Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy odwiedzam malownicze rejony bagien biebrzańskich, często rozmawiam z lokalnymi mieszkańcami. Zazwyczaj zadaję im wtedy pytanie, co zmieniło się w przyrodzie najbardziej w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Wszyscy stwierdzają jednogłośnie – na polach i łąkach jest znacznie mniej ptaków. Niestety, moje obserwacje i badania również to potwierdzają. Z książki Macieja Cmocha dowiemy się, co jest tego przyczyną. Autor w rzetelny i skrupulatny sposób analizuje, co stało za sukcesem ptaków zasiedlających tereny rolnicze, ich ścisłe relacje z człowiekiem i do czego to doprowadziło w czasach powszechnej intensyfikacji produkcji rolnej.
Największą zaletą tej książki jest połączenie wiedzy naukowej z obserwacjami i doświadczeniami autora, który będąc jednocześnie fotografem przyrody i osobą biorącą udział w projektach czynnej ochrony ptaków, ma niezwykły zmysł obserwacji otaczającej nas przyrody, no i dar opowiadania o niej.
Adam Zbyryt, biolog, ornitolog, popularyzator nauki
O AUTORZE
Maciej Cmoch – siedlczanin, ur. w 1989 r.; biolog z wykształcenia, przyrodnik z zamiłowania. Zawodowo zajmuje się badaniami i ochroną ptaków. Związany z Towarzystwem Przyrodniczym „Bocian”. Uczestnik projektów czynnej ochrony, m.in. błotniaka łąkowego, kulika wielkiego, pustułki i płomykówki. W wolnych chwilach zajmuje się fotografią przyrodniczą. Najchętniej fotografuje zarówno podporządkowaną człowiekowi naturę terenów wiejskich, jak i wciąż dziką przyrodę nieuregulowanych rzek. Czytelnik krajobrazu. Na ptaki patrzy przez pryzmat otoczenia, w jakim żyją.
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Ostatnie gospodarstwo we wsi. Dalej są już tylko płaskie pola ciągnące się po horyzont. Kończy się tu utwardzona droga, która gwałtownie przechodzi w piaszczystą drożynę niknącą daleko wśród zagonów. Schyłek października. Świeci przyjemne słońce, ale od pól wieje już chłodny wiatr. Nawiewa na podwórko spadające liście prosto z drzew i krzewów rosnących wzdłuż płotu odgradzającego opustoszałą zagrodę od otwartej przestrzeni. Drzewa rzucają długie cienie. Kostropate przykurczone jabłonki są już prawie nagie. Z pól dochodzi echo terkoczących traktorów. To gorączka jesiennych prac.
Na czworobocznej działce stoi drewniana chałupa, z drewna zbudowano też spichlerz, stodołę i małą obórkę. Dużą oborę wymurowano z białej cegły. Obok stoi studnia ze spróchniałą kolbą. Woda w środku jest mętna, nie czerpano jej od lat. Do chałupy dolepiono ażurowy ganek z popękanymi framugami. Czasy jego piękna i świetności dawno przeminęły. W środku wala się szkło i jakieś rupiecie. Obok w pokolorowanych jesienią krzakach buszują sikory. Zaglądają też na ganek. To bardzo ciekawskie ptaki, które wszędzie wściubiają swoje dzioby. Taką mają strategię żerowania.
Wieje wiatrem i pustką, a kiedyś tętniło tu życie. Biegały kury, kwiczały świnie, szczekał pies. Podwórko było rozjeżdżane, wydeptywane. Cały czas ktoś się kręcił – jak to na wsi. Teraz, gdyby nie regularne koszenie, wszystko zupełnie by zarosło. Tak jak zarosło siedlisko naprzeciwko, do którego nikt nie zagląda. Jeszcze trochę i powstanie tam zagajnik. Drzewa i krzewy szybko kolonizują opuszczone i niedoglądane działki. Zakorzeniają się, rozsadzają schody, wypełniają uwolnione od ludzi przestrzenie. Rozsypujące się kawałek po kawałku stare drewniane chałupy latem ukrywają się za dusznym gąszczem krzewów oraz pokrzyw i dopiero jesienią, w tempie znikających z gałęzi liści, odkrywają swoją próchniejącą postać.
Dlatego stojąc przy chałupie po dziadkach, dobrze widzę szary domek naprzeciwko. Z szarymi okiennicami i brązowym dachem. Dwa opuszczone gospodarstwa na końcu wsi. Przyjeżdżam tu czasem i patrzę, jak natura na powrót bierze je we władanie, jak wkracza w pozostawioną przez ludzi pustkę. Cała osada się wyludnia i jest tu coraz ciszej. To dowód tego, że polska wieś się zmienia, choć tak naprawdę zmieniała się przez setki lat. Komasacje, parcelacje, kolektywizacje, kolonizacje, zabory i reformy. Te zmiany zostawiały ślady w krajobrazie. Obecne wyludnianie i starzenie się wsi położonych z dala od miast widać najbardziej po straszących zza krzaków opuszczonych chałupach”.
„Zasięg występowania poszczególnych gatunków ptaków wciąż się zmieniał i zmienia się nadal. Nic nie jest w przyrodzie ustalone raz na zawsze. W XIX wieku z południa na północ Europy swój zasięg rozszerzał kulczyk – drobny ptak, którego głos przypomina dzwonienie pęku drobnych kluczyków. Współcześnie licznie zasiedla place i ogrody w miastach, miasteczkach i wsiach, wszędzie tam, gdzie znajdzie choć trochę luźno rozrzuconych drzew. Pierwszy lęg kulczyka zlokalizowany w granicach dzisiejszej Polski odnotowano w 1853 roku pod Ojcowem. Po około stu latach, czyli na przełomie lat 50. i 60. XX wieku, kulczyk zamieszkiwał już cały kraj.
W XIX wieku znacznie wzrosła powierzchnia użytków rolnych. Głód ziemi spowodował, że pola uprawne powstawały nawet na glebach bardzo ubogich i w miejscach do tej pory omijanych. Hodowano ziemniaki (ich upowszechnienie usunęło widmo głodu i spowodowało wzrost liczby hodowanych świń), buraki cukrowe, rzepak, rzepik, żyto, jęczmień, pszenicę i owies. Szczególnego znaczenia nabrał ten ostatni gatunek zboża, co miało związek ze wzrostem liczby koni, które w pracach polowych zaczęły stopniowo wypierać woły. Zmiany najszybciej postępowały w folwarkach. Pojawiły się bardziej skomplikowane maszyny rolnicze, jednak mogli sobie na nie pozwolić tylko majętni gospodarze. Rozmieszczenie osad stopniowo się stabilizowało. Gdy porównamy stare mapy z tamtego okresu ze współczesnymi, okaże się, że na wielu obszarach lokalizacja, a także powierzchnia wsi są ze sobą zaskakująco zbieżne. Nawet usytuowanie krzyży przydrożnych jest często takie samo”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 223
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mozaika pól z rozsianymi na niej pojedynczymi drzewami, urozmaicona zagajnikami oraz kępami krzewów, gęsto pocięta liniami miedz i pasami polnych dróg. Bujne nadrzeczne łąki oraz pachnące krowami pastwiska i porozciągane w poprzek nich szpalery wierzb głowiastych i kordony drewnianych palików. Małe wioski z tradycyjną zabudową, z gwarem inwentarza i kurami luzem biegającymi za płotem. Coś mnie ciągnie do takiego półotwartego rolniczego krajobrazu. Może to zakodowany w człowieku pociąg do czegoś przypominającego sawannę, z której pochodzimy? A może rezultat wielokrotnego kartkowania albumów Artura Tabora oraz Wiktora Wołkowa i tęsknota za jakąś bliżej nieokreśloną sielskością wsi? Może tęsknota za dzieciństwem i wiejskimi wakacjami? Niewykluczone, że to kumulacja wszystkich tych rzeczy. Dzięki nim lubię przemierzać rozległe równiny, gdzie czuć oddech przestrzeni.
Wyłuskuję z takiego pejzażu ptaki, obserwuję je i fotografuję. Te kłębiące się na wiejskich podwórkach wróble, bociany białe spokojnie spacerujące pośród pasących się krów, koziołkujące nad zalanymi łąkami czajki, pliszki i dudki szukające owadów w rozjeżdżonych koleinach polnych dróg, jaskółki wlatujące i wylatujące z ciemnych czeluści obór i sunące tuż nad łanami zbóż błotniaki. Moja bliskość z ptakami nie wynika tylko z zawodu ornitologa, który wykonuję. To przede wszystkim pasja. Dlatego po pracy ponownie jadę w teren, by z aparatem i lornetką kontynuować buszowanie wśród pól, łąk, pastwisk i wsi. Oprócz zdjęć przywożę stamtąd także wspomnienia przygód i spotkań z ludźmi. Cząstkę tego i zarazem cząstkę siebie pokazuję w tej książce. Dzielę się w niej zdjęciami i osobistymi historiami. Snuję rozważania nad więzią ptaków z rolnictwem. Piszę o zagrożeniach, jakie na ten różnorodny, a jednocześnie delikatny świat czyhają, i o ludziach, którzy starają się go ratować.
Krajobraz rolniczy – zwłaszcza ten różnorodny i ekstensywnie użytkowany – jest pełen ptaków. Stanowi on też środowisko bardzo dynamiczne, nieustannie kształtowane przez człowieka i żywioły natury. Raz gospodarowanie sprzyja ptakom, innym razem staje się dla nich zagrożeniem. Wiele gatunków przystosowało się do tej dynamiki i od setek, a nawet tysięcy lat towarzyszą ludziom podczas pracy i odpoczynku. Są rozśpiewanym i rozszczebiotanym tłem dla żniw, orki i codziennego obrządku.
Przyjrzyjmy się tym stworzeniom. Zobaczmy, jak wygląda ich życie w kreowanym przez człowieka otoczeniu. Mam nadzieję, że bliższe poznanie pierzastych sąsiadów zza miedzy pomoże w ich ochronie, a dzięki temu przyszłe pokolenia będą mogły cieszyć się rozśpiewanym i pełnym życia krajobrazem.
Gąsiorek czatujący przy polnej drodze
Polna droga pod Włodkami. Dwie wyjeżdżone kołami jasne wstęgi piachu z czupryną roślin pośrodku. Od innych podobnych dróg może nieco bardziej podszyta kamieniami, zaś na pewno ponadprzeciętnie wyboista. Po deszczu nawet ciągniki mają trudności z jej pokonaniem. Z obu stron ciągną się szerokie i bujne pobocza, z których wyrastają szeregi drewnianych pokrzywionych palików połączonych sztywnymi od rdzy kolczastymi drutami. Dróżka biegnie ze wsi przez zagony i mały piaszczysty lasek na niewielkie śródpolne pastwisko. Obok pastwiska znajduje się zagajnik, który skrywa resztki wałów wczesnośredniowiecznego grodziska. Setki lat temu teren obecnego pastwiska pokrywały zapewne trudne do przebycia rozlewiska rzeki, która dziś jest ledwo widocznym i nienazwanym rowem melioracyjnym. Za tą wodną przeszkodą i obronnymi wałami chroniła się nieznana nam bliżej społeczność, o której dziś wiemy tylko tyle, ile mówią wykopane przez archeologów drobiazgi. Tajemniczy ludek zniknął, rozpłynął się w szerokiej i wartkiej rzece historii. Od mieszkańca okolicy dowiedziałem się, że kamienie w brukowanej wiejskiej drodze pochodzą z wałów grodziska. Kilkadziesiąt lat temu zostały stamtąd po prostu wykopane i użyte ponownie, dlatego też średniowieczne umocnienia są dziś niemal niewidoczne. Ktoś powie (zapewne słusznie), że to dewastacja. Inny zaś stwierdzi, że kamień jak kamień, a po błocie chodzić i jeździć nikt nie chce.
Gdy docieram pod Włodki, zwykle parkuję w cieniu przyległego do wsi szpaleru rozłożystych drzew, a następnie z aparatem i lornetką idę na spacer. Zanim wejdę na poobijaną krowimi kopytami polną drogę, przeczesuję wzrokiem wystające z poboczy kołki. Przeskakuję oczami z palika na palik, aż uchwycę jakąś ptasią sylwetkę. Właśnie dla tego połączenia tam jeżdżę – ptaki, swojska dróżka ze szpalerami słupków, rozciągająca się wokół mozaika pól okraszona zagajnikami i pojedynczymi drzewami oraz ledwo zaznaczona w tej rolniczej scenerii historia.
Na przykładzie okolicy Włodek widać, jak człowiek w trakcie swych dziejów zmieniał otoczenie. Rysował kołami drogi, kopał stawy, usypywał wały, drzewa ścinał i sadził, z regularnością pór roku rozpruwał glebę zagonów. Z wysiłkiem wznosił domostwa, spichlerzyki, obórki – konstrukcje niby trwałe, ale jednak ciągle niszczone i trawione przez czas, wilgoć, grzyby oraz korzenie, w konsekwencji zaś bezustannie naprawiane. Pola trzeba co roku orać pługiem, drogi rozjeżdżać, łąki przycinać, bydło wypędzać na pastwiska. Inaczej to wszystko znikłoby pod naporem natury. Ona tylko czeka na chwilę przerwy w ludzkiej działalności. Nie przepuści żadnej okazji do powrotu. Rolnictwo to więc ciągłe, coroczne odtwarzanie otwartego krajobrazu; to też ekspansja i ewolucja tego krajobrazu.
Pod wpływem rolnictwa zmieniały się Włodki, pobliskie pola i lasy, powiat sokołowski, Mazowsze, Podlasie i cały kraj. Zmiany te miały ogromny wpływ na kształt przyrody, na wszystkie elementy flory i fauny. Wpływ ten nie zawsze był jednoznacznie zły, istnieje bowiem mnóstwo organizmów, które skorzystały na wylesieniu, powstaniu łąk, pastwisk i polnych dróg.
Symbolem toczących się przez setki lat krajobrazowych przemian nie muszą być grodziska czy wsie. Może być nim na przykład siedzący na paliku i czatujący na ofiarę samiec gąsiorka, który przed wiekami splótł swe losy z działalnością człowieka, a obecnie licznie występuje w antropogenicznym półotwartym krajobrazie. Pod Włodkami para gąsiorków co roku gniazduje w śródpolnej kępie krzewów. Droga ze szpalerami słupków i bujnymi poboczami to dla nich wspaniałe łowisko, gdzie chwytają duże, ubrane w chitynowe pancerze owady.
Ta wyjeżdżona drożyna łącząca dwie osady, historyczną i współczesną, wiosną oraz latem staje się areną, na której rozgrywają się losy jeszcze kilku innych gatunków ptaków. Na palikach melodyjnie trzeszczą krępe potrzeszcze, a po ubitych i pozbawionych roślinności ścieżkach pliszki żółte zawzięcie ścigają drobne bezkręgowce. Dla pliszek obecność fragmentów odsłoniętej gleby jest bardzo istotna. Gdy bujne uprawy szczelnie wypełniają pola aż po miedze, właśnie w takich miejscach poszukują one pokarmu, poruszając się na piechotę. Na słupkach przysiadają czasem trznadle i pokląskwy. Po sąsiedzku żyją tu skowronki, kuropatwy, przepiórki, błotniaki łąkowe, czajki i ortolany. We wsi jest też oczywiście gniazdo bociana, a nad okolicą bystro latają dymówki, zwinnie ścigające swój ulotny owadzi pokarm.
To cały wachlarz ptaków mocno związanych z działalnością człowieka. Przed kilkoma tysiącami lat okoliczny teren porastała zapewne zwarta puszcza. Skoro nie było pól, łąk i pastwisk, nie było też skowronków, potrzeszczy oraz innych gatunków terenów otwartych, które mogły się zadomowić dopiero wraz z pojawieniem się tu trwałych osad i użytków. Wokół XI-wiecznego ruskiego grodziska pod Włodkami przypuszczalnie istniały uprawy (może nawet całkiem spore), więc niektóre z gatunków krajobrazu rolniczego miały już wtedy gdzie żyć. Wcześniej prawdopodobnie osiedlały się tu tylko ptaki związane z lasem – ale i las nie rósł tu od zawsze. Krajobraz to dynamiczny układ, choć z punktu widzenia życia człowieka jego dynamika jest bardzo niewielka.
Około 12 tysięcy lat temu z obszaru północnej Polski wycofał się lodowiec, który łagodnie pofalował rzeźbę terenu, wydrążył w ziemi jeziora, a krajobraz okrasił licznymi głazami. Przedpole tego monumentalnego przybysza z północy miało dosyć urozmaicony charakter, więc i skład ówczesnej awifauny był różnorodny. Szeroko rozpościerała się tam tundra zamieszkiwana przez takie gatunki jak mornel, siewka złota, kulik mniejszy, brodziec śniady czy pardwa – dziś ptaki żyjące daleko na północy. Obecne były też strefy stepotundry, gdzie występowały potrzeszcze, dropie, skowronki, strepety, kuropatwy i przepiórki. W zacisznych dolinach i na południowych zboczach wyrosły płaty lasów, w których żyły grubodzioby, sójki, wilgi, grzywacze i różne gatunki drozdów. Drzewa musiały być tam dosyć spore i grube, skoro znalazło się w nich miejsce dla puszczyków, dzięciołów czarnych i dzięciołów dużych. Szerokie przedpole lodowca było mocno nasączone wodą, co potwierdzają pochodzące z tamtego okresu szczątki łysek, kokoszek, wodników, kropiatek, dubeltów, śmieszek i licznych kaczek. Jak widać, już wtedy żyło na terenie dzisiejszej Polski sporo gatunków związanych z terenami otwartymi.
Klimat się ocieplał i po ustąpieniu lodowca teren otwarty zaczął się kurczyć. Sukcesywnie rozprzestrzeniały się drzewa. Kolonizację rozpoczęły sosny i brzozy – gatunki pionierskie odporne na zimno. Przygotowały one teren dla nieco bardziej wymagających drzew: leszczyn, wiązów, olsz, lip i dębów. Wraz z powolnym łagodnieniem klimatu ustępowały z naszych ziem arktyczne gatunki fauny i flory. W końcu uformowały się różnorodne środkowoeuropejskie drzewostany mieszane zamieszkiwane przez wiele gatunków ptaków, które do dziś możemy obserwować w naszych lasach, parkach i ogrodach. Krajobraz niemal całkowicie zarósł puszczą, zamknął się. Trwało to aż do początków rolnictwa.
Po ustąpieniu lodowca tereny dzisiejszej Polski nie były bezludne, ale zagęszczenie i tryb życia mieszkańców jeszcze nie oddziaływały na przyrodę w istotny sposób. Człowiek nie kształtował krajobrazu na masową skalę, bowiem prowadził koczowniczy tryb życia, trudnił się zbieractwem, rybołówstwem, łowiectwem i eksploatacją krzemieni. Z czasem na obszar Polski i Europy Środkowej napłynęła neolityczna ludność, która sprowadziła na te ziemie zalążek rolnictwa – kopieniactwo i wypalanie. Pierwsza metoda jest najstarszą techniką uprawy ziemi, a jej podstawowe narzędzie to kij lub motyka z kamienia, rogu bądź kości. Nie zawsze w ruch szły prymitywne motyki – zalesiony teren często najpierw traktowano ogniem. Ścinano drzewa i krzewy, potem układano ich warstwę na ziemi i palono. Na tak powstałych popieliskach zasiewano zboże. Pod uprawę wybierano ziemie lekkie, łatwo poddające się prymitywnym narzędziom i urodzajne (na przykład lessy na południu Polski).
Łąki
Kwestią dyskusyjną pozostaje, czy poletka z racji wyjaławiania przenoszono z miejsca na miejsce, czy też latami prowadzono uprawę tych samych skrawków, ewentualnie pozwalając części ziem na odpoczynek. Warto dodać, że w takie wypalone ogniem lub po prostu wycięte w lesie dziury chętnie wprowadzają się lelki i lerki – ptaki związane z przerzedzonymi formami i wczesnymi stadiami lasu. Takie warunki mogły panować także wtedy. Obrzeża pól były okolone lasem, na skraju którego formował się pas krzewów – nasłoneczniony ciepły bufor subtelnie oddzielający uprawy od kniei. Gdy neolityczni rolnicy pracowali na swoich zagonach, towarzyszył im zapewne śpiew trznadli, który i dziś obok śpiewu skowronków jest jednym z najczęściej słyszanych przez gospodarzy ptasich głosów. Powstawały zalążki krajobrazu rolniczego, więc zaczęła się także formować grupa zwierząt, która go zasiedliła. Współcześnie trznadel zamieszkuje mozaikę łąk, pastwisk i pól, gdzie spotykamy sporą ilość drzew oraz krzewów – jest zatem gatunkiem charakterystycznym dla strefy przejściowej między terenami otwartymi a zadrzewionymi. To ptak szorstkiego krajobrazu. Stąd moje przypuszczenie, że przed kilkoma tysiącami lat pomieszkiwał gdzieś wśród rozrzuconych w przepastnej puszczy pól.
W latach 70. XX wieku, podczas prac archeologicznych na terenie wielowiekowej neolitycznej osady w Bronocicach, której początki sięgają prawie czterech tysięcy lat przed naszą erą, odkryto szczególną wazę. Widnieją na niej symboliczne przedstawienia wozów – mają one zarysowane dyszle, cztery koła i łączące je osie. Co ciekawe, jest to najstarszy (datowany na około 3500 lat przed naszą erą) jednoznaczny dowód na używanie wozu, odkryty w Starym Świecie – od wybrzeży atlantyckich po Azję Centralną i Afrykę. Na wazie znajdują się też ornamenty, proste szlaczki, które można interpretować w różny sposób. Jedna z teorii głosi, że stanowią one przedstawienie układu pól. I faktycznie, pierwsze skojarzenie, jakie miałem, gdy zobaczyłem koślawo zarysowany naprzemienny układ kwadracików zawierających w sobie jakby rzędy skib, to polna szachownica.
Osada w Bronocicach miała charakter obronny (znajdowały się tam fosa i palisada), a do jej zbudowania i rozwoju potrzeba było dużej ilości drewna. Było ono także wykorzystywane na bieżąco – ludność zużywała nawet jedną tonę tego surowca dziennie. Badania wykazały, że początkowo używano głównie drewna dębowego, potem zaś sosnowego. Można to tłumaczyć tym, że sosnę pozyskiwano jako materiał zastępczy po zmniejszeniu się liczby dębów w okolicy. O postępującym procesie wylesiania już u zarania rolnictwa świadczą badania wydobywanych z ziemi skorup mięczaków. Na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej w neolicie pojawiły się wstężyki austriackie i szklarki podziemne – sucholubne ślimaki przybyłe z południa. W innych częściach Polski także znajdowano szczątki gatunków związanych z nasłonecznionymi terenami otwartymi o wręcz stepowym pochodzeniu, które nie mogły żyć w zwartej puszczy.
W XIII wieku przed naszą erą, w dobie kultury łużyckiej, uprawiano już całkiem sporo gatunków roślin – proso, pszenicę, jęczmień, owies, bób, groch, soczewicę, rzepę, rzepak, mak i len. Powszechnie używano radła, które mimo że nie przewracało skiby, a jedynie rozpruwało wierzchnią warstwę gleby, to znacznie ułatwiało pracę i umożliwiło rozszerzanie zasięgu pól. Narzędzia z brązu, a potem z żelaza pomogły w dalszej ekspansji na tereny zalesione. Pod naporem metalowych siekier padały kolejne drzewa. Stałe i często obronne osady (na przykład Biskupin) wymagały dużej ilości budulca. W rolnictwie stosowano gospodarkę przemienno-odłogową. Przez kilkanaście lat uprawiano połowę areału, a druga część mogła w tym czasie służyć jako pastwisko (wypas był prowadzony również w lasach). Po wyjałowieniu ziemi następowała zamiana. O tym, w jakim stopniu krajobraz zaczął się otwierać, niech świadczą szczątki dropia z wczesnej epoki brązu, które znaleziono pod Wrocławiem. To ptak ściśle związany z rozległymi terenami otwartymi. Nawet jeżeli nie był to gatunek lęgowy, a jedynie zaleciał na te obszary, i tak musiał znaleźć dogodne warunki, skoro zdecydował się choćby na krótki postój.
Wylesianie i rozrost uprawianych ziem nie postępowały przez cały czas. Zdarzały się w historii momenty stagnacji lub wręcz porzucenia wydartych puszczy terenów. W trakcie wojen, niepokojów i wędrówek ludów osady płonęły i upadały, a las szybko wkraczał na opuszczone ziemie, powoli odbierając, co niegdyś należało do niego. Po pewnym czasie musiał jednak ponownie cofać się przed ludźmi, którzy uparcie powracali, byli też coraz liczniejsi i dysponowali coraz lepszą techniką.
Pomimo tego, że w okresie wczesnego średniowiecza rolnictwo trwało na ziemiach polskich już kilka tysięcy lat (począwszy od neolitu przez epokę brązu i żelaza), to u progu tej epoki większość obszaru Polski wciąż pokrywały puszcze i bagna. Ziemie uprawiano tylko tam, gdzie siły natury dało się poskromić prymitywną techniką. Rozległe moczary, przepastne knieje i stromizny pozostawały w większości nietknięte. Osadnictwo podobnie jak we wcześniejszych wiekach koncentrowało się głównie nad rzekami i jeziorami – ze względu na transport wodny, obronność i rybołówstwo. Wczesnośredniowieczne wsie często były umiejscowione wokół stawu lub jeziorka i miały kształt owalu. Ziemie uprawne leżały w niedalekiej odległości od zabudowań i nie miały regularnego kształtu. Ich granice musiały się dopasować do ukształtowania terenu, warunków glebowych i licznych podmokłości. Powstawało więc coś na kształt krajobrazowego gulaszu – mieszały się ze sobą bagniska, pola, połacie krzewów, ugory i kępy lasu. Większe tereny pozbawione drzew leżały wokół grodów – nie tylko z przyczyn rolniczych i produkcyjnych, ale także po to, by zapewnić dobry widok na okolicę i móc skutecznie razić strzałami najeźdźców niemających osłony drzewnych parawanów.
Domyślam się, że wokół grodziska pod Włodkami ptaki otwartego krajobrazu mogły znaleźć dla siebie całkiem dogodne warunki. Z wykopalisk wiadomo, że we wczesnym średniowieczu tereny dzisiejszej Polski zamieszkiwały między innymi kuropatwy, przepiórki i dropie, czyli gatunki pochodzące ze stepów, związane z terenami niemal bezdrzewnymi. Stwierdzono nawet obecność myszołowa włochatego – drapieżnika, który przylatuje do nas na zimę z północy (z otwartej tundry) i poluje na polach i łąkach, które do pewnego stopnia przypominają jego rodzime bezdrzewne formacje.
Na początku wieków średnich wypalanie wciąż było jednym z elementów przygotowania terenu pod uprawy. Równocześnie rosło zapotrzebowanie na drewno do budowy domostw dla zwiększającej się liczby ludności. Nasilało się osadnictwo planowe i spontaniczne. Powstawały kolejne wsie, grody, drewniane sprzęty, czółna, tratwy, a nad trzęsawiskami długie pomosty. Do budowy tego wszystkiego potrzebowano ogromnych ilości surowca. Na przełomie wieków XI i XII rozpoczęto intensywne kolonizowanie kolejnych połaci puszczy. Zagony, wcześniej luźno rozrzucone po przepastnej kniei, zaczęły się łączyć, tworząc coraz rozleglejsze płaty otwartego krajobrazu. Najmocniej wylesiane były okolice gęsto zaludnionych ośrodków. Na przełomie wieków X i XI lesistość Polski wynosiła około 70%, a w XV wieku spadła już do poziomu około 50–60%. Karczowanie w średniowieczu prowadzono nierównomiernie. Na Śląsku czy w Wielkopolsce ubytek lasów następował szybko i był znaczący. Na wschodzie i północnym wschodzie w puszcze wgryzano się powoli. Część z nich uchowała się do czasów nowożytnych, a niektóre w swej szczątkowej formie doczekały współczesności.
W XII wieku grunty wsi miały dosyć chaotyczny układ. Osadnicy najpierw zajmowali pod uprawę gleby równe i urodzajne, pozostawiając rozpadliny, pagórki i wciąż liczne podmokłości. Wraz z postępującą kolonizacją nowych terenów zaczęto jednak porządkować sprawy własnościowe. Pola, łąki oraz pastwiska należące do poszczególnych wsi i właścicieli ziemskich, wcześniej rozrzucone bezładnie w dziczy, z czasem zaczęły się do siebie zbliżać. Rozpoczęły się sąsiedzkie spory o przysłowiową miedzę. Pojawiły się też prawa kolonizacyjne i reformy, na przykład słynna trójpolówka. Zgodnie z tym systemem w danej wiosce wydzielano trzy obszary i na każdym z nich rolnik miał swój kawałek ziemi. Pierwszy obszar był obsiewany zbożem ozimym, drugi zbożem jarym, a trzeci stawał się ugorem lub pastwiskiem. Co roku zmieniano rozmieszczenie upraw. Powszechność odłogowania pól sprawiła, że zwierzęta (w tym oczywiście ptaki) mogły znaleźć schronienie w krajobrazie rolniczym, a dzięki temu bezpiecznie się rozmnażać i żerować. Odpoczywające przez rok zagony stawały się enklawami dzikiego życia wśród uprawianej roli.
W średniowieczu i w pierwszych latach epoki nowożytnej pomysłów na układ pól było mnóstwo. W jednym miejscu granice działek kształtowano dowolnie, a w innym już pod presją reform. Role były rozległe i jednolite lub gęsto pocięte miedzami. Miały kształt regularnych czworoboków albo pasów ciągnących się od wsi. Obok osadnictwa chłopskiego istniało osadnictwo szlacheckie, a z czasem powstały folwarki. Pojawiało się wielu przybyszów z innych krajów, którzy przynosili ze sobą nowe wzorce gospodarowania. W XVI wieku rozpoczęło się osadnictwo holenderskie. Ewangeliccy mieszkańcy Niderlandów uciekali ze swego kraju przed prześladowaniami religijnymi i politycznymi, następnie zaś trafiali do Niemiec, a potem także do Polski, gdzie otrzymywali ziemię i możliwość wyznawania swej wiary. Osadzano ich najchętniej na terenach podmokłych, wręcz bagiennych, bowiem uchodzili za specjalistów od ujarzmiania wodnego żywiołu. Potrafili gospodarować tam, gdzie inni widzieli tylko połacie bezużytecznych moczarów i niebezpieczeństwo ciągłych podtopień.
Spadek lesistości do 50–60% i wytworzenie nieregularnej układanki pól oraz licznych odłogów w miejscu dawnych lasów przyczyniły się do powstania świetnych warunków życia dla ptaków terenów otwartych. Musiało ich już wtedy być na polskich ziemiach całkiem sporo – pod względem gatunkowym i ilościowym. Powierzchnia gruntów uprawnych w XVI-wiecznej Rzeczypospolitej wynosiła około 11 milionów hektarów, gospodarowało na nich około 600 tysięcy rodzin – spichlerz Europy, jak uczono na historii. Uprawiano żyto, owies, pszenicę i jęczmień, a w przydomowych ogródkach groch, bób, mak, len, konopie, kapustę, seler, pory i kalafiory. Obok tego, co swoją pracą zagospodarował człowiek, wciąż rosły przepastne puszcze i rozpościerały się niezmeliorowane bagna. Taki stan musiał sprzyjać bioróżnorodności.
O tym, jakie gatunki ptaków zamieszkiwały wtedy nasze ziemie, możemy się dowiedzieć z Myślistwa ptaszego Mateusza Cygańskiego wydanego w 1584 roku. Jest to książka łowiecka. Cygański opisuje w niej, jak należy polować na poszczególne gatunki i jakiego sprzętu w tym celu używać. Porady dotyczące wybranych gatunków są poprzedzone krótkimi wierszykami.
KRUK Czarny ptak polny y lepiey plugawy, Bo ścierwy sprosne są iego potrawy. Kracząc strasznie nad domy lataią, Kiedy się ludzie szkody spodziewają1.
Tu Cygański nawiązał do ludowego przesądu, który mówi, że latające i kraczące nad domem kruki zwiastują śmierć.
BIAŁORZYTKA Białorzytka polny ptak, kamieniste drogi Rad miłuje, iest szary, ma obdłuższe nogi. Biały nad ogonem, przeto go tak zowią Białorzytką, acz nie uczciwą mową2.
Białorzytka, czyli ptak o białym kuprze. Faktycznie, troszkę nieuczciwa, czyli niestosowna ta mowa – wszak rzyć to dawne określenie tylnej części ciała. Nasza krajowa białorzytka jest jednym z kilkunastu innych gatunków tej grupy, ale tylko ona ma tak rozległy zasięg występowania, obejmujący niemal całą Europę. Pozostałe białorzytki (między innymi białorzytka płowa, białorzytka rdzawa, białorzytka pstra, białorzytka żałobna) zamieszkują kraje, gdzie klimat jest ciepły, a skały, pustynie i półpustynie stanowią powszechny element krajobrazu.
Świeży pokos
Białorzytka okazała się dosyć elastycznym gatunkiem i świetnie przystosowała się do życia w europejskim krajobrazie rolniczym. W stertach kamieni powyciąganych z zagonów, poukładanych na miedzach i przy drogach, w których wije gniazda, ujrzała dobrze sobie znane skalne wychodnie. Jak wynika z Myślistwa ptaszego, w XVI-wiecznej Polsce nie była już na nizinie niczym egzotycznym. Ot, zwykły polny ptak, który lubuje się w kamienistych drogach. O upodobaniach białorzytki wspomniał też Stanisław Ładowski w swym dziele Historya naturalna Królestwa Polskiego z 1783 roku: „pospolicie bawi się przy stosach kamieni na roli leżących”3. Przez setki lat nic się w tej materii nie zmieniło, bo i dziś zdarza mi się obserwować białorzytki na stertach wysupłanych z pól otoczaków.
Pochylmy się jeszcze na chwilę nad dziełem Cygańskiego, bo jest ono dobrym źródłem wiedzy o ptakach otwartego krajobrazu, gdy ten dopiero zaczynał u nas dominować. Jak wiadomo, krańce XVI-wiecznej Rzeczypospolitej były zupełnie inne niż w wypadku współczesnej Polski, jednak wymienione gatunki napotykano także w obrębie dzisiejszych granic. W swoim opracowaniu Cygański wymienia dudka („piękny z poyźrzenia, ale sprośnie tchorzy”4), kraskę („od krasy kraską ten ptak iest zwany, bo pięknymi piory iest umalowany”5) oraz szczygła („piękny ptak Szczygieł, y śpiewa nadobnie”6).
Polna droga pod Włodkami
Opisuje też Cygański gości z północy – śniegułę („ten ptak, nie lękliwy śniegu zimnego”7) i siewkę złotą („dadzą się słyszeć Sieyki w polu wrzaskiem”8) – ptaki te przybywają z odległej tundry i zjawiają się na polach i łąkach jesienią. Tu muszę wspomnieć, że siewka złota była u nas wtedy również ptakiem lęgowym. Cygański wymienia oczywiście dropia, przepiórkę i kuropatwę, gatunki chętnie łowione i od wieków wrośnięte w nasz rolniczy pejzaż. Wspomina również o bocianie białym, czyli sztandarowym ptaku polskiej wsi, który już wtedy żył blisko ludzi i był przez nich darzony szacunkiem – „To ptak domowy, pożytek go taki: Iadowite, sprosne, trawi robaki”9. Wcześniej bociany zamieszkiwały podmokłe i otwarte tereny dolin rzecznych, wijąc gniazda na wielkich drzewach. Pojawiły się u nas i w pozostałych środkowoeuropejskich krajach po udanej wielowiekowej ekspansji z dalekiego południa.
Oczywiście u Cygańskiego pojawia się także wróbel, jednak autor pisze o nim w mało pochlebny sposób – „To prawie domowy, ale szkodnik wielki, Nienayźrzy [nienawidzi – przyp. M.C.] go przeto człowiek wszelki”10. Z czego wynikała ta nienawiść? Zapewne jej przyczyną było podjadanie ziarna. Wróbel przywędrował za człowiekiem z Azji, po drodze kolonizując tereny rolnicze Afryki Północnej i Europy. Podążał za uprawą zbóż i hodowlą koni, osada za osadą, miasto za miastem. Parł niestrudzenie i konsekwentnie. Tak jak człowiek osiągnął sukces, ogromnie rozszerzając zasięg występowania i pokonując granice stref klimatycznych i typów krajobrazów. W XVI-wiecznej Rzeczypospolitej był gatunkiem dobrze zadomowionym. Tereny Polski zamieszkiwał prawdopodobnie już przed epoką średniowiecza.
Wraz z powstawaniem nowych pól, łąk i pastwisk przybywało odpowiednich siedlisk dla ptaków terenów otwartych. W ciągu tysięcy lat rozwoju rolnictwa rozpleniły się u nas oczywiście także skowronki, które potraktowały rozległe pola jak swoje macierzyste stepy. Wkroczyła tam też dzierlatka, kolejny przybysz ze strefy stepów, a nawet półpustyń. Zadomowiły się gąsiorki, gawrony, makolągwy, mazurki i dzwońce, które w nowo powstającym krajobrazie rolniczym zobaczyły swój rodzimy lasostep – formację otwartą, choć częściowo zadrzewioną, czyli podobną do pejzażu stworzonego przez rolników.
Stopniowo mieszały się ze sobą różne ptasie światy – i to pomieszanie trwa do dziś. Rozległe pola, na których mieszkają skowronki, sąsiadują z lasami, gdzie wciąż żyją gatunki typowe dla dawnych puszcz, a w śródpolnych bajorkach, pozostałościach po niegdysiejszych bagnach, mieszkają krzyżówki, żurawie, łyski i perkozki. W wioskach żyją dymówki, oknówki i kopciuszki, które zeszły tam z gór, bo w człowieczych zabudowaniach zobaczyły swoje skalne środowisko. Prawdziwy ptasi miszmasz.
W związku z wylesianiem i rozwojem cywilizacji, wiele gatunków nie tyle wkroczyło na nowe ziemie – gdyż ich duża część była tu obecna jeszcze przed człowiekiem – ile zwiększyło swoją liczebność. Wcześniej bytowały tylko w niewielkich otwartych środowiskach, na przykład wśród błot. Powstanie łąk i pastwisk w miejscu nadrzecznych lasów pozwoliło na zwiększenie się populacji takich ptaków jak chociażby czajka, rycyk i krwawodziób, które przedtem nie wyściubiały dziobów ze swych mokradeł i torfowisk, bowiem wszędzie wokół rósł przepastny las. Oczywiście wraz z ich rozwojem swoje terytoria traciły ptaki leśne.
Wróćmy jeszcze na moment do historii. Wojny XVII wieku doprowadziły do załamania gospodarki rolnej. Na wielu obszarach opustoszały wsie, zarosły pola, łąki i pastwiska (podobny proces miał już miejsce kilkakrotnie, choćby po najazdach Tatarów w XIII wieku, i nastąpi znów po obu wojnach światowych). Dopiero w XVIII wieku rozpoczęło się pewne ożywienie.
Na spustoszone konfliktami tereny Rzeczypospolitej sprowadzono osadników. Powstało wtedy wiele wsi „olęderskich”, zakładanych często już nie przez Holendrów, jak działo się w XVI wieku, ale między innymi przez Niemców. Z czasem więc słowo „olęder” zaczęło oznaczać nie narodowość gospodarza (Holendra), a osadnika, który osuszał bagna i karczował lasy.
Pod koniec XVIII wieku liczba osad olęderskich w samej okolicy Poznania wynosiła już prawie 550. Lokowano je nie tylko nad rzekami i na obszarach podmokłych, ale także wśród puszcz, gdzie nowi gospodarze na potęgę karczowali kolejne połacie pod uprawy. Osadnik otrzymywał czworoboczny kawał lasu, który musiał wytrzebić, zaś na środku działki stawiał zabudowania. Na czworobokach karczowali wspólnie sąsiedzi, więc po pewnym czasie na całym terenie powstawał uporządkowany układ pól z równomiernie rozłożonymi gospodarstwami; każde z nich miało też własną drogę dojazdową. W ten sposób tworzono regularną szachownicę, której ślady w pejzażu Wielkopolski możemy dostrzec także dziś.
I w końcu dochodzimy do rozbiorów. Każdy z zaborców prowadził politykę rolną nieco inaczej, więc między zagrabionymi terenami powstały spore różnice. Są one wciąż widoczne w krajobrazie. Zwierzęta nie znają granic administracyjnych i państwowych, jednak zabory przełożyły się także na świat ptaków.
W Galicji było biednie. W połowie XIX wieku role o powierzchni poniżej trzech hektarów stanowiły około 43% wszystkich gospodarstw, a ponad połowa z nich miała powierzchnię mniejszą niż jeden hektar. Niezaspokojony głód ziemi i dosyć liberalna polityka zaborcy, który pozwalał rozdrabniać grunty przez spadkowe podziały, powodowały dalsze szatkowanie pól. Państwo pruskie przeciwnie – popierało tylko wielkie gospodarstwa, małe wręcz nękało, na przykład przez prawo spadkowe przeciwdziałające swobodnym podziałom. Drobni rolnicy nie wytrzymywali konkurencji i zasilali robotnicze siły w rodzącym się przemyśle lub stawali się parobkami u swoich majętnych sąsiadów. Rozrastające się folwarki chętnie przejmowały kolejne upadłe chłopskie gospodarstwa. W zaborze rosyjskim – inaczej niż w Prusach, a podobnie jak w Galicji – po uwłaszczeniu pozwolono rolnikom na dzielenie użytków, więc grunty również były tam mocno pofragmentowane. Ogólny kryzys gospodarczy i carskie reformy uderzyły w większe własności ziemskie. Doprowadziło to do bankructwa wielu folwarków, których ziemie zostały podzielone pomiędzy okolicznych chłopów.
Konsekwencje tych działań są do dziś widoczne w krajobrazie – w środkowej, wschodniej i południowej Polsce na skutek dawnych podziałów i polityki zaborców wciąż przeważają pola rozdrobnione, poprzecinane licznymi miedzami oraz skomunikowane gęstą siecią dróżek. W Polsce Zachodniej i Północnej występują raczej użytki rozległe. Te różnice doskonale widać na zdjęciach satelitarnych. Bioróżnorodności sprzyja oczywiście ten pierwszy typ krajobrazu, bardziej mozaikowy, z licznymi oazami w postaci miedz i przydroży.
Przyjrzyjmy się na przykład kuropatwie, która lubuje się w obszarach, gdzie wielkość gospodarstw nie przekracza 10 hektarów. Najwyższe zagęszczenia osiąga właśnie na terenie dawnych zaborów rosyjskiego i austriackiego (choć unika terenów mocno pagórkowatych – to wybitnie nizinny ptak). Od tej reguły są jednak wyjątki. Dzierlatka – pierwotnie ptak stepów i półpustyń – preferuje obszary z dużym udziałem rozległych i intensywnie użytkowanych pól uprawnych, pełne wielkich, zmechanizowanych gospodarstw. Dlatego od mozaikowego wschodu woli miejscami monotonny, ale charakterem bardziej zbliżony do półpustyni krajobraz Wielkopolski i Kujaw.
Zasięg występowania poszczególnych gatunków ptaków wciąż się zmieniał i zmienia się nadal. Nic nie jest w przyrodzie ustalone raz na zawsze. W XIX wieku z południa na północ Europy swój zasięg rozszerzał kulczyk – drobny ptak, którego głos przypomina dzwonienie pęku drobnych kluczyków. Współcześnie licznie zasiedla place i ogrody w miastach, miasteczkach i wsiach, wszędzie tam, gdzie znajdzie choć trochę luźno rozrzuconych drzew. Pierwszy lęg kulczyka zlokalizowany w granicach dzisiejszej Polski odnotowano w 1853 roku pod Ojcowem. Po około stu latach, czyli na przełomie lat 50. i 60. XX wieku, kulczyk zamieszkiwał już cały kraj.
W XIX wieku znacznie wzrosła powierzchnia użytków rolnych. Głód ziemi spowodował, że pola uprawne powstawały nawet na glebach bardzo ubogich i w miejscach do tej pory omijanych. Uprawiano ziemniaki (ich upowszechnienie usunęło widmo głodu i spowodowało wzrost liczby hodowanych świń), buraki cukrowe, rzepak, rzepik, żyto, jęczmień, pszenicę i owies. Szczególnego znaczenia nabrał ten ostatni gatunek zboża, co miało związek ze wzrostem liczby koni, które w pracach polowych zaczęły stopniowo wypierać woły. Zmiany najszybciej postępowały w folwarkach. Pojawiły się bardziej skomplikowane maszyny rolnicze, jednak mogli sobie na nie pozwolić tylko majętni gospodarze. Rozmieszczenie osad stopniowo się stabilizowało. Gdy porównamy stare mapy z tamtego okresu ze współczesnymi, okaże się, że na wielu obszarach lokalizacja, a także powierzchnia wsi są ze sobą zaskakująco zbieżne. Nawet usytuowanie krzyży przydrożnych jest często takie samo.
Po zniszczeniach spowodowanych I wojną światową rolnictwo podupadło. Grabieże, konfiskaty, migracje ludności, przesiedlenia, rozprucie pól okopami, spadek liczby ludności – to wszystko doprowadziło do zarośnięcia wielu użytkowanych wcześniej gruntów. II Rzeczpospolita stanęła przed bardzo trudnym zadaniem odbudowy rolnictwa. Był to wówczas kraj biedny, a bieda ta szczególnie rzucała się w oczy na wsi. Rolnictwo miało niską produktywność i słabe zaplecze techniczne. Dochody z gospodarstw ledwo starczały na przeżycie, nie było więc mowy o inwestycjach. Wzrosło rozdrobnienie gospodarstw, co skutkowało dalszym powiększaniem się pogłowia koni, gdyż każdy gospodarz musiał posiadać przynajmniej jednego.
Koń zajmował szczególne miejsce wśród zwierząt gospodarskich, wszak to głównie na sile jego mięśni opierała się praca rolnika. Dlatego też nawet najubożsi rolnicy decydowali się na zakup zwierzęcia. Skorzystało na tym także wiele ptaków.
Tak o trznadlach i koniach w Ptakach ziem polskich pisał Jan Sokołowski:
Pełno ich uwija się wówczas na drogach, gdyż do tego stopnia lubią rozdziobywać mierzwę końską w poszukiwaniu niestrawionych ziaren owsa, że unikają okolic, w których nie ma koni. Trzymają się zatem okolic, w których uprawiany jest owies, a zaśnieżone i porozjeżdżane przez sanie drogi odwiedzają tak długo, dokąd trwa na nich ożywiony ruch. Nad wieczorem zaś zlatują się na wiejskie podwórka, aby wspólnie z wróblami i dzierlatkami przeszukiwać słomę lub barłóg11.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. M. Cygański, Myślistwo ptasze Matheusza Cygańskiego, przedruk z wydania z 1584 roku oraz 1842 roku, Wydawnictwo Graf_ika Iwona Knechta, Warszawa 2014, s. 187. [wróć]
2.Ibidem, s. 130. [wróć]
3. R. Ładowski, Historia naturalna Królestwa Polskiego, czyli zbiór krótki przez alfabet ułożony zwierząt, roślin i minerałów, znajdujących się w Polszcze, Litwie i prowincjach odpadłych, Drukarnia uprzywilejowana Antoniego Grebla, Kraków 1804, s. 49. [wróć]
4. M. Cygański, op. cit., s. 157. [wróć]
5. Ibidem, s. 211. [wróć]
6.Ibidem, s. 343. [wróć]
7.Ibidem, s. 340. [wróć]
8.Ibidem, s. 310. [wróć]
9.Ibidem, s. 127. [wróć]
10.Ibidem, s. 372. [wróć]
11. J. Sokołowski, Ptaki ziem polskich, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1958, s. 133. [wróć]