Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
21 osób interesuje się tą książką
Kiedy wschodząca gwiazda rocka, Veronica Rue, przeprowadza się do Los Angeles, ma nadzieję, że ta zmiana pozytywnie wpłynie na jej życie. Nie zdaje sobie sprawy, że zlecenie na nią dostał Hunter, paparazzo bez uczuć i sumienia, który zrobi wszystko dla pieniędzy. Gdy na dodatek do jej świata wkracza piękna, bezczelna i arogancka Freya, sprawy przybierają zupełnie nieoczekiwany obrót.
Młoda gwiazda nie wie, że ta dwójka wywróci jej poukładane, ugrzecznione życie do góry nogami i nic już nie będzie jak dawniej, zwłaszcza gdy okaże się, że Freya wzbudza w Veronice nie tylko niepokój…
Veronica coraz bardziej wikła się w pełną tajemnic rozgrywkę, w której może stracić nie tylko reputację i dobre imię, ale również serce.
Treści dla osób pełnoletnich.
Tym razem E.J. Arosh zafundowała nam nieco spokojniejszą, ale nie mniej ekscytującą przygodę z gwiazdami rocka w roli głównej. Pokazała, jak skomplikowana i trudna może być walka o siebie i własne marzenia.
Poznacie smak samotności i rozczarowania, a także poczujecie, jak cholernie bolą błędy przeszłości oraz utracone szanse.
Dajcie się ponieść nieoczywistej historii z pięknym muzycznym motywem w tle.
Anastasiya Adryan, @nasturcja_czyta
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL BLACK NIGHTS
Black Nights. Tom 1. Część 1
Black Nights. Tom 1. Część 2
Black Nights. Tom 2. Część 1
POZOSTAŁE POZYCJE
Trash Boy
Purple Rain
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by E.J. Arosh, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: AI Generator
Ilustracje przy nagłówkach: © by Gordon Johnson/Pixabay
Ilustracja na drugiej stronie: © by Dee/Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-694-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Od autorki
Dla wszystkich, którzy jeszcze nie mają odwagi… by być sobą
I never meant to cause u any sorrowI never meant to cause u any painI only wanted to one time see u laughingI only wanted to see u laughing in the purple rainPrince, Purple Rain
Prolog
Sześć miesięcy wcześniej…
Hunter
Deszcz pada mi prosto na głowę, ale zaciskam zęby i po raz kolejny powtarzam sobie, że warto czekać. Za to zlecenie dostanę mnóstwo pieniędzy i nie będę musiał pracować przez najbliższych kilka miesięcy.
Dobra kasa zawsze bardzo mnie motywuje.
Kulę się, starając się nieco rozgrzać i jednocześnie nadal pozostać niezauważonym. To naprawdę trudna sztuka przez długi czas pozostawać w bezruchu, gdy wokół ciągle kręci się pełno ludzi.
A jednak nadal tu jestem.
Mokry, przemarznięty do kości i bardzo zdeterminowany, żeby dostać to, po co przyszedłem.
Kiedy po niemal czterech godzinach mam wrażenie, że za chwilę zemdleję albo odetnie mi krążenie w nogach od kucania, gdzieś w oddali słyszę upragniony dźwięk otwieranych drzwi.
Podnoszę się ostrożnie i lekko wychylam z mojej kryjówki, starając się dostrzec, kto jest kim, w tych cholernych ciemnościach.
Dochodzą mnie głośne śmiechy i przekleństwa, a po chwili rozpoznaję ten jedyny w swoim rodzaju niski, zachrypnięty głos i przygotowuję się na to, co mam za moment zrobić. Gdy postać zbliża się do mnie szybkim krokiem, pozostawiając swoich towarzyszy z tyłu, spinam się, bo wiem, że to moja jedyna szansa.
Jestem bardzo szybki i zwinny, ale ona ma ze sobą trzech wielkich byków, którzy świetnie znają się na swojej pracy. Ratuje mnie to, że jest trzecia nad ranem, więc są bardziej wyluzowani i nieco mniej czujni niż zazwyczaj. Przystają teraz na chwilę, żeby porozmawiać z resztą, ale ona idzie dalej, nie zwracając uwagi na to, że za nią nie podążają. Uśmiecham się do siebie, bo znajomość jej zachowań wiele ułatwia.
Zawsze robi to, co chce, nawet jeśli to ryzykowne.
Biorę głęboki oddech, namierzając ją i przygotowując się. W momencie gdy przechodzi przez bramę, tuż obok mnie, popycham ją mocno. Przewraca się prosto na kamienie i słyszę jęk bólu wymieszany z przekleństwem.
– Kurwa, co jest?! Pojebało cię?! – Odwraca się w moją stronę, zszokowana i tak piękna, że mam ochotę zostawić wszystko i po prostu się na nią gapić, ale nie mogę sobie pozwolić nawet na sekundę zwłoki.
Celuję w nią aparatem.
– Uśmiechnij się, Freya, bo jutro twoje zdjęcia będą dosłownie wszędzie! Już widzę te nagłówki… Gwiazda rocka znowu sięga dna! – podjudzam ją jeszcze bardziej i jak w transie zapełniam kliszę kolejnymi portretami, na których wykrzywiona wściekłością twarz zostaje przysłonięta środkowym palcem z pomalowanym na czarno paznokciem. Freya podnosi się i zaciska ręce w pięści.
Trzaska migawka.
Mam kolejne zdjęcie.
Bosko.
Właśnie o to chodziło.
To trwa zaledwie ułamki sekund, ale mam wrażenie, że czas się zatrzymał. Odskakuję od niej, bo wiem, że ma paskudny lewy sierpowy, i kłaniam się nisko. Ochroniarze biegną w moją stronę, a ja ukrywam szeroki uśmiech pod czarną maską i znikam w ciemności. Uciekając, przez krótką chwilę czuję coś na kształt wyrzutów sumienia, że tak ją potraktowałem, bardzo szybko jednak znikają, gdy przypominam sobie, ile płacą za takie ujęcia.
A ja dla forsy jestem w stanie posunąć się naprawdę daleko.
Rozdział 1
Hunter
– Już myślałem, że się nie pojawisz.
Wchodząc do gabinetu, słyszę tubalny głos i mimowolnie się uśmiecham.
– Wybacz, ale przebicie się przez Los Angeles o tej porze graniczy z cudem. Starałem się, jak tylko mogłem. – Wzruszam ramionami i robię skruszoną minę, chociaż tak naprawdę nie jest mi ani trochę przykro.
Jak kocha, to poczeka, prawda?
Sam Anderson to miliarder i jednocześnie właściciel wszystkich najpopularniejszych portali plotkarskich w kraju. Domyślam się, że zaprosił mnie do siebie w jakimś konkretnym celu, bo znam go już jakiś czas i wiem, że nie ma w zwyczaju rozmawiać o pogodzie.
Za to o pieniądzach i interesach – owszem.
Z tą myślą rozsiadam się na jednym z ogromnych, czarnych foteli i spokojnie czekam.
– Zapomniałeś już, jak to jest, co? – Sam opiera się wygodnie i wpatruje się we mnie uważnie. – Ile dostałeś za tamte zdjęcia Frei? I jak ci się udało zrobić akurat takie ujęcia? Kurwa, to było genialne, chłopie!
– Tajemnica zawodowa. – Mrużę oczy. Nie mam zamiaru się przyznawać, że nieco pomogłem szczęściu. – Ile dostałem? Niech ci wystarczy to, że nadal nie muszę pracować na pełny etat, a minęło już kilka miesięcy.
– Mhm… Nie dziwię się. Nie dorwała cię jeszcze?
– Nie, bo nadal nie wie, kim jestem. Nie widziała mojej twarzy, tylko oczy, bo od kiedy robię to, co robię, zawsze noszę maseczkę. – Uśmiecham się, widząc jego minę. – Taka sentymentalna pozostałość po pandemii. – Mrugam do niego. – Patrząc na to, czym się zajmuję, tak jest znacznie bezpieczniej, nie uważasz?
Sam wytrzeszcza oczy ze zdziwienia i milknie na dłuższą chwilę.
Anonimowość to moja tarcza.
– No dobrze. Nie musisz pracować, ale jednak tu jesteś.
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo się nudzę. Cholernie. Samo pisanie reportaży mi nie wystarcza, przecież wiesz.
– I właśnie to chciałem usłyszeć! – Zaciera ręce i widzę ten charakterystyczny błysk w jego ciemnych oczach.
Coś dla mnie ma.
– Jesteś najlepszy i od razu mówię, że nie dam tej roboty nikomu innemu.
– Aż tak? – Nachylam się w jego stronę i czuję, jak krew zaczyna szybciej krążyć w moich żyłach. – Zamieniam się w słuch.
– Kojarzysz Veronicę Rue?
– Oczywiście. – Kiwam głową, zapalając papierosa. – Kolejna wschodząca gwiazda rocka ze stajni Star Universe. Ma wielkie szanse być równie popularna co Black Nights1, Love To Death czy Trash Boys2. Bardzo tajemnicza, świetna na scenie, poza nią w zasadzie nigdzie jej nie widać. Czy jest ktoś, kto jej jeszcze nie kojarzy?
Sam kiwa głową zadowolony.
– Wiesz na pewno, że bardzo trudno jest się do niej dostać. Obstawia się ochroną i nie udziela wywiadów, nie licząc tych przed koncertami. Poza sceną praktycznie nie można jej nigdzie złapać. Jest jak cień.
– Mhm. I to ma mnie zachęcić? Musisz się bardziej postarać. – Posyłam mu krzywy uśmiech.
– Tak. Domyślam się. – Sam splata ręce i wiem, że za chwilę przejdzie do rzeczy. – Moje nieomylne wtyki doniosły mi, że właśnie rozstała się ze swoim facetem, tym znanym hokeistą, nie pamiętam imienia… – Pstryka palcami, próbując sobie przypomnieć, ale jestem od niego szybszy.
– Lance’em Turnerem.
– O, tak, dzięki. – Kiwa głową. – Jak mówiłem, nie są już razem, coś grubego się tam wydarzyło i nasza tajemnicza gwiazda na dniach przeprowadza się do Los Angeles. Kupiła dom w jednej z najlepiej strzeżonych dzielnic.
– Niech zgadnę, czyżby Bel Air3?
– Owszem. Wiem z dobrych źródeł, że przez najbliższe miesiące ma skupić się na tworzeniu materiału na kolejną płytę. I tu wchodzisz ty.
– Mam jej w tym pomóc? – kpię. – Wiesz, że średnio się znam na muzyce. Co prawda nie najgorzej śpiewam, ale jednak o wiele lepiej wychodzi mi polowanie na dobre ujęcia.
– Właśnie o to mi chodzi, Hunter. Veronica będzie sama, nie licząc ochrony. Na razie jest nowa w branży i praktycznie nikogo tu nie zna. Wiem, że wytwórnia ma plany, żeby ją jeszcze mocniej wypromować, więc będzie musiała się częściej pokazywać. To jest twoja i moja szansa na genialny materiał. Chwytliwe nagłówki, soczysta treść, wiesz, o czym mówię, prawda? I chcę mieć zdjęcia, mnóstwo zdjęć! A jeśli w jakiś sposób udałoby ci się do niej zbliżyć…
– Gdyby mi się udało, to co?
Pewnie mógłbym to zrobić.
Tyle że ja zdecydowanie wolę trzymać dystans.
– Ozłocę cię.
Parskam śmiechem, gdy to słyszę.
– Ja tak nie pracuję – mówię, zerkając na Sama. – Obserwuję i robię zdjęcia z ukrycia i nigdy, przenigdy nie pokazuję twarzy. To, o co mnie prosisz, jest dla mnie bardzo ryzykowne.
– Wiem. – Patrzy na mnie uważnie. – I dlatego dam ci wszystko, czego potrzebujesz, a do tego proponuję wynagrodzenie, jakiego jeszcze nikt nie dostał. – Wychyla się w moją stronę i z zadowoloną miną podaje mi złożoną na pół kartkę.
Biorę ją i otwieram. Gdy mój mózg rejestruje kwotę napisaną wiecznym piórem na śnieżnobiałym papierze, unoszę brwi, ale poza tym w żaden sposób nie pokazuję, jak duże zrobiła na mnie wrażenie.
– Mam jedno pytanie. – Zerkam na niego i gdy widzę przyzwalający ruch głową, kontynuuję: – Dlaczego tak ci zależy, żebym akurat ją dopadł? O co chodzi? To prywatne sprawy czy spodziewasz się jakichś brudnych sekretów?
– Mam nosa do takich rzeczy i wiem, że ta dziewczyna tylko udaje spokojną i niewinną.
Zamyślam się i przypominam sobie jedno ze zdjęć, które jej zrobiono podczas trasy koncertowej. Długie, kręcone rude włosy wyglądały, jakby płonęły. Wielkie, rozmarzone zielone oczy, urocze piegi i pełne, czerwone usta wygięte w lekkim uśmiechu. Do tego figura, której nie powstydziłaby się żadna modelka. I to wszystko zapakowane w seksowną, obcisłą, głęboką czerń.
Jedyny kolor, jaki nosi.
– Veronica Rue wygląda trochę jak nie z tego świata. Seksowna jak cholera, ale jakby wiecznie tym zawstydzona. Ciekawe, kto zarządza jej wizerunkiem… No i mam wrażenie, jakby zawsze myślami była gdzieś daleko – komentuję.
– No właśnie. – Sam podłapuje moje ostatnie słowa i uśmiecha się szeroko. – A ty się dowiesz, o czym tak namiętnie fantazjuje. I mam nadzieję, że to będzie warte tych wszystkich pieniędzy, które ci proponuję.
– To może zająć miesiące – mówię, nadal nieprzekonany.
– Nigdzie mi się nie spieszy. – Rozpiera się w fotelu. – Na Freyę też długo polowałeś, prawda?
Tu mnie ma.
– Owszem, sporo czekałem na właściwy moment, ale potem wystarczyło ją tylko odpowiednio sprowokować.
– Hm, może i tak. Ale właśnie dlatego chcę akurat ciebie. Bo ty obserwujesz i wyciągasz dobre wnioski. Poznajesz ich zwyczaje. Wiesz, gdzie uderzyć, żeby zabolało najbardziej. I dlatego robisz takie genialne zdjęcia i wymyślasz te piękne i paskudne historie. – Sam gładzi się po brodzie.
– Nie dorabiaj do tego ideologii. – Parskam śmiechem, chociaż muszę przyznać, że czuję się doceniony.
– Słuchaj, zależy mi, żebyś to był ty. – Sam zerka na mnie, zapalając papierosa. – Skoro poradziłeś sobie z Freyą i całą jej obstawą, to z Veronicą też dasz radę. A swoją drogą Freya jest przerażająca! – Wybucha śmiechem. – Za każdym razem, gdy ją widzę, boję się i jednocześnie nie mogę od niej oderwać oczu.
– Uwierz mi, nie ty jeden. – Przypominam sobie, jak ogromne wrażenie wywarła na mnie podczas naszego krótkiego spotkania w deszczu. – Tyle że z nią sprawa ma się inaczej. Wszyscy wiedzą, że jest kompletnie szurnięta i nieprzewidywalna. I to tak bardzo kręci ludzi. A co z Veronicą? Ona, w odróżnieniu od Frei, prowadzi się idealnie. Żadnych skandali, żadnych rozrób i bijatyk, tylko świetna opinia, doskonale przemyślane zachowanie i odpowiedzi. Ponawiam więc pytanie. O co ci chodzi? Dlaczego akurat ona?
– Może nie wyraziłem się wystarczająco jasno. Każdy ma ciemną stronę. Każdy ma brudy i sekrety, których nikomu nie chce ujawnić. Chcę, żebyś je wyciągnął i dorzucił do tego smakowite, gorszące zdjęcia i dobrą historię.
– Nie jestem psem gończym.
– Ale jesteś najlepszym paparazzo, jakiego znam, i masz niesamowity instynkt. Poza tym fakt, że na co dzień pracujesz jako dziennikarz śledczy, jest ogromnym plusem, bo nie wzbudzasz żadnych podejrzeń. Idealna przykrywka. Zapoluj na nią, a hojnie cię za to wynagrodzę. Niech wszyscy wiedzą, że nawet takie gwiazdy nie są nietykalne.
Słyszę w jego głosie tłumioną złość i czuję, że o czymś mi nie mówi.
– A jeśli nic nie znajdę? Jeśli okaże się, że to faktycznie miła i spokojna dziewczyna?
– Masz zrobić wszystko, żeby znaleźć. – Przyszpila mnie spojrzeniem i robi mi się nieswojo. – A jeśli nie, dopiszesz swoją historię. Przecież wiem, do czego jesteś zdolny, Hunter… Znam twoje metody działania.
Przełykam ślinę i wpatruję się w niego, zastanawiając się, gdzie, do cholery, podział się dobrotliwy Sam, z którym przed chwilą rozmawiałem.
– Muszę to przemyśleć.
– Oczywiście, że musisz. – Uśmiecha się zimno. – Przemyśl zwłaszcza tę kwotę z kartki, na której tak mocno zaciskasz ręce, i wyobraź sobie, co byś mógł za to mieć.
Gdy unoszę wzrok, Sam jest ponownie Samem i przez chwilę mam wrażenie, że tylko wyobraziłem sobie mrok w jego spojrzeniu. Podaję mu dłoń i żegnamy się, a ja obiecuję, że do jutra dam mu odpowiedź.
Kiedy wychodzę, kątem oka dostrzegam pełen zadowolenia uśmieszek na jego twarzy.
On już wie, że się zgodzę.
1Historia wokalistki zespołu Black Nights, Aurory Black, została opisana w serii Black Nights (wyd. WasPos).
2Historia wokalisty zespołu Trash Boys, Judah Saryana, została opisana w książce pt. Trash Boy (wyd. WasPos).
3Nieruchomości położone w Bel Air należą do najdroższych w Stanach Zjednoczonych. Rezydencje są dobrze strzeżone i znajdują się z dala od miejscowych krętych dróg. Większość posiadłości jest niewidoczna z ulicy, otoczona bramami, płotami oraz wypielęgnowanymi żywopłotami. Budownictwo wielorodzinne nie jest dozwolone, w dzielnicy obowiązują surowe przepisy budowlane i architektoniczne. W przeciwieństwie do Beverly Hills – w Bel Air nie ma chodników, co ma zniechęcić przechodniów do spacerowania w tej okolicy.
Rozdział 2
Veronica
Siedzę na jednym z pudeł i zastanawiam się, od czego mam zacząć. Obejmuję wzrokiem salon, praktycznie w całości zastawiony kartonami, meblami i rzeczami, które powinnam porozstawiać po domu. Wytwórnia proponowała mi wynajęcie profesjonalnej ekipy, która sprawnie zajęłaby się całym tym bałaganem, ale odmówiłam. Powiedziałam, że lubię dekorować i urządzać wnętrza, chociaż prawda jest zupełnie inna.
Nie ufam ludziom, których nie znam.
Stwierdzam, że od patrzenia na meble nic się nie zmieni, i z niechęcią się podnoszę, oglądając wgniecenie w kartonie. Mam cichą nadzieję, że nie siedziałam na talerzach albo szklankach. Wzdycham i po kilku minutach nerwowych poszukiwań lokalizuję komórkę. Wybieram numer i czekam na połączenie.
– Jesteś już na miejscu, prawda? – Mój menadżer Tonny nie bawi się w powitania, tylko od razu przechodzi do sedna. – Jak ci się podoba dom? Nadal nie mogę uwierzyć, że kupiłaś go tylko na podstawie kilku zdjęć.
– Ważne, że ogrodzenie ma prawie trzy metry wysokości, a posesja jest otoczona z każdej strony. No i wszędzie są kamery.
– Mówiłem ci, przecież to Bel Air – stwierdza z zadowoleniem tak dużym, jakby sam odpowiadał za zabezpieczenia w moim nowym domu. – Ochrona będzie z tobą czy w domku dla gości?
– Jeszcze nie zdecydowałam.
– A kiedy planujesz się pokazać w mieście? – zadaje pytanie, które miałam nadzieję, że nie padnie.
Kulę się w sobie i biorę głęboki wdech.
– Nie wiem, Tonny. Najpierw muszę się rozpakować, potem potrzebuję trochę czasu na…
– Masz trzy dni, a potem widzę cię w jakimś modnym i ultraekskluzywnym klubie, Veronica. Ubraną jak erotyczne marzenie każdego faceta w przedziale od dwudziestego do czterdziestego roku życia, jasne? – przerywa mi bezceremonialnie. – Coś mi obiecałaś, pamiętasz? Wiem, że tego nie lubisz, ale im częściej będziesz się pokazywać, tym łatwiejsze się to stanie. Praktyka czyni mistrza.
– Mhm, przemyślę to, OK? – pytam, ale wiem, że i tak mi nie odpuści.
Gdyby to było tak łatwe, jak mówi, na pewno wychodziłabym więcej, ale niestety, w moim przypadku jego złote rady zupełnie się nie sprawdzają. Jedynym miejscem, gdzie nie przeszkadza mi to, że ludzie na mnie patrzą, jest scena. Wtedy zapominam o tysiącach par oczu wpatrzonych tylko we mnie, bo tak naprawdę nie widzę nikogo.
Jestem tylko ja i muzyka.
– Pamiętaj, o fanów trzeba dbać. Trzeba zapewniać im rozrywkę, a tą jest każda informacja o tobie. Mów tylko to, co uzgadnialiśmy. Uśmiechaj się tak, jak cię uczyliśmy. I pamiętaj o pozowaniu. Chcemy mnóstwo pięknych, seksownych zdjęć, na których jesteś zadowolona i szczęśliwa. Spadniesz z podium, jeśli nie postarasz się bardziej. Wiesz, że świetnie śpiewasz, ale to nie wystarczy na dłuższą metę, a ty jesteś na początku tej drogi.
– Wiem, Tonny. Przemyślę to.
– Dobrze. – Jego głos nieco łagodnieje, by po chwili znowu stwardnieć. – Tak jak ja mówiłem, masz trzy dni i ani minuty dłużej. A, i jeszcze jedno…
– Mhm?
– Nie wychodź nigdzie bez ochrony. W Los Angeles paparazzi bywają naprawdę brutalni.
Przełykam ślinę, bo na chwilę zapomniałam, że i oni będą na mnie polować.
– W porządku, będę się pilnować. Prywatność jest dla mnie bardzo ważna.
– Wiem. – Tony chrząka i mam wrażenie, że chce coś dodać, ale ostatecznie zmienia zdanie.
– Dziękuję, że pomogłeś mi ogarnąć to wszystko.
– Przecież od tego jestem. – Mam wrażenie, słyszę uśmiech w jego głosie. – A ty jesteś rewelacyjna. Uwierz w siebie i nabierz w końcu odwagi.
– Mam odwagę na scenie i to na razie musi wystarczyć – odpowiadam cicho, nawijając splątane loki na palce.
Słyszę, że ktoś go o coś pyta.
– O, tak! – odpowiada. – Przepraszam, muszę kończyć, ale powiem ci jeszcze tylko jedno. Chociaż pracuję z tobą już prawie rok, nadal nie mogę pojąć, jak to możliwe, że rządzisz na scenie, a po koncercie dosłownie rozpływasz się w powietrzu i chowasz się przed wszystkimi. Nie rozumiem tego! – Śmieje się, a ja zamykam oczy.
– Mam nieśmiałą bliźniaczkę, z którą się cały czas wymieniamy, to cała tajemnica! – odpowiadam żartobliwie, ale tak naprawdę wcale nie jest mi do śmiechu.
Wiem, co się dzieje.
Od dawna nie czuję się sobą i to mnie strasznie boli.
Żegnamy się i wracam do rzeczywistości, w której czeka mnie długie i żmudne rozpakowywanie. Nie mam ochoty się do tego zabierać, więc zgarniam tylko torbę z kosmetykami i idę na górę, by rozejrzeć się i zdecydować, który pokój będzie moją sypialnią. W międzyczasie dzwonię do ochrony i ustalamy, że na razie zostają ze mną w domu.
Gdy po kilkunastu minutach Jack, Victor i Dominic wchodzą ze swoimi rzeczami, uśmiecham się, bo ich kroki i głośna rozmowa przeplatana salwami śmiechu zagłuszają ciszę, która sprawia, że czuję się nieswojo.
*
Nie mogę spać. Kręcę się w wielkim łożu i próbuję znaleźć wygodną pozycję, ale zdaję sobie sprawę, że i tak za chwilę wstanę. Oszukuję samą siebie, wierząc, że sen w końcu przyjdzie.
Nie pamiętam już, kiedy ostatnio przespałam całą noc.
Całe szczęście młodość rządzi się swoimi prawami i na razie cieszę się idealną skórą, na której bezsenność jeszcze nie odcisnęła swojego piętna. Jedynie zasinienia pod oczami, które zręcznie ukrywam każdego dnia, są dowodem na to, że nie wszystko jest tak idealne, jak by się wydawało.
Siadam i wsuwam palce we włosy, starając się rozplątać niesforne loki.
Gdy ponoszę porażkę, odrzucam je na plecy i wychodzę z sypialni. Na zakręcie schodów dostrzegam światło i na chwilę ogarnia mnie przerażenie, ale uświadamiam sobie, że przeniosłam ochroniarzy do domu i to prawdopodobnie jeden z nich. Połykam niepokój, lekko krzywiąc się od jego ciężkiego, lepkiego smaku, i stawiam kolejny krok.
– Znowu nie możesz spać? – Głos, który słyszę z dołu, to z całą pewnością głos Jacka, ochroniarza, który jest ze mną od samego początku.
Potakuję i sadowię się na hokerze, tuż obok niego.
– A ty? – zagaduję, podziwiając jego regularne rysy, pięknie wykrojone usta i przenikliwe czarne oczy.
Jack ma trzydzieści sześć lat, twarz wartą grzechu i mięśnie ze stali. Uwielbiam go za poczucie humoru i pewność, jaką mi daje. Pozostali ochroniarze są ze mną krócej i chociaż ich lubię, najbezpieczniej czuję się właśnie z nim.
Bardzo dużo mu zawdzięczam.
– Przecież muszę cię pilnować. – Szturcha mnie w ramię i uśmiecha się szeroko.
– Bez przesady, możesz się położyć. Jeszcze nikt nie wie, że tu mieszkam.
– To kwestia godzin – odpowiada poważnie, po czym popija mleko. – Na razie jest spokój, ale uwierz mi, wkrótce się zacznie.
– Chcesz mnie nastraszyć.
– Nie. – Zerka na mnie i wzrusza wielkimi ramionami. – Chcę cię przygotować na to, co się może dziać. W Chicago prasa była tobą mocno zainteresowana, ale dziennikarze nie przekraczali pewnych granic. Wiesz dobrze, że tu wszystko wygląda inaczej.
– No właśnie. A Tonny każe mi wychodzić – przerywam mu, bo przypominam sobie rozmowę z menadżerem.
– I bardzo dobrze, że cię na to namawia. – Posyła mi szeroki uśmiech. – Veronica, jesteś gwiazdą, ludzie cię kochają i chcą cię widzieć. Nie tylko na koncertach – dodaje szybko, prawdopodobnie widząc moją sceptyczną minę. – I po to masz nas, żeby czuć się bezpiecznie, gdziekolwiek pójdziesz. Może pora w końcu przestać wracać do tego, co było?
– Mhm – mruczę, ale i tak nie czuję się przekonana.
Choćbym chodziła z całym tabunem ochroniarzy, niepokój i lęk nigdy mnie nie opuszczają.
Od kilku miesięcy są moimi najwierniejszymi towarzyszami.
Dają mi nieco od siebie odetchnąć tylko w nielicznych momentach, gdy coś mnie zajmuje.
Otwieram usta, żeby mu to powiedzieć, ale rezygnuję, bo zdaję sobie sprawę, że to bez sensu. Staram się nikogo nie obciążać tym, co przeżywam, i niech tak zostanie.
Nie wypada się narzucać.
Ludzie mówią, że przesadzam, dramatyzuję i robię z siebie wielką, niedostępną gwiazdę. Wielokrotnie słyszałam też, że jestem zarozumiała, chłodna i zapatrzona w siebie.
Każde z tych określeń idealnie pasuje do tego, jak postrzegają mnie ludzie, i jednocześnie zupełnie nie oddaje tego, jaka naprawdę jestem.
– Spróbuj się położyć. – Jack lekko dotyka mojej ręki.
– Bez sensu, nie zasnę. – Kręcę głową, bo znam siebie wystarczająco, by wiedzieć, że tej nocy mogę zapomnieć o drzemce dłuższej niż dwie, trzy godziny.
– Chcesz coś na sen? – Rozgląda się po kuchni zastawionej kartonami i wiem, że stara się dojść, w którym z nich są spakowane moje leki.
– I tak niczego nie znajdziesz – drażnię się z nim. – Wrzucałam wszystko byle jak, bez ładu i składu, więc równie dobrze leki mogą być gdzieś w salonie albo w garażu.
– Hej, ja tu próbuję pomóc. – Unosi brwi. – Jeśli chcesz, załatwimy receptę i zaraz będziesz miała nowe opakowanie. Co ty na to?
– Nie, dam radę bez, ale dziękuję za dobre chęci. – Uśmiecham się do niego i zerkam na prawie pusty kubek, który trzyma przed sobą. – W sumie jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić.
– Tak? Co takiego?
– Chętnie napiłabym się gorącej czekolady. – Unoszę wzrok i trzepoczę rzęsami.
Jack parska śmiechem i kręci głową z niedowierzaniem.
– Wiesz, że jestem twoim ochroniarzem, a nie kucharką?
– Wiem. – Przygryzam dolną wargę.
– Zajmuję się pilnowaniem, żebyś była bezpieczna, a nie gotowaniem, tak?
– Tak – potakuję i uśmiecham się słodko.
– Jesteś niemożliwa.
Wywraca oczami, a gdy składam ręce jak do modlitwy, kapituluje.
– Dobra, niech ci będzie. Z piankami czy bez?
Rozdział 3
Hunter
Od razu było wiadomo, że przyjmę to zlecenie, ale i tak denerwuje mnie zarozumiały uśmiech Sama, gdy po raz kolejny spotykamy się w jego wypasionym gabinecie.
– Skoro jesteś pewien, że ona coś ukrywa, może masz pomysł, jak mam się do niej dostać, jeśli przez dwadzieścia cztery godziny na dobę są przy niej ochroniarze? – pytam, nie ukrywając ironii w głosie. Źle dzisiaj spałem i to niestety mocno wpływa na mój humor, który aktualnie leży gdzieś w okolicach chłodnego zera.
– Oczywiście, że mam. Jeden z moich informatorów skontaktuje się z tobą.
– I co dalej? – burczę.
Nie lubię pośredników.
Nie ufam im.
– Mój człowiek da ci bardzo precyzyjne informacje na temat tego, gdzie i kiedy pojawi się Veronica Rue.
– I mam uwierzyć, że tylko ja będę o tym wiedział? – Parskam, bo wydaje mi się to niedorzeczne.
Sam patrzy na mnie, ewidentnie czekając, aż skończę się śmiać..
– Rozumiem, że w twoim świecie nie ma czegoś takiego jak lojalność… – mówi, wpatrując się we mnie uważnie. – I zdaję sobie sprawę, że informacje są na wagę złota. Ty byś na pewno zrobił z nich odpowiedni użytek i oddał je temu, kto da więcej, prawda?
Potakuję, bo tak by było.
– No właśnie. – Uśmiecha się z zadowoleniem. – Ale współpraca ze mną nie na tym polega. Mój człowiek wie, że te informacje są tylko dla ciebie, i bez względu na proponowaną cenę, nie zdradzi ich nikomu innemu.
– Skąd ta pewność? – Miałem zostawić ten temat, ale ciekawość zwycięża.
– Bo zawdzięcza mi życie, dosłownie i w przenośni. – Sam powoli przesuwa palcem po statuetce z brązu, stojącej na wielkim biurku. – Jest mój i zrobi wszystko, co mu powiem, rozumiesz?
– Staram się, chociaż brzmi to jak kiepski tekst z filmu o gangsterach – próbuję zażartować, bo atmosfera nieprzyjemnie się zagęszcza.
– To postaraj się bardziej. Obiecałem ci wiele i dotrzymam słowa, o ile ty wywiążesz się ze swojego zadania.
– Oczywiście, o to się nie martw. – Patrzę mu prosto w oczy, chociaż najchętniej bym stąd wyszedł.
– Doskonale, właśnie na to liczę. Rób swoje i nie przejmuj się niczym innym. Wkrótce otrzymasz wiadomość i od ciebie będzie zależało, co stanie się później. Wierzę w ciebie i w twoją kreatywność, Hunter.
– Tak, dzięki. – Czochram się po włosach i wstaję.
Ściskamy sobie ręce i po chwili wsiadam do windy. Bezmyślnie wpatruję się w kolejno zmieniające się liczby na wyświetlaczu i gdy ostry dźwięk oznajmia, że jesteśmy na samym dole, wypuszczam długo wstrzymywane powietrze.
Wychodząc z wieżowca, zdaję sobie sprawę, że od naszej pierwszej rozmowy o tym zleceniu, źle się czuję w towarzystwie Sama Andersona. Zachodzę w głowę dlaczego. Po chwili w mojej świadomości klaruje się jedna myśl rozbłyskująca jak neon pośród morza innych myśli.
Z jakiegoś powodu Veronica Rue powoduje w nim prawdziwą wściekłość.
*
Kiedy mijają kolejne dwa dni i nic się nie dzieje, zaczynam wątpić w lojalność informatora Sama. Przerzucam kanały w telewizji, ale nie ma nic, co przykułoby moją uwagę na dłużej. Nie wiem, co ze sobą zrobić, nigdzie dzisiaj nie wychodzę, z nikim się nie spotykam. Wzdycham i postanawiam zamówić pizzę oraz wypić kilka piw. Mam nadzieję, że alkohol i jedzenie sprawią, że wieczór stanie się nieco bardziej znośny. W momencie gdy sięgam do lodówki po butelkę, słyszę sygnał wiadomości. Zerkam w ekran i uśmiecham się pod nosem, odczytując SMS.
22.00. Klub Midnight Glory.
Sekcja dla VIP-ów.
Twój numer rezerwacji: 5578.
Gwiżdżę z podziwem, bo Sam zadbał o wszystko, łącznie z ułatwionym dostępem do Veroniki. Odstawiam piwo do lodówki i ponownie zerkam na komórkę, sprawdzając czas. Mam dwie godziny do wyjścia i wiem, że nie mogę się spóźnić. Chcę być tam pierwszy i móc ją obserwować, samemu nie rzucając się w oczy.
Muszę się przygotować.
Ruszam do łazienki, zgarniając po drodze ubrania. Zerkam na zestaw, który wybrałem na dzisiejszą noc, i uśmiecham się sam do siebie. Wiem, że mamy z Veronicą przynajmniej jedną cechę wspólną.
Miłość do czerni.
*
Muzyka dudni mi w uszach, odbija się w gardle i ciężko osadza się w mięśniach. Staram się nie zwracać uwagi na wibracje, które przechodzą przez całe moje ciało, ale i tak jest mi trudno wytrzymać w tym cholernym hałasie. Nie mam pojęcia, jak ludzie mogą z własnej woli spędzać czas w takich miejscach, jak to. Owszem, Midnight Glory to obecnie jeden z najmodniejszych klubów i ściąga mnóstwo gwiazd i celebrytów. Zwykli śmiertelnicy płacą krocie i stoją w kilometrowych kolejkach, żeby chociaż przez chwilę bawić się z tymi, którzy na co dzień są dla nich kompletnie niedostępni.
Podchodzę do barierki i spoglądam w dół.
Na parterze ludzie kłębią się w tańcu, a ja dziękuję w myślach Samowi za to, że załatwił mi wejście do strefy dla VIP-ów i jednocześnie uratował mnie od przedwczesnej głuchoty.
Przechodząc przez kolejne piętra, rozejrzałem się po klubie i wiem, że gdyby nie ta przepustka, nie miałbym najmniejszych szans na zbliżenie się do Veroniki. Zwykli ludzie bawią się na samym dole. Ci bogatsi zajmują pierwsze piętro. Z układami i dobrymi wejściami można liczyć na przestronne loże na drugim piętrze.
A trzecie piętro należy tylko do gwiazd.
Na razie nie ma tu nikogo, ale wiem, że za chwilę to się zmieni. Gwiazdy pojawiają się późno, zazwyczaj będąc już po kilku innych imprezach. Jestem ogromnie ciekawy, w jakim stanie dotrze Veronica Rue.
Zamawiam wodę i rozglądam się w poszukiwaniu miejsca, które zapewni mi dobry widok. Po chwili mój wzrok pada na kanapę stojącą w rogu i wiem, że to najlepsza lokalizacja na dzisiejszy wieczór. Po pierwsze, mam widok na całe piętro, więc bez względu na to, gdzie usiądzie Veronica, będę mógł ją swobodnie i nienachalnie obserwować. Po drugie, moja miejscówka jest skryta w cieniu, co jest dla mnie ogromnym atutem. Obstawiam, że żadna z gwiazd nie będzie nią zainteresowana, bo jest za mało widoczna. A wszystkie one są takie same. Próżne i zapatrzone w siebie.
No i każda z nich chce błyszczeć.
Kelner przynosi mi wodę i dopytuje się, czy na pewno nie chcę się przesiąść. Raczę go swoim najszerszym uśmiechem i zapewniam, że tu jest mi świetnie i nie musi się martwić. Nie chcę, żeby się mną zajmował dłużej niż to konieczne, bo muszę być czujny. Sprawdzam godzinę i gdy dociera do mnie, że za chwilę się zacznie, czuję mrowienie w całym ciele. Opieram się wygodnie, starając się rozluźnić i czekam, co chwilę zerkając na zegarek. Mijają kolejne minuty, ale nic się nie dzieje. Pojawiają się gwiazdy, które znam i które zupełnie mnie dzisiaj nie interesują, ale jej nadal nie ma.
Zaczynam tracić nadzieję, gdy nagle, po ponad godzinie, słyszę głęboki pomruk zachwytu gdzieś z dołu i wiem, że klub otwiera swoje drzwi dla prawdziwych VIP-ów. Podchodzę do barierki, starając się przedrzeć spojrzeniem przez pulsujące światła i dym unoszący się na parkiecie. Gdy wzrok przyzwyczaja się do plątaniny kolorów i faktur, dostrzegam potężnego faceta, torującego sobie drogę na wyższe piętra. Tuż za nim faluje wzburzone morze rudych włosów, mieniących się teraz wszystkimi kolorami czerwieni, a moje serce zaczyna bić coraz szybciej i szybciej.
A więc jednak się pojawiła.
Czuję podekscytowanie, jakiego od dawna nie doświadczyłem, i wiem, że to dobry znak.
Rozdział 4
Veronica
Obiecałam Tonny’emu, że pojawię się w Midnight Glory punktualnie o dwudziestej drugiej, ale nie mogę się przemóc. Od półtorej godziny siedzę przed lustrem i zastanawiam się, co mam zrobić, żeby przeżyć tę mękę. Kiedy Jack po raz kolejny zagląda do mnie z zaniepokojoną miną, mruczę, że zaraz będę gotowa. Wzdycham i szperam w wielkiej walizce, szukając czegoś, co sprawi, że chociaż trochę się uspokoję. Coraz bardziej nerwowo przerzucam następne pudła i kartony, ale nadal nie jestem w stanie znaleźć moich magicznych tabletek. Gdy w końcu natrafiam palcami na szklaną fiolkę, oddycham z ulgą, która jednak nie trwa dłużej niż kilka sekund.
Buteleczka z moim zbawieniem jest pusta.
Kurwa.
Wszystko jest nie tak.
Zagryzam usta i z furią wchodzę do łazienki, żeby się umalować. Przez chwilę spoglądam na swoje odbicie w ogromnym lustrze i stwierdzam ze zdziwieniem, że zupełnie nie widać, jak bardzo jest mi źle. Podkręcam i tuszuję rzęsy, maluję usta najbardziej krwistą szminką, jaką udaje mi się znaleźć, tak jak życzył sobie tego Tonny.
Może chociaż ona doda mi trochę pewności siebie.
Matuję twarz pudrem i wykrzywiam się sama do siebie w mało udanej imitacji uśmiechu. Rozczesuję włosy, które chwilę później ponownie zwijają się w spirale. Rozburzam je, pochylając głowę i wsuwając w nie palce, co sprawia, że podwajają swoją i tak dużą objętość. Mam ochotę potrzeć twarz, ale przypominam sobie, że przed momentem się umalowałam. Idę do garderoby, w której udało mi się ułożyć większość ubrań.
Chyba jedyną zaletą bezsenności jest dodatkowy czas, którego inni nie mają.
Wszystko wokół mnie jest czarne, z bardzo niewielką domieszką innych kolorów. Wciągam na siebie obcisłe, ciemne dżinsy, a na górę wkładam czarny, luźny podkoszulek z logo Guns N’ Roses. Wsuwam stopy w wysokie converse’y i sznuruję je powoli. Biorę w rękę krótką, skórzaną kurtkę i oceniam efekt. Chyba jestem gotowa, a lustro naprzeciwko mówi, że wyglądam świetnie. Wiem, że powinnam włożyć sukienkę albo coś bardziej eleganckiego, ale i tak jestem już na tyle zestresowana, że po raz pierwszy od dawna nie mam siły na spełnianie życzeń wytwórni.
*
Wiedziałam, że moje pojawienie się w klubie wywoła zamieszanie, ale nie spodziewałam się, że wszyscy jednocześnie będą próbowali się do mnie dostać. Całe szczęście, zanim zdążę spanikować na dobre, Jack, Victor i Dominic zdecydowanie przepychają się przez rozkrzyczany tłum i eskortują mnie na ostatnie piętro, gdzie według zapewnień Tonny’ego i menadżera klubu jest spokojnie i bezpiecznie, bo wchodzą tam tylko VIP-y.
Gdy docieramy na miejsce, rozglądam się niepewnie. Faktycznie, jest lepiej niż na dole i szybko orientuję się, że kojarzę prawie wszystkich, którzy tu dzisiaj są. Kilka osób podchodzi do mnie i jestem zmuszona do przywitania się i wycałowania powietrza tuż obok ich gładkich policzków. Kiedy mam to już za sobą, oddycham i rozglądam się po piętrze. Co prawda nie mam pojęcia, gdzie siedzimy, ale jedno miejsce od razu zwraca moją uwagę i tam idę. Gdy wkraczam w przyjemny półmrok i szykuję się do rzucenia kurtki na kanapę, ze zdziwieniem zauważam, że ta miejscówka jest już zajęta. Mężczyzna, który siedzi przy stoliku, popijając wodę, zamiera i wpatruje się we mnie jak zahipnotyzowany.
Przygryzam dolną wargę i cofam rękę.
– Przepraszam, nie zauważyłam, że ktoś tu jest – mruczę speszona i robię krok do tyłu, prawie wpadając na Jacka, który w tym samym momencie staje tuż za mną.
– Nic się nie stało. – Mężczyzna mruga, jakby obudził się z transu, i uśmiecha się przyjaźnie. – Nie sądziłem, że to miejsce jeszcze kogoś zainteresuje.
– No, cóż, tak. Mnie zainteresowało, ale jak widać, jest już zajęte. – Wzruszam ramionami i podnoszę rękę do ucha, po czym kilkukrotnie przesuwam palcami po rzędzie kolczyków.
To mnie zawsze uspokaja.
– Chcesz tu usiąść? – pyta i lekko wychyla się w moją stronę, co sprawia, że nareszcie mogę zobaczyć jego twarz, która do tej pory była zanurzona w półmroku.
Lekko mnie zatyka, gdy okazuje się, że facet to prawdziwe ciacho. Ma ciemne włosy spięte w gruby kok i surową twarz. Największe wrażenie robią na mnie jego oczy. Jedno porażająco zielone, drugie błękitne jak niebo w letni dzień.
Heterochromia4 to chyba najpiękniejsza wada genetyczna.
Mężczyzna uśmiecha się, lekko przygryzając usta, co powoduje, że w jego prawym policzku pojawia się uroczy dołeczek.
– To jak, chcesz? – Zerka na mnie, najwyraźniej czekając na odpowiedź, ale szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, o co pytał, bo na chwilę odpłynęłam.
– Słucham? Przepraszam, zamyśliłam się – mówię, rzucając mu skrępowany uśmiech.
– Pytałem, czy chcesz tu usiąść? Mogę się zamienić, jeśli tak ci na tym zależy.
– Nie, absolutnie nie, nie trzeba, dziękuję. – Kręcę głową, coraz bardziej zmieszana. – Nie będę już przeszkadzać. Jeszcze raz przepraszam za zamieszanie. Miłego wieczoru.
– Do zobaczenia.
Odwracam się, ale i tak czuję, że na mnie patrzy. Jego wzrok wypala mi dziurę w plecach. Gdy Jack pokazuje mi miejsce po drugiej stronie piętra, z ulgą opadam na wielką kanapę i od razu chwytam kartę alkoholi. Przekazuję Victorowi, czego chcę się napić, i staram się rozluźnić. Dyskretnie rozglądam się po pomieszczeniu, a gdy zahaczam wzrokiem o miejsce, w którym siedzi piękny nieznajomy, z pewnym rozczarowaniem obserwuję, że jest zajęty komórką.
Ciekawi mnie, kim jest, nie sądzę, że to muzyk lub aktor, a jednak nie wygląda na kogoś, kto znalazł się tu przypadkiem. Widzę, że inne kobiety co jakiś czas rzucają w jego stronę zalotne spojrzenia, ale on nie zwraca na nie najmniejszej uwagi.
– Co zamówiłaś? – Jack szturcha mnie w ramię i popycha lekko, sadowiąc się obok mnie.
– Wódkę z colą.
– W porządku. Jak podoba ci się klub?
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Chyba nie jest najgorzej. Wyszłam, żyję, to się liczy. – Uśmiecham się szeroko. – Rany, ale zgłodniałam. Można tu coś zjeść?
– Na tym piętrze można wszystko. – Posyła mi zarozumiały uśmiech. – Na co masz ochotę?
– Nie wiem. Jest tu jakieś menu poza tym z alkoholami?
– Na pewno. Zaraz ci przyniosę. Zostań z Victorem i Dominikiem.
– Dzięki.
– Nie ma sprawy. – Mruga i podnosi się, przywołując siedzących obok ochroniarzy.
Czekając, aż Jack wróci, wyciągam telefon. Okazuje się, że mam sześć nieodebranych połączeń od Tonny’ego, więc zakładam, że ma mi do przekazania coś ważnego. Wybieram numer i czekam, ciesząc się, że muzyka nieco przycichła, bo inaczej nie miałabym szans go usłyszeć.
– Hej, Tonny, dzwoniłeś…
– Tak. Wielokrotnie. Dotarłaś w końcu na miejsce?
– Oczywiście, tak jak obiecałam – odpowiadam i staram się brzmieć jak ktoś, kto się świetnie bawi.
– Doskonale. – Słyszę ulgę w jego głosie i jest mi głupio, że musi się przejmować takimi pierdołami, jak moje wyjście do klubu. – Jak się czujesz?
– Cudownie.
– Niestety, nadal nie umiesz kłamać.
Parskam śmiechem.
– Wolałabym siedzieć w domu, ale tu nie jest aż tak źle.
– Mówiłem, musisz po prostu częściej wychodzić i będzie dobrze – mruczy. – A tak à propos wyjść, to wytwórnia ma dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
– Zamieniam się w słuch.
Kelner stawia przede mną szklankę, więc ochoczo próbuję drinka i czekam na to, co Tonny ma do powiedzenia.
– Poznamy cię z kimś, kto świetnie zna nocne życie i doskonale radzi sobie z natrętną prasą. No i na pewno cię rozrusza. Co ty na to?
– Brzmi rewelacyjnie. Będę miała osobistego anioła stróża?
Tonny chrząka i po chwili wybucha głośnym śmiechem, a ja unoszę wzrok na Jacka, który właśnie się pojawił. Gdy wręcza mi menu oprawione w złote ramki, dziękuję mu skinieniem głowy i wracam do rozmowy z Tonnym.
– Zdecydowanie bliżej jej do piekła niż do nieba, ale z całą pewnością dobrze się tobą zajmie…
4Heterochromia (różnobarwność tęczówki) – wielokolorowa tęczówka lub też oczy o różnych kolorach. Jest to niegroźna wada genetyczna, która dotyka około 1% populacji.
Rozdział 5
Veronica
Marszczę brwi, gdy to słyszę.
– O kim mówisz?
– Nie wiesz? – Chichocze jak psotne dziecko. – Naprawdę?
Przełykam alkohol i milknę, bo słyszę głośny śmiech i krzyki gdzieś poniżej. Robię się czujna, gdy przy wejściu tworzy się zamieszanie. Większość rozmów cichnie, kiedy na piętro wchodzi pięciu roześmianych, młodych i bardzo przystojnych mężczyzn.
Cały boski skład The Devils.
Patrzę na nich zachwycona, bo mieliśmy okazję się kiedyś poznać i bardzo ich polubiłam. Wstaję, żeby się przywitać, ale uśmiech zamiera mi na ustach i ciężko opadam na siedzenie, gdy mężczyźni rozstępują się, robiąc przejście dla zjawiskowej, szczupłej dziewczyny z papierosem w ustach i szklanką w ręce.
– Freya – mamroczę, zupełnie zapominając, że mam Tonny’ego na linii.
– Szybko się domyśliłaś!
– Słucham?! – Przyciskam komórkę do ucha, bo wydaje mi się, że źle go usłyszałam.
– Mówię, że szybko się domyśliłaś, kogo mam na myśli.
– Chyba żartujesz?! – Robię wielkie oczy, jednocześnie obserwując, gdzie siadają. – Wybij to sobie z głowy! Ona mnie totalnie przeraża!
– Ona wszystkich przeraża, ale jest naprawdę w porządku, jak już się ją lepiej pozna.
– Właśnie weszła.
– To masz idealną okazję, żeby się z nią zapoznać. Jest sama?
Parskam.
Z tego, co mi wiadomo, ona chyba nigdy nie jest sama.
– Skąd. Są z nią chłopaki z The Devils.
– Świetnie, przecież ich znasz! Idź się przywitać – zachęca mnie, a ja parskam śmiechem.
Prosi o niemożliwe.
– Nie ma mowy! Prędzej zatańczę nago na barze.
– Veronica, ona ci pomoże, zaufaj mi.
– Nie. Absolutnie nie. Zapomnij. – Gdybym mogła, wepchnęłabym mu te słowa prosto do gardła, żeby się udławił. – Nigdy w życiu. Wiesz, że po pierwsze zupełnie nie dogaduję się z kobietami, a po drugie Freya ma nierówno pod sufitem! Jest popieprzona jak mało kto, a ty chcesz, żeby to akurat ona się mną zajmowała?! Ochujałeś już do reszty?! – Unoszę głos i ze zdziwieniem rejestruję jego śmiech.
– No proszę, wystarczyła mała wzmianka o Frei i zobacz, jak się ożywiłaś. Ta dziewczyna działa cuda nawet na odległość!
– Przestań sobie robić żarty i skończmy ten temat.
– Ale ja nie żartuję, ona naprawdę się ogarnęła.
– Nie wydaje mi się – stwierdzam cierpko i obserwuję, jak Freya swobodnie sadowi się na kolanach jednego z mężczyzn, niestety nie widzę jego twarzy, więc nie wiem, który z nich dostąpił tego zaszczytu.
Jestem wredna i oceniam ją, chociaż jej nie znam.
Brzydko.
Bardzo brzydko, ale to silniejsze ode mnie.
Przyglądam się jej, tak beztroskiej, głośnej i dzikiej, i czuję, że nie ma żadnej, naprawdę żadnej możliwości, bym mogła się z nią dogadać. Na dodatek zupełnie nie wierzę w zapewnienia Tonny’ego, że Freya się uspokoiła, bo widzę, jak właśnie kołysze szklanką i za jednym zamachem wlewa w siebie całą jej zawartość, lekko się przy tym krzywiąc.
Dam sobie uciąć rękę, że to nie woda ją tak wykręciła.
No, chyba że pije wodę święconą.
– Takie jak ona się nie zmieniają – mamroczę, nie wiem, czy bardziej do siebie, czy do menadżera.
– Posłuchaj, Veronica…
– Nie, Tonny, to ty mnie w końcu posłuchaj! – drę się do telefonu, nie dając mu skończyć myśli. – Nie zgadzam się i już! Na wszystko się zawsze zgadzam, ale to nie przejdzie!
Wściekłość mnie zalewa i potrzebuję chwili, żeby się uspokoić. Zapominam, że wokół jest pełno ludzi i przez tych kilka błogich sekund nie obchodzi mnie, że wzbudzam niezdrowe zainteresowanie. Gdy udaje mi się ochłonąć, mrugam i zamieram jak szczeniak wyrzucony na środek drogi, bo orientuję się, że Freya zostawiła swoje towarzystwo i idzie w moją stronę.
Pocieszam się, że jest tu mnóstwo osób, z którymi może chcieć porozmawiać i na pewno nie chodzi o mnie, ale kiedy przyszpila mnie kpiącym spojrzeniem pięknych bursztynowych oczu i posyła mi bezczelny, arogancki uśmieszek wiem, że nie miałam racji.
Chodzi o mnie.
Hunter
Zaskoczyła mnie.
Nie spodziewałem się, chociaż powinienem przewidzieć, że akurat ona będzie chciała się schować i wybierze miejsce, które zająłem.
Zgrywa niedostępną, więc ta miejscówka akurat bardzo do tego pasuje.
Jej pojawienie się nieco wytrąciło mnie z równowagi, ale obiecuję sobie, że to był pierwszy i jednocześnie ostatni raz, kiedy tak się stało.
Patrzę teraz na nią, siedzącą po drugiej stronie loży, i zastanawiam się, o czym myśli. Nie do końca zachwyca mnie fakt, że mogła mi się tak uważnie przyjrzeć, ale czuję, że jestem bezpieczny, bo myślę, że nikt tutaj nie kojarzy mojej twarzy.
Dzięki naszej krótkiej, nieplanowanej rozmowie nawiązałem z nią pierwszy, całkiem udany kontakt. Gdy przeprosiła za to, że mi przeszkodziła, myślałem, że się przesłyszałem.
Gwiazdy tego formatu zazwyczaj mają się za lepsze od reszty populacji.
I nigdy za nic nie przepraszają.
Gdy teraz zerkam na nią, widzę, że rozmawia przez telefon, popijając jednocześnie z wysokiej szklanki. Ciekawi mnie, czy jest świadoma zainteresowania, jakie wzbudza wśród reszty gości.
Chyba nie.
Zarówno kobiety, jak i mężczyźni nie są w stanie przejść obok niej bez chociażby jednego ukradkowego zerknięcia i doskonale ich rozumiem, bo jest zjawiskowa. Mimo że ma na sobie zwykłe dżinsy i spraną koszulkę, wygląda oszałamiająco. Jej twarz przyciąga jak magnes i sam się muszę pilnować, żeby nie gapić się na nią jak reszta. Zastanawiam się właśnie, jak mogę się do niej zbliżyć po tak obiecującym początku naszej znajomości, gdy gdzieś przy wejściu na piętro robi się głośno. Po chwili już wiem, skąd to zamieszanie. W klubie pojawili się The Devils. Gdy widzę, że jest z nimi Freya, wstrzymuję oddech.
Przypominam sobie liczne nagłówki, które regularnie zawiadamiały o jej kolejnych alkoholowo-narkotykowych wybrykach, i wracam myślami do tego ostatniego. Wiem, że już od pewnego czasu Freya bardziej się pilnuje, ale zdjęcia, które wtedy zrobiłem, zupełnie temu przeczyły i dziennikarze od razu to podłapali.
Chciałem przesiąść się bliżej Veroniki, ale teraz, gdy jest tu Freya, wiem, że tego nie zrobię.
Bo nie mam stuprocentowej pewności, że mnie nie rozpozna, mimo że widziała tylko moje oczy.
Albo aż.
Cholerna heterochromia.
Co ciekawe, pojawienie się Frei sprawia, że Veronica kurczy się w sobie i mam wrażenie, że chciałaby zapaść się pod ziemię. Zapisuję sobie tę uwagę w moim notesie, rozsiadam się wygodnie i obserwuję, co będzie dalej.
Rozdział 6
Veronica
– Wyglądasz, jakbyś zaraz miała zemdleć albo puścić pawia.
Gdy słyszę niski, zachrypnięty głos, wracam do rzeczywistości.
Patrzę, jak Freya siada naprzeciwko mnie, wyjmuje papierosy i zapala jednego, swobodnie witając się z moimi ochroniarzami.
Jakby się znali co najmniej od urodzenia.
– Słucham? – pytam cicho i ciężko przełykam ślinę, bo nagle mam potwornie suche gardło.
– Źle się czujesz? – Freya odchyla się na oparciu i wypuszcza dym nosem, przyglądając mi się uważnie. – Strasznie zbladłaś.
– Nic mi nie jest. – Poprawiam się na kanapie i kurczowo zaciskam palce na szklance.
– Mhm. Chłopaki się zastanawiały, dlaczego do nich nie podchodzisz. To przeze mnie?
Milczę, bo czuję się nieswojo, gdy przyszpila mnie mrocznym, przenikliwym spojrzeniem.
– Planowałaś się w ogóle z nimi przywitać?
– Nie wiem.
– Tonny mi mówił, że niedawno się przeprowadziłaś i potrzebujesz kogoś, kto ci pomoże zaaklimatyzować się w tym pierdolniku… – zagaja, uśmiechając się szeroko.
– To na pewno nie będziesz ty! – wypalam i zatykam usta ręką.
Jezu, co się dzisiaj ze mną dzieje?
Ku mojemu zdziwieniu Freya wybucha głośnym, perlistym śmiechem i pochyla się w moją stronę.
– Aua, ty brutalu! Nie lubisz mnie? – pyta, a ja jak zahipnotyzowana wpatruję się w jej miedzianozłote oczy.
Zastanawiam się, czy mnie uderzy, czy dalej będziemy miło rozmawiać. Niestety, jest kompletnie nieprzewidywalna i to mnie cholernie stresuje.
– Nie, to znaczy tak, to znaczy to nie… – jąkam się, bo Freya jest tak blisko, że mogę policzyć wszystkie piegi na jej pięknej twarzy.
Oddychaj, Veronica.
To zwykła dziewczyna.
Zwykła dziewczyna.
– Ojoj, spokojnie. – Cmoka, wykrzywia wargi w jednostronnym uśmiechu i gasi papierosa w moim drinku, a ja otwieram usta, zszokowana jej zachowaniem. – Wiem, co ludzie o mnie mówią. Przywykłam do tego, ale przyznaję, i tak jestem tobą trochę zawiedziona…
Łapie mnie za pukiel włosów i zawija go sobie na palce. Przechodzi mnie dreszcz i lekko się wzdrygam.
– Zawiedziona? Mną? Dlaczego? – Powinnam się przymknąć, bo nie chcę jej prowokować, ale ciekawość zwycięża.
– Bo z tych wszystkich pieprzonych gwiazd ty wydawałaś mi się inna, ale najwyraźniej się pomyliłam. – Mocniej zaciska rękę na włosach, przyciągając mnie do siebie. – Oceniasz mnie, chociaż tak naprawdę nic o mnie nie wiesz. Kto jak kto, ale akurat ty powinnaś doskonale wiedzieć, że pozory czasem mylą – szepcze, puszczając mnie gwałtownie.