Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autor bestsellerowej "Przyszłości umysłu" wkracza na niezbadane obszary astrofizyki, sztucznej inteligencji i nowoczesnej techniki, by przedstawić zapierającą dech w piersiach wizję naszej przyszłości w kosmosie i ostatecznego celu ludzkości.
Światowej sławy fizyk i futurolog, profesor Michio Kaku, roztacza przed nami niezwykle szczegółową i przekonującą wizję rozwoju ludzkości prowadzącego do powstania samowystarczalnej cywilizacji w przestrzeni kosmicznej. Przewiduje, że kolejne odkrycia w dziedzinie robotyki, nanotechnologii i biotechnologii pozwolą nam przystosowywać obce światy do naszych potrzeb i budować rozwijające się prężnie miasta na Marsie i innych ciałach Układu Słonecznego.
Profesor Kaku zabiera nas w podróż poza Galaktykę, a nawet poza nasz Wszechświat, rozważając najbardziej kontrowersyjne zagadnienia współczesnej nauki.
Zaraźliwy entuzjazm autora i jego dogłębne zrozumienie najnowszych osiągnięć w dziedzinie lotów kosmicznych sprawiają, że podróż z profesorem Kaku jest dla wszystkich czytelników jego książki emocjonującą i inspirującą wyprawą do przyszłości, w której ludzkość znajdzie dla siebie w końcu upragnione miejsce pośród gwiazd.
Michio Kaku - jeden z najbardziej prominentnych i szanowanych uczonych naszych czasów, współtwórca teorii strun, piastuje katedrę fizyki na City University of New York. Jest autorem światowych bestsellerów: "Fizyki rzeczy niemożliwych", "Wizji", "Wszechświatów równoległych", "Hiperprzestrzeni", "Fizyki przyszłości", "Kosmosu Einsteina" i "Przyszłości umysłu", a także licznych podręczników akademickich i prac naukowych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 532
Tytuł oryginału
THE FUTURE OF HUMANITY
Terraforming Mars, Interstellar travel, Immortality and our destiny beyond Earth
Copyright © 2018 by Michio Kaku
All rights reserved
Projekt okładki
Magdalena Palej
Zdjęcie na okładce
artpartner-images/Getty Images
Redakcja i korekta
Anna Kaniewska
ISBN 978-83-8352-495-5
Warszawa 2023
Wydawca
Kochającej żonie Shizue
oraz córkom Michelle i Alyson
Podziękowania
Pragnę podziękować niżej wymienionym uczonym i ekspertom, którzy wspaniałomyślnie poświęcili tyle czasu, by podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami podczas wywiadów, jakie przeprowadziłem z nimi podczas pisania tej książki i w trakcie moich programów radiowych i telewizyjnych. Ich głęboka wiedza i mądre spojrzenie na naukę były dla mnie ogromną pomocą.
Pragnę również podziękować mojemu agentowi Stuartowi Krichevsky’emu, który od wielu lat niezmordowanie stara się, by moje książki spotkały się z życzliwym przyjęciem. Mam wobec niego ogromny dług wdzięczności. Właśnie do niego zawsze w pierwszej kolejności zwracam się z prośbą o pomoc, gdy potrzebuję porady.
Dziękuję także Edwardowi Kastenmeierowi, redaktorowi moich książek w wydawnictwie Random House, za cenne pomysły i uwagi, które pomogły mi skupić się na tym, co najważniejsze. Jak zawsze, dzięki jego radom książka jest o wiele lepsza. Wprowadzane przez niego pewną ręką poprawki są widoczne w całym tekście.
Na moją wdzięczność zasługują następujący pionierzy i wybitni specjaliści w swoich dziedzinach:
Peter Doherty, laureat Nagrody Nobla, Klinika Dziecięca St. Jude
Gerald Edelman, laureat Nagrody Nobla, Instytut Badawczy im. Ellen Browning Scripps
Murray Gell-Mann, laureat Nagrody Nobla, Instytut Santa Fe i Caltech
Walter Gilbert, laureat Nagrody Nobla, Uniwersytet Harvarda
David Gross, laureat Nagrody Nobla, Instytut Fizyki Teoretycznej im. Kavliego
Henry Kendall, laureat Nagrody Nobla, MIT
Leon Lederman, laureat Nagrody Nobla, Politechnika Stanu Illinois
Yoichiro Nambu, laureat Nagrody Nobla, Uniwersytet Chicagowski
Henry Pollack, Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu nagrodzony Pokojową Nagrodą Nobla
Józef Rotblat, laureat Nagrody Nobla, szpital św. Bartłomieja w Londynie
Steven Weinberg, laureat Nagrody Nobla, Uniwersytet Teksański w Austin
Frank Wilczek, laureat Nagrody Nobla, MIT
Amir Aczel, autor książki Uranium Wars
Buzz Aldrin, astronauta, NASA, drugi człowiek w historii, który postawił stopę na Księżycu
Geoff Andersen, Akademia Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, autor książki The Telescope
David Archer, geofizyk, Uniwersytet Chicagowski, autor książki The Long Thaw
Jay Barbree, współautor książki Kierunek Księżyc
John Barrow, fizyk, Uniwersytet w Cambridge, autor książki Kres możliwości?
Marcia Bartusiak, autorka książki Einstein’s Unfinished Symphony
Jim Bell, astronom, Uniwersytet Cornella
Gregory Benford, fizyk, Uniwersytet Kalifornijski w Irvine
James Benford, fizyk, prezes Microwave Sciences
Jeffrey Bennett, autor książki Beyond UFOs
Bob Berman, astronom, autor książki Secrets of the Night Sky
Leslie Biesecker, specjalista w dziedzinie genomiki medycznej, Narodowe Instytuty Zdrowia
Piers Bizony, autor książki How to Build Your Own Spaceship
Michael Blaese, Narodowe Instytuty Zdrowia
Alex Boese, założyciel serwisu Museum of Hoaxes (Muzeum Oszustw)
Nick Bostrom, transhumanista, Uniwersytet Oksfordzki
ppłk Robert Bowman, dyrektor Institute for Space and Security Studies
Travis Bradford, autor książki Solar Revolution
Cynthia Breazeal, dyrektorka Center for Future Storytelling, MIT Media Laboratory
Lawrence Brody, specjalista w dziedzinie genomiki medycznej, Narodowe Instytuty Zdrowia
Rodney Brooks, były dyrektor Laboratorium Sztucznej Inteligencji w MIT
Lester Brown, założyciel i prezes Earth Policy Institute
Michael Brown, astronom, Caltech
James Canton, autor książki The Extreme Future
Arthur Caplan, założyciel Wydziału Etyki Medycznej w Akademii Medycznej Uniwersytetu Nowojorskiego
Fritjof Capra, autor książki The Science of Leonardo
Sean Carroll, kosmolog, Caltech
Andrew Chaikin, autor książki A Man on the Moon
Leroy Chiao, astronauta, NASA
Eric Chivian, lekarz, Lekarze Przeciw Wojnie Nuklearnej
Deepak Chopra, autor książki Twój super-mózg
George Church, profesor genetyki, Akademia Medyczna Uniwersytetu Harvarda
Thomas Cochran, fizyk, Natural Resources Defense Council
Christopher Cokinos, astronom, autor książki The Fallen Sky
Francis Collins, dyrektor Narodowych Instytutów Zdrowia
Vicki Colvin, chemiczka, Uniwersytet Rice’a
Neil Comins, fizyk, Uniwersytet Stanu Maine, autor książki The Hazards of Space Travel
Steve Cook, Centrum Lotów Kosmicznych im. Marshalla, rzecznik NASA
Christine Cosgrove, współautorka książki Normal at Any Cost
Steve Cousins, program budowy robotów osobistych w laboratorium Willow Garage
Philip Coyle, były sekretarz stanu w Departamencie Obrony Stanów Zjednoczonych
Daniel Crevier, informatyk, dyrektor naczelny Coreco Imaging
Ken Croswell, astronom, autor książki Magnificent Universe
Steven Cummer, informatyk, Uniwersytet Duke’a
Mark Cutkosky, inżynier, Uniwersytet Stanforda
Paul Davies, fizyk, autor książki Superforce
Daniel Dennett, dyrektor Centrum Kognitywistyki na Uniwersytecie Tuftsa
Michael Dertouzos, informatyk, MIT
Jared Diamond, laureat nagrody Pulitzera, Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles
Mariette DiChristina, redaktor naczelna „Scientific American”
Peter Dilworth, naukowiec, Laboratorium Sztucznej Inteligencji w MIT
John Donoghue, twórca portalu BrainGate, Uniwersytet Browna
Ann Druyan, scenarzystka i producentka, Cosmos Studios
Freeman Dyson, fizyk, Instytut Badań Zaawansowanych w Princeton
David Eagleman, neurobiolog, Uniwersytet Stanforda
Paul Ehrlich, ekolog, Uniwersytet Stanforda
John Ellis, fizyk, CERN
Daniel Fairbanks, genetyk, Utah Valley University, autor książki Relics of Eden
Timothy Ferris, pisarz i producent, autor książki Coming of Age in the Milky Way
Maria Finitzo, filmowiec, specjalistka od komórek macierzystych, laureatka Nagrody Peabody’ego
Robert Finkelstein, robotyk i informatyk, Robotic Technology, Inc.
Christopher Flavin, członek instytutu Worldwatch
Louis Friedman, współzałożyciel Planetary Society
Jack Gallant, neurobiolog, Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley
James Garvin, naukowiec, NASA
Evalyn Gates, Muzeum Historii Naturalnej w Cleveland, autorka książki Teleskop Einsteina
Michael Gazzaniga, neurobiolog, Uniwersytet Kalifornijski w Santa Barbara
Jack Geiger, współzałożyciel organizacji Physicians for Social Responsibility
David Gelernter, informatyk, Uniwersytet Yale
Neil Gershenfeld, dyrektor Centrum Bitów i Atomów w MIT Media Laboratory
Paul Gilster, autor książki Centauri Dreams
Rebecca Goldburg, ekolożka, Pew Charitable Trusts
Don Goldsmith, astronom, autor książki The Runaway Universe
David Goodstein, były prorektor Caltechu
J. Richard Gott III, fizyk, Uniwersytet w Princeton, autor książki Time Travel in Einstein’s Universe
Stephen Jay Gould, biolog, Uniwersytet Harvarda
Thomas Graham, ambasador, ekspert w dziedzinie kontroli zbrojeń i nierozprzestrzeniania broni, doradca sześciu prezydentów
John Grant, autor książki Corrupted Science
Eric Green, dyrektor Narodowego Instytutu Badań Genomu Ludzkiego
Ronald Green, specjalista w dziedzinie genomiki i bioetyki, Dartmouth College, autor książki Babies by Design
Brian Greene, fizyk, Uniwersytet Columbia, autor książki Piękno Wszechświata
Alan Guth, fizyk, MIT, autor książki Wszechświat inflacyjny
William Hanson, autor książki The Edge of Medicine
Chris Hadfield, astronauta, Kanadyjska Agencja Kosmiczna
Leonard Hayflick, Akademia Medyczna Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco
Donald Hillebrand, dyrektor Wydziału Systemów Energetycznych w Narodowym Laboratorium Argonne
Allan Hobson, psychiatra, Uniwersytet Harvarda
Jeffrey Hoffman, astronauta, NASA, MIT
Douglas Hofstadter, laureat nagrody Pulitzera, autor książki Gödel, Escher, Bach
John Horgan, dziennikarz, Politechnika Stevensa, autor książki Koniec nauki
Jamie Hyneman, prezenter programu Pogromcy mitów
Chris Impey, astronom, Uniwersytet Arizony, autor książki The Living Cosmos
Robert Irie, informatyk, projekt Cog, Laboratorium Sztucznej Inteligencji MIT
P. J. Jacobowitz, dziennikarz, „PC Magazine”
Jay Jaroslav, Human Intelligence Enterprise, Laboratorium Sztucznej Inteligencji MIT
Donald Johanson, paleoantropolog, Instytut Pochodzenia Człowieka, odkrywca Lucy
George Johnson, dziennikarz naukowy, „New York Times”
Tom Jones, astronauta, NASA
Steve Kates, astronom, prezenter programów telewizyjnych
Jack Kessler, profesor medycyny, Northwestern Medical Group
Robert Kirshner, astronom, Uniwersytet Harvarda
Kris Koenig, astronom, filmowiec
Lawrence Krauss, fizyk, Uniwersytet Stanu Arizona, autor książki Fizyka podróży międzygwiezdnych
Lawrence Kuhn, filmowiec, autor programów Closer to Truth
Ray Kurzweil, wynalazca i futurolog, autor książki The Age of Spiritual Machines
Geoffrey Landis, fizyk, NASA
Robert Lanza, ekspert w zakresie biotechnologii, szef Astellas Global Regenerative Medicine
Roger Launius, współautor książki Robots in Space
Stan Lee, założyciel wydawnictwa Marvel Comics i twórca Spider-Mana
Michael Lemonick, były redaktor naukowy w magazynie „Time”
Arthur Lerner-Lam, geolog i wulkanolog, Instytut Ziemi na Uniwersytecie Columbia
Simon LeVay, autor książki When Science Goes Wrong
John Lewis, astronom, Uniwersytet Arizony
Alan Lightman, fizyk, MIT, autor książki Sny Einsteina
Dan Linehan, autor książki SpaceShipOne
Seth Lloyd, inżynier i fizyk, MIT, autor książki Programming the Universe
Werner R. Loewenstein, były dyrektor Laboratorium Fizyki Komórek na Uniwersytecie Columbia
Joseph Lykken, fizyk, Fermilab
Pattie Maes, profesor realizująca program Media Arts and Sciences w MIT Media Laboratory
Robert Mann, autor książki Forensic Detective
Michael Paul Mason, autor książki Head Cases
W. Patrick McCray, autor książki Keep Watching the Skies!
Glenn McGee, autor książki The Perfect Baby
James McLurkin, informatyk, Uniwersytet Rice’a
Paul McMillan, kierownik programu Space Watch
Fulvio Melia, astrofizyk, Uniwersytet Arizony
William Meller, autor książki Evolution ℞
Paul Meltzer, Centrum Badań Onkologicznych, Narodowe Instytuty Zdrowia
Marvin Minsky, informatyk, MIT, autor książki The Society of Mind
Hans Moravec, Instytut Robotyki Uniwersytetu Carnegie Mellon, autor książki Robot
Philip Morrison, fizyk, MIT
Richard Muller, astrofizyk, Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley
David Nahamoo, IBM Fellow, Zespół Technologii Języka Naturalnego w IBM
Christina Neal, wulkanolożka, U.S. Geological Survey
Michael Neufeld, autor książki Von Braun
Miguel Nicolelis, neurobiolog, Uniwersytet Duke’a
Shinji Nishimoto, neurolog, Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley
Michael Novacek, paleontolog, Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej
S. Jay Olshansky, biogerontolog, Uniwersytet Stanu Illinois w Chicago, współautor książki The Quest for Immortality
Michael Oppenheimer, ekolog, Uniwersytet w Princeton
Dean Ornish, profesor medycyny, Uniwersytet Kalifornijski w San Francisco
Peter Palese, wirusolog, Akademia Medyczna Icahna przy szpitalu Mount Sinai
Charles Pellerin, były dyrektor wydziału astrofizyki w NASA
Sidney Perkowitz, autor książki Hollywood Science
John Pike, dyrektor GlobalSecurity.org
Jena Pincott, autorka książki Czy mężczyźni naprawdę wolą blondynki?
Steven Pinker, psycholog, Uniwersytet Harvarda
Tomaso Poggio, specjalista w dziedzinie kognitywistyki, MIT
Corey Powell, redaktor naczelny magazynu „Discover”
John Powell, założyciel JP Aerospace
Richard Preston, autor książek Strefa skażenia i The Demon in the Freezer
Raman Prinja, astronom, University College London
David Quammen, specjalista w dziedzinie biologii ewolucyjnej, autor książki The Reluctant Mr. Darwin
Katherine Ramsland, specjalista w dziedzinie medycyny sądowej, Uniwersytet Salezjański w Pensylwanii
Lisa Randall, fizyk, Uniwersytet Harvarda, autorka książki Ukryte wymiary Wszechświata
Martin Rees, astronom, Uniwersytet w Cambridge, autor książki Przed początkiem
Jeremy Rifkin, założyciel organizacji Foundation on Economic Trends
David Riquier, instruktor kreatywnego pisania, Uniwersytet Harvarda
Jane Rissler, była członkini panelu ekspertów Związku Zaniepokojonych Naukowców
Joseph Romm, członek organizacji Center for American Progress, autor książki Hell and High Water
Steven Rosenberg, przewodniczący sekcji immunologii onkologicznej w Narodowych Instytutach Zdrowia
Oliver Sacks, neurolog, Uniwersytet Columbia
Paul Saffo, futurolog, Uniwersytet Stanforda oraz Institute for the Future
Carl Sagan, astronom, Uniwersytet Cornella, autor programu popularnonaukowego Kosmos i książki pod tym samym tytułem
Nick Sagan, współautor książki You Call This the Future?
Michael H. Salamon, specjalista w dziedzinie fizyki w NASA, członek zespołu realizującego projekt Beyond Einstein
Adam Savage, prezenter programu Pogromcy mitów
Peter Schwartz, futurolog, założyciel firmy Global Business Network
Sara Seager, astronom, MIT
Charles Seife, autor książki Sun in a Bottle
Michael Shermer, założyciel Stowarzyszenia Sceptyków i magazynu „Skeptic”
Donna Shirley, była kierownik realizowanego przez NASA Programu Badań Marsa
Seth Shostak, astronom, Instytut SETI
Neil Shubin, specjalista w dziedzinie biologii ewolucyjnej, Uniwersytet Chicagowski, autor książki Nasza wewnętrzna menażeria
Paul Shuch, inżynier lotnictwa, emerytowany dyrektor SETI League
Peter Singer, autor książki Wired for War
Simon Singh, pisarz i producent, autor książki Big Bang
Gary Small, współautor książki iMózg
Paul Spudis, geolog i specjalista od badań Księżyca, autor książki The Value of the Moon
Steven Squyres, astronom, Uniwersytet Cornella
Paul Steinhardt, fizyk, Uniwersytet w Princeton, współautor książki Nieskończony Wszechświat
Jack Stern, lekarz, specjalista w dziedzinie komórek macierzystych, profesor neurochirurgii, Uniwersytet Yale
Gregory Stock, Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles, autor książki Redesigning Humans
Richard Stone, dziennikarz naukowy w magazynie „Discover”
Brian Sullivan, astronom, Planetarium Haydena
Michael Summers, astronom, współautor książki Exoplanets
Leonard Susskind, fizyk, Uniwersytet Stanforda
Daniel Tammet, autor książki Urodziłem się pewnego błękitnego dnia
Geoffrey Taylor, fizyk, University of Melbourne
Ted Taylor, fizyk, projektant amerykańskich głowic jądrowych
Max Tegmark, kosmolog, MIT
Alvin Toffler, futurolog, autor książki Trzecia fala
Patrick Tucker, futurolog, World Future Society
Chris Turney, klimatolog, Uniwersytet w Wollongong, autor książki Ice, Mud and Blood
Neil deGrasse Tyson, astronom, dyrektor Planetarium Haydena
Sesh Velamoor, futurolog, Foundation for the Future
Frank von Hippel, fizyk, Uniwersytet w Princeton
Robert Wallace, współautor książki Spycraft
Peter Ward, współautor książki Rare Earth
Kevin Warwick, ekspert od cyborgów, Uniwersytet w Reading
Fred Watson, astronom, autor książki Stargazer
Mark Weiser, naukowiec, Xerox PARC
Alan Weisman, autor książki The World Without Us
Spencer Wells, genetyk i przedsiębiorca, autor książki The Journey of Man
Daniel Werthheimer, astronom, SETI@home, Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley
Mike Wessler, projekt Cog, Laboratorium Sztucznej Inteligencji MIT
Michael West, dyrektor generalny AgeX Terapeutics
Roger Wiens, astronom, Narodowe Laboratorium Los Alamos
Arthur Wiggins, fizyk, autor książki The Joy of Physics
Anthony Wynshaw-Boris, genetyk, Uniwersytet Case Western Reserve
Carl Zimmer, biolog, współautor książki Evolution
Robert Zimmerman, autor książki Leaving Earth
Robert Zubrin, założyciel Towarzystwa Marsjańskiego
Prolog
Pewnego pięknego dnia około siedemdziesięciu pięciu tysięcy lat temu ludzkość była o włos od wyginięcia1.
Gigantyczny wybuch w Indonezji wyrzucił do atmosfery olbrzymią chmurę popiołu, dymu i odłamków skalnych, które spadły na obszar o powierzchni wielu tysięcy kilometrów. Erupcja wulkanu Toba była tak gwałtowna, że zalicza się ją do największych tego typu katastrof na przestrzeni minionych dwudziestu pięciu milionów lat. W powietrzu znalazło się 2800 kilometrów sześciennych pyłu – jest to wprost niewyobrażalna ilość. W wyniku tego olbrzymie obszary Malezji i Indii zostały przysypane pokrywą popiołu o grubości sięgającej nawet dziewięciu metrów. Trujący dym i pyły dotarły ostatecznie do Afryki, siejąc po drodze śmierć i zniszczenie.
Wyobraźmy sobie na chwilę chaos, jaki musiał wtedy zapanować. Nasi przodkowie musieli być przerażeni, czując gorąco bijące z miejsca wybuchu i widząc obłoki szarego pyłu przesłaniające Słońce. Zapewne wielu straciło życie w wyniku uduszenia i zatrucia gęstą sadzą i pyłem. Potem temperatura gwałtownie spadła, wywołując „wulkaniczną zimę”. Wszędzie jak okiem sięgnąć wymierały rośliny i dzikie zwierzęta, pozostawiając po sobie jałowy, opustoszały krajobraz. Ludzie i zwierzęta błąkali się po spustoszonych terenach w poszukiwaniu resztek pożywienia, było go jednak tak mało, że większość z nich zmarła z głodu. Wyglądało to tak, jak gdyby umierała cała Ziemia. Nieliczni, którym udało się przeżyć, mieli tylko jeden cel: uciec jak najdalej od tej zasłony śmierci, która opadła na ich świat.
Bardzo możliwe, że ślad po tym kataklizmie wciąż jest wyraźnie widoczny w naszej krwi2.
Genetycy zwrócili mianowicie uwagę na intrygujący fakt, że wszyscy ludzie mają niemal identyczny kod DNA. Inaczej jest na przykład u szympansów, wśród których między dwoma dowolnymi osobnikami występuje większe zróżnicowanie genetyczne niż w całej ludzkiej populacji. Patrząc na ten problem z matematycznego punktu widzenia, można dojść do wniosku, że w okresie, w którym doszło do erupcji wulkanu Toba, większość ludzi musiała zniknąć z powierzchni Ziemi i została nas tylko garstka – około dwóch tysięcy osób. To niezwykłe, ale ci nieliczni, brudni i obszarpani ludzie byli naszymi przodkami, swoistymi Adamami i Ewami, których potomstwo zaludniło ostatecznie całą planetę. Wszyscy jesteśmy niemal swoimi dokładnymi klonami, braćmi i siostrami, potomkami tej garstki ocaleńców, którzy bez trudu zmieściliby się w sali balowej współczesnego hotelu.
Gdy maszerowali przez jałowe tereny, nie mieli nawet pojęcia, że pewnego dnia ich potomkowie opanują wszystkie zakątki naszej planety.
Obecnie, gdy spoglądamy w przyszłość, coraz wyraźniej widzimy, że wydarzenia sprzed siedemdziesięciu pięciu tysięcy lat mogły być w istocie jedynie próbą generalną przed katastrofami czekającymi nas w przyszłości. Uświadomiłem to sobie w 1992 roku, gdy dotarła do mnie zdumiewająca wiadomość o odkryciu pierwszej planety krążącej wokół odległej gwiazdy. Tym samym astronomom udało się dowieść, że planety mogą istnieć poza Układem Słonecznym. Był to ważny przełom w naszym rozumieniu Wszechświata. Zaraz potem ogarnął mnie jednak smutek, ponieważ poznałem dalszą część komunikatu: ustalono mianowicie, że ta odległa planeta krąży wokół martwej gwiazdy, pulsara, który wybuchł kiedyś w postaci supernowej, prawdopodobnie uśmiercając wszystkie organizmy żywe, jakie mogły wcześniej zamieszkiwać planetę. Żadna istota żywa znana nauce nie może przetrwać śmiercionośnego rozbłysku energii jądrowej, do jakiego dochodzi, gdy w pobliżu wybucha gwiazda.
Wyobraziłem sobie cywilizację, która mogła istnieć na tej planecie. Istoty świadome tego, że ich macierzysta gwiazda umiera, próbujące ze wszystkich sił przygotować ogromną armadę statków kosmicznych, które pozwoliłyby im się przenieść do innego układu planetarnego. Na planecie musiał zapanować totalny chaos, gdy spanikowani i zdesperowani mieszkańcy próbowali wepchnąć się do statków kosmicznych i zająć ostatnie miejsca w odlatujących rakietach. Wyobrażam sobie, jakie przerażenie musiało ogarnąć tych, którzy zostali na miejscu i musieli zmierzyć się z czekających ich losem, gdy słońce na ich niebie w końcu wybuchło.
Wniosek płynący z tych rozważań jest równie nieubłagany, jak same prawa fizyki – wydaje się mianowicie, że ludzkość nieuchronnie będzie musiała się kiedyś zmierzyć z jakimś zdarzeniem zagrażającym istnieniu całego naszego gatunku. Czy wtedy, podobnie jak nasi przodkowie, wykażemy się odpowiednią siłą i determinacją, by przetrwać, a może nawet ponownie rozkwitnąć?
Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie organizmy żywe, jakie kiedykolwiek istniały na Ziemi, od mikroskopijnych bakterii po strzeliste lasy, ociężałe dinozaury i pomysłowych ludzi, przekonamy się, że ponad 99,9 procent z nich ostatecznie wyginęło. Oznacza to, że wymieranie jest czymś normalnym i rachunek prawdopodobieństwa nieubłaganie działa na naszą niekorzyść. W ziemi pod naszymi stopami znajdujemy skamieliny, które są jednoznacznym dowodem istnienia w przeszłości wielu pradawnych form życia. Mimo to do czasów obecnych przetrwała ich tylko garstka. Przed nami na Ziemi rozwijały się miliony gatunków, miały swoją chwilę chwały, a potem przywiędły i wymarły. Taka jest kolej rzeczy.
Bez względu na to, jak wiele znaczy dla nas widok cudownego, romantycznego zachodu Słońca, zapach świeżej bryzy morskiej i ciepło letniego dnia, kiedyś to wszystko się skończy i nasza planeta przestanie być przyjazna dla życia. Natura ostatecznie zwróci się przeciwko nam, tak jak zwróciła się przeciwko wszystkim tym wymarłym organizmom żywym.
Wielka historia życia na Ziemi pokazuje, że organizmy, którym przychodzi się zmierzyć z niesprzyjającym środowiskiem, muszą w sposób nieunikniony wybrać jedną z trzech możliwości: mogą opuścić to środowisko, przystosować się do niego lub zginąć. Jeżeli jednak sięgniemy wzrokiem odpowiednio daleko w przyszłość, dostrzeżemy w końcu tak wielką katastrofę, że dostosowanie się do nowych warunków będzie praktycznie niemożliwe. To oznacza, że będziemy musieli albo opuścić Ziemię, albo wyginąć. Innej drogi nie ma.
Wielkie katastrofy zdarzały się już wielokrotnie w przeszłości i nie ulega wątpliwości, że nastąpią również w przyszłości. Na Ziemi doszło już do pięciu wielkich cyklów wymierania gatunków, podczas których z powierzchni planety zniknęło nawet 90 procent wszystkich organizmów żywych. Jest jasne jak Słońce, że muszą się wydarzyć następne epizody masowego wymierania.
W skali dziesięcioleci powinniśmy się zmierzyć z zagrożeniami, których źródłem nie jest przyroda, ale głównie działalność człowieka i jej skutki, wynikające z naszej głupoty i krótkowzroczności. Grozi nam globalne ocieplenie, które może doprowadzić do tego, że ziemska atmosfera zwróci się przeciwko nam. Musimy stawić czoło zagrożeniom wynikającym z wyścigu zbrojeń, takim jak rozprzestrzenianie się broni jądrowej w najbardziej niestabilnych politycznie obszarach naszego globu. Musimy się zmierzyć z ryzykiem pojawienia się broni biologicznej, wykorzystującej śmiercionośne drobnoustroje, takie jak roznoszone drogą powietrzną wirusy AIDS czy Eboli, które mogłyby się przenosić z człowieka na człowieka za sprawą zwyczajnego kaszlu lub kichnięcia. Pojawienie się takich zarazków mogłoby doprowadzić do wyginięcia 98 procent ludzkości. Co więcej, musimy sobie poradzić z problemem rozrastającej się populacji ludzi, która zużywa zasoby naturalne w zastraszającym tempie. W pewnym momencie możemy po prostu przekroczyć możliwości Ziemi w tym zakresie i zgotować sobie ekologiczny Armagedon, gdy zaczniemy walczyć ze sobą o ostatnie zasoby planety.
Oprócz nieszczęść, które sami na siebie sprowadziliśmy, musimy się również liczyć z klęskami naturalnymi, nad którymi nie mamy większej kontroli. W skali tysiącleci grozi nam nadejście kolejnego zlodowacenia. W ciągu ostatnich stu tysięcy lat znaczna część powierzchni Ziemi była przykryta pokrywą lodową o grubości sięgającej nawet kilometra. Niegościnne środowisko i mroźne warunki pogodowe doprowadziły do wyginięcia wielu zwierząt. Potem jednak, około dziesięciu tysięcy lat temu, lody zaczęły topnieć. To krótkie ocieplenie zaowocowało nagłym pojawieniem się współczesnej cywilizacji, dzięki której ludzie rozprzestrzenili się po całej planecie i zaczęli się rozwijać. Rozkwit ten nastąpił jednak w okresie międzylodowcowym, a to oznacza, że w ciągu najbliższych dziesięciu tysięcy lat czeka nas kolejne zlodowacenie. Gdy już nastąpi, nasze miasta znikną pod zwałami śniegu, a cywilizacja upadnie, przygnieciona grubym lodem.
Musimy się także liczyć z możliwością, że superwulkan pod Parkiem Narodowym Yellowstone któregoś dnia obudzi się ze swojej drzemki, rozerwie Stany Zjednoczone na części i spowije całą Ziemię duszną, trującą chmurą sadzy i pyłu. Poprzednie erupcje nastąpiły 630 000, 1 300 000 oraz 2 100 00 lat temu. Każde z tych zdarzeń dzieli od siebie około 700 000 lat, a zatem możemy się spodziewać, że w ciągu najbliższych 100 000 lat dojdzie do kolejnego gigantycznego wybuchu.
W skali milionów lat musimy się zmierzyć z groźbą uderzenia w Ziemię dużego meteoru lub komety podobnej do tej, jaka przyczyniła się do wyginięcia dinozaurów 65 milionów lat temu. Wtedy na naszą planetę spadła skała o średnicy wynoszącej około 10 kilometrów. Uderzyła w półwysep Jukatan na terenie dzisiejszego Meksyku, wyrzucając w powietrze rozpalone odłamki skał, które spadały rzęsistym deszczem na całą Ziemię. Powstała wówczas chmura była podobna do tej, jaka uformowała się po wybuchu wulkanu Toba, ale znacznie od niej większa. Obłoki pyłu przesłoniły Słońce i doprowadziły do obniżenia się temperatury na całej kuli ziemskiej. Na skutek wyginięcia roślin załamał się cały łańcuch pokarmowy. Roślinożerne dinozaury ginęły z głodu, a wkrótce potem taki sam los spotkał ich mięsożernych kuzynów. Ostatecznie w wyniku tej katastrofy z powierzchni Ziemi zniknęło 90 procent wszystkich organizmów żywych.
Przez całe tysiąclecia żyliśmy w błogiej nieświadomości niebezpieczeństw, jakie wiążą się z tym, że Ziemia krąży w roju potencjalnie śmiercionośnych skał. Dopiero mniej więcej od dziesięciu lat uczeni zaczęli analizować rzeczywiste ryzyko uderzenia w nas dużego ciała kosmicznego. Obecnie wiemy, że istnieje kilka tysięcy obiektów bliskich Ziemi, które przecinają orbitę naszej planety i stanowią zagrożenie dla rozwijającego się na jej powierzchni życia. Według stanu na kwiecień 2018 roku, zostało już skatalogowanych 17 950 takich obiektów. Lista ta zawiera jednak tylko te ciała niebieskie, które udało nam się wykryć. Astronomowie szacują, że w kosmosie może się znajdować nawet kilka milionów nieznanych obiektów Układu Słonecznego, których trajektorie przebiegają w pobliżu Ziemi.
Rozmawiałem kiedyś na temat tego zagrożenia z astronomem Carlem Saganem. Powiedział wówczas bardzo obrazowo, że „żyjemy na kosmicznej strzelnicy” i wszędzie wokół nas przelatują niebezpieczne pociski. Jest tylko kwestią czasu, dodał, kiedy jakaś wielka planetoida uderzy w Ziemię. Gdybyśmy mogli w jakiś sposób podświetlić te planetoidy, nocne niebo wypełniłoby się tysiącami groźnych punktów światła.
Nawet zakładając, że uda nam się uniknąć wszystkich tych niebezpieczeństw, musimy się liczyć z jeszcze jednym, największym zagrożeniem. Chodzi mianowicie o to, że za pięć miliardów lat Słońce zacznie się rozszerzać do postaci czerwonego olbrzyma i wypełni całe niebo. Urośnie do tak ogromnych rozmiarów, że orbita Ziemi będzie przebiegała we wnętrzu jego rozpalonej atmosfery, gdzie temperatura jest tak wysoka, że życie w takim piekle stanie się niemożliwe.
W przeciwieństwie do innych form życia na naszej planecie, które muszą się biernie godzić z wszystkim, co im się przytrafia, my, ludzie, jesteśmy panami swojego losu. Na szczęście już teraz tworzymy narzędzia, które pomogą nam przezwyciężyć niesprzyjające okoliczności wynikające z naturalnego biegu rzeczy, i być może dzięki temu nie znajdziemy się w grupie 99,9 procent organizmów żywych skazanych na wyginięcie. W tej książce przedstawimy wizjonerów, którzy mają energię, pomysły i środki pozwalające zmienić los ludzkości. Poznamy marzycieli, którzy wierzą, że ludzkość może żyć i rozwijać się w przestrzeni kosmicznej. Przyjrzymy się przełomowym odkryciom, które pozwolą nam kiedyś opuścić Ziemię i osiedlić się w innym miejscu Układu Słonecznego, a może i jeszcze dalej.
Jeśli jednak mamy wyciągnąć z naszej historii jakąś naukę, to powinno być nią to, że w obliczu śmiertelnego zagrożenia ludzkość potrafi stanąć na wysokości zadania i postawić sobie jeszcze ambitniejsze cele. W pewnym sensie potrzeba dokonywania odkryć jest zapisana w naszych genach i stanowi niezbywalną część naszego jestestwa.
W chwili obecnej musimy sobie poradzić z największym wyzwaniem, z jakim przyszło nam się do tej pory zmierzyć – musimy opuścić przytulne okolice Ziemi i wzbić się w przestrzeń kosmiczną. Prawa fizyki są jasne: prędzej czy później staniemy w obliczu globalnego kryzysu, który zagrozi naszemu istnieniu.
Życie jest zbyt cenne, by ograniczać jego istnienie do jednej tylko planety, na której jest wystawione na tak wiele śmiertelnych zagrożeń.
Carl Sagan był przekonany, że jest nam potrzebna jakaś polisa ubezpieczeniowa. Nie miał wątpliwości, że powinniśmy się stać „gatunkiem dwuplanetarnym”. Innymi słowy, musimy mieć jakiś plan awaryjny.
W tej książce omówimy naszą historię, a także stojące przed nami wyzwania i ich możliwe rozwiązania. Czekająca nas droga nie jest łatwa i bez wątpienia poniesiemy jeszcze niejedną porażkę, ale nie mamy wyboru.
Gdy około siedemdziesięciu pięciu tysięcy lat temu naszemu gatunkowi zagroziło wyginięcie, nasi przodkowie wyruszyli na podbój planety i rozpoczęli kolonizację całej Ziemi. Mam nadzieję, że książka ta pomoże nam zrozumieć, jakie powinniśmy poczynić kroki, by pokonać przeszkody, z jakimi niewątpliwie przyjdzie nam się zmierzyć w przyszłości. Być może naszym przeznaczeniem jest przekształcenie się w gatunek wieloplanetarny, rozsiany wśród wypełniających kosmos gwiazd.
1 Alan R. Templeton, Genetics and Recent Human Evolution (Genetyka a niedawna ewolucja człowieka), „International Journal of Organic Evolution” 2007, tom 61, nr 7, s. 1507–1519. Zob. też: Marie Jones, John M. Savino, Supervolcano: The Catastrophic Event That Changed the Course of Human History: Could Yellowstone Be Next? (Superwulkan: Katastrofa, która zmieniła bieg historii ludzkości: Czy Yellowstone może być następne?), MacMillan, Nowy Jork 2015.
2 Choć nikt nie ma wątpliwości, że wybuch superwulkanu Toba był prawdziwą katastrofą, należy w tym miejscu zauważyć, że nie wszyscy uczeni są przekonani, iż zdarzenie to wpłynęło na ewolucję człowieka. Badacze z Uniwersytetu Oksfordzkiego przeprowadzili analizę osadów z afrykańskiego jeziora Niasa, które zawierają materiał sięgający nawet dziesiątki tysięcy lat w przeszłość. Wykonując odwierty w dnie jeziora, możemy wydobyć skały osadowe, które utworzyły się w zamierzchłej przeszłości, i dzięki temu dowiedzieć się, jakie panowały wówczas warunki klimatyczne. Analiza tak uzyskanych danych z okresu wybuchu wulkanu Toba nie wykazała żadnych znaczących trwałych zmian klimatu, co rzuca cień na przedstawioną tu teorię. Uczeni nie mają jednak jeszcze pewności, czy te wyniki można uogólnić na inne obszary poza terenem jeziora Niasa. Inna teoria próbująca wyjaśnić spadek różnorodności ludzkiego materiału genetycznego, do jakiego doszło siedemdziesiąt pięć tysięcy lat temu, zakłada, że zjawisko to było spowodowane jakimiś powolnymi efektami środowiskowymi, a nie nagłą katastrofą. Jednoznaczne wyjaśnienie tej kwestii będzie wymagało przeprowadzenia dalszych badań.
Gdy stawką okazały się przetrwanie i nasza odległa przyszłość, fundamentalnym obowiązkiem ludzkiego rodzaju jest wyruszyć na inne światy3.
– Carl Sagan
Dinozaury wyginęły, ponieważ nie miały programu kosmicznego. Jeśli i my wyginiemy tylko dlatego, że nie zdołamy rozwinąć takiego programu, to w pełni sobie na to zasłużymy.
– Larry Niven
Wprowadzenie: powstanie gatunku wieloplanetarnego
W młodości czytałem trylogię o Fundacji Issaca Asimova, uznawaną za jedną z najwspanialszych sag w całej historii fantastyki naukowej. Fascynowało mnie to, że zamiast pisać o bitwach na działa laserowe i wojnach z kosmitami, Asimov stawia proste, ale głębokie pytania. Jak będzie wyglądała ludzka cywilizacja za pięćdziesiąt tysięcy lat? Jakie jest nasze ostateczne przeznaczenie?
W swojej przełomowej trylogii Asimov opisuje ludzkość rozsianą po całej Drodze Mlecznej, zamieszkującą miliony planet tworzących rozległe Imperium Galaktyczne. Ludzie tak bardzo oddalili się od swojej macierzystej planety, że początki ich wielkiej cywilizacji zaginęły w mrokach pradziejów. W całej Galaktyce powstało wiele wysoko rozwiniętych społeczeństw tworzących tak ogromną sieć skomplikowanych powiązań ekonomicznych między ludźmi, że uczeni zaczęli stosować matematykę do przewidywania przyszłego biegu wypadków, podobnie jak stosuje się ją do przewidywania ruchu cząsteczek.
Przed wielu laty poprosiłem profesora Asimova o wygłoszenie wykładu na naszym uniwersytecie. Gdy słuchałem jego przemyśleń, nie mogłem wyjść z podziwu, że ma aż tak szeroką wiedzę. Potem zadałem mu pytanie, które intrygowało mnie od dzieciństwa: co go zainspirowało do napisania cyklu książek o Fundacji? Jak wpadł na pomysł istnienia tak wielkiej cywilizacji, obejmującej całą Galaktykę? Odparł bez wahania, że inspiracją było dla niego powstanie i upadek cesarstwa rzymskiego. Historia cesarstwa pozwala doskonale prześledzić, jaki wpływ na losy poszczególnych obywateli Rzymu miały burzliwe dzieje państwa.
Zacząłem się zastanawiać, czy historia ludzkości również zmierza w jakimś określonym kierunku. Być może naszym przeznaczeniem jest stworzenie cywilizacji obejmującej swym zasięgiem całą Drogę Mleczną? Może nasz los naprawdę ma związek z gwiazdami.
Wiele wątków poruszanych przez Asimova można znaleźć już we wcześniejszych książkach fantastycznonaukowych, na przykład w słynnej powieści Olafa Stapledona Star Maker (Stwórca Gwiazd). Bohater książki Stapledona wyobraża sobie, że w jakiś sposób udaje mu się wzbić w przestrzeń kosmiczną i dotrzeć do odległych planet. Przemierzając Galaktykę pod postacią czystej świadomości, przenosi się z jednego układu planetarnego do drugiego i ogląda wspaniałe obce cywilizacje. Niektóre z nich są w pełni rozkwitu, w epoce pokoju i dostatku, a czasami nawet, dzięki opanowaniu techniki konstrukcji statków kosmicznych, odwiedzane społeczeństwa tworzą całe cesarstwa międzygwiezdne. Inne popadają w ruinę, wyniszczone beznadzieją, konfliktami i wojnami.
Wiele nowatorskich pomysłów zawartych w powieści Stapledona zostało później wykorzystanych w innych dziełach z gatunku fantastyki naukowej. Bohater powieści Star Maker odkrywa na przykład, że wiele zaawansowanych cywilizacji świadomie ukrywa swoje istnienie przed mniej rozwiniętymi społeczeństwami, aby uniknąć przypadkowego skażenia ich zaawansowaną technologią. Ta koncepcja przypomina Pierwszą Dyrektywę, jedno z podstawowych praw obowiązujących w Federacji Planet w serialu Star Trek.
Nasz bohater spotyka również cywilizację tak rozwiniętą, że tworzące ją istoty zamknęły swoje słońce we wnętrzu gigantycznej sfery, by móc w ten sposób wykorzystać całą energię gwiazdy. Pomysł budowy tego typu konstrukcji, nazwanej później sferą Dysona, jest obecnie jednym z podstawowych wątków fantastyki naukowej.
Bohater powieści Star Maker poznaje również rasę istot, które przebywają w stałym telepatycznym kontakcie ze sobą. Każdy osobnik zna najskrytsze myśli wszystkich pozostałych członków tej cywilizacji. Ten pomysł poprzedza koncepcję istnienia cywilizacji Borg z serialu Star Trek, społeczności istot tworzących wspólną świadomość i podporządkowujących się woli Kolektywu.
Pod koniec powieści bohater spotyka samego Stwórcę Gwiazd, boską istotę, która stwarza całe wszechświaty z różnymi prawami fizyki i nieustannie przy nich majstruje. Nasz Wszechświat jest tylko jednym z wielu innych, tworzących multiwszechświat. Pełen trwogi nasz bohater przygląda się, jak Stwórca Gwiazd wyczarowuje nowe, wspaniałe światy i odrzuca te, z których nie jest zadowolony.
Nowatorska powieść Stapledona wywołała ogromne poruszenie w świecie, w którym radio wciąż jeszcze było uznawane za cud techniki. W latach trzydziestych XX wieku pomysł odbywania podróży do odległych cywilizacji kosmicznych wydawał się niedorzeczny. Najnowocześniejszym środkiem lokomocji były wówczas samoloty śmigłowe, które z trudem wzbijały się ponad chmury, a zatem możliwość podróżowania do gwiazd jawiła się wszystkim jako coś niezmiernie odległego.
Książka Star Maker odniosła natychmiastowy sukces. Arthur C. Clarke uznał ją za jedno z najlepszych dzieł literatury fantastycznonaukowej. Rozpaliła wyobraźnię całego nowego pokolenia powojennych pisarzy. Czytelnicy szybko jednak o niej zapomnieli, ponieważ ich uwagę zaprzątały chaos i okropności drugiej wojny światowej.
W poszukiwaniu nowych planet
Obecnie, gdy astronomowie prowadzący obserwacje za pomocą Kosmicznego Teleskopu Keplera i teleskopów naziemnych odkryli już około czterech tysięcy planet krążących wokół innych gwiazd Drogi Mlecznej, zaczynamy się poważnie zastanawiać, czy cywilizacje podobne do tych, jakie opisał Stapledon, mogą faktycznie istnieć.
W 2017 roku uczeni z NASA znaleźli nie jedną, ale siedem planet o rozmiarze Ziemi krążących wokół niedalekiej gwiazdy położonej w odległości zaledwie trzydziestu dziewięciu lat świetlnych od nas. Spośród tych siedmiu planet trzy znajdują się na tyle blisko swojej macierzystej gwiazdy, że może na nich występować woda w stanie ciekłym. Już niedługo astronomowie będą potrafili stwierdzić, czy te i inne podobne planety mają atmosferę zawierającą parę wodną. Ponieważ woda jest „uniwersalnym rozpuszczalnikiem” umożliwiającym swobodne mieszanie się związków organicznych tworzących cząsteczki DNA, być może już wkrótce będziemy mogli udowodnić, że warunki sprzyjające powstaniu życia występują we Wszechświecie dość często. Może nawet uda nam się spełnić największe marzenie planetologów i odkryć w kosmosie planetę bliźniaczo przypominającą Ziemię.
Mniej więcej w tym samym okresie astronomowie dokonali kolejnego przełomu, odkrywając planetę wielkości Ziemi nazwaną Proxima Centauri b, która krąży wokół Proximy Centauri, gwiazdy położonej najbliżej Słońca, znajdującej się w odległości zaledwie 4,2 roku świetlnego od nas. Uczeni od dawna już zakładają, że to właśnie tę gwiazdę odwiedzimy kiedyś jako jedną z pierwszych.
Wymienione tu planety to zaledwie kilka z wielu nowych wpisów w olbrzymim katalogu egzoplanet pod tytułem Extrasolar Planets Encyclopaedia (Encyklopedia planet pozasłonecznych), który trzeba uaktualniać praktycznie co tydzień. Można w nim znaleźć dziwne, niecodzienne układy planetarne, które mogłyby się zrodzić chyba tylko w wyobraźni Stapledona – są wśród nich takie utworzone przez cztery, a nawet więcej gwiazd krążących wokół wspólnego środka masy. Wielu astronomów uważa, że skoro potrafimy sobie wyobrazić jakiś niezwykły układ planet, to zapewne znajdziemy go gdzieś w Galaktyce, jeśli tylko nie jest sprzeczny z prawami fizyki.
Zdobyta wiedza pozwala nam już oszacować, ile planet wielkości Ziemi znajduje się w naszej Galaktyce. Skoro Galaktyka zawiera około stu miliardów gwiazd, to w samej tylko Drodze Mlecznej może istnieć nawet dwadzieścia miliardów planet wielkości Ziemi krążących wokół gwiazd podobnych do Słońca. A ponieważ nasze przyrządy astronomiczne pozwalają nam dostrzec sto miliardów galaktyk, możemy się pokusić o obliczenie, ile planet wielkości Ziemi znajduje się w obserwowalnym Wszechświecie. Jeśli przeprowadzimy takie obliczenia, uzyskamy zawrotną liczbę wynoszącą dwa sekstyliony.
Gdy raz uświadomimy sobie, że nasza Galaktyka może być wypełniona planetami nadającymi się do zamieszkania, już nigdy nie spojrzymy na nocne niebo takimi samymi oczami.
Skoro astronomowie odkryli już planety wielkości Ziemi, w następnej kolejności muszą przeprowadzić analizę ich atmosfery w poszukiwaniu tlenu i pary wodnej – gazów mogących świadczyć o istnieniu życia – a także przekonać się, czy nie docierają stamtąd fale radiowe wytwarzane przez jakąś inteligentną cywilizację. Takie odkrycie byłoby jednym z najważniejszych punktów zwrotnych w całej historii ludzkości, porównywalnym z ujarzmieniem ognia. Nie tylko musielibyśmy wówczas na nowo zdefiniować nasze miejsce we Wszechświecie, ale sam fakt dokonania takiego odkrycia całkowicie zmieniłby nasz los.
Nowa złota era badań kosmosu
Wszystkie te fascynujące odkrycia egzoplanet oraz idee głoszone przez zupełnie nowe pokolenie wizjonerów rozbudziły na nowo zainteresowanie opinii publicznej podróżami w kosmos. W przeszłości siłą napędową programu badań kosmicznych była rywalizacja supermocarstw wynikająca z trwającej wówczas zimnej wojny. Nikomu wtedy nie przeszkadzało, że na program kosmiczny Apollo wydano zawrotną sumę 5,5 procent budżetu federalnego Stanów Zjednoczonych, ponieważ stawką w tej grze był prestiż całego państwa. Tak zacięta rywalizacja nie mogła jednak trwać wiecznie i ostatecznie źródło finansowania wyschło.
Amerykańscy astronauci po raz ostatni spacerowali po powierzchni Księżyca około czterdziestu pięciu lat temu. Rakieta Saturn V i kosmiczne wahadłowce zostały już dawno rozebrane na części i rdzewieją obecnie w muzeach i na złomowiskach, a opowieści o wyczynach kosmonautów pokrywają się kurzem na bibliotecznych półkach. Po zakończeniu programu badań kosmicznych agencję NASA zaczęto złośliwie nazywać „Agencją Donikąd”. Przez całe dziesięciolecia tryby machiny biurokratycznej kręciły się niezmordowanie na jałowym biegu, a badacze NASA podążali śmiało tam, gdzie przed nimi byli już wszyscy inni.
Sytuacja gospodarcza zaczęła się jednak zmieniać. Koszt podróży kosmicznych, kiedyś tak wysoki, że mógł stanowić wyzwanie dla budżetu całego państwa, nieustannie się zmniejsza, w dużej mierze za sprawą ogromnego zaangażowania i entuzjazmu stale powiększającej się grupy przedsiębiorców, którzy nie szczędzą środków na takie badania. Zniecierpliwieni żółwim tempem, z jakim NASA realizuje kolejne zadania, miliarderzy tacy jak Elon Musk, Richard Branson i Jeff Bezos sięgnęli po książeczki czekowe, by budować nowe rakiety. Ich działania nie wynikają jedynie z chęci pogoni za zyskiem, chcą również w ten sposób spełnić swoje marzenia z dzieciństwa o podróżach do gwiazd.
Amerykanie ponownie odczuwają potrzebę wyruszenia w kosmos. Nikt się już nie zastanawia, czy Stany Zjednoczone wyślą astronautów na Czerwoną Planetę – obecnie pytanie brzmi raczej nie czy, ale kiedy to nastąpi. Były prezydent Barack Obama stwierdził, że astronauci staną na powierzchni Marsa po 2030 roku, a prezydent Donald Trump polecił, by NASA przyspieszyła swój harmonogram prac.
Rozpoczęły się już pierwsze testy rakiet i modułów kosmicznych, które umożliwią nam odbycie podróży do innych planet. NASA przygotowuje rakietę nośną Space Launch System (SLS) z kapsułą Orion, natomiast Elon Musk buduje rakietę nośną Falcon Heavy z kapsułą Dragon. Pojazdy te wyniosą w kosmos ciężki sprzęt i zawiozą astronautów na Księżyc, planetoidy, Marsa, a nawet jeszcze dalej. Prace związane z realizacją tej misji nabrały takiego rozgłosu i wzbudziły tak duży entuzjazm, że doszło już do swoistej rywalizacji między poszczególnymi zespołami. Jeśli tak dalej pójdzie, w pobliżu Marsa utworzy się korek, gdy poszczególne grupy będą się ścigały ze sobą o to, kto pierwszy zatknie flagę w marsjańskim gruncie.
Pojawiły się nawet głosy, że oto wkraczamy w nową złotą erę podróży kosmicznych, w której po dziesięcioleciach obojętności badania kosmosu znowu stają się ważną częścią działalności państwa.
Spoglądając w przyszłość, możemy już w tej chwili określić, jak rozwój naukowy wpłynie na podbój kosmosu. Biorąc pod uwagę najnowsze osiągnięcia w wielu dziedzinach współczesnej techniki, spróbujmy przewidzieć, w jaki sposób nasza cywilizacja przeniesie się kiedyś w przestrzeń kosmiczną, skolonizuje inne planety i wyruszy do gwiazd. Choć mówimy tu o bardzo odległej przyszłości, już dzisiaj możemy oszacować wiarygodny przedział czasowy tych wydarzeń i ustalić w przybliżeniu, kiedy osiągniemy określone kamienie milowe podboju kosmosu.
W tej książce opiszemy poszczególne zadania konieczne do realizacji tego ambitnego celu. Kluczem do odkrycia naszej przyszłości jest jednak zrozumienie fizyki leżącej u podstaw tych wspaniałych przyszłych osiągnięć.
Rewolucje naukowe
Skoro zamierzamy się tu zająć olbrzymim obszarem nauki sięgającym do granic naszej wiedzy, spróbujmy najpierw umieścić szeroką panoramę historii ludzkości w odpowiedniej perspektywie. Co by sobie pomyśleli nasi odlegli przodkowie, gdyby mogli nas dzisiaj zobaczyć? Przez większą część swojej historii ludzkość żyła w nędzy, zmagając się z wrogim, obojętnym światem, i przeciętna długość życia wynosiła od dwudziestu do trzydziestu lat. Ludzie byli w większości nomadami i nosili ze sobą wszędzie na własnych plecach cały swój dobytek. Każdego dnia musieli znaleźć dla siebie jakieś pożywienie i schronienie. Żyli w ciągłym strachu przed groźnymi drapieżnikami, chorobami i głodem. Gdyby jednak nasi przodkowie mogli nas teraz zobaczyć, jak przesyłamy w mgnieniu oka obrazy na drugi kraniec planety, wysyłamy rakiety dolatujące na Księżyc i jeszcze dalej, jak jeździmy samochodami, które poruszają się same, bez niczyjej pomocy, to pomyśleliby sobie, że jesteśmy jakimiś czarodziejami albo magikami.
Historia pokazuje, że rewolucje naukowe następują falami, czasami za sprawą postępów w fizyce. W XIX stuleciu ruszyła pierwsza fala odkryć w nauce i technice, zapoczątkowana przez fizyków, którzy rozwinęli teorię mechaniki i termodynamiki. Dzięki nim inżynierowie mogli skonstruować silnik parowy, co pozwoliło na wybudowanie pierwszej lokomotywy i doprowadziło do rewolucji przemysłowej. Ten potężny przełom techniczny wyciągnął cywilizację z niewiedzy, uwolnił nas od niewolniczej pracy i ubóstwa i wprowadził w epokę maszyn.
W XX wieku na czele drugiej fali stanęli fizycy, którzy poznali tajniki praw rządzących elektrycznością i magnetyzmem. Dzięki nim wkroczyliśmy w epokę elektryczności. Nastąpiła elektryfikacja miast, a potem pojawiły się kolejne wynalazki, takie jak prądnica, telewizja, radio czy radar. Ta druga fala zapoczątkowała współczesny program kosmiczny, dzięki któremu dolecieliśmy na Księżyc.
W XXI stuleciu jesteśmy świadkami trzeciej fali rewolucji w technice, zapoczątkowanej przez fizyków kwantowych, którzy wynaleźli tranzystor i laser. Odkrycia te doprowadziły do powstania nowoczesnych urządzeń elektronicznych i wszystkiego, co się z nimi wiąże: superkomputerów, Internetu, globalnej sieci telekomunikacyjnej, systemu GPS i wszystkich tych maleńkich procesorów, które praktycznie stały się integralną częścią naszej rzeczywistości.
W tej książce opiszemy rozwiązania techniczne, dzięki którym dotrzemy jeszcze dalej – do innych planet i gwiazd. W części pierwszej zastanowimy się nad tym, co trzeba zrobić, by założyć na Księżycu stałą bazę i skolonizować Marsa. W tym celu będziemy musieli się zająć czwartą falą rewolucji technicznej, która wiąże się z rozwojem sztucznej inteligencji, nanotechnologii i biotechnologii. Przekształcenie Marsa, tak by nadawał się do zamieszkania przez ludzi, przekracza obecnie nasze możliwości, ale rozwiązania techniczne XXII stulecia pozwolą nam zmienić tę jałową, zamarzniętą pustynię w żyzny świat. Rozważymy wykorzystanie samopowielających się robotów, niezwykle mocnych i lekkich nanomateriałów i zastosowanie bioinżynierii do produkcji żywności w celu zdecydowanego obniżenia kosztów podboju Marsa i przekształcenia go w prawdziwy raj. Na koniec polecimy jeszcze dalej i zastanowimy się nad możliwością osiedlenia na planetoidach i księżycach gazowych olbrzymów, Jowisza i Saturna.
W części drugiej spojrzymy w przyszłość i przeniesiemy się do epoki, w której będziemy potrafili wydostać się z Układu Słonecznego i polecieć do najbliższych gwiazd. Tak postawione zadanie przekracza oczywiście nasze obecne możliwości, ale piąta fala rewolucji technicznej pozwoli na realizację tego ambitnego celu – pomogą nam w tym nanostatki, żagle laserowe, silniki odrzutowe napędzane dzięki reakcji syntezy jądrowej i silniki na antymaterię. NASA już teraz finansuje badania fizyczne, które mają w przyszłości umożliwić odbycie takich międzygwiezdnych podróży.
W części trzeciej zastanowimy się, jakie warunki muszą być spełnione, byśmy mogli zmodyfikować swoje ciało w sposób, który umożliwi nam znalezienie nowego domu gdzieś pośród gwiazd. Podróż do innej gwiazdy może trwać całe dziesięciolecia, a może nawet stulecia, być może więc będziemy musieli przeprowadzić odpowiednie modyfikacje genetyczne, by móc tak długo przetrwać w przestrzeni kosmicznej – rozwiązaniem mogłoby być na przykład wydłużenie średniego czasu życia człowieka. Choć obecnie stworzenie źródła wiecznej młodości jest nierealne, uczeni już teraz badają pewne obiecujące możliwości, które mogą kiedyś doprowadzić do spowolnienia, a może nawet i zatrzymania procesu starzenia. Niewykluczone, że nasi potomkowie będą się mogli cieszyć jakąś formą nieśmiertelności. Wydaje się też, że będziemy musieli zmodyfikować genetycznie nasze ciała, tak by móc się rozwijać na odległych planetach o innej grawitacji, atmosferze i środowisku.
Dzięki przedsięwzięciu Human Connectome Project (Projekt [poznania] Ludzkiego Konektomu), którego celem jest odwzorowanie w komputerze wszystkich neuronów ludzkiego mózgu, pewnego dnia będziemy mogli przesyłać swoje konektomy w przestrzeń kosmiczną za pośrednictwem potężnych wiązek laserowych, co pozwoli na uniknięcie wielu problemów związanych z podróżami międzygwiezdnymi. Takie rozwiązanie, które nazywam przesyłaniem laserowym, pozwoli naszej świadomości przemierzać swobodnie Galaktykę, a może nawet cały Wszechświat, z prędkością światła, bez narażania się na liczne niebezpieczeństwa, jakie wiążą się z podróżami do innych gwiazd.
Jeśli nasi przodkowie z ubiegłego wieku wzięliby nas dzisiaj za magików lub czarodziejów, to co my sami moglibyśmy sobie pomyśleć, gdybyśmy zobaczyli naszych potomków żyjących w przyszłym stuleciu?
Jest niemal pewne, że uznalibyśmy ich za istoty przypominające greckich bogów. Będą mogli niczym Merkury odlatywać w kosmos i odwiedzać pobliskie planety. Będą mieli doskonałe, nieśmiertelne ciała, zupełnie jak Wenus. Niczym Apollo zyskają niczym nieograniczony dostęp do energii Słońca. Tak jak Zeus, będą mogli wydawać polecenia samymi myślami i spełniać wszystkie swoje zachcianki. A dzięki inżynierii genetycznej będą mogli wyczarowywać mityczne zwierzęta, takie jak Pegaz.
Innymi słowy, naszym przeznaczeniem jest przekształcenie się w bogów, których kiedyś czciliśmy i przed którymi czuliśmy respekt. Dzięki nauce uzyskamy możliwość przekształcania Wszechświata na nasz obraz i podobieństwo. Pytanie tylko, czy będziemy mieli mądrość Salomona, by właściwie wykorzystać tę potężną, boską moc.
Powinniśmy również brać pod uwagę możliwość, że uda nam się nawiązać kontakt z jakąś pozaziemską formą życia. Zastanowimy się zatem, co mogłoby się zdarzyć, gdybyśmy spotkali cywilizację wyprzedzającą nas pod względem rozwoju o milion lat, która może się swobodnie przemieszczać w całej Galaktyce i zmieniać tkankę przestrzeni i czasu. Istoty takie mogłyby nawet wykorzystywać czarne dziury i tunele czasoprzestrzenne do podróżowania z prędkością nadświetlną.
W 2016 roku w środowisku astronomów toczyła się ożywiona dyskusja na temat możliwości istnienia w kosmosie wysoko rozwiniętej cywilizacji wywołana doniesieniami o odkryciu śladów mogących świadczyć o istnieniu gigantycznej „megastruktury”, być może nawet tak dużej jak sfera Dysona, okrążającej gwiazdę znajdującą się w odległości wielu lat świetlnych od nas. Choć zebrane dowody w żadnym razie nie są jednoznaczne, to jednak pozostaje faktem, że po raz pierwszy w historii uczeni musieli rozważyć przesłanki mogące świadczyć o istnieniu w kosmosie zaawansowanej cywilizacji.
Na koniec powiemy o tym, że w przyszłości będziemy musieli się zmierzyć z groźbą śmierci nie tylko Ziemi, ale i całego Wszechświata. Choć nasz Wszechświat wciąż jest młody, to jednak możemy przewidzieć, że pewnego dnia w bardzo odległej przyszłości może nastąpić Wielki Chłód, w wyniku którego temperatura spadnie praktycznie do poziomu zera bezwzględnego i życie w znanej nam postaci przestanie zapewne istnieć. Niewykluczone, że ludzkość będzie już wtedy dysponowała tak zaawansowaną techniką, iż uda jej się opuścić Wszechświat i przedostać przez hiperprzestrzeń do jakiegoś nowego, młodszego wszechświata.
Na gruncie fizyki teoretycznej (którą zajmuję się zawodowo) istnieje możliwość, że Wszechświat może być tylko jednym z wielu pęcherzyków tworzących multiwszechświat wypełniony różnorodnymi wszechświatami zamkniętymi w oddzielnych bańkach. Być może w jednym z nich znajdziemy dla siebie nowy dom. I niewykluczone, że spoglądając na tę wielość wszechświatów, uda nam się wreszcie poznać wielki plan Stwórcy Gwiazd.
Wydaje się zatem, że niezwykłe pomysły rodem z fantastyki naukowej, uważane kiedyś za wytwór wybujałej wyobraźni niepoprawnych marzycieli, mogą się stać częścią naszej rzeczywistości.
Ludzkość już wkrótce wyruszy w największą swoją podróż. Bardzo możliwe, że zdumiewający i niezwykle szybki postęp naukowy pozwoli nam w końcu zasypać przepaść dzielącą pomysły Asimova i Stapledona od rzeczywistości. Nie ulega wątpliwości, że pierwszym krokiem w długiej podróży do gwiazd będzie opuszczenie Ziemi, a jak głosi stare chińskie przysłowie, nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Nasza wyprawa do gwiazd rozpoczęła się z chwilą wybudowania pierwszej rakiety.
3 Carl Sagan, Błękitna kropka: człowiek i jego przyszłość w kosmosie, przeł. Marek Krośniak, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2018, s. 513.
CZĘŚĆ I
Opuszczamy Ziemię
Jeśli ktoś siedząc na największym na świecie silniku na paliwo wodorowo-tlenowe ze świadomością, że za chwilę na dole nastąpi zapłon, nie czuje choćby odrobiny niepokoju, to najwyraźniej nie zdaje sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji.
– John Young, astronauta
Przygotowania do startu
Dziewiętnastego października 1899 roku siedemnastoletni młodzieniec wspiął się na czereśnię i doznał olśnienia. Właśnie skończył czytać Wojnę światów H.G. Wellsa i zafascynował go pomysł wykorzystania rakiet do badania Wszechświata. Pomyślał sobie, że byłoby wspaniale, gdyby udało się skonstruować urządzenie, które dałoby nam choćby cień szansy na dotarcie do Czerwonej Planety, i nagle ogarnęło go przeświadczenie, że celem naszego istnienia jest zbadanie Marsa. Gdy zszedł z drzewa, wiedział już, czym będzie się zajmował przez resztę życia. Ów młodzieniec poświęcił się całkowicie realizacji marzenia o zbudowaniu doskonałej rakiety, która mogłaby urzeczywistnić jego wizję. Już do końca swoich dni świętował 19 października jako ważną datę w życiu.
Robert Goddard, bo tak się nazywał ów młody człowiek, zbudował pierwszą w historii rakietę wielostopniową na paliwo ciekłe, którą później doskonalił przez wiele lat. Tym samym zapoczątkował serię wydarzeń, które zmieniły bieg historii ludzkości.
Ciołkowski – samotny wizjoner
Goddard należał do nielicznej grupki pionierów, którzy pomimo osamotnienia, ubóstwa i drwin kolegów podążali wytrwale naprzód, wbrew wszelkim przeciwnościom, i położyli podwaliny pod współczesny program lotów kosmicznych. Jednym z pierwszych wizjonerów tego typu był wielki rosyjski uczony Konstantin Ciołkowski, który opracował naukowe podstawy lotów kosmicznych i przetarł szlak dla Goddarda. Ciołkowski żył w skrajnym ubóstwie, był samotnikiem i ledwo wiązał koniec z końcem, pracując jako nauczyciel matematyki i fizyki. W młodości większość czasu spędzał w bibliotece, gdzie namiętnie czytał czasopisma naukowe, poznał zasady dynamiki Newtona i zastanawiał się, jak można by je wykorzystać do podróżowania w kosmosie4. Jego marzeniem było polecieć na Księżyc i na Marsa. Zupełnie samodzielnie, bez jakiejkolwiek pomocy innych naukowców, opracował podstawy matematyczne, fizyczne i mechaniczne budowy rakiet i wyliczył, że prędkość ucieczki dla Ziemi – czyli prędkość potrzebna do wyrwania się spod wpływu ziemskiej grawitacji – wynosi ponad czterdzieści tysięcy kilometrów na godzinę, a więc o wiele więcej niż maksymalna prędkość, jaką można było wówczas osiągnąć, jadąc na końskim grzbiecie, która wynosiła około dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę.
W 1903 roku opublikował swój słynny wzór, który pozwala wyznaczyć maksymalną prędkość rakiety, gdy dysponuje się daną jej masą i ilością paliwa. Wynika z niego, że związek między prędkością i ilością paliwa jest wykładniczy. Można by naiwnie sądzić, że jeśli chcemy podwoić prędkość rakiety, to musimy po prostu zwiększyć dwukrotnie ilość paliwa. Prawda jest jednak taka, że wymagana ilość paliwa rośnie wykładniczo ze wzrostem prędkości, dlatego każde zwiększenie prędkości wymaga dostarczenia ogromnych ilości paliwa.
Z tego wykładniczego związku jasno wynika, że do opuszczenia Ziemi potrzebne są gigantyczne ilości paliwa. Dzięki swojemu wzorowi Ciołkowski zdołał po raz pierwszy w historii oszacować, jaka ilość paliwa jest potrzebna, by dolecieć na Księżyc, a w dodatku dokonał tego na długo przed tym, zanim taka możliwość stała się realna.
Uczony kierował się zasadą, że „Ziemia jest naszą kołyską, ale nie można przecież spędzić całego życia w kołysce”, i był zwolennikiem nurtu filozoficznego nazywanego kosmizmem, zgodnie z którym badanie przestrzeni kosmicznej jest naszym przeznaczeniem. W 1911 roku napisał następujące słowa: „Postawić stopę na powierzchni planetoidy, trzymać w dłoni księżycowy kamień, zbudować ruchome stacje w eterycznej przestrzeni, skonstruować mieszkalne pierścienie wokół Ziemi, Księżyca i Słońca, oglądać Marsa z odległości kilkudziesięciu kilometrów, wylądować na jego satelitach, a może nawet i na jego powierzchni – czyż może być coś bardziej szalonego!”5.
Ciołkowski był zbyt biedny, by przekształcić swoje równania matematyczne w prawdziwe modele rakiet. Ten kolejny krok zrobił Robert Goddard, konstruując prototypy, które okazały się później zaczątkiem programu badań kosmicznych.
Robert Goddard – ojciec techniki rakietowej
Robert Goddard zainteresował się naukami ścisłymi już w dzieciństwie, gdy przyglądał się, jak doprowadzano prąd elektryczny do kolejnych domów w jego rodzinnym mieście. Nabrał przekonania, że nauka zrewolucjonizuje kiedyś wszystkie aspekty naszego życia. Jego ojciec patrzył przychylnym okiem na zainteresowania syna, kupił mu teleskop i mikroskop, a także zaprenumerował dla niego czasopismo „Scientific American”. Robert zaczął eksperymentować z latawcami i balonami. Pewnego dnia natknął się w bibliotece na wielkie dzieło Newtona Matematyczne zasady filozofii przyrody i poznał zasady dynamiki. Niedługo potem całkowicie pochłonął go problem zastosowania praw Newtona do budowy rakiet.
Dzięki uporowi Goddarda jego zainteresowania zaczęły z czasem przybierać postać użytecznych rozwiązań naukowych. Osiągnął to, wprowadzając trzy nowe konstrukcje. Na początku eksperymentował z różnymi rodzajami paliwa i uświadomił sobie, że proch nie jest odpowiednim paliwem do napędu rakiet. Chińczycy wymyślili proch strzelniczy już przed wieloma stuleciami i wykorzystywali go do wystrzeliwania rac, ale proch pali się nierówno i w związku z tym konstruowane przez nich rakiety pozostały głównie zabawkami. Pierwszy przebłysk geniuszu Goddarda objawił się w chwili, gdy zastąpił proch paliwem ciekłym, którym można precyzyjnie sterować, tak by paliło się czysto i jednostajnie. Skonstruował rakietę z dwoma zbiornikami – w jednym znajdowało się paliwo, na przykład alkohol, a w drugim utleniacz, na przykład ciekły tlen. Za pomocą rurek i zaworów obie ciecze były doprowadzane do komory spalania, dzięki czemu Goddard uzyskał precyzyjnie sterowany wybuch, który można było wykorzystać do napędzania rakiety.
Później Goddard zwrócił uwagę na fakt, że gdy rakieta wzbija się w niebo, jej zbiorniki paliwa stopniowo się opróżniają. To naprowadziło go na pomysł wprowadzenia drugiego nowatorskiego rozwiązania – silników wielostopniowych, w których odrzuca się puste zbiorniki po paliwie, zmniejszając tym samym niepotrzebny balast. Dzięki temu udało mu się znacznie zwiększyć zasięg i wydajność rakiet.
Po trzecie, zastosował żyroskopy. Żyroskop jest urządzeniem, które po wprawieniu w ruch zawsze ustawia się w takim samym kierunku, nawet jeśli je obrócimy. Jeżeli na przykład oś żyroskopu wskazuje w kierunku Gwiazdy Polarnej, to w dalszym ciągu będzie na nią wskazywała, nawet po obróceniu całego urządzenia do góry nogami. To oznacza, że po zamontowaniu żyroskopu na pokładzie pojazdu kosmicznego można wykryć sytuację, w której statek zbacza z kursu, i odpowiednio sterując silnikami, przywrócić go na pierwotną trajektorię. Goddard uświadomił sobie, że zastosowanie żyroskopów pozwoli mu utrzymać rakietę na wyznaczonym kursie.
W 1926 roku dokonał pierwszego w historii udanego wystrzelenia rakiety na paliwo ciekłe. Uniosła się w powietrze na wysokość 12,5 metra, leciała przez 2,5 sekundy i wylądowała 56 metrów dalej w zagonie kapusty. (Miejsce tego historycznego wydarzenia jest obecnie ziemią świętą dla każdego specjalisty od technik rakietowych i zostało wprowadzone przez rząd Stanów Zjednoczonych na listę Narodowych Pomników Historycznych).
W swoim laboratorium w Clark College Goddard określił podstawową architekturę wszystkich chemicznych silników rakietowych. Dudniące donośnie olbrzymy, które startują obecnie z wyrzutni rakietowych na całym świecie, są bezpośrednimi potomkami budowanych przez niego prototypów.
Obiekt drwin
Mimo odniesionych sukcesów Goddard stał się dla dziennikarzy doskonałym chłopcem do bicia. Gdy w 1920 roku do prasy przedostała się informacja, że zupełnie poważnie rozważa on możliwość podróży kosmicznych, w gazecie „New York Times” ukazał się zgryźliwy artykuł, który z pewnością pogrążyłby każdego mniej wybitnego naukowca. „Byłoby absurdem, gdybyśmy stwierdzili, że profesor Goddard zatrudniony w Clark College […] nie ma pojęcia o związku między akcją i reakcją ani o tym, że do uzyskania reakcji wynikającej z trzeciej zasady dynamiki sama próżnia nie wystarczy – kpił autor artykułu. – Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że nie opanował wiedzy, którą wtłacza się do głów wszystkim uczniom szkół średnich”6. A w 1929 roku, gdy udało mu się wystrzelić kolejną ze swoich rakiet, w lokalnej gazecie ukazującej się w Worcester pojawił się szyderczy nagłówek: Rakieta na Księżyc chybia celu o 345 310 i ½ kilometra. Nie ulega wątpliwości, że dziennikarze z „Timesa” i innych czasopism nie rozumieli zasad dynamiki Newtona i błędnie uważali, że rakiety nie mogą się przemieszczać w próżni przestrzeni kosmicznej.
Podróżowanie w przestrzeni kosmicznej jest możliwe dzięki działaniu trzeciej zasady dynamiki Newtona, która stwierdza, że każdej akcji towarzyszy reakcja o takiej samej wartości, ale zwrócona w przeciwnym kierunku. Prawo to doskonale zna każde dziecko, które kiedykolwiek wypuściło z dłoni nadmuchany balon i z rozbawieniem przyglądało się, jak chaotycznie lata we wszystkie strony. W tym przypadku akcją jest pęd wylatującego powietrza, a reakcją – ruch samego balonu. Podobnie rzecz wygląda w przypadku rakiety, w której siłą wywołującą akcję jest wyrzut gorącego gazu z jej dysz, a reakcją – ruch do przodu samej rakiety, który następuje nawet w próżni przestrzeni kosmicznej.
Goddard zmarł w 1945 roku, nie doczekawszy dnia, w którym redakcja „New York Timesa” zamieściła skierowane do niego przeprosiny, wydrukowane po lądowaniu na Księżycu statku Apollo w 1969 roku. „Obecnie zostało ponad wszelką wątpliwość dowiedzione – czytamy w tym artykule – że rakiety mogą działać zarówno w próżni, jak i w atmosferze. Redakcja «New York Timesa» przeprasza za swój błąd”.
Rakiety na czas wojny i pokoju
W pierwszym okresie rozwoju technik rakietowych mieliśmy marzycieli, takich jak Ciołkowski, którzy przygotowali fizyczne i matematyczne podstawy podróży kosmicznych. W okresie drugim pojawili się ludzie tacy jak Goddard, którzy zbudowali pierwsze prototypy rakiet. W trzecim okresie natomiast specjalistami od technik rakietowych zaczęły się interesować rządy największych państw. Wernher von Braun wykorzystał projekty, marzenia i modele swoich poprzedników7 i przy poparciu rządu Niemiec – a później Stanów Zjednoczonych – zbudował gigantyczne rakiety, dzięki którym udało nam się później dolecieć w końcu na Księżyc.
Najsłynniejszy ze wszystkich specjalistów od techniki rakietowej urodził się w arystokratycznej rodzinie. Ojciec barona Wernhera von Brauna był niemieckim ministrem rolnictwa za czasów Republiki Weimarskiej, a jego matka wywodziła się z królewskich rodów Francji, Danii, Szkocji i Anglii. W dzieciństwie von Braun był doskonale zapowiadającym się pianistą i skomponował nawet kilka własnych utworów muzycznych. Bez wątpienia mógł zostać słynnym muzykiem lub kompozytorem. Jego kariera przybrała jednak zupełnie inny obrót, gdy mama kupiła mu teleskop. Uległ fascynacji kosmosem. Pochłaniał książki fantastycznonaukowe i z wypiekami na twarzy śledził nowe rekordy prędkości ustanawiane przez samochody o napędzie rakietowym. W wieku dwunastu lat wywołał pewnego dnia kompletny chaos na zatłoczonych ulicach Berlina, przyczepił bowiem sznur ogni sztucznych do niedużego wózka, którym się zazwyczaj bawił. Był zachwycony, że wózek wystartował jak… rakieta. Policjanci nie podzielali jednak jego zachwytu. Von Braun trafił do aresztu, ale wkrótce potem go wypuszczono dzięki wpływom ojca. Jak wspominał z rozmarzeniem wiele lat później, „Wózek spisał się o wiele lepiej, niż sobie wyobrażałem. Pędził z szaloną prędkością przechylony na jeden bok, ciągnąc za sobą warkocz ognia niczym kometa. Gdy fajerwerki w końcu się wypaliły i wraz z ostatnim, głośnym hukiem przestały się sypać iskry, pojazd majestatycznie stanął w miejscu”.
Von Braun wyznał, że nigdy nie był dobry z matematyki, ale ponieważ tak bardzo pragnął skonstruować doskonałą rakietę, zmusił się do opanowania rachunku różniczkowego i całkowego, a także poznania praw Newtona i mechaniki podróży kosmicznych. Zdumionemu nauczycielowi wyjaśnił, że „zamierza polecieć na Księżyc”.
Rozpoczął studia doktoranckie z fizyki i w 1934 roku uzyskał stopień doktora. Przez cały okres studiów udzielał się też w amatorskim Berlińskim Towarzystwie Rakietowym, organizacji, której członkowie budowali rakiety z używanych części i testowali je później na wyludnionym studwudziestohektarowym terenie poza miastem. W tym samym roku, w którym von Braun obronił pracę doktorską, członkom towarzystwa udało się wystrzelić rakietę testową na wysokość ponad trzech kilometrów.
Von Braun mógł zostać profesorem fizyki na którymś z niemieckich uniwersytetów i pisać uczone artykuły z zakresu astronomii i astronautyki. W powietrzu wisiała jednak wojna i całe niemieckie społeczeństwo, włącznie z pracownikami naukowymi zatrudnionymi na uniwersytetach, zostało zmilitaryzowane. W przeciwieństwie do Roberta Goddarda, który bezskutecznie zabiegał o wsparcie finansowe armii amerykańskiej, von Braun spotkał się z zupełnie innym przyjęciem ze strony hitlerowskiego rządu. Niemieckie Ministerstwo Uzbrojenia i Amunicji, nieustannie poszukujące nowych rodzajów broni nadających się do wykorzystania podczas wojny, zwróciło uwagę na von Brauna i zaoferowało mu hojne wsparcie finansowe. Dokonania uczonego były tak ważne, że jego praca doktorska została objęta przez wojsko klauzulą tajności i została opublikowana dopiero w 1960 roku.
Nie ulega wątpliwości, że von Braun był apolityczny. Budowanie rakiet było jego jedyną pasją i skoro rząd zaproponował mu finansowanie badań, bez wahania się na to zgodził. Partia faszystowska przedstawiła mu propozycję, o jakiej mógł jedynie marzyć: stanowisko dyrektora ogromnego projektu, którego celem było wybudowanie rakiety przyszłości. Projekt miał niemal nieograniczony budżet i pracowała w nim cała niemiecka śmietanka naukowa. Von Braun zarzekał się później, że przyjęcie członkostwa w partii hitlerowskiej, a nawet w SS, wynikało ze standardowej procedury, jaką byli objęci wszyscy pracownicy rządowi, i w żadnym razie nie odzwierciedlało jego poglądów politycznych. Gdy jednak wchodzi się w konszachty z diabłem, trzeba się liczyć z tym, że prędzej czy później przyjdzie nam zapłacić wygórowaną cenę.
Budowa V-2
Pod kierownictwem von Brauna bazgroły i szkice Ciołkowskiego oraz prototypy Goddarda przybrały kształt rakiety Vergeltungswaffe-2 (broń odwetowa nr 2), zaawansowanego pocisku, który siał przerażenie w Londynie i Antwerpii, ponieważ potrafił zrównać z ziemią duże obszary miast. Rakieta V-2 była niewiarygodnie potężna. Modele Goddarda wyglądały przy niej niczym zabawki. Miała 14 metrów wysokości i ważyła ponad 12,5 tony. Mogła się przemieszczać z zawrotną prędkością 5760 kilometrów na godzinę i wzbijać na wysokość sięgającą około 100 kilometrów. Uderzała w cel z prędkością trzykrotnie większą od prędkości dźwięku bez żadnego ostrzeżenia poza podwójnym hukiem powstającym w wyniku przekroczenia bariery dźwięku. W dodatku jej zasięg wynosił ponad 300 kilometrów. Przed atakami rakietą tego typu nie można się było w żaden sposób obronić, ponieważ nikt nie potrafił śledzić jej lotu i żaden samolot nie był w stanie jej dogonić.
V-2 ustanowiła kilka rekordów świata, pozostawiając daleko w tyle wszystkie wcześniejsze dokonania naukowców pod względem prędkości i zasięgu rakiet. Była pierwszym sterowanym pociskiem balistycznym dalekiego zasięgu. Pierwsza przekroczyła barierę dźwięku. Poza tym, co jest najbardziej imponujące, V-2 była pierwszą rakietą, która uniosła się ponad ziemską atmosferę i wkroczyła w obszar przestrzeni kosmicznej.
Rząd brytyjski był całkowicie zdezorientowany użyciem tak zaawansowanej broni. Powstał tak duży zamęt, że przedstawiciele rządu nie potrafili w żaden sposób wyjaśnić, co się dzieje. Wymyślono historię, że wszystkie te wybuchy były spowodowane przez wadliwe rury doprowadzające gaz. Ponieważ jednak ludzie widzieli, że przerażające eksplozje są wywoływane przez coś, co spada z nieba, uderzające w miasto pociski nazywano sarkastycznie „latającymi rurami gazowymi”. Dopiero gdy hitlerowcy ogłosili, że wykorzystali w wojnie z Wielką Brytanią nowy rodzaj broni, Winston Churchill przyznał w końcu, że Anglia została zaatakowana rakietami.
Wydawało się, że przyszłość Europy i całej zachodniej cywilizacji zależy teraz od wyników pracy niewielkiej, odizolowanej grupki uczonych kierowanej przez von Brauna.
Okropieństwa wojny
Zaawansowane niemieckie rakiety spowodowały ogromne straty w ludziach. Na obszary kontrolowane przez aliantów wystrzelono ponad trzy tysiące pocisków V-2, które zabiły dziewięć tysięcy osób. Szacuje się, że liczba ofiar była jeszcze większa – i wynosiła co najmniej dwanaście tysięcy osób – ponieważ należy uwzględnić śmierć wielu tysięcy więźniów, którzy budowali rakiety V-2 w obozach pracy niewolniczej. Diabeł zażądał należnej mu ofiary. Von Braun zbyt późno się zorientował, że wplątał się sytuację, która całkowicie go przerosła.
Był zdruzgotany, gdy odwiedził jedno z miejsc, w których budowano rakiety. Jego przyjaciel zapamiętał, że po wizycie tam von Braun powiedział: „To jest prawdziwe piekło. W pierwszym odruchu podszedłem do jednego ze strażników z SS, żeby z nim porozmawiać, ale odpowiedział mi z niepozostawiającą złudzeń ostrością, że powinienem pilnować własnego nosa, jeśli sam nie chcę wylądować w pasiaku! […] Zrozumiałem, że wszelkie próby porozumienia się na gruncie humanitarnym są całkowicie bezcelowe”. Gdy innego z jego kolegów spytano o to, czy von Braun krytykował kiedykolwiek istnienie obozów śmierci, odparł: „Gdyby to zrobił, to jak sądzę, zastrzelono by go na miejscu”.
Von Braun stał się pionkiem w ręku potwora, którego sam poniekąd stworzył. W 1944 roku, gdy działania wojenne przybrały niepomyślny dla Niemców obrót, upił się na jednym z przyjęć i powiedział, że ta wojna nie zmierza w dobrym kierunku. Jego od samego początku interesowało tylko budowanie rakiet. Dodał też, że żałuje, iż jego rakiety są wykorzystywane do przenoszenia pocisków, a nie do podróży w kosmos. Niestety, na przyjęciu był szpieg i gdy jego komentarze zostały przekazane odpowiednim władzom, uczony został aresztowany przez gestapo. Spędził dwa tygodnie w celi więziennej w Polsce, nie wiedząc, czy zostanie rozstrzelany. Gdy Hitler zastanawiał się nad jego losem, pojawiły się jeszcze inne zarzuty pod jego adresem, między innymi oskarżano go o sympatyzowanie z komunistami. Niektórzy funkcjonariusze obawiali się, że może uciec do Anglii albo sabotować budowę rakiet V-2.
Ostatecznie, za sprawą osobistego wstawiennictwa Alberta Speera, Hitler postanowił darować życie von Braunowi, uznając, że wciąż jest potrzebny do budowy rakiet V-2.
Program konstrukcji tej broni wyprzedzał inne tego typu przedsięwzięcia o całe dziesięciolecia, ale same pociski rakietowe osiągnęły gotowość bojową dopiero pod koniec 1944 roku, a to było już zbyt późno, by powstrzymać upadek hitlerowskiego imperium, ponieważ Armia Czerwona i wojska aliantów zbliżały się do Berlina.
W 1945 roku von Braun razem z setką asystentów oddał się w ręce aliantów. Cały zespół von Brauna, wraz z trzystoma wagonami rakiet V-2 i części służących do ich budowy, został przemycony do Stanów Zjednoczonych. Działania te stanowiły część większego programu o kryptonimie „Operacja Spinacz”, którego celem były przesłuchiwanie i rekrutacja uczonych pracujących dla hitlerowców.
Armia amerykańska przyjrzała się uważnie konstrukcji rakiet V-2, które ostatecznie stały się podstawą programu budowy rakiet Redstone, natomiast kartoteki von Brauna i jego współpracowników zostały „oczyszczone” z informacji o współpracy z faszystami. Niezwykle dwuznaczna rola von Brauna w działaniach hitlerowskiego rządu nadal jednak kładła się na jego dokonaniach długim cieniem. Komik Mort Sahl podsumował jego karierę gorzkim żartem: „Sięgam do gwiazd, ale czasami uderzam w Londyn”. Natomiast w jednej ze swoich piosenek Tom Lehrer śpiewa: „Grunt, by rakieta oderwała się od ziemi. A gdzie spadnie? To już nie moja sprawa”8.
Technika rakietowa i rywalizacja supermocarstw
W latach dwudziestych i trzydziestych XX stulecia rząd Stanów Zjednoczonych zaprzepaścił ogromną szansę, gdy nie zwrócił uwagi na nowatorskie badania, które Goddard prowadził na własnym podwórku. Druga ważna okazja przeszła amerykańskiemu rządowi koło nosa zaraz po wojnie, po sprowadzeniu do kraju von Brauna. W latach pięćdziesiątych Wernher von Braun i jego współpracownicy tkwili w stanie zawieszenia, ponieważ nikt nie postawił przed nimi żadnego konkretnego celu. Ostatecznie górę wzięła rywalizacja wewnętrzna pomiędzy poszczególnymi rodzajami wojsk. Jednostki lądowe, w których pracował von Braun, skonstruowały rakietę Redstone, natomiast marynarka wojenna stworzyła pocisk Vanguard, a siły powietrzne – rakietę Atlas.
Ponieważ wojsko nie stawiało mu zbyt wygórowanych wymagań, von Braun zainteresował się popularyzacją nauki. Razem z Waltem Disneyem stworzył serię animowanych programów telewizyjnych, które rozbudziły wyobraźnię wielu przyszłych specjalistów od techniki rakietowej. W programach tych von Braun przedstawił ogólny zarys ogromnego programu naukowego, którego celem miało być wylądowanie na Księżycu, a także zbudowanie floty statków mogących dolecieć do Marsa.
Podczas gdy amerykański program budowy rakiet był realizowany zrywami, Rosjanie robili szybkie postępy w realizacji własnego planu. Józef Stalin i Nikita Chruszczow zdawali sobie sprawę, jak duże znaczenie strategiczne ma program badań kosmicznych, i nadali tym pracom najwyższy priorytet. Na czele radzieckiego programu badawczego stanął Siergiej Korolow, ale wszelkie informacje na jego temat były utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Przez całe lata mówiono o nim jedynie w zawoalowany sposób, nazywając go „głównym projektantem” lub „inżynierem”. Rosjanie także przechwycili kilku inżynierów, którzy pracowali wcześniej przy budowie rakiet V-2, i przewieźli ich do Związku Radzieckiego. Pod ich kierunkiem rosyjscy naukowcy odtworzyli podstawowy schemat budowy V-2 i szybko wybudowali serię własnych rakiet opartych na takiej samej konstrukcji. W gruncie rzeczy arsenały amerykańskiej i radzieckiej armii bazowały na zmodyfikowanych lub poskładanych naprędce wersjach rakiet V-2, które z kolei wywodziły się z nowatorskich prototypów Goddarda9.
Jednym z głównych celów zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Związku Radzieckiego było wystrzelenie pierwszego sztucznego satelity. Na taki pomysł pierwszy wpadł sam Isaac Newton. W uwadze do przytaczanego często diagramu stwierdził, że jeśli wystrzelimy kulę armatnią z wierzchołka góry, to spadnie ona niedaleko podstawy wzniesienia. Analizując swoje równania, zauważył jednak, że jeśli nadamy kuli większą prędkość, to doleci dalej. A jeżeli wystrzelimy ją z odpowiednio dużą prędkością, to wykona pełne okrążenie wokół Ziemi i tym samym stanie się jej satelitą. W ten sposób Newton doszedł do niezwykle ważnego wniosku: jeśli zastąpimy kulę armatnią Księżycem, to równania ruchu powinny pozwolić na wyznaczenie dokładnego kształtu orbity naszego satelity.
Analizując swój eksperyment myślowy z kulą armatnią, postawił kluczowe pytanie: skoro jabłko spada z drzewa, to czy Księżyc również musi spadać? Skoro kula armatnia krążąca wokół Ziemi znajduje się w stanie spadku swobodnego, to czy w takim samym stanie znajduje się także nasz satelita? Rozważania Newtona zapoczątkowały jedną z największych rewolucji w historii ludzkości. Dzięki jego równaniom mogliśmy teraz wyznaczać tor ruchu kul armatnich, księżyców, planet – niemal wszystkiego. Wykorzystując zasady dynamiki Newtona, możemy na przykład bez trudu wyliczyć, że jeśli chcemy, by kula armatnia okrążała Ziemię po orbicie, to musimy ją wystrzelić z prędkością 28 500 kilometrów na godzinę.
Wizja Newtona stała się rzeczywistością, gdy w październiku 1957 roku Rosjanie wysłali w kosmos pierwszego w historii sztucznego satelitę.
Era Sputnika
Jakże ogromnego szoku doznali Amerykanie, gdy dotarła do nich wieść o wystrzeleniu Sputnika. Społeczeństwo Stanów Zjednoczonych szybko uświadomiło sobie, że fakt ten oznacza, iż Rosjanie są największą potęgą na świecie w dziedzinie technik rakietowych. Upokorzenie było tym większe, że dwa miesiące wcześniej międzynarodowa telewizja transmitowała wystrzelenie przez marynarkę wojenną rakiety Vanguard, które zakończyło się kompletną porażką. Doskonale pamiętam, jak błagałem wówczas mamę, by pozwoliła mi oglądać telewizję do późna w nocy, żeby zobaczyć start rakiety. Z dużą niechęcią w końcu się zgodziła. Byłem zrozpaczony, gdy rakieta Vanguard uniosła się w powietrze zaledwie na wysokość jednego metra, a potem zaraz opadła na ziemię, przewracając się na bok i niszcząc całą wyrzutnię rakietową przy wtórze potężnego, oślepiającego wybuchu. Wyraźnie widziałem, jak szpiczasty koniec na górze rakiety, w którym znajdował się satelita, uderzył w ziemię i zniknął w kuli ognia.
Do kolejnego upokorzenia doszło kilka miesięcy później, gdy start drugiej rakiety Vanguard również zakończył się całkowitą klapą. Prasa miała używanie – dziennikarze nazywali amerykańską rakietę „Klapnik” i „Kaputnik”. Przedstawiciel Związku Radzieckiego w ONZ żartował nawet, że jego kraj powinien zaproponować Stanom Zjednoczonym jakąś pomoc.
Próbując się otrząsnąć po tym dotkliwym medialnym ciosie, jakiego doznała duma narodowa Amerykanów, rząd Stanów Zjednoczonych polecił von Braunowi, by rozpoczął przygotowania do jak najszybszego wystrzelenia satelity Explorer I za pomocą rakiety Juno I. Konstrukcja tej rakiety bazowała na budowie modelu Redstone, która z kolei była oparta na V-2.
Ale Rosjanie mieli w rękawie jeszcze kilka asów. W ciągu paru następnych lat w serwisach informacyjnych pojawiały się doniesienia o kolejnych osiągnięciach Związku Radzieckiego:
1957: satelita Sputnik 2 po raz pierwszy w historii wyniósł na orbitę zwierzę, psa Łajkę,
1957: sonda Łuna 1 jako pierwsza w historii przeleciała w pobliżu Księżyca,
1959: sonda Łuna 2 jako pierwsza w historii uderzyła w powierzchnię Księżyca,
1959: sonda Łuna 3 stała się pierwszym w historii pojazdem rakietowym, który sfotografował ciemną stronę Księżyca,