Przygody Plastusia - Maria Kownacka - ebook + książka

Przygody Plastusia ebook

Maria Kownacka

4,6

Opis

Przygody Plastusia są drugą częścią Plastusiowego pamiętnika. Tym razem akcja powieści rozgrywa się nie w szkole, a na wsi. Tosia spędza zimowe ferie u swojej kuzynki Halinki, gdzie zabiera ze sobą małego ludzika z plasteliny i jego przyjaciół ze szkolnego piórnika. Plastuś zostanie na wsi aż do końca lata; przeżyje tam mnóstwo emocjonujących przygód, pozna wiele ciekawych zwierząt, nauczy się nowych zabaw. Opowieść o spotkaniu Plastusia z przyrodą i jej tajemnicami jest doskonałym wprowadzeniem do edukacji ekologicznej dziecka.

Lektura dla klasy I

Maria Kownacka (1894–1982) zadebiutowała na łamach „Płomyka” w 1919 roku, a już w 1936 zasłynęła jako autorka jednej z najsympatyczniejszych i najbardziej lubianych postaci literackich – Plastusia. Jej utwory przetłumaczono na wiele języków, a postawa autorki i całokształt jej twórczości zostały docenione i ukoronowane jedynym na świecie odznaczeniem przyznawanym przez dzieci – Orderem Uśmiechu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 85

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (61 ocen)
46
8
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ilu­stra­cje Zbi­gniew Ry­chlicki
Opra­co­wa­nie gra­ficzne An­toni Mi­cha­łow­ski
Skład Bar­bara Wie­czo­rek
Re­dak­cja Mi­ko­łaj Mi­cha­łow­ski
Ża­den frag­ment książki nie może być po­wie­lany ani re­pro­du­ko­wa­nyw ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
© Co­py­ri­ght by Sied­mio­róg, Wro­cław 2024
ISBN 978-83-82791-86-0
Księ­gar­nia in­ter­ne­towa Wy­daw­nic­twa Sied­mio­rógwww.sied­mio­rog.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

NA WSI JEST WE­SOŁO

Nie wiem, czy wszyst­kie dzieci lu­bią po­dró­żo­wać – bo my z To­sią i Jac­kiem to bar­dzo lu­bimy!

Za­raz po No­wym Roku po­je­cha­li­śmy na wieś do jed­nej To­si­nej sio­stry cio­tecz­nej, Hani.

Po­je­chał piór­nik, no i ja, ma się ro­zu­mieć, bo To­sia miała tam od­ra­biać lek­cje za­dane na po świę­tach, a bez nas nie da­łaby rady.

Je­cha­li­śmy naj­pierw tram­wa­jem, po­tem ko­leją, po­tem au­to­bu­sem, a wresz­cie końmi.

W tram­waju, po­ciągu i au­to­bu­sie cały czas wy­glą­da­li­śmy przez okno.

To bar­dzo za­bawne pa­trzeć, jak za oknem drzewa, domy, lu­dzie, płoty – wszystko miga i ucieka do tyłu!

Tylko jak był tu­nel, zro­biło się czarno i trzeba było odejść od okna.

A kie­dy­śmy wresz­cie do­stali się na sa­nie, to sie­dzie­li­śmy na przed­nim sie­dze­niu przy ta­tu­siu Hani. Jan­czarki dzwo­niły we­soło i raźno: dryń... dryń... dryń!

Ja­cek po­wo­ził – trzy­mał lejce, a ja mu po­ma­ga­łem.

Na wsi jest ślicz­nie i we­soło! Domy nie ta­kie ogromne jak w War­sza­wie, ale jest za to dużo nieba, drzew, śniegu, a jak świeci słońce, to cały dzień biega się po dwo­rze i fika ko­ziołki z sa­ne­czek w puch śnie­gowy.

Są też tam bar­dzo dziwne zwie­rzęta z ro­gami – na­zy­wają się krowy i kozy i dają mleko do wia­de­rek. Jesz­cze ta­kich ro­ga­tych zwie­rząt nie wi­dzia­łem. Jedna koza be­czała, trzę­sła brodą i chciała mnie po­łknąć, ale To­sia nie dała.

A w osob­nej za­gro­dzie znowu chrzą­kają ta­kie śmieszne tłu­ścio­chy – jesz­cze grub­sze od gumy-myszki – na krót­kich no­gach, z ogon­kiem jak sznu­rek, za­wią­za­nym w pę­telkę! One się na­zy­wają – świ­nie.

Ży­wych jesz­cze ni­gdy nie wi­dzia­łem, ale w szkole dzieci nie­raz je le­piły z pla­ste­liny i ro­biły z żo­łę­dzi.

Po­cieszne też są białe gęsi w żół­tych łap­ciach i czarne in­dyki w czer­wo­nych kap­tur­kach, z ko­ra­lami pod szyją.

Ale naj­bar­dziej ze wszyst­kiego to mi się po­do­bał taki mały te­atr za oknem. Aku­rat jak dla mnie i dla gumy-myszki! Ma on dach ze świer­ko­wych ga­łą­zek, pod­party koł­kami, ale ska­czą w nim i po­dry­gują wcale nie ku­kiełki, jak u nas w szkole, tylko – ptaki! Naj­wię­cej przy­la­tuje wró­bli, mo­ich do­brych zna­jom­ków z War­szawy.

Gwałtu na­ro­bią za­wsze i na­śmiecą do­okoła, że aż strach!

Ha­nia wcale nie lubi, jak przy­la­tują te za­bi­jaki.

Ale co za ra­dość i przed­sta­wie­nie, kiedy przy­lecą si­korki!

Chyba na­wet w cyrku ta­kich sztuk nie po­tra­fią!

Si­korka, przy­cze­piona mocno pa­zu­rami do pa­tyka, po­trafi z niego coś wy­ja­dać, wi­sząc do góry no­gami, i oprócz tego kręci się ra­zem z tym pa­ty­kiem jak bąk w kó­łeczko.

Istne cuda!

ŻO­ŁĘ­DZIOWA CZA­PECZKA

– Po­patrz, gumo-myszko – po­wia­dam – ja­kie one, te si­kory, mają prze­śliczne sza­fi­rowe be­re­ciki!

Guma-myszka zer­k­nęła na si­korki i aż usia­dła z prze­ję­cia.

– Ach, Pla­stu­siu, Pla­stu­siu, To­sia musi ci zro­bić taką cza­peczkę! Zo­ba­czysz, jak ci bę­dzie w niej pięk­nie!

„Rze­czy­wi­ście – my­ślę so­bie – mama zro­biła Tosi czer­woną czapkę z włóczki, żeby miała na sa­neczki, a Jac­kowi zie­loną na narty; si­kory do wy­pra­wia­nia sztuk za oknem mają sza­fi­rowe, a ja, Pla­stuś, nie mam mieć żad­nej?! Za­wsze tylko tą łysą głową mam świe­cić? Prze­cież te­raz zima! Ja też jeż­dżę z dziećmi na nar­tach i na san­kach – i czapkę mu­szę mieć ko­niecz­nie!”

Usia­dłem so­bie przy piór­niku – cze­kam na To­się i my­ślę so­bie, jak by ją ład­nie po­pro­sić o czapkę; a tu jej jak nie ma, tak nie ma!

– Do­kąd ona po­szła, ta Tośka, beze mnie?

Guma-myszka pisz­czy mi nad uchem:

– A może ona już wy­je­chała, ta na­sza To­sia?

– Nie prze­szka­dzaj, piszczko, bo ja so­bie wła­śnie ukła­dam, jak To­się po­pro­sić o czapkę!

– No i już uło­ży­łeś?

– Uło­ży­łem! Po­słu­chaj.

To­siu, zima to nie żarty!

Pla­stuś czapki chce na narty!

Uli­tuj się odro­binę,

daj mi czapkę na ły­sinę!

– Och, jak ty to pięk­nie uło­ży­łeś! – za­pisz­czała guma-myszka. – Na pewno czapkę do­sta­niesz!

W tej sa­mej chwili drzwi się otwo­rzyły i wbie­gły do po­koju To­sia i Ha­nia, obie za­ró­żo­wione i uśmiech­nięte. Już się wy­pro­sto­wa­łem i na­wet usta otwo­rzy­łem, żeby po­wie­dzieć swój wier­szyk, a tu na­gle To­sia pod­biega do mnie i woła:

– Pla­stu­siu ko­chany, mam dla cie­bie nie­spo­dziankę! O, wi­dzisz?! – i wyj­muje z kie­szeni ko­żuszka pełną garść ja­kichś ma­łych, sza­rych mi­se­czek.

– Czy wiesz, co to jest ta­kiego? To żo­łę­dziowe mi­seczki! Wiesz, w każ­dej ta­kiej mi­seczce sie­działa so­bie żo­łądź, ale ją po­sa­dzili do ziemi i wy­ro­śnie z niej dąb – ta­kie wiel­kie, zie­lone drzewo! I to drzewo znowu bę­dzie ro­dziło żo­łę­dzie!

– Ja znam żo­łę­dzie! – przy­po­mnia­łem so­bie. – W szkole ro­bi­li­śmy z nich świnki!

– A te mi­seczki po żo­łę­dziach dała nam jedna dziew­czynka i wiesz, co z nich zro­bimy? Dla cie­bie cza­peczkę! Nie mo­żesz cho­dzić z gołą głową w taki mróz!

Aż mnie za­mro­czyło z ra­do­ści – usia­dłem, a guma-myszka pi­snęła:

– Oje­jej! Pla­stu­siu, co bę­dzie z wier­szy­kiem?

A To­sia i Ha­nia już mi przy­mie­rzały po ko­lei żo­łę­dziowe mi­seczki.

– Patrz, wy­gląda zu­peł­nie jak nar­ciarz z tym chwo­ści­kiem na czubku!

– Ta cza­peczka naj­lep­sza! Mocno sie­dzi na gło­wie!

– No, przej­rzyj się, Pla­stu­siu, w sta­lówce!

Przej­rza­łem się i aż pod­sko­czy­łem z ra­do­ści. Wy­glą­da­łem wspa­niale i tak za­dzier­ży­ście, że aż wszy­scy z piór­nika nosy po­wy­sa­dzali, żeby mnie zo­ba­czyć.

– No, te­raz, Pla­stu­siu, bę­dziesz mógł z nami bie­gać po dwo­rze! – za­wo­łała Ha­nia.

– A po­dobno, je­śli ktoś nosi czapkę z żo­łę­dzio­wej mi­seczki, ten ro­zu­mie, co mó­wią drzewa i zwie­rzęta – ale nie wiem, czy to prawda – po­wie­działa To­sia.

– No i co te­raz bę­dzie z tym wier­szy­kiem? – la­men­to­wała guma-myszka.

– Nic, wpi­szemy go do pa­mięt­nika. Już ona taka za­wsze, ta moja To­sia! Wszystko za­wsze zrobi, co trzeba, za­nim ją zdążę po­pro­sić.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki