Psy i my - Alexandra Horowitz - ebook + książka

Psy i my ebook

Alexandra Horowitz

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Alexandra Horowitz, autorka bestellerowego poradnika Oczami psami, powraca z kolejnym tytułem. Tym razem znana badaczka i popularyzatorka wiedzy o psach przygląda się relacji pies – człowiek. W najnowszej książce Horowitz uświadamia, poucza i przybliża nam świat naszych najwierniejszych towarzyszy.

Jak ludzie zmieniają się przez relacje z psami? Kiedy podjęliśmy decyzję o udomowieniu psów, nieświadomie nadaliśmy nowy kierunek rozwojowi naszego gatunku. Decydując się na adopcję i wychowanie psów, decydujemy się na wyprowadzanie, karmienie i opiekowanie się nimi. Wszystko to sprawia, że po latach wspólnego życia, stajemy się zupełnie kimś innym.

W Psy i my Horowitz przygląda się wszystkim aspektom tej wyjątkowej międzygatunkowej relacji. Sięgając po badania na temat psów oraz interakcji pies-człowiek, stara się zrozumieć złożoność zjawiska, które wpływa na obydwie strony. Analizując ten związek na poziomie indywidualnym i społecznym, autorka po raz kolejny pozwala nam jeszcze lepiej zrozumieć psy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 400

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Więź

Jeśli pies zdo­był wasze serce, to ozna­cza, że prze­pa­dli­ście – tego się nie da cof­nąć. Naukowcy, któ­rym zawsze daleko do roman­ty­zmu, mówią wtedy o więzi mię­dzy psem a czło­wie­kiem. Przy czym „więź” ozna­cza tu nie tylko bli­ską rela­cję, lecz także wza­jem­ność, nie tylko obo­pól­ność, lecz także głę­bo­kie zaan­ga­żo­wa­nie uczu­ciowe. Kochamy psy i (jak sądzimy) one kochają nas. Trzy­mamy je w domu, ale i one trzy­mają nas.

Mogli­by­śmy oczy­wi­ście mówić o więzi mię­dzy czło­wie­kiem a psem, ale wów­czas błęd­nie usta­wi­li­by­śmy prio­ry­tety. To bowiem raczej pies jawi się jako odwieczny sym­bol wyra­ża­jący jedyną w swoim rodzaju, sym­bio­tyczną rela­cję, w jaką wcho­dzimy z naszymi pupi­lami. Pra­wie wszystko, co pies robi, służy wzmac­nia­niu tego związku, zarówno jego wylewne powi­ta­nia, jak i bez­na­dziejna krnąbr­ność. Twór­czość E.B. White’a, przez któ­rego życie prze­wi­nęło się kil­ka­na­ście psów – nie­które z nich były znane czy­tel­ni­kom jego tek­stów w cza­so­pi­śmie „New Yor­ker” – sta­nowi wymowny przy­kład, że to wła­śnie owa więź każe nam przy­pi­sy­wać psom ludz­kie cechy. Kiedy do Ame­ryki dotarła wia­do­mość, że Rosja­nie zamie­rzają wysłać w kosmos czwo­ro­noga, White stwier­dził, że wie dla­czego: „Księ­ży­cowi cze­goś by bra­ko­wało, gdyby nie było na nim uja­da­ją­cego psa”.

Ale czy to nie oczy­wi­ste, że wybie­ra­jąc się na Księ­życ, chcemy brać ze sobą naszych sta­łych towa­rzy­szy? Psy były przy naszym boku tysiące lat przed tym, zanim zaczę­li­śmy latać w kosmos, zanim stwo­rzy­li­śmy rakiety, zanim poko­na­li­śmy kolejne etapy roz­woju tech­no­lo­gicz­nego pro­wa­dzące do ich powsta­nia – od opa­no­wa­nia obróbki metali do budowy sil­ni­ków odrzu­to­wych. Zanim zaczę­li­śmy żyć w mia­stach, zanim poja­wiły się jakie­kol­wiek atry­buty współ­cze­snej cywi­li­za­cji – żyli­śmy z psami.

Kiedy nasi przod­ko­wie, nie zda­jąc sobie z tego sprawy, posta­no­wili o udo­mo­wie­niu żyją­cych w ich pobliżu wil­ków, zmie­nili kie­ru­nek roz­woju tego gatunku. Zara­zem kiedy decy­du­jemy się kupić, wycho­wać lub ura­to­wać psa, wcho­dzimy z nim w rela­cję, która zmieni także nas. Zmieni rytm naszego dnia: psa trzeba wypro­wa­dzać na spa­cer, kar­mić, oka­zy­wać mu uwagę. Zmieni kurs naszego życia: swoją stałą obec­no­ścią pies uto­ruje sobie drogę w głąb naszej psy­chiki. Dla­tego i psy zmie­niają kie­ru­nek roz­woju gatunku Homo sapiens.

Histo­ria więzi mię­dzy psami a ludźmi dopro­wa­dziła nawet do poja­wie­nia się w XXI wieku bada­czy psiej świa­do­mo­ści. I to jest wła­śnie moja działka: moja praca polega na obser­wo­wa­niu psów i pro­wa­dze­niu badań z ich udzia­łem. Nie na piesz­cze­niu ich, nie na zaba­wie z nimi, nie na przy­glą­da­niu im się z przy­jem­no­ścią. Kan­dy­daci do pracy w moim Labo­ra­to­rium Świa­do­mo­ści Psów bywają wielce roz­cza­ro­wani, kiedy się dowia­dują, że nie trzy­mamy tu szcze­niąt ani nawet ich nie doty­kamy w ramach naszej pracy1. Mało tego, gdy prze­pro­wa­dzamy eks­pe­ry­menty beha­wio­ralne, szu­ka­jąc odpo­wie­dzi na przy­kład na pyta­nie, czy pies potrafi wykryć węchem sub­telną róż­nicę w poży­wie­niu albo czy jeden zapach jest dla niego przy­jem­niej­szy niż drugi, wów­czas wszy­scy obecni przy tym ludzie wprost muszą być dla bada­nych zupeł­nie nie­in­te­re­su­jący. To zna­czy, że nie mogą do nich mówić ani zaga­dy­wać; nie mogą ich wabić ani reago­wać na ich zacho­wa­nie; nie mogą wymie­niać z nimi przy­ja­znych spoj­rzeń ani dra­pać ich pod brodą. Cza­sami nosimy ciemne oku­lary albo gdy pies z jakie­goś powodu na nas spoj­rzy, odwra­camy się do niego ple­cami. Ina­czej mówiąc, prze­by­wa­jąc z psami w pomiesz­cze­niu doświad­czal­nym, swoim zacho­wa­niem oscy­lu­jemy mię­dzy nie­wzru­szo­no­ścią drzew a nie­wy­ba­czalną gru­bo­skór­no­ścią.

To nie jest nie­czu­łość. Po pro­stu bar­dzo trudno obser­wo­wać zda­rze­nie, nie sta­jąc się samemu jego uczest­ni­kiem. Ponie­waż narzę­dzie, któ­rym posłu­gują się bada­cze zacho­wa­nia zwie­rząt – czyli wła­sne oczy – służy im także do innych celów, nie­ła­two nasta­wić się tak, aby widzieć rze­czy­wi­ste zacho­wa­nie zwie­rzę­cia, a nie to, któ­rego ocze­ku­jemy.

Nie zmie­nia to faktu, że ludzie są z natury dobrymi obser­wa­to­rami zwie­rząt. Z taką, a nie inną histo­rią naszego gatunku musie­li­śmy się nimi stać. Aby uni­kać dra­pież­ni­ków i sku­tecz­nie polo­wać, nasi człe­ko­kształtni przod­ko­wie musieli się przy­glą­dać temu, co robią zwie­rzęta, dostrze­gać każdy nowy ruch w tra­wie lub gałę­ziach drzew. Wszystko to miało bowiem zna­cze­nie. Umie­jęt­ność obser­wa­cji roz­strzy­gała o tym, czy zje się obiad, czy zosta­nie się na obiad zje­dzo­nym. W tym kon­tek­ście moja praca sta­wia dzieło ewo­lu­cji na gło­wie: nie obcho­dzą mnie naj­now­sze jej prze­jawy; raczej przy­glą­dam się temu, co zwy­kle igno­ru­jemy – temu, do czego jeste­śmy przy­zwy­cza­jeni – i pró­buję to zoba­czyć w nowym świe­tle.

Pro­wa­dzę bada­nia nad psami, ponie­waż psy mnie inte­re­sują – nie tylko dla­tego, że mogą nam coś powie­dzieć o ludziach. Choć uważna obser­wa­cja zacho­wa­nia psa zawiera zawsze pewien pier­wia­stek ludzki. Patrzymy na nasze psy – a one odpo­wia­dają nam spoj­rze­niem i macha­niem ogona – i przy­cho­dzi nam na myśl spo­tka­nie pier­wot­nego czło­wieka z ówcze­snym „pro­top­sem”. Zada­jemy takie, a nie inne pyta­nia o umysł psi, bo chcie­li­by­śmy zro­zu­mieć dzia­ła­nie wła­snego umy­słu. Obser­wu­jemy, jak psy na nas reagują – jakże odmien­nie niż inne gatunki. Zasta­na­wiamy się, jaki wpływ ma obec­ność psów na nasze spo­łe­czeń­stwo, zba­wienny czy nisz­czący. Wpa­tru­jemy się w psie oczy i chcie­li­by­śmy wie­dzieć, co pies widzi, kiedy odpo­wiada nam spoj­rze­niem. Zarówno nasz styl życia z psami, jak i two­rzona przez nas nauka o psach sta­no­wią odzwier­cie­dle­nie ludz­kich zain­te­re­so­wań.

Odkąd zaj­muję się psami naukowo, staję się coraz bar­dziej wyczu­lona na zwią­zane z nimi aspekty kul­tury. Psy przy­cho­dzą do naszego labo­ra­to­rium ze swo­imi wła­ści­cie­lami i cho­ciaż zwy­kle zwra­camy uwagę jedy­nie na zacho­wa­nie czwo­ro­noż­nego członka takiej pary, rela­cji mię­dzy nimi nie da się pozo­sta­wić za drzwiami. Psy w moim życiu są obecne od zawsze, więc sama pozo­staję zanu­rzona w tej „psiej” kul­tu­rze, ale zaczy­nam ją dostrze­gać wyraź­niej z pozy­cji postron­nego obser­wa­tora w labo­ra­to­ryj­nym far­tu­chu. Moim zda­niem to, jak pozy­sku­jemy psy, jakie nada­jemy im imiona, jak je szko­limy, wycho­wu­jemy, trak­tu­jemy, jak do nich mówimy i co w nich widzimy – wszystko to zasłu­guje na bliż­sze zain­te­re­so­wa­nie. Ich przy­wią­za­nie do nas łatwo się zamie­nia w przy­wią­za­nie przez nas. Nasze zwy­czaje zwią­zane z psami oka­zują się czę­sto dzi­waczne, zaska­ku­jące, nawet nie­po­ko­jące – i sprzeczne.

Tak, pozy­cja psów w naszym spo­łe­czeń­stwie jest pełna sprzecz­no­ści. Wyczu­wamy ich zwie­rzę­cość (dajemy kości do ogry­za­nia, zabie­ramy na dwór, by się wysiu­siały), a z dru­giej strony narzu­camy im pseu­do­czło­wie­czeń­stwo (ubie­ramy w płasz­cze prze­ciw­desz­czowe, obcho­dzimy ich uro­dziny). Aby pod­trzy­my­wać stan­dardy rasy, przy­ci­namy im uszy (żeby były podobne do dzi­kich pso­wa­tych), ale spłasz­czamy pyski (żeby je upodob­nić do naczel­nych). Mówimy o ich płci, ale regu­lu­jemy ich życie sek­su­alne.

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych psy posia­dają for­malny sta­tus rucho­mego majątku, cho­ciaż mają swoje pra­gnie­nia, doko­nują wybo­rów, cze­goś się doma­gają, cze­goś żądają. Są przed­mio­tem, a nie pod­mio­tem prawa, ale miesz­kają w naszych domach, a czę­sto nawet dzielą z nami łóżko czy kanapę. Są człon­kami naszej rodziny i zara­zem naszą wła­sno­ścią. Cenimy je, a jed­nak czę­sto porzu­camy. Jed­nemu nada­jemy imię – miliony innych bez­i­mien­nych pod­da­jemy euta­na­zji.

Zachwy­camy się ich indy­wi­du­al­no­ścią, ale usi­łu­jemy hodo­wać iden­tyczne egzem­pla­rze. Nisz­czymy ich gatu­nek, two­rząc dzi­waczne rasy. Wyho­do­wa­li­śmy psy o krót­kim nosie, które nie są w sta­nie pra­wi­dłowo oddy­chać; psy o malut­kich gło­wach, w któ­rych nie ma dość miej­sca dla mózgu; gigan­tyczne psy nie­zdolne do dźwi­ga­nia wła­snego cię­żaru.

Są czymś dobrze nam zna­nym, ale ich obraz jest nie­ja­sny. Prze­sta­li­śmy dostrze­gać w psach to, czym, a wła­ści­wie kim w isto­cie są. Mówimy do nich, ale ich nie słu­chamy, patrzymy na nie, ale ich nie widzimy.

Ten stan rze­czy powi­nien nas zanie­po­koić. Powin­ni­śmy zain­te­re­so­wać się psami jako psami, jako zwie­rzę­tami, jako nie­ludźmi. Jako przy­ja­ciel­skimi, mer­da­ją­cymi ogo­nem amba­sa­do­rami kró­le­stwa zwie­rząt, od któ­rego się coraz bar­dziej odda­lamy. W miarę jak nasz wzrok sku­pia się w coraz więk­szym stop­niu na tech­no­lo­gii, tra­cimy zdol­ność do zwy­kłego bycia w świe­cie – świe­cie zalud­nio­nym przez zwie­rzęta. Prze­by­wają na naszym podwórku, w naszym mie­ście? Utra­pie­nie. Wcho­dzą nie­pro­szone do naszego domu? Szkod­niki. Sami je przy­gar­niamy? Człon­ko­wie rodziny – ale także pry­watna wła­sność. Kochamy w psach w dużej mie­rze to, że zupeł­nie nie przy­po­mi­nają pozo­sta­łych człon­ków naszej rodziny. W ich sze­roko otwar­tych oczach zda­jemy się dostrze­gać jak gdyby Innego, kogoś nie­wy­tłu­ma­czo­nego i nie­wy­tłu­ma­czal­nego, przy­po­mnie­nie o naszym wła­snym zwie­rzę­cym „ja”. A jed­nak zda­jemy się obec­nie robić wszystko, by wyple­nić w psach zwie­rzę­cość w podobny spo­sób, jak wła­sną rasę ludzką wypro­wa­dzamy ze świata natury, przy­kle­ja­jąc się do tele­fo­nów komór­ko­wych, spo­ty­ka­jąc się z przy­ja­ciółmi na ekra­nie (a nie oso­bi­ście), czy­ta­jąc na ekra­nie (a nie w książce), odwie­dza­jąc różne miej­sca na ekra­nie (a nie na wła­snych nogach).

Łapię się czę­sto na reflek­sji o zwie­rzę­tach, z któ­rymi żyjemy – i o tym, jakie one mają reflek­sje na nasz temat. Spa­ce­ru­jąc ulicą ze swoim psem Fin­ne­ga­nem, widzę w wypo­le­ro­wa­nym mar­mu­rze mija­nego budynku nasze znie­kształ­cone odbi­cie. Finn lekko pod­ska­kuje, dokład­nie w takt moich dłu­gich kro­ków. Jeste­śmy oboje czę­ścią tego samego odbi­cia w kamie­niu, zwią­zani w ruchu i prze­strzeni czymś wię­cej niż smy­czą, która rze­komo trzyma nas razem. Jeste­śmy pso-czło­wie­kiem i cała magia tkwi w tym łączą­cym nas dywi­zie.

Zna­leźć wyja­śnie­nie, w jaki spo­sób ten dywiz wci­snął się pomię­dzy nas, ozna­cza tyle, co odna­leźć się wśród miriad rze­czy, które mówią o nas psy – zarówno o jed­nost­kach, jak i o całym spo­łe­czeń­stwie. Jako badaczka zaj­mu­jąca się psami i jako osoba, która kocha psy i żyje z nimi, pra­gnę zgłę­bić wszystko, co dzie­dzina mojej dzia­łal­no­ści może nam powie­dzieć o psach, o zwie­rzę­tach w ogóle i o nas samych. I oprócz tego: w jaki spo­sób ludz­kie sła­bo­ści i prawa naszej kul­tury obna­żają i ogra­ni­czają więź mię­dzy psami a ludźmi.

Jak wygląda życie z psami dziś? Jak powin­ni­śmy żyć z nimi jutro?

Imię ide­alne

Sie­dzimy w pocze­kalni pogo­to­wia wete­ry­na­ryj­nego. Z gabi­netu wycho­dzi młody lekarz w kitlu, wpa­tru­jąc się w trzy­maną w dłoni pod­kładkę do pisa­nia. „Hmmm”. Głowy klien­tów uno­szą się w ocze­ki­wa­niu na jego następny ruch. Mil­czy przez chwilę, błą­dząc oczami po papie­rze. „Bruk­selka?” – pada pyta­nie.

Młoda para zgar­nia swo­jego minia­tu­ro­wego psa rasy husky – który nie­spe­cjal­nie przy­po­mina jakie­kol­wiek warzywo z rodziny kapu­sto­wa­tych – i podąża za wete­ry­na­rzem.

Nasz czarny pies ma na imię Fin­ne­gan. Zresztą nie tylko tak. Rów­nież Sło­dziak, Futrzak, Pie­sio. Nazy­wa­łam go też Pan Nos, Pan Mokry Nos, Pan Wąchacz, Pan Lizus. Jak rów­nież Mysza, Che­chacz, Dzie­ciak, Przy­stoj­niak – każ­dego dnia ina­czej. No i zawsze jest też Fin­nem.

My, ludzie, wszyst­kiemu nada­jemy nazwy. Małe dziecko roz­gląda się i poka­zuje pal­cem, a my nazy­wamy rzecz, którą wska­zało. „Pie­sek!” – sły­szę pra­wie codzien­nie, gdy idąc z psami, mijam rodzi­ców spa­ce­ru­ją­cych z dziećmi. („Dziecko!” – wyja­śni­łam kie­dyś odru­chowo swoim pod­opiecz­nym).

Żadne zwie­rzę nie nadaje sobie imie­nia samo, to my je nada­jemy. Uwiel­biamy to robić. Samo odkry­cie nowego gatunku, choćby mini­mal­nie róż­nią­cego się od innego, spo­krew­nio­nego, staje się oka­zją do chrzcin. Odkrywca zwy­cza­jowo otrzy­muje prawo wymy­śle­nia łaciń­skiej nazwy gatun­ko­wej – co czę­sto bywa przy­czyn­kiem do wygłu­pów. Ist­nieją więc chrząszcz Ane­lip­si­stus ame­ri­ca­nus2(„bez­silny Ame­ry­ka­nin”) oraz meduza pudeł­kowa Tamoya ohboya (od okrzyku: „Oh, boy!” – „O, rety!”, który wydaje czło­wiek przez nią opa­rzony), a także jado­wity pająk Aname ara­gog (tak, cho­dzi o pająka Ara­goga ze świata Harry’ego Pot­tera) oraz grzyb Spon­gi­forma squ­are­pant­sii (a tu o boha­tera kre­skó­wek Spon­ge­Boba Kan­cia­sto­por­tego). Takie nazew­nic­two nie­raz skut­kuje nie­po­ro­zu­mie­niami i przy­nosi nie­ocze­ki­wane kon­se­kwen­cje. Żyjący na Mada­ga­ska­rze lemur został nazwany indrys przez Fran­cuza, który sły­szał, jak tubylcy wołają: „Indry!”, kiedy go zauważą. Błęd­nie sądził, że tak brzmi nazwa zwie­rzę­cia, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści okrzyk ten zna­czył: „Patrz­cie, patrz­cie!” czy też: „Tutaj jest, tu!”3. Podob­nie znany ptak domowy pocho­dzący z Wysp Kana­ryj­skich mógłby się obra­zić, gdyby się dowie­dział, że nazwę archi­pe­lagu wywo­dzi się od słowa canāria, które w kla­sycz­nej łaci­nie ozna­czało coś psiego lub zwią­za­nego z psami4.

Tego rodzaju kla­sy­fi­ka­cje czy porząd­ko­wa­nie mają sens: nazwa gatun­kowa pomaga nam dostrze­gać kry­jące się za nią zwie­rzęta, odno­to­wy­wać ich szcze­gólne cechy, roz­wa­żać ich spo­sób życia. Ale czę­sto na tym się zatrzy­mu­jemy. Do naszego karm­nika przy­la­tuje nowy pta­szek, więc spraw­dzamy jego nazwę i wystar­cza nam, że jest to piranga szkar­łatna. Pod­czas afry­kań­skiego safari mamy listę – „wielką piątkę” zwie­rząt do zoba­cze­nia. Kiedy już spo­tkamy sło­nia, noso­rożca, hipo­po­tama, żyrafę i lwa, możemy je odfaj­ko­wać. Przez całe lata będziemy powta­rzać przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji: „Widzia­łem sło­nia na wol­no­ści”. Ow­szem, możemy też się­gnąć głę­biej, poznać pod­sta­wowe fakty bio­lo­giczne doty­czące zwie­rzę­cia: dłu­gość życia, cię­żar, czas trwa­nia ciąży, poży­wie­nie. Ale zwie­rzęta szybko się odda­lają; my zazwy­czaj robimy to samo.

Zbyt czę­sto nazwa zastę­puje nam zro­zu­mie­nie. Widzimy zwie­rzę, ale nie zada­jemy sobie trudu, by poza oczami użyć innych narzę­dzi poznaw­czych.

Mimo wszystko bar­dzo cenię sobie nazwy. Nie ze wzglę­dów zawo­do­wych: nauka krzywo patrzy na nada­wa­nie zwie­rzę­tom imion. Pre­cy­zyj­niej rzecz ujmu­jąc: nazy­wa­nie gatun­ków jest w porządku, ale nazy­wa­nie poszcze­gól­nych osob­ni­ków już nie. Moja dzie­dzina – bada­nie zacho­wań i pro­ce­sów poznaw­czych zwie­rząt – jest pod tym wzglę­dem szcze­gólna, gdyż opiera się na obser­wo­wa­niu zwie­rząt oraz ich anga­żo­wa­niu w eks­pe­ry­menty naukowe. Przy czym zwie­rzę jest z reguły trak­to­wane nie jako indy­wi­du­al­ność, lecz jako przed­sta­wi­ciel, jako amba­sa­dor swo­jego gatunku. Każdy „okaz” repre­zen­tuje wszyst­kich swo­ich pobra­tym­ców: każdy makak jest uwa­żany za pro­to­typ małpy i jego zacho­wa­nie ma nam coś powie­dzieć o wszyst­kich innych mał­pach.

Nada­nie indy­wi­du­al­nego imie­nia utrud­nia tego rodzaju myśle­nie, bo impli­kuje, że zwie­rzę ma oso­bo­wość. Jeśli każdy z osob­ni­ków nale­żą­cych do gatunku „makak” otrzyma wła­sne imię, to każdy też sta­nie się osobą. Nie zmie­nia to faktu, że wraz z roz­wo­jem eto­lo­gii to, co wcze­śniej uwa­żano za „kło­po­tliwy wpływ” indy­wi­du­al­nych róż­nic na bada­nia nad zacho­wa­niami gatunku, zaczęto postrze­gać ina­czej5. Nieco odmienne zacho­wa­nie poje­dyn­czego zwie­rzę­cia – póź­niej­sza migra­cja, trwa­nie przy mar­twym krew­niaku, rezy­gna­cja z uśmier­ce­nia schwy­ta­nej ofiary – było daw­niej uzna­wane za „szum sta­ty­styczny”, ale obec­nie zaczę­li­śmy doce­niać zna­cze­nie tych róż­nic. Obser­wu­jemy takiego osob­nika, lecz nie nada­jemy mu imie­nia, ozna­czamy go jedy­nie nume­rem albo zna­ku­jemy. Tygrysa odróż­niamy po obroży, małpę po tatu­ażu, ptaka po zabar­wio­nych farbą pió­rach, fokę po loka­li­za­to­rze, żaby i ropu­chy po przy­cię­tych pazu­rach, mysz po spe­cjal­nym nacię­ciu ucha6. Jane Goodall, wbrew przy­ję­tym w nauce zasa­dom, nadała imiona obser­wo­wa­nym przez sie­bie szym­pan­som, i to imiona malow­ni­cze: Dawid Siwo­brody, Fifi, Flink, Frodo, Goliat, Pasja. Deli­kat­nie rzecz ujmu­jąc, spo­łecz­ność eto­lo­gów nie była zrazu skłonna przy­jąć do swego grona kobiety pro­wa­dzą­cej bada­nia nad szym­pan­sem, któ­rego nazwała Fifi. Goodall przy­znała póź­niej, że postę­po­wała tak z naiw­no­ści, nie zda­jąc sobie sprawy, że w świe­cie aka­de­mic­kim nie przy­pi­suje się zwie­rzę­tom (nawet szym­pan­som, któ­rych kod gene­tyczny jest w ogrom­nej więk­szo­ści iden­tyczny z ludz­kim) indy­wi­du­al­no­ści, na którą mogłoby wska­zy­wać imię. „Nie mia­łam poję­cia – pisała – że wła­ściw­sze byłoby przy­pi­sa­nie każ­demu ze zna­jo­mych szym­pan­sów numeru zamiast imie­nia”7.

Od czasu eto­lo­gicz­nych prac Goodall stop­niowo przy­jęło się wśród naukow­ców prze­ko­na­nie, że zwie­rzęta posia­dają oso­bo­wość – i nawet zaczęto pro­wa­dzić nad nią bada­nia mię­dzy innymi u szym­pan­sów, świń i kotów. Zaro­iło się od imion, ale tylko w pry­wat­nej kore­spon­den­cji, nie w publi­ka­cjach8. Warto zauwa­żyć, że zaczęło się już od wybit­nego rosyj­skiego psy­cho­loga Iwana Paw­łowa, który na początku dwu­dzie­stego wieku pro­wa­dził bada­nia nad psami z uwagi na „ich wysoki poziom inte­lek­tu­alny” oraz wła­ściwe temu gatun­kowi „pojęt­ność i ule­głość”, choć nie wahał się na nich eks­pe­ry­men­to­wać, a nawet doko­ny­wać wiwi­sek­cji9. Swo­jemu naj­by­strzej­szemu psu nadał imię Dru­żok – po rosyj­sku „mały przy­ja­ciel” lub „kum­pel” – i przez trzy lata prze­pro­wa­dzał na nim doświad­cze­nia. Mię­dzy innymi prze­ciął mu połą­cze­nie prze­łyku z żołąd­kiem i wpro­wa­dził spe­cjalny wore­czek na spo­żyty pokarm, aby badać reak­cje wydzie­la­nia na widok żyw­no­ści. Ope­ra­cje te prze­pro­wa­dzał na psie bez znie­czu­le­nia, gdyż uwa­żał, że zakłó­ci­łoby to jego natu­ralne zacho­wa­nia. Cho­ciaż Paw­łow twier­dził, że dzięki swo­jej wraż­li­wo­ści i przy­wią­za­niu do czło­wieka pies jest „nie­omal współ­pra­cow­ni­kiem” pod­czas doko­ny­wa­nych na nim eks­pe­ry­men­tów, to jed­nak w rezul­ta­cie jego inge­ren­cji chi­rur­gicz­nych i innych zabie­gów badaw­czych Dru­żok ciężko zapadł na zdro­wiu i w końcu zmarł10.

Psy­cho­lo­gia wiele zawdzię­cza Paw­ło­wowi. Nikt jed­nak nie sły­szał o Dru­żoku, który pozo­stał ano­ni­mowy dla opi­nii publicz­nej. Nie został wymie­niony z imie­nia w wyda­nej w 1927 roku pracy Paw­łowa o odru­chach warun­ko­wych pod­su­mo­wu­ją­cej wyniki jego eks­pe­ry­men­tów. Wystę­pują w niej okre­śle­nia w rodzaju „zwie­rzę”, „pies”, „ten pies”, „pobu­dliwy pies”, „pies numer jeden (dwa, trzy)”, a nawet „nasze psy”. Ani śladu „małego przy­ja­ciela”11.

We współ­cze­snej neu­ro­nauce bada­nym ssa­kom naczel­nym rów­nież nadaje się imiona, ale tylko pry­wat­nie12. Jak wywo­dzi antro­po­lożka Lesley Sharp, labo­ra­to­ryjne małpy czę­sto otrzy­mują imiona bar­dzo wyszu­kane – księż­ni­czek z fil­mów Disneya albo grec­kich bogów. Cza­sami są to miana na wpół inspi­ru­jące, na wpół iro­niczne, jak w pew­nym labo­ra­to­rium, gdzie przy­pi­sy­wano zwie­rzę­tom nazwi­ska lau­re­atów Nagrody Nobla. Używa się też imion typo­wych dla zwie­rząt domo­wych. „Spar­ta­kus” może być także zwany „Dra­niem”, bo lubi łapać ludzi zębami za palce. Choć zwy­kle imię nadaje zwie­rzę­ciu opie­ku­jący się nim sta­ży­sta czy labo­rant, to jed­nak potem używa go nawet kie­row­nik labo­ra­to­rium, Główny Badacz – ale tylko we wła­snym gro­nie. „Nie wolno użyć imie­nia małpy w wystą­pie­niu publicz­nym albo w publi­ka­cji” – powiada Sharp, zwra­ca­jąc jed­no­cze­śnie uwagę, że wśród bada­czy nie jest niczym nie­zwy­kłym upa­mięt­nia­nie za pomocą tablic lub ogród­ków tych zwie­rząt, któ­rych uży­wali do badań i które w rezul­ta­cie uśmier­cili.

Już sły­szę, jak mnie pyta­cie: „A jak to jest z psami?”. Nie­zli­czone psy spę­dzają całe swoje życie w labo­ra­to­riach neu­ro­nau­ko­wych, psy­cho­lo­gicz­nych i medycz­nych. Dla ich pra­cow­ni­ków mają imiona, lecz w publi­ka­cjach są iden­ty­fi­ko­wane wyłącz­nie za pomocą płci, wieku i rasy (czę­sto „beagle”). Ale nie w mojej pra­cowni. W Labo­ra­to­rium Świa­do­mo­ści Psów zaj­mu­jemy się zagad­nie­niami, które nie są może warte bły­sku w oku pra­wnuka Paw­łowa, lecz wyma­gają od zwie­rzę­cia tej samej układ­no­ści i goto­wo­ści do współ­pracy, z któ­rych korzy­stał rosyj­ski badacz. Nie trzy­mam psów w labo­ra­to­rium. Miesz­kają z opie­ku­nami i spo­ty­kają się ze mną tylko przy oka­zji eks­pe­ry­men­tów. Wszyst­kie mają swo­ich wła­ści­cieli – i swoje imię. Pod­czas badań, które cza­sem prze­pro­wa­dzamy w punk­cie opieki dzien­nej lub w ośrodku szko­le­nio­wym po godzi­nach pracy, w domu wła­ści­ciela lub w miej­sco­wym parku, nazy­wamy psy po imie­niu. Nie­trudno się domy­ślić, że one same także rozu­mieją swoje imiona. Ludz­kie nie­mowlę już w szó­stym mie­siącu życia potrafi roz­po­zna­wać dźwięki mowy w takim stop­niu, że wyod­ręb­nia wła­sne imię spo­mię­dzy innych słów, jakie sły­szy wokół sie­bie13. Zara­zem wciąż jesz­cze daleko mu wtedy do umie­jęt­no­ści mówie­nia i pod wzglę­dem poznaw­czym jest sła­biej roz­wi­nięte niż więk­szość psów. Dla psa jego imię, powta­rzane wie­lo­krot­nie w ciągu dni i tygo­dni, staje się dźwię­kiem, dzięki któ­remu rozu­mie, że zwra­camy się wła­śnie do niego. On to wie.

W wielu publi­ka­cjach na temat świa­do­mo­ści psów znaj­dziemy imiona bada­nych zwie­rząt. To jedyna znana mi dzie­dzina, w któ­rej jest to czymś nor­mal­nym14. Nie­któ­rzy recen­zenci – ano­ni­mowi naukowcy, któ­rzy czy­tają zgło­szony do publi­ka­cji arty­kuł i reko­men­dują jego przy­ję­cie, zwró­ce­nie do poprawy lub odrzu­ce­nie – nawet zale­cają wpro­wa­dza­nie imion tam, gdzie ich nie ma. Dzięki temu wiemy, że w bada­niach nad rozu­mie­niem przez psy gestu wła­ści­ciela wska­zu­ją­cego poło­że­nie pokarmu, które prze­pro­wa­dzono w Wied­niu, brały udział Akira, Archi­me­des, Nanook i Schnac­kerl. Były tam rów­nież Max, Missy, Luca i Lily oraz świet­nie się spra­wiły French, Cash i Sky15. W Niem­czech bada­cze sta­wiali przed psami o imio­nach Ali­scha, Arco i Aslan zada­nie wyma­ga­jące umie­jęt­no­ści przyj­mo­wa­nia per­spek­tywy wizu­al­nej: zwie­rzęta miały się zorien­to­wać, że czło­wiek ich nie widzi, gdyż są zasło­nięte barierą, i wykraść kawa­łek zaka­za­nego pokarmu. Pora­dziły sobie z tym Lotte, Lucy, Luna i Lupo16. W pew­nym bada­niu w Wiel­kiej Bry­ta­nii zaś uczest­ni­czyły Ashka, Arf­fer, Iggy, Ozzie, Pippa, Poppy, Whilma i Zippy17.

W 2013 roku nasze labo­ra­to­rium w Nowym Jorku poszu­ki­wało ochot­ni­ków do testu, w któ­rym nale­żało wywę­szyć, w któ­rej z dwóch zakry­tych misek jest wię­cej paró­wek. Nie będę ujaw­niać, komu się to udało, ale zebra­li­śmy nie­mal pełny alfa­bet łow­ców kieł­ba­sek pra­gną­cych zostać pro­fe­sjo­na­li­stami18: A.J., Biffy, Char­lie, Daisy, Ella, Fran­kie, Gus, Hora­tio, Jack (i Jack­son), Lucy (trzy­krot­nie), Mer­lot, Olive (oraz dwóch Oli­ve­rów i jedna Oli­via), Peb­bles, Rex, Shane, Teddy (jak rów­nież Theo i The­odore), Wyatt, Xero i Zoey19. Warto dodać, że w owym roku trzy z wymie­nio­nych imion – Madi­son, Mia i Oli­via – nale­żały do naj­czę­ściej nada­wa­nych w naszym mie­ście dzie­ciom.

Oczy­wi­ście wszyst­kie psy domowe mają imiona. „Bez imie­nia – jak stwier­dził jeden z moich kole­gów uczo­nych – nie mogą być kimś”. Z kolei psów trzy­ma­nych nie do towa­rzy­stwa, lecz w innych celach, nie można wołać po imie­niu. Star­tu­jące w wyści­gach charty noszą wymyślne miana podane w pro­gra­mie imprezy, lecz rzadko uży­wane w prak­tyce; pod­czas biegu mają tylko prze­pa­skę z nume­rem i kaga­niec na pysku20. Do rzad­ko­ści w naszym spo­łe­czeń­stwie należy pies imie­niem Pies. To jest nazwa gatunku. Nada­nie imie­nia isto­cie, którą wpro­wa­dzamy do domu, ozna­cza nada­nie jej indy­wi­du­al­no­ści czy też oso­bo­wo­ści. Jest to jeden z pierw­szych kro­ków w pro­ce­sie przyj­mo­wa­nia nowego członka do naszej rodziny.

* * *

Podob­nie jak poja­wie­nie się w domu nie­mow­lę­cia, tak i wzię­cie na wycho­wa­nie nowego psa – czy będzie to ruchliwy, trzę­sący łeb­kiem szcze­niak, czy postawny doro­sły pies, który jadł z nie­jed­nego pieca – wymaga od nas zmiany zwy­cza­jów. Ina­czej jed­nak niż w przy­padku małego dziecka musimy wyro­bić sobie nawyki mię­dzy innymi zosta­wia­nia w bez­piecz­nych miej­scach nie­do­je­dzo­nej kanapki czy wcze­snego wsta­wa­nia, bo pies musi się zała­twić. Już pod­czas pierw­szego spa­ceru uświa­da­miamy sobie, że nie tylko przy­ję­li­śmy do rodziny nowego członka, lecz rów­nież wzbo­ga­ci­li­śmy wła­sną osobę o dziw­nie atrak­cyjny doda­tek. Spa­cer z psia­kiem działa tak, jak­by­śmy nie­śli tacę świeżo wyję­tych z pieca cia­ste­czek, a na szyi mieli napis: „Pomóż­cie mi je zjeść, mam za dużo tych pysz­no­ści!”. Już nie masze­ru­jemy po chod­niku sami. Czło­wiek idący z psem wydaje się przy­stęp­niej­szy, bar­dziej chętny do kon­tak­tów towa­rzy­skich, a także – co wyka­zują bada­nia – bar­dziej atrak­cyjny niż osoba bez psa. Nie­jedna (mię­dzyludzka) przy­jaźń zaczęła się od zaga­dy­wa­nia do psa na smy­czy trzy­ma­nej przez drugą osobę – nie­za­leż­nie od tego, czy osoba zaga­du­jąca sama miała psa, czy też nie.

„Jak się wabi?” – to pyta­nie, które naj­czę­ściej sły­szy wła­ści­ciel psa, a zaraz po nim: „Ile ma lat?” oraz „Jaka to rasa?”. Odpo­wiedź z reguły nie doty­czy tak naprawdę niczego waż­nego, co ma zwią­zek z psem, lecz sta­nowi zalą­żek roz­mowy. Ale imię ma zna­cze­nie. Nie­wąt­pli­wie mówi coś o tym, kto je wybrał. Może też otwie­rać furtkę do dal­szej kon­wer­sa­cji na temat psa, jeśli na przy­kład wysi­limy się na coś w rodzaju: „Tak naprawdę to jest Fin­ne­gan Begin Again III…”21.

Rzadko jed­nak, przy­naj­mniej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, imię psa miewa cokol­wiek wspól­nego z odczu­ciami wła­ści­ciela wobec nie­zna­jo­mej osoby na ulicy. Ina­czej jest w nie­któ­rych czę­ściach Afryki. W ple­mie­niu Bariba (które samo sie­bie nazywa Baatombu) z Beninu w zachod­niej Afryce imiona nada­wane psom sta­no­wią narzę­dzie pośred­niej komu­ni­ka­cji z sąsia­dami. Imię nawią­zu­jące do zna­nego wszyst­kim przy­sło­wia może być spo­so­bem na kon­fron­ta­cję z innym człon­kiem spo­łecz­no­ści. Baatombu za nie­sto­sowne uwa­żają otwarte wyra­ża­nie swo­ich pre­ten­sji do dru­giej osoby, lecz potra­fią to czy­nić pośred­nio, kry­ty­ku­jąc jej zacho­wa­nie. Jeśli wła­ści­ciel psa ma żal do sąsiada o to, że nie zapła­cił mu za jakąś usługę, może nadać swo­jemu szcze­nia­kowi imię, które sta­nowi począ­tek przy­sło­wia: „Jeśli dobroć długo czeka na nagrodę, to ozna­cza, że głu­piec zapo­mniał”. Póź­niej, „kiedy taki wła­ści­ciel natyka się na owego sąsiada zale­ga­ją­cego z płat­no­ścią, umyśl­nie zaczyna przy­wo­ły­wać psa po imie­niu”22 i w ten spo­sób pięt­nuje nie­rze­tel­nego dłuż­nika bez potrzeby zwra­ca­nia się do niego ani nawet patrze­nia w jego stronę. Pies imie­niem Ya Duura przy­wo­ły­wany prze­kor­nie, kiedy sąsiad znaj­dzie się w polu widze­nia, sta­nowi ostrze­że­nie: „Uwa­żaj, co sie­jesz”. W obu przy­pad­kach nie docho­dzi do otwar­tej kon­fron­ta­cji, ale osoba oskar­żona – za pośred­nic­twem psa – spo­tyka się z publicz­nym potę­pie­niem i musi się zmie­rzyć z wła­snym złym czy­nem. Cza­sami czło­wiek zaata­ko­wany w taki spo­sób sam bie­rze na wycho­wa­nie szcze­niaka i nadaje mu imię sta­nowiące odpo­wiedź na zarzuty. Łatwo sobie wyobra­zić, ile psów znaj­duje nowego wła­ści­ciela i otrzy­muje nowe imię, gdy docho­dzi do szcze­gól­nie zawi­łej dys­puty.

Stra­te­gia odwo­ły­wa­nia się do przy­słów nie jest żadną tajem­nicą, więc kiedy „wio­skowi starcy zasia­da­jący pod drze­wem narad” sły­szą, że jakiś szcze­niak otrzy­mał imię, „staje się to przed­mio­tem roz­mowy”. Wśród innych afry­kań­skich ple­mion nada­nie psu okre­ślo­nego imie­nia może pośred­nio słu­żyć pod­wyż­sze­niu sta­tusu spo­łecz­nego jego wła­ści­ciela – czego bezpośred­nio nie byłby w sta­nie osią­gnąć. W ten spo­sób pies pomaga ludziom unik­nąć roz­mowy, jakże odmien­nie niż na uli­cach Man­hat­tanu.

Wła­śnie pró­buję sobie wyobra­zić, jakimi „przy­sło­wio­wymi” imio­nami mogła­bym się posłu­gi­wać w codzien­nych kon­tak­tach z przed­sta­wi­cie­lami liczą­cej 1,6 miliona popu­la­cji tej nie­wiel­kiej pół­nocno-wschod­niej wyspy, na któ­rej miesz­kam. Dzi­siaj, gdy­bym nie nazwała już swo­jego psa Upton, mogła­bym zasto­so­wać stare powie­dze­nie: „Winda nie jest twoją pry­watną wła­sno­ścią”. Minio­nej nocy zaś imię psa „Pusz­czasz gło­śno muzykę po pół­nocy – obu­dzimy cię wcze­śnie rano” mogłoby zastą­pić zemstę w postaci kon­certu Rach­ma­ni­nowa o świ­cie.

* * *

Jeśli dobrą reko­men­da­cją jest popu­lar­ność, to zde­cy­do­wa­nie warto nazwać swo­jego psa Max albo Bella. Te wła­śnie imiona sły­szę wokół sie­bie naj­czę­ściej ostat­nimi laty23. Gdyby ktoś jed­nak chciał zbo­czyć z utar­tych ście­żek, pomy­słów jest w bród. Nie­mal odkąd pro­wa­dzę bada­nia nad psami, jestem pro­szona o rady w spra­wie imion. Nie­któ­rzy łakną jed­no­znacz­no­ści: to musi być miano czy­niące zwie­rzę ide­ałem – per­fek­cyj­nie słod­kim, grzecz­nym, posłusz­nym. Nazew­nic­two psów samo w sobie ni­gdy nie było przed­mio­tem nauki – i mam nadzieję, że nim nie będzie. Do sfery nauki przy­na­leży nazew­nic­two gatun­ków, a imię psa powinno być pry­watną sprawą wła­ści­ciela (choć być może zwie­rzę też powinno mieć coś do powie­dze­nia?). Nie ozna­cza to zara­zem, że zawo­dowi spe­cja­li­ści od psów ni­gdy nie roz­wa­żali tego zagad­nie­nia. Imię powinno być krót­kie, jak zaleca pewien wete­ry­narz. Inni zachwa­lają takie imiona, któ­rych nie noszą ludzie. Dobrze też, by imię róż­niło się wyraź­nie od słów, które niosą okre­ślone zna­cze­nie i peł­nią istotną funk­cję, takich jak „siad” czy „leż” (mało psów wabi się Dziad albo Jeż). Oraz by koń­czyło się na „o”, na „a”, w osta­tecz­no­ści na „e” lub „y”. W końcu i ja sfor­mu­ło­wa­łam pewną oczy­wi­stą zawo­dową mądrość: przy­po­mi­nam ludziom, że powinni wybie­rać takie imiona, któ­rych nie­ustanne wypo­wia­da­nie będzie dla nich przy­jemne.

Wszyst­kie te zale­ce­nia są sen­sowne i trafne, ale nie należy ich sto­so­wać nazbyt rygo­ry­stycz­nie. Podob­nych rad chęt­nie udzie­lano co naj­mniej od cza­sów Kse­no­fonta, od V/IV wieku p.n.e. Zale­cał on imiona krót­kie, które łatwo wykrzy­czeć24. Można by się zasta­na­wiać nad jego reko­men­da­cjami, skoro uwa­żał za wła­ściwe takie imiona jak Czo­pek, Bąbel i Śmia­łek25. Chcia­ła­bym więc zoba­czyć psy imie­niem Naopak, Rwe­tes albo Pogodny. Alek­san­der Wielki nazwał swo­jego psa Peri­tas (czyli Sty­czeń) i nadał imię ulu­bieńca jed­nemu ze zdo­by­tych przez sie­bie miast26. Dzięki Owi­diu­szowi wiemy, jak wabiły się psy Akte­ona (które według mitu roz­szar­pały go na kawałki), jak Aello (Wicher), Arcas (Niedź­wiedź) i Laelaps (Burza)27. Na obro­żach psów wyobra­żo­nych na śre­dnio­wiecz­nych nagrob­kach znaj­du­jemy imiona w rodzaju Jakke, Bo, Par­ce­val i Dyamant. Chau­cer w Opo­wie­ści księ­dza z orszaku prze­ory­szy obda­rzył nas Tal­bo­tem, Colle i Ger­lan­dem. W śre­dnio­wie­czu dla psów myśliw­skich zale­cano takie imiona jak Nose­wise (Mądry Nos), Smyl­fe­ste oraz iro­niczne Name­less (Bez­i­mienny)28.

W latach sie­dem­dzie­sią­tych XIX wieku kwe­stia nada­wa­nia imion psom doj­rzała do potrak­to­wa­nia w spo­sób saty­ryczny. Gło­szono, że imię „powinno samo w sobie zawie­rać wszyst­kie ele­menty potrzebne do roz­mowy (z psem) o jego zacho­wa­niu”29. Tak więc pudlo­waty kun­de­lek nazwany Fran­tic Scrab­bler (Sza­lony Dra­pacz) mógł być w zależ­no­ści od kon­tek­stu Fran­ti­kiem, Scrab­blerem albo F. Scrab­blerem. W cza­so­pi­smach spor­to­wych pro­wa­dzono spe­cjalny dział zawie­ra­jący zgła­szane przez czy­tel­ni­ków imiona psów wraz z wyja­śnie­niem ich pocho­dze­nia. Dzie­więt­na­stego sierp­nia 1876 roku czło­wiek imie­niem Carl zgło­sił „imię Rock (Skała) dla mojego setera”; tego samego dnia poja­wiły się rów­nież Dudley, Rat­tler (Grze­chot­nik) i Beauty (Pięk­ność)30. W 1888 roku pewien miło­śnik foxho­un­dów sfor­mu­ło­wał szcze­gó­łową instruk­cję: imiona powinny być zawsze dwu- lub trzy­sy­la­bowe „z akcen­tem na pierw­szą sylabę”31. Co wię­cej, „powinny być eufo­niczne, jak rów­nież dobrze brzmieć i łatwo wycho­dzić z ust przy mówie­niu pod­nie­sio­nym gło­sem”32.

Obec­nie tylko Ame­ri­can Ken­nel Club (AKC), czyli Ame­ry­kań­ski Klub Hodow­ców, orga­ni­za­cja zaj­mu­jąca się reje­stro­wa­niem psów raso­wych, z całą powagą pro­po­nuje (i narzuca) reguły nada­wa­nia imion33. Jeśli ktoś chce zare­je­stro­wać swo­jego psa czy­stej rasy, AKC udzieli mu poucze­nia. Otóż nie można nadać imie­nia typu Cham­pion, Champ, Dam, Sire. Ani też Mr. Dach­shund, Mme Whip­pet czy w ogóle żad­nego iden­tycz­nego z nazwą rasy. Imię nie może liczyć wię­cej niż trzy­dzie­ści sześć zna­ków, włą­cza­jąc w to spa­cje – dokład­nie tyle liczy „Fran­tic Scrab­bler o’ Ame­ri­can Ken­nel”, z tym że apo­strof i słowo ken­nel (hodowla) też są na indek­sie (można dopła­cić 10 dola­rów i zamiast o’ wpi­sać of the). Żad­nych cyfr rzym­skich, żad­nych obsce­nicz­nych alu­zji, żad­nych umlau­tów. A jeśli się okaże, że trzy­dzie­ści sie­dem innych psów w histo­rii nazew­nic­twa nosiło już wybrane przez wła­ści­ciela imię, to, cóż… pech.

Mimo wszystko w ciągu dłu­gich lat uzbie­rała się porządna liczba nie­co­dzien­nych psich imion. Prze­glą­da­jąc kata­log Ame­ry­kań­skiego Klubu Hodow­ców – pro­wa­dzony od 1922 roku wykaz wszyst­kich zare­je­stro­wa­nych psów – tra­fi­łam na dział pekiń­czy­ków34. W swoim cza­sie uwa­żano, że nada­nie psu imie­nia Chee Kee, Chinky of Foo, Chumy Chum, Clang Cang, Lao Tze albo Yum-Yum of Wee Kee jest jak naj­bar­dziej w porządku. Na szczę­ście ten epi­zod nie­fra­so­bli­wej agre­sji sta­nowi jed­nak tylko przy­krą plamę w histo­rii nazew­nic­twa. Cha­rak­ter imion jest zmienny, ale w więk­szo­ści są one funk­cjo­nalne, zna­czące i zwy­kle poczciwe. W książce o psach myśliw­skich z 1706 roku wymie­nia się takie imiona jak Bonny, Caesar, Dar­ling (Kocha­nie), Fud­dle i Gal­lant (Dzielny)35. Jerzy Waszyng­ton trzy­mał do polo­wa­nia dal­ma­tyń­czyka imie­niem Madame Moose, nowo­fun­dlanda Gun­nera (Strzelca) oraz spa­niele, które wabiły się Pilot, Tipsy (Pod­pity) i Old Harry; jego domowe psy zwały się zaś Chole, Pom­pey (Pom­pe­jusz) i Frish36. W XIX wieku odno­to­wano foxho­undy o imio­nach Cap­tain, Tic­kler, Know­ledge (Wie­dza) i Light (Świa­tło); był też Chase (Ści­gacz), czę­sto­kroć Rifles (Strzelby), a nawet Fox (Lis)37. W tym samym okre­sie Mark Twain nadał swoim psom imiona I Know (Wiem), You Know (Wiesz) i Don’t Know (Nie Wia­domo)38. Ulu­bio­nymi psami Wal­tera Scotta i lorda Byrona były – odpo­wied­nio – Maida i Boat­swain. Rów­nież dzie­więt­na­sto­wieczne pisma dla dzieci dają nam ogląd ówcze­snego nazew­nic­twa. W publi­ko­wa­nych tam listach i opo­wia­da­niach wystę­pują psy o imio­nach: Bess i Blinky, Jack, Jumbo i Joe czy Tow­ser, Spry i Sport39. „Louisville Courier-Jour­nal” z 1875 roku wśród naj­po­pu­lar­niej­szych w oko­licy psich imion wymie­nia nastę­pu­jące: Jack, Jip, Carl, Fido, Major i Rover (co naj­mniej raz poja­wiają się Bun­kum, Squiz i Duke of Kent). W piśmie „Chi­cago Times-Herald” z 1896 roku znaj­dziemy Petera Kel­leya, Ruma Pun­cha i Billy’ego Sykesa, miesz­kań­ców South Side40. Wśród raso­wych sete­rów angiel­skich pre­zen­to­wa­nych na pierw­szej wysta­wie psów w Chi­cago w 1874 roku były Ado­nis, Afton, Arron, dwa Bangi, Baron Peg i Goode­no­ugh (Dość dobry) [sic!]41. Psom nada­wano ludz­kie prze­zwi­ska i zda­rzały się nawet takie osob­niki, które nosiły nazwi­sko swo­jego wła­ści­ciela42.

Przy­to­czone źró­dła dają tylko wyryw­kowy wgląd w nazew­nic­two psów, tym­cza­sem cmen­tarz zwie­rząt Harts­dale, trzy­dzie­ści pięć minut jazdy z cen­trum Nowego Jorku, sta­nowi praw­dziwy pomnik o dwu­hek­ta­ro­wej powierzchni43. Powstał jako cmen­tarz dla psów w 1896 roku, kiedy przy­ja­ciółka wła­ści­ciela tego terenu szu­kała miej­sca, by pocho­wać swo­jego zmar­łego ulu­bieńca44. Obec­nie spo­czy­wają tu zwie­rzęta domowe wszel­kich gatun­ków, nie wyłą­cza­jąc kur­cza­ków, małp i jed­nego lwa – a także kil­ku­set wła­ści­cieli, któ­rzy zaży­czyli sobie, by po śmierci skre­mo­wano ich i pocho­wano obok pupi­lów. Miej­sce to przy­po­mina pomniej­szony cmen­tarz ludzki. Ozdobne żela­zne bramy pro­wa­dzą ku nagrob­kom róż­nych roz­mia­rów i róż­nego stop­nia eks­tra­wa­gan­cji, nie­kiedy zwień­czo­nych gła­zami lub obsa­dzo­nych kwia­tami. Na dzie­siąt­kach tysięcy płyt nagrob­nych wyryto inskryp­cje. Dla antro­po­lo­gów w rodzaju Stan­leya Bran­desa z Uni­ver­sity of Cali­for­nia w Ber­ke­ley, który badał ten cmen­tarz, sta­no­wią one zna­ko­mity dowód na prze­miany sytu­acji zwie­rząt w naszych domach. Według niego w miarę upływu lat coraz wię­cej napi­sów nawią­zuje do pozy­cji, jaką zmarłe zwie­rzę zaj­mo­wało w rodzi­nie. Zda­rza się, że pies nosi nazwi­sko wła­ści­ciela, który jest okre­ślany jako jego „mama” lub „tata”.Zwie­rzę­tom nadaje się nawet toż­sa­mość reli­gijną, pisząc, że „ode­szły na wieczny spo­czy­nek” i prze­by­wają „pod Bożą opieką”, albo umiesz­cza­jąc na nagrobku gwiazdę Dawida.

Na naj­star­szych nagrob­kach cza­sami nie ma żad­nego imie­nia, naj­wy­żej słowa „mój pies”. Rychło jed­nak poja­wiają się Brow­nie, Bunty czy Boogles, Rags i Rex, Punch czy Pippy. Jeśli pomi­nąć jedno zwie­rzę (nie­zna­nego gatunku) pocho­wane jako „Robert Burns”, aż do lat trzy­dzie­stych XX wieku pra­wie nie wystę­pują imiona ludz­kie. Nie ma też imion wska­zu­ją­cych na płeć: Teko czy Snap może być sam­cem lub samicą; praw­do­po­dob­nie wła­ści­cie­lom nie robiło to wiel­kiej róż­nicy. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej jed­nak wcho­dzi do gry coraz wię­cej imion wła­ści­wych ludziom. Natu­ral­nie mamy na­dal takie jak Champ, Clo­ver, Frec­kles, Happy i Spa­ghetti. Ale są także Daniel, Saman­tha, Rebecca, Oli­ver i Jacob – imiona ludz­kie nie­dwu­znacz­nie wska­zu­jące płeć45.

Czter­dzie­ści lat póź­niej, w 1985 roku, redak­tor „New York Timesa” Wil­liam Safire zwraca się do czy­tel­ni­ków swo­jego działu poświę­co­nego języ­kowi z pro­po­zy­cją nad­sy­ła­nia imion psów i zwią­za­nych z nimi histo­rii46. W ciągu kilku mie­sięcy otrzy­muje czte­ry­sta dzie­sięć listów, nie­które z jed­nym tylko imie­niem, inne z dzie­siąt­kami imion, które auto­rzy zebrali, samo­dziel­nie pro­wa­dząc poszu­ki­wa­nia w sąsiedz­twie. W rezul­ta­cie powstał migaw­kowy obraz oby­cza­jów nazew­ni­czych Ame­ry­ka­nów z połowy lat osiem­dzie­sią­tych. W owym roku na szczy­cie popu­lar­no­ści były Max i Belle (naj­wy­raź­niej Bella dołą­czyła póź­niej), z Gin­ger, Wal­te­rem i Samem dep­czą­cymi im po pię­tach. Poza ludz­kimi Safire wymie­nił jako powszechne imiona boha­te­rów kre­skó­wek, dużo imion nawią­zu­ją­cych do pokar­mów i do koloru sier­ści, jak rów­nież wiele imion zdrob­nia­łych (na przy­kład Binky dla dużego psa) oraz zwią­za­nych wyraź­nie z rodza­jem zajęć wła­ści­ciela (apor­tu­jący piłki teni­sowe Top­spin, cier­pliwy pies praw­nika Shy­ster czy rozumny pies inży­niera dźwięku Woofer).

Czy obec­nie, po kolej­nych trzech deka­dach, nastą­piła w tej dzie­dzi­nie jakaś zmiana? Bar­dzo mnie to zacie­ka­wiło. Cho­ciaż cenię sobie pisane odręcz­nie listy, stwier­dzi­łam, że są dziś łatwiej­sze spo­soby zdo­by­wa­nia infor­ma­cji.

Zaczę­łam pytać psy. To zna­czy ludzi spa­ce­ru­ją­cych z psami. Wystar­czyło, że wyszłam ze swo­jego miesz­ka­nia w Nowym Jorku, a już natknę­łam się na całe zastępy domo­wych czwo­ro­no­gów z ich opie­ku­nami. Wyko­rzy­stu­jąc kon­wen­cję, która pozwala roz­po­cząć roz­mowę z obcą osobą spa­ce­ru­jącą z psem – wła­śnie o tym psie – roz­po­czę­łam nie­for­malne bada­nia.

Wkrótce roz­sze­rzy­łam ich zakres. Pew­nego let­niego wie­czoru wysła­łam syna z kartką papieru i dłu­go­pi­sem na wystawę sztuki two­rzo­nej dla psów – zwie­rzęta były na niej mile widziane – aby zbie­rał od wła­ści­cieli psów ich imiona. W próbce, z którą wró­cił (zawie­ra­ją­cej mię­dzy innymi imiona Nashville i Tosh), była zapewne nad­re­pre­zen­ta­cja psów bywa­ją­cych na wer­ni­sa­żach sztuki, nie­mniej jed­nak nasza lista się wydłu­żyła. Po powro­cie do biura napi­sa­łam do ochot­ni­ków bio­rą­cych ze swo­imi pupi­lami udział w bada­niach w moim Labo­ra­to­rium Świa­do­mo­ści Psów e-mail z prośbą o nad­sy­ła­nie histo­rii o tym, „jak ich psy doro­biły się swo­ich imion”. Setki odpo­wie­dzi popły­nęły stru­mie­niem.

Potem odkry­łam żyłę złota: Twit­ter. A wła­ści­wie psi Twit­ter. „Zaćwier­ka­łam” z pyta­niem, jak ludzie nazy­wają swoje psy i dla­czego. I podob­nie jak małe, ćwier­ka­jące ptaszki zła­pa­łam korzystny wiatr. Moje zapy­ta­nie podał dalej Keith Olber­mann, komen­ta­tor poli­tyczny, któ­rego wpisy obser­wuje milion osób i który jest zara­zem zago­rza­łym miło­śni­kiem psów. Dwa­na­ście godzin póź­niej mia­łam już dwa tysiące odpo­wie­dzi. Po kilku dniach, prze­kro­czyw­szy osiem tysięcy pozy­cji, prze­sta­łam uzu­peł­niać listę.

Gdy­by­ście kie­dyś poczuli się zała­mani lub zdo­ło­wani, spi­sana przeze mnie lista imion i towa­rzy­szą­cych im histo­rii z pew­no­ścią popra­wi­łaby wam humor. Entu­zjazm, z jakim ludzie odpo­wie­dzieli na moją prośbę, był pierw­szym sygna­łem, na jaki skarb się natknę­łam: na gro­madę otwar­tych, peł­nych dobrej woli osób goto­wych podzie­lić się tym i owym na temat swo­ich pupi­lów. Liczne histo­rie zaczy­nają się od słów: „Chciał­bym opo­wie­dzieć o swoim psie” i nie­mal zawsze są one zabawne, uro­cze, śmieszne albo wzru­sza­jące. Jako pewna całość oka­zują się odbi­ciem tych pięk­nych cech, które podzi­wiamy w psach: ich wier­no­ści, weso­ło­ści, trwa­ło­ści uczuć. Wygląda na to, że od pierw­szej chwili, gdy czwo­ro­nóg poja­wia się w naszym domu, ofia­ro­wu­jemy mu to samo, co on ofia­ro­wuje nam; od początku trak­tu­jemy go jak członka rodziny. On macha do nas ogo­nem, liże nas, pod­ska­kuje, wpa­truje się w nas; my z czu­ło­ścią odwza­jem­niamy jego spoj­rze­nie, tyle że nie mamy czym poma­chać. Ale nasze „mer­da­nie ogo­nem” czuje się cza­sami w nada­wa­nych psom imio­nach – czuje się tro­skę i przy­wią­za­nie. Nie spo­sób wymy­ślić takiego imie­nia jak „Stella Poopers” bez solid­nej por­cji czu­ło­ści połą­czo­nej z weso­ło­ścią.

Cho­ciaż wiele psich imion ma żar­to­bliwy cha­rak­ter, nie umniej­sza to emo­cjo­nal­nej war­to­ści uzy­ska­nych przeze mnie infor­ma­cji: nie­jedna z histo­rii o nada­wa­niu imion psom jest naprawdę poru­sza­jąca. Czuje się w nich oso­bi­ste zaan­ga­żo­wa­nie.

W ten spo­sób dotar­łam do zaska­ku­ją­cej prawdy: w Sta­nach Zjed­no­czo­nych imiona dla psów wybie­ramy rów­nie pie­czo­ło­wi­cie co dla ludz­kich dzieci (o ile nie bar­dziej). Pamię­tam, jak było z moim synem. Ciąża trwa dzie­więć mie­sięcy, co daje przy­szłym rodzi­com czas na prze­wer­to­wa­nie kalen­da­rzy, gorące spory o imiona, które jeden z part­ne­rów pro­po­nuje, a dla dru­giego są nie do przy­ję­cia, roz­wa­że­nie i odrzu­ce­nie dzie­siąt­ków moż­li­wo­ści. W końcu wybrane imię zra­sta się z przy­cho­dzącą na świat osobą. I nie jest to błaha histo­ryjka. Ma cię­żar gatun­kowy ade­kwatny do istoty ludz­kiej, która wycho­dzi spo­mię­dzy nóg matki.

W przy­padku psa też mogą się poja­wić spory, poszu­ki­wa­nia (jak się dowie­dzia­łam) w spi­sach imion dla dzieci, ale koń­co­wym efek­tem jest choćby Mr. Pic­kles – i wszy­scy są zachwy­ceni. Imię psa z reguły coś mówi o wła­ści­cielu i jego rodzi­nie – coś, czym ten chce się podzie­lić, co jest mu dro­gie. Pro­ces obmy­śla­nia imie­nia staje się czę­ścią życio­rysu psa, który two­rzą wspól­nie z opie­ku­nem. Bywają histo­rie gęste od emo­cji, a wybrane w rezul­ta­cie imiona roją się od ukry­tych zna­czeń. Poniż­sza opo­wieść o psie imie­niem Rufus Marvel nie należy do wyjąt­ków:

Nazywa się Rufus, ponie­waż zna­leź­li­śmy go w dniu uro­dzin Rufusa Tho­masa, pio­sen­ka­rza, który napi­sał i wyko­nał pio­senkę Funky Chic­ken. Mój poprzedni pies, przed Rufu­sem, nazy­wał się Chic­ken. A Marvel, ponie­waż Rufus Tho­mas dał takie imię swo­jemu synowi.

A to prze­czy­ta­łam o szcze­niaku, który wabi się Cash (jed­nym z czte­rech na liście):

Jest pra­wie cały czarny i nie lubi ogrom­nej więk­szo­ści ludzi, więc dałam mu imię po John­nym Cashu (i jego czar­nej gar­de­ro­bie)! Pasuje do niego i ze względu na kolor, i dla­tego, że mój poprzedni pies nosił imię Rose, nawią­zu­jące do pio­senki Casha Give My Love to Rose.

Histo­rie Rufusa Marvela i Casha należą do czę­sto powra­ca­ją­cego gatunku uza­sad­nień, czym kie­rują się ludzie, wybie­ra­jąc imię dla psa. Mnó­stwo psów nazwano na cześć sław­nych osób (niech Jimmy Car­ter, Har­per Lee, Mark Rothko i Tina Fey zasta­no­wią się, czy przy­nosi im to zaszczyt). Inspi­ra­cją oka­zują się rów­nież suk­cesy spor­towe (Trick dla upa­mięt­nie­nia hat-tricku, czyli trzech bra­mek w jed­nym meczu, przez pew­nego hoke­istę), tek­sty poetyc­kie (Lola z tytułu zna­nej pio­senki zespołu Kinks) i posta­cie lite­rac­kie (Pad­ding­ton, Wat­son, ale i Sher­lock). Wiele imion odnosi się do oso­bo­wo­ści zwie­rząt – na przy­kład Sassy, Moxie, Hammy47 („jak wielki kawał szynki”), Pep­per („ostra dziew­czyna”) – albo do koloru ich sier­ści – nie­zli­czone od wie­ków czarne Blac­kie mają solidną repre­zen­ta­cję. Poważny pakiet imion świad­czy o pró­bach powią­za­nia poprzed­niego psa z nowym. Takie imiona jak Fran­klin wyni­kają nie­raz z chęci pod­trzy­ma­nia „tra­dy­cji” wcze­śniej­szych pupi­lów – Fara­daya i Edi­sona. Nie­które psy otrzy­mują po pro­stu imię poprzed­nika – zwy­kle szcze­gól­nie kocha­nego albo pierw­szego w życiu danej osoby bądź jed­nego i dru­giego naraz. To ostat­nie podej­ście nie ogra­ni­cza się zresztą do psów. I tu mamy nowość w porów­na­niu z próbką Safire’a z 1985 roku. Wiele psów otrzy­muje imiona po jakiejś oso­bie – przy­ja­cielu albo zmar­łym krew­nym48. Licz­nie repre­zen­to­wane są bab­cie.

Swego rodzaju uzgad­nia­nie imion kolej­nych pod­opiecz­nych, a zwłasz­cza nada­wa­nie im imion po krew­nych, świad­czy wyraź­nie o trak­to­wa­niu psów jako peł­no­praw­nych człon­ków rodziny. Jak choćby w przy­padku kobiety z tytu­łem dok­tor­skim, która wyszła za mąż za męż­czy­znę nazwi­skiem Hyde. Nazwała swo­jego psa Jekyll, więc ich „rodzinę” two­rzyli odtąd: Dok­tor, Jekyll i Mr. Hyde. Albo matki Juliana i Juana, która dała pupi­lowi imię Jupi­ter, by paso­wało do imion synów. Wiele psów „przej­muje” – albo otrzy­muje – nazwi­ska swo­ich ludzi, co przy­po­mina upa­mięt­nia­nie bli­skich przez nada­wa­nie ich imion dzie­ciom.

Trend nada­wa­nia psom ludz­kich imion nie jest już przej­ściową modą, lecz oby­cza­jem49.Wpraw­dzie wśród bli­sko ośmiu tysięcy imion wiele jest takich, któ­rych nie nosi żaden czło­wiek – Adden­dum, Fiz­zing Whi­zbee, Honey Bee, Oreo, Raz­zma­tazz, Sproc­ket, Tobler­sone (powin­nam powie­dzieć: „obec­nie nie nosi”, bo kto wie, co będzie kie­dyś). Lecz tylko jedna osoba wspo­mi­nała o opo­rach przed nada­wa­niem psom ludz­kich imion (choć swo­jemu psu dała imię Daisy, które jed­nak tra­fia się wśród ludzi). Powszech­niej­sze są takie odczu­cia jak u wła­ści­ciela psa Donalda: „Lubię, jak psy noszą ludz­kie imiona (…) ale nie nazwa­łem swo­jego psa na cześć Trumpa!”. „Zawsze chcia­łam mieć Lucy, wszystko jedno: dziecko czy psa” – pisze pani suczki Lucy. Naj­wy­raź­niej wiele imion pla­no­wano dla przy­szłych córek, a skoro rodzili się syno­wie albo nie było dzieci wcale, poja­wiały się pie­ski Zoey, Gra­cie, Greta, Chloe, Sylvia50. „Nie nadał­bym dziecku imie­nia Bow­ser (cysterna) – mówi pan nie­ja­kiego Silasa – dla­czego więc miał­bym tak nazwać psa?” (na mojej liście jest jeden Bow­ser, nazwany tak na cześć boha­tera gry wideo).

Wśród dwu­dzie­stu naj­po­pu­lar­niej­szych imion psów w mojej próbce wszyst­kie prócz jed­nego są zde­cy­do­wa­nie imio­nami ludz­kimi: Lucy, Bella, Char­lie, Daisy, Penny, Buddy, Max, Molly, Lola, Sophie, Bailey, Luna, Mag­gie, Jack, Toby, Sadie, Lily, Gin­ger i Jake. Trzeba zro­bić spory skok w dół listy, by dotrzeć do imion w rodzaju Pep­per, Bear, Lucky, Peanut i Buster, które pasują bar­dziej (jeśli nie wyłącz­nie) do gatunku Canis niż Homo. Co cie­kawe, wiele imion z czo­łówki listy zyskało ostat­nio na popu­lar­no­ści także w przy­padku dzieci, choć nie spo­ty­kało się ich tak czę­sto, kiedy dzi­siejsi wła­ści­ciele psów otrzy­my­wali imiona od swo­ich rodzi­ców. Wśród tysięcy uczest­ni­ków mojej ankiety nie ma ani jed­nej Belli i jest tylko jedna Lucy – acz­kol­wiek w ciągu ostat­niej dekady biura Social Secu­rity rok w rok odno­to­wują oby­dwa te imiona wśród stu naj­czę­ściej nada­wa­nych nowo­rod­kom.

W nazew­nic­twie psów widać wyraźne trendy, lecz z dru­giej strony wyjąt­ko­wość nie­któ­rych imion zdra­dza ich spe­cy­ficzne źró­dła. Bli­sko trzy czwarte imion z mojej listy wystę­puje na niej tylko raz. Mamy więc jed­nego Schultza, jedną Sonję, jed­nego Stud­muf­fina (pew­nie świat nie pomie­ściłby wię­cej niż jed­nego psa, któ­rego imię ozna­cza „Przy­stoj­niak”). Te dzi­wac­twa zwy­kle oka­zują się mieć sens, choć ich wytłu­ma­cze­nia bywają roz­kosz­nie pokrętne. Matka psa wabiła się Cal­lie, co koja­rzy się z Kali­for­nią. Jeśli dodamy do tego, że zwie­rzak ma popie­latą sierść, myśl wędruje w kie­runku kali­for­nij­skiego zespołu Gra­te­ful Dead i jego pio­senki Touch of Gray (dotyk sza­ro­ści), któ­rej tekst zawiera linijkę: „I will survive” (prze­żyję to), co w prze­kła­dzie na język wło­ski brzmi Sopravvivrò, a po uprosz­cze­niu dla łatwiej­szej wymowy staje się imie­niem psa: Soapy.

Im dłu­żej ślę­cza­łam nad listą, prze­cie­ra­jąc zmę­czone oczy (pod­czas gdy mój wła­sny pies Fin­ne­gan zer­kał na mnie skon­ster­no­wany), tym wię­cej znaj­do­wa­łam róż­nych kate­go­rii imion. Pies neu­rop­sy­cho­loga nosi jako imię nazwę neu­ro­prze­kaź­nika, pies nauczy­ciela przy­rody oka­zuje się Nim­bu­sem, psy wła­ści­cieli będą­cych miło­śni­kami muzyki wabią się Tim­bre lub Coda. Pies szefa kuchni naj­pew­niej będzie się wabił Mignon. Jeśli pozwo­li­cie dzie­ciom wybrać imię dla psa, to przez następne pięt­na­ście lat przy waszych nogach będą masze­ro­wać Spar­kles, Shaggy, Sprin­kles lub Doodle Butt51.

Na wybór imie­nia nie­raz mają wpływ psy. „Sam powie­dział, jak mamy go nazwać” – stwier­dziło kilka osób. Inni respon­denci wyma­wiali na próbę imię i cze­kali na reak­cję pupila. Nie­jedno imię wybrano, ponie­waż „po pro­stu paso­wało” – do tej kate­go­rii należy także mój Fin­ne­gan. W nale­żą­cych do nich imio­nach naj­bar­dziej ujmu­jące jest dla mnie wpi­sane w nie zało­że­nie, że pies, zanim jesz­cze do nas tra­fił, już miał oso­bo­wość, którą oto zaczy­namy teraz odkry­wać, począw­szy od imie­nia.

Wiele osób twier­dzi, że ich pies „wygląda jak” Char­lie, Monty czy Missy albo jak inne zwie­rzę – niedź­wiedź, kró­lik, koala, lis, plu­szowy miś (okej, pra­wie jak zwie­rzę). Psiak uwiel­bia­jący ska­kać może zostać Pasi­ko­ni­kiem, a masywny – Tan­kiem. Potul­ność, łagod­ność, pło­chli­wość czy po pro­stu „kobiece” cechy cha­rak­teru owo­cują imio­nami odzwier­cie­dla­ją­cymi te cechy. Pies rasy nie­miec­kiej zosta­nie Frit­zem, rasy irlandz­kiej – Mur­phym. Dzięki mojej liście dowie­dzia­łam się, że Kre­kel to holen­der­ska nazwa kry­kieta, Tasca to po wło­sku „kie­szeń”, a Saburo to u Japoń­czy­ków „trzeci syn”.

Jest też w nazew­nic­twie nie­mało wygłu­pów. Przy­po­mi­nam sobie pewne bada­nia pro­wa­dzone w naszym Labo­ra­to­rium Świa­do­mo­ści Psów, pod­czas któ­rych pro­si­li­śmy wła­ści­cieli o przy­sy­ła­nie nagrań wideo poka­zu­ją­cych, jak barasz­kują ze swo­imi pupi­lami. Przej­rze­li­śmy je wszyst­kie i stwo­rzy­li­śmy długą listę zacho­wań ludzi oraz psów w nadziei, że pozwoli to nam lepiej zro­zu­mieć mecha­nizm tych zabaw. Cho­ciaż sta­ra­łam się ze wszyst­kich sił patrzeć na te fil­miki okiem naukowca, to jed­nak czę­sto były to sceny tak uro­cze, swa­wolne i roz­chi­cho­tane, że poważny eks­pe­ry­ment sta­wał się czy­stą ucie­chą. Ludzie pozwa­lali się lizać po twa­rzy, wyli jak wilki, pod­kra­dali się z tyłu do psów i ogól­nie zacho­wy­wali się nie na swój wiek. Psy pro­wo­kują do wygłu­pów. Wil­liam Safire pisał w swo­jej rubryce w „New York Time­sie” o swoim owczarku nie­miec­kim, któ­remu nadał imię po Hen­rym A. Kis­sin­ge­rze (poli­tyku szcze­gól­nie iry­tu­ją­cym Safire’a): „Bawiło mnie, że mogę bez­kar­nie wołać: «Leżeć, Henry!»”. Bez wąt­pie­nia miał do tego sporo oka­zji. Są psy, które wabią się „Stelll­la­aaa!”52, Irene (więc można im powie­dzieć: „Dobra­noc, Irene”53) albo „Luuucy!”(co wyma­wia się z uda­wa­nym obu­rze­niem, jak u Desiego Arnaza54). W duchu Henry’ego mamy nawet psa imie­niem Dam­nit55. Wykrzyk­nik domyślny.

Rzec trzeba, że pomimo takich fry­wol­no­ści więk­szość wła­ści­cieli psów pod­cho­dzi do sprawy imie­nia poważ­nie. Wielu respon­den­tów pod­kre­ślało, że imię musi być „godne”; inni dbali o to, by wyra­żało „sza­cu­nek” dla zwie­rzę­cia. Nie­któ­rym psom zmie­niano imiona nada­wane przez poprzed­nich wła­ści­cieli lub w schro­ni­sku na przy­kład z takich oto powo­dów:

Biffy’ego nazwali w schro­ni­sku Beefa­roni, co naszym zda­niem było dziwne i nie­smaczne56(…) ale reago­wał na słowo beef, więc prze­chrzci­li­śmy go na Biftek (stek po fran­cu­sku lub turecku), co szybko zamie­niło się w Biffy.

Czę­ściej jed­nak zacho­wy­wano stare imię, aby oszczę­dzić szcze­nia­kowi roz­te­rek i nie­po­ko­jów, któ­rych i tak jego dotych­cza­sowe życie było pełne. Tak pisano o Gor­do­nie:

To było imię nadane mu w schro­ni­sku, skąd go wzię­li­śmy. Nie chcie­li­śmy go zmie­niać, bo to by psa zdez­o­rien­to­wało”.

Naj­do­sko­nal­sze połą­cze­nie szcze­rego sza­cunku z nie­ba­nal­nym dow­ci­pem ujaw­nia się w ostat­niej kate­go­rii: peł­nych imion poprze­dzo­nych tytu­łem grzecz­no­ścio­wym. Pano­wie – Mister Biscuit, Tibbs, Barns, Dog, T. Bree, Big, Wil­son i Wad­dles w towa­rzy­stwie panien – Miss Money­penny, Mini Cooper i Kitty. Nie mogę się docze­kać dnia, kiedy zaanon­suję z przy­jem­no­ścią psie oso­bi­sto­ści przy­by­wa­jące na przy­ję­cie:

Maca­roni Noodle the Famous Gol­den­do­odle,

Abi­gail Heidi Gret­chen Von Dro­olen-Slob­ben (znany jako „Abby”),

Mr. Toberc­les, the Magni­fi­cent Mut­t­ness (znany jako „Toby”),

Cob­ber Cor­gwyn’s Gwi­lym the Red Rab­scal­lion,

Gro­ver Nip­per Leaky Puc­cini Fuzzy Muz­zle Mucho Poocho Mil­ler Shan­ner,

Tcho­upi­to­ulas Napo­leon,

Sir Pug­sley,

Sir Fran­klin Hum­ph­rey,

Sir Char­les von Bar­king­ton,

Baron von Doofus,

Bubby von Forza,

Doctor Fre­de­ric von Doom,

Maxi­mil­lian von Sals­burg,

Otto von Bis­bark,

The­odore von Kiçrmíçn,

Baron von Schnap­p­sie

oraz Dr. Pic­kles57.

* * *

Zanim Fin­ne­gan stał się Fin­ne­ganem, był Upto­nem. Podo­bało nam się to imię i chęt­nie byśmy je zosta­wili, ale wtedy nie wie­dzie­li­śmy jesz­cze zbyt wiele o naszym psie. Na próbę przez tydzień woła­li­śmy więc tak na tę małą, ruchliwą istotę buszu­jącą wśród opa­dłych liści; zaga­dy­wa­li­śmy tak do niej, schy­la­jąc się, by przy­jąć przy­ja­zne liź­nię­cie. Ale to jakby… nie był on. Ten pies to był Fin­ne­gan i gdy tylko zmie­ni­li­śmy mu imię, stało się jasne, że świet­nie do niego pasuje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

To naprawdę roz­cza­ro­wu­jące. Muszę oka­zy­wać duże samo­za­par­cie, by nie roz­czu­lać się nad wita­ją­cym mnie rado­śnie psem, nawet jeśli mam z nim tylko krótki kon­takt. [wróć]

Wszyst­kie nazwy łaciń­skie zaczerp­nę­łam ze zna­ko­mi­tej książki Johna Wri­ghta The Naming of the Shrew: A Curio­usHi­story of Latin­Na­mes (Lon­don 2014). [wróć]

Mal­ga­ska nazwa indrysa brzmi baba­koto. [wróć]

Wia­do­mo­ści o ety­mo­lo­gii zaczerp­nę­łam z: Oxford English Dic­tio­nary. [wróć]

P. Mar­tin, H. C. Kra­emer, Indi­vi­du­al­dif­fe­ren­ces in beha­viour and the­ir­sta­ti­sti­cal­con­se­qu­en­ces, „Ani­mal Beha­viour” 1987, nr 35, s. 1366–1375. [wróć]

Te metody, w więk­szo­ści na­dal sto­so­wane, same w sobie są źró­dłem pro­ble­mów. Obroża, tatuaż, zmie­niona barwa piór, loka­li­za­tory czy nacię­cia czę­sto oka­zują się bowiem przy­czyną zmian w zacho­wa­niu zwie­rzę­cia. Zaob­ser­wo­wano, że takie zna­ko­wa­nie wpływa na spo­sób odży­wia­nia się, zabez­pie­cza­nia tery­to­rium czy spo­sób migra­cji. Nie­które matki odrzu­cają ozna­ko­wane potom­stwo. Bada­cze szu­kają obec­nie spo­so­bów na ogra­ni­cze­nie tych pro­ble­mów, do któ­rych docho­dzą także stres zwie­rzę­cia wywo­łany mani­pu­la­cjami przy zna­ko­wa­niu, krót­ko­trwałe kon­se­kwen­cje usy­pia­nia, a na dłuż­szą metę dodat­kowe zuży­cie ener­gii wyni­ka­jące ze zwięk­szo­nej przez ozna­ko­wa­nie masy ciała (istotne choćby u mło­dego ptaka), co może mieć fatalne skutki. [wróć]

Cyt. za: E. S. Ben­son, Naming the etho­lo­gi­cal­su­bject, „Science in Con­text”2016, nr 29, s. 107–128. [wróć]

O pro­ble­mach zwią­za­nych z iden­ty­fi­ka­cją kon­kret­nych osob­ni­ków: R. Ken­ward, A Manual for Wil­dlife Radio Tag­ging, Lon­don 2000. [wróć]

W prze­ci­wień­stwie do kotów, które oce­niał jako „zwie­rzęta nie­cier­pliwe, hała­śliwe i zło­śliwe”. Te mądre koty! [wróć]

D. P. Todes, Pavlov’s Phy­sio­logy Fac­tory: Expe­ri­ment, Inter­pre­ta­tion, Labo­ra­tory Enter­prise, Bal­ti­more 2001. [wróć]

I. Pavlov, Con­di­tio­ned Refle­xes (1927), https://psychc­las­sics.yorku.ca/Pavlov/(dostęp: 1 czerwca 2020). [wróć]

L. Sharp, The ani­mal com­mons in expe­ri­men­tal labo­ra­tory science, wystą­pie­nie na semi­na­rium w ramach Human-Ani­mal Stu­dies, Colum­bia Uni­ver­sity, 25 kwiet­nia 2017. [wróć]

H. Bort­feld, J. L. Mor­gan, R. M. Golin­koff, K. Rath­bun, Mommy and me: fami­liar names help launch babies into spe­ech-stream seg­men­ta­tion, „Psy­cho­lo­gi­cal Science” 2005, nr 164, s. 298–304. [wróć]

Wiemy obec­nie, że zwie­rzęta posia­da­jące imię mogą zyski­wać swego rodzaju prze­wagę nad tymi bez­i­mien­nymi. Na przy­kład w tych obję­tych bada­niem far­mach, gdzie kro­wom nada­wano imiona, uzy­ski­wano w okre­sie lak­ta­cji śred­nio o 258 litrów mleka wię­cej niż na tych, gdzie nie zwra­cano się do zwie­rząt po imie­niu. Przy­pusz­czal­nie był to pozy­tywny efekt trak­to­wa­nia krów z sza­cun­kiem. Zob. C. Ber­ten­shaw, P. Row­lin­son, Explo­ring stock mana­gers’ per­cep­tions of the human-ani­mal rela­tion­ship on dairy farms and an asso­cia­tion with milk pro­duc­tion, „Anthrozoös” 2009, nr 22, s. 59–69; D. Valenze, Milk: A Local and Glo­bal History, New Heaven–Lon­don 2009. [wróć]

T. Schmi­djell, F. Range, L. Huber, Z. Virányi, Do owner­shave a Cle­ver Hans effect on dogs? Results of a poin­ting study, „Fron­tiers in Psy­cho­logy”2012, nr 3, s. 558. [wróć]

J. Bräuer, J. Call, M. Toma­sello, Visual per­spec­tive taking in dogs (Canis fami­lia­ris) in the pre­sence of bar­riers, „Applied Ani­mal Beha­viour Science” 2004, nr 88, s. 299–317. [wróć]

P. Piotti, J. Kamin­ski, Do dogs pro­vide infor­ma­tion help­fully?, „PLOS One 2016”, nr 11, e0159797. [wróć]

A. Horo­witz, J. Hecht, A. Dedrick, Smel­ling­mo­reor less: Inve­sti­ga­ting the olfac­tory expe­rience of the dome­stic dog, „Lear­ning and Moti­va­tion” 2013, nr 44, s. 207–217. [wróć]

A ponadto: Allie, Amber, Anouk, Asia, Bailey, Bat­man, Clyde, Dakota, Dip­per, Duffy, Ellis, Fern, Fina, Fran­kie, Gray­son, Har­ris, Hen­n­rey, Henry, Hud­son, Jake, drugi Jake, Joey, Leila, Madi­son, Maebe, Mag­gie, Mar­low, dwie Mie, Mojo, Monty, Mugsy, Por­ter, Rex, River, Sadie Ale­xan­dra, Sco­oter, Sha­key, Shelby, Stitch Cas­bar, Wal­ter, Webster, Wil­bur i Wil­son. Nie, nie zapo­mnia­łam o was. [wróć]

A. Arluke, C. R. San­ders, Regar­ding Ani­mals, Phi­la­del­phia 1996, s. 12–13. [wróć]

Dosłow­nie: Fin­ne­gan Zacznij-jesz­cze-raz Trzeci; po angiel­sku dwa pierw­sze słowa się rymują (przyp. tłum.). [wróć]

W. Schot­t­man, Pro­ver­bial dog names of the Baatombu: A stra­te­gic alter­na­tive to silence, „Lan­gu­age in Society” 1993, nr 22, s. 539. [wróć]

New York City Depart­ment of Health, Dog names in New York City, http://a816-dohbesp.nyc.gov/Indi­ca­tor­Pu­blic/dogna­mes/ (dostęp: 18 sierp­nia 2018). [wróć]

Xeno­phon, On Hun­ting, https://archive.org/deta­ils/arrianoncoursing00arri/page/n15/mode/2up (dostęp: 1 czerwca 2020). [wróć]

Po grecku Sty­rax, Bryas i Hybris, które bywają także tłu­ma­czone jako Kolec, Bystrzak i Łobuz. [wróć]

J. M. O’Brien, Ale­xan­der the Great: The Invi­si­ble Enemy, Lon­don 1994. [wróć]

A. Mayor, Names of dogs in ancient Gre­ece, http://www.won­der­sand­ma­rvels.com/2012/07/names-of-dogs-in-ancient-gre­ece-3.html (dostęp: 25 maja 2020). [wróć]

K. Wal­ker-Meikle, Medie­val Dogs, Lon­don 2013. [wróć]

The Naming of Dogs, „The Spec­ta­tor”, 6 maja 1871. [wróć]

„Chi­cago Field”, 19 sierp­nia 1876. [wróć]

W angiel­skim ame­ry­kań­skim w więk­szo­ści dwu- i trzy­sy­la­bo­wych imion akcent pada na pierw­szą sylabę, więc nie jest to zbyt rygo­ry­styczne wyma­ga­nie; dłuż­sze imiona jed­nak rzadko są w ten spo­sób akcen­to­wane, gdyż reguły fono­lo­giczne nie pozwa­lają, by wyraz koń­czył się trzema kolej­nymi nie­ak­cen­to­wa­nymi syla­bami (Jesse Sche­idlo­wer, kon­takt pry­watny, 29 sierp­nia 2017). [wróć]

„Notes and Queries”, 6 paź­dzier­nika 1888, http://bit.ly/2wlMNXY (dostęp: 1 czerwca 2020). [wróć]

AKC namin­gru­les, http://www.akc.org/regi­ster/naming-of-dog/(dostęp: 8 sierp­nia 2017). [wróć]

„The Ame­ri­can Ken­nel Gazette and Stud­Book”, nr 34, http://bit.ly/2vpp3oD (dostęp: 8 sierp­nia 2017). [wróć]

„Notes and Queries”, 6 paź­dzier­nika 1888, http://bit.ly/2wlMNXY (dostęp: 25 maja 2020). [wróć]

K. Grier, Pets in Ame­rica: A History, Orlando 2006, s. 34. [wróć]

H. C. Trigg, The Ame­ri­can Fox-hound, Glas­gow 1890. [wróć]

R. Zacks, Cha­sing the LastLaugh: Mark Twain’s Rau­cous and Redemp­tive Round-the-World Comedy Tour, New York 2016. [wróć]

„Har­per’s Young People”, 1879–1880 (20 tomów). [wróć]

Fashions in dogs’ names, „Austin Daily Sta­te­sman”, 28 paź­dzier­nika 1896, s. 6. [wróć]

Natio­nal Ame­ri­can Ken­nel Club Stud­Book, t. 1, St. Louis 1878. [wróć]

K. Grier, Pets in Ame­rica…, dz. cyt., s. 237. [wróć]

Zob. https://www.harts­da­le­pet­cre­ma­tory.com/about-us/our-history/ (dostęp: 25 maja 2020). [wróć]

Cho­ciaż prośba tej kobiety zain­spi­ro­wała wła­ści­ciela terenu do zało­że­nia cmen­ta­rza, z któ­rego mogliby korzy­stać także inni pogrą­żeni w smutku wła­ści­ciele psów, które ode­szły, to jej nazwi­sko oraz imię jej psa i jego nagro­bek bez­pow­rot­nie zagi­nęły. [wróć]

S. Bran­des, The meaning of Ame­ri­can pet ceme­te­ry­gra­ve­sto­nes, „Eth­no­logy” 2009, nr 48, s. 99–118. [wróć]

On Lan­gu­age: Name­that dog, „New York Times Maga­zine”, 22 grud­nia 1985. [wróć]

Ang. sassy – pyskaty, moxie – werwa, ham – szynka, pep­per – pieprz (przyp. tłum.) [wróć]

W prak­tyce takiego odda­wa­nia czci zmar­łym wyprze­dziło nas indiań­skie ple­mię Tlin­git z Ala­ski. Jak wyja­śnił mi Bob Fagen: „Jeśli ktoś nie ma dziecka, które mógłby obda­rzyć imie­niem danej osoby, wolno mu nadać je psu i jest to czę­ste zja­wi­sko” (Bob Fagen, kon­takt oso­bi­sty, 2 lipca 2017; zob. też: G. T. Emmons, The Tlin­git Indians, Seat­tle 1991). [wróć]

Tak jest przy­naj­mniej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, lecz by­naj­mniej nie na całym świe­cie. Na przy­kład na Taj­wa­nie nie­wiele psów otrzy­muje ludz­kie imiona. Według wyni­ków pew­nej ankiety naj­częst­szy zwy­czaj sta­nowi dupli­ko­wa­nie potocz­nych słów, na przy­kład maomao (futro), paopao (bąbel) czy quia­nqu­ian (pie­niądz). Podobny jest nato­miast emo­cjo­nalny ładu­nek imion. Zob. L. N. H. Chen, Pet-naming prac­ti­ces in Taiwan, „Names” 2017, nr 65, s. 167–177. [wróć]

Na forach poświę­co­nych imio­nom dzieci sły­szy się nie­rzadko, że inspi­ra­cją było dla kogoś wcze­śniej­sze nada­nie imie­nia psu przez przy­ja­ciela lub członka rodziny. Mało komu się to podoba. Nada­wa­nie psom imion po ludziach upo­wszech­niło się, nada­wa­nie czło­wie­kowi imie­nia po psie wciąż ucho­dzi za dzi­wac­two. Zob. na przy­kład: pro­fil Lau­ren Col­lins na Twit­te­rze, 2 sierp­nia 2017, po jej arty­kule o imio­nach dzieci w „The New Yor­ke­rze”. [wróć]

Spar­kle – iskierka, shaggy – kudłacz, sprin­kle – posypka, doodle­butt – dosł. uma­zany tyłek (przyp. tłum.) [wróć]

„Stell­la­aaa!” – okrzyk pada­jący w gło­śnej sce­nie filmu Tram­waj zwany pożą­da­niem (przyp. tłum.). [wróć]

Good­ni­ght, Irene – tytuł popu­lar­nej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych pio­senki fol­ko­wej (przyp. tłum.). [wróć]

Desi­de­rio Arnaz – pio­sen­karz i aktor kubań­skiego pocho­dze­nia; nawią­za­nie do jego roli w serialu Kocham Lucy z lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku (przyp. tłum.). [wróć]

Ang. Dam­nit! – Niech to dia­bli! (przyp. tłum.). [wróć]

Beefa­roni – potrawa ame­ry­kań­ska inspi­ro­wana kuch­nią wło­ską, maka­ron z woło­winą; beef – woło­wina (przyp. tłum.). [wróć]

Autorka paro­diuje ary­sto­kra­tyczne nazwi­ska, przy­domki i tytuły w róż­nych języ­kach, mię­dzy innymi nie­miec­kim, walij­skim, wło­skim, nie­kiedy nawią­zu­jąc do zna­nych postaci, na przy­kład w nazwi­sku nie­miec­kiego poli­tyka Ottona von Bismarcka zamie­niła koń­cówkę marck na bark (szcze­kać), a von Sals­burg koja­rzy się z austriac­kim mia­stem Sal­zburg, ale zara­zem z salsą. Roz­szy­fro­wa­nie innych gier słow­nych pozo­sta­wiam czy­tel­ni­kowi (przyp. tłum.). [wróć]