Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
ZAKAZANA MIŁOŚĆ W WYBUCHOWYM ŚWIECIE NBA
Myślisz, że wiesz, co to znaczy być dziewczyną koszykarza? Uwierz mi, nie masz pojęcia. Moja bajka zamieniła się w koszmar. Szczęśliwe zakończenie nie było mi pisane. Pocałowałam księcia, a on zmienił się w oszusta, zaś jego miłość okazała się złotem głupców.
W grze jednak pojawił się nowy zawodnik, August West. Jedna z najjaśniejszych gwiazd NBA. Jest wspaniały, a do tego mnie pragnie. A ja pragnę jego… Tylko co mam zrobić, by wyrwać się z objęć fałszywego księcia? Jak uwolnić się od toksycznej przeszłości?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 570
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
1 - AUGUST
2 - IRIS
3 - AUGUST
4 - IRIS
5 - IRIS
6 - AUGUST
7 - IRIS
8 - AUGUST
9 - AUGUST
10 - IRIS
11 - IRIS
12 - IRIS
13 - AUGUST
14 - IRIS
15 - AUGUST
16 - IRIS
17 - AUGUST
18 - IRIS
19 - IRIS
20 - AUGUST
21 - IRIS
22 - IRIS
23 - AUGUST
24 - IRIS
25 - IRIS
26 - AUGUST
27 - IRIS
28 - AUGUST
29 - IRIS
30 - IRIS
31 - IRIS
32 - IRIS
33 - AUGUST
34 - IRIS
35 - AUGUST
36 - IRIS
37 - AUGUST
38 - IRIS
39 - AUGUST
40 - IRIS
41 - AUGUST
42 - IRIS
43 - AUGUST
44 - IRIS
45 - IRIS
46 - AUGUST
47 - IRIS
48 - IRIS
49 - AUGUST
50 - IRIS
51 - AUGUST
Epilog - IRIS
Dodatkowy epilog
Ryzykowny rzut
Dla Natalie, Pauli i każdej kobiety, która powstała z popiołów, by opowiedzieć swoją historię.
Zaczęłam pisać tę książkę dwa lata temu pod wpływem oburzenia, jakie przepełniło mnie w imieniu młodej kobiety, której drogi w tamtym czasie nie rozumiałam. Piszę teraz, kiedy mam coś do powiedzenia. Czułam, że nie dam rady znaleźć odpowiednich słów, jeśli będą podyktowane osądami i domysłami. Zaczęłam więc rozmawiać z kobietami, które przeszły podobną drogę. Po wielu wywiadach, badaniach i głębokich przemyśleniach mam nadzieję, że lepiej pojmuję ten problem. A także, że napisaną przeze mnie historię przepełnia współczucie i delikatność, możliwe tylko dzięki hojności i wrażliwości osób, z którymi rozmawiałam..
Znajdują się tu wątki, które mogą być drastyczne dla części czytelników z uwagi na brutalność.
PIERWSZA POŁOWA
Serce wypowiada się szeptem.
Corinne Bailey Rae
Byłam tam, gdy woda przedarła się przez wały przeciwpowodziowe. Choć czułam się bezpieczna w swojej dzielnicy, kiedy potwór zerwał się z łańcucha i rozpętał wodne piekło w Nowym Orleanie, mieszkałam w tym mieście. Później zobaczyłam, jakich zniszczeń dokonała wściekła burza. Gorączkowo pakowaliśmy nasze rzeczy, uciekaliśmy z domu na wyżej położone tereny. Moja rodzina odeszła, żeby przetrwać.
Byli tacy, którzy zostali zbyt długo. Pozostali, choć powinni byli uciekać. Nie przeżyli, by tego pożałować.
Teraz robię dokładnie ten sam błąd. Pozostaję, chociaż powinnam ratować się ucieczką. Jestem świadkiem momentu, w którym kolejny potwór zrywa się z łańcucha. Jego wściekłość i gniew napierają na mnie jak ściana wody. Uderzają niczym wichura. Zniszczenia, których dokonuje, są wyraźnie widoczne.
Kiedy świat ginie w mroku, dostrzegam gwiazdy. Błysk jasności. Olśnienie, które powinnam dostrzec dawno temu. Gdy gwiazdy gasną, a na scenę wkracza ciemność, rozumiem, że jestem niczym ci, co zostali zbyt długo, ślepo wierząc we własne przetrwanie. Obawiam się, że tak jak oni nie przeżyję wystarczająco długo, by tego pożałować.
Jutro są urodziny mojego ojca. A raczej byłyby. Zmarł piętnaście lat temu, kiedy miałem sześć lat. Jednak podczas tych najważniejszych, najbardziej liczących się chwil wciąż czuję jego obecność. A w wigilię najistotniejszej nocy w moim życiu mam nadzieję, że mnie widzi. Mam nadzieję, że jest dumny.
Jutro będzie miał miejsce najbardziej znaczący mecz w mojej karierze. W idealnym świecie powinienem zaszyć się bezpiecznie w hotelowym pokoju, a nie zabijać czas w jakiejś knajpie. Tymczasem wpycham do ust kolejną garść orzeszków i sączę imbirowe ale. Przy stoliku obok właśnie zamówili kolejną rundę piw. Boże, wiele bym dał za coś na tyle mocnego, żeby ukoiło moje nerwy, ale nigdy nie piję przed grą. A jutrzejszy mecz to nie jakieś zwykłe spotkanie.
Zerkam na zegarek. Piętnaście minut spóźnienia? To niepodobne do trenera Kirby’ego. Jest najbardziej punktualnym człowiekiem, jakiego znam. Właśnie kiedy zastanawiam się, czy do niego nie zadzwonić, jego imię wyświetla się na ekranie mojego telefonu. Odsuwam od siebie miskę orzeszków i dojmujące uczucie, że coś musi być nie tak.
– Cześć, trenerze.
– West, cześć. – W jego głosie słychać wymuszony spokój, który tylko potwierdza, że coś nie gra. – Wiem, że jestem spóźniony, przepraszam.
– Nie ma sprawy. Wszystko dobrze?
– Chodzi o Delores. – Głos załamuje mu się, gdy wypowiada imię żony.
Koszykówka jest drugą miłością życia mojego szkolnego trenera. Jak tylko poznałem go po rozpoczęciu nauki w liceum St. Joseph, wiedziałem, że Delores była tą pierwszą. – Coś się stało?
– Ona… Byliśmy w hotelu i nagle zaczęło ją boleć w piersi, potem pojawiły się problemy z oddychaniem. – Słyszę w słuchawce zmartwione westchnienie trenera. – Jesteśmy na ostrym dyżurze. Robią wszystkie te cholerne badania i…
– W którym szpitalu? – Podrywam się na równe nogi i wygrzebuję portfel, żeby zapłacić skromny rachunek. – Już jadę.
– Cholera, mowy nie ma. – Stal, która tępiła we mnie lenistwo przez cztery lata liceum, dźwięczy teraz w jego głosie. – Jutro wieczorem grasz w National Championship, mistrzostwach krajowych. Szpitalna poczekalnia to ostatnie miejsce, w jakim powinieneś się znaleźć.
– Ale Delores…
– To ja jestem za nią odpowiedzialny i daję sobie radę.
– Ale mogę…
– Twoja rodzina już dotarła do miasta? – Ignoruje mój protest, żeby skończyć temat.
– Nie, proszę pana – mówię po chwilowej pauzie, próbując zapanować nad rozdrażnieniem. – Matt musiał dziś pracować. Razem z mamą przylecą jutro.
– A twój przyrodni brat?
– Utknął w Niemczech. Jakiś event jednego z jego klientów.
Może nie płynie w nas ta sama krew, ale z pewnością obaj czujemy miłość do sportu. Dla mnie spełnia się ona na boisku. Dla niego poza nim, bo jest agentem.
– Przykro mi, że go nie będzie – mówi trener. – Wiem, jak jesteście ze sobą blisko.
– Nic nie szkodzi – bagatelizuję moje rozczarowanie. – Przyjadą mama i Matt. I pan, oczywiście.
– Przepraszam, że nie dotrę do baru, choć nadal nie ogarniam, co ci siedzi w tej łepetynie, skoro na noc przed ważną grą wychodzisz zamiast siedzieć na tyłku w hotelu.
– Wiem, trenerze, wiem. Po prostu potrzebowałem… Potrzebowałem…
Potrzebowałem czego? Znam strategię gry na wylot i obejrzałem tak dużo materiału filmowego, że zacząłem dostawać od niego zeza. Dziś wieczorem jestem niespokojny. Jutrzejszy dzień to efekt lat poświęceń moich i mojej rodziny. I nie dotarłbym tutaj bez mężczyzny po drugiej stronie słuchawki. Trener mnóstwo we mnie zainwestował przez ostatnie osiem lat, również kiedy skończyłem szkołę średnią i zdałem do college’u. Gdy łowcy talentów i analitycy namawiali, żebym rok wcześniej przeszedł na zawodowstwo, to trener Kirby przekonał mnie, bym zaczekał i skończył edukację. Wzmocnił swoje podstawy i dojrzał, zanim pójdę na selekcję. Ale to o mężczyźnie, który przekazał mi swoje DNA – szerokie ramiona, duże dłonie, długie i smukłe ciało, a także miłość do sportu – nie mogę przestać dziś myśleć.
Mój ojciec.
Nie wiedziałem, z kim powinienem spędzać te chwile, ale byłem pewien, że na pewno nie z kolegami z drużyny, którzy właśnie podrywają dziewczyny w jakimś modnym barze. Nawet jeśli stają się tak hałaśliwi jedynie na noc przed meczem, nie pociąga mnie to.
– Czegokolwiek potrzebujesz, po prostu to weź i wynoś się stamtąd – oznajmia trener, wyrywając mnie z zamyślenia. – Idź do hotelu. Mannard naprawdę posadzi cię na ławce, jeśli złamiesz ciszę nocną. Nie stawaj się zarozumiały.
– Tak, proszę pana, wiem.
Dzięki przywództwu trenera, który nie miał w zwyczaju się z niczym pieprzyć, oraz wojskowemu doświadczeniu mojego ojczyma łatwo przychodzi mi słuchanie autorytetów. Dyscyplina i szacunek nie podlegały negocjacjom w metodach wychowawczych żadnego z nich.
– Muszę kończyć – mówi trener. – Lekarz idzie.
– Proszę dać mi znać, co z Delores.
– Dam. – Robi krótką przerwę, po czym mówi: – Obiecałem być na twoim meczu, ale muszę mieć pewność, że z Delores wszystko w porządku. Tylko z jej powodu mógłbym się jutro nie zjawić. Jestem z ciebie dumny, West.
– Wiem. Dziękuję, trenerze.
Emocje ściskają mi gardło i walczę, by zebrać się do kupy. Urodziny taty, presja związana z jutrzejszą grą, a teraz Delores… Uginam się pod ciężarem dzisiejszego dnia i wszystkiego, co się dzieje. Upewniam się jednak, że zdenerwowanie nie przedostaje się do mojego głosu, kiedy znów się odzywam. Trener i bez tego ma wystarczająco dużo na głowie.
– Niech pan robi to, co trzeba. Delores jest najważniejsza.
– Mam nadzieję cię jutro zobaczyć – oznajmia trener szorstko. – Lepiej, żebyś przyćmił cholerne reflektory.
– Tak, proszę pana, taki mam plan. Proszę zadzwonić, jak się pan czegoś dowie. Nawet nie próbuję odszukać kelnera lub prosić o rachunek. Zamiast tego zostawiam dwudziestkę na stole, wystarczająco dużo, by z nawiązką opłacić moje ciepławe imbirowe ale. Mam jeszcze kilka godzin do zabicia przed ciszą nocną, ale skoro trener nie przyjdzie, by pomóc mi uspokoić nerwy, równie dobrze mogę wrócić do hotelu. Spróbuję wślizgnąć się do środka tak, by uniknąć kolegów z drużyny. Jestem prawie w drzwiach, kiedy zatrzymuje mnie krzyk dochodzący z drugiego końca baru.
– Gówno prawda! – rozbrzmiewa kobiecy głos. – Wiesz cholernie dobrze, że to pieprzona bzdura!
Odwracam się i dostrzegam smukłą, seksowną dziewczynę w dżinsach i T-shircie, która pochyla się nad barem, rzucając obelgi w stronę ekranu telewizora. Musi mieć trochę ponad metr siedemdziesiąt. Gość z moim wzrostem przyzwyczaja się do górowania nad wszystkimi, ale podobają mi się niskie kobiety. Jej włosy są gęste i ciemne niczym noc, w niesfornych falach spływają na ramiona. Wygląda na wściekłą, pełne usta ma zaciśnięte, tak samo jak szczękę.
Śliczna twarz w połączeniu z takim zachowaniem wzbudzają moje zaciekawienie. Nawet jeśli dziś nie zaliczę, mogę przynajmniej odsunąć myśli od presji, która przygniata mnie cały dzień. Cholera, od kilku tygodni, jeśli mam być szczery. Chcę pozbyć się melancholii, która zawsze ogarnia mnie przy okazji wspominania śmierci ojca – myśli o tym, co straciliśmy. Co nas ominęło. Patrząc, jak kobieta wygraża telewizorowi i klnie na sędziów, czuję, że zmniejsza się ciężar na moich ramionach. Łapię się na tym, że idę prosto w kierunku jedynej rzeczy, która przebiła się przez gruby mur napięcia, jaki otoczył mnie, odkąd dostaliśmy się do mistrzostw NCAA kilka dni temu. – Dupek – mamrocze dziewczyna, sadzając ubrany w dżinsy tyłek na barowym stołku. – Nie ma szans, żeby to był faul.
Zajmuję miejsce obok niej i zerkam na ekran, na którym odtwarzana jest ostatnia akcja.
– W sumie sądzę, że to był faul. – Nabieram garść orzeszków z miseczki między nami. – Jesteś albo ślepy, albo głupi jak ten sędzia – mówi, nie spuszczając oczu z ekranu. – Albo próbujesz mnie poderwać. Ale tak nie zrobisz na mnie wrażenia. Moja pełna orzeszków ręka zastyga w połowie drogi do ust. Mam szansę na zostanie graczem roku w college’u, przez cztery lata byłem liczącą się osobą na kampusie i od piętnastego roku życia nie zszedłem z Gier tygodnia ESPN-u. Żadna dziewczyna nie dała mi kosza od czasów gimnazjum, ale nigdy nie unikam wyzwań.
– Tylko zagajam. – Wzruszam ramionami i zmieniam pozycję, żeby być przodem do niej. – Choć gdybyś chciała zostać poderwana, mógłbym coś z tym zrobić.
Wreszcie zaszczyca mnie spojrzeniem. Ciężko oderwać wzrok od jej twarzy w kształcie serca – zarówno ostrej, jak i delikatnej. Ma wysokie kości policzkowe i zadarty nos, a pod ciemnymi, wyraźnie zaznaczonymi brwiami lśnią orzechowe oczy. Choć „orzechowe” to zbyt pospolite słowo, by opisać wszystkie odcienie zieleni, brązu i złota. Nigdy dotąd nie widziałem takich oczu. Tylu kolorów naraz. Zastanawiam się, czy ich właścicielka jest równie złożona.
– Nie chciałabym cię zamęczyć przed twoją wielką grą. – Napina kąciki ust, jak gdyby bardzo starała się nie roześmiać mi w twarz.
To mnie zaskakuje. Więc wie, kim jestem. Tego typu sytuacja zazwyczaj działałaby na moją korzyść, ale mam wrażenie, że ta dziewczyna nie jest typową koszykarską groupie.
– Jesteś fanką?
Jak można się było spodziewać, jedna z jej brwi się unosi, a ona przewraca oczami i znów skupia całą swoją uwagę na grze. W tym samym momencie nadciąga barman z butelką alkoholu w ręce.
– Czego sobie życzycie? – Stawia na barze Grey Goose, przenosząc badawcze spojrzenie ze mnie na dziewczynę, która nas ignoruje.
– Mogę dostać imbirowe ale?
Na twarzy pojawia mu się lekki uśmieszek, kiedy wymienia whisky na butelkę imbirowego ale. Przelewa je do szklanki i stawia przede mną, przekręcając głowę, żeby zajrzeć pod krawędź mojej naciągniętej nisko na oczy czapki.
– August West? – Jego twarz rozjaśnia się uśmiechem.
Kiwam głową, ale przykładam palec do ust, mając nadzieję, że go uciszę, żebym mógł poflirtować w spokoju. Nie mam nastroju na wypisywanie autografów i bycie obsypywanym życzeniami powodzenia. Nie jestem jeszcze nawet w NBA, ale odkąd nasza drużyna dostała się do Sweet Sixteen, media z jakiegoś powodu się mną zainteresowały i stałem się na tyle znany, że zachowanie anonimowości staje się coraz trudniejsze. – Jasne. – Barman kiwa głową ze zrozumieniem, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu. – Unikasz szalonych fanów?
– Coś w tym rodzaju. – Z powrotem spoglądam na superfankę, której wzrok pozostaje wbity w ekran. – Czego sobie pani życzy?
– Piwa, za które może sobie sama zapłacić. – Obdarza mnie krzywym uśmiechem i bierze łyk ze swojej do połowy pełnej szklanki.
– Oooch… – Piwny brzuszek barmana, zapewne ryzyko zawodowe, trzęsie się od tłumionego chichotu. Posyła mi współczujące spojrzenie i odchodzi na drugi koniec baru do innych klientów.
– No więc… często tu przychodzisz?
Nie wierzę, że właśnie to wydostało się z moich ust. Patrząc na jej minę, wnioskuję, że ona również nie może w to uwierzyć.
– Zaraz zapytasz, co taka miła dziewczyna jak ja robi w takim miejscu. – Rozbawienie w jej oczach usuwa część kąśliwości ze słów.
– Myślisz, że moje zagrywki są aż tak słabe?
Patrzy na mnie z ukosa, unosząc brwi tak wysoko, jak się tylko da.
– Na boisku czy poza nim?
– Aua… – Krzywię się i przechylam głowę, żeby się jej przyjrzeć. – A ja myślałem, że będziesz słodkim odwróceniem uwagi przed ciszą nocną.
– Nie jestem niczyim „odwróceniem uwagi” – mówi. – Zwłaszcza dla jakiegoś gracza, który szuka sposobu na obniżenie poziomu testosteronu.
– Założenia i oceny. – Kręcę głową z udawanym zawodem. – Nie mówiono ci, żebyś nie oceniała książki po okładce? Nie możesz wiedzieć, że… – August West, sto dziewięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, rozgrywający z Piermont College, śmiercionośny zza linii za trzy punkty, koszykarskie IQ poza skalą, finalista Naismith. Rozpiętość ramion dwieście osiem centymetrów.
Jej bystre oczy rozbierają mnie na części pierwsze od czubka czapki aż do najków na moich stopach. A potem wracają do gry na ekranie.
– Twoje skoki mogą być w stylu Jordana, ale krycie wymaga treningu. – Wyrywa się jej śmiech. – I to nie żadne założenie. Wiem to.
Muszę się roześmiać, bo trener Mannard ględził mi cały sezon – a w zasadzie cztery ostatnie lata – żebym popracował nad obroną. Moje rzuty za trzy punkty przyciągają światła jupiterów, ale on martwi się o podstawy, dzięki którym będę jeszcze lepszym zawodnikiem. Najwyraźniej ona także.
– Tak mi mówiono. – Odwracam się tyłem do baru, opierając łokcie na krawędzi i patrząc na dziewczynę z nowym szacunkiem. – Skąd wiesz tyle o koszykówce?
– Masz na myśli to, że jestem laską i powinnam oglądać turnieje cheerleaderek? – Jej wzrok pełen jest urazy.
– Uch… chciałaś powiedzieć „zawody”? Nawet ja wiem, że to zawody cheerleaderek, a nie turnieje.
– No proszę – syczy z sarkazmem. – Znasz się na dziewczyńskich sprawach, a ja na chłopięcych. Czyżby to był dzień na opak?
Znów odwraca się do ekranu, jak gdyby zupełnie jej nie obchodziło, że cholernie mi zaimponowała. Chłopaki zawsze rzucają mięsem i nie inaczej jest w przypadku gadania o sporcie. A kobieta, która umie rozmawiać o sporcie oraz rzucać mięsem? To pieprzony błyszczący jednorożec. Ta tutaj odpłaca mi pięknym za nadobne. Cholera, a nawet jeszcze piękniejszym. Jest w niej iskra. Pewność siebie, którą chciałbym dalej obserwować. Dużo dziewczyn po prostu udaje zainteresowanie. Zrobią wszystko, żeby tylko umówić się z koszykarzem. Ta posiada własne poglądy, nie daje się zahukać i ma gdzieś, czy mi się to podoba.
Ona mi się podoba.
– Skoro tyle o mnie wiesz – mówię – sprawiedliwe byłoby, gdybym dowiedział się czegoś o tobie.
Ostrożnie przekręca głowę, nie odrywając wzroku od telewizora, jak gdyby przeniesienie go na mnie mogło ją zabić. Błyszczące oczy wydają się odrobinę cieplejsze.
– Co dokładnie chciałbyś wiedzieć?
– Na dobry początek chciałbym poznać twoje imię.
Jej usta wykrzywiają się w uśmiechu.
– Moja rodzina mówi na mnie Gumbo.
– Gumbo? – Prawie dławię się moim imbirowym ale. – Bo masz duże uszy?
Ryzykuję dotknięcie, odsuwam lok z czarnej burzy włosów. Muszelka jej ucha jest delikatna, a ciemne kosmyki przylegają do zagięcia szyi.
– Nie Dumbo – śmieje się i porusza głową, a włosy wysuwają mi się z palców. – Gumbo, jak ten gulasz.
– Wiedziałem. – Naprawdę wiedziałem, ale chciałem skraść ten dotyk bez ryzykowania utraty ręki. – A czemu Gumbo?
Waha się i przez chwilę wydaje mi się, że wcale nie zbliżyłem się do niej tak, jak myślałem. Wreszcie wzrusza ramionami i mówi:
– Może nie słychać już akcentu, bo mieszkam tu od lat, ale jestem z Nowego Orleanu. Teraz, kiedy o tym wspomina, rzeczywiście słyszę w jej głosie dalekie echo tego miasta. Wydłużający sylaby akcent przyprawiony muzyką i tajemnicą.
– Moja rodzina przeprowadziła się do Atlanty po Katrinie. – Wyrzuca z siebie westchnienie, maskując je śmiechem. – Ale jestem z krwi i kości nowoorleanką. Pochodzę z kreolskiej rodziny. Jak gdyby Kreole nie byli wystarczająco mieszani, mój ojciec jest pół-Niemcem, pół-Irlandczykiem.
Myślę, że unikalność jej urody to część wdzięku tej dziewczyny. Ma w sobie coś ulotnego i nieokreślonego. Nigdy nie odgadłbym narodowości, które zjednoczyły się, by stworzyć twarz taką jak jej – szerokie, pełne usta, skórę w kolorze miedzi i niesamowicie intrygujący owal. Wątpię, bym kiedyś widział kogoś takiego. To twarz, której szybko nie zapomnę.
– Jestem mieszanką wszystkiego, co bagna były w stanie stworzyć – stwierdza, sącząc swojego drinka. – Więc moja kuzynka mówi, że mam więcej składników niż…
– Gumbo – kończę wraz z nią. Wymieniamy uśmiechy, a ona kiwa głową. – Jesteś więc kundlem, jak ja.
– Miałam nic nie mówić. – Jej oczy przebiegają po mojej twarzy i włosach. Mój wygląd jest równie nieokreślony. – Ale skoro sam o tym wspominasz…
– Pozwól, że coś ci pokażę. – Wyciągam telefon i przerzucam zdjęcia, aż znajduję fotkę mojej rodziny z wycieczki kempingowej sprzed lat. – Patrz.
Bierze telefon, jej uśmiech zamiera w kącikach ust. Wiem, co widzi. Moja matka uśmiecha się do aparatu, kasztanowe włosy układają się w ognistą aureolę wokół bladej twarzy. Mój ojczym i przyrodni brat stoją obok niej, obaj wysocy blondyni. Jestem tam też ja. Moje włosy zostały krótko ścięte, by zapanować nad ciemnymi lokami, które nigdy nie mogą się zdecydować, w którą stronę rosnąć. Skóra ma kolor ciemnego miodu, a oczy są ciemnoszare. Nawet gdybym się starał, nie byłbym w stanie wyglądać mniej podobnie do reszty rodziny.
– Coś na tym obrazku nie pasuje do reszty. – Uśmiecham się znad krawędzi szklanki. – Chyba też jestem gumbo.
Odwzajemnia uśmiech i oddaje mi telefon, ale zaraz poważnieje. Ciekawość sprawia, że oczy jej ciemnieją, ale nie wypowiada pytania, jakiekolwiek by ono nie było.
– No co? – pytam w końcu.
– Co masz na myśli?
– Wyglądasz, jakbyś chciała coś powiedzieć.
Na sekundę zamiera i myślę, że już więcej się nie odezwie, ale po chwili spogląda na mnie, a na jej usta powraca uśmiech.
– Czułeś kiedyś, że nigdzie za bardzo nie pasujesz? – mówi tak cicho, że słowa niemal giną w hałasie baru. Pochylam się, by lepiej ją słyszeć, a nasze głowy prawie się stykają. – Mam na myśli wieczne bycie gdzieś pomiędzy.
To jedno zdanie przywołuje coś, o czym rzadko rozmawiałem z kimkolwiek, ale co często mnie nawiedzało. Czasem czułem się nie na miejscu w nowej rodzinie mamy. Nie jestem szczególnie podobny do mojego afroamerykańskiego ojca, ale nie wyglądam też jak ktokolwiek inny w mojej rodzinie. Większość dzieciaków była jednym albo drugim i na tej podstawie dobierano się w paczki. Przez to nieraz czułem się zagubiony. Odnalazłem swoje miejsce dopiero wtedy, gdy zacząłem grać w koszykówkę.
– Myślę, że wiem, o co ci chodzi. – Odchrząkuję. – Mój ojciec zmarł, kiedy byłem bardzo mały, a niedługo później mama ponownie wyszła za mąż. Trochę mi zajęło dostosowanie się do nowego życia, zwłaszcza do bycia innym, kiedy niczego nie pragnąłem bardziej niż się wpasować.
– Rozumiem – mówi Gumbo.
Wzruszam ramionami i opuszczam kąciki ust.
– Dzięki koszykówce przestałem martwić się o dopasowanie, a zacząłem o wyróżnianie.
– Obracam szklankę w dłoni
ach. – Ale nawet wtedy czasem czułem się… sam nie wiem. Bez swojego miejsca. – Ja też. Moja skóra była jaśniejsza niż kogokolwiek w sąsiedztwie. Moje włosy też były inne. – Kręci głową, przez co powietrze wokół nas wypełnia się zapachem szamponu, mieszanką cytrusów i słodyczy. – Większość dziewczyn zakładała, że uważam się za lepszą, choć ja dałabym wszystko, żeby wyglądać jak one. Wpasować się. Przez kilka lat miałam kuzynkę Lo, ale poza nią byłam sama.
Co wtedy czuła? Piękna anomalia w Ninth Ward, Dziewiątej Dzielnicy Nowego Orleanu. Może nie muszę sobie tego wyobrażać. Może znam to z pierwszej ręki.
– Bywa samotnie, prawda? – pytam.
– Tak.
Palcem wskazującym obrysowuje brzeg szklanki. Opuszcza powieki, jak gdyby mogło to ukryć przede mną ból, który przecież brzmi w jej głosie. Rozpoznaję go.
– Czasem, nawet jeśli w domu byli wszyscy – mówię cicho – szedłem za dom i rzucałem sam do kosza, aż zrobiło się ciemno.
Jak gdyby pod wpływem jakiegoś magnesu, nasze ciała zwracają się ku sobie. Wyznania zakrywają nas niczym zasłona, blokując sprośne rozmowy, improwizowane karaoke dobiegające z drugiego końca sali, entuzjastyczne reakcje na grę toczącą się na telewizyjnych ekranach. Istnieje tylko dwoje odmieńców. Kilka minut z nieznajomą i nagle czuję się rozumiany w sposób, który ciężko jest odnaleźć.
– Przyzwyczajasz się do samotności – dodaje Gumbo.
– Co z twoją mamą? Jesteście blisko?
– Blisko? – Mruży jedno oko i odchyla głowę. – Nie bardzo. Poniosła dla mnie wiele wyrzeczeń, nigdy nie było lekko. Jest silna, wiele przeżyła i szanuję to, ale nie zawsze zgadzałam się z jej wyborami. Nie przypominam sobie, by matka utrzymała się w jednej pracy dłużej niż kilka tygodni.
– Jak sobie radzicie?
– To piękna kobieta. – Patrzy na mnie nieufnie, jak gdyby oczekiwała, że zacznę oceniać. – Ciągle mi powtarza, że zawsze znajdzie się mężczyzna chętny do opieki nad piękną kobietą.
Nie wiem, co na to odpowiedzieć. Moja matka to także piękna kobieta, ale nie wyobrażam sobie, by mogła żyć w taki sposób – polegając jedynie na wyglądzie. Zaczęła uczyć, gdy mój tato zmarł, i do tej pory ciężko pracuje.
– Ty jesteś piękną kobietą. – Lekko trącam ją w kolano swoim. – I mam pewność, że potrafisz sama o siebie zadbać.
Uśmiech zaczyna się w jej oczach i wreszcie dociera do ust.
– Dziękuję.
Nie muszę pytać, za który komplement mi dziękuje.
– Moja ciotka jest starsza od matki o dwa lata – kontynuuje. – To właśnie od niej mama się tego nauczyła. A ciotka nauczyła się tego od ich matki. Wykorzystywały to, co miały, by dostać to, czego potrzebowały.
Wzdycha i bierze łyk drinka, a potem ciągnie dalej:
– Ciotka przeprowadziła się z nami do Atlanty po Katrinie i może obie zmieniły kody pocztowe, ale nie taktykę. Najwyraźniej wszędzie mężczyźni opiekują się pięknymi kobietami.
– Poza kuzynką byłaś blisko z kimkolwiek z rodziny?
– Tylko z Lotus. Przeniosła się do naszej prababci na południe od miasta, a ja zostałam w Nowym Orleanie, a kiedy kilka lat temu przeprowadziła się do Atlanty do college’u, znów się zbliżyłyśmy.
Potrząsa głową, jak gdyby wytrzepywała z niej myśli i wspomnienia.
– Wystarczy już o dysfunkcjach mojej rodziny. A co z tobą? Twoim tatą był Perry West, prawda?
– Wiesz, kim był mój tata? – pytam.
– No pewnie. – Współczucie wypełnia jej oczy, gdy spotykają się z moimi. – Stracić go w taki sposób… To musiało być trudne.
– Tak. – Niedbale wzruszam ramionami, w żaden sposób nie sugerując, jak się to na nas odbiło. – Był świetnym graczem.
– Miał niesamowity zasięg długich rzutów. – Uśmiecha się smutno. – Jak długo grał w lidze?
– Wypadek wydarzył się w połowie drugiego sezonu. – Byłem mały, ale wciąż pamiętam pogrzeb. Przyszli wszyscy koledzy z drużyny, wysocy jak wieżowce w moich sześcioletnich oczach. – Jutro są jego urodziny.
– Nie mów! – Robi zaskoczoną minę. – Grasz w cholernych mistrzostwach krajowych w urodziny swojego taty?!
Kiwam głową, pozwalając sobie na pierwszy uśmiech na myśl o tym zrządzeniu losu. Minęło wiele czasu, odkąd mama wyszła za ojca, ale pewnie pamięta, że jutro są jego urodziny. Mimo że nie rozmawialiśmy na ten temat. Czuję, jak gdybym tylko ja o tym wiedział, a teraz wie jeszcze ta piękna dziewczyna-gumbo.
– Jutro będzie dla niego?
Przygląda mi się uważnie. Intensywne zainteresowanie przyciąga mnie do niej coraz bardziej.
– Takie mam odczucie. No bo jakie są szanse, nie? Wciąż zastanawiam się, czy on wie, jak daleko zaszedłem. Czy to widzi. – Śmieję się cicho, szukając w jej twarzy sugestii, że uważa mnie za idiotę. – Czy to brzmi głupio?
– Wcale. Nie wiem, co się z nami dzieje, kiedy odchodzimy, ale wierzę, że on może to zobaczyć. Byłby z ciemnie dumny, nieważne, jak pójdzie jutrzejsza gra.
– Mam nadzieję. – Pochylam się troszkę bliżej, oferując jej tyle uwagi, ile ona ofiarowała mnie. – Co z twoim ojcem? Niemcami i Irlandią w twoim gumbo?
Uśmiecha się, ale tym razem to tylko krzywizna ust.
– Był pół-Niemcem, pół-Irlandczykiem. Tyle wiem. – Jej ostry śmiech burzy strefę ciszy, którą zrobiliśmy sobie w naszym kącie przy barze. – Wiem też, że miał żonę i dzieci. Moja matka była… cóż, laską na boku. Opłacał jej czynsz, gdy byli razem, ale kiedy się urodziłam, zostawił przeszłość za sobą. Ona także. Nigdy się nie pojawił, żeby się ze mną zobaczyć. A ona nigdy nie podawała zbyt wielu wyjaśnień dotyczących jego nieobecności.
– A teraz? Nic?
– Zostawiłyśmy wszystko w Dziewiątej Dzielnicy, gdy przeprowadziłyśmy się do Atlanty. – Wzrusza ramionami z nonszalancją, której nie kupuję. – On wciąż może mieszkać w Nowym Orleanie. A może zginął, kiedy zerwały się tamy? Kto wie? Nie sprawiłoby mi to większej różnicy.
Rzuca mi kolejny napięty uśmiech, sygnalizując, że skończyła rozmowę na ten temat. – Jakim cudem zeszliśmy na takie tematy? – Z udawanym oskarżeniem wskazuje na mnie palcem. – Jest pan dobrym słuchaczem. Podstępny sposób, żeby odwrócić uwagę dziewczyny od tego, że jej drużyna przegrywa.
Zerkam na ekran, łapiąc się koszykówki niczym koła ratunkowego.
– Jesteś fanką Lakersów?
– Na śmierć i życie. – Opiera ręce na barze i pochyla się do przodu, wbijając spojrzenie w telewizor. – Nowy Orlean nie miał drużyny, kiedy dorastałam.
– Cóż, dziś dostają po tyłku – mówię, mając nadzieję, że sprowokuję ją do jakiejś reakcji.
Oczywiście działa. Gumbo piorunuje mnie obronną przemową o dziedzictwie Lakersów, choć ostatnio mocno im się dostawało. Przez resztę meczu rozmawiamy. Moja nowa znajoma chce pracować w marketingu sportowym i ma kilka propozycji stażu, które mogą wypalić po ukończeniu studiów. Wygląda na to, że większość opowieści prędzej czy później prowadzi do jej kuzynki Lotus, ambitnej i niedającej sobie w kaszę dmuchać studentki mody, która ją zawsze wspierała. Ja zaś unikam powielania wszelkich informacji, które zna już na mój temat: numerów na kartach statystyk i historii powtarzanych na sportowych imprezach. Opowiadam za to o mamie, trenerze, zajęciach z filozofii, które dają mi się we znaki. Rozmawiamy o wszystkim, począwszy od drobiazgów i kończąc na poważnych sprawach, a w międzyczasie Lakersi dostają lanie.
– Co sprawiło, że tak się zainteresowałaś koszykówką? – pytam podczas przerwy na reklamy przed czwartą kwartą.
– Sama nie wiem. – Przygląda się swojemu drinkowi. – Jeden z facetów mojej matki, Telly, mieszkał z nami przez jakiś czas, kiedy miałam dziesięć lat. – Opiera łokieć na barze i posyła mi szczere spojrzenie. – Był jednym z tych dobrych gości, którzy trochę się nas trzymali. Kochał koszykówkę. Kochał Lakersów i razem oglądaliśmy mecze. – Tłumi śmiech, palcami robiąc ślady w skroplonej wodzie pokrywającej jej szklankę. – W te wieczory zamawialiśmy pizzę z ananasem i pepperoni oraz piliśmy piwo korzenne z lodem.
– Co się stało? – Pociągam łyk mojego trzeciego imbirowego ale. – Mam na myśli Telly’ego.
– Chyba nadużył gościnności – mruczy, znowu spoglądając na ekran. Prawdopodobnie to wygodna wymówka, by uniknąć mojego wzroku. A może gra naprawdę przyciągnęła jej uwagę, bo Lakersi mają piłkę? – Pojawił się ktoś inny, z większymi pieniędzmi. Mama dokonała szybkiej kalkulacji.
– Spotykasz się z nim czasem, rozmawiacie?
Jej oczy porzucają ekran i przez kilka cichych chwil wpatruje się w ladę baru.
– Nie.
Słowo brzmi chrapliwie i cicho. Po chwili znów patrzy na mnie, uśmiechając się krzywo.
– Ale wciąż lubię jeść pizzę i pić piwo korzenne podczas meczu Lakersów.
– Nie mają tu pizzy w menu?
– Cóż, jak się nie ma, co się lubi… – Uśmiech, który ze mną wymienia, przeistacza się w grymas, kiedy na ekranie pojawia się końcowy wynik. – Gówniane decyzje przez całą noc, panie sędzio.
– Naprawdę? Robił błędy? – Przenoszę na nią wzrok pełen sceptycyzmu. – Według ciebie nie ma to żadnego związku z faktem, że drużyna się starzeje i przez ostatnich kilka sezonów miała plagę kontuzji? Koniec epoki, moim zdaniem.
– Ugryź się w język – odpala, ale dostrzegam w jej oczach przekorę. – Możesz skończyć w Lakersach. Myślałeś o tym?
– Kto wie, gdzie skończę… – Uśmiecham się do niej. – Mam nadzieję na Stingersów.
– Baltimore? – Na moment marszczy brwi. – Ach! To twoje rodzinne miasto!
– Cóż, tak się udało LeBronowi w Cleveland. Grał tam, gdzie dorastał, dla Cavsów. – Prawda. Czemu chciałbyś mieszkać blisko domu? Jesteś synusiem mamusi?
Mój śmiech zagłusza telewizyjnych komentatorów, analizujących przegraną Lakersów. – Moja mama jest naprawdę świetna, ale to nie trzymałoby mnie blisko domu. – Patrzę w imbirowe piwo zamiast na nią, trochę nieswojo mi ujawniać swoje powody. – Chciałbym zrobić coś dla miejsca, które tyle zrobiło dla mnie. Byłem w Boys and Girls Club. Miałem wspaniałych nauczycieli, zwłaszcza w gimnazjum, kiedy wielu moich przyjaciół zbaczało ze ścieżki. Dom kultury, gdzie zakochałem się w koszykówce. Twarz zaczyna piec mnie z zażenowania, wzruszam więc ramionami.
– Spędziłem tam całe dzieciństwo, a dzięki społeczności było ono dobre. Upływa chwila ciszy, zanim zerkam na nią i napotykam na jej szczery uśmiech oraz pełne ciepła spojrzenie.
– To świetnie – mówi po prostu. Cieszę się, że nie robi z tego sprawy, choć pewnie rozumie, że dla mnie to niezwykle ważne. – To jak, jesteś gotowy na selekcję? Doceniam zmianę tematu. Nie ma wielkiego prawdopodobieństwa, że trafię do Baltimore i niewielu osobom wyznaję, ile by to dla mnie znaczyło.
– Jestem, ale to wszystko dzieje się tak szybko. – Wyrywa mi się z gardła suchy śmiech. – NBA była jedynie odległą fantazją, kiedy miałem trzynaście lat. A teraz znalazłem się tak blisko i jeśli nie powinie mi się noga, to naprawdę się wydarzy i mam tylko nadzieję… – milknę, ale niepewność pozostaje.
Nie chodzi nawet o moje umiejętności. Wiem, że jestem dobrze przygotowany. Jednak to wszystko, co przyszłoby w pakiecie wraz z graniem – nie mam pewności, czy jestem na to gotowy.
– Poradzisz sobie świetnie. – Szczupłe palce zamykają się na mojej dłoni. – Będziesz rewelacyjnym zawodnikiem.
Ten lekki nacisk, widok jej ręki na mojej sprawia, że czuję się dobrze. Jest w tym coś, co łagodzi niemiłe uczucie dysharmonii, które towarzyszyło mi przez cały dzień, i wydobywa ze mnie słowa, których nie powiedziałem jeszcze do nikogo.
– Chcę być kimś więcej niż tylko graczem. Chcę wykorzystać moje wykształcenie. Chcę prowadzić biznes. Chcę mieć rodzinę. – Mam wrażenie, że się spowiadam. – Być dobrym mężem. Dobrym ojcem. Świat, w który wejdę w najbliższych miesiącach, cóż, widziałem, jak pożera chłopaków. Pracujemy na to całe nasze życie, a potem kontuzja, wiek, nieudane przeniesienie, cokolwiek może zakończyć naszą karierę z dnia na dzień. Jeśli gra pożre twoje priorytety, zmieni cię w kogoś, kim nigdy nie chciałeś być, jaki to ma sens? – Śmieję się niepewnie. – Chyba brzmię…
– Brzmisz zbyt pięknie, żeby być prawdziwy – przerywa mi cicho. Jej dłoń wciąż spoczywa na mojej. – Goście na twoim miejscu, w noc przed wielką grą, o krok od selekcji… większość z nich nie myśli o takich rzeczach.
Opiera podbródek na drugiej dłoni i uśmiech powoli rozjaśnia jej twarz.
– Jesteś wyjątkowy. – Przygryza wargę, zabierając rękę z moich palców i spuszcza wzrok na blat baru naznaczony przez miliony szklanek i miliony momentów, które wydarzyły się przed naszym. – Cieszę się, że cię poznałam.
To brzmi jak początek pożegnania. Jak gdyby była gotowa zamknąć drzwi i zakończyć ten nierzeczywisty rozdział. Nie mogę na to pozwolić. Noc taka jak ta, więź taka jak ta – to się nie powtarza. Po jutrzejszym meczu moja przyszłość będzie małą piłką podskakującą w różnych kierunkach na NBA Draft Lottery, eliminacjach do NBA. Mogę skończyć, grając dla drużyny, której nie lubię, żyjąc w miejscu, którego nie będę mógł wybrać. Ale dziś wieczorem mam kontrolę nad swoim życiem. Mam wybór i wybieram tę dziewczynę. Chcę ją poznać. Chcę się do niej zalecać. Zapracować na jej zaufanie. Jedyne, czego potrzebuję, to czas.
Wydaje się jednak, że właśnie tego nie mamy.
– Zamykamy. – Barman zbiera nasze puste szklanki i wyciera blat przed nami. – Nie musicie iść do domu, ale musicie się stąd zabrać.
Nie zauważyłem, kiedy bar opustoszał i zostaliśmy już właściwie tylko my.
– Powodzenia jutro, West – mówi barman, przysuwając do nas po świeżo wyczyszczonym blacie dwa rachunki.
– Dziękuję. – Wstaję i łapię oba, zanim ona zdąży zerknąć na swój.
– Dawaj mi to. – Rzuca się na mnie, ale trzymam rachunek nad głową, gdzie absolutnie nie jest w stanie go dosięgnąć.
Potyka się i wpada na mnie, miękkie piersi wciskają mi się w brzuch. Chcę objąć ją ramionami. Z rachunkiem wciąż powiewającym wysoko nad głową drugą dłonią przesuwam po jej plecach, badając ciało pod przylegającą do niego koszulką. Dotykam wgłębienia talii, przysuwając dziewczynę do siebie tak blisko, że czuję, jak jej ciepły, przyjemny zapach mnie otacza.
Mruga, patrząc na mnie, jasne oczy ciemnieją i rozszerzają się, zieleń i złoto giną w czerni. Źrenice wybuchają pożądaniem. Aż do teraz ledwo uświadamialiśmy sobie ten wibrujący szum między naszymi ciałami, elektryczność i energię przebiegającą po powierzchni naszej przyjemnej rozmowy. Zwabiłem ją do siebie małym kartonikiem papieru.
– Pozwól, że postawię ci te drinki.
Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek pragnął kobiety tak mocno, jak zapragnąłem jej. Chcę nie tylko zanurzyć dłonie w burzy ciemnych włosów, odkryć, jak słodko smakują wargi. Pragnę więcej wspomnień, sekretów – pragnę przyjąć zaproszenie, którego nikomu innemu nie dała.
Opuszcza rzęsy, kryjąc przede mną oczy, ale nie może ukryć odpowiedzi samego ciała. Tego, jak wtula się we mnie całą sobą. Oddech wydobywa się z jej ust w drżących westchnieniach.
– Och, dobrze. – Robi krok do tyłu i już się nie dotykamy. – Dziękuję. Mogłabym… Cóż, dziękuję.
Żadne z nas nie mówi nic w drodze do drzwi. Łapię się na tym, że zwalniam, by dostosować się do jej krótszego kroku. Zerkamy na siebie kątem oka, cisza między nami pulsuje możliwościami. Na zewnątrz wciąż buzujące energią miasto wpycha nas pod barową markizę. W środku, gdy byliśmy otoczeni przez ludzi i hałas, rozmowa przychodziła nam łatwo. Wyznania płynęły ze mnie jak nigdy do tej pory, otworzyłem się w zupełnie nowy sposób. A teraz jesteśmy tylko my dwoje i nie wiem, co powiedzieć, by zatrzymać ją przy sobie. Wiem jednak, co czułem i co robiliśmy – i to nie może się tak po prostu skończyć dziś wieczorem.
W komedii Adama Sandlera Trudne słówka jest taka scena: on i niania jego dzieci jedzą razem kolację w restauracji. To tylko jeden posiłek, kilka godzin. Narratorka, córka niani, oznajmia: „Moja matka często mówiła o tamtym wieczorze w restauracji, że była to rozmowa jej życia”. Jestem prawie pewien, że wywróciłem oczami, kiedy to usłyszałem i powiedziałem: „To musiała być niezła rozmowa”. Ale teraz, stojąc na skraju pożegnania z tą dziewczyną, mogę myśleć jedynie, że… to naprawdę była niezła rozmowa.
Światła uliczne oświetlają to, co mrok baru ukrywał – odcień bursztynu w jej włosach, które wziąłem po prostu za czarne, długość rzęs, które rzucają cień na policzki, kiedy patrzy w ziemię. Oboje wydajemy się szukać odpowiednich słów. Jak gdybyśmy wcisnęli tak dużo w ostatnie kilka godzin, że nie pozostało nam już nic do powiedzenia – przynajmniej z mojej głowy wyparowały słowa. Teraz tylko czuję. Pragnę. Pragnę ją dotknąć, pocałować – pragnę czegoś fizycznego, by upewnić się, że to spotkanie naprawdę miało miejsce. Że to nie koniec.
Gdy jesteś wyższy od dziewczyny o trzydzieści centymetrów, trudno jest gładko przejść do pocałunku, nawet się więc nie staram. Próbuję jednak być uważny. Palcem unoszę jej podbródek, zachęcając, by na mnie spojrzała. Biorę twarz w dłonie i powoli się schylam. Zawisam tuż nad ustami, które wyglądają tak miękko, że muszę się powstrzymywać, by się na nie nie rzucić. Muszę kontrolować pragnienie natychmiastowego poznania ich smaku. Moje ciało nakręca się, pożąda. Serce obija się o klatkę piersiową, a fiut jest twardy. Pragnienie buzuje w każdej komórce mojego ciała.
– August…
Przyciska dłoń do mojej piersi, ale nie po to, by ją odkrywać, lecz żeby delikatnie mnie odepchnąć. Wstrzymuję oddech, próbując odgadnąć, co oznacza ta niewielka przestrzeń, którą stworzyła między nami. Pochyla głowę do przodu, aż ciemna chmura włosów całkowicie zasłania jej twarz.
– Przepraszam. – Robi krok do tyłu, przeczesuje włosy palcami. – Ja… Ja nie mogę. Chcę znowu przyciągnąć ją bliżej.
– Wszystko gra. Oczywiście, rozumiem. Dopiero co się poznaliśmy.
Splatam nasze palce. Nawet tak niewielki kontakt porusza moje zmysły. Zmuszam się do kontroli nad ciałem, mając nadzieję, że nie zdradzi mnie erekcja.
– Możemy po prostu pogadać. Możemy iść do ciebie, jeśli to nie za daleko. – Znów podnoszę jej podbródek, żeby zobaczyć oczy. By w moich mogła wyczytać, że naprawdę mam to na myśli. Pomimo szalejącego pod skórą pożaru, tyle wystarczy. – Możemy robić, co tylko zechcesz.
Tylko, aż – po prostu róbmy coś. Nie przestawajmy.
– Ja… nie mogę. Nie możemy. – Energicznie kręci głową i robi kolejny krok w tył, puszczając moją rękę, znów wprowadzając przestrzeń między nas. – August, ja mam chłopaka.
„Cholera”.
Nie powinienem być zaskoczony, że jest zajęta. Tak cudowna dziewczyna, tak zabawna, mądra i prawdziwa – opisują ją wszystkie przymiotniki, którymi opisałbym idealną dziewczynę dla siebie. I takie, o których nie wiedziałem, że ich pragnę. A teraz wiem i nie mogę jej mieć.
Otwiera się we mnie dziura głębsza i szersza, niż powinna, biorąc pod uwagę, jak niewiele o niej wiem. A jednak tam jest. I po chwili wypełnia się zawodem i straconymi możliwościami.
– Więc… to coś poważnego? – pytam.
Wewnętrznie się krzywię. Jeśli istnieje coś bardziej dupkowatego niż całowanie dziewczyny innego faceta, jest to pytanie, czy ma pewność, że chce pozostać mu wierna.
– Tak. – Przygryza dolną wargę. – Spotykamy się od roku.
Wreszcie patrzy na mnie i przynajmniej zmaganie widoczne w jej w oczach utwierdza mnie w przekonaniu, że nie wyobraziłem sobie tego przyciągania między nami. – Powinnam była ci powiedzieć, ale byłoby to dziwne. – Uśmiecha się ponuro. – Zabrzmiałabym, jakbym zakładała, że chciałeś czegoś więcej…
Wpatrujemy się w siebie w ciszy bogatej w słowa, których nie powinienem mówić. – Ja chcę więcej. – Zmuszam się do uśmiechu, choć jestem sfrustrowany i to nie tylko seksualnie. Czuję się całkowicie zdruzgotany, bo jakiś gość dotarł tu przede mną. – Przepraszam. – Wpycha ręce w kieszenie dżinsów. – Tak świetnie mi się z tobą rozmawiało. Nie chciałam… Mam nadzieję, że nie wprowadziłam cię w błąd.
– Nie. – Też wciskam ręce w kieszenie, żeby powstrzymać się przed ponownym dotykaniem jej. – Przynajmniej poznałem nową przyjaciółkę.
„Przyjaciółkę”.
Słowo brzmi pusto w porównaniu do tego, gdzie widziałem nas w mojej wyobraźni, ale nie mogę wymagać więcej. Nie mogę jej zmusić, by dała mi więcej. Jestem u wrót czegoś, o czym większość mężczyzn jedynie marzy, a ta dziewczyna o jasnym spojrzeniu sprawiła, że czuję się bezbronny.
– Tak. – Z jej twarzy znika napięcie, a pełne wargi układają się w uśmiech. – Przyjaciółkę.
– I pomogłaś mi przestać myśleć o jutrzejszej grze.
„Cholera! Cisza nocna!”
Czy ta dziewczyna tak mnie pochłonęła, że zapomniałem o ciszy nocnej przed najważniejszą grą w moim życiu?
Dokładnie tak.
– O Boże. – Jej oczy są pełne troski, zmartwione. – Mecz. Przegapiłeś ciszę nocną. Głód, gorączka, poczucie, że to coś między nami jest dobre i właściwie, sprawiły, że odepchnąłem od siebie każdą inną myśl, ale teraz wszystkie wróciły. „Cisza nocna. Reszta drużyny śpi bezpieczna w hotelu. Jutro mecz”.
– Będziesz miał kłopoty? – pyta, marszcząc brwi.
– To nie pierwszy raz, kiedy będę musiał się zakradać – mówię z większą pewnością siebie, niż tak naprawdę czuję. Czeka mnie najważniejszy mecz mojego życia, a ja straciłem poczucie czasu w barze z dziewczyną.
Ale za to z jaką dziewczyną.
Patrząc na nią, odtwarzając każdą chwilę, każdy żart, każde wspomnienie, którym dzieliliśmy się przez ostanie godziny, nie mogę tego żałować.
– Pozwól mi chociaż odprowadzić się do domu. – Godzina policyjna czy nie, nie pozwolę jej chodzić samej.
– Nie. To naprawdę blisko.
Ta część miasta jest, z tego, co wiem, w pełni komercyjna, nie mieszkalna.
– Masz tu gdzieś mieszkanie? Czy zatrzymałaś się w hotelu?
Czy ona tutaj mieszka? Wpadła z wizytą? To studentka? Czy przyjechała do miasta na mecz? Czy będzie tu jutro? Czy chciałaby bilety, żeby zobaczyć, jak gram? Wszystko, o czym rozmawialiśmy, nagle wydaje się nieistotne, mniej ważne niż to, o czym nie zamieniliśmy ani słowa. Przecież nie wiem, jak ma na imię, cholera. „Gumbo” daleko mnie nie zaprowadzi. Panika napina moje ciało niczym naciągnięty łuk. Nawet jeśli nigdy nie będzie z tego nic więcej, niż to, co mieliśmy dziś – szczerość, humor, brak skrępowania, empatia – chcę to z nią kontynuować. Zadowolę się choćby przerażającym słowem – przyjaźnią.
– Odprowadzę cię – nalegam.
– Poradzę sobie.
Wbija wzrok w ziemię, a potem go na mnie podnosi. W jej oczach dostrzegam koniec. Widzę pożegnanie i chcę je zatrzymać, zanim dotrze do jej ust, ale tego nie robię. – Do widzenia, Auguście. Powodzenia jutro. – Odwraca się i odchodzi chodnikiem. Chcę za nią biec i dowiedzieć się, gdzie mieszka lub gdzie się zatrzymała. Nawet wiedząc, że jakiś cholerny szczęściarz znalazł ją przede mną, nie mogę sobie wyobrazić, że nie będę mógł jej już w żaden sposób znaleźć.
– Ej, poczekaj! – wołam, zmuszając stopy, by zostały w miejscu. – Powinnaś chociaż powiedzieć, jak masz na imię. Naprawdę chcesz, żebym zawsze myślał o tobie „Gumbo”? Patrzy na mnie, ale nadal idzie, teraz tyłem, z każdym krokiem zwiększając dystans między nami. Między tą nocą a resztą naszego życia. Złośliwość rozświetla jej oczy, a figlarny uśmieszek tli się w kącikach ust i przez upiorną chwilę myślę, że mi nie powie.
– Iris! – odkrzykuje. – Na imię mi Iris.
Stoję bez ruchu, wchłaniam dźwięk imienia, wyraz twarzy, kiedy tymczasem ona odchodzi z mojego życia tak bezgłośnie, jak w nie weszła. Jej uśmiech zamiera. Patrzy na mnie, jakby chciała zapamiętać moją twarz – jak gdyby też nie miała już nigdy zapomnieć tej nocy. Jak gdyby, niewątpliwie nierozsądnie, ta noc znaczyła dla niej tyle, ile dla mnie. Jeśli ona też to poczuła, nie może odejść – a jednak to robi. Poznałem ją tylko na tych kilka godzin. To niemądre, że desperacja ściska mi serce, a panika skraca oddech, jakbym biegł.
Przecież stoję w miejscu. A ona po prostu idzie. Idzie i skręca za rogiem, znika z mojego pola widzenia. Odchodząc, zabiera ze sobą moją nadzieję na więcej.
Oczekiwanie rozgrzewa atmosferę na stadionie, a każdy oddech sprawia, że moje serce bije jeszcze szybciej. Siedzę na najlepszych miejscach, które nic mnie nie kosztowały, na zawodach NCAA, a mimo to sam mecz koszykówki jest bardzo daleko na liście moich priorytetów.
– Jesteś nerwowa jak wciąż żywy homar w garnku z wrzącą wodą.
Słowa Lotus są niczym zimny prysznic. Aż tak to widać? Czuję się, jakby nad moją głową wisiał olbrzymi neon. Powtarzam sobie, że nic się nie wydarzyło zeszłej nocy. Nie ma powodu, bym czuła się winna, ale wina przeżera się przez moje racjonalne myślenie. – To ważny mecz dla Caleba. – Wzruszam ramionami z nadzieją, że wygląda to nonszalancko. – Oczywiście, że się denerwuję.
– Tyle rozumiem – mówi Lotus. – Ale jesteś naprawdę wzburzona. Jeśli twoje kolano nie przestanie tak podskakiwać, wywołasz w końcu trzęsienie ziemi.
Nawet po tym stwierdzeniu nie mogę zmusić nogi, żeby przestała się ruszać. Moja stopa jak szalona wystukuje nierówny rytm.
– Cholera, Bo, co się z tobą dzieje? – Lotus żąda wyjaśnień, skracając Gumbo do zdrobnienia, którego używa tylko ona. Naciska dłonią na moje kolano, zmuszając je, żeby się uspokoiło. – Naprawdę rozumiem, że to wielki dzień dla Caleba, ale wyluzuj.
Wpatruję się w boisko, szukając mojego chłopaka pomiędzy grupkami graczy rzucających piłkami i rozgrzewającymi się przed najważniejszym meczem w ich życiu. Nie chciałam rozpraszać go przed grą, mówiąc mu, że spotkałam Augusta Westa, ale co powiem potem? Rozmowa w barze podczas gry Lakersów to nic poważnego, ale wiem, że Caleb się ze mną nie zgodzi.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Troska w ciemnych oczach Lotus wyrywa mnie z głębokiego zamyślenia.
– Tak. Przepraszam. – Wreszcie koncentruję się na niej w pełni. – Postaram się uspokoić.
Patrzy uważnie w moją twarz, a ja zmuszam się, by nie odwrócić wzroku. Warkoczyki rozsypują się po jej ramionach. Wysokie, ostre kości policzkowe i wąski podbródek nadają twarzy kociego charakteru. Jest szczupła i emanuje energią. Nie mam pewności, czy to wrażenie wywołuje jej mocno zarysowana szczęka czy mądre oczy. A może to coś bardziej nieuchwytnego.
Pochodzimy z długiej linii słynnych najwyższych kapłanek w Luizjanie. Nasza prababka MiMi była ostatnią z nich. Jej córka, a nasza babka, nie miała najmniejszego zamiaru pozostać w odosobnieniu małej bagnistej wioski. Pragnęła atrakcji Nowego Orleanu. Nastąpił rozdźwięk między MiMi oraz innymi kobietami w naszej rodzinie i wydaje się, że mistyczna siła umrze wraz z nią, kiedy odejdzie z tego świata. Ale czasami mogłabym przysiąc, że dostrzegam ślady owej siły w Lotus.
Moja skóra jest kilka odcieni jaśniejsza niż jej, lecz nigdy nie pozwoliłyśmy, by trochę melaniny i jeden rok różnicy między nami stanęły na drodze naszej przyjaźni. Za bardzo potrzebowałyśmy siebie nawzajem. Lotus od zawsze była moją ostoją, a ja jej. Nawet w latach, gdy mieszkała z MiMi na bagnach, a ja zostałam w mieście, kilometry między nami nie osłabiły więzi. Choć nigdy niczego przed nią nie ukrywam, nie wydusiłam z siebie ani słowa o mojej wczorajszej rozmowie z Augustem.
Wrzeszczący tłum, skąpo odziane cheerleaderki oraz rzeka kamer i komentatorów falująca wzdłuż linii boiska znikają, a ja wspominam minioną noc. Czapka bejsbolówka Augusta była słabym przebraniem i rozpoznałam go od razu, kiedy usiadł obok mnie. Szczupłe ciało pełne siły, mocna szczęka i ładnie wykrojone usta, skóra jak z brązu – wszystko natychmiast go wydało.
Caleb oczywiście wspominał wcześniej o Auguście i wiem dużo o tym, jak gra, bo jestem ze sportem na bieżąco. W trakcie March Madness, Marcowego Szaleństwa, media dosłownie się na nim zafiksowały, podczas gdy jego drużyna wbrew założeniom wspięła się do Finałowej Czwórki. Caleb i August rywalizowali ze sobą od czasów gimnazjum i niespecjalnie się lubili. Nic z tego nie przygotowało mnie jednak na to, kim naprawdę okazał się August West. Odkryłam w nim głębię, która wydała mi się zaskakująca i odświeżająca. Jego bezbronność była tak niespodziewana, że stała w jawnej sprzeczności z siłą publicznego wizerunku. Może to właśnie bezbronność wzmacnia jego siłę? Kilkanaście razy próbowałam powiedzieć, że jestem dziewczyną Caleba. Muszę przyznać, przynajmniej przed sobą, że nie zrobiłam tego, bo pomyślałam, że może wtedy odejść. Tak dużą przyjemność sprawiała mi ta rozmowa, że była to ostatnia rzecz, której pragnęłam. Teraz to już nie ma znaczenia, bo pewnie nigdy więcej go nie zobaczę. Przesuwam dłonią po włosach, całkowicie wyprostowanych i poskromionych, tak jak lubi Caleb. Dziś wyjątkowo się postarałam, bo to dla niego taka przełomowa noc. Założyłam nawet strój, o który mnie poprosił, ten, który dał mi na urodziny, choć pokazuje więcej ciała niż moje codzienne ubrania. Gdyby to zależało ode mnie, założyłabym jego kurtkę, dżinsy i trampki.
Nie, najki.
Przebieram palcami w kozakach, które mam na sobie. Moja spódniczka jest obcisła, top wykrojony tuż pod biustem, przez co mam prawie całkowicie goły brzuch. Lotus mówi, że wyglądam dobrze, ale nie o to chodzi. Jestem na cholernym meczu koszykówki, nie w klubie.
– Hej, Bo, tam widzę twojego chłopca – mówi Lotus, kiwając głową w stronę boiska. – Wygląda na równie zdenerwowanego co ty.
Ma rację. W wyrazie twarzy i linii ramion Caleba dostrzegam napięcie, które nie wróży dobrze jego rzutom z wyskoku. Rozgląda się po całym stadionie, wyraźnie czegoś szukając. Dopiero kiedy łapie moje spojrzenie i uśmiecha się, zdaję sobie sprawę, że to mnie szukał. Odkładam na bok poczucie winy i nerwowość na tyle długo, by odwzajemnić uśmiech, dać mu otuchę, której wiem, że potrzebuje dzisiejszego wieczora.
– Czy jego rodzice nie są ulokowani w jednym z tych wykwintnych pokoików? – Lotus patrzy na rząd VIP-owskich loży górujących nad stadionem.
– Tak, ale ja lubię siedzieć na trybunach – mówię.
„A Caleb lubi mnie na nich widzieć”.
Posyłam mu całusa i jego uśmiech rozszerza się, rozjaśniając przystojną twarz. Caleb ma mniej więcej tyle samo wzrostu co August, trochę ponad dwa metry, i jest tak samo dobrze zbudowany. Jego blond włosy, opalona skóra i prawie granatowe oczy sprawiają, że dosłownie stał się złotym chłopcem college’owej koszykówki. Nie ma nic, co by wskazywało, że nie będzie równie popularny w NBA.
Odwraca się, żeby poćwiczyć kilka układów kozłowania. Będzie potrzebował każdej minuty treningu, jeśli ma dziś pokonać Augusta, lecz szczerze mówiąc, nie wiem, czy da radę. Nienawidzę w niego wątpić, ale nie widzieliśmy takiego zasięgu rzutów, jakim dysponuje August, już od lat. Drużyna Caleba broni tytułu. Rok temu dostał swój pierścień i wiem, że pobicie długotrwałego rywala, by wygrać kolejny, byłoby dla niego wyjątkowo słodkim zwycięstwem.
– Ten facet cię kocha, dziewczyno – mówi Lotus. – A ja nie wierzyłam, że jakikolwiek koleś wyciągnie cię z biblioteki.
– Ja też nie.
Miałam do utrzymania stypendium i nie zamierzałam dać się rozpraszać jakiemukolwiek facetowi. Pracowałam w wypożyczalni, kiedy przyszedł Caleb. Potrzebował książki na zajęcia z psychologii. Pokazywał się każdego poranka z kubkiem kawy dla mnie, aż zgodziłam się z nim umówić. Jest niemal gwiazdą na naszym kampusie, więc oczywiście czułam się mile połechtana. Mimo to nie brałam jego zainteresowania na poważnie. Założyłam, że to dokładnie ten typ faceta, jakiego powinnam unikać, ale złamał mnie i udowodnił, że się myliłam. Śmialiśmy się razem. Rozmawialiśmy o koszykówce. Dobrze mnie traktował i czułam się przy nim wyjątkowa.
– Cóż, złapałaś dla siebie dużą rybę, jak by powiedziały nasze mamy. – W głosie Lotus słychać dobrze mi znane zgorzknienie. – Teraz go zatrzymaj.
– To on stara się zatrzymać mnie. – Krzywię się na dźwięk tych słów. – Wiesz przecież, że zależy mi na Calebie.
– Oczywiście – mówi Lotus, przypatrując mi się uważnie.
– Po prostu ostatnio mam wrażenie, że on zaczyna prosić o dużo więcej.
Waham się, nie chcąc stawiać Caleba w złym świetle, ale Lotus podnosi brwi i kiwa do mnie zachęcająco, żebym kontynuowała.
– Napomyka o małżeństwie i chciałby, żebym przeprowadziła się z nim do miasta, które go wylosuje.
– A co, jeśli dla ciebie nie będzie żadnych możliwości w jakimś przypadkowym mieście, do którego trafi? Wie, że chcesz robić karierę w marketingu sportowym, prawda? – Oczywiście. Zawsze otwarcie o tym mówiłam. Ale teraz, kiedy zbliża się losowanie, on nie chce związku na odległość, więc temat wciąż wypływa.
Długo planowałam swoją życiową ścieżkę w opozycji do sposobu postępowania mojej matki. Niezależność. Niepoleganie na facetach. Podejmowanie własnych decyzji. Jeśli czegoś jestem pewna, to tego, że muszę się jej trzymać.
– Cóż, skoro o tym mowa… – Lotus lekko szturcha mnie łokciem. – Twój przyszły teść nadchodzi.
Kiwa głową w kierunku ojca Caleba i jego kuzyna, przedzierających się przez zatłoczone trybuny.
– Możesz przestać tak mówić? – jęczę rozdrażniona. – Wystarczy, że wszyscy dookoła zakładają, że ja i Caleb jesteśmy już właściwie zaręczeni.
– Ciotka Priscilla uznałaby, że będziesz zamężna i w ciąży na Święta.
– W ciąży? – Marszczę brwi. – Mama byłaby zachwycona. Im wyżej Caleb wyląduje w selekcji, tym bardziej będzie chciała wnuka, żeby zatrzymać go na całe życie. To ostatnie, o czym myślę. Dziecko, zwłaszcza w tej chwili, zniszczyłoby wszystkie moje plany.
– Po co tak się śpieszyć? – Lotus poprawia mi nieposłuszny kosmyk włosów. – Czemu Caleb chce ślubu?
– Nie wiem. Co jest złego w związkach na odległość? Nie czuję się gotowa na małżeństwo. To dzieje się za szybko.
– Kochasz go? – Oczy Lotus szukają potwierdzenia w mojej twarzy.
– Jasne. – Wzruszam ramionami, spuszczając wzrok na kolana. – Wiesz, mówimy to sobie, ale czy to znaczy, że on jest tym jedynym? Nie wiem. Spotykamy się od roku.
Zaczynaliśmy jako przyjaciele. To przystojny, mądry i uprzejmy facet. Byłabym szalona, gdybym go nie kochała, prawda? Jest idealny.
Lo kładzie dłoń na mojej ręce.
– Ej, popatrz na mnie.
Nasze oczy się spotykają, a ja szykuję się na to, co zamierza mi powiedzieć.
– Nie ma znaczenia, czy on jest idealny, jeśli nie jest idealny dla ciebie. – Ściska moje palce. – Potrzebujesz faceta, który będzie szanował twoje ambicje i marzenia. – Myślę, że Caleb może być tym facetem.
Ale nawet kiedy wypowiadam te słowa, zastanawiam się, czy to prawda. Jeśli moje ambicje zawiodłyby mnie w jedno miejsce, a Caleba w inne, czy oczekiwałby, że za nim podążę? Czy straciłabym go, gdybym tego nie zrobiła? Mam nadzieję, że nie będę musiała wybierać. Wiem, jak ważna jest dla niego koszykówka, ale czy on rozumie, jak ważne są dla mnie moje marzenia?
– Bądź pewna – mówi Lotus, rozciągając usta w sztucznym uśmiechu, którym celuje nad moim ramieniem. – W międzyczasie nadchodzi tatko.
– Dobry wieczór, drogie panie – mówi na powitanie Donald Bradley, wreszcie docierając do naszych miejsc.
Uśmiech ma zawsze ostrożny, wyważony, jak jego krawaty i szyte na miarę garnitury. Słowo, które na widok pana Bradleya przychodzi do głowy, to „wykalkulowany”, jak gdyby dodawał twoje cechy, odejmował i wyliczał, na ile uwagi zasługujesz. Każdy jego gest wydaje się gładki, ale jest w nim coś nienaturalnego, co sprawia, że zastanawiam się, czy pod jedwabną koszulą naprawdę bije serce. Fizycznie bardzo przypomina Caleba – ma te same złote włosy i ciemnoniebieskie oczy – ale Caleb nie emanuje tą nienaturalną gładkością. Jeszcze nie.
To szept, który próbuję zignorować. Myśl, że Caleb mógłby stać się taki jak jego ojciec, sprawia, że mój żołądek ściska mi się nerwowo.
– Cześć, panie Bradley. – Zerkam na mężczyznę za nim i wymuszam uśmiech dla kuzyna Caleba. – Hej, Andrew.
– Hej – odpowiada grzecznie Andrew.
Słowo, które nieodmiennie mi się z nim kojarzy, to „neutralny”. Chodzi do szkoły medycznej, więc wiem, że coś sobą reprezentuje, ale w porównaniu z kuzynem-gwiazdą wydaje się bardzo… nijaki. Jak gdyby umiał dopasować się do otoczenia, przyswoić sobie cokolwiek, co w danej sytuacji mu potrzebne. Może to nie najgorsza cecha, ale przez to ciężko go rozszyfrować. Kiedy dorastasz z całą plejadą okropnych „wujaszków”, uczysz się rozpoznawać intencje mężczyzn. Andrew przepełnia mnie nieufnością, bo jego intencji nie potrafię odczytać.
– Zapraszamy was obie do przyłączenia się do Barbary i mnie w loży – mówi pan Bradley. – Mamy tam wszystko przygotowane na świętowanie, gdy mój chłopak wygra.
– Na razie tu mi dobrze. – Staram się ogrzać swój letni uśmiech. – Lubię być w pobliżu akcji.
– Jestem pewien, że Caleb chce cię widzieć na trybunach. – Patrzy na mnie surowo. – Ale na dzisiejszym przyjęciu pokaż się chociaż na trochę. Piękna żona to duży atut dla mężczyzny takiego jak Caleb. Mamy wiele do zrobienia zarówno poza boiskiem, jak i na nim.
Moje zęby zaciskają się automatycznie. Jest tyle rzeczy, które chcę zrobić, zanim się ustatkuję. I w tej chwili żadna z nich nie ma nic wspólnego z byciem żoną na pokaz. – Będę wspierała Caleba, jak tylko się da – odpowiadam. – Tak jak mam pewność, że on będzie wspierał mnie w moich dążeniach.
Pan Bradley przybiera zadowolony uśmiech i poklepuje mnie po ramieniu.
– Jest masa organizacji charytatywnych i komitetów dla żon graczy. Na pewno ci się spodobają.
– Zobaczymy, ile będę miała czasu. Aplikowałam na kilka staży, w tym jedno z St. Louis.
Nie muszę długo czekać na reakcję.
– St. Louis? – Jego gęste brwi obniżają się i zwieszają nisko nad oczami. – Moja drużyna?
Pan Bradley, który jako gracz trafił do Hall of Fame, Galerii Sław, jest głównym zarządzającym zespołu zajmującego się rozwojem i ekspansją St. Louis. Zbudował wiele drużyn z niczego i doprowadził je do mistrzowskiego poziomu.
– Tak, St. Louis to jedna z drużyn, z którymi mam umówione rozmowy w sprawie pracy. – Udaje mi się zwalczyć zadowolony z siebie uśmieszek.
– Powinnaś pewnie poczekać, żeby zobaczyć, gdzie wylosują Caleba, zanim się w coś zaangażujesz – mówi protekcjonalnym tonem. – Będziesz chciała wiedzieć, gdzie wyląduje.
– Tak się składa, że jestem brana pod uwagę w finale kilku staży – kontynuuję, utrzymując spokojny wyraz twarzy. – Więc będziemy też musieli zobaczyć, gdzie ja wyląduję.
Krzywi się i przechyla głowę, patrząc na mnie z rozwagą, jak gdybym była budzącą niepokój układanką. Moje kawałki nie dopasowują się w sposób, w jaki powinny. Większość dziewcząt rzuciłaby się na możliwość zabezpieczenia swojej przyszłości u boku gracza NBA, więc czemu waham się przed poślubieniem jego złotego chłopca?
– Cóż, wracajmy do naszych gości. – Kiwa głową w kierunku schodów. – Do zobaczenia w loży po meczu.
Andrew rzuca nam ostatnie spojrzenie i podąża za wujem.
– Wchodzisz w popieprzoną rodzinę – oznajmia Lotus.
– Nigdzie nie wchodzę… – odwarkuję i dostrzegam w jej oczach rozbawienie. – Przestań mnie denerwować.
– Ale przy moim przeładowaniu pracą w szkole to jedna z niewielu radości, które zostały mi w życiu.
– Znajdź sobie nowe hobby.
Wymieniamy uśmiechy, po czym Lotus zarzuca mi rękę na szyję i opiera głowę o moje ramię, by w spokoju poprzyglądać się boisku przed meczem. Maskotki obydwu drużyn biegają po parkiecie, używają trampolin do wykonywania wsadów. Pocałunkowa kamera krąży po sali i wraz z Lotus nie możemy przestać się śmiać, kiedy starsza para zaczyna się całować jak nastolatkowie, przez których zaparowała tylna szyba w aucie.
I wtedy go widzę. Nie pozwalałam sobie na szukanie Augusta, odkąd gracze weszli na boisko na przedmeczową rundę rzutów. Nie siedzę dość blisko, a na trybunach jest tyle osób, że nawet komar by się już nie wcisnął. Mimo to martwię się, że mnie zauważy.
Być może niepotrzebnie. W końcu dziewczyny na pewno bez przerwy za nim latają. Jakaś dziwaczna laska, którą spotkał w barze, jest łatwa do zapomnienia. Tylko że to wcale nie wydawało się dziwaczne. Nie to, czym się podzieliliśmy, ani wyraz jego twarzy, gdy odchodziłam. Nic nie wydawało się dziwne. I choć wiem, że powinnam zapomnieć, nie mogę przestać pamiętać.
Moja mama mawiała, że do tego, żebym się otworzyła, potrzeba co najmniej łomu, ale sama byłam zaskoczona, jak łatwo poszło mi przy Auguście. W ogóle się nie powstrzymywałam. Kiedy ostatnio rozmawiałam tak otwarcie z kimś poza Lo?
Na boisku August stawia czoła koledze z drużyny, kozłuje dwie piłki, każdą w jednej ręce, wygląda na rozluźnionego. Śmieje się z czegoś, co mówi drugi zawodnik, i w tym uśmiechu widać poczucie humoru oraz charyzmę. Koszykarskie szorty, luźne i lekkie, pasują do leniwego i zawadiackiego kroku. August aż emanuje energią. Jest uosobieniem zwinnej atletyczności i mocy, która tylko czeka, by się objawić.
W jednej chwili luzacko żartuje z kolegami z drużyny, a sekundę później przechodzi do swoich słynnych rzutów, które wywołują zachwyt wśród znawców koszykówki. Oczy ma utkwione w obręczy, zalicza sześć rzutów za trzy punkty jeden za drugim. Jedno ramię jest osłonięte opaską kompresyjną, której niektórzy gracze używają, by utrzymać kończynę w cieple i zapewnić jej podwyższone krążenie krwi. Drugie ramię pokrywa kilka kolorowych tatuaży, ale najbardziej wyróżnia się ten na barku, numer trzydzieści trzy. To numer na jego koszulce, lecz pamiętam, że gdzieś usłyszałam, że to był także numer ojca Augusta.
Nie ma na sobie koszykarskiej koszulki i kiedy przerzuca piłkę z ręki do ręki, unosząc ją nad głowę i rozciągając się, jego T-shirt podciąga się i odsłania umięśniony brzuch. Wstrzymuję oddech. Wczoraj przycisnęłam się do jego ciała, gdy rachunek znajdował się nad naszymi głowami. Pierś i ramiona twarde jak kamień. Pełne delikatności oczy i ręce. Siła i ciepło, to jak pachniał – wszystko w nim sprawiało, że miałam ochotę przycisnąć się mocniej. Być tak blisko, jak to możliwe. Chciałam go pocałować. Źródłem mojego poczucia winy nie jest to, co zrobiłam z Augustem, lecz to, czego chciałam. To, co czułam.
Patrzy na trybuny w moim kierunku, a moje serce na jedno uderzenie zamiera. Sztywnieję, zarówno dzięki wspomnieniu tych oczu wpatrzonych we mnie, jak i przez strach, że teraz mnie zobaczy.
Jego trener krzyczy, machając na drużynę, żeby podeszła do ławki. Powinnam poczuć ulgę, że mnie nie dostrzegł, ale jakaś perwersyjna, masochistyczna część mojego jestestwa pragnie, by wiedział, że tu jestem.
Wzrokiem szukam na boisku Caleba i czekam, aż poczuję coś równie elektryzującego jak to, czego doświadczyłam zeszłej nocy z Augustem. Cieszę się, że mam Caleba. Jestem z niego dumna. Podzielam jego radość, ale nie czuję się jak na szybującym latawcu. Stopy mocno stoją na ziemi. Ciało nie popada w chaos. Kiedy ostatnio Caleb sprawił, bym pod wpływem jego jednego spojrzenia czy dotyku straciła dech w piersi? A skoro o tym mowa, kiedy ostatni raz chciałam opowiedzieć mu tyle rzeczy, że nie starczyłoby na to czasu?
Przez rok byliśmy szczęśliwi. A teraz wystarczyło jedno spotkanie z Augustem Westem, bym poddawała to w wątpliwość?
– Więc co zrobisz? – pyta cicho Lo, przedzierając się przez kurtynę moich myśli i sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. – Mam na myśli Caleba. Jeśli on pragnie więcej, a ty chcesz… Czego właściwie chcesz?
Odwracam głowę i wpatruję się w twarz kuzynki.
– Dlaczego muszę wiedzieć już teraz? – odpowiadam, choć to nie jest prawdziwa odpowiedź. – Zaraz skończę college. Wciąż mam czas na zorientowanie się, na czym polega życie na własny rachunek. Nie możemy się po prostu spotykać? Nie wiem, czego chcę, i to powinno być w porządku.
Im bliżej nadchodzącej przyszłości jesteśmy, tym mocniej czuję ciężar oczekiwań Caleba, tych wypowiedzianych i tych przemilczanych. Mam tylko nadzieję, że nie są na tyle ciężkie, żeby nas zmiażdżyć i całkowicie zniszczyć to, co mamy.
– Dziewczyno, nie pozwól, żeby cię pośpieszał – mówi Lo. – Lepiej nie być z żadnym facetem niż zostać z niewłaściwym. Widziałyśmy to na własne oczy.
Jakie byłoby nasze życie, gdyby moja mama poślubiła jednego z oblechów, który płacił nasz czynsz? Nie licząc Telly’ego, cieszyłam się, kiedy odchodzili. Gdyby wyszła za któregoś z tych mężczyzn, wiem, że zamiast spodziewanego bezpieczeństwa wpadłaby w pułapkę.