Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W 2006 roku Arnon Grunberg, autor m.in. powieści „Tirza”, wyjechał z holenderską armią do Afganistanu, podążając za radą, której Maksym Gorki udzielił Izaakowi Bablowi – by wstać od biurka i iść między ludzi. Tak powstał zbiór „Kamermeisjes en soldaten” (Pokojówki i żołnierze), w którym znalazły się również teksty z Guantánamo, Peru, Libanu, Kosowa, Czarnogóry i Paragwaju. Latem 2007 roku Grunberg zatrudnił się incognito w pewnym bawarskim hotelu, a w maju 2008 przebywał z armią USA w Iraku. Od tamtej pory opublikował niezliczone teksty o ludziach i bieżących wydarzeniach politycznych i społecznych, na przykład o podróży z Nijmegen przez dawne republiki radzieckie do Kabulu w towarzystwie afgańskiego uchodźcy, o swoim dobrowolnym pobycie w klinice psychiatrycznej w Belgii czy o wyjeździe na tereny Zachodniego Brzegu Jordanu, gdzie mieszka siostra Arnona.
W 2021 ukazali się „Psychiatrzy i masażyści” - zbiór tekstów, które powstawały od grudnia 2009 do czerwca 2020 roku, z motywem przewodnim: nieustraszonym poszukiwaniem człowieka - uwikłanego w wojnę, w drodze na wakacje, znajdującego się na progu załamania psychicznego. Grunberg pisze, by przekroczyć samego siebie, wyjść poza własną strefę komfortu, odnaleźć prawdę i poznać prawdziwy świat na jego peryferiach, często ryzykując życiem w trakcie swych eskapad.
Arnon Grunberg pochodzi z Amsterdamu, mieszka w Nowym Jorku. Jest uważany za jednego z najlepszych i najciekawszych współczesnych pisarzy niderlandzkich. To również znany publicysta komentujący wydarzenia współczesnego świata. W 2009 roku otrzymał Constantijn Huygens Prize za całokształt twórczości. Po polsku ukazały się dotąd dwie książki Grunberga, w tym w 2018 roku w Pauzie powieść „Tirza”, najbardziej znana książka Grunberga, uhonorowana wieloma nagrodami, między innymi: holenderską Libris i belgijską Złotą Sową. Została przetłumaczona na 21 języków. W 2010 roku holenderskie środowisko literackie uznało „Tirzę” w badaniach tygodnika „De Groene Amsterdammer” za jedną z najważniejszych powieści XXI wieku. W 2019 roku autor odwiedził Warszawę na zaproszenie Big Book Festival, a w 2021 roku adaptacja powieści trafiła na deski Wrocławskiego Teatru Współczesnego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 579
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Slachters en psychiaters
Przekład Małgorzata Diederen-Woźniak
Redakcja Kamila Dominika Michalak
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
Psychiatrzy i masażyści to wybór tekstów z powyższego zbioru.
Wyboru dokonała Anita Musioł, Wydawnictwo Pauza.
Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki i redaktorki, chyba, że zaznaczono inaczej.
SLACHTERS EN PSYCHIATERS
Copyright © 2021 by Arnon Grunberg
Original titleSlachters en psychiaters
First published in 2021 by Uitgeverij Nijgh & Van Ditmar, Amsterdam
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Diederen-Woźniak, 2024
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2024
Zdjęcie autora na okładce Copyright © Opale/Leemage/East News
This publication has been made possible
with financial support from the Dutch
Foundation for Literature.
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-971361-6-8 (EPUB); 978-83-971361-6-8 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2024
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Nie przestanę pisać reportaży.
Jest jeszcze wiele do odkrycia, ciekawość nie słabnie,
dialog z innym wydaje mi się niezbędny w pracy i życiu.
ARNON GRUNBERG
W mglisty czwartkowy poranek w grudniu 2008 roku miejsca w samolocie Ukraińskich Linii Lotniczych – lot numer 819 z Wiednia do Odessy – nie są zapełnione nawet w połowie. Większość nielicznych pasażerów stanowią mężczyźni. Ponad połowa z nich pochodzi z Ameryki. Jadą do Ukrainy w poszukiwaniu narzeczonej, przynajmniej oficjalnie, bo są wśród nich zapewne i tacy, którzy szukają innych przygód. Biorą udział w wycieczce Romance Tour zorganizowanej przez International Marriage Agency (IMA), w tym wypadku przez firmę A Foreign Affair z siedzibą w Phoenix w Arizonie.
Koszt dziesięciodniowej wycieczki, bez przelotu z Ameryki do Odessy, wynosi niecałe trzy tysiące dolarów. W ramach tej ceny mężczyzna szukający żony może liczyć na noclegi w trzech ukraińskich miastach, transport autobusowy z lotniska do hotelu, z miasta do miasta, zwiedzanie Odessy i trzy wieczorki towarzyskie. To znaczy: spotkania, na których kilkadziesiąt ukraińskich kobiet ma okazję poznać dwudziestu amerykańskich mężczyzn. Obecni są także tłumacze, ponieważ wiele pań szukających zagranicznego męża mówi słabo lub nie mówi wcale po angielsku.
Zamożniejsi klienci, którzy nie mają ochoty patrzeć, co konkurencja wyprawia na wieczorkach towarzyskich, mogą zamówić wycieczkę indywidualną – Men’s Solo Introduction Tour – której cena wynosi około piętnastu tysięcy dolarów, a kobiety są przyprowadzane do, jak podejrzewam, zacisznych pokoi hotelowych.
Podczas mojej podróży tylko jeden klient zarezerwował taką wycieczkę. Był nim sprzedawca samochodów z Chicago. Inny uczestnik poinformował mnie szeptem, że sprzedawca samochodów nie ma pieniędzy na Men’s Solo Introduction Tour, zapewne więc pracuje dla mafii, która w ramach podziękowania za wykonane usługi sprezentowała mu wyjazd.
Dziwny prezent.
Mężczyzna szukający żony za pośrednictwem A Foreign Affair może wcześniej obejrzeć zdjęcia potencjalnej narzeczonej na stronie internetowej firmy (www.loveme.com) i przeanalizować jej profil. Fotografie niektórych dziewcząt pasowałyby doskonale na stronę agencji eskortowej, ale są też zdjęcia kobiet ubranych bardziej konserwatywnie. Na stronie A Foreign Affair średni wiek potencjalnej ukraińskiej panny młodej wynosi, jak sądzę, około dwudziestu lat. Przed udaniem się na romantyczną wycieczkę zainteresowany może napisać list do kobiety, której, jak mu się wydaje, mógłby oddać serce.
Jestem jednym z ponad dwudziestu Amerykanów, którzy w czwartkowy ranek lecą z Wiednia do Odessy. Mam trzydzieści siedem lat, jestem powieściopisarzem mieszkającym w Nowym Jorku. Nie udało mi się znaleźć kobiety w bardziej konwencjonalny sposób, więc postanowiłem wypróbować ten. To jest moja historia. Teoretycznie się zgadza. Być może w praktyce również.
Tuż przed wyjazdem do Odessy uczestniczyłem z niemiecką dziennikarką Carolin Emcke w wieczorze literackim w Monachium. Kiedy jej opowiedziałem, dokąd się następnego dnia wybieram, odparła:
– Musisz wymyślić lepszą historyjkę.
Od tej chwili moja historia brzmi tak: „Jestem korespondentem wojennym, piszę dla gazet europejskich o Iraku i Afganistanie. Podczas ostatniej podróży do Iraku moja dziewczyna mnie zdradziła. W Ukrainie mam nadzieję odzyskać zaufanie do kobiet i zrobić to, co moja matka już dawno chciała, żebym zrobił: ożenić się”.
Uczestników romantycznej wycieczki poproszono o wybranie około dwudziestu kobiet ze strony internetowej A Foreign Affair, którymi są szczególnie zainteresowani. W wyborze doradzały mi przyjaciółki. Jeśli chodzi o małżeństwo, mężczyzna nie powinien dać się kierować hormonom.
Znajomy podsunął mi pomysł poszukania żydowskiej narzeczonej. Chociażby po to, żeby zrobić prawdziwą przyjemność mojej mamie. Odessa była kiedyś miastem z liczną i prężną społecznością żydowską. Podobno do tej pory język rosyjski w Odessie jest naszpikowany słowami z jidysz. Jednak na stronie A Foreign Affair znajduję tylko trzy żydowskie panny, żadna z nich nie mieszka w Odessie.
Z jedną z nich, Elizabeth, za radą A Foreign Affair rozmawiałem telefonicznie przed wyjazdem na wycieczkę. Mieszkała w Zaporożu, ale nasz wyjazd obejmował tylko Odessę, Mikołajów i Chersoń. Być może na własną rękę będę mógł pojechać do Zaporoża lub przekonać Elizabeth, żeby przyjechała do Odessy. Oczywiście pokryję koszty podróży i pobytu. Na jej profilu najbardziej uderzyło mnie zdanie: „I have a curious mind, but unfortunately I’m terrible inattentive” (Jestem ciekawska z natury, ale strasznie nieuważna/rozkojarzona).
Rozmowa telefoniczna z potencjalną żoną w Ukrainie odbywa się za pośrednictwem tłumaczki z A Foreign Affair w Arizonie. Za tę usługę płaci się oczywiście dodatkowo. W ten sposób firma zapewnia kontakt klienta z kobietą z zagranicy i jeszcze na tym zarabia. Koszty wynoszą 5,99 dolara za minutę, a minimalna kwota połączenia to pięćdziesiąt dolarów.
Moja tłumaczka ma na imię Marianna, jest sympatyczną panią mówiącą po angielsku z pięknym rosyjskim akcentem. Okazuje się, że Elizabeth posługuje się angielskim nieźle, ale Marianna interweniuje, kiedy rozmowa staje się zbyt skomplikowana.
– Chciałbym cię odwiedzić, kiedy będę w Ukrainie. Który dzień ci odpowiada? – zapytałem.
– Jeszcze nie wiem. Dzisiaj są moje urodziny – odpowiedziała Elizabeth.
Według profilu na stronie A Foreign Affair urodziła się 1 grudnia 1985 roku. Niedbalstwo z mojej strony, nie zwróciłem na to uwagi. Pierwsza próba znalezienia szczęścia w ramionach ukraińskiej dziewczyny naznaczona jest błędami i nieuwagą.
Składam Elizabeth życzenia z okazji urodzin i pytam, jak zamierza spędzić wieczór.
– Wychodzę z przyjaciółkami – mówi.
Ponawiam propozycję przyjazdu do Zaporoża. Chociaż to dziesięć godzin jazdy taksówką z Odessy. Czymże jest jednak dziesięć godzin w samochodzie, jeśli miałoby się to skończyć ślubem?
– Zobaczę, czy mi pasuje – oznajmia. – Zadzwoń w przyszłym tygodniu.
Na tym rozmowa się kończy.
Na linii znowu słyszę tłumaczkę Mariannę.
– To wszystko? – pyta. – Czy są jeszcze jakieś inne panie, z którymi chciałby pan porozmawiać?
– Nie, w tej chwili nie – mówię.
Marianna sprawia na mnie wrażenie troskliwej. Właściwie to niezły pomysł, może warto mieć zawsze w pobliżu taką tłumaczkę Mariannę. Małżeństwa rozpadają się nie dlatego, że partnerzy nie potrafią się zrozumieć, ale dlatego, że się zbyt dobrze rozumieją. Mając w domu taką tłumaczkę jak Marianna, można by ocalić niejeden związek. Zwłaszcza gdyby w kluczowych momentach odmawiała pracy.
Zastanawiam się, czy nie powinienem był powiedzieć Elizabeth więcej komplementów. Uznałem jednak, że ich nieprawienie podkreśli moje uczciwe zamiary. W samolocie do Odessy wracam w myślach do tej rozmowy. Żona to sprawa uboczna: głównym celem tej podróży jest literatura, miłość jest kwestią drugorzędną.
Siedzę w rzędzie za Johnem Adamsem. Jest naszym przewodnikiem na tej romantycznej wycieczce, a także założycielem i współwłaścicielem firmy A Foreign Affair. Utworzył ją w 1995 roku wraz z Kenem Agee i Ronem Redburnem. Wszyscy trzej znaleźli sobie żony dzięki własnej firmie. W 1999 roku „Time” pisał: „Łączny wiek trójki właścicieli wynosi sto dwadzieścia lat, a ich pięknych narzeczonych – siedemdziesiąt sześć lat”.
John Adams przywitał mnie jowialnie na schodach podstawionych do boeinga 737 Ukraińskich Linii Lotniczych. Wszyscy uczestnicy musieli dostarczyć zdjęcie. Podpisałem także oświadczenie, że jestem nieżonaty i nie byłem karany.
Mężczyzna z włosami sprawiającymi wrażenie ufarbowanych rozmawia z Johnem Adamsem. Z tego, co słyszę, chodzi o rozbite małżeństwo pana z pofarbowanymi włosami.
Patrzę na innych mężczyzn w samolocie. Czy niektórzy z nich zaręczą się po dziesięciu dniach? Czy sam zaręczę się po dziesięciu dniach?
Po narkotykach i broni handel ludźmi – w praktyce: głównie kobietami – jest w skali światowej najbardziej lukratywnym źródłem dochodu przestępców. Oficjalnie co roku siedemset tysięcy osób jest sprzedawanych w charakterze niewolników. Nieoficjalnie liczba ta wzrasta do czterech milionów. Szacunkowo obroty generowane przez ten handel wynoszą od siedmiu do dwunastu miliardów dolarów rocznie.
Cypr, Kosowo, Mołdawia, Rosja, Ukraina, Turcja i Dubaj to tylko niektóre z ośrodków handlu ludźmi. Miastem, które pojawia się często w historiach o handlu kobietami, jest Odessa.
Często nadzieja na lepsze życie kończy się pracą przymusową w burdelu w Dubaju, Tel Awiwie, Sztokholmie lub Stambule. Gwałty i przemoc nie są wyjątkiem, lecz regułą. W wielu krajach, gdzie kobiety pracują jako niewolnice seksualne, policja współpracuje z mafią, która je więzi. Szansa na ucieczkę jest niewielka, a czasami jest to niemożliwe.
Wiosną 2008 roku William Finnegan donosił w „New Yorkerze”, że w dzisiejszych czasach istnieje określenie happy trafficking. Kobieta zostaje zwolniona po pewnym czasie, gdy spłaci „długi”, pod warunkiem że zwerbuje nową ofiarę w swojej ojczyźnie. Pomysłowość tej metody polega na tym, że kobiety, które same „pracowały” jako niewolnice seksualne, potrafią rekrutować lepiej niż mężczyźni.
Małżeństwo nie jest jeszcze pracą niewolniczą, chociaż niektóre osoby pewnie tak by je oceniły, ale trzeba może uczciwie przyznać, że nasze pojmowanie miłości zakłada pewną własność. Już samo sformułowanie „jesteś mój/moja” na to wskazuje. Haniebną sprawą w cudzołóstwie jest to, że ktoś przywłaszcza sobie coś, co nie jest jego lub jej własnością.
Początkowo chciałem napisać o handlu kobietami w Mołdawii, ale nie tak prosto dostać się do kręgu handlarza kobietami, nie mówiąc już o dylematach moralnych takiego przedsięwzięcia.
Przez handel kobietami trafiłem na tak zwane żony z ogłoszenia (mail-order bride). Są to kobiety w krajach takich jak Ukraina, które przez internet (w przeszłości: za pośrednictwem czasopism) lansują się jako potencjalne narzeczone dla mężczyzn z Ameryki i Europy Zachodniej.
Każde małżeństwo i prawie każda miłość jest ostatecznie transakcją. Spora grupa ludzi uważa, że o miłości nie można myśleć w kategoriach transakcji, i oskarża osoby, które tak właśnie myślą, o cynizm, często tani cynizm, co pokazuje, że wielu nie chce wiedzieć, o czym mówimy, jeśli mówimy o miłości.
Przyjaciółka zapytała mnie, czy poznanie kobiety na zorganizowanej wycieczce nie jest trochę „nienaturalne”? Odpowiedziałem pytaniem: „Jaki byłby w takim razie naturalny sposób spotkania partnera czy partnerki? W supermarkecie? Na uniwersytecie? W kawiarni?”.
Poza tym pisanie powieści jest w zasadzie nienaturalnym zajęciem. Może to logiczne, że pisarz znajdzie sobie partnerkę w nienaturalny sposób? W Zaporożu na przykład.
Fakt, że przedsiębiorstwo nastawione na zysk pośredniczy w zawieraniu znajomości między potencjalnymi panną młodą i panem młodym, jest mniej wyjątkowy niż rzeczywiście nieco egzotyczna nazwa A Foreign Affair początkowo sugeruje. Pośrednicy i pośredniczki w zawieraniu małżeństw istnieli zawsze i muszą z czegoś żyć.
Wyjątkowość tej konkretnej transakcji polega na tym, że jedna strona posiada paszport i dysponuje środkami niezbędnymi do podróżowania, druga zaś ma paszport, który na podróżowanie nie pozwala, i prawdopodobnie brakuje jej również na to środków. Z tej przyczyny to ja jadę do Elizabeth, ponieważ ona nie może przyjechać do mnie.
Czym różni się ta transakcja od innych transakcji nazywanych miłością? Gdzie kończy się „żona z ogłoszenia”, a zaczyna handel kobietami? Tego właśnie chciałem się dowiedzieć. Czy mój paszport może uzupełnić braki w urodzie, a może nawet je zrekompensować?
Kiedy odwiedziłem Odessę w 2006 roku w związku z pisarzem Izaakiem Bablem, który mieszkał w tym mieście i je opisywał, zatrzymałem się w czterogwiazdkowym hotelu. Zarejestrowałem się jako nieżonaty i recepcjonistka natychmiast położyła na ladzie album ze zdjęciami kobiet. Wyjaśniła, że gdybym miał ochotę się ożenić, to przewertowanie tego albumu może być niezłym pomysłem. W Odessie małżeństwo jest naturalną konsekwencją krótkotrwałego pobytu w czterogwiazdkowym hotelu. Kto może się z tym nie zgadzać?
Że zacytuję samego siebie: „Wszystko, co objawia się jako miłość, przyjmuję z radością”.
A Foreign Affair nie akceptuje terminu „żona z ogłoszenia”. Nie bez powodu wycieczka nazywa się „romantyczną”. Iluzja czystej i bezinteresownej miłości ma także tutaj duże znaczenie.
Uczestnicy otrzymali na adres domowy zestaw „»Zrób to sam«: wniosek wizowy dla potencjalnej narzeczonej” (Do-it-Yourself Fiancée Visa Kit). Załączona instrukcja wyjaśnia, jak należy się ubiegać o (amerykańską) wizę dla przyszłej żony, zawiera także podręcznik napisany przez byłego pracownika firmy, Buda Pattersona, pod tytułem Foreign Bride 101 (Zagraniczna narzeczona. Wprowadzenie).
Patterson zaprzecza, że kobietom z Peru, Kostaryki, Rosji, Ukrainy i Filipin – wszystkich krajów, w których działa A Foreign Affair – chodzi o amerykański paszport. Uważa się za znawcę w dziedzinie zagranicznych narzeczonych i ich poszukiwań. Sam znalazł swoje szczęście w Rosji.
Po przybyciu do Odessy John Adams przyjmuje postawę pasterza czuwającego nad jednością stada.
– Czy wszyscy mają już swoje walizki? – woła przy taśmie bagażowej.
Przechodzimy przez odprawę celną.
Za nią czekają na nas miejscowi przedstawiciele A Foreign Affair: Maks i jego matka.
Jeden z uczestników zostaje zatrzymany przez celników. To niejaki Nick, niski mężczyzna po pięćdziesiątce z New Jersey. W walizce wiózł siedmioczęściowy komplet biżuterii dla przyszłej narzeczonej.
– Przecież mówiłem – krzyczy John Adams. – Nie zabierać żadnej biżuterii!
Adams przypomina mi kapitana Byera z amerykańskiej armii, który w 2007 roku oprowadzał mnie i dwójkę dziennikarzy po zatoce Guantánamo. To samo połączenie jowialności, znużenia i obojętności. Dla porządku dodaję: oraz zaangażowania.
Byer miał nam pokazać więźniów z Guantánamo. John Adams ma zaprezentować potencjalne narzeczone z Odessy i okolicy.
Nick, w kurtce z futrzanym kołnierzem, przechadza się nerwowo w tę i z powrotem. Ma siwe włosy zaczesane do tyłu, nosi okulary. Potrzebuje pieniędzy na opłacenie cła, w przeciwnym razie nie odzyska biżuterii. Tymczasem przyglądam się innym panom.
Są moimi konkurentami. Szukają tego, czego i ja szukam.
Po zapłaceniu celnikom i wwiezieniu kosztowności do Ukrainy Nick zwraca się do pozostałych uczestników z pewną dozą autoironii w głosie:
– Wniosłem wkład w rozwój ukraińskiej gospodarki.
W hali przylotów lotniska w Odessie, która służy jednocześnie za halę odlotów, poznajemy Annę i Maksa.
Nikt nie ma prawa wiedzieć, że Maks jest synem Anny, ale szybko staje się to tajemnicą poliszynela w naszej grupie. Maks studiował historię. Ma ciemnobrązowe krótko ścięte włosy i sympatyczne spojrzenie. Dobrze mówi po angielsku. Angielski matki nie jest najlepszy. Anna jest aktorką, grała rolę w filmowej wersji słynnych opowieści Babla o żydowskiej mafii w Odessie. Obecnie pomaga amerykańskim mężczyznom znaleźć narzeczone. Jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na czas trwania romantycznej wycieczki. Ma w sobie melancholijną ironię kobiety w średnim wieku, która wie, czego szukają mężczyźni. Później niektóre dziewczęta w Odessie powiedzą mi, że Anna przed wieczorkiem towarzyskim szeptała im: „Wchodzić! Nie palić! Uśmiechać się! No, dalej!”.
Czekamy na autobus, nawiązuję więc rozmowę z mężczyzną w jaskrawej kurtce i czapce bejsbolowej. Nazywa się Mike, pochodzi z Alabamy i jest policjantem. Ma trzydzieści kilka lat. Jest w drodze już od prawie dwudziestu czterech godzin.
– Chciałbym wziąć prysznic – mówi. – I ogolić się.
Czekanie się przedłuża. Przyglądam się pozostałym panom. Jeden nosi kapelusz kowbojski, inny ma rumianą twarz. Wyjątkowo niski mężczyzna wygląda, jakby próbował się zakryć wydaniem „Financial Timesa”.
– Dlaczego bierzesz udział w tej wycieczce? – pyta Mike.
– Miałem już dość randkowania w Ameryce – odpowiadam. – A ty?
– Tak samo – mówi Mike.
Poza tym brak pytań. Nie jesteśmy tu dla mężczyzn, jesteśmy tu dla kobiet. Ja jestem oczywiście dla wszystkich ludzi. Hotel Odessa w pobliżu portu to nasz cel. Smutek architektury kapitalistycznej jest czasami niemal nie do odróżnienia od smutku architektury komunistycznej.
A w hotelu Odessa działa tylko jedna z trzech wind. Rozgrywa się komiczna, ale kulturalna scena o to, kto pierwszy ma wjechać z bagażem na górę. Wielu panów zdaje się myśleć, że winda to jeszcze nie kobieta. Są również mężczyźni, którym wydaje się, że jeśli teraz nie pokażą zębów, zostaną z niczym.
Mam niecałe dwie godziny na rozpakowanie. Program jest bezlitosny: „18.00–19.15 – informacje ogólne i spotkanie z tłumaczami”.
Punktualnie o szóstej wieczorem melduję się na czwartym piętrze w niewielkiej sali. Widzę kilku panów, których nie było w samolocie z Wiednia do Odessy i przyjechali tu widocznie na własną rękę.
Wbrew swoim przyzwyczajeniom siadam w pierwszym rzędzie. Niech chociaż raz poszukam narzeczonej z pełnym przekonaniem. Obok mnie siada Pete. Mężczyzna w okularach, łysawy, mniej więcej w moim wieku. Był nauczycielem matematyki w szkole średniej, ale się przekwalifikował. Obecnie pracuje jako pielęgniarz w centrum leczenia oparzeń w Karolinie Północnej. Mówi miękkim i poważnym głosem. Głosem kogoś, kto widział wiele poparzeń. Ma przy sobie notes, tak jak ja.
Później usłyszę, że na pierwszym wieczorku towarzyskim w Odessie Pete witał każdą spotkaną panią słowami: „Czy zechcesz mnie poślubić?”.
Odwrotna sytuacja także się zdarza. Kobiety na wieczorkach towarzyskich, które bez żadnych ceregieli zaczynają rozmowę słowami: „I love you” lub „Czy mogę dotknąć twoich włosów?”.
W Ukrainie nie ma czasu do stracenia. Poza tym brakuje często wspólnego języka.
Jednak kłamstwem byłoby twierdzić, że panowie biorący udział w podróży są na pierwszy rzut oka nieudacznikami. Są mniej starzy i mniej brzydcy, niż się spodziewałem. Średnia wieku naszej grupy wynosi nieco poniżej pięćdziesiątki, myślę. Wielu z nich ma dzieci i jedno lub więcej małżeństw za sobą. Sądząc po ubraniu, rozmowach i zawodach, większa część należy do niższej klasy średniej. Brak wykształcenia, pieniędzy i statusu nie czyni jeszcze nikogo nieudacznikiem.
Później Ukrainka mająca doświadczenie z takimi podróżami powie mi: „Wśród około dwudziestu pięciu uczestników romantycznej wycieczki znajduje się czterech lub pięciu normalnych. Reszta jest stuknięta, trochę lub całkowicie”.
Chwilę po szóstej John Adams zabiera głos.
Wyjaśnia, że wiele pań, które spotkamy, mówi po angielsku słabo albo nie mówi wcale. Jeśli mamy randkę, możemy wynająć tłumaczkę za dziesięć dolarów za godzinę.
– Nie musi jeść całego menu – mówi John. – Dla tłumaczki można zamówić tylko sałatkę. Jeśli tłumaczka podoba ci się bardziej niż randka, co się zdarza, to odeślij randkę do domu i zacznij randkować z tłumaczką.
Wielu panów, tak jak ja, pilnie robi notatki.
– Jeśli kobieta na pierwszej randce proponuje: „Kupmy kozaczki” – mówi John – to znak, że coś może być nie w porządku.
Przerywa na chwilę.
– No i seks – ciągnie. – Panowie, to nie jest seksturystyka. Seksturystykę można wykupić taniej. Jednak ludzie zakochani robią w końcu to, co robią zakochani.
Dokładnie to samo zdanie znajduje się w poradniku „Zagraniczna narzeczona. Wprowadzenie”.
– Jeśli ktoś chce zabrać kobietę do swojego pokoju na noc, musi to zameldować w recepcji – mówi John. – Dodatkowa opłata wynosi dwadzieścia dolarów. Pamiętajcie o jednym: nie jesteście tu po to, żeby kogokolwiek ratować. Jesteście tu po to, aby znaleźć żonę. Bądźcie egoistami. Czy są pytania?
Wysoki mężczyzna zabiera głos. Mówi, że dopiero co przyjechał z Iraku. Weteran z Iraku. Nie mogę się skoncentrować na jego pytaniu. Później okaże się, że byliśmy w tym samym czasie w zielonej strefie w Bagdadzie. Woli rozmawiać o kobietach niż o Iraku.
– Maks, przyprowadź tłumaczy – prosi John.
Wszyscy tłumacze okazują się kobietami. Jest kilka starszych tłumaczek, ale średnia wieku wynosi około lub nieco poniżej dwudziestu lat.
Stają w szeregu. Z tego, co widać, wybrały najładniejsze ubrania na tę okazję. Przedstawiają się po kolei. Mówią ciągle mniej więcej to samo:
– Cześć, mam na imię Ania. Jestem tu po to, żeby pomóc wam znaleźć szczęście.
Przypomina mi się historia opowiadana przez przyjaciela, znawcę Azji, o burdelu gdzieś w Azji, w którym na podłodze wyrysowano grubą kreskę. Po jednej stronie stały kobiety, które dawały przyjemność tylko oralnie i waginalnie, a po drugiej stronie stały panie, które swoją dupką wprowadzały mężczyzn do siódmego nieba.
Tłumaczki nie są tylko tłumaczkami. Można je także „mieć”. Wszystkie, chyba bez wyjątku, są na stronie firmy A Foreign Affair. One również szukają zagranicznego męża. Coś, co w tej chwili do mnie jeszcze nie dotarło, ale później stanie się niemiłosiernie jasne.
John Adams klaszcze w dłonie.
– Dalej, panowie! – woła. – Zapoznajcie się z naszymi tłumaczkami.
Czuję dziwną potrzebę zwycięstwa – nie nad kobietami, ale nad mężczyznami. Osobliwą agresję, która tak naprawdę nie jest niczym innym jak zwiększoną koncentracją. Formą zaślepienia. Nie wiem, czy chciałem to o sobie wiedzieć, ale teraz wiem.
Wstaję jako jeden z pierwszych i podchodzę do tłumaczki.
– Mam na imię Arnon – mówię. – A ty?
––––––––––
Niedługo przed moim wyjazdem do Ukrainy znajoma opisała następująco swojego brata: „Jest złożony z mieszaniny niespotykanej brutalności i użalania się nad sobą”.
Dopiero od kilku godzin przebywam z nowymi przyjaciółmi, a już ten opis wydaje się dotyczyć nie jakiegoś mężczyzny, ale dotykać samej istoty męskości. Użalanie się nad sobą jest racjonalizacją brutalności.
My, mężczyźni, pomijając kilka wyjątków, rzuciliśmy się na tłumaczki jak stado wygłodniałych wilków na kawał mięsa.
Niektóre pochodzą z Mołdawii, większość z Ukrainy.
Porozmawiałem z prawie wszystkimi paniami.
Teraz rozmawiam z Olgą, dziewiętnastolatką. Sięga mi do nosa, ma półdługie proste włosy blond. Tak samo jak wiele koleżanek, przypudrowała się profesjonalnie, ale obficie. Rozmowa schodzi na moje pochodzenie.
– Uwielbiam Żydów – wypala nagle.
Nie potrzebuję więcej zachęt.
– Czy mogę zaprosić cię wraz z przyjaciółkami na kolację?
Wolę nie jeść z nią kolacji sam na sam. Etyczne strony tego przedsięwzięcia pozostają wątpliwe. Szkoda marnować czas dziewczyn. Małżeństwo nie jest moim najwyższym priorytetem, nawet w tej podróży.
Z drugiej strony nie chcę zabrać się do tego tak jak Kristoffer A. Garin, który w 2006 roku na zlecenie „Harper’s Magazine” pojechał po kryjomu na podobną wyprawę i w przypisie poinformował, że właśnie się ożenił i obawia się, że promieniuje szczęściem. Nie umówił się na randkę z żadną Ukrainką.
Jestem tutaj po to, żeby doświadczyć wszystkiego.
– Jesteś tu, żeby znaleźć żonę? – pyta Olga.
– Jestem tu, bo szukam inspiracji – mówię. Uczciwa odpowiedź, która, miejmy nadzieję, nie zdradza zbyt wiele.
Większość pozostałych panów rozmawia jeszcze z tłumaczkami, ale niektórzy stoją bezczynnie pod oknem. Niski blady mężczyzna, który na lotnisku zasłaniał się „Financial Timesem”, patrzy rozmarzony przed siebie. Od jednego uczestnika tego grupowego wyjazdu słyszałem, że kazał sobie zmniejszyć nos i teraz tego żałuje.
Razem z przyjaciółkami Olgi, dwudziestoletnią Heleną i dziewiętnastoletnią Anną, idziemy do śródmieścia Odessy. Nie wchodzimy po słynnych schodach z filmu Eisensteina Pancernik Potiomkin, ale wjeżdżamy na górę naziemną kolejką linową.
Na jednej z ulic centrum spotykamy dwóch panów z naszej grupy.
– Szukamy restauracji – mówią.
– Chodźcie z nami – zapraszam.
Dziewczyny zabierają nas do typowo ukraińskiej restauracji. Zamawiam blińczyki – małe naleśniki z kawiorem.
Jeden z napotkanych mężczyzn pracuje w zakładzie energetycznym w stanie Missouri, drugi jest lekarzem z Wirginii. Szacuję ich wiek na czterdzieści kilka lat. Lekarz ma mlecznobiałe włosy i nie mówi ani słowa. Później ktoś z grupy powie o nim: „Ten facet desperacko potrzebuje lodzika”.
Lekarz oświadczy zaś na koniec podróży, że już od pięciu lat śledzi kobiety na stronie A Foreign Affair, ale odkładał wyjazd, ponieważ przechodził kosztowny rozwód.
Bud Patterson napisał w poradniku: „Ten, kto naprawdę chce znaleźć żonę, nie może być Romeem klawiatury. Musi wsiąść w samolot”. „Romeo klawiatury” – co za piękne wyrażenie. Może bycie Romeem klawiatury jest dla niektórych mężczyzn powołaniem, a dla innych źródłem całego szczęścia.
Człowiek z Missouri opowiada, że mógł zostać menedżerem, ale praca, którą wykonuje teraz, bardziej mu odpowiada.
– Siedzę często w samochodzie i czytam gazetę – mówi, przeglądając menu.
Olga zaczyna opowiadać o swojej przeszłości. Była zaręczona z czterdziestosześcioletnim Amerykaninem. Pojechali razem na wakacje do Europy – dla obywatelki Ukrainy uzyskanie wizy do państw Unii Europejskiej nie jest takie proste, już nie mówiąc o Stanach Zjednoczonych – i po tych wakacjach narzeczeństwo się skończyło.
– Dlaczego? – pytam. – Czy różnica wieku odegrała rolę?
W tym momencie człowiek z Missouri szturcha mnie łokciem w brzuch.
– Come on – mówi. – Nie przesłuchuj jej tak.
Postanawiam go zignorować. Jestem tutaj, aby przesłuchiwać ludzi.
Przynoszą jedzenie. Piję pieprzówkę. Jest się w Ukrainie albo się nie jest. W końcu lekarz z Wirginii otwiera usta.
– Już teraz wiem, dlaczego wszyscy są tutaj tacy szczupli – mówi szeptem. – Spójrzcie na te porcje.
Po kolacji pracownik zakładu energetycznego i lekarz wracają do hotelu. Idę z dziewczynami do restauracji, gdzie, ich zdaniem, serwują najlepsze tiramisu w mieście.
– Dobrze – odzywam się. – Teraz jesteśmy tylko my. Co tu się dokładnie dzieje?
– Zobaczysz jutro – odpowiada Olga. – Na wieczorku towarzyskim. Nie tłumaczymy wszystkiego. Czasami słyszymy bardzo chamskie rzeczy. Niektóre panie przychodzące na te spotkania są prostytutkami. Mówią na przykład: „Nie pojedziemy z tobą do Ameryki, ale jak nam kupisz to, to i to, pójdziemy z tobą do hotelu”.
– Byłaś zaręczona z czterdziestosześcioletnim mężczyzną, którego poznałaś przez A Foreign Affair. Co sądzisz o tych wieczorkach? – pytam Olgę.
Patrzę na dziewczyny, są mniej więcej w wieku moich najmłodszych studentów w Lejdzie, gdzie wykładałem jesienią 2008 roku, ale Olga wygląda na starszą.
– To jest sposób na poznanie ciekawych ludzi, takich jak ty – odpowiada Olga. – Resztę zobaczysz jutro. Zwróć uwagę, jak serwowane są kanapki. Najpierw jest taca z kanapkami. Potem przychodzą kobiety i kanapek nie ma”.
Rozumiem, kobiety są zwabiane kanapkami na taki wieczorek.
Następnego ranka Maks oprowadza nas po mieście. Przybyło mężczyzn. Jeden z nich to Pedro z Queens w Nowym Jorku. Opowiada, że jego ojciec pochodzi z Włoch, a matka jest pół Chinką, pół Indonezyjką. Pedro mówi wysokim głosem i chichocze, nawet jak nie ma się z czego śmiać. Rusza się trochę jak gej. Podobno był już kiedyś zaręczony z Ukrainką, ale to się źle skończyło. Kiedy pytam dlaczego, tylko chichocze. Z zawodu jest księgowym.
– Widziałeś żelazko w pokoju? – dopytuje.
W grupie chodzą słuchy, że to matka wysłała go na tę wycieczkę i że nie wolno mu wracać do domu, dopóki nie znajdzie sobie żony.
W mieście Chersoń Pedro nas zostawi.
Wycieczka wróci do Odessy, ale Pedra wśród nas nie będzie.
Na wieczorki przychodzi w garniturze, pod krawatem. Nieśmiało wędruje od jednego stołu do drugiego.
Chersoń jest jednym z najbardziej przygnębiających miast, jakie kiedykolwiek widziałem. Jak gdyby był rok 1950, a Stalin jeszcze żył.
Można w nim łatwo zniknąć. A twoje organy zostaną sprzedane, tak to sobie wyobrażam. Bezpańskie psy odnajdą twoje zwłoki.
Może Pedro naprawdę znalazł w Chersoniu dziewczynę. Mam nadzieję, że tak. Im biedniejsze i bardziej przygnębiające miasto, tym bardziej chętne są kobiety. Takie jest prawo miłości.
Słucham przyjemnego głosu Maksa, który informuje, gdzie najlepiej można zjeść z paniami, gdzie kupić ubrania, gdzie wymienić pieniądze. Jednak to, co mówi, prawie do mnie nie dociera. Patrzę na pana z naszej grupy, który bezczelnie robi zdjęcie pięknej kobiecie przechodzącej obok, i zastanawiam się nad przemocą. Jak należy się odnosić do przemocy? Przemocy innych i swojej. Widocznie ta romantyczna wycieczka, bardziej niż wyprawa do strefy wojny, stawia takie pytanie.
W Odessie panowie przygotowują się do pierwszego wieczorku. W programie widnieje: „18.00–22.00 – wieczorek towarzyski, Odessa, restauracja Grand Europe”.
––––––––––
Przed pierwszym wieczorkiem wybieram się z Nickiem, ortopedą z New Jersey, i Tomem, nauczycielem tenisa z Idaho, do winiarni. Nick jest tym mężczyzną, który wwiózł do Ukrainy siedmioczęściowy komplet biżuterii. W winiarni nie ma innych klientów, a pracownica wydaje się zaskoczona, że w ogóle ktoś przyszedł. Może pierze się tutaj pieniądze?
Obaj mężczyźni przy moim stole mają po około pięćdziesiąt lat. Tom ma trójkę dzieci i żonę, która zrujnowała mu życie. Nosi dresy. W Idaho udziela lekcji tenisa paniom w ekskluzywnym klubie country. Nie może się jednak umawiać z kobietami z klubu, bo zostanie natychmiast zwolniony. Nick ma za sobą trzy małżeństwa. Uważa, że wiele jego partnerek leczyło się na zaburzenia osobowości typu borderline.
Tom mówi, że na spotkaniu z tłumaczkami poznał kobietę, która wyglądała jak jego ukochana z liceum. Koresponduje z nią już od miesięcy. Jest jedną z tłumaczek, czego nie wiedział, ale natychmiast ją rozpoznał.
Ukrainki, które spotkałem na wycieczce, nazywają A Foreign Affair „agencją”.
Dzięki A Foreign Affair można trzydzieści lat później spotkać kopię ukochanej z liceum, jak gdyby czas stanął w miejscu.
Ale pod koniec wyjazdu Tom będzie tak samo nieszczęśliwy, jak na początku.
– Próbuje mnie już teraz kontrolować – będzie narzekał.
Zestaw „»Zrób to sam«: wniosek wizowy dla potencjalnej narzeczonej” został napisany przez adwokatkę Marię V. Jones.
Oto jak to działa, a przynajmniej: powinno działać. W ciągu dziesięciodniowej romantycznej wycieczki spotykasz kobietę, której oddajesz swoje serce i z którą się zaręczasz. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych występujesz dla niej o wizę K-1, zwaną wizą narzeczeńską (Fiancé(e) Visa). W celu uzyskania tej wizy trzeba przejść liczne badania, w tym medyczne, a także udowodnić, że rzeczywiście się spotkaliście i chcecie się pobrać. Jeśli to wszystko się powiedzie, narzeczona otrzymuje wizę K-1. Daje ona prawo do dziewięćdziesięciodniowego pobytu w Ameryce. W ciągu tych dziewięćdziesięciu dni trzeba wziąć ślub. Jeśli małżeństwo nie zostanie zawarte, kobieta musi wyjechać w dziewięćdziesiątym dniu. Idealne rozwiązanie dla mężczyzn takich jak ja, z trudem podejmujących decyzje.
Nasz przewodnik, John Adams, ożenił się w osiemdziesiątym dziewiątym dniu ze swoją rosyjską narzeczoną.
Według A Foreign Affair szansa na rozwód jest statystycznie mniejsza, jeśli poślubia się zagraniczną narzeczoną. To jest rekomendacja.
W Holandii trudniej sprowadzić kobietę do kraju. Małżeństwo nie daje automatycznie prawa do otrzymania pozwolenia na pobyt. Znam mężczyznę, który zakochał się w Filipince, pobrali się i mieli dziecko. Nie był nigdzie zatrudniony, lecz prowadził własną działalność gospodarczą, nie mógł więc udowodnić, że jest w stanie utrzymać żonę i dziecko. W rezultacie kobiety nie wpuszczono do kraju, chociaż była matką jego dziecka. Obecnie człowiek ten jest hodowcą świń na Filipinach.
Holandia nie jest krajem emigracji i nie znosi spraw łączenia rodzin.
W Ukrainie miałem to samo uczucie, co w Kosowie. Uczucie, że trafiłem do ogromnego więzienia. Wiele mówi fakt, że nielicznymi krajami, do których Ukraińcy i Ukrainki mogą wjechać bez wizy, są między innymi Tajlandia i Republika Dominikany. Oprócz przyjemnego klimatu oba kraje łączy seksturystyka.
Wolny rynek nie jest tak wolny, jak twierdzą niektórzy. Są obywatele i obywatelki pierwszej, drugiej i trzeciej kategorii. Sukces handlu kobietami wynika częściowo z zamknięcia takich krajów jak Ukraina.
W 2006 roku prezydent Bush podpisał ustawę regulacyjną Marriage Broker Regulation Act w nadziei, że uda się ograniczyć handel kobietami i nadużycia związane z „żonami z ogłoszenia”. W wyniku tego prawa Amerykanin może się ubiegać o wizę dla narzeczonej tylko dwa razy w ciągu całego swojego życia. Przez adwokata może się ewentualnie starać o zwolnienie z tej zasady. Biuro matrymonialne, w tym wypadku A Foreign Affair, ma obowiązek sprawdzić, czy potencjalny pan młody nie ma kryminalnej przeszłości. Ja sam oświadczyłem, że nie jestem przestępcą, i mam wrażenie, że próby sprawdzenia przeszłości na tym się skończyły.
Przed wieczorkiem towarzyskim odbywają się rozmowy z „nowymi klientami”. Nowi klienci to szukające narzeczonego w Ameryce lub innych krajach kobiety, które nie są jeszcze zarejestrowane w agencji. A Foreign Affair skupia się na Amerykanach, inne agencje są skierowane bardziej na Europejczyków.
Jest ciemno, kiedy przychodzę do restauracji Grand Europe. Sala nie została jeszcze otwarta, ale w holu przy stolikach z formularzami siedzą kobiety. Ukrainki w strojach uchodzących tutaj chyba za tradycyjny: kozaczki i rodzaj spódnic i sukienek, które na Zachodzie szybko by uznano za wulgarne, ale ja nie mam nic przeciwko temu.
– Czy jest tak ciemno, żeby stworzyć nastrój? – pytam.
Maks wyjaśnia, że elektryczność wysiadła.
Wielu panów ubrało się na tę okazję w garnitury. Tylko Bill, barman z Kalifornii, z bujnymi włosami, został w hawajskiej koszuli.
Zagajam rozmowę z tłumaczkami, z którymi spędziłem poprzedni wieczór, próbując jednocześnie śledzić to, co się wokół mnie dzieje. Niektórzy panowie już rozpoczęli rozmowy z kobietami. Inni stoją jak konie przed wyścigiem. John Adams, z tej okazji także ubrany w garnitur, woła:
– Czy jesteście gotowi?
Jakbyśmy byli drużyną koszykarzy, która ma zmiażdżyć przeciwnika.
– Pamiętajcie – przypomina John. – Nie zostawajcie za długo przy jednej dziewczynie. Starajcie się poznać jak najwięcej kobiet. W przeciwnym razie nie znajdziecie swojej wybranki.
Widzę, że do sali wchodzi kobieta w niebieskiej sukience, ma piękne oczy. Przez chwilę patrzymy na siebie. Najpierw do niej podejdę, decyduję.
Drzwi zostają otwarte dla panów. Pete, pielęgniarz z Karoliny, i ja wchodzimy pierwsi.
– Nie bać się! – woła jeszcze Adams. – One nie gryzą.
To, co dzieje się w sali, przypomina mi trochę biednawe przyjęcie weselne. Przy ponumerowanych stołach siedzą kobiety. Na stołach stoją butelki z rosyjskim szampanem. I tace z kanapkami, które wyglądają nieapetycznie. Szampan nie jest schłodzony.
Panowie spacerują jak dzieci w sklepie z zabawkami. Ale te zabawki odpowiadają, są ciepłe i oddychają.
Przechadzam się z ciekawością od stołu do stołu, zerkając tu i tam na kobiety. Niektóre odpowiadają spojrzeniem. Widziałem już, gdzie siedzi dziewczyna w niebieskiej sukience.
Straciłem cały obiektywizm tajnego dziennikarza. Jestem jednym z mężczyzn. Nic mnie od nich nie różni.
Bez względu na to, jak niezachęcająco wyglądają kanapki, znikają w mgnieniu oka.
Dziewczyny są głodne.
––––––––––
„Płeć jest pewnie naszym niekwestionowanym centrum, ale w niej nie mieszkamy” – napisała Elfriede Jelinek w powieści Pożądanie.
Tutaj, w Odessie, płeć jest nie tylko niekwestionowanym centrum, ale także miejscem, w którym mieszkamy.
W podręczniku „Zagraniczna narzeczona. Wprowadzenie”, gdzie notabene mniej zaradny kochanek znajdzie gotowe monologi, które może wygłosić swojej przyszłej żonie, znalazłem takie zdanie: „Kiedy nadejdzie czas, pamiętaj o zażywaniu witamin. Cudzoziemki, jestem pewien, że to zauważyłeś, są w świetnej formie”.
Przez witaminy autor ma na myśli prawdopodobnie viagrę. Niestety, nie miałem odwagi spytać uczestników podróży, czy łykają viagrę.
Sam, urodzony w Indiach i mieszkający na Florydzie, pracuje w koncernie farmaceutycznym. Ma pięćdziesiąt jeden lat, ale w korespondencji z ukraińskimi dziewczynami konsekwentnie udawał, że ma trzydzieści jeden. Ponieważ, jak usłyszałem, kiedy szeptał do naszego kierownika wycieczki, czuje się jak trzydziestolatek. To jest duchowy odpowiednik viagry.
Joe, weteran z Iraku, chwali się w autobusie, że zużył już wszystkie prezerwatywy, które znajdowały się w minibarze w pokoju hotelowym. Zabrał do pokoju dwie dziewczyny. Jak sam mówi, obwiązał się na zapas ręcznikiem i zaserwował im piwo. Potem je wykąpał, przechodził od jednej do drugiej i w ten sposób wyczerpał wszystkie prezerwatywy. Z dumą dodał:
– Dziewczyny powiedziały: „Och, Joe, jesteś supermenem”.
To jest kolejna odmiana viagry.
Joe wcale się nie wstydzi i opowiada wszystko na głos. Dodaje:
– Na tej wycieczce wszyscy jesteśmy gwiazdami rocka!
Emeryt z Chicago, David, powie, że Joe opłacił dziewczyny. David umawia się z kobietą, która ma syna. Spotyka się z nią jeszcze raz, a ona mu mówi, że syn potrzebuje nowych trampek. David nazywa to prostytucją. Można je nazwać inaczej, te trampki. Dobroczynnością, szczodrością, miłością, współczuciem, czułością lub po prostu nowymi trampkami.
Mężczyzna jako niedoszła gwiazda rocka – taki obraz pozostawia we mnie romantyczna wycieczka i zastanawiam się, czy to wyobrażenie jeszcze kiedyś zniknie. Wcześniej czy później z mężczyzny wychodzi niedoszła gwiazda rocka. Bestia w klatce zostaje na krótko uwolniona.
Opuszczam wieczorek w towarzystwie Julii i Olgi. Julia jest kobietą, na którą postawiłem, kiedy zobaczyłem ją przy wejściu. Tutaj ja także jestem niedoszłą gwiazdą rocka.
– Chodźmy coś zjeść – zaproponowałem. – Nie zostajemy tutaj dłużej.
Olga ma dwadzieścia dwa lata i jest rozwiedziona. Julia ma dwadzieścia trzy lata. Chwali Putina i martwi się o rosyjską kulturę – w Ukrainie grozi jej zanik.
Zabierają mnie do klubu nocnego Pretoria, ale tam nie ma miejsc. Idziemy do innego klubu. W Odessie kolacje jada się w nocnych klubach.
Stek nie jest najlepszy, lecz wódka – pierwszorzędna.
Olga i Julia nie zamawiają po kieliszku, ale od razu całą butelkę.
– Tylko alkoholicy piją w samotności – mówi Julia.
Za każdym razem, kiedy któreś z nas pije, pozostali muszą się przyłączyć i wznieść toast. Dziewczyny piją tak: w lewej ręce trzymają kieliszek wódki, w prawej szklankę ze sprite’em albo z sokiem pomarańczowym. Nigdy nie piją, nie trzymając szklanek w obu dłoniach. Najpierw łyk wódki, potem łyk sprite’a lub soku pomarańczowego. Szczególnie Julia wykrzywia się, przełykając wódkę, ale twardo pije dalej. Pijemy za szczęście, miłość, Odessę, Putina, rosyjską kulturę i Gogola.
Nie mogę zaniedbać dziennikarskiego obowiązku.
– Jak wam się podobał wieczorek? – pytam. – Sama zasada, mam na myśli.
– Przyszłyśmy, żeby sobie porozmawiać – mówi Olga. – No i spotkałyśmy ciebie. Fajnie, nie?
Zanim zdążę zadać następne pytanie i zanotować odpowiedzi w notatniku, Olga syczy: „Nigdy nie pozwól nikomu pić w samotności”. Rzetelny tajny dziennikarz nie ma tutaj chwili spokoju. Od czasu napisania mojej debiutanckiej powieści Blauwe maandagen (Niebieskie poniedziałki) nigdy nie wypiłem tyle wódki.
Julia mówi:
– Seks jest najważniejszą rzeczą, która się dzieje między mężczyzną i kobietą.
Nie wiem, co na to powiedzieć. Nieczęsto słyszę podobne rzeczy. Pewna kobieta powiedziała mi kiedyś: „Na co czekasz?”, ale to nastąpiło po co najmniej pięciu kolacjach w restauracjach i wymianie setki maili.
Olga podwija nieco bluzkę, tak że pępek staje się widoczny. Zaczyna tańczyć. Julia mówi:
– Mam nieodpowiednią sukienkę do tańca.
Nie umiem tańczyć, ale po wspólnym wypiciu butelki wódki w ciągu półtorej godziny ten aspekt nie ma znaczenia.
Tańczyliśmy we trójkę ramię w ramię w klubie nocnym w Odessie, którego nazwy już nie pamiętam. Wykonuję swój dziennikarski obowiązek.
Kiedy następnego dnia przesyłam opis wieczoru dobrej przyjaciółce w Nowym Jorku, dostaję w odpowiedzi esemes: „No naprawdę wspaniała wiadomość, planujesz trójkąty z nastolatkami”.
Zdaje się, że niedoszła gwiazda rocka wzięła mnie w posiadanie.
Następnym celem podróży jest Mikołajów. Miasto, w którym mieszkał krótko Lew Trocki, „człowiek, który stworzył Armię Czerwoną”.
Wieczorek odbywa się tutaj w niedzielne popołudnie w klubie nocnym Delirium. Nazwa mówi wiele, o ile nie wszystko.
Jesteśmy znowu trochę dalej od cywilizowanego świata. Widzę na parkiecie dziewiętnastoletnie dziewczyny flirtujące całym swoim ciałem ze starszymi panami z Kalifornii. Kobiety przedstawiają się słowami: „I love you”.
Tutaj panuje desperacja: pieniądze i miłość, i seks, i sushi, nie można zapomnieć o sushi. To, jak się zdaje, symbol luksusu w Ukrainie. Nigdy nie jadłem tyle sushi, co tam.
Wieczór kończy się trzema randkami. David z Natalią, Joe z Tatianą, zwaną Taniuszką, i ja z Natalią, zwaną Nataluszką. Taniuszka i Nataluszka są odpowiednio księgową i adwokatką, pierwsza ma dwadzieścia sześć, druga dwadzieścia pięć lat.
Siedzimy więc w restauracji sushi w Mikołajowie. Joe potrafi dobrze naśladować ludzi: Ala Pacino, Billa Clintona, Marlona Brando w Ojcu chrzestnym. Mówi:
– W wojsku nazywali mnie przedrzeźniaczem.
Potem zwraca się do Taniuszki:
– Masz najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. I jesteś taka seksowna, taka strasznie seksowna. I masz najpiękniejsze na świecie włosy.
Podają nam kalifornijskie maki, a Joe wyjmuje z kieszeni marynarki szczotkę i zaczyna czesać włosy Taniuszki. Dziewczyna śmieje się.
Wciąż jestem zdumiony, ale zdumienie powoli słabnie.
I czuję, więcej niż czuję – wiem, że bez względu na to, co mówi nam popularna i mniej popularna kultura: ta zniekształcona w krzywym zwierciadle twarz jest prawdziwą twarzą miłości.
––––––––––
W lobby hotelu Ingul w Mikołajowie czekam na Taniuszkę i Nataluszkę, postanowiliśmy iść na kręgle.
Niechybnie podczas takiej podróży ciągle spotyka się mężczyzn pytających: „Co słychać?”, przez co mają na myśli: „Co słychać w sprawie narzeczonej?”.
Z wielkim hałasem zbiega po schodach Joe.
Pierwsze małżeństwo Joego trwało kilka tygodni. Nie widzi mnie albo udaje, że mnie nie widzi.
Dopiero kiedy w lobby pojawia się Nataluszka, zwraca się do mnie:
– A, już jesteś.
Mamy iść na kręgle we czwórkę.
Podczas gry ogarnia mnie osobliwe pragnienie. Muszę wygrać z tym weteranem z Iraku. Jak gdyby tylko to się liczyło.
Wygrywam, ale trzeba przyznać, że weteran z Iraku miał inne priorytety. Ściskanie Taniuszki na przykład.
Po kręglach Joe mówi do mnie szeptem:
– Mam problem. Dziewczyny chcą iść na kolację, ale ja mam zaraz następną randkę. Z osiemnastolatką, która napisała na stronie, że jest zainteresowana mężczyznami do sześćdziesiątki piątki. Nie mogę tego przegapić. Sam rozumiesz.
Rozumiem.
Tylko Taniuszka nie rozumie. Na ulicy przy taksówce rozgrywa się scena zakończona słowami Taniuszki:
– Niczego nie chcę.
Joe odjeżdża do swojej osiemnastolatki. A ja zostaję z Taniuszką i Nataluszką, które staram się pocieszyć najlepiej jak potrafię.
Zabierają mnie do arabskiej restauracji, gdzie Taniuszka opowiada mi, że była zaręczona z Niemcem pod pięćdziesiątkę. Mieszkał w pobliżu Monachium i robił coś przy komputerach. W Wenecji poprosił ją o rękę, ale pierścionek przyszedł później, bo zamówił go przez internet i nie został jeszcze dostarczony. Miał już jedną narzeczoną z Tajlandii i drugą z innego kraju azjatyckiego, a teraz dobierał się do Ukrainek.
Kilka tygodni po oświadczynach w Wenecji zerwał z nią. Nie ufał Taniuszce, był zazdrosny.
– Kupowanie pierścionka przez internet nie jest romantyczne – mówi Taniuszka.
– Nie – odpowiadam.
Jeszcze długo po wyjeździe z Ukrainy będę wymieniał maile z Taniuszką. Jej angielski jest mimowolnie poetycki. Mimowolna poezja także jest poezją.
Karawana jedzie dalej do Chersonia. Kilku mężczyzn zostaje w Mikołajewie. Coś tam znaleźli. John Adams nie jest zadowolony. Jego filozofia i filozofia firmy brzmi: spotkać jak najwięcej kobiet i dopiero potem dokonać wyboru.
Kto doświadczy Chersonia zimą, wie, że alkoholizm może wyglądać na rozsądną decyzję.
Z paniami z Chersonia mamy się spotkać w sali śniadaniowej hotelu Fregata. W pokojach hotelu Fregata ubikacje nie działają. W sali śniadaniowej hotelu Fregata jest tak zimno, że picie wódki jest jedynym racjonalnym rozwiązaniem.
Policjant z wąsem, którego jak do tej pory widzę w każdym mieście, gdy wychodzi z pokoju hotelowego z inną panią, mówi do drugiego mężczyzny: „Wolność jest zapłatą za grzech”.
Już po godzinie od rozpoczęcia spotkania w Chersoniu widzę dziewczyny tak pijane, że potrafią tylko mamrotać: „Love you, love you”.
Na wieczorek przychodzą także starsze panie, ale konkurencja jest zabójcza. Liczba młodych kobiet nie działa na ich korzyść. Dziś wieczorem wychodzę z dwiema dziewiętnastoletnimi studentkami Państwowego Uniwersytetu Rolniczego w Chersoniu, Nastią i Maszą, oraz ich tłumaczką Larysą. Im dalej od cywilizowanego świata, tym słabsza znajomość angielskiego u pań.
Idziemy do najlepszej restauracji w mieście, Nostalgii, gdzie jest pusto i ciemno.
Rozmowa toczy się gładko dzięki pośrednictwu tłumaczki.
Miłość wszystko zwycięża, mówią dziewczyny.
Podejmuję próbę dziennikarską i pytam, co sądzą o takiej firmie jak A Foreign Affair.
– To jest sposób na poznanie cudzoziemców – mówią Nastia i Masza. – Niewielu obcokrajowców przyjeżdża do Chersonia.
Nie można z tym dyskutować.
Zamawiam jeszcze po wódce.
– Pijesz jak Rosjanin – mówi Masza.
Największy komplement, jaki otrzymałem podczas tej podróży. Można napisać na moim nagrobku: „Pił jak Rosjanin. Pieprzył się jak Afrykanin. Pisał jak Żyd. Był punktualny jak Niemiec”.
Zamawiamy deser.
– Obcokrajowcy nie przyjeżdżają tu znowu tak często – mówię. Dziewczyny się śmieją.
Właściwie tłumaczka powinna zostawać aż do chwili, kiedy ludzie idą ze sobą w końcu do łóżka. To tłumaczenie leczy rany.
W autobusie do Odessy Joe mówi:
– Gdybym był politykiem, mój program byłby bardzo prosty. Duże cycki dla wszystkich kobiet. I myślę, że by mnie wybrali.
Grupa się przerzedziła. W różnych miastach różni panowie zostali z różnymi kobietami.
David, emeryt z Chicago, mówi do mnie szeptem:
– Wiesz, co ja myślę? Myślę, że ta organizacja jest zarządzana przez mafię. A ty? Odpowiedz uczciwie. Pracujesz dla Mossadu?
Jeden mężczyzna z naszej grupy zaręczył się – to policjant z wąsem. Nie wygląda na nieszczęśliwego i ogłasza każdemu, kto chce słuchać, że Obama jest terrorystą. Opowiada o tym także ukraińskim paniom, chociaż one mają wyraźnie inne zmartwienia na głowie.
Ale tłumaczenie działa cuda.
Mojej potencjalnej żydowskiej narzeczonej, Elizabeth z Zaporoża, nie odwiedziłem, nie miałem czasu. Mama mi wybaczy.
Ostatniego dnia w Odessie piję kawę w eleganckiej kawiarni. Czekam na dziewczynę, z którą wybieram się wieczorem do teatru. Przy jednym ze stolików siedzi mężczyzna z naszej grupy. Jeszcze z nim nie rozmawiałem.
To Lee z Arizony. Prowadzi firmę, która doradza organizacjom non profit, jak zebrać pieniądze.
– Co słychać?
– Nie najlepiej – odpowiada. – Na emeryturze chcę opłynąć jachtem świat. Dziesięć lat żeglowania. Szukam kobiety, która ze mną popłynie. Ale to oznacza brak dzieci. Na takim małym jachcie nie ma miejsca dla dziecka, nie da się.
– Nie, nie da się – przyznaję.
Chce rozpocząć rejs w 2012 roku.
– A większość kobiet tutaj – ciągnie Lee – nie chce żaglówki, tylko dziecko.
Wzdycha, ja też wzdycham.
Potem wchodzi dziewczyna, z którą jestem umówiony do teatru. Ledwie zdążyła usiąść, a Lee zwraca się do niej, mówi powoli i dobitnie po angielsku:
– Masz piękne oczy. Może znasz kogoś, kto chciałby ze mną opłynąć świat? Dziesięć lat na żaglówce? Mogę ci pokazać zdjęcie.
Dziewczyna patrzy na mnie zdumiona, ale dla mnie stało się to zupełnie normalne. Zmierzać prosto do celu. Bez straty czasu i zbyt wielu ceregieli.
– Nie wiem – mówi. – Dopiero co cię poznałam.
Na lotnisku w Odessie do grupy dołącza Sam, Hindus z Florydy. Ma pięćdziesiąt jeden lat, a czuje się na trzydzieści jeden i dlatego rejestruje się jako trzydziestolatek, bo dlaczego miałby się podawać za starszego, niż jest?
W okolicach Bożego Narodzenia miał wyruszyć z tą samą firmą na romantyczną wycieczkę do Kostaryki, ale anulował wyjazd. Znalazł kogoś w Mikołajowie. Pech dla pań z Kostaryki.
– Tłumaczka była doskonała – chwali.
– Ile lat ma kobieta, którą znalazłeś? – pytam.
– Około trzydziestu – mówi.
Z tonu głosu wnioskuję, że musi mieć raczej dwadzieścia, nie trzydzieści.
Bierze telefon i dzwoni do niej.
– Poczekaj chwilę – prosi, kiedy się z nią łączy. Grzebie w torbie, wyciąga notes i czyta kilka zdań po rosyjsku.
Co to było? „Kocham cię” czy „Jesteś najpiękniejsza ze wszystkich kobiet na świecie”, czy „Twoje oczy sprawiają, że jestem szczęśliwy”? Czy „Już nigdy nie chcę się obudzić bez ciebie”?
Nie ma znaczenia. W końcu tłumaczki zawsze zrobią z tego coś pięknego.
Potem Sam ciągnie po angielsku:
– Ta piosenka, której wczoraj słuchaliśmy, Imagine Me and You, nie może mi wyjść z głowy.
I kończy połączenie.
– Wrócę na Boże Narodzenie – oświadcza.
– I wystąpisz o wizę dla niej, żeby przyjechała do Ameryki? Ożenisz się z nią? – pytam.
Na jego twarzy pojawia się grymas.
– Nie można się spieszyć – odpowiada. – Wszystko w swoim czasie.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
W latach 2018, 2019 i 2020 w Pauzie ukazywały się
powieści i opowiadania, natomiast w 2021 roku, czwartym
roku istnienia wydawnictwa, do oferty dołączyły książki z gatunku
nonfiction autorów, którzy są już znani czytelnikom Pauzy.
Pierwszą w nowej serii była książka Sempre Susan. Wspomnienie
o Susan Sontag, drugą Coś nie tak. Kobiecość i wstręt Eimear
McBride, trzecią Ostatni dzień na Ziemi Davida Vanna.
Psychiatrzy i masażyści to czwarta książka w serii, zarazem
siedemdziesiąta ósma książka Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Édouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Édouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman
2023
Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li
Wcale nie jestem taka – Marie Aubert
Fatum i furia – Lauren Groff
Nędza – Andrzej Tichý
Długa odpowiedź – Anna Hogeland
W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel
Zmiana – Édouard Louis
Dostatek – Jakob Guanzon
Lapvona – Ottessa Moshfegh
Ptaki – Samanta Schweblin
2024
Słabsi – Sigrid Nunez
Eileen – Ottessa Moshfegh
Ostatni dzień na Ziemi – David Vann
Szczegóły – Ia Genberg
Fuga – Lauren Groff
Miałam tak wiele – Trude Marstein
Soho – Fiona Mozley
Zaproszona – Emma Cline
System – Amanda Svensson
Niewidzialni – Pajtim Statovci