Meet Cute. Prawo do miłości - Hunting Helena - ebook + książka

Meet Cute. Prawo do miłości ebook

Hunting Helena

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zawiedzione nadzieje, problemy rodzinne i emocje skrywane między prawniczymi aktami. Pełen miłosnego napięcia i humoru romans w stylu enemies to lovers!

Pierwszego dnia studiów prawniczych Kailyn dosłownie wpadła na aktora, w którym kochała się jako nastolatka. Co więcej, okazało się, że ów przystojniak – Daxton Hughes – również studiował prawo, i to w grupie Kailyn! Ta fascynacja szybko przerodziła się w przyjaźń. Zauroczona dziewczyna nie spodziewała się jednak, że tuż przed zakończeniem studiów przyjaciel totalnie ją rozczaruje…

Kilka lat później Dax niespodziewanie zjawia się w jej biurze i prosi o poradę prawną. Jego rodzice właśnie zginęli w wypadku samochodowym, a na nim spoczął ciężar opieki nad trzynastoletnią siostrą. Mimo dawnej urazy Kailyn współczuje Daksowi i zrobi wszystko, aby mu pomóc. Przy okazji może zyskać na polu zawodowym i zostać wspólniczką w kancelarii! Musi tylko wykorzystać trudną sytuację życiową Daksa i namówić go na przejście do ich firmy.

Sprawy się komplikują, kiedy w kwestie zawodowe wkraczają uczucia. Kailyn przekonuje się, że z każdym dniem coraz bardziej zależy jej na Daksie i jego siostrze… Co okaże się ważniejsze: miłość czy awans?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 415

Oceny
4,3 (164 oceny)
89
45
19
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agnieszka1234567

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka ❤️ Polecam
00
Kantorek90

Dobrze spędzony czas

„Meet Cute. Prawo do miłości” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Heleny Hunting i szczerze powiedziawszy, sięgając po tę publikację, byłam przekonana, iż zabieram się za kolejny literacki debiut, więc wyobraźcie sobie moją minę, kiedy okazało się, że autorka ma na swoim koncie tak dużo wydanych książek. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zapoznać się z jej pozostałymi tytułami! Czy chęć poznania jej pozostałych publikacji świadczy o tym, że „Meet Cute. Prawo do miłości” przypadło mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem! Historia Kailyn i Daxtona wzbudziła we mnie wiele emocji. Oboje są prawnikami, chociaż specjalizują się w zupełnie innych gałęziach prawa, a dodatkowo los postanowił spleść ich drogi i to nie raz. Ich pierwsze spotkanie miało miejsce na studiach, kiedy to Kailyn dosłownie wpadła na mężczyznę, który okazał się Daxtonem Hughesem — aktorem, grającym w jej ukochanym serialu. Z czasem ich relacja przekształciła się w przyjaźń, lecz wszystko przekreślił jeden incyde...
00
EwaET1958

Nie oderwiesz się od lektury

fajna historia, fajnie napisana polecam
00
zagataz

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze się czytało.
00
katsob36

Dobrze spędzony czas

Fajna, lekka lektura
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuMeet Cute
Pro­jekt okładkiAGNIESZKA LE­NART – RERA DE­SIGN
Ilu­stra­cje na okładce Ka­ki­gori Stu­dio/Adobe Stock Ray of Li­ght/Adobe Stock sub­a­ra­shii21/Adobe Stock bu­ka­vik/Adobe Stock qa­leb­stu­dio/fre­epik
Ta po­wieść jest fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do re­al­nych osób czy zda­rzeń jest nie­za­mie­rzone i cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe.
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaCHAT BLANC – ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ
Ko­rektaMAG­DA­LENA MIE­RZE­JEW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © 2019 by He­lena Hun­ting This edi­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Grand Cen­tral Pu­bli­shing, a di­vi­sion of Ha­chette Book Group, USA. All ri­ghts re­se­rved.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6721-7
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Każ­demu bratu,który kie­dy­kol­wiek zmie­nił ży­ciedla swo­jej sio­stry

Pro­log

UPA­DEK FANKI

Ka­ilyn

Osiem lat temu

– Klu­czem do suk­cesu jest wi­zu­ali­za­cja. – Ko­jący głos przy­kuwa cał­ko­wi­cie moją uwagę głów­nie dla­tego, że mam w uszach słu­chawki, które blo­kują wszystko inne. Opie­ram się chęci, aby jesz­cze raz spraw­dzić plan; do­sko­nale wiem, gdzie mam za­ję­cia, bo wczo­raj po­ko­na­łam całą trasę, więc znów sku­piam się na pod­ca­ście. Dziś jest mój pierw­szy dzień na pra­wie i po­sta­no­wi­łam so­len­nie, że roz­pocznę go z czy­stym umy­słem. – Za­mknij oczy i wy­obraź so­bie swój suk­ces. Wy­obraź so­bie suk­ces.

– Wy­obraź so­bie suk­ces – mru­czę i za­my­kam oczy, prze­ci­na­jąc otwartą prze­strzeń traw­nika. Jest to skrót, a jed­no­cze­śnie ulu­bione miej­sce stu­den­tów do spę­dza­nia czasu mię­dzy za­ję­ciami.

– Z wy­de­chem wy­puść stres. – Au­torka pod­ca­stu mo­ty­wa­cyj­nego robi mi wy­dech do ucha. – A z wde­chem wpuść suk­ces. – Pro­wa­dząca wciąga ze świ­stem po­wie­trze.

– Wdy­chaj suk­ces. – Świeży za­pach trawy i drzew ła­sko­cze mnie w nos, a w po­bliżu znaj­duje się też chyba ktoś spry­skany wodą ko­loń­ską, bo do­ciera do mnie i taka woń.

Uchy­lam po­wiekę, żeby się upew­nić, że nie zba­czam z toru.

– Jak wy­gląda twój suk­ces? Wy­obraź so­bie swój suk­ces. Po­wta­rzaj za mną...

Za­my­kam oczy i po­wta­rzam, wy­obra­ża­jąc so­bie eg­za­miny koń­cowe, roz­da­nie dy­plo­mów, naj­lep­szy moż­liwy staż, naj­lep­szą śred­nią w gru­pie, naj­lep­szą pracę. Po­wta­rzam man­trę, wciąż idąc przez otwartą po­łać traw­nika, co­raz bar­dziej pod­eks­cy­to­wana na myśl o pierw­szych za­ję­ciach. W tym roku dam czadu. Sko­pię ty­łek każ­demu z mo­jej grupy i dojdę na sam szczyt. To bę­dzie jak zdo­by­cie Eve­re­stu, tyle że nie aż tak prze­ra­ża­jące i nie­bez­pieczne.

Wy­obra­żam so­bie wła­śnie pierw­szą wy­graną sprawę, kiedy do­ciera do mnie gło­śny krzyk. Otwie­ram oczy i wi­dzę le­cące w moją stronę fris­bee. Gor­szy niż samo fris­bee jest jed­nak zwa­li­sty chło­pak, który ska­cze, żeby je zła­pać – robi nie­sa­mo­wity wy­skok, ale nie­stety usta­wia go to na kur­sie ko­li­zyj­nym z prze­szkodą, którą sta­no­wię ja.

Ple­cak zsuwa się mi z ra­mie­nia i po­ty­kam się o niego, usi­łu­jąc unik­nąć zde­rze­nia albo z fris­bee, albo z chło­pa­kiem. Man­tra w mo­ich uszach cich­nie, bo wy­su­wają się z nich słu­chawki.

– Uwa­żaj! – wrzesz­czy ktoś.

Od­wra­cam się zdez­o­rien­to­wana i w tym sa­mym mo­men­cie ta­ra­nuje mnie ko­leś z nie­sa­mo­wi­tym wy­bi­ciem.

– O cho­lera! – krzy­czy.

Przy­trzy­muję się jego ra­mion, bo po­ty­kam się o mój durny ple­cak, i po­cią­gam go­ścia za sobą w dół. Upa­damy na zie­mię z gło­śnym łup­nię­ciem. Na­dal za­ci­skam dło­nie na jego ko­szulce, usi­łu­jąc zro­zu­mieć, jak do tego do­szło, oraz uzmy­sła­wia­jąc so­bie, że zu­peł­nie nie tak wy­obra­żam so­bie suk­ces.

– Prze­pra­szam. Nic ci się nie stało? – Chło­pak pod­trzy­muje się na przed­ra­mio­nach, nie­jako ro­biąc nade mną pompkę.

Gdy­bym nie czuła się tak za­że­no­wana, by­ła­bym pod wra­że­niem.

– Nie mu­siał­byś py­tać, gdyby lu­dzie pa­trzyli, gdzie lezą – mru­czę, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc wy­plą­tać swoje koń­czyny spo­mię­dzy jego wła­snych, tak by nie uszko­dzić przy tym żad­nego z nas.

Chło­pak sie­dzi okra­kiem na mo­jej no­dze, więc ja­ki­kol­wiek gwał­towny ruch mógłby skut­ko­wać mało przy­ja­znym spo­tka­niem mo­jego ko­lana z jego przy­ro­dze­niem. Za­uwa­żam, że gość pach­nie świe­żym pra­niem, dez­odo­ran­tem i odro­biną wody ko­loń­skiej za­ak­cen­to­wa­nej gumą ar­bu­zową.

Jego twarz znaj­duje się tylko kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów od mo­jej twa­rzy, więc mars na czole wy­raża dość oso­bi­stą urazę.

– We­szłaś w sam śro­dek gry.

Zer­kam w kie­runku grupki gra­ją­cej we fris­bee i uświa­da­miam so­bie, że ma ra­cję. Tak bar­dzo za­ab­sor­bo­wała mnie wi­zu­ali­za­cja suk­cesu, że ze­psu­łam im za­bawę.

– Naj­moc­niej prze­pra­szam. Słu­cha­łam podca... – Znów na niego pa­trzę, a wy­ja­śnie­nie utyka mi w gar­dle, bo po raz pierw­szy do­brze się mu przy­glą­dam.

Roz­po­znaję jego twarz. Fan­ta­zjo­wa­łam o niej bez końca jako na­sto­latka. I jako do­ro­sła ko­bieta też. Nie da­lej jak w ze­szłym ty­go­dniu.

Lekka iry­ta­cja na jego twa­rzy prze­cho­dzi w roz­ba­wie­nie, kiedy ga­pię się na niego z roz­dzia­wio­nymi ustami. Wciąż za­ci­skam pię­ści na jego ko­szulce. A on wciąż robi nade mną pompkę. Mam mię­dzy no­gami udo Da­xtona Hu­ghesa.

– O cho­lera! – Mój głos jest zbyt wy­soki i o wiele za gło­śny, szcze­gól­nie że na­sze twa­rze dzieli od­le­głość kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów. Prawdę mó­wiąc, wy­daję z sie­bie prze­ni­kliwy pisk. Jak­bym znów była je­de­na­sto­latką. – Ty je­steś Da­xton Hu­ghes! Uwiel­biam cię!

Zu­peł­nie go za­ska­kuję, gdy za­rzu­cam mu ręce na szyję, przez co traci rów­no­wagę i prze­wraca się na mnie. Jest dość ciężki, ale zu­peł­nie mi to nie prze­szka­dza, bo na­sze ciała leżą cia­sno złą­czone. Nie za­po­mnę tej chwili do końca ży­cia. Da­xton Hu­ghes na mnie leży! Szkoda, że nie je­ste­śmy na plaży w stro­jach ką­pie­lo­wych. Albo w łóżku. Nago.

Wciąż go obej­muję, kiedy pod­ciąga mnie do po­zy­cji sie­dzą­cej. Sy­tu­acja jest bar­dzo krę­pu­jąca, bo każde z nas ma ko­lano nie­bez­piecz­nie bli­sko kro­cza tego dru­giego. Za­uwa­żam też, że Da­xton zro­bił się spięty, i mam świa­do­mość tego, co przed chwilą po­wie­dzia­łam i co te­raz ro­bię. Znaj­du­jemy się na sa­mym środku roz­le­głego traw­nika, wo­kół jest pełno lu­dzi.

Pusz­czam go prze­ra­żona i wy­co­fuję się ra­kiem, nie­mal ko­piąc go w klej­noty. Pod­no­szę się nie­zdar­nie i ro­bię krok w tył, pod­czas gdy on też się pod­nosi i staje pro­sto w ca­łej oka­za­ło­ści. Mój Boże, jest wy­soki, wyż­szy, niż się spo­dzie­wa­łam, a do tego sze­roki w ba­rach. Za­pewne na­brał masy, od­kąd wy­stę­po­wał w moim ulu­bio­nym se­rialu. Za­czy­nam wy­ma­chi­wać rę­kami. Dla­czego wy­ma­chuję rę­kami? Moje ciało musi prze­stać ro­bić dziwne rze­czy, ale stra­ci­łam nad sobą kon­trolę, a wła­dzę nade mną prze­jął stres, zmu­sza­jąc mnie do obłą­kań­czo że­nu­ją­cego za­cho­wa­nia. Wo­kół jest zbyt wielu świad­ków.

Jego nie­bie­sko­zie­lone oczy barwy oce­anu w tro­pi­kach są sze­roko roz­warte, a z twa­rzy znika wid­nie­jący na niej przez chwilę znie­wa­la­jący uśmiech. Co jest w pełni zro­zu­miałe, bo je­stem tą dziew­czyną. Ni­gdy nie je­stem tą dziew­czyną. Tylko te­raz.

Od­zy­skuję względną kon­trolę nad swo­imi dłońmi, ogra­ni­cza­jąc bez­ładne wy­ma­chi­wa­nie do nie­sko­or­dy­no­wa­nego, lek­ce­wa­żą­cego ski­nię­cia, jak­bym chciała spró­bo­wać wy­ma­zać swoje ostat­nie słowa. Ale jest już za późno, żeby je cof­nąć. Nie je­stem też w sta­nie po­wstrzy­mać że­nu­ją­cego sło­wo­toku, któ­rym go za­le­wam.

– To zna­czy uwiel­bia­łam se­rial, w któ­rym wy­stę­po­wa­łeś. I to jesz­cze jak. To był mój naj­uko­chań­szy se­rial. Przez wiele lat oglą­da­łam go w każdy wto­rek. Przez całe gim­na­zjum, a po­tem w ogól­niaku w week­endy le­ciały te week­en­dowe ma­ra­tony Mo­jego ży­cia i ra­zem z ko­le­żan­kami uma­wia­ły­śmy się na no­co­wanki i oglą­da­ły­śmy se­rial do bia­łego rana. By­łeś nie­sa­mo­wity w roli Du­stina. Chyba naj­bar­dziej lu­bi­łam se­zon trzeci, a może czwarty. O Boże. Nie wie­rzę, że tu je­steś. Nie wie­rzę, że cię po­zna­łam. – Nie wie­rzę, że bu­zia mi się nie za­myka.

Z każ­dym moim gło­śnym wy­zna­niem na jego twa­rzy po­ja­wia się ner­wowy tik. Nie umiem stwier­dzić, czy jest za­że­no­wany czy po­iry­to­wany. Za­pewne jedno i dru­gie. Ktoś po­wi­nien zdzie­lić mnie w łeb i zno­kau­to­wać, że­bym prze­stała się tak upo­ka­rzać. Do­sta­łam kom­plet­nego fioła na punk­cie gwiaz­dora ekranu i cho­ciaż wiem, że ro­bię z sie­bie idiotkę, nie je­stem w sta­nie tego prze­rwać.

– Dasz mi au­to­graf? Może mógł­byś mi się pod­pi­sać na pla­nie za­jęć. Albo na mapce uczelni. O! Mo­żesz pod­pi­sać się na mnie! – Pod­no­szę ple­cak oraz te­le­fon. Słu­chawki cho­wam do kie­szeni dżin­sów. Wci­skam dłoń do przed­niej kie­szeni ple­caka, by zna­leźć coś do pi­sa­nia. Wy­cią­gam garść róż­nych przy­bo­rów, w tym ja­skra­wo­ró­żowy za­kre­ślacz. – My­ślisz, że ten ko­lor bę­dzie wi­dać na mo­jej skó­rze? O! A może le­piej na bluzce? To zna­czy ró­żowy nie bar­dzo pa­suje, ale kto by się tym przej­mo­wał, prawda?

Da­xton na­krywa moją dłoń. Znów mnie do­tyka. Ce­lowo! Wo­dzi wzro­kiem do­koła i na­chyla się do mnie.

– Pod­pi­szę, co ze­chcesz, ale cho­ciaż cie­szy mnie twój en­tu­zjazm, mó­wię se­rio, to pró­buję nie zwra­cać na sie­bie uwagi, a ty masz na­prawdę mocne płuca. – Mówi znacz­nie cich­szym gło­sem niż ja, co mi uświa­da­mia, że w ten spo­sób stara się mnie uspo­koić.

Za­sła­niam usta dło­nią.

– No tak. Prze­pra­szam. O Boże. Tak mi przy­kro. Ale wstyd. Ja po pro­stu... nie masz po­ję­cia, jak to jest. Choć wła­ści­wie pew­nie masz. Nie są­dzi­łam, że je­steś taki wy­soki. Z bli­ska je­steś jesz­cze przy­stoj­niej­szy. Za­wsze mi się wy­da­wało, że mu­sisz no­sić so­czewki kon­tak­towe. Masz bar­dzo ładne oczy. – Za­ci­skam po­wieki. – Na­prawdę po­win­nam się przy­mknąć.

Da­xton par­ska śmie­chem.

– Ty też masz ładne oczy.

Uchy­lam po­wiekę, a on po­syła mi krzywy uśmiech, a po­tem wy­ciąga mi z ręki cien­ko­pis i pod­pi­suje się na moim ple­caku. Ni­gdy w ży­ciu się go nie po­zbędę.

– Hu­ghes, mu­simy le­cieć – woła ktoś do niego.

Chło­pak unosi pa­lec, a po­tem za­myka cien­ko­pis i mi go od­daje.

– Mu­szę iść na za­ję­cia, ale być może do zo­ba­cze­nia gdzieś na kam­pu­sie. – Pusz­cza do mnie oko i od­wraca się, a po­tem od­biega, ła­piąc w lo­cie torbę rzu­coną przez jed­nego z ko­le­gów.

– Spo­tka­łam Da­xtona Hu­ghesa, który mi po­wie­dział, że mam ładne oczy – mó­wię do sie­bie, ru­sza­jąc znów przez zie­lony dzie­dzi­niec.

Dwie dziew­czyny sie­dzące pod drze­wem pa­trzą na mnie dziw­nie, ale mnie to nie ob­cho­dzi. To naj­lep­szy pierw­szy dzień stu­diów praw­ni­czych pod słoń­cem. Ro­bię krótki przy­sta­nek w ła­zience, żeby nie do­pu­ścić do hi­per­wen­ty­la­cji z nad­miaru emo­cji, a wtedy do­pada mnie wstyd. Za­cho­wa­łam się jak ob­se­syjna wiel­bi­cielka, a on był taki miły. I mnie do­tknął.

Za­wsze mi się wy­da­wało, że gdy­bym spo­tkała jed­nego z mo­ich ulu­bio­nych gwiaz­do­rów, za­cho­wa­ła­bym pe­łen luz, po­de­szła­bym do tego z zu­pełną swo­bodą, po­trak­to­wa­ła­bym go jak zwy­kłego czło­wieka. Wi­dać bar­dzo się my­li­łam.

Spę­dzam za dużo czasu w ła­zience, upew­nia­jąc się, że wy­glą­dam w miarę przy­zwo­icie, więc po­tem mu­szę przy­spie­szyć kroku, żeby dojść do gma­chu, w któ­rym mam za­ję­cia. Przy­cho­dzę na dwie mi­nuty przed ich roz­po­czę­ciem. Nie mam szans na zna­le­zie­nie do­brego miej­sca. Nie szko­dzi. Wy­obraź so­bie suk­ces.

Wcho­dzę do sali wy­kła­do­wej tyl­nymi drzwiami, że­bym nie mu­siała mi­jać pro­fe­sora. Roz­glą­dam się cała spo­cona i w nie­ła­dzie. Zo­stało tylko kilka wol­nych miejsc. Mru­cząc prze­pro­siny, prze­ci­skam się mię­dzy rzę­dami, zmu­sza­jąc lu­dzi, żeby prze­su­wali nogi i torby. Kiedy je­stem już bli­sko celu, staje mi na dro­dze para wy­cią­gnię­tych nóg i znów mam­ro­czę „prze­pra­szam”. Je­stem na ta­kim haju z po­wodu nie­sa­mo­wi­tego po­ranka, że nie za­uwa­żam pa­ska od torby li­sto­noszki. Znowu się po­ty­kam i lą­duję pła­sko na czy­ichś ko­la­nach.

– Co jest gra... – Na pod­łogę spada ku­bek z kawą na wy­nos i na­pój pry­ska mi na twarz i bluzkę, a pod fo­te­lem, na któ­rym za­mie­rza­łam usiąść, for­muje się spora ka­łuża.

Pró­buję się pod­nieść, tak żeby nie wło­żyć ręki w ba­joro z kawy.

– O Boże, naj­moc­niej przep... – Po raz drugi w ciągu dwu­dzie­stu mi­nut pa­trzę w zna­jome oczy. – To jak w tym od­cinku w dru­gim se­zo­nie! – Tym ra­zem pil­nuję, żeby mó­wić ci­cho.

Da­xton się uśmie­cha, być może na wspo­mnie­nie od­cinka, o któ­rym mó­wię. Tego, w któ­rym dziew­czyna po­tyka się i lą­duje mu na ko­la­nach, a po­tem cho­dzą ze sobą przez ko­lejne trzy se­zony.

Sie­dzący obok chło­pak od­zywa się, nie da­jąc mu dojść do słowa.

– Jezu, Hu­ghes, nie można cię ni­g­dzie za­brać, bo wiel­bi­cielki od razu rzu­cają ci się do stóp!

Wszy­scy wy­bu­chają śmie­chem, ale Da­xton tylko prze­wraca oczami.

– Nie bądź świ­nią, McQu­een, i usuń torbę. To przez cie­bie dziew­czyna się po­tknęła.

Da­xton prze­suwa nogi i po­maga mi się pod­nieść. Sia­dam na wol­nym miej­scu obok niego. Ko­men­tarz jego ko­legi spra­wił, że mam za­ci­śnięte gar­dło i pło­nące z za­że­no­wa­nia po­liczki. Za późno, żeby po­szu­kać in­nego miej­sca, poza tym przy­cią­gnę­łam już do sie­bie aż za dużo spoj­rzeń. Lu­dzie ga­pią się na mnie i re­cho­czą. Mu­szę złą­czyć stopy, żeby trzy­mać ple­cak na ko­la­nach i nie wdep­nąć w roz­laną kawę. Bar­dzo się cie­szę, że mam dziś roz­pusz­czone włosy, bo te­raz już cała moja twarz pło­nie ży­wym ogniem.

– Mamy za­cząć ro­bić za­kłady o to, ile wnio­sków o za­kaz zbli­ża­nia się bę­dziesz mu­siał wnieść w tym roku do sądu? – pyta gło­śno je­den z jego kum­pli.

Żo­łą­dek skręca mi się nie­przy­jem­nie, a skóra jest go­rąca i wil­gotna. Chce mi się pła­kać, więc wbi­jam pa­znok­cie w dło­nie. In­cy­dent na dzie­dzińcu to jedno, ale te­raz jest wo­kół mnó­stwo par oczu, przed któ­rymi nie je­stem w sta­nie uciec przez naj­bliż­szą go­dzinę.

Na szczę­ście wy­kła­dowca przy­wo­łuje grupę do po­rządku i he­heszki obok mnie cichną. Po za­koń­cze­niu za­jęć wbi­jam wzrok w torbę i cho­wam do niej pod­ręcz­nik. Na moim sto­liku lą­duje zło­żona kar­teczka.

– Do zo­ba­cze­nia w przy­szłym ty­go­dniu. – Da­xton uśmie­cha się do mnie pół­gęb­kiem i za­rzuca so­bie ple­cak na ra­mię, a po­tem idzie za kum­plami.

Cze­kam, aż wy­jadą, i do­piero wtedy roz­kła­dam kartkę.

„Do­kład­nie jak w dru­gim se­zo­nie ;)”

Ni­czym za­ko­chana bez pa­mięci idiotka no­szę ze sobą ten li­ścik przez resztę roku, a po­tem cho­wam go bez­piecz­nie w szu­fla­dzie z bie­li­zną. Za każ­dym ra­zem, kiedy Da­xton mówi mi „cześć”, nie­mal mdleję z wra­że­nia. Kiedy przy­cho­dzi na za­ję­cia póź­niej niż ja, siada za mną, i uśmie­cha się, kiedy mija mnie na kam­pu­sie. A pod­czas in­sce­ni­zo­wa­nych pro­ce­sów za­wsze wy­stę­pu­jemy prze­ciwko so­bie. Flirt na ca­łego.

Ale ko­niec koń­ców, nie­za­leż­nie od tego, jak ser­deczna może się wy­da­wać na­sza ry­wa­li­za­cja, każde z nas my­śli tylko o so­bie. Więc nie po­winno mnie dzi­wić, że kiedy na ostat­nim roku zwra­cam się do niego o po­moc, wy­sta­wia mnie do wia­tru, aby sa­memu do­stać to, na co tak ciężko pra­co­wa­łam.

Na wiele mi się zdała cała ta wi­zu­ali­za­cja suk­cesu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki