9,99 zł
Hiszpański arystokrata Santiago Silva odkrywa, że nową dziewczyną jego młodszego brata jest Lucy Fitzgerald, modelka znana z głośnego skandalu. Santiago domyśla się, że poluje ona na majątek rodziny Silva, i stara się rozdzielić parę. Tymczasem sam wpada w pułapkę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 138
Tłumaczenie: Małgorzata Dobrogojska
– Lucy Fitzgerald…?
Santiago, który słuchał entuzjastycznych zachwytów brata nad jego najnowszą „tą jedyną” dość nieuważnie, teraz podniósł głowę i usiłował umiejscowić dziwnie znajome nazwisko.
– Czy ja ją znam?
Młody chłopak, stojący przed dużym lustrem w pozłacanych ramach, zawieszonym nad imponującym kominkiem, wybuchnął śmiechem i jeszcze przez chwilę podziwiał swoje odbicie, przeczesując palcami sięgające kołnierzyka, ciemne włosy.
– Gdybyś ją poznał, nigdy byś nie zapomniał. Jestem pewien, że zakochałbyś się bez pamięci.
– Na pewno nie aż tak jak ty jesteś zakochany w sobie samym, braciszku.
Ramon, niezdolny oprzeć się urokowi swojego odbicia, znów spojrzał w lustro, tym razem oceniając profil.
– Cóż, powinno się dążyć do doskonałości – odparł z udawaną powagą.
W rzeczywistości bowiem świetnie zdawał sobie sprawę, że niezależnie od doskonałości profilu i całej sylwetki nigdy nie będzie miał tego, czym dysponował jego charyzmatyczny brat i co tak nieroztropnie trwonił. Zdaniem Ramona, niezauważanie kobiet chętnych zacieśnić znajomość, było karygodne.
Jednak, pomimo tak rażącej niedbałości i częstego marnowania okazji, jego brat wcale nie żył jak mnich.
– Chyba już się więcej nie ożenisz? – spytał i natychmiast pożałował swoich słów. – Przepraszam, nie chciałem… – Niezręcznie wzruszył ramionami.
Od śmierci Magdaleny minęło już osiem lat i choć Ramon był wtedy dzieciakiem, wciąż doskonale pamiętał, jak trudny był to czas dla Santiaga. Wciąż się zdarzało, że wspomnienie imienia zmarłej żony przywoływało ten straszny wyraz pustki w jego oczach. Zresztą i tak nie mógłby zapomnieć – mała Gabriella była wiernym odbiciem matki.
Wyczuwając zakłopotanie brata, Santiago odsunął od siebie miażdżące poczucie winy i klęski, jakie wywoływała w nim każda myśl o tamtym wypadku, i zmienił temat na bezpieczniejszy.
– Zatem dzięki tej Lucy nachodzą cię myśli o małżeństwie – powiedział. – To chyba znaczy, że jest w niej coś wyjątkowego…
– Oj tak…
Żarliwość tej odpowiedzi była zaskakująca.
– Ale aż małżeństwo?
Ramon popadł w krótkie zamyślenie, ale zaraz podniósł głowę i popatrzył na brata z wyzwaniem.
– A czemu nie?
Teraz obaj sprawiali wrażenie zaskoczonych tą wymianą zdań.
Starszy brat opanował się pierwszy.
– Dlaczego nie? – powtórzył wolno. – Choćby dlatego, że masz dopiero dwadzieścia trzy lata. A jak długo znasz tę dziewczynę?
– Ty miałeś dwadzieścia jeden, kiedy się ożeniłeś.
Santiago nie chciał wracać do wspomnień, więc tylko obojętnie wzruszył ramionami. Zdawał sobie sprawę, że jego opór jeszcze podgrzeje emocje brata, a zresztą wiedział z doświadczenia, że młodzieńczy entuzjazm bywał często typowym słomianym zapałem.
– Może mi ją przedstawisz?
Wojowniczy ogień w oczach młodzieńca przygasł.
– Pokochasz ją. To niezwykła osoba. – Opisując kształty dziewczyny, kreślił sugestywne kształty dłońmi. – Bogini.
Na tę nabożną deklarację Santiago uśmiechnął się kpiąco i sięgnął po leżącą na biurku kopertę.
– Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo takiego.
– Naprawdę musi być wyjątkowa. – Choć Santiago sam nigdy nie spotkał kobiety bogini, chciał sprawić bratu przyjemność.
– Czyli nie masz nic przeciwko temu?
– Zaproś ją na piątkowy obiad.
– Naprawdę? Tutaj?
Santiago kiwnął głową i zaczął przerzucać trzymane w dłoni kartki, zapisane drobnym, gęstym pismem macochy. Podobno Ramon znów wpadł w kłopoty i Santiago powinien interweniować.
– Nie wspomniałeś, że masz powtarzać drugi rok – zwrócił się do brata.
Ramon tylko wzruszył ramionami.
– Szczerze mówiąc, biologia morza nie jest tym, czego się spodziewałem.
Santiago spojrzał na niego twardym wzrokiem.
– Podobnie jak archeologia i poprzednio? Ekologia?
– Nauka o środowisku – poprawił Ramon. – Ale wierz mi, to naprawdę…
– Jesteś bystry i inteligentny, więc zupełnie nie mogę zrozumieć… – Z dużym trudem opanował frustrację. – W ogóle chodziłeś na jakieś wykłady?.
– Trochę… no tak, wiem i naprawdę zamierzam się przyłożyć. Lucy mówi…
– Lucy? – Zauważył minę brata i dodał: – Ach tak, bogini. Zapomniałem, przepraszam.
– Uważa, że wykształcenie to coś, czego nikt nie może ci odebrać.
Zaskakujące. Ta Lucy wydawała się zupełnie inna niż dziewczęta, z którymi zwykł się dotychczas spotykać jego brat.
– Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam.
Może Ramon potrzebował właśnie takiej mądrej kobiety, doceniającej wartość wykształcenia?
Lucy nie przejęła się specjalnie, kiedy już pierwszego dnia samochód Harriet odmówił współpracy, więc poszła do miasta piechotą. Odległość nie stanowiła problemu, dużo gorsze było palące, południowe andaluzyjskie słońce.
Tydzień późnej samochód Harriet wciąż jeszcze stał w warsztacie, a na opalonym nosie Lucy łuszczyła się skóra. Na szczęście bolesne zaczerwienienie już zeszło, a skóra odzyskała normalną, jasno brzoskwiniową karnację.
Tym razem także poszła piechotą, tyle że wybrała się wcześniej, dzięki czemu zdążyła zrobić zakupy i wrócić, zanim temperatura przekroczyła trzydzieści stopni. Dziś jednak miała na głowie bezkształtny słomkowy kapelusz, pożyczony od przyjaciółki.
Przeszła przez mostek i znalazła się na terenie posiadłości, a była dopiero dziesiąta trzydzieści. Dom był nieduży i skromnie wyposażony, za to pokryty czerwoną dachówką. Harriet wybrała to miejsce ze względu na półtora hektara porośniętego krzewami terenu. Po przejściu na emeryturę postanowiła spełnić swoje dziewczęce marzenie i założyć w Hiszpanii azyl dla osiołków.
Lucy weszła na trawiasty brzeg obok mostka i zsunęła sandały. Pierwsze zetknięcie z lodowatą wodą było jak ukłucia tysięcy igiełek, wkrótce jednak pozostała tylko przyjemność. Gładkie kamyczki były miłe w dotyku, a woda bardzo przejrzysta.
Ściągnęła kapelusz, uniosła twarz do słońca i zamknęła oczy, delektując się tym wyjątkowym przeżyciem.
Kary ogier z Santiagiem na grzbiecie wynurzył się z przyjaznego cienia sosen. Mężczyzna w zamyśleniu poklepał szyję zwierzęcia poruszającego się bezgłośnie po torfiastej ścieżce wiodącej ku bystremu strumieniowi.
Teraz już wiedział, dlaczego imię sympatii brata wydawało mu się znajome. W chwili, kiedy zobaczył dziewczynę przed sobą, błyskawicznie połączył znaną z tabloidów twarz z nazwiskiem.
Tym razem nie miała na sobie seksownej czerwonej sukienki i pantofelków na wysokim obcasie, bo taki właśnie obraz prezentowały wtedy media, ale nie było wątpliwości, że to ta sama kobieta. Kobieta, która zdaniem opinii publicznej zasłużyła na bezwzględne potępienie.
Nie zainteresowałby się tą historią, gdyby nie własne trudne przeżycia.
W jego przypadku kobieta, którą dziś ledwo pamiętał, próbowała go szantażować, ale on poradził sobie dużo lepiej niż ofiara Lucy. Santiago uważał szantaż za domenę tchórzów; z tego punktu widzenia panna Fitzgerald reprezentowała sobą wszystko, czym pogardzał.
A teraz stała tuż przed nim. Niechętnym wzrokiem taksował zgrabną sylwetkę w zwykłym bawełnianym topie i krótkiej spódniczce. Nawet jeżeli miała paskudny charakter, to ciało było warte grzechu.
Może niezupełnie w jego typie, ale nietrudno było zrozumieć, dlaczego jego brat tak łatwo stracił dla niej głowę.
No, ta kobieta z pewnością nie wywrze na Ramona pozytywnego wpływu. Z niemal czułą tęsknotą wspomniał piękne, lecz puste dziewczęta, z którymi dotychczas spotykał się jego brat. Te niegroźne miłostki nigdy nie wymagały interwencji Santiaga. Tym razem jednak to było coś zupełnie innego: nie mógł pozwolić, by brat stał się ofiarą tej kobiety.
Dlaczego upatrzyła sobie właśnie jego? Wydał jej się łatwym celem?
Czy młody zdawał sobie sprawę, kim była? Czy znał jej historię, choćby w okrojonej wersji? Kiedy wydarzył się skandal, był zaledwie nastolatkiem. A Lucy z pewnością była równie przekonująca, jak Ramon oczarowany.
W dodatku chyba była od niego starsza, choć wyglądała młodo. Rzeczywiście miała w sobie to coś i określenie „bogini” wcale nie wydawało się na wyrost. W promieniach słońca wyraźnie widział jej zgrabną, kuszącą sylwetkę.
Póki go nie zauważyła, bez skrępowania korzystał z możliwości obserwowania jej kształtów pod lekkim ubraniem. A było na co popatrzeć. Wysoka i postawna, miała długie, smukłe nogi i proporcjonalną figurę. W blasku słońca jej włosy przybrały odcień srebra… Musiał przyznać, że emanowała seksem, a jej uroda była naprawdę niepokojąca. Jeżeli chciał uchronić brata przed jej niebezpiecznym czarem, musiał działać naprawdę szybko. Któregoś dnia Ramon mu za to podziękuje.
Polerowana skóra siodła skrzypnęła, kiedy przerzucił nogę nad zadem i lekko zeskoczył na ziemię. Lucy drgnęła, obróciła się gwałtownie i zobaczyła mężczyznę. Pod słońce nie widziała szczegółów, dostrzegła jednak masywnego wierzchowca pijącego ze strumienia.
– Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć – odezwał się nieznajomy.
Pomimo świetnej angielszczyzny chyba nie był Anglikiem, bo wychwyciła cień obcego akcentu. Głos był głęboki, aksamitny… i niepokojący. Uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
– Nic się nie stało. Nie słyszałam, jak pan nadjechał.
Odrzuciła włosy na plecy i ruszyła w stronę brzegu, unikając stąpania po ostrych kamykach. Osiągnęła suchy piasek, wspięła się na pochyłość i stanęła twarzą w twarz z nieznajomym, wystarczająco blisko, by do jej nosa dotarł jego zapach. Nadal pogodnie uśmiechnięta uniosła głowę i popatrzyła na niego.
Był wysoki, barczysty, zgrabny i długonogi. Wyczuwała w nim siłę, surowość i żywiołowość. W świetle słonecznym twarz stanowiła zamazaną plamę i dopiero kiedy osłoniła oczy, dostrzegła coś więcej.
Rysy sprawiały wrażenie wyrzeźbionych w brązie ręką artysty pragnącego oddać kwintesencję męskości – kształtny, wyrazisty nos, szerokie czoło, mocna szczęka i wysokie kości policzkowe. Usta też sprawiały wrażenie wyrzeźbionych, z górną wargą mocną i zdecydowaną, a dolną pełniejszą, wrażliwą.
Całość musiała robić wrażenie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że on z podobną otwartością taksuje wzrokiem ją.
Była dobra w ukrywaniu uczuć, ale trafiła na godnego przeciwnika. Z nieprzeniknionych, ciemnych oczu, ocienionych grubymi rzęsami, przywodzącymi na myśl rozgwieżdżone niebo, nie dawało się nic wyczytać.
– Skąd pan wie, że jestem Angielką?
Santiago uspokajająco poklepał konia i zawiesił wzrok na jej długich do pasa, popielato blond włosach. Na wszystkich zdjęciach widział ją uczesaną w elegancki kok, odsłaniający piękną, długą szyję i delikatny zarys kości policzkowych. Teraz wyglądała zupełnie inaczej, lecz równie urzekająco.
– Pani karnacja na to wskazuje…
Bladokremowa skóra połyskiwała opalizująco w promieniach słońca, a rumieńce na policzkach nie były skutkiem makijażu – zresztą wcale nie była umalowana. Pomimo jasnej karnacji brwi i rzęsy miała ciemne. Wargi niemal zbyt pełne przy tak delikatnych rysach, ale oczy idealne. Duże, lekko skośne, w zaskakującym odcieniu błękitu, podkreślonym ciemnym pierścieniem wokół tęczówki.
– Ach… – Lucy wsunęła kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się nieśmiało, otrzymując w zamian mroczne spojrzenie.
Chyba chciał sprawiać wrażenie nieprzystępnego, ale język jego ciała wyraźnie temu przeczył.
Przesunął wzrokiem po jej sylwetce, a nieskrywana bezczelność tego spojrzenia była bardzo nieprzyjemna i fatalnie świadczyła o jego manierach.
– Mam wrażenie, że wszedł pan na cudzy teren – zauważyła sucho.
– Ja? – Sprawiał wrażenie rozbawionego sugestią. – Jestem Santiago Silva.
Czyli to ten mężczyzna był właścicielem całego terenu, również domu i ziemi dzierżawionej przez Harriet. Zresztą przyjaciółka miała o nim jak najlepsze zdanie.
– Nie wiedziałem, że mamy tu w okolicy tak sławnego, czy też może raczej niesławnego gościa. Witam, panno Fitzgerald.
Jej gwałtowne wzdrygnięcie sprawiło mu niekłamaną satysfakcję
Tytuł oryginału: Santiago’s Command
Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited, 2012
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Łucja Dubrawska-Anczarska
© 2012 by Kim Lawrence
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-1922-8
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.