simy coś z tym zro­bić.

***

– Gdy ku­pi­łeś to miesz­ka­nie… to spry­ska­łeś każdy kąt so­kiem z cy­tryny albo cho­ciaż wodą z solą?

– Czy to ja­kiś ta­jemny ry­tuał, o któ­rym po­wi­nie­nem wie­dzieć?

– Czyli tego nie zro­bi­łeś…

– Ale o co ci cho­dzi?

– O to, że trzeba spry­skać każdy kąt, żeby nie było tu­taj żad­nych pa­ją­ków.

– Żar­tu­jesz, prawda?

– Mó­wię cał­kiem se­rio.

– Więc mam iść do sklepu, że­by­śmy zro­bili tę ma­giczną mik­sturę?

– Na twoim miej­scu już bym wkła­dała buty.

– Okej.

ROZDZIAŁ TRZECI

NELA

Było do­brze. Za­ry­zy­ko­wa­ła­bym na­wet stwier­dze­niem, że było wspa­niale. Mia­łam przy so­bie jedną z naj­waż­niej­szych osób w moim ży­ciu.

Mia­łam Arka.

Ko­cha­łam go ca­łym swoim ser­cem i wie­dzia­łam, że on ko­chał mnie rów­nie mocno. Gdyby mnie nie zna­lazł na tam­tym lot­ni­sku, nie mia­łam po­ję­cia, w ja­kim sta­nie bym dzi­siaj była.

Ale może po­trze­bo­wa­li­śmy tego? Może po­trze­bo­wa­li­śmy uświa­do­mić so­bie, co by było, gdy­by­śmy stra­cili sie­bie na­wza­jem? Może to, co się wy­da­rzyło, w ja­kiś spo­sób nas wzmocni? Może dzięki temu bę­dziemy w przy­szło­ści wie­dzieć, że wy­star­czy­łaby za­le­d­wie jedna chwila i wszystko mo­głoby się tak po pro­stu roz­sy­pać? Może bę­dziemy te­raz bar­dziej chcieć? Może bę­dziemy moc­niej wal­czyć?

Po­nie­waż to, o co wal­czymy, warte jest każ­dej ceny.

Arek wy­szedł nie­dawno do sklepu, a ja na spo­koj­nie prze­cha­dza­łam się po miesz­ka­niu. Wy­strój był ty­powo ka­wa­ler­ski. W kuchni znaj­do­wały się same nie­zbędne sprzęty, czyli lo­dówka, czaj­nik i ku­chenka z pie­kar­ni­kiem, a cały duży blat był zu­peł­nie pu­sty. Po­łą­czony z kuch­nią sa­lon po­sia­dał dużą, na­rożną ka­napę, mały sto­lik i wielką pla­zmę wi­szącą na ścia­nie.

Ściany… były pu­ste i białe. Zu­peł­nie mar­twe. Oczyma wy­obraźni wi­dzia­łam już na nich ko­lory oraz ja­kieś ob­razy, które może sama mo­gła­bym na­ma­lo­wać, gdy­bym w końcu od­wa­żyła się się­gnąć po pędzle.

Sy­pial­nia wła­ści­wie ni­czym mnie nie za­sko­czyła. Kiedy do niej we­szłam, zo­ba­czy­łam spo­rych roz­mia­rów łóżko oraz ogromną szafę, która po­mie­ści­łaby wszyst­kie na­sze ubra­nia i jesz­cze zo­sta­łoby dużo wol­nego miej­sca. Przy łóżku była jesz­cze nie­wielka sza­feczka nocna z jedną szu­fladą.

Usia­dłam na mięk­kim ma­te­racu i głę­boko wes­tchnę­łam.

Te­raz wszystko się zmieni.

Bę­dziemy tu­taj ra­zem miesz­kać, ra­zem żyć. To było coś zu­peł­nie in­nego niż zmiana noc­legu w tra­sie co kilka dni. Wbrew po­zo­rom sy­tu­acja, w któ­rej te­raz się znaj­do­wa­li­śmy, może oka­zać się trud­niej­sza od na­szej po­dróży do­ni­kąd. Cze­kała nas próba i mia­łam wielką na­dzieję, że bę­dziemy w sta­nie ją przejść.

Wa­ha­jąc się tylko przez mo­ment, otwo­rzy­łam szu­fladę. Paczka pre­zer­wa­tyw mnie tam nie zdzi­wiła. Za­sta­na­wia­łam się je­dy­nie, ile dziew­czyn przede mną tu­taj było. W tej sy­pialni. W tym łóżku. Z nim.

Mu­sia­łam na­tych­miast po­wstrzy­mać się przed ana­li­zo­wa­niem tej liczby.

Oprócz jesz­cze kilku pier­dół zo­ba­czy­łam ramkę ze zdję­ciem. Się­gnę­łam po nią i uj­rza­łam fo­to­gra­fię, przed­sta­wia­jącą Arka trzy­ma­ją­cego na rę­kach małą, uśmiech­niętą dziew­czynkę. Dmu­chała świeczki na tor­cie. Obok nich stało młode, ro­ze­śmiane mał­żeń­stwo.

Do­sko­nale wie­dzia­łam, kto znaj­do­wał się na tym zdję­ciu. Arek my­ślał, że to przez niego cała ta trójka zgi­nęła. By­łam rów­nież pewna, że trzy­mał to zdję­cie spe­cjal­nie po to, żeby się nim sa­mo­bi­czo­wać przed snem.

Chcia­łam, aby któ­re­goś dnia spoj­rzał na nie z uśmie­chem na twa­rzy…

Bar­dzo mi na tym za­le­żało.

***

– Któż to do mnie za­dzwo­nił? Czyżby to moja mar­no­trawna sio­strzyczka?

– We wła­snej oso­bie.

– We wła­snej oso­bie to po­win­naś przy­le­cieć do Lon­dynu.

– Uwierz, że mia­łam taki za­miar, ale mu­simy to prze­ło­żyć. Je­ste­śmy te­raz z Ar­kiem w War­sza­wie.

– W War­sza­wie? A kiedy za­mier­za­cie za­koń­czyć to po­dró­żo­wa­nie? W tra­sie je­ste­ście już chyba po­nad mie­siąc.

– No wła­śnie tak się składa, że… te­raz za­koń­czy­li­śmy.

– To zna­czy?

– To zna­czy, że bę­dziemy tu­taj miesz­kać. W sto­licy. Arek ma tu miesz­ka­nie, a ja się do niego wpro­wa­dzi­łam.

– To… dość spora zmiana. Chyba ni­gdy nie prze­sta­niesz mnie za­dzi­wiać, mała.

– Nie mam ta­kiego za­miaru.

– Je­steś pewna, że tego wła­śnie chcesz?

– Je­stem pewna.

– To po­zo­staje nam już tylko jedno.

– Czyli co, bra­ciszku?

– To, że­bym i ja się prze­ko­nał. Nie­długo przy­lecę do tej War­szawki.

– Co? Ale jak to?

– Już po­sta­no­wi­łem, Nelka. Tym ra­zem się nie wy­krę­cisz. Chcę po­znać fa­ceta, z któ­rym za­daje się moja młod­sza sio­stra.

***

– Arek?

– Tak?

– Bar­tek chce tu przy­le­cieć. Nie wiem jesz­cze, kiedy do­kład­nie, ale to ra­czej nie­da­leka przy­szłość.

– O cho­lera. Więc mu­szę się przy­go­to­wać. My­ślisz, że są na ten te­mat ja­kieś po­rad­niki? Coś w stylu: Jak prze­trwać musz­trę jej star­szego brata albo 10 kro­ków do by­cia ide­al­nym w oczach jej star­szego brata?

– Zwa­rio­wa­łeś. Weź się le­piej za sprzą­ta­nie bal­konu, bo wy­gląda, jakby pod twoją nie­obec­ność ptaki urzą­dziły so­bie na nim miej­sce spo­tkań.

– Masz na my­śli mnó­stwo tej za­schnię­tej pta­siej kupy?

– Tak, do­kład­nie to mam na my­śli.

***

Swo­ich rze­czy nie mia­łam zbyt wiele. Mie­siąc temu mój ple­cak wy­ru­szył do Ło­dzi beze mnie, więc po­sia­da­łam je­dy­nie to, co zdo­ła­łam zgro­ma­dzić pod­czas na­szej wspól­nej po­dróży z Ar­kiem. A była to jedna, nie­wielka torba. Nie li­czy­łam już na to, że kie­dy­kol­wiek zdo­łam od­zy­skać rze­czy, które zo­sta­wi­łam we Wro­cła­wiu. Zdję­cia, pa­miątki, ubra­nia, książki, mini ko­lek­cję co­nver­sów. Wszystko prze­pa­dło bez­pow­rot­nie. To tro­chę tak, jakby moje po­przed­nie ży­cie zo­stało od­dzie­lone grubą kre­ską od tego, co pra­gnę­łam te­raz two­rzyć na nowo. Może to i le­piej…

Arek zo­sta­wił mnie samą w sy­pialni, abym na spo­koj­nie mo­gła roz­ło­żyć so­bie wszystko tak, jak chcia­łam, a sam miał za­miar za­jąć się późną ko­la­cją. Do­cho­dziła dwu­dzie­sta trze­cia i mia­łam wra­że­nie, jakby ten dzień nie miał końca.

Ro­zej­rza­łam się po po­koju w po­szu­ki­wa­niu swo­jej ko­mórki, ale ni­g­dzie jej nie do­strze­głam.

Skie­ro­wa­łam się w stronę sa­lonu.

– Wi­dzia­łeś może… – Urwa­łam na wi­dok tego, co tam za­sta­łam.

Arek po­ga­sił w sa­lo­nie wszyst­kie lampy. Je­dy­nym źró­dłem świa­tła były te­raz małe świeczki po­za­pa­lane w róż­nych miej­scach po­miesz­cze­nia. Po­czu­łam się tro­chę tak, jak­bym znaj­do­wała się w te­le­dy­sku Edyty Bar­to­sie­wicz. Mo­gła­bym za­nu­cić te­raz: „W sa­lo­nie wśród cie­płych świec…” To, co się nie zga­dzało, to to, że ja nie by­łam żadną pio­sen­karką, Arek nie był pla­sti­ko­wym ak­to­rem, gra­ją­cym w kli­pie, a ta noc nie była na­szą ostat­nią.

Ten dzień się prędko nie skoń­czy.

– Mó­wi­łaś kie­dyś coś o świe­cach? – Uśmiech­nął się nie­win­nie, choć ta nie­win­ność była je­dy­nie po­zorna, bo mój fa­cet ra­czej nią nie grze­szył.

Rze­czy­wi­ście mo­głam coś wspo­mnieć o świe­cach, kiedy by­li­śmy w So­po­cie.

Za­śmia­łam się, pod­cho­dząc do niego. Ką­tem oka do­strze­głam jesz­cze na sto­liku wino oraz dwa kie­liszki.

– No, no, pa­nie Mar­czak, je­stem pod wra­że­niem.

I na­prawdę by­łam. Kto by po­my­ślał, mi­ja­jąc go na ulicy, że ten męż­czy­zna mógł być ro­man­ty­kiem? Zda­wa­łam so­bie sprawę z tego, że ta ma­ska twar­dziela zni­kała tylko przy mnie. By­łam z sie­bie tro­szeczkę dumna, że po­tra­fi­łam prze­bić się przez te wszyst­kie kaj­dany, które go opla­tały. To wiele dla mnie zna­czyło.

Po­ca­ło­wał mnie de­li­kat­nie w usta, a po­tem wziął na ręce i prze­szedł w stronę ka­napy. Usiadł, a ja zo­sta­łam na jego ko­la­nach. Za­czął bez­wied­nie su­nąć pal­cami po mo­ich no­gach.

Ode­tchnę­łam głę­boko, wtu­la­jąc się w niego.

– Chciał­bym wró­cić do walk – usły­sza­łam po chwili.

W pierw­szym mo­men­cie by­łam zdez­o­rien­to­wana. Zdzi­wiło mnie, że aku­rat te­raz, ni stąd ni zo­wąd, za­czął ten te­mat. Ale z dru­giej strony wie­dzia­łam, że prę­dzej czy póź­niej by do tego do­szło. Na­wet sama mu kie­dyś o tym wspo­mi­na­łam.

– Czy to jest ten mo­ment, w któ­rym mam po­wie­dzieć „a nie mó­wi­łam”?

Za­śmiał się, ca­łu­jąc mnie w czoło.

– Tak, ciesz się chwilą, li­sku.

Mia­łam do niego masę py­tań. Na przy­kład to, jak wy­obra­żał so­bie ten po­wrót i jak wpły­nie on na na­sze ży­cie. Ale po­sta­no­wi­łam na ra­zie to zo­sta­wić. Trwa­li­śmy więc w przy­jem­nej ci­szy, po­pi­ja­jąc wino.

– Jest jesz­cze coś – do­dał po chwili.

– Hmm?

– Moi ro­dzice.

Ciężko prze­łknę­łam ślinę.

Do­sko­nale pa­mię­ta­łam na­szą ostat­nią roz­mowę o jego ro­dzi­cach. Roz­mowę, po któ­rej nie­mal wsia­dłam na po­kład sa­mo­lotu i po­le­cia­łam do Lon­dynu.

Spoj­rza­łam na niego, pró­bu­jąc coś wy­czy­tać z jego twa­rzy. Nie pa­trzył na mnie, tylko w ja­kiś nie­zi­den­ty­fi­ko­wany punkt na ścia­nie. Nic nie od­po­wia­da­łam, da­jąc mu czas, aby sam na spo­koj­nie po­ukła­dał so­bie wszystko w gło­wie.

– Wtedy po­wie­dzia­łaś, że… oni może też chcą… – Po­krę­cił głową. – Sam nie wiem, Nela. Chciał­bym, że­byś była szczę­śliwa i wiem, że chcesz, że­bym się z nimi zo­ba­czył, więc może…

Wię­cej już nic nie po­wie­dział, a ja odło­ży­łam lampkę z wi­nem i wzię­łam jego twarz w dło­nie, aby te­raz w końcu na mnie spoj­rzał.

A gdy to zro­bił, po­wie­dzia­łam:

– Arek, nie chcę, że­byś ro­bił to dla mnie. Chcę że­byś zro­bił to dla sie­bie. Rów­nie do­brze nie mu­sisz nic ro­bić. Do ni­czego cię nie zmu­szam. Pro­szę tylko, że­byś to prze­my­ślał. Je­żeli uznasz, że na­prawdę nie chcesz się z nimi zo­ba­czyć, to nie będę na­ci­skać, usza­nuję to. A je­śli zde­cy­du­jesz, że jed­nak chcesz, będę przy to­bie. Co­kol­wiek wy­bie­rzesz, będę przy to­bie. Za­wsze.

Wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie. Mia­łam wra­że­nie, jakby w ogóle nie mru­żył po­wiek. Wie­dzia­łam, że to spoj­rze­nie było za­re­zer­wo­wane tylko dla mnie. Ide­alne po­łą­cze­nie in­ten­syw­no­ści, mi­ło­ści i każ­dego po­je­dyn­czego uczu­cia wy­cho­dzą­cego pro­sto z jego serca. Ko­chał mnie. I na­wet gdyby chciał, nie po­tra­fiłby tego przede mną ukryć. Już nie.

– Po­trze­buję cię – wy­znał i za­to­pił twarz w mo­ich wło­sach, przy­tu­la­jąc mnie jesz­cze moc­niej. – Jak ja cię po­trze­buję, Nela.

– Wiem, ko­cha­nie.

Po­trze­bo­wa­li­śmy sie­bie na­wza­jem.

– Je­steś moja – szep­nął.

– Je­stem twoja od chwili, kiedy wsia­dłam do two­jego sa­mo­chodu – przy­zna­łam.

Co mo­gło się li­czyć w ta­kich mo­men­tach jak ten? Prze­szłość? Nie, prze­szłość nie miała zna­cze­nia. Była już za nami. Przy­szłość? Nie wia­domo było, co mo­głaby ze sobą przy­nieść.

Li­czyło się tylko tu i te­raz.

***

Wcze­śniej… jakby w in­nym ży­ciu…

Bar­tek wła­śnie po­le­ciał do Lon­dynu, a ja zo­sta­łam sama. Sama na wro­cław­skim lot­ni­sku, wśród se­tek nie­zna­jo­mych twa­rzy. Przy­glą­da­jąc im się, my­śla­łam, co te­raz ze mną bę­dzie. Jak będę żyć? Jak będę funk­cjo­no­wać?

Nie chcia­łam z nim le­cieć. Albo może i chcia­łam, ale nie po­tra­fi­łam. Mu­sia­łam so­bie coś udo­wod­nić. Mu­sia­łam po­ka­zać siłę i do­ro­słą ko­bietę, a nie na­sto­latkę, którą trzeba było wiecz­nie niań­czyć.

Na­wet gdy jesz­cze żył nasz tata, to Bar­tek się mną opie­ko­wał. Trosz­czył się o mnie bar­dziej niż star­szy brat po­wi­nien się trosz­czyć o młod­szą sio­strę. I by­łam mu za to wdzięczna naj­bar­dziej na świe­cie.

Ale przy­szedł ten dzień, w któ­rym mu­sia­łam za­cząć po­peł­niać wła­sne błędy, żyć od­po­wie­dzial­nie i bu­do­wać swoją wła­sną ścieżkę.

Zła­pa­łam lot­ni­skowy au­to­bus i po­je­cha­łam do miesz­ka­nia, które od dzi­siaj mia­łam dzie­lić ra­zem z Igo­rem…

Spis treści

Okładka

Strona przed­ty­tu­łowa

Strona ty­tu­łowa

Strona re­dak­cyjna

De­dy­ka­cja

Od Au­torki

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

ROZ­DZIAŁ DRUGI

ROZ­DZIAŁ TRZECI

ROZ­DZIAŁ CZWARTY

ROZ­DZIAŁ PIĄTY

ROZ­DZIAŁ SZÓ­STY

ROZ­DZIAŁ SIÓDMY

ROZ­DZIAŁ ÓSMY

ROZ­DZIAŁ DZIE­WIĄTY

ROZ­DZIAŁ DZIE­SIĄTY

ROZ­DZIAŁ JE­DE­NA­STY

ROZ­DZIAŁ DWU­NA­STY

ROZ­DZIAŁ TRZY­NA­STY

ROZ­DZIAŁ CZTER­NA­STY

ROZ­DZIAŁ PIĘT­NA­STY

ROZ­DZIAŁ SZES­NA­STY

ROZ­DZIAŁ SIE­DEM­NA­STY

ROZ­DZIAŁ OSIEM­NA­STY

ROZ­DZIAŁ DZIE­WIĘT­NA­STY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY PIERW­SZY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY DRUGI

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY TRZECI

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY CZWARTY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY PIĄTY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY SZÓ­STY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY SIÓDMY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY ÓSMY

ROZ­DZIAŁ DWU­DZIE­STY DZIE­WIĄTY

ROZ­DZIAŁ TRZY­DZIE­STY

ROZ­DZIAŁ TRZY­DZIE­STY PIERW­SZY

ROZ­DZIAŁ TRZY­DZIE­STY DRUGI

ROZ­DZIAŁ TRZY­DZIE­STY TRZECI

ROZ­DZIAŁ TRZY­DZIE­STY CZWARTY

ROZ­DZIAŁ TRZY­DZIE­STY PIĄTY

PO­SŁO­WIE