Ranczo Golden Horse. Nadchodzi burza - Lauren Brooke - ebook

Ranczo Golden Horse. Nadchodzi burza ebook

Lauren Brooke

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Witaj na ranczu Golden Horse, gdzie spełniają się marzenia, a hipoterapia leczy zranione dusze.

Po zdobyciu mistrzowskiego tytułu Bella liczy na odpoczynek i spokojne przejażdżki konne wzdłuż słonecznego wybrzeża, bez presji przygotowań do zawodów.

Letnią sielankę przerywa gwałtowna burza. Na sąsiednim ranczu potrzebna jest pomoc. Czy Bella i jej młodsza siostra zdołają uratować gniadego konia, któremu grozi niebezpieczeństwo? Tajemnica burzowej nocy zbliża do siebie siostry, ale też sprawia, że serce Belli kradnie pewien miły chłopak. Wspiera on ją w trudnych chwilach związanych z pobytem na ranczu nowej pacjentki, która ma do przepracowania wyjątkowo bolesne doświadczenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 188

Oceny
4,3 (12 ocen)
6
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
markos13

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka❤️bardzo polecam do miłośników koni🤗
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuStorm Da­mage
Pro­jekt okładki NA­TA­LIA TWARDY
Ilu­stra­cja na okładceNA­TA­LIA TWARDY
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuŁU­KASZ CHMARA
Re­dak­cjaUR­SZULA ŚMIE­TANA
Ko­rektaBO­GU­SŁAWA OTFI­NOW­SKA
Kon­sul­ta­cjaZU­ZANNA KLOSE
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © 2022 Wor­king Part­ners Li­mi­ted All ri­ghts re­se­rved.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6471-1
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: ti­me­4ya@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

Spe­cjalne po­dzię­ko­wa­nia dla Ca­the­rine Hapki

Dzię­kuję rów­nież De­anowi Dib­ble’owi, in­struk­to­rowi i mi­ło­śni­kowi hi­po­te­ra­pii

1

– Tam są! – za­wo­łała Isa­belle Be­au­mont, wi­dząc za oknem cię­ża­rówki swego ojca stado koni.

Wy­soka blon­d­włosa pięt­na­sto­latka, przez ro­dzinę i przy­ja­ciół na­zy­wana Bellą, przy­glą­dała się uważ­nie ko­niom sto­ją­cym w od­le­głęj czę­ści pa­stwi­ska. Od ja­kie­goś czasu szu­kali tego stada, spraw­dza­jąc wszyst­kie jego ulu­bione miej­sca na li­czą­cym po­nad ty­siąc akrów ran­czu.

Elo­die, dzie­się­cio­let­nia sio­stra Belli, na­chy­liła się obok niej, żeby le­piej wi­dzieć.

– Wy­glą­dają na tro­chę prze­stra­szone – za­uwa­żyła. – Pew­nie z po­wodu bu­rzy.

Gdy tylko tata na­ci­snął ha­mu­lec, Bella wy­sko­czyła z sa­mo­chodu i po­bie­gła w stronę ogro­dze­nia. Su­rowe, ska­li­ste pa­stwi­ska cią­gnęły się tu­taj aż do ni­skiego grzbietu wzgórz. Ko­nie krą­żyły nie­spo­koj­nie u stóp naj­bar­dziej stro­mego zbo­cza. Było to stado mie­szane, kla­cze i wa­ła­chy w róż­nym wieku, róż­nej wiel­ko­ści i ma­ści, ale Bella znała każde zwie­rzę z imie­nia, wie­działa, ja­kie mają tem­pe­ra­menty i ja­kie są ich hi­sto­rie. Do­ra­stała na ran­czu Gol­den Horse i te ko­nie były tak samo czę­ścią jej ro­dziny, jak ro­dzice oraz dwie młod­sze sio­stry.

Ja­sne włosy Belli za­tań­czyły na wie­trze, a na jej twarz spa­dło kilka kro­pel desz­czu. Pod­czas wie­czor­nego wy­da­nia lo­kal­nych wia­do­mo­ści w San Luis Obi­spo za­po­wia­dano let­nią bu­rzę, efekt na­pływu tro­pi­kal­nego po­wie­trza. Na środ­ko­wym wy­brzeżu Ka­li­for­nii rzadko pa­dało mię­dzy kwiet­niem a wrze­śniem, jed­nak spo­glą­da­jąc na ciemne, wście­kle kłę­biące się na nie­bie chmury wi­szące nad Pa­cy­fi­kiem, nie było wąt­pli­wo­ści, że za chwilę wszy­scy prze­mokną do su­chej nitki.

Stado też to wy­czu­wało. Ko­nie po­ru­szały się nie­spo­koj­nie, wpa­dały na sie­bie na­wza­jem, rżąc ci­cho i za­rzu­ca­jąc ner­wowo gło­wami. Chwi­lami zwie­rzęta za­czy­nały kłu­so­wać albo prze­cho­dziły w ga­lop, kłę­biąc się na pa­stwi­sku.

Bella trzy­mała się kur­czowo drew­nia­nego płotu, a jej nie­bie­sko-zie­lone oczy szu­kały zna­jo­mej kasz­ta­no­wa­tej kla­czy. Jej druga sio­stra, dwu­na­sto­let­nia Grace, sta­nęła obok niej.

– Fie­sta musi gdzieś tam być – ode­zwała się Bella. Jej serce za­biło szyb­ciej, gdy wy­soki kasz­tan o imie­niu Java po­tknął się i pra­wie upadł. – Je­śli zrobi so­bie krzywdę, moje szanse na do­sta­nie się do ko­lej­nego etapu mi­strzostw zo­staną za­prze­pasz­czone...

Cie­szący się wy­soką re­nomą obóz jeź­dziecki przy­cią­gał naj­lep­szych mło­dych jeźdź­ców z ca­łego za­chod­niego wy­brzeża. To był pierw­szy rok, w któ­rym Bella miała szansę się do niego za­kwa­li­fi­ko­wać, a jej nie­dawne zwy­cię­stwo w re­gio­nal­nych mi­strzo­stwach ozna­czało, że mo­gła li­czyć na jedno z ostat­nich miejsc.

Ro­dzice zja­wili się w samą porę, aby usły­szeć jej ostatni ko­men­tarz.

– Fie­sta i reszta stada są tu bez­piecz­niej­sze niż gdzie­kol­wiek in­dziej – przy­po­mniał Ben Be­au­mont swo­jej naj­star­szej córce. – Ko­nie mu­szą prze­by­wać na ze­wnątrz. Są do tego stwo­rzone.

– Tata ma ra­cję, ko­cha­nie. – Wy­raźny bry­tyj­ski ak­cent Kate Be­au­mont kon­tra­sto­wał z ty­po­wym ame­ry­kań­skim ak­cen­tem jej męża. – Fie­ście nic się nie sta­nie. – Ko­bieta po­ło­żyła rękę na ra­mie­niu Grace i w tej sa­mej chwili z nieba spadł ulewny deszcz.

– Wzię­łaś ze sobą te­le­fon? – Elo­die szturch­nęła Bellę w ra­mię. – Chcia­ła­bym zro­bić zdję­cie tych chmur. Wy­glą­dają nie­sa­mo­wi­cie!

Bella po­my­ślała, że gę­ste sta­lo­wo­szare chmury wy­glą­dają ra­czej prze­ra­ża­jąco niż nie­sa­mo­wi­cie, ale wy­ło­wiła te­le­fon z kie­szeni i go od­blo­ko­wała. Elo­die chwy­ciła ko­mórkę i zro­biła nią kilka zdjęć bu­rzy, która po­ru­szała się w tem­pie szyb­szym niż tę­tent ko­pyt ca­łego stada. W mgnie­niu oka po­chła­niała ostat­nie skrawki ko­bal­to­wego nieba i schła­dzała po­wie­trze. Deszcz pa­dał te­raz moc­niej, spra­wia­jąc, że sierść koni ro­biła się ciemna i śli­ska, a ich gę­ste grzywy przy­kle­jały się do skóry.

Stado odro­binę się prze­su­nęło i Bella w końcu do­strze­gła swoją klacz. Fie­sta była zna­ko­mi­tym ko­niem wy­ści­go­wym – mi­nął za­le­d­wie mie­siąc, od­kąd wspól­nie zdo­były nie­bie­ską wstążkę na re­gio­nal­nych mi­strzo­stwach. W tej chwili jed­nak klacz wta­piała się w stado li­czące dwa­dzie­ścia sil­nych koni. Zwie­rzęta te słu­żyły do wielu róż­nych ce­lów. Nie­które z nich po­tra­fiły świet­nie za­ga­niać by­dło, inne do­sko­nale ra­dziły so­bie z tro­pie­niem, jesz­cze inne naj­le­piej spraw­dzały się pod­czas hi­po­te­ra­pii. Na­gle na oczach Belli klacz o imie­niu Diva ugry­zła Fie­stę, która z ko­lei od­wró­ciła się i kop­nęła to­wa­rzyszkę, po czym po­ga­lo­po­wała na drugą stronę pa­stwi­ska.

– Je­steś pe­wien, że nie po­win­ni­śmy wpro­wa­dzić ich do środka? – Bella nie mo­gła po­wstrzy­mać się przed za­da­niem tego py­ta­nia, cho­ciaż do­brze wie­działa, jaką usły­szy od­po­wiedź.

– Je­stem pe­wien. – Oj­ciec ści­snął jej ra­mię. – Nie ma tu żad­nych wy­so­kich drzew, które mo­głyby na nie spaść, poza tym mogą schro­nić się w ka­nio­nie. – Wska­zał głę­boką szcze­linę w po­ło­wie drogi pro­wa­dzą­cej na wznie­sie­nie.

Strome skalne ściany chro­niły tam przed wia­trem i in­ten­syw­nym desz­czem, a na gó­rze ro­sło wy­star­cza­jąco dużo trawy i li­ści, aby ko­nie mo­gły je sku­bać przez całą noc. Nie było zimno i Bella wie­działa, że zwie­rzęta szybko wy­schną, gdy tylko prze­sta­nie pa­dać. Ale i tak trudno było jej zo­sta­wić tu ko­nie, kiedy ona i jej bli­scy wra­cali do swo­jego przy­tul­nego domu na ran­czu.

Na­gle na nie­bie bły­snął pio­run, któ­remu to­wa­rzy­szył zło­wiesz­czy trzask grzmotu. Elo­die pi­snęła, rzu­ciła te­le­fon do Belli i czym prę­dzej ucie­kła do bez­piecz­nego wnę­trza pick-upa.

Apa­rat w te­le­fo­nie wciąż był włą­czony, więc Bella pstryk­nęła kilka zdjęć koni. Chwilę póź­niej ko­lejna bły­ska­wica prze­biła się przez gę­ste szare chmury. Fie­sta znaj­du­jąca się nieco z boku unio­sła głowę i sta­nęła dęba, gdy Bella ro­biła ostat­nią fotkę. Po­tem całe stado od­wró­ciło się i po­ga­lo­po­wało w kie­runku ka­nionu.

– Mu­simy iść. – Kate Be­au­mont chwy­ciła swoje gę­ste rude włosy w obie dło­nie. Ko­smyki fru­wały na wzma­ga­ją­cym się wie­trze i co chwilę za­sła­niały jej twarz. – Może ko­nie są tu bez­pieczne, ale my na pewno nie!

Wkrótce wszy­scy zna­leźli się z po­wro­tem w sa­mo­cho­dzie. Ben wrzu­cił bieg i uru­cho­mił wy­cie­raczki, gdy deszcz roz­pa­dał się na do­bre. Już wcze­śniej zaj­rzeli do by­dła znaj­du­ją­cego się na in­nym pa­stwi­sku, więc te­raz po­je­chali pro­sto do domu jedną z nie­rów­nych dróg grun­to­wych, które prze­ci­nały ran­czo Gol­den Horse. Gdy do­tarli do pła­skiego te­renu w po­bliżu wy­brzeża, deszcz za­ci­nał już z taką siłą, że Bella le­dwo mo­gła do­strzec za­rys zna­jo­mych bu­dyn­ków. Oj­ciec za­par­ko­wał tak bli­sko ganku roz­le­głego par­te­ro­wego domu, jak tylko mógł, ale i tak prze­mo­kli do su­chej nitki, za­nim wszy­scy wy­sko­czyli z pick-upa i wbie­gli do środka.

– A cóż to za zmo­kłe kury?! – za­wo­łała Della Mar­cus, ener­giczna go­spo­dyni Be­au­mon­tów, która była Niemką. Stała w kuchni i ukła­dała na ta­ler­zach świeżo upie­czone muf­finki. – Do­brze, że aku­rat za­pa­rzy­łam her­batę.

– Dzięki, Dello – od­po­wie­działa Kate, idąc w stronę prze­stron­nego sa­lonu z wy­so­kim su­fi­tem. Zdjęła z sie­bie płaszcz prze­ciw­desz­czowy i za­wie­siła go na kołku przy tyl­nych drzwiach.

Elo­die po­dą­żyła za mamą, zo­sta­wia­jąc za sobą mo­kry ślad na pod­ło­dze.

– Czy za­miast her­baty mogę do­stać go­rące ka­kao? – za­py­tała.

– Pew­nie, kotku – od­parła Della i schy­liła się, żeby wy­jąć z szafki ron­de­lek. – Ty też się na­pi­jesz, Grace? – za­py­tała.

Dziew­czyna ski­nęła głową. Sio­stra Belli cier­piała na za­bu­rze­nia lę­kowe, które spra­wiały, że zwy­kłe roz­mowy, na­wet z naj­bliż­szymi, czę­sto spra­wiały jej trud­ność. Na szczę­ście ro­dzina i przy­ja­ciele do­sto­so­wali się do tej sy­tu­acji i nie mieli nic prze­ciwko temu, żeby Grace ko­mu­ni­ko­wała się z nimi w spo­sób naj­bar­dziej dla niej kom­for­towy.

Della spoj­rzała po­nad ku­chen­nym bla­tem i zo­ba­czyła, że Grace po­ta­ku­jąco ski­nęła głową. Go­spo­dyni po­słała jej cie­pły uśmiech.

– Już się do tego za­bie­ram! – po­wie­działa, otwie­ra­jąc lo­dówkę i wyj­mu­jąc z niej dzba­nek mleka. – Dla cie­bie też zro­bię, Bello – do­dała.

– Su­per! Dzię­kuję – od­parła naj­star­sza z sióstr. – Wrócę za se­kundkę.

Prze­mo­czone dżinsy przy­le­gały cia­sno do jej nóg, dla­tego chciała jak naj­szyb­ciej prze­brać się w su­che ubra­nia.

Ru­szyła ko­ry­ta­rzem do swo­jego po­koju. Gdy zdej­mo­wała spodnie, z kie­szeni wy­padł jej te­le­fon. Bella pod­nio­sła go i upew­niła się, że nie zo­stał uszko­dzony przez deszcz albo przez upa­dek. Nie mo­gła się oprzeć, by nie zer­k­nąć na zdję­cia, które wcze­śniej zro­biła. Jej ulu­bione przed­sta­wiało Fie­stę sto­jącą dęba. Wy­glą­dała za­równo pięk­nie, jak i za­dzior­nie na tle su­ro­wego, sta­lo­wo­sza­rego nieba, z dra­ma­tycz­nym bły­skiem pio­runa oświe­tla­ją­cym jej złotą sierść.

Szybko wrzu­ciła fo­to­gra­fię na swoje konto na In­sta­gra­mie z do­pi­skiem „Fie­sta pod­czas bu­rzy”. Gdy wcią­gała na sie­bie szorty i ko­szulkę, usły­szała dźwięk te­le­fonu. Po­now­nie otwo­rzyła In­sta­gram, spo­dzie­wa­jąc się zo­ba­czyć ko­men­tarz od swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki Ni­cole Mar­shall.

Ku jej za­sko­cze­niu ko­men­tarz nie po­cho­dził od niej. Na­pi­sał go Pa­trick Le­wers, chło­pak, z któ­rym czę­sto ry­wa­li­zo­wała pod­czas za­wo­dów re­gio­nal­nych. Pa­trick i jego uta­len­to­wana klacz Darcy za­jęli dru­gie miej­sce, tuż za Bellą i Fie­stą, w trak­cie te­go­rocz­nego kon­kursu. Bella nie znała Pa­tricka zbyt do­brze, ale bar­dzo po­dzi­wiała jego umie­jęt­no­ści. Naj­wi­docz­niej spodo­bało mu się zdję­cie Fie­sty sto­ją­cej na tyl­nych no­gach i po­sta­no­wił na­pi­sać ko­men­tarz:

Wow! Co za dziki koń!

Bella uśmiech­nęła się. Cho­ciaż Fie­sta wy­wo­dziła się w pro­stej li­nii od koni rasy ap­pen­dix qu­ar­ter ho­do­wa­nych do ce­lów spor­to­wych, dziew­czyna mu­siała przy­znać, że na zdję­ciu wy­glą­dała tro­chę jak je­den z dzi­kich mu­stan­gów, które wciąż prze­mie­rzały część ame­ry­kań­skiego Za­chodu. Od­pi­sała:

Masz na my­śli, że jest dzika jak jej wła­ści­cielka?

Wsta­wiła uśmiech­niętą emotkę.

Pa­trick za­re­ago­wał na­tych­miast:

Ty to po­wie­dzia­łaś, nie ja! A tak se­rio, na ze­wnątrz chyba nie jest dziś zbyt bez­piecz­nie. Uwa­żaj na sie­bie!

Bella za­sko­czona wpa­try­wała się w ekran te­le­fonu. Czy Pa­trick się o nią mar­twił, czy po pro­stu chciał być uprzejmy?

„Na pewno cho­dzi tylko o zwy­kłą uprzej­mość”, po­wie­działa so­bie. „Prze­cież le­dwo się znamy...”

Za­nim zdą­żyła się za­sta­no­wić, czy i w ogóle po­winna od­po­wia­dać na tę wia­do­mość, z sa­lonu do­biegł ją ja­kiś krzyk. Se­kundę póź­niej usły­szała, jak Elo­die wali do drzwi jej po­koju.

– Dzwo­nili z ran­cza Cor­te­zów! – za­wo­łała. – Ich staj­nia się za­wa­liła!

– Co? – Bella aż się za­po­wie­trzyła, na­tych­miast za­po­mi­na­jąc o Pa­tricku.

Do ro­dziny Cor­te­zów na­le­żało ran­czo Bu­ena Vi­sta, czyli kil­ka­set akrów po­gó­rza i do­lin po­ro­śnię­tych drze­wami oliw­nymi i roz­le­głymi pa­stwi­skami, na któ­rych pa­sły się owce oraz kilka koni. Znaj­do­wało się ono w naj­bliż­szym są­siedz­twie ran­cza Gol­den Horse. W wiej­skiej czę­ści nad­mor­skiego hrab­stwa San Luis Obi­spo prze­kła­dało się to na od­le­głość około dzie­się­ciu mil, gdyby je­chać sa­mo­cho­dem. Paulo Cor­tez i Ben Be­au­mont znali się od cza­sów szkoły śred­niej, jed­nak obie ro­dziny miesz­kały na swo­ich ran­czach znacz­nie dłu­żej.

Bella wy­bie­gła z po­koju. Na dole za­stała ro­dzi­ców wkła­da­ją­cych ubra­nia prze­ciw­desz­czowe.

– Po­mo­żemy Cor­te­zom? – za­py­tała, chwy­ta­jąc ka­lo­sze, które stały na ma­cie przed drzwiami.

– Tak, ja i tata. – Kate zer­k­nęła na męża, który z po­nu­rym wy­ra­zem twa­rzy roz­ma­wiał przez te­le­fon. – Wy zo­sta­nie­cie w domu z Dellą. Za­dzwoń do Jo­die i po­proś ją, żeby przy­go­to­wała kilka bok­sów dla koni. Może będą po­trzebne... – Urwała.

Bella do­my­śliła się, co jej cho­dzi po gło­wie.

Cor­te­zo­wie mieli pięć koni, któ­rych uży­wali do pracy na roli, a także do za­bie­ra­nia go­ści na prze­jażdżki po ma­low­ni­czych ga­jach oliw­nych. Ich boksy znaj­do­wały się w sta­rej drew­nia­nej stajni, a po­nie­waż tam­tej­sze pa­stwi­ska nie ofe­ro­wały na­tu­ral­nej ochrony jak te na ran­czu Gol­den Horse, było praw­do­po­dobne, że zwie­rzęta znaj­do­wały się w bu­dynku pod­czas bu­rzy. Bella przy­mknęła oczy, pró­bu­jąc nie wy­obra­żać so­bie naj­gor­szego.

– Jadę z wami – po­wie­działa, się­ga­jąc po kurtkę.

– Ja też! – po­wtó­rzyła jak echo Elo­die.

Mama za­wa­hała się i wy­mie­niła spoj­rze­nia z mę­żem, gdy ten za­koń­czył roz­mowę te­le­fo­niczną. Ben zdjął z wie­szaka swój kow­boj­ski ka­pe­lusz i wło­żył go na głowę.

– Mo­żemy po­trze­bo­wać po­mocy – zgo­dził się.

Della po­kle­pała Grace po ra­mie­niu.

– Zo­sta­niesz ze mną? – za­py­tała. – Po­mo­żemy Jo­die przy­go­to­wać boksy.

Grace ski­nęła głową. Jej twarz w kształ­cie serca była kre­do­wo­biała. Bella wie­działa, że to do­bra de­cy­zja. Sio­stra nie za­wsze do­brze re­ago­wała na stre­su­jące sy­tu­acje, a na ze­wnątrz, w ciem­no­ści i pod­czas sza­le­ją­cej bu­rzy, ko­mu­ni­ko­wa­nie się z nią by­łoby trud­niej­sze niż zwy­kle. Dziew­czyna miała pew­ność, że Della, która pra­co­wała u nich, jesz­cze za­nim uro­dziła się Elo­die, do­brze za­opie­kuje się sio­strą i sprawi, że po­czuje się rów­nie przy­datna w domu.

– No to chodźmy! – za­wo­łała, kie­ru­jąc się w stronę drzwi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki