Ptaki za miedzą - Maciej Cmoch  - ebook

Ptaki za miedzą ebook

Maciej Cmoch

4,5

Opis

Kiedy odwiedzam malownicze rejony bagien biebrzańskich, często rozmawiam z lokalnymi mieszkańcami. Zazwyczaj zadaję im wtedy pytanie, co zmieniło się w przyrodzie najbardziej w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Wszyscy stwierdzają jednogłośnie – na polach i łąkach jest znacznie mniej ptaków. Niestety, moje obserwacje i badania również to potwierdzają. Z książki Macieja Cmocha dowiemy się, co jest tego przyczyną. Autor w rzetelny i skrupulatny sposób analizuje, co stało za sukcesem ptaków zasiedlających tereny rolnicze, ich ścisłe relacje z człowiekiem i do czego to doprowadziło w czasach powszechnej intensyfikacji produkcji rolnej.

Największą zaletą tej książki jest połączenie wiedzy naukowej z obserwacjami i doświadczeniami autora, który będąc jednocześnie fotografem przyrody i osobą biorącą udział w projektach czynnej ochrony ptaków, ma niezwykły zmysł obserwacji otaczającej nas przyrody, no i dar opowiadania o niej.

Adam Zbyryt, biolog, ornitolog, popularyzator nauki

 

 O AUTORZE

Maciej Cmoch – siedlczanin, ur. w 1989 r.; biolog z wykształcenia, przyrodnik z zamiłowania. Zawodowo zajmuje się badaniami i ochroną ptaków. Związany z Towarzystwem Przyrodniczym „Bocian”. Uczestnik projektów czynnej ochrony, m.in. błotniaka łąkowego, kulika wielkiego, pustułki i płomykówki. W wolnych chwilach zajmuje się fotografią przyrodniczą. Najchętniej fotografuje zarówno podporządkowaną człowiekowi naturę terenów wiejskich, jak i wciąż dziką przyrodę nieuregulowanych rzek. Czytelnik krajobrazu. Na ptaki patrzy przez pryzmat otoczenia, w jakim żyją.

 

 

FRAGMENT KSIĄŻKI

 

„Ostatnie gospodarstwo we wsi. Dalej są już tylko płaskie pola ciągnące się po horyzont. Kończy się tu utwardzona droga, która gwałtownie przechodzi w piaszczystą drożynę niknącą daleko wśród zagonów. Schyłek października. Świeci przyjemne słońce, ale od pól wieje już chłodny wiatr. Nawiewa na podwórko spadające liście prosto z drzew i krzewów rosnących wzdłuż płotu odgradzającego opustoszałą zagrodę od otwartej przestrzeni. Drzewa rzucają długie cienie. Kostropate przykurczone jabłonki są już prawie nagie. Z pól dochodzi echo terkoczących traktorów. To gorączka jesiennych prac.

Na czworobocznej działce stoi drewniana chałupa, z drewna zbudowano też spichlerz, stodołę i małą obórkę. Dużą oborę wymurowano z białej cegły. Obok stoi studnia ze spróchniałą kolbą. Woda w środku jest mętna, nie czerpano jej od lat. Do chałupy dolepiono ażurowy ganek z popękanymi framugami. Czasy jego piękna i świetności dawno przeminęły. W środku wala się szkło i jakieś rupiecie. Obok w pokolorowanych jesienią krzakach buszują sikory. Zaglądają też na ganek. To bardzo ciekawskie ptaki, które wszędzie wściubiają swoje dzioby. Taką mają strategię żerowania.

Wieje wiatrem i pustką, a kiedyś tętniło tu życie. Biegały kury, kwiczały świnie, szczekał pies. Podwórko było rozjeżdżane, wydeptywane. Cały czas ktoś się kręcił – jak to na wsi. Teraz, gdyby nie regularne koszenie, wszystko zupełnie by zarosło. Tak jak zarosło siedlisko naprzeciwko, do którego nikt nie zagląda. Jeszcze trochę i powstanie tam zagajnik. Drzewa i krzewy szybko kolonizują opuszczone i niedoglądane działki. Zakorzeniają się, rozsadzają schody, wypełniają uwolnione od ludzi przestrzenie. Rozsypujące się kawałek po kawałku stare drewniane chałupy latem ukrywają się za dusznym gąszczem krzewów oraz pokrzyw i dopiero jesienią, w tempie znikających z gałęzi liści, odkrywają swoją próchniejącą postać.

Dlatego stojąc przy chałupie po dziadkach, dobrze widzę szary domek naprzeciwko. Z szarymi okiennicami i brązowym dachem. Dwa opuszczone gospodarstwa na końcu wsi. Przyjeżdżam tu czasem i patrzę, jak natura na powrót bierze je we władanie, jak wkracza w pozostawioną przez ludzi pustkę. Cała osada się wyludnia i jest tu coraz ciszej. To dowód tego, że polska wieś się zmienia, choć tak naprawdę zmieniała się przez setki lat. Komasacje, parcelacje, kolektywizacje, kolonizacje, zabory i reformy. Te zmiany zostawiały ślady w krajobrazie. Obecne wyludnianie i starzenie się wsi położonych z dala od miast widać najbardziej po straszących zza krzaków opuszczonych chałupach”.

 

„Zasięg występowania poszczególnych gatunków ptaków wciąż się zmieniał i zmienia się nadal. Nic nie jest w przyrodzie ustalone raz na zawsze. W XIX wieku z południa na północ Europy swój zasięg rozszerzał kulczyk – drobny ptak, którego głos przypomina dzwonienie pęku drobnych kluczyków. Współcześnie licznie zasiedla place i ogrody w miastach, miasteczkach i wsiach, wszędzie tam, gdzie znajdzie choć trochę luźno rozrzuconych drzew. Pierwszy lęg kulczyka zlokalizowany w granicach dzisiejszej Polski odnotowano w 1853 roku pod Ojcowem. Po około stu latach, czyli na przełomie lat 50. i 60. XX wieku, kulczyk zamieszkiwał już cały kraj.

W XIX wieku znacznie wzrosła powierzchnia użytków rolnych. Głód ziemi spowodował, że pola uprawne powstawały nawet na glebach bardzo ubogich i w miejscach do tej pory omijanych. Hodowano ziemniaki (ich upowszechnienie usunęło widmo głodu i spowodowało wzrost liczby hodowanych świń), buraki cukrowe, rzepak, rzepik, żyto, jęczmień, pszenicę i owies. Szczególnego znaczenia nabrał ten ostatni gatunek zboża, co miało związek ze wzrostem liczby koni, które w pracach polowych zaczęły stopniowo wypierać woły. Zmiany najszybciej postępowały w folwarkach. Pojawiły się bardziej skomplikowane maszyny rolnicze, jednak mogli sobie na nie pozwolić tylko majętni gospodarze. Rozmieszczenie osad stopniowo się stabilizowało. Gdy porównamy stare mapy z tamtego okresu ze współczesnymi, okaże się, że na wielu obszarach lokalizacja, a także powierzchnia wsi są ze sobą zaskakująco zbieżne. Nawet usytuowanie krzyży przydrożnych jest często takie samo”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 223

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
8
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Roman761121

Nie oderwiesz się od lektury

Fascynująca i wciągająca opowieść. Polecam dla mniej i bardziej wkręconych w temat.
00
Sengatime

Całkiem niezła

Książka uczy uważności. Niepozorny ptasi świat a jakże niezwykły.
00
rafiks20

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie przyjemnie się czyta.
00
Iwona031019

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Wstęp

Mozaika pól z roz­sia­nymi na niej poje­dyn­czymi drze­wami, uroz­ma­icona zagaj­ni­kami oraz kępami krze­wów, gęsto pocięta liniami miedz i pasami polnych dróg. Bujne nad­rzeczne łąki oraz pach­nące kro­wami pastwi­ska i poroz­cią­gane w poprzek nich szpa­lery wierzb gło­wia­stych i kor­dony drew­nia­nych pali­ków. Małe wio­ski z tra­dy­cyjną zabu­dową, z gwa­rem inwen­ta­rza i kurami luzem bie­ga­ją­cymi za pło­tem. Coś mnie cią­gnie do takiego pół­otwar­tego rol­ni­czego kra­jo­brazu. Może to zako­do­wany w czło­wieku pociąg do cze­goś przy­po­mi­na­ją­cego sawannę, z któ­rej pocho­dzimy? A może rezul­tat wie­lo­krot­nego kart­ko­wa­nia albu­mów Artura Tabora oraz Wik­tora Woł­kowa i tęsk­nota za jakąś bli­żej nie­okre­śloną siel­sko­ścią wsi? Może tęsk­nota za dzie­ciń­stwem i wiej­skimi waka­cjami? Nie­wy­klu­czone, że to kumu­la­cja wszyst­kich tych rze­czy. Dzięki nim lubię prze­mie­rzać roz­le­głe rów­niny, gdzie czuć oddech prze­strzeni.

Wyłu­skuję z takiego pej­zażu ptaki, obser­wuję je i foto­gra­fuję. Te kłę­biące się na wiej­skich podwór­kach wró­ble, bociany białe spo­koj­nie spa­ce­ru­jące pośród pasą­cych się krów, kozioł­ku­jące nad zala­nymi łąkami czajki, pliszki i dudki szu­ka­jące owa­dów w roz­jeż­dżo­nych kole­inach polnych dróg, jaskółki wla­tu­jące i wyla­tu­jące z ciem­nych cze­lu­ści obór i sunące tuż nad łanami zbóż błot­niaki. Moja bli­skość z pta­kami nie wynika tylko z zawodu orni­to­loga, który wyko­nuję. To przede wszyst­kim pasja. Dla­tego po pracy ponow­nie jadę w teren, by z apa­ra­tem i lor­netką kon­ty­nu­ować buszo­wa­nie wśród pól, łąk, pastwisk i wsi. Oprócz zdjęć przy­wożę stam­tąd także wspo­mnie­nia przy­gód i spo­tkań z ludźmi. Cząstkę tego i zara­zem cząstkę sie­bie poka­zuję w tej książce. Dzielę się w niej zdję­ciami i oso­bi­stymi histo­riami. Snuję roz­wa­ża­nia nad wię­zią pta­ków z rol­nic­twem. Piszę o zagro­że­niach, jakie na ten róż­no­rodny, a jed­no­cze­śnie deli­katny świat czy­hają, i o ludziach, któ­rzy sta­rają się go rato­wać.

Kra­jo­braz rol­ni­czy – zwłasz­cza ten róż­no­rodny i eks­ten­syw­nie użyt­ko­wany – jest pełen pta­ków. Sta­nowi on też śro­do­wi­sko bar­dzo dyna­miczne, nie­ustan­nie kształ­to­wane przez czło­wieka i żywioły natury. Raz gospo­da­ro­wa­nie sprzyja pta­kom, innym razem staje się dla nich zagro­że­niem. Wiele gatun­ków przy­sto­so­wało się do tej dyna­miki i od setek, a nawet tysięcy lat towa­rzy­szą ludziom pod­czas pracy i odpo­czynku. Są roz­śpie­wa­nym i roz­sz­cze­bio­ta­nym tłem dla żniw, orki i codzien­nego obrządku.

Przyj­rzyjmy się tym stwo­rze­niom. Zobaczmy, jak wygląda ich życie w kre­owa­nym przez czło­wieka oto­cze­niu. Mam nadzieję, że bliż­sze pozna­nie pie­rza­stych sąsia­dów zza mie­dzy pomoże w ich ochro­nie, a dzięki temu przy­szłe poko­le­nia będą mogły cie­szyć się roz­śpie­wa­nym i peł­nym życia kra­jo­bra­zem.

Gąsio­rek cza­tu­jący przy polnej dro­dze

Zmiany i zasięgi

Polna droga pod Włod­kami. Dwie wyjeż­dżone kołami jasne wstęgi pia­chu z czu­pryną roślin pośrodku. Od innych podob­nych dróg może nieco bar­dziej pod­szyta kamie­niami, zaś na pewno ponad­prze­cięt­nie wybo­ista. Po desz­czu nawet cią­gniki mają trud­no­ści z jej poko­na­niem. Z obu stron cią­gną się sze­ro­kie i bujne pobo­cza, z któ­rych wyra­stają sze­regi drew­nia­nych pokrzy­wio­nych pali­ków połą­czo­nych sztyw­nymi od rdzy kol­cza­stymi dru­tami. Dróżka bie­gnie ze wsi przez zagony i mały piasz­czy­sty lasek na nie­wiel­kie śród­polne pastwi­sko. Obok pastwi­ska znaj­duje się zagaj­nik, który skrywa resztki wałów wcze­sno­śre­dnio­wiecz­nego gro­dzi­ska. Setki lat temu teren obec­nego pastwi­ska pokry­wały zapewne trudne do prze­by­cia roz­le­wi­ska rzeki, która dziś jest ledwo widocz­nym i nie­na­zwa­nym rowem melio­ra­cyj­nym. Za tą wodną prze­szkodą i obron­nymi wałami chro­niła się nie­znana nam bli­żej spo­łecz­ność, o któ­rej dziś wiemy tylko tyle, ile mówią wyko­pane przez arche­olo­gów dro­bia­zgi. Tajem­ni­czy ludek znik­nął, roz­pły­nął się w sze­ro­kiej i wart­kiej rzece histo­rii. Od miesz­kańca oko­licy dowie­dzia­łem się, że kamie­nie w bru­ko­wa­nej wiej­skiej dro­dze pocho­dzą z wałów gro­dzi­ska. Kil­ka­dzie­siąt lat temu zostały stam­tąd po pro­stu wyko­pane i użyte ponow­nie, dla­tego też śre­dnio­wieczne umoc­nie­nia są dziś nie­mal nie­wi­doczne. Ktoś powie (zapewne słusz­nie), że to dewa­sta­cja. Inny zaś stwier­dzi, że kamień jak kamień, a po bło­cie cho­dzić i jeź­dzić nikt nie chce.

Gdy docie­ram pod Włodki, zwy­kle par­kuję w cie­niu przy­le­głego do wsi szpa­leru roz­ło­ży­stych drzew, a następ­nie z apa­ra­tem i lor­netką idę na spa­cer. Zanim wejdę na poobi­janą kro­wimi kopy­tami polną drogę, prze­cze­suję wzro­kiem wysta­jące z pobo­czy kołki. Prze­ska­kuję oczami z palika na palik, aż uchwycę jakąś pta­sią syl­wetkę. Wła­śnie dla tego połą­cze­nia tam jeż­dżę – ptaki, swoj­ska dróżka ze szpa­le­rami słup­ków, roz­cią­ga­jąca się wokół mozaika pól okra­szona zagaj­ni­kami i poje­dyn­czymi drze­wami oraz ledwo zazna­czona w tej rol­ni­czej sce­ne­rii histo­ria.

Na przy­kła­dzie oko­licy Wło­dek widać, jak czło­wiek w trak­cie swych dzie­jów zmie­niał oto­cze­nie. Ryso­wał kołami drogi, kopał stawy, usy­py­wał wały, drzewa ści­nał i sadził, z regu­lar­no­ścią pór roku roz­pru­wał glebę zago­nów. Z wysił­kiem wzno­sił domo­stwa, spi­chle­rzyki, obórki – kon­struk­cje niby trwałe, ale jed­nak cią­gle nisz­czone i tra­wione przez czas, wil­goć, grzyby oraz korze­nie, w kon­se­kwen­cji zaś bez­u­stan­nie napra­wiane. Pola trzeba co roku orać płu­giem, drogi roz­jeż­dżać, łąki przy­ci­nać, bydło wypę­dzać na pastwi­ska. Ina­czej to wszystko zni­kłoby pod napo­rem natury. Ona tylko czeka na chwilę prze­rwy w ludz­kiej dzia­łal­no­ści. Nie prze­pu­ści żad­nej oka­zji do powrotu. Rol­nic­two to więc cią­głe, coroczne odtwa­rza­nie otwar­tego kra­jo­brazu; to też eks­pan­sja i ewo­lu­cja tego kra­jo­brazu.

Pod wpły­wem rol­nic­twa zmie­niały się Włodki, pobli­skie pola i lasy, powiat soko­łow­ski, Mazow­sze, Pod­la­sie i cały kraj. Zmiany te miały ogromny wpływ na kształt przy­rody, na wszyst­kie ele­menty flory i fauny. Wpływ ten nie zawsze był jed­no­znacz­nie zły, ist­nieje bowiem mnó­stwo orga­ni­zmów, które sko­rzy­stały na wyle­sie­niu, powsta­niu łąk, pastwisk i polnych dróg.

Sym­bo­lem toczą­cych się przez setki lat kra­jo­bra­zo­wych prze­mian nie muszą być gro­dzi­ska czy wsie. Może być nim na przy­kład sie­dzący na paliku i cza­tu­jący na ofiarę samiec gąsiorka, który przed wie­kami splótł swe losy z dzia­łal­no­ścią czło­wieka, a obec­nie licz­nie wystę­puje w antro­po­ge­nicz­nym pół­otwar­tym kra­jo­bra­zie. Pod Włod­kami para gąsior­ków co roku gniaz­duje w śród­pol­nej kępie krze­wów. Droga ze szpa­le­rami słup­ków i buj­nymi pobo­czami to dla nich wspa­niałe łowi­sko, gdzie chwy­tają duże, ubrane w chi­ty­nowe pan­ce­rze owady.

Ta wyjeż­dżona dro­żyna łącząca dwie osady, histo­ryczną i współ­cze­sną, wio­sną oraz latem staje się areną, na któ­rej roz­gry­wają się losy jesz­cze kilku innych gatun­ków pta­ków. Na pali­kach melo­dyj­nie trzesz­czą krępe potrzesz­cze, a po ubi­tych i pozba­wio­nych roślin­no­ści ścież­kach pliszki żółte zawzię­cie ści­gają drobne bez­krę­gowce. Dla pli­szek obec­ność frag­men­tów odsło­nię­tej gleby jest bar­dzo istotna. Gdy bujne uprawy szczel­nie wypeł­niają pola aż po mie­dze, wła­śnie w takich miej­scach poszu­kują one pokarmu, poru­sza­jąc się na pie­chotę. Na słup­kach przy­sia­dają cza­sem trzna­dle i poklą­skwy. Po sąsiedzku żyją tu skow­ronki, kuro­pa­twy, prze­piórki, błot­niaki łąkowe, czajki i orto­lany. We wsi jest też oczy­wi­ście gniazdo bociana, a nad oko­licą bystro latają dymówki, zwin­nie ści­gające swój ulotny owa­dzi pokarm.

To cały wachlarz pta­ków mocno zwią­za­nych z dzia­łal­no­ścią czło­wieka. Przed kil­koma tysią­cami lat oko­liczny teren pora­stała zapewne zwarta pusz­cza. Skoro nie było pól, łąk i pastwisk, nie było też skow­ron­ków, potrzesz­czy oraz innych gatun­ków tere­nów otwar­tych, które mogły się zado­mo­wić dopiero wraz z poja­wie­niem się tu trwa­łych osad i użyt­ków. Wokół XI-wiecz­nego ruskiego gro­dzi­ska pod Włod­kami przypusz­czalnie ist­niały uprawy (może nawet cał­kiem spore), więc nie­które z gatun­ków kra­jo­brazu rol­ni­czego miały już wtedy gdzie żyć. Wcze­śniej praw­do­po­dob­nie osie­dlały się tu tylko ptaki zwią­zane z lasem – ale i las nie rósł tu od zawsze. Kra­jo­braz to dyna­miczny układ, choć z punktu widze­nia życia czło­wieka jego dyna­mika jest bar­dzo nie­wielka.

Około 12 tysięcy lat temu z obszaru pół­noc­nej Pol­ski wyco­fał się lodo­wiec, który łagod­nie pofa­lo­wał rzeźbę terenu, wydrą­żył w ziemi jeziora, a kra­jo­braz okra­sił licz­nymi gła­zami. Przed­pole tego monu­men­tal­nego przy­by­sza z pół­nocy miało dosyć uroz­ma­icony cha­rak­ter, więc i skład ówcze­snej awi­fauny był róż­no­rodny. Sze­roko roz­po­ście­rała się tam tun­dra zamiesz­ki­wana przez takie gatunki jak mor­nel, siewka złota, kulik mniej­szy, bro­dziec śniady czy par­dwa – dziś ptaki żyjące daleko na pół­nocy. Obecne były też strefy ste­po­tun­dry, gdzie wystę­po­wały potrzesz­cze, dro­pie, skow­ronki, stre­pety, kuro­pa­twy i prze­piórki. W zacisz­nych doli­nach i na połu­dnio­wych zbo­czach wyro­sły płaty lasów, w któ­rych żyły gru­bo­dzioby, sójki, wilgi, grzy­wa­cze i różne gatunki droz­dów. Drzewa musiały być tam dosyć spore i grube, skoro zna­la­zło się w nich miej­sce dla pusz­czy­ków, dzię­cio­łów czar­nych i dzię­cio­łów dużych. Sze­ro­kie przed­pole lodowca było mocno nasą­czone wodą, co potwier­dzają pocho­dzące z tam­tego okresu szczątki łysek, koko­szek, wod­ni­ków, kro­pia­tek, dubel­tów, śmie­szek i licz­nych kaczek. Jak widać, już wtedy żyło na tere­nie dzi­siej­szej Pol­ski sporo gatun­ków zwią­za­nych z tere­nami otwar­tymi.

Kli­mat się ocie­plał i po ustą­pie­niu lodowca teren otwarty zaczął się kur­czyć. Suk­ce­syw­nie roz­prze­strze­niały się drzewa. Kolo­ni­za­cję roz­po­częły sosny i brzozy – gatunki pio­nier­skie odporne na zimno. Przy­go­to­wały one teren dla nieco bar­dziej wyma­ga­ją­cych drzew: lesz­czyn, wią­zów, olsz, lip i dębów. Wraz z powol­nym łagod­nie­niem kli­matu ustę­po­wały z naszych ziem ark­tyczne gatunki fauny i flory. W końcu ufor­mo­wały się róż­no­rodne środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie drze­wo­stany mie­szane zamiesz­ki­wane przez wiele gatun­ków pta­ków, które do dziś możemy obser­wo­wać w naszych lasach, par­kach i ogro­dach. Kra­jo­braz nie­mal cał­ko­wi­cie zarósł pusz­czą, zamknął się. Trwało to aż do począt­ków rol­nic­twa.

Po ustą­pie­niu lodowca tereny dzi­siej­szej Pol­ski nie były bez­ludne, ale zagęsz­cze­nie i tryb życia miesz­kań­ców jesz­cze nie oddzia­ły­wały na przy­rodę w istotny spo­sób. Czło­wiek nie kształ­to­wał kra­jo­brazu na masową skalę, bowiem pro­wa­dził koczow­ni­czy tryb życia, trud­nił się zbie­rac­twem, rybo­łów­stwem, łowiec­twem i eks­plo­ata­cją krze­mieni. Z cza­sem na obszar Pol­ski i Europy Środ­ko­wej napły­nęła neo­li­tyczna lud­ność, która spro­wa­dziła na te zie­mie zalą­żek rol­nic­twa – kopie­niac­two i wypa­la­nie. Pierw­sza metoda jest naj­star­szą tech­niką uprawy ziemi, a jej pod­sta­wowe narzę­dzie to kij lub motyka z kamie­nia, rogu bądź kości. Nie zawsze w ruch szły pry­mi­tywne motyki – zale­siony teren czę­sto naj­pierw trak­to­wano ogniem. Ści­nano drzewa i krzewy, potem ukła­dano ich war­stwę na ziemi i palono. Na tak powsta­łych popie­li­skach zasie­wano zboże. Pod uprawę wybie­rano zie­mie lek­kie, łatwo pod­da­jące się pry­mi­tyw­nym narzę­dziom i uro­dzajne (na przy­kład lessy na połu­dniu Pol­ski).

Łąki

Kwe­stią dys­ku­syjną pozo­staje, czy poletka z racji wyja­ła­wia­nia prze­no­szono z miej­sca na miej­sce, czy też latami pro­wa­dzono uprawę tych samych skraw­ków, ewen­tu­al­nie pozwa­la­jąc czę­ści ziem na odpo­czy­nek. Warto dodać, że w takie wypa­lone ogniem lub po pro­stu wycięte w lesie dziury chęt­nie wpro­wa­dzają się lelki i lerki – ptaki zwią­zane z prze­rze­dzo­nymi for­mami i wcze­snymi sta­diami lasu. Takie warunki mogły pano­wać także wtedy. Obrzeża pól były oko­lone lasem, na skraju któ­rego for­mo­wał się pas krze­wów – nasło­necz­niony cie­pły bufor sub­tel­nie oddzie­la­jący uprawy od kniei. Gdy neo­li­tyczni rol­nicy pra­co­wali na swo­ich zago­nach, towa­rzy­szył im zapewne śpiew trzna­dli, który i dziś obok śpiewu skow­ron­ków jest jed­nym z najczę­ściej sły­sza­nych przez gospo­da­rzy pta­sich gło­sów. Powsta­wały zalążki kra­jo­brazu rol­ni­czego, więc zaczęła się także for­mo­wać grupa zwie­rząt, która go zasie­dliła. Współ­cze­śnie trzna­del zamiesz­kuje mozaikę łąk, pastwisk i pól, gdzie spo­ty­kamy sporą ilość drzew oraz krze­wów – jest zatem gatun­kiem cha­rak­te­ry­stycz­nym dla strefy przej­ścio­wej mię­dzy tere­nami otwar­tymi a zadrze­wio­nymi. To ptak szorst­kiego kra­jo­brazu. Stąd moje przy­pusz­cze­nie, że przed kil­koma tysią­cami lat pomiesz­ki­wał gdzieś wśród roz­rzu­co­nych w prze­past­nej pusz­czy pól.

W latach 70. XX wieku, pod­czas prac arche­olo­gicz­nych na tere­nie wie­lo­wie­ko­wej neo­li­tycz­nej osady w Bro­no­ci­cach, któ­rej początki się­gają pra­wie czte­rech tysięcy lat przed naszą erą, odkryto szcze­gólną wazę. Wid­nieją na niej sym­bo­liczne przed­sta­wie­nia wozów – mają one zary­so­wane dyszle, cztery koła i łączące je osie. Co cie­kawe, jest to naj­star­szy (dato­wany na około 3500 lat przed naszą erą) jed­no­znaczny dowód na uży­wa­nie wozu, odkryty w Sta­rym Świe­cie – od wybrzeży atlan­tyc­kich po Azję Cen­tralną i Afrykę. Na wazie znaj­dują się też orna­menty, pro­ste szlaczki, które można inter­pre­to­wać w różny spo­sób. Jedna z teo­rii głosi, że sta­no­wią one przed­sta­wie­nie układu pól. I fak­tycz­nie, pierw­sze sko­ja­rze­nie, jakie mia­łem, gdy zoba­czy­łem koślawo zary­so­wany naprze­mienny układ kwa­dra­ci­ków zawie­ra­ją­cych w sobie jakby rzędy skib, to polna sza­chow­nica.

Osada w Bro­no­ci­cach miała cha­rak­ter obronny (znaj­do­wały się tam fosa i pali­sada), a do jej zbu­do­wa­nia i roz­woju potrzeba było dużej ilo­ści drewna. Było ono także wyko­rzy­sty­wane na bie­żąco – lud­ność zuży­wała nawet jedną tonę tego surowca dzien­nie. Bada­nia wyka­zały, że począt­kowo uży­wano głów­nie drewna dębo­wego, potem zaś sosno­wego. Można to tłu­ma­czyć tym, że sosnę pozy­ski­wano jako mate­riał zastęp­czy po zmniej­sze­niu się liczby dębów w oko­licy. O postę­pu­ją­cym pro­ce­sie wyle­sia­nia już u zara­nia rol­nic­twa świad­czą bada­nia wydo­by­wa­nych z ziemi sko­rup mię­cza­ków. Na Wyży­nie Kra­kow­sko-Czę­sto­chow­skiej w neo­li­cie poja­wiły się wstę­żyki austriac­kie i szklarki pod­ziemne – sucho­lubne śli­maki przy­byłe z połu­dnia. W innych czę­ściach Pol­ski także znaj­do­wano szczątki gatun­ków zwią­za­nych z nasło­necz­nio­nymi tere­nami otwar­tymi o wręcz ste­po­wym pocho­dze­niu, które nie mogły żyć w zwar­tej pusz­czy.

W XIII wieku przed naszą erą, w dobie kul­tury łużyc­kiej, upra­wiano już cał­kiem sporo gatun­ków roślin – proso, psze­nicę, jęcz­mień, owies, bób, groch, socze­wicę, rzepę, rze­pak, mak i len. Powszech­nie uży­wano radła, które mimo że nie prze­wra­cało skiby, a jedy­nie roz­pru­wało wierzch­nią war­stwę gleby, to znacz­nie uła­twiało pracę i umoż­li­wiło roz­sze­rza­nie zasięgu pól. Narzę­dzia z brązu, a potem z żelaza pomo­gły w dal­szej eks­pan­sji na tereny zale­sione. Pod napo­rem meta­lo­wych sie­kier padały kolejne drzewa. Stałe i czę­sto obronne osady (na przy­kład Bisku­pin) wyma­gały dużej ilo­ści budulca. W rol­nic­twie sto­so­wano gospo­darkę prze­mienno-odło­gową. Przez kil­ka­na­ście lat upra­wiano połowę are­ału, a druga część mogła w tym cza­sie słu­żyć jako pastwi­sko (wypas był pro­wa­dzony rów­nież w lasach). Po wyja­ło­wie­niu ziemi nastę­po­wała zamiana. O tym, w jakim stop­niu kra­jo­braz zaczął się otwie­rać, niech świad­czą szczątki dro­pia z wcze­snej epoki brązu, które zna­le­ziono pod Wro­cła­wiem. To ptak ści­śle zwią­zany z roz­le­głymi tere­nami otwar­tymi. Nawet jeżeli nie był to gatu­nek lęgowy, a jedy­nie zale­ciał na te obszary, i tak musiał zna­leźć dogodne warunki, skoro zde­cy­do­wał się choćby na krótki postój.

Wyle­sia­nie i roz­rost upra­wia­nych ziem nie postę­po­wały przez cały czas. Zda­rzały się w histo­rii momenty sta­gna­cji lub wręcz porzu­ce­nia wydar­tych pusz­czy tere­nów. W trak­cie wojen, nie­po­ko­jów i wędró­wek ludów osady pło­nęły i upa­dały, a las szybko wkra­czał na opusz­czone zie­mie, powoli odbie­ra­jąc, co nie­gdyś nale­żało do niego. Po pew­nym cza­sie musiał jed­nak ponow­nie cofać się przed ludźmi, któ­rzy upar­cie powra­cali, byli też coraz licz­niejsi i dys­po­no­wali coraz lep­szą tech­niką.

Pomimo tego, że w okre­sie wcze­snego śre­dnio­wie­cza rol­nic­two trwało na zie­miach pol­skich już kilka tysięcy lat (począw­szy od neo­litu przez epokę brązu i żelaza), to u progu tej epoki więk­szość obszaru Pol­ski wciąż pokry­wały pusz­cze i bagna. Zie­mie upra­wiano tylko tam, gdzie siły natury dało się poskro­mić pry­mi­tywną tech­niką. Roz­le­głe moczary, prze­pastne knieje i stro­mi­zny pozo­sta­wały w więk­szo­ści nie­tknięte. Osad­nic­two podob­nie jak we wcze­śniej­szych wie­kach kon­cen­tro­wało się głów­nie nad rze­kami i jezio­rami – ze względu na trans­port wodny, obron­ność i rybo­łów­stwo. Wcze­sno­śre­dnio­wieczne wsie czę­sto były umiej­sco­wione wokół stawu lub jeziorka i miały kształt owalu. Zie­mie uprawne leżały w nie­da­le­kiej odle­gło­ści od zabu­do­wań i nie miały regu­lar­nego kształtu. Ich gra­nice musiały się dopa­so­wać do ukształ­to­wa­nia terenu, warun­ków gle­bo­wych i licz­nych pod­mo­kło­ści. Powsta­wało więc coś na kształt kra­jo­bra­zo­wego gula­szu – mie­szały się ze sobą bagni­ska, pola, poła­cie krze­wów, ugory i kępy lasu. Więk­sze tereny pozba­wione drzew leżały wokół gro­dów – nie tylko z przy­czyn rol­ni­czych i pro­duk­cyj­nych, ale także po to, by zapew­nić dobry widok na oko­licę i móc sku­tecz­nie razić strza­łami najeźdź­ców nie­ma­ją­cych osłony drzew­nych para­wa­nów.

Domy­ślam się, że wokół gro­dzi­ska pod Włod­kami ptaki otwar­tego kra­jo­brazu mogły zna­leźć dla sie­bie cał­kiem dogodne warunki. Z wyko­pa­lisk wia­domo, że we wcze­snym śre­dnio­wie­czu tereny dzi­siej­szej Pol­ski zamiesz­ki­wały mię­dzy innymi kuro­pa­twy, prze­piórki i dro­pie, czyli gatunki pocho­dzące ze ste­pów, zwią­zane z tere­nami nie­mal bez­drzew­nymi. Stwier­dzono nawet obec­ność myszo­łowa wło­cha­tego – dra­pież­nika, który przy­la­tuje do nas na zimę z pół­nocy (z otwar­tej tun­dry) i poluje na polach i łąkach, które do pew­nego stop­nia przy­po­mi­nają jego rodzime bez­drzewne for­ma­cje.

Na początku wie­ków śred­nich wypa­la­nie wciąż było jed­nym z ele­men­tów przy­go­to­wa­nia terenu pod uprawy. Rów­no­cze­śnie rosło zapo­trze­bo­wa­nie na drewno do budowy domostw dla zwięk­sza­ją­cej się liczby lud­no­ści. Nasi­lało się osad­nic­two pla­nowe i spon­ta­niczne. Powsta­wały kolejne wsie, grody, drew­niane sprzęty, czółna, tra­twy, a nad trzę­sa­wi­skami dłu­gie pomo­sty. Do budowy tego wszyst­kiego potrze­bo­wano ogrom­nych ilo­ści surowca. Na prze­ło­mie wie­ków XI i XII roz­po­częto inten­sywne kolo­ni­zo­wa­nie kolej­nych połaci pusz­czy. Zagony, wcze­śniej luźno roz­rzu­cone po prze­past­nej kniei, zaczęły się łączyć, two­rząc coraz roz­le­glej­sze płaty otwar­tego kra­jo­brazu. Naj­moc­niej wyle­siane były oko­lice gęsto zalud­nio­nych ośrod­ków. Na prze­ło­mie wie­ków X i XI lesi­stość Pol­ski wyno­siła około 70%, a w XV wieku spa­dła już do poziomu około 50–60%. Kar­czo­wa­nie w śre­dnio­wie­czu pro­wa­dzono nie­rów­no­mier­nie. Na Ślą­sku czy w Wiel­ko­pol­sce uby­tek lasów nastę­po­wał szybko i był zna­czący. Na wscho­dzie i pół­noc­nym wscho­dzie w pusz­cze wgry­zano się powoli. Część z nich ucho­wała się do cza­sów nowo­żyt­nych, a nie­które w swej szcząt­ko­wej for­mie docze­kały współ­cze­sno­ści.

W XII wieku grunty wsi miały dosyć cha­otyczny układ. Osad­nicy naj­pierw zaj­mo­wali pod uprawę gleby równe i uro­dzajne, pozo­sta­wia­jąc roz­pa­dliny, pagórki i wciąż liczne pod­mo­kło­ści. Wraz z postę­pu­jącą kolo­ni­za­cją nowych tere­nów zaczęto jed­nak porząd­ko­wać sprawy wła­sno­ściowe. Pola, łąki oraz pastwi­ska nale­żące do poszcze­gól­nych wsi i wła­ści­cieli ziem­skich, wcze­śniej roz­rzu­cone bez­ład­nie w dzi­czy, z cza­sem zaczęły się do sie­bie zbli­żać. Roz­po­częły się sąsiedz­kie spory o przy­sło­wiową mie­dzę. Poja­wiły się też prawa kolo­ni­za­cyjne i reformy, na przy­kład słynna trój­po­lówka. Zgod­nie z tym sys­te­mem w danej wio­sce wydzie­lano trzy obszary i na każ­dym z nich rol­nik miał swój kawa­łek ziemi. Pierw­szy obszar był obsie­wany zbo­żem ozi­mym, drugi zbo­żem jarym, a trzeci sta­wał się ugo­rem lub pastwi­skiem. Co roku zmie­niano roz­miesz­cze­nie upraw. Powszech­ność odło­go­wa­nia pól spra­wiła, że zwie­rzęta (w tym oczy­wi­ście ptaki) mogły zna­leźć schro­nie­nie w kra­jo­bra­zie rol­ni­czym, a dzięki temu bez­piecz­nie się roz­mna­żać i żero­wać. Odpo­czy­wa­jące przez rok zagony sta­wały się enkla­wami dzi­kiego życia wśród upra­wia­nej roli.

W śre­dnio­wie­czu i w pierw­szych latach epoki nowo­żyt­nej pomy­słów na układ pól było mnó­stwo. W jed­nym miej­scu gra­nice dzia­łek kształ­to­wano dowol­nie, a w innym już pod pre­sją reform. Role były roz­le­głe i jed­no­lite lub gęsto pocięte mie­dzami. Miały kształt regu­lar­nych czwo­ro­bo­ków albo pasów cią­gną­cych się od wsi. Obok osad­nic­twa chłop­skiego ist­niało osad­nic­two szla­chec­kie, a z cza­sem powstały fol­warki. Poja­wiało się wielu przy­by­szów z innych kra­jów, któ­rzy przy­no­sili ze sobą nowe wzorce gospo­da­ro­wa­nia. W XVI wieku roz­po­częło się osad­nic­two holen­der­skie. Ewan­ge­liccy miesz­kańcy Nider­lan­dów ucie­kali ze swego kraju przed prze­śla­do­wa­niami reli­gij­nymi i poli­tycz­nymi, następ­nie zaś tra­fiali do Nie­miec, a potem także do Pol­ski, gdzie otrzy­my­wali zie­mię i moż­li­wość wyzna­wa­nia swej wiary. Osa­dzano ich naj­chęt­niej na tere­nach pod­mo­kłych, wręcz bagien­nych, bowiem ucho­dzili za spe­cja­li­stów od ujarz­mia­nia wod­nego żywiołu. Potra­fili gospo­da­ro­wać tam, gdzie inni widzieli tylko poła­cie bez­u­ży­tecz­nych mocza­rów i nie­bez­pie­czeń­stwo cią­głych pod­to­pień.

Spa­dek lesi­sto­ści do 50–60% i wytwo­rze­nie nie­re­gu­lar­nej ukła­danki pól oraz licz­nych odło­gów w miej­scu daw­nych lasów przy­czy­niły się do powsta­nia świet­nych warun­ków życia dla pta­ków tere­nów otwar­tych. Musiało ich już wtedy być na pol­skich zie­miach cał­kiem sporo – pod wzglę­dem gatun­ko­wym i ilo­ścio­wym. Powierzch­nia grun­tów upraw­nych w XVI-wiecz­nej Rze­czy­po­spo­li­tej wyno­siła około 11 milio­nów hek­ta­rów, gospo­da­ro­wało na nich około 600 tysięcy rodzin – spi­chlerz Europy, jak uczono na histo­rii. Upra­wiano żyto, owies, psze­nicę i jęcz­mień, a w przy­do­mo­wych ogród­kach groch, bób, mak, len, kono­pie, kapu­stę, seler, pory i kala­fiory. Obok tego, co swoją pracą zago­spo­da­ro­wał czło­wiek, wciąż rosły prze­pastne pusz­cze i roz­po­ście­rały się nie­zme­lio­ro­wane bagna. Taki stan musiał sprzy­jać bio­róż­no­rod­no­ści.

O tym, jakie gatunki pta­ków zamiesz­ki­wały wtedy nasze zie­mie, możemy się dowie­dzieć z Myśli­stwa pta­szego Mate­usza Cygań­skiego wyda­nego w 1584 roku. Jest to książka łowiecka. Cygań­ski opi­suje w niej, jak należy polo­wać na poszcze­gólne gatunki i jakiego sprzętu w tym celu uży­wać. Porady doty­czące wybra­nych gatun­ków są poprze­dzone krót­kimi wier­szy­kami.

KRUK Czarny ptak polny y lepiey plu­gawy, Bo ścierwy spro­sne są iego potrawy. Kra­cząc strasz­nie nad domy lataią, Kiedy się ludzie szkody spo­dzie­wają1.

Tu Cygań­ski nawią­zał do ludo­wego prze­sądu, który mówi, że lata­jące i kra­czące nad domem kruki zwia­stują śmierć.

BIA­ŁO­RZYTKA Bia­ło­rzytka polny ptak, kamie­ni­ste drogi Rad miłuje, iest szary, ma obdłuż­sze nogi. Biały nad ogo­nem, przeto go tak zowią Bia­ło­rzytką, acz nie uczciwą mową2.

Bia­ło­rzytka, czyli ptak o bia­łym kuprze. Fak­tycz­nie, troszkę nie­uczciwa, czyli nie­sto­sowna ta mowa – wszak rzyć to dawne okre­śle­nie tyl­nej czę­ści ciała. Nasza kra­jowa bia­ło­rzytka jest jed­nym z kil­ku­na­stu innych gatun­ków tej grupy, ale tylko ona ma tak roz­le­gły zasięg wystę­po­wa­nia, obej­mu­jący nie­mal całą Europę. Pozo­stałe bia­ło­rzytki (mię­dzy innymi bia­ło­rzytka płowa, bia­ło­rzytka rdzawa, bia­ło­rzytka pstra, bia­ło­rzytka żałobna) zamiesz­kują kraje, gdzie kli­mat jest cie­pły, a skały, pusty­nie i półpusty­nie sta­no­wią powszechny ele­ment kra­jo­brazu.

Świeży pokos

Bia­ło­rzytka oka­zała się dosyć ela­stycz­nym gatun­kiem i świet­nie przy­sto­so­wała się do życia w euro­pej­skim kra­jo­bra­zie rol­ni­czym. W ster­tach kamieni powy­cią­ga­nych z zago­nów, poukła­da­nych na mie­dzach i przy dro­gach, w któ­rych wije gniazda, ujrzała dobrze sobie znane skalne wychod­nie. Jak wynika z Myśli­stwa pta­szego, w XVI-wiecz­nej Pol­sce nie była już na nizi­nie niczym egzo­tycz­nym. Ot, zwy­kły polny ptak, który lubuje się w kamie­ni­stych dro­gach. O upodo­ba­niach bia­ło­rzytki wspo­mniał też Sta­ni­sław Ładow­ski w swym dziele Histo­rya natu­ralna Kró­le­stwa Pol­skiego z 1783 roku: „pospo­li­cie bawi się przy sto­sach kamieni na roli leżą­cych”3. Przez setki lat nic się w tej mate­rii nie zmie­niło, bo i dziś zda­rza mi się obser­wo­wać bia­ło­rzytki na ster­tach wysu­pła­nych z pól oto­cza­ków.

Pochylmy się jesz­cze na chwilę nad dzie­łem Cygań­skiego, bo jest ono dobrym źró­dłem wie­dzy o pta­kach otwar­tego kra­jo­brazu, gdy ten dopiero zaczy­nał u nas domi­no­wać. Jak wia­domo, krańce XVI-wiecz­nej Rze­czy­po­spo­li­tej były zupeł­nie inne niż w wypadku współ­cze­snej Pol­ski, jed­nak wymie­nione gatunki napo­ty­kano także w obrę­bie dzi­siej­szych gra­nic. W swoim opra­co­wa­niu Cygań­ski wymie­nia dudka („piękny z poy­źrze­nia, ale spro­śnie tcho­rzy”4), kra­skę („od krasy kra­ską ten ptak iest zwany, bo pięk­nymi piory iest uma­lo­wany”5) oraz szczy­gła („piękny ptak Szczy­gieł, y śpiewa nadob­nie”6).

Polna droga pod Włod­kami

Opi­suje też Cygań­ski gości z pół­nocy – śnie­gułę („ten ptak, nie lękliwy śniegu zim­nego”7) i siewkę złotą („dadzą się sły­szeć Sieyki w polu wrza­skiem”8) – ptaki te przy­by­wają z odle­głej tun­dry i zja­wiają się na polach i łąkach jesie­nią. Tu muszę wspo­mnieć, że siewka złota była u nas wtedy rów­nież pta­kiem lęgo­wym. Cygań­ski wymie­nia oczy­wi­ście dro­pia, prze­piórkę i kuro­pa­twę, gatunki chęt­nie łowione i od wie­ków wro­śnięte w nasz rol­ni­czy pej­zaż. Wspo­mina rów­nież o bocia­nie bia­łym, czyli sztan­da­ro­wym ptaku pol­skiej wsi, który już wtedy żył bli­sko ludzi i był przez nich darzony sza­cun­kiem – „To ptak domowy, poży­tek go taki: Iado­wite, spro­sne, trawi robaki”9. Wcze­śniej bociany zamiesz­ki­wały pod­mo­kłe i otwarte tereny dolin rzecz­nych, wijąc gniazda na wiel­kich drze­wach. Poja­wiły się u nas i w pozo­sta­łych środ­ko­wo­eu­ro­pej­skich kra­jach po uda­nej wie­lo­wie­ko­wej eks­pan­sji z dale­kiego połu­dnia.

Oczy­wi­ście u Cygań­skiego poja­wia się także wró­bel, jed­nak autor pisze o nim w mało pochlebny spo­sób – „To pra­wie domowy, ale szkod­nik wielki, Nie­nay­źrzy [nie­na­wi­dzi – przyp. M.C.] go przeto czło­wiek wszelki”10. Z czego wyni­kała ta nie­na­wiść? Zapewne jej przy­czyną było pod­ja­da­nie ziarna. Wró­bel przy­wę­dro­wał za czło­wie­kiem z Azji, po dro­dze kolo­ni­zu­jąc tereny rol­ni­cze Afryki Pół­noc­nej i Europy. Podą­żał za uprawą zbóż i hodowlą koni, osada za osadą, mia­sto za mia­stem. Parł nie­stru­dze­nie i kon­se­kwent­nie. Tak jak czło­wiek osią­gnął suk­ces, ogrom­nie roz­sze­rza­jąc zasięg wystę­po­wa­nia i poko­nu­jąc gra­nice stref kli­ma­tycz­nych i typów kra­jo­bra­zów. W XVI-wiecz­nej Rze­czy­po­spo­li­tej był gatun­kiem dobrze zado­mo­wio­nym. Tereny Pol­ski zamiesz­ki­wał praw­do­po­dob­nie już przed epoką śre­dnio­wie­cza.

Wraz z powsta­wa­niem nowych pól, łąk i pastwisk przy­by­wało odpo­wied­nich sie­dlisk dla pta­ków tere­nów otwar­tych. W ciągu tysięcy lat roz­woju rol­nic­twa roz­ple­niły się u nas oczy­wi­ście także skow­ronki, które potrak­to­wały roz­le­głe pola jak swoje macie­rzy­ste stepy. Wkro­czyła tam też dzier­latka, kolejny przy­bysz ze strefy ste­pów, a nawet pół­pu­styń. Zado­mo­wiły się gąsiorki, gaw­rony, mako­lą­gwy, mazurki i dzwońce, które w nowo powsta­ją­cym kra­jo­bra­zie rol­ni­czym zoba­czyły swój rodzimy laso­step – for­ma­cję otwartą, choć czę­ściowo zadrze­wioną, czyli podobną do pej­zażu stwo­rzo­nego przez rol­ni­ków.

Stop­niowo mie­szały się ze sobą różne pta­sie światy – i to pomie­sza­nie trwa do dziś. Roz­le­głe pola, na któ­rych miesz­kają skow­ronki, sąsia­dują z lasami, gdzie wciąż żyją gatunki typowe dla daw­nych puszcz, a w śród­pol­nych bajor­kach, pozo­sta­ło­ściach po nie­gdy­siej­szych bagnach, miesz­kają krzy­żówki, żura­wie, łyski i per­kozki. W wio­skach żyją dymówki, oknówki i kop­ciuszki, które zeszły tam z gór, bo w czło­wie­czych zabu­do­wa­niach zoba­czyły swoje skalne śro­do­wi­sko. Praw­dziwy ptasi misz­masz.

W związku z wyle­sia­niem i roz­wo­jem cywi­li­za­cji, wiele gatun­ków nie tyle wkro­czyło na nowe zie­mie – gdyż ich duża część była tu obecna jesz­cze przed czło­wie­kiem – ile zwięk­szyło swoją liczeb­ność. Wcze­śniej byto­wały tylko w nie­wiel­kich otwar­tych śro­do­wi­skach, na przy­kład wśród błot. Powsta­nie łąk i pastwisk w miej­scu nad­rzecz­nych lasów pozwo­liło na zwięk­sze­nie się popu­la­cji takich pta­ków jak cho­ciażby czajka, rycyk i krwa­wo­dziób, które przed­tem nie wyściu­biały dzio­bów ze swych mokra­deł i tor­fo­wisk, bowiem wszę­dzie wokół rósł prze­pastny las. Oczy­wi­ście wraz z ich roz­wo­jem swoje tery­to­ria tra­ciły ptaki leśne.

Wróćmy jesz­cze na moment do histo­rii. Wojny XVII wieku dopro­wa­dziły do zała­ma­nia gospo­darki rol­nej. Na wielu obsza­rach opu­sto­szały wsie, zaro­sły pola, łąki i pastwi­ska (podobny pro­ces miał już miej­sce kil­ka­krot­nie, choćby po najaz­dach Tata­rów w XIII wieku, i nastąpi znów po obu woj­nach świa­to­wych). Dopiero w XVIII wieku roz­po­częło się pewne oży­wie­nie.

Na spu­sto­szone kon­flik­tami tereny Rze­czy­po­spo­li­tej spro­wa­dzono osad­ni­ków. Powstało wtedy wiele wsi „olę­der­skich”, zakła­da­nych czę­sto już nie przez Holen­drów, jak działo się w XVI wieku, ale mię­dzy innymi przez Niem­ców. Z cza­sem więc słowo „olę­der” zaczęło ozna­czać nie naro­do­wość gospo­da­rza (Holen­dra), a osad­nika, który osu­szał bagna i kar­czo­wał lasy.

Pod koniec XVIII wieku liczba osad olę­der­skich w samej oko­licy Pozna­nia wyno­siła już pra­wie 550. Loko­wano je nie tylko nad rze­kami i na obsza­rach pod­mo­kłych, ale także wśród puszcz, gdzie nowi gospo­da­rze na potęgę kar­czo­wali kolejne poła­cie pod uprawy. Osad­nik otrzy­my­wał czwo­ro­boczny kawał lasu, który musiał wytrze­bić, zaś na środku działki sta­wiał zabu­do­wa­nia. Na czwo­ro­bo­kach kar­czo­wali wspól­nie sąsie­dzi, więc po pew­nym cza­sie na całym tere­nie powsta­wał upo­rząd­ko­wany układ pól z rów­no­mier­nie roz­ło­żo­nymi gospo­dar­stwami; każde z nich miało też wła­sną drogę dojaz­dową. W ten spo­sób two­rzono regu­larną sza­chow­nicę, któ­rej ślady w pej­zażu Wiel­ko­pol­ski możemy dostrzec także dziś.

I w końcu docho­dzimy do roz­bio­rów. Każdy z zabor­ców pro­wa­dził poli­tykę rolną nieco ina­czej, więc mię­dzy zagra­bio­nymi tere­nami powstały spore róż­nice. Są one wciąż widoczne w kra­jo­bra­zie. Zwie­rzęta nie znają gra­nic admi­ni­stra­cyj­nych i pań­stwo­wych, jed­nak zabory prze­ło­żyły się także na świat pta­ków.

W Gali­cji było bied­nie. W poło­wie XIX wieku role o powierzchni poni­żej trzech hek­ta­rów sta­no­wiły około 43% wszyst­kich gospo­darstw, a ponad połowa z nich miała powierzch­nię mniej­szą niż jeden hek­tar. Nie­za­spo­ko­jony głód ziemi i dosyć libe­ralna poli­tyka zaborcy, który pozwa­lał roz­drab­niać grunty przez spad­kowe podziały, powo­do­wały dal­sze szat­ko­wa­nie pól. Pań­stwo pru­skie prze­ciw­nie – popie­rało tylko wiel­kie gospo­darstwa, małe wręcz nękało, na przy­kład przez prawo spad­kowe prze­ciw­dzia­ła­jące swo­bod­nym podzia­łom. Drobni rol­nicy nie wytrzy­my­wali kon­ku­ren­cji i zasi­lali robot­ni­cze siły w rodzą­cym się prze­my­śle lub sta­wali się parob­kami u swo­ich majęt­nych sąsia­dów. Roz­ra­sta­jące się fol­warki chęt­nie przej­mo­wały kolejne upa­dłe chłop­skie gospo­darstwa. W zabo­rze rosyj­skim – ina­czej niż w Pru­sach, a podob­nie jak w Gali­cji – po uwłasz­cze­niu pozwo­lono rol­ni­kom na dzie­le­nie użyt­ków, więc grunty rów­nież były tam mocno pofrag­men­to­wane. Ogólny kry­zys gospo­dar­czy i car­skie reformy ude­rzyły w więk­sze wła­sno­ści ziem­skie. Dopro­wa­dziło to do ban­kruc­twa wielu fol­war­ków, któ­rych zie­mie zostały podzie­lone pomię­dzy oko­licz­nych chło­pów.

Kon­se­kwen­cje tych dzia­łań są do dziś widoczne w kra­jo­bra­zie – w środ­ko­wej, wschod­niej i połu­dnio­wej Pol­sce na sku­tek daw­nych podzia­łów i poli­tyki zabor­ców wciąż prze­wa­żają pola roz­drob­nione, poprze­ci­nane licz­nymi mie­dzami oraz sko­mu­ni­ko­wane gęstą sie­cią dró­żek. W Pol­sce Zachod­niej i Pół­noc­nej wystę­pują raczej użytki roz­le­głe. Te róż­nice dosko­nale widać na zdję­ciach sate­li­tar­nych. Bio­róż­no­rod­no­ści sprzyja oczy­wi­ście ten pierw­szy typ kra­jo­brazu, bar­dziej mozai­kowy, z licz­nymi oazami w postaci miedz i przy­droży.

Przyj­rzyjmy się na przy­kład kuro­pa­twie, która lubuje się w obsza­rach, gdzie wiel­kość gospo­darstw nie prze­kra­cza 10 hek­ta­rów. Naj­wyż­sze zagęsz­cze­nia osiąga wła­śnie na tere­nie daw­nych zabo­rów rosyj­skiego i austriac­kiego (choć unika tere­nów mocno pagór­ko­wa­tych – to wybit­nie nizinny ptak). Od tej reguły są jed­nak wyjątki. Dzier­latka – pier­wot­nie ptak ste­pów i pół­pu­styń – pre­fe­ruje obszary z dużym udzia­łem roz­le­głych i inten­syw­nie użyt­ko­wa­nych pól upraw­nych, pełne wiel­kich, zme­cha­ni­zo­wa­nych gospo­darstw. Dla­tego od mozai­ko­wego wschodu woli miej­scami mono­tonny, ale cha­rak­te­rem bar­dziej zbli­żony do pół­pu­styni kra­jo­braz Wiel­ko­pol­ski i Kujaw.

Zasięg wystę­po­wa­nia poszcze­gól­nych gatun­ków pta­ków wciąż się zmie­niał i zmie­nia się na­dal. Nic nie jest w przy­ro­dzie usta­lone raz na zawsze. W XIX wieku z połu­dnia na pół­noc Europy swój zasięg roz­sze­rzał kul­czyk – drobny ptak, któ­rego głos przy­po­mina dzwo­nie­nie pęku drob­nych klu­czy­ków. Współ­cze­śnie licz­nie zasie­dla place i ogrody w mia­stach, mia­stecz­kach i wsiach, wszę­dzie tam, gdzie znaj­dzie choć tro­chę luźno roz­rzu­co­nych drzew. Pierw­szy lęg kul­czyka zlo­ka­li­zo­wany w gra­ni­cach dzi­siej­szej Pol­ski odno­to­wano w 1853 roku pod Ojco­wem. Po około stu latach, czyli na prze­ło­mie lat 50. i 60. XX wieku, kul­czyk zamiesz­ki­wał już cały kraj.

W XIX wieku znacz­nie wzro­sła powierzch­nia użyt­ków rol­nych. Głód ziemi spo­wo­do­wał, że pola uprawne powsta­wały nawet na gle­bach bar­dzo ubo­gich i w miej­scach do tej pory omi­ja­nych. Upra­wiano ziem­niaki (ich upo­wszech­nie­nie usu­nęło widmo głodu i spo­wo­do­wało wzrost liczby hodo­wa­nych świń), buraki cukrowe, rze­pak, rze­pik, żyto, jęcz­mień, psze­nicę i owies. Szcze­gól­nego zna­cze­nia nabrał ten ostatni gatu­nek zboża, co miało zwią­zek ze wzro­stem liczby koni, które w pra­cach polo­wych zaczęły stop­niowo wypie­rać woły. Zmiany naj­szyb­ciej postę­po­wały w fol­war­kach. Poja­wiły się bar­dziej skom­pli­ko­wane maszyny rol­ni­cze, jed­nak mogli sobie na nie pozwo­lić tylko majętni gospo­da­rze. Roz­miesz­cze­nie osad stop­niowo się sta­bi­li­zo­wało. Gdy porów­namy stare mapy z tam­tego okresu ze współ­cze­snymi, okaże się, że na wielu obsza­rach loka­li­za­cja, a także powierzch­nia wsi są ze sobą zaska­ku­jąco zbieżne. Nawet usy­tu­owa­nie krzyży przy­droż­nych jest czę­sto takie samo.

Po znisz­cze­niach spo­wo­do­wa­nych I wojną świa­tową rol­nic­two pod­upa­dło. Gra­bieże, kon­fi­skaty, migra­cje lud­no­ści, prze­sie­dle­nia, roz­pru­cie pól oko­pami, spa­dek liczby lud­no­ści – to wszystko dopro­wa­dziło do zaro­śnię­cia wielu użyt­ko­wa­nych wcze­śniej grun­tów. II Rzecz­po­spo­lita sta­nęła przed bar­dzo trud­nym zada­niem odbu­dowy rol­nic­twa. Był to wów­czas kraj biedny, a bieda ta szcze­gól­nie rzu­cała się w oczy na wsi. Rol­nic­two miało niską pro­duk­tyw­ność i słabe zaple­cze tech­niczne. Dochody z gospo­darstw ledwo star­czały na prze­ży­cie, nie było więc mowy o inwe­sty­cjach. Wzro­sło roz­drob­nie­nie gospo­darstw, co skut­ko­wało dal­szym powięk­sza­niem się pogło­wia koni, gdyż każdy gospo­darz musiał posia­dać przy­naj­mniej jed­nego.

Koń zaj­mo­wał szcze­gólne miej­sce wśród zwie­rząt gospo­dar­skich, wszak to głów­nie na sile jego mię­śni opie­rała się praca rol­nika. Dla­tego też nawet naj­ubożsi rol­nicy decy­do­wali się na zakup zwie­rzę­cia. Sko­rzy­stało na tym także wiele pta­ków.

Tak o trzna­dlach i koniach w Pta­kach ziem pol­skich pisał Jan Soko­łow­ski:

Pełno ich uwija się wów­czas na dro­gach, gdyż do tego stop­nia lubią roz­dzio­by­wać mierzwę koń­ską w poszu­ki­wa­niu nie­stra­wio­nych zia­ren owsa, że uni­kają oko­lic, w któ­rych nie ma koni. Trzy­mają się zatem oko­lic, w któ­rych upra­wiany jest owies, a zaśnie­żone i poroz­jeż­dżane przez sanie drogi odwie­dzają tak długo, dokąd trwa na nich oży­wiony ruch. Nad wie­czo­rem zaś zla­tują się na wiej­skie podwórka, aby wspól­nie z wró­blami i dzier­lat­kami prze­szu­ki­wać słomę lub bar­łóg11.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. M. Cygań­ski, Myśli­stwo pta­sze Mathe­usza Cygań­skiego, prze­druk z wyda­nia z 1584 roku oraz 1842 roku, Wydaw­nic­two Graf_ika Iwona Knechta, War­szawa 2014, s. 187. [wróć]

2.Ibi­dem, s. 130. [wróć]

3. R. Ładow­ski, Histo­ria natu­ralna Kró­le­stwa Pol­skiego, czyli zbiór krótki przez alfa­bet uło­żony zwie­rząt, roślin i mine­ra­łów, znaj­du­ją­cych się w Pol­sz­cze, Litwie i pro­win­cjach odpa­dłych, Dru­kar­nia uprzy­wi­le­jo­wana Anto­niego Gre­bla, Kra­ków 1804, s. 49. [wróć]

4. M. Cygań­ski, op. cit., s. 157. [wróć]

5. Ibi­dem, s. 211. [wróć]

6.Ibi­dem, s. 343. [wróć]

7.Ibi­dem, s. 340. [wróć]

8.Ibi­dem, s. 310. [wróć]

9.Ibi­dem, s. 127. [wróć]

10.Ibi­dem, s. 372. [wróć]

11. J. Soko­łow­ski, Ptaki ziem pol­skich, Pań­stwowe Wydaw­nic­two Naukowe, War­szawa 1958, s. 133. [wróć]