Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Witaj na ranczu Golden Horse, gdzie spełniają się marzenia, a hipoterapia leczy zranione dusze.
Po zdobyciu mistrzowskiego tytułu Bella liczy na odpoczynek i spokojne przejażdżki konne wzdłuż słonecznego wybrzeża, bez presji przygotowań do zawodów.
Letnią sielankę przerywa gwałtowna burza. Na sąsiednim ranczu potrzebna jest pomoc. Czy Bella i jej młodsza siostra zdołają uratować gniadego konia, któremu grozi niebezpieczeństwo? Tajemnica burzowej nocy zbliża do siebie siostry, ale też sprawia, że serce Belli kradnie pewien miły chłopak. Wspiera on ją w trudnych chwilach związanych z pobytem na ranczu nowej pacjentki, która ma do przepracowania wyjątkowo bolesne doświadczenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 188
Specjalne podziękowania dla Catherine Hapki
Dziękuję również Deanowi Dibble’owi, instruktorowi i miłośnikowi hipoterapii
1
– Tam są! – zawołała Isabelle Beaumont, widząc za oknem ciężarówki swego ojca stado koni.
Wysoka blondwłosa piętnastolatka, przez rodzinę i przyjaciół nazywana Bellą, przyglądała się uważnie koniom stojącym w odległęj części pastwiska. Od jakiegoś czasu szukali tego stada, sprawdzając wszystkie jego ulubione miejsca na liczącym ponad tysiąc akrów ranczu.
Elodie, dziesięcioletnia siostra Belli, nachyliła się obok niej, żeby lepiej widzieć.
– Wyglądają na trochę przestraszone – zauważyła. – Pewnie z powodu burzy.
Gdy tylko tata nacisnął hamulec, Bella wyskoczyła z samochodu i pobiegła w stronę ogrodzenia. Surowe, skaliste pastwiska ciągnęły się tutaj aż do niskiego grzbietu wzgórz. Konie krążyły niespokojnie u stóp najbardziej stromego zbocza. Było to stado mieszane, klacze i wałachy w różnym wieku, różnej wielkości i maści, ale Bella znała każde zwierzę z imienia, wiedziała, jakie mają temperamenty i jakie są ich historie. Dorastała na ranczu Golden Horse i te konie były tak samo częścią jej rodziny, jak rodzice oraz dwie młodsze siostry.
Jasne włosy Belli zatańczyły na wietrze, a na jej twarz spadło kilka kropel deszczu. Podczas wieczornego wydania lokalnych wiadomości w San Luis Obispo zapowiadano letnią burzę, efekt napływu tropikalnego powietrza. Na środkowym wybrzeżu Kalifornii rzadko padało między kwietniem a wrześniem, jednak spoglądając na ciemne, wściekle kłębiące się na niebie chmury wiszące nad Pacyfikiem, nie było wątpliwości, że za chwilę wszyscy przemokną do suchej nitki.
Stado też to wyczuwało. Konie poruszały się niespokojnie, wpadały na siebie nawzajem, rżąc cicho i zarzucając nerwowo głowami. Chwilami zwierzęta zaczynały kłusować albo przechodziły w galop, kłębiąc się na pastwisku.
Bella trzymała się kurczowo drewnianego płotu, a jej niebiesko-zielone oczy szukały znajomej kasztanowatej klaczy. Jej druga siostra, dwunastoletnia Grace, stanęła obok niej.
– Fiesta musi gdzieś tam być – odezwała się Bella. Jej serce zabiło szybciej, gdy wysoki kasztan o imieniu Java potknął się i prawie upadł. – Jeśli zrobi sobie krzywdę, moje szanse na dostanie się do kolejnego etapu mistrzostw zostaną zaprzepaszczone...
Cieszący się wysoką renomą obóz jeździecki przyciągał najlepszych młodych jeźdźców z całego zachodniego wybrzeża. To był pierwszy rok, w którym Bella miała szansę się do niego zakwalifikować, a jej niedawne zwycięstwo w regionalnych mistrzostwach oznaczało, że mogła liczyć na jedno z ostatnich miejsc.
Rodzice zjawili się w samą porę, aby usłyszeć jej ostatni komentarz.
– Fiesta i reszta stada są tu bezpieczniejsze niż gdziekolwiek indziej – przypomniał Ben Beaumont swojej najstarszej córce. – Konie muszą przebywać na zewnątrz. Są do tego stworzone.
– Tata ma rację, kochanie. – Wyraźny brytyjski akcent Kate Beaumont kontrastował z typowym amerykańskim akcentem jej męża. – Fieście nic się nie stanie. – Kobieta położyła rękę na ramieniu Grace i w tej samej chwili z nieba spadł ulewny deszcz.
– Wzięłaś ze sobą telefon? – Elodie szturchnęła Bellę w ramię. – Chciałabym zrobić zdjęcie tych chmur. Wyglądają niesamowicie!
Bella pomyślała, że gęste stalowoszare chmury wyglądają raczej przerażająco niż niesamowicie, ale wyłowiła telefon z kieszeni i go odblokowała. Elodie chwyciła komórkę i zrobiła nią kilka zdjęć burzy, która poruszała się w tempie szybszym niż tętent kopyt całego stada. W mgnieniu oka pochłaniała ostatnie skrawki kobaltowego nieba i schładzała powietrze. Deszcz padał teraz mocniej, sprawiając, że sierść koni robiła się ciemna i śliska, a ich gęste grzywy przyklejały się do skóry.
Stado odrobinę się przesunęło i Bella w końcu dostrzegła swoją klacz. Fiesta była znakomitym koniem wyścigowym – minął zaledwie miesiąc, odkąd wspólnie zdobyły niebieską wstążkę na regionalnych mistrzostwach. W tej chwili jednak klacz wtapiała się w stado liczące dwadzieścia silnych koni. Zwierzęta te służyły do wielu różnych celów. Niektóre z nich potrafiły świetnie zaganiać bydło, inne doskonale radziły sobie z tropieniem, jeszcze inne najlepiej sprawdzały się podczas hipoterapii. Nagle na oczach Belli klacz o imieniu Diva ugryzła Fiestę, która z kolei odwróciła się i kopnęła towarzyszkę, po czym pogalopowała na drugą stronę pastwiska.
– Jesteś pewien, że nie powinniśmy wprowadzić ich do środka? – Bella nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania, chociaż dobrze wiedziała, jaką usłyszy odpowiedź.
– Jestem pewien. – Ojciec ścisnął jej ramię. – Nie ma tu żadnych wysokich drzew, które mogłyby na nie spaść, poza tym mogą schronić się w kanionie. – Wskazał głęboką szczelinę w połowie drogi prowadzącej na wzniesienie.
Strome skalne ściany chroniły tam przed wiatrem i intensywnym deszczem, a na górze rosło wystarczająco dużo trawy i liści, aby konie mogły je skubać przez całą noc. Nie było zimno i Bella wiedziała, że zwierzęta szybko wyschną, gdy tylko przestanie padać. Ale i tak trudno było jej zostawić tu konie, kiedy ona i jej bliscy wracali do swojego przytulnego domu na ranczu.
Nagle na niebie błysnął piorun, któremu towarzyszył złowieszczy trzask grzmotu. Elodie pisnęła, rzuciła telefon do Belli i czym prędzej uciekła do bezpiecznego wnętrza pick-upa.
Aparat w telefonie wciąż był włączony, więc Bella pstryknęła kilka zdjęć koni. Chwilę później kolejna błyskawica przebiła się przez gęste szare chmury. Fiesta znajdująca się nieco z boku uniosła głowę i stanęła dęba, gdy Bella robiła ostatnią fotkę. Potem całe stado odwróciło się i pogalopowało w kierunku kanionu.
– Musimy iść. – Kate Beaumont chwyciła swoje gęste rude włosy w obie dłonie. Kosmyki fruwały na wzmagającym się wietrze i co chwilę zasłaniały jej twarz. – Może konie są tu bezpieczne, ale my na pewno nie!
Wkrótce wszyscy znaleźli się z powrotem w samochodzie. Ben wrzucił bieg i uruchomił wycieraczki, gdy deszcz rozpadał się na dobre. Już wcześniej zajrzeli do bydła znajdującego się na innym pastwisku, więc teraz pojechali prosto do domu jedną z nierównych dróg gruntowych, które przecinały ranczo Golden Horse. Gdy dotarli do płaskiego terenu w pobliżu wybrzeża, deszcz zacinał już z taką siłą, że Bella ledwo mogła dostrzec zarys znajomych budynków. Ojciec zaparkował tak blisko ganku rozległego parterowego domu, jak tylko mógł, ale i tak przemokli do suchej nitki, zanim wszyscy wyskoczyli z pick-upa i wbiegli do środka.
– A cóż to za zmokłe kury?! – zawołała Della Marcus, energiczna gospodyni Beaumontów, która była Niemką. Stała w kuchni i układała na talerzach świeżo upieczone muffinki. – Dobrze, że akurat zaparzyłam herbatę.
– Dzięki, Dello – odpowiedziała Kate, idąc w stronę przestronnego salonu z wysokim sufitem. Zdjęła z siebie płaszcz przeciwdeszczowy i zawiesiła go na kołku przy tylnych drzwiach.
Elodie podążyła za mamą, zostawiając za sobą mokry ślad na podłodze.
– Czy zamiast herbaty mogę dostać gorące kakao? – zapytała.
– Pewnie, kotku – odparła Della i schyliła się, żeby wyjąć z szafki rondelek. – Ty też się napijesz, Grace? – zapytała.
Dziewczyna skinęła głową. Siostra Belli cierpiała na zaburzenia lękowe, które sprawiały, że zwykłe rozmowy, nawet z najbliższymi, często sprawiały jej trudność. Na szczęście rodzina i przyjaciele dostosowali się do tej sytuacji i nie mieli nic przeciwko temu, żeby Grace komunikowała się z nimi w sposób najbardziej dla niej komfortowy.
Della spojrzała ponad kuchennym blatem i zobaczyła, że Grace potakująco skinęła głową. Gospodyni posłała jej ciepły uśmiech.
– Już się do tego zabieram! – powiedziała, otwierając lodówkę i wyjmując z niej dzbanek mleka. – Dla ciebie też zrobię, Bello – dodała.
– Super! Dziękuję – odparła najstarsza z sióstr. – Wrócę za sekundkę.
Przemoczone dżinsy przylegały ciasno do jej nóg, dlatego chciała jak najszybciej przebrać się w suche ubrania.
Ruszyła korytarzem do swojego pokoju. Gdy zdejmowała spodnie, z kieszeni wypadł jej telefon. Bella podniosła go i upewniła się, że nie został uszkodzony przez deszcz albo przez upadek. Nie mogła się oprzeć, by nie zerknąć na zdjęcia, które wcześniej zrobiła. Jej ulubione przedstawiało Fiestę stojącą dęba. Wyglądała zarówno pięknie, jak i zadziornie na tle surowego, stalowoszarego nieba, z dramatycznym błyskiem pioruna oświetlającym jej złotą sierść.
Szybko wrzuciła fotografię na swoje konto na Instagramie z dopiskiem „Fiesta podczas burzy”. Gdy wciągała na siebie szorty i koszulkę, usłyszała dźwięk telefonu. Ponownie otworzyła Instagram, spodziewając się zobaczyć komentarz od swojej najlepszej przyjaciółki Nicole Marshall.
Ku jej zaskoczeniu komentarz nie pochodził od niej. Napisał go Patrick Lewers, chłopak, z którym często rywalizowała podczas zawodów regionalnych. Patrick i jego utalentowana klacz Darcy zajęli drugie miejsce, tuż za Bellą i Fiestą, w trakcie tegorocznego konkursu. Bella nie znała Patricka zbyt dobrze, ale bardzo podziwiała jego umiejętności. Najwidoczniej spodobało mu się zdjęcie Fiesty stojącej na tylnych nogach i postanowił napisać komentarz:
Wow! Co za dziki koń!
Bella uśmiechnęła się. Chociaż Fiesta wywodziła się w prostej linii od koni rasy appendix quarter hodowanych do celów sportowych, dziewczyna musiała przyznać, że na zdjęciu wyglądała trochę jak jeden z dzikich mustangów, które wciąż przemierzały część amerykańskiego Zachodu. Odpisała:
Masz na myśli, że jest dzika jak jej właścicielka?
Wstawiła uśmiechniętą emotkę.
Patrick zareagował natychmiast:
Ty to powiedziałaś, nie ja! A tak serio, na zewnątrz chyba nie jest dziś zbyt bezpiecznie. Uważaj na siebie!
Bella zaskoczona wpatrywała się w ekran telefonu. Czy Patrick się o nią martwił, czy po prostu chciał być uprzejmy?
„Na pewno chodzi tylko o zwykłą uprzejmość”, powiedziała sobie. „Przecież ledwo się znamy...”
Zanim zdążyła się zastanowić, czy i w ogóle powinna odpowiadać na tę wiadomość, z salonu dobiegł ją jakiś krzyk. Sekundę później usłyszała, jak Elodie wali do drzwi jej pokoju.
– Dzwonili z rancza Cortezów! – zawołała. – Ich stajnia się zawaliła!
– Co? – Bella aż się zapowietrzyła, natychmiast zapominając o Patricku.
Do rodziny Cortezów należało ranczo Buena Vista, czyli kilkaset akrów pogórza i dolin porośniętych drzewami oliwnymi i rozległymi pastwiskami, na których pasły się owce oraz kilka koni. Znajdowało się ono w najbliższym sąsiedztwie rancza Golden Horse. W wiejskiej części nadmorskiego hrabstwa San Luis Obispo przekładało się to na odległość około dziesięciu mil, gdyby jechać samochodem. Paulo Cortez i Ben Beaumont znali się od czasów szkoły średniej, jednak obie rodziny mieszkały na swoich ranczach znacznie dłużej.
Bella wybiegła z pokoju. Na dole zastała rodziców wkładających ubrania przeciwdeszczowe.
– Pomożemy Cortezom? – zapytała, chwytając kalosze, które stały na macie przed drzwiami.
– Tak, ja i tata. – Kate zerknęła na męża, który z ponurym wyrazem twarzy rozmawiał przez telefon. – Wy zostaniecie w domu z Dellą. Zadzwoń do Jodie i poproś ją, żeby przygotowała kilka boksów dla koni. Może będą potrzebne... – Urwała.
Bella domyśliła się, co jej chodzi po głowie.
Cortezowie mieli pięć koni, których używali do pracy na roli, a także do zabierania gości na przejażdżki po malowniczych gajach oliwnych. Ich boksy znajdowały się w starej drewnianej stajni, a ponieważ tamtejsze pastwiska nie oferowały naturalnej ochrony jak te na ranczu Golden Horse, było prawdopodobne, że zwierzęta znajdowały się w budynku podczas burzy. Bella przymknęła oczy, próbując nie wyobrażać sobie najgorszego.
– Jadę z wami – powiedziała, sięgając po kurtkę.
– Ja też! – powtórzyła jak echo Elodie.
Mama zawahała się i wymieniła spojrzenia z mężem, gdy ten zakończył rozmowę telefoniczną. Ben zdjął z wieszaka swój kowbojski kapelusz i włożył go na głowę.
– Możemy potrzebować pomocy – zgodził się.
Della poklepała Grace po ramieniu.
– Zostaniesz ze mną? – zapytała. – Pomożemy Jodie przygotować boksy.
Grace skinęła głową. Jej twarz w kształcie serca była kredowobiała. Bella wiedziała, że to dobra decyzja. Siostra nie zawsze dobrze reagowała na stresujące sytuacje, a na zewnątrz, w ciemności i podczas szalejącej burzy, komunikowanie się z nią byłoby trudniejsze niż zwykle. Dziewczyna miała pewność, że Della, która pracowała u nich, jeszcze zanim urodziła się Elodie, dobrze zaopiekuje się siostrą i sprawi, że poczuje się równie przydatna w domu.
– No to chodźmy! – zawołała, kierując się w stronę drzwi.