Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Alexandra Horowitz, autorka bestellerowego poradnika Oczami psami, powraca z kolejnym tytułem. Tym razem znana badaczka i popularyzatorka wiedzy o psach przygląda się relacji pies – człowiek. W najnowszej książce Horowitz uświadamia, poucza i przybliża nam świat naszych najwierniejszych towarzyszy.
Jak ludzie zmieniają się przez relacje z psami? Kiedy podjęliśmy decyzję o udomowieniu psów, nieświadomie nadaliśmy nowy kierunek rozwojowi naszego gatunku. Decydując się na adopcję i wychowanie psów, decydujemy się na wyprowadzanie, karmienie i opiekowanie się nimi. Wszystko to sprawia, że po latach wspólnego życia, stajemy się zupełnie kimś innym.
W Psy i my Horowitz przygląda się wszystkim aspektom tej wyjątkowej międzygatunkowej relacji. Sięgając po badania na temat psów oraz interakcji pies-człowiek, stara się zrozumieć złożoność zjawiska, które wpływa na obydwie strony. Analizując ten związek na poziomie indywidualnym i społecznym, autorka po raz kolejny pozwala nam jeszcze lepiej zrozumieć psy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 400
Jeśli pies zdobył wasze serce, to oznacza, że przepadliście – tego się nie da cofnąć. Naukowcy, którym zawsze daleko do romantyzmu, mówią wtedy o więzi między psem a człowiekiem. Przy czym „więź” oznacza tu nie tylko bliską relację, lecz także wzajemność, nie tylko obopólność, lecz także głębokie zaangażowanie uczuciowe. Kochamy psy i (jak sądzimy) one kochają nas. Trzymamy je w domu, ale i one trzymają nas.
Moglibyśmy oczywiście mówić o więzi między człowiekiem a psem, ale wówczas błędnie ustawilibyśmy priorytety. To bowiem raczej pies jawi się jako odwieczny symbol wyrażający jedyną w swoim rodzaju, symbiotyczną relację, w jaką wchodzimy z naszymi pupilami. Prawie wszystko, co pies robi, służy wzmacnianiu tego związku, zarówno jego wylewne powitania, jak i beznadziejna krnąbrność. Twórczość E.B. White’a, przez którego życie przewinęło się kilkanaście psów – niektóre z nich były znane czytelnikom jego tekstów w czasopiśmie „New Yorker” – stanowi wymowny przykład, że to właśnie owa więź każe nam przypisywać psom ludzkie cechy. Kiedy do Ameryki dotarła wiadomość, że Rosjanie zamierzają wysłać w kosmos czworonoga, White stwierdził, że wie dlaczego: „Księżycowi czegoś by brakowało, gdyby nie było na nim ujadającego psa”.
Ale czy to nie oczywiste, że wybierając się na Księżyc, chcemy brać ze sobą naszych stałych towarzyszy? Psy były przy naszym boku tysiące lat przed tym, zanim zaczęliśmy latać w kosmos, zanim stworzyliśmy rakiety, zanim pokonaliśmy kolejne etapy rozwoju technologicznego prowadzące do ich powstania – od opanowania obróbki metali do budowy silników odrzutowych. Zanim zaczęliśmy żyć w miastach, zanim pojawiły się jakiekolwiek atrybuty współczesnej cywilizacji – żyliśmy z psami.
Kiedy nasi przodkowie, nie zdając sobie z tego sprawy, postanowili o udomowieniu żyjących w ich pobliżu wilków, zmienili kierunek rozwoju tego gatunku. Zarazem kiedy decydujemy się kupić, wychować lub uratować psa, wchodzimy z nim w relację, która zmieni także nas. Zmieni rytm naszego dnia: psa trzeba wyprowadzać na spacer, karmić, okazywać mu uwagę. Zmieni kurs naszego życia: swoją stałą obecnością pies utoruje sobie drogę w głąb naszej psychiki. Dlatego i psy zmieniają kierunek rozwoju gatunku Homo sapiens.
Historia więzi między psami a ludźmi doprowadziła nawet do pojawienia się w XXI wieku badaczy psiej świadomości. I to jest właśnie moja działka: moja praca polega na obserwowaniu psów i prowadzeniu badań z ich udziałem. Nie na pieszczeniu ich, nie na zabawie z nimi, nie na przyglądaniu im się z przyjemnością. Kandydaci do pracy w moim Laboratorium Świadomości Psów bywają wielce rozczarowani, kiedy się dowiadują, że nie trzymamy tu szczeniąt ani nawet ich nie dotykamy w ramach naszej pracy1. Mało tego, gdy przeprowadzamy eksperymenty behawioralne, szukając odpowiedzi na przykład na pytanie, czy pies potrafi wykryć węchem subtelną różnicę w pożywieniu albo czy jeden zapach jest dla niego przyjemniejszy niż drugi, wówczas wszyscy obecni przy tym ludzie wprost muszą być dla badanych zupełnie nieinteresujący. To znaczy, że nie mogą do nich mówić ani zagadywać; nie mogą ich wabić ani reagować na ich zachowanie; nie mogą wymieniać z nimi przyjaznych spojrzeń ani drapać ich pod brodą. Czasami nosimy ciemne okulary albo gdy pies z jakiegoś powodu na nas spojrzy, odwracamy się do niego plecami. Inaczej mówiąc, przebywając z psami w pomieszczeniu doświadczalnym, swoim zachowaniem oscylujemy między niewzruszonością drzew a niewybaczalną gruboskórnością.
To nie jest nieczułość. Po prostu bardzo trudno obserwować zdarzenie, nie stając się samemu jego uczestnikiem. Ponieważ narzędzie, którym posługują się badacze zachowania zwierząt – czyli własne oczy – służy im także do innych celów, niełatwo nastawić się tak, aby widzieć rzeczywiste zachowanie zwierzęcia, a nie to, którego oczekujemy.
Nie zmienia to faktu, że ludzie są z natury dobrymi obserwatorami zwierząt. Z taką, a nie inną historią naszego gatunku musieliśmy się nimi stać. Aby unikać drapieżników i skutecznie polować, nasi człekokształtni przodkowie musieli się przyglądać temu, co robią zwierzęta, dostrzegać każdy nowy ruch w trawie lub gałęziach drzew. Wszystko to miało bowiem znaczenie. Umiejętność obserwacji rozstrzygała o tym, czy zje się obiad, czy zostanie się na obiad zjedzonym. W tym kontekście moja praca stawia dzieło ewolucji na głowie: nie obchodzą mnie najnowsze jej przejawy; raczej przyglądam się temu, co zwykle ignorujemy – temu, do czego jesteśmy przyzwyczajeni – i próbuję to zobaczyć w nowym świetle.
Prowadzę badania nad psami, ponieważ psy mnie interesują – nie tylko dlatego, że mogą nam coś powiedzieć o ludziach. Choć uważna obserwacja zachowania psa zawiera zawsze pewien pierwiastek ludzki. Patrzymy na nasze psy – a one odpowiadają nam spojrzeniem i machaniem ogona – i przychodzi nam na myśl spotkanie pierwotnego człowieka z ówczesnym „protopsem”. Zadajemy takie, a nie inne pytania o umysł psi, bo chcielibyśmy zrozumieć działanie własnego umysłu. Obserwujemy, jak psy na nas reagują – jakże odmiennie niż inne gatunki. Zastanawiamy się, jaki wpływ ma obecność psów na nasze społeczeństwo, zbawienny czy niszczący. Wpatrujemy się w psie oczy i chcielibyśmy wiedzieć, co pies widzi, kiedy odpowiada nam spojrzeniem. Zarówno nasz styl życia z psami, jak i tworzona przez nas nauka o psach stanowią odzwierciedlenie ludzkich zainteresowań.
Odkąd zajmuję się psami naukowo, staję się coraz bardziej wyczulona na związane z nimi aspekty kultury. Psy przychodzą do naszego laboratorium ze swoimi właścicielami i chociaż zwykle zwracamy uwagę jedynie na zachowanie czworonożnego członka takiej pary, relacji między nimi nie da się pozostawić za drzwiami. Psy w moim życiu są obecne od zawsze, więc sama pozostaję zanurzona w tej „psiej” kulturze, ale zaczynam ją dostrzegać wyraźniej z pozycji postronnego obserwatora w laboratoryjnym fartuchu. Moim zdaniem to, jak pozyskujemy psy, jakie nadajemy im imiona, jak je szkolimy, wychowujemy, traktujemy, jak do nich mówimy i co w nich widzimy – wszystko to zasługuje na bliższe zainteresowanie. Ich przywiązanie do nas łatwo się zamienia w przywiązanie przez nas. Nasze zwyczaje związane z psami okazują się często dziwaczne, zaskakujące, nawet niepokojące – i sprzeczne.
Tak, pozycja psów w naszym społeczeństwie jest pełna sprzeczności. Wyczuwamy ich zwierzęcość (dajemy kości do ogryzania, zabieramy na dwór, by się wysiusiały), a z drugiej strony narzucamy im pseudoczłowieczeństwo (ubieramy w płaszcze przeciwdeszczowe, obchodzimy ich urodziny). Aby podtrzymywać standardy rasy, przycinamy im uszy (żeby były podobne do dzikich psowatych), ale spłaszczamy pyski (żeby je upodobnić do naczelnych). Mówimy o ich płci, ale regulujemy ich życie seksualne.
W Stanach Zjednoczonych psy posiadają formalny status ruchomego majątku, chociaż mają swoje pragnienia, dokonują wyborów, czegoś się domagają, czegoś żądają. Są przedmiotem, a nie podmiotem prawa, ale mieszkają w naszych domach, a często nawet dzielą z nami łóżko czy kanapę. Są członkami naszej rodziny i zarazem naszą własnością. Cenimy je, a jednak często porzucamy. Jednemu nadajemy imię – miliony innych bezimiennych poddajemy eutanazji.
Zachwycamy się ich indywidualnością, ale usiłujemy hodować identyczne egzemplarze. Niszczymy ich gatunek, tworząc dziwaczne rasy. Wyhodowaliśmy psy o krótkim nosie, które nie są w stanie prawidłowo oddychać; psy o malutkich głowach, w których nie ma dość miejsca dla mózgu; gigantyczne psy niezdolne do dźwigania własnego ciężaru.
Są czymś dobrze nam znanym, ale ich obraz jest niejasny. Przestaliśmy dostrzegać w psach to, czym, a właściwie kim w istocie są. Mówimy do nich, ale ich nie słuchamy, patrzymy na nie, ale ich nie widzimy.
Ten stan rzeczy powinien nas zaniepokoić. Powinniśmy zainteresować się psami jako psami, jako zwierzętami, jako nieludźmi. Jako przyjacielskimi, merdającymi ogonem ambasadorami królestwa zwierząt, od którego się coraz bardziej oddalamy. W miarę jak nasz wzrok skupia się w coraz większym stopniu na technologii, tracimy zdolność do zwykłego bycia w świecie – świecie zaludnionym przez zwierzęta. Przebywają na naszym podwórku, w naszym mieście? Utrapienie. Wchodzą nieproszone do naszego domu? Szkodniki. Sami je przygarniamy? Członkowie rodziny – ale także prywatna własność. Kochamy w psach w dużej mierze to, że zupełnie nie przypominają pozostałych członków naszej rodziny. W ich szeroko otwartych oczach zdajemy się dostrzegać jak gdyby Innego, kogoś niewytłumaczonego i niewytłumaczalnego, przypomnienie o naszym własnym zwierzęcym „ja”. A jednak zdajemy się obecnie robić wszystko, by wyplenić w psach zwierzęcość w podobny sposób, jak własną rasę ludzką wyprowadzamy ze świata natury, przyklejając się do telefonów komórkowych, spotykając się z przyjaciółmi na ekranie (a nie osobiście), czytając na ekranie (a nie w książce), odwiedzając różne miejsca na ekranie (a nie na własnych nogach).
Łapię się często na refleksji o zwierzętach, z którymi żyjemy – i o tym, jakie one mają refleksje na nasz temat. Spacerując ulicą ze swoim psem Finneganem, widzę w wypolerowanym marmurze mijanego budynku nasze zniekształcone odbicie. Finn lekko podskakuje, dokładnie w takt moich długich kroków. Jesteśmy oboje częścią tego samego odbicia w kamieniu, związani w ruchu i przestrzeni czymś więcej niż smyczą, która rzekomo trzyma nas razem. Jesteśmy pso-człowiekiem i cała magia tkwi w tym łączącym nas dywizie.
Znaleźć wyjaśnienie, w jaki sposób ten dywiz wcisnął się pomiędzy nas, oznacza tyle, co odnaleźć się wśród miriad rzeczy, które mówią o nas psy – zarówno o jednostkach, jak i o całym społeczeństwie. Jako badaczka zajmująca się psami i jako osoba, która kocha psy i żyje z nimi, pragnę zgłębić wszystko, co dziedzina mojej działalności może nam powiedzieć o psach, o zwierzętach w ogóle i o nas samych. I oprócz tego: w jaki sposób ludzkie słabości i prawa naszej kultury obnażają i ograniczają więź między psami a ludźmi.
Jak wygląda życie z psami dziś? Jak powinniśmy żyć z nimi jutro?
Siedzimy w poczekalni pogotowia weterynaryjnego. Z gabinetu wychodzi młody lekarz w kitlu, wpatrując się w trzymaną w dłoni podkładkę do pisania. „Hmmm”. Głowy klientów unoszą się w oczekiwaniu na jego następny ruch. Milczy przez chwilę, błądząc oczami po papierze. „Brukselka?” – pada pytanie.
Młoda para zgarnia swojego miniaturowego psa rasy husky – który niespecjalnie przypomina jakiekolwiek warzywo z rodziny kapustowatych – i podąża za weterynarzem.
Nasz czarny pies ma na imię Finnegan. Zresztą nie tylko tak. Również Słodziak, Futrzak, Piesio. Nazywałam go też Pan Nos, Pan Mokry Nos, Pan Wąchacz, Pan Lizus. Jak również Mysza, Chechacz, Dzieciak, Przystojniak – każdego dnia inaczej. No i zawsze jest też Finnem.
My, ludzie, wszystkiemu nadajemy nazwy. Małe dziecko rozgląda się i pokazuje palcem, a my nazywamy rzecz, którą wskazało. „Piesek!” – słyszę prawie codziennie, gdy idąc z psami, mijam rodziców spacerujących z dziećmi. („Dziecko!” – wyjaśniłam kiedyś odruchowo swoim podopiecznym).
Żadne zwierzę nie nadaje sobie imienia samo, to my je nadajemy. Uwielbiamy to robić. Samo odkrycie nowego gatunku, choćby minimalnie różniącego się od innego, spokrewnionego, staje się okazją do chrzcin. Odkrywca zwyczajowo otrzymuje prawo wymyślenia łacińskiej nazwy gatunkowej – co często bywa przyczynkiem do wygłupów. Istnieją więc chrząszcz Anelipsistus americanus2(„bezsilny Amerykanin”) oraz meduza pudełkowa Tamoya ohboya (od okrzyku: „Oh, boy!” – „O, rety!”, który wydaje człowiek przez nią oparzony), a także jadowity pająk Aname aragog (tak, chodzi o pająka Aragoga ze świata Harry’ego Pottera) oraz grzyb Spongiforma squarepantsii (a tu o bohatera kreskówek SpongeBoba Kanciastoportego). Takie nazewnictwo nieraz skutkuje nieporozumieniami i przynosi nieoczekiwane konsekwencje. Żyjący na Madagaskarze lemur został nazwany indrys przez Francuza, który słyszał, jak tubylcy wołają: „Indry!”, kiedy go zauważą. Błędnie sądził, że tak brzmi nazwa zwierzęcia, podczas gdy w rzeczywistości okrzyk ten znaczył: „Patrzcie, patrzcie!” czy też: „Tutaj jest, tu!”3. Podobnie znany ptak domowy pochodzący z Wysp Kanaryjskich mógłby się obrazić, gdyby się dowiedział, że nazwę archipelagu wywodzi się od słowa canāria, które w klasycznej łacinie oznaczało coś psiego lub związanego z psami4.
Tego rodzaju klasyfikacje czy porządkowanie mają sens: nazwa gatunkowa pomaga nam dostrzegać kryjące się za nią zwierzęta, odnotowywać ich szczególne cechy, rozważać ich sposób życia. Ale często na tym się zatrzymujemy. Do naszego karmnika przylatuje nowy ptaszek, więc sprawdzamy jego nazwę i wystarcza nam, że jest to piranga szkarłatna. Podczas afrykańskiego safari mamy listę – „wielką piątkę” zwierząt do zobaczenia. Kiedy już spotkamy słonia, nosorożca, hipopotama, żyrafę i lwa, możemy je odfajkować. Przez całe lata będziemy powtarzać przy każdej nadarzającej się okazji: „Widziałem słonia na wolności”. Owszem, możemy też sięgnąć głębiej, poznać podstawowe fakty biologiczne dotyczące zwierzęcia: długość życia, ciężar, czas trwania ciąży, pożywienie. Ale zwierzęta szybko się oddalają; my zazwyczaj robimy to samo.
Zbyt często nazwa zastępuje nam zrozumienie. Widzimy zwierzę, ale nie zadajemy sobie trudu, by poza oczami użyć innych narzędzi poznawczych.
Mimo wszystko bardzo cenię sobie nazwy. Nie ze względów zawodowych: nauka krzywo patrzy na nadawanie zwierzętom imion. Precyzyjniej rzecz ujmując: nazywanie gatunków jest w porządku, ale nazywanie poszczególnych osobników już nie. Moja dziedzina – badanie zachowań i procesów poznawczych zwierząt – jest pod tym względem szczególna, gdyż opiera się na obserwowaniu zwierząt oraz ich angażowaniu w eksperymenty naukowe. Przy czym zwierzę jest z reguły traktowane nie jako indywidualność, lecz jako przedstawiciel, jako ambasador swojego gatunku. Każdy „okaz” reprezentuje wszystkich swoich pobratymców: każdy makak jest uważany za prototyp małpy i jego zachowanie ma nam coś powiedzieć o wszystkich innych małpach.
Nadanie indywidualnego imienia utrudnia tego rodzaju myślenie, bo implikuje, że zwierzę ma osobowość. Jeśli każdy z osobników należących do gatunku „makak” otrzyma własne imię, to każdy też stanie się osobą. Nie zmienia to faktu, że wraz z rozwojem etologii to, co wcześniej uważano za „kłopotliwy wpływ” indywidualnych różnic na badania nad zachowaniami gatunku, zaczęto postrzegać inaczej5. Nieco odmienne zachowanie pojedynczego zwierzęcia – późniejsza migracja, trwanie przy martwym krewniaku, rezygnacja z uśmiercenia schwytanej ofiary – było dawniej uznawane za „szum statystyczny”, ale obecnie zaczęliśmy doceniać znaczenie tych różnic. Obserwujemy takiego osobnika, lecz nie nadajemy mu imienia, oznaczamy go jedynie numerem albo znakujemy. Tygrysa odróżniamy po obroży, małpę po tatuażu, ptaka po zabarwionych farbą piórach, fokę po lokalizatorze, żaby i ropuchy po przyciętych pazurach, mysz po specjalnym nacięciu ucha6. Jane Goodall, wbrew przyjętym w nauce zasadom, nadała imiona obserwowanym przez siebie szympansom, i to imiona malownicze: Dawid Siwobrody, Fifi, Flink, Frodo, Goliat, Pasja. Delikatnie rzecz ujmując, społeczność etologów nie była zrazu skłonna przyjąć do swego grona kobiety prowadzącej badania nad szympansem, którego nazwała Fifi. Goodall przyznała później, że postępowała tak z naiwności, nie zdając sobie sprawy, że w świecie akademickim nie przypisuje się zwierzętom (nawet szympansom, których kod genetyczny jest w ogromnej większości identyczny z ludzkim) indywidualności, na którą mogłoby wskazywać imię. „Nie miałam pojęcia – pisała – że właściwsze byłoby przypisanie każdemu ze znajomych szympansów numeru zamiast imienia”7.
Od czasu etologicznych prac Goodall stopniowo przyjęło się wśród naukowców przekonanie, że zwierzęta posiadają osobowość – i nawet zaczęto prowadzić nad nią badania między innymi u szympansów, świń i kotów. Zaroiło się od imion, ale tylko w prywatnej korespondencji, nie w publikacjach8. Warto zauważyć, że zaczęło się już od wybitnego rosyjskiego psychologa Iwana Pawłowa, który na początku dwudziestego wieku prowadził badania nad psami z uwagi na „ich wysoki poziom intelektualny” oraz właściwe temu gatunkowi „pojętność i uległość”, choć nie wahał się na nich eksperymentować, a nawet dokonywać wiwisekcji9. Swojemu najbystrzejszemu psu nadał imię Drużok – po rosyjsku „mały przyjaciel” lub „kumpel” – i przez trzy lata przeprowadzał na nim doświadczenia. Między innymi przeciął mu połączenie przełyku z żołądkiem i wprowadził specjalny woreczek na spożyty pokarm, aby badać reakcje wydzielania na widok żywności. Operacje te przeprowadzał na psie bez znieczulenia, gdyż uważał, że zakłóciłoby to jego naturalne zachowania. Chociaż Pawłow twierdził, że dzięki swojej wrażliwości i przywiązaniu do człowieka pies jest „nieomal współpracownikiem” podczas dokonywanych na nim eksperymentów, to jednak w rezultacie jego ingerencji chirurgicznych i innych zabiegów badawczych Drużok ciężko zapadł na zdrowiu i w końcu zmarł10.
Psychologia wiele zawdzięcza Pawłowowi. Nikt jednak nie słyszał o Drużoku, który pozostał anonimowy dla opinii publicznej. Nie został wymieniony z imienia w wydanej w 1927 roku pracy Pawłowa o odruchach warunkowych podsumowującej wyniki jego eksperymentów. Występują w niej określenia w rodzaju „zwierzę”, „pies”, „ten pies”, „pobudliwy pies”, „pies numer jeden (dwa, trzy)”, a nawet „nasze psy”. Ani śladu „małego przyjaciela”11.
We współczesnej neuronauce badanym ssakom naczelnym również nadaje się imiona, ale tylko prywatnie12. Jak wywodzi antropolożka Lesley Sharp, laboratoryjne małpy często otrzymują imiona bardzo wyszukane – księżniczek z filmów Disneya albo greckich bogów. Czasami są to miana na wpół inspirujące, na wpół ironiczne, jak w pewnym laboratorium, gdzie przypisywano zwierzętom nazwiska laureatów Nagrody Nobla. Używa się też imion typowych dla zwierząt domowych. „Spartakus” może być także zwany „Draniem”, bo lubi łapać ludzi zębami za palce. Choć zwykle imię nadaje zwierzęciu opiekujący się nim stażysta czy laborant, to jednak potem używa go nawet kierownik laboratorium, Główny Badacz – ale tylko we własnym gronie. „Nie wolno użyć imienia małpy w wystąpieniu publicznym albo w publikacji” – powiada Sharp, zwracając jednocześnie uwagę, że wśród badaczy nie jest niczym niezwykłym upamiętnianie za pomocą tablic lub ogródków tych zwierząt, których używali do badań i które w rezultacie uśmiercili.
Już słyszę, jak mnie pytacie: „A jak to jest z psami?”. Niezliczone psy spędzają całe swoje życie w laboratoriach neuronaukowych, psychologicznych i medycznych. Dla ich pracowników mają imiona, lecz w publikacjach są identyfikowane wyłącznie za pomocą płci, wieku i rasy (często „beagle”). Ale nie w mojej pracowni. W Laboratorium Świadomości Psów zajmujemy się zagadnieniami, które nie są może warte błysku w oku prawnuka Pawłowa, lecz wymagają od zwierzęcia tej samej układności i gotowości do współpracy, z których korzystał rosyjski badacz. Nie trzymam psów w laboratorium. Mieszkają z opiekunami i spotykają się ze mną tylko przy okazji eksperymentów. Wszystkie mają swoich właścicieli – i swoje imię. Podczas badań, które czasem przeprowadzamy w punkcie opieki dziennej lub w ośrodku szkoleniowym po godzinach pracy, w domu właściciela lub w miejscowym parku, nazywamy psy po imieniu. Nietrudno się domyślić, że one same także rozumieją swoje imiona. Ludzkie niemowlę już w szóstym miesiącu życia potrafi rozpoznawać dźwięki mowy w takim stopniu, że wyodrębnia własne imię spomiędzy innych słów, jakie słyszy wokół siebie13. Zarazem wciąż jeszcze daleko mu wtedy do umiejętności mówienia i pod względem poznawczym jest słabiej rozwinięte niż większość psów. Dla psa jego imię, powtarzane wielokrotnie w ciągu dni i tygodni, staje się dźwiękiem, dzięki któremu rozumie, że zwracamy się właśnie do niego. On to wie.
W wielu publikacjach na temat świadomości psów znajdziemy imiona badanych zwierząt. To jedyna znana mi dziedzina, w której jest to czymś normalnym14. Niektórzy recenzenci – anonimowi naukowcy, którzy czytają zgłoszony do publikacji artykuł i rekomendują jego przyjęcie, zwrócenie do poprawy lub odrzucenie – nawet zalecają wprowadzanie imion tam, gdzie ich nie ma. Dzięki temu wiemy, że w badaniach nad rozumieniem przez psy gestu właściciela wskazującego położenie pokarmu, które przeprowadzono w Wiedniu, brały udział Akira, Archimedes, Nanook i Schnackerl. Były tam również Max, Missy, Luca i Lily oraz świetnie się sprawiły French, Cash i Sky15. W Niemczech badacze stawiali przed psami o imionach Alischa, Arco i Aslan zadanie wymagające umiejętności przyjmowania perspektywy wizualnej: zwierzęta miały się zorientować, że człowiek ich nie widzi, gdyż są zasłonięte barierą, i wykraść kawałek zakazanego pokarmu. Poradziły sobie z tym Lotte, Lucy, Luna i Lupo16. W pewnym badaniu w Wielkiej Brytanii zaś uczestniczyły Ashka, Arffer, Iggy, Ozzie, Pippa, Poppy, Whilma i Zippy17.
W 2013 roku nasze laboratorium w Nowym Jorku poszukiwało ochotników do testu, w którym należało wywęszyć, w której z dwóch zakrytych misek jest więcej parówek. Nie będę ujawniać, komu się to udało, ale zebraliśmy niemal pełny alfabet łowców kiełbasek pragnących zostać profesjonalistami18: A.J., Biffy, Charlie, Daisy, Ella, Frankie, Gus, Horatio, Jack (i Jackson), Lucy (trzykrotnie), Merlot, Olive (oraz dwóch Oliverów i jedna Olivia), Pebbles, Rex, Shane, Teddy (jak również Theo i Theodore), Wyatt, Xero i Zoey19. Warto dodać, że w owym roku trzy z wymienionych imion – Madison, Mia i Olivia – należały do najczęściej nadawanych w naszym mieście dzieciom.
Oczywiście wszystkie psy domowe mają imiona. „Bez imienia – jak stwierdził jeden z moich kolegów uczonych – nie mogą być kimś”. Z kolei psów trzymanych nie do towarzystwa, lecz w innych celach, nie można wołać po imieniu. Startujące w wyścigach charty noszą wymyślne miana podane w programie imprezy, lecz rzadko używane w praktyce; podczas biegu mają tylko przepaskę z numerem i kaganiec na pysku20. Do rzadkości w naszym społeczeństwie należy pies imieniem Pies. To jest nazwa gatunku. Nadanie imienia istocie, którą wprowadzamy do domu, oznacza nadanie jej indywidualności czy też osobowości. Jest to jeden z pierwszych kroków w procesie przyjmowania nowego członka do naszej rodziny.
Podobnie jak pojawienie się w domu niemowlęcia, tak i wzięcie na wychowanie nowego psa – czy będzie to ruchliwy, trzęsący łebkiem szczeniak, czy postawny dorosły pies, który jadł z niejednego pieca – wymaga od nas zmiany zwyczajów. Inaczej jednak niż w przypadku małego dziecka musimy wyrobić sobie nawyki między innymi zostawiania w bezpiecznych miejscach niedojedzonej kanapki czy wczesnego wstawania, bo pies musi się załatwić. Już podczas pierwszego spaceru uświadamiamy sobie, że nie tylko przyjęliśmy do rodziny nowego członka, lecz również wzbogaciliśmy własną osobę o dziwnie atrakcyjny dodatek. Spacer z psiakiem działa tak, jakbyśmy nieśli tacę świeżo wyjętych z pieca ciasteczek, a na szyi mieli napis: „Pomóżcie mi je zjeść, mam za dużo tych pyszności!”. Już nie maszerujemy po chodniku sami. Człowiek idący z psem wydaje się przystępniejszy, bardziej chętny do kontaktów towarzyskich, a także – co wykazują badania – bardziej atrakcyjny niż osoba bez psa. Niejedna (międzyludzka) przyjaźń zaczęła się od zagadywania do psa na smyczy trzymanej przez drugą osobę – niezależnie od tego, czy osoba zagadująca sama miała psa, czy też nie.
„Jak się wabi?” – to pytanie, które najczęściej słyszy właściciel psa, a zaraz po nim: „Ile ma lat?” oraz „Jaka to rasa?”. Odpowiedź z reguły nie dotyczy tak naprawdę niczego ważnego, co ma związek z psem, lecz stanowi zalążek rozmowy. Ale imię ma znaczenie. Niewątpliwie mówi coś o tym, kto je wybrał. Może też otwierać furtkę do dalszej konwersacji na temat psa, jeśli na przykład wysilimy się na coś w rodzaju: „Tak naprawdę to jest Finnegan Begin Again III…”21.
Rzadko jednak, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, imię psa miewa cokolwiek wspólnego z odczuciami właściciela wobec nieznajomej osoby na ulicy. Inaczej jest w niektórych częściach Afryki. W plemieniu Bariba (które samo siebie nazywa Baatombu) z Beninu w zachodniej Afryce imiona nadawane psom stanowią narzędzie pośredniej komunikacji z sąsiadami. Imię nawiązujące do znanego wszystkim przysłowia może być sposobem na konfrontację z innym członkiem społeczności. Baatombu za niestosowne uważają otwarte wyrażanie swoich pretensji do drugiej osoby, lecz potrafią to czynić pośrednio, krytykując jej zachowanie. Jeśli właściciel psa ma żal do sąsiada o to, że nie zapłacił mu za jakąś usługę, może nadać swojemu szczeniakowi imię, które stanowi początek przysłowia: „Jeśli dobroć długo czeka na nagrodę, to oznacza, że głupiec zapomniał”. Później, „kiedy taki właściciel natyka się na owego sąsiada zalegającego z płatnością, umyślnie zaczyna przywoływać psa po imieniu”22 i w ten sposób piętnuje nierzetelnego dłużnika bez potrzeby zwracania się do niego ani nawet patrzenia w jego stronę. Pies imieniem Ya Duura przywoływany przekornie, kiedy sąsiad znajdzie się w polu widzenia, stanowi ostrzeżenie: „Uważaj, co siejesz”. W obu przypadkach nie dochodzi do otwartej konfrontacji, ale osoba oskarżona – za pośrednictwem psa – spotyka się z publicznym potępieniem i musi się zmierzyć z własnym złym czynem. Czasami człowiek zaatakowany w taki sposób sam bierze na wychowanie szczeniaka i nadaje mu imię stanowiące odpowiedź na zarzuty. Łatwo sobie wyobrazić, ile psów znajduje nowego właściciela i otrzymuje nowe imię, gdy dochodzi do szczególnie zawiłej dysputy.
Strategia odwoływania się do przysłów nie jest żadną tajemnicą, więc kiedy „wioskowi starcy zasiadający pod drzewem narad” słyszą, że jakiś szczeniak otrzymał imię, „staje się to przedmiotem rozmowy”. Wśród innych afrykańskich plemion nadanie psu określonego imienia może pośrednio służyć podwyższeniu statusu społecznego jego właściciela – czego bezpośrednio nie byłby w stanie osiągnąć. W ten sposób pies pomaga ludziom uniknąć rozmowy, jakże odmiennie niż na ulicach Manhattanu.
Właśnie próbuję sobie wyobrazić, jakimi „przysłowiowymi” imionami mogłabym się posługiwać w codziennych kontaktach z przedstawicielami liczącej 1,6 miliona populacji tej niewielkiej północno-wschodniej wyspy, na której mieszkam. Dzisiaj, gdybym nie nazwała już swojego psa Upton, mogłabym zastosować stare powiedzenie: „Winda nie jest twoją prywatną własnością”. Minionej nocy zaś imię psa „Puszczasz głośno muzykę po północy – obudzimy cię wcześnie rano” mogłoby zastąpić zemstę w postaci koncertu Rachmaninowa o świcie.
Jeśli dobrą rekomendacją jest popularność, to zdecydowanie warto nazwać swojego psa Max albo Bella. Te właśnie imiona słyszę wokół siebie najczęściej ostatnimi laty23. Gdyby ktoś jednak chciał zboczyć z utartych ścieżek, pomysłów jest w bród. Niemal odkąd prowadzę badania nad psami, jestem proszona o rady w sprawie imion. Niektórzy łakną jednoznaczności: to musi być miano czyniące zwierzę ideałem – perfekcyjnie słodkim, grzecznym, posłusznym. Nazewnictwo psów samo w sobie nigdy nie było przedmiotem nauki – i mam nadzieję, że nim nie będzie. Do sfery nauki przynależy nazewnictwo gatunków, a imię psa powinno być prywatną sprawą właściciela (choć być może zwierzę też powinno mieć coś do powiedzenia?). Nie oznacza to zarazem, że zawodowi specjaliści od psów nigdy nie rozważali tego zagadnienia. Imię powinno być krótkie, jak zaleca pewien weterynarz. Inni zachwalają takie imiona, których nie noszą ludzie. Dobrze też, by imię różniło się wyraźnie od słów, które niosą określone znaczenie i pełnią istotną funkcję, takich jak „siad” czy „leż” (mało psów wabi się Dziad albo Jeż). Oraz by kończyło się na „o”, na „a”, w ostateczności na „e” lub „y”. W końcu i ja sformułowałam pewną oczywistą zawodową mądrość: przypominam ludziom, że powinni wybierać takie imiona, których nieustanne wypowiadanie będzie dla nich przyjemne.
Wszystkie te zalecenia są sensowne i trafne, ale nie należy ich stosować nazbyt rygorystycznie. Podobnych rad chętnie udzielano co najmniej od czasów Ksenofonta, od V/IV wieku p.n.e. Zalecał on imiona krótkie, które łatwo wykrzyczeć24. Można by się zastanawiać nad jego rekomendacjami, skoro uważał za właściwe takie imiona jak Czopek, Bąbel i Śmiałek25. Chciałabym więc zobaczyć psy imieniem Naopak, Rwetes albo Pogodny. Aleksander Wielki nazwał swojego psa Peritas (czyli Styczeń) i nadał imię ulubieńca jednemu ze zdobytych przez siebie miast26. Dzięki Owidiuszowi wiemy, jak wabiły się psy Akteona (które według mitu rozszarpały go na kawałki), jak Aello (Wicher), Arcas (Niedźwiedź) i Laelaps (Burza)27. Na obrożach psów wyobrażonych na średniowiecznych nagrobkach znajdujemy imiona w rodzaju Jakke, Bo, Parceval i Dyamant. Chaucer w Opowieści księdza z orszaku przeoryszy obdarzył nas Talbotem, Colle i Gerlandem. W średniowieczu dla psów myśliwskich zalecano takie imiona jak Nosewise (Mądry Nos), Smylfeste oraz ironiczne Nameless (Bezimienny)28.
W latach siedemdziesiątych XIX wieku kwestia nadawania imion psom dojrzała do potraktowania w sposób satyryczny. Głoszono, że imię „powinno samo w sobie zawierać wszystkie elementy potrzebne do rozmowy (z psem) o jego zachowaniu”29. Tak więc pudlowaty kundelek nazwany Frantic Scrabbler (Szalony Drapacz) mógł być w zależności od kontekstu Frantikiem, Scrabblerem albo F. Scrabblerem. W czasopismach sportowych prowadzono specjalny dział zawierający zgłaszane przez czytelników imiona psów wraz z wyjaśnieniem ich pochodzenia. Dziewiętnastego sierpnia 1876 roku człowiek imieniem Carl zgłosił „imię Rock (Skała) dla mojego setera”; tego samego dnia pojawiły się również Dudley, Rattler (Grzechotnik) i Beauty (Piękność)30. W 1888 roku pewien miłośnik foxhoundów sformułował szczegółową instrukcję: imiona powinny być zawsze dwu- lub trzysylabowe „z akcentem na pierwszą sylabę”31. Co więcej, „powinny być eufoniczne, jak również dobrze brzmieć i łatwo wychodzić z ust przy mówieniu podniesionym głosem”32.
Obecnie tylko American Kennel Club (AKC), czyli Amerykański Klub Hodowców, organizacja zajmująca się rejestrowaniem psów rasowych, z całą powagą proponuje (i narzuca) reguły nadawania imion33. Jeśli ktoś chce zarejestrować swojego psa czystej rasy, AKC udzieli mu pouczenia. Otóż nie można nadać imienia typu Champion, Champ, Dam, Sire. Ani też Mr. Dachshund, Mme Whippet czy w ogóle żadnego identycznego z nazwą rasy. Imię nie może liczyć więcej niż trzydzieści sześć znaków, włączając w to spacje – dokładnie tyle liczy „Frantic Scrabbler o’ American Kennel”, z tym że apostrof i słowo kennel (hodowla) też są na indeksie (można dopłacić 10 dolarów i zamiast o’ wpisać of the). Żadnych cyfr rzymskich, żadnych obscenicznych aluzji, żadnych umlautów. A jeśli się okaże, że trzydzieści siedem innych psów w historii nazewnictwa nosiło już wybrane przez właściciela imię, to, cóż… pech.
Mimo wszystko w ciągu długich lat uzbierała się porządna liczba niecodziennych psich imion. Przeglądając katalog Amerykańskiego Klubu Hodowców – prowadzony od 1922 roku wykaz wszystkich zarejestrowanych psów – trafiłam na dział pekińczyków34. W swoim czasie uważano, że nadanie psu imienia Chee Kee, Chinky of Foo, Chumy Chum, Clang Cang, Lao Tze albo Yum-Yum of Wee Kee jest jak najbardziej w porządku. Na szczęście ten epizod niefrasobliwej agresji stanowi jednak tylko przykrą plamę w historii nazewnictwa. Charakter imion jest zmienny, ale w większości są one funkcjonalne, znaczące i zwykle poczciwe. W książce o psach myśliwskich z 1706 roku wymienia się takie imiona jak Bonny, Caesar, Darling (Kochanie), Fuddle i Gallant (Dzielny)35. Jerzy Waszyngton trzymał do polowania dalmatyńczyka imieniem Madame Moose, nowofundlanda Gunnera (Strzelca) oraz spaniele, które wabiły się Pilot, Tipsy (Podpity) i Old Harry; jego domowe psy zwały się zaś Chole, Pompey (Pompejusz) i Frish36. W XIX wieku odnotowano foxhoundy o imionach Captain, Tickler, Knowledge (Wiedza) i Light (Światło); był też Chase (Ścigacz), częstokroć Rifles (Strzelby), a nawet Fox (Lis)37. W tym samym okresie Mark Twain nadał swoim psom imiona I Know (Wiem), You Know (Wiesz) i Don’t Know (Nie Wiadomo)38. Ulubionymi psami Waltera Scotta i lorda Byrona były – odpowiednio – Maida i Boatswain. Również dziewiętnastowieczne pisma dla dzieci dają nam ogląd ówczesnego nazewnictwa. W publikowanych tam listach i opowiadaniach występują psy o imionach: Bess i Blinky, Jack, Jumbo i Joe czy Towser, Spry i Sport39. „Louisville Courier-Journal” z 1875 roku wśród najpopularniejszych w okolicy psich imion wymienia następujące: Jack, Jip, Carl, Fido, Major i Rover (co najmniej raz pojawiają się Bunkum, Squiz i Duke of Kent). W piśmie „Chicago Times-Herald” z 1896 roku znajdziemy Petera Kelleya, Ruma Puncha i Billy’ego Sykesa, mieszkańców South Side40. Wśród rasowych seterów angielskich prezentowanych na pierwszej wystawie psów w Chicago w 1874 roku były Adonis, Afton, Arron, dwa Bangi, Baron Peg i Goodenough (Dość dobry) [sic!]41. Psom nadawano ludzkie przezwiska i zdarzały się nawet takie osobniki, które nosiły nazwisko swojego właściciela42.
Przytoczone źródła dają tylko wyrywkowy wgląd w nazewnictwo psów, tymczasem cmentarz zwierząt Hartsdale, trzydzieści pięć minut jazdy z centrum Nowego Jorku, stanowi prawdziwy pomnik o dwuhektarowej powierzchni43. Powstał jako cmentarz dla psów w 1896 roku, kiedy przyjaciółka właściciela tego terenu szukała miejsca, by pochować swojego zmarłego ulubieńca44. Obecnie spoczywają tu zwierzęta domowe wszelkich gatunków, nie wyłączając kurczaków, małp i jednego lwa – a także kilkuset właścicieli, którzy zażyczyli sobie, by po śmierci skremowano ich i pochowano obok pupilów. Miejsce to przypomina pomniejszony cmentarz ludzki. Ozdobne żelazne bramy prowadzą ku nagrobkom różnych rozmiarów i różnego stopnia ekstrawagancji, niekiedy zwieńczonych głazami lub obsadzonych kwiatami. Na dziesiątkach tysięcy płyt nagrobnych wyryto inskrypcje. Dla antropologów w rodzaju Stanleya Brandesa z University of California w Berkeley, który badał ten cmentarz, stanowią one znakomity dowód na przemiany sytuacji zwierząt w naszych domach. Według niego w miarę upływu lat coraz więcej napisów nawiązuje do pozycji, jaką zmarłe zwierzę zajmowało w rodzinie. Zdarza się, że pies nosi nazwisko właściciela, który jest określany jako jego „mama” lub „tata”.Zwierzętom nadaje się nawet tożsamość religijną, pisząc, że „odeszły na wieczny spoczynek” i przebywają „pod Bożą opieką”, albo umieszczając na nagrobku gwiazdę Dawida.
Na najstarszych nagrobkach czasami nie ma żadnego imienia, najwyżej słowa „mój pies”. Rychło jednak pojawiają się Brownie, Bunty czy Boogles, Rags i Rex, Punch czy Pippy. Jeśli pominąć jedno zwierzę (nieznanego gatunku) pochowane jako „Robert Burns”, aż do lat trzydziestych XX wieku prawie nie występują imiona ludzkie. Nie ma też imion wskazujących na płeć: Teko czy Snap może być samcem lub samicą; prawdopodobnie właścicielom nie robiło to wielkiej różnicy. Po drugiej wojnie światowej jednak wchodzi do gry coraz więcej imion właściwych ludziom. Naturalnie mamy nadal takie jak Champ, Clover, Freckles, Happy i Spaghetti. Ale są także Daniel, Samantha, Rebecca, Oliver i Jacob – imiona ludzkie niedwuznacznie wskazujące płeć45.
Czterdzieści lat później, w 1985 roku, redaktor „New York Timesa” William Safire zwraca się do czytelników swojego działu poświęconego językowi z propozycją nadsyłania imion psów i związanych z nimi historii46. W ciągu kilku miesięcy otrzymuje czterysta dziesięć listów, niektóre z jednym tylko imieniem, inne z dziesiątkami imion, które autorzy zebrali, samodzielnie prowadząc poszukiwania w sąsiedztwie. W rezultacie powstał migawkowy obraz obyczajów nazewniczych Amerykanów z połowy lat osiemdziesiątych. W owym roku na szczycie popularności były Max i Belle (najwyraźniej Bella dołączyła później), z Ginger, Walterem i Samem depczącymi im po piętach. Poza ludzkimi Safire wymienił jako powszechne imiona bohaterów kreskówek, dużo imion nawiązujących do pokarmów i do koloru sierści, jak również wiele imion zdrobniałych (na przykład Binky dla dużego psa) oraz związanych wyraźnie z rodzajem zajęć właściciela (aportujący piłki tenisowe Topspin, cierpliwy pies prawnika Shyster czy rozumny pies inżyniera dźwięku Woofer).
Czy obecnie, po kolejnych trzech dekadach, nastąpiła w tej dziedzinie jakaś zmiana? Bardzo mnie to zaciekawiło. Chociaż cenię sobie pisane odręcznie listy, stwierdziłam, że są dziś łatwiejsze sposoby zdobywania informacji.
Zaczęłam pytać psy. To znaczy ludzi spacerujących z psami. Wystarczyło, że wyszłam ze swojego mieszkania w Nowym Jorku, a już natknęłam się na całe zastępy domowych czworonogów z ich opiekunami. Wykorzystując konwencję, która pozwala rozpocząć rozmowę z obcą osobą spacerującą z psem – właśnie o tym psie – rozpoczęłam nieformalne badania.
Wkrótce rozszerzyłam ich zakres. Pewnego letniego wieczoru wysłałam syna z kartką papieru i długopisem na wystawę sztuki tworzonej dla psów – zwierzęta były na niej mile widziane – aby zbierał od właścicieli psów ich imiona. W próbce, z którą wrócił (zawierającej między innymi imiona Nashville i Tosh), była zapewne nadreprezentacja psów bywających na wernisażach sztuki, niemniej jednak nasza lista się wydłużyła. Po powrocie do biura napisałam do ochotników biorących ze swoimi pupilami udział w badaniach w moim Laboratorium Świadomości Psów e-mail z prośbą o nadsyłanie historii o tym, „jak ich psy dorobiły się swoich imion”. Setki odpowiedzi popłynęły strumieniem.
Potem odkryłam żyłę złota: Twitter. A właściwie psi Twitter. „Zaćwierkałam” z pytaniem, jak ludzie nazywają swoje psy i dlaczego. I podobnie jak małe, ćwierkające ptaszki złapałam korzystny wiatr. Moje zapytanie podał dalej Keith Olbermann, komentator polityczny, którego wpisy obserwuje milion osób i który jest zarazem zagorzałym miłośnikiem psów. Dwanaście godzin później miałam już dwa tysiące odpowiedzi. Po kilku dniach, przekroczywszy osiem tysięcy pozycji, przestałam uzupełniać listę.
Gdybyście kiedyś poczuli się załamani lub zdołowani, spisana przeze mnie lista imion i towarzyszących im historii z pewnością poprawiłaby wam humor. Entuzjazm, z jakim ludzie odpowiedzieli na moją prośbę, był pierwszym sygnałem, na jaki skarb się natknęłam: na gromadę otwartych, pełnych dobrej woli osób gotowych podzielić się tym i owym na temat swoich pupilów. Liczne historie zaczynają się od słów: „Chciałbym opowiedzieć o swoim psie” i niemal zawsze są one zabawne, urocze, śmieszne albo wzruszające. Jako pewna całość okazują się odbiciem tych pięknych cech, które podziwiamy w psach: ich wierności, wesołości, trwałości uczuć. Wygląda na to, że od pierwszej chwili, gdy czworonóg pojawia się w naszym domu, ofiarowujemy mu to samo, co on ofiarowuje nam; od początku traktujemy go jak członka rodziny. On macha do nas ogonem, liże nas, podskakuje, wpatruje się w nas; my z czułością odwzajemniamy jego spojrzenie, tyle że nie mamy czym pomachać. Ale nasze „merdanie ogonem” czuje się czasami w nadawanych psom imionach – czuje się troskę i przywiązanie. Nie sposób wymyślić takiego imienia jak „Stella Poopers” bez solidnej porcji czułości połączonej z wesołością.
Chociaż wiele psich imion ma żartobliwy charakter, nie umniejsza to emocjonalnej wartości uzyskanych przeze mnie informacji: niejedna z historii o nadawaniu imion psom jest naprawdę poruszająca. Czuje się w nich osobiste zaangażowanie.
W ten sposób dotarłam do zaskakującej prawdy: w Stanach Zjednoczonych imiona dla psów wybieramy równie pieczołowicie co dla ludzkich dzieci (o ile nie bardziej). Pamiętam, jak było z moim synem. Ciąża trwa dziewięć miesięcy, co daje przyszłym rodzicom czas na przewertowanie kalendarzy, gorące spory o imiona, które jeden z partnerów proponuje, a dla drugiego są nie do przyjęcia, rozważenie i odrzucenie dziesiątków możliwości. W końcu wybrane imię zrasta się z przychodzącą na świat osobą. I nie jest to błaha historyjka. Ma ciężar gatunkowy adekwatny do istoty ludzkiej, która wychodzi spomiędzy nóg matki.
W przypadku psa też mogą się pojawić spory, poszukiwania (jak się dowiedziałam) w spisach imion dla dzieci, ale końcowym efektem jest choćby Mr. Pickles – i wszyscy są zachwyceni. Imię psa z reguły coś mówi o właścicielu i jego rodzinie – coś, czym ten chce się podzielić, co jest mu drogie. Proces obmyślania imienia staje się częścią życiorysu psa, który tworzą wspólnie z opiekunem. Bywają historie gęste od emocji, a wybrane w rezultacie imiona roją się od ukrytych znaczeń. Poniższa opowieść o psie imieniem Rufus Marvel nie należy do wyjątków:
Nazywa się Rufus, ponieważ znaleźliśmy go w dniu urodzin Rufusa Thomasa, piosenkarza, który napisał i wykonał piosenkę Funky Chicken. Mój poprzedni pies, przed Rufusem, nazywał się Chicken. A Marvel, ponieważ Rufus Thomas dał takie imię swojemu synowi.
A to przeczytałam o szczeniaku, który wabi się Cash (jednym z czterech na liście):
Jest prawie cały czarny i nie lubi ogromnej większości ludzi, więc dałam mu imię po Johnnym Cashu (i jego czarnej garderobie)! Pasuje do niego i ze względu na kolor, i dlatego, że mój poprzedni pies nosił imię Rose, nawiązujące do piosenki Casha Give My Love to Rose.
Historie Rufusa Marvela i Casha należą do często powracającego gatunku uzasadnień, czym kierują się ludzie, wybierając imię dla psa. Mnóstwo psów nazwano na cześć sławnych osób (niech Jimmy Carter, Harper Lee, Mark Rothko i Tina Fey zastanowią się, czy przynosi im to zaszczyt). Inspiracją okazują się również sukcesy sportowe (Trick dla upamiętnienia hat-tricku, czyli trzech bramek w jednym meczu, przez pewnego hokeistę), teksty poetyckie (Lola z tytułu znanej piosenki zespołu Kinks) i postacie literackie (Paddington, Watson, ale i Sherlock). Wiele imion odnosi się do osobowości zwierząt – na przykład Sassy, Moxie, Hammy47 („jak wielki kawał szynki”), Pepper („ostra dziewczyna”) – albo do koloru ich sierści – niezliczone od wieków czarne Blackie mają solidną reprezentację. Poważny pakiet imion świadczy o próbach powiązania poprzedniego psa z nowym. Takie imiona jak Franklin wynikają nieraz z chęci podtrzymania „tradycji” wcześniejszych pupilów – Faradaya i Edisona. Niektóre psy otrzymują po prostu imię poprzednika – zwykle szczególnie kochanego albo pierwszego w życiu danej osoby bądź jednego i drugiego naraz. To ostatnie podejście nie ogranicza się zresztą do psów. I tu mamy nowość w porównaniu z próbką Safire’a z 1985 roku. Wiele psów otrzymuje imiona po jakiejś osobie – przyjacielu albo zmarłym krewnym48. Licznie reprezentowane są babcie.
Swego rodzaju uzgadnianie imion kolejnych podopiecznych, a zwłaszcza nadawanie im imion po krewnych, świadczy wyraźnie o traktowaniu psów jako pełnoprawnych członków rodziny. Jak choćby w przypadku kobiety z tytułem doktorskim, która wyszła za mąż za mężczyznę nazwiskiem Hyde. Nazwała swojego psa Jekyll, więc ich „rodzinę” tworzyli odtąd: Doktor, Jekyll i Mr. Hyde. Albo matki Juliana i Juana, która dała pupilowi imię Jupiter, by pasowało do imion synów. Wiele psów „przejmuje” – albo otrzymuje – nazwiska swoich ludzi, co przypomina upamiętnianie bliskich przez nadawanie ich imion dzieciom.
Trend nadawania psom ludzkich imion nie jest już przejściową modą, lecz obyczajem49.Wprawdzie wśród blisko ośmiu tysięcy imion wiele jest takich, których nie nosi żaden człowiek – Addendum, Fizzing Whizbee, Honey Bee, Oreo, Razzmatazz, Sprocket, Toblersone (powinnam powiedzieć: „obecnie nie nosi”, bo kto wie, co będzie kiedyś). Lecz tylko jedna osoba wspominała o oporach przed nadawaniem psom ludzkich imion (choć swojemu psu dała imię Daisy, które jednak trafia się wśród ludzi). Powszechniejsze są takie odczucia jak u właściciela psa Donalda: „Lubię, jak psy noszą ludzkie imiona (…) ale nie nazwałem swojego psa na cześć Trumpa!”. „Zawsze chciałam mieć Lucy, wszystko jedno: dziecko czy psa” – pisze pani suczki Lucy. Najwyraźniej wiele imion planowano dla przyszłych córek, a skoro rodzili się synowie albo nie było dzieci wcale, pojawiały się pieski Zoey, Gracie, Greta, Chloe, Sylvia50. „Nie nadałbym dziecku imienia Bowser (cysterna) – mówi pan niejakiego Silasa – dlaczego więc miałbym tak nazwać psa?” (na mojej liście jest jeden Bowser, nazwany tak na cześć bohatera gry wideo).
Wśród dwudziestu najpopularniejszych imion psów w mojej próbce wszystkie prócz jednego są zdecydowanie imionami ludzkimi: Lucy, Bella, Charlie, Daisy, Penny, Buddy, Max, Molly, Lola, Sophie, Bailey, Luna, Maggie, Jack, Toby, Sadie, Lily, Ginger i Jake. Trzeba zrobić spory skok w dół listy, by dotrzeć do imion w rodzaju Pepper, Bear, Lucky, Peanut i Buster, które pasują bardziej (jeśli nie wyłącznie) do gatunku Canis niż Homo. Co ciekawe, wiele imion z czołówki listy zyskało ostatnio na popularności także w przypadku dzieci, choć nie spotykało się ich tak często, kiedy dzisiejsi właściciele psów otrzymywali imiona od swoich rodziców. Wśród tysięcy uczestników mojej ankiety nie ma ani jednej Belli i jest tylko jedna Lucy – aczkolwiek w ciągu ostatniej dekady biura Social Security rok w rok odnotowują obydwa te imiona wśród stu najczęściej nadawanych noworodkom.
W nazewnictwie psów widać wyraźne trendy, lecz z drugiej strony wyjątkowość niektórych imion zdradza ich specyficzne źródła. Blisko trzy czwarte imion z mojej listy występuje na niej tylko raz. Mamy więc jednego Schultza, jedną Sonję, jednego Studmuffina (pewnie świat nie pomieściłby więcej niż jednego psa, którego imię oznacza „Przystojniak”). Te dziwactwa zwykle okazują się mieć sens, choć ich wytłumaczenia bywają rozkosznie pokrętne. Matka psa wabiła się Callie, co kojarzy się z Kalifornią. Jeśli dodamy do tego, że zwierzak ma popielatą sierść, myśl wędruje w kierunku kalifornijskiego zespołu Grateful Dead i jego piosenki Touch of Gray (dotyk szarości), której tekst zawiera linijkę: „I will survive” (przeżyję to), co w przekładzie na język włoski brzmi Sopravvivrò, a po uproszczeniu dla łatwiejszej wymowy staje się imieniem psa: Soapy.
Im dłużej ślęczałam nad listą, przecierając zmęczone oczy (podczas gdy mój własny pies Finnegan zerkał na mnie skonsternowany), tym więcej znajdowałam różnych kategorii imion. Pies neuropsychologa nosi jako imię nazwę neuroprzekaźnika, pies nauczyciela przyrody okazuje się Nimbusem, psy właścicieli będących miłośnikami muzyki wabią się Timbre lub Coda. Pies szefa kuchni najpewniej będzie się wabił Mignon. Jeśli pozwolicie dzieciom wybrać imię dla psa, to przez następne piętnaście lat przy waszych nogach będą maszerować Sparkles, Shaggy, Sprinkles lub Doodle Butt51.
Na wybór imienia nieraz mają wpływ psy. „Sam powiedział, jak mamy go nazwać” – stwierdziło kilka osób. Inni respondenci wymawiali na próbę imię i czekali na reakcję pupila. Niejedno imię wybrano, ponieważ „po prostu pasowało” – do tej kategorii należy także mój Finnegan. W należących do nich imionach najbardziej ujmujące jest dla mnie wpisane w nie założenie, że pies, zanim jeszcze do nas trafił, już miał osobowość, którą oto zaczynamy teraz odkrywać, począwszy od imienia.
Wiele osób twierdzi, że ich pies „wygląda jak” Charlie, Monty czy Missy albo jak inne zwierzę – niedźwiedź, królik, koala, lis, pluszowy miś (okej, prawie jak zwierzę). Psiak uwielbiający skakać może zostać Pasikonikiem, a masywny – Tankiem. Potulność, łagodność, płochliwość czy po prostu „kobiece” cechy charakteru owocują imionami odzwierciedlającymi te cechy. Pies rasy niemieckiej zostanie Fritzem, rasy irlandzkiej – Murphym. Dzięki mojej liście dowiedziałam się, że Krekel to holenderska nazwa krykieta, Tasca to po włosku „kieszeń”, a Saburo to u Japończyków „trzeci syn”.
Jest też w nazewnictwie niemało wygłupów. Przypominam sobie pewne badania prowadzone w naszym Laboratorium Świadomości Psów, podczas których prosiliśmy właścicieli o przysyłanie nagrań wideo pokazujących, jak baraszkują ze swoimi pupilami. Przejrzeliśmy je wszystkie i stworzyliśmy długą listę zachowań ludzi oraz psów w nadziei, że pozwoli to nam lepiej zrozumieć mechanizm tych zabaw. Chociaż starałam się ze wszystkich sił patrzeć na te filmiki okiem naukowca, to jednak często były to sceny tak urocze, swawolne i rozchichotane, że poważny eksperyment stawał się czystą uciechą. Ludzie pozwalali się lizać po twarzy, wyli jak wilki, podkradali się z tyłu do psów i ogólnie zachowywali się nie na swój wiek. Psy prowokują do wygłupów. William Safire pisał w swojej rubryce w „New York Timesie” o swoim owczarku niemieckim, któremu nadał imię po Henrym A. Kissingerze (polityku szczególnie irytującym Safire’a): „Bawiło mnie, że mogę bezkarnie wołać: «Leżeć, Henry!»”. Bez wątpienia miał do tego sporo okazji. Są psy, które wabią się „Stellllaaaa!”52, Irene (więc można im powiedzieć: „Dobranoc, Irene”53) albo „Luuucy!”(co wymawia się z udawanym oburzeniem, jak u Desiego Arnaza54). W duchu Henry’ego mamy nawet psa imieniem Damnit55. Wykrzyknik domyślny.
Rzec trzeba, że pomimo takich frywolności większość właścicieli psów podchodzi do sprawy imienia poważnie. Wielu respondentów podkreślało, że imię musi być „godne”; inni dbali o to, by wyrażało „szacunek” dla zwierzęcia. Niektórym psom zmieniano imiona nadawane przez poprzednich właścicieli lub w schronisku na przykład z takich oto powodów:
Biffy’ego nazwali w schronisku Beefaroni, co naszym zdaniem było dziwne i niesmaczne56(…) ale reagował na słowo beef, więc przechrzciliśmy go na Biftek (stek po francusku lub turecku), co szybko zamieniło się w Biffy.
Częściej jednak zachowywano stare imię, aby oszczędzić szczeniakowi rozterek i niepokojów, których i tak jego dotychczasowe życie było pełne. Tak pisano o Gordonie:
To było imię nadane mu w schronisku, skąd go wzięliśmy. Nie chcieliśmy go zmieniać, bo to by psa zdezorientowało”.
Najdoskonalsze połączenie szczerego szacunku z niebanalnym dowcipem ujawnia się w ostatniej kategorii: pełnych imion poprzedzonych tytułem grzecznościowym. Panowie – Mister Biscuit, Tibbs, Barns, Dog, T. Bree, Big, Wilson i Waddles w towarzystwie panien – Miss Moneypenny, Mini Cooper i Kitty. Nie mogę się doczekać dnia, kiedy zaanonsuję z przyjemnością psie osobistości przybywające na przyjęcie:
Macaroni Noodle the Famous Goldendoodle,
Abigail Heidi Gretchen Von Droolen-Slobben (znany jako „Abby”),
Mr. Tobercles, the Magnificent Muttness (znany jako „Toby”),
Cobber Corgwyn’s Gwilym the Red Rabscallion,
Grover Nipper Leaky Puccini Fuzzy Muzzle Mucho Poocho Miller Shanner,
Tchoupitoulas Napoleon,
Sir Pugsley,
Sir Franklin Humphrey,
Sir Charles von Barkington,
Baron von Doofus,
Bubby von Forza,
Doctor Frederic von Doom,
Maximillian von Salsburg,
Otto von Bisbark,
Theodore von Kiçrmíçn,
Baron von Schnappsie
oraz Dr. Pickles57.
Zanim Finnegan stał się Finneganem, był Uptonem. Podobało nam się to imię i chętnie byśmy je zostawili, ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze zbyt wiele o naszym psie. Na próbę przez tydzień wołaliśmy więc tak na tę małą, ruchliwą istotę buszującą wśród opadłych liści; zagadywaliśmy tak do niej, schylając się, by przyjąć przyjazne liźnięcie. Ale to jakby… nie był on. Ten pies to był Finnegan i gdy tylko zmieniliśmy mu imię, stało się jasne, że świetnie do niego pasuje.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
To naprawdę rozczarowujące. Muszę okazywać duże samozaparcie, by nie rozczulać się nad witającym mnie radośnie psem, nawet jeśli mam z nim tylko krótki kontakt. [wróć]
Wszystkie nazwy łacińskie zaczerpnęłam ze znakomitej książki Johna Wrighta The Naming of the Shrew: A CuriousHistory of LatinNames (London 2014). [wróć]
Malgaska nazwa indrysa brzmi babakoto. [wróć]
Wiadomości o etymologii zaczerpnęłam z: Oxford English Dictionary. [wróć]
P. Martin, H. C. Kraemer, Individualdifferences in behaviour and theirstatisticalconsequences, „Animal Behaviour” 1987, nr 35, s. 1366–1375. [wróć]
Te metody, w większości nadal stosowane, same w sobie są źródłem problemów. Obroża, tatuaż, zmieniona barwa piór, lokalizatory czy nacięcia często okazują się bowiem przyczyną zmian w zachowaniu zwierzęcia. Zaobserwowano, że takie znakowanie wpływa na sposób odżywiania się, zabezpieczania terytorium czy sposób migracji. Niektóre matki odrzucają oznakowane potomstwo. Badacze szukają obecnie sposobów na ograniczenie tych problemów, do których dochodzą także stres zwierzęcia wywołany manipulacjami przy znakowaniu, krótkotrwałe konsekwencje usypiania, a na dłuższą metę dodatkowe zużycie energii wynikające ze zwiększonej przez oznakowanie masy ciała (istotne choćby u młodego ptaka), co może mieć fatalne skutki. [wróć]
Cyt. za: E. S. Benson, Naming the ethologicalsubject, „Science in Context”2016, nr 29, s. 107–128. [wróć]
O problemach związanych z identyfikacją konkretnych osobników: R. Kenward, A Manual for Wildlife Radio Tagging, London 2000. [wróć]
W przeciwieństwie do kotów, które oceniał jako „zwierzęta niecierpliwe, hałaśliwe i złośliwe”. Te mądre koty! [wróć]
D. P. Todes, Pavlov’s Physiology Factory: Experiment, Interpretation, Laboratory Enterprise, Baltimore 2001. [wróć]
I. Pavlov, Conditioned Reflexes (1927), https://psychclassics.yorku.ca/Pavlov/(dostęp: 1 czerwca 2020). [wróć]
L. Sharp, The animal commons in experimental laboratory science, wystąpienie na seminarium w ramach Human-Animal Studies, Columbia University, 25 kwietnia 2017. [wróć]
H. Bortfeld, J. L. Morgan, R. M. Golinkoff, K. Rathbun, Mommy and me: familiar names help launch babies into speech-stream segmentation, „Psychological Science” 2005, nr 164, s. 298–304. [wróć]
Wiemy obecnie, że zwierzęta posiadające imię mogą zyskiwać swego rodzaju przewagę nad tymi bezimiennymi. Na przykład w tych objętych badaniem farmach, gdzie krowom nadawano imiona, uzyskiwano w okresie laktacji średnio o 258 litrów mleka więcej niż na tych, gdzie nie zwracano się do zwierząt po imieniu. Przypuszczalnie był to pozytywny efekt traktowania krów z szacunkiem. Zob. C. Bertenshaw, P. Rowlinson, Exploring stock managers’ perceptions of the human-animal relationship on dairy farms and an association with milk production, „Anthrozoös” 2009, nr 22, s. 59–69; D. Valenze, Milk: A Local and Global History, New Heaven–London 2009. [wróć]
T. Schmidjell, F. Range, L. Huber, Z. Virányi, Do ownershave a Clever Hans effect on dogs? Results of a pointing study, „Frontiers in Psychology”2012, nr 3, s. 558. [wróć]
J. Bräuer, J. Call, M. Tomasello, Visual perspective taking in dogs (Canis familiaris) in the presence of barriers, „Applied Animal Behaviour Science” 2004, nr 88, s. 299–317. [wróć]
P. Piotti, J. Kaminski, Do dogs provide information helpfully?, „PLOS One 2016”, nr 11, e0159797. [wróć]
A. Horowitz, J. Hecht, A. Dedrick, Smellingmoreor less: Investigating the olfactory experience of the domestic dog, „Learning and Motivation” 2013, nr 44, s. 207–217. [wróć]
A ponadto: Allie, Amber, Anouk, Asia, Bailey, Batman, Clyde, Dakota, Dipper, Duffy, Ellis, Fern, Fina, Frankie, Grayson, Harris, Hennrey, Henry, Hudson, Jake, drugi Jake, Joey, Leila, Madison, Maebe, Maggie, Marlow, dwie Mie, Mojo, Monty, Mugsy, Porter, Rex, River, Sadie Alexandra, Scooter, Shakey, Shelby, Stitch Casbar, Walter, Webster, Wilbur i Wilson. Nie, nie zapomniałam o was. [wróć]
A. Arluke, C. R. Sanders, Regarding Animals, Philadelphia 1996, s. 12–13. [wróć]
Dosłownie: Finnegan Zacznij-jeszcze-raz Trzeci; po angielsku dwa pierwsze słowa się rymują (przyp. tłum.). [wróć]
W. Schottman, Proverbial dog names of the Baatombu: A strategic alternative to silence, „Language in Society” 1993, nr 22, s. 539. [wróć]
New York City Department of Health, Dog names in New York City, http://a816-dohbesp.nyc.gov/IndicatorPublic/dognames/ (dostęp: 18 sierpnia 2018). [wróć]
Xenophon, On Hunting, https://archive.org/details/arrianoncoursing00arri/page/n15/mode/2up (dostęp: 1 czerwca 2020). [wróć]
Po grecku Styrax, Bryas i Hybris, które bywają także tłumaczone jako Kolec, Bystrzak i Łobuz. [wróć]
J. M. O’Brien, Alexander the Great: The Invisible Enemy, London 1994. [wróć]
A. Mayor, Names of dogs in ancient Greece, http://www.wondersandmarvels.com/2012/07/names-of-dogs-in-ancient-greece-3.html (dostęp: 25 maja 2020). [wróć]
K. Walker-Meikle, Medieval Dogs, London 2013. [wróć]
The Naming of Dogs, „The Spectator”, 6 maja 1871. [wróć]
„Chicago Field”, 19 sierpnia 1876. [wróć]
W angielskim amerykańskim w większości dwu- i trzysylabowych imion akcent pada na pierwszą sylabę, więc nie jest to zbyt rygorystyczne wymaganie; dłuższe imiona jednak rzadko są w ten sposób akcentowane, gdyż reguły fonologiczne nie pozwalają, by wyraz kończył się trzema kolejnymi nieakcentowanymi sylabami (Jesse Scheidlower, kontakt prywatny, 29 sierpnia 2017). [wróć]
„Notes and Queries”, 6 października 1888, http://bit.ly/2wlMNXY (dostęp: 1 czerwca 2020). [wróć]
AKC namingrules, http://www.akc.org/register/naming-of-dog/(dostęp: 8 sierpnia 2017). [wróć]
„The American Kennel Gazette and StudBook”, nr 34, http://bit.ly/2vpp3oD (dostęp: 8 sierpnia 2017). [wróć]
„Notes and Queries”, 6 października 1888, http://bit.ly/2wlMNXY (dostęp: 25 maja 2020). [wróć]
K. Grier, Pets in America: A History, Orlando 2006, s. 34. [wróć]
H. C. Trigg, The American Fox-hound, Glasgow 1890. [wróć]
R. Zacks, Chasing the LastLaugh: Mark Twain’s Raucous and Redemptive Round-the-World Comedy Tour, New York 2016. [wróć]
„Harper’s Young People”, 1879–1880 (20 tomów). [wróć]
Fashions in dogs’ names, „Austin Daily Statesman”, 28 października 1896, s. 6. [wróć]
National American Kennel Club StudBook, t. 1, St. Louis 1878. [wróć]
K. Grier, Pets in America…, dz. cyt., s. 237. [wróć]
Zob. https://www.hartsdalepetcrematory.com/about-us/our-history/ (dostęp: 25 maja 2020). [wróć]
Chociaż prośba tej kobiety zainspirowała właściciela terenu do założenia cmentarza, z którego mogliby korzystać także inni pogrążeni w smutku właściciele psów, które odeszły, to jej nazwisko oraz imię jej psa i jego nagrobek bezpowrotnie zaginęły. [wróć]
S. Brandes, The meaning of American pet cemeterygravestones, „Ethnology” 2009, nr 48, s. 99–118. [wróć]
On Language: Namethat dog, „New York Times Magazine”, 22 grudnia 1985. [wróć]
Ang. sassy – pyskaty, moxie – werwa, ham – szynka, pepper – pieprz (przyp. tłum.) [wróć]
W praktyce takiego oddawania czci zmarłym wyprzedziło nas indiańskie plemię Tlingit z Alaski. Jak wyjaśnił mi Bob Fagen: „Jeśli ktoś nie ma dziecka, które mógłby obdarzyć imieniem danej osoby, wolno mu nadać je psu i jest to częste zjawisko” (Bob Fagen, kontakt osobisty, 2 lipca 2017; zob. też: G. T. Emmons, The Tlingit Indians, Seattle 1991). [wróć]
Tak jest przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, lecz bynajmniej nie na całym świecie. Na przykład na Tajwanie niewiele psów otrzymuje ludzkie imiona. Według wyników pewnej ankiety najczęstszy zwyczaj stanowi duplikowanie potocznych słów, na przykład maomao (futro), paopao (bąbel) czy quianquian (pieniądz). Podobny jest natomiast emocjonalny ładunek imion. Zob. L. N. H. Chen, Pet-naming practices in Taiwan, „Names” 2017, nr 65, s. 167–177. [wróć]
Na forach poświęconych imionom dzieci słyszy się nierzadko, że inspiracją było dla kogoś wcześniejsze nadanie imienia psu przez przyjaciela lub członka rodziny. Mało komu się to podoba. Nadawanie psom imion po ludziach upowszechniło się, nadawanie człowiekowi imienia po psie wciąż uchodzi za dziwactwo. Zob. na przykład: profil Lauren Collins na Twitterze, 2 sierpnia 2017, po jej artykule o imionach dzieci w „The New Yorkerze”. [wróć]
Sparkle – iskierka, shaggy – kudłacz, sprinkle – posypka, doodlebutt – dosł. umazany tyłek (przyp. tłum.) [wróć]
„Stelllaaaa!” – okrzyk padający w głośnej scenie filmu Tramwaj zwany pożądaniem (przyp. tłum.). [wróć]
Goodnight, Irene – tytuł popularnej w Stanach Zjednoczonych piosenki folkowej (przyp. tłum.). [wróć]
Desiderio Arnaz – piosenkarz i aktor kubańskiego pochodzenia; nawiązanie do jego roli w serialu Kocham Lucy z lat pięćdziesiątych XX wieku (przyp. tłum.). [wróć]
Ang. Damnit! – Niech to diabli! (przyp. tłum.). [wróć]
Beefaroni – potrawa amerykańska inspirowana kuchnią włoską, makaron z wołowiną; beef – wołowina (przyp. tłum.). [wróć]
Autorka parodiuje arystokratyczne nazwiska, przydomki i tytuły w różnych językach, między innymi niemieckim, walijskim, włoskim, niekiedy nawiązując do znanych postaci, na przykład w nazwisku niemieckiego polityka Ottona von Bismarcka zamieniła końcówkę marck na bark (szczekać), a von Salsburg kojarzy się z austriackim miastem Salzburg, ale zarazem z salsą. Rozszyfrowanie innych gier słownych pozostawiam czytelnikowi (przyp. tłum.). [wróć]