Rozbudzone pożądanie - Kat Cantrell - ebook

Rozbudzone pożądanie ebook

Kat Cantrell

3,7
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 „Shay zamknął oczy, przytulił Julianę, a ona niemal się w niego wtopiła. Czyli jej też było dobrze. Też dała się ponieść emocjom. Może rozum mówił jej, że nie powinna, że lepiej, by pozostali przyjaciółmi, ale ciało nie słuchało rozumu. Pragnęła go i wcale się z tym nie kryła…”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 155

Oceny
3,7 (24 oceny)
10
4
5
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kat Cantrell

Rozbudzone pożądanie

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Juliana Cane nie rozmawiała z Michaelem Shaylenem od ośmiu lat, dokładnie od dnia, gdy uświadomiła sobie, że jeśli ma go stracić, woli sama odejść. Toteż zamurowało ją na widok mężczyzny, z którym przeżyła najpiękniejsze chwile. Zaskoczona jego słowami:

– Muszę z tobą porozmawiać – wydukała jedynie:

– O, chodzisz bez kul.

Ale złamana kość nie potrzebuje ośmiu lat, by się zrosnąć. Shay wyszczerzył zęby, a ona poczuła ukłucie w sercu. To niesamowite, że wciąż tak żywo reaguje na jego bliskość.

– Czyli jesteś teraz panią doktor Cane?

– Tak mówią do mnie pacjenci. – Od rozstania zrobiła dyplom z psychologii i otworzyła praktykę. – Wejdziesz?

– Chętnie. – Zerknął na zaparkowany przy krawężniku samochód z przyciemnionymi szybami.

– Przyjechałeś z kimś? Ta osoba też może wejść. – Nawet jeśli to modelka o fantastycznej figurze i równych lśniących zębach. Jeśli wierzyć brukowcom, w takich ostatnio gustował. – Zapraszam, Michaelu.

– Michaelu? – oburzył się. – Nadal jestem Shayem.

Nie zmienił się z wyglądu, wciąż był wysportowany, jedynie nowa blizna, długa, poprzecinana kilkoma krótkimi, zdobiła jego biceps. Te krótkie krzywe kreski musiały być śladem po szwach. Podejrzewała, że ranę zszywał lekarz z trzeciego świata, a pacjent nie był znieczulony i nie dostał antybiotyków. Cały Shay.

Nie chcąc myśleć o ranach, tych widocznych i ukrytych, cofnęła się i niemal potknęła o dywan.

– Wejdź.

Ruszył za nią do salonu. Kiedy usiadł na dwuosobowej granatowej kanapie, ta jakby się skurczyła. Julianę obleciał strach: czy kanapa go utrzyma? Nigdy nie miała takich obaw, kiedy siadał na niej jej były mąż. Sama zajęła miejsce na stojącym obok fotelu.

– Przykro mi z powodu Granta i Donny – rzekła, zdając sobie sprawę, jak bolesnym przeżyciem jest dla niego śmierć przyjaciół, a zarazem partnerów biznesowych. Korciło ją, aby wziąć Shaya w ramiona i pocieszyć. Zamiast tego zacisnęła ręce na kolanach. Mimo uczucia, jakie kiedyś ich łączyło, dziś byli obcymi ludźmi. Przynajmniej starała się wmówić w siebie, że chemia dawno wygasła. Ale to nie była prawda.

Dlaczego przyjechał? Czego chciał?

– Opowiedz mi o pogrzebie – poprosiła.

– Co tu opowiadać? – Wzruszył ramionami. – Był jeden, wspólny.

– No tak…

Grant i Donna Greene’owie zginęli w wybuchu eksperymentalnego statku, który miał służyć do turystyki kosmicznej. Stacje telewizyjne bez przerwy pokazywały materiał. Juliana wolała pamiętać przyjaciół Shaya tak, jak ich widziała osiem lat temu: stali w czwórkę na wysokiej platformie, z której odbywały się skoki na bungee. Pierwszy, jak zawsze, skoczył Shay. Potem Grant. I Donna. Skoczyli wszyscy poza nią. Ona jedna stchórzyła. Nawet nie potrafiła spojrzeć w dół. Potrząsając głową, wycofała się przerażona.

W przeciwieństwie do niej Shay był nieustraszony. Nie pasowali do siebie. Wiedziała, że prędzej czy później się nią znudzi, ona zaś nie wyobrażała sobie życia z mężczyzną uzależnionym od adrenaliny. Rozstanie było nieuchronne. Przeniosła się z Dallas do Nowego Meksyku.

Wbiła wzrok w piękne góry, które ciągnęły się za oknem. Liczyła, że tu odnajdzie spokój i równowagę, których brakowało jej zarówno wtedy, gdy dorastała, jak i później, gdy związała się z Shayem.

Nie wszystko jednak ułożyło się po jej myśli.

– Jak sobie radzisz? – spytała neutralnym, „lekarskim” tonem, jakim posługiwała się w rozmowie z pacjentami.

Eric, jej były mąż, nienawidził go, a także tego, gdy na pytanie odpowiadała pytaniem.

– Jakoś sobie radzę. – Przez moment Shay wpatrywał się w sufit. – W „Greene, Greene & Shaylen” pracują porządni ludzie. Przejęli na siebie część obowiązków.

Juliana westchnęła.

– Czego się napijesz?

– Najpierw muszę ci wyjaśnić powód mojej wizyty. Testament… – Zakasłał. – Grant i Donna mieli syna. W testamencie wyznaczyli mnie na jego opiekuna.

Przez moment nie była w stanie nabrać tchu. Biedny maluch! Instynktownie przyłożyła ręce do swego niepłodnego łona.

– Czytałam, że osierocili dziecko, ale myślałam, że trafi do kogoś z rodziny.

– Ja jestem rodziną! – warknął Shay. – Może nie łączyły nas więzy krwi, ale byliśmy z Grantem jak bracia.

– Tak, oczywiście – powiedziała zaskoczona.

Shay odgarnął z czoła włosy. Przez dwa lata, kiedy byli razem, niemal codziennie nosił czapkę baseballową, by gęste włosy nie wpadały mu do oczu. Czyżby wreszcie z niej zrezygnował?

– Przepraszam, to były koszmarne dwa tygodnie. Przejdę do sedna: jestem teraz tatą. Chcę zapewnić dziecku jak najlepsze dzieciństwo. Ale sam sobie nie poradzę. Potrzebuję pomocy.

– Mojej? Od zakończenia studiów nie miałam z Grantem i Donną żadnego kontaktu.

A nawet wtedy, na studiach, bardziej przyjaźnili się z Shayem niż z nią. Ciągle razem przesiadywali, rozmawiając o akceleratorach i innych sprawach związanych z technologią kosmiczną: trzy błyskotliwe umysły szukające rozwiązań i pragnące wzbić się w przestworza.

– Jesteś jednak ekspertem od dzieci.

Czyli śledził jej karierę. Nie powinna się dziwić, skoro ona śledziła jego poczynania. Tyle że nazwisko Michaela Shaylena pojawiało się w prasie przynajmniej raz na tydzień, zwłaszcza w ostatnich dwóch latach, kiedy firma GGS Aerospace podpisała kilka kontraktów rządowych, dzięki którym trójka wspólników została multimilionerami.

Za to jej życie przebiegało znacznie spokojniej. Napisała pracę dyplomową na temat tradycyjnych metod wychowywania dzieci. Wyszła za mąż. Czterokrotnie, bez powodzenia, poddała się zabiegowi in vitro. Rozwiodła się, przez rok szukała swojej drogi, ale teraz spełniała się jako psycholog: miała prywatną praktykę, zaczęła pisać nowy poradnik. Nie mogła mieć dzieci, ale mogła doradzać innym, jak być dobrymi rodzicami.

W każdym razie lepszymi od jej rodziców, którzy ciągle przenosili się z miasta do miasta, uciekając przed wierzycielami. Nie interesowali się córką, jej poczuciem osamotnienia i brakiem korzeni. Zawsze marzyła o domu, o stabilizacji. O tym zamierzała napisać kolejną książkę.

– Owszem, specjalizuję się w psychologii dziecięcej, ale nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz.

– Że mi powiesz, jak wychować dziecko. Jak się o nie troszczyć – odparł, wpatrując się intensywnie w jej oczy. – Każdy może mi pokazać, jak przygotować mleko dla dziecka i zmienić mu pieluszkę. Ale nie każdy może nauczyć mnie, jak być ojcem.

Po jej plecach przebiegł dreszcz. Shay potrzebuje jej pomocy, wiedzy, doświadczenia. To chyba nie był dobry pomysł…

– Wynajmij opiekunkę.

– Tak zrobię. Pomóż mi wybrać najlepszą. Pomóż mi wybrać zabawki, szkołę. Grant powierzył mi swojego syna. Nie mogę popełnić żadnego błędu.

Z jego oczu wyczytała, że naprawdę chce się uczciwie przyłożyć do zadania. Nie sądziła, że Shay ma tak wysoko rozwinięte poczucie odpowiedzialności. Osiem lat temu zakończyła ich związek, ponieważ pragnęła mieć dzieci z mężczyzną, który by się o nie troszczył, a nie z kimś, kto po niefortunnym skoku wylądowałby ze złamanym karkiem na dnie wąwozu, kto ciągle ryzykował życie.

Co za ironia losu, że to właśnie on, ten nieustraszony narwaniec, został ojcem.

– Juliano… – Dawno nie wymawiał jej imienia. Starał się nie wracać pamięcią do chaosu, jaki spowodowała w jego życiu, gdy postanowiła odejść. – Jeśli odmówisz, nie będę cię więcej nachodził. Ale błagam, zastanów się…

Odkąd wczoraj wybrał jej numer, myślał o niej bez przerwy. O tym, jak uśmiechała się, przeciągając smyczkiem po strunach. O tym, jak wstrząsana orgazmem odrzucała do tyłu głowę. O błękicie jej oczu.

Zamyślona oblizała wargi.

– Co konkretnie proponujesz? Bo wiesz, mam własne życie, pracę, pacjentów.

Życie. On też kiedyś miał życie, a teraz… teraz po prostu nie był w stanie funkcjonować. Źle sypiał. Miał wrażenie, że od dnia śmierci Donny i Granta nie zmrużył oka. Cały czas myślał nad tym, co by było, gdyby…

Dręczyły go wyrzuty sumienia. Był zły, że osobiście nie sprawdził przewodu paliwowego.

– Czyli zgadzasz się?

Juliana obciągnęła dół sięgającej kolan spódnicy i skrzyżowała w kostkach swoje długie nogi.

– Zgadzam się zastanowić nad twoją prośbą. Napijesz się mrożonej herbaty?

– Chętnie.

Nie znosił mrożonej herbaty. Najwyraźniej wyleciało jej to z głowy. O czym to świadczyło? Że nie żyła przeszłością. I słusznie. Nie kontaktowali się od ośmiu lat i gdyby nie wypadek Greene’ów, tak by pewnie pozostało. Owszem, śledził jej karierę, ciekaw był, czy odnalazła szczęście w nudnym życiu, jakiego zawsze łaknęła.

Idąc za Julianą do kuchni, spoglądał na jej wysokie obcasy. Nogi w szpilkach wyglądały fantastycznie. Boso też wyglądały fantastycznie. Przypomniał sobie, jak zaciskały się wokół jego bioder. Ich związek był wyjątkowy, intensywny. Po niemal dziesięciu latach ogień wygasł, choć nie do końca. Nadal iskrzyło.

Z zaciekawieniem rozejrzał się po kuchni. To, co zobaczył, wiele mu mówiło o doktor Cane. Na lśniącym blacie stały pojemniki, każdy starannie opisany. W zlewie nie było nawet łyżeczki. Czysto, pusto. Jedynie dziecięce rysunki na drzwiach lodówki wyróżniały to pomieszczenie od sterylnych kuchni w katalogach meblowych.

Najwyraźniej osiągnęła upragniony cel: spokój. Miał nadzieję, że jest szczęśliwa, ale czy ktoś tak namiętnie kochający muzykę może być szczęśliwy, wiodąc tak sterylne życie?

– Proponuję ci pracę – oznajmił. – Pracę konsultantki. Cena nie gra roli.

– Wciąż nie umiesz negocjować?

Znajomym gestem odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Przed laty zawsze nosiła długie rozpuszczone włosy i bez przerwy odgarniała je z twarzy.

Kusiło Shaya, aby zanurzyć w nich palce, ale się powstrzymał. Nie po to przyjechał.

– Negocjują ci, którzy mogą sobie pozwolić na to, żeby odejść, jeśli im się coś nie spodoba. Mnie na to nie stać. Jesteś mi potrzebna. Wierz mi, gdybym miał wyjście, na pewno nie prosiłbym cię o pomoc.

Juliana rozlała herbatę na blat. To dobrze, chciał ją wytrącić z równowagi. Bo zmieniła się. Niby wyglądała podobnie jak dawniej, miała takie same gesty, ale była zamknięta w sobie, pełna rezerwy.

– Rozumiem. – Nie patrząc na niego, wytarła plamę. – Coś mi się zdaje, że powinniśmy omówić pewne zaszłości, zanim…

O nie. Nie zamierzał wracać do dawnych czasów.

– Zaszłości? Po co? Jaki to ma sens? – spytał z uśmiechem. – Lepiej skupić się na tu i teraz. Podaj swoją cenę.

Tymczasem podała mu szklankę.

– Okej. Na razie zostawmy przeszłość, tym bardziej że nie wiem, czy przyjmę twoją propozycję.

Zmrużył oczy. Wczorajszy telefon i dzisiejsza wizyta dużo go kosztowały, lecz zdobył się na ten krok z uwagi na Granta i Donnę. I wiedział, że nie ustąpi. Mały Mikey zasługuje na najlepszą opiekę.

Postanowił zmienić taktykę.

– Poczekaj. Zaraz wrócę.

Wyszedł na zewnątrz i pomachał do asystentki. Linda wysiadła z samochodu ze śpiącym dzieckiem na rękach. Opieka nad niemowlęciem naprawdę nie należała do jej obowiązków. Shay przejął chłopca, po czym wrócił do domu. Obiecał sobie, że jeśli Juliana zgodzi się mu pomóc, to w ramach podziękowania zafunduje Lindzie dwutygodniowy rejs luksusowym statkiem.

– Ojej! – Juliana wciągnęła powietrze. – Nie wiedziałam, że przyjechałeś z dzieckiem.

– Uznałem, że jemu nie odmówisz. – Popatrzył na niemowlę, które wyjątkowo nie płakało. – Przedstawiam ci Michaela Granta Greene’a, czyli Mikeya.

– Nazwali go na twoją cześć.

To było stwierdzenie, nie pytanie, mimo to skinął głową. Od dwóch tygodni wzruszenie co rusz odbierało mu głos. Przekonywał siebie, że skoro potrafi zarządzać wielką firmą, będzie też umiał zająć się dzieckiem. Ale Mikey nie był jakimś dzieckiem; był jego dzieckiem. Shay rozpoczął już procedurę adopcyjną.

Juliana mu pomoże. Jest silna, opanowana, twardo stąpa po ziemi. Brakowało mu tych cech. Brakowało mu jej samej. Zdumiał się, gdy to sobie uświadomił. Rozstali się, nie chciał rozmawiać o przeszłości, ale…

Pamiętał tamten dzień: krzyczał, ona płakała, lecz była nieugięta. Pragnęła spokoju, on zaś marzył o podniebnych lotach. Żadne nie było gotowe na kompromis.

Bardzo ją kochał, ale nie na tyle, by zrezygnować z marzeń. Nie mógł obiecać, że każdego wieczoru wróci do domu w jednym kawałku. Odeszła: bo nie umiała zaakceptować go takim, jaki był, a był ryzykantem, śmiałkiem uzależnionym od adrenaliny. Do dziś go to bolało.

Gdyby wiedział, że jej widok wzbudzi w nim tak silne emocje, może szukałby pomocy gdzie indziej.

Ich głosy obudziły Mikeya. Chłopiec zaczął płakać. Właśnie z takim krzyczącym dzieckiem Shay żył od dwóch tygodni.

– Cii, cii… – Bezskutecznie starał się go uspokoić.

– Może ja spróbuję.

Juliana wzięła owinięte kocem dziecko i zaczęła cichutko nucić. Płacz ustał. Shay odetchnął z ulgą. Dlaczego sam na to nie wpadł? Rano i wieczorem, dzień po dniu, nosił Mikeya, kołysał go, przemawiał do niego. Nadaremno. Dzieciak bez przerwy wył.

– Widzisz? – szepnął. – Dlatego przyjechałem. Zgódź się, błagam.

Jej niepewny uśmiech napełnił go nadzieją.

– Dobrze. Pięćdziesiąt tysięcy. I chcę o tym doświadczeniu napisać książkę. To moje warunki.

Pięćdziesiąt tysięcy? Nie wie, ile jest wart? Bez wahania zapłaciłby milion.

– Książkę? O zmianie pieluszek i kaszkach? To niezbyt interesujący temat.

– Książkę o wychowywaniu dzieci. O rodzicielstwie. – Pocałowała Mikeya w główkę. – Ten pomysł chodzi za mną od jakiegoś czasu, a że tym rodzicem będziesz ty, książka ma szansę trafić na listę bestsellerów.

– Chcesz użyć mojego nazwiska? – zdziwił się. Nie skorzystał z agencji niań, bo nie chciał czytać później o sobie w brukowcach. – To chyba przesada.

– Taka jest moja cena.

– Okej. Pod warunkiem, że dostanę do akceptacji ostateczną wersję. Oraz że zamieszkasz u mnie, tak żeby stale być do mojej dyspozycji. Taka jest moja cena.

Do jego dyspozycji? Powinien był to inaczej sformułować. Z drugiej strony pomysł mu się całkiem spodobał: piękna, niezamężna… Ciekawe, czy nadal sypia nago?

– Wolałabym doradzać ci przez skype’a. Robić wieczorne wideo-konferencje.

– Wykluczone. Musisz być na miejscu. Mikey dobrze reaguje na ciebie, natomiast ja mnóstwa rzeczy nie umiem, a chciałbym być ojcem na pełen etat, takim, który przykleja plastry na podrapane kolano i odbija z synem piłkę w ogrodzie. To się nie dzieje automatycznie.

Nie każdy ojciec, nawet biologiczny, gra w piłkę i opatruje rany. Ojciec Shaya nigdy tego nie robił. Shay zaś kiedy tylko wziął Mikeya na ręce, wiedział, że będzie dla niego takim tatą, o jakim sam marzył. Najlepszym tatą zastępczym pod słońcem. Nie zawiedzie zaufania, jakim Grant z Donną go obdarzyli.

– To prawda – przyznała Juliana. – Prawdziwe rodzicielstwo wymaga czasu, uwagi i poświęcenia od pierwszych dni życia dziecka. Nie wszyscy mają tego świadomość. Ty masz, to dobrze o tobie świadczy.

– Dzięki. – Speszony wzruszył ramionami. – Więc?

– Tak się zastanawiam… W tydzień wszystkiego nie przerobimy.

– Wprowadź się do mnie na pół roku. Na rok. Podwoję stawkę.

– Nie mogę na tak długo zamknąć gabinetu. Pacjenci…

– Mogą pójść do innego psychologa, a ja drugiej ciebie nie znajdę.

Ich spojrzenia się spotkały. Czuła, jak coś ją do Shaya ciągnie. On też to czuł. Oczami wyobraźni widział ukryte pod kostiumem ponętne kształty. Nie zapomniał ich. Juliana była jedyną kobietą, na jakiej mu kiedykolwiek zależało. Tą, która miała na niego czekać, kiedy wróci na ziemię z podniebnych wojaży.

– Musisz mi coś obiecać – rzekła. – Że nasza współpraca będzie miała charakter czysto zawodowy.

Ale pamiętał nie tylko kształty Juliany, także to, jak zareagowała, gdy złamał nogę podczas szaleństw na snowboardzie. Powiedziała „żegnaj” i odeszła. Nie potrafiła zaakceptować go takim, jaki był. Kochała go, ale chciała, by się zmienił, nie ryzykował, by wiódł normalne bezpieczne życie. Serce mu pękło i nigdy się już nie zrosło.

Mógłby wynająć nianię albo poprosić swoją mamę o pomoc. Ale pragnął dać Mikeyowi wszystko, co najlepsze i był gotów zapłacić za to każdą cenę, również emocjonalną.

– Jasne. Interesuje mnie wyłącznie twoja wiedza.

Nie do końca była to prawda. Nagle zapragnął udowodnić Julianie, że odchodząc, popełniła błąd. Że nadal między nimi iskrzy. Tak, przełamie jej opór i sprawi, że Juliana Cane będzie marzyć o tym, by znów znaleźć się w jego ramionach.

– Dobrze, pomogę ci – powiedziała.

Ciekaw był, co ostatecznie przeważyło szalę: Mikey, pomysł nowej książki czy wspomnienia. Nigdy nie potrafił jej rozszyfrować.

– Ustalamy termin dwumiesięczny. Potrzebuję około tygodnia, żeby spotkać się z pacjentami i wytłumaczyć im swoją nieobecność.

Uradowany skinął głową. Znakomicie wykwalifikowana pani psycholog nauczy go, jak być ojcem. A on postara się wstrząsnąć jej uładzonym światem.

Tytuł oryginału: The Baby Deal

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2013

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2013 by Katrina Williams

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2887-9

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.