Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
193 osoby interesują się tą książką
Pierwsza powieść z cyklu Pucked, z którą chętnie pójdziesz do łóżka!
Nie mogę się doczekać, kiedy znowu położę na tobie usta. Zjem cię, jakbym czekał w celi śmierci na egzekucję, a ty byłabyś moim ostatnim, cholernym posiłkiem.
― Alex Waters, Pucked
Mając za przyrodniego brata słynnego zawodnika NHL, Violet Hall doskonale wie, jak wiele gwiazd hokeja posiada reputację playboya. Dlatego nie jest zainteresowana legendarnym kapitanem drużyny, Alexem Watersem, ani jego ładniusią, poobijaną buźką i twardym jak skała sześciopakiem na brzuchu. Jednak kiedy Alex zmienia błędne przeświadczenie Violet dotyczące niskiego poziomu intelektualnego u hokeistów, staje się dla niej kimś więcej niż tylko gorącym ciałem z pasującą do niego twarzą.
Cierpiąc z powodu pomyłki w ocenie, Violet odkrywa jak dobrze Alex radzi sobie z kijem hokejowym, który ma w spodniach. Wierzy, że magiczna, pełna orgazmów noc z Alexem jest właśnie tym, czym jest: jednorazową przygodą. Jednak Alex zaczyna do niej wydzwaniać, pisać SMS-y i e-maile oraz wysyłać ekstrawaganckie i dziwaczne prezenty. Nagle zbyt trudno jest go ignorować, a jeszcze trudniej nie lubić.
Problem w tym, że media przedstawiają Alexa jako stuprocentowego podrywacza, a Violet nie ma ochoty brać udziału w jego grze.
Helena Hunting, autorka bestsellerów z listy „New York Times’a" i „USA Today", twórczyni serii PUCKED, mieszka na obrzeżach Toronto wraz ze swoją niewiarygodnie tolerancyjną rodziną i dwoma umiarkowanie nietolerancyjnymi kotami. Romanse współczesne, które pisze są zarówno pełnymi dramatów i emocji powieściami z gatunku New Adult jak i romantycznymi komediami sportowymi.
PUCKED to lektura obowiązkowa. Czytając ją będziecie pokładać się ze śmiechu, głęboko wzdychać i wachlować z gorąca. 5 gwiazdek!
~Daisy Prescott, autorka bestsellerów z listy „USA Today"
Przezabawna książka(…)
~ Colleen Hoover, autorka bestsellerów z listy „New York Timesa"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 485
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jest czwartek, 6:51 rano, i od wspaniałego orgazmu dzieli mnie zaledwie trzydzieści sekund. Kobiety na całym świecie powinny brać przykład z mężczyzn. Tylko dlatego, że nie posiadam tak oczywistej oznaki, jaką jest poranna erekcja u facetów, wcale nie znaczy, że nie powinnam zająć się swoimi potrzebami, zanim wezmę prysznic. Mój dzień zawsze jest lepszy, gdy zaczynam go od orgazmu.
Jestem tutaj, balansując na skraju nieba. Każde moje zakończenie nerwowe płonie w najlepszy ze sposobów. Mięśnie mam napięte, palce poruszają się w szaleńczym tempie, wibrator – Boże, pobłogosław ten cholerny wibrator – uderza we właściwe miejs-s-s-ce i już za chwilę wszystko stanie się błogo białe.
I w tym właśnie momencie przenikliwy głos mojej matki przerywa całą magię orgazmu, niszcząc moją poranną palcówkę. Jak zwykle, sama musiała wpuścić się do mojego domu.
Rzecz w tym, że nie mieszkam z mamą. Wyprowadziłam się przeszło cztery lata temu… do cholernego domku gościnnego przy basenie. Technicznie, stoi on na tej samej nieruchomości, ale to miała być moja prywatna przestrzeń. Ucieczka od szalonej, niesamowitej, lecz supernietaktownej matki.
Drzwi do mojej sypialni otwierają się z hukiem, gdy wyłączam wibrator i podciągam kołdrę. Moja pochwa szaleje. Nie potrafię tego nawet wytłumaczyć. To jak żeński odpowiednik sinych jaj u faceta.
– Mamo! – Wsuwam się głębiej pod kołdrę. – Ile razy musimy o tym rozmawiać?
– Już dawno powinnaś wstać z łóżka! Mam coś dla ciebie! – Szaleńczo macha dłońmi w powietrzu, jak ten nadmuchiwany balon w telewizji w kształcie faceta. To zbyt wiele, jak na tak wczesny poranek.
– Dopiero co się obudziłam. Potrzebuję pięciu minut, zanim zaczniemy rozmawiać, dobrze?
Opuszcza ręce do boków, ramiona jej opadają, uśmiech gaśnie. To wszystko ma sprawić, żebym poczuła się źle, tylko że to ona, niezapowiedziana, weszła do mojego domu i sypialni, więc jedyne, co czuję, to frustracja.
– Och, pewnie. – Jej przygnębienie jest krótkotrwałe. – Może włączę ekspres do kawy?
Mama lubi być potrzebna i, chociaż jestem poirytowana całą tą niedogodną sytuacją, nie chcę zranić jej uczuć.
– Byłoby wspaniale. – Każdy powód jest dobry, byleby tylko wyszła z pokoju, a świeżo zaparzona kawa jest bardziej niż mile widziana.
Wycofuje się i zamyka drzwi, zostawiając mnie samą. Przez trzy sekundy rozważam, czy nie dokończyć tego, co zaczęłam, ale nie ma mowy, żebym osiągnęła orgazm, gdy mama kręci się po kuchni. Zamiast tego wrzucam wibrator do nocnego stolika i idę do łazienki umyć ręce.
W wieku dwudziestu dwóch lat powinnam być w stanie utrzymać jakiś dystans, jednak mama ma duże problemy z poszanowaniem mojej przestrzeni osobistej. Na pierwszym roku studiów porzuciłam pomysł przeprowadzenia się do mieszkania znajdującego się blisko kampusu. Mama i Sidney – mój ojczym – byli wtedy świeżo po ślubie i zachowywali się gorzej niż dziewicze nastolatki. Miałam pecha więcej niż raz natknąć się na nich w kompromitujących sytuacjach. Trzecia wpadka była kroplą, która przelała czarę.
Dręczony poczuciem winy i zażenowany wyrządzoną szkodą psychiczną Sidney zaoferował odnowienie domku przy basenie. Zgodziłam się wyłącznie dlatego, że dzięki temu zaoszczędziłam na czynszu tysiące dolarów.
Kiedy kilka miesięcy temu zdobyłam swoją pierwszą pracę, ponownie zaczęłam rozglądać się za własnym mieszkaniem, po części z powodu częstych i niezapowiedzianych wizyt mamy. Będąc pomocnym rodzicem, wybrała się ze mną na poszukiwania, opowiadając mi historie o współlokatorkach rodem z horrorów Białej samotnej kobiety. Widząc, że stać mnie będzie jedynie na dzielenie kwatery z innymi osobami, zdecydowałam się pozostać w domku trochę dłużej. Teraz, skoro nie muszę już dźwigać ciężaru czesnego za studia, ponowne rozważenie tej opcji wydaje się dobrym pomysłem.
Wchodząc do kuchni, wycieram o koszulkę, wolne od zapachu pochwy, dłonie. Mama siedzi przy stole, popijając kawę i przeglądając jednocześnie jeden z plotkarskich szmatławców, które tak uwielbia czytać.
– Uważam, że przedstawili Bucka jako kogoś gorszego, niż jest w rzeczywistości, nie sądzisz? – Odwraca gazetę, żebym mogła zobaczyć okropne zdjęcie mojego przyrodniego brata.
Biorę kubek, napełniam go płynnym niebem i siadam na krześle naprzeciw mamy.
– Sądzę, że Buck sam odwala niezłą robotę, żeby wyglądać źle i to bez pomocy tabloidów.
Mój przyrodni brat jest niezłym dziwkarzem. Kusi mnie, żeby przyłożyć tę łatkę wszystkim profesjonalnym graczom w hokeja. Jest to stwierdzenie ogólne, przesadne i prawdopodobnie błędne. Jednakże, bazując na osobistym doświadczeniu, uważam, że w większości przypadków jest ono prawdziwe. A już z pewnością dotyczy jednego hokeisty, z którym chodziłam w zeszłym roku. Sądzę, że jest jak Voldemort: Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Trzecia strona zeszłotygodniowej sekcji rozrywki potwierdza tę hipotezę. Dowód widnieje na ziarnistej, dwustronicowej rozkładówce ze zdjęciem Bucka trzymającego dłoń pod spódniczką jakiejś kobiety. W publicznej toalecie. Wygląda, jakby pożerał jej twarz, jednocześnie rozbierając ją w środku kabiny… przy otwartych drzwiach. Bardzo nieprzyzwoicie.
Zdjęcie samo w sobie nie jest jakimś zaskoczeniem. Setki podobnych można znaleźć w wyszukiwarce internetowej. Buck dzielił się swoim męskim kijkiem z połową żeńskiej populacji w Stanach Zjednoczonych i pewnie z kilkoma kobietami w Kanadzie. Problem stanowi kobieta, z którą się obściskuje. Nie podrywa jakiejś przypadkowej hokejowej dziwki. O nie. To bratanica jego poprzedniego trenera. Ma na imię Fran. Jest urocza, ale teraz, dzięki Buckowi, wygląda jak hokejowy króliczek.
Broniąc się, powiedział, że nie miał pojęcia, kim ona jest. Nie jest zbyt rozgarnięty i był pijany, więc była to niezamierzona pomyłka… Nie sprawiło to, iż jego kurwienie się było mniej odrażające. Ten mały incydent był powodem jego niedawnej sprzedaży do drużyny Hawks. Powrót mojego przyrodniego brata do Chicago oznacza, że będę go widywała zdecydowanie częściej.
– Cóż, uważam, że rozdmuchali to do nieproporcjonalnych rozmiarów. Chociaż Sidney jest podekscytowany faktem, że Buck wraca do miasta. W każdym razie… – mama popycha w moją stronę kawałek papieru. Po dokładnym przyjrzeniu się, uświadamiam sobie, że to bilet lotniczy.
Podnoszę go i marszczę brwi.
– Co to jest? Dlaczego jest na nim moje imię? Co jest w Atlancie?
– Niespodzianka! – Trzepocze palcami u dłoni. – Pierwszy mecz Bucka z Hawksami na wyjeździe.
– Mamo, nie mogę…
– Jedziemy całą rodziną, żeby go wesprzeć. Miał ciężkich kilka tygodni.
– To nie moja wina, że Buck nie potrafi utrzymać swojego fiuta w spodniach i z dala od bratanicy trenera.
– Violet! – Mama unosi brwi i zaciska usta, jakby ssała cytrynę. – Nie bądź taka ordynarna! Tu nie chodzi o… – urywa i wskazuje dłonią pod stół.
– Ależ właśnie tak. Bucka nie obchodzi, czy przyjdę na jego mecz.
– Było mu bardzo przykro, że nie udało ci się dotrzeć na kilka ostatnich. Może gdybyś była na tym jednym… – wskazuje palcem na gazetę – …nie wpakowałby się w takie kłopoty.
– Próbujesz mnie wpędzić w poczucie winy, żebym pojechała na mecz? – Posyłam jej gniewne spojrzenie znad kubka.
– Ależ skąd. Mówię wyłącznie hipotecznie.
Dławię kaszel.
– Masz na myśli hipotetycznie?
– Tak właśnie powiedziałam.
Poprawianie jej jest równie bezcelowe, co kłócenie się z nią o to. Kiedy mama na coś się uprze, próba racjonalnego wytłumaczenia jej, że jest inaczej, to jak walenie głową w tytanową ścianę – bolesne i daremne. Naprawdę muszę ponownie rozważyć moją sytuację mieszkaniową.
Podejmuję ostatnią próbę wymigania się od pójścia na ten mecz.
– Muszę pracować w ten weekend.
– Nie, nie musisz.
– Skąd wiesz?
Ignoruje moje pytanie.
– Samochód przyjedzie po nas o szóstej.
– Nie mogę wyjść z pracy przed piątą. Jak mamy w ogóle zdążyć na mecz?
– Lot mamy dopiero jutro rano. – Stuka palcem w datę na bilecie, której nie doczytałam.
– Och. – To tyle, jeśli chodzi o znalezienie sposobu, by się od tego wymigać. Wygląda na to, że idę na kolejny mecz hokeja. Jupi.
– Będzie dużo dobrej zabawy! Możemy iść na zakupy do centrum handlowego! O kurczę, muszę lecieć! Nie chcę się spóźnić na zajęcia z pilatesu! – Zrywa się i biegnie do drzwi załatwić następną sprawę.
Po wyjściu mamy sprawdzam czas. Zostało mi pół godziny, żeby się przygotować. Zabieram magazyn ze stołu, biegnę do nocnego stolika, wyciągam wibrator i uderzam do łazienki – najpierw muszę go umyć – a następnie wertuję strony, aż trafiam na reklamę mleka. Podmiotem jest zajebiście gorący facet, który nie trafia szklanką do ust i mleko rozlewa się po jego klatce piersiowej. Nie wiem, dlaczego to jest takie seksowne. To znaczy, mleko nie jest seksownym napojem, ale co mi tam.
Opieram stopę na toaletce i zabawiam się sama ze sobą, jednocześnie patrząc na faceta rodem z mlecznego porno. Orgazm, który ominął mnie wcześniej, zwala mnie na podłogę i magazyn ląduje na mojej twarzy. To nie ma znaczenia. Dochodzę i czuję się wspaniale.
Sesja masturbacji zabiera mi o wiele więcej czasu, niż się spodziewałam, więc muszę jechać szybciej niż zwykle, żeby zdążyć do pracy. Jako świeżo upieczonej absolwentce rachunkowości na Uniwersytecie Illinois, udało mi się zdobyć tę pracę dzięki stażowi, który załatwił mi Sidney. Posiadanie ojczyma, łowcy talentów dla NHL, ma swoje zalety. Jestem młodszą księgową w firmie PR specjalizującej się w – uwaga – zarządzaniu finansami sportowców. Obejmuje to inwestowanie fortun zawodowych hokeistów. Cały czas jestem otoczona przez hokej.
Charlene, moja najlepsza przyjaciółka i koleżanka z pracy, siedzi na krawędzi mojego biurka, popijając kawę, podczas gdy ja gorączkowo porządkuję dokumenty.
– Nie mogę wyjść dziś wieczorem. Mam za dużo do zrobienia na koncie Kuntza – mówię jej.
– Wystawiasz mnie, żeby pracować do późna w piątek?
– Mama zmusiła mnie, żebym poleciała na jutrzejszy mecz Bucka w Atlancie. Najwyraźniej całą rodziną musimy wesprzeć jego niezdolność do utrzymania kutasa w spodniach.
Charlene robi współczującą minę.
– Tym razem naprawdę namieszał, co nie?
– Nawet nie chce mi się o tym gadać. Jest takim idiotą. W każdym razie wylatujemy wcześnie rano, dlatego zanim wyjadę na weekend, muszę się przygotować na poniedziałek.
– Nie możesz nad tym popracować na miejscu?
– Mama chce iść na zakupy, więc nie jestem pewna, ile będę mieć wolnego czasu. Poza tym muszę przeczytać jakieś sto stron na spotkanie klubu książki we wtorek.
Charlene przewraca oczami.
– Cholerna Lydia. Mówię ci, powinnyśmy wykluczyć ją z klubu.
– Nie możesz wykluczać ludzi z klubu książki.
– Kto tak mówi? Byłam szczęśliwa, czytając bezmyślne erotyki. Kupię sobie opracowanie.
To nie jest taki zły pomysł. Chociaż – jako osoba lubiąca współzawodnictwo nie mam ochoty zagłębiać się w dyskusję, mając mgliste pojęcie o gównianej książce, do której przeczytania zmusiła nas Lydia. Przecierpię to jednak, jeśli uda mi się wymyślić jakiś inteligentny argument, dlaczego jest tak okropna.
– Pewnie wezmę ze sobą książkę na mecz, na wszelki wypadek, gdyby udało mi się uszczknąć chwilę na czytanie.
– Och, daj spokój, Vi. Hawks mają zabójczy sezon. Założę się, że mecz będzie fantastyczny.
– Aha. – Jestem pewna, że się nie myli. Jednak ja nie żywię równie ciepłych uczuć w stosunku do gry i zawodników, co Charlene.
Od niepamiętnych czasów jest zagorzałą fanką Hawksów. Ogląda każdy mecz i nawet bierze udział w tych grach, w których możesz stworzyć własną drużynę. Coś jak Fantasy Football, tylko że hokejowe.
– W każdym razie – Charlene macha ręką – nie o to chodzi. Chodzi o to, że po meczu spikniesz się z zawodnikami, prawda? Co oznacza, że poznasz Darrena Westinghouse’a.
– Kogo?
– Jest prawoskrzydłowym Hawksów. – Zaczyna wyliczać jego statystyki. Brzmi to podobnie do bla, bla, bla, więc przestaję zwracać na nią uwagę do chwili, gdy pyta:
– Zrobisz mu zdjęcie, gdy będziesz mieć okazję?
– Char, po pierwsze: hokeiści nie „spikają się”, oni spędzają razem czas. Po drugie: zamierzam odpuścić sobie tę całą gównianą imprezę po meczu. Muszę nadrobić zaległości z pracy. – Poklepuję stertę dokumentów na biurku.
– Co za stek bzdur! – Rozgląda się, aby się upewnić, że nikt nie zwraca na nas uwagi. Jimmy, którego boks znajduje się naprzeciw mojego, podnosi brew i wskazuje na telefon przy uchu, więc Charlene ścisza głos. – No weź, Violet, musisz iść. Dla mnie, proszę! Tylko na chwilę, żeby pstryknąć fotę. Potem możesz wrócić i nudzić się sama ze sobą w hotelowym pokoju.
– Gdybym mogła, wysłałabym ciebie w zastępstwie.
Nie mam żadnego problemu z oglądaniem hokeja, mimo że w przeważającej części nie łapię jego zasad. Niektórzy z tych chłopaków są seksowni, ale na tym kończy się mój zachwyt. Buck jest idealnym przykładem, podobnie jak ten jeden jedyny hokeista, z którym kiedykolwiek chodziłam. Nie był nawet zawodnikiem NHL, tylko jakimś dupkiem z podrzędnej ligi, z którym umawiałam się w zeszłym roku, szukającym kogoś, dzięki komu mógłby się wybić. Niestety, okazało się, że tym kimś byłam ja. Nie tylko był beznadziejny w łóżku – to, że hokeiści są dobrze zbudowani, nie oznacza, że mają pasujący do ciała sprzęt – ale również upokorzył mnie w sposób, którego szybko nie zapomnę.
– No proszę cię, Vi. Przynajmniej nacieszysz oko męskim ciasteczkiem.
– Taaa, bo puszczalscy faceci są tacy podniecający…
– Darren nie jest puszczalski.
Wolę ją ułagodzić, niż się z nią spierać.
– Zobaczę, co da się zrobić, ale nie daję gwarancji. – Większość imprez po meczach jest darmową wyżerką dla graczy, uzupełnioną przez hordę króliczków pragnących zostać deserem.
– Jesteś najlepsza! – Charlene piszczy i klaszcze w dłonie.
Unoszę ręce.
– Spróbuję, ale nic nie obiecuję.
Charlene przekonuje mnie, żebym zrobiła sobie przerwę na lunch i idziemy do znajdującego się w pobliżu tajskiego baru, gdzie za jednorazową opłatą można jeść do woli. Na szczęście ilość żarcia, które w siebie wpakowałam, nie spowalnia mnie w pracy.
O dwudziestej pierwszej nie jestem w stanie dłużej skupiać się na ekranie komputera. W żołądku burczy mi tak głośno, że ciągle upewniam się, czy do naszego biura nie zawędrował jakiś niedźwiedź.
Fast foody kupowane z auta są moją trucizną z wyboru. Jadąc do domu, wciągam po drodze trzy małe burgery i duże frytki. Niechętnie rezygnuję z mlecznego shake’a, bo niestrawność i latanie nie idą ze sobą w parze.
Mama zostawiła mi kartkę przyklejoną do drzwi, przypominając, że wyruszamy na lotnisko o nieludzko wczesnej porze – moje słowa, nie jej. Logiczną rzeczą byłoby spakować się i pójść spać, żebym rano nie była wykończona. Zamiast tego przebieram się w koszulkę oraz ulubioną, idealnie dopasowaną parę szortów z nadrukiem inspirowanym komiksami Marvela i rozpoczynam surfowanie po kanałach. W którymś momencie musiałam zasnąć, bo następną rzeczą, którą kojarzę, jest stojąca nade mną mama.
– Violet! Dlaczego nadal śpisz? Powinniśmy wyjechać dziesięć minut temu! Spóźnimy się na samolot. – Jej przenikliwy głos jest najgorszym budzikiem na świecie.
Próbuję schować się pod poduszką, ale mi ją wyrywa.
– Wstawaj, wstawaj, wstawaj! – Chwyta mnie za rękę i ciągnie, zmuszając do wstania.
Dzięki kompletnemu braku wcześniejszego przygotowania, teraz pakuję się w pośpiechu, wrzucając ciuchy do torby jak popadnie i jednocześnie wciągając na siebie dżinsy. Łapię pierwszy lepszy biustonosz, wyjątkowo krzykliwy, w lamparcie cętki w kolorze fuksji i akcentami z czarnej koronki. Nie mam czasu szukać czegoś innego, nie, kiedy mama stuka swoimi sztucznymi paznokciami o drzwi, wisząc nade mną. Jestem na tyle zapobiegliwa, by spakować egzemplarz książki Tom Jones1, żebym mogła dokończyć ją czytać na wtorkowe spotkanie klubu książki.
Jeszcze nie skończyłam zapinać torby, a już mama ciągnie mnie do samochodu, bojąc się, że spóźnimy się na samolot. Przesadza. Musimy tylko szybkim tempem przejść przez lotnisko do naszej bramki, aby na czas wejść na pokład.
Sidney, będąc superfacetem, zarezerwował nam bilety w pierwszej klasie. Siedzenia są przestronne i wygodne. To pozwala mi zdrzemnąć się chwilę, dopóki nie przychodzi stewardesa zaproponować nam czegoś do picia. Proszę o mimozę, która składa się głównie z soku pomarańczowego, i przeglądam „The Hockey News”2, które przyniósł Sidney. To co zwykle, nic nowego. Statystyki, jeszcze więcej statystyk i kilka zdjęć rozczochranych, gorących hokeistów, porozrzucanych na różnych stronach.
Porzucam magazyn i wyciągam egzemplarz Toma Jonesa. Może tak mnie znudzi, że z powrotem ulula do snu. Jestem wkurzona, że muszę to skończyć do wtorku. Lubię czytać. Cholera, na studiach wzięłam nawet kilka dodatkowych wykładów z literatury angielskiej dla czystej przyjemności. Może i ta książka by mi się spodobała, gdyby nie to, że tuż przed nią pochłonęłam parę zabawnych i seksownych historii.
Po dwudziestokrotnym przeczytaniu tego samego akapitu poddaję się i przez resztę lotu gram bezmyślnie w gry na telefonie.
Na lotnisku czeka na nas samochód, bo tak właśnie działa Sidney, i zabiera nas do hotelu. Tego samego, w którym mieszka drużyna, więc łatwo będzie można zwiać z imprezy na cześć Hawksów, pod warunkiem że wygrają.
Niestety, w recepcji natykamy się na mały problem. Zarezerwowali dla nas apartament. To nie było częścią umowy; spodziewałam się, że będę miała własny pokój. Gryzę się w język i udaję, że wszystko jest w porządku, bo nie chcę uchodzić za niewdzięczną, choć przecież nie prosiłam się, aby tu przyjechać.
Na plus można zaliczyć to, że apartament jest ogromny. Jest w nim przestronny salon i mam własną sypialnię z prywatną łazienką, w której jest jacuzzi. Zamykam się w niej i biorę dwugodzinną kąpiel, podczas której po raz kolejny próbuję coś przeczytać. Przypadkowo moczę okładkę i muszę ją położyć na wentylatorze, żeby wyschła.
Ubranie się jest nie lada wyzwaniem. Dałam dupy z pakowaniem. I tak mam szczęście, że wzięłam parę czarnych dżinsów. Niestety, jedyny biustonosz, jaki mam, to ten w kolorze fuksji. Co prawda pasował do czarnej bluzy, którą miałam na sobie w samolocie, ale teraz jestem świeżo po kąpieli i nie włożę jej po raz drugi, zatem do wyboru pozostaje mi albo bladoróżowa koszulka albo niebieska z plamami na cyckach. Różowa będzie musiała wystarczyć. Zakładam ją i sprawdzam swoje odbicie w lustrze. Tak czułam, lamparcie cętki prześwitują przez cienką tkaninę. Zakładam na to lekki sweterek i uznaję mój strój za sukces.
Okulary w hali parują, więc zakładam szkła kontaktowe. Poza tym wyglądam bez nich znacznie mniej nerdowato, a biorąc pod uwagę, że wieczorem będę musiała poznać nowych członków drużyny, potrzebuję całego antynerdowskiego arsenału.
Zanim w końcu udaje mi się założyć soczewki, co wymaga aż trzech prób, mama nie ma już czasu zaatakować mojej twarzy swoją paletą cieni do oczu. Jest wielką fanką niebieskiego. Zawsze potem wyglądam, jakbym grała w jakimś serialu komediowym z lat 70.
Uzbrojona w wełniany płaszcz i dużą torebkę, w której mieści się szalik, rękawiczki, czapka, w połowie suchy egzemplarz Toma Jonesa i mój telefon, jestem gotowa do wyjścia. Po namyśle sprawdzam jeszcze, czy mam paczkę papierosów. Tak naprawdę, to nie palę. Używam ich, gdy chcę się wyplątać z niewygodnych sytuacji towarzyskich, co zdarza się często. Nauczyłam się wypuszczać dym powoli, żeby ludzie nie zauważyli, że się nie zaciągam.
Hala jest wypełniona po brzegi. Na szczęście mamy świetne miejsca, bo Sidney zna każdego, więc zdobycie miejsc w pierwszym rzędzie nie stanowiło problemu. Rozsiadam się wygodnie, doceniając wystarczająco dużo miejsca na wyciągnięcie nóg i niezakłócony widok na lodowisko. Gdy Hawks wjeżdżają na lód, Sidney zamawia rundkę piwa. Mimo że to mecz wyjazdowy, połowa tłumu wybucha okrzykami radości.
Jestem zahipnotyzowana, z jaką łatwością ci faceci ślizgają się po niebezpiecznie gładkiej powierzchni. Panicznie boję się jazdy na łyżwach, tak jak niektórzy ludzie boją się węży i pająków. Noszenie ostrzy na stopach aż krzyczy: niebezpieczeństwo! Do perfekcji doprowadziłam pozycję przyczajonego psa; nie potrzebuję rozciętej tętnicy, podczas próby rozwinięcia mojego sportowego repertuaru.
Gdy na lód wjeżdża Buck, Sidney wstaje i wyrzuca pięści do góry. Mój przyrodni brat jest gigantyczny, całkiem jak yeti. Ogromny, zboczony, owłosiony i puszczalski yeti. Według komentatorów sportowych Buck jest doskonałym hokeistą. Bazując tylko na podstawie jego rocznych zarobków, mogłabym się zgodzić z tym stwierdzeniem. Nikt nie dostaje tyle kasy za dawanie dupy, nawet bardzo wykwalifikowana prostytutka.
Siedząca za mną grupka dziewczyn, których spódniczki mogłyby służyć za opaski na głowę, chichocze i wygaduje okropieństwa o jakimś gościu o nazwisku Alex Waters. Nazwisku, które brzmi znajomo. Wspominają jakiegoś hat tricka. Musi być niesamowitym graczem, skoro udało mu się strzelić coś takiego.
Ich rozmowa przybiera ciekawy zwrot, gdy jedna z dziewczyn zaczyna temat o rozmiarach penisów poszczególnych zawodników. Zakładam, że posiadają te statystyki z własnego doświadczenia.
Kiedy krążek pada na lód, rozmowa o penisach zamiera. Hawks zdobywają bramkę w pierwszych trzech minutach meczu. Nigdy nie widziałam nikogo poruszającego się z taką szybkością, jak ich środkowy. Jest jak mknąca po lodzie błyskawica. Hawks z łatwością utrzymują prowadzenie aż do końca pierwszej tercji. Na kilka sekund przed brzęczykiem, mając nadzieję uniknąć tłumów, biegnę na górę po schodach do najbliższej łazienki. Z powodu ogromnej ilości piwa, które wypiłam, zaraz pęknie mi pęcherz.
Niestety, do łazienki stoi kolejka kobiet cierpiących na to samo, więc muszę zacisnąć zęby i mięśnie Kegla do chwili, gdy zwolni się kabina. Cała ta przygoda z sikaniem trwa znacznie dłużej, niż się spodziewałam, i kiedy wracam do hali, druga tercja już się rozpoczęła.
Gdy zbliżam się do mojego krzesełka, zauważam, co się dzieje na lodowisku. A dokładnie – naprzeciw mnie. Jestem w równej części podekscytowana, co przerażona, kiedy jeden z zawodników wali głową drugiego w bandę z pleksiglasu. Na szczęście jego twarz ochrania kask z kratownicą.
Natykam się na wibrujące spojrzenie orzechowych oczu, mchu zmieszanego z odrobiną burbona. Trwa to zaledwie sekundę, a potem on znika. On i gość z Atlanty próbują zdjąć swoje rękawice, jednocześnie trzymając się za bluzy. Kaski uderzają o lód.
Podekscytowanie tłumu jest zaraźliwe. Wszyscy krzyczą i kusi mnie, by do nich dołączyć, ale to jest przemoc, a cieszyć się z przemocy wydaje mi się niewłaściwe, więc trzymam buzię zamkniętą na kłódkę. Pojęcie mentalności motłochu ma teraz dla mnie większy sens.
Facet z ładnymi oczami ma przewagę. Na jego plecach dużymi, czarnymi literami napisane jest Waters. Ma jedenastkę. To jest ten magiczny gościu? Jego twarz jest zasłonięta przez młócącą w nią pięść, ale podziwiam jego wytrzymałość. Oddaje równie dobre ciosy jak te, które otrzymuje.
Włączają się sędziowie, przerywając walkę, nakładając kary i drażniąc tym tłum. Waters wygląda na wkurzonego. Ale nie łagodnie, o nie, jest wkurwiony jak oszalały lunatyk. Sunie po lodzie, zjeżdżając do boksu z ławką kar. Rzuca kaskiem w tej małej przestrzeni, po czym podnosi go i rzuca nim ponownie. Sędzia ostrzega go, więc nadąsany siada na ławce.
Watersowi daleko do spokoju ducha, gdy sędzia go opieprza. Jego twarz jest czerwona, a usta zaciśnięte w wąską linię. Wygląda dziwnie znajomo. Nawet spocony i wściekły jest dość atrakcyjny. Rozumiem, dlaczego kobiety za mną ubrały się tak, jakby miały stanąć na rogu ulicy.
Sidney był na tyle miły, by postawić jeszcze jedną kolejkę, więc sączę piwo, jednocześnie obserwując Watersa. Nie spuszcza wzroku z zegara, na którym upływają sekundy jego pięciominutowej kary. Przesuwa spojrzeniem po trybunach, patrząc w moim kierunku, a przynajmniej tak mi się wydaje. Szkła kontaktowe wysuszają mi oczy, więc nie mogę być pewna. Dziewczyny za mną zakładają, że patrzy na nie i szczebioczą jak dwunastolatki. Przewracam oczami. Waters unosi brew. O nie, musi myśleć, że na niego. Plus jest taki, że poruszenie gałkami poprawiło mi wizję. W pewnym sensie.
Robię prawdziwy pokaz, przekopując się przez torebkę w poszukiwaniu kropli do oczu. Zanim w końcu je znajduję, jego uwaga ponownie skupiona jest na grze.
Wydaje się, że na razie emocje opadły, więc wyjmuję książkę. Udaje mi się przeczytać dwa akapity, gdy dźwięk brzęczyka odciąga moją uwagę od historii, do której nie mam przekonania. Waters wyskakuje z ławki kar, ubrany w kask i rękawice. Jestem pod wrażeniem tego ruchu. Nie byłabym w stanie tego zrobić w spodniach od dresu i koszulce, a co dopiero w pełnym hokejowym rynsztunku.
Rozmyta czerń zostaje zatrzymana, gdy kij Watersa uderza w lód. Obraca się w ruchu, który jest jednocześnie pełen wdzięku i agresji, po czym sunie w stronę bramkarza Atlanty, tańcząc po drodze z krążkiem. Odchyla kij, a następnie uderza w krążek, posyłając go na drugą stronę lodowiska, jakby był jakimś gumowym meteorytem. Krążek wpada pomiędzy nogi bramkarza i odbija się od siatki.
Waters jest na lodzie zaledwie piętnaście sekund.
Siedzące za mną hokejowe dziwki tracą zmysły, wrzeszcząc jak wkurzone banshee3. Reszta tłumu wstaje i krzyczy razem z nimi. Tak samo jak ja. To wydaje się rozsądne o wiele bardziej, niż cieszenie się z obijania czyjejś twarzy. Gra toczy się w szybkim tempie, ciała tylko migają mi przed oczami. Jestem jak ten kot, który biega za światłem lasera. Nagle czyjeś ramię uderza w pleksi przede mną. Zaskoczona, rozlewam piwo na swój płaszcz.
Początkowo jestem niestosownie podekscytowana możliwością kolejnej bójki. Zamiast tego ponownie natykam się na spojrzenie tych samych zachwycających oczu. Przysięgam, że Waters uśmiecha się ironicznie, gdy ścieram piwo z klatki piersiowej. Marszczę brwi i ściskam pierś, ale w jakim celu, tego nie wiem. Wątpię, by to zauważył. Wystrzeliwuje jak z procy, sunąc na łyżwach za krążkiem.
Drużyna Bucka miażdży Atlantę 6:1. Klaszczę i wiwatuję z autentycznym entuzjazmem. Częściowo przypisuję to ilości wypitego piwa. Kiedy zawodnicy zjeżdżają z lodowiska, wychodzimy z trybun. Tłumy wywołują u mnie nerwowość, więc chcę zaczekać, aż większość ludzi opuści stadion, ale Sidney niecierpliwi się, by odszukać Bucka.
– Chodź, Vi. – Obejmuje mnie za ramię, chroniąc przed masami.
Mama chwyta mnie za rękę z drugiej strony, zamykając pośrodku.
– Dobrze się bawiłaś?
– Było w porządku – mówię, gdy Sidney prowadzi nas przez tłum.
– Tylko w porządku? Wiwatowałaś razem z resztą. – Sidney ściska moje ramię.
– Myślę, że podobała jej się ta bójka! – mama przekrzykuje hałas.
– Nie chodzi tylko o bójkę – odpowiadam.
– W końcu przemienimy cię w hokejową fankę – chichocze Sidney. Jako łowca talentów i trener najlepszej drużyny w lidze farmerskiej4 cieszy się dużym szacunkiem w hokejowej społeczności. Daje mu to wiele przywilejów i kilka dodatkowych korzyści, takich jak miejsca w pierwszym rzędzie podczas meczów.
Prowadzący do szatni korytarz śmierdzi potem i stęchłym sprzętem. Wyobrażam sobie, że odór wewnątrz jest sto razy gorszy, biorąc pod uwagę wszystkich kłębiących się tam nagich, spoconych mężczyzn, uderzających w swoje tyłki mokrymi ręcznikami.
Buck wychodzi z szatni spacerowym krokiem, z ręcznikiem owiniętym wokół nagich ramion i, dzięki ci, Boże, w hokejowych spodniach. Ilość futra, które ma na sobie, sprawia, że przypomina kołtuniaste yeti.
Trzymam się z tyłu tłumu, żeby uniknąć pojawienia się na zdjęciach. Paparazzi pstrykają Buckowi foty w jego włochatej koszuli, podczas gdy Sidney wygląda dumnie i męsko, stojąc po jego prawej stronie. Zadają mojemu bratu kilka szokujących pytań. Odpowiedzi są oklepane, z całą pewnością napisane przez jego agenta. Ten facet musi naprawdę dobrze zarabiać, biorąc pod uwagę wszystkie popieprzone sytuacje, w które Buck się pakuje.
Kiedy Buck idzie do szatni, by wziąć prysznic, wychodzimy. Ruch uliczny na odcinku z hali do hotelu jest ogromny. Gdy docieramy do baru, Sidney zamawia rundę piwa. Z chęcią akceptuję drinka, bo łagodny szum, który miałam w głowie, minął podczas długiej jazdy.
Wkrótce po przyjeździe drużyny pojawia się masa hokejowych króliczków. Jestem otoczona przez skąpo ubrane, zbyt ciepłe ciała i piskliwe trajkotanie. Podczas gdy Buck raczy Sidneya szczegółami meczu – tak jakby go tam wcale nie było – ja szukam czerwonego znaku z napisem WYJŚCIE. Grzebiąc w torebce, znajduję fajki i ruszam w stronę sygnału tymczasowej wolności, podekscytowana wytchnieniem od towarzyskiego dyskomfortu. Buck zauważa moją próbę ucieczki i chwyta mnie za ramię.
– Dokąd idziesz? – pyta.
Unoszę paczkę papierosów, inaczej musiałabym to wykrzyczeć, żeby mnie usłyszał.
– Naprawdę nie powinnaś palić. – Z niesmakiem marszczy nos. – To szkodzi twojemu zdrowiu.
Jestem poirytowana uwagą, jaką ściąga na nas mój udawany nałóg, więc rewanżuję się zniewagą.
– Tak samo jak choroby weneryczne, ale nie słyszę, żebym cię pouczała w sprawie twojego puszczania się.
Buck ignoruje komentarz i ciągnie mnie do stołu, przy którym siedzi jego drużyna. Jest cały zakryty stertą talerzy z jedzeniem, które faceci pochłaniają w niespotykanym tempie. Na wpół ubrane kobiety kręcą się przy nich, jak muszki owocówki w pobliżu wina.
Skoro i tak już tu jestem, mogę spróbować spełnić prośbę Charlene. Muszę tylko ustalić, który z nich to Westing-jak-mu-tam-było, żebym mogła pstryknąć zdjęcie, upozorować migrenę i wynieść się stamtąd w diabły.
Znajduję puste miejsce. Krzesła po obu stronach mnie są wolne, oprócz tego po prawej, na którym leży niedbale rzucona kurtka.
Jakaś laska zaczepia Bucka, zanim udaje mi się go zapytać o obiekt zadurzenia Charlene. Uśmiech, który pojawia się na jego twarzy, może i wygląda na przyjazny, ale znam go wystarczająco długo, by wiedzieć lepiej. Rozkoszuję się jego rosnącą frustracją, gdy dziewczyna pstryka jedno selfie za drugim. Kiedy chwyta go za przyrodzenie, robi mi się go żal.
– Hej, mięśniaku, dość już tej sesji porno. Siadaj na dupie!
Zarówno jego głowa, jak i głowa dziewczyny, odwracają się w moją stronę, podobnie jak twarze połowy drużyny. Chyba za bardzo podniosłam głos. A biorąc pod uwagę sposób, w jaki Buck się uśmiecha, wnioskuję, że moja twarz musi mieć kolor pomidora. Jednak jego ulga i niedowierzanie dziewczyny są dość satysfakcjonujące, więc ta niezręczność jest tego warta. Zdzira coś mamrocze i Buck pochmurnieje.
– To moja siostra.
Wyraz jej twarzy zmienia się z poirytowanego na zawstydzony. Przeprasza i odchodzi, chwiejąc się na swoich horrendalnie wysokich obcasach.
Buck siada obok mnie, zarzucając ramię na oparcie mojego krzesła.
– Dzięki za ratunek. Myślałem, że zaraz wyciągnie na wierzch mojego kutasa.
– To nie ma znaczenia – szydzę z niego. – Twoja mikroróżdżka jest ledwo widzialna gołym okiem. Poza tym nie miałam ochoty wysłuchiwać twoich jęków z powodu opryszczki.
Kątem oka rejestruję ruch, gdy jeden z kolegów Bucka zajmuje miejsce obok mnie. Mam nadzieję, że nie słyszał jak się nabijam z wacka brata.
Zerkam na niego i w tej samej chwili para cycków omal nie wali mnie w twarz, kiedy kelnerka stawia przed nim drinka, który wygląda jak mleko. Gdy odchodzi, patrzę na niego kątem oka. Facet siedzący z jego prawej strony zadaje mu pytanie, odciągając uwagę ode mnie.
Rozpoznaję w nim Watersa, tego gościa z ławki kar. Jasna cholera, ależ jest seksowny. Ma krótko ostrzyżone ciemne włosy i kilkudniowy zarost, który nie przeszkadza mi ocenić, że został obdarzony jedną z tych surowych, męskich szczęk.
Nerwy, zażenowanie i seksowność Watersa mają skumulowany efekt, sprawiając, że zaczynam się pocić. Zdejmuję sweter przez głowę, nie pamiętając o tym, że się elektryzuje i moja koszulka przykleja się do wełnianej warstwy zewnętrznej. Z twarzą zakrytą materiałem, usiłuję obciągnąć bluzkę. Cisza przy stole jest wymowna. Kiedy wreszcie uwalniam się od swetra, natykam się na wpatrujące się w mój biust liczne pary szeroko otwartych oczu. Patrzę w dół. No tak. Bladoróżowa bawełna prześwituje i teraz wszystkie osoby przy tym stole, włączając w to Bucka, bez problemu mogą zobaczyć mój stanik.
Buck pochyla się i szepcze:
– Załóż z powrotem sweter.
– Dlaczego? – udaję głupią.
– Wszyscy widzą… – Bez patrzenia wskazuje ręką moje piersi.
Zbywam go machnięciem dłoni.
– Tak bardzo go nie widać. – Oczywiście, że go widać.
Buck posyła mi jedno z tych swoich spojrzeń. Ma być groźne, ale sprawia, że wygląda, jakby cierpiał na zaparcie. Nie zakładam swetra, żeby jeszcze bardziej go zirytować. Skutecznie. Jego twarz przybiera interesujący odcień czerwieni.
– Potrzebuję jeszcze jednego piwa. – Uderza kuflem w stół, mierzy mnie wzrokiem, po czym wstaje i idzie do baru, mimo że na stole stoi do połowy pełen dzban tego trunku.
Już mam założyć sweter, gdy Waters obraca się w moją stronę.
– Cześć, jestem Alex. – Ma piękny uśmiech i białe zęby. Prawdopodobnie sztuczne. Ale jego oczy to całkiem inny temat, mimo że widać pod nimi zarys pięknego lima. Staram się nie wpatrywać w niego, bojąc się, że zostanę zniewolona jego surową, przystojną twarzą.
– Jestem Violet.
– Nie miałem pojęcia, że Butterson ma siostrę.
Nawet jego satynowo gładki i głęboki głos brzmi znajomo. Bierze łyk swojego drinka, który zostawia mu białe wąsy i szybko je wyciera. I wtedy uświadamiam sobie, skąd go znam: z reklamy mleka. Słodki Jezu, masturbowałam się do jego zdjęcia. Moje zażenowanie sięga nowych szczytów, każąc mi powiedzieć coś bardziej szalonego niż zwykle.
– Jestem jego siostrą przyrodnią. Trzyma mnie w sekrecie, bo chce pójść na całość i odegrać ze mną rolę Ofelii. – Oczy same mi się rozszerzają, kiedy słyszę swój okropny żart. Chociaż jeśli Waters jest podobny do Bucka, nie skojarzy odniesienia.
– Butterson byłby okropną zakonnicą, co?
Przysięgam, że zrobił trafne nawiązanie do Szekspira. Oszołomiona, patrzę mu prosto w oczy. A przynajmniej próbuję, bo przeskakuje spojrzeniem pomiędzy moimi piersiami i twarzą, więc jest to swego rodzaju wyzwanie.
Normalnie byłabym rozdrażniona jego bezczelnym gapieniem się, ale sama się o to prosiłam, zakładając przezroczystą bluzkę i ostentacyjny stanik.
Pogłębiam jego i moje zażenowanie, obejmując dłońmi moje piersi i ściskając je.
– Są całkiem niezłe jak na prawdziwe, czyż nie?
Błyskawicznie podnosi do góry wzrok. Przyłapany.
– Ja… yyy… nie chciałem… ja nie…
To jedna z najzabawniejszych interakcji, jaką miałam z osobnikiem płci przeciwnej od lat. Cicho parskam i odwracam wzrok.
Buck opiera się o bar, rozmawiając z jakąś dziewczyną, której spódniczka jest tak krótka, że to oczywiste, iż nie ma na sobie bielizny. Szturcham Alexa łokciem. Jego ręka jest jak skała.
– Spójrz na przyjaciółkę Bucka.
Wyczucie czasu nie mogło być bardziej idealne. Ekshibicjonistka pochyla się do przodu, dając naszemu stolikowi jeszcze lepszy widok.
– Czy to… czy ja patrzę na jej bobra?
Krztuszę się łykiem piwa, wypluwając je i kaszląc. Po tym, jak dochodzę do siebie, pytam żartobliwie:
– Bobra? Jesteś Kanadyjczykiem czy coś?
Patrzy prosto na mnie tymi swoimi promiennymi oczami. Boże, jest tak okropnie ładniusi. I blisko. Jest naprawdę blisko. Zaledwie kilka centymetrów, a jego twarde ramię ociera się o moje. Wyczuwam nawet zapach jego wody kolońskiej czy też dezodorantu… cokolwiek to jest, pachnie przepysznie.
Mam wrażenie, jakby przez dłuższy czas milczał. A może to dlatego, że się na niego gapię. Albo pytanie go zakłopotało.
Moje doświadczenia z Buckiem i tym jedynym hokeistą, z którym się umawiałam, doprowadziły mnie do twierdzenia, że gracze hokejowi nie są powszechnie znani ze swej inteligencji. Jestem świadoma tego, że nie jest to uniwersalna prawda, ale Buck zdecydowanie utwierdził mnie w tym stereotypie; z całą pewnością nie jest naukowcem. Nie jest nawet asystentem naukowca. Jednak jestem pewna, że chwilę temu Alex użył podtekstu w odniesieniu do literatury. Waters może być nieoczekiwaną anomalią. Nie powiem, jestem zaintrygowana.
– Tak, jestem Kanadyjczykiem.
– Czy wszyscy w Kanadzie nazywają cipki bobrami? Tak jak Brytyjczycy nazywają je myszkami? – Nie mogę uwierzyć, że go o to pytam. Mogłabym to zwalić na bycie pijaną, ale jestem ledwo wstawiona.
Mruga kilkakrotnie.
– Czy ty powiedziałaś „cipka”?
Jest taka możliwość, że jego kask nie był zgodny z przepisami i podczas bójki doznał urazu głowy. Z boku jego wyrzeźbionej szczęki widnieje mały siniak. Nos ma zakrzywiony, z porządnym garbem świadczącym o wielokrotnych złamaniach. Ale nie jest brzydki, jest seksowny na swój „lubię komuś wpierdolić” sposób.
– Nie, powiedziałam „cipki” w liczbie mnogiej, czyli więcej niż jedna. – Robię z siebie kompletną idiotkę.
Aby uniknąć powiedzenia czegoś gorszego, uprzejmie oznajmiam mu, że muszę iść zapalić. Łapię swoją torebkę i sweter, i wychodzę z baru. Opierając się na głupotach, które wychodzą z moich ust, nie widzę potrzeby, żeby dolewać oliwy do ognia.
Buck chwyta mnie za ramię, gdy przechodzę obok niego.
– Hej, o co chodzi z tobą i Watersem?
Alex wkłada kurtkę. Może też wychodzi. Szkoda, fajnie się z nim rozmawiało i miło na niego patrzyło.
Wzdycham z irytacją.
– Zwykła grzeczność nakazuje nawiązać rozmowę z osobą siedzącą obok ciebie. A może opuściłeś w przedszkolu zajęcia z zasad towarzyskiej etykiety?
– Zasad czego?
– Nieważne. A co innego miałam zrobić? Zignorować go? Byłam po prostu uprzejma. A Alex jest zabawny.
– Taaa, cóż, nie znam jeszcze dobrze tych chłopaków, ale Alex ma niezłą reputację. Uważaj, z kim się zaprzyjaźniasz.
– Nie robiłam mu dobrze ręką pod stołem. Rozmawialiśmy. Idę zapalić.
Zostawiam go z Bobrem i idę w stronę drzwi. W ciągu ostatniej pół godziny temperatura spadła, więc zakładam sweter. Znajduję moje fajki, wkładam jedną do ust i szukam zapalniczki. Nigdzie nie mogę jej znaleźć.
– Potrzebujesz ognia? – Wyciągam głowę z torebki i widzę Watersa trzymającego pudełko zapałek.
– Śledzisz mnie?
Wzrusza ramionami i posyła mi uśmiech, który mógłby zniszczyć mi majtki, gdybym była wystarczająco głupia, aby pozwolić, by ktokolwiek miał na mnie taki wpływ. Ale nie jestem. Przeważnie.
Ściskam papierosa wargami. Alex zapala zapałkę i zakrzywia dłonie, żeby osłonić płomień. Patrzy jak się zaciągam. Końcówka żarzy się na pomarańczowo, gdy biorę płytki oddech i zaczynam kaszleć.
– Cholera! – Łzy napływają mi do oka, gdy wpada do niego dym. Klnąc jak szewc, zakrywam oko dłonią.
– Masz sprośne usta, co nie?
– Tylko wtedy, gdy próbuję palić okiem – mówię pomiędzy atakami kaszlu.
Alex rzuca zapałki na stół i klepie mnie po plecach, dopóki nie przestaję wypluwać z siebie płuc.
– Butterson nie wygląda na zbyt szczęśliwego.
Przez okno widzę Bucka i Bobra. Dziewczyna nie trzaska jednego selfie za drugim, więc mój brat nie ma nic przeciwko temu, że wisi mu na ramieniu, podczas gdy on rzuca groźne spojrzenia w naszym kierunku. Dzisiaj naprawdę zgrywa kolosalnego dupka.
– Pieprzyć Bucka. – Fałszywie zaciągam się papierosem.
Gdy wydycham chmurę dymu i próbuję zdławić kolejny atak kaszlu, na policzkach Alexa pojawiają się dołeczki.
– Czy ty w ogóle palisz?
Zastanawiam się, czy skłamać, ale postanawiam tego nie robić.
– Nie naprawdę. Robię to, żeby mieć pretekst, aby uciec od niezręcznych sytuacji towarzyskich.
– A więc wyszłaś tu, żeby ode mnie uciec?
– Nie konkretnie od ciebie.
Wysuwa język i oblizuje dolną wargę. Ma ładne usta, mimo rozcięcia w kąciku. Robi mi się ciepło, gdy przypominam sobie, w jaki sposób załatwił tamtego gościa z Atlanty. Tego typu myśli zazwyczaj wpędzają mnie w tarapaty. Hokeiści to same kłopoty. Szczególnie tak seksowni jak on.
Patrzy na mnie wyczekująco. Cholera. Musiał mi zadać jakieś pytanie. Mój umysł błądzi jak wiewiórka po wypiciu Red Bulla.
– Przepraszam, co? – Strzepuję popiół z papierosa.
– Czytałaś w trakcie meczu… Co to za książka? – Brzmi, jakby naprawdę był zainteresowany i trochę obrażony.
– Tom Jones. Muszę ją skończyć na wtorkowe spotkanie klubu książki.
Wow. Czy kiedykolwiek zabrzmię jak zwycięzca? Musiał mnie obserwować siedząc na karnej ławce.
– Fielding5 na meczu hokeja? Lubisz połączenie intelektu z piwem i przemocą fizyczną, prawda?
Mrugam, jakbym została oślepiona latarką. Alex wie, kto napisał Toma Jonesa i użył słowa intelekt w poprawnym kontekście. Miałam rację, zrozumiał moje odniesienie do Szekspira. Alex Waters w pojedynkę obalił moje błędne przeświadczenie dotyczące niskiego poziomu intelektu u hokeistów, i to jednym zdaniem. Robiąc to, stał się zdecydowanie bardziej seksowny niż jeszcze pięć sekund temu.
– Czytałeś Fieldinga? – Robię krok do przodu. Mój głos jest niski, jakbym przełączyła się w tryb sekstelefonistki.
– Ja… ja… ja…
Jest uroczy. Dobrze znam ten wyraz twarzy: to panika połączona ze strachem. Mam tak samo, gdy przypadkowo ujawniam swoją ekstremalną nerdowatość. Większość wieczorów wolę raczej spędzać w domu zwinięta na kanapie, czytając książkę lub stawiając pasjansa, niż wyjść do jakiegoś baru. Stąd moje nadmierne spożywanie piwa i udawany nałóg papierosowy.
– Myślę, że czytanie jest seksowne – szepczę.
– Ja też. – Znowu pojawiają się te dołeczki.
Mam jeden z tych rzadkich momentów, kiedy w moim mózgu następuje zwarcie i robię coś całkowicie niezgodnego z moim charakterem. To jest tak inne od mojego osobistego kodeksu postępowania, że prawdopodobnie będę w kółko odtwarzać to zdarzenie, próbując zrozumieć, co takiego strzeliło mi do głowy. W tej chwili obwiniam o to ilość wypitego piwa, zmianę strefy czasowej i jego dokładne odniesienia do literatury.
Chwytam Watersa za koszulę i przyciągam jego twarz do swojej.
Jego wargi są miękkie i ciepłe. Zarost na podbródku drapie moją skórę, ale podoba mi się to. Wpycham język w jego usta. Cóż, to nie jest prawda. Przesuwam nim po jego dolnej wardze, dotykając ledwo co zagojonego rozcięcia, a on je dla mnie otwiera. Miękkie, ciepłe i mokre usta napotykają jeszcze bardziej miękkie, ciepłe i mokre. Smakuje czekoladą i, trochę słabiej, likierem kawowym.
Jego gorąca dłoń sunie wzdłuż mojego boku i przyciąga mnie blisko siebie. Całe ciało ma twarde i gorące, i czuję… jasna… że do mojego brzucha przyciśnięta jest ogromna wypukłość.
Zbyt szybko przerywa pocałunek, sunąc wargami po moim policzku w kierunku ucha.
– Chcesz stąd wyjść?
– Buck cię zabije.
– Poradzę sobie z nim.
1 Potoczna nazwa powieści Henry’ego Fieldinga z 1749 roku Historia życia Toma Jonesa, czyli dzieje podrzutka (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
2 Czasopismo o tematyce hokejowej wydawane od 1947 roku.
3 Banshee – w mitologii irlandzkiej zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastująca śmierć w rodzinie. Charakteryzuje ją żałosny płacz lub zawodzenie, którym przepowiada to zdarzenie.
4 Liga farmerska – liga, w której skład wchodzą kluby, zwane też „drużynami farmerskimi”. Są to jednostki stowarzyszone dla klubu nadrzędnego, występującego w wyższej klasie rozgrywkowej. W praktyce drużyna farmerska stanowi źródło pozyskiwania graczy dla ośrodka nadrzędnego. Dla NHL (National Hockey League) ligą farmerską jest AHL (American Hockey League).
5 Henry Fielding, osiemnastowieczny pisarz i dramaturg angielski, znany głównie z powieści Tom Jones i Joseph Andrews (pełny tytuł: Historia przygód Josepha Andrewsa ijego przyjaciela, pana Abrahama Adamsa).
Jak przez mgłę słyszę swoje imię, ale postanawiam to zignorować.
Zamiast tego przygryzam wargę Alexa, będąc bardziej podniecona, niż powinnam być, biorąc pod uwagę jego chęć zajęcia się Buckiem. Alex łapie aluzję i ponownie mnie całuje. Spodziewam się, że będzie agresywny i silny, zważywszy na jego zachowanie na lodzie, ale sposób, w jaki jego język łączy się z moim, mogę opisać wyłącznie jako zmysłowy. Jak dotąd to mój najlepszy pocałunek w życiu, co jest niefortunne, skoro prawdopodobnie Alex jest hokejowym dziwkarzem, aczkolwiek dobrze oczytanym.
Naprawdę nie powinnam rozważać myśli o wyjściu z nim. Moje ostatnie doświadczenia z hokeistą mówią mi to jednoznacznie. Różnica polega na tym, że to jednorazowa przygoda. Ani Alex nie zaprasza mnie na randkę, ani ja jej nie oczekuję. W głowie słyszę słowa piosenki Let’s make Out6. Chcę, żeby to był mój hymn.
– Co ty, do cholery, robisz? – Buck krzyczy mi do ucha.
Wzdrygam się i odsuwam od źródła hałasu, oddzielając wargi od Alexa. Buck, ten dupek, blokuje mi bzykanko. Nieliczni znajdujący się na patio ludzie przestali rozmawiać ze względu na jego niepotrzebną głośność. Zapomniałam, że jesteśmy w miejscu publicznym. Zrzucam to na karb wcześniej wypitych piw i braku jasności umysłu, spowodowanego językiem Alexa w moich ustach.
– Co tu się dzieje? – pyta głośno Buck, dziko wymachując swoimi ogromnymi, owłosionymi na knykciach łapskami.
– Obciągam mu kutasa – odpowiadam sarkastycznie. Czasami chciałabym, żeby moje usta nie miały wadliwego połączenia z mózgiem, który pozwala mówić im wszystko bez jakiegokolwiek filtra.
Alex kaszle, zaciskając palce na moim biodrze, a twarz Bucka przybiera nienaturalny odcień czerwieni. To taka dziwna sytuacja, niezręczność sprawia, że nie przestaję wygadywać głupot.
– Dobra, masz mnie, nie obciągałam mu kutasa. Pieprzyliśmy sobie usta naszymi językami. Inaczej nazywa się to całowaniem, ale pieprzenie ust brzmi o wiele sprośniej, więc zostanę przy tym.
Buck nadyma nozdrza. Ale ze mnie kretynka. Pewnie zaraz przywali za to Alexowi.
Buck przestaje próbować rozmawiać ze mną racjonalnie i obraca się do Alexa.
– Zabieraj swoje cholerne łapy od mojej siostry.
– Przyrodniej siostry. – Nie mogę się powstrzymać i drażnię yeti.
– To jest to samo, do cholery!
– Nawet nie zaczynaj! – Grożę mu palcem przed twarzą i potrząsam głową. – Nie masz nic do powiedzenia w kwestii tego, co robię, ani tego, gdzie Alex kładzie swoje ręce.
– Powiem Skye – grozi mi Buck, jakbyśmy mieli cztery lata, a ja ukradłabym jego ulubioną zabawkę.
– Jakby ją to obchodziło.
Buck unosi brew.
– Chyba żartujesz? Powie wszystkim swoim przyjaciółkom.
Cholera. Ma rację. Mama nie będzie w stanie utrzymać buzi zamkniętej na kłódkę. Będzie zadawać mi niestosowne pytania. Nie zniosę tego.
Łapię Bucka za klapy jego marynarki i próbuję się podciągnąć, żeby stanąć z nim twarzą w twarz. To jak wspinanie się na jedną z tych ścianek wspinaczkowych – wielką, owłosioną ścianę wspinaczkową – więc poddaję się i szarpię go za koszulkę, aż pochyla się do mnie.
– Posłuchaj mnie, dupku. Jeśli szepniesz mamie choć słowo, opowiem wszystkim o tamtym razie, gdy się upiliśmy i próbowałeś mnie obmacywać, rozumiesz? Nie zalewam. Zrobię to. – Buck nigdy nie próbował mnie obmacywać. W każdym razie, nie celowo.
– Nie zrobiłabyś tego – syczy szeptem.
Trzymam go za jaja, mówiąc w przenośni, oczywiście. W rzeczywistości nigdy bym ich nie dotknęła.
– Chcesz się przekonać? Spróbuj, nie mam nic do stracenia.
– Okej, w porządku. Nie powiem ani słowa… tylko… możemy porozmawiać na osobności? Proszę? – Unosi dłonie i z ewidentną paniką przesuwa spojrzeniem między mną i Alexem.
Tylko my dwoje wiemy o tym incydencie. W rzeczywistości, gdybym była z nim szczera, nie miałby się czym martwić. Był wtedy pijany jak bela. Ale pozwolenie, aby wierzył, że mnie obmacywał, nawet jeśli było to przez przypadek, daje mi przewagę w sytuacjach takich jak ta.
Puszczam klapy jego marynarki.
– Udało ci się spieprzyć całą przyjemność, jaką miałam z dzisiejszego wieczoru. Spadam stąd.
Zaprosiłabym Alexa do siebie, by jeszcze bardziej wkurzyć Bucka i może po to, by kontynuować naszą sesję całowania, ale dzielę pokój z rodzicami. Wszędzie, gdzie nie spojrzę, są osoby blokujące mi bzykanko, udaremniając próby podjęcia złej decyzji.
Alex szepcze mi do ucha coś, co brzmi jak zostań. Chociaż równie dobrze może oddychać przez nos, wydając taki świszczący dźwięk, który przypomina to słowo.
– Skoro chcesz – mówi zgodnie Buck.
Zirytowana niemożliwością wycofania się z tego, odwracam się do Alexa.
– Chcesz mój numer?
– Pewnie. – Wyciąga telefon z tylnej kieszeni spodni, otwiera listę kontaktów i wręcza mi urządzenie.
– Nie dawaj mu swojego numeru! – Wkurzenie Bucka nie poprawia mi nastroju.
Ignoruję go i wklepuję numer do czarnej książeczki Watersa bardziej niż szczęśliwa, że mogę zirytować Bucka w jakikolwiek sposób się da. I chociaż całowanie się z Alexem było zabawne, wątpię, by rzeczywiście do mnie zadzwonił.
– Dzięki za pieprzenie ust – szepczę, gdy oddaję mu telefon.
– Do usług. – Puszcza mi oczko.
Przepycham się obok Bucka, uderzając go w ramię – nie ma nawet na tyle przyzwoitości, by się przesunąć choć o centymetr – i przechodząc przez bar, udaję się do windy. Mimo rozczarowania, że brat przerwał mi zabawę, tak jest lepiej. Alex jest zbyt gorący i zbyt dobrze pieprzy usta, żebym czuła się bezpiecznie.
Moi rodzice są zamknięci w swoim pokoju, więc nie muszę angażować się w bezmyślne pogaduszki. Czasami Sidney kręci się po domu w samej bieliźnie. Jestem przyzwyczajona do widoku jego obficie owłosionej klatki piersiowej, ale białe slipy to zdecydowanie za dużo. Mam twardy dowód – gra słów całkowicie zamierzona – dlaczego mama go poślubiła, poza jego wspaniałą osobowością.
Na palcach przechodzę przez apartament i zamykam się w swoim pokoju. Pierwszy przystanek robię przy walizce. To czas dla bobra. Chichoczę, używając tego komicznego określenia w stosunku do kobiecej części ciała.
Po wyrzuceniu zawartości torby na podłogę, staje się oczywiste, że oprócz innych ważnych rzeczy, zapomniałam też mojego podróżnego dildo. Wzięłam za to mnóstwo dodatkowych skarpetek i mój wspaniały biustonosz.
Sesja całowania się z Alexem pozostawiła mnie napaloną, więc jestem zmuszona użyć własnych cholernych palców, żeby się masturbować. Nie mam nawet magazynu z reklamą mleka – teraz wiem, że tym facetem jest Alex – żeby wspomóc się wizualnie.
Popadając w paranoję, że ktoś mnie usłyszy, załatwiam sprawę w łazience, z włączonym wentylatorem. Potrzebuję piętnastu minut, żeby dojść. Obolały nadgarstek i skurcze w palcach rujnują relaksujący element całej czynności. Skończywszy jazdę masturbacyjnym ekspresem, przeszukuję stertę leżących na podłodze ubrań, aby znaleźć piżamę i śmieję się dokonawszy odkrycia. Nie widziałam tego konkretnego kompletu od czasów liceum. Nie zdawałam sobie sprawy, że wciąż go mam.
Nie pasuje zbyt dobrze, ale będzie musiał wystarczyć. Koszulka ciasno przylega do mojej klatki piersiowej niczym bandaż elastyczny. Spodnie sięgają mi teraz do połowy łydki. Talia jest tak nisko, że ledwo zakrywa mi tyłek. Wszystko jedno. Przecież i tak nikt mnie w nich nie zobaczy.
Moja nocna rutyna jest następująca: mycie twarzy, szorowanie zębów, zdjęcie szkieł kontaktowych, szukanie okularów, bo nie byłam na tyle mądra, żeby dopilnować, by mieć je przy sobie. Znajduję je na podłodze między parą czystych skarpetek i jedyną parą czystych majtek, które muszę zostawić na jutro. Spod sterty rozrzuconych ciuchów dochodzi stłumiony dźwięk dzwoniącego telefonu. To pewnie Buck, który chce się upewnić, że w drodze do pokoju nie zostałam porwana.
– Czego chcesz, ty dupkowaty dziwkarzu? Czy nie wystarczająco zrujnowałeś mój wieczór, przerywając mi sesję pieprzenia ust z twoim zajebiście gorącym kolegą z drużyny? Teraz musisz mi też przerywać sesję masturbacyjną?
Zakrywam głośnik, żeby stłumić śmiech. Rozmowy o masturbacji sprawiają, że Buck czuje się niekomfortowo. Zapewne dlatego, że wierzy, iż kiedyś zapytał mnie, czy przyglądanie się, jak się onanizuję, można będzie uznać za kazirodztwo. To był ten sam incydent, kiedy to rzekomo mnie obmacywał. Mogłam przekręcić jego słowa, kiedy opowiadałam mu swoją wersję wydarzeń.
Słychać świst wciąganego powietrza, jakbym rozmawiała z Darthem Vaderem, po którym następuje:
– Jasna cholera.
To nie jest Buck.
– Halo?
– Violet?
– Kto mówi?
– Alex, ten zajebiście gorący kolega z drużyny. – Mogę sobie wyobrazić jego zarozumiały uśmiech.
– Och. Cześć. – Cóż, to jest niespodziewane i raczej upokarzające. Choć przypuszczam, że zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest gorący, więc nie powinno to być dla niego nic nowego. Poza tym nasza wcześniejsza sesja pieprzenia ust jest wyraźnym znakiem, że podoba mi się jego wygląd.
Następuje cisza. Trzy sekundy za późno mam sześć błyskotliwych ripost. Niestety, chwila na popisanie się inteligencją minęła.
– Naprawdę się teraz masturbujesz? – Znów ten świszczący dźwięk.
– Nie, już… wygłaskałam mojego bobra. – Chichoczę. Jestem taka niedojrzała. – A ty się teraz masturbujesz? – Sposób, w jaki oddycha do telefonu sprawia, że wydaje się to całkiem możliwe. Rozkoszuję się wizualnymi obrazami, które we mnie wzbudza; założę się, że naprawdę się w to wczuwa.
– Co? Nie – odpowiada szybko. Zdecydowanie za szybko.
– Jesteś pewien? To znaczy, nawet się nie zawahałeś. W rzeczywistości, nawet nie zaczekałeś, aż skończę zadawać pytanie. – To absolutna nieprawda. – Może kłamiesz i trzymasz dłoń w spodniach.
– Co? Nie. Nie robię tego, przysięgam. Czekaj chwilę… ty to zrobiłaś? – Jego głos obniża się o kilka oktaw. Brzmi intensywnie. Próbuję sobie wyobrazić wyraz jego twarzy.
– Zrobiłam co?
– To co powiedziałaś o swoim bobrze, czy to prawda?
To brzmi tak idiotycznie, że nie mogę pohamować śmiechu.
Przestaję się śmiać. Po pierwsze dlatego, że uważam, że to prawdziwe życzenie. Po drugie, w głowie mam ten fantastyczny obraz: ja pod nim.
– To prawda. – Mój głos jest lekko chropawy i cichy; wszystko to dzięki obrazom porno wyświetlającym się w mojej głowie.
– Mówisz poważnie? – Brzmi na podekscytowanego. Naprawdę bardzo podekscytowanego.
– O głaskaniu mojego bobra? Nie. Bobry są niebezpieczne. Nie powinno się ich głaskać.
– Czy możesz przestać używać słowa „bóbr”? Słuchaj, co teraz robisz?
– Piję piwo i oglądam pornosa, a czemu? – Jestem pewna, że jutro będę się wstydzić treści tej rozmowy. Tymczasem bardzo dobrze się bawię.
– Bo stoję przed twoim apartamentem. Masz ochotę na towarzystwo?
Siadam tak szybko, że pokój zaczyna wirować.
– Nie stoisz.
– Stoję. Apartament sześćset dziewięć. Chcesz, żebym zapukał?
– Nie! Nie pukaj! Zaczekaj.
Sprintem biegnę przez pokój i otwieram drzwi do sypialni. Wspólny salon jest pusty. Rozważam, czy by się nie przeturlać po podłodze dla zabawy, ale jestem nieskoordynowana, więc zostaję przy biegu. Otwieram drzwi i znajduję za nimi Alexa z kurtką przewieszoną przez ramię i telefonem przy uchu.
Wychodzę na korytarz.
– Nie żartowałeś.
– Nieźle.
Podążam za jego spojrzeniem. Ach tak, teraz sobie przypominam. Mam na sobie piżamkę ze Spidermanem, zaprojektowaną tak, aby pasowała na małych chłopców. Na korytarzu jest zimno, a ja nie mam na sobie stanika, co przyciąga uwagę do moich piersi. Moje sutki wyraźnie salutują mu przez przetartą tkaninę.
– Koronkowe body zostawiłam w domu. – Niemal żałuję, że nie jestem jego posiadaczką, ale koronki są niewygodne i niepraktyczne. – Co ty tu robisz? – Obejmuję moje piersi, żeby ochronić sutki przed dalszym molestowaniem wizualnym.
Opuszcza na chwilę wzrok, jakby moje sutki miały swoje własne pole siłowe, po czym wraca do mojej twarzy.
– Ja, uch… chcesz spędzić razem trochę czasu?
Krzywię się.
– Jestem tu z rodzicami.
– Możesz przyjść do mojego apartamentu.
– Właśnie miałam iść spać. – To takie obciachowe.
– Domyśliłem się.
I znowu ten uśmiech. Wymiata z tymi cholernymi dołeczkami w policzkach. Poobijana twarz i siniaki zdają się podnosić poziom jego piękna.
– Nie będę uprawiać z tobą seksu. – Dobry Boże, moje usta wymagają cenzury.
Nawet nie drgnie.
– To super. Nie oczekiwałem seksu.
– Naprawdę? – Założyłam, że przez „spędzenie razem trochę czasu” miał na myśli to, że będziemy nago.
– Naprawdę. Przysięgam. – Przykłada dłoń do serca, oczy mu łagodnieją, a policzki czerwienieją. Rumieni się. To takie słodkie.
– Och. Cóż. W takim razie… pójdę się przebrać. – Jestem tutaj, zgadzając się pójść w środku nocy do pokoju gorącego jak diabli hokeisty i to nie po to, by uprawiać seks.
Sięgam do drzwi i pociągam za klamkę. Zamknięte. Próbuję ponownie, wiedząc, że to nie zadziała. Pukanie obudzi rodziców. Wtedy na pewno nie spędzę czasu z Alexem. A chcę, mimo że to jest cholernie zły pomysł. Nic dobrego z tego nie wyjdzie. Z wyjątkiem może kolejnej sesji obściskiwania się.
– Nie masz klucza?
– Nie, nie mam.
– Jak dla mnie, nie musisz się przebierać. Bardzo mi się podoba ten strój. Spiderman jest moim ulubieńcem. – Do twarzy nadal ma przyklejony uśmiech. Jest to równie irytujące, co seksowne. – Możemy pójść do recepcji i poprosić o kolejny klucz, skoro tak bardzo chcesz się przebrać.
– Pocał… to znaczy, żartujesz sobie? To znaczy, co? Nie. Nie mogę tam iść tak ubrana. – Zarówno freudowska pomyłka, jak i wizja wejścia do głównego lobby w piżamie ze Spidermanem są przerażające.
– To może przyjdziesz do mojego pokoju? Wyluzujemy się trochę. A kiedy będziesz gotowa, wrócimy tu i poproszę, żeby przysłali klucz na górę. – Podaje mi dłoń.
Patrzę na nią, a potem na niego, rozważając jego propozycję. Może to wina pozostałości po krążącym nadal w moim organizmie alkoholu albo braku zaspokojenia podczas masturbacji, ale kładę swoją dłoń na jego i pozwalam mu się zaprowadzić do windy. Naciska przycisk i narzuca swoją kurtkę na moje ramiona. Nie chcę nawet myśleć o tym, jak często to robi. Ani o tym, że pewnie jestem jedną z setek.
Drzwi się otwierają i Alex gestem wskazuje, żebym weszła przed nim. Wnętrze windy całe jest w lustrach, zapewniając mi niesamowity widok na niego ze wszystkich stron. Ja, widoczna z drugiej strony, jestem w totalnej rozsypce. Moim włosom przydałaby się szczotka, nie jestem umalowana, a na nosie mam okulary. Ukradkiem próbuję poprawić fryzurę.
– Hej. – Jego spojrzenie jest ciepłe, gdy gładzi mnie po policzku. Palce ma szorstkie, z odciskami, a jednak jego dotyk jest delikatny, niemal intymny. – Naprawdę chcę tylko spędzić z tobą trochę czasu. Przyrzekam.
Chcę mu wierzyć.
– Alex, jest druga w nocy. Pojawienie się przed moim pokojem hotelowym o tak późnej porze zwykle wiąże się z zaproszeniem do uprawiania seksu.
Opuszcza rękę.
– Mam już dość tych wszystkich barów, a jestem trochę nabuzowany po meczu. Pomyślałem sobie, że dałaś mi swój numer, bo dobrze się bawiliśmy, czyż nie? Miło jest porozmawiać z kimś, kto się nie ekscytuje tym całym rozgłosem.
– Jasne. – Wszystko jedno. Przecież nie będzie mnie trzymał jako zakładnika. Zawsze mogę wyjść, jeśli będę chciała.
– Nie byłem pewny, kiedy wyjeżdżasz. Chciałem spróbować…
Winda się zatrzymuje. Alex splata palce z moimi i idziemy korytarzem do jego pokoju. Jest równie przestronny co apartament moich rodziców, poza pojedynczymi drzwiami, które zapewne prowadzą do sypialni.
– Zwykle dzielimy ze sobą pokój, ale w zeszłym tygodniu wygrałem zakład, więc mój kumpel Darren musiał mi go odstąpić.
– Darren?
– Taaa. Westinghouse. Numer dwadzieścia sześć. Gra na prawym skrzydle.
Właśnie w tej chwili przypominam sobie, że miałam pstryknąć mu zdjęcie, ale byłam zbyt zajęta wsadzaniem języka w usta Alexa, żeby to zrobić. Mam nadzieję, że Charlene wybaczy mi to rozkojarzenie.
– Dzielicie ze sobą pokój?
– Przez większość czasu.
Przyprowadzenie dziewczyny do pokoju może być wyzwaniem. Chyba że lubią patrzeć albo się dzielić. Powstrzymuję dreszcze. Zastanawiam się, jakiego rodzaju zakład wygrał.
Idę za Alexem do baru, gdzie robi dla mnie bezalkoholowego drinka. Dla siebie otwiera butelkę wody Perrier.
Stoimy tam, patrząc na siebie w milczeniu, dopóki niezręczność nie staje się nie do zniesienia, i pękam.
– Denerwuję się – mówię, po czym dodaję: – Zwykle tego nie robię. – W duchu przewracam oczami. Co za frazes.
Kącik jego ust podnosi się do góry, a oczy lśnią rozbawieniem.
– Zwykle nie spędzasz czasu z ludźmi?
– Nie. Zwykle nie idę ze sławnymi hokeistami do ich pokojów, kiedy przychodzą i pukają do moich drzwi o drugiej w nocy po tym, jak publicznie obściskiwaliśmy się w barze.
– Czy hokeiści zwykle przychodzą i pukają do twoich drzwi w środku nocy?
– Nie. To mój pierwszy raz. – Zrzucam kurtkę i mu ją podaję; dzięki naszym przekomarzaniom, zrobiło mi się zbyt ciepło.
– Ta piżamka to naprawdę coś.
– Myślę, że podoba ci się, że widać przez nią moje sutki.
Odwracam się, żałując, że nie mogę zamknąć buzi na kłódkę. Przechylając się przez bar, wrzucam do mojego drinka kilka kostek lodu. Alex chrząka za mną i przypominam sobie, jak nisko mam osadzone spodenki. Jest spora szansa, że widać mi połowę tyłka. Prostuję się szybko i podciągam spodenki, prawie robiąc sobie wcięcie w kroku. Nieważne, co zrobię, Alex i tak będzie mógł nacieszyć czymś oczy.
Po drugiej stronie pokoju stoi pluszowa kanapa. Siadam w jej rogu, podwijając pod siebie nogi, aby zapobiec dalszym wpadkom z garderobą. Alex nie powiedział nic, aby potwierdzić albo zaprzeczyć, że cokolwiek widział. W rzeczywistości nie odezwał się ani słowem.
Siada obok mnie i opiera się o kanapę, wyglądając seksownie i na zrelaksowanego. A potem mnie pieprzy. Nie w sensie dosłownym, nie przechyla mnie przez oparcie, nie opuszcza mi spodenek i nie wypełnia od tyłu. Ale równie dobrze mógłby to zrobić.
Co robi, żeby skruszyć moją, już i tak słabą, determinację, oprócz bycia absurdalnie boskim sobą? Alex robi dokładnie to, co powiedział, że chce robić: spędza ze mną czas, rozmawiając.
– Więc prowadzisz klub książki? Jak to wygląda? – Wyciąga rękę, ocierając się palcami o moje ramię.
Nie jestem pewna, jak odpowiedzieć na to pytanie, żeby nie brzmieć jak nieudacznica.
– Nie prowadzę go, tylko jestem jego członkiem. Głównie jest to pretekst, by popijać wino i konsumować śmieciowe jedzenie podczas dyskusji o sprośnych książkach. Zazwyczaj nie czytamy osiemnastowiecznej literatury, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy przerobiłyśmy naprawdę sporo erotyków. Taka jedna laska, Lydia, była już zmęczona czytaniem słowa „wilgotny”, więc wybrała Fieldinga. To trochę ekstremalne.
Alex się wzdryga.
– To zrozumiałe, naprawdę. „Wilgotny” to straszne słowo.
– Prawda. Powinno się go używać wyłącznie po to, by opisywać konsystencję ciasta.
– Zgadzam się. – Alex się śmieje, jego piękny uśmiech nie znika. Nawija moje włosy na swoje palce. – Studiowałaś angielski w college’u?
– Nie jako główny kierunek. Wzięłam kilka wykładów dla zabawy. A ty? – Usta mam wyschnięte, a każda część mojego ciała jest gorąca. Biorę łyk grejpfrutowego drinka.
– Na pierwszym roku studiowałem dwa kierunki: literaturę angielską i kinezjologię. Musiałem rzucić kinezjologię, kiedy zostałem powołany do drużyny. Trochę późno mnie wybrali.
Studiował dwa kierunki. Istniało ryzyko, że spodenki ze Spidermanem same zdejmą się z mojego ciała.
– Kiedy cię wybrali?
– W połowie pierwszego roku.
– I mimo to udało ci się zrobić licencjat?
– Zajęło mi to trochę więcej czasu niż normalnie, ale tak. Chciałbym też kiedyś zrobić licencjat z kinezjologii, ale to będzie musiało poczekać. Więc nie lubisz literatury pięknej, co nie?
Używa słodkich terminów. Cała się rumienię poniżej pasa i powyżej szyi.
– Nie mam nic przeciwko literaturze. Czytałam Tołstoja i Austen, i podobało mi się, ale Fielding jest dość drastycznym przeskokiem od książek porno.
Znowu się śmieje, a jego palce przesuwają się po mojej szyi.
– Ale nawet nie patrząc na nią widział ją, jak widzi się słońce7.
O Boże. Cytował Tołstoja i mnie dotykał. Już po mnie.
Kiedy jesteś otoczona przez mężczyzn ze świata sportu, których repertuar czytelniczy ogranicza się do „The Hockey News”albo sekcji sportowej w jakiejś gazecie, nie jest trudno być zauroczoną przez faceta, który czyta książki bez obrazków.
W jednej sekundzie Alex coś mówi, a w następnej moja twarz jest przyklejona do jego. Ze stukiem odkłada szklankę na stół, a potem jego dłonie są na mnie, pod koszulką, ściskając w talii, parząc moją już i tak rozgrzaną skórę.
– Naprawdę miałem nadzieję na trochę więcej pieprzenia ustami – mówi prosto w moje wargi.
Chichoczę, a potem jęczę. O cholera, i to jak jęczę. Minęło trochę czasu, odkąd byłam dotykana przez osobnika płci przeciwnej. Przez „trochę czasu” mam na myśli sześciomiesięczną suszę. Zaraz eksploduję od samego dotyku.
Palcami przesuwam po jego szczęce, po czym wsuwam je w jego włosy. Są miękkie, przypominając mi te reklamy szamponów, w których atrakcyjni mężczyźni rozpływają się w zachwytach nad swoimi wspaniałymi włosami.
Przyciskam się mocniej, ale to mi nie wystarcza, więc siadam okrakiem na jego udach. Jest to jednocześnie mój najlepszy i najgorszy pomysł. Jego prawdopodobny status hokejowego dziwkarza przestaje mieć znaczenie, gdy rozsiadam się na napiętym wybrzuszeniu w jego spodniach.
Opuszkami palców Alex przesuwa w tę i z powrotem pod gumką moich spodenek, które zsuwają się niebezpiecznie nisko. Skupiam się na dotyku jego dłoni na mojej skórze i cieple jego ust na moich.
Przerywa pocałunek i jego ciepłe i wilgotne wargi wędrują wzdłuż mojej szczęki.
– Czy to jest w porządku? – pyta, wsuwając lekko dłonie w moje spodenki.
– Aha.
Chwyta mnie za pośladki, delikatnie ściskając.
– A to?
Zamiast użyć słów, wymrukuję „mmm”, bojąc się, że mogę powiedzieć coś, co zepsuje ten moment. Jego pełna, dolna warga wręcz błaga o uwagę, więc zaczynam ją przygryzać i ssać. Całujemy się przez dłuższą chwilę, ocierając o siebie, z jego dłonią w moich spodenkach i moimi palcami w jego włosach.
Przyciąga mnie bliżej, przesuwając jednocześnie swoje biodra.
– A co powiesz na to?
I oto jest, to tarcie, którego szukałam. Tak dobrze go czuć. O wiele lepiej niż moje własne palce, bo to cholernie duży fiut i jedyne, co muszę robić, to ocierać się o niego.
– Pieprz mnie. – Te słowa wychodzą ze mnie ochrypłym jękiem.
Zamieram w bezruchu. Załatwił mnie kij w jego spodniach. Lepiej, żeby istniała jakaś grupa wsparcia dla hokejowych dziwek.
Po dzisiejszej nocy będę jej potrzebować.
6Let’s Make Out – Całujmy się – piosenka zespołu Does It Offend You, Yeah?.
7 Cytat z powieści Anna Karenina